środa, 31 sierpnia 2011

27.

21 komentarzy...
uhm... to co dziś dodaję to... no kiepskie coś, co ma byc jakąś zapchaj dziurą między tym co było w poprzednim rozdziale, a tym co będzie w następnym (och! jakież to inteligentne stwierdzenie...)

jest to... hmmm kilka następujących po sobie scen/wydarzeń w bliżej nieokreślonych odstępach czasowych, mających miejsce od kilku dni po scenie zamykającej ostatni rozdział, aż do tygodnia przed moimi (i zarazem Marty urodzinami), czyli na dwa tygodnie przed moim zdaniem najsmutniejszym wydarzeniem w historii GnR...

i dzisiaj pozwolę sobie na dedykację...

dla cudownej Blan... za nasz postrzelony teatrzyk na gg, za zrozumienie, wspólną pasję, za rozmowy... i za to, że gdyby nie odległośc i czas, miałabym najbardziej zajebistą przyjaciółkę pod słońcem...

i przepraszam za wszelkie błędy i niedociągnięcia... naprawdę nie mam siły już tego sprawdzac teraz...

***
- Powinniśmy chyba porozmawiać… - odezwał się chłopak, który w samych bokserkach wszedł do kuchni – Joan, ja…
- Wiem, co chcesz powiedzieć… - przerwała mu i odwróciła wzrok – to, co się stało wczoraj, nie powinno mieć miejsca, bo przecież…
- Bo nie powinno! Boże… Joan, ja cię naprawdę lubię… bardzo lubię, ale… tamto, wtedy gdy przyjechałem… wtedy… uznajmy, że wyświadczyłem ci przysługę, ale wczoraj… - oparł się o blat i spojrzał na odwróconą do niego tyłem dziewczynę – trochę mnie poniosło? Nie chcę, żebyś robiła sobie jakieś nadzieje, a jednocześnie…kurwa, wiem, że dałem ci pieprzony pretekst do tego! Nie chcę cię ranić…
- Ale kto tu mówi o ranieniu? – zapytała, przykrywając się szczelniej koszulą chłopaka, którą miała na sobie – póki co tylko przespaliśmy się ze sobą dwa razy… bronisz się jak szalony przed jakimkolwiek zaangażowaniem… nie dałeś mi nawet szansy na jakieś nadzieje…
- Ja się nie nadaję do normalnych związków! Joan, nie widzisz tego? Pomijając już fakt twojego brata… ja nie mógłbym… nie dałbym rady się z tobą związać!
- A ja cię o to nie proszę… nie jesteśmy gówniarzami, którzy myślą, że jak pójdą ze sobą do łóżka to już muszą ze sobą być do końca świata i mieć dzieci! Było miło i nie jesteśmy do niczego zobowiązani.
- Mimo wszystko… przepraszam, nie powinienem był… - mruknął i wyszedł z pomieszczenia.
Wszedł do pokoju, w którym spał tych kilka nocy i usiadł ciężko na łóżku. Oparł łokcie na kolanach i bezmyślnie patrzył na ścianę. Idioto! Cały czas pierdoliłeś do siebie, że nie chcesz jej wykorzystać, a przecież to wczoraj zrobiłeś! Kto ci kazał się do niej zbliżyć?! Kto kazał ci zaciągnąć ją do łóżka?!  Wplótł palce w swoje gęste loki i westchnął. Kurwa… ale w sumie ona ma rację… nie zrobiłem jej nadziei na cokolwiek, bo od samego początku miała świadomość, że to tylko seks… ale… właściwie czemu tak postąpiłem? Ze strachu przed zaangażowaniem? Ze strachu przed Duffem i tym, co by mi zrobił? A może przed odpowiedzialnością i poważnym związkiem? Nie mogłem, kurwa, nie zauważyć, że nie jestem jej obojętny! To dlatego po mnie zadzwoniła… dlatego doprowadziła do tego wszystkiego… Stary! Właśnie zmarnowałeś pieprzoną okazję na normalne życie i na ustatkowanie się! Gratuluję, kurwa! Prychnął pod nosem ciche przekleństwo i zaczął się pakować. Musiał wylecieć za kilka godzin, żeby na spokojnie móc zdążyć na dzisiejszy koncert. Jeśli on w ogóle się odbędzie… jeśli pieprzony Rose zaś czegoś nie wymyśli i nie zbuntuje się… kurwa mać! Co to ma w ogóle być?! To jest nasz zespół czy, kurwa, jego? Czemu on ciągle nami rządzi i wprowadza jakąś pojebaną dyktaturę?!
- Zjesz ze mną śniadanie? – usłyszał głos Joan, która ubrana już w swoje ubrania, trzymała w ręce jego koszulę.
- Dzięki… z chęcią – powiedział cicho i widząc, że chce wyjść, zawołał – Posłuchaj, nie chcę, żeby to… żeby to coś między nami zmieniło, ok? I nie chcę, żeby… żebyś traktowała to jak… jak jakąś podziękę za to, że tu jestem i pomogłem wpakować Ray’a do więzienia…
- Z pewnością tak nie będzie – uśmiechnęła się lekko i dodała – a za niego chyba nigdy ci się nie odwdzięczę…
- Wystarczy, że tym razem wybierzesz lepszego faceta – widząc, jak otwiera usta, by coś powiedzieć, dodał – takiego, który na ciebie zasługuje i z którym będziesz szczęśliwa.
- Mhm… czyli na przykład nie ciebie?
- Coś w tym stylu – spojrzał na nią przepraszająco i podniósł się, by iść na śniadanie.
Poczuł jakieś bliżej nieokreślone wyrzuty sumienia, bo zdał sobie sprawę, że ona chyba naprawdę coś do niego czuje, a on ją tak odtrąca; w sumie można by powiedzieć, że bez większego powodu… bo jaki jest ten powód? Jego strach przed zaangażowaniem się i odpowiedzialnym związkiem? Duff, który miałby kosmiczne obiekcje do tego związku? Litości, kurwa! Niech się najpierw odpierdoli od Marty, to może wtedy pogadamy…jakim prawem taki skurwysyn może się wiązać z tak porządną i zajebistą dziewczyną, mimo protestów Izzy’ego i moich, a sam nie pozwoli mi na przykład być ze swoją siostrą?!
- Slash? Mogę o coś zapytać?
- Hmmm? – wyrwał się z zamyślenia i spojrzał na dziewczynę – tak, tak… pytaj.
- Bo… tak naprawdę to żadne z nich mi prawdy nie powie… czy im się źle układa? To znaczy…
- Wiem, wiem… Marcie i Duffowi… jeśli mam być szczery to… chyba nie – trochę posmutniał i kontynuował – on coraz więcej chleje, chyba nawet więcej ode mnie, ona się o to wkurza i się go boi. Kłócą się, kurwa, o dosłownie wszystko! Ja nie wiem, jak Marta z nim wytrzymuje, naprawdę! Coraz częściej woli przebywać ze mną albo Bolanem niż ze swoim facetem! Próbowałem z nim pogadać, ale w ogóle nie słucha…
- Co on robi… co on najlepszego robi! – pokręciła z niedowierzaniem głową – tak się zapierał, że jej nie skrzywdzi… a co teraz, do cholery, robi? Przecież wie, jak ona reaguje na to wszystko… czy on chce stracić to, co udało mu się zbudować i zdobyć? Co za głupek! – warknęła i palcami przeczesała włosy – o której masz ten samolot?
- W sumie… - spojrzał na zegarek – musiałbym się powoli zbierać…  - zjadł do końca jajecznicę i podniósł się z krzesła – mam nadzieję, że ten koncert w ogóle się odbędzie…
- Jest aż tak źle? – zapytała cicho.
- Axlowi odpierdala… nie wiem, co się z nim dzieje. Nie wiem, czy to przez ten rozwód czy coś mu się jebie z mózgiem, czy kurwa co… zresztą nieważne…
Zniósł z góry swoją torbę i westchnął nie wiedząc, jak ma się pożegnać z dziewczyną. Pierwszy raz czuł się tak niekomfortowo w relacjach z jakąkolwiek kobietą i zupełnie się pogubił w tym co powinien, czego nie może zrobić, a w tym co wypada. No i do tego wszystkiego, nigdy, nie licząc oczywiście Marty, nie musiał się w ogóle głowić nad tym co właściwe albo niewłaściwe w interakcjach z płcią przeciwną.
- No to… cześć… - mruknął i cmoknął ją lekko w czoło.
Nie zdążył się odwrócić i wyjść, bo Joan przytrzymała go za ramiona i wspinając się na palce, musnęła jego usta. Zaczęła go zachłannie całować, wplatając dłonie w jego włosy. Chłopak wypuścił torbę z ręki i przyciskając dziewczynę do ściany, oddawał żarliwie jej pocałunki. Błądził dłońmi po jej ciele i zdawał się zapomnieć o tym, co mówił rano i o tym, że powinien za niecałą godzinę stawić się na lotnisku na odprawie.
- Joan, cholera… co my odpieprzamy? – mruknął, gdy oderwał się na chwilę od jej warg, ale nie przestał wsuwać dłoni pod jej bluzkę.
- Nie marudź! – westchnęła i sięgnęła rękami do jego paska od spodni.
- Tak… chyba masz rację… - zupełnie nie przejmował się tym, że za kilka godzin będzie miał wyrzuty sumienia i będzie zły na samego siebie o to, że znów jej uległ.
Zanurzył dłonie pod jej spódnicę i bez zbędnych słów, zsunął z niej dolną część bielizny. Wyswobodził się ze swoich spodni i bokserek i podnosząc ją lekko, szybkim ruchem wszedł w nią, przy akompaniamencie jej cichego jęku…

