44 komentarze? wow...
Uhm… jakaś totalna masakra mi wyszła, ale
musiałam parę rzeczy zamieścić, które wydawały mi się dość istotne… no i
w przyszłości nie będę musiała pewnych zjawisk jakoś ambitnie
wyjaśniać… oczywiście zdaję sobie sprawę z tego, jak idiotycznie hmmm…
zmieniłam mentalność McKagana, ale… marzyc zawsze można, nie?
***
- Spokojnie…
Skarbie, to tylko sen… - chłopak przytulił drżącą dziewczynę i szeptał do niej,
by się uspokoiła – Nikt ci nic nie zrobi…
Marta przylgnęła do niego i cicho szlochała. Jej koszmary znów się nasiliły,
praktycznie co noc, budziła się zapłakana i wystraszona i nie mogła tego
przezwyciężyć. Tym razem nawiedził ją obraz pijanego ojca, który jak zawsze nią
szarpał i bił ją w alkoholowym szale; jakby tego było mało w śnie pojawiła się
także matka, która raz po raz krzyczała, że ma córkę dziwkę. Kiedy tylko
wyrwała się z tego koszmaru, dostrzegła przy sobie zaniepokojonego Duffa, u
którego zasnęła na kolanach. Chłopak za bardzo nie wiedział, co się dzieje, bo
rzadko miał okazję widzieć Martę w takim stanie – głównie to Izzy wziął na
siebie ciężar czuwania nad nią wspólnie ze Slashem, który mieszkając w pokoju
naprzeciwko niej, mógł dosłownie w ciągu kilku sekund znaleźć się u niej i ją
uspokoić.
- No…nie płacz, jestem przy tobie… - gładził rękami jej plecy i pocałował ją w
czubek głowy.
Nienawidził
patrzeć na jej łzy, nienawidził patrzeć na jej cierpienie. Pierwszy raz w życiu
czuł się podle, gdy widział bezbronną, zapłakaną kobietę, pierwszy raz w życiu,
czuł, że musi coś zrobić, by to powstrzymać. Za każdym razem, gdy patrzył na
jej łzy, gdy patrzył na jej zasmuconą twarz, był w stanie zrobić dosłownie
wszystko, aby tylko ją uszczęśliwić i sprawić, by poczuła się lepiej.
Przypomniał sobie słowa Joan sprzed ponad miesiąca i uśmiechnął się sam do
siebie. Tak siostrzyczko… chyba się zakochałem… po raz pierwszy, naprawdę
się zakochałem! Śmieszne stwierdzenie jak na prawie
dwudziestopięcioletniego mężczyznę, ale taka była smutna prawda. Basista od
swoich nastoletnich lat traktował dziewczyny i kobiety jak zabawki, jak
przedmioty służące zaspokojeniu jego fizycznych potrzeb; wolał nawet nie myśleć
nad tym, ile dziewczyn miało przez niego złamane serce. Wiedział tylko, że nie
były to pojedyncze przypadki. Ale już taki nie będę… nie mogę taki być… i…
kurwa nie chcę… przewróciłaś moje życie do góry nogami, Marta… pomyślał i
odciągając od siebie dziewczynę, odgarnął jej włosy z twarzy i z ulgą
dostrzegł, że już nie płacze. Pochylił się i musnął wargami jej pełne, malinowe
usta, które nieśmiało odwzajemniły ten gest. Zachęcony jej reakcją ponownie
złożył na jej ustach pocałunek; tym razem dłuższy i bardziej czuły.
- Duff…
- Ciii… nic
nie mów – pocałował ją jeszcze w czoło i dodał – śpij, jest jeszcze wcześnie… -
wtuliła się w niego i przymknęła oczy.
Chłopak
tylko westchnął ciężko i zaczął bawić się jej włosami. Tak bardzo cieszył się,
że dziewczyna dała mu szansę, że pozwoliła małymi kroczkami się do siebie
zbliżyć. Fakt, że to wszystko działo się tak powoli, ale McKagan patrzył na to
z innej strony. Co z tego, że tyle czasu to zajmuje? Co z tego, że nie na za
dużo mi pozwala? Co z tego, że przy każdej innej okazji i przy każdej innej
lasce, już dawno bym ją przeleciał? Kurwa! Powinienem się cieszyć, że w ogóle
mogę ją objąć i pocałować! Powinienem się cieszyć, że w ogóle chce się do mnie
zbliżyć! Duff przy okazji odkrył, nieznane mu dotąd pokłady cierpliwości i
silnej woli w kontaktach damsko-męskich. Czy zanim poznał Martę, kiedykolwiek
starczały mu zwykłe pocałunki? Czy kiedykolwiek wcześniej nie dążył jak
najszybciej do stosunku? Czy jego głównym celem nie było zaciągnięcie dziewczyn
do łóżka? A teraz… teraz ciągle powtarzał sobie, że nie powinien niczego
przyspieszać i wymagać od Marty, że powinien czekać; teraz za każdym razem, gdy
ją całował i obejmował, studził swoje zapędy, przypominając sobie, przez co ona
przeszła, zanim do nich trafiła. Kiedy tylko oczami wyobraźni zaczynał ją
rozbierać, w jego głowie zapalała się ostrzegawcza lampka i odzywał się głos.
Głos przypominający mu, że Marta nie jest pierwszą lepszą laską, którą można
wyrwać po koncercie; że nie może zrobić nic bez jej zgody…
- Znów miała
koszmary? – w salonie pojawił się Izzy.
- Taa… -
McKagan wyrwany z zamyślenia, spojrzał niezbyt przytomnie na swojego
przyjaciela – Ona tak często?
- Jeśli za
„często” można uznać kilka razy w tygodniu, to owszem – usiał na fotelu i
rzucił chłopakowi przeciągłe spojrzenie – Wiesz, że jak ją skrzywdzisz, to
osobiście cię zajebię?
Duff
skierował wzrok na Martę i zaczął ją gładzić po plecach. Co miał powiedzieć
Stradlinowi? Że kurwa nie będzie miał okazji? Że zrobię wszystko, żeby do
tego nie dopuścić? Przecież i tak mi nie uwierzy… Doskonale zdawał sobie
sprawę, że gitarzysta miał do niego obiekcje; może nie tyle do niego, co do
jego uczucia względem dziewczyny. Nie było to zbyt miłe, bo Izzy stał się
jeszcze bardziej złośliwy i ironiczny, gdy jego przyszywana siostra postanowiła
zaufać McKaganowi. Był zazdrosny? Choć nie chciał tego przyznać nawet przed samym
sobą, był zazdrosny i to cholernie. Wiedział, co oznaczałby ewentualny związek
Marty z Duffem – jego ukochana Siostrzyczka Isbell przestałaby poświęcać mu
tyle czasu, co do tej pory i przede wszystkim miałaby osobę, którą kocha
bardziej niż jego; a tego męska duma chłopaka nie mogła zdzierżyć. Oczywiście
Izzy pominął już fakt, że nie ufał basiście i nie ufał jego wątpliwej
wstrzemięźliwości. Każdy z nich nigdy nie zadawał sobie trudu, by jakoś
przystopować i nie pieprzyć się z kobietami przy pierwszym ewentualnie drugim
spotkaniu, a teraz miał uwierzyć, że Duff będzie sobie spokojnie czekać, aż
Marta mu na coś pozwoli? Litości! Przecież jak już Marta zdecyduje się
oficjalnie z nim być, to koleś uzna, że ma pełne prawo, do posuwania jej, kiedy
tylko ma ochotę! Przecież zawsze będzie mógł powiedzieć, że wiedziała, na co
się godzi… Niedoczekanie, kurwa… Dotkniesz ją dupku, a osobiście pozbawię cię
tego twojego małego chuja! Coś z myśli Stradlina musiało się odbić na jego
twarzy, bo farbowany blondyn powiedział szybko:
- Stary… ja
nie… ja nie potrafiłbym jej skrzywdzić! Przez nią i dla niej się zmieniam… ja…
- urwał nie wiedząc, co powiedzieć. Przecież on i tak pewnie wie swoje… -
Izzy, wyluzuj! Pierwszy raz się zakochałem i postaram się tego nie zjebać…
myślisz, że jestem aż takim skurwielem, żeby ją wykorzystać? Żeby wykorzystać
zgwałconą dziewczynę? – ostatnie zdanie wypowiedział z wyraźnym trudem i z
wyraźnym bólem w głosie.
- Ok, ok… -
odpuścił czarnowłosy i dodał – ja tylko uprzedzam – spojrzał na brunetkę i jego
wzrok złagodniał – nawet nie zdajesz sobie sprawy, Duff, jakie masz szczęście…
Blondyn
tylko kiwnął głową i westchnął. Nie chciał, żeby to wszystko się tak potoczyło.
Nie chciał, żeby Stradlin się tak irytował i wkurwiał za każdym razem, jak
tylko Duff jej dotknął; nie chciał, by dziewczyna musiała ciągle wybierać
między nim a gitarzystą; i przede wszystkim nie chciał, by przez niego i jego
uczucie dochodziło do jakiś większych zgrzytów, które zdawały się być
nieuniknione. Przecież do chuja, Izzy nie może jej ciągle ochraniać,
pilnować i trząść się nad nią, gdy w końcu będzie chciała sobie ułożyć życie!
Przecież w końcu będzie musiał ustąpić i pogodzić się z faktem, że Marta
znajdzie sobie faceta… jeśli nie zechce mnie, to na pewno pojawi się ktoś inny…zapewne
kurwa bardziej odpowiedni ode mnie… Ale co? Wtedy Izzy też będzie taki? Też
będzie wariował, jak zobaczy, że ktoś ją obejmuje albo całuje? Wlezie jej kurwa
mać do łóżka jak zachce się z kimś pieprzyć i wyjebie faceta?!
- Uwierz,
Izzy, gdyby to wszystko było zależne ode mnie… gdybym miał jakiś wpływ na to,
co czuję, nigdy bym się w niej nie zakochiwał…
- No dobra!
– warknął i sięgnął po papierosa – po prostu nie zniosę tego… nie zniosę, jak
znów ją ktoś tak zrani… - zapatrzył się w pustą przestrzeń nad fortepianem i
dodał – co ty byś czuł, jakby ktoś skrzywdził albo wykorzystał Joan? Jakbyś się
czuł, wiedząc, że mogłeś ją przed tym uchronić, a mimo wszystko tego nie
zrobiłeś? Co by się działo w twojej głowie, gdybyś widział jej łzy i rozpaczliwe
szukanie pomocy?
Wiedział
doskonale, że te słowa zabolą Duffa; że chłopak nie będzie w stanie
odpowiedzieć mu inaczej jak tylko, że miałby ochotę zabić tego gnojka, który
tak postąpił. Ale co miał powiedzieć innego, by basista zrozumiał, co Izzy
czuje? Co miał powiedzieć, by uświadomić mu jak bardzo kocha tę drobną
dziewczynę?
- C-co się
dzieje? – po kilkudziesięciu minutach Marta wybudziła się ze snu i nie do końca
wiedziała, gdzie się znajduje – Och… cześć, Izzy – omiotła wzrokiem spojrzenie
i dostrzegła siedzącego w fotelu chłopaka.
Mruknął coś
niezrozumiałego pod nosem i wyszedł mówiąc, że idzie zrobić śniadanie.
Dziewczyna usiadła na kanapie i spojrzała pytająco na Duffa. On tylko wzruszył
ramionami i powiedział, że dobrze by było, gdyby Marta z nim porozmawiała.
- Ale coś
się stało?
- Nie… po
prostu pogadaj z nim… - przerwał na chwilę, jakby nad czymś myślał – Pójdziesz
dziś ze mną do Rainbow?
- Pomyślę… -
pocałowała go w policzek i poszła do kuchni.
Zastała w
niej Izzy’ego, który właśnie gasił jednego papierosa i natychmiast odpalał
następnego. Usiadła na parapecie i uważnie mu się przyjrzała. Chłopak od kilku
dobrych dni był strasznie dziwny, jednak za każdym razem zbywał każdego, kto o
to pytał. Zaciągnął się dymem i sięgnął po talerz i nałożył na niego kilka
tostów.
- Jedz –
podał brunetce kanapki i usiadł na krześle otwierając butelkę wina.
Nawet nie
spojrzał na nią, gdy zaczęła przeżuwać chleb. Siedział w kompletnej ciszy i z
zawrotną prędkością opróżniał Nightraina. Obserwował tylko czy Marta skonsumowała
wszystko, co jej przygotował. Jeśli sama nie potrafisz zadbać o siebie, to
niestety jesteś skazana na moją nadopiekuńczość. Izzy był zły na dziewczynę
o to, że doprowadziła się do anemii i postanowił wziąć sprawy w swoje ręce i
jak najszybciej ją z tego wyprowadzić. Ona nawet nie zdawała sobie sprawy z
tego, jak chłopak spanikował, gdy kilka tygodni temu tak po prostu zemdlała
Slashowi, gdy spacerowali po ogródku. Nie miała pojęcia, co wyobrażał sobie
Izzy, jak ona któryś raz z kolei łapała się kurczowo jego ramienia, by się nie
przewrócić od zawrotów głowy. W końcu po kilku takich przypadkach, gitarzyście
udało się zaciągnąć ją do lekarza, który po kilku badaniach stwierdził, że
dziewczyna ma anemię. Stradlin wziął sobie do serca wszystkie pouczenia, które
przekazał mu doktor i od tego czasu uważnie pilnował, by Marta jadła regularnie
i łykała przepisane tabletki z żelazem.
- No, kurwa,
czemu nie jesz? – warknął, gdy zauważył, że nie zjadła nawet połowy.
- Zjem, jak
powiesz mi, czemu taki jesteś…
- Niby jaki?
Ja pierdolę… skończ się czepiać! – zawołał gwałtowniej niż zamierzał, ale nie
przejął się tym zbytnio – ostatnio ciągle coś ci nie pasuje! – ostatnie zdanie
było wypowiedziane w tak agresywnym tonie, że aż Marta skuliła się i spojrzała
na swoje trampki.
Chłopak
szarpnął krzesłem i z nerwami wyszedł z pomieszczenia, zderzając się w progu ze
Slashem. Wrzasnął tylko na niego, by uważał jak chodzi i już go nie było.
Hudson zaskoczony obejrzał się za nim i podszedł do Marty.
- Cześć,
Młoda – pocałował ją w policzek i zauważył, że wciąż w jej oczach czaiła się
odrobina strachu –ej, co jest? Czemu masz taką minę i co odpierdoliło
Stradlinowi?
- Nie wiem,
o co mu chodzi – powiedziała szybko – Slash?
- Hmm? –
odgarnął włosy z oczu i spojrzał na nią uważnie.
- Mogę się
do ciebie przytulić?
- Jasne,
Dziecino – szepnął z uśmiechem i objął ją ramionami – Na pewno wszystko w
porządku? – zapytał jeszcze, gdy dziewczyna wtuliła twarz w jego loki.
Kiwnęła
tylko potakująco głową i trwała w tym uścisku przez kilka minut. Czułość, która
biła od Slasha, była czymś nieodgadnionym dla Marty. Z jednej strony chłopak
był typowym rockandrollowcem pieprzącym wszystko, co spotka na drodze, totalnie
olewającym uczucia innych i patrzącym tylko na siebie i zadufanym w sobie
gburem; a z drugiej strony był troszczącym się o Martę chłopakiem, który
odkrywał coraz to nowe pokłady pozytywnych emocji, który coraz częściej czuł
jak topnieje mu lodowa pokrywa na sercu, budowana przez tyle długich lat. Sam
Hudson zauważył tę zmianę i był nią szczerze zdumiony. Kurwa… nigdy nie sądziłem, że taki
będę… że będę trzymał w ramionach piękną kobietę, że będę wdychał jej zapach i
nie będę kurwa myślał o tym, jak i ile razy ją zerżnąć!
- A jak z Duffem? – zapytał po jakimś czasie i odciągnął ją od siebie
na odległość ramion.
- A pytasz, bo cię to ciekawi, czy jesteś po prostu złośliwy? –
uśmiechnęła się słodko i odpowiedziała – coraz lepiej, ale…
- Ale? – zachęcił ją i usiadł przy niej.
- No popatrz na mnie! Niska, zakompleksiona, mało inteligentna i nie za
ładna dziewczyna i Duff miał się we mnie zakochać? Przecież ja…
- Jezu Chryste, jak ty pieprzysz, Mała! – przerwał jej niecierpliwie i
wstając, pociągnął ją za rękę.
Wyprowadził z kuchni i wręcz siłą zaciągnął ją do łazienki. Ustawił ją
na wprost lustra i staną za nią.
- Popatrz w to pieprzone lustro i powiedz mi, kurwa, gdzie widzisz tą
brzydką laskę, o której mówisz – powiedział i położył jej dłonie na ramionach –
popatrz, kurwa, na siebie i w końcu doceń, jaka jesteś piękna! Rozumiesz? –
szybkim ruchem odwrócił ją ku sobie i pochylił się, by nie patrzeć na nią z
góry – P I Ę K N A!
- Co wy, do chuja, robicie? – do pomieszczenia wszedł Duff i
momentalnie się zatrzymał; nie spodziewał się nikogo w łazience, a obecność
dwóch osób była już całkiem zaskakująca.
- Leczę twoją ukochaną z kompleksów! – zawołał i zaśmiał się szczerze,
gdy zauważył, że na jego słowa twarz Marty przybrała kolor dojrzałej wiśni.
Sam McKagan trochę się zarumienił, jednak on umiał się maskować, w
przeciwieństwie do dziewczyny. Zaś te jebane kompleksy… kurwa, co jest nie tak z jej
psychiką, że uważa się za niegodną uwagi? Co sprawia, że myśli o sobie w tak
żałosnych kategoriach? Kurwa, ja w życiu nie spotkałem piękniejszej i bardziej
pociągającej dziewczyny, a ona pieprzy takie bzdury! Nigdy nie spotkałem tak
naturalnej i słodkiej kobiety!
- Ok… możesz nas zostawić na chwilę? – powiedział po chwili, kierując
te słowa do Slasha.
Gitarzysta spojrzał na niego z politowaniem, ale bez słowa opuścił
pomieszczenie. Duff podszedł do brunetki i położył dłonie na jej talii. Widząc,
że nie protestuje, przyciągnął ją bliżej siebie i uśmiechnął się do niej
szeroko.
- Jesteś najbardziej zajebistą dziewczyną, jaka miałem okazję poznać,
wiesz?
- Tylko ci się tak wydaje… - szepnęła i odwróciła od niego wzrok – po
za tym… co jest takiego fajnego w żałośnie niskiej kobiecie?
Basista wybuchnął śmiechem i z rozbawieniem obserwował jej zaskoczoną
minę. No to teraz powiedziałaś… jak co jest fajnego w
niewysokich laskach? Wszystko, kurwa! Wystarczy mi, że ja jestem w chuj wysoki,
a kobieta im niższa tym lepsza! Marta do końca nie zdawała sobie
sprawę z tego, że McKagan wręcz ubóstwiał takie drobne, niziutkie dziewczyny,
do których ona niewątpliwie należała. Nie zdawała sobie sprawy, jak bardzo go
pociągała i jak chłopak musiał sam siebie doprowadzać do porządku, gdy za
bardzo zagalopował się z myślami. Ach McKagan… sam siebie nie
poznajesz… Kurna, gdyby ktoś jeszcze rok temu powiedział mi, że kiedykolwiek
będę starał się być czułym i nienapalającym się tylko na ciało facetem,
wyśmiałbym go z miejsca! Zaśmiał się ze swoich myśli, ale
musiał im przyznać rację. Odkąd zrozumiał, że nie darzy Marty zwykłą sympatią,
tylko czymś więcej, zauważył, że przestał posługiwać się tymi idiotycznymi
zasadami, które kultywował razem z resztą chłopaków przez tak długi czas; mimo
że ciężko było mu przezwyciężyć własne słabości i popędy, obiecał sobie, że nie
tknie dziewczyny, póki ona sama nie będzie tego chciała i przy okazji wymusił
na sobie całkowite zaprzestanie chodzenia na dziwki, co wręcz graniczyło z
cudem. I jeszcze ta jej nieśmiałość… coś absolutnie ujmującego i
rozczulającego.
- Mogę ci to powtarzać codziennie, jeśli chcesz… - ujął jej podbródek i
skierował jej twarz tak, by patrzyła na niego – Jesteś… najpiękniejszą…
najwspanialszą… dziewczyną… na świecie – po każdym słowie składał na jej ustach
krótkie, aczkolwiek pełne uczucia pocałunki – I… kocham cię…
Marta tylko przymknęła oczy i zaangażowała się bardziej w oddawanie
całusów Duffa. Było jej strasznie głupio, że McKagan ciągle zasypywał ją
komplementami i wyrazami jego rodzącego się uczucia, a ona po prostu bez słowa
je przyjmowała. Ani razu nie odpowiedziała mu czymś równie miłym, ale też
adekwatnym do jej uczuć. Dlaczego nie jestem w stanie wydusić z siebie głupiego
słowa? Dlaczego jestem tak cholerną egoistką? Dlaczego tak kurewsko boję się mu
powiedzieć, co czuję? Wspięła się na palce i żeby zachować
równowagę ułożyła dłonie na klatce piersiowej chłopaka. Ostatni raz pocałowała
go w usta i przytuliwszy się, do niego, wyszeptała tylko jedno słowo:
„Przepraszam”. Basista nie zdążył zapytać za co, bo do łazienki wkroczył Adler
i powiedział:
- No papużki, przenieście się gdzieś indziej, bo blokujecie dostęp –
powiedział niezbyt przyjemnym tonem.
Marta nie czekając na reakcję Duffa, wyszła z łazienki i szybko
skierowała się do swojego pokoju. Opadła na łóżko i ukryła twarz w dłoniach. Co ja robię?
Do jasnej cholery, co ja robię?! Po jakiego chuja najpierw pozwalam mu się
dotknąć, a później jak pojebana uciekam, bo się boję?
- Marta? – w drzwiach pojawił się basista i od razu do niej podszedł –
za co mnie przepraszałaś? Przecież nic nie zrobiłaś… - przyklęknął przy niej i
opadł się dłońmi o jej kolana.
- No właśnie! Nic nie zrobiłam, nic nie powiedziałam… - spojrzała mu
się prosto w oczy i dodała – naprawdę nie widzisz, co robię? Czy ci to nie
przeszkadza?
- Ale… o czym ty mówisz?
- Jestem idiotką… niby jesteśmy razem, niby osobno… niby chcę z tobą
być, a ciągle się boję… nie jestem w stanie powiedzieć, co czuję, a za każdym
razem jak mnie obejmujesz miękną mi nogi i… - urwała, czując jak płoną jej
policzki.
Uśmiechnął się do niej i przez chwilę nie bardzo wiedział, co ma
zrobić. Usiadł obok niej i założył jej włosy za ucho.
- To… może żebyś poczuła się pewniej… może… - zająknął się, jednak
szybko odzyskał rezon – może o prostu będziesz oficjalnie moją dziewczyną? –
widząc jej zmieszanie, wyrzucił na wydechu – oczywiście nie oczekuję, że od
razu wyznasz mi wielką miłość i w ogóle… po prostu tak będzie... lepiej?
Już miała odpowiedzieć, ale usłyszeli głośny trzask drzwi wejściowych i
po paru chwilach krótką awanturę. Izzy! Marta od razu poznała głos swojego przyszywanego brata i szybko zbiegła
na dół, zostawiając McKagana w swoim pokoju. Wpadła do salonu, ale zastała tam tylko
Hudsona, który trzymał się za obolały policzek. Rzucił tylko niecierpliwie, że
Stradlin jest u siebie i że jest na coś wkurwiony.
- Izzy… - weszła do jego sypialni i zauważyła, że gitarzysta rzuca na
łóżko ściągniętą przed chwilą koszulę, która była trochę zakrwawiona – Izzy… co
się z tobą dzieje? – powiedziała cicho i ostrożnie podeszła do chłopaka, który
właśnie siadał na fotelu – jesteś na mnie zły?
Stradlin tylko odwrócił od niej wzrok i pokręcił głową. Otarł wierzchem
dłoni sączącą się pomału krew i uparcie nie patrzył się na nią. Marta oparła
się o parapet i próbowała spojrzeć mu w oczy. Co się do
cholery dzieje? Gdzie jest mój kochany Izzy? Gdzie jest mój czuły i spokojny
przyjaciel, który unikał wszelkich kłótni? Łatwo się było domyślić, że wymienili ze Slashem kilka ciosów, poczym
przeszli do argumentów słownych.
- Czy ja zrobiłam coś nie tak? No powiedz coś, błagam – ponowiła próbę
i tym razem chłopak jakoś zareagował.
Popatrzył na nią smutnym wzrokiem i wyciągając rękę, zachęcił ją, by do
niego podeszła. Pociągnął ją tak, że usiadła mu na kolanach i z ciężkim
westchnieniem, lekko ją objął.
- Przepraszam… - wtulił twarz w jej włosy i próbował uspokoić nerwy –
nie wiem, co się ze mną dzieje… jestem… jestem takim jebanym egoistą…
- Hej… nieprawda… - szepnęła i pogładziła go po czarnych włosach.
- Najchętniej odizolowałbym cię od wszystkich facetów i wtedy było by
ok… wtedy nie byłbym tak kurewsko zazdrosny… wtedy byłabyś ze mną zawsze, kiedy
cię potrzebuję… kochałabyś mnie tak jak do tej pory… i nie musiałbym się tak
cholernie martwić, o ciebie… nie musiałbyś się martwić, że ktoś cię skrzywdzi…
- przycisnął ją jeszcze mocniej do siebie i kontynuował – nie chcę stracić
jedynej osoby, na której tak zajebiście mi zależy w tym pojebanym świecie… nie chcę
i nie mogę! Rozumiesz? – odsunął się trochę od niej i spojrzał jej w oczy.
- Ale… ale Izzy… co ty mówisz? – zapytała roztrzęsionym głosem –
P-przecież ja kocham cię cały czas tak samo! Przecież to czy z kimś będę czy
nie niczego nie zmieni… I jeśli tylko nie będziesz miał mnie dość, to
zawszę będę przy tobie… - odgarnęła mu niesforne kosmyki włosów z twarzy i
uśmiechnęła się słodko – naprawdę… Duff nie zmieni tego wszystkiego, co do
ciebie czuję…
- Kocham cię, Malutka… - wyszeptał i bez śladu krępacji ułożył głowę na
jej piersiach i odetchnął głęboko.
Dziewczyna tylko wywróciła oczami i objęła chłopaka. Była tak bardzo
zaskoczona tym, co jej powiedział. Zupełnie nie spodziewała się, że gitarzysta
poczuje się tak odrzucony i pominięty. Było dla niej szokiem, że myślał, że ona
tak po prostu go oleje, jak tylko znajdzie sobie jakiegoś faceta. Ech, Izzy,
Izzy… jakbym mogła o tobie zapomnieć? Jak mogłabym przestać cię kochać? Jesteś
moim ukochanym braciszkiem i moim wybawcą… moim opiekunem i strażnikiem… i gdybym
kiedykolwiek potraktowała cię jak kogoś niegodnego uwagi, jak uważasz, to chyba
byłabym największą idiotką we wszechświecie! Po chwili poczuła, że Stradlin przyciąga ją jeszcze bliżej i wybuchła
śmiechem.
- Udusisz mnie! – zawołała z udawanym wyrzutem.
- No przecież taki mam zamiar… - chłopak odzyskał swój humor i zaczął
żartować – i jak już tego dokonam, to będę miał cię tylko dla siebie… wolisz
formalinę czy mumifikację? – ponownie wzmocnił uścisk i wsłuchał się w
rytmiczne bicie jej serca.
- Mhm… i rozumiem, że McKagan nie będzie miał nic przeciwko temu, że
uśmierciłeś mu dziewczynę i jeszcze zawinąłeś ją w bandaże?
- A to już tak oficjalnie? – odchylił się lekko do tyłu, tak by
widzieć jej twarz – No to powodzenia i… uważaj na siebie, Skarbie, proszę… -
położył nacisk na ostatnie słowo i jeszcze raz ją uściskał – Ach… właśnie!
Przez moje humorki zapomniałem zapytać… Jak płyta Skid Row?
Dwa tygodnie temu wpadł do nich Bach z jakimś dziwnym ciemnowłosym
niższym o pół głowy od niego chłopakiem, który przedstawił się Marcie jako
Rachel Bolan i okazał się basistą w ich zespole. Przynieśli im, a raczej
dziewczynie, winyla z ich nagraniami, który oficjalnie miał pojawić się w
sklepach pod koniec stycznia, czyli za około dwa miesiące. Kiedy brunetka po raz
pierwszy włączyła płytę, nie mogła się skupić na niczym innym, jak tylko na
głosie Sebastiana. W życiu nie podejrzewała, że on ma taki głos! Jak tego
słuchała, zdawało się jej, że Bach śpiewa całym sobą. Nie pamiętała, by
ktokolwiek zrobił na niej takie wrażenie śpiewając. Z takim uczuciem,
lekkością…
- Super! Są genialni! I czemu nie mówiliście, że Sebastian ma tak
zajebisty głos?
- Nie wiedziałaś? Myślałem, że zdążył się pochwalić… - zaśmiał się i po
chwili dodał – a czy któryś z chłopaków już cię uświadomił, że za równy tydzień
wydamy G N’R Lies?
Pokiwała tylko głową i powiedziała, że Izzy jest pierwszy. Była bardzo
ciekawa jak to wszystko wyjdzie. W sumie nie słyszała, by do tej pory
jakikolwiek zespół nagrywał piosenki siedząc w jednym pomieszczeniu i grając z
miejsca jak stali.
- Stradlin, długo tak jeszcze będziemy siedzieć? – zapytała z
uśmiechem.
Gitarzysta wyszczerzył zęby, mruknął coś pod nosem i ponownie wtulił
się w jej klatkę piersiową jak małe dziecko. Uwielbiał słuchać bicia jej serca
i jeszcze bardziej utwierdzał się w przekonaniu, że jest zajebistym
szczęściarzem. Gdzie indziej spotkałby taką słodką, ale nie pustą, piękną, ale
nie głupią, skromną, ułożoną i wspaniałą dziewczynę? Gdzie indziej znalazłby
tak cudowną kobietę, którą pokochał jak siostrę? Gdzie znalazłby dziewczynę,
która wywróciła jego życie do góry nogami; która sprawiła, że stał się choć
trochę lepszym człowiekiem?
- Jezu, mógłbym tak godzinami… - wymruczał i zaczął kreślić jakieś
bliżej nieokreślone wzory na plecach Marty.
Ona tylko przymknęła oczy i zamyśliła się. Czy nie było nienormalnym
to, że właśnie siedziała ze swoim przyjacielem w takiej dziwnej pozycji? Czy
to, że chłopak bez śladu zmieszania trzymał głowę tuż przy jej biuście, nie
było niepokojąco nieprawidłowe i wręcz pomylone? Czy to, że dziewczyna nie
miała nic przeciwko, nie było czasem podejrzane? Brunetka westchnęła cicho i
przez chwilę przez jej umysł przeszła bezsensowna myśl. Kurwa… jakim
cudem siedzę tak spokojnie? Przecież jeszcze na początku roku uciekłabym z
krzykiem, gdyby tylko ktoś mnie TAK przytulał… jeszcze te niecałe osiem
miesięcy temu nie potrafiłabym zaufać jakiemukolwiek facetowi i pozwolić się
nawet dotknąć, a teraz? Teraz zakochałam się w Duffie, pozwalam się całował,
obejmować… Izzy’emu przyzwalam na gesty, które dla każdego normalnego
obserwatora, który nas nie zna, wyglądałyby na co najmniej dwuznaczne… Przez chwilę nawet zdała sobie sprawę z tego, że Stradlin może
pozwolić sobie na zdecydowanie więcej niż McKagan, przed którego dotykiem się
wymigiwała. Czy pozwoliłabym Duffowi teraz się tak do mnie… kleić?
Nie... sama była zaskoczona odpowiedzią,
jaką sobie udzieliła i żeby zająć czymś myśli, zaczęła śpiewać:
Woke up to the sound of pouring rain
The wind would whisper and I'd think of you
And all the tears you cried, that called my name
And when you needed me I came through
I paint a picture of the days gone by
When love went blind and you would make me see
I'd stare a lifetime into your eyes
So that I knew you were there for me
Time after time you were there for me
Remember yesterday - walking hand in hand
Love letters in the sand - I remember you
Through the sleepless nights and every endless day
I'd wanna hear you say - I remember you
We spend the summer with the top rolled down
Wished ever after would be like this
You said I love you babe, without a sound
I said I'd give my life for just one kiss
I'd live for your smile and die for your kiss
The wind would whisper and I'd think of you
And all the tears you cried, that called my name
And when you needed me I came through
I paint a picture of the days gone by
When love went blind and you would make me see
I'd stare a lifetime into your eyes
So that I knew you were there for me
Time after time you were there for me
Remember yesterday - walking hand in hand
Love letters in the sand - I remember you
Through the sleepless nights and every endless day
I'd wanna hear you say - I remember you
We spend the summer with the top rolled down
Wished ever after would be like this
You said I love you babe, without a sound
I said I'd give my life for just one kiss
I'd live for your smile and die for your kiss
- Ok...
zdecydowanie musisz mnie już puścić…
- Ale… -
jęknął Izzy i wygłupiając się zaczął ją desperacko obejmować – Błagam, nie! –
zaśmiał się i dodał – kobieto, łamiesz mi serce…
- Stradlin,
nie mogę cię tak rozpuszczać… - zmierzwiła mu włosy i wyswobodziła się z jego
objęć – no nie miej takiej miny! Nie za dobrze ci było? – zapytała mało
inteligentnie, kompletnie nie zauważając narzucającej się dwuznaczności, którą
wychwycił chłopak.
- No właśnie
było! – wybuchnął śmiechem i widząc jej minę, dodał – Żartuję przecież! Wybacz,
Słodka Siostrzyczko Isbell, ale nie pociągasz mnie ani trochę – wstał i pocałował
ją w czubek głowy.
- I całe
szczęście! – zawołała i nie zdążyła nic dodać, bo Izzy złapał ją wpół i
przerzucił sobie przez ramię – Puszczaj mnie, wariacie!
Gitarzysta
nie przejął się jej krzykiem i spokojnym krokiem opuścił swoją sypialnię i udał
się do kuchni, w której siedzieli Axl, Erin, Duff i Steven. Poirytowana Marta
zaczęła okładać pięściami plecy chłopaka i nieświadoma obecności wyżej
wymienionej czwórki, wrzeszczała jeszcze głośniej. Cały widok zasłaniały jej
włosy, które z racji tego, że wisiała głową w dół, spokojnie przykryły całą jej
twarz, która teraz była czerwona ze zdenerwowania i napływu dużej ilości krwi.
- Cześć,
Młoda – odezwał się Axl, a zaraz po nim Everly i dodał – Brakuje ci tylko
więzów i mógłbym ci zaśpiewać Pretty Tied Up… - powiedział radośnie.
Od czasu
poronienia przez jego dziewczynę minęły ponad dwa miesiące i powoli chłopak
wracał do normy; fakt, że było mu ciężko, ale radził sobie głównie dlatego, że
wspierali go przyjaciele, no i robił wszystko, by pomóc Erin z jej bólem – a
przecież wiadomo, że nie byłby w stanie jej pocieszać, gdyby sam miał depresję.
- O kurwa… -
słysząc głos Rose’a, Marta odchyliła się lekko, tak że mogła zobaczyć, co
dzieje się w kuchni – O kurwa… - powtórzyła i znów zaczęła się szarpać – Zabiję
cię! Ja cię, kurwa uduszę gołymi rękami, Stradlin! – wydarła się, sama
zaskoczona siłą swojego głosu – Postaw mnie, do cholery, na podłodze!
Rozbawiony
chłopak w końcu ją puścił i uśmiechnął się szeroko, widząc nerwy i jednocześnie
zawstydzenie Marty. Posłała mu mordercze spojrzenie i opadła na wolne krzesło
koło Duffa. Przypomniała sobie, że nie odpowiedziała mu na pytanie, więc
przysunęła się trochę do niego i szepnęła mu na ucho:
- Zgadzam
się…
- Hmm? –
mruknął, nie wiedząc za bardzo, o co jej chodzi – na co?
- Na bycie
twoją dziewczyną…
- Serio?! –
wykrzyknął, nie zważając na pytające i zaskoczone spojrzenia pozostałych – O ja
pierdolę…
- No czego
się wydzierasz? – zapytał Slash, który właśnie wszedł do pomieszczenia z
nowootwartą butelką Danielsa.
- Stary,
kurwa, mam dziewczynę! – wykrzyknął i objął zarumienioną Martę.
Kurwa, to
chyba najszczęśliwszy dzień w moim życiu! Krzyczał w myślach chłopak i
wyszczerzył zęby do swoich przyjaciół. Fakt, że już od jakiego czasu był blisko
z brunetką, ale teraz, gdy w końcu zgodziła się być z nim tak oficjalnie, nie
posiadał się z radości. Ja pieprzę… mam prawie dwadzieścia pięć lat i to
jest chyba moja pierwsza poważna dziewczyna! Uśmiechnął się pod nosem i
musiał przyznać, że to prawda… miał całkiem odpowiedzialne i pełne nadziei
plany wobec niej, co było czymś z goła odmiennym od jego poprzednich związków,
z których najdłuższy trwał około miesiąca, gdy laska, z którą był kompletnie mu
się znudziła i zaczął szukać „lepszego modelu”.
- No to…
kurwa gratuluję! –zawołał Axl i uśmiechnął się przymilnie do Marty, która z
zażenowaniem chowała twarz we włosach swojego chłopaka.
Oczywiście
trzeba się każdemu pochwalić… Co to za człowiek! Uhm… taki przypał mi robi przy
wszystkich! Dziwnym trafem nikt prócz niej nie widział w tym nic
złego i wszyscy – prócz Stevena – z radością przyjęli tę wiadomość. Właśnie,
Steven… perkusista od długiego już czasu był najnormalniej w świecie wkurwiony
i poirytowany. Na co? Dosłownie na wszystko – bo skończyły mu się prochy, bo
ktoś zajął mu łazienkę, bo Slash za głośno włączył muzykę, albo Axl za głośno
kocha się z Erin. Nikt nie wiedział, o co mu chodzi i nikt nie miał śmiałości,
by zapytać go wprost, o jego dziwne zachowanie. Marta raz próbowała i dostała
taki opierdol, że odechciało się jej ponownych starań. Jeśli już w ogóle Alder
się odzywał to zazwyczaj w chamskim tonie i tylko po to, żeby zwrócić komuś
uwagę, że coś go denerwuje albo mu przeszkadza. Wyjątkiem były tylko próby
zespołu albo nagrania w studiu – wtedy wracał stary uśmiechnięty i wiecznie
zadowolony z życia Steven. Cholera… co się z tobą stało? Gdzie jest Steven,
którego tak uwielbiam?
- To co…
wbijamy do Rainbow wieczorem, żeby to oblać? – zawołał dziarsko Slash i z
zachwytem i niepohamowaną satysfakcją patrzył na ciągle czerwoną Martę.
- Jasne! –
zawołał zadowolony Izzy, co spotkało się kompletnym zdezorientowaniem Duffa –
No co? Fajnie, że jesteście razem!
McKagan
wytrzeszczył tylko oczy w zdumieniu i spojrzał pytająco na swoją dziewczynę. Ta
jednak tylko się uśmiechnęła i cmoknęła go w policzek…
Kilka godzin
później czwórka z piątki składu Guns n’Roses siedziała wraz z Martą w jednej z
ich ulubionych knajp i popijało niebotyczne ilości alkoholu. Zabrakło tylko
Stevena, który prawdopodobnie poszedł na dziwki i Erin, która przeprosiła
wszystkich, że się nie wybierze z nimi, ale nie chciała psuć im humoru, po za
tym postanowiła na kilka dni wyjechać do matki.
- Pierdolone
Guns n’Roses we własnej osobie… nie wierzę! – zawołał do nich jakiś chłopak i
bez pytania przysiadł się do nich.
- Siema,
Dave… - odezwał się Duff – a gdzie kurwa reszta jebanego Skid Row? – rozejrzał
się wokoło i nieźle już wstawiony nagle dodał – Stary, kurwa, poznaj moją
dziewczynę! Marta, stoi przed tobą zajebisty gitarzysta zajebistego Skid Row… -
dokonał krótkiej prezentacji, za którą brunetka miała ochotę go zabić.
Jednak
stłumiła złość kolejnymi łykami wina i po chwili wdała się w konwersację z Sabo
o ich nowej płycie. Dowiedziała się, że większość piosenek napisał na spółkę z
Rachel, który jak to określił kolega z zespołu był „jebanym mózgiem muzycznym”.
Po raz kolejny Marta była zaskoczona tą zaskakującą otwartością ludzi z branży
muzycznej, ze środowiska jej wspaniałego Najniebezpieczniejszego Zespołu
Świata; ciągle pamiętała, jakie pozytywne wrażenie wywarł na niej Joe Perry,
ciągle przypominała sobie, jakim sympatycznym człowiekiem jest Bach i teraz
kolejny życzliwy muzyk się napatoczył. No i oczywiście sami Guns n’Roses… gdyby
nie oni, Marta miała poważne wątpliwości, czy w ogóle by jeszcze egzystowała.
- Możemy się
dosiąść? – znikąd pojawił się dziwnie obkolczykowany Bolan i Bach w
towarzystwie swojej dziewczyny Marii.
- No, kurwa,
impreza się rozkręca – wydukał Axl, któremu alkohol już jakiś czas temu uderzył
do głowy – wiesz, że nasza Mała w końcu uległa wątpliwemu urokowi McKagana? –
wyszczerzył zęby do swojego kolegi i dopił do końca swoją whisky.
Slash po
chwili zniknął gdzieś w towarzystwie jakiejś skąpo ubranej kobiety i w jego
ślady po jakimś czasie udał się także Dave. Ech, ci faceci… zaśmiała się
Marta i oparła głowę na ramieniu Duffa. Zdecydowanie za dużo wypiła; kręciło
się jej w głowie i czuła, że gdyby tylko spróbowała teraz wstać z pewnością nie
skończyłoby się to najlepiej. Spojrzała na Rose’a, który opierał się
półprzytomny o stół i na Izzy’ego, który w skrócie rzecz ujmując odleciał.
Nawet nie chodziło głównie o trunki, których sobie nie odmawiał, ale kokaina,
którą wciągnął podziałała na niego właśnie w ten sposób. Rachel Bolan był z
całej trójki w najlepszym stanie i był w stanie prowadzić jeszcze w miarę
normalną rozmowę z Marią i Bachem, który był względnie trzeźwy.
- Duff?
Pójdziemy już? – szepnęła po północy, gdy czuła, że jest już skrajnie
wyczerpana i za chwilę nie będzie się w stanie nawet ruszyć.
- Hmm? –
mruknął tylko, jednak po chwili dotarły do jego świadomości słowa – Tak, tak…
Kochanie, już… - wstał z trudem i zachwiał się.
Pożegnali
się z Sebastianem, Marią i Rachel i opuścili bar. McKagan objął Martę i dość
powolnym tempem zaczęli zmierzać w kierunku domu. Dziewczyna zastanawiała się
czy chłopak bardziej się jej podpiera czy po prostu naszło go na czułość.
Jak tak dalej będzie, to nie dojdę w jednym kawałku, zaśmiała się i
straciła równowagę, gdy Duff za bardzo się uwiesił na jej ramieniu. Runęła na
ziemię w parku, przez który właśnie wychodzili i leżąc wybuchła śmiechem.
Procenty, które krążyły w jej krwi, zaatakowały ze zdwojoną siłą i Marta przez
chwilę znalazła się w innym świecie.
- Chodź do
mnie, Skarbie – basista pomógł się jej podnieść i objął ją szczelnie ramionami
– tak kurewsko cię kocham… - pochylił się i pocałował ją w usta.
Odurzona
alkoholem dziewczyna gorliwie zaczęła oddawać całusy i po chwili poczuła na
swoich plecach ciepłe dłonie Duffa, którym udało się dostać pod T-shirt i bluzę
dziewczyny. Zadrżała od jego dotyku i stanęła na palcach, by być choć trochę
bliżej jego twarzy i jego warg, które coraz zachłanniej oddawały się swojej
czynności i zaczęły przemieszczać się po smukłej szyi dziewczyny. Otoczyła go
ramionami i momentalnie, bez żadnego problemu chłopak uniósł ją do góry i
powrócił do obcałowywania jej słodkich ust.
- Kurwa,
Maleńka… – wymamrotał, gdy oplotła nogi wokół jego bioder.
Zupełnie
stracił panowanie nad sobą; liczyła się tylko ta chwila, tylko Marta i jej
niewyobrażalnie pociągające ciało. Sekundy później przyciskał ją do drzewa i
wpijając się w jej wargi, mocował się z jej koszulką, która nie chciała się
podgiąć i dopuścić go do jej piersi, które rytmicznie unosiły się i opadały.
Fale gorąca i podniecenia rozlewały się po jego ciele i nie pozwalały myśleć w
racjonalny sposób. Nawet zapomniał o tym, jakie konsekwencje może to za sobą
ponieść. Zniecierpliwiony odchylił się trochę do tyłu i szybko zanurzył ręce
pod T-Shirt z logo Ramones. Natychmiast skierował swoje dłonie ku górze i poprzez
materiał jej stanika uścisnął jej kształtny biust. Jęknęła cicho i przyciągnęła
jego twarz ku sobie i znów zatopiła się namiętnym pocałunku. W tej chwili,
upojona winem i innymi trunkami myślała tylko o bliskości chłopaka, który tak
bardzo zawładną jej sercem; który sprawił, że poczuła się kochana i
akceptowana, który w końcu sprawił, że pragnęła jak nigdy czyjejś czułości i
pieszczot. Po niespełna kilku minutach poczuli na sobie krople listopadowego
deszczu, który bez litości moczył ich ubrania, przyklejające się niemiłosiernie
do ich rozpalonych ciał.
- Duff,
Duff… stop! Co my robimy? – zawołała cicho Marta, której lodowaty deszcz
przywrócił resztki rozumu – proszę… - z trudem odciągnęła jego ręce od swoich
piersi i rozplotła swoje nogi.
