niedziela, 30 marca 2014

48.



tak więc... nowy rozdział, 
nie wiem, ilu z Was jeszcze to czyta, bo mało kto w ogóle da znać, że zapoznał się z rozdziałem
sił do pisania jest coraz mniej, mimo że pomysły ciągle są w głowie
dziękuję chyba 12 osobom, które wyraziły swoją opinię na temat rozdziału 47.
zachęcam do dzielenia się spostrzeżeniami, ocenami i tak dalej
jeśli nie zrobiliście tego przy poprzednim rozdziale, to skrobnijcie teraz kilka zdań, to na pewno zajmuje mniej czasu i pochłania mniej sił niż męczenie się z prawie 16stronami, żeby uradować Was rozdziałem 
dziękuję miłym recenzentom za ogarnięcie pewnej sympatycznej sceny!

i przy okazji życzę Kindze, która niedawno miała urodziny, wszystkiego co najlepsze i dziękuję za tak wspaniałe i długie analizy każdego rozdziału, sceny, czy postaci :D jesteś wielka!
***
- Myślisz, że to dobry pomysł?
- Nie wiem… - westchnął i opadł na kanapę – Carol zapewniała, że pracują tam fachowcy – poluzował krawat i rozpiął górny guzik koszuli – ale jak o tym myślę, czuję się, jakbym ją zawodził, odrzucał… obiecałem i sobie i jej, że będę się nią opiekował.
- Wiem… i uwierz, nikt nie zrobił dla niej tyle, co ty – podała mu kubek z gorącą kawą – ale masz też swoje życie. Nie możesz cały czas pomagać wszystkim dookoła i nie myśleć o sobie. Robisz, co możesz i widać efekty, ale nie jesteś specjalistą…
Moje życie? Jakie ja mam, kurwa, życie? Tylko restauracja. Restauracja i samotne wieczory, gdy skończę pracę. Niby na czym miałbym się skupić? Czy mam pełną lodówkę? Albo czy wyrzuciłem wieczorem śmieci? Zaśmiał się ponuro w myślach. Ta dziewczyna nie mogła go rozumieć. W zasadzie nikt, kto nie jest w podobnej sytuacji, nie jest w stanie go zrozumieć. Chociaż czasem zastanawiał się, czy w ogóle ktokolwiek może pojąć, co on czuje. Przecież można mieszkać samemu, można nie być w związku, ale jednocześnie mieć jakieś perspektywy. A on? Gdzie jest miejsce na jakieś życiowe plany? Gdzie są jakieś optymistyczne wizje przyszłości?
- Matt, mówię poważnie – mruknęła i zaczęła wycierać Jeffa, który pobrudził się obiadem – nikt z rodziny nie będzie miał ci za złe, jeśli Joan trafi do tego ośrodka. Poza tym będzie bliżej waszej mamy. Carol też jest na miejscu w razie czego. Przynajmniej odpoczniesz psychicznie i zajmiesz się sobą. Jakoś poukładasz sprawy prywatne…
- Marta, o czym ty mówisz… - zaśmiał się gorzko – moje życie i sprawy prywatne zamykają się w kilku słowach. Sprzątanie, gotowanie, płacenie rachunków, robienie zakupów.
- Może czas to zmienić? Poznać kogoś…
Prychnął pod nosem. Poznać kogoś. Łatwo powiedzieć. Łatwo powiedzieć i łatwo radzić. Nie ona jest lekomanką. Nie ona ma problemy z psychiką, to nie ją dopadają stany lękowe. Jakby tego było mało, Matt nigdy nie uważał się za interesującego mężczyznę. Przez to popadł w kompleksy, przez to miał tragicznie zaniżoną samoocenę. To wszystko paraliżowało go w kontaktach z kobietami. Był niepewny i nieśmiały. Kompletnie nie wiedział, co mówić i robić, by nie wyjść na głupka.
- Znajdź mi jakąkolwiek kobietę, która się mną zainteresuje…
- Och, przestań chrzanić, Matt! – wywróciła niecierpliwie oczami - Niby czego ci brakuje?
- Wszystkiego?
Wybuchła śmiechem. Co on pieprzy? Wszystkiego? Przecież gdyby połowa facetów na świecie wyglądała tak jak on, to byłby raj na ziemi! Do tego jeszcze potrafi gotować, jest kulturalny, trochę staroświecki, a to może się podobać! I jeszcze jest taki troskliwy i opiekuńczy… Gdzie on ma oczy, że tego wszystkiego w sobie nie widzi? Skąd on w ogóle wziął ten pesymizm? Nie była pewna, czy kontynuować ten temat, bo wiedziała, że raczej go nie przekona do swoich racji. Podejrzewała, że mężczyźnie jest potrzebna gruntowna zmiana nastawienia do siebie i prawdopodobnie jakaś terapia, która pomogłaby mu otworzyć się na ludzi i ośmielić w kontaktach z nimi. Jeśli faktycznie zdecydowałby się umieścić Joan w ośrodku w Seattle, to poniekąd odzyskałby życie prywatne, znów miałby wolne wieczory, mógłby sobie pozwolić na poznawanie nowych ludzi. Powinien chociaż spróbować.
- Zupełnie zapomniałam… jak Jon trafił do szpitala i mnie odwiozłeś, żebym odpoczęła i zajęła się Jeffem, była tu jakaś kobieta – uśmiechnęła się.
- Kobieta? Kto?
- Nie wiem, nie przedstawiła się. Szukała cię, ale jak zapytałam, czy mam coś przekazać, to stwierdziła, że to nie będzie konieczne i poszła sobie. Całkiem ładna była.
- Nie wiem, kto to mógł być – mruknął pod nosem – i nie dorabiaj sobie historii. Nie spotykam się z nikim i nie ma na to nawet szans…
- Naprawdę głupio gadasz! Poza tym, Matt, większość twoich problemów jest tutaj – wskazała na jego głowę – i uwierz, wiem, co mówię.
- Co ty możesz o tym wiedzieć, co? Masz dziecko, masz męża… - urwał, widząc jej minę – przepraszam… nie powinienem… chodzi mi tylko o to, że jesteś ładna, nie musiałaś się martwić o to, czy komuś się spodobasz, jesteś sympatyczna, widać, że masz dobre serce. Nie jesteś jakąś pustą laleczką… no sama rozumiesz… potrafisz rozmawiać z ludźmi, nie boisz się ich tak jak… no jak ja.
Marta westchnęła i posadziła Jeffa na podłodze na kocu, gdzie miał rozłożone zabawki. Usiadła przodem do Matta i położyła mu dłoń na ramieniu. Próbowała spojrzeć mu w oczy, ale uciekał wzrokiem. Już kiedyś to zauważyła. Nie było to coś, co od razu rzucało się w oczy, ale z czasem można było zauważyć, że Matt stroni od kontaktu wzrokowego. Zupełnie tak, jakby go to peszyło i krępowało. Jakby bał się, że ktoś zobaczy w nim to wszystko, co on widzi, spoglądając w lustro. Chociaż podejrzewała, że to było wynikiem także jego nieśmiałości i niepewności. Sama miała kiedyś problem z patrzeniem rozmówcom w oczy, bo najnormalniej w świecie się peszyła i robiła bardziej nerwowa, gdy ktoś zbyt intensywnie się w nią wpatrywał.
- Nigdy nie byłam pewna siebie, Matt. Były czasy, że praktycznie w ogóle nie rozmawiałam z ludźmi, prócz odpowiedzi w szkole, czy robienia zakupów – położyła mu dłoń na policzku i skierowała jego twarz w swoją stronę – i na pewno nigdy nie uważałam, że jestem ładna i wystarczająco dobra dla kogokolwiek. I, Matt… to wszystko, co spotkało cię w życiu, nie powinno rzutować na tym, co o sobie myślisz – widząc niepewność w jego oczach, dodała – nie jesteś… wadliwym towarem. Nie jesteś gorszy przez to, co zrobił z tobą ojciec. Nie jesteś beznadziejny tylko dlatego, że masz zniszczoną psychikę.
Wiedziała, że poniekąd trafiła w czuły punkt. Oczywiście uwaga, którą rzuciła, była tylko jej przeczuciem. Odzwierciedleniem tego, co sama kiedyś czuła. Reakcja i mina Matta, utwierdziły ją w przekonaniu, że jej podejrzenia były słuszne. Praktycznie była pewna, że jej szwagier postrzega się jako mężczyznę przez pryzmat swojej przeszłości. Uważa się za kompletne zero, bo krzywdy i cierpienie są zbyt głęboko zakorzenione w jego psychice. Nie potrafi odłączyć się od przeszłości, od myślenia, dlaczego to właśnie on padł ofiarą swojego ojca. Nie potrafił uciec od wniosków, że ojciec skupił się na nim, bo po prostu był zbyt słaby, zbyt wadliwy, beznadziejny. Latami kultywował w sobie pogląd, że jest z nim coś nie w porządku, że nie jest warty uwagi ze strony innych ludzi, że nie jest dla nich wystarczająco dobry. Powtarzał to sobie tak długo, że nie potrafił teraz spojrzeć obiektywnie na całokształt tego, kim był. Nie potrafił dostrzec wysokiego, przystojnego mężczyzny. Nie widział doskonałego kucharza, wspaniałego opiekuńczego brata.
- Marta…
- To wszystko jest tutaj – powtórzyła i przesunęła dłoń na jego skroń – nikt tego nie widzi, póki ty nie pozwolisz tego w sobie dostrzec. Jeśli będziesz słaby, ludzie będą cię traktować jak słabego. Jeśli zamkniesz w głowie rozdział dzieciństwa i tego… tych okropności i pozwolisz sobie żyć teraźniejszością, ludzie zobaczą w tobie to, co ja… fajnego, wartościowego faceta, który zasługuje na dobre, szczęśliwe życie.
- Ja… - zaskoczyła go, kompletnie nie wiedział, co powiedzieć – ja… muszę… spóźnię się na wizytę… ja…
Zerwał się z miejsca jak oparzony. Porwał z krzesła marynarkę i wybiegł z domu. Pospiesznie wyciągnął kluczyki z kieszeni i wsiadł do swojego Dodge Vipera. Wiedział, że zachowuje się jak wariat. Jednak lata doświadczeń nauczyły go, że lepiej w porę się wycofać, niż prowadzić niebezpieczne rozmowy. A ta zdecydowanie do takich należała. Otworzył schowek i wyciągnął fiolkę z lekarstwami. Wiedział, że przesadza z tymi tabletkami na uspokojenie, ale zdecydowanie łatwiej było łyknąć pastylkę, niż próbować samemu się zrelaksować i uspokoić. Czasem miał wrażenie, że tabletki nie działają tak, jak powinny. Miał wrażenie, że tak bardzo się od nich uzależnił, że samo łyknięcie ich przynosiło mu natychmiastową ulgę. Tak jakby było to placebo. Ale musiał je brać. Zwłaszcza, gdy musiał wyjść do ludzi. Zwłaszcza, gdy miał jechać na kolejną sesję do Abigail Linton. Wiedział, że w trakcie terapii nie może nawet wyciągnąć fiolki, bo terapeutka wyrzuciłaby go za drzwi.

Była zdenerwowana. Nigdy nie zdarzyło się jej to podczas sesji z pacjentem. Teraz sytuacja była inna. Nie miała na nią wpływu. Nie po tym, co widziała prawie tydzień temu. Nie po tym, jak prawie zrobiła z siebie idiotkę. Jak prawie wyznała swoje uczucia mężczyźnie, który nie dość, że był poza jej zasięgiem, to jeszcze ją okłamywał podczas terapii. Próbowała zachować spokój, zachowywać się normalnie. Początkowo udawało się jej oszukać Matta, który gadał jak najęty. O swoim rodzeństwie, o sytuacji z Joan, o tym jak Jon wylądował w szpitalu. Mówił o strachu, który od zawsze mu towarzyszy, a który teraz spotęgował się przez zachowanie jego młodszego brata. Zupełnie nic o związku albo pojawieniu się w jego życiu jakiejś kobiety. Nic, co wskazywałoby na podniesienie jego samooceny, nad czym przecież głównie pracowali.
- Wszystko ok, Abby? – zapytał nagle – dziwnie się zachowujesz.
- Normalnie – mruknęła – a co u ciebie? Jak ci się układa?
- No przecież wiesz – zaśmiał się ponuro – tak jak zawsze. Nudno, pusto, samotnie…
Nawet teraz kłamie? Dlaczego? Czemu po prostu nie powie prawdy, że z kimś się spotyka? Jak mam sprowokować go do zwierzeń? Zapytać wprost? Odpuścić? Przygryzła wargę i udawała, że coś zapisuje w notatniku. Chciała wiedzieć. Potrzebowała prawdy, by spróbować wyleczyć się z tego, co czuła. Gdyby miała pewność, że w życiu Matta pojawiła się jakaś kobieta, nie robiłaby sobie nadziei. Mogłaby odpuścić, stłumić w sobie to wszystko. Teraz nawet nie wiedziała, na czym stoi. Czy ma jakąś szansę? Czy powinna mu powiedzieć, co do niego czuje? Powinna mu to jakoś zasugerować? A może od razu założyć, że nic z tego nie będzie?
- I co? Nie ma żadnej kobiety? Nikogo?
- No przecież mówię – niecierpliwie poluzował krawat – Abby, o co chodzi?
- O to, że łamiesz zasady i mnie okłamujesz!
- Co? Coś ty, do cholery, wymyśliła?
Rozpiął górny guzik koszuli. Coraz mniej podobało mu się to spotkanie. Kobieta miała do niego jakiś irracjonalny żal i bezpodstawne zarzuty. Kompletnie nie wiedział, o co jej chodzi i skąd wniosek, że ją oszukuje? Przecież zawsze był z nią bardziej szczery, niż ze samym sobą! Wiedział, że to tylko wymysł jego wyobraźni i uzależnienie, ale miał wrażenie, że leki uspokajające, które zażył przed sesją, przestają działać. W tym gabinecie ma zakaz spożywania jakichkolwiek medykamentów.
- Abby, ja nie mam pojęcia, o co…
- Młoda, dość ładna brunetka… w twojej koszuli, w twoim domu - burknęła i skrzywiła się na samo wspomnienie – coś ci to mówi, Matt?
Jaka znowu młoda brunetka? O czym ona mówi? Jaki mój dom? Przecież Abby nigdy tam nie była! Zresztą… skąd miałbym wziąć jakąś ładną małolatę? Skąd miałaby siedzieć w moich ciuchach? Próbował odpowiedzieć sobie na wszystkie te pytania. Poza tym zaczynał wątpić, czy faktycznie chodzi o kłamstwo. Czy byłaby aż tak wzburzona tylko dlatego, że ukrył przed swoją terapeutką jakiś rzekomy romans? To absurd! Nie mogło chodzić tylko o zatajenie prawdy. Zresztą, jakiej prawdy? Nie było w jego życiu żadnej młodej kobiety, żadnej brunetki, ubranej w jego koszulę, która mogłaby otwierać komuś drzwi. Co ty sobie ubzdurałaś? Zastanawiał się i nagle doznał olśnienia. Zaśmiał się na głos, że wcześniej nie skojarzył faktów. Przecież mówiła, że miał gościa. Kobietę, która nie chciała powiedzieć, o co chodzi.
- To była Marta, mówiłem ci o niej. Żona Duffa…
- Wiesz co? Nie chcę o tym słuchać – znowu się skrzywiła i próbowała ukryć rozczarowanie i złość – zawsze wydawało mi się, że jesteś poukładanym, uczciwym facetem z zasadami… żona twojego brata? Naprawdę jesteś aż takim… gnojkiem?
Boże, jaka byłam głupia. Gdzie ja miałam głowę? Po co to ciągnęłam? Chciałam zapewnień, że to jakaś pomyłka? Proszę bardzo, Abby, jest gorzej niż zakładałaś! To już nawet nie jest zakłamanie… to jakieś niesmaczne… niemoralne… ugh… i jeszcze tak spokojnie o tym mówi! Jeszcze śmieje mi się w twarz mówiąc, że jego bratowa paraduje sobie po jego domu prawie nago! Chciała, żeby wyszedł, żeby więcej nie pokazywał się jej na oczy. Ale był jej pacjentem, zapłacił za sesję, nie mogła wyprosić go przed czasem ot tak, bo nie spodobało się jej to, co powiedział. Musiała jakoś wytrzymać i udawać, że interesuje ją, co Matt ma jeszcze do przekazania.
- Nie… Abby, my się nie zrozumieliśmy! – zawołał, widząc jej minę i oburzenie – Marta tylko u mnie pomieszkuje. Mówiłem ci, że Duff zachował się jak… jak skurwiel, a ona i Jeff… to poniekąd moja rodzina, ja… - pokręcił głową, nie wiedząc, czy powinien się w ogóle tłumaczyć - Jon trafił do szpitala. Było zamieszanie, nie miała ze sobą żadnych rzeczy. Pewnie pożyczyła sobie jakąś koszulę… Abby, mówię prawdę, do cholery!
- Nieważne… zapomnij – wstała z fotela i podeszła do okna – przepraszam, źle to wszystko oceniłam. Matt?
Musiała mu powiedzieć. Skoro to wszystko okazało się nieporozumieniem, musiała mu powiedzieć. Nie wiedziała, jak ma mu to przekazać. Nie miała pewności, czy przyjmie to spokojnie i czy w ogóle zaakceptuje jej propozycję. Nie raz podkreślał, jak ważne są dla niego te sesje. Często zapewniał, że jest mu łatwiej radzić sobie z kłopotami, gdy mógł do niej przyjść.
- Abby, ja naprawdę…
- Nie możesz być dłużej moim pacjentem – szepnęła, odwracając się przodem do niego – polecę ci świetnego specjalistę, ale…
- Zwariowałaś?! – poderwał się z kanapy – Abby, ja przysięgam, nie okłamałem cię!
- To nie o to chodzi, Matt… - spuściła głowę – po prostu… nie jestem w stanie bardziej ci pomóc…
- Ale… ale przecież mi pomagasz! Cały czas mnie wspierasz i bez ciebie nie dałbym sobie rady! Nie chcę żadnego, innego…
- Nie jestem obiektywna… ja… jeśli dalej będę twoim terapeutą, to wszystko… ja…to będzie nieetyczne – odwróciła wzrok, mając nadzieję, że nie zauważy jej zmieszania - Matt, po prostu nie traktuję cię jak pacjenta.
- Ale no… też traktuję cię bardziej jak przyjaciółkę – wymamrotał i podszedł do niej – Abigail…
- Z-zakochałam się.
Zamurowało go. Nie tego się spodziewał. Nawet w najdziwniejszych scenariuszach nie przypuszczał, że usłyszy coś takiego od swojej terapeutki. To było tak nierealne, że myślał, że się przesłyszał. Zakochała się? W nim? W beznadziejnym lekomanie, który z niczym nie potrafi sobie poradzić? Taka wspaniała kobieta zakochała się właśnie w nim? Jak to możliwe? Co ona w nim widzi? Co ją skłoniło do przekroczenia granicy relacji lekarz-pacjent? Czemu właśnie on? Spodziewał się, że kobiecie chodzi o przyjaźń, że nie może mu pomóc, bo po prostu jest jej bliskim znajomym i nie może udzielać mu obiektywnych rad i wskazówek, jak postępować.
- A-abby… j-ja… - nie zważając na ich umowę, wyciągnął leki uspokajające – n-nie możesz… nie… t-to błąd… zasługujesz… n-na k-kogoś lepszego, j-ja… nie…

- Dziękuję…
- Za co tym razem? – oderwał wzrok od drogi i spojrzał na kobietę.
- Za to, że tak mi pomagasz – spuściła głowę – powinieneś jako rodzina trzymać jego stronę albo chociaż… no…
- Trzymałbym jego stronę, gdybym go popierał – zacisnął dłonie na kierownicy – a zachował się jak… jak skończony dupek!  - prychnął i wziął głęboki, uspokajający oddech – wiesz? Jak się dowiedziałem, że Duff sobie kogoś znalazł… jak okazałaś się taka… eee…no taka – zapatrzył się na drogę – no inna niż się spodziewałem, to… zacząłem się bać. Nasz ojciec, to co nam zrobił… zawsze wydawało mi się, że któryś z nas jakoś… że to w nas zostanie, że u któregoś z nas te złe cechy się ujawnią. Skoro Duffowi udało się kogoś poznać, ma dziecko, wziął ślub… myślałem, że ten problem go nie dotyczy i że to ja będę synem-katem… Nie myślałem, że on tak wszystko spieprzy.
A kto mógł to przewidzieć? Wszyscy byli w szoku i zachwycali się „nowym” Duffem. Rodzina go nie poznawała, przyjaciele niedowierzali, że się ze mną związał… przecież nawet ja nie sądziłam, że jest zdolny do tego wszystkiego. Zwłaszcza, że przecież zaczął sobie jakoś radzić z używkami. Przecież tak się zmienił, gdy zaczęliśmy być ze sobą na poważnie, gdy urodził się Jeff. Było już tak dobrze! Zaczęło się układać! Czemu szukał pretekstu, żeby znowu zacząć pić i się kłócić? Tak bardzo mu to podoba? Woli wracać pijany do domu i patrzeć, jak go unikam? Ma gdzieś, że jak się upije, to znowu będzie awantura? Dlaczego?! Czemu mi to robisz, Duff?! Czemu nie widziałam tego wszystkiego wcześniej? Czemu ni… zamarła, gdy dotarła do niej przerażająca, smutna prawda. Czyż nie została uprzedzona? Czy przed ślubem nie była uprzedzana, że Duff ją prędzej, czy późnej skrzywdzi? Czy nie było tak, że nie chciała słuchać rady przyjaciela? Boże… jak on się o tym dowie, to będzie koniec… nie odezwie się już do mnie… pewnie powie „a nie mówiłem?” i oleje mnie, bo na to zasłużyłam… Myśl o tym ją sparaliżowała. Dopiero co naprawiła relacje ze Slashem, a wszystko wskazuje na to, że znów wejdą na wojenną ścieżkę. Oczywiście tego nie chciała, ale Hudson może mieć do niej uzasadniony żal, że jak to kiedyś określił, przybiega do niego z płaczem, bo skurwiel Duff ją skrzywdził.
- Poczekam w salonie, ok? – zapytał, gdy weszli do domu.
Przytaknęła i rozejrzała się po pomieszczeniu. Spojrzała przepraszająco na Matta. Nie spodziewała się takiego brudu i bałaganu. Przecież minął tylko tydzień od awantury. Ich salon wyglądał podobnie do tego, co zastała, gdy pierwszy raz przekraczała wspólny dom członków zespołu Guns n’Roses ponad pięć lat temu. Na stoliku i podłodze walały się paczki po papierosach, pety, puste butelki po przeróżnych trunkach. Westchnęła zrezygnowana i skierowała się do sypialni, którą dzieliła z Duffem. W tym czasie mężczyzna zrzucił trochę śmieci z kanapy i siadając, pogrążył się w myślach. Ciągle bił się z myślami i nie mógł wyrzucić z myśli Abby. Jej wyznanie było tak szokujące, że kompletnie nie wiedział, jak sobie z nim poradzić. Nie chciał jej ranić, nie chciał, żeby poczuła się dotknięta, czy skrzywdzona. Był w sytuacji bez wyjścia. Wiedział, że odmawiając, sprawia kobiecie ból i przykrość. Ale, gdyby zgodził się na jej szaleńczy pomysł, gdyby się z nią związał, prędzej czy później zraniłby ją jeszcze bardziej. Sobą, swoim zachowaniem, swoim uzależnieniem, swoją przeszłością. Za bardzo mu na niej zależało, żeby skazywać ją na życie z kimś takim jak on. Nie chciał tracić z nią kontaktu, nie chciał, by zerwała z nim wszelkie relacje zawodowe i prywatne. Jednak zdawał sobie sprawę, że przebywanie w jego towarzystwie musiało być dla niej trudne. Abby, Abby… jak możesz być tak ślepa? Jak mogłaś sobie ubzdurać o mnie takie rzeczy? Spojrzał na zegarek. Wiedział, że Marta zamierzała spakować tylko najpotrzebniejsze ubrania i kosmetyki i niezbędne rzeczy Jeffa. Pogrążony we własnych myślach, dopiero teraz zauważył, że minęła już ponad godzina. Skierował się na piętro i zapukał do sypialni.
- Marta, może ci pomóc, bo dłu…
Siedziała na podłodze, otoczona ubraniami wyrzuconymi z szafy. Twarz miała ukrytą w dłoniach. Podszedł do niej i usłyszał cichy szloch. Przyklęknął przy niej i objął ją, wyciągając z jej rąk stosik koszulek. Nie chciał myśleć, jak musiała się czuć, pakując te wszystkie rzeczy. Przecież mieszkali tu od niedawna. Dopiero po ślubie się tutaj przeprowadzili i teraz musiała pakować swoje rzeczy, uciekając tym samym od krzywdy, którą wyrządził jej Duff i od tej, która mogła się zdarzyć, gdyby tutaj została. Przytuliła się do niego i wymamrotała ciche przeprosiny. Zaproponował, że pomoże jej spakować wszystkie potrzebne rzeczy, żeby nie musiała dłużej siedzieć w tym pomieszczeniu. Rozkręcił łóżeczko Jeffa i zniósł części i jedną z walizek do samochodu. Rozejrzał się nerwowo. Niby wiedział, że Duff jest teraz w studiu, ale nie chciał narażać Marty na możliwość spotkania się z nim. Wiedział, że nie jest na to gotowa. I zdawał sobie sprawę z tego, że nie mogą przewidzieć zachowania basisty. Sądząc po tym, co zastali w salonie, mężczyzna ciągle nadużywał alkoholu. Marta nie zauważyła foliowych paczuszek po białym proszku, a Matt nie zamierzał uświadamiać jej, że prawdopodobnie jej mąż wrócił także do ćpania.
- To już chyba wszystko, Matt – mruknęła po kilkudziesięciu minutach, gdy Matt wyniósł ostatnią torbę – pojedziemy od razu do Izzy’ego? Nie chcę męczyć go Jeffrey’em tyle czasu. Jeszcze nie czuje się najlepiej po tym… szpitalu…

Obudził ją telefon. Zmarszczyła brwi i okryła się szczelniej kołdrą. Źle się czuła i nawet nie zamierzała wstawać z łóżka tak wcześnie. Poza tym to i tak był telefon do Matta, w którego teraz pomieszkiwała. Nie spała prawie całą noc. Najpierw Jeff marudził i płakał, bo zaczęły mu się wyrzynać kolejne ząbki, później męczyły ją koszmary. W zasadzie zasnęła dopiero niecałe dwie godziny temu. Ciągle miała nadzieję, że w końcu się wyśpi, że przestanie czuć się jak zombie. Od czasu awantury w domu i zawału Jona, chodziła nieprzytomna i rozkojarzona. Czasem nie zdawała sobie sprawy z tego, że ktoś coś do niej mówi. Miała dość bezsennych nocy. Rozpaczliwie potrzebowała snu i zastanawiała się, czy nie mogłaby „pożyczyć” kilku tabletek nasennych od Matta. Nie wiedziała, skąd bierze te wszystkie lekarstwa, podejrzewała, że zdobywa je w niezbyt legalny sposób, ale teraz nie miało to znaczenia. Jego uzależnienie było dla niej wręcz błogosławieństwem. Już nawet nie potrafiła zliczyć, ile razy ratował ją swoimi pigułkami na uspokojenie. Nie prawił morałów na temat szkodliwości stosowania takich tabletek bez konsultacji z lekarzem. Nie kazał jej uważać z dawkami i częstotliwością. Nie próbował uspokajać jej tradycyjnymi metodami. Po prostu zdawał sobie sprawę, że w niektórych sytuacjach przytulanie, pocieszanie i uspokajanie to zdecydowanie za mało.
- Nie… Jeff, błagam – wymamrotała w poduszkę, gdy usłyszała, że maluch się obudził – pośpij jeszcze godzinkę…
Gdy usłyszała jego popłakiwanie, miała ochotę się do niego dołączyć. Nie tak miało wyglądać jej życie. Nie powinna spać teraz w domu swojego szwagra. Nie powinna bać się swojego męża. Przecież nie minął nawet rok od ich ślubu. Mieli być szczęśliwą rodziną. Mieli wspólnie wychowywać ich synka. Duff miał ją wspierać, wstawać do Jeffrey’a, gdy Marta będzie zmęczona. Nie tak powinno to wyglądać. Jednak czy nie była ostrzegana? Czy nikt nie prosił ją, żeby przemyślała, w jaki związek się pakuje? Czy nikt jej nie zasugerował, że jest zaślepiona? Czy nie usłyszała, że będzie cierpieć i płakać przez Duffa? Tylko czy to ciągle był ten Duff? Czy znała jeszcze swojego chłopaka, narzeczonego, a teraz męża? McKagan, którego znała, byłby teraz przy niej i zajmowałby się nią i ich synem. Synem, który coraz bardziej płakał i wiercił się w łóżeczku. Już miała wstać z łóżka, gdy usłyszała pukanie. Drzwi się uchyliły i pojawił się Matt.
- Pomyślałem… - spojrzał na nią niepewnie – zajmę się Jeffem, a ty się jeszcze prześpij, ok?
- Nie mogę cię tak wykorzystywać – wymamrotała i przetarła oczy – musisz iść do pracy…
- Nie ma problemu – wyciągnął Jeffa z łóżeczka – dziś robię wolne. A tobie naprawdę przyda się trochę snu… nie wyglądasz najlepiej… eee… to znaczy… ja – z zakłopotaniem próbował się wytłumaczyć – chodziło mi o to, że… wyglądasz na przemęczoną.
- Nie mogę przestać myśleć o tym wszystkim, nie mogę spać, nie mam siły uspokajać Jeffa – mruknęła – tak naprawdę na nic nie mam siły…
- Spróbuj zasnąć. Zajmę się młodym najlepiej, jak potrafię – widział, że chciała się sprzeczać – niczym się nie martw i nie kłóć się ze mną. Zajedziesz się psychicznie, jak tak dalej będzie…
Zanim zdążyła zaprotestować, wyszedł z Jeffem z sypialni. Nie miał nic przeciwko zajmowaniu się chłopcem. Był uroczym maluchem, Matt od zawsze lubił dzieci i przynajmniej czuł się potrzebny. Poza tym, oczywiście nie chciał przyznać tego otwarcie, czuł się winny. Czuł się winny za to, co jego brat zrobił tej kobiecie i jej synkowi. Czuł wstyd na myśl o tym wszystkim. Nie poznawał swojego brata. Owszem, nigdy nie był grzecznym, wspaniałym dzieckiem i później mężczyzną, ale nie spodziewał się po nim takich czynów. Zwłaszcza, że od chwili, gdy poznał Martę, naprawdę się zmienił. Poniekąd obwiniał się też o to, że to właśnie na Duffie odbiło się zachowanie ich ojca. Czy nie byłoby lepiej, gdyby to on, Matt, odziedziczył wszystkie te złe cechy, których nie sposób było nie widzieć w ich ojcu? Czy nie byłoby prościej, gdyby to on zachowywał się jak dupek, gdyby to on miał zapędy na stanie się domowym katem? Przecież nie miał nikogo, kogo mógłby zranić, więc takie cechy nikomu nie zrobiłyby krzywdy.
- No to, Jeff, co chcesz na śniadanie? – mruknął do chłopczyka, którego posadził w dziecięcym krzesełku – wiesz, że będziemy mieć dziś gościa? Do cioci Joan przyjdzie jej znajomy… myślisz, że się ucieszy?
Kilkanaście minut wcześniej zadzwonił telefon. Zupełnie nie spodziewał się takiego rozmówcy. Tym bardziej zaskoczyła go prośba mężczyzny. Słyszał, że jeszcze przed tą tragedią Joan, Slash bardzo jej pomógł i w jakimś stopniu się przyjaźnili, ale po tym wszystkim Hudson nie odzywał się i zachowywał, jakby jej nie znał. Matt mógł tylko podejrzewać, że gitarzysta odsunął się od większości swoich znajomych i przyjaciół. Nie kojarzył nawet czy Slash w ogóle był na ślubie Marty i Duffa. Nie było go w szpitalu u Izzyego. W roztargnieniu nie pamiętał, czy Slash zainteresował się, jak Joan trafiła nieprzytomna na izbę przyjęć. Był ciekaw, co u Joan, jak się czuje i jak sobie radzi z tym wszystkim. Gdy usłyszał, że Matt chce umieścić ją w ośrodku w Seattle, zapytał, czy mógłby wpaść się z nią pożegnać. Skąd ta nagła chęć spotkania? Co się zmieniło? Sam nie wiedział, co o tym myśleć. Bił się z myślami, czy dobrze zrobił, zgadzając się na tę wizytę. Bał się, że Joan znów się wystraszy albo zamknie w sobie. Powinien być cały czas przy niej? Czy zostawić Slasha sam na sam ze swoją siostrą?
- Cześć – otworzył drzwi, trzymając Jeffa na rękach – zaskoczyłeś mnie…
- No tak… jakoś tak wyszło – mruknął i odgarnął loki, które jak zawsze przysłaniały mu oczy – robisz za niańkę? – zmarszczył brwi i spojrzał na chłopczyka.
- W nocy nie dał nam trochę spać, więc zapropono…
- Co? Co tu się, kurwa, dzieje? Marta tu jest?
- Eee… ty nic nie wiesz?
Zaprowadził go do salonu i wyjaśnił sytuację. Ze zdziwieniem zauważył, że Slash ledwo nad sobą panował. Nie wiedział, co o tym myśleć. Wiedział, że Marta się z nim przyjaźniła, ale wydawało mu się, że od pewnego czasu ich relacje się zdecydowanie rozluźniły. Kiedy pojawił się w Los Angeles, już wtedy dało się zauważyć zgrzyty w relacji jego brata i bratowej z gitarzystą Guns n’Roses.
- Ona teraz śpi? – burknął, zapalając papierosa.
- Mam nadzieję… słuchaj, Slash…
- Chcę z nią pogadać – uciął temat - A Joan… mógłbym się z nią zobaczyć? Mam nadzieję, że się mnie nie… przestraszy.
- Ostatnio jest z nią trochę lepiej. Ale wiesz, jak to jest… chwila nieuwagi i zaczyna się panika, zaczyna się jej wszystko przypominać, wszystko na nowo przeżywa i zamyka się w sobie – westchnął - jeśli zauważysz, że coś jest nie tak… - poluźnił krawat – po prostu nie podchodź do niej… najlepiej od razu się wycofaj.
Skinął głową i wstał. Dopiero niedawno zdał sobie sprawę, że zależy mu na tej kobiecie. Dopiero teraz widział swoje błędy, niewłaściwe postępowanie. Docierało do niego, jak wielu ludzi skrzywdził swoim postępowaniem. Na szczycie piramidy, rzecz jasna, była Marta. Niedowierzał w to, jak zachował się wobec niej. Oddałby wiele, żeby móc cofnąć czas. Szczęście, że postanowiła dać mu drugą szansę. A Joan? Traktowała go jak przyjaciela. Pomógł jej kilka razy, mogła na niego liczyć. Ba! Nawet się do niego zbliżyła i zaufała mu, idąc z nim do łóżka. A co on zrobił? Odciął się od problemu. Starał się zapomnieć o tym, co ona przeszła. Starał się wyrzucić z pamięci wszystkie wspomnienia związane z tą kobietą. Wmówił sobie, że przecież ona i tak żyje teraz we własnym zamkniętym świecie, że jego rola skończyła się w chwili, gdy jej rodzina pojawiła się u niej w szpitalu.
- Joan? – wszedł niepewnie do pomieszczenia – Mogę?
Siedziała na łóżku, słuchając melodii, płynącej z gramofonu. Wydawało się, że nie zdaje sobie sprawy z towarzystwa. Przełknął ślinę, widząc, jak bardzo zmieniła się od ich ostatniego spotkania. Bał się spojrzeć jej w oczy. Bał się tego, co mógł zobaczyć. Powinien zapytać, jak się czuje? Może ją przeprosić? Nie wiedział, jak mogłaby zareagować na jego słowa. Postanowił usiąść w fotelu w bezpiecznej odległości od niej, nie chcąc jej wystraszyć.
- Saul – mruknęła – co tu robisz? – spojrzała na niego oczami, pozbawionymi jakichkolwiek oznak życia.
- Joan, c-cieszę cię, że cię widzę. Ja… pomyślałem, że będzie ci miło… eee…
- Usiądziesz koło mnie?
- A… a m-mogę? – zapytał zaskoczony.
Przysiadł się do niej i trzepiąc lekko głową, ukrył twarz w lokach. Kobieta wyciągnęła do niego paczkę żelków, którą trzymała w rękach. Uśmiechnął się szeroko. Uwielbiał żelki i zawsze śmiał się, gdy Joan przynosiła je na ich spotkania. Poczęstował się i przypadkowo musnął palcami jej kościstą dłoń. Prawie natychmiast zesztywniała i cofnęła rękę. Wstrzymał oddech, nie wiedział, czego się spodziewać. Modlił się, żeby kobieta nie zaczęła krzyczeć albo panikować. Jednak ona tylko wyszeptała ciche „przepraszam” i odkładając paczkę, nerwowo zaczęła wykręcać sobie palce. Patrząc na nią, poczuł nieprzyjemne ukłucie w sercu. Tak bardzo chciałby, żeby wróciła dawna Joan. Wesoła dziewczyna, którą pamięta z czasów, gdy u nich pomieszkiwała. Kobieta, z którą spędził kilka przyjemnych, bliskich chwil.

Nights in white satin, never reaching the end,
Letters I've written, never meaning to send.
Beauty I'd always missed with these eyes before.
Just what the truth is, I can't say anymore.

'Cos I love you, yes I love you, oh how I love you.

Gazing at people, some hand in hand,
Just what I'm going through they can't understand.
Some try to tell me, thoughts they cannot defend,
Just what you want to be, you will be in the end.

Nucił, mając nadzieję, że kobieta się uspokoi i przestanie stresować jego obecnością. Wiedział, że lubiła tę piosenkę. Ostatni raz to ona ją śpiewała, leżąc na jego klatce piersiowej po wspólnie spędzonej nocy. Miał nadzieję, że nie speszy jej tym utworem i nie wywoła u niej jakichś nieprzyjemnych skojarzeń z Ray’em. Po kilku chwilach niepewnie przysunęła się do niego. Hudson zaryzykował i objął ją lekko ramieniem, dając jednocześnie możliwość natychmiastowego wycofania się. Ulżyło mu, gdy Joan przytuliła się do niego i zaczęła razem z nim mruczeć tekst piosenki. Był zaskoczony. Z tego, co mówił Matt, kobieta unikała kontaktu fizycznego z innymi ludźmi. W zasadzie dała się dotknąć tylko swojemu bratu, który zajmował się nią przez cały czas, odkąd opuściła szpital.
- A może… chciałabyś pójść na spacer? – zaproponował – Matt mówił, że mało wychodzisz, a na dworze taka ładna pogoda…
- A-ale pójdziesz ze mną? – zapytała z przestrachem.
- Oczywiście, Joan.

- No nie wierzę!
Wyszczerzył zęby i zbiegł ze schodów. Uściskał serdecznie kobietę i zajrzał do wózka. Patrzyły na niego radosne, duże oczy. Maluch wyciągnął rękę, chcąc chwycić włosy mężczyzny. Zaśmiał się i wziął go na ręce. Lubił dzieci, ale niezbyt często miał z nimi do czynienia. Na swoje nie miał co liczyć, zwłaszcza po rozstaniu z kolejną kobietą, z którą jeszcze do niedawna snuł plany na przyszłość. Oddał malucha Marcie i wniósł do domu wózek. Zaprowadził kobietę do salonu i usiadł na fortepianie, który od jakiegoś czasu służył bardziej za element wystroju, niż za instrument.
- Cóż cię do mnie sprowadza, Dzieciaku? Tylko mi nie mów, że mam odwoływać trasy, bo chciałabyś trochę czasu spędzić z rodziną.
- Wręcz przeciwnie, Axl – mruknęła – czy… mógłbyś jakoś pokombinować, żebyście mieli więcej koncertów? Albo może jakaś europejska trasa… cokolwiek…
- Eee… chyba nie bardzo rozumiem. Pokłóciliście się, czy jaki chuj?
- Nie chcę o tym rozmawiać – odwróciła wzrok – więc… da się coś zrobić?
- No wiesz… - zamyślił się – w zasadzie to miałem proponować chłopakom parę koncertów, bo wiem, że ostatnio zaniedbałem to wszystko – zeskoczył z fortepianu i usiadł koło niej – Może pogadam z Sebastianem albo Joe, może się doczepimy czy coś… jak długi okres czasu cię satysfakcjonuje?
- Szczerze? W tej chwili jedyne, co przychodzi mi na myśl to… w-wieczność.
Chciał coś powiedzieć, ale w ostatniej chwili się rozmyślił. Podświadomie czuł, że lepiej nie pytać i nie próbować jej pocieszać. Cokolwiek się stało, lepiej, żeby nie ruszać tematu albo poczekać, aż sama zechce mówić. Popatrzył na Jeffa, który siedząc Marcie na kolanach, radośnie wyklaskiwał tylko sobie znany rytm. Rósł jak na drożdżach i coraz bardziej przypominał Duffa. Czuł lekkie poirytowanie, patrząc na to dziecko. Z jednej strony uwielbiał dzieci i ten maluch poprawiał mu humor. Jednak z drugiej strony denerwował go, bo przypominał mu, że sam raczej nie zostanie ojcem. Denerwował się, bo wszyscy prędzej czy później układali sobie życie i zakładali rodziny, a on wiecznie coś psuł. Albo był zbyt impulsywny i zrażał tym wszystkie kobiety albo za bardzo naciskał na wspólną przyszłość i dzieci albo po prostu na dłuższą metę, żadna z kobiet nie nadawała się do życia z nim.
- Dobra, Dzieciaku, zobaczę, co da się zrobić – cmoknął ją w czoło – słuchaj… - zerknął na zegarek – pogodziliście się ze Slashem? Bo kurwa… mówił, że… wpadnie niedługo, a…
- Jest ok, Axl – uśmiechnęła się lekko – i dziękuję.
- Wiesz, że nie ma za co – zrobił głupią minę do Jeffa, który radośnie zaczął podskakiwać na kolanach matki – to co? Jakaś herbata?

- Rachel, błagam, nie mam już siły – wysapała i oparła się o niego, jakby bała się, że się przewróci – muszę się napić…
Śmiejąc się, mężczyzna zaprowadził ją do stolika, przy którym siedzieli z większością składu Skid Row. Nie żałowała, że zgodziła się na to wyjście. W zasadzie propozycja Bolana spadła jej z nieba. Miała dość siedzenia w domu Matta i rozmyślania nad tym, co zrobił Duff. Musiała to jakoś odreagować. Impreza z zaprzyjaźnionym zespołem była czymś, czego od jakiegoś czasu potrzebowała. Nie przejmowała się tym, że całkiem sporo wypiła i była powodem głupich uśmieszków chłopaków. W zasadzie nigdy nie widzieli jej w takim stanie. Wspólne wypady do knajp z muzykami Guns n’Roses, dały im jakiś pogląd na to, jak zachowuje się brunetka. To ona zawsze stopowała albo karciła swoich przyjaciół za zbyt dużą ilość wypitego alkoholu. Dzisiaj to basista Skid Row pilnował, by dziewczyna nie przeholowała. Rzecz jasna, nie miał jej tego za złe. Każdy ma prawo do odstresowania się, zabawienia się, czy po prostu zapicia problemów. Wiedział zbyt dużo o problemach małżeńskich Marty, by prawić jej morały. Poza tym doskonale bawił się w jej towarzystwie. Wolał jej pijacką i wesołą postawę, niż smutne i zranione przez Duffa oblicze.
- Może pojedziesz z nami na kilka koncertów? – zagadnął Dave – parę występów z Alice In Chains i Anthraxem – skrzywił się – kogoś pojebało z tymi zespołami…
- Z wami? – dopiła resztkę Danielsa – a… a jako kto? Chcecie… nie macie groupies? – zapytała trochę bełkotliwie.
- Noo… ja tam nie miałbym nic przeciwko! – zaśmiał się Scotti i podsunął dziewczynie kolejną szklankę z whisky.
- Ty może nie, ale nie spotykasz się przypadkiem z jakąś blondynką? – zawołał Bolan i dodał – poza tym… sorry, chłopaki, ale w przeciwieństwie do mnie, nie macie u niej szans. Prawda, Kwiatuszku? – objął dziewczynę, która śmiejąc się, cmoknęła basistę w policzek.
- Bardzo… za-zapamiętajcie – wyciągnęła palec, jakby chciała im pogrozić – nie ma… nic lepszego od… od uzdolnionych basistów, o! – upiła kolejny łyk alkoholu i zapatrzyła się w jakiś punkt ponad plecami muzyków – oo! O kurwa… czy to Jason? – pokazała palcem na mężczyznę, stojącego przy barze.
- Jaki, kurwa, Jason? – wymamrotał perkusista.
- No Newsted! – próbowała wstać, ale zachwiała się i wylądowała na kolanach Rachela – ups… prze-przepraszam.
Wybuchła śmiechem, gdy Bolan objął ją w pasie i gwiżdżąc, zawołał po imieniu kolegę po fachu. Początkowo mężczyzna próbował udawać, że ich nie widzi. Jednak na dłuższą metę takie udawanie nie miało najmniejszego sensu. Podszedł do ich stolika, ciągnąc za sobą młodą dziewczynę, którą w końcu ośmielił się zaprosić na randkę. Nie spodziewał się spotkać nikogo znajomego w tym pubie i był zły, widząc muzyków ze Skid Row w towarzystwie Marty. Próbował ukryć przez znajomymi, że zaczął się z kimś spotykać. Nikt nie musiał wiedzieć, że poznał kobietę, nikt nie musiał sobie robić z tego powodu żartów. Zwłaszcza nie musiał powiadamiać o zaistniałej sytuacji kolegów z zespołu, którzy z pewnością nie daliby mu spokoju.
- Lucy?! – wykrzyknęła pijana brunetka, widząc dziewczynę u boku Jasona.
- Eee… Marta? Co ty…
Spojrzała niepewnie na towarzyszącego jej basistę i zlustrowała kompanów Marty szybkim spojrzeniem. Dwóch z nich kojarzyła, bo pojawiali się w sklepie Stradlina. Była zaskoczona, że widzi swoją koleżankę w piątkowy wieczór. Wprawdzie obiło się jej o uszy, że pokłóciła się z Duffem i wyprowadziła się do jego brata, ale nie sądziła, że spotka ją pijaną i imprezującą z zaprzyjaźnionymi muzykami.
- Jason! Przedstawisz nam swoją dziewczynę? – zawołał Dave.
Szybko przesunął się na kanapie, by zrobić przybyszom miejsce. Tym samym Marta została pozbawiona swojej miejscówki i musiała zostać na kolanach Bolana, który zupełnie się tym nie przejmował. Po kilkudziesięciu minutach Hill i Affuso zniknęli gdzieś, zaczepieni przez dwie młode dziewczyny. Sabo zajął się butelką wódki, która stała przed nim. Bolan, zsunął Martę z kolan, żeby lepiej widzieć przybyłą parę. Jako że był najbardziej trzeźwy z całego towarzystwa, zagadał Newsteda o plany koncertowe jego zespołu.
- Serio?! – wykrzyknął, gdy basista podzielił się z nim informacjami odnośnie miejsc, w których zagrają w najbliższym czasie – noo… to widzę, że ładny festiwal się szykuje! Jednego dnia wy, Aerosmith i Motley Crue, drugiego my z Alice In Chains i Anthraxem!
- Szkoda, że o wszystkim dowiaduję się ostatni – burknął i zaczął narzekać na Larsa i resztę zespołu – no kurwa, ja rozumiem, że mogą mnie nie lubić, czy inny chuj, ale czy ja im coś zawiniłem? Ja spowodowałem wypadek z Cliffem, żeby mnie o to obwiniali? Jak mają mnie tak dość, to niech sobie znajdą innego basistę, którym będą pomiatać…
- No cóż – westchnął Rachel i zwrócił się do Marty – to co? Teraz dasz się przekonać i pojedziesz z nami?
Dziewczyna zamiast odpowiedzieć, niebezpiecznie przechyliła się w stronę mężczyzny. Po chwili basista zorientował się, że otumaniona zbyt dużą ilością alkoholu, po prostu zasnęła. Zaśmiał się pod nosem i objął ją, pozwalając jej wtulić się przez sen w jego klatkę piersiową. Nie widział najmniejszego problemu w tym, do jakiego stanu doprowadziła się brunetka. Póki miał ją na oku, nie działo się nic złego. Poza tym uprzedził Izzy’ego, u którego miała nocować, że zabierają ją do klubu na imprezę-popijawę. Kurwa, przecież dziewczynie też się coś od życia należy! Jak jej pieprzony mąż o nią nie dba i ma ją gdzieś, to czemu nie może się sama rozerwać w gronie przyjaciół? Pomyślał Rachel i po chwili niezbyt trzeźwym wzrokiem spojrzał na Jasona i Lucy, którzy zbierali się do wyjścia. Pożegnał się z nimi i obudził praktycznie nieprzytomną Martę. W zasadzie nie mógł powstrzymać ironicznego uśmiechu, patrząc na tę młodą kobietę. Mimo że znali się już parę lat, nigdy nie widział, żeby tak się upiła i straciła kontrolę. Kiedy jej głos stawał się coraz bardziej bełkotliwy i kiedy całkiem zatraciła poczucie rzeczywistości, zarządził powrót do domu. Złapał taksówkę, jednak możliwość zwrócenia całego wypitego alkoholu podziałał na kierowcę. Po kilku minutach jazdy Rachel był zmuszony wyprowadzić dziewczynę z samochodu i zaprowadzić ją do domu Izzy’ego.
- No, Młoda… - mruknął, gdy dziewczyna słaniając się na nogach, dzielnie próbowała iść przed siebie – mam ci pomóc?
Pomimo jej protestów, podszedł do niej i łapiąc ją w pół, przerzucił sobie pijaną brunetkę przez ramię. Zupełnie nie przeszkadzał jej fakt, że wisi głową w dół. Zaczęła wystukiwać na plecach basisty jakiś nieskładny rytm. Śmiejąc się, mruczała pod nosem. Po chwili z pijacką chrypą zaczęła wykrzykiwać tekst piosenki.

I'm the man in the box
Buried in my shit
Won't you come and save me, save me

Feed my eyes, can you sew them shut?
Jesus Christ, deny your maker
He who tries, will be wasted
Feed my eyes now you've sewn them shut

I'm the dog who gets beat
Shove my nose in shit
Won't you come and save me
           
            - Gdzie… ty, gdzie ty mnie… prowadzisz? – ocknęła się jakby z amoku – naty-natychmiast mnie postaw! – nieskoordynowanymi ruchami próbowała poklepać go plecach – Bolan! – zaczęła krzyczeć - Postaw… na ziemi!
            - Cicho! Pół miasta obudzisz – skarcił ją i przy akompaniamencie jej pisku, obrócił się kilka razy wokół własnej osi – Marta, ciszej, bo nas policja zaraz zgarnie – zaśmiał się i niezrażony jej protestami, niósł ją dalej.
            Po kilku minutach dotarli do celu i Rachel zapukał głośno w drzwi. Minęło kilka chwil, zanim usłyszał kroki i kilka przekleństw. Pojawił się Izzy, który zlustrował zaspanym wzrokiem basistę i dziewczynę, którą ciągle miał przerzuconą przez ramię i która ciągle podśpiewywała. Bez słowa wpuścił ich do środka i powolnym krokiem zaprowadził ich do salonu. Bolan postawił Martę i posadził ją na kanapie. Brunetka z błogim uśmiechem na ustach, przymknęła oczy i bełkocząc coś pod nosem, przechyliła się i wtuliła twarz w poduszkę. Stradlin zmarszczył brwi i spojrzał pytająco na mężczyznę.
            - No co?
            - Ile ona, do cholery, wypiła?
- Nie mam pojęcia – uśmiechnął się – ale nie jest małą dziewczynką, żebym mówił jej, co ma robić…
- Ta… - schylił się i podniósł nogi dziewczyny, żeby położyć je na kanapie – dzięki, że ją przyprowadziłeś – mruknął z dziwnym grymasem na twarzy.
- Nie ma sprawy. Wszystko ok?
Kiwnął głową i burknął pod nosem coś, co miało zabrzmieć jak „żebra”. Minęły dwa tygodnie od agresywnej napaści Duffa, a gitarzysta ciągle boleśnie odczuwał skutki tego pobicia. Przy zbyt gwałtownych ruchach czuł się tak, jakby ktoś wbijał mu szpilki w dolną część pleców. Przy większym wysiłku albo zbyt głębokich oddechach, męczył się z niezbyt przyjemnym uciskiem w klatce piersiowej. Ciągłe zawroty głowy spowalniały jego ruchy i jeszcze bardziej podsycały w nim nerwy. Z chęcią odegrałby się na mężczyźnie, który tak brutalnie i bezpodstawnie go pobił. Co go powstrzymywało? Może fakt, że tak naprawdę poza ulżeniem sobie fizycznie, kompletnie nic by nie zyskał? Być może nie chciał się mścić przez wzgląd na Martę, która już wystarczająco mocno przeżywała całą sytuację? A może to świadomość, że Duff nie był wtedy sobą i tak naprawdę nie kontrolował tego, co robił? Zresztą… kurwa, wpierdolę mu i co dalej? Może wyląduje w szpitalu, może to oleje, może nic mu się nie stanie, a ja wyjdę na skurwysyna. Dam mu w mordę, ale to nie pomoże ani Marcie, ani tym bardziej Jeffowi odzyskać ojca. Po wymianie kilku zdań z Rachelem, basista skierował się do wyjścia. Uprzedził Izzy’ego, że wpadnie albo zadzwoni do Marty, jak już wytrzeźwieje, bo mają dla niej propozycję i opuścił dom. Stradlin wrócił do swojej przyszywanej siostry i próbował nawiązać kontakt z upojoną alkoholem kobietą.
- Marta… wstań, zaprowadzę cię do łóżka – poklepał ją lekko po policzku i zmusił do tego, żeby na niego spojrzała – słuchasz mnie? – powoli zwlekła się z kanapy - Super… to teraz… hej hej! – złapał ją szybko, gdy się zachwiała i ostrożnie zaprowadził ją na piętro – Ładnie się urządziłaś – mruknął i zmarszczył brwi – co jest?
Nie wiedział, co się dzieje. Słaniająca się na nogach brunetka, zbliżyła się do niego i próbowała coś powiedzieć. Czekał cierpliwie, jednak nie wiedział, czy dziewczyna w ogóle coś z siebie wykrztusi. No i czego mógł się spodziewać po tak pijanej osobie? Zaśmiał się, gdy zaczęła rozpinać koszulę, którą wciągnął na siebie, gdy usłyszał pukanie do drzwi. Tonem, jakby mówił do małego dziecka, zaczął jej tłumaczyć, że to nie jego trzeba przygotować do spania. Nie rozumiał, jakim cudem raz była ledwie przytomna, a za chwilę tryskała energią, nie potrafiąc się wyciszyć.
- Nie… ty… nie rozumiesz – wymamrotała i pozbyła się swojej koszulki – on… gadał, ale ty… trzeba zmienić…
- Że co? Marta, do cholery, co ty robisz? – złapał jej ręce, które skierowały się do paska od jego spodni.
- Prze-przecież o to… przez to… wpierdol… - bełkotała coraz bardziej i wyszarpnęła dłonie z jego uścisku – skoro dostałeś… to… za co przynajmniej… żebyś miał za co…
Zupełnie straciła kontrolę nad tym, co robiła. Po głowie kołatała się jej tylko jedna rzecz. Te kilka nieprzyjemnych, bezpodstawnych oskarżeń, które wykrzyczał jej Duff. Cały czas słyszała jego głos, który atakował i ranił. Ile razy Stradlin cię posuwał, co?!  Tak absurdalne zarzuty. Nie rozumiała dlaczego. Nie wiedziała, skąd wytrzasnął takie myśli. Wyzwał ją od szmat i dziwek. Chciał ją skrzywdzić. Skatował Izzy’ego. I to wszystko tylko dlatego, że zarzucił jej zdradę. Skoro wydarzyło się tyle rzeczy, mimo że byli niewinni, czy nie należały się im jakieś przeprosiny, zadośćuczynienie? I jeszcze Slash… ciągle przeżywała spotkanie z nim w domu Matta. Był zły, próbował udawać, że tak nie jest, jednak nie potrafił się opanować. Wiedziała, ile trudu kosztowało go, by nie wygarnąć jej, że ją uprzedzał. Widziała w jego oczach żal i współczucie, ale widziała też czyhającą nienawiść i niepohamowany gniew. Spodziewała się usłyszeć od niego „A nie mówiłem? Nie ostrzegałem, że tak będzie? Nie masz prawa prosić o pomoc i wsparcie.”. Ale co zrobił mężczyzna? Znowu ją zaskoczył. Powiedział, że mu przykro, że tym razem może na niego liczyć. Jeśli chce, to może nawet wrócić do domu, w którym kiedyś z nimi mieszkała. Obiecał jej nawet, że nie rzuci się z pięściami na Duffa przy pierwszym spotkaniu. Początkowo myślała, że się przesłyszała. Jednak później zrozumiała, że Slash naprawdę chciał naprawić ich relacje i ani myślał robić rzeczy, które ją jeszcze bardziej zranią. Zranią tak, jak jej mąż. Mąż, który był alkoholikiem, który prawdopodobnie był zbyt słaby albo nie miał wystarczającej motywacji, by wyjść z nałogu. Jak mogłeś nas tak potraktować? Co myśmy ci zrobili? Czym zasłużyliśmy ja coś takiego? Krzyczała w myślach. Zaczęła się szarpać z mężczyzną, który próbował spacyfikować jej pijackie zachowanie; zachowanie, które nigdy nie miałoby miejsca, gdyby była trzeźwa. Gdyby ktoś przyglądał się temu z boku, zapewne miałby niezły ubaw. Jednak gitarzyście, który walczył z irracjonalnymi zapędami brunetki, wcale nie było do śmiechu. Nie chciał przypadkiem zrobić jej krzywdy i na pewno celowo nie mógłby jej uderzyć. Zupełnie nie miał pomysłu, jak ją zatrzymać i sprawić, żeby trochę wytrzeźwiała. Nie chciał jej też zostawić samej w takim stanie. Zresztą wątpił, czy siedziałaby spokojnie w tym pokoju i pozwoliła mu odetchnąć.
- Ej, ej! Dość, kurwa! – krzyknął, gdy dotarło do niego, że Marta zamierza się rozebrać – Marta, ja pierdolę, ogarnij się! Co ty wyrabiasz?! Przestań się rozbierać!
- Bo… bo, kurwa, co?! – wrzasnęła – przecież podobno… już… już mnie rżnąłeś! – stanęła na palcach i chciała go pocałować, jednak szybko odwrócił głowę - M-może chcę się… chcę dowiedzieć się, jak… jak to, kurwa, jest?! – znowu próbowała sforsować jego pasek od spodni - B-bo jakoś cały… jebany czas nie wiem, dla-dlaczego o-on wyzwał mnie od dziwek! – sama wyswobodziła się z jeansów, które miała na sobie – no Stradlin! Nie chcesz… nie zobaczysz… za co dostałeś po mordzie? No… pieprz s-się… ze mną… Nie… nie podobam ci się?!
- Ja pierdolę, cierpliwości – mruknął zrezygnowany i starał się nie patrzeć na dziewczynę.
Łudził się, że brunetka odpuści albo w końcu padnie, upojona zawrotną ilością alkoholu, który w siebie wmusiła. Nie wiedział, czy ma dalej z nią walczyć, czy czekać aż sama zrezygnuje. Wiedział, że to wszystko było tak naprawdę wymuszone przez whisky, czy wódkę, że spotęgowały się w niej ból, żal i upokarzające oskarżenia, że próbowała dać temu wszystkiemu upust. Fakt, pomysł, który przyszedł jej do głowy w pijackim amoku, nie był najszczęśliwszym i najlepszym rozwiązaniem. Pocieszał się tym, że przynajmniej nie chciała zrobić sobie krzywdy, czego w głębi ducha bał się najbardziej. Kurwa… jak ona mogła się tak najebać?! Drgnął nerwowo, gdy poczuł, jak jej dłonie zsuwają się po jego torsie aż do podbrzusza. Jej długie paznokcie przyjemnie drażniły jego skórę. Czuł na sobie jej ciepły oddech. Przez jego ciało przeszedł delikatny dreszcz i z niepokojem zauważył, że zrobiło mu się gorąco i serce zaczęło szybciej bić. Mimo wszystko był zdrowym, prawidłowo reagującym mężczyzną. Czy znał jakiegokolwiek faceta, który odmówiłby kobiecie, która tak nachalnie próbuje go zaciągnąć do łóżka?
- Ok… ok! Marta… przekonałaś mnie… - położył dłonie na jej biodrach - możemy… spróbować…
Zacisnął oczy i przeklinając się w duchu, zaczął ją całować. Gorliwie oddawała pocałunki i przysunęła się do niego. Nie do końca wiedział, czy jest aż tak bardzo spragniona bliskości, czy dała się ponieść pożądaniu, napędzanemu przez alkohol. Nawet nie zauważyła, kiedy zaczął prowadzić ją w kierunku łazienki. Skoro plan A nie zadziałał, czas wprowadzić w życie plan B. Zdecydowanie trudniejszy plan B. Czuł się co najmniej dziwnie. Stał na progu docelowego pomieszczenia i całował się z kobietą, którą traktował jak siostrę i która stała przed nim w samej bieliźnie. Próbował sobie wmówić, że ma przed sobą kompletnie inną kobietę. Próbował przekonać siebie, że cel uświęca środki. Jednak musiał przyznać, że przymykając oko na sytuację, była to całkiem przyjemna czynność. Starał się nie zwracać uwagi na smak, ani miękkość jej ust. Próbował skoncentrować się i skupić na tym, co zamierzał zrobić. Było mu coraz trudniej zapanować nad pijaną brunetką i nad tym, co z nim robiła. Jezu… Marta, wybacz mi to wszystko… powtarzał w myślach i modlił się, żeby nagle nie oprzytomniała i nie przejęła inicjatywy.
- Stradlin, co ty… robisz… - oderwała się od jego ust i próbowała zsunąć z niego spodnie – czemu… po co… nie przesta…
- Ciii…
Uniósł ją, pozwalając jej, by otoczyła nogami jego biodra. Tak było zdecydowanie łatwiej i wygodniej. Miał nadzieję, że jutro nie będzie pamiętać tego wszystkiego. Podejrzewał, że znienawidziłaby albo jego albo samą siebie. Kurwa! Kurwa, dziewczyno! Poczekaj jeszcze chwilę! Krzyczał w myślach, gdy objęła go jedną ręką, a drugą sięgnęła na plecy, by rozpiąć stanik. Wiedział, że nie ma więcej czasu, więc szybko wszedł z dziewczyną pod prysznic i odkręcił zimną wodę. Zacisnął zęby, gdy usłyszał jej przeraźliwy pisk i gdy zatopiła w jego przedramionach paznokcie. Miał nadzieję, że szok spowodowany lodowatą wodą, ją otrzeźwi i przede wszystkim ostudzi jej rozgorączkowane zapędy. Skrzywił się, gdy zaczęła wrzeszczeć i szarpać się. Ani myślał ją teraz puścić. Im dłużej stała pod prysznicem, tym szybciej przestanie się niewłaściwie zachowywać. Po niespełna pięciu minutach brunetka straciła świadomość i zasnęła. Zaniósł ją do sypialni i przykrył kołdrą. Wolał nie myśleć, w jakim stanie będzie, jak rano się obudzi. Miał nadzieję, że nie będzie zbyt wiele pamiętać.

            Spacerowała pod ramię z mężczyzną w średnim wieku. Poczucie winy zżerało ją od środka. Nie wiedziała, czy bardziej było jej wstyd, gdy myślała o przeszłości i całym swoim dorosłym życiu, czy gdy teraz patrzyła na swojego towarzysza. Zawsze wmawiała sobie, że rodzice wymagali od niej zbyt dużo, że stawiali zbyt wysoko poprzeczkę. Wiedziała, że nigdy nie była idealna, że postępowała głupio, niewłaściwie, czasem niemoralnie, ale to było jej życie. Od początku do końca jej wybory, ambicje, czy chęci. Nie uległa presji matki, która chciała dokonać niemożliwego i mieć córkę-geniusza. Sprzeciwiała się wszelkim zapisom na tańce, przeróżne sporty i indywidualne i zespołowe, na dodatkowe lekcje, które miały zachęcić ją do nauki i rozwinąć w niej jakieś pasje. Buntowała się na każdym kroku i każdorazowo udowadniała Jennifer, że nie jest i nigdy nie będzie córką, którą sobie wymarzyła. Jednak, czy nie lepiej było słuchać się starszej i bardziej doświadczonej osoby? Nie lepiej było postępować wedle życzenia matki? Coraz częściej zastanawiała się, jak wyglądałoby jej życie, gdyby nie rzuciła wszystkiego i nie ruszyła w świat na trasy koncertowe z przeróżnymi muzykami. Jak wyglądałoby jej życie, gdyby nie została groupie? Owszem, była to fajna przygoda na kilka lat, ale nie na całe życie. Co mogła teraz zdziałać z taką przeszłością? Gdzie mogła szukać przyjaciół, czy pracy, skoro ciążyło na niej niezbyt miłe określenie darmowej dziwki dla muzyków? Nawet nie miała siły tłumaczyć ignorantom i ludziom spoza środowiska, kim tak naprawdę była.
            - Katie… wróć do domu – usłyszała ciepły głos, który wyrwał ją z zamyślenia.
- Tato, wiesz, że nie mogę – mruknęła – i nie chcę… obiecałam Mattowi, że pomogę mu w restauracji. Mam tam… przyjaciół. Tutaj nie jestem mile widziana – spuściła głowę - zwłaszcza teraz, jak przeze mnie wylądowałeś w szpitalu.
- Nie mów tak! To nie była twoja wina – ujął jej podbródek i zmusił, by spojrzała mu w oczy – nie możesz się oskarżać o coś, na co nikt nie miał wpływu. Kate… nasz dom jest twoim domem, oboje z mamą cię kochamy i…
- Nieprawda – przerwała mu i ze łzami w oczach odwróciła wzrok – nieprawda – powtórzyła szeptem – myślisz, że nie wiem, że uważa mnie za swoją porażkę? Tyle lat wymagała i wiecznie było jej mało! Tyle lat udawała przed całą rodziną, może oszukiwała nawet samą siebie… nie jestem dzieckiem, które sobie wymarzyła…
- Skarbie, to nie tak…
- Jak byłeś w sz-szpitalu, wykrzyczała m-mi w t-twarz, że to moja wina! – pierwsze łzy potoczyły się po jej policzkach – N-nazwała mnie d-dziwką! M-może m-miała rację… m-może j-jestem małą, p-puszczalską dziwką, k-której wstydzi s-się cała rodzina!
- Och, Katie…
Szybko przytulił do siebie szlochającą dziewczynę. Zupełnie nie wiedział, co powiedzieć. Często kłócił się ze swoją żoną o ich jedyną, żyjącą córkę. Nie raz zarzucał jej, że jest zbyt surowa dla tego dziecka. Nie pamiętał, ile razy sprowadzał ją na ziemię, mówiąc, że Kate nie jest i nigdy nie będzie Jane. Tłumaczył, że nie może wyładowywać swojego żalu na tej dziewczynie. Przecież to nie jej wina, że jej siostra nie przeżyła, a jej się udało. Przecież ona nawet nie miała pojęcia o istnieniu Jane. Nie miała pojęcia, że Jennifer próbuje zrobić z niej córkę, którą nigdy nie będzie. Nie wiedziała, że Jen próbuje ją ukształtować wedle obrazu nieżyjącej Jane, który miała w głowie. Jennifer McKagan żyła w dwóch różnych światach. Tym rzeczywistym i tym, w którym ich najstarsza córka żyje i jest idealnym, wymarzonym dzieckiem. Czasem uparcie starała się połączyć oba światy. Tylko nigdy nie pomyślała, że przez jej zachowanie cierpi Kate. Jak Jen mogła ją tak potraktować? Jak mogła ją tak nazwać? Przecież to nasze dziecko… nasza córka. Co ja mam jej teraz powiedzieć? Że Jen wcale tak nie myśli i powiedziała to w nerwach? Mam jej powiedzieć o Jane? Mam powiedzieć, że choćby nie wiem, co zrobiła, dla jej matki zawsze będzie gorszą wersją, wyśnionej córki? Że nawet gdyby dała z siebie wszystko, nigdy nie będzie lepsza od idealnego obrazu starszej siostry?
- Ciii… nie płacz, Serduszko – gładził ją po głowie i próbował uspokoić – mama była zdenerwowana… Ona cię kocha, o wiele bardziej niż ci się wydaje, ale nie potrafi tego okazać…
- A t-ty? K-kochasz mnie, w-wiedząc, co r-robiłam, k-kim byłam?
- Najbardziej na świecie.
Pozwolił, by wtuliła się w niego mocniej. Stopniowo zaczęła się uspokajać. Zaproponował, by usiedli na pobliskiej ławce. Miał do niej tyle pytań. Potrzebował wyjaśnień, co się stało; zapewnień, że jest lepiej; rozgrzeszenia i zapewnienia, że nie mógł nic zrobić, by temu wszystkiemu zapobiec. Wiedział, że Kate nie będzie chciała mówić, bojąc się, że pogorszy stan jego zdrowia. Jednak dochodził do siebie po rozległym zawale. Gdy wyszedł ze szpitala, Carol załatwiła mu pobyt w sanatorium, w którym miał spędzić jeszcze kolejny tydzień. Wolał, żeby była z nim szczera i powiedziała mu całą prawdę. Denerwowałby się bardziej, gdyby nie znał wszystkich faktów i samemu próbował wykombinować, co się stało. Bardziej zestresowałaby go sytuacja, w której musiałby się wszystkiego domyślać.
- Chcesz… opowiesz mi o tej ciąży?
- Tato, twoje serce…
- Nic mi nie będzie – zapewnił i ścisnął jej dłoń – chciałbym, żebyś była ze mną szczera. Wiesz, że póki nie poznam prawdy, denerwuję się, że nic nie wiem.
- Jak ciotka Joan… jak to wszystko się wydarzyło… byłam, a przynajmniej tak mi się wydawało, z Nikkim… to znaczy… no po prostu spędzałam z nim najwięcej czasu, p-przywiązałam się do niego i było miło… - nie wiedziała, jak przekazać to wszystko, by nie brzmiało zbyt melodramatycznie – po ślubie Duffa i Marty zaczęłam podejrzewać, że jestem w ciąży. Bałam się tego, bałam się zrobić test, bałam się iść do lekarza. Jak powiedziałam o tym Sixxowi… w życiu nie widziałam go tak wkurwionego, k-kazał mi się tego pozbyć albo… w-wypierdalać… nie wiedziałam, co ze sobą zrobić, byliście przejęci tą napaścią na Joan…
- Kate?
- Nie! Tato, nie zrobiłabym tego – mruknęła, odpowiadając na niezadane pytanie – potrzebowałam… musiałam się komuś wygadać, nie chciałam wam zawracać głowy, nie miałam nikogo bliskiego… nawet nie wiem, kiedy znalazłam się u Stradlina. Tylko on wiedział o całej sprawie. Przekonał mnie, że sobie poradzę, żebym miała gdzieś tego dupka… p-później z każdym tygodniem zaczęłam się coraz gorzej czuć, namówił mnie, żebym w końcu poszła do lekarza. Okazało się, że to ciąża pozamaciczna. Coś trochę poszło nie tak, jak powinno… ja nie wiem, to był jakiś medyczny bełkot…
- To pewne, że… że nigdy…
- Tak powiedzieli… może to i lepiej? – wtuliła twarz w jego kurtkę – nie nadawałabym się na matkę…
- Nie mów tak! Na pewno… na p-pewno byś sobie poradziła…
- Taa… nauczyłabym córkę jak się szmacić i puszczać z facetami, którzy mają ją głęboko w dupie?
- Kate!
- No co? Tato, taka prawda. Mogę sobie wmawiać, co chcę, ale to nie zmieni tego, co robiłam i tego, jak byłam traktowana!
- Ważne, że teraz chcesz żyć inaczej.
Jasne, tato… inaczej. I dlatego wplątałam się w kolejny dziwaczny układ, o którym raczej nie powinieneś wiedzieć. Nikt nie powinien o nim wiedzieć. Nie potrzebuję kolejnego wytykania mi błędów. Może to kolejny błąd, ale przynajmniej nikt mnie nie rani i ja nikomu nie robię krzywdy. On nie jest takim samym chujem jak Sixx… nie mam się czego obawiać i jest fajnie. Czego chcieć więcej? I tak nie mam szans na normalną rodzinę i męża. Który facet chciałby za żonę byłą groupie, którą miał cały pieprzony muzyczny półświatek?!

piątek, 7 marca 2014

47.



Well... w końcu zebrałam się w sobie i coś skleciłam
od razu uprzedzam nie jest to rozdział wysokich lotów, zdaję sobie z tego sprawę
jednak z każdą kolejną przerwą ciężej jest wrócić do pisania,
poza tym... niestety jestem coraz starsza, a w przypadku blogowania jest to raczej minus...
ciężko jest mi się skupić, zebrać myśli, bo krążą zupełnie gdzieś indziej, dlatego rozdział taki pourywany i chaotyczny
zlepki krótszych lub dłuższych scenek, które w zasadzie musiały jakoś tam się pojawić, które wrzuciłam do jednego koślawego rozdziału
mam nadzieję, że kolejny rozdział pod względem akcji, sytuacji, zjawisk, scen i innego gówna będzie lepszy
motyw przewodni Pantera-Hollow, w którym jestem absolutnie zakochana i nie mogłam się powstrzymać, żeby go tu nie wcisnąć :D
tak wiem, Marta jest Waszą najmniej lubianą postacią :P
jeśli są błędy, literówki czy coś, to wybaczcie jestem ślepa i nie nadaję się do korekty własnych tekstów :D
***
Gdy wszedł do pokoju, spała. Rozkopała kołdrę, odkrywając swoje drobne, zwinięte w kłębek ciało. Sweter Matta, który miała na sobie, wydawał się gigantyczny. Dostrzegł sine pręgi na jej nadgarstkach. Zacisnął pięści, by stłumić złość. Po telefonie swojego brata, zadzwonił do Tony’ego z wyjaśnieniami i od razu złapał najbliższy możliwy lot do Los Angeles. Przez ponad godzinę słuchał opowieści rozgorączkowanego Matta, który relacjonował mu wczorajsze wydarzenia. Był prawie pewny, że jego najgorsze obawy się potwierdzą. Nie był w stanie dopuścić tego do świadomości, ale wszystkie okoliczności były przeciwko niemu. Z bólem serca musiał przyznać, że prędzej uwierzy w to, że jego własny brat próbował skrzywdzić tę drobną dziewczynę, niż w to, że jej stan i wczorajszy strój nie mają związku z Duffem. Usiadł na skraju łóżka i okrył ją kołdrą. Dopiero teraz zauważył, że ma zapuchniętą od płaczu twarz. Coraz bardziej nie podobało mu się to. Nie wyglądało to na zwykłą kłótnię, czy nieprzyjemną wymianę zdań.
- Jon… no kurwa… nie dzwoniłbym, ale… - do pokoju zajrzał Matt – spanikowałem, a ona… ona no… nie chciała nic mówić… cały czas tylko szlochała i mamrotała pod nosem, że nie może tam wrócić…
- Dobrze zrobiłeś… chyba będę musiał sobie poważnie pogadać z naszym młodszym braciszkiem – spojrzał na mężczyznę – idziesz do restauracji?
- No… skoro jesteś… zostałbyś z Martą? I Joan niedługo wstanie – poprawił krawat – mamy mieć jakąś kontrolę w przyszłym tygodniu, muszę tam parę spraw dopilnować.
- Nie spiesz się i pozałatwiaj wszystko na spokojnie.
Znów został sam ze swoimi myślami. Patrząc teraz na dziewczynę, nie mógł odpędzić od siebie nieprzyjemnego poczucia, że to wszystko jego wina. Może jego szczera chęć pomocy matce przy wychowaniu najmłodszych dzieci, wcale nie była dobrym pomysłem? Może tylko pogorszył sytuację? Czy gdyby się nie wtrącał, mama poradziłaby sobie lepiej z Duffem i Mattem? Czy gdyby nie ojcował niesfornemu bratu, chłopak wyrósłby na lepszego człowieka? Jakie błędy popełnił? Przecież starał się ze wszystkich sił. Chciał wychować swoje dzieci i jednocześnie ukoić ból po stracie Jane, pomagając mamie z jej pociechami. Zupełnie tak, jakby opiekując się dwójką dzieciaków, mógł zabić poczucie winy, które towarzyszyło mu każdego dnia. Co zrobił nie tak? Przecież nie mógł wychować Duffa na tak złego człowieka. Przecież wiedział, że farbowany blondyn się zmienił, że nigdy nie był aż takim dupkiem. Po odejściu z wojska, chciał odkupić swoje winy, chciał być dla innych wsparciem w trudnych chwilach, chciał być w pewnym stopniu wyrocznią, ale przede wszystkim chciał być w pełni oddany swojej rodzinie i być przy niej zawsze, gdy będzie go ktoś potrzebował. A teraz… teraz znów zawiódł, znów okazał się beznadziejnym człowiekiem, który zamiast pomagać, szkodzi jeszcze bardziej. Ukrył twarz w dłoniach. Modlił się, żeby nie było tak źle, jak mu się wydawało. Z zamyślenia wyrwał go cichy krzyk. Brunetka zerwała się z łóżka, dysząc ciężko. Oczy napełniły się łzami. Dopiero po kilku chwilach dotarło do niej, że nie jest sama w pomieszczeniu.
- J-jon? C-co… j-jak – drżącą dłonią otarła twarz i odgarnęła włosy z twarzy – s-skąd…
- Matt mówił, że chyba mnie potrzebujesz i och…
Dziewczyna wyplątała się z pościeli i szlochając cicho, wtuliła się w mężczyznę. Zaskoczony objął ją mocno i zaczął czule gładzić po głowie i plecach. Kiedy ostatni raz kogoś tak tulił? Kiedy po raz ostatni ktoś tak się w niego wtulał? Czy to nie była Kate kilkanaście lat temu, gdy nie była jeszcze butną nastolatką, a później samodzielną, niesłuchającą nikogo, niezależną kobietą? Mała, urocza Katie, jego ukochana córeczka, która szukała pocieszenia w jego ramionach, której był skłonny wszystko wybaczyć. Już dawno zapomniał, jakie to uczucie. Teraz, trzymając w ramionach Martę, obudziła się w nim uśpiona od lat ojcowska troska. Doskonale zdawał sobie sprawę z tego, co brunetka do niego czuła. W sumie od razu ją rozszyfrował. Podejrzewał to od samego początku, gdy Joan była w szpitalu. Wiedział, że się tego wstydziła, ale dla niego było to lepsze niż jakikolwiek komplement, który mógł usłyszeć. Stanowiło to pewnego rodzaju wyróżnienie, na które jego zdaniem nie zasłużył.
- Nie musisz nic tłumaczyć – szepnął – powiedz mi tylko… to Duff?
- O-on… g-głupoty… j-ja c-chciałam s-się w-wyrwać… k-krzyczał, ż-że go z-zdradziłam, ż-że Jeff nie j-jest jego…
- Co?!
- J-ja p-przysięgam… j-ja n-nigdy nie… j-ja… k-kopnęłam g-go… g-go, b-bo n-nie c-chciał m-mnie p-puścić… k-kopnęłam t-tam… j-ja… b-był pijany… c-coś ć-ćpał… k-krzyczał i w-wyzywał…
- Zrobił ci jakąś krzywdę? – zapytał przez zaciśnięte zęby, próbując kontrolować narastający w nim gniew – Zrobił ci coś, Dziecinko?
Oderwała się i pokazała mu sine nadgarstki. Ciągle mamrotała, że nie zrobiła nic z rzeczy, o które oskarżał ją Duff. Szlochała, powtarzając, że musiała się wyrwać, że nie chciała uciekać się do drastycznych metod, żeby ją puścił. Zdawała się nie słyszeć pytania Jona, czy prócz śladów na rękach, odniosła jeszcze jakieś obrażenia. Czuła ulgę, że jest przy niej. Dawał jej poczucie bezpieczeństwa. Wiedziała, że przy nim nic jej nie grozi, że nie pozwoli jej skrzywdzić.
- Marta… skup się… - mruknął – czy coś ci się jeszcze stało prócz tych siniaków?
- J-jon, musisz m-mi u-uwierzyć… J-jeff jest j-jego… ja nigdy g-go n-nie z-zdradziłam! N-nigdy! J-ja…
- Wiem… - przerwał jej i spojrzał jej w oczy – wiem, Marta… nawet przez chwilę nie pomyślałem, że to może być prawda.
Porażka. Katastrofalna porażka. Mimo, że nie miał wpływu na dorosłego brata i na jego zachowanie, czuł złość i wstyd. Już nawet nie chodziło o Martę i cała sympatię, którą ją darzył. Był oburzony brakiem szacunku względem kobiet, który zaprezentował Duff. Był zły na gwałtowność i brutalność jego czynów. Czuł zażenowanie na myśl o tym, co jego rodzony brat zrobił niewinnej kobiecie. Chciał zrobić mu awanturę, doprowadzić go do porządku, zrobić kazanie jak małemu dziecku… tylko był jeden problem – od lat Jon nie miał kompletnie żadnego wpływu na jego życie. Mógł tylko zasugerować mu, co powinien zrobić, zwrócić uwagę na błędy, jednak nic z tego tak naprawdę nie wynikało. Duff nie musiał go słuchać, nie musiał traktować go jak wyroczni i absolutu.

- Kurwa mać!
To sen, czy ktoś naprawdę krzyczał? To tylko twór jej wyobraźni, czy rzeczywistość? Otworzyła oczy i zaspanym wzrokiem rozejrzała się po pomieszczeniu. Nie było przy niej Stradlina, z którym postanowiła zostać na noc, widząc, w jakim jest stanie. Wczoraj z trudem pokonywał odległość kilku kroków. Nie pomagały nawet leki przeciwbólowe. Dosłownie przy każdym ruchu, wymagającym trochę większej siły, mężczyzna syczał i jęczał z bólu. To było do niego niepodobne. Nie raz dziwiła się, że mężczyzna nigdy nie uskarżał się na ślady pobicia, siniaki i tego typu rzeczy, które chcąc, nie chcąc były kilka lat temu dość częste. Podejrzewała, że gitarzysta ma dość dużą tolerancję bólu. Jednak w takim wypadku, co się z nim teraz działo? Chciała zabrać go do szpitala, jednak on uparcie odmawiał. Nie przekonała go nawet wtedy, gdy zaczęła w nerwach i niepokoju nazywać go tchórzem, gdy wyzwała go od nieodpowiedzialnych dzieciaków. Nie wiedziała, co dokładnie zrobił mu Duff, ale wystarczająco dużo widziała, żeby wiedzieć, że z takimi obrażeniami nie ma żartów.
- Kurwa, ja pierdolę!
Teraz była pewna, że to nie był sen. Zerwała się z łóżka i nawołując Izzy’ego, zaczęła go szukać. Nie było go w żadnym z pokoi, w salonie, ani w kuchni. Została jej tylko łazienka. Zapukała i nacisnęła klamkę. Zamknięte. Wywróciła oczami i zapytała, czy coś mu się stało.
- Kurwa… zajebię tego gnoja – wysyczał.
- Izzy? Coś się stało? Mogę wejść?
Była pewna, że ją zignorował i nawet się nie odezwie. Jednak nie odpuściła i zaczęła dobijać się do drzwi. Martwiła się. Odrzuciła myśl, że Izzy po prostu wyrzuca z siebie frustrację i rozgoryczenie. Jeśli dawałby upust swojemu zdenerwowaniu, po co zamykałby drzwi na klucz? Słuchała uważnie odgłosów, dobiegających z pomieszczenia. Miała nadzieję, że nakieruje ją to na to, co dzieje się wewnątrz. Kolejne przekleństwa, które miały zakamuflować pomruki i ciche stęknięcia. Po chwili drzwi otworzyły się. Przed nią stał blady jak ściana Izzy, który podtrzymywał się framugi. Twarz miał wykrzywioną w grymasie bólu, pogardy i złości.
- Jezu, Stradlin, jak ty wyglądasz – szepnęła i chciała go podtrzymać.
- Co ty tu jeszcze robisz? – burknął i wyszarpnął się – Mówiłem, że dam sobie radę! Nic mi nie jest!
- Do cholery! Przestań zgrywać pieprzonego bohatera! – krzyknęła na niego – Komu chcesz zaimponować?! A może jesteś takim durniem i nie wiesz, że potrzebujesz lekarza?!
- Odwal się, Kate. Nie dopisuj zasług temu chujowi! Nic mi nie zrobił!
- Aha… ok – wycedziła – mogłeś to powiedzieć wczoraj! Przynajmniej nie traciłabym czasu dla takiego idioty i nie siedziałabym przy tobie całą noc!
Wzięła z kanapy swoją skórzaną kurtkę i bez słowa skierowała się do wyjścia. Spowolniony bólem i lekami Stradlin nawet nie ruszył się z miejsca. Próbował zmusić się do wysiłku umysłowego. Co powiedział nie tak? O co te fochy? Przecież powiedział, że nic mu nie jest, więc nie musi się o niego troszczyć. Może i był trochę poobijany, ale przecież Duff nie zrobił mu nie wiadomo jakiej krzywdy. Owszem obudził się rano i miał problem z dojściem do łazienki. I faktycznie, pojawiła się krew, pojawił się przeraźliwy, paraliżujący ból w boku, ale co z tego? Co z tego, że ciężko mu się oddychało? Co z tego, że czuł nieprzyjemny ucisk w klatce piersiowej? Za dzień, czy dwa mu przejdzie. Po co tyle krzyku i zamieszania? Nie da McKaganowi satysfakcji z tego, że trochę go poturbował. No może trochę bardziej, niż chciał przyznać przed samym sobą. Zdawał sobie sprawę z tego, że mógł mieć całkiem poważne kłopoty z nerkami. Jednak to nic pewnego i powtarzał sobie, że nawet skopany dół pleców nie powstrzyma go przed normalnym funkcjonowaniem.
- Kate, zaczekaj! Nie to miałem na myś…
Urwał, gdy usłyszał trzask drzwi wejściowych. Jeszcze tego mu brakowało, żeby się na niego obraziła. Był jej wdzięczny za to, że z nim siedziała i pomogła mu opatrzyć te wszystkie ranki i rozcięcia. Cieszył się, że dotrzymywała mu towarzystwa i mógł z kimś porozmawiać, posiedzieć i chwilami po prostu pomilczeć. Jej obecność była dla niego darem od losu, zwłaszcza teraz, gdy niezbyt dobrze dogadywał się z Martą. Potrzebował towarzystwa zdecydowanie bardziej, niż mu się wydawało. Szczególnie w sytuacji takiej jak ta, gdy zawisło nad nim widomo leżenia we własnej krwi w czterech, pozbawionych życia ścianach. Nie miał prawa wyrzucać jej z domu, nie miał prawa odzywać się w ten sposób. Teraz po prostu było mu głupio, że tak ją potraktował i wręcz wyrzucił z domu. W myślach dopisał to do listy rzeczy, które musiał naprawić i odkręcić. Szkoda tylko, że spis spraw do załatwienia, zamiast się zmniejszać, rozrósł się do gigantycznych rozmiarów.
- Ożeż… kurwa! – pomimo bólu i otępienia lekami, w jego głowie zapaliła się ostrzegawcza lampka.
Wiedział, że jego pobicie to tylko jedna strona medalu. Wątpił, że Duff skopał go, bo miał taki kaprys i jakby nigdy nic wrócił do domu. Musiał upewnić się, że nie wydarzyło się nic więcej. Tylko jak w takim stanie miałby dotrzeć do McKaganów i cokolwiek zdziałać? Potrzebował pomocy i wsparcia. Z trudem dotarł do aparatu telefonicznego. Sycząc z bólu, wykręcił numer pierwszej osoby, która mu przyszła do głowy. Czemu on? Prawdopodobnie dlatego, że ostatnimi czasy był dla Stradlina jedynym sensownym kumplem, kumplem do picia, kumplem do użalania się nad sobą, kumplem do rozwiązywania sercowych problemów.
- Eee… halo? Tu Izzy… eee… Matt? – zapytał niepewnie, słysząc lekko zachrypnięty głos.
- Cześć, Matt wyszedł do restauracji – mężczyzna odchrząknął – coś mam przekazać?
- Słuchaj, Jon… ja… bo kurwa, jest taka sytuacja i Matt… to znaczy… mam problem i Marta… nie wiem, czy wszystko z nią w porządku, no bo… może mieć kłopoty…
- Marta jest tutaj – powiedział szorstko – i raczej nigdzie się stąd nie ruszy. Chodzi o…
- Zajebię go… – krzyknął i skulił się, czując przeszywający ból w okolicy nerek – czy wszystko z nią w porządku? Musisz mi powiedzieć!
- Najlepiej będzie, jak sam wpadniesz i ją zobaczysz…
- Jon! Co jest do cholery? Duff jej coś zrobił?
- Skąd o tym wiesz? – zapytał ostro – co się tu, kurwa, dzieje?

- Co za gówniarz! Pieprzony nieodpowiedzialny dzieciak!
Zdenerwowany rozcierał rękę, na której widniały niewielkie ślady otarcia. Idealny obraz uszkodzeń powstałych w wyniku pobicia. Rzecz jasna obrażenia przypisywane napastnikowi. A przecież przysięgał sobie, że nigdy nie będzie stosował przemocy. Zwłaszcza w stosunku do swojej rodziny i bliskich. Stracił panowanie. Został sprowokowany bezczelnym zachowaniem młodszego od siebie o dwadzieścia lat mężczyzny. Nie wiedział, co by się stało, gdyby nie jego towarzysz. Mógł zrozumieć wszystko – złość, żal, krzyk, jakąś awanturę, ale nie to. Nie mógł aprobować katowania ludzi, ani w zasadzie czegoś, co można nazwać przemocą w domu. Tak samo, nie mógł znieść impertynencji, bezczelności i braku szacunku.
- Co on sobie, kurwa, myśli?!
- Jon… nie powinieneś… - drżącymi dłońmi próbował zawiązać krawat – nie powinieneś się na niego rzucać…
Kiedy w domu Matta pojawił się Izzy, w Jonie coś pękło. Nie mógł pojąć, co jego najmłodszy brat wyrabiał, co go opętało. Chciał z nim porozmawiać. Wiedział, że sam nic nie zdziała, więc po drodze wstąpił do restauracji i poprosił Matta o wsparcie. Chciał przemówić Duffowi do rozumu. Miał nadzieję, że mężczyzna, który w pewien sposób był przez niego wychowany, jakoś się opamięta. Myślał, że rozmowa i przedstawienie faktów coś w nim poruszy, że zrozumie, co złego zrobił. Przecież miał żonę, miał dziecko, miał rodzinę, która go kocha. Jak mógł tak po prostu w nerwach ich odrzucić? Jak mógł w tak brutalny sposób potraktować swoją żonę? Jak mógł pobić swojego przyjaciela, tylko dlatego, że będąc pod wpływem narkotyków, coś sobie uroił?
- Słyszałeś go? Kto go, do cholery, wychowywał?! – prychnął i zerknął na zdartą na kostkach ręki skórę – na pewno nie mama, ja tym bardziej!
- Jon… ja… ja chyba muszę… powinieneś…
Próbował zapanować nad oddechem. Znowu ogarnęła go panika. Kolejny raz czuł, jak usuwa mu się grunt pod nogami. Obiecał sobie i Duffowi, że nikt nie pozna prawdy. Już raz złamali obietnicę. Nie wydarzyło się nic złego. Czy nie warto zrobić tego kolejny raz? Przecież Jon to ich brat. Kocha ich, więc wysługa, zrozumie, nie będzie oceniał. Jon musi poznać prawdę. Musi spojrzeć na to z innej perspektywy. Powinien wiedzieć, co przez cały czas czuł Matt, powinien zrozumieć ten strach. Powinien dostrzec to, czego przez cały czas bał się restaurator i co prawdopodobnie rzutowało na ostatnim zachowaniu ich brata.

Krople łez kapały na kartkę, rozmazując atrament. Nie mógł dopuścić do siebie tego, co właśnie przeczytał. Gdyby ten list miał innego adresata, nigdy by nie uwierzył. Po głowie kołatały mu się całe zdania. Brutalnie przenikały do jego umysłu. Raniły jak sztylet, wbijany w ciało. Wylewany żal, gorzkie słowa, wyrzuty, zawód, słowa na przeprosiny, które nie wyrażały całego ogromu uczuć i zranienia. Dlaczego nie wiedział o niczym? Czemu to wszystko przed nim ukrywała? Przecież mógł coś zaradzić, mógł przy niej być, mógł ją wesprzeć. Nawet jeśli kiedyś miał do niej żal i nie pochwalał jej zachowania, to przecież nigdy jej nie odrzucił, zawsze był po jej stronie. Często powtarzał, że to jej życie i jej decyzje, którym on może przyklasnąć albo które musi nauczyć się tolerować. Zawsze starał się okazywać zainteresowanie jej sprawami, a teraz czytał o niej rzeczy, o których nie miał zielonego pojęcia.
- Katie, Katie…dlaczego nic nie mówiłaś? – wymruczał do siebie.
Wszystko waliło mu się na głowę. W ciągu jednego dnia okazało się, że jego życie to iluzja. W kilka godzin został pozbawiony szczęścia i radości z tego, jaką ma rodzinę. Najpierw wyskok Duffa i to, co w szale zrobił. Później cała straszna prawda o przeszłości jego rodzeństwa. Tyle gorzkich słów, tyle przykrych opisów sytuacji, których poniekąd był świadkiem. I jeszcze gorsza świadomość, że nigdy go nie obwiniali. Jeszcze gorsze poczucie, że niczego nie zauważył, że nie interweniował. Przykra świadomość, że nie poprosili nigdy o pomoc. No i teraz jeszcze jego dziecko. Jego biedna, mała Katie, która kompletnie się pogubiła. Owszem, nie pochwalał jej wyborów, nieraz miał jej za złe, że kroczy nie do końca moralną drogą. Jednak to było jej życie, jej wybory, jej troski i radości. On był tylko ojcem, który mógł ją wspierać, pocieszać, być przy niej w złych i dobrych momentach, który po prostu mógł ją kochać. Nie potrafił sobie z tym poradzić. Ciągle nie potrafił zrozumieć, czemu tak bardzo się od niego odsunęła. Czemu szukała pomocy u kogoś innego, zamiast przyjść do ojca? Musi z nią porozmawiać. Musi powiedzieć, że to wszystko nie ma znaczenia, że ją kocha i jej pomoże. Musi do niej jechać. Teraz, zaraz, natychmiast. Ale najpierw leki. Najpierw musi uspokoić serce. Przeszukał szuflady w kuchni. Te tabletki musiały gdzieś tam być. Szklanka, którą trzymał, wypadła mu z ręki. Trzask szkła. Coraz silniejszy ból. Musi wziąć tabletki. Coraz trudniej było mu się skupić i zmusić się do działania. Osunął się na podłogę. Wydawało mu się, że ktoś puka do drzwi. Nie był w stanie się odezwać. Ciche nieśmiałe kroki.
- Tato? Tato, jesteś tutaj? – w kuchni pojawiła się młoda kobieta – o B-boże – podbiegła do mężczyzny i padła na kolana - t-tatusiu, c-co się dzieje?

- Jen, nie przesadzaj – rzucił ostrzegawczo i poluzował krawat.
- Nie przesadzaj?! Gdzie tu przesada?! Kate doskonale wie, jakie Jon ma słabe serce i co? Serwuje mu jakiś głupi liścik z rewelacjami, które doprowadziły go do zawału!
- M-mamo, to nie tak…
- Co nie tak?! Zawsze się we wszystkim sprzeciwiałaś, wiedziałaś, jakie mamy z ojcem zdanie na temat tych twoich wojaży i puszczania się z kim popadnie! Chciałaś być tanią dziwką, to powinnaś liczyć się z konsekwencjami!
- Mamo, to chyba nie jest dobre miejsce… - zaczął Tony, patrząc na młodszą siostrę, która była bliska płaczu.
Marta patrzyła z boku na tę awanturę i w niedowierzaniu wytrzeