środa, 16 października 2013

46.



Nie mam siły na nic sensowniejszego, 
miała być jeszcze jedna scena, ale stwierdziłam, że to może poczekać... 
większość rzeczy była zaplanowana od dawna, może nie dokładnie w tym momencie, ale postanowiłam trochę pozmieniać plany
i podkreślę kolejny raz, bo pojawiły się "zarzuty" nieuważnych czytelników w komentarzach: WSZYSTKO jest pisane z rozmysłem mniejszym bądź większym, ale nie ma tu scen w stylu "nie wiem co napisać, to wymyślę tani chwyt, żeby wrócić do gry"
trochę rozwleczonych scen, ale część z nich stanowi wstęp do przyszłych wydarzeń
czytajcie uważnie, bo jeszcze kilka dziwnych pytań z kosmosu i chyba się załamię
i kolejny bzdurny apel, którego i tak pewnie nikt nie przeczyta... jak już spędzicie na czytaniu 20 czy 30minut to poświęćcie dodatkowe 2-3minuty na napisanie paru słów komentarza tutaj czy na grupie na FB
i tak nawiasem, jeśli nie ogarnęliście grupy fejsbukowej to zachęcam, bo obecnie będzie jedyną formą powiadamiania o nowych rozdziałach
wybaczcie wszelkie błędy, ale nie mam siły na poprawianie
***
            - Lucy! – potrząsnął śpiącą dziewczyną.
- C-co… och – poderwała się i przetarła oczy – z-zaspałam? Ja przepra…
- Nie ma za co. Myślałem, że coś się stało – roztrzepał sobie włosy, nie wiedząc, co powiedzieć – zazwyczaj o tej porze sklep był już otwarty.
- Naprawdę przepraszam, ta kawalerka, którą mi wynająłeś…
Zmarszczył brwi. Jakiś czas temu stwierdził, że ta dziewczyna nie może ciągle nocować na zapleczu jego sklepu muzycznego i znalazł jej niewielkie mieszkanie kilka przecznic od jej miejsca pracy. Pomógł jej z odświeżeniem wnętrza, z kupieniem nowych mebli i załatwieniem wszelkich formalności.
- Coś z nią nie tak? Wydawało mi się, że jest całkiem przytulna.
- Jest ok., ale sąsiedzi ciągle się awanturują – ziewnęła – już się biorę do pracy.
- Nie spiesz się – uśmiechnął się – posiedzę sam trochę, bo i tak mam mieć gościa także…
Zostawił dziewczynę samą i wziął jedną z gitar wystawionych na sprzedaż. Kiedy tylko miał okazję, próbował coś skomponować albo chociaż sklecić parę linijek do nowego utworu. Ostatnio jednak nie miał szczęścia. Nie potrafił się skupić i zagrać czegoś sensownego. Wszystko było zbyt banalne, zbyt tandetne, oklepane. Coraz częściej łapał się na tym, że po prostu grał cokolwiek – czy to z repertuaru Guns n’Roses, czy czegoś zasłyszanego u innych zespołów – byle tylko zająć czymś ręce. Tym razem wybór o dziwo padł na Misfits, za którym Izzy niekoniecznie przepadał.

I got something to say
I killed your baby today
And it doesn't matter much to me
As long as it's dead

Well I got something to say
I raped your mother today
And it doesn't matter much to me
As long as she spread

Sweet lovely death
I am waiting for your breath
Come sweet death, one last caress

- No proszę, proszę, nie spodziewałem się tego po tobie, Stradlin – dobiegł go śmiech – mam nadzieję, że nie jestem za wcześnie?
- Jasne, że nie… - odłożył gitarę i przywitał się z mężczyzną – no to co cię sprowadza w moje skromne progi?
- Słyszałem, że masz coś Sadowsky’ego. Wstyd przyznać… ostatnio jednego rozjebałem, a lubię na nich grać…
Izzy zaprowadził go do drugiego pomieszczenia, w którym wszystkie ściany były obstawione od góry do dołu przeróżnymi modelami gitar basowych. Przygotował wzmacniacz i próbował doradzić basiście w wyborze nowego instrumentu. Niby znał się na tym, bo kiedyś sam próbował swoich sił z basem, ale zdecydowanie lepiej czuł się z elektrykiem. Po kilkunastu minutach podpiął swojego ulubionego Gibsona i razem ze swoim klientem Paranoid. Po chwili gitarzysta rozluźnił się i przypomniał sobie początki koncertowania z Najniebezpieczniejszym Zespołem Świata. Często wygłupiał się z Duffem albo Slashem i próbowali naśladować głosy swoich idoli.
- No Ozzym to ty nie zostaniesz – zaśmiał się do swojego towarzysza – ale w sumie, gdybyś się postarał… może Kilmister?
- Już mi to ktoś kiedyś mówił. No ale nie będę ci zabierał więcej czasu. Ten będzie najlepszy – podał jedną z gitar – i póki pamiętam, daj to Marcie – wyciągnął z kieszeni jakiś identyfikator – niedługo mamy koncert w Pauley Pavilion, niech przyjdzie, bo dawno jej nie widzieliśmy…
Izzy zawołał Lucy, żeby dopełniła wszelkich formalności i sam zaczął chować kable i sprzęt. Ciągle zastanawiał się, czy dobrze zrobił, że pomógł jej i ze znalezieniem pracy i mieszkania. Nie chciał, żeby Marta sobie coś ubzdurała i zasypywała go pytaniami, co łączy go z tą dziewczyną. Ale z drugiej strony potrzebował pracownika, a ona wydawała mu się do tego odpowiednią kandydatką. A jako, że była miła i sumienna, co stało na przeszkodzie, żeby dał jej podwyżkę i zaproponował jakieś tymczasowe lokum zamiast zaplecza sklepowego?
- O kurwa! Stary, kto to jest?! – usłyszał syk za plecami.
Jego znajomy wpatrywał się w Lucy, jakby zobaczył ducha. Sądząc z wyrazu jego twarzy, całkiem ładnego ducha. Zmarszczył brwi ale wyjaśnił, że młoda kobieta jest jego pracownicą i próbował wypytać basistę, o co chodzi. Ten jednak milczał jak zaklęty i pospiesznie opuścił sklep. Myślał, że od nadmiaru myśli eksploduje mu mózg. Teraz to jasne, skąd Marta ją zna. Musiała ją znać, skoro teraz pracuje u Stradlina. Kurwa, co za jebany niefart! Teraz nie mam szans u… Lucy. Pewnie jest już po cichu z Izzym i ani myśli rozglądać się za kimś innym. Dlaczego, kurwa, zawsze jak znajdę jakąś normalną dziewczynę, to jest już zajęta?!

- Dziękuję, że wyciągnąłeś mnie z domu – uśmiechnęła się do mężczyzny, z którym szła pod rękę – ostatnio prawie nigdzie nie wychodziłam. Duff w trasie, Jeff strasznie marudzi jak chcę go zabrać gdzieś indziej niż do Izzyego, a nie mogę ciągle go tak wykorzystywać i podrzucać mu małego albo siedzieć u niego cały czas.
- Uwierz mi, twoje towarzystwo to sama przyjemność – powiedział – no i mnie czasem też przyda się jakieś oderwanie od tego wszystkiego. Sam nie wiem, gdzie powinienem być. Z jednej strony w Seattle jest mama, przy której teraz jest moja Jen i reszta, z drugiej… Joan. Wiem, że Matt się stara i robi dla niej więcej niż ktokolwiek z nas, ale nie wiem, czy na dłuższą metę on da radę to udźwignąć. Chciałbym mu pomóc, chciałbym zaopiekować się Joan, ale jednocześnie nie chcę, żeby Matt pomyślał, że w niego nie wierzę i myślę, że sobie nie radzi – westchnął ciężko – no i moja Katie… mam wrażenie, że coś jest nie tak.
- Jak to? Widziałam się z nią kilka tygodni temu, bo zajrzałam do restauracji i wyglądała i zachowywała się całkiem normalnie – zadarła w górę głowę, by spojrzeć na swojego towarzysza.
- Nie wiem, co się dzieje. Na pewno coś jest nie tak, ona się nigdy tak nie zachowywała. Od pewnego czasu nawet nie chce za bardzo ze mną rozmawiać. Nieważne czy dzwonię do niej czy chcę się z nią zobaczyć, natrafiam na jakiś opór. Martwię się o nią, to wszystko zaczęło się mniej więcej w tym czasie, gdy Joan… no…
- Będzie dobrze – przytuliła się do ramienia mężczyzny, żeby dodać mu otuchy – może z nią pogadam?
Skierowali się do mieszkania, w którym pomieszkiwał najstarszy z rodzeństwa McKagan. Cieszyła się ze wspólnie spędzonego z nim czasu. Razem z Mattem był jej ulubionym szwagrem. Dodatkowo Jon McKagan budził w niej niezidentyfikowane, dano zapomniane uczucia. Początkowo było jej wstyd, przeklinała siebie za głupotę, nawet unikała tego człowieka. Bała się, że mężczyzna potraktuje ją jak idiotkę, że ją wyśmieje. Z czasem, gdy Jon wymusił na niej rozmowę, zrozumiała, że nie musi się o nic martwić i prawie pięćdziesięcioletniemu brunetowi wcale nie przeszkadza to, do czego mu się przyznała. Prawdę powiedziawszy uznał to za pewnego rodzaju komplement. Miło było usłyszeć, że dziewczyna czuje się przy nim bezpiecznie, że mu ufa, że może na niego liczyć. Tak jak na ojca; ojca, którego tak naprawdę nigdy nie miała. Nawet się z tego śmiał, bo nie była to dla niego nowość. W końcu nawet jego najmłodsze rodzeństwo zawsze go szanowało i radziło się go w przeróżnych sprawach, zamiast udać się z problemem do Elmera McKagana. Gdy Matt i Duff byli zaledwie kilkuletnimi chłopcami, sam miał wrażenie, że wychowuje i pilnuje ich bardziej od ich ojca.
- Wiesz? Nawet nie pamiętam, kiedy ostatni raz byłam w kinie – zaśmiała się, gdy usiedli na kanapie w jego niewielkim mieszkaniu – albo nie ma niczego ciekawego albo nie ma czasu albo po prostu Duffowi się nie chce, a samej to jakoś tak głupio – upiła herbatę i zapytała – czemu właściwie wybrałeś Listę Schindlera? Czytałeś książkę?
- Parę ładnych lat temu, czytałem bardziej interesujące pozycje, ale byłem ciekaw filmu. Nie podobał ci się?
- Nie o to chodzi. Dużo słyszałam o tych czasach od babci, ale nie sądziłam, że ty się tym zainteresujesz.
- Kiedyś chciałem studiować historię. Od zawsze mnie fascynowała. Moja mama miała kiedyś znajomą…pochodziła z Europy Wschodniej, nie pamiętam dokładnie skąd. Czasem mnie pilnowała, jak mama musiała iść do pracy i zawsze opowiadała mi o wojnie, obozach koncentracyjnych, o tym co Niemcy robili z Żydami i ludźmi, którzy im pomagali – upił trochę herbaty i kontynuował  - fascynowało mnie to, czytałem o tym w podręcznikach, szukałem książek o tej tematyce…
- Więc… czemu nie poszedłeś na historię? – zapytała zaskoczona.
- Tak wyszło.
Spuścił wzrok. Nie lubił mówić o swojej przeszłości. Nie miał się czym chwalić Popełnił wiele błędów w młodości, wielu rzeczy nie mógł naprawić, mimo jego szczerych chęci. Jak mogłoby wyglądać jego życie, gdyby nie to wszystko? Czy teraz byłby szczęśliwszy? Czy byłby tym samym człowiekiem, którym jest teraz? Życie go nie rozpieszczało, ale też sam nie ułatwiał sobie niczego. Sam dobrowolnie pakował się w kłopoty, z których nie umiał się później wydostać. Dobrowolnie zepsuł tyle spraw. Tyle rzeczy nieodwracalnie zmieniło jego życie.
- Czym zajmowałeś się po skończeniu szkoły? Wybrałeś jakieś inne studia?
- Ech… w zasadzie… wstyd przyznać, ale… - zapatrzył się na swoje zniszczone, pokancerowane dłonie – rzuciłem edukację, jak miałem niecałe osiemnaście lat – widząc zaskoczone spojrzenie dziewczyny, dodał – dziwne, co? Tyle czasu tłukłem Duffowi do głowy, że ma się uczyć i nie olewać wszystkiego, a sam lepszy nie byłem… ale to były inne czasy… latami wmawiałem sobie, że postąpiłem słusznie, że niczego nie można mi zarzucić… - doskonale zdawał sobie sprawę z tego, że Marta nie wie, o czym mówi, zresztą mało kto wiedział - coś ci pokażę…
Mężczyzna wstał z kanapy i zaczął powoli rozpinać koszulę. Po chwili Marta dostrzegła rozległe jasne ślady na boku Jona, które znikały pod białym materiałem. Kiedy ściągnął do końca koszulę i odwrócił się tyłem, pisnęła i zakryła dłonią usta. Większą część powierzchni pleców zajmowały ślady po oparzeniach i dziwne, stare blizny, wyglądające jak pozostałości po ranach ciętych. Wyglądało to przerażająco i strasznie. Nie miała pojęcia skąd takie coś wzięło się na ciele jej najstarszego szwagra.
- W skrócie rzecz ujmując… - westchnął i zakrył blizny – jestem… jakby to nazwać… żołnierzem albo jak wolisz weteranem wojennym.
- Och… nie wiedziałam…
- Cóż… w zasadzie nie jestem zdziwiony, bo mało komu o tym mówię. Wstąpiłem do wojska, zanim na świecie pojawił się Duff. Mama chyba była wtedy w ciąży z Mattem, także to dawne dzieje. Wolałbym o tym wszystkim zapomnieć, zapomnieć o tym, jak bardzo skrzywdziłem Jennifer…
-O czym to mówisz? – wytrzeszczyła oczy.
Nie wierzyła, że ten dobroduszny człowiek byłby w stanie kogokolwiek zranić. Był dla niej uosobieniem dobroci i ciepła, opoką i wsparciem w trudnych chwilach. I ten człowiek miałby kogoś skrzywdzić? Nie… na pewno nie on. We wszystko bym uwierzyła, ale nie w to. Chyba mają to rodzinne… jakieś dziwaczne kompleksy i obsesje na punkcie ranienia innych… Duff, Matt i teraz jeszcze Jon. Przecież on tak kocha swoją żonę! Niby jak miałby sprawić jej przykrość? I co ma do tego wojsko?! Służył ojczyźnie i jeszcze mówi, że skrzywdził kogoś? Że chciałby o tym zapomnieć, że się tego wstydzi? Po chwili dobiegł ją głos mężczyzny, który prosił, aby zachowała dyskrecję w tym, co zaraz usłyszy.
- Gdy mieliśmy po siedemnaście lat, Jen zaszła w ciążę. Prawdę powiedziawszy to była dość… szokująca wiadomość. Mieliśmy plany na przyszłość i tak dalej, no ale musieliśmy się pogodzić z tym, co sami sobie zrzuciliśmy na głowę i…
- Ale przecież Tony… on jest chyba rok młodszy…
- No tak… - na jego twarzy pojawił się smutek i ból – malutka Jane miałaby teraz trzydzieści dwa lata, powinna być rówieśnicą Matta.
- C-co się stało?
- Nagła śmierć łóżeczkowa… tak nam powiedzieli lekarze. Miała tylko jedenaście dni. Oficjalnie to nie była nasza wina. Nie chcieliśmy słuchać, że Jen była bardzo młoda, że urodziła pod koniec siódmego miesiąca. Nie obchodziło nas to, że „to może zdarzyć się każdemu”. Zdarzyło się właśnie nam. Uciekłem… Przed bólem, problemami, przed rozpaczą Jen, nie byłem w stanie iść na pogrzeb. Pierwszy raz na cmentarzu byłem dopiero, gdy Jennifer urodziła Tony’ego. Kiedy wiedzieliśmy, że wszystko z nim w porządku, że tym razem nie stanie się nic strasznego. Jen wpadła w depresję po śmierci małej, a ja zachowałem się jak palant i zaciągnąłem się do wojska, do Wietnamu, tym samym przekreślając plany i marzenia o studiach. Te blizny i poparzenia… zostały mi po tym odznaczenia. Wolałem bawić się w bohatera i zdobyć Purpurowe Serce i Brązową Gwiazdę, niż siedzieć przy załamanej narzeczonej. Pewnie masz mnie za dupka, co?
- J-ja nie… ja… - położyła rękę na dłoni mężczyzny – domyślam się, co musiałeś wtedy czuć… rozumiem i rozumiem, czemu chciałeś od tego uciec – uśmiechnęła się niepewnie – od początku uważałam, że jesteś wspaniałym człowiekiem i… nic w tej kwestii się nie zmieniło. Powiesz za co te odznaczenia?
Zatopił się we wspomnieniach. Przypomniał sobie czasy, gdy jako osiemnastoletni chłopak rzucał się na pierwszą linię frontu. Adrenalina pomagała mu zapomnieć o przykrych doświadczeniach, strach wypierał ból i pustkę po śmierci córeczki. Spośród przebłysków obrazów, które miał w głowie, odnalazł właściwe. Przypomniał sobie ten wybuch bomby w bazie. Kolegów, którzy nie zdążyli się ewakuować, którzy byli w polu rażenia. Chciał zgrywać bohatera, wbiegł w sam środek płonących namiotów i szałasów, obiecał sobie, że wyciągnie towarzyszów broni z pożaru, że nikt nie straci życia. Nie pamiętał, kiedy jego mundur zajął się ogniem, kiedy jego skóra boleśnie przyjęła języki ognia, które pozostawiły sobie szpecące rany i poparzenia.
- Udało mi się… nie wiem, jakim cudem, ale udało mi się – mruknął – wyciągnąłem mojego dowódcę z tego piekła i przetransportowałem z dala od ognia. Trafiłem do szpitala wojskowego z poparzeniami drugiego i częściowo trzeciego stopnia. Odesłali mnie na jakiś czas do domu, do Jen. Wiedziałem, że tęskniła, że bała się, że straci mnie tak samo jak Jane. Nie potrafiłem tego docenić, myślałem o sobie, o swoim bólu, o tym co przeżyłem. Od razu, jak tylko to było możliwe, wróciłem na front. Plecy… to znaczy te blizny – odchrząknął i zapatrzył się w dal – przedarliśmy się do obozu nieprzyjaciół, złapali nas, staliśmy się jeńcami. Trochę się nad nami znęcali, chcieli wiedzieć gdzie mamy wszystkie bazy, jakie są plany naszego Rządu, w zasadzie… mogło być zdecydowanie gorzej – widząc jej zdziwienie, pospieszył z wyjaśnieniami - chcieli informacji, gdyby nas zabili albo za bardzo uszkodzili, nic byśmy im nie powiedzieli.

Denerwowała się. Irracjonalny niepokój męczył ją od samego rana. Po co te nerwy? Przecież doskonale wiedziała, że on jest kilkaset kilometrów od tego miejsca, że nie spotka się z nim. Musieliby wrócić wcześniej, a Duff nic nie wspominał o zmianie planów.  Przeklinała siebie za zapominalstwo. Dlaczego nie pomyślała o kilkunastu książkach i płytach, które trzymała w pudle na szafie? Czemu nie pomyślała, że będzie musiała w końcu po nie wrócić? Nie miała najmniejszej ochoty pojawiać się w tym domu. Teraz kojarzył jej się tylko z gitarzystą. Pełnym nienawiści, zawiści i zazdrości gitarzystą, od którego wolała trzymać się z daleka. Przecież go nie spotkasz! Weźmiesz, co miałaś wziąć i po prostu wyjdziesz. To nie takie trudne. On nawet się nie zorientuje, że tam byłaś! Próbowała się uspokoić, mimo że intuicja podpowiadała jej, że pakuje się w kłopoty. Do tego wszystkiego doszła jeszcze kłótnia z Izzym. Temat, który jego zdaniem, w ogóle nie powinien być poruszany. Przecież doskonale wiedział, że dziewczyna się o niego martwi i robi to z troski, a nie wścibstwa. Jednak ostatnio coraz agresywniej i gwałtowniej reagował na wszelkie uwagi dotyczące jego życia. Nie wiedziała, z czego to wynikało i tym samym nie mogła mu pomóc. Co się z nami dzieje? Z Duffem prawie nie mam kontaktu, jak jest na trasie. Sama tam nie pojadę, bo Slash… bo przecież Duff nic nie wie o tym cholernym weselu. Zaczął znowu pić niby przez Joan. I teraz jeszcze Izzy traktuje mnie jak wroga, gdy tylko o coś zapytam. Co jest, do cholery? Starzejemy się? Nie potrafimy ze sobą rozmawiać jak kiedyś? Pogrążona w myślach, przeszukiwała swój stary pokój, na wypadek, gdy zostało tu coś więcej niż sterta książek i płyt winylowych.
- Co ty tu robisz? – dobiegł ją głos, którego nie spodziewała się słyszeć przez najbliższe  kilka tygodni albo nawet miesięcy.
- S-slash?! Co ty… c-co… koncerty…
Książka wypadła jej z rąk. Znalazła się w pułapce. Mężczyzna stał w drzwiach, blokując jej drogę ucieczki. Po chwili zarejestrowała, że cała się trzęsie i powoli cofa się w głąb pokoju. Nie miała pojęcia, co on tutaj robił. Ostatnio, jak rozmawiała z Axlem, słyszała, że przez co najmniej dwa tygodnie nie będą mieli czasu na przerwę i zawitanie do Los Angeles.
- Axl odwołał trzy koncerty, bo się przeziębił – mruknął – nic nie wiedziałaś?
- N-nie chcę z tobą rozmawiać. P-przyszłam tylko po książki.
- Nie sądzisz, że powinniśmy sobie coś wyjaśnić? Mam dość tego, jak reagujesz, gdy znajduję się bliżej niż jebane dwadzieścia metrów od ciebie. Męczy mnie, że nawet, kurwa, nie mogę zapytać, co słychać albo, że nie mogę się normalnie przywitać! Nie przeszkadza ci to?
- Nie wiem, k-kim jesteś, rozumiesz? Nie znam cię! – wydukała – Slash, którego znałam, n-nigdy nie próbowałby mnie skrzywdzić. N-nigdy nie upokorzyłby mnie t-tak, jak z-zrobiłeś to na moim ślubie…
- Marta… proszę, daj mi szansę chociaż z tobą porozmawiać, wyjaśnić, przeprosić, no kurwa, cokolwiek! – nerwowo zapalił papierosa – po prostu mnie wysłuchaj, ok? Nawet cię nie dotknę i nie podejdę do ciebie, skoro się tak zajebiście boisz.