- Do cholery, Duff! Mówiłam ci, że muszę wrócić na ten pieprzony koniec, żeby zaliczyć rok i wszystko pozdawać! – krzyknęła do słuchawki i pokręciła z irytacją głową – To, że byłeś za bardzo pijany, żeby to zapamiętać, mnie nie obchodzi! Przestań na mnie krzyczeć!
- Jestem twoim facetem i chyba mam coś do powiedzenia, nie? Wyjechałaś sobie w środku tygodnia, nic nie tłumacząc! Zamierzasz siedzieć te kilka czy tam kilkanaście jebanych dni sama w domu?
- Przestań się czepiać, ok? Jakoś sobie tutaj poradzę! Po za tym… wolę siedzieć sama w tym pieprzonym domu niż spać w jednym łóżku z najebanym dupkiem!
- Mogłabyś w końcu nie chrzanić o wódce?! Czemu zwalasz wszystko na pierdolone picie?! Co kurwa, myślisz, że wiecznie możesz zasłaniać się tym, że niby dużo piję?! O co ci kurwa chodzi? Nie kochasz mnie już?
Gdyby Marta nie siedziała, z pewnością straciłaby równowagę i upadła. Nie rozumiała, jak on w ogóle mógł powiedzieć coś takiego. Jak… jak możesz tak mówić?! Ja cię nie kocham?! Co za nonsens!
- Duff… ty chyba tak nie myślisz? – zapytała po raz pierwszy nie unosząc głosu.
- A jak mam myśleć?! Robisz wszystko, byle nie być przy mnie, byle tylko gdzieś iść albo wyjechać! Tak jakbyś się… jakbyś się mnie brzydziła! Jak chcesz mnie, do chuja, zostawić, to po prostu to powiedz, a nie, kurwa, kombinuj!
- Nie wierzę, że to mówisz… - wyszeptała i odłożyła słuchawkę na widełki.
Ukryła twarz w dłoniach i walczyła z łzami, które niemiłosiernie cisnęły się jej do oczu. Było jej przykro, że McKagan zarzucił jej takie coś. Przecież wie, jak bardzo go kocham! P-przecież musi to widzieć… Gdybym go nie kochała, już dawno był z nim nie była! Nie przejmowałabym się jego piciem, jego problemami… Kurwa! Dlaczego wszystko się tak psuje?! Dlaczego? Czemu nie może się nam tak układać jak na początku? Rozpłakała się i nie zważała na to, że telefon dzwonił już któryś raz w przeciągu dziesięciu minut. Myślała, że to Duff, żeby zrobić jej kolejną awanturę i nie miała siły tego słuchać. Jednak po chwili dotarło do niej, że chłopak nie dzwoniłby tak długo, gdyby chciał ją tylko o coś opieprzyć.
- H-halo? – powiedziała lekko zachrypniętym od szlochu głosem.
- Do cholery! Czemu się nie zgłaszasz? Pięć razy już próbowałem!
- Przepraszam… - odsunęła na chwilę słuchawkę i pociągnęła nosem – myślałam… ż-że to Duff…
- Marta, płaczesz, prawda? – jego głos natychmiast złagodniał.
- Wydaje c-ci… wydaje ci się…
- Skarbie… co się znowu stało?
- Izzy… proszę, o-odpuść…
- Co ten gnojek zaś zrobił? Kurwa, on już przegina! Ty cały czas przez niego płaczesz! Ja pierdolę… co tym razem wymyślił?
- Znów się kłóciliśmy i… i o-on… zaczął… wymyślał jakieś dziwne r-rzeczy… ż-że go nie kocham, ż-że ciągle się go czepiam…
Zapadła cisza, przerywana tylko jakimiś cichymi przekleństwami rzucanymi przez Izzy’ego, jakby do samego siebie. Dziewczyna nie wiedziała, co ma jeszcze powiedzieć i co zrobić, by Stradlin nie był taki poirytowany i by go trochę uspokoić. Popłakała się jeszcze bardziej i usłyszała, jak gitarzysta wyraźnie wzburzony warknął, że go zabije za to.
- Marta… może… przyjedziesz? Ja kurwa… gdyby nie te jebane koncerty, sam bym wrócił do ciebie, ale może… może ty… przecież jeśli będziesz chciała, będziesz go unikać…
- Daj s-spokój… poradzę s-sobie… - urwała, słysząc pukanie do drzwi – Izzy… ja muszę kończyć, ktoś do mnie przyszedł… Kocham cię. Cześć – odłożyła słuchawkę i niechętnie powlekła się do drzwi.
Nie miała ochoty na wizyty kogokolwiek, ale wiedziała, że ten ktoś nie odpuści. Kurwa… czemu nie dacie mi spokoju? Nie widzicie, że kurwa, najlepiej będzie, jak będę teraz sama? Bez nikogo do czepiania się mnie… krzyczenia na mnie… Otarła policzki z łez i z cichym westchnieniem otworzyła drzwi.
- Joan?
- No cześć! Słuchaj, wpadłam, bo chciałam pogadać i jeszcze Slash dzwonił, żebym zajrzała… - przyjrzała się jej uważnie i zapytała - płaczesz?
- Już nie… wchodź, wchodź… dawno cię nie widziałam… napijesz się czegoś?
- Kawy… kurde… chciałam zachować to dla siebie, ale nie mogę! To jest silniejsze ode mnie…
- Ale co?
- Bo… Marta ja… cholera… - wzięła głęboki oddech i wyrzuciła z siebie – przespałam się ze Slashem…
- Co zrobiłaś?
- Przespałam się z nim… i… i to nie raz… to znaczy… trzy razy…
- O cholera… ale to on cię zaciągnął… czy jak?
Joan uśmiechnęła się smętnie i usiadła na krześle. Wiedziała, że wszyscy pomyślą to samo co Marta; że to Slash ją zaciągnął do łóżka, że to on chciał się pieprzyć i ją wykorzystał. Że pomyślą, że była kolejną zdobyczą Hudosna i spełniała tylko jego zachcianki. Nawet nie wiecie, jakie to dalekie od prawdy… to JA chciałam się z nim kochać… to JA go sprowokowałam… i nie byłam tylko następną, głupią i naiwną dziewuchą w jego łóżku…
- Nie on… ale może zacznę od początku, co? Pamiętasz, jak się do was przeprowadziłam, nie? Byłam wtedy rozbita, załamana, mogę nawet powiedzieć, że zastraszona… szukałam pomocy, zrozumienia, bezpieczeństwa? Nie chciałam ciągle męczyć tym Duffa, widziałam, że jest szczęśliwy z tobą i po co miałabym mu mówić o swoich problemach? No i… wtedy pojawił się Slash, a raczej jego druga twarz, ta której jeszcze nie znałam. Dzięki niemu jakoś udawało mi się stanąć na nogi, poczuć się bardziej dowartościowaną… wiesz, jak myślałam o sobie, gdy byłam z Ray’em? Saul wyleczył mnie z tego i nawet nie wiem, kiedy stał mi się bliższy niż powinien… kiedyś miałam jakiś koszmar o Ray’u i byłam roztrzęsiona… jedyne o czym marzyłam, to ciepłe ramiona, w których poczułabym się bezpiecznie… wtedy pomyślałam o Slashu, który wybudził mnie z tego snu. Ale on zrobił coś, czego się po nim nie spodziewałam. Odrzucił mnie… rozumiesz? Saul Hudson nie wykorzystał okazji i mojej słabości i nie zaciągnął mnie do łóżka! Było mi głupio i… dlatego się wyprowadziłam. Slash zaskoczył mnie po raz drugi… przyszedł ze mną porozmawiać i wytłumaczyć mi swoje zachowanie. Powiedział, że nie chciał mnie krzywdzić i ranić, że nie mógłby ze mną być i tak dalej…
- No ale…
- No właśnie…czekaj… zaraz do tego dojdę… parę tygodni temu zaczął mnie… śledzić Ray i zupełnie nie wiedziałam, co robić… zadzwoniłam do Slasha… wiesz, co zrobił? Z miejsca się spakował i przyjechał do mnie. Byłam roztrzęsiona, Ray groził mi i… Slash znów był troskliwy i… no sama wiesz, jaki on potrafi być… i można powiedzieć, że go sprowokowałam… znów się opierał, ale potrzebowałam go! Tak strasznie potrzebowałam i przekonałam go, że zdaję sobie sprawę z tego, że to… nie ma przyszłości…
- No to… cholera… - mruknęła Marta, kręcąc z niedowierzaniem głową – to był pierwszy raz…
- Wspaniały raz… nie sądziłam, że ten człowiek potrafi być taki czuły… no ale następnego dnia zachowywaliśmy się tak, jakby to się nie wydarzyło… poszliśmy na policję i zeznałam, że Ray złamał zakaz zbliżania się do mnie. Przyjęli zgłoszenie i obiecali to wszystko posprawdzać i po kilkudziesięciu godzinach zadzwonili, że Ray jest w areszcie i pójdzie siedzieć… byłam taka szczęśliwa, pierwszy raz od niepamiętnych czasów poczułam się bezpieczna… nawet nie wiem, kiedy wylądowaliśmy z Saulem na kanapie… taka podzięka za to, co dla mnie zrobił? Nie wiem, cholera… tyle, że on miał wyrzuty sumienia… rozumiesz? Rano stwierdził, że to w ogóle nie powinno mieć miejsca! Że niepotrzebnie robił mi nadzieje i jakieś inne mało istotne bzdury… ale on faktycznie miał poczucie winy!
- Nie wierzę… po prostu w to nie wierzę… to tak jakbyś mi powiedziała, że Axl jest potulny jak baranek!
- No tak… też nie wierzyłam, ale… nikt nie jest w stanie tak doskonale kłamać… no i trzeci raz…
- Był trzeci raz po takiej akcji z „żałującym Slashem”?!
- A no był… tym razem taki… nie wiem jak to określić… miał już wyjeżdżać, ale…nie potrafiłam go tak po prostu puścić… ja nie wiem czy on coś do mnie czuje czy nie, ale… wtedy… on chyba też nie chciał się tak wyjechać bez… pożegnania… nie wiem… naprawdę nie wiem, ale…
- Ale co? Joan, czy ty go kochasz? Czy on… kocha ciebie?
- Ja… chyba kocham… to znaczy… na pewno mi na nim zależy, bardziej niż na kimś innym… ale czy to jest miłość? Nie wiem, czy po Ray’u jestem w stanie… no wiesz… A Slash? To jest jedna wielka niewiadoma… on coś kręci… raz mówi, że nie mógłby ze mną być, bo mnie zrani i skrzywdzi, a tego bardzo by nie chciał… i brzmi tak, jakby…sama wiesz… a później nagle ulega chwili i już nie zważa na wszystko, mimo że ciągle jakoś tam stara się być czuły…
- Żałujesz?
- Nigdy w życiu… wiedziałam od samego początku, że nie miałam na co liczyć, ale… chyba warto było… przez te kilka dni byłam szczęśliwsza niż kiedykolwiek z Ray’em…
- Wiesz… kiedyś podejrzewałam, że Hudson coś do ciebie czuje… nawet kiedyś go o to zapytałam, ale zaprzeczył. Tyle, że ja mu nie uwierzyłam; powiedział to za szybko… zdecydowanie za szybko, żebym nie pomyślała sobie, że kłamie… zresztą Izzy też coś kręci z tym i wydaje mi się, że on zna prawdę…
- Tyle, że to już chyba nie ma znaczenia…
- Jak to? – Marta spojrzała na nią pytająco.
- Umówiliśmy się, że… więcej już nie będzie takich… wpadek? Slash cholernie nie chce, żeby Duff się dowiedział o tym, co wydarzyło się między nami. No i jeszcze… coraz częściej powtarza mi, żebym nie zawracała sobie nim głowy i poszukała sobie kogoś bardziej odpowiedniego…

