poniedziałek, 2 stycznia 2012

32.

35 komentarzy
   ok... nareszcie! Wiem, że cholernie długo kazałam Wam czekac... jestem straszna... ale po prostu... drugi rok studiów męczy bardziej niż pierwszy, mam mniej czasu, więcej obowiązków, problem z pisaniem i przelaniem obrazów w głowie tutaj na bloga... i tak dalej i tak dalej... ale cieszę, się że udało mi się to napisac, mimo że nie jest wysokich lotów ten rozdział...
             z dedykacją dla kochanej Blan, bo chyba znajdzie tu parę ciekawych drobiazgów 
za wszelkie błędy przepraszam, ale ten jebniety onet nie rozpieprzył mi cały rozdział i musiałam wszystko od podstaw edytowac! każdy głupi akapit albo kursywę!
ps. WYPOWIEDZI napisane kursywą, są w innym języku niż angielski
***
            Leżał wtulony w plecy swojej śpiącej dziewczyny i z czułością gładził jej brzuch, który z każdym kolejnym tygodniem wyraźnie się powiększał. Właśnie zaczął się szósty miesiąc i już nie sposób było ukryć tę ciążę przed niewtajemniczonymi. Nie był w stanie wyrazić słowami, jak jest szczęśliwy. Nie obchodziły go głupie komentarze Matta i Dizzy’ego, że zrobił z siebie pantoflarza i ciotę. Był szczęśliwy. Miał gdzieś awantury Axla o to, że spóźnia się na próby albo całkowicie je olewa, bo siedzi w domu przy swojej ciężarnej ukochanej. Był szczęśliwy. Nie zwracał uwagi na coraz bardziej nieznośnego Slasha, który znów się czepiał o to, że Marta jest z Duffem. Był szczęśliwy.

Close the door, leave the cold outside
I don't need nothing when I'm by your side
We got something that'll never die
Our dreams, our pride

My heart beats like a drum, all night
Flesh to flesh, one to one, and it's alright
And I'll never let go cause
There's something I know deep inside

You were born to be my baby
And baby, I was made to be your man

We got something to believe in
Even if we don't know where we stand
Only God would know the reasons
But I bet he must have had a plan
Cause you were born to be my baby
And baby, I was made to be your man

Light a candle, blow the world away
Table for two on a TV tray
It ain't fancy, baby that's OK
Our time, our way