McKagan z
początku nie rozumiał i nie chciał zrozumieć jej postępowania i w dalszym ciągu
błądził dłońmi po jej ciele. Przecież nie mógł odpuścić; nie teraz gdy już tak
daleko zaszli, gdy był skrajnie podniecony i jeszcze dodatkowo nafaszerowany
alkoholem. Oprzytomniał dopiero po kilku chwilach, gdy dziewczyna zaczęła się
szarpać i przypadkowo wbiła mu paznokcie w skórę na przedramionach. Oderwał się
od niej i szybko oparł się o sąsiednie drzewo i powoli zaczął uspokajać oddech,
który był zdecydowanie za szybki i nieregularny. Przymknął oczy i
próbował zapanować nad pożądaniem, które w nim buzowało. Cały wypity alkohol,
cała wlana w siebie wódka, w momencie praktycznie wyparowała i otrzeźwiła go.
Dopiero teraz dotarło do niego, że pada deszcz, że stoją przemoczeni pośrodku
parku. Dopiero teraz z całą siłą uderzyło w niego to, co przed chwilą się
działo i do czego mogło dojść. Odchylił głowę do tyłu i przymknął oczy, nie
mogąc znieść kropli deszczu. Ty chuju pieprzony… jak mogłeś się tak
sprowokować? Jak mogłeś tak kurewsko odjechać?! Był zły… cholernie zły.
Oczywiście na siebie, na swoją żałosną słabość do niej i jej ciała, na to, że
nie potrafił się opanować i przestał myśleć mózgiem. Nawet przez chwilę nie
przeszło mu przez myśl, by winić dziewczynę… za to, że nie oponowała, za to, że
jeszcze go nakręcała i podniecała swoją uległością…w końcu była pijana i
kompletnie nie miała pojęcia, co się dzieje. Wiedział o tym doskonale i poczuł
się podle. Jesteś skończonym skurwielem! Spojrzał na Martę, która
siedziała ziemi z czołem opartym o dłonie. Zacisnęła pięści na swoich włosach i
z jej ust wydobyło się ciche przekleństwo. Zachowałaś się jak dziwka! Jak
głupia dziwka, która chce wskoczyć mu do łóżka… i kurwa… co z tego, że piłaś?
Co z tego, że nie do końca wiesz, co się dzieje wokół ciebie? Ja pierdolę!
Powinnam to zakończyć, jak tylko mnie uniósł i zaczął świrować!
- Marta? –
jak tylko opanował oddech i odzyskał kontrolę nad swoim ciałem, przyklęknął
przy brunetce – nie wiem, co powiedzieć… - urwał i odciągnął jej ręce, by móc spojrzeć
na jej twarz – nie zacznę ściemniać, że nie chciałem, bo doskonale wiesz, że to
chujowe kłamstwo… ja… kompletnie straciłem głowę! Gdybym był trzeźwy… gdybym
mniej wypił, ja…
- Nie tylko
ty… - szepnęła i podniosła się z trudem utrzymując równowagę – to tak samo moja
wina, jak i twoja… najebałam się i… i nie wiedziałam, co się dzieje –
pokręciła niecierpliwie głową – Boże, co za żałosne tłumaczenie! Po prostu
przepraszam, że… że tak się zachowałam i zrobiłam ci nadzieję, że…
- To ja
przepraszam… - nie dał jej dokończyć - za bardzo mnie poniosło… - spojrzał jej
prosto w oczy i dodał – nie miej mi tego za złe… jestem tylko facetem!
- Jasne… i
naprawdę mi głupio, że… zresztą nieważne… możemy wrócić w końcu do domu? –
zapytała i po chwili wskazała na swoje ubranie – nie dość, że jestem cała
przemoczona, to jeszcze jest mi strasznie zimno…
McKagan
odetchnął w duchu i podziękował w myślach za jej wyrozumiałość. Musisz się,
dupku, bardziej kontrolować! No chyba, że chcesz być jebanym chujem, który
tylko czeka by ją wykorzystać... Kurwa... przecież Stradlin miał rację! Mało
brakowało, a bym ją wykorzystał... przecież... przecież, do chuja, wiedziałem,
że ona wcale tego nie chce! Idąc w kierunku lokum Najniebezpieczniejszego
Zespołu Świata praktycznie się do siebie nie odzywali. Duff dlatego, że ciągle
myślał o sobie w kategoriach skończonego drania, którym przecież miał już nie
być; Marta milczała dlatego, że nie wiedziała, co mogłaby powiedzieć, by jakoś
złagodzić tę idiotyczną sytuację. Fakt, że zachowała się jak tania laska z
ulicy był dla niej nie do przełknięcia i jeszcze Duff… zdawała sobie sprawę z
tego, że chłopak stracił umiejętność racjonalnego myślenia, jak tylko wyczuł
brak jakiegokolwiek oporu z jej strony, jak tylko dziewczyna uległa mu na tyle,
że mógł kontynuować to, do czego każdy facet prędzej czy później dąży. I
wreszcie zdawała sobie sprawę, jak był podniecony i jak cholernie ciężko było
mu zaprzestać, gdy jej nagle się coś odwidziało. Idiotko! Powtarzała
sobie ciągle w myślach i nawet nie wiedziała, kiedy znaleźli się w domu. Szybko
pobiegła na górę, wzięła szybki prysznic i przebrała się w swoją piżamę. Wzięła
ze swojego pokoju koc i zeszła do salonu, w którym zawsze było cieplej niż u
niej w sypialni. Chciała położyć się na kanapie, ale zauważyła, że ubiegł ją
Duff, który tępo wpatrywał się w sufit. Jak tylko ją zobaczył, poderwał się z
miejsca i mruknął, że on też idzie się wysuszyć i przebrać.
- Jasne –
powiedziała tylko i siadając na kanapie, owinęła się szczelnie kocem.
Dawno nie
było jej tak zimno i fakt, że sterczała na lodowatym listopadowym deszczu przez
wystarczająco długi czas, by przemoknąć do szpiku kości, wcale nie poprawiał
jej humoru. Po kilku albo kilkunastu chwilach pojawił się basista, ubrany w
suche i przede wszystkim w miarę ciepłe ciuchy.
- Mogę? –
zapytał ostrożnie i opadł na miejsce koło Marty – Słuchaj… - położył dłoń na
jej kolanie i kontynuował – ja… chciałem tylko powiedzieć, że… chciałem
obiecać, że będę się bardziej kontrolował, że…
- Nieważne,
Duff! – przerwała mu niecierpliwie i dodała – Było, minęło, nic się nie
wydarzyło i nie masz się czym zadręczać, ok? – przysunęła się do niego i kładąc
mu głowę na ramieniu, po kilkunastu minutach zasnęła.