Zamknęła oczy. Znów nawiedził ją ten obraz. Ona w sukni ślubnej, przyciśnięta do muru. Jego dłonie gniotące biały materiał. Kompletna bezbronność, panika, strach, niepokój. Usta miażdżące jej wargi. Nieprzyjemny zapach papierosów i whisky. Robiło jej się słabo na samą myśl, co by się stało, gdyby nie udało się jej uwolnić z jego żelaznego uścisku. Co by jej zrobił? Czy ktoś pojawiłby się w porę, żeby go odciągnąć? A może sam by się opamiętał? Chciała wierzyć w tę ostatnią wersję, chciała wmówić sobie, że Hudson nie posunąłby się tak daleko. Jednak czy w ogóle mogła rozważać, co mógłby, a czego nie mógłby zrobić? Do pewnego czasu był dla niej ważną osobą, był przyjacielem, powiernikiem, pocieszycielem. Czy to ciągle był ten sam człowiek? Czy były w nim jeszcze te wszystkie uczucia, które okazywał jej, gdy potrzebowała ciepła? Czy był tym samym Slashem, któremu wypłakiwała się w ramię? Który uczył ją gry na gitarze, bronił przed Axlem i zawsze chętnie poświęcał jej czas na rozmowę czy pomagał w rozwiązaniu problemów?
- C-co chcesz wyjaśniać, Slash? Co to zmieni? Nawet jak mi powiesz, czemu na ślubie się do mnie dobierałeś, to niczego nie zmieni! Ja tego nie wymażę z pamięci! Nie umiem! N-nigdy… nigdy nawet w cholernych koszmarach n-nie p-przypuszczałam, że mógłbyś… że…
- Byłem zły. Nawet nie wiem, ile wypiłem i wciągnąłem. Po prostu… kurwa, tak zajebiście nie chciałem, żebyś za niego wychodziła!
- Nie chcę tego słuchać – powiedziała prawie szeptem.
- Daj mi powiedzieć, to co chcę ci przekazać i dam ci spokój.
- J-ja… och.. ok – mruknęła zrezygnowana i usiadła na łóżku.
- Nic na to nie poradzę, ok? Kocham cię i kurwa nie zmienisz tego zakazem zbliżania się albo odzywania się do ciebie. Wiem, że cię skrzywdziłem, ale, do chuja, ja nawet sobie nie zdawałem z tego sprawy! Dopiero w szpitalu… dopiero wtedy uświadomiliście mi, co zrobiłem… co chciałem zrobić – zapalił kolejnego papierosa – wiem… powiesz, że mogłem nie pić i nie ćpać, że mogłem się kontrolować, ale zrozum mnie! Nie mogłem… nie mogłem, kurwa, na was patrzeć! Rzygać mi się chciało, jak McKagan patrzył na ciebie maślanym wzrokiem. Jak cię macał na moich, kurwa mać, oczach! Ciągle tylko darł mordę, żebym nie palił, żebym nie słuchał muzyki, żebym nikogo nie przyprowadzał, siedział cicho, nie trzaskał drzwiami, bo Jeff śpi – wylewał swoje żale, mając nadzieję, że dziewczyna chociaż trochę zrozumie jego sytuację i mu wybaczy - No, kurwa, ok… rozumiem, że dziecko potrzebuje spokoju, ale nie musiał mnie traktować jak jakieś pierdolone ścierwo! Ciągle tylko słuchałem, jak to mu przeszkadzam, jakim dupkiem jestem i że mam wypierdalać! Kiedyś traktował mnie jak brata, a odkąd jesteście ze sobą na poważnie, to chciał zrobić ze mnie jakieś jebane popychadło! Myślisz, że jak się czułem, jak was słyszałem?! Jak chciałem być na jego miejscu? Dupek nawet nie potrafi cię docenić i znów chleje bez powodu! – z każdym jego słowem Marta bardziej się kuliła i próbowała powstrzymać drżenie – to była jebana męczarnia! Póki się z nim nie związałaś było w miarę ok… wiedziałem, że nie mam szans, więc się nie pchałem po nic, ale kurwa, jak zaczęłaś się z nim spotykać, to dostałem kurwicy! Czemu on sięgnął po coś, czego ja sobie odmawiałem, bo myślałem, że nie zasługuję? W czym on, kurwa, był lepszy ode mnie?! Nawet kurwa, nie wiem ile razy Stradlin prawił mi jebane kazania, żebym odpuścił, żebym nie rozjebywał swoimi uczuciami zespołu i przyjaźni! Myślisz, że było mi łatwo? Przegrałem coś, o co nawet nie miałem okazji walczyć! Na początku jeszcze jakoś sobie radziłem, bo przynajmniej mieliśmy normalny kontakt ze sobą, byłaś moją przyjaciółką, żartowałaś ze mną, przytulałaś się, gdy potrzebowałaś wsparcia, rozmawiałaś, dzieliłaś się różnymi sprawami… po prostu, kurwa, byłaś! – wpatrywał się w nią i zastanawiał się, czy przypadkiem zaraz mu się nie rozpłacze – Z czasem Duff coraz bardziej… zabierał cię, odciągał ode mnie, kompletnie cię odizolował, zamknął w jebanym świecie McKagana, do którego ledwie Izzy’ego wpuszczał. Szukałem z tobą kontaktu, próbowałem zwrócić na siebie uwagę, a za każdym razem dostawałem po dupie! Za każdym razem robiliście mi bezpodstawne awantury, kłóciliście się ze mną o coś, na co Stradlinowi bez problemu pozwalaliście! Zachowywaliście się, jakbym był waszym wrogiem, a nie przyjacielem! Miałem tego dość… skoro i tak obrywałem za dobre chęci, to co mi szkodziło zrobić z siebie dupka i celowo was drażnić i denerwować? – odpalił następnego papierosa i nerwowo się zaciągnął – Tyle tylko, że za bardzo się w tym gnoju zatraciłem… straciłem pierdoloną kontrolę i… - dostrzegł pierwsze łzy w jej oczach – kurwa… tak strasznie cię przepraszam! Nigdy nie chciałem cię skrzywdzić… tylko mi nie płacz… - zniżył głos do szeptu - Dziecino…
Spojrzała na niego załzawionymi oczami. Usłyszała tyle gorzkich, przykrych rzeczy. Jednak w głębi ducha wiedziała, że część z nich jest prawdą, że odsunęła się od tego mężczyzny, że Duff zgrzytał zębami, jak tylko Slash pojawił się w pobliżu i wcale nie zamierzał ukrywać swojej niechęci. Musiała przyznać z ręką na sercu, że zrzuciła całą winę na tego nieszczęśliwego człowieka, że wmawiała sobie, że to tylko jego sprawy, jego mrzonki i urojenia. Naszły ją wątpliwości i niepokojące pytania. Czy to możliwe, żeby sama ściągnęła na siebie to nieszczęście? To za jej przyczyną, Slash stał się taki? To ona, swoim zachowaniem, zapracowała sobie na jego gniew i chęć zemsty? Czy nie było tak, że razem z Duffem, razem z ich obojętnością i wrogością stworzyli tego „złego” Hudsona? Spojrzała na niego. Patrzył na nią wręcz błagalnie, z czułością szeptał, by nie płakała. Czy on wrócił? Czy teraz miała przed sobą mężczyznę, który pięć lat temu uczył ją grać na gitarze i tulił, gdy mówiła mu o gwałcie? Czy to ten sam Hudson, który pięć lat temu pierwszy raz nazwał ją dzieciną?