Pocałował ją lekko w usta i ze zdziwieniem poczuł, że się uśmiechnęła i oddała.
         - Hej! Oszukujesz… myślałem, że śpisz - mruknął i cmoknął ją w czoło.
         - Obudziłam się, jak zacząłeś śpiewać - stłumiła ziewnięcie i szepnęła – zdecydowanie urodziłam się, żeby być twoja… - wymamrotała i musnęła lekko jego wargi – która godzina? Musimy już wstać?
         - Mamy jeszcze… - spojrzał na zegarek – sześć godzin. Spokojnie zdążymy…
         - A Izzy z nami w końcu po-o-ojedzie? – kolejne ziewnięcie.
         - No rozmawiałem z nim dwa dni temu i powiedział, że jeśli się zjawi to tak… no… a jak go nie będzie tak, jak się umówiliśmy, to mamy nie czekać.
         - Mhm… ałć! – przyłożyła dłoń basisty do brzucha – czujesz?
         - Zobaczysz… to będzie chłopiec! - wyszczerzył zęby i przejechał w miejscu, gdzie dziecko kopało.
         - Skąd ta pewność? – zaśmiała się.
         - Żadna dziewczynka by tak nie kopała jak szalona… hej… może jeszcze pośpisz? Ciągle ziewasz – zmarszczył brwi - ja zrobię śniadanie i później cię obudzę? – widząc, że chce coś powiedzieć, szybko dodał – tak… zdążymy do Bacha i się nie spóźnimy.
         Ciągle zastanawiał się, co skłoniło przyjaciela do tak nagłego oświadczenia się Marii i jeszcze szybszego ślubu. Dziś urządzali przyjęcie z okazji zaręczyn, a za trochę ponad dwa miesiące mieli zostać małżeństwem. Ok… mają dziecko, Paris ma cztery latka, ale kurwa! Sebastian zawsze mówił, że nie będzie się pakował w takie coś! Cóż… ludzie się zmieniają pod wpływem miłości… wiesz coś o tym, prawda? Szykując tosty dla swojej dziewczyny, śmiał się w duchu, że tak dziwi go zachowanie wokalisty Skid Row. W końcu on sam jest dobrym przykładem na pokazanie, co się dzieje z człowiekiem, gdy jest zakochany. Bo czy nie przestał chodzić na dziwki i wyrywać dziewczyny po koncertach, albo je wykorzystywać? Czy nie skończył definitywnie z dragami? Nie ograniczył alkoholu? I to wszystko dla tej niziutkiej, drobnej kobiety, która nosiła jego dziecko i z którą chciał spędzić cudowne lata.
         - Cześć - usłyszał za plecami jakieś burknięcie.
         - Slash - Duff odwrócił się i nie mógł ukryć poirytowania, które rosło z każdym dniem - nie mógłbyś być choć trochę milszy? Co się, kurwa, z tobą dzieje? Jesteś nie do zniesienia! Ciągle tylko warczysz, mruczysz coś z niezadowoleniem pod nosem, albo się wściekasz na Martę!
         - Co już mi nic nie wolno?! Ja tu też, do chuja, mieszkam! Mam chyba prawo być zły? Albo wkurwiać się, że nie mogę palić gdzie chcę, tylko muszę wychodzić, albo palić u siebie! Ona sama nie jest taka jak zawsze! Po co na mnie krzyczy albo kurwa nie wiadomo, o co płacze nagle?!
         - Ona jest w ciąży, kretynie!
         - I co?! To wszystko wyjaśnia, tak? Ja mam kurwa być miły i jej usługiwać, jak ty, a ona może się na mnie wydzierać?! – nie zdążył uchylić się przed ciosem, który trafił go w szczękę – pojebało cię?! – odepchnął zdenerwowanego basistę i skierował się do wyjścia.
         - Odpierdol się od mojej dziewczyny! – warknął i odetchnąwszy, dokończył robienie tostów, zjadł swoją porcję i zrobiwszy herbatę, poszedł na piętro.
         Położył tacę ze śniadaniem na komodzie i usiadł na skraju łóżka. Spojrzał na jej spokojną, pogrążoną w śnie twarz i uważnie przyglądał się jej, mimo że praktycznie znał ją już na pamięć. Nawet gdyby stało się coś nieprzewidzianego i mieliby się już więcej nie zobaczyć, Duff bez problemu byłby w stanie odtworzyć w myślach ten obraz, każdy jego drobny element i szczegół. Moja śliczna… nawet sobie nie zdajesz sprawy z tego, jak mocno cię kocham… jak strasznie mi na tobie zależy… i wiem, że jestem gnojkiem, że na ciebie nie zasługuje… ale, kurwa… nie wyobrażam sobie teraz swojego życia bez ciebie… dzięki tobie stałem się lepszym człowiekiem… i szczęśliwszym… spojrzał na jej dłoń, która spoczywała na pokaźnym brzuszku i z uśmiechem pogładził ją po włosach. Przyłożył swoją rękę do jej brzucha i pochylając się nad nią zaczął jej szeptać do ucha.
         - Skarbie… czas wstawać - musnął ustami jej skroń - zrobiłem wam śniadanie…
         - Hmm?
         - Śniadanie… nie jesteś głodna?
         - Och… - otworzyła oczy – jestem… zrobisz mi tosty?
         Zaśmiał się i powiedział, że właśnie po to ją budził. Podał jej talerz z tostami, a w ręce trzymał jej herbatę. Patrzył jak brunetka zajada się tostami z masłem orzechowym, jakby to było najsmaczniejsze danie świata i nie mógł powstrzymać uśmiechu. Nie rozumiał jak dziewczyna może nie zdawać sobie sprawy z tego, jak bardzo jest urocza i słodka.
         - Czemu się tak przyglądasz? Pobrudziłam się gdzieś? –zaczęła szybko wycierać okolice ust.
         - Nie, po prostu jesteś taka śliczna… - mruknął i pocałował ją czule – przez tą ciążę jeszcze bardziej…
         - Nie żartuj - wymamrotała i się zarumieniła – wyglądam gorzej… i módl się, żebym zmieściła się w tą sukienkę, bo nigdzie nie pójdę.
         - Nie przesadzaj. Kupiliśmy ją dwa tygodnie temu… i czemu masz się nie zmieścić? Nie jesteś przecież gruba…
         Mruknęła coś niezrozumiałego pod nosem i dokończyła jedzenie tostów i wypiła ciepłą jeszcze herbatę. Nie jestem gruba… co za wyszukany komplement… wystarczy, że czuję się grubo… ten brzuch powinien być już taki duży? Wyglądam, jakbym połknęła piłkę do koszykówki… uhm… zero czegokolwiek, co można by nazwać uroku i kobiecości, której i tak nigdy nie miałam… 
         - Hej? Posmutniałaś - wyciągnął jej z rąk talerz i kubek i przysunął się do niej – coś się stało?
         - Nie jestem… atrakcyjna… i już ci się nie podobam - spuściła głowę.
         - Co ty mówisz? – podniósł jej podbródek i zmusił ją, by na niego spojrzała - Podobasz mi się! Z każdym dniem bardziej… - cmoknął ją w czoło i po chwili zaczął muskać z uczuciem jej usta.
         Zaczęła niepewnie oddawać, wplatając dłonie w jego gęste, farbowane włosy. Oparła dłonie na jego torsie i lekko przygryzła mu wargę. Przysunęła się bliżej chłopaka tak, że ten czuł na sobie jej piersi, które leciutko ocierały się o jego skórę. Czy ja go prowokuję? Przecież… nigdy… tak nie robiłam… to przez hormony? Ale… nie mamy czasu… za trzy godziny musimy być u Sebastiana i Marii… spóźnimy się przez to… A zresztą… nieważne… po prostu go cholernie pragnę… skarciła się w myślach i znów przygryzła mu dość namiętnie wargę, by prawidłowo odczytał jej sygnały.
         - Mmm… nie boisz się, że się spóźnimy? – zamruczał, kierując ręce do jej piersi.
         - Tylko troszeczkę… ale… - walczyła z czerwieniącymi się policzkami i wymamrotała – mam na ciebie ochotę…
         Widać było, że jest zaskoczony słowami dziewczyny, ale uśmiechnął się i ułożył ją na łóżku tak, żeby było jej wygodnie. Obcałowywał jej szyję i schodził coraz niżej do dekoltu, rozpinając jej stanik. Mruczała cicho i nieporadnie zsuwała z siebie majtki.
         - Hmm.. jeszcze nigdy nie mówiłaś wprost, że masz na mnie ochotę… -zaśmiał się i wsunął się sprawnie w nią.
         - Ach… b-bo to p-przez t-te hormony… mmm… - objęła go mocno i wyszeptała - kocham cię, wiesz?
         - Wiem… ale ja ciebie bardziej… - słuchając jej słodkich jęków, dodał jeszcze – ciebie i to maleństwo...