- Stary… co ty odpierdalasz? Jak mogłeś się… mówiłem ci, żebyś tego nie robił! Co się stanie, jak McKagan się dowie? To rozpierdoli nasz zespół… naszą przyjaźń! Czaisz?
- Izzy! Mówiłem ci, że to było prawie dwa miesiące temu! Głupia chwila słabości… ona jest taka… normalna… inna… ubzdurało mi się przez chwilę, że byłaby idealna, żeby się ustatkować… ale później zrozumiałem swój błąd, tak? Mówię jej, żeby poszukała sobie kogoś bardziej odpowiedniego, kogoś, kto jej nie zrani…
- I myślisz, że cię posłucha? Slash, nie widzisz, że ona coś do ciebie czuje?!
- Wiem… ale chyba faktycznie mnie słucha… - widząc jego pytające spojrzenie, dodał – mówiła, że ostatnio kogoś poznała i chce spróbować skoro ze mną… no wiesz…
Stradin pokręcił niecierpliwie głową, ale wyraźnie mu ulżyło. Obawiał się, co może się stać, gdy Duff dowie się o tym przelotnym… romansie? Bo jak to inaczej nazwać? Chwila słabości byłaby raz, ale nie trzy razy w tak krótkim czasie… Kurwa… Hudson, mówiłem ci tyle razy, że twoje wymysły rozjebią nam zespół… ostrzegałem cię tyle razy, żeby nie zbliżał się tak do Joan, bo będą z tego kłopoty… kurna masz szczęście, że Duff nie wie, że posuwałeś jego siostrę… on by cię zajebał, albo żywcem zakopał! Czemu ty nigdy mnie nie słuchasz?
- Przeszkadzam wam? – dobiegł ich cichy głos.
- Chodź, Siostrzyczko Isbell… - mruknął i wyciągnął do niej rękę – dlaczego nie pozwolisz mi z nim pogadać, co? – zapytał, gdy posadził ją sobie na kolanach i odgarnął jej włosy z twarzy.
- To nie jest takie proste… on…
- Doprowadza cię do płaczu! – warknął i dodał - Kiedy ostatni raz się uśmiechałaś, co?
- Izzy, jakie to ma znaczenie? Kocham go, tak? Ma problem i muszę mu pomóc się z niego wygrzebać…
Spuściła wzrok i przytuliła się do chłopaka, który rzucił tylko wymowne spojrzenie swojemu przyjacielowi. Co ten skurwysyn odpierdala? Problem… problem to on będzie miał, jak mu przyjebię za to, co z nią robi… On już oślepł od tego picia czy jaka cholera? Nie widzi, że ona ciągle płacze albo chodzi przygnębiona? Nie widzi, że każda kłótnia z nim wysysa z niej szczęście i radość życia, którą tak długo odzyskiwała? I jeszcze, do chuja, zabroniła mi się wtrącać… kurwa mać… co to w ogóle za zagranie? „Jak zaczniesz robić mu wyrzuty i będziesz się awanturować, przestanę się do ciebie odzywać”… zajebiście, Kochanie, tylko czemu zapomniałaś o tym, że ja to chcę zrobić dla twojego dobra?
- Marta, a jeśli on nie chce? – odezwał się nieśmiało Slash – Przecież musiał zauważyć, że unikasz jak ognia jego dotyku. Nie powiesz mi, że udaje i nie widzi, jak płaczesz… że nie wie, że uciekasz do mnie albo do Rachela po każdej waszej sprzeczce… to już jest przegięcie!
- Proszę… on musi sobie z tym poradzić… ale ja muszę mu pomóc, bo sam nie da sobie rady…
- Chcesz mu pomóc ciągle płacząc? Chcesz mu pomóc tym, że prawie w ogóle nic nie jesz? – Izzy odsunął ją lekko od siebie i spojrzał jej w oczy – wykończysz się… i wcale mu tym nie pomożesz… wiem, że się martwisz, przejmujesz… że ci na nim zależy, ale popatrz na siebie… gdzie jest moja Marta? Gdzie jest dziewczyna, którą tak kocham, co? Zniknęła gdzieś tak samo, jak nasz przyjaciel Duff…
Chciał coś jeszcze powiedzieć, ale przerwał mu trzask drzwi. Popatrzył niezbyt przytomnym wzrokiem na miejsce, w którym przed chwilą stał Slash i przeniósł wzrok na wyjście z pokoju. Wiedział, że gitarzysta strasznie przeżywa to, co stało się z parą jego przyjaciół i dołował go fakt, że nic nie może z tym zrobić.
- Marta? – poczekał, aż pozwoli mu mówić i ocierając jej łzy, kontynuował – nie pozwól mu zniszczyć ciebie… i jego… proszę… nie pozwól mu odebrać mi dwóch najbliższych mi osób…
Dziewczyna przekręciła się, by siedzieć przodem do chłopaka i mocno się w niego wtuliła. Potrzebowała jego bliskości i ciepła, mimo że próbowała okłamywać samą siebie. Próbowała sobie wmówić, że nie może wiecznie biegać do Izzy’ego z każdym problemem, żalem, płaczem… dosłownie ze wszystkim, bo przecież on miał teraz żonę, na której powinien się skupić. To Annica powinna być ważniejsza ode mnie! To z nią powinien spędzać swój czas… to z nią ma dzielić łóżko, do cholery!
- Stradlin, nie widziałeś może… o Marta… szukałem cię… - do pomieszczenia wszedł Duff i popatrzył niepewnie na wtuloną w Izzy’ego brunetkę.
Isbell wyswobodziła się z objęć przyszywanego brata i ukradkiem otarła łzy. Odwróciła się przodem do swojego chłopaka i z wymuszonym uśmiechem zapytała, o co chodzi.
- Ja… chciałem porozmawiać… chodź… - pociągnął jąka rękę i wyprowadził z pokoju – tylko… musimy iść gdzieś… żeby… bo cholera… żeby nikt nam nie przeszkadzał…
- Dobrze się czujesz? – zapytała, patrząc na jego rozgorączkowanie – Duff, coś się stało?
- Czekaj! – warknął, jednak szybko się zreflektował - Moment… mówiłem, że powinniśmy być sami…
Poprowadził ją do windy i przycisnął guzik ostatniego piętra. Nie odzywał się, gdy wysiedli i gdy pociągnął ją na koniec korytarza. Otworzył jakieś drzwiczki i kazał jej wejść po schodkach, które za nimi byli.
- Jezu! Jesteśmy na dachu? Zwariowałeś? – zapytała z lekkim przerażeniem w głosie.
- Marta… usiądź, ok? – posadził ją na jakimś murku i przykucnął przy niej – ja… K-kochanie… - głos mu zadrżał, gdy wypowiedział ostatnie słowo; słowo, którego tak długo nie używał – Boże… wybacz mi! Błagam… wybacz mi moje zachowanie… to, że na ciebie tyle krzyczałem, że ciągle się z tobą kłóciłem… ja jestem takim… dupkiem… Marta… proszę…
- D-duff?
- Przepraszam, że tyle przeze mnie płakałaś… że chodziłaś taka przygnębiona…ja… nie chciałem dopuścić do siebie, że to wszystko przeze mnie… byłem takim idiotą… - złapał ją za dłonie i spojrzał jej w zaszklone oczy – nie płacz… wiem, że… że tak bardzo cię raniłem, ale… k-kocham cię…
Marta tylko pokiwała głową i popatrzyła na niego. Bała się, że już zapomniała, jak wygląda jej chłopak, gdy jest trzeźwy, ale teraz miała ten obraz przed sobą. Duff pierwszy raz od wielu miesięcy był trzeźwy. Wydostała rękę z jego uścisku i przejechała dłonią po jego policzku. Tak… kolejna rzecz, której się bała… bała się, że odzwyczai się od dotyku McKagana, że jej dłonie zapomną, jak to jest go dotykać.
- Wybaczysz? – zapytał niepewnie.
- Też cię kocham, Duffy… - wiedząc, że zaraz się rozpłacze, przysunęła się do niego i oplatając ramionami jego szyję, wtuliła twarz w jego włosy.
- Przepraszam… i nie płacz już… Skarbie… - przyciągnął ją jeszcze bliżej siebie i napawał się tą chwilą.
Nie pamiętał, kiedy ostatni raz ją przytulił, pocałował albo chociaż dotknął i zrobiło mu się z tego powodu cholernie głupio i smutno. Sam siebie przeklinał za to, że tak idiotycznie się zachowywał przez te kilka ostatnich miesięcy. Przecież widziałem jej strach! Widziałem tyle razy łzy w jej oczach! Czemu kurwa wcześniej nie reagowałem?! Czemu wcześniej nie przyznałem, że to moja wina?! Odsunął ją lekko od siebie i ujmując jej podbródek, pochylił ku niej swoją twarz i musnął wargami jej drżące usta. Dziewczyna szybko zanurzyła dłonie w jego włosach i przyciągnęła go ku sobie, oddając zachłannie całusy. Oboje byli spragnieni siebie i w każdym pocałunku wyczuwali wzajemną tęsknotę za sobą. Całowali się długo i zapamiętale, jakby znów mieli tego nie robić przez kilka długich tygodni.
- Jak mi tego brakowało… - mruknął Duff i przejechał językiem po jej rozchylonych i rozgrzanych wargach.
- Myślisz, że mi nie? – szepnęła i ponownie z namiętnością wpiła się w jego usta – hej… nie dziś, Panie McKagan – jęknęła z zawodem, gdy chłopak próbował się dobrać do jej spodni.
- Co? Ale dlaczego? W ramach przeprosin, Kochanie…
- No dobrze… ale nie dziś… - spojrzała na niego wymownie i gdy miała pewność, że zrozumiał, o co jej chodzi, dodała – przepraszam… mogłeś wybrać inny dzień na godzenie się… - znów musnęła jego usta i zatopiła się w następnym pocałunku.