- Proszę… naprawdę nigdy nie chciałem zrobić ci krzywdy – wymamrotał – przytuliłbym cię, gdyby… gdybym ci nie obiecał, że cię nawet nie dotknę… nie płacz…
Zacisnęła oczy i krztusząc się łzami, walczyła sama ze sobą. Podświadomie ciągle czuła jego dłonie na swoim ciele, ale teraz patrząc na niego, rozpadała się. Nie mogła znieść brutalności jego słów. Bała się go nawet teraz, a jednocześnie zdała sobie sprawę, jak bardzo tęskni za swoim przyjacielem. Niby zwykłe przeprosiny nie wymażą z pamięci tego wszystkiego, co jej zrobił, ale ośmielił się powiedzieć prawdę, przyznać się do błędu, okazać skruchę. Tylko czy to wystarczy? Nie miała już siły. Po prostu miała dość tej sytuacji, ciągłego uciekania przed nim, oszukiwania Duffa, że wszystko jest w najlepszym porządku, że wcale nie zachowuje się dziwnie. Zanim mężczyzna zorientował się, co się dzieje, podeszła do niego i z bezsilności zaczęła okładać go pięściami. Myślała, że w ten sposób da upust całemu swojemu bólowi, żalowi, złości na niego. Stał pokornie i przyjmował jej ciosy. Nie próbował jej powstrzymać, wiedział, że zasłużył, że może przez to dziewczyna poczuje się choć trochę lepiej. Z każdym uderzeniem stawała się słabsza, szlochała coraz bardziej.
- Och… - wysapał, gdy nagle przestała go bić i wybuchając płaczem, wtuliła się w niego.
- P-proszę… b-bądź Slashem… t-tym, którego znam – wyszeptała, mocząc mu łzami koszulkę – i p-przytul mnie, j-jak kiedyś…
Mamrotała pod nosem jakieś pojedyncze słowa. Zamknął oczy. Dopiero od jakiegoś czasu zaczęło do niego docierać, co tak naprawdę zrobił. Dopiero dziś zdał sobie sprawę z tego, jak bardzo ją skrzywdził. Zachowywał się jak skończony idiota, zrzucając na nią i Duffa całą winę. Wmawiał sobie tygodniami i miesiącami, że to on jest ofiarą, że to jemu wyrządzono jakąś krzywdę, że on jest poszkodowany i że to właśnie jego powinno się przeprosić. Teraz wiedział, że był zaślepiony złością, miłością i frustracją. Widział, jak ta drobna dziewczyna cierpiała. Przełknął z trudem ślinę, gdy w końcu dotarł do niego sens jej nieskładnych, przerywanych szlochem słów. Chciała go znienawidzić, chciała wymazać go ze swojego życia, ale nie potrafiła. Dzięki, kurwa, Bogu! Co ja bym wtedy, do chuja, zrobił?! Nie wytrzymałbym bez niej! Odetchnął w duchu. Chyba miał szansę. Być może małymi kroczkami uda mu się coś naprawić. Liczył na kolejną szansę, mimo że zdawał sobie sprawę z tego, że nie zasłużył. Przecież w zasadzie nie prosił o zbyt wiele. Czy spotkanie od czasu do czasu albo spędzenie jakiegoś popołudnia na słuchaniu muzyki czy rozmowie to dużo?

Otarła mokre od łez policzki. Przecież ona nigdy nie płacze. Ciągle to sobie powtarzała. Ile razy złamała to postanowienie ostatnimi czasy? Już nawet nie potrafiła tego policzyć. Stała się słaba, zależna od innych, bezbronna. Stała się tym, od czego latami uciekała i z czym walczyła. Nie miała nikogo, do kogo mogłaby się zwrócić. Nikogo prócz ciemnowłosego gitarzystę, który jakiś czas temu zaoferował jej pomoc. Nie chciała jednak nadużywać jego dobrej woli i cierpliwości. Co z tego, że wiedział obecnie najwięcej? Było jej wstyd, że w ogóle pojawiła się u niego kilka miesięcy temu. Zapłakana, rozmazana, roztrzęsiona, przemoknięta. Gdyby wtedy się opamiętała, teraz pewnie nie balansowałaby na krawędzi. Jak mógł jej pomóc? Wydarzyło się zbyt wiele rzeczy, zbyt wiele spraw się posypało i zmieniło jej życie.
- Izzy? – zawołała niepewnie, gdy przekroczyła otwarte na oścież drzwi do domu.
- W salonie – dobiegł ją trochę bełkotliwy, słaby głos.
Szybkim krokiem przeszła przez przedpokój i stanęła jak wryta. Mężczyzna półleżał przy kanapie. Wokół niego walały się szczątki szklanego stolika. Na podłodze i na odłamkach szkła była krew. Na pierwszy rzut oka bez problemu mogła stwierdzić, że gitarzysta ma uszkodzony nos, z którego sączył się czerwony płyn. Włosy przykleiły mu się do rany nad łukiem brwiowym. Miała wrażenie, że koszula na plecach jest porozdzierana i zakrwawiona. Gdy tylko ustąpił pierwszy szok i otępienie, ruszyła w jego kierunku.
- Jezu Chryste! Izzy, nic ci nie jest?
- Uważaj… m-możesz się skaleczyć – wymamrotał i z jękiem próbował się podnieść – kurwa…
- C-co się stało? Potrzebujesz lekarza?
Z trudem udało się jej przemieścić obolałego i pobitego mężczyznę na kanapę. Odłamki szkła boleśnie pozacinały mu skórę na plecach, gdy przewrócił się na stolik do kawy. Próbując się z niego podnieść, poranił sobie dłonie.  Kilka długich godzin siedział w szkle i własnej krwi, nie mogąc się ruszyć po ataku furii, którego był celem. Nie był zbyt przytomny, bo został wybudzony z drzemki, do tego po sporej ilości whisky. Miał spowolnione ruchy, nie wiedział, co się dzieje, gdy pijany i naćpany mężczyzna napadł na niego z pięściami i rzucił go o stół, który miał w salonie. Ból w okolicy nerki paraliżował go, nie pamiętał nawet, kiedy napastnik wymierzył mu solidny cios w dół pleców.
- Ż-żadnych pierdolonych konowałów… w łazience są jakieś tabletki, plastry i inne gówno… m-mogłabyś?
- Izzy, to… na pewno nie mam dzwonić po pogotowie? W-wyglądasz strasznie.
Kiedy kategorycznie odmówił i zapewnił ją, że nie potrzebuje takiej pomocy, pobiegła po środki przeciwbólowe i w miarę porządnie wyposażoną apteczkę. Przyniosła też miskę z ciepłą wodą i gąbkę. Powoli ściągnęła z niego resztki białej koszuli i ostrożnie wyciągnęła kilka, niewielkich odłamków szkła, które przykleiły się do poranionej i zakrwawionej skóry. Przy akompaniamencie syków i jęków, obmyła go z zaschniętej krwi.
- Kurwa! P-pojebało cię? – wystękał, gdy kobieta odkaziła spirytusem rany – mogłaś chociaż uprzedzić.
- Przepraszam… powiesz mi, co się stało? – przykleiła plaster do rozciętego łuku brwiowego – kto ci to zrobił?
Zamiast odpowiedzieć, ułożył się na kanapie i położył głowę na jej kolanach.  Nie wiedział, czemu do niego przyszła, ale nie miało to teraz najmniejszego znaczenia. Był jej wdzięczny za pomoc, za opiekę, za to, że teraz przy nim siedziała. Próbował sobie wmówić, że jej dotyk łagodzi ból, ale przecież nie była Martą. Nie miała takich „umiejętności” jak ona. Niemniej jednak dobrze było po prostu leżeć przy niej i regenerować siły. Był wykończony, nawet nie wiedział, kiedy zasnął. Kiedy się rozbudził, był przykryty kocem i ciągle leżał z głową na kolanach Kate. Jednak w tym czasie kobieta zdążyła posprzątać z podłogi szkło i zetrzeć ślady krwi. Bawiła się jego włosami, nieświadoma tego, że Stradlin się jej przygląda.
- Kto cię tak urządził? Chyba… należą mi się jakieś wyjaśnienia, hm? – zapytała łagodnie po kilku chwilach.
- Jeśli odziedziczyłaś temperament po swoim kochanym wujaszku, to już jestem martwy…
- Co? Co ty mówisz? Gorączkę masz? – przyłożyła mu chłodną dłoń do czoła.
- To, co słyszysz… zapytaj Duffa, kto mnie tak urządził – burknął – ach… przepraszam! Niech najpierw wytrzeźwieje i pozbędzie się dragów!
- Chyba żartujesz – wytrzeszczyła oczy – c-czy on, czy…
-  Nie… chodziło mu o… o Martę. Kompletnie go popierdoliło! Zwariował! Chrzanił od rzeczy i rzucił się na mnie z pięściami. Był naćpany i nachlany jak świnia. Gadał coś o Slashu, na mnie się darł, że jestem chujem… kurwa, nie wiem, o co mu chodziło!
- Czemu się nie broniłeś? Izzy, on cię prawie skatował!
Nie miała pojęcia, co wydarzyło się między mężczyznami. Nie spodziewała się, że Duff byłby skłonny do czegoś takiego. Nie uwierzyłaby w taki napad, gdyby nie fakt, że teraz siedziała z poobijanym Izzym w jego salonie. Jakim cudem czarnowłosy gitarzysta nie zareagował? Dlaczego nie powstrzymał jej wujka? Doskonale wiedziała, że Stradlin był na tyle silny, żeby poradzić sobie z McKaganem. Zwłaszcza pijanym, nie do końca kontrolującym ruchy McKaganem. A może Duff wygląda gorzej? O co do cholery im poszło?! Przecież Izzy traktuje go jak brata! Jak mogli się tak pobić, że on ledwo trzyma się na nogach? Co miało, kurwa, znaczyć, że poszło im o Martę? Niby co Duffa mogło wkurzyć? O co mógł się awanturować?
- Nieważne, Katie… lepiej powiedz, z czym przyszłaś – mruknął – bo nie bez powodu złożyłaś mi wizytę, co?
- B-bo… powiedziałam mu – przymknęła oczy i wzięła głęboki oddech – to z-znaczy… napisałam mu list – spojrzała na Izzyego – nie, nie… ja t-tylko napisałam o Sixxie i no… s-sam wiesz... c-ciąży. Boję się jego reakcji i że… że mnie znienawidzi.
- Hej – z trudem i z wymalowanym na twarzy grymasem bólu, usiadł – on cię kocha. Zrozumie i na pewno nie będzie cię potępiał. A już na pewno nie znienawidzi – objął dziewczynę – może będzie zaskoczony i może trochę rozczarowany, ale przejdzie mu.
- Obyś m-miał rację…
Wywrócił oczami. Na ile znał tego człowieka, nie podejrzewał go o aż taką surowość i kompletny brak empatii. W końcu skoro nawet Izzy współczuł kobiecie i wspierał ją, to dlaczego on miałby się od niej odwrócić? Przecież doskonale wiedział, jakąś ścieżkę wybrała Kate i co się z tym wiązało. Poza tym, czy ktokolwiek jest w stanie wszystko kontrolować i postępować według ściśle określonego planu?

Ciągle myślała o tym, co wydarzyło się w jej byłym domu. Wypełnił ją spokój. Od wielu miesięcy pierwszy raz mogła odetchnąć z ulgą, powiedzieć sobie, że będzie dobrze. Nie chciała mu nic obiecywać, ale oboje doskonale wiedzieli, że to co stało się na koniec ich niespodziewanego spotkania, zmieniło coś w ich relacjach. Być może małymi krokami uda im się to wszystko naprawić i odbudować. Jednak na to trzeba czasu. Zbyt długo żyli w tej chorej sytuacji, żeby teraz z dnia na dzień jedna rozmowa wszystko zmieniła. Musiała przyznać sama przed sobą, że potrzebowała tego. Potrzebowała wyjaśnienia, oczyszczenia sytuacji, przytulenia. Potrzebowała zobaczyć dawnego Slasha. Miała nadzieję, że uda się wyprostować tę znajomość. Nie miała pojęcia, że tak bardzo za nim tęskniła. Teraz leżała w wannie i w duchu dziękowała sobie, że akurat tego dnia miała w planach wizytę w tamtym domu. Cieszyła się, że chłopak chyba autentycznie żałował tego, co robił przez długie miesiące. Jednak teraz coś innego zaprzątało jej głowę. Dlaczego jej mąż nie wspomniał ani słowem, że mają kilka dni wolnego i przylecą do Los Angeles? Gdzie się podziewał? Chciał jej zrobić niespodziankę? Uśmiechnęła się do siebie. Będzie na nią przygotowana. Ba! Sama coś wymyśli, żeby zaskoczyć Duffa. Dobrze, że poprosiłam Matta o popilnowanie Jeffa na kilka godzin. Na pewno nie będzie miał nic przeciwko, żeby został u niego troszkę dłużej. Gdy woda ostygła, wyszła z wanny i owijając się ręcznikiem, skierowała się w kierunku garderoby i komody z bielizną. Przekopywała szuflady w poszukiwaniu jakiegoś ładnego kompletu.
- O… to ci się powinno spodobać, panie McKagan – uśmiechnęła się i założyła na siebie czarny koronowy stanik i majtki do kompletu.
Przejrzała się w lustrze i zadowolona z efektu, zaczęła suszyć włosy. Była podekscytowana, cieszyła się jak małe dziecko. Tak dawno nie widziała Duffa, nie pamiętała, kiedy ostatni raz byli sami w domu. Dziś była idealna okazja. Naniosła na rzęsy tusz i sięgnęła po kilka innych kosmetyków. Po kilkunastu minutach była gotowa. Narzuciła na siebie puchowy szlafrok i przewiązała go w pasie, zakrywając tym samym bieliznę. Znalazła odpowiednie i pasujące do całości buty na obcasie. Przygotowała kolację i czekając na swojego męża, włączyła w salonie telewizor. Po około godzinie usłyszała szybkie kroki. Trzask drzwi i bełkotliwe przekleństwa. Nie minęła chwila, a pojawił się Duff. Zdecydowanie pijany i zdenerwowany Duff.
- Duff? Coś się stało? – wstała szybko, poprawiając poły szlafroka.
- Coś się stało?! Ty się jeszcze, kurwa, pytasz, czy coś się stało?! – wysyczał i ruszył w jej kierunku.
- E-ej, no co ty…
Zobaczyła w jego oczach furię. Ogarnęła ją panika. Nie lubiła, gdy był zły, zwłaszcza po alkoholu. Niepewnie cofnęła się klika kroków, wpadając na komodę. Dopadł do niej dwoma susami i chwycił za nadgarstki. Bolało jak diabli. Była słaba, a on miał niewiarygodną siłę. Spojrzała na niego błagalnie i zamarła. Prócz cuchnącego alkoholem oddechu było coś  jeszcze. Coś o wiele bardziej przerażającego. Źrenice. Nie pamiętała, kiedy ostatni raz widziała McKagana pod wpływem narkotyków. Teraz w połączeniu z alkoholem i zdenerwowaniem, mogła to być mieszanka nie do przejścia.
- Spałaś z nim?! No kurwa, gadaj! – szarpnął nią i pchnął na ścianę.
- O… o k-kim ty m-mówisz? D-duff, uspokój s-się… - wyjąkała, przerażona, że do mężczyzny dotarły jakieś plotki o Slashu – j-ja nie…
- Jeszcze się, kurwa, pytasz, z kim?! Aż tylu ich było?! – ryknął jej w twarz i miażdżąc jej nadgarstki, docisnął je do ściany – ile razy dałaś mu dupy?! Może Jeff wcale nie jest mój?!
- D-duff, c-co t-ty m-mówisz! J-ja nigdy n-nie…
- Wszystko, kurwa, wiem! Ile razy Stradlin cię posuwał, co?! Fajnie, kurwa, było?! Może z tym przygłupem Slashem też się pieprzyłaś i dlatego go unikasz?!
