sobota, 15 października 2011

30.

kolejne 32 komentarze
Ugh... 30. rozdział a taka żenada... najkrótszy w historii... ledwie osiem stron! fatalnej jakości... ale... nie wiem, gdzie kurwa jest moja wena! i czas! ach... ostatnio mam trochę mało czasu... studia trochę zajmują...
nie bijcie za treści tu zamieszczone... i w ogóle... no... czytajcie...
***
- Och odwal się! Mam cię, kurwa, dość! – krzyknęła na zaskoczonego jej wybuchem chłopaka – co ci, do chuja, do mojego życia?!

- Martwię się o ciebie… tylko tyle… - mruknął cicho.

- Martwisz się?! Zajebiście! Ja martwię się o ciebie, a i tak masz mnie w dupie i dalej jesteś ćpunem, który jeśli nie jest naćpany, to śmierdzi whisky na kilometr!

Byli sami w domu, bo Duff pojechał do Axla, by coś z nim wyjaśnić odnośnie zespołu i Marta po raz kolejny kłóciła się ze Slashem. Miała serdecznie dość jego zachowania, które z dnia na dzień było coraz gorsze. Czepiał się o wszystko, co tylko się dało; bo paraduje w koszuli McKagana po domu, bo poprosiła go, żeby zszedł grać do piwnicy, bo się źle czuje; bo znów boli ją głowa, bo ciągle zajmuje łazienkę, jak ma mdłości, bo nie może palić jak ona jest w tym samym pomieszczeniu. Nie podobało mu się nawet to, że dziewczyna, będąc w ciąży, sprząta albo zmywa naczynia, mimo że sam tego nie zrobi i jej nie wyręczy; a fakt, że irytował się za każdym razem, jak McKagan okazywał brunetce czułość, był dla niej skandalem.

- Nie powinnaś się denerwować – powiedział, patrząc wymownie na jej lekko widoczny już brzuch.

- To mnie nie wkurwiaj! O wszystko się przypierdalasz! – szarpnęła się, gdy złapał ją za nadgarstek – weź tę rękę!

- Marta, posłuchaj… - wzmocnił uścisk i przysunął się bliżej niej – wiesz, że mi na tobie zależy… jesteśmy przyjaciółmi i przejmuję się… - ujął jej twarz w dłonie i chciał, by na niego spojrzała.

- Mógłbyś mnie puścić? – zapytała niecierpliwie.

Zamiast odpowiedzieć, pochylił się i wpił się dość zdecydowanie i ordynarnie w jej usta, przyciskając ją jednocześnie do ściany. Przymknął oczy i nawet przez ułamek sekundy nie przyszło mu do głowy, że to co właśnie robi, jest kompletnie nie na miejscu i nie akceptowalne przez kogokolwiek, prócz niego samego. Jednak nie chciał rezygnować z tej drobnej przyjemności. Wykorzystał element zaskoczenia i napawał się jej wargami, dopóki nie oprzytomniała i mocno go od siebie odepchnęła.

- Co ty odpierdalasz?! – wydarła się i zamachnąwszy się, wymierzyła mu solidny policzek – zrób to jeszcze raz, a pożałujesz!

Sięgnęła po kurtkę, wiszącą w przedpokoju i wciągając ją na siebie, otworzyła z rozmachem drzwi. Wyszła z nerwami z domu i zaczęła pod nosem przeklinać Slasha i jego śmiałe posunięcie. Co on sobie, kurwa, wyobraża?! Niech znajdzie sobie jakąś dziewczynę i przestanie się tak zachowywać! Kto dał mu prawo mnie pocałować? I to nie, do chuja, pierwszy raz! Co ja jestem? Jakaś jebana maszynka do zaspokajania jego potrzeb?! Niech się pieprzy! I albo niech wyrwie jakąś laskę albo niech sobie idzie do burdelu, a nie przywala się do mnie! Zatrzymała się na chwilę, by złapać oddech i uspokoić się chociaż trochę. Nie wiedziała, czy gdyby nie to, że jest w prawie czwartym miesiącu ciąży i hormony dają o sobie znać, byłaby na niego tak zła. Oczywiście wiedziała, że w jakiejś części by była, ale czy byłaby to taka furia jak teraz? Och nie myśl teraz o tym, głupia! Żeby jakoś zapomnieć o tym, zaczęła sobie nucić pod nosem.