         -A jak się czujesz? – dobiegł ją dobrze znany głos i odwróciła się – mogę? – wskazał na miejsce między Marią i Martą.
         - Jasne… cześć, Rachel – cmoknęła go w policzek, gdy pochylił się, by się z nią przywitać – Dobrze… chociaż jak będzie tak dalej kopać, to chyba uduszę Duffa – zaśmiała się.
         Wybuchnął śmiechem i jeszcze raz pogratulował Marii zaręczyn, dołączając się do rozmowy. Dziewczyna żaliła się trochę, że Bach tak ją zaskoczył tym pierścionkiem i chęcią szybkiego ślubu i w ogóle nie mają jeszcze świadków i prawie nic przygotowane. Ale co to za problem znaleźć świadków? Przecież mają dużo przyjaciół i na pewno każdy by się zgodził i nikt im nie odmówi… pomyślał Bolan i spojrzał na brunetkę w ciąży. Jeszcze przed chwilą rozmawiała razem z nimi uśmiechnięta, a teraz siedziała smutna i jakoś dziwnie zamyślona. Podążył za jej wzrokiem i dostrzegł siedzącego w kącie Izzy’ego, który od samego początku był niepokojąco nieobecny i ponury.
         - Hej.. wszystko ok? – mruknął do niej.
         - C-co? Tak… przepraszam na chwilę.
         Wstała i ruszyła w kierunku swojego chłopaka, który siedział z Bachem, Perrym Slashem i Sixxem, którego miała okazję ostatnio poznać. Niepewnie do nich podeszła i widząc, że nie mają nic przeciwko jej obecności, usiadła Duffowi na kolanach. Przytuliła się do niego i poczuła jak otacza ją rękami i splata dłonie na jej brzuchu. Rozmawiali właśnie o płycie Aerosmith, która miała być wydana w przyszłym roku, a nad którą od kilku miesięcy trwają prace. Marta słyszała już kilka utworów, gdy była z McKaganem u Joe, który zgodził się spełnić prośbę brunetki i zaprezentował im trzy nagrania. Mam nadzieję, że pozostała część płyty będzie równie dobra… pomyślała i znów skierowała wzrok na ciemnowłosego gitarzystę na drugim końcu pomieszczenia. Poczuła na karku ciepły oddech i zadrżała zaskoczona. 
         - Martwisz się czymś? – basista przejechał dłonią po jej brzuchu i musnął ustami jej kark – jesteś jakaś… zamyślona.
         - Popatrz na Izzy’ego - wymamrotała – wiem, że on czasem jest aspołeczny… a-ale… och… nie aż tak… może coś się stało?
         - Hmmm - spojrzał na przyjaciela – możliwe… rozmawiałaś z nim? – widząc, że kręci przecząco głową, zapytał – chcesz, żebym pogadał z nim?
         - Nie, zaraz do niego pójdę.
         Dobiegł ją głośny śmiech Sebastiana i Joe i jakieś dziwne i niezbyt miłe mamrotanie w wykonaniu Hudsona i spojrzała na nich pytająco. Kiedy już w końcu się opanowali i przestali żartować z poirytowanego Slasha, Perry się odezwał.
         - Widzisz, właśnie uświadomiliśmy Saulowi, że będzie musiał postarać się o dobrą dziewczynę, bo już niedługo zostanie nie dość, że bez dzieci to nawet bez narzeczonej i nie będzie się nadawał na żadne imprezy dumnych tatusiów! – wyszczerzył zęby i powiedział – popatrz sama… ja, Bach, Nikki… niedługo Duff, Steven, Brad, Joey, Vince, ponoć żona Toma jest w ciąży…
         Po chwili przestała go słuchać i uważnie obserwowała swojego przyjaciela, który chwiejnym krokiem wyszedł do ogrodu. Przeprosiła muzyków i szybko poszła za nim. Skrzywiła się, gdy poczuła lekki skurcz i przy okazji przeklinała swoje buty na obcasie, od których bolały ją stopy.
         - Izzy! Poczekaj – zawołała za nim i podbiegła – Izzy, wszystko w porządku?
         - Tak… co chcesz? – powiedział niezbyt miłym tonem, patrząc w zupełnie w innym kierunku.
         - Porozmawiać, bo widzę, że coś jest nie tak…
         - Skąd to, kurwa, możesz wiedzieć?! – przerwał jej i spojrzał na nią – myślisz, do chuja, że wiesz, co czuje?!
         - A-ale… I-izzy, c-co… - cofnęła się lekko przerażona i gdy tylko skierowała wzrok na jego oczy, wiedziała, że popełniła błąd – b-brałeś… - złapała go za ramię i lekko szarpnęła
         - I co ci do tego?! – strzepnął jej rękę - Odpierdol się! – nie do końca wiedząc, co robi, pchnął ją z taką siłą, że upadła na trawę – Nie masz prawa wpierdalać się w moje życie! Chuj ci do tego, że ta suka przysłała mi papiery rozwodowe z jebanym tekstem, że mnie nigdy nie kochała tylko chciała wykorzystać moją popularność! – krzyknął i chciał odejść, ale podbiegli do niego dwaj muzycy Skid Row.