Wytrzeszczyła oczy. Ona i Stradlin? Skąd on wytrzasnął tak absurdalne zarzuty? Czemu w ogóle nie chce jej wysłuchać? Dlaczego się naćpał i teraz ma jakieś urojenia? Czemu nic do niego nie dociera? Szarpiąc się, próbowała mu wytłumaczyć, że nigdy w życiu nie spała ani ze Slashem, ani tym bardziej z Izzym. Płacząc, pytała, czemu Duff oskarża ją o takie rzeczy. Czemu ją rani oskarżeniami o puszczanie się z kimś? Szlochając, nie rozumiała, dlaczego chciał wyprzeć się Jeffreya.
- D-duff, p-puść… t-to boli – wyszeptała, gdy mocniej docisnął ją do ściany i wzmocnił uchwyt na jej nadgarstkach – n-nigdy c-cię n-nie…
- Nie kłam! Kurwa, masz mnie za idiotę?! Widział was! Wszystko mi, kurwa, powiedział! Wiesz, kim jesteś?! Zwykłą, kurwa mać, suką! Jesteś taką samą dziwką, jak tamte!
Sparaliżowały ją te słowa. Miała wrażenie, że się przesłyszała. Nie mogła uwierzyć, że nazwał ją dziwką, że zarzucił jej zdradę. Jej własny mąż wyzwał ją od najgorszych. Teraz, patrząc na niego, miała wrażenie, że zaraz ją uderzy, że zrobi jej krzywdę, wymierzy karę. Spanikowała. Zamazywał się jej obraz. Wykrzywiona złością twarz Duffa zaczęła zmieniać się w inne rysy. Mrugała rozpaczliwie oczami, próbując wyostrzyć pole widzenia. Nigdy nie widziała go w takim stanie. Nie miała nawet możliwości, żeby się wyszarpnąć.
- Myślisz, że płaczem coś osiągniesz?!  Zrobiłaś ze mnie idiotę! Pieprzyłaś się z nim pod moim nosem! Jak ci, kurwa, nie wstyd?!
- N-nigdy z n-nikim… j-jak m-możesz tak…
- Zamknij się! Jesteś, kurwa, żałosna!
Szarpnął nią i ponownie pchnął na ścianę. Tym razem straciła kontakt z podłogą. Bolało jeszcze bardziej. Musiała coś zrobić. Zaczęła gorączkowo myśleć, jak wydostać się z tego żelaznego uścisku. Musiała uciekać. Bała się go i tego, co mógłby jej zrobić w furii. Miała ostatnią szansę. Wiedziała, że siłowo z nim nie wygra. Nawet gdyby nie był tak postawnym mężczyzną i tak byłaby na straconej pozycji. Musi znaleźć jakiś słaby punkt i spróbować zaatakować. Zamknęła oczy, tak bardzo nie chciała zrobić mu krzywdy, ale wiedziała, że tylko w ten sposób może mieć szansę na ucieczkę. Na szczęście był na tyle blisko, że nie powinna mieć problemów z zadaniem desperackiego ciosu. Wstrzymała oddech i wycelowała. Natychmiast ją puścił i przeklinając, zgiął się wpół. Ledwie docierały do niej krzyki i jęki Duffa. Z trudem utrzymała równowagę i nie chcąc tracić cennego czasu, puściła się pędem w kierunku drzwi wyjściowych. Nie miało teraz znaczenia, że była praktycznie w samym szlafroku. Miała gdzieś, że ma rozmazany makijaż i potargane włosy. Nie wiedziała tylko, gdzie ma szukać schronienia. Izzy nie wchodził w grę; nie dość, że się pokłócili, to jeszcze nie mogła dolewać oliwy do ognia i po oskarżeniach Duffa, uciekać do przyszywanego brata. Nie mogła iść do Jona, bo wyjechał na kilka dni i miał wrócić jutro wieczorem. Była bezradna. Na pomoc Slasha też nie mogła liczyć. Niby załagodzili konflikt i wyjaśnili sobie parę rzeczy, ale nie odzyskał jeszcze jej zaufania. Szła przed siebie, opatulając się szlafrokiem. Prawie nikt nie zwracał na nią uwagi, niektórzy tylko pokazywali ją sobie palcami. Nikt nie zapytał, czy nie potrzebuje pomocy. Mijała przeróżne sklepy, bary, domy mieszkalne i nagle jej wzrok padł na jakąś niewielką restaurację. Znalazła rozwiązanie. Że też wcześniej o tym nie pomyślała. Skoro nie może iść do Izzyego, ani Jona, to przecież jest jeszcze Matt! Zawsze był dla niej życzliwy i ciepły, więc na pewno jej pomoże i nie wyrzuci za drzwi. Wiedziała, że będzie w domu. Poświęcił swoje życie zawodowe i prywatne, żeby opiekować się Joan. Na pewno nie spędzał wieczorów poza domem. No i przecież sama zaprowadziła dziś Jeffa do niego. Jak mogła o tym zapomnieć? To przez roztrzęsienie, szok?
- Błagam… t-tylko mnie nie wyrzucaj – mruczała do siebie, gdy dotarła pod jego dom i nacisnęła dzwonek.
-Ta… - otworzył, wycierając dłonie o fartuch i zamarł – Marta?! Jezu, co się…
Nie dając mu dokończyć, rozszlochała się i wtuliła się w zaskoczonego mężczyznę. Przemieścił się z nią tak, żeby mógł zamknąć drzwi i objął ją niepewnie. Cała się trzęsła i uczepiła się jego koszuli, jakby bała się, że zaraz coś odciągnie ją siłą od niego. Był w szoku, widząc ją w takim stanie. Jednak jeszcze bardziej zaskakujący był jej strój. Nie miał zielonego pojęcia, dlaczego dziewczyna ma na sobie tylko szlafrok. Nie wiedział, czemu dodatkowo była w szpilkach. Jakim cudem wybiegła na ulicę tak ubrana? Co się stało? Czemu jest taka roztrzęsiona?
- P-proszę… j-ja… Jon m-mówił, że g-go – dukała nieskładnie i rozpaczliwie się w niego wtulała – że n-nie ma… a I-izzy n-nie.. .j-ja… p-pozwól mi tu z-zostać, b-błagam…
- Marta, spokojnie… c-chodź do kuchni, dam ci coś na uspokojenie – widząc, że nawet się nie poruszyła, westchnął i dodał – ok… to poczekaj chwilkę, przyniosę tabletki i wodę.
Po drodze ściągnął fartuch i cisnął w kąt. Pogrzebał w szufladach kuchennych i znalazł fiolkę ze swoimi lekami uspokajającymi. Nalał do szklanki wodę i szybko wrócił do brunetki. Siedziała skulona pod ścianą. Twarz miała ukrytą w dłoniach i głośno szlochała. Postawił szklankę i tabletki na komodzie i przyklęknął przy niej. Dopiero teraz zauważył rozczochrane włosy i paskudne sińce na jej nadgarstkach. Wypuścił głośno powietrze. Czy powinien zapytać, kto jej to zrobił? Czy w ogóle powinien pytać, co się stało?
- Nie płacz… - pogładził ją po głowie – już dobrze…
- P-przepraszam… n-nie powinnam t-tu przychodzić, ale n-nie miałam dokąd p-pójść – wymamrotała i przytuliła się do swojego najmłodszego szwagra – n-nie m-mogę tam wrócić… n-nie c-chcę… o-on…
- Spokojnie, spokojnie… - podał jej pigułki i ponownie przyjrzał się jej nadgarstkom – kurwa, co ci się stało… - sińce układały się w odcisk dłoni – zaraz poczujesz się lepiej. Nie jest ci zimno? Może… dać ci coś do ubra… to znaczy na przebranie?