We both lie silently still
In the dead of the night.
Although we both lie close together
We feel miles apart inside
Was it somethin' I said or somethin' I did
Did my words not come out right
Tho' I tried not to hurt you
Tho' I tried
But I guess that's why they say

Every rose has its thorn
Just like every night has its dawn
Just like every cowboy sings his sad, sad song
Every rose has its thorn
Yea it does
I listen to your favorite song
Playin' on the radio
Hear the DJ say love's a game of
Easy come and easy go
But I wonder does he know
Has he ever felt like this
And I know you'd be here right now
If I could have let you know somehow


- P-przepraszam? – dobiegł ją jakiś cichy, dziewczęcy głos.

- Słucham? – zapytała niezbyt miło.

Odwróciła się i zobaczyła wychudzoną, wyglądającą na góra osiemnaście lat dziewczynę, która miała na sobie jakiś potargany T-shirt i cieniutki sweter. Na pierwszy rzut oka widać było, że jest żebraczką i uciekła z domu. Tak samo wyglądałam cztery lata temu… gdyby nie I-izzy, to pewnie dalej bym żyła na ulicy… no albo nie żyła z wycieńczenia… na wspomnienie swojego przyszywanego brata poczuła dziwną pustkę w sercu, jednak starała się szybko wyprzeć z siebie myślenie o nim, mimo że było to dość trudne w obecnej sytuacji. Od jego odejścia minęło prawie pięć miesięcy, od ponad trzech się nie odzywał. Wcześniej dzwonił raz w tygodniu, czasem trochę rzadziej, ale był z nim jakiś kontakt, a teraz kompletna cisza. Ale nic mu się nie stało… mówiliby o tym w telewizji… gazety zrobiłyby sensację… na pewno…po prostu o mnie zapomniał i tyle… próbowała się pocieszyć, że jest cały i zdrowy, jednak kosztem dołowania się faktem, że o niej zapomniał.

- B-bo… ja… t-to znaczy bo… - zaczęła się jąkać.

- Jesteś głodna? – prawie natychmiast złagodniał jej głos – chcesz pieniędzy, żeby coś kupić?

- J-ja… m-mogłaby p-pani k-kupić m-mi coś do jedzenia? Nie jestem ż-żadną a-alkoholiczką a-ani n-narko…

- Spokojnie – uśmiechnęła się do niej – wystarczy piekarnia? Czy chcesz coś ciepłego? Rozgrzejesz się trochę… - dodała, zdając sobie sprawę, że środek marca nie jest zbyt przyjazny do nocowania na ulicy.

- D-dziękuję… - wymamrotała, gdy Marta zaczęła rozglądać się za jakąś restauracją albo knajpą.

Zaprowadziła ją do jakiejś przytulnej restauracji z włoską kuchnią, bo sama miała ochotę coś zjeść i jej żołądek dopominał się czegoś europejskiego. Zamówiła dla siebie ravioli z mięsem, a dziewczyna wybrała spaghetti bolognese. Czekając na zamówiony obiad, Marta poprosiła kelnera o przyniesienie dwóch gorących czekolad i postanowiła przyjrzeć się uważnie swojej towarzyszce. Nastolatka wyglądała jak siedem nieszczęść; musiała spędzić na ulicach Los Angeles co najmniej kilka tygodni, jeśli nie miesięcy. Była strasznie blada, z sinymi cieniami pod oczami i splątanymi, brudnymi włosami. Mimo, że była kilka dobrych centymetrów wyższa od Marty, ważyła z pewnością dziesięć kilo mniej niż brunetka przed ciążą.

- N-naprawdę pani d-dziękuję… - wymamrotała po kilku chwilach – n-nikt nie c-chce m-mi dać nawet paru centów na suchy chleb, bo biorą mnie za ćpunkę…

- Po prostu Marta… jestem niewiele starsza od ciebie – uśmiechnęła się ciepło – i kiedyś byłam… w podobne sytuacji… uciekłaś z domu, prawda?