- Rose! Kurwa, mówię do ciebie! Dlaczego zaś się spóźniłeś na ten jebany koncert?! Dwie godziny jebanego opóźnienia!
- Pierdol się! Mówiłem, że muszę się przygotować!
- Jasne! Jak ja się spóźniłem pół godziny, bo uciekł mi samolot i na szybko kombinowałem połączenie, to jakoś nie byłeś spokojny, nie? – krzyknął zniecierpliwiony Slash.
- Bo ja jestem wokalistą i muszę się nastroić do śpiewania! Ty jesteś gitarzystą, kurwa! Bierzesz gitarę na scenę i robisz swoje! Po za tym nie zamierzam tolerować waszych spóźnień w moim zespole!
- Och tak… zapomniałem! – zabolały go słowa Axla o jego zespole, ale nie skomentował tego i na odchodne mruknął – nie mam tu przecież nic do powiedzenia – z trzaskiem drzwi wyszedł z pokoju hotelowego.
Co za chuj! JEGO zespół… ciekawe kurwa, od kiedy przestał to być nasz zespół i stał się jego pierdoloną własnością! Co za kurwa… on się może spóźniać dwie godziny i olewać fanów, mimo że jest praktycznie na miejscu, a ja kurna nie mogę przyjść pół godziny później, bo spierdolił mi samolot z Los Angeles? Jasne, do chuja, że to trochę moja wina, bo mogłem nie pieprzyć się wtedy z Joan, ale kurwa… skąd miałem wiedzieć, że nie zdążę w ostatniej jebanej chwili?!
- Auć! Hudson, uważaj! – nawet nie wiedział, kiedy zderzył się z Martą i przewrócił ją na dywan na korytarzu.
- Wybacz… - wyciągnął rękę i bez problemu ją podnosząc, przytulił ją do siebie – wszystko przez tego… pojeba…
- Coś się stało? – oplatając ramionami jego szyję.
- Nie… zaś to samo, kurwa… „to mój zespół”! Kurwa… odkąd zaczęło mu się jebać z Erin, jest nie do zniesienia! Jemu wolno wszystko, a na nas wyżywa się o byle przewinienie!
- Dajcie mu trochę czasu… - mruknęła i wspinając się na palce, cmoknęła go w policzek – on to wszystko tak strasznie przeżywa… a wiesz, że on woli wyrzucać z siebie złość niż z kimś porozmawiać… - zamilkła na chwilę i dodała - Duff robił to samo… wolał pić i się awanturować, niż… niż ze mną porozmawiać…
- A teraz jest już ok?
- Teraz… przynajmniej nie wyciera na mnie swoich nerwów… no ale… no dalej pije… choć troszeczkę rzadziej…
- Idiota… - wymamrotał niby do siebie i dodał – gdyby… gdybym ja miał… gdybym był na jego miejscu, w życiu bym… zrobiłbym wszystko, byle się tylko zmienić… dla ciebie…
- Slash…
- No poważnie! Gdybym znalazł sobie taką kobietę jak… jak ty czy Joan… taką normalną, ale jednocześnie tak wspaniałą… mógłbym przestać ćpać… nawet pić, gdyby to w czymś przeszkadzało…
Marta spojrzała na niego z uniesionymi do góry w zdziwieniu brwiami i zatkało ją. Slash i takie wyznania?! To takie…dziwne! Po za tym… przecież… jeśli byłby mądrzejszy… przecież Joan…do cholery on nie może tak udawać, że ona jest mu obojętna! Bo nie jest! Dlatego się tak dziwnie i idiotycznie zachowuje… dlatego poszedł z nią do łóżka! Przecież dlatego miał takie obawy, takie wyrzuty sumienia! Dlatego nie chciał jej ranić… dlatego, że coś do niej czuje! Tylko czemu po prostu się nie przyzna?! Boi się Duffa? Też coś… on nie miałby prawa się wpieprzać w ich życie!
- Slash, a czy ty przypadkiem jej już nie znalazłeś, ale nie chcesz się przyznać? – zapytała ostrożnie nie wiedząc, po jak kruchym lodzie stąpa.
- O czym ty mówisz?! – w jego głosie wyczuła dziwną, strachliwą nutę.
- O Joan! – powiedziała ciszej – wiem, gdzie byłeś, jak wyjechałam do Laffayete… i wiem, co robiłeś…
- Ale… Marta, to… to nie t-tak… - zaczął, ale nie zdążył dokończyć, bo pojawił się Duff – to… no… ja was zostawię…
McKagan spojrzał na niego dziwnie, ale nie zastanawiał się nad jego dziwnym zachowaniem. Złapał dziewczynę za nadgarstek i przyciągnął do siebie niezbyt delikatnym ruchem. Odgarnął jej włosy z twarzy i pochylając się, wpił się niecierpliwie w jej usta. Brunetka przez chwilę stała jak zamroczona, jednak szybko zaczęła oddawać mu pocałunki.
- Czemu mi uciekłaś? – mruknął i przejechał językiem po jej rozchylonych, miękkich wargach.
- Nie uciekłam… byłeś zajęty i gadałeś z Joan, więc… pomyślałam, że nie będę przeszkadzać i przejdę się do Slasha, ale wpadliśmy na siebie tutaj…
- Mhm… Joan chciała się pochwalić, że kogoś sobie znalazła… jeśli dobrze ją zrozumiałem, to wnuczek tej babki, u której mieszka… - powiedział z przekąsem, ale szybko skupił się na brunetce, stojącej przed nim - ale już nie jestem zajęty… chociaż… - spojrzał niezbyt dyskretnie na jej dekolt i dodał – chociaż to może się szybko zmienić…
- Napaleniec… - westchnęła i pociągnęła go w stronę ich pokoju hotelowego.
Pchnęła go lekko na łóżko i usiadła okrakiem na jego udach. Wsunęła dłonie pod jego T-shirt i jeżdżąc nimi chwilę po jego torsie, ściągnęła go z niego. Muskała lekko, aczkolwiek z uczuciem jego usta i wplatając palce w jego farbowane włosy, przysunęła się bliżej niego. Pozwoliła, by jego ręce pomału odpinały guziczki od jej bluzki i wydała z siebie ciche westchnienie, gdy poczuła jego ciepły oddech na piersiach. Poruszyła się niespokojnie, gdy zaczął pieścić wargami i językiem jej biust i nieświadomie pobudziła jego pożądanie jeszcze bardziej. Zrzucił z niej bluzkę i błądząc dłońmi po jej plecach, obcałowywał jej jędrne piersi, ukryte pod materiałem stanika.
- Jak ja się, kurwa, cieszę, że skończyłaś tę jebaną szkołę w czerwcu… - wymamrotał, odrywając się na chwilę od niej.
- No tak… nie muszę nigdzie jechać i masz mnie przy sobie cały październik, tak? – zapytała z lekką ironią w głosie.
- Noo… miałem cię przy sobie we wrześniu… teraz mam… będę miał w listopadzie…
- O ile z tobą wytrzymam… - szepnęła mu do ucha i zaśmiała się cicho.
Duff tylko zmarszczył brwi, próbując udawać, że jest oburzony i sięgnął dłońmi do zapięcia od stanika. Wpił się ponownie w jej usta i nie zdążył pozbawić jej górnej części bielizny, bo usłyszeli głośny huk i jakieś krzyki. Po chwili drzwi do ich pokoju się otworzyły i do środka wpadł Matt.
- Sorum, kurwa, mówiłem, żebyś im nie przesz… - pojawił się Slash, który urwał w połowie, widząc parę w dość jednoznacznej pozycji.
Marta w jednej chwili ześlizgnęła się z kolan swojego chłopaka i podnosząc z podłogi swoją bluzkę, szybko założyła ją na siebie. Była zła, że perkusista im przerwał i to jeszcze w tak chamski sposób i nie chciała wiedzieć, jak bardzo wkurzony jest w tej chwili Duff. Na wszelki wypadek usiadła przy nim i ścisnęła lekko jego dłoń.
- Idziemy porozmawiać z Axlem… o tym jak nas ostatnio traktuje – odezwał się Matt.
- No to, kurwa, idźcie! W czym wam, do chuja, przeszkadzam i do kurwy, po co mi o tym pierdolisz i mi przeszkadzasz?! – gdyby nie fakt, że brunetka siedziała koło niego, z pewnością rzuciły się na kolegę z zespołu z pięściami.
- Bo idziemy tam jako zespół! Ona może poczekać i zadowolić cię później – warknął, patrząc na Martę z pogardą.
- Matt, nie przeginaj… - odezwał się Hudson i patrząc przepraszająco na dziewczynę, wypchał Soruma z pokoju, zanim McKagan zdążył zareagować – mówiłem mu, żeby wam, kurwa, nie właził tak… no…
- Zamknij się i wyjdź! – wysyczał Duff i wstał – zresztą… czekaj, Slash! – widząc minę Marty, trochę spasował i się uspokoił – nie wiem, na chuj z nim gadać, ale pójdę…
- Kurwa! Hudson, co ty odpierdalasz? – Duff warknął cicho i szybko przykrył kołdrą dziewczynę, która naga, leżała w niego wtulona – wypierdalaj stąd!
- Och… daj spokój! – mruknął, ciągle mając przed oczami smukłe, niczym nie przykryte plecy Marty – nic przecież, kurwa, nie widzę!
- No i masz, kurwa, szczęście! Czego, kurwa, chcesz, że musisz mi się wpierdalać o takiej porze do pokoju?! – powiedział trochę za głośno i brunetka niespokojnie poruszyła się we śnie – no zamierzasz to powiedzieć, czy czekasz aż cię stąd wyjebię?! – burknął już ciszej i pozwolił, by śpiąca dziewczyna wtuliła się w niego.
- Bo, kurwa… Rose wymyślił, że chce zrobić jakieś zebranie i mamy wszyscy na nim być, bo później mamy mieć próbę przed tym pieprzonym koncertem dzisiaj…
- I to go uprawnia do wyciągania mnie z łóżka o… - przetarł oczy i spojrzała zegarek – o kurwa, dziewiątej rano, tak? Ja pierdolę!
Slash tylko wzruszył ramionami i wymamrotał jeszcze coś o tym, że Axl znów jest taki zły, bo na wczorajszej rozprawie rozwodowej Everly wymyśliła, że używał wobec niej przemocy fizycznej i psychicznej i wyszedł na jakiegoś psychola, który znęca się nad żoną. Tak… jakby to nie było oczywiste, że czasem jej przywalił… fakt, że zanim zostali małżeństwem, ale kurwa nie raz widziałem jakieś sińce na jej twarzy albo rękach! A zresztą… co mi kurwa do tego… nie będę mu się wpierdalał do jego spraw i jego łóżka, kurwa… no chyba, że będzie się na nas wyżywać i odstresowywać…
- Dobra… spadaj…muszę się ubrać!
Slash rzucił ostatnie spojrzenie śpiącej Marcie i wyszedł, zanim Duff zdołał zareagować. Basista trzepnął tylko z poirytowaniem głową i wysunął się z łóżka, tak by jej nie obudzić. Kurwa… rozumiem, że ona jest zajebiście pociągająca, ale on, do kurwy nędzy, nie musi się na nią tak gapić! Wyciągnął czyste ubrania z torby i niespiesznie zaczął się ubierać.
- Duffy? – Marta przebudziła się i spojrzała na niego zaspanym wzrokiem – co ty robisz? – wymamrotała i usiadła, przytrzymując kołdrę na piersiach – wracaj do mnie…
- Nie mogę… Rose zaś szaleje i wymyślił jakieś… chuj wie co, ale zaczął pierdolić, że mamy się wszyscy pojawić, bo nas wyjebie z zespołu…
- Co? Ty chyba żartujesz…
Zamiast odpowiedzieć, usiadł przy niej i delikatnie cmoknął ją w usta, mrucząc, że ślicznie wygląda. Przymknęła oczy i z czułością zaczęła muskać jego wargi. Nawet nie zauważyła, kiedy McKagan przysunął się do niej i sunął dłońmi po jej odkrytych plecach. Zamruczała jak kot i pozwoliła, by chłopak odsunął kołdrę z jej biustu.
- Kurwa… nawet nie wiesz, jaką mam na ciebie ochotę… - mruknął, obcałowując pożądliwie jej dekolt.
- Ale chyba, Kochanie, musisz iść, nie? – powiedziała z żalem i cmoknęła go ostatni raz w usta.
- Ale jak przyjdę, to…
- Tak, Duffy… jak wrócisz… - wymamrotała i ponownie opadła na łóżko, przykrywając się kołdrą – idę spać…
Pocałował ją czule w czoło i okrywając ją szczelniej materiałem, wyszedł, bijąc się z myślami. Tak strasznie chciał z nią zostać i teraz się nią zajmować i się z nią kochać, a nie iść do pokoju hotelowego Rose’a i słuchać jego głupich wykładów o wszystkim i niczym. Pierdolę… on kurwa mać, zaś będzie pieprzyć o tym, że ja piję… że Slash bierze… że Izzy coraz bardziej usuwa się w cień… że Sorum z Reed’em chodzą na dziwki i rozpijają jego przyjaciół… No kurwa! Ile można pierdolić o tym samym? Czemu nie spojrzy na siebie i nie zacznie się czepiać tego, że spóźnia się na koncerty, jeśli ich wcześniej nie odwoła albo, że kurwa, rządzi się nami, jakbyśmy byli jego własnością!
- Duff, kurwa, nie mogłeś się pospieszyć?! – jak tylko wszedł do środka, dobiegł go poirytowany głos Axla.
- Nie, kurwa, nie mogłem! – syknął i usiadł obok Izzy’ego, który również nie wyglądał na zadowolonego, z pomysłu zostawienia samej swojej żony w pokoju hotelowym – ciekawe czy ty byś zapierdalał jak pojebany, jakby cię ktoś z łóżka od Erin, kurwa, wyciągał!
Izzy uśmiechnął się pod nosem i posłał basiście spojrzenie pod tytułem „Otóż to, Stary”. Duff domyślił się, że i on woli umilać sobie czas z żoną niż siedzieć na tym „posiedzeniu”.
- Marta, bardzo wkurzona, że wyszedłeś? – zapytał szeptem Izzy i widząc pytające spojrzenie Duffa, dodał – Hudson jest za bardzo rozkojarzony, jak na wejście w odpowiedniej chwili…
- Kretyn... – mruknął, patrząc na mulata – w ogóle to… wiesz coś o tym facecie Joan?
- Wiem, że jest… Slash coś wspominał… ale czyżby coś ci w tym nie pasowało?
- Och, odwal się! Chyba nie jesteś dobrą osobą do prawienia mi morałów na temat odpuszczenia sobie, co?
Stradlin tylko zaśmiał się cicho i poklepał go po ramieniu. Wymamrotał jeszcze, że chciałby pożyczyć na godzinę Martę, bo musi z nią porozmawiać. Ciekawe o czym… ostatnio oni wszyscy są tacy…dziwni… tajemniczy… jakby wiedzieli więcej ode mnie o sprawach, które mogą mnie dotyczyć… Duff zamyślił się i w ogóle nie wiedział, o czym mówi do nich Rose. Odbiegł myślami daleko w kierunku swojej dziewczyny, która przewracając się z boku na bok, próbowała zasnąć. Myślał o jej idealnym ciele, które tak kochał, o tym jak za nią szaleje i ją kocha; odtwarzał w podświadomości ich łóżkowe igraszki i z radością zauważył, że dziewczyna z każdym dniem i każdym kolejnym kochaniem się, staje się coraz śmielsza i odważniejsza. Z każdym następnym razem coraz mniej boi się okazywać emocje i okrzyki rozkoszy, które dla uszu chłopaka są najlepszą pochwałą jego sprawności.
- A ten koncert się w ogóle odbędzie? – dobiegł go głos Izzy’ego, który był dziwnie poirytowany.
- A niby czemu ma się nie odbyć, Stradlin?!
- No nie wiem… może się nie zdążysz na niego przygotować? – prychnął i bez słowa opuścił pomieszczenie.
Kurwa… palant może i jest moim przyjacielem, ale kurwa… ostatnio jest idiotą! Co on sobie myśli? Że będziemy na każde jego pieprzone zawołanie? On chce koncert, on się na niego spóźnia, on go odwołuje… ciągle tylko ON! Pieprzony megaloman! Od kiedy Erin wzięła te dragi i wyjebania Stevena, jest, kurwa, nie do zniesienia! Patrzy tylko na siebie i totalnie olewa swoich przyjaciół! Nawet przestał jako tako słuchać Marty… a przecież tylko ona była w stanie go do czegoś przekonać… co się z tym człowiekiem stało? Wyjebał Adlera, zatrudnił tego cholernego Soruma, rozstał się z Everly i teraz się szarpią w sądzie… olewa fanów… traktuje zespół jak swoją własność…
- Och Izzy! – bez pukania wszedł do pokoju zajmowanego przez Martę i Duffa.
- Kurwa… - cofnął się w drzwiach – nie wiedziałem, że… - spojrzał na jej drobne ciało, osłonięte tylko materiałem białego ręcznika – przepraszam, powinienem zapukać…
- Siadaj… - próbowała ukryć zażenowanie, ale nie bardzo jej to wychodziło – ja… poczekaj, zaraz wrócę… - sięgnęła po ubrania, które zostawiła na krześle i szybko zniknęła za drzwiami łazienki.
Stradlin pokręcił nieprzytomnie głową i zaśmiał się w duchu, gdy pomyślał, że ma tak samo fenomenalne wyczucie czasu, jak Slash. Tak... tyle, że na mnie się aż tak nie irytują jak na Hudsona…może dlatego, że nie jestem takim pieprzonym świrem jak on?
- Ok… już jestem… - wróciła z dalej zarumienioną twarzą, ale już w T-shircie i spodniach – skończyliście już… zebranie?
- Nie… wyszedłem stamtąd… miałem dość jego pierdolenia i… no chciałem porozmawiać z tobą. Pomyślałem, że moglibyśmy się gdzieś przejść, tylko… nie wiem, czy to dobry pomysł – zastanowił się, patrząc na mokre włosy dziewczyny
- Daj spokój… nie jest tak zimno… - mruknęła i szybko upięła włosy – ale możesz mi pożyczyć swoją czapkę! – uśmiechnęła się i sięgnęła po swoją Ramoneskę – no… na co czekasz? Idziemy na ten spacer?
- Tak, tak… czekaj, tylko skoczę po kurtkę – obrzucił ją serdecznym spojrzeniem i dodał – i po czapkę…
Po kilkunastu godzinach spacerowali przytuleni do siebie po ulicach Nowego Yorku. Izzy zastanawiał się, jak ma powiedzieć jej o tym, co ostatnio bardzo często pojawiało się w jego głowie; o jedynym wyjściu, które widział dla siebie w tym całym bagnie, jakie obecnie zrobiło się w Guns n’Roses. Jak mam do chuja jej o tym powiedzieć? Jak powiedzieć, że znalazłem jedyne mądre i bezinwazyjne rozwiązanie?
- To… Izzy, o co chodzi? Masz taką dziwną minę..
- Bo… wiesz, że cię kocham, prawda? – zapytał niepewnie – i że… cokolwiek zrobię i postanowię, to się nie zmieni?
- Ale… - zaczęła przerażona, ale chłopak przygarnął ją szybko do siebie i przytulając mocno, powiedział:
- Ja po prostu nie mam już siły… wali mi się małżeństwo… nie wiem, jak je ratować… nie potrafię się dogadać z Axlem… męczy mnie ich pijaństwo… i jeszcze do tego Matt… kurwa, każdy chyba widzi, że za nim nie przepadam… - przymknął oczy i próbował stłumić w sobie żal – Marta, ja mam dość… muszę sobie wszystko poukładać od początku…

wtorek, 23 sierpnia 2011

26.

20 komentarzy
wróciłam... ech...cholernie tęskniłam za Waszymi blogami, za Wami i tak dalej... błagam nie zabijajcie mnie za to co wymyśliłam w tym rozdziale... wiem, że jest koszmarny... ale długo nie pisałam i tak jakoś...
i wybaczcie jeśli są jakieś błędy...nie miałam siły sprawdzac...
***
- Axl, uspokój się!
- Nie mów mi, kurwa, co mam robić! – wrzasnął i cisnął popielniczką w ścianę.
Naczynie rozbiło się w drobny mak i po chwili w jego ślady poszła szklanka zapełniona do połowy whisky. Rudowłosy mężczyzna był w furii i w obecnej sytuacji nawet Izzy i Slash nie byli w stanie go choć trochę uspokoić. Najchętniej doszczętnie zniszczyłby wszystko w promieniu dziesięciu kilometrów, byle się tylko wyładować; ale wiedział, że nawet to mu nie pomoże. Nie potrafił zrozumieć, jak ona mogła zrobić coś takiego. I to nie ze zwykłej słabości tylko z zemsty! Czysta premedytacja!
- Złożyłem już pierdolony pozew o rozwód… - warknął i uderzając pięścią w ścianę, przebił gipsową płytę.
- Ale… jesteś pewien, że to dobry pomysł?
- A czy ja, kurwa, wyglądam na niezdecydowanego? Wiesz, co ta suka zrobiła?! – krzyknął i złapał Izzy’ego za przód koszuli, szarpiąc nim lekko.
- Weź te ręce, Rose… - mruknął na pozór spokojnie, jednak był bliski wybuchu; nie pozwoli sobą pomiatać, tylko dlatego, że jego przyjaciel pokłócił się z żoną! – Powiedziałem, zabieraj te łapy!
Axl mimo nerwów, puścił go i zacisnął dłonie. Wszystko się w nim trzęsło i ledwie nad sobą panował. Chciał się wygadać chłopakom, a jednocześnie był prawie pewien ich reakcji. Tak, kurwa… na chuja mam słuchać o tym, że sam się o to prosiłem? Albo, że skoro sam jestem skurwysynem to czemu ona nie może odwdzięczyć się tym samym?
- Powiesz w końcu, co niby takiego zrobiła? – zapytał zniecierpliwiony Slash, odpalając papierosa i rzucając paczkę Marlboro Stradlinowi.
- Ta… ta dziwka pierdoliła się z tym chujem! Pieprzyła się z tym gnojem i to nie raz! – zrobił się cały czerwony na twarzy i chwycił za wazon, którym rzucił z całych sił o ścianę – Rozumiecie? Byłem z suką, która z premedytacją jebała się w NASZYM łóżku z Adlerem! Moja własna żona, obsługiwała tego ćpuna i robiła mu dobrze, jak zwykła kurwa w burdelu! Obciągała mu i błagała, by posuwał ją jak dmuchaną lalkę! 
Izzy wymienił ze Slashem zaskoczone spojrzenia, jednak nie do końca rozumieli furię wokalisty Guns n’Roses. Stradlin wiedział, że bolał go głównie fakt, z kim Everly go zdradzała, a nie, że w ogóle to robiła; niemniej jednak… czemu się Rose dziwił? Sam posuwał na trasie dziwki, gdy nie było z nim Erin, albo gdy o tym nie wiedziała, a tak się wpienia o jej zdrady? Może dowiedziała się i chciała mu zrobić na złość? No kurwa… sam bym się pewnie wkurzył, ale bez przesad! Żal mi go, ale sam święty nie był… no i Adriana… on przeleciał laskę Stevena, to on zabrał się za jego żonę… fakt, że to czyste skurwielstwo, ale… co mi do tego? To nie moje sprawy…
- I nawet przyznała, że te dragi to była zabawa… zabawa! Kurwa, myślałem, że ona tego nie przeżyje, a mi pierdoli, że to była zabawa! Że Adler wymyślił, że na haju będzie się lepiej im pierdoliło! – opadł na krzesło i ukrył twarz w dłoniach – wyobrażacie to sobie? Ona… t-ta pieprzona kurwa, powiedziała mi, że robiła to wszystko z pierdoloną premedytacją, żeby zrobić mi na złość i żeby się zemścić! – chwila słabości jakby go opuściła i ponownie zaczął demolować hotelowy pokój.
Po raz kolejny uderzył w ścianę i gipsowy twór, jakby rozpadał się pod jego pięścią. Nie zdawał sobie sprawy, kiedy Slash zdołał złapać go za ramiona i odciągnąć na środek pokoju. Spojrzał nieprzytomnym wzorkiem na chłopaka i zauważył, że przebił się do drugiego pomieszczenia, które zajmował Duff z Martą. Do jego świadomości przedarł się poirytowany krzyk basisty, który po parunastu chwilach wparował do pomieszczenia naciągając na siebie spodnie.
- Pojebało cię, ciulu?! Rozpierdoliłeś ścianę! – ręce trzęsły mu się z nerwów i miał ochotę uderzyć Axla.
Kurwa, mam dziękować nie wiem, komu, że siedzieliśmy w łazience a nie w pokoju?! Nie chciałbym widzieć wtedy miny Marty… no kurwa, żebyśmy nie mogli spokojnie siedzieć w tym jebanym hotelu, bo ten popierdolony psychol ma napad szału! Dlaczego do kurwy nędzy, oni wszyscy zawsze muszą nam przeszkadzać?! Dyszał ciężko i zacisnął pięści, gdy pomyślał, że właśnie teraz mógł się zanurzać w wilgotnej kobiecości swojej ukochanej. Denerwował się jeszcze bardziej, gdy pomyślał, że po raz kolejny, ktoś wręcz brutalnie przerwał im chwile czułości i uniesień.
- Do chuja, przestań zachowywać się jak jakiś dupek z psychiatryka! I przestań w końcu nam przeszkadzać! – ryknął i trzaskając drzwiami, wyszedł.
Skończony dureń! Kurwa… dlaczego ciągle ktoś musi się wpieprzać, gdy jestem z Martą? Albo dzwoni jakiś pierdolony telefon albo, kurwa, Axl rozpierdala mi ścianę w tym pierdolonym pokoju hotelowym albo Slashowi zachce się wleźć do nas i „pogadać”! Do chuja, czy ja im wpierdalam do pokoju, jak się pieprzą z kimś?! Jeszcze, cholera, Marta… kurna…nie mogą zrozumieć, że ona jest zażenowana takim czymś? Tutaj McKagan miał rację… Isbell cholernie krępowało, gdy ktoś pojawiał się w trakcie ich czułości, nawet, gdy były to tylko namiętne całusy; nie chciał nawet sobie przypominać jej miny, gdy Izzy przypadkowo wpadł na nich za kulisami, po jednym z koncertów. Duff podziękował wtedy w duchu, że to był tylko Stradlin i że Marta została pozbawiona tylko bluzki i miała lekko podciągniętą spódniczkę, by Duffowi łatwiej było się do niej dostać. Oczywiście gitarzysta zachowywał się jakby zastał ich przy piciu kawy, a nie w intymnej sytuacji, jednak dziewczyna miała ochotę zakopać się pod ziemię albo uciec stamtąd jak najszybciej, byle tylko nie patrzeć na swojego przyszywanego brata. Zupełnie tak, jakby popełniła jakąś niewybaczalną zbrodnię, a nie kochała się ze swoim chłopakiem.
- Ja pierdolę, co za…
- Duff? O co chodzi? Co z tą ścianą? – zapytała Marta, podwijając rękawy koszuli chłopaka, którą miała na sobie.
- Rose demoluje swój pokój… - warknął i zastanawiał się, jak ma zakryć tą dziurę po pięści swojego przyjaciela.
- Coś się stało? – patrzyła, jak Duff przesuwa regał.
- A skąd mam wiedzieć? Co ja jego terapeutą jestem? – zawołał wzburzony, nie zważając na swój niemiły ton – to znaczy… przepraszam… trochę się wkurzyłem… - wymruczał ze skruchą w oczach, gdy dotarło do niego, że wyładowuje na niej złość.
- Nic się nie stało… - rzekła i podchodząc do niego, usiadła na nim okrakiem – nie denerwuj się tak, Kochanie… - szepnęła mu do ucha i jeżdżąc dłońmi po jego nagim torsie, muskała ustami jego szyję.
Jęknął cicho i skierował ręce do guzików koszuli, które szybko zaczął rozpinać. Podniósł się z krzesła i przemieścił się razem z nią na łóżko. Położył się na pościeli i przymknął oczy, czując na sobie ciepły oddech brunetki. Pochyliwszy się nad nim, wplotła dłonie w jego włosy i zatopiła się w mocnym i namiętnym pocałunku. Westchnęła cicho, gdy przesunął dłonie na jej pośladki i przygryzła lekko jego dolną wargę.
- Mmmm… - zamruczał przeciągle i zsunął z niej swoją koszulę – boska moja…
Zaśmiała się cicho i podniosła się na chwilę, by ściągnąć chłopakowi spodnie. Po kilku chwilach powróciła do swojej poprzedniej pozycji i ponownie zaczęła całować się z Duffem, tym razem bardziej czule. Kilkakrotnie przejechał dłońmi wzdłuż jej kręgosłupa i gdy sięgał palcami do zapięcia jej stanika, usłyszeli głośny huk na korytarzu i po paru sekundach do pomieszczenia wtoczył się Slash.
- O kurwa… - mruknął, wpatrując się jak zahipnotyzowany w Martę, która w samej bieliźnie leżała na McKaganie – chyba… chyba p-pomyliłem pokoje… - dziewczyna prawie natychmiast się zarumieniła i schodząc z Duffa, szybko naciągnęła na siebie górną część jego garderoby.
- Nie… to jest, kurwa, jakiś pierdolony sen… - basista powiedział to sam do siebie i w jednej chwili zerwał się z łóżka i doskoczył do Hudsona – wypierdalaj stąd, do kurwy nędzy! – złapał go za ramię i brutalnie szarpnął - Wiem, że dwa tygodnie temu wyszedłeś ze szpitala, ale przysięgam… jeszcze raz, kurwa mać, wleziesz nie wtedy, kiedy trzeba, to tam wrócisz! – wypchał go z pokoju i przygwoździł do ściany zamroczonego gitarzystę – i nie gap się na nią tak, jakbyś chciał ją przelecieć, bo nie ręczę za siebie! – wysyczał i popchnął Slasha w kierunku jego pokoju. 
Dyszał ciężko, jakby w krótkim czasie przebiegł milę i wrócił do pomieszczenia, w którym czekała na niego Marta. Zauważył, że zdążyła się kompletnie ubrać i przez jego twarz przeszedł cień zawodu. Chciał się odprężyć i znieczulić w ramionach dziewczyny, którą kochał i wszystko sprzymierzyło się przeciwko niemu. Nie rozumiał tej idiotycznej niesprawiedliwości i czuł w sobie coraz większy gniew. Wszedł do łazienki, trzaskając drzwiami i zrzucając z siebie spodnie i bokserki, wskoczył pod lodowaty prysznic. Musiał się uspokoić, bo w podświadomości obawiał się, co może dziać się dalej, jeśli ciągle będzie taki zły. Przymknął oczy i pozwolił, by zimna woda spływała po jego ciele, boleśnie wręcz przypominając mu, że nie ma wpływu na to, co się wokół niego dzieje. Nawet nie wiedział, kiedy strumień stał się cieplejszy i przyjemniejszy. Chwilę później poczuł przy sobie obezwładniające i kojące ciepło, które przylgnęło do jego pleców. Odwrócił się i zobaczył brunetkę, która stając na palcach, objęła go i przyciągnęła jego twarz ku sobie.
- Spokojnie, Skarbie… - szepnęła na tyle głośno, by przebić się przez szum wody – nie musisz się tak denerwować… - jej uspokajający głos wtargnął do jego umysłu i chłopak jakby w hipnozie posłusznie zastosował się do jej słów.
Pochylił się lekko i muskał jej warg, jednocześnie próbując uspokoić rozszalałe, na skutek bliskiej obecności nagiej dziewczyny przy sobie, serce. Czuł na sobie jej piersi i miał wrażenie, że zaraz oszaleje. Bez zastanowienia skierował dłonie w ich kierunku i usłyszał cichy jęk. Zmrużył oczy i przejeżdżając językiem po jej ustach, przesuwał się coraz niżej w kierunku jej biustu,
- Duff… - westchnęła i dodała – może… dokończymy to, co zaczęliśmy? – przejechała dłońmi po jego torsie i skierowawszy się w dół, zatrzymała się dopiero na jego już nabrzmiałej męskości.
- Z miłą chęcią… - zamruczał i przycisnął ją do siebie, łapiąc ją za pośladki…

- Cześć… - dobiegł ją lekko pretensjonalny głos i poczuła rękę na swojej tali, gdy chłopak pochylił się i cmoknął ją w policzek – słuchaj… mogłabyś jakoś wpłynąć na tych psychopatów?
- Cześć, Sebastian… - mruknęła – wątpię, żebym miała wpływ na Axla i Slasha… bo o nich mówisz, prawda?
- O Sorumie też… kurwa… rozpija mi chłopaków bardziej niż Duff i Slash razem wzięci!
- W tym ci już nie pomogę… nie lubi mnie… ja go zresztą też nie toleruję… - powiedziała, a raczej prychnęła i zaproponowała – pójdziemy na jakąś kawę czy coś?
- Jasne… pokażę ci zdjęcia Parisa! – zawołał rozradowany i wyprowadził ją z hotelu na hałaśliwą ulicę Bostonu.
- Nie jest ci przykro, że musisz tak ciągle wyjeżdżać i ich zostawiać? 
Bach trochę się zasmucił i otwierając przed nią drzwi, wszedł do jakiejś małej kawiarenki. Zamówił dwie kawy i gdy usiedli, odezwał się.
- No a co mam zrobić? Przecież nie będę ciągnął ze sobą nawet nie trzyletniego dziecka… a jedyne, co umiem, to śpiewanie… muszę jakoś zarabiać, a zespół chociaż na jakiś czas daje poczucie bezpieczeństwa finansowego. Pocieszam się faktem, że Maria spędza wtedy dużo czasu u matki i nie zostaje kompletnie sama z małym, że ma jej kto pomóc, ale do cholery… to jest moja żona i mój syn! Tęsknię za nimi…
Uśmiechnęła się do niego pocieszająco i patrzyła, jak wyciąga z kieszeni portfel. Wydobył z niego kilka zdjęć i z dumą wymalowaną na twarzy, podał je Marcie. Patrzyła na małego chłopczyka, który praktycznie rósł w oczach! Na fotografiach był tylko trzy miesiące starszy od czasu, kiedy dziewczyna po raz ostatni go widziała, a tak urósł. Mimowolnie zaczęła się zastanawiać, ile jej dziecko miałoby teraz lat, czy mówiłoby już płynnie, ile miałoby już ząbków. Nawet nie wiedziała, kiedy w jej oczach pojawiły się łzy.
- Co się stało? – zapytał zaniepokojony wokalista i wyciągnął rękę w kierunku jej dłoni – Marta? Powiedziałem coś nie tak?
- Nie, nie… - uspokoiła go i otarła szybko policzki – ja… często tak reaguję…bo…zanim się poznaliśmy… i zanim poznałam chłopaków… - urwała i spojrzała na niego prawie błagalnie – Sebastian, nie pomyśl o mnie źle, proszę…
- Ale o co chodzi?
- Byłam w ciąży… i poroniłam…i przez ten czas ciągle powracam myślami do tego… ciągle zastanawiam się, co by było gdyby…
- O Chryste! Marta, tak mi przykro! – dostrzegła na jego twarzy mieszaninę przerażenia, niedowierzania i autentycznego żalu.
Zbyła go ręką i spróbowała wziąć się w garść. Cholera nie możesz ciągle beczeć! To było tak dawno… tyle rzeczy się zmieniło, a ty ciągle rozpamiętujesz przeszłość, zamiast skupić się na teraźniejszości… na Duffie… ostatnio jest taki… dziwny, nerwowy i jakiś przygnębiony… muszę z nim porozmawiać, szczerze porozmawiać…
- No nieważne… naprawdę, Sebastian, to było dawno… nie musisz się… litować? – mruknęła, gdy zaczął ją przepraszać i podziękowała mu w duchu, że nie zapytał ani słowem o ojca dziecka i bądź co bądź jej wiek, gdy spodziewała się dziecka – Powiesz, o co chodzi z Axlem i Slashem?
- Kurwa… wiem, że Rose jest impulsywny i tak dalej, ale, do cholery, niech nie zapomina, że my tutaj też koncertujemy! Jesteśmy z wami na trasie na takich samych zasadach, a on robi taki kwas, że organizatorzy drą ryja na nas! Tak jakby to była nasza sprawa… zresztą… ze Slashem też są podobne problemy, awanturuje się po pijaku, robi burdy… ostatnio chcieli nas wymeldować przez to z hotelu, wiesz o tym?
- Co? Duff nic mi nie mówi! A ja nie chcę się wtrącać w sprawy zespołu, bo przecież jestem tylko dziewczyną basisty… to, że się z nimi przyjaźnię, nie uprawnia mnie do wpieprzania się do wszystkiego, co dotyczy Guns n’Roses… ale spróbuję z nimi pogadać… - urwała na chwilę i okryła się szczelniej swetrem – Axl jest teraz w lekkiej rozsypce… rozwodzi się z Erin, a ona jeszcze wygrzebuje przy tej okazji wszystko, co tylko ukaże go w złym świetle…
- No dobra… ma problemy, współczuję mu i tak dalej, ale kurde… powiedz sama… kto nie ma problemów? Ja je mam, ty z Duffem je macie, Slash, Stradlin ze swoją żonką… wszyscy! A jakoś nie widzę, żeby na przykład Bolan rozpierdalał swój pokój w hotelu!
- Wiem, Sebastian… wiem… tak samo jak wiem, że Duff tyle pije, żeby odpędzić od siebie kłopoty… - głos jej lekko zadrżał i szybko otarła pojedynczą łzę z policzka.
- Jest aż tak źle? – zapytał z troską i kiwnął w podzięce głową, gdy kelnerka przyniosła kolejne filiżanki kawy.
- Ja już nie mam siły nawet go prosić, żeby tyle nie pił… żeby się tak nie upijał… - szepnęła – nie wiem, co robić… po prostu… boję się o niego i o to, co może strzelić mu do głowy, jak nie będzie za bardzo kontaktować…
- Ej, ej… - Bach szybko przesiadł się na krzesło obok dziewczyny i otoczył ją ramieniem – proszę… nie płacz – pogładził ją niepewnie po plecach i przeklął się w myślach – Marta, przepraszam, nie chciałem, żebyś…
Pociągnęła nosem i ocierając szybko łzy, odsunęła się od chłopaka i szybko zbyła go, mówiąc, że nic się nie stało. Dopiła kawę i poprosiła wokalistę, by wrócili już do hotelu.

- Duff… b-błagam, przestań… - wyszeptała i próbowała wyswobodzić się z ramion chłopaka, który obejmował ją od tyłu – zostaw m-mnie… - poczuła na szyi jego oddech przesiąknięty przeróżnymi alkoholami i resztkami sił próbowała opanować strach i zachować trzeźwy umysł.
- No kurwa… chcę… z moją dziewczyną… chcę iść… pieprzyć się… - bełkotał i skierował dłoń na jej biust – chyba mi, kurwa wolno… - próbował wsunąć rękę w jej spodnie, ale rozmyślił się i podążył nią w tym samym kierunku, co druga.
Mimo, że ledwie trzymał się na nogach, nie zamierzał odpuścić i koniecznie chciał kochać się z dziewczyną. Napotykając jej opór, którego nie rozumiał i nawet nie zadawał sobie trudu, by zrozumieć, stawał się coraz bardziej nachalny. Odwrócił ją ku sobie i prawie natychmiast przyparł do ściany. Ręce odnalazły guziki od jej bluzki i szybko zaczął się ich pozbywać, jednocześnie niezbyt delikatnie całując jej szyję i dekolt.
- Puszczaj, dupku! – zawołała i zdobywszy się na odwagę, odepchnęła go od siebie i wymierzyła siarczysty policzek, po którym niebezpiecznie się zachwiał – pieprzony palant! – mruknęła i wykorzystując jego dezorientację, wybiegła z pokoju.
Nie wiedziała, czy bardziej trzęsła się z nerwów na pijanego chłopaka, czy ze strachu przed tym, że się do niej tak chamsko przystawiał. Otarła łzy i skierowała się korytarzem do pomieszczenia, które wynajmował Slash. Kurwa… czemu cię nie ma? Nie pójdę do Stradlina, bo jest przecież z Annicą, a do siebie nie wrócę! Nie wrócę dziś do tego pojebanego pijaka! Zastanawiała się, co robić i już rozważała, czy nie zejść piętro niżej, do Rachela albo Sebastiana, gdy jej wzrok padł na drzwi naprzeciwko pokoju Hudsona. Zapukała cicho i słysząc jakiś niewyraźny pomruk, otworzyła drzwi.
- Mogę? – zapytała, powstrzymując kolejną falę bezsilnych łez.
- Jasne, ale… - chłopak urwał i spojrzał pytająco na jej do połowy rozpiętą bluzkę.
Marta tylko zarumieniła się i szybko przykryła się materiałem, zakładając ręce na piersiach. Przeklęła się za bezmyślność i za to, że nie zorientowała się, że palce nawalonego McKagana pourywały guziki. Przeprosiła rudowłosego chłopaka za to i usiadła na krześle.
- O co chodzi?
- Mogę tu posiedzieć? Najlepiej… najlepiej do rana, bo Slash chyba nie wróci na noc? – zapytała, mając gdzieś to, że Axl może pomyśleć coś dziwnego.
- Pokłóciłaś się z Duffem? – mruknął, unosząc brwi i próbując połączyć fakt, że chce u niego zostać z tym, że jej koszula jest po części rozpięta.
- Nie zamierzam siedzieć z tak najebanym facetem w jednym pokoju! – powiedziała z nerwami i podkurczyła kolana pod brodę, wyglądając teraz jak kompletnie bezbronne dziecko – Nie będzie… nie pozwolę m-mu, żeby… jak jest pijany… że…
- Ej no… spoko, nie musisz się tłumaczyć… - przerwał jej szybko, widząc, jak emocjonalnie podchodzi do wyjaśniania mu sytuacji – chcesz jakieś coś… zamiast…- wskazał na górną część jej ubrania i wyciągnął z walizki T-shirt reklamujący ich ulubione papierosy, czyli Marlboro.
Uśmiechnęła się w podzięce i na chwilkę zniknęła w łazience. Wsunęła na siebie dość obszerną koszulkę Axla i spojrzała w lustro. Zastanawiała się, czy to efekt zmęczenia i nerwów, że była tak potwornie blada. Wcześniej nie zwracała na to uwagi, ale teraz w tym hotelu w Indianapolis nie mogła się oprzeć wrażeniu, że taki stan trwa już od jakiegoś czasu.
- Marta? Wszystko tam ok? – dobiegł ją głos Rose’a – trochę długo tam siedzisz…
- C-co? Tak, tak… jasne – obmyła twarz i szybko wyszła z pomieszczenia – chyba się zamyśliłam…
- Trochę źle wyglądasz… - położył jej dłoń na ramieniu i odwrócił ją ku sobie – czy na pewno nic się nie stało? To znaczy… prócz tej… kłótni z Duffem.
- Mhm… - mruknęła i zmniejszyła dystans między nimi, wtulając się w odkryty tors chłopaka – On… on mnie tak przeraża…j-ja nie wiem już, jak mam do przekonać… jak mu p-powiedzieć, żeby nie pił… nie tyle… - poczuła, jak Axl przyciąga ją mocniej do siebie, by dodać jej otuchy – ciągle tylko mi mówi, żebym się nie czepiała albo, że nie potrafi inaczej, że to jest silniejsze od niego… Axl, do cholery! Poradził robie z narkotykami, a teraz… teraz chleje takie ilości… t-tyle…
- Ciii… - szepnął i pogładził ją po głowie.
Wyglądało na to, że nie tylko on denerwował się na McKagana i zupełnie nie wiedział, co z tym zrobić. Oczywiście byłby głupcem, gdyby pomyślał, że basista jest w prawie takiej samej sytuacji, w jakiej był Adler. Steven staczał się każdego tygodnia, dnia… każdej sekundy, stracił kompletnie kontrolę i nie wiedział, co się dzieje wokół niego. A Duff… Duff po prostu upijał się częściej niż zwykle, jednak mimo wszystko nie tracił poczucia czasu, miejsca i nie olewał wszystkiego jak ich były perkusista. Ale sam fakt, że pije już więcej niż Slash, było niepokojące. I do tego wszystkiego jeszcze Marta, która tak to przeżywała i przejmowała się. McKagan, ciulu… co ty robisz? Nawet ja widzę, że ona przez to twoje chlańsko cierpi… nawet, kurwa, ja to widzę!
- Mam z nim pogadać? – zapytał cicho.
- Nie… to niczego nie polepszy… a pewnie nawet pogorszy, bo wkurzy się, że ktoś się wtrąca… zresztą… nieważne, Axl… - urwała, gdy usłyszeli jakiś łomot na korytarzu.
- O Rose… nie wiedziałem, że masz towarzystwo – dobiegł ją głos Matta i gdy wyswobodziła się z objęć rudowłosego, usłyszała cichy gwizd – no, no, no… a co na to Duff?
- Odczep się od niej – wokalista silił się na spokój – chcesz coś, Sorum?
- Chciałem wyciągnąć cię na miasto, ale… - uniósł brwi, patrząc na Martę i mruknął – jesteś już zajęty. Slash jest u siebie?
- Poszedł do jakiejś knajpy – odezwała się Marta i mimochodem otarła policzki.
- Kurwa… mógł mi dać znać… - powiedział jakby do siebie – dobra… pójdę namówić Bolana i Affuso na…
- Odwal się od Rachela! – warknęła i odsunęła się trochę od Axla – przestań robić z niego takiego samego dupka jak ty!
Sorum spojrzał na nią złowrogo i już chciał coś zrobić, jednak Rose złapał ostrzegawczo jego rękę. Prychnął pod nosem, żeby nie śmiał jej nawet tknąć i nawet nie zdążył przeprosić Marty, bo ona już wyszła z pomieszczenia i zbiegła ze schodów na niższe piętro. Wiedziała, że to może nie jest zbyt odpowiednia pora na odwiedziny, ale nie mogła spędzić z tym idiotą ani sekundy dłużej, a chciała też powstrzymać basistę Skid Row od robienia dalszych głupot.
- Marta? – drzwi otworzyły się i zobaczyła zaspanego długowłosego chłopaka – co ty tu robisz? – wymamrotał i podciągnął lekko bokserki, które miał na sobie – to znaczy… wejdź… - przepuścił ją w drzwiach i przetarł oczy.
- Chciałam porozmawiać.
- Ciekawe pory sobie wybierasz – ściągnął z krzesła ubrania i rzucił je na łóżko, by mogła na czymś usiąść – o co chodzi?
- O ciebie… i Matta – spojrzała mu prosto w oczy i dostrzegła, że nie bardzo wie, o czym ona mówi – Rachel, sam przyznaj… zanim nie wyruszyliście na trasę z Guns n’Roses i zanim pojawił się tu Sorum, nie byłeś taki, prawda? Nie piłeś tyle, nawet nie ćpałeś, a… a przez niego… robisz się taki, jak… taki jak oni, zanim zaczęli się zmieniać. Rachel, proszę… nie niszcz sobie tak życia. Nie rób tego samego, co robi Slash… nie pogrążaj się tak, jak zrobił to Steven… proszę… - patrzyła na niego wręcz błagalnie i zdziwiła się, gdy podszedł do akustyka leżącego przy ścianie – co ty robisz? Rachel, porozmawiaj ze mną!
- Najpierw… zagram ci coś, ok? Napisaliśmy razem z Bachem i Snake’iem… chyba załapiesz, o co w tym chodzi… tylko… nie zwracaj uwagi na to, że trochę nie umiem wyciągać niektórych dźwięków… nie jestem, kurwa, Sebastianem… - uśmiechnął się nerwowo i zaczął delikatnie uderzać w struny.

You and I together in our lives
Sacred ties would never fray
Then why can't I let myself tell lies
And watch you die every day
I think back to the times
When dreams were what mattered
Tough talking youth naivete
You said you never let me down
But the horse stampedes and rages
In the name of desperation

Is it all just wasted time
Can you look at yourself
when you think of what
you left behind
Is it all just wasted time
Can you live with yourself
When you think of what
You left behind

Paranoid delusions they haunt you
Where's my friend I used to know
He's all alone
He's buried deep within a carcass
Searching for a soul
Can you feel me inside your heart
As it's bleeding
Why can't you belive you
Can't be loved

I hear you scream in agony
And the horse stampedes and rages
In the name of desperation

Is it all just wasted time
Can you look at yourself
When you think of what
You left behind
Is it all just wasted time
Can you live with yourself
When you think of what
You left behind [...]

The sun will rise again
The earth will turn to sand
Creation's colors seem to fade to grey
And you'll see the sickly hands of time
Will write your final rhyme
And end a memory
I never thought you'd let it get this far boy 

- T-to... to było o... – wydusiła z siebie, wciąż czując ciarki na plecach – to b-było o Stevenie?
Bolan uśmiechnął się smętnie i przytaknął. Wiedział, że dziewczyna od razu się zorientuje, kto był inspiracją do napisania tego utworu. W sumie nie wiedział, po co jej to zagrał, ale od razu przeszedł do przerwanej rozmowy, mówiąc jej, że faktycznie trochę się pogubił, jeśli chodzi o picie, a narkotyki to tylko niewinne eksperymenty.
- Sądzisz, że on tak nie mówił na początku?
- Nie wiem, ale Marta… czemu się tak przejmujesz?
- Bo mi na tobie zależy! – krzyknęła z lekką irytacją w głosie – Tak trudno zrozumieć, że prócz was nie mam nikogo? I że jesteście moimi przyjaciółmi?!
- Hej… nie krzycz… miło wiedzieć, że ktoś poza moją matką i młodszymi siostrzyczkami się o mnie martwi…
- To nie jest śmieszne! – nawet nie zauważyła jak po jej policzkach popłynęły pierwsze łzy bezsilności i irytacji, że Bolan żartuje z takiej sprawy – n-nie dotykaj mnie! – jej głos zmienił się w jakiś rozpaczliwy pisk i próbowała się wyrwać chłopakowi, który otoczył ją ramionami.
- No już dobrze… - nie zważał na jej opór i zaczął ją gładzić po głowie – nie płacz, nie denerwuj się… wszystko jest w porządku…
- Nic nie jest w porządku… - wyszeptała, mocząc mu łzami tors – patrzę jak bliscy mi ludzie się pogrążają w jakimś bagnie, a ja nic nie mogę zrobić!
- Ciiiii… uspokój się… dużo robisz samą obecnością… naprawdę – mruknął jej do ucha i dodał – przestanę eksperymentować z koką, ok? Jestem głupkiem, że tym próbowałem tłumić problemy, ale skoro komuś zależy, żebym się nie przekręcił…
- Nie mów tak… - zaszlochała cicho i w jej oczach znów pojawił się łzy, gdy nawiedził ją obraz leżącego na korytarzu nieprzytomnego Slasha – nie może się wam coś stać… nie może…
- I nie stanie…

- Och daj mi spokój!
- No jasne! Bo to, kurwa, nie moje sprawy, gdzie chcesz jechać, nie? – wydarł się na dziewczynę, która z irytacją pakowała swoją walizkę.
- Dokładnie tak! Tak samo jak ja nie mam prawa się wtrącać w to, ile pijesz! – ściągnęła z siebie koszulkę na ramiączkach i wygrzebała spod sterty ubrań T-shirt z logo Aerosmith – No czego się gapisz? – warknęła, gdy chłopak skupił wzrok na jej biuście, ukrytym tylko pod czarnym stanikiem.
- A to patrzeć na ciebie też już nie mam prawa?! Czego mi jeszcze zabronisz?
- Czy ja ci czegoś zabraniam? – krzyknęła i uniosła w górę brwi.
- Och… mam zacząć wymieniać? Nie mogę cię już całować, przytulać… pieprzyć się z tobą też nie – prychnął, zaciskając pięści – teraz nie mogę cię przekonać żebyś nigdzie nie jechała i jeszcze nie mogę się patrzeć na twoje cycki! Może jeszcze nie pozwolisz mi siebie kochać, co?!
Marta przestała się pakować i spojrzała na niego. Jasne… rób z siebie ofiarę… oczywiście to ja mam jakieś pieprzone widzimisię, że nie chcę, żebyś się zbliżał do mnie! Bo to przecież ja prawie codziennie jestem urżnięta jak dzika świnia! Nie potrafiła ukryć tego, jak bardzo jest zdenerwowana, gdy próbowała drżącymi dłońmi powrócić do wkładania ubrań do walizki. Nawet nie zwróciła uwagi na to, że Duff znalazł się tuż przy niej i złapał ją za nadgarstek.
- No zabronisz mi?! Zabronisz mi szaleć za tobą?! – miał gdzieś to, że zapewne w sąsiednich pokojach wszystko słychać i krzyczał coraz głośniej – Zabronisz kochać?
- Jesteś palantem! – szarpnęła się i próbowała wyswobodzić rękę z żelaznego uścisku chłopaka – puść mnie, pojebie!
Te słowa podziałały prawie natychmiast. Duff cofnął rękę i z błyskami w oczach, warknął, żeby robiła, co chce i się odpieprzyła. Dopadł drzwi i trzaskając nimi, opuścił pomieszczenie. Marta opadła na łóżko i złapała się w obolałe miejsce, próbując z wielkim trudem się opanować. Nie rozumiała, czemu McKagan tak się wkurzył, gdy powiedziała mu, że wyjeżdża na kilka dni z Izzy’m do Lafayette. Ukryła twarz w dłoniach i ciężko westchnęła. Nie chciała się z nim znów pokłócić; nie teraz, gdy miało jej nie być przez tydzień przy nim. Miała świadomość, że pewnie teraz idzie do jakiejś knajpy, by zapić złość i żal i wstając, z bezsilności kopnęła walizkę.
- Wszystko dobrze, Mała Isbell? – dobiegł ją ciepły i zaniepokojony głos – ej… co się dzieje?
- Nic, Izzy… wszystko w porządku… - mruknęła, przeczesując włosy – tylko…
- Tylko co, Kochanie? – posadził ją na łóżku i przysiadł koło niej.
- Znów się pokłóciliśmy…
Stradlin spojrzał na nią krzywo i ścisnął lekko jej kolano. Nie wiedział, co się z nimi działo; spierali się o jakieś bzdury prawie codziennie, co najmniej raz w tygodniu były jakieś wielkie awantury, po których zapłakana Marta uciekała do Slasha albo Bolana. Oczywiście w chłopaku gotowało się z nerwów, że to nie do niego może przyjść, bo przecież on był żonaty i Annica postanowiła pilnować swojego męża na trasie, włócząc się za nim po Stanach.
- Ale… to może nie jedź i wszystko sobie wyjaśnijcie? – zaproponował nieśmiało, gdy ułożyła głowę na jego kolanach.
- Nie… ja nie mam siły z nim rozmawiać na razie… muszę odpocząć… przemyśleć to wszystko… - przymknęła oczy, gdy zaczął gładzić ją po włosach i mruknęła – no chyba, że ty nie chcesz, żebym z tobą jechała…
- Przecież sam ci to proponowałem! I nie robiłem tego tylko dlatego, że Annica się obraziła i postanowiła jutro wyjechać na jakąś sesję zdjęciową gdzieś do Kanady… chciałem, żebyś ze mną pojechała… żebyśmy spędzili razem trochę czasu – burknął i zapytał spokojniej – pomóc ci się spakować? – wskazał na do połowy zapełnioną walizkę.