Pomógł jej wstać i zaprowadził ją do łazienki. Powoli zmył z jej twarzy rozmazany makijaż i rozczesał jej splątane włosy. Następnie skierował ją do swojej sypialni, w której stała sporych rozmiarów szafa. Gdyby Joan jeszcze nie spała, wybrałby coś z ubrań jego siostry, ale nie chciał jej niepokoić i niepotrzebnie stresować. Sam nie miał zbyt wiele do zaoferowania – jego garderoba składała się z głównie z garniturów i kilkudziesięciu koszul, w których chodził zarówno do pracy, jak i na co dzień. Wybrał sweter i krótkie spodenki, bo wszystkie jeansy, jakie posiadał, były zbyt duże na drobną dziewczynę. Nie dawało mu spokoju, czemu dziewczyna przybiegła do niego w szlafroku i samej bieliźnie. Gdzie była? Przed kim uciekała? Przez kogo jest w takim stanie? Podwijając rękawy swetra, sięgającego jej do kolan, dotknął palcami sińców na jej nadgarstkach. Wzdrygnęła się i chciała cofnąć rękę.
- Boli cię? – pokiwała głową i w jej oczach na nowo zebrały się łzy – hej, no nie płacz… tutaj nic ci się nie stanie – mruknął i otoczył ją ramionami – powiesz, co się stało?
- N-nie w-wiedziałam, g-gdzie… - zdawała się nie słyszeć pytania, które jej zadał - n-nie miałam d-dokąd p-pójść – powtarzała w kółko, jakby była w jakimś amoku – J-jon m-mówił, że z-zawsze m-mogę… p-pomoc… a-ale… b-bo on wyjechał…
- Więc przyszłaś tutaj i bardzo dobrze zrobiłaś – pogładził ją delikatnie po głowie – napijesz się czegoś albo zjesz ze mną? Właśnie robiłem sobie kolację, bo Jeffrey zasnął…
Zaprowadził ją do kuchni i zaparzył herbatę. Siedziała skulona przy stole, wyglądając na jeszcze drobniejszą niż była. Kończył szykowanie kolacji i spoglądał na nią z niepokojem. Jego myśli były coraz bardziej niepokojące i nieprzyjemne. Rozważał kilka opcji. Każda kolejna nie podobała mu się coraz bardziej. Albo ktoś się włamał i chciał na nią napaść… albo kurde, się z kimś umówiła i coś nie wyszło, ale przecież ma męża, więc z kim mogłaby się spotykać? No… albo… kurwa… nie wierzę… niemożliwe, żeby on… ale to by wyjaśniało ten strój… to pieprzone roztrzęsienie i płacz! Podszedł do niej i przyklęknął. Próbował spojrzeć jej w oczy, ale uciekała wzrokiem i nerwowo pocierała zasinione miejsca na nadgarstkach.
- Mogę coś dla ciebie zrobić? – westchnął, gdy pokręciła przecząco głową i dodał – a… chcesz porozmawiać?
- N-nie… - dolna warga zaczęła niebezpiecznie dygotać – n-nie c-chcę… j-ja… n-nie mogę w-wrócić…
- Spokojnie, mówiłem przecież, że możesz tu zostać. Mam do kogoś zadzwonić? Do Izzyego? Nie? A… to może spróbuje jakoś złapać Du…
Nie zdążył dokończył, bo przerażona dziewczyna zaczęła bełkotliwie powtarzać, że ma nie kontaktować się ze swoim bratem. Zobaczył desperację w jej oczach. Zdecydowanie coś było nie tak. Coraz bardziej zastanawiał się nad najczarniejszymi myślami, które praktycznie odrzucił na samym początku, bo wydawały mu się zbyt abstrakcyjne. Miał wrażenie, że zaraz znowu się rozpłacze i Matt nie będzie w stanie jej uspokoić. Myślał gorączkowo, co powinien zrobić. Posiedzieć z nią? Spróbować dowiedzieć się, co się stało? Dać jej spokój i pozwolić jej w samotności ochłonąć?
- Chciałabyś… chcesz zostać sama? – gdy pokiwała głową, zapytał – Przygotować ci pokój, w którym śpi Jeffrey? Położysz się i prześpisz trochę
- N-nie c-chcę go budzić – pociągnęła nosem – mogę n-nawet w salonie.. kanapa…
- Wykluczone, ta sofa to zabójca – mruknął – położysz się u mnie, hm? Ja pójdę do Jeffa.
Zaprowadził ją do sypialni i przygotował jej pościel. Bezradnie patrzył na zagubioną brunetkę i nie wiedział, co robić. Po chwili wyszedł z pomieszczenia. Prawdę powiedziawszy bał się zostawić ją w takim stanie. Doskonale wiedział, do czego skłonni są przerażeni i roztrzęsieni ludzie. Podwinął rękaw koszuli i spojrzał na prawie niewidoczne blizny na wewnętrzne stronie ramienia. Dziękował Bogu, że był takim tchórzem. Dziękował, że brzydził się bronią i zostały mu tylko żyletki. Wielokrotnie wzdychał z ulgą, śmiejąc się, że jest tchórzem. Gdyby nie ta cecha, dziś pewnie rodzeństwo McKagan występowałoby w pomniejszonym składzie. Potrząsnął głową, chcąc odpędzić nieprzyjemne myśli. Czy Abby nie mówiła mu na każdym spotkaniu, że ma nie rozpamiętywać przeszłości? Że ważniejsza jest teraźniejszość i to, co przyniesie przyszłość? Ech… co ja bym bez ciebie zrobił, co? Jesteś kompletnie obcą osobą, a zawdzięczam ci więcej niż komukolwiek w tej rodzinie. Gdzie bym teraz był, gdyby nie ty? Kim w ogóle bym był? Zawsze we mnie wierzyłaś… nawet jak mama nie miała na mnie siły, nawet jak Jon… nagle doznał olśnienia. Już wiedział, co może zrobić. Marta kilka razy powtarzała, że miała iść do jego starszego brata, ale nie ma go w Los Angeles. Mówiła, że obiecał jej pomoc w każdej sytuacji. Dlaczego wcześniej o tym nie pomyślał? Jeśli nie chciała z nim rozmawiać, to może przy Jonie się ośmieli?
- Halo? Cześć Steve! – zawołał podekscytowany.
- O w mordę! Matt? No nie wierzę! – mężczyzna zaśmiał się do telefonu – co słychać, Stary? Co u Joan?
- U mnie wszystko ok… a Joan, no… dziś byliśmy na spacerze, więc zdecydowanie lepiej. Słuchaj… jest u ciebie jeszcze ojciec?
- Eee… no jest, jutro wieczorem jedzie do Tony’ego chyba. Chcesz z nim pogadać?
- No po to dzwonię – mruknął i odczekał chwilę – Jon? Możesz przylecieć najbliższym lotem? To cholernie ważne no i… kurwa, no możesz? – nawet nie wiedział, kiedy stał się nerwowy.
- Coś się stało? Coś z Joan?! – zapytał zaniepokojony.
- Nie… z Joan wszystko dobrze. Tylko, bo… nie wiem, co robić – wyciągnął z kieszeni tabletki na uspokojenie i połknął dwie pigułki – jest u mnie Marta. Nie wiem, co się stało, ale… cholera, Jon! Mam wrażenie, że ona… że Duff, no kurwa…
- Matt! Ogarnij się i mów po kolei! – rzucił niecierpliwie.
- Przyszła do mnie w samym durnym szlafroku, zaryczana i roztrzęsiona. Ja pierdolę, nie wiem, co robić. Nie chce ze mną rozmawiać, a jak zapytałem, czy mam zadzwonić po Duffa, to myślałem, że mi spieprzy ze strachu! Ma jakieś dziwne ślady na nadgarstkach. Nie mogę uwierzyć, że mógł… że no… ale kurwa… mówiła, że chciała iść do ciebie, ale no jesteś u Stevena…
- Zwariowałeś, Matt?! Uważasz, że Duff jej coś zrobił? – wysyczał.
- Nie wiem! Mówiłem, że nie chciała rozmawiać, ale pomyślałem, że może ty…tobie ufa bardziej.
- Zobaczę, co da się zrobić, ale niczego nie obiecuję.