- Ja… w sumie można tak powiedzieć… to znaczy… mieszkałam z tatą i jego żoną w San Diego i… oni zginęli w wypadku samochodowym ponad pół roku temu. Musiałam wrócić do matki, która… - urwała i na jej twarzy pojawiła się dziwna zaciętość – nienawidzę jej za to, kim jest… miałam dwie opcje… no… trzy… albo uciec albo mieszkać z podstarzałą dziwką, która za marne grosze obsługuje jakiś obleśnych facetów albo… czekać aż zabiorą mnie do domu dziecka, bo mam niecałe siedemnaście lat…

- Smacznego – mruknęła Marta, gdy dostały swoje zamówienia – nie masz jakiejś rodziny? Kogoś, do kogo mogłabyś pojechać?

- Nie… tata, był jedynakiem, a dziadkowie umarli, zanim się pojawiłam. Jej rodziny w ogóle nie znam i nie sądzę, żebym chciała poznawać...ale proszę się nie przejmować… jakoś sobie poradzę.

Pochłonęła z zawrotną szybkością to, co miała na talerzu, ciągle dziękując brunetce, że nie przeszła obok niej obojętnie i jej pomogła. Tylko co dalej? Pożegnamy się, pewnie już więcej jej nie spotkam, ale ciągle będę się zadręczać, co się z nią stało… jeden obiad jej życia nie uratuje… cholera… Zapytawszy się, czy dziewczyna chce coś jeszcze zjeść, wyciągnęła z kieszeni portfel i zostawiła na stole niewielką kwotę z napiwkiem. Zawahała się i sięgnęła jeszcze po resztę pieniędzy, które miała w środku.

- Weź… nie starczy ci na długo, ale nie mam więcej przy sobie…

- O-och… nie mogę… j-już pani za mnie teraz zapłaciła i w ogóle… t-to za dużo… - patrzyła się na siedemdziesiąt dolarów, które leżały przed nią – nie mogę zabrać pani…

- Żadna pani, naprawdę… - uśmiechnęła się lekko do młodszej o sześć lat dziewczyny – mój chłopak nie miałby nic przeciwko, że ci je dałam… on nawet nie kontroluje, ile i na co wydaję jego pieniądze…

- Nie wiem, jak ci się odwdzięczę… - powiedziała drżącym głosem, gdy opuszczały restaurację – j-ja… och… - patrzyła z niedowierzaniem na banknoty – d-dziękuję…

- Nie masz za co… nic takiego nie zrobiłam… - sięgnęła do kieszeni i wyciągnęła jakąś kartkę – czekaj chwilę… - zaczepiła przechodzącą niedaleko nich kobietę i zapytała, czy ma długopis – masz… zadzwoń, gdybyś czegoś potrzebowała – wcisnęła w ręce nastolatki karteczkę, na której przed chwilą naskrobała dwa numery – ten pierwszy do mnie, a drugi do mojej przyjaciółki, siostry mojego chłopaka…

- Och… co się stało? – zapytała, gdy Marta nagle złapała się za brzuch i skrzywiła – dobrze się czujesz?

- Ałć… - wymamrotała i wzięła głęboki oddech – to tylko skurcz…

- Jaki skurcz? – była lekko przestraszona.

- Jestem w ciąży… czasem… ałć… - znów jęknęła – czasem t-tak mam…

- Ale wszystko w porządku? Może mam cię gdzieś zaprowadzić, żebyś nie wracała sama?

- Kilka minut stąd mieszka moja przyjaciółka… posiedzę u niej jakiś czas…



- Cześć… co ty tu robisz? – zapytała podejrzliwie, otwierając drzwi i patrząc na przybysza.

- Przyszedłem pogadać… to chyba nie jest zabronione? I jak wróci Clarke, chciałbym z nim zamienić dwa słowa.

- Skąd wiesz, że go nie ma?

- Bo jest u Slasha… byłem u nich, ale nie dało się tam rozmawiać… wpuścisz mnie, czy będziemy tak stać?

- Wchodź, wchodź… - mruknęła.

Przepuściła rudowłosego chłopaka w drzwiach i zaprowadziła go do salonu. Wiedziała, że nie zechce się napić herbaty albo kawy, więc od razu zaproponowała jakiś chłodny napój. Co on tu robi? Hudson ostatnio marudził, że Axl znika na całe dnie i w ogóle się nie pojawia nawet na próbach, a co dopiero u kogoś w domu, by porozmawiać… jedyny kontakt jaki z nim mieli to, albo na tych nielicznych koncertach, które ostatnio dawali albo gdy wyskakiwał im z kolejną awanturą albo żądaniem! No i co on może chcieć ode mnie?

- Więc… co cię sprowadza, Axl?

- Wiesz, że spotykam się z Stephenie dość… na poważnie? To znaczy… wiesz… nie chcę gadać o tym z chłopakami, a Marta… eee… no wiesz… ona ma teraz swoje problemy i w ogóle ta ciąża… Duff ją chyba chciałby odizolować od ludzi… Slash coś tam mówił, więc… przyszedłem do ciebie i no pomyślałem, że ze mną pogadasz? – skinęła głową i upiła łyk wody – no… bo kurwa…. Wiesz, że kręcimy November Rain… i tam…no bierzemy ze Stephenie ślub i w ogóle… i kurwa… każdy pierdoli mi o tym, czy naprawdę jesteśmy małżeństwem albo to planujemy albo już kurwa wypisują w tych jebanych gazetach, że wzięliśmy potajemny ślub i do chuja mam już dość! Ja pierdolę… nienawidzę, jak ktoś mi się wpierdala w moje życie! Niech się zajmą swoim! – wylewał z siebie gniew i złość.

- Och.. no wiesz… jesteście obecnie jednym z bardziej znanych zespołów… to chyba dla nich niezły materiał na sensację… wiesz… „wokalista Najbardziej Niebezpiecznego Zespołu Na Świecie dał się usidlić” i te inne bzdury… ostatnio gdzieś przeczytałam, że Gilby gra z wami, bo mu to załatwiłam – zaśmiała się – chyba nie warto się tym przejmować i się denerwować, Axl… to jest wasze życie i wy decydujecie o tym, co się w nim dzieje, a co nie…

- Niby tak, ale kurwa… Stephenie to męczy! Mnie też kurwa!

Wstał z miejsca i zaczął krążyć po salonie. Poczuł się trochę lepiej po tym, jak się wygadał Joan, ale to dopiero pierwsza część wizyty. Miał nadzieję, że poprzez dziewczynę wpłynie jej brata, który coraz bardziej denerwował Rose’a. Już nawet nie czepiał się tego, że Duff znów zaczął tyle pić, bo przecież i tak w gruncie rzeczy było to lepsze niż zachowanie Slasha. Głównie chodziło mu o to, że McKagan zaczął olewać sprawy zespołu, bo non stop mówił tylko, że coś mu się nie podoba, że musi to przemyśleć, że musi zapytać Martę, co ona o tym myśli; do tego jeszcze ciągłe wymówki, że musi się urwać z próby, że nie pójdzie z chłopakami na przykład do Rainbow, że nie zostanie z nimi po jakimś koncercie, bo przecież jego dziewczyna na niego czeka. Jakby, kurwa mać, do tej pory nie czekała! Nagle zaczął wariować, bo wpadli i będą mieć dziecko? Wcześnie zaczął myśleć o tym! Ja pierdolę! Nawet Hudson coś ostatnio pierdolił, że wkurwia go to całe zamieszanie i zachowanie McKagana! Nawet chyba Martę to irytuje, bo nie była zbyt zadowolona, jak zaczął pierdolić, co powinniśmy a czego nie, gdy siedzimy z nią w pokoju… ja pierdolę!

- No, ale co ja mam mu powiedzieć? Żeby przestał się o nią troszczyć? Czy o co ci chodzi? Chyba lepiej, że jakoś się przejął, niż miałby udawać, że nic się nie zmieniło…

- Ale on chyba przegina! Slash coś mówił, że tam są cały czas awantury… nawet o to, że Duff za bardzo jej usługuje i wszystko podaje, jakby, kurwa, była obłożnie chora… zresztą on też już się na to wszystko wkurwia… i wiesz, że on znów tyle chleje? O to też się ciągle sprzeczają… a Marta w tej ciąży nieźle wybucha i krzyczy…

- Znów pije? Co za… nie dziwię się, że Marta się wkurza, ale ona nie powinna się denerwować, do cholery! Ja już sobie z nim porozmawiam! – zawołała zdenerwowana i po chwili zapytała – a tak właściwie to, co chcesz od Gilby’ego?

- Ach… sprawy zespołowe… musimy uzgodnić parę kwestii…



- Naprawdę ślicznie wyglądasz! – wysoki chłopak pochylił się i cmoknął dziewczynę w policzek – nie wiem, na co narzekasz! – uśmiechnął się do niej i spojrzał na jej brzuch.

- Sebastian, daj spokój… to dopiero siedemnasty tydzień, a jestem taka gruba!

- No chyba żartujesz! – zaśmiał się i dodał – uwierz, niektóre babki są dwa razy grubsze! Ale nieważne… idziemy do tego jubilera?

- Wciąż nie mogę uwierzyć, że się zdecydowałeś…

Wczoraj Sebastian zadzwonił do niej z pytaniem, czy pomogłaby mu wybrać pierścionek zaręczynowy dla Marii, bo jak sam stwierdził, on kompletnie się na tym nie zna. Śmiała się z tego, bo miała wrażenie, że ma deja vu. Czy nie wybierałam już przypadkiem pierścionka dla narzeczonej mojego przyjaciela? Tylko szkoda, że tamto małżeństwo się tak fatalnie skończyło…Axl przez to stał się okropny… nie można z nim już normalnie porozmawiać! Każdy próbował… ja, Slash… Duff kilka razy… nawet Matt i nic… nikogo nie słucha i olewa wszystko wokół… liczy się tylko on i to, co wymyśli w danej chwili… co go obchodzą inni i ich uczucia?

- Hej… co się tak zamyśliłaś?

- Och… wybacz… ostatnio myślę aż za dużo… - uśmiechnęła się przepraszająco.

- A o czym?

- O Axlu… o tym, co się z nim stało po odejściu Erin i tym rozwodzie, o Slashu… jest taki dziwny od pewnego czasu… zastanawiam się, co ze Stevenem, czy chłopaki mają z nim jakiś kontakt… -urwała na chwilę i odwróciła wzrok – i myślę o Izzym… czy ułożył sobie życie, czy jest szczęśliwy… czy kiedyś się odezwie…

- Nie powinnaś się tak przejmować. To tylko niepotrzebny stres – mruknął z troską – to… wchodzimy? – zapytał, gdy stali pod pierwszym ze sklepów jubilerskich.

Oglądali całą masę pierścionków i z każdym następnym coraz trudniej się im było zdecydować. Marta się z tego śmiała, ale Bach był wręcz zrozpaczony i coraz bardziej się bał, że nie znajdzie niczego odpowiedniego dla Marii. Już nawet prosił dziewczynę, żeby wybrała coś co jej się najbardziej podoba, ale stwierdziła, że ona ma mu tylko doradzać, a nie podejmować za niego decyzje. Po kolejnej godzinie mieli wybranych pięć ich zdaniem najładniejszych pierścionków.

- Eee… dobra… to… który? – Sebastian spojrzał na nią wręcz błagalnie.

- Mnie najbardziej podoba się ten – wskazała na czwarty z kolei – ale…

- Ok! Bierzemy!

- Ale nie wiem, czy Marii się spodoba! – dokończyła prawie warcząc.

- Spodoba… na pewno – wyszczerzył zęby do sprzedawcy, który dziwnie się na nich patrząc, zaczął pakować wybraną biżuterię – uwielbiam cię, Mała! – pochylił się i cmoknął ją w policzek.

- Super – zaśmiała się i dodała, jak już wychodzili ze sklepu – czemu wy mi wszyscy mój wzrost wypominacie?

- Ale… co z nim nie tak? – Bach zlustrował dziewczynę wzrokiem – nie wiem, o co ci chodzi…

- O to, że jestem taka niska i czuję się przy was jak jakiś… krasnoludek!

- Przestań…kobiety nie powinny być wysokie! Uwierz, że faceci wolą takie jak ty…

- Niby czemu? – zapytała zaskoczona.

- Bo są próżni i wmawiają sobie, że taką niziutką dziewczynę można chronić przed całym światem i być jej bohaterem – wybuchł śmiechem i dodał – też tak myślałem i może dalej myślę? Nie wiem… przy Marii jakoś się nie czuję jak bohater… wiem, że ona sama by sobie poradziła, gdybym nie był przy niej… cóż… nie jest taka krucha jak… jak ty – uśmiechnął się lekko – Duff ma szczęście…

- Och… - zarumieniła się – Sebastian, proszę!

Mruknął coś pod nosem i zaproponował, że ją odprowadzi, bo chce pogadać ze Slashem. W drodze opowiadał jej o Parisie i jego niesfornym zachowaniu. Widać było, jaka duma biła od niego, gdy wspominał o swoim synu. Ciekawe, czy i Duff będzie się tak cieszyć, jak już nasze dziecko się pojawi… teraz mówi, że jest przeszczęśliwy, a co będzie jak, już zostanie ojcem? Pokocha to dziecko, tak jak kocha dzieci swojego rodzeństwa? Nie przerosną go obowiązki? Marta była tak zamyślona, że nawet nie zauważyła, że Bach coś mruczy pod nosem.


I should have
known better
Than to let you go alone
It's times like these
I can't make it on my own
Wasted days, and sleepless nights
An' I can't wait to see you again

I find I spend my time
Waiting on your call
How can I tell you, babe
My back's against the wall
I need you by my side
To tell me it's alright
'cause I don't think I can take anymore

Is this love that I'm feeling
Is this the love that I've been
searching for
Is this love or am I dreaming
This must be love
'cause it's really got a hold on me
A hold on me

I can't stop the feeling
I've been this way before
But, with you I¹ve found the key
To open any door
I can feel my love for you
Growing stronger day by day
An' I can't wait to see you again
So I can hold you in my arms


- Ej! Znowu jesteś taka zamyślona! Co się dzieje?

- Nic… przepraszam – uśmiechnęła się krzywo i jej wzrok padł na samochód, który podjeżdżał pod dom, w którym mieszkała – znam to auto! – mruknęła i próbowała skojarzyć do kogo ono należy – Joe! – zawołała rozradowana, gdy zobaczyła, kto wysiada i szybko do niego podbiegła.

- Cześć – uścisnął ją serdecznie i widząc nieme pytanie w jej oczach, powiedział – mam interes do chłopaków i… - jego wzrok zatrzymał się na jej brzuchu – o k-kurwa… c-czy ty…czy…

- Tak, Joe… połowa czwartego miesiąca…

- Gratuluję! Nie sądziłem, że się zdecydujesz…

- Och… trochę nas to zaskoczyło… a-ale… Duff się chyba cieszy – pociągnęła go za rękę, żeby wszedł do domu i dodała do Sebastiana – no chodź! Przecież nie odprowadzałeś mnie, żeby od razu wracać!



- No i Steven pomyślał, że można by zrobić taką mini trasę koncertową po Stanach i zaprosić was no i oczywiście Skid Row – upił łyk whisky i spojrzał na Slasha i nieźle podchmielonego już Duffa – co wy na to?

- Zajebiście! – wybełkotał blondyn i opadł na kanapę koło Marty – tylko musimy przekonać Axla… wiesz… on jest naszym szefem – zaśmiał się i położył dłoń na kolanie dziewczyny.

Opróżnił do połowy kolejną butelkę wódki i mętnym wzrokiem popatrzył na brunetkę. Zaczął szeptać jej coś do ucha, nie zauważając, że jest coraz bardziej poirytowana. Bawił się jej włosami i z minuty na minutę stawał się coraz bardziej pijany. Kurwa! Czemu on znowu to robi?! Był już spokój… przestał tyle pić i był bardziej trzeźwy… a teraz? Od miesiąca jest coraz gorzej! Cholera, czy do niego nie dociera, że nie chcę, żeby tyle chlał? Że się o niego martwię? Marta spojrzała z nerwami na jego rękę, która bez krępacji przemieszczała się po jej udach i wstając bez słowa, skierowała się na piętro.

- Coś się stało? – zapytał zaskoczony Joe i spojrzał na zegarek – eee… to ja się będę zbierał, trochę późno się zrobiło… odwieźć cię? – popatrzył na Bacha i obaj wstali – jeszcze się z wami skontaktuję odnośnie tych koncertów…

McKagan coś niewyraźnie wybełkotał i chwiejnym krokiem skierował się po schodach na górę. Zerknął do swojej sypialni, którą praktycznie dzielił z Martą od kilku lat i nie zastawszy jej tam, poszedł do jej pokoju. Zbliżył się do szukającej czegoś w szafie dziewczyny i objął ją od tyłu w tali, całując ją lekko w szyję. Wzdrygnęła się, gdy poczuła jego przesiąknięty alkoholem oddech i odsunęła się. Odwróciła się, patrząc na niego ze złością, ale był tak zamroczony, że nawet nie zauważył. Znów się do niej przysunął i przesunął dłońmi po jej pośladkach, dość nachalnie próbując ją pocałować.

- Odwal się! – warknęła i wyszarpnęła się.

- Co… c-chce się, kurwa, k-kochać… z, k-kurwa, m-moją… k-kochać… d-dziewczyną – plątał mu się język i nie do końca potrafił sklecić logiczne zdanie.

- Wytrzeźwiej! – zawołała poirytowana i wyciągnęła z szafy ciepłą bluzę – nie zamierzam spędzać czasu z jakimś… - szukając odpowiedniego słowa, założyła na stopy trampki - najebanym dupkiem! – prawie wrzasnęła i skierowała się do wyjścia.

- Gdzie?! – złapał ją za przedramię i mocno zacisnął - Kurwa, gdzie idziesz?! – szarpnął nią i spojrzał jej w oczy.

- Pierdol się! Wychodzę i chuj ci do tego! – uderzyła go w twarz i odpychając, wyszła, prawie wybiegając z domu.

- Zajebiście! – prychnął i usiadł zdenerwowany na łóżku – bo kurwa trochę więcej wypiłem? Ja pierdolę! Bez przesad! – położył się i patrzył w sufit, zastanawiając się, co znowu zrobił źle.

Nie potrafił ukryć irytacji i co jakiś czas prychał z nerwami, przypominając sobie to, jak go potraktowała. Bo kurwa mać, chciałem ją pocałować i przytulić i kurwa… i o to się wpieniła, jakbym niewiadomo co zrobił! Już mi nie wolno jej dotknąć? Zaś się zaczyna wszystko jebać i komplikować? Niby, kurwa, czemu? Nic, do chuja, złego nie robię! Wyciągnął z kieszeni paczkę papierosów i nerwowo odpalił jednego.  W ciągu kilku chwil stan jego nerwów i złego humoru osiągnął zbyt wysoki poziom. Z chęcią wyładowałby gdzieś swoje zdenerwowanie i ta myśl go przeraziła. Uświadomił sobie, że tak postąpiłby jego przyjaciel, wokalista Guns n’Roses, a przecież zawsze robił wszystko, by nie stać się takim samym człowiekiem jak on. Zawsze chciał udowodnić sobie samemu, że jest lepszym człowiekiem niż Rose, że on nie jest takim skurwysynem. Kurwa… p-przecież, gdybym nie zapanował nad chęcią rozładowania tego jebanego stresu i złości i byłaby tu Marta… g-gdyby tu była… zachowałbym się pewnie tak samo, jak Axl w stosunku do Erin… Przeraziło go to, bo czy nie było tak, że ciągle powtarzał sobie, że zrobi wszystko, by nie krzywdzić swojej ukochanej? Czy wyładowanie się na niej, nie sprawiłoby jej bólu? Psychicznego albo fizycznego, bo w jej przypadku nie było zbyt dużej różnicy i rozdzielenia między tym, który gorszy a tym, który można znieść.

- Ej, Duff… - usłyszał pukanie i w sypialni pojawił się Slash.

- Co jest?

- Bo… jest trochę późno i w ogóle i tak się zastanawiam… gdzie jest Marta? – Duff spojrzał na zegarek i nawet nie wiedział, kiedy minęło tyle długich godzin – Zazwyczaj nie włóczy się sama po Los Angeles o dwunastej w nocy…

- Pokłóciliśmy się… - burknął – wyszła wkurzona i pewnie poszła do Joan…

- Jesteś pewien? Słuchaj… kurde… wiesz, że nie jest bezpiecznie na ulicach, a ona jeszcze jest w ciąży…

- No dzięki, kurwa, że mi przypomniałeś, bo zapomniałem! – warknął i usiadł na łóżku – mówię ci, że siedzi pewnie u Joan i żali się, jaki jestem okropny!

Wciąż był pijany i alkohol nie wyparował z niego w wystarczającym stopniu, pozwalającym na racjonalne myślenie. Niepokój Slasha wydawał mu się zbyt wyolbrzymiony, bo czy nie było oczywistym, że Marta właśnie siedzi u jego siostry i pewnie zostanie tam na noc, by zrobić mu na złość? O co, kurwa, tyle zamieszania?! Ja pierdolę… przecież w ciągu paru sekund można to, do chuja, wyjaśnić! Zapalił kolejnego papierosa i spojrzał z poirytowaniem na trochę spanikowanego Hudsona.

- No kurwa, jak uważasz, że coś jest nie tak, to zadzwoń sobie do Joan i pewnie cię wyśmieje, że robisz aferę! Chciała mi pewnie pokazać, że nie mam prawa się w ogóle odzywać, jak coś mi nie pasuje…

Slash pokręcił głową i zszedł na dół, nie rozumiejąc, jak Duff mógł się w ogóle nie przejąć tym, że Marty nie ma jeszcze w domu, mimo że jest już po północy. Podszedł do telefonu i wybrał numer do Joan, modląc się, żeby przypadkiem nie obudzić babci Gilby’ego, pani Montgomery.

- Joan? Cześć, słuchaj, mam pytanie…

- Slash, wiesz, która jest godzina?! – warknęła niezbyt przytomnie.

- Eee… no tak, ale… bo… chodzi o to czy… jest u ciebie Marta? Bo chciałem z nią pogadać…

- Marta?! U mnie? Niby czemu? – zapytała i po chwili dodała – a-ale to znaczy, że nie ma jej w domu?

- No nie! Duff jest przekonany, że skoro się pokłócili, to ona jest u ciebie! – Hudson spanikował i nie wiedział, co robić – cholera… no.. to ja muszę iść to Duffowi powiedzieć… cześć…

- Ale daj mi znać, ok?

- Jasne… -odłożył słuchawkę i szybko pobiegł na piętro – ej, kurwa, Stary! Jej tam nie ma! R-rozumiesz? Ona nie siedzi u Joan! Niewiadomo, gdzie jest!

- Co?! Co ty pierdolisz?! – prawie natychmiast wytrzeźwiał i zerwał się z łóżka – j-jak to jej tam nie ma?! To gdzie, kurwa, jest?!

Przeklinając pod nosem, zadzwonił do Bacha i zapytał, czy Marta przypadkiem się u nich nie zasiedziała. Kurwa… gdzie ty, do cholery, się podziewasz?! Czemu nie wróciłaś? Mogło ci się coś stać! I kurwa! Przecież jesteś w ciąży! Kurwa… co ja mam robić?! Wykręcił numer do Bolana i Hilla, ale tutaj też bez rezultatów.

- Może Joe?

- Wlekłaby się przez pół Los Angeles, żeby posiedzieć u Perry’ego, bo się ze mną pokłóciła? Kurwa… to moja wina! Gdybyśmy się nie pokłócili, to by nie wyszła i siedziałaby teraz w domu z nami!

- Znajdzie się… pewnie się gdzieś zasiedziała…

- A jeśli kurwa nie? – cisnął popielniczką w ścianę – nie wiem, co, kurwa, zrobię, jeśli coś się jej stanie…