         - Stradlin, co ty robisz?! – Hill złapał go i zaczął wyprowadzać z ogrodu Bacha – naćpałeś się czegoś, kretynie?! – zdenerwowany zaczął szarpać prawie nieprzytomnym chłopakiem, który z nerwami próbował się bronić i uwolnić.
         - Marta, wszystko dobrze? – Sabo pomógł jej podnieść się z ziemi i podprowadził do ławki – hej… w porządku? – spojrzał na nią z niepokojem i przyłożył dłoń do jej brzucha – powiedz coś…
         - J-ja… ja… - była w szoku, po tym, co zrobił Izzy i nawet nie wiedziała, kiedy pociekły jej łzy – w p-porządku… j-ja… a-ałć!
         - K-kurwa… co ci jest? –spanikował – co mam zrobić?
         - N-nic m-mi n-nie jest… t-to t-tylko s-skurcz… z nerwów – próbowała unormować oddech i wybuchła płaczem – o-on… on c-coś b-brał… o-on…
         - Spokojnie, nie myśl teraz o nim – objął ją niepewnie i zaczął się rozglądać za jakąś pomocą i wybawieniem – mogę coś dla ciebie zrobić? Pójść po kogoś?
         Nie odpowiedziała, ciągle szlochając i gładząc się uspokajająco po brzuchu. Nie docierało do niej, że przed chwilą wylądowała na trawniku, pchnięta przez swojego przyszywanego brata. Nie była w stanie ogarnąć umysłem tego, co jej powiedział; ledwie potrafiła przypomnieć sobie, co do niej krzyczał. Coś o rozwodzie, o popularności, ale to wszystko nie chciało się jej ułożyć w logiczną całość.
         - Marta?! M-marta? Wszystko ok? – przez zamglone łzami oczy zobaczyła, jak Duff podbiega do nich i szybko klęka przy dziewczynie – kochanie, wszystko dobrze? – pogładził ją po twarzy, ocierając łzy – dzięki Dave – mruknął, gdy chłopak chciał odejść – skarbie? Dobrze się czujesz? – przyłożył trzęsące się dłonie do brzucha, jakby on miał mu odpowiedzieć – co ten dupek zrobił? Słyszałem, że się awanturował i Hill coś mówił…
         - D-dobrze, nic m-mi nie jest… p-popchnął mnie n-na t-trawnik – wymamrotała i pokazała mu pobrudzone ziemią i trawą ręce – j-ja tylko zapytałam, c-co jest n-nie t-tak, a on j-jakby w-wpadł w j-jakiś s-szał… i zaczął k-krzyczeć… b-brał k-kokainę…
         - Zajebię – syknął, jednak szybko się opamiętał – no kochanie, nie płacz… musisz się uspokoić – usiadł koło niej i objął ją – już dobrze… jestem przy tobie – poczuł jak zatrzęsła się, gdy zawiał wiatr i szybko ściągnął z siebie marynarkę – cała się trzęsiesz – zarzucił ją na jej ramiona – ciii… przytul się i spokojnie; wiesz, że nie powinnaś się tak denerwować.
         - M-mhm, a-ale, D-duff, j-ja t-tylko c-chciałam mu pomóc… - wtuliła się w niego.
         - Wiem, skarbie, wiem… to on jego wina – mruknął – chcesz wracać do domu?
         - A-ale S-sebastian i M-maria…
         - Porozmawiam z nimi, hmm? Na pewno nie będą źli – pogładził ją po plecach – posiedzisz tutaj czy… - urwał widząc, że wokalista Skid Row zmierza w ich kierunku – o… no ja właśnie chciałem iść do ciebie. Słuchaj… będziecie źli z Marią jeśli was już opuścimy?
         - Jasne, że nie. Właśnie miałem wam powiedzieć, że jeśli Marta się źle czuje po… tym, to żebyście jechali – Duff domyślił się, że Bach chce coś jeszcze od niego i na chwilę odszedł od dziewczyny – Stradlin przed chwilą padł, Hill zaniósł go do pokoju dla gości. Musiał wciągnąć dość dużą działkę. Wcześniej coś pierdolił o Annicy i o tym, że ona go wykorzystała, że suka chce rozwodu i to jeszcze z jego winy i jakieś inne bzdety… wydaje mi się, że on nawet nie wie, że zrobił Marcie taką awanturę.
         - Kurwa, chuj pchnął ją na ziemię! Kobietę w ciąży! Nawet jakby był totalnie zalany i naćpany… kurwa jak mógł?!
         - Nie wiem, może jutro jakoś się wytłumaczy, czy coś. Zamówię wam taksówkę – wrócili do Isbell i dodał – jedźcie do domu i odpocznij, dobrze? Nie chcę, żeby coś… no wiesz – cmoknął ją w czoło i pogładził po ręce, którą trzymała na brzuchu – wpadniecie do nas kiedy indziej w lepszych okolicznościach…