- Slash… co ja m-mam robić? – usłyszał roztrzęsiony głos w słuchawce.
- Ale… kurwa, co się stało?
- O-on… kręcił się pod domem, w którym t-teraz mieszkam… c-chyba próbował… chyba chciał d-do mnie podejść, jak… jak szłam do s-sklepu, ale wsiadłam w taksówkę… ale… - urwała i zaszlochała cicho.
- Joan… uspokój się… on nie ma prawa nic ci zrobić! – powiedział uspokajającym acz stanowczym tonem – Jeśli się do ciebie zbliży to pójdzie siedzieć…
- W-wiem, ale się boję…
Hudson przymknął oczy i zamyślił się. Skoro McKagan zdecydowała się do niego zadzwonić, gdy koncertują, to znaczy, że naprawdę jest przerażona. Z drugiej strony czemu dzwoni do niego, a nie do swojego brata? Czemu woli szukać bezpieczeństwa u Slasha a nie Duffa? Czemu od dawna woli żalić się i szukać pomocy u gitarzysty, a nie u wysokiego, farbowanego blondyna?
- Spokojnie… mam do ciebie przyjechać?
- Przecież jesteś n-na trasie…
- No tak… ale mamy kilka dni przerwy, bo Axlowi się coś nie podoba. Zresztą ostatnio w ogóle jest jakiś dziwny i wszystkiego się czepia… Znika na całe dnie, a później ma pretensje, że robimy próby bez niego! Więc, jeśli chcesz to złapię najbliższy samolot.
- D-dziękuję… Slash, to naprawdę… j-ja jestem bardzo… w-wdzię…
- Daj spokój. Porozmawiamy, jak przylecę.
Odłożył słuchawkę i połączył się szybko z recepcją, by poszukali dla niego jakiegoś szybkiego lotu do Los Angeles. Po kilkunastu minutach zaczął się pospiesznie pakować, by zdążyć na zarezerwowany za trzy godziny samolot. Sam nie wiedział, czemu tak się zaangażował w sprawy Joan i czemu tak bardzo chciał jej pomóc. Po prostu czuł, że musi odpowiedzieć na jej rozpaczliwe wołanie o pomoc i dać z siebie tyle, ile będzie potrzebowała. Wziął do ręki spakowaną torbę podróżną i opuszczając pokój hotelowy, skierował się do drugiego końca korytarza.
- Czego? – warknął Duff, który otworzył mu drzwi, lekko przytrzymując się framugi.
- Wyjeżdżam na kilka dni – rzucił niecierpliwie, patrząc na zalanego przyjaciela.
- Gdzie, kurwa?! Wystarczy, że Rose gdzieś znika, a Stradlin wozi dupę z moją dziewczyną! – powiedział niezbyt przyjemnie i zmarszczył brwi.
- Nie woziłby, gdybyś tyle nie chlał! Ona ma dość patrzenia na pijanego faceta i tyle w temacie. Chuj cię obchodzi, gdzie jadę i po co… wrócę za kilka dni… - spojrzał jeszcze na butelkę w ręce McKagana i dodał – nie pij tyle… zrób to dla niej, jeśli nie chcesz dla siebie…
I z tymi słowami zostawił basistę w progu do swojego hotelowego pokoju, a sam skierował się do windy. Po kilkudziesięciu minutach znalazł się już na lotnisku i czekał niecierpliwie na odprawę. Boże Drogi… Joan w coś ty się wpakowała? I jakim cudem Duff ci na to pozwolił? Przecież zawsze mówił, że ten pierdolony Ray to skurwysyn! Że jest gorszy od nas wszystkich razem wziętych! Czemu cię, do kurwy nędzy, nie powstrzymał?!
- Pańska whisky – dobiegł go głos stewardessy, która podała mu szklankę.
- Dzięki… która godzina? Za ile lądujemy? – zapytał dość uprzejmym tonem.
- Za niecałe trzy kwadranse… coś jeszcze dla pana?
- Nie, nie… dzięki – wziął do ręki Danielsa i jak tylko kobieta odeszła, wypił ponad połowę trunku – kurwa… ile można lecieć… - mruknął i zapatrzył się w złocisty płyn.
Dwie godziny później gitarzysta Guns n’Roses zmierzał w kierunku domu, w którym zatrzymała się Joan. Zastanawiał się, po co przyjechał i co właściwie może zrobić dla tej dziewczyny. Przecież zdawał sobie sprawę z tego, że teraz z nią posiedzi, uspokoi ją, ale przecież będzie musiał wrócić do zespołu, do grania i koncertowania. Co wtedy zrobi Joan? Jak poradzi sobie ze strachem i tym dupkiem, który chyba ją śledzi? Kurwa… w co ja się pakuję? Przecież nie poproszę jej, żeby pojechała z nami na trasę, żeby poczuła się bezpieczniej! Westchnął ciężko i nacisnął dzwonek. Usłyszał jakiś hałas w mieszkaniu i po chwili niepewny głos kobiety.
- K-kto tam?
- To ja…
Drzwi uchyliły się i nie zdążył nawet wejść do środka, bo Joan rzuciła mu się na szyję, desperacko się w niego wtulając. Wypuścił z dłoni torbę i objął ramionami, pytając, co się stało. Z pojedynczych słów, ciągle przerywanych głośnym szlochem, udało mu się tylko zrozumieć, że jej były chłopak złamał zakaz zbliżania się do niej i groził jej, gdy wychodziła ze sklepu.
- Joan… musisz iść z tym na policję.
- Slash, błagam… nie… ja się boję… ja… - mamrotała w jego koszulę, uczepiając się go jeszcze mocniej.
- Tylko w ten sposób się od niego uwolnisz! On pójdzie siedzieć i nie będzie cię nękać! Pójdę z tobą, ok? To znaczy jutro… bo dziś jest już trochę późno.
Wyswobodził się z jej objęć i wszedł do domu, biorąc ze sobą walizkę i zamykając drzwi na zamek. Zapytał czy pani Montgomery jest u siebie, ale Joan zaprzeczyła ruchem głowy i dodała, że dostała skierowanie na jakieś badania i na kilka dni zostanie w szpitalu. Więc dlatego zadzwoniłaś… bałaś się zostać sama w tym domu… no i w sumie słusznie, bo jak widać Ray wiedział, kiedy cię zaczepić… osaczył cię…
- Mogę mieć pytanie? – zapytał, gdy podała mu butelkę wina – dlaczego nie powiedziałaś Duffowi? I dlaczego zadzwoniłaś właśnie do mnie?
- Ja… bo… sama nie wiem… Duff jest ostatnio taki dziwny i nie potrafię się z nim dogadać… po za tym on ciągle jest pijany! No i… wiesz, jak reaguje na Ray’a… - spuściła wzrok i wymruczała trochę ciszej – a ty… tobie ufam i wiem, że mogę na ciebie liczyć… bo mogę, prawda?
- Oczywiście… - ścisnął jej dłoń i dodał – mówiłem ci przecież, że zawsze możesz do mnie przyjść… i szukać pomocy…
- Dziękuję… - wyszeptała – chcesz jakąś kolację?
- Nie kłopocz się… sam sobie coś przygotuję.
Joan uśmiechnęła się słabo i pokazała mu gdzie znajdzie składniki do przygotowania kolacji i przeprosiła go, mówiąc, że pójdzie wziąć prysznic. Slash wyciągnął chleb tostowy i wrzucił dwie kromki do tostera, mrucząc pod nosem piosenkę.

There's a lady who's sure all that glitters is gold
And she's buying the stairway to heaven.
When she gets there she knows, if the stores are all closed
With a word she can get what she came for.
Ooh, ooh, and she's buying the stairway to heaven.

There's a sign on the wall but she wants to be sure
'Cause you know sometimes words have two meanings.
In a tree by the brook, there's a songbird who sings,
Sometimes all of our thoughts are misgiven.
Ooh, it makes me wonder,
Ooh, it makes me wonder.

There's a feeling I get when I look to the west,
And my spirit is crying for leaving.
In my thoughts I have seen rings of smoke through the trees,
And the voices of those who stand looking.
Ooh, it makes me wonder,
Ooh, it really makes me wonder.

And it's whispered that soon if we all call the tune
Then the piper will lead us to reason.
And a new day will dawn for those who stand long
And the forests will echo with laughter

- Slash? – dobiegł go cichy głos.
Odwrócił się i spojrzał pytająco na Joan, która stała w drzwiach w przydługiej koszulce, w której zamierzała spać. Mokre włosy moczyły jej tył T-shirtu i przyklejały się do zaczerwienionych policzków. Nie wiedział, o co chodzi i próbował skupić myśli, czekając aż coś mu powie. Jednak ona tylko przestąpiła z nogi na nogę i spojrzała na bose stopy.
- Joan, coś się stało? – zapytał, siląc się na patrzenie jej prosto w oczy.
- Mógłbyś… mógłbyś mnie przytulić? – wyszeptała i zbliżyła się trochę do niego.
Niepewnie przyciągnął ją do siebie i objął ramionami, pozwalając, by ułożyła głowę na jego torsie. Nie bardzo wiedział, co ma dalej robić. Pogładzić ją pocieszająco po plecach? Po prostu stać i czekać, aż sama się od niego odsunie? Kurwa… musisz się pogodzić, Hudson, że jesteś beznadziejny w kontaktach z normalnymi kobietami… Pomyślał i chciał się odezwać, ale stał jak sparaliżowany. Joan oderwała się od niego i stając na palcach, musnęła lekko jego usta. Otrząsnął się z zaskoczenia i szybko powiedział:
- Joan, proszę… już o tym rozmawialiśmy…
- Wiem… to nie ma znaczenia… - ponownie go pocałowała, tym razem bardziej zachęcająco i wsunęła mu dłonie pod koszulkę – po prostu… potrzebuję tego…
- Wiesz, że on mnie zajebie, jak się o tym dowie? – mruknął, przysuwając się minimalnie do niej.
- Więc nie musi się dowiadywać… - zsunęła z niego koszulę i ściągnęła T-shirt – I tak… jestem pewna, że tego chcę… - odpowiedziała na nieme pytanie w jego oczach.
Chłopak bez zbędnych słów wpił się w jej usta i błądząc dłońmi po jej plecach, skierował się w kierunku salonu i kanapy. Po głowie kołatały mu się tylko trzy myśli; jedna o ewentualnej reakcji Duffa, druga o tym, by nie zranić dziewczyny i jednocześnie dać jej to, co chce, a trzecia o tym, co za chwilę miało nastąpić…