niedziela, 27 marca 2011

09.

44 komentarze? wow...
Uhm… jakaś totalna masakra mi wyszła, ale musiałam parę rzeczy zamieścić, które wydawały mi się dość istotne… no i w przyszłości nie będę musiała pewnych zjawisk jakoś ambitnie wyjaśniać… oczywiście zdaję sobie sprawę z tego, jak idiotycznie hmmm… zmieniłam mentalność McKagana, ale… marzyc zawsze można, nie?
***

- Spokojnie… Skarbie, to tylko sen… - chłopak przytulił drżącą dziewczynę i szeptał do niej, by się uspokoiła – Nikt ci nic nie zrobi…
            Marta przylgnęła do niego i cicho szlochała. Jej koszmary znów się nasiliły, praktycznie co noc, budziła się zapłakana i wystraszona i nie mogła tego przezwyciężyć. Tym razem nawiedził ją obraz pijanego ojca, który jak zawsze nią szarpał i bił ją w alkoholowym szale; jakby tego było mało w śnie pojawiła się także matka, która raz po raz krzyczała, że ma córkę dziwkę. Kiedy tylko wyrwała się z tego koszmaru, dostrzegła przy sobie zaniepokojonego Duffa, u którego zasnęła na kolanach. Chłopak za bardzo nie wiedział, co się dzieje, bo rzadko miał okazję widzieć Martę w takim stanie – głównie to Izzy wziął na siebie ciężar czuwania nad nią wspólnie ze Slashem, który mieszkając w pokoju naprzeciwko niej, mógł dosłownie w ciągu kilku sekund znaleźć się u niej i ją uspokoić.
            - No…nie płacz, jestem przy tobie… - gładził rękami jej plecy i pocałował ją w czubek głowy.
Nienawidził patrzeć na jej łzy, nienawidził patrzeć na jej cierpienie. Pierwszy raz w życiu czuł się podle, gdy widział bezbronną, zapłakaną kobietę, pierwszy raz w życiu, czuł, że musi coś zrobić, by to powstrzymać. Za każdym razem, gdy patrzył na jej łzy, gdy patrzył na jej zasmuconą twarz, był w stanie zrobić dosłownie wszystko, aby tylko ją uszczęśliwić i sprawić, by poczuła się lepiej. Przypomniał sobie słowa Joan sprzed ponad miesiąca i uśmiechnął się sam do siebie. Tak siostrzyczko… chyba się zakochałem… po raz pierwszy, naprawdę się zakochałem! Śmieszne stwierdzenie jak na prawie dwudziestopięcioletniego mężczyznę, ale taka była smutna prawda. Basista od swoich nastoletnich lat traktował dziewczyny i kobiety jak zabawki, jak przedmioty służące zaspokojeniu jego fizycznych potrzeb; wolał nawet nie myśleć nad tym, ile dziewczyn miało przez niego złamane serce. Wiedział tylko, że nie były to pojedyncze przypadki. Ale już taki nie będę… nie mogę taki być… i… kurwa nie chcę… przewróciłaś moje życie do góry nogami, Marta… pomyślał i odciągając od siebie dziewczynę, odgarnął jej włosy z twarzy i z ulgą dostrzegł, że już nie płacze. Pochylił się i musnął wargami jej pełne, malinowe usta, które nieśmiało odwzajemniły ten gest. Zachęcony jej reakcją ponownie złożył na jej ustach pocałunek; tym razem dłuższy i bardziej czuły.
- Duff…
- Ciii… nic nie mów – pocałował ją jeszcze w czoło i dodał – śpij, jest jeszcze wcześnie… - wtuliła się w niego i przymknęła oczy.
Chłopak tylko westchnął ciężko i zaczął bawić się jej włosami. Tak bardzo cieszył się, że dziewczyna dała mu szansę, że pozwoliła małymi kroczkami się do siebie zbliżyć. Fakt, że to wszystko działo się tak powoli, ale McKagan patrzył na to z innej strony. Co z tego, że tyle czasu to zajmuje? Co z tego, że nie na za dużo mi pozwala? Co z tego, że przy każdej innej okazji i przy każdej innej lasce, już dawno bym ją przeleciał? Kurwa! Powinienem się cieszyć, że w ogóle mogę ją objąć i pocałować! Powinienem się cieszyć, że w ogóle chce się do mnie zbliżyć! Duff przy okazji odkrył, nieznane mu dotąd pokłady cierpliwości i silnej woli w kontaktach damsko-męskich. Czy zanim poznał Martę, kiedykolwiek starczały mu zwykłe pocałunki? Czy kiedykolwiek wcześniej nie dążył jak najszybciej do stosunku? Czy jego głównym celem nie było zaciągnięcie dziewczyn do łóżka? A teraz… teraz ciągle powtarzał sobie, że nie powinien niczego przyspieszać i wymagać od Marty, że powinien czekać; teraz za każdym razem, gdy ją całował i obejmował, studził swoje zapędy, przypominając sobie, przez co ona przeszła, zanim do nich trafiła. Kiedy tylko oczami wyobraźni zaczynał ją rozbierać, w jego głowie zapalała się ostrzegawcza lampka i odzywał się głos. Głos przypominający mu, że Marta nie jest pierwszą lepszą laską, którą można wyrwać po koncercie; że nie może zrobić nic bez jej zgody…
- Znów miała koszmary? – w salonie pojawił się Izzy.
- Taa… - McKagan wyrwany z zamyślenia, spojrzał niezbyt przytomnie na swojego przyjaciela – Ona tak często?
- Jeśli za „często” można uznać kilka razy w tygodniu, to owszem – usiał na fotelu i rzucił chłopakowi przeciągłe spojrzenie – Wiesz, że jak ją skrzywdzisz, to osobiście cię zajebię?
Duff skierował wzrok na Martę i zaczął ją gładzić po plecach. Co miał powiedzieć Stradlinowi? Że kurwa nie będzie miał okazji? Że zrobię wszystko, żeby do tego nie dopuścić? Przecież i tak mi nie uwierzy… Doskonale zdawał sobie sprawę, że gitarzysta miał do niego obiekcje; może nie tyle do niego, co do jego uczucia względem dziewczyny. Nie było to zbyt miłe, bo Izzy stał się jeszcze bardziej złośliwy i ironiczny, gdy jego przyszywana siostra postanowiła zaufać McKaganowi. Był zazdrosny? Choć nie chciał tego przyznać nawet przed samym sobą, był zazdrosny i to cholernie. Wiedział, co oznaczałby ewentualny związek Marty z Duffem – jego ukochana Siostrzyczka Isbell przestałaby poświęcać mu tyle czasu, co do tej pory i przede wszystkim miałaby osobę, którą kocha bardziej niż jego; a tego męska duma chłopaka nie mogła zdzierżyć. Oczywiście Izzy pominął już fakt, że nie ufał basiście i nie ufał jego wątpliwej wstrzemięźliwości. Każdy z nich nigdy nie zadawał sobie trudu, by jakoś przystopować i nie pieprzyć się z kobietami przy pierwszym ewentualnie drugim spotkaniu, a teraz miał uwierzyć, że Duff będzie sobie spokojnie czekać, aż Marta mu na coś pozwoli? Litości! Przecież jak już Marta zdecyduje się oficjalnie z nim być, to koleś uzna, że ma pełne prawo, do posuwania jej, kiedy tylko ma ochotę! Przecież zawsze będzie mógł powiedzieć, że wiedziała, na co się godzi… Niedoczekanie, kurwa… Dotkniesz ją dupku, a osobiście pozbawię cię tego twojego małego chuja! Coś z myśli Stradlina musiało się odbić na jego twarzy, bo farbowany blondyn powiedział szybko:
- Stary… ja nie… ja nie potrafiłbym jej skrzywdzić! Przez nią i dla niej się zmieniam… ja… - urwał nie wiedząc, co powiedzieć. Przecież on i tak pewnie wie swoje… - Izzy, wyluzuj! Pierwszy raz się zakochałem i postaram się tego nie zjebać… myślisz, że jestem aż takim skurwielem, żeby ją wykorzystać? Żeby wykorzystać zgwałconą dziewczynę? – ostatnie zdanie wypowiedział z wyraźnym trudem i z wyraźnym bólem w głosie.
- Ok, ok… - odpuścił czarnowłosy i dodał – ja tylko uprzedzam – spojrzał na brunetkę i jego wzrok złagodniał – nawet nie zdajesz sobie sprawy, Duff, jakie masz szczęście…
Blondyn tylko kiwnął głową i westchnął. Nie chciał, żeby to wszystko się tak potoczyło. Nie chciał, żeby Stradlin się tak irytował i wkurwiał za każdym razem, jak tylko Duff jej dotknął; nie chciał, by dziewczyna musiała ciągle wybierać między nim a gitarzystą; i przede wszystkim nie chciał, by przez niego i jego uczucie dochodziło do jakiś większych zgrzytów, które zdawały się być nieuniknione. Przecież do chuja, Izzy nie może jej ciągle ochraniać, pilnować i trząść się nad nią, gdy w końcu będzie chciała sobie ułożyć życie! Przecież w końcu będzie musiał ustąpić i pogodzić się z faktem, że Marta znajdzie sobie faceta… jeśli nie zechce mnie, to na pewno pojawi się ktoś inny…zapewne kurwa bardziej odpowiedni ode mnie… Ale co? Wtedy Izzy też będzie taki? Też będzie wariował, jak zobaczy, że ktoś ją obejmuje albo całuje? Wlezie jej kurwa mać do łóżka jak zachce się z kimś pieprzyć i wyjebie faceta?!
- Uwierz, Izzy, gdyby to wszystko było zależne ode mnie… gdybym miał jakiś wpływ na to, co czuję, nigdy bym się w niej nie zakochiwał…
- No dobra! – warknął i sięgnął po papierosa – po prostu nie zniosę tego… nie zniosę, jak znów ją ktoś tak zrani… - zapatrzył się w pustą przestrzeń nad fortepianem i dodał – co ty byś czuł, jakby ktoś skrzywdził albo wykorzystał Joan? Jakbyś się czuł, wiedząc, że mogłeś ją przed tym uchronić, a mimo wszystko tego nie zrobiłeś? Co by się działo w twojej głowie, gdybyś widział jej łzy i rozpaczliwe szukanie pomocy?
Wiedział doskonale, że te słowa zabolą Duffa; że chłopak nie będzie w stanie odpowiedzieć mu inaczej jak tylko, że miałby ochotę zabić tego gnojka, który tak postąpił. Ale co miał powiedzieć innego, by basista zrozumiał, co Izzy czuje? Co miał powiedzieć, by uświadomić mu jak bardzo kocha tę drobną dziewczynę?
- C-co się dzieje? – po kilkudziesięciu minutach Marta wybudziła się ze snu i nie do końca wiedziała, gdzie się znajduje – Och… cześć, Izzy – omiotła wzrokiem spojrzenie i dostrzegła siedzącego w fotelu chłopaka.
Mruknął coś niezrozumiałego pod nosem i wyszedł mówiąc, że idzie zrobić śniadanie. Dziewczyna usiadła na kanapie i spojrzała pytająco na Duffa. On tylko wzruszył ramionami i powiedział, że dobrze by było, gdyby Marta z nim porozmawiała.
- Ale coś się stało?
- Nie… po prostu pogadaj z nim… - przerwał na chwilę, jakby nad czymś myślał – Pójdziesz dziś ze mną do Rainbow?
- Pomyślę… - pocałowała go w policzek i poszła do kuchni.
Zastała w niej Izzy’ego, który właśnie gasił jednego papierosa i natychmiast odpalał następnego. Usiadła na parapecie i uważnie mu się przyjrzała. Chłopak od kilku dobrych dni był strasznie dziwny, jednak za każdym razem zbywał każdego, kto o to pytał. Zaciągnął się dymem i sięgnął po talerz i nałożył na niego kilka tostów.
- Jedz – podał brunetce kanapki i usiadł na krześle otwierając butelkę wina.
Nawet nie spojrzał na nią, gdy zaczęła przeżuwać chleb. Siedział w kompletnej ciszy i z zawrotną prędkością opróżniał Nightraina. Obserwował tylko czy Marta skonsumowała wszystko, co jej przygotował. Jeśli sama nie potrafisz zadbać o siebie, to niestety jesteś skazana na moją nadopiekuńczość. Izzy był zły na dziewczynę o to, że doprowadziła się do anemii i postanowił wziąć sprawy w swoje ręce i jak najszybciej ją z tego wyprowadzić. Ona nawet nie zdawała sobie sprawy z tego, jak chłopak spanikował, gdy kilka tygodni temu tak po prostu zemdlała Slashowi, gdy spacerowali po ogródku. Nie miała pojęcia, co wyobrażał sobie Izzy, jak ona któryś raz z kolei łapała się kurczowo jego ramienia, by się nie przewrócić od zawrotów głowy. W końcu po kilku takich przypadkach, gitarzyście udało się zaciągnąć ją do lekarza, który po kilku badaniach stwierdził, że dziewczyna ma anemię. Stradlin wziął sobie do serca wszystkie pouczenia, które przekazał mu doktor i od tego czasu uważnie pilnował, by Marta jadła regularnie i łykała przepisane tabletki z żelazem.
- No, kurwa, czemu nie jesz? – warknął, gdy zauważył, że nie zjadła nawet połowy.
- Zjem, jak powiesz mi, czemu taki jesteś…
- Niby jaki? Ja pierdolę… skończ się czepiać! – zawołał gwałtowniej niż zamierzał, ale nie przejął się tym zbytnio – ostatnio ciągle coś ci nie pasuje! – ostatnie zdanie było wypowiedziane w tak agresywnym tonie, że aż Marta skuliła się i spojrzała na swoje trampki.
Chłopak szarpnął krzesłem i z nerwami wyszedł z pomieszczenia, zderzając się w progu ze Slashem. Wrzasnął tylko na niego, by uważał jak chodzi i już go nie było. Hudson zaskoczony obejrzał się za nim i podszedł do Marty.
- Cześć, Młoda – pocałował ją w policzek i zauważył, że wciąż w jej oczach czaiła się odrobina strachu –ej, co jest? Czemu masz taką minę i co odpierdoliło Stradlinowi?
- Nie wiem, o co mu chodzi – powiedziała szybko – Slash?
- Hmm? – odgarnął włosy z oczu i spojrzał na nią uważnie.
- Mogę się do ciebie przytulić?
- Jasne, Dziecino – szepnął z uśmiechem i objął ją ramionami – Na pewno wszystko w porządku? – zapytał jeszcze, gdy dziewczyna wtuliła twarz w jego loki.
Kiwnęła tylko potakująco głową i trwała w tym uścisku przez kilka minut. Czułość, która biła od Slasha, była czymś nieodgadnionym dla Marty. Z jednej strony chłopak był typowym rockandrollowcem pieprzącym wszystko, co spotka na drodze, totalnie olewającym uczucia innych i patrzącym tylko na siebie i zadufanym w sobie gburem; a z drugiej strony był troszczącym się o Martę chłopakiem, który odkrywał coraz to nowe pokłady pozytywnych emocji, który coraz częściej czuł jak topnieje mu lodowa pokrywa na sercu, budowana przez tyle długich lat. Sam Hudson zauważył tę zmianę i był nią szczerze zdumiony. Kurwa… nigdy nie sądziłem, że taki będę… że będę trzymał w ramionach piękną kobietę, że będę wdychał jej zapach i nie będę kurwa myślał o tym, jak i ile razy ją zerżnąć!   
- A jak z Duffem? – zapytał po jakimś czasie i odciągnął ją od siebie na odległość ramion.
- A pytasz, bo cię to ciekawi, czy jesteś po prostu złośliwy? – uśmiechnęła się słodko i odpowiedziała – coraz lepiej, ale…
- Ale? – zachęcił ją i usiadł przy niej.
- No popatrz na mnie! Niska, zakompleksiona, mało inteligentna i nie za ładna dziewczyna i Duff miał się we mnie zakochać? Przecież ja…
- Jezu Chryste, jak ty pieprzysz, Mała! – przerwał jej niecierpliwie i wstając, pociągnął ją za rękę.
Wyprowadził z kuchni i wręcz siłą zaciągnął ją do łazienki. Ustawił ją na wprost lustra i staną za nią.
- Popatrz w to pieprzone lustro i powiedz mi, kurwa, gdzie widzisz tą brzydką laskę, o której mówisz – powiedział i położył jej dłonie na ramionach – popatrz, kurwa, na siebie i w końcu doceń, jaka jesteś piękna! Rozumiesz? – szybkim ruchem odwrócił ją ku sobie i pochylił się, by nie patrzeć na nią z góry – P I Ę K N A!
- Co wy, do chuja, robicie? – do pomieszczenia wszedł Duff i momentalnie się zatrzymał; nie spodziewał się nikogo w łazience, a obecność dwóch osób była już całkiem zaskakująca.
- Leczę twoją ukochaną z kompleksów! – zawołał i zaśmiał się szczerze, gdy zauważył, że na jego słowa twarz Marty przybrała kolor dojrzałej wiśni.
Sam McKagan trochę się zarumienił, jednak on umiał się maskować, w przeciwieństwie do dziewczyny. Zaś te jebane kompleksy… kurwa, co jest nie tak z jej psychiką, że uważa się za niegodną uwagi? Co sprawia, że myśli o sobie w tak żałosnych kategoriach? Kurwa, ja w życiu nie spotkałem piękniejszej i bardziej pociągającej dziewczyny, a ona pieprzy takie bzdury! Nigdy nie spotkałem tak naturalnej i słodkiej kobiety!
- Ok… możesz nas zostawić na chwilę? – powiedział po chwili, kierując te słowa do Slasha.
Gitarzysta spojrzał na niego z politowaniem, ale bez słowa opuścił pomieszczenie. Duff podszedł do brunetki i położył dłonie na jej talii. Widząc, że nie protestuje, przyciągnął ją bliżej siebie i uśmiechnął się do niej szeroko.
- Jesteś najbardziej zajebistą dziewczyną, jaka miałem okazję poznać, wiesz?
- Tylko ci się tak wydaje… - szepnęła i odwróciła od niego wzrok – po za tym… co jest takiego fajnego w żałośnie niskiej kobiecie?
Basista wybuchnął śmiechem i z rozbawieniem obserwował jej zaskoczoną minę. No to teraz powiedziałaś… jak co jest fajnego w niewysokich laskach? Wszystko, kurwa! Wystarczy mi, że ja jestem w chuj wysoki, a kobieta im niższa tym lepsza! Marta do końca nie zdawała sobie sprawę z tego, że McKagan wręcz ubóstwiał takie drobne, niziutkie dziewczyny, do których ona niewątpliwie należała. Nie zdawała sobie sprawy, jak bardzo go pociągała i jak chłopak musiał sam siebie doprowadzać do porządku, gdy za bardzo zagalopował się z myślami. Ach McKagan… sam siebie nie poznajesz… Kurna, gdyby ktoś jeszcze rok temu powiedział mi, że kiedykolwiek będę starał się być czułym i nienapalającym się tylko na ciało facetem, wyśmiałbym go z miejsca! Zaśmiał się ze swoich myśli, ale musiał im przyznać rację. Odkąd zrozumiał, że nie darzy Marty zwykłą sympatią, tylko czymś więcej, zauważył, że przestał posługiwać się tymi idiotycznymi zasadami, które kultywował razem z resztą chłopaków przez tak długi czas; mimo że ciężko było mu przezwyciężyć własne słabości i popędy, obiecał sobie, że nie tknie dziewczyny, póki ona sama nie będzie tego chciała i przy okazji wymusił na sobie całkowite zaprzestanie chodzenia na dziwki, co wręcz graniczyło z cudem. I jeszcze ta jej nieśmiałość… coś absolutnie ujmującego i rozczulającego.
- Mogę ci to powtarzać codziennie, jeśli chcesz… - ujął jej podbródek i skierował jej twarz tak, by patrzyła na niego – Jesteś… najpiękniejszą… najwspanialszą… dziewczyną… na świecie – po każdym słowie składał na jej ustach krótkie, aczkolwiek pełne uczucia pocałunki – I… kocham cię…
Marta tylko przymknęła oczy i zaangażowała się bardziej w oddawanie całusów Duffa. Było jej strasznie głupio, że McKagan ciągle zasypywał ją komplementami i wyrazami jego rodzącego się uczucia, a ona po prostu bez słowa je przyjmowała. Ani razu nie odpowiedziała mu czymś równie miłym, ale też adekwatnym do jej uczuć. Dlaczego nie jestem w stanie wydusić z siebie głupiego słowa? Dlaczego jestem tak cholerną egoistką? Dlaczego tak kurewsko boję się mu powiedzieć, co czuję? Wspięła się na palce i żeby zachować równowagę ułożyła dłonie na klatce piersiowej chłopaka. Ostatni raz pocałowała go w usta i przytuliwszy się, do niego, wyszeptała tylko jedno słowo: „Przepraszam”. Basista nie zdążył zapytać za co, bo do łazienki wkroczył Adler i powiedział:
- No papużki, przenieście się gdzieś indziej, bo blokujecie dostęp – powiedział niezbyt przyjemnym tonem.
Marta nie czekając na reakcję Duffa, wyszła z łazienki i szybko skierowała się do swojego pokoju. Opadła na łóżko i ukryła twarz w dłoniach. Co ja robię? Do jasnej cholery, co ja robię?! Po jakiego chuja najpierw pozwalam mu się dotknąć, a później jak pojebana uciekam, bo się boję?
- Marta? – w drzwiach pojawił się basista i od razu do niej podszedł – za co mnie przepraszałaś? Przecież nic nie zrobiłaś… - przyklęknął przy niej i opadł się dłońmi o jej kolana.
- No właśnie! Nic nie zrobiłam, nic nie powiedziałam… - spojrzała mu się prosto w oczy i dodała – naprawdę nie widzisz, co robię? Czy ci to nie przeszkadza?
- Ale… o czym ty mówisz?
- Jestem idiotką… niby jesteśmy razem, niby osobno… niby chcę z tobą być, a ciągle się boję… nie jestem w stanie powiedzieć, co czuję, a za każdym razem jak mnie obejmujesz miękną mi nogi i… - urwała, czując jak płoną jej policzki.
Uśmiechnął się do niej i przez chwilę nie bardzo wiedział, co ma zrobić. Usiadł obok niej i założył jej włosy za ucho.
- To… może żebyś poczuła się pewniej… może… - zająknął się, jednak szybko odzyskał rezon – może o prostu będziesz oficjalnie moją dziewczyną? – widząc jej zmieszanie, wyrzucił na wydechu – oczywiście nie oczekuję, że od razu wyznasz mi wielką miłość i w ogóle… po prostu tak będzie... lepiej?
Już miała odpowiedzieć, ale usłyszeli głośny trzask drzwi wejściowych i po paru chwilach krótką awanturę. Izzy! Marta od razu poznała głos swojego przyszywanego brata i szybko zbiegła na dół, zostawiając McKagana w swoim pokoju. Wpadła do salonu, ale zastała tam tylko Hudsona, który trzymał się za obolały policzek. Rzucił tylko niecierpliwie, że Stradlin jest u siebie i że jest na coś wkurwiony.
- Izzy… - weszła do jego sypialni i zauważyła, że gitarzysta rzuca na łóżko ściągniętą przed chwilą koszulę, która była trochę zakrwawiona – Izzy… co się z tobą dzieje? – powiedziała cicho i ostrożnie podeszła do chłopaka, który właśnie siadał na fotelu – jesteś na mnie zły?
Stradlin tylko odwrócił od niej wzrok i pokręcił głową. Otarł wierzchem dłoni sączącą się pomału krew i uparcie nie patrzył się na nią. Marta oparła się o parapet i próbowała spojrzeć mu w oczy. Co się do cholery dzieje? Gdzie jest mój kochany Izzy? Gdzie jest mój czuły i spokojny przyjaciel, który unikał wszelkich kłótni? Łatwo się było domyślić, że wymienili ze Slashem kilka ciosów, poczym przeszli do argumentów słownych.
- Czy ja zrobiłam coś nie tak? No powiedz coś, błagam – ponowiła próbę i tym razem chłopak jakoś zareagował.
Popatrzył na nią smutnym wzrokiem i wyciągając rękę, zachęcił ją, by do niego podeszła. Pociągnął ją tak, że usiadła mu na kolanach i z ciężkim westchnieniem, lekko ją objął.
- Przepraszam… - wtulił twarz w jej włosy i próbował uspokoić nerwy – nie wiem, co się ze mną dzieje… jestem… jestem takim jebanym egoistą…
- Hej… nieprawda… - szepnęła i pogładziła go po czarnych włosach.
- Najchętniej odizolowałbym cię od wszystkich facetów i wtedy było by ok… wtedy nie byłbym tak kurewsko zazdrosny… wtedy byłabyś ze mną zawsze, kiedy cię potrzebuję… kochałabyś mnie tak jak do tej pory… i nie musiałbym się tak cholernie martwić, o ciebie… nie musiałbyś się martwić, że ktoś cię skrzywdzi… - przycisnął ją jeszcze mocniej do siebie i kontynuował – nie chcę stracić jedynej osoby, na której tak zajebiście mi zależy w tym pojebanym świecie… nie chcę i nie mogę! Rozumiesz? – odsunął się trochę od niej i spojrzał jej w oczy.
- Ale… ale Izzy… co ty mówisz? – zapytała roztrzęsionym głosem – P-przecież ja kocham cię cały czas tak samo! Przecież to czy z kimś będę czy nie niczego nie zmieni…  I jeśli tylko nie będziesz miał mnie dość, to zawszę będę przy tobie… - odgarnęła mu niesforne kosmyki włosów z twarzy i uśmiechnęła się słodko – naprawdę… Duff nie zmieni tego wszystkiego, co do ciebie czuję…
- Kocham cię, Malutka… - wyszeptał i bez śladu krępacji ułożył głowę na jej piersiach i odetchnął głęboko.
Dziewczyna tylko wywróciła oczami i objęła chłopaka. Była tak bardzo zaskoczona tym, co jej powiedział. Zupełnie nie spodziewała się, że gitarzysta poczuje się tak odrzucony i pominięty. Było dla niej szokiem, że myślał, że ona tak po prostu go oleje, jak tylko znajdzie sobie jakiegoś faceta. Ech, Izzy, Izzy… jakbym mogła o tobie zapomnieć? Jak mogłabym przestać cię kochać? Jesteś moim ukochanym braciszkiem i moim wybawcą… moim opiekunem i strażnikiem… i gdybym kiedykolwiek potraktowała cię jak kogoś niegodnego uwagi, jak uważasz, to chyba byłabym największą idiotką we wszechświecie! Po chwili poczuła, że Stradlin przyciąga ją jeszcze bliżej i wybuchła śmiechem.
- Udusisz mnie! – zawołała z udawanym wyrzutem.
- No przecież taki mam zamiar… - chłopak odzyskał swój humor i zaczął żartować – i jak już tego dokonam, to będę miał cię tylko dla siebie… wolisz formalinę czy mumifikację? – ponownie wzmocnił uścisk i wsłuchał się w rytmiczne bicie jej serca.
- Mhm… i rozumiem, że McKagan nie będzie miał nic przeciwko temu, że uśmierciłeś mu dziewczynę i jeszcze zawinąłeś ją w bandaże?
 - A to już tak oficjalnie? – odchylił się lekko do tyłu, tak by widzieć jej twarz – No to powodzenia i… uważaj na siebie, Skarbie, proszę… - położył nacisk na ostatnie słowo i jeszcze raz ją uściskał – Ach… właśnie! Przez moje humorki zapomniałem zapytać… Jak płyta Skid Row?
Dwa tygodnie temu wpadł do nich Bach z jakimś dziwnym ciemnowłosym niższym o pół głowy od niego chłopakiem, który przedstawił się Marcie jako Rachel Bolan i okazał się basistą w ich zespole. Przynieśli im, a raczej dziewczynie, winyla z ich nagraniami, który oficjalnie miał pojawić się w sklepach pod koniec stycznia, czyli za około dwa miesiące. Kiedy brunetka po raz pierwszy włączyła płytę, nie mogła się skupić na niczym innym, jak tylko na głosie Sebastiana. W życiu nie podejrzewała, że on ma taki głos! Jak tego słuchała, zdawało się jej, że Bach śpiewa całym sobą. Nie pamiętała, by ktokolwiek zrobił na niej takie wrażenie śpiewając. Z takim uczuciem, lekkością…
- Super! Są genialni! I czemu nie mówiliście, że Sebastian ma tak zajebisty głos?
- Nie wiedziałaś? Myślałem, że zdążył się pochwalić… - zaśmiał się i po chwili dodał – a czy któryś z chłopaków już cię uświadomił, że za równy tydzień wydamy G N’R Lies?
Pokiwała tylko głową i powiedziała, że Izzy jest pierwszy. Była bardzo ciekawa jak to wszystko wyjdzie. W sumie nie słyszała, by do tej pory jakikolwiek zespół nagrywał piosenki siedząc w jednym pomieszczeniu i grając z miejsca jak stali.
- Stradlin, długo tak jeszcze będziemy siedzieć? – zapytała z uśmiechem.
Gitarzysta wyszczerzył zęby, mruknął coś pod nosem i ponownie wtulił się w jej klatkę piersiową jak małe dziecko. Uwielbiał słuchać bicia jej serca i jeszcze bardziej utwierdzał się w przekonaniu, że jest zajebistym szczęściarzem. Gdzie indziej spotkałby taką słodką, ale nie pustą, piękną, ale nie głupią, skromną, ułożoną i wspaniałą dziewczynę? Gdzie indziej znalazłby tak cudowną kobietę, którą pokochał jak siostrę? Gdzie znalazłby dziewczynę, która wywróciła jego życie do góry nogami; która sprawiła, że stał się choć trochę lepszym człowiekiem?
- Jezu, mógłbym tak godzinami… - wymruczał i zaczął kreślić jakieś bliżej nieokreślone wzory na plecach Marty.
Ona tylko przymknęła oczy i zamyśliła się. Czy nie było nienormalnym to, że właśnie siedziała ze swoim przyjacielem w takiej dziwnej pozycji? Czy to, że chłopak bez śladu zmieszania trzymał głowę tuż przy jej biuście, nie było niepokojąco nieprawidłowe i wręcz pomylone? Czy to, że dziewczyna nie miała nic przeciwko, nie było czasem podejrzane? Brunetka westchnęła cicho i przez chwilę przez jej umysł przeszła bezsensowna myśl. Kurwa… jakim cudem siedzę tak spokojnie? Przecież jeszcze na początku roku uciekłabym z krzykiem, gdyby tylko ktoś mnie TAK przytulał… jeszcze te niecałe osiem miesięcy temu nie potrafiłabym zaufać jakiemukolwiek facetowi i pozwolić się nawet dotknąć, a teraz? Teraz zakochałam się w Duffie, pozwalam się całował, obejmować… Izzy’emu przyzwalam na gesty, które dla każdego normalnego obserwatora, który nas nie zna, wyglądałyby na co najmniej dwuznaczne… Przez chwilę nawet zdała sobie sprawę z tego, że Stradlin może pozwolić sobie na zdecydowanie więcej niż McKagan, przed którego dotykiem się wymigiwała. Czy pozwoliłabym Duffowi teraz się tak do mnie… kleić? Nie... sama była zaskoczona odpowiedzią, jaką sobie udzieliła i żeby zająć czymś myśli, zaczęła śpiewać:

Woke up to the sound of pouring rain
The wind would whisper and I'd think of you
And all the tears you cried, that called my name
And when you needed me I came through

I paint a picture of the days gone by
When love went blind and you would make me see
I'd stare a lifetime into your eyes
So that I knew you were there for me
Time after time you were there for me

Remember yesterday - walking hand in hand
Love letters in the sand - I remember you
Through the sleepless nights and every endless day
I'd wanna hear you say - I remember you

We spend the summer with the top rolled down
Wished ever after would be like this
You said I love you babe, without a sound
I said I'd give my life for just one kiss
I'd live for your smile and die for your kiss

- Ok... zdecydowanie musisz mnie już puścić…
- Ale… - jęknął Izzy i wygłupiając się zaczął ją desperacko obejmować – Błagam, nie! – zaśmiał się i dodał – kobieto, łamiesz mi serce…
- Stradlin, nie mogę cię tak rozpuszczać… - zmierzwiła mu włosy i wyswobodziła się z jego objęć – no nie miej takiej miny! Nie za dobrze ci było? – zapytała mało inteligentnie, kompletnie nie zauważając narzucającej się dwuznaczności, którą wychwycił chłopak.
- No właśnie było! – wybuchnął śmiechem i widząc jej minę, dodał – Żartuję przecież! Wybacz, Słodka Siostrzyczko Isbell, ale nie pociągasz mnie ani trochę – wstał i pocałował ją w czubek głowy.
- I całe szczęście! – zawołała i nie zdążyła nic dodać, bo Izzy złapał ją wpół i przerzucił sobie przez ramię – Puszczaj mnie, wariacie!
Gitarzysta nie przejął się jej krzykiem i spokojnym krokiem opuścił swoją sypialnię i udał się do kuchni, w której siedzieli Axl, Erin, Duff i Steven. Poirytowana Marta zaczęła okładać pięściami plecy chłopaka i nieświadoma obecności wyżej wymienionej czwórki, wrzeszczała jeszcze głośniej. Cały widok zasłaniały jej włosy, które z racji tego, że wisiała głową w dół, spokojnie przykryły całą jej twarz, która teraz była czerwona ze zdenerwowania i napływu dużej ilości krwi.
- Cześć, Młoda – odezwał się Axl, a zaraz po nim Everly i dodał – Brakuje ci tylko więzów i mógłbym ci zaśpiewać Pretty Tied Up… - powiedział radośnie.
Od czasu poronienia przez jego dziewczynę minęły ponad dwa miesiące i powoli chłopak wracał do normy; fakt, że było mu ciężko, ale radził sobie głównie dlatego, że wspierali go przyjaciele, no i robił wszystko, by pomóc Erin z jej bólem – a przecież wiadomo, że nie byłby w stanie jej pocieszać, gdyby sam miał depresję.
- O kurwa… - słysząc głos Rose’a, Marta odchyliła się lekko, tak że mogła zobaczyć, co dzieje się w kuchni – O kurwa… - powtórzyła i znów zaczęła się szarpać – Zabiję cię! Ja cię, kurwa uduszę gołymi rękami, Stradlin! – wydarła się, sama zaskoczona siłą swojego głosu – Postaw mnie, do cholery, na podłodze!
Rozbawiony chłopak w końcu ją puścił i uśmiechnął się szeroko, widząc nerwy i jednocześnie zawstydzenie Marty. Posłała mu mordercze spojrzenie i opadła na wolne krzesło koło Duffa. Przypomniała sobie, że nie odpowiedziała mu na pytanie, więc przysunęła się trochę do niego i szepnęła mu na ucho:
- Zgadzam się…
- Hmm? – mruknął, nie wiedząc za bardzo, o co jej chodzi – na co?
- Na bycie twoją dziewczyną…
- Serio?! – wykrzyknął, nie zważając na pytające i zaskoczone spojrzenia pozostałych – O ja pierdolę…
- No czego się wydzierasz? – zapytał Slash, który właśnie wszedł do pomieszczenia z nowootwartą butelką Danielsa.
- Stary, kurwa, mam dziewczynę! – wykrzyknął i objął zarumienioną Martę.
Kurwa, to chyba najszczęśliwszy dzień w moim życiu! Krzyczał w myślach chłopak i wyszczerzył zęby do swoich przyjaciół. Fakt, że już od jakiego czasu był blisko z brunetką, ale teraz, gdy w końcu zgodziła się być z nim tak oficjalnie, nie posiadał się z radości. Ja pieprzę… mam prawie dwadzieścia pięć lat i to jest chyba moja pierwsza poważna dziewczyna! Uśmiechnął się pod nosem i musiał przyznać, że to prawda… miał całkiem odpowiedzialne i pełne nadziei plany wobec niej, co było czymś z goła odmiennym od jego poprzednich związków, z których najdłuższy trwał około miesiąca, gdy laska, z którą był kompletnie mu się znudziła i zaczął szukać „lepszego modelu”.
- No to… kurwa gratuluję! –zawołał Axl i uśmiechnął się przymilnie do Marty, która z zażenowaniem chowała twarz we włosach swojego chłopaka.
Oczywiście trzeba się każdemu pochwalić… Co to za człowiek! Uhm… taki przypał mi robi przy wszystkich! Dziwnym trafem nikt prócz niej nie widział w tym nic złego i wszyscy – prócz Stevena – z radością przyjęli tę wiadomość. Właśnie, Steven… perkusista od długiego już czasu był najnormalniej w świecie wkurwiony i poirytowany. Na co? Dosłownie na wszystko – bo skończyły mu się prochy, bo ktoś zajął mu łazienkę, bo Slash za głośno włączył muzykę, albo Axl za głośno kocha się z Erin. Nikt nie wiedział, o co mu chodzi i nikt nie miał śmiałości, by zapytać go wprost, o jego dziwne zachowanie. Marta raz próbowała i dostała taki opierdol, że odechciało się jej ponownych starań. Jeśli już w ogóle Alder się odzywał to zazwyczaj w chamskim tonie i tylko po to, żeby zwrócić komuś uwagę, że coś go denerwuje albo mu przeszkadza. Wyjątkiem były tylko próby zespołu albo nagrania w studiu – wtedy wracał stary uśmiechnięty i wiecznie zadowolony z życia Steven. Cholera… co się z tobą stało? Gdzie jest Steven, którego tak uwielbiam?
- To co… wbijamy do Rainbow wieczorem, żeby to oblać? – zawołał dziarsko Slash i z zachwytem i niepohamowaną satysfakcją patrzył na ciągle czerwoną Martę.
- Jasne! – zawołał zadowolony Izzy, co spotkało się kompletnym zdezorientowaniem Duffa – No co? Fajnie, że jesteście razem!
McKagan wytrzeszczył tylko oczy w zdumieniu i spojrzał pytająco na swoją dziewczynę. Ta jednak tylko się uśmiechnęła i cmoknęła go w policzek…

Kilka godzin później czwórka z piątki składu Guns n’Roses siedziała wraz z Martą w jednej z ich ulubionych knajp i popijało niebotyczne ilości alkoholu. Zabrakło tylko Stevena, który prawdopodobnie poszedł na dziwki i Erin, która przeprosiła wszystkich, że się nie wybierze z nimi, ale nie chciała psuć im humoru, po za tym postanowiła na kilka dni wyjechać do matki.
- Pierdolone Guns n’Roses we własnej osobie… nie wierzę! – zawołał do nich jakiś chłopak i bez pytania przysiadł się do nich.
- Siema, Dave… - odezwał się Duff – a gdzie kurwa reszta jebanego Skid Row? – rozejrzał się wokoło i nieźle już wstawiony nagle dodał – Stary, kurwa, poznaj moją dziewczynę! Marta, stoi przed tobą zajebisty gitarzysta zajebistego Skid Row… - dokonał krótkiej prezentacji, za którą brunetka miała ochotę go zabić.
Jednak stłumiła złość kolejnymi łykami wina i po chwili wdała się w konwersację z Sabo o ich nowej płycie. Dowiedziała się, że większość piosenek napisał na spółkę z Rachel, który jak to określił kolega z zespołu był „jebanym mózgiem muzycznym”. Po raz kolejny Marta była zaskoczona tą zaskakującą otwartością ludzi z branży muzycznej, ze środowiska jej wspaniałego Najniebezpieczniejszego Zespołu Świata; ciągle pamiętała, jakie pozytywne wrażenie wywarł na niej Joe Perry, ciągle przypominała sobie, jakim sympatycznym człowiekiem jest Bach i teraz kolejny życzliwy muzyk się napatoczył. No i oczywiście sami Guns n’Roses… gdyby nie oni, Marta miała poważne wątpliwości, czy w ogóle by jeszcze egzystowała.
- Możemy się dosiąść? – znikąd pojawił się dziwnie obkolczykowany Bolan i Bach w towarzystwie swojej dziewczyny Marii.
- No, kurwa, impreza się rozkręca – wydukał Axl, któremu alkohol już jakiś czas temu uderzył do głowy – wiesz, że nasza Mała w końcu uległa wątpliwemu urokowi McKagana? – wyszczerzył zęby do swojego kolegi i dopił do końca swoją whisky.
Slash po chwili zniknął gdzieś w towarzystwie jakiejś skąpo ubranej kobiety i w jego ślady po jakimś czasie udał się także Dave. Ech, ci faceci… zaśmiała się Marta i oparła głowę na ramieniu Duffa. Zdecydowanie za dużo wypiła; kręciło się jej w głowie i czuła, że gdyby tylko spróbowała teraz wstać z pewnością nie skończyłoby się to najlepiej. Spojrzała na Rose’a, który opierał się półprzytomny o stół i na Izzy’ego, który w skrócie rzecz ujmując odleciał. Nawet nie chodziło głównie o trunki, których sobie nie odmawiał, ale kokaina, którą wciągnął podziałała na niego właśnie w ten sposób. Rachel Bolan był z całej trójki w najlepszym stanie i był w stanie prowadzić jeszcze w miarę normalną rozmowę z Marią i Bachem, który był względnie trzeźwy.
- Duff? Pójdziemy już? – szepnęła po północy, gdy czuła, że jest już skrajnie wyczerpana i za chwilę nie będzie się w stanie nawet ruszyć.
- Hmm? – mruknął tylko, jednak po chwili dotarły do jego świadomości słowa – Tak, tak… Kochanie, już… - wstał z trudem i zachwiał się.
Pożegnali się z Sebastianem, Marią i Rachel i opuścili bar. McKagan objął Martę i dość powolnym tempem zaczęli zmierzać w kierunku domu. Dziewczyna zastanawiała się czy chłopak bardziej się jej podpiera czy po prostu naszło go na czułość. Jak tak dalej będzie, to nie dojdę w jednym kawałku, zaśmiała się i straciła równowagę, gdy Duff za bardzo się uwiesił na jej ramieniu. Runęła na ziemię w parku, przez który właśnie wychodzili i leżąc wybuchła śmiechem. Procenty, które krążyły w jej krwi, zaatakowały ze zdwojoną siłą i Marta przez chwilę znalazła się w innym świecie.
- Chodź do mnie, Skarbie – basista pomógł się jej podnieść i objął ją szczelnie ramionami – tak kurewsko cię kocham… - pochylił się i pocałował ją w usta.
Odurzona alkoholem dziewczyna gorliwie zaczęła oddawać całusy i po chwili poczuła na swoich plecach ciepłe dłonie Duffa, którym udało się dostać pod T-shirt i bluzę dziewczyny. Zadrżała od jego dotyku i stanęła na palcach, by być choć trochę bliżej jego twarzy i jego warg, które coraz zachłanniej oddawały się swojej czynności i zaczęły przemieszczać się po smukłej szyi dziewczyny. Otoczyła go ramionami i momentalnie, bez żadnego problemu chłopak uniósł ją do góry i powrócił do obcałowywania jej słodkich ust.
- Kurwa, Maleńka… – wymamrotał, gdy oplotła nogi wokół jego bioder.
Zupełnie stracił panowanie nad sobą; liczyła się tylko ta chwila, tylko Marta i jej niewyobrażalnie pociągające ciało. Sekundy później przyciskał ją do drzewa i wpijając się w jej wargi, mocował się z jej koszulką, która nie chciała się podgiąć i dopuścić go do jej piersi, które rytmicznie unosiły się i opadały. Fale gorąca i podniecenia rozlewały się po jego ciele i nie pozwalały myśleć w racjonalny sposób. Nawet zapomniał o tym, jakie konsekwencje może to za sobą ponieść. Zniecierpliwiony odchylił się trochę do tyłu i szybko zanurzył ręce pod T-Shirt z logo Ramones. Natychmiast skierował swoje dłonie ku górze i poprzez materiał jej stanika uścisnął jej kształtny biust. Jęknęła cicho i przyciągnęła jego twarz ku sobie i znów zatopiła się namiętnym pocałunku. W tej chwili, upojona winem i innymi trunkami myślała tylko o bliskości chłopaka, który tak bardzo zawładną jej sercem; który sprawił, że poczuła się kochana i akceptowana, który w końcu sprawił, że pragnęła jak nigdy czyjejś czułości i pieszczot. Po niespełna kilku minutach poczuli na sobie krople listopadowego deszczu, który bez litości moczył ich ubrania, przyklejające się niemiłosiernie do ich rozpalonych ciał.
- Duff, Duff… stop! Co my robimy? – zawołała cicho Marta, której lodowaty deszcz przywrócił resztki rozumu – proszę… - z trudem odciągnęła jego ręce od swoich piersi i rozplotła swoje nogi.
McKagan z początku nie rozumiał i nie chciał zrozumieć jej postępowania i w dalszym ciągu błądził dłońmi po jej ciele. Przecież nie mógł odpuścić; nie teraz gdy już tak daleko zaszli, gdy był skrajnie podniecony i jeszcze dodatkowo nafaszerowany alkoholem. Oprzytomniał dopiero po kilku chwilach, gdy dziewczyna zaczęła się szarpać i przypadkowo wbiła mu paznokcie w skórę na przedramionach. Oderwał się od niej i szybko oparł się o sąsiednie drzewo i powoli zaczął uspokajać oddech, który był zdecydowanie za szybki i  nieregularny. Przymknął oczy i próbował zapanować nad pożądaniem, które w nim buzowało. Cały wypity alkohol, cała wlana w siebie wódka, w momencie praktycznie wyparowała i otrzeźwiła go. Dopiero teraz dotarło do niego, że pada deszcz, że stoją przemoczeni pośrodku parku. Dopiero teraz z całą siłą uderzyło w niego to, co przed chwilą się działo i do czego mogło dojść. Odchylił głowę do tyłu i przymknął oczy, nie mogąc znieść kropli deszczu. Ty chuju pieprzony… jak mogłeś się tak sprowokować? Jak mogłeś tak kurewsko odjechać?! Był zły… cholernie zły. Oczywiście na siebie, na swoją żałosną słabość do niej i jej ciała, na to, że nie potrafił się opanować i przestał myśleć mózgiem. Nawet przez chwilę nie przeszło mu przez myśl, by winić dziewczynę… za to, że nie oponowała, za to, że jeszcze go nakręcała i podniecała swoją uległością…w końcu była pijana i kompletnie nie miała pojęcia, co się dzieje. Wiedział o tym doskonale i poczuł się podle. Jesteś skończonym skurwielem! Spojrzał na Martę, która siedziała ziemi z czołem opartym o dłonie. Zacisnęła pięści na swoich włosach i z jej ust wydobyło się ciche przekleństwo. Zachowałaś się jak dziwka! Jak głupia dziwka, która chce wskoczyć mu do łóżka… i kurwa… co z tego, że piłaś? Co z tego, że nie do końca wiesz, co się dzieje wokół ciebie? Ja pierdolę! Powinnam to zakończyć, jak tylko mnie uniósł i zaczął świrować!
- Marta? – jak tylko opanował oddech i odzyskał kontrolę nad swoim ciałem, przyklęknął przy brunetce – nie wiem, co powiedzieć… - urwał i odciągnął jej ręce, by móc spojrzeć na jej twarz – nie zacznę ściemniać, że nie chciałem, bo doskonale wiesz, że to chujowe kłamstwo… ja… kompletnie straciłem głowę! Gdybym był trzeźwy… gdybym mniej wypił, ja…
- Nie tylko ty… - szepnęła i podniosła się z trudem utrzymując równowagę – to tak samo moja wina, jak i twoja… najebałam się i… i nie wiedziałam, co się dzieje – pokręciła niecierpliwie głową – Boże, co za żałosne tłumaczenie! Po prostu przepraszam, że… że tak się zachowałam i zrobiłam ci nadzieję, że…
- To ja przepraszam… - nie dał jej dokończyć - za bardzo mnie poniosło… - spojrzał jej prosto w oczy i dodał – nie miej mi tego za złe… jestem tylko facetem!
- Jasne… i naprawdę mi głupio, że… zresztą nieważne… możemy wrócić w końcu do domu? – zapytała i po chwili wskazała na swoje ubranie – nie dość, że jestem cała przemoczona, to jeszcze jest mi strasznie zimno…
McKagan odetchnął w duchu i podziękował w myślach za jej wyrozumiałość. Musisz się, dupku, bardziej kontrolować! No chyba, że chcesz być jebanym chujem, który tylko czeka by ją wykorzystać... Kurwa... przecież Stradlin miał rację! Mało brakowało, a bym ją wykorzystał... przecież... przecież, do chuja, wiedziałem, że ona wcale tego nie chce! Idąc w kierunku lokum Najniebezpieczniejszego Zespołu Świata praktycznie się do siebie nie odzywali. Duff dlatego, że ciągle myślał o sobie w kategoriach skończonego drania, którym przecież miał już nie być; Marta milczała dlatego, że nie wiedziała, co mogłaby powiedzieć, by jakoś złagodzić tę idiotyczną sytuację. Fakt, że zachowała się jak tania laska z ulicy był dla niej nie do przełknięcia i jeszcze Duff… zdawała sobie sprawę z tego, że chłopak stracił umiejętność racjonalnego myślenia, jak tylko wyczuł brak jakiegokolwiek oporu z jej strony, jak tylko dziewczyna uległa mu na tyle, że mógł kontynuować to, do czego każdy facet prędzej czy później dąży. I wreszcie zdawała sobie sprawę, jak był podniecony i jak cholernie ciężko było mu zaprzestać, gdy jej nagle się coś odwidziało. Idiotko! Powtarzała sobie ciągle w myślach i nawet nie wiedziała, kiedy znaleźli się w domu. Szybko pobiegła na górę, wzięła szybki prysznic i przebrała się w swoją piżamę. Wzięła ze swojego pokoju koc i zeszła do salonu, w którym zawsze było cieplej niż u niej w sypialni. Chciała położyć się na kanapie, ale zauważyła, że ubiegł ją Duff, który tępo wpatrywał się w sufit. Jak tylko ją zobaczył, poderwał się z miejsca i mruknął, że on też idzie się wysuszyć i przebrać.
- Jasne – powiedziała tylko i siadając na kanapie, owinęła się szczelnie kocem.
Dawno nie było jej tak zimno i fakt, że sterczała na lodowatym listopadowym deszczu przez wystarczająco długi czas, by przemoknąć do szpiku kości, wcale nie poprawiał jej humoru. Po kilku albo kilkunastu chwilach pojawił się basista, ubrany w suche i przede wszystkim w miarę ciepłe ciuchy.
- Mogę? – zapytał ostrożnie i opadł na miejsce koło Marty – Słuchaj… - położył dłoń na jej kolanie i kontynuował – ja… chciałem tylko powiedzieć, że… chciałem obiecać, że będę się bardziej kontrolował, że…
- Nieważne, Duff! – przerwała mu niecierpliwie i dodała – Było, minęło, nic się nie wydarzyło i nie masz się czym zadręczać, ok? – przysunęła się do niego i kładąc mu głowę na ramieniu, po kilkunastu minutach zasnęła.

poniedziałek, 21 marca 2011

08.

Liczba komentarzy 11
Ok... robi się z tego jakaś dziwna melodramatyczna telenowela, ale chuj z tym! Jak zawsze nie tak jak do końca planowałam, ale... może to i lepiej?
W sumie... jakby ktoś zobaczył moją playlistę z ostatnich kilku dni to by się przeraził... 14 nagrań ciągiem, przez kilka godzin dziennie ma swoje efekty w pisaniu xd
Od razu uprzedzam, że nie miałam siły tego sprawdzać więc pewnie są jakieś błędy...
Ok... czytajcie, komentujcie i polecajcie(odradzajcie - co tam chcecie) 
*** 
- Marta… - usłyszała jakiś męski głos nad głową.
- Hmm? – mruknęła nie do końca rozbudzona.
Tej nocy spała wyjątkowo dobrze i po raz pierwszy od niepamiętnych czasów ani razu nie obudziła się z kolejnej fazy snu z krzykiem.
- Nie chcę ci przeszkadzać, ale… jest już prawie południe, a Duff coś wspominał, że się umówiłaś z Joan…
- O kurwa! – wyskoczyła szybko z łóżka i zakręciło się jej w głowie.
- Hej, hej… dziewczyno – silne ramiona Slasha podtrzymały dziewczynę, która niebezpiecznie się zachwiała – w porządku?
- Ta… - pokręciła niecierpliwie głową i dodała – po prostu za szybko wstałam…
- Szkoda…myślałem, że to na mój widok… - zaśmiał się – jeszcze nigdy tak piękna kobieta nie zemdlała od samego patrzenia na mnie…
Hudson, Hudson… masz chyba zbyt rozbudowane ego… uśmiechnęła się do siebie i swoich myśli. To już nie pierwsze tego typu żarty kudłatego gitarzysty, a Marta za każdym razem się z nich śmiała i potrafiła na poczekaniu wymyślić jakąś ciętą odzywkę, po której chłopak zawsze udawał obrażonego.
- Uwierz, że raczej do tego nie dojdzie… - odgryzła się i pobiegła szybko do łazienki tak, że nawet ciemnowłosy nie zdążył zareagować.
Slash został w jej pokoju sam i przez chwilę myślał nad tym, co przed momentem usłyszał. Skąd ona tak szybko wymyśla takie teksty, które, gdybym mówił poważnie, powinny zwalić mnie z nóg i zdołować? Kurwa, co nie powiem, ona zawsze ma jakąś kurewsko dobrą odpowiedź! Chodź raz chciał ją wprowadzić w zakłopotanie swoimi głupimi słowami; żeby się zarumieniła, tak jak lubił, żeby to w końcu on mógł się z niej pośmiać, ale nie potrafił. Kurwa… Nawet Stradlin tak umie, a ja nie! Hudson już jakiś czas temu zauważył, że dziewczyna praktycznie przestała się czerwienić podczas rozmów z nim; i co było jeszcze dziwniejsze, tylko przy nim się tak zachowywała! Nawet Steven potrafił ją zawstydzić jakimś idiotycznym tekstem, o McKaganie już nie wspominając – przy nim to się rumieniła nawet, gdy się na nią zbyt intensywnie patrzył. A może mój urok osobisty poszedł się jebać? Nie… to nie możliwe…
- Kurwa! Wypierdalaj z tego pokoju! – z zamyślenia wyrwał go oburzony krzyk Marty.
Obrócił się szybko i nie był w stanie wykrztusić z siebie nawet słowa. Stała przed nim nieźle rozjuszona brunetka, ale nie to było najważniejsze. Była w samym ręczniku, który owinięty był ciasno na jej ciele, które pokrywały krople wody. Mokre włosy kleiły się do jej ramion i moczyły niemiłosiernie puchaty materiał. Przełknął głośno ślinę i nie mogąc się powstrzymać, przejechał wzrokiem jej postać, skupiając się głównie na jej zgrabnych nogach, odkrytych do połowy uda. Zaczęło mu się robić gorąco…
- Wyraziłam się niejasno? – warknęła i siłą wyrzuciła za drzwi rozkojarzonego i zaskoczonego chłopaka – Palant… - powiedziała sama do siebie i jednocześnie przeklęła się za głupot i za to, że kompletnie zapomniała wziąć ze sobą ubranie.
Chłopak stał na korytarzu w takiej pozycji, jaką przyjął, gdy dziewczyna wypchnęła go za próg. Zachowywał się jakby był kompletnie zamroczony i sparaliżowany. Co ty ciulu odpierdalasz? Od kiedy się tak zachowujesz? Co, kurwa nigdy nie widziałeś dziewczyny w samym ręczniku? Nie pojmował, co się z nim stało i czemu go tak zamroczyło. Właśnie… przecież miała na sobie ręcznik! Dlaczego tak dziwnie zareagował, skoro czasem nawet całkowicie nagie kobiety nie wywoływały u niego aż takich reakcji. Miała na sobie jebany ręcznik, a ty się idioto zacząłeś się zachowywać jakby nie miała niczego! Ja pierdolę! Zszedł na dół i wypił na raz ponad pół butelki Danielsa.
- Stało się coś, Slash? – zaśmiał się Izzy, widząc przyjaciela wyprowadzonego z równowagi.
- Nie pytaj, kurwa – zawołał, sam zdziwiony swoim drżącym tonem.
Usiadł na parapecie i z prędkością światła dopił do końca whisky. Odpalił papierosa i zaciągnął się dymem. Pomogło. Po chwili wrócił do normy i mógł spokojnie oddychać. Nie zwrócił uwagi na to, że McKagan patrzy na niego ja na wariata, a Stradlin wybuchnął głośnym śmiechem.
- Kurwa! – dobiegł ich głośny huk i nerwowo rzucone przekleństwo.
Odwrócili głowę w kierunku otwartych drzwi i zauważyli Martę podnoszącą się z klęczek. Potknęła się o niezawiązaną sznurówkę swoich trampków i runęła jak długa na podłogę. Duff szybko doskoczył do niej i lekko drżącymi dłońmi pomógł jej wstać. Od razu podziękowała i wyrwała się z jego objęć, najszybciej jak mogła. Wolała ograniczać kontakt z nim do minimum, póki jej łaskawie nie wyjaśni wszystkiego; no i sam chłopak nie zachowywał się normalnie, odkąd ponad miesiąc temu, niejednoznacznie dał jej do zrozumienia, że coś do niej czuje – niby było jak zawsze, a jednak widać było, że albo robi sobie jakieś nadzieje albo ją olewa albo jeszcze z niewiadomych powodów jest wkurwiony i nie chce z nią rozmawiać. Lekko kulejąc doszła do krzesła i od razu na nie opadła. Złapała się za kolano i syknęła z bólu. Na pewno będzie miała niezłego siniaka, po takim stłuczeniu. Zajebiście… ciekawe jak dojdę do Joan…
- Masz – Izzy przyklęknął przy niej z lodem, zawiniętym w jakąś ścierkę i spojrzał na nią z troską – i uważaj, bo się kiedyś zabijesz… - z westchnieniem pochylił się i zawiązał jej sznurowadło.
- Od samego rana mam pecha! – wyjęczała i zaczęła podwijać nogawkę spodni – Auć! – stęknęła i po chwili spojrzała na Slasha.
Hudson siedział cicho na parapecie i nie odezwał się ani słowem. W sumie nawet nie wiedział, co miałby powiedzieć. Przepraszam? Ale, kurwa za co? Za to, że siedziałem nieszczęśnie w pokoju? Za to, że nie umiałem wydukać jebanego zdania? Czy za to, że nie mogłem oderwać wzroku od jej nóg? A może kurwa za to, że zrobiło mi się kurewsko gorąco i ręce zaczęły mi się trząść? Popatrzył na nią i zauważył, że go obserwuje. Już nie wyglądała na tak złą, jednak nawet się nie uśmiechnęła do niego. Rzuciła tylko krótkie „pogadamy później” i swoją uwagę skupiła na Izzy’m, który właśnie proponował jej, że ją odprowadzi.
- I tak idę w tamtym kierunku, więc jeśli poczekasz pięć minut… - kiwnęła tylko głową i brunet szybko wyszedł.
Została sama z Duffem, który miał dziś dzień dobroci dla niej i ze Slashem. Super! Jeden zrobił sobie dzień pod tytułem „Będę miły dla Marty” po czterech dniach fochów, a drugi bezczelnie gapił się na mnie jak byłam w samym ręczniku… Kurna z kim ja mieszkam?!
- Idziesz? – Stradlin pojawił się ponownie w kuchni już gotowy do wyjścia.
Dziewczyna szybko podniosła się z krzesła i dosłownie po ułamku sekundy znalazła się na nim z powrotem. Kurwa! Co się dzieje? Czemu znów zakręciło mi się w głowie?! Dziękowała w duchu, że chłopaki pomyśleli, że to przez nogę i ponownie wstała – tym razem dużo wolniej i spokojniej. Pokuśtykała do Izzy’ego i szybko wyszli z domu.
- Ej, czemu nie mówisz, żebym zwolnił?
Zatrzymał się tak nagle, że dziewczyna z impetem na niego wpadła, gdyż przez ból kolana szła kilka kroków za nim. Pieprzę… ona sobie dzisiaj serio krzywdę zrobi! Złapał ją i pomógł złapać równowagę. Dziewczyna tylko spuściła wzrok na swoje trampki i wymruczała ciche przeprosiny.
- No co ty... Kurwa, co się dzieje? – Izzy spojrzał na nią jak na wariatkę.
Za co ona mnie przeprasza? Popierdoliło się jej w mózgu od naszego towarzystwa?! Marta była strasznie blada i wyglądała na zmęczoną. Kurwa… przecież tyle czasu spała… jak może być taka niewyspana? Przyjrzał się jej uważnie i położył jej dłoń na ramieniu.
- Nic się nie dzieje… po prostu przepraszam… jestem dzisiaj jakaś taka… taka do niczego… nic mi się nie chce, nie mam na nic siły…
- Dobrze się czujesz? – zapytał z troską i nie zdołał ukryć w głosie zaniepokojenia.
- Tak… nie martw się… i chodźmy już, bo się spóźnię – przerwała mu niecierpliwie i ruszyła w kierunku sklepu Joan.
Zwiększyła trochę tempo i po dziesięciu minutach znalazła się w objęciach przyjaciółki, która z radością przywitała się także ze Stradlinem.
- Jak ja cię dawno nie widziałam! – wykrzyknęła i ucałowała go w policzek.
- Bo tak rzadko do nas wpadasz! – zaśmiał się i powiedział, że przeprasza je, ale musi coś pilnie załatwić.
Zostały same i panna McKagan zaproponowała, żeby po prostu zaszyły się na zapleczu jej „królestwa”. Marta z ochotą na to przystała, bo nie uśmiechało się dreptać do jakiejś kawiarni. Joan zaparzyła kawę i rozsiadły się w fotelach. Po ogólnym opowiedzeniu, co nowego u nich słychać, starsza z dziewczyn nagle spoważniała i spojrzała swojej towarzyszce prosto w oczy.
- Marta… może nie powinnam się wtrącać, ale… powiedz mi… - zawahała się, ale widząc zachęcającą minę brunetki, kontynuowała – o co chodzi z Duffem?
- To znaczy? – Isbell szybciej zabiło serce na dźwięk tego imienia.
- Ostatnio był u mnie i… no jednym słowem to nie jest chłopak, którego znam… on nigdy w życiu nie powiedziałby, że zależy mu na kimś… no może poza naszą rodziną…
Powiedział jej, że na kimś mu zależy?! Cholera… miał na myśli mnie? Bo przecież… coś musiało znaczyć to idiotyczne „lubię cię za bardzo” albo to całe jego dziwne zachowanie… raz jest obrażony jak dziecko, bo nie rzucam mu się na szyję, raz udaje, że wtedy rozmowy nie było… a później robi wszystko, żeby tylko mi się przypodobać…
- Ja… nie wiem, o co mu chodzi! Jakiś czas temu wymyślił, że lubi mnie bardziej niż powinien, a jak chciałam, żeby mi to wytłumaczył, to po prostu wyszedł bez słowa… i teraz raz jest miły, raz złośliwy… czasem irytuje się o to, że nie „poświęcam mu tyle uwagi, co Slashowi”…
- Boże… mój brat się zakochał! – zawołała wstrząśnięta Joan i spojrzała z podziwem na Martę.
- No coś ty… - zarumieniła się i zaczęła nerwowo skubać serwetkę.
- Znam go od dwudziestu czterech lat i wierz mi albo nie, ale nigdy nie widziałam go w takim stanie! – uśmiechnęła się serdecznie i zapytała – a ty co na to opowiesz?
Właśnie… co ja na to odpowiem? Ponad miesiąc temu Izzy zapytał o to samo… ale czy ja już poznałam odpowiedź? Marta zamyśliła się i długo nic nie mówiła. W sumie… traktuję go inaczej niż Slasha… niż mojego Stardlina. To oczywiste, ale… czy mogę powiedzieć, że to coś znaczy?
- Nie wiem… jakaś siła ciągnie mnie do niego, ale nie wiem, co to jest… nigdy nikogo nie darzyłam takim uczuciem… - zaczerwieniła się jeszcze bardziej i odwróciła wzrok od Joan – zupełnie inaczej czuję się w towarzystwie chłopaków, a inaczej jak jestem z nim… ale czy się zakochałam? – zadała pytanie, na które sama sobie odpowiedziała – nie wiem, cholera! To wszystko jest takie głupie i skomplikowane… po za tym… przecież wiesz, jacy oni byli… jacy zapewne wciąż są! Ja się… ja się po prostu boję!
- Czego? Miłości?!
- Raczej cierpienia… Wiem, że to twój brat, ale… wystarczająco dużo wiem o tym, jak traktują, czy tam jak traktowali kobiety… obojętne… ja nie chcę być kolejną zabawką, którą Duff wyrzuci, gdy mu się znudzę; nie chcę czuć się jak porzucona, skrzywdzona przez faceta kobieta… uwierz, już wystarczająco dużo przeszłam…
- Słuchaj… ja wiem, jakim gnojkiem potrafi być mój brat, ale… ale… - zająknęła się i starała się szybko znaleźć odpowiednie słowa, by jakoś ratować honor Duffa – ale on się zmienia… zmienia się dla ciebie. Nie widzisz tego?! To dla CIEBIE ogranicza narkotyki! Mnie nigdy nie chciał słuchać, a ty nagadasz mu chwilę i od razu bierze się za siebie i wkłada jakikolwiek trud w zmianę! Po za tym… te wszystkie zranione, czy niezranione kobiety… on ich nie kochał, nie darzył najmniejszą sympatią…niczym! A w twoim wypadku jestem na sto procent pewna, że wpadł po uszy… - przerwała na chwilę, śledząc zmiany zachodzące na twarzy Marty podczas jej wywodu – dlatego… nieśmiało poproszę, żebyś dała mu szansę, jeśli będziesz pewna swoich uczuć… - wyciągnęła rękę i uścisnęła spoczywającą na stole dłoń brunetki – a jeśli tylko młodszy braciszek cię skrzywdzi to osobiście go wykastruję – wybuchła śmiechem i dopiła do końca swoją kawę.
Marta wymusiła uśmiech na twarzy i nie bardzo wiedziała, co powiedzieć. Oczywiście ufała chłopakom, ale czy była w stanie komukolwiek zaufać aż w takim stopniu, jak chyba oczekiwał tego Duff? Czy była w stanie tak po prostu poddać się uczuciu do faceta, który wielokrotnie udowadniał, że jest draniem? Kurde, co innego się z nimi przyjaźnić, a co innego spróbować pokochać któregoś… to znaczy pokochać tak jak mężczyznę, a nie coś w stylu całej mojej miłości do Stradlina… Oni są tacy… tacy zajebiści jako kumple, współmieszkańcy… opiekunowie, czy powiernicy, ale… ale związać się z kimś? Ile to się utrzyma? Do kolejnej laski, która się im spodoba? Która będzie ładniejsza, wyższa i pewnie bardziej pociągająca ode mnie? Nie… nie chcę być jakąś tymczasową dziewczyną z braku innego lepszego „towaru”… I od razu jak tylko to pomyślała, usłyszała w głowie piosenkę, którą ułożył Izzy i którą kilka razy już prezentował. O takYou was just a temporary lover, Honey you ain't the first. Lots of others came before you woman, Said but you been the worst...
- Dzięki, Joan… potrzebowałam tej rozmowy… - powiedziała Marta, jak już się żegnała ze swoją przyjaciółką.
- Jasne… zawsze do usług… - uściskała ją i jeszcze dodała – i pamiętaj… Duff gdzieś tam głęboko ma duszę i serce… tylko jeszcze nikt się do nich nie dokopał i nikomu nawet na to nie pozwolił…
Trochę w lepszym humorze Marta ruszyła w kierunku księgarni, gdzie chciała kupić sobie jakąś nową książkę i następnie skierowała się prosto do domu. Szła zamyślona i nie zauważała ludzi, którzy ją mijają i co chwila, ktoś ją popychał albo wymijał. Z zadowoleniem zarejestrowała, że jej kolano już tak nie boli i może się normalnie poruszać. Jednak nie zwracała na to zbytniej uwagi i mruczała sobie pod nosem:

There's no time for us
There's no place for us
What is this thing that builds our dreams yet slips away
from us

Who wants to live forever
Who wants to live forever... 
There's no chance for us
It's all decided for us
This world has only one sweet moment set aside for us

Who wants to live forever
Who wants to live forever...

- Kurwa, jak łazisz idio... – zawołał chłopak, z którym przed chwilą się zderzyła – O... to ty… przepraszam… nie zauważyłem – nagła zmiana tonu wywołała u dziewczyny głupawy uśmieszek.
- Cześć, Sebastian… - złapała wyciągniętą dłoń Bacha i podniosła się z chodnika – wybacz, mam dziś wyjątkowego pecha i o wszystko się potykam i przewracam…
Wysoki chłopak posłał w jej kierunku przepraszający uśmiech i szybko zapytał, czy nie poszłaby z nim do kawiarni. W sumie… co mi zależy? Za każdym razem jak miałam okazję go spotkać, był bardzo miły… Marta bez wahania przyjęła jego propozycję i udali się do pobliskiej kawiarenki.
- A jak wasza płyta? – zadała pytanie, które od dawna ją interesowało.
- Ach… już prawie skończyliśmy… miałem wpaść do was pod koniec przyszłego tygodnia i podrzucić – zawołał z rozbrajającym uśmiechem, który tylko uwydatnił jego idealne rysy twarzy – niestety wydamy ją oficjalnie dopiero na początku przyszłego roku, ale… no mówi się trudno…
- No nie mogę się doczekać, żeby usłyszeć twój zespół – mówiła szczerą prawdę i dodała jeszcze – i oczywiście usłyszeć jak śpiewasz… Izzy mówił, że jesteś w tym dobry.
- Bez przesad… Axl choćby nawet jest dużo lepszy ode mnie… - powiedział skromnie i szybkim ruchem głowy odgarnął z oczu swoje długie włosy – a tak poza tematem… powiesz mi coś o sobie? Jesteś strasznie tajemnicza…
- A co byś chciał wiedzieć? Nie wiem… zadawaj pytania, najwyżej nie odpowiem…
- Ok… skąd jesteś? Akcent na pewno wskazuje na Europę… kobiet się o wiek nie pyta, ale ile masz lat? – zasypywał ją pytaniami, na które odpowiadała najlepiej jak potrafiła, bez zagłębiania się w nieprzyjemne szczegóły, ale jednocześnie szczerze - Czego słuchasz? Jakim cudem poznałaś popieprzonych Guns n’Roses?
Każdy musi o to pytać? To takie niezwykłe wpaść na zespół i się z nimi zaprzyjaźnić? Przecież prócz zdobytej popularności to są tacy sami ludzie jak każdy!
- Pierwszego poznałam Izzy’ego… w sumie to dzięki niemu w ogóle tutaj jestem… uciekłam z domu i Stradlin przygarnął mnie do nich – powiedziała i dodała – nie pytaj, czemu zwiałam, bo… nie chcę o tym myśleć, ok?
- Jasne, jasne… - właśnie dopijali swoje kawy i Marta sięgnęła po pieniądze, żeby za siebie zapłacić – No proszę cię! Ja zapraszałem, ja płacę! – szybko wyciągnął kilkanaście dolarów i rzucił na stolik – Przejdziemy się jeszcze po okolicy? Miło się z tobą rozmawia…
Zgodziła się i udali się pomału w kierunku parku, do którego zaprowadził ją Izzy przy ich pierwszym spotkaniu. Spacerowali między alejkami i rozmawiali głównie o muzyce. Dowiedziała się, że Bach poznał Axla i Izzy’ego właśnie przez przypadek, gdy siedział w Troubadour i słuchał przeróżnych kapeli, które cztery, pięć lat temu tam występowały.
- Co się stało? – zapytał zaniepokojony, gdy poczuł kurczowy uścisk dłoni Marty na swoim ramieniu.
- Ja… trochę kręci mi się w głowie… możemy gdzieś usiąść? – powiedziała słabym głosem i jeszcze mocniej uczepiła się jego ręki.
- Tak, tak… kurwa… - rozejrzał się i doprowadził ją do najbliższej ławki, która była zaledwie trzy metry od nich.
Posadził ją ostrożnie i przyklęknął przy niej. Dziewczyna oparła ręce na kolanach i ukryła twarz w dłoniach. Robiła wszystko, by wyzbyć się tych zawrotów głowy i żeby przestało jej być słabo; kilka głębokich oddechów trochę ją uspokoiło, ale ciągle miała świadomość, że dosłownie w każdej chwili może zemdleć. Sebastian tylko patrzył na nią przerażony i nie wiedział, co się dzieje. Była blada jak ściana i jej ręce zaczęły się trząść. Szli spokojnie parkiem i nagle brunetka była bliska omdlenia.
- Wszystko w porządku? Co się dzieje? – dopytywał się i uniósł jej twarz, tak by mógł spojrzeć jej w oczy.
- Jest ok… po prostu zrobiło mi się słabo… jeśli pozwolisz, posiedzę jeszcze chwilkę i mi przejdzie… - dotknęła lodowatą ręką swojego czoła i westchnęła ciężko.
Po kilku minutach podniosła się ostrożnie i z ulgą stwierdziła, że wróciła do normy, jednak Bach ciągle był zaniepokojony i uważnie obserwował każdy jej ruch. Ale z ciebie idiotka! Prawie zemdlałaś przy kolesiu, którego wdziałaś może z pięć razy na oczy… doskonale! Trochę zawstydzona swoją słabością, zapytała Sebastiana, czy będzie miał jej za złe, jeśli już wróci do domu.
- Oczywiście, że nie… sam miałem zaproponować, że cię odprowadzę…
- Ale… nie trzeba… to tylko kłopot!
- Jaki, kurna, kłopot? – zawołał i dodał – nieźle mnie wystraszyłaś i chyba nie myślisz, że cię puszczę samą!
Marta już chciała się wykręcić, ale wiedziała, że nie znajdzie żadnego argumentu na tego stu dziewięćdziesięciocentymetrowego chłopaka, który się zaparł. Wymusiła jakiś krzywy uśmiech i ruszyła wolnym krokiem w kierunku domu. Sebastian szedł koło niej i nie spuszczał jej z oczu nawet na chwilę, bojąc się, że dziewczyna w każdej chwili może mu zemdleć.
- Kurwa… dziewczyno, co się, do cholery, dzieje?! – wykrzyknął, gdy szybko ją podtrzymał, bo dziwnie się zatoczyła.
- Nie przejmuj się… po prostu odprowadź mnie do tego domu i nie mów chłopakom, bo się będą zamartwiać i nie dadzą mi spokoju – powiedziała, wyswobadzając się z jego silnego uścisku.
- Marta… oni powinn…
- Nie! Nic nie powinni, bo nic mi nie jest! Każdy ma prawo gorzej się poczuć… - poirytowana wywróciła oczami i mówiła do niego jak do małego nieznośnego dziecka – Sebastian, proszę… Izzy zacznie świrować!
- Ok… ale jak dowiem się, że coś ci się stało, to osobiście pogorszę twój stan, może być? – uległ jej błagającemu spojrzeniu i szybko zmienił temat – a Axl jest w domu?
- Wraca za trzy dni… Wymusił na Erin wyjazd, żeby choć na chwilę zmieniła środowisko i próbowała pogodzić się z… - urwała, ale doskonale wiedziała, że Bach zrozumiał.
- Kurwa, przykra sprawa… nawet skończonemu chujowi nie życzyłbym tego… - zamyślił się i na szczęście nie zauważył miny dziewczyny – Nie wiem, co bym zrobił, gdyby Maria… - urwał i się uśmiechnął – musiałabyś ją kiedyś poznać!
Po pięciu minutach byli pod domem i brunetka zaproponowała, aby Bach wszedł do środka, twierdząc, że chłopcy się ucieszą. I faktycznie, zastała w kuchni Duffa i Stevena, którzy z entuzjazmem powitali kolegę. Marta tylko przywitała się ze swoimi współlokatorami i udała się na piętro, skąd dochodził ją dźwięk gitary. Zapukała do pokoju i nie czekając na odpowiedź, weszła do środka. Slash brzdąkał na swoim akustyku, a wokół niego walały się puszki po piwach i butelki Danielsa.
- Pogadamy? Chciałam przeprosić…
- Już nie krzyczeć? – spojrzał na nią z żalem i odłożył gitarę.
- Slash… przepraszam! – podeszła do niego szybko i usiadła na podłodze – kurcze… po prostu wytrąciłeś mnie z równowagi… nie spodziewałam się, że dalej będziesz w tym pokoju… - urwała i po chwili milczenia dodała – poczułam się jakbym… jakbym nawet nie miała tego pieprzonego ręcznika na sobie… - odwróciła wzrok od chłopaka i spojrzała na swoje pomalowane paznokcie.
Hudson popatrzył przez chwilę na Martę i na jej dziwne zażenowanie i zamyślił się. To chyba ja powinienem ją przeprosić, a nie zachowywać się, jakbym był o to zły… Kurwa… nawet nie przyszło mi na myśl, że ta cała jej agresja wzięła się z jakiejś chujowej bezbronności i zmieszania…
- Nie… to ja przepraszam… zachowałem się jak palant… powinienem od razu wyjść, a nie gapić się na ciebie jak w jakiś pieprzony obraz…
Mimo woli zaczerwieniła się, a na twarzy Slasha pojawił się szeroki uśmiech. A więc, kurwa jednak potrafię! Ucieszył się i podziwiał jej zakłopotanie. Mógł w tej chwili powiedzieć jedno: Kocham to, kurwa! Dla niego nie było nic piękniejszego w kobiecie niż szczery rumieniec zakłopotania na twarzy.
- To jest ok? – zapytała, jak tylko zdołała uporać się z kolorem swoich policzków.
- Jasne, Dziecino – ucałował ją w czoło i sięgnął po gitarę – zagrasz coś ze mną? Za tobą jest Gibson…
Marta westchnęła ciężko i wzięła instrument do ręki. Po prawie półrocznej nauce umiała zagrać kilka utworów, w tym oczywiście Patience, które załapała jako pierwsze. Grała linię melodyczną, którą zawsze grali Duff i Izzy, a Slash bawił się swoją partią, ciągle ją udoskonalając i zmieniając. Dziewczyna z dumą zauważyła, że z coraz większą łatwością przychodziła jej zmiana chwytów i ustawienie palców na progach. Później Hudson zaproponował piosenkę, którą nauczył ją niecały tydzień temu i brunetka ochoczo zgodziła się i przy okazji zaczęła śpiewać:

Twenty, twenty, twenty four hours to go
I wanna be sedated
Nothin' to do, no where to go, oh,
 I wanna be sedated

Just get me to the airport put me on a plane
Hurry, hurry, hurry before I go insane
I can't control my fingers, I can't control my brain
Oh no, oh, oh, oh, oh

Twenty, twenty, twenty four hours to go
I wanna be sedated
Nothin' to do, no where to go, oh,
I wanna be sedated

Just put me in a wheelchair get me on a plane
Hurry, hurry, hurry before I go insane
I can't control my fingers, I can't control my brain
Oh no, oh, oh, oh, oh 

- Kurwa... ty się marnujesz... – zaśmiał się Slash, gdy skończyła śpiewać.
- Pierdolisz…
- On ma rację! – dobiegł ich głos Sebastiana, który właśnie wszedł razem z Duffem do pokoju kudłatego gitarzysty – Czemu nigdy nie mówiłaś, że masz taki głos?
Ja pieprzę, zaś się rumienisz! Przestaniesz kiedyś zachowywać się jak idiotka? Marta czuła jak palą ją policzki i wcale nie czuła się z tym komfortowo. Po chwili Bach i McKagan usiedli na łóżku Saula i zaczęli rozmawiać, ciągle pijąc whisky albo wódkę i paląc papierosy. Marta nie potrafiła się jednak skupić na prowadzeniu konwersacji z kimkolwiek; nie dość, że była od rana dziwnie rozkojarzona, to jeszcze Sebastian nie odrywał od niej wzroku, jakby z obawy, że powtórzy się sytuacja sprzed godziny; o Duffie wolała nie wspominać… chłopak śledził każdy jej ruch i gdy tylko na niego spojrzała, na jego twarz wstępował szeroki, słodki uśmiech. Boże… czemu on musi taki być? Czemu musiał poczuć to, co poczuł do mnie? Przecież jest tyle ładnych, inteligentnych, no i bardziej odpowiednich dziewczyn ode mnie… Zupełnie nie zdawała sobie sprawy z tego, że chłopak patrząc na nią myślał prawie dokładnie o tym samym. Przeklinał siebie za to, że ta niska brunetka zawładnęła jego życiem, że w pewien sposób omotała go i przede wszystkim czuł się żałośnie, bo wiedział, że w najmniejszym stopniu nie zasłużył na taką kobietę. Wiedział, że jego podły charakter i popierdolone podejście do życia tylko by ją krzywdziły, że nie byłby w stanie zrobić niczego, by ją uszczęśliwić.
- A co u pięknej Marii? – zapytał po kilkunastu minutach Slash.
- A dzięki… wszystko w najlepszym porządku! Tylko ciężko się jej przystosować do życia tutaj… - wokalista uśmiechnął się i dodał – Ale jestem jej wdzięczny, że przyjechała za mną taki kawał drogi… fakt, że nie mieszkamy razem, bo to ponoć za szybko, ale…
Marta nie wiedziała, co chłopak dalej mówił na temat swojej dziewczyny, bo przysiadł się do niej Duff i zaczął cichą rozmowę, na którą Hudson i Bach nawet nie zwrócili uwagi.
- Ja… nie chcę, żeby tak było… - dziewczyna spojrzała na niego zaskoczona i zupełnie nie wiedziała „jak jest” – nie chcę, żebyś przede mną uciekała. Nie chcę, żebyś odwracała wzrok za każdym razem… chcę, żeby było jak dawniej… żebyś zachowywała się przy mnie tak jak przy Slashu, albo Adlerze… ja… jeśli chcesz to… mogę udawać, że wcale nic do ciebie, kurwa, nie czuję; mogę oszukiwać sam siebie, ale litości… nie traktuj mnie jak… jak jebane powietrze albo jak kogoś niegodnego uwagi… - patrzył jej prosto w oczy, a ona siedziała jak zahipnotyzowana.
Cholera… co mam mu powiedzieć? Że robię to wszystko, żeby tylko się nie zakochać? Żeby nie rozwijać tego, co już do niego czuję? Żeby nie być kolejną zabawką pieprzonego McKagana? Że tak kurewsko boję się tego uczucia? Mam powiedzieć, że chcę go do siebie zniechęcić, bo wiem, że do niego nie pasuję i się nie nadaję na jego „ukochaną”?
- Duff… proszę… nie widzisz, że robię wszystko, co przyjdzie mi do głowy, byle byś zmądrzał i znalazł sobie kogoś odpowiedniego dla ciebie?
- Wiem, że na ciebie nie zasługuję, ale kurna…
- To ja nie jestem wystarczająco dobra… - przerwała mu i szybko wyszła z pokoju.
- Ej, kurwa… co ona zrobiła? – zawołał Slash, który powrócił z Bachem do świata żywych, gdy usłyszeli trzask drzwi.
- Nic, nic… gadajcie, kurwa, dalej – powiedział dziwnym głosem i wyszedł z pokoju.
Zajrzał do sypialni Marty, jednak jej tam nie zastał. Sytuacja powtórzyła się, gdy wszedł do salonu.
- Marta… - rzekł cicho, patrząc na postać stojącą w kuchni.
Dziewczyna stała przodem do okna, bezcelowo wpatrując się w ich ogródek. Jedną ręką podpierała się o parapet, a w drugiej trzymała szklankę wody. Wystarczył rzut oka, by wiedzieć, że ona płacze – co chwila jej ciałem wstrząsały fale dreszczy i szlochu; jednak chłopak tego nie dostrzegł. Nawet nie odwróciła się, gdy McKagan ją zawołał. Po co miała to robić? Żeby zobaczył jak płacze? Żeby pomyślał, że to całkowicie jego wina? Żeby miał nieuzasadnione wyrzuty sumienia? Nie, dzięki… już wystarczająco głupio się czuję, że nie wiem, co mam mu powiedzieć!
- Marta… - spróbował jeszcze raz i tym razem podszedł do brunetki, kładąc jej dłoń na ramieniu – ej… płaczesz?
Odwrócił ją ku sobie i zobaczył w jej pięknych oczach łzy. Zupełnie nie wiedział, co robić. To przeze mnie? To przez to jebane uczucie do ciebie? Kurwa… nic jeszcze nie zrobiłem, a już cię kurwa ranię… Otarł jej łzy i chciał coś powiedzieć, ale dziewczyna wybuchła jeszcze większym płaczem i przylgnęła do jego klatki piersiowej. Zajebiście, stary! Patrz, do czego doprowadziłeś, pojebie! Zachciało ci się, kurwa, normalności i jakiejś pierdolonej „miłości”! Westchnął ciężko i objął ją ramionami. Czuł się jak skończony palant; dziewczyna, do której w końcu coś poczuł, stała teraz koło niego i płakała ma w koszulkę, a on zupełnie nie wiedział, co robić. Ciesz się, że nie dała ci w ryj i nie uciekła z płaczem…
- Nie płacz… proszę – wyszeptał, nie mogą dłużej słuchać jej łkania – nie płacz, bo nie mogę znieść, że to przeze mnie…
Jakie przez ciebie? Przecież nic nie zrobiłeś… to ja jestem idiotką, która nie wie, czego chce… Boże, pomóż mi… mam dość tego wszystkiego! Marta trwała w tej samej pozycji jeszcze długi czas i próbowała się uspokoić. W głowie ciągle kołatały się jej słowa Joan, żeby dała mu szansę i żeby dostrzegła w tym chłopaku serce i duszę, tak długo ukrywane pod maską dziwkarza i skurwysyna.
- Duff…- szepnęła – Duff, ja mam dość… - oderwała się od niego i spojrzała mu w oczy – mam dość udawania, że traktuję cię tak samo jak Slasha… mam dość zaprzeczania i mówienia, że wcale nic do ciebie nie czuję… mam dość bronienia się przed tym, ale… - głos jej zadrżał, ale mimo wszystko kontynuowała – nie jestem w stanie przestać się bać… nie potrafię udawać, że nie wiem, jak traktujesz kobiety…
McKagan stał tuż przy niej patrząc jak jej oczy ponownie napełniają się łzami po tym, co właśnie powiedziała. Dotarło do niego, że ta dziewczyna jednak nie traktuje go obojętnie, że ostatnio tak źle im się układa, dlatego, że ona jest niepewna i jeszcze na dodatek się boi. I ma rację… nigdy nie ukrywałem, jaki jestem… a może jaki byłem? Może już nie jestem tym samym facetem? Kurwa… ćpam coraz mniej, na dziwkach nie pamiętam, kiedy byłem… no i… Marta… cholera! W życiu się tak nie czułem! Szczęśliwy? Może gdybym miał pewność, że ona…
- Marta… ja… wiem, jaki byłem, jaki może ciągle jestem, ale… ja zrobię wszystko… naprawdę! Popatrz – wyciągnął przed siebie dłonie, które tylko minimalnie się trzęsły – i nic nie brałem od czterech dni! Wcześniej nawet po kilkunastu godzinach nie mogłem spokojnie utrzymać papierosa… Kochana, robię to dla ciebie… bo wiem, że jesteś za dobra dla takiego chuja, jakim jestem… Marta… - pogładził ręką jej policzek i odgarnął jej włosy za ucho – ja mogę poczekać… ale daj mi chociaż cień nadziei…
Brunetka patrzyła w jego orzechowe oczy i nie wiedziała, co robić. Sama zauważyła, że Duff naprawdę się starał i coraz bardziej ograniczał kokainę i heroinę, ale czy to wystarczyło? Ćpanie było tylko wierzchołkiem góry lodowej, które skutecznie przeszkadzało Marcie w bezgranicznym zaufaniu chłopakowi. A co z dziwkami? Co z jego innymi złymi nawykami? Co z tymi panienkami, które podrywa po koncertach? Jednak dostrzegła w jego oczach dziwny błysk. Jemu naprawdę zależy? Przecież… Joan mówiła, że się zmienił i… no kurwa… sama to zauważyłam… i jeszcze patrzy na mnie tak… z uczuciem, którego nigdy wcześniej nie widziałam?
-Daj mi trochę czas, błagam… ja muszę sobie to wszystko poukładać, ja… - powiedziała cicho i dodała – muszę zdefiniować to, co do ciebie czuję i… sama muszę sobie zaufać… zaufać temu, co widzę… ja… - urwała, bo McKagan nachylił się nad nią i delikatnie pocałował ją w usta.
Tym razem Marta nie zareagowała tak jak ostatnio i nie wyrwała się, uderzając go w twarz. Tym razem uległa mu i poddała się jego miękkim ustom i jego ostrożnym pocałunkom. Czuła jak Duff obejmuje ją jedną ręką, a drugą wplata w jej długie, gęste włosy. Co ty robisz, do cholery? Nie tak miało być! Wiedziała, że jej serce biło coraz szybciej i doskonale zdawała sobie sprawę z tego, że McKagan to zauważył. Obudź się, kurwa… co ty najlepszego robisz? Nawet nie wiesz, co tak naprawdę do niego czujesz! Już chciała się wyrwać chłopakowi, ale on dosłownie sekundę wcześniej sam odsunął się od niej.
-  Wybacz… to było silniejsze ode mnie – powiedział szybko, zadowolony z tego, że tym razem nie oberwał.
Dziewczyna trzepnęła tylko głową na znak, że nic się takiego nie stało i rozkojarzonym wzrokiem spojrzała na basistę. Ciągle nie docierało do niej, jak mogła się tak poddać i ulec temu chłopakowi. On sam uśmiechnął się do siebie i całując ją w czoło, wyszeptał tylko jedno słowo:
- Dziękuję… – i wyszedł z kuchni.
Marta dotknęła opuszkami palców swoich ust, na których ciągle czuła Duffa i drżącą dłonią sięgnęła po szklankę wody. Wypiła wszystko jednym haustem i osunęła się po szafkach na podłogę. Siedziała z podkurczonymi pod brodę nogami i myślała o tym, co zrobiła, a raczej o tym, co zrobił McKagan. Jednak po kilkunastu minutach podniosła się z płytek i ruszyła w kierunku swojego pokoju. Z naprzeciwka ciągle dochodziły do niej śmiechy, co znaczyło, że Sebastian zabawił u nich dłużej niż sam zakładał. Nie przeszkadzało jej to jednak i sięgnęła po swój szkicownik.
- Cześć, Siostrzyczko Isbell – Stradlin pojawił się po kilkudziesięciu minutach i bez pytania wszedł do jej sypialni – Jak było? – zapytał z przekąsem.
- Co jak było? – odpowiedziała pytaniem, bo nie wiedziała, o co mu chodzi.
- Pytam jak było z Duffem, Kochanie… - domyślając się, o czym właśnie pomyślała, dodał szybko – nie chwalił się… po prostu was widziałem… - nie dając jej nawet okazji do odpowiedzi, kontynuował - zresztą… nieważne…nie wiem, czy interesuje mnie to, jak McKagan całuje… - zaśmiał się - ale… powiedz mi, wiesz, co robisz? – usiadł koło niej i całkiem spoważniał.
To pytanie ją zaskoczyło. Właśnie…czy ona wiedziała, co robi? Czy wzięła pod uwagę to, że może rozpalać w sobie zgubne nadzieje? Czy rozważała to, że Duff może chcieć się tylko zabawić? Że po raz kolejny może zostać skrzywdzona? Czy przez jebaną sekundę jak się całowaliśmy, pomyślałam o tym wszystkim?! Nie kurwa! Więc… jak Duff okaże się tym samym Duffem, o którym piszą gazety, nawet nie biegnij z płaczem do Izzy’ego, bo on cię uprzedzał! Spojrzała mu prosto w oczy i aż się zakrztusiła. Gdzie masz chuju tęczówki? Jego źrenice były maksymalnie rozszerzone i jakby tego było mało jego wzrok był praktycznie wyprany z uczuć. Coś ty zrobił? Izzy… kurwa… dlaczego?!
- Ty… ty pieprzony dupku! – zawołała i zerwała się z miejsca. – Ty… ty debilu! Jak…jak… - widząc, że Stradlin również wstał, rzuciła się na niego z pięściami – pojebany… skończony… ćpunie… - po każdym słowie z bezsilnością uderzała go w klatkę piersiową – kocham cię! Nie potrafisz tego zrozumieć i przestać się zabijać?! Nie rozumiesz…
- Uspokój się! – jego głos był nadzwyczajnie opanowany, gdy złapał ją za rękę i pociągnął jak szmacianą lalkę – przestań się tak zachowywać – unieruchomił ją i dostrzegł łzy w jej oczach – Marta… - przycisnął ją do siebie i puścił jej nadgarstki – nie powinnaś się tak przejmować…
- Izzy… - załkała – Izzy, ja nie chcę cię stracić… ja nie mogę cię stracić… - głos się jej załamał i po raz drugi tego wieczora wybuchła niekontrolowanym płaczem.
-  No już… Malutka, nie płacz… - gitarzysta zaczął się z nią lekko kołysać – przecież mnie nie stracisz…
Kurwa, chuju pierdolony… śmiesz się czepiać Duffa? A ty co, kurwa mać, robisz? Chcesz sobie wmówić, że jesteś lepszy? Że jej nie ranisz? No to kurwa się pomyliłeś! Gładził ją po plecach i śpiewał cicho Don’t Cry.
- Serduszko… przepraszam… - pochylił się i dotknął ustami jej włosów.
Marta odsunęła się od niego i otarła ostatnie łzy. Tak bardzo bała się o niego, tak bardzo bała się, że chłopak zrobi sobie krzywdę, że pewnego dnia po prostu się nie obudzi. Ale przecież nie mogę wymuszać na nim czegokolwiek jak na Duffie… on przynajmniej chciał się zmienić, ale nie miał nigdy motywacji, a Izzy? Czy kiedykolwiek chciał przestać? On zachowuje się przecież jak Adler… ćpa, bo lubi! Boże… kogo ja pokochałam? Pytanie, które zadała sobie w myślach, aż ją osłabiło… Jak to kogo? Pokochałam najwspanialszego faceta, jakiego miałam okazję poznać w życiu! Fakt, że ma problem, ale… ale przecież to nie jest czymś, czego nie można „wyleczyć”!
- A wracając do Duffa… - usiadła na łóżku już całkiem uspokojona – Izzy… ja… wiem, że do niego coś czuję, tak? I… chyba jestem skłonna podjąć to ryzyko, jeśli jest tak jak mówiła Joan, jeśli mu faktycznie zależy…
- Ok… ale pamiętaj, że zawsze możesz do mnie przyjść jak coś będzie nie tak i… i ja już się McKaganem zajmę… - powiedział z uśmiechem i wygodnie ułożył się na jej kolanach, przymykając leniwie oczy.  
Jasne… na pewno do ciebie pójdę i zakabluję Duffa… nie jestem aż tak zdesperowana, żeby patrzeć jak się bijecie… Marta wyszczerzyła zęby i zaczęła bawić się jego czarnymi włosami. W tym czasie Stradlin wziął do ręki jej szkicownik i zaczął przeglądać jej prace. Czuł się jakby oglądał zdjęcia – siebie, chłopaków, gitar albo innych idoli Marty.
- Nie myślałaś, żeby kiedyś narysować siebie?
- Po co? Przecież nic fajnego we mnie nie ma, żeby szkicować…
- Pierdolisz, Mała Isbell, pierdolisz… - zaśmiał się i słysząc burczenie w jej brzuchu zapytał – Jadłaś coś dzisiaj?
- No… Joan poczęstowała mnie ciasteczkami…
- No to…  - spojrzał na nią i później na zegarek – pójdę na dół i zrobię jakieś kanapki, ok?
Marta tylko kiwnęła głową i gdy tylko chłopak wyszedł, zaczęła wzrokiem szukać swojego ubrania do spania. Po kilku chwilach była już w łazience i przymknęła oczy, pozwalając gorącej wodzie spływać po jej ciele. Szybko sięgnęła po szampon i umyła włosy, które ostatnio dziwnie się jej skręcały. Tak… niedługo dojdzie do tego, że będę miała taką szopę na głowie jak Slash! Zaśmiała się i wycierając się dokładnie, wciągnęła na siebie spodenki i T-shirt z logiem Guns n’Roses. Wyszła na korytarz i ze zdziwieniem stwierdziła, że śmiechy i odgłosy gitary z pokoju gitarzysty ucichły. Zeszła na dół i od razu dostała odpowiedź. Bach i Hudson siedzieli razem z Izzym, który kończył robić dziewczynie kolację. Usiadła na parapecie i uśmiechnęła się do Sebastiana, który znów zaczął ją obserwować, tym razem trochę mętniejszym wzrokiem. No nie… Hudson go upił! Czy on wszystkich musi sprowadzać na złą ścieżkę? Wiedziała, że wokalista Skid Row pił tylko przed i po koncertach, a w normalne, powszednie dni raczej unikał alkoholu – po pierwsze dlatego, że jego dziewczynie to przeszkadzało, i słusznie! Przynajmniej nie chodzi wiecznie pijany jak chłopcy! Po drugie dlatego, że sam nie lubił zbyt często „tracić kontaktu z rzeczywistością”.
- Trzymaj – powiedział Stradlin stawiając przed nią talerz z kilkoma tostami i dodał – ja idę komponować, więc… na razie Bach – uścisnął dłoń pijanemu chłopakowi i udał się do siebie.
Marta zaczęła powoli jeść kanapki i spojrzała z wyrzutem na Slasha. On tylko wzruszył ramionami i odkręcił kolejną butelkę. Kurwa, jak on to robi, że wlewa w siebie tyle litrów, a wciąż stoi na nogach i wygląda lepiej niż Sebastian?
- Dobra… to może ja się już będę zbierał… - Bach podniósł się w krzesła i lekko się zachwiał – miałem jeszcze zajrzeć do Scotti’ego…
Marta została w pomieszczeniu sama ze Slashem, który tylko rzucił jej przepraszające spojrzenie.
- No, Dziecino… sam pił! Przecież go nie zmuszałem, nie? – uśmiechnął się szeroko i odgarnął włosy z oczu – no nic… idę do Roxy, idziesz ze mną?
- Nie, dzięki… miłego picia – zawołała złośliwie i poszła do pokoju Stradlina.
Zauważyła, że chłopak zasnął na łóżku z na pół zapisaną kartką w ręce. Podeszła do niego i wyciągnęła kawałek papieru z jego rąk. Przeczytała, co napisał i zaśmiała się w duchu ze słów i zdań układających się w początek piosenki:

I'm a cold heartbreaker
     Fit ta burn and I'll rip
     your heart in two
     An I'll leave you lyin' on the bed
     I'll be out the door before ya wake
     It's nuthin' new ta you
     'Cause I think we've seen that movie too

     'Cause you could be mine
     But you're way out of line
     With your bitch slap rappin'
     And your cocaine tongue
     You get nuthin' done
     I said you could be mine

            - Boże, Stradlin, gdzieś ty się wychowywał – zaśmiała się i usiadła obok śpiącego chłopaka.
            Zazdrościła mu tak spokojnego snu. Ona sama jakoś tak nie potrafiła, bo albo co jakiś czas się budziła, albo nawiedzały ją koszmary, które skutecznie wyrywały ją z objęć Morfeusza. Westchnęła ciężko i zniżyła się trochę na łóżku tak, że prawie leżała i obserwowała Izzy’ego. Po chwili zauważyła, że uchylił lekko oczy i spojrzał na nią zaspanym wzrokiem. Uśmiechnęła się do niego i odwróciła się na chwilę, by zgasić światło. Nie zdążyła jednak wrócił do swojej pozycji, bo poczuła na sobie dłonie gitarzysty, które przyciągnęły ją ku niemu. Chłopak wtulił twarz w jej wilgotne włosy i objął jej drobne ciało szczelnie ramionami.
            - Dobranoc, Słodka Siostrzyczko Isbell…
            - Mhm… - mruknęła i dodała jeszcze sennie – kiedyś cię zabiję, Stradlin, za tą siostrzyczkę Isbell… obiecuję…