         Poderwał szybko głowę do góry i rozejrzał się rozkojarzony po ciemnym pokoju. Dopiero po chwili dotarło do niego, że przysnął, czuwając nad dziewczyną. Odetchnął ciężko i przetarł oczy, by spojrzeć na zegarek. Druga w nocy; Marta spała dopiero półtora godziny, bo wcześnie tylko przewracała się z boku na bok albo płakała. Duff starał się ją uspokajać, przytulał, całował, śpiewał, gładził po głowie; pomagało na jakiś czas, póki znów nie przypomniała sobie o tej sytuacji z Izzym. Bał się, że przez to wszystko stanie się coś złego albo jej albo dziecku i przez to rosła w nim chęć dania nauczki Stradlinowi za to, co zrobił.
         - Duff? – usłyszał szept – jesteś tu gdzieś?
         - Tak, kochanie – usiadł na skraju łóżka – co się stało? – obawiał się, że znów zacznie płakać i niepotrzebnie się stresować.
         - Jestem… głodna – wymamrotała zawstydzona.
         - Och! A na co masz ochotę? –wyraźnie mu ulżyło.
         - Eee… mamy w domu… - zaczęła intensywnie myśleć – lody czekoladowe? I dżem truskawkowy!
         - Naprawdę chcesz to zjeść? – uniósł brwi i ciągle nie mógł zrozumieć, jak można mieć takie dziwne zachcianki i mieszać takie rzeczy – ok… przynieść ci tutaj czy zjesz w kuchni?
         Po chwili patrzył jak zarzuca na siebie jego koszulę i próbuje doprowadzić się do porządku. Zeszli na dół i Duff podał dziewczynie lody i z lekkim wahaniem dżem, o który prosiła i zapytał czy chce do tego tosty i coś do picia. Nie zdążyła odpowiedzieć, bo do pomieszczenia prawie wtoczył się gitarzysta Guns n’Roses. Pomijając stan kompletnego upojenia alkoholowego, w jego żyłach płynęła spora dawka heroiny.
         - O… nie śpicie – mruknął i siadł na parapecie, lustrując Martę wzrokiem – słyszałem, że Stradlin dał ładny popis.
         - Slash, odpuść – powiedział szybko Duff, widząc, że brunetka się lekko skuliła.
         - Co? – od razu było widać, że prośba chłopaka do niego nie dotarła – co on w ogóle zrobił? Coś mówili o jakiejś awanturze i szarpaninie… ponoć się naćpał? – spojrzał pytająco na przyjaciół – Przecież on nie tknął dragów od wieków!
         - Stary, zamknij się w końcu! – warknął, gdy Marta odłożyła łyżkę i otoczyła się ramionami – Naćpany to jesteś ty. Idź się połóż.
         - Odczep się, kurwa! Ja ci nie mówię, co masz robić! – skierował wzrok na dziewczynę i na jej brzuch – zaś chcesz mną dyrygować! Mówiłem ci rano, żebyś spadał.
         - D-duff… daj spokój – położyła mu dłoń na przedramieniu – nic się nie s-stało.
         Prychnął coś pod nosem i usiadł przy dziewczynie, kładąc rękę na jej kolanie. Co chwila rzucał ostrzegawcze albo pełne złości spojrzenia w kierunku Slasha, który niezbyt się tym przejmował i popijał Danielsa. Kurwa! Zaraz dam gnojowi w mordę! Gapi się palant na Martę, jakby w życiu dziewczyny nie widział! Najpierw chuj pierdoli od rzeczy, a później jeszcze ma pretensje! To jest nie do wytrzymania! Nigdy taki nie był! Z każdym dniem jest coraz gorszy! Zaczęło się od odejścia Stradlina, a odkąd wrócił jest jeszcze gorzej! Do chuja jak ma do tego problem, to niech kurwa mnie do tego nie miesza! Nawet nie zauważył, kiedy brunetka zapięła jego koszule i przytuliła się do niego, kończąc pić herbatę. Domyślił się, że nie chciała nic powiedzieć, ale ją też w jakiś sposób denerwowało chamskie patrzenie Slasha.
         - Nie pal tu! – burknął po kilkunastu minutach, gdy zobaczył w ręce Hudsona paczkę Marlboro i zapalniczkę.
         - Bo kurwa co?! Bo Marta jest w ciąży, tak?! To kurwa mać, ona jest a nie ja! Nie masz prawa zabronić mi palić w domu, który kurwa też jest mój!
         - Wypierdalaj z tej kuchni! Albo zgaś tego papierosa!
         Widząc, że gitarzysta zaśmiał się, poderwał się z krzesła i złapał go za koszulę. Z niewiarygodną siłą zaczął go szarpać i ciągnąć do wyjścia z pomieszczenia. Oczywiście Slash próbował się wyswobodzić z jego uścisku, ale zawsze był słabszy, no i teraz jeszcze ledwie stał, a co dopiero mówić o wygraniu szarpaniny z wyższym o kilka dobrych cali chłopakiem. Duff nie zwrócił uwagi na przestraszoną Martę i wyprowadził swojego przyjaciela na dwór. Pchnął go na mur i uderzył pięścią w twarz.
         - Jak kurwa kiedyś będziesz miał dziewczynę w ciąży, to będziesz mógł sobie palić nawet w jebanym łóżku, jak będzie leżeć koło ciebie! Nawet kurwa dziesięć paczek dziennie! Ale nie pozwolę ci skurwielu, żebyś szkodził Marcie i mojemu dziecku! Powiedziałem już dawno, żebyś palił u siebie albo na zewnątrz! To kurwa, takie trudne do zrozumienia?!
         - Ta… możesz mnie puścić - mruknął, widząc niebezpieczną furię w oczach Duffa i odpuścił dalsze przepychanki – Zrozumiałem! – wyszarpnął się i dopalając papierosa, skierował się na piętro do swojego pokoju.
         McKagan wrócił do kuchni i próbując tłumić złość, podszedł do Marty, która siedziała teraz na parapecie i objął ją. Powoli uspokajał się, wsłuchując się w miarowe bicie jej serca i czując od czasu do czasu leciutkie kopnięcia dziecka. Był wdzięczny dziewczynie, że pomagała mu się wyciszyć i wygrać z wzburzeniem, które wzmagało się, jak tylko w głowę wpadło mu imię przyjaciela.
         - Nic się nie stało, Duff, nie musisz się denerwować – tuląc się, wdychała jego zapach i gładziła go po plecach – wrócimy już do łóżka? Jest trochę niespokojne…
         - Och... jasne – złapał ją za rękę i zaprowadził do sypialni.
         Poczekał aż wygodnie się ułoży i wsunął się na miejsce koło niej. Zaczął gładzić czule jej brzuszek, co jakiś czas pochylając się i go całując. Wiedział, że trochę źle robi, nie mówiąc Marcie, jak bardzo jest szczęśliwy; wiedział, że same jego gesty, jak te teraz nie wystarczą, ale nie chciał rozmawiać o tym, co czuje; bał się, że przypadkowo wygada się, jak bardzo się stresuje i obawia, czy podoła roli ojca, czy nie powieli tego, czego on sam doświadczył będąc małym dzieckiem. Ten strach wręcz go paraliżował i z bólem w sercu przyznawał, że nie wie, czy jest gotowy na potomka; oczywiście nigdy nie powiedziałby, że tego dziecka nie chce, ale chcieć, a być gotowym to już zupełnie odrębne tematy.
         - Duffy?
         - Tak, Skarbie? – kreślił na jej brzuchu jakieś bliżej nieokreślone kształty.
         - Myślałeś już… o chrzestnych? A-albo o imieniu?
         - Eee… szczerze mówiąc… o imieniu w ogóle, myślałem, że sama będziesz chciała wybrać – lekko się zakłopotał – no a chrzestna… chciałem zaproponować Joan. Masz coś przeciwko?
         Zaśmiała się cicho i wyjaśniła, że ona nie widzi nikogo innego w tej roli. Tak samo, jak bardzo by chciała, żeby ojcem chrzestnym został Izzy, ale po tym co wydarzyło się wieczorem, nie miałaby śmiałości w ogóle o coś go pytać, no i nie chciałaby, żeby dziecko było chrześniakiem osoby, która na nowo wciąga się w narkotykowy nałóg.
         - I wiesz? Jak będzie chłopczyk, to może nazywać się Jeffrey? – zapytała dość nieśmiało – zawsze uwielbiałam to imię…
         - Mhm – uśmiechnął się lekko – a dziewczynka?
         - A masz jakiś pomysł? Bo… no wołałabym, żebyś ty wymyślił.
         - Hmmm… - zastanawiał się i muskał lekko jej usta – lubisz imię Jane?
         - Ładne… więc Jeffrey albo Jane?
         Chłopak już nie odpowiedział tylko zaczął ją czule całować w szyję i dekolt, powoli schodząc coraz niżej.


         - Cześć, co z Martą? Wszystko w porządku?
         - Tak… dzięki, że dzwonisz. Trochę była w szoku, trochę płakała, jakoś udało mi się ją uspokoić – mruknął – Scotti? Bach coś mówił, że Stradlin się naćpał… jak to możliwe?
         - Nie wiem, Stary, ale był w koszmarnym stanie. Jak go odciągałem od Marty, kurwa, on prawie nie miał tęczówek! Nie wiem, ile wciągnął, ale na pewno nie mało; to do niego niepodobne, ale takie są fakty. Zaciągnąłem go bocznym wejściem do środka i on prawie odpływał, przestał w jakikolwiek sposób kontaktować.
         - Niby tak, ale to i tak nie usprawiedliwia tego, co zrobił. Skąd wiesz, co by odpierdolił, jakbyście nie przyszli w porę?
         - Wiem, ale może dobrze by było z nim pogadać? Przecież tyle czasu był już czysty… może coś się stało?
         - Nie mam pojęcia. A gdzie on teraz jest?
         - Bach chyba rano odwiózł go do jego domu. Dalej nie był zbyt przytomny.
         - Ok, dzięki. Do następnego – Duff odłożył słuchawkę.
         Dopił piwo i spojrzał na zegarek. Dwunasta. Wystarczająco dużo czasu, by dać Izzy’emu czas na dojście do siebie i odwiedzenie go. Nie mógł tak tego wszystkiego zostawić. Oczywiście obiecywał sobie, że będzie spokojny i nie da ponieść się negatywnym emocjom, ale obawiał się, że przecenia swoje możliwości i chęci. Wspiął się po schodach i wszedł do sypialni.
         - Marta?
         - Hmm? – oderwała się od szkicownika i spojrzała na niego.
         - Miałabyś ochotę na gorącą kąpiel?
         Uśmiechnęła się lekko i przytaknęła. Sama nie zdawała sobie sprawy z tego, jak bardzo cieszy się, że tak dobrze się im układa; fakt, że tak znaczna poprawa nastąpiła dopiero po tym, jak zaszyła się na parę dni u Izzy’ego, a Duff odchodził od zmysłów, ale ważny był efekt. Oczywiście dziwiła się dość często, co tak bardzo odmieniło basistę, co sprawiło, że stał się tak czułym i opiekuńczym facetem, że ograniczył picie praktycznie do puszki czy dwóch piwa na dzień.
         - Mmm… - zamruczała cicho, gdy chłopak zaczął masować jej kark – cudownie…
         - Cieszę się – zaśmiał się i pocałował ją w kark – nie sądzisz, że ta wanna jest trochę mała?
         - A nie sądzisz, że jest odpowiednia dla jednej osoby, a nie dwóch? – uśmiechnęła się i opierając się o tors farbowanego blondyna, przymknęła oczy – mogłabym tak leżeć cały dzień, wiesz?
         - Wystygłaby nam woda – mruknął i przejechał dłońmi po ukrytych pod pianą piersiach dziewczyny – pójdziemy gdzieś na obiad?
         - Z chęc… - urwała i szybko zanurzyła się bardziej w wodzie, patrząc z przerażeniem na drzwi – S-slash! – odruchowo zakryła się rękami, mimo że gęsta piana wszystko zasłaniała.
         - Uhm… nie wiedziałem, że tu jesteście – burknął, obrzucił ich złośliwym spojrzeniem i trzasnął drzwiami, zanim Duff zdążył zareagować.
         Basista zacisnął pięści i przeklął pod nosem gitarzystę. Ja pierdolę! Taki kurwa problem zapukać?! Nawet w jebanej wannie nie można posiedzieć spokojnie, bo chuj się wpierdala! Tak samo jak, kurwa, do sypialni! Gotowało się w nim z nerwów i po raz kolejny ze strachem zauważył, że nie potrafi się opanować. Nawet Marta to zauważyła, bo drgnęła niespokojnie i przekręciła się trochę.
         - D-duff… s-spokojnie, nie musisz się denerwować – wymamrotała i przejechała dłonią po jego policzku – Nie stało się nic złego…
         - Jak on mnie wkurwia! Nie masz pojęcia, jak bardzo – warknął i przyłożył rękę do jej dłoni – w życiu nie czułem takich pieprzonych nerwów na tego gościa! – zaczął się pomału rozluźniać – Kochanie? Może… jak już się urodzi – dotknął brzucha - może… znajdziemy sobie coś własnego? Nikt nam nie będzie się wpieprzać, nie będzie nas tak zaskakiwać jak ciągle ten głupek…
         - O-och… jeśli chcesz – uśmiechnęła się niepewnie i po chwili skrzywiła z bólu – t-to tylko skurcz… - mruknęła szybko, widząc jego minę – tylko skurcz. Pójdziemy już na ten obiad?


         - Smakowało wam? – zapytał, gdy od pół godziny spacerowali po parku.
         - Mhm, ale… och… Duff, to taka droga restauracja… wiesz, że nie chce, żebyś tyle wydawał na mnie niepotrzebnie…
         - Hej! Kocham cię i nie rozumiem, czemu miałbym być jakimś pieprzonym sknerą – zatrzymał się i ją objął lekko – naprawdę… nie powinnaś się czuć głupio…
         Skinęła głową i wspięła się na palce, żeby go pocałować. Pochylił się i zaczął muskać czule jej usta, obejmując ją jedną ręką, a drugą kładąc na pokaźnym brzuchu. Nie zwracali uwagi, że stoją na środku ścieżki w parku i przechodnie się na nich patrzą, że niektórzy z oburzeniem komentują ich zachowanie, że część z nich z uśmiechami na ustach obserwuje zakochaną parę, a jeszcze inni gwiżdżą albo klaszczą. Duff zaczął mruczeć jej do ucha piosenkę i kołysał się lekko.

This thing called love I just can't handle it
This thing called love I must get round to it
I ain't ready
Crazy little thing called love

This thing called love 
It cries like a baby
In a cradle all night
It swings
It jives
It shakes all over like a jelly fish
I kinda like it
Crazy little thing called love

There goes my baby
She knows how to Rock'n'Roll
She drives my crazy
She gives me hot and cold fever
Then she leaves me in a cool cool sweat

I gotta be cool relax get hip!
Get on my track's
Take a back seat
Hitch hike
And take a long ride on my motor bike
Until I'm ready
Crazy little thing called love

I gotta be cool relax get hip!
Get on my track's
Take a back seat
Hitch hike
And take a long ride on my motor bike
Until I'm ready
Crazy little thing called love

- Chyba ludzie się na nas patrzą – mruknęła cichutko Marta i zaśmiała się.
         - Ta… widzisz, kochanie? Znów wywołujemy zgorszenie.
         - Zdecydowanie mi się to podoba! – wyszczerzyła zęby i przygryzła mu lekko wargę – wiesz, uwie… o-och! – zapatrzyła się na coś za plecami Duffa i wyglądała jakby zobaczyła ducha.
         - C-co się dzieje? – zapytał przerażony i się odwrócił, ale niczego nie dostrzegł          – M-marta?
         - B-boże… o b-boże… t-to n-niemożliwe! – wyszeptała – s-skąd… j-jak… - zbladła, jakby miała zaraz zemdleć – t-ta d-dziewczynka! P-popatrz n-na t-tą d-dziewczynkę! D-duff… - złapała go za rękę.
         - C-co? Co z nią nie tak? Śliczna dwu albo trzylatka… - powiedział niezbyt pewnie.
         - O-ona… j-ja… z-zdjęcia… t-tak s-samo w-wygląd… J-jezu! – przytrzymała się go kurczowo, żeby nie upaść.
         - M-marta?! C-co jest?
         - M-matka… t-tam… m-moja m-matka! – złapała się kurczowo za brzuch.
         - Twoja matka?! Ona? Tutaj? – podtrzymywał ją i w szoku patrzył na kobietę, która próbowała dogonić małą dziewczynkę.
         Próbując uspokoić roztrzęsioną dziewczynę, nawet nie zauważył, że dziecko kręciło się już niebezpiecznie blisko nich. Zderzyła się z nogami Duffa i wymamrotała po polsku, że przeprasza i chciała pobiec dalej.
         - Dziecko, ten pan cię nie rozumie… - zawołała za nią i dodała do basisty łamanym angielskim – przepraszam, ona taka szalona i… och! Marta? Córeczko! – ruszyła szybko w jej kierunku z szerokim i dość sztucznym uśmiechem – tyle czasu cię szukałam! Och będziesz mieć dziecko! Jak cudownie! Chłopiec czy dziewczynka?
         - N-nie… n-nie n-nazywaj m-mnie t-tak! N-nie t-twoja s-sprawa c-czy b-będę m-mieć d-dziecko! – brunetka cofnęła się, ciągle trzymając się za brzuch – n-nie s-szukałaś! U-ucieszyłaś s-się j-jak z-zniknęłam! P-pamiętasz? Pamiętasz, c-co mi k-kiedyś p-powiedziałaś? „Ty głupia dziwko, puściłaś się i robisz z siebie męczennicę”! Nie w-wierzę c-ci! P-po c-co t-tu p-przyjechałaś? S-skąd w-wiedziałaś g-gdzie j-jestem?
         - Widziałam twoje i jego zdjęcie w jakiejś zagranicznej gazecie…
         - Marta? Co się dzieje? O czym ona pieprzy? – McKagan z niepokojem patrzył na bladą jak ściana dziewczynę.
         - Z-zobaczyła m-moje z-zdjęcie… z t-tobą… D-duff… - zaczęła szlochać - w-weź m-mnie stąd…
         - Tata też chce cię zobaczyć! Stęsknił się…
         - N-nie m-mam o-ojca! T-ten… o-on… t-to n-nie j-jest m-mój o-ojciec! A t-ty n-nie j-jesteś m-moją m-matką! P-przyjechałaś t-tu ż-żeby w-wcisnąć m-mi jakąś bajeczkę o tym jak tęskniliście, żeby w-wyciągnąć k-kasę na w-wódkę d-dla n-niego? – wiedziała, że trafiła w sedno i spojrzała na dziewczynkę, która prawdopodobnie była jej siostrą – ją też tak bije jak mnie?!
         - Odpierdol się od niej! Jesteś dla niej nikim! – McKagan obrzucił kobietę morderczym spojrzeniem i tuląc Martę, zaczął ją prowadzić w kierunku wyjścia z parku – n-nie p-płacz… s-spokojnie, D-dziecinko… j-już dobrze… z-zaraz p-pójdziemy do J-joan, b-bo n-najbliżej m-mieszka – z niepokojem gładzi jej brzuch – u-usiądziesz i n-napijesz s-się h-herbaty… - nerwowo zapukał do drzwi, modląc się, żeby jego siostra była w domu – o-och Joan, j-jak d-dobrze, że j-jesteś!
         - D-duff? Marta? Co się stało?! – szybko ich wpuściła i posadziła dziewczynę na kanapie – Kochanie, nie płacz… - podała jej chusteczki i patrzyła jak spanikowany brat tuli do siebie ciężarną brunetkę – może dam coś na uspokojenie? Coś chyba można brać w ciąży…
         Przyniosła jej jakieś tabletki i po chwili zaparzyła melisę. Tak samo jak Duff niepokoiła się o Martę i wiedziała, że taki stres i nerwy mogą jej i dziecku zaszkodzić. Chciała wiedzieć, co doprowadziło ją do takiego stanu, ale bała się pytać, by nie pogorszyć sytuacji. Gilby, który pojawił się po kilku chwilach, siedział przy Joan i w pogotowiu trzymał telefon i kluczyki od samochodu. Jednak po kilkudziesięciu minutach i kilku skurczach, wywołanych stresem, Marta zasnęła zmęczona płaczem. McKagan ułożył ją na kanapie i przykrył kocem, który przyniósł Clarke i opowiedział szybko o tym niezbyt miłym spotkaniu.
         - Naprawdę was przepraszam, że tak tu wpadliśmy… ale nie wiedziałem, co mam robić, a wy byliście najbliżej – wymamrotał, gładząc śpiącą Isbell po głowie.
         - Nie ma problemu, ważne, że nic się nie stało ani Marcie, ani dziecku – mruknął Gilby i poszedł przygotować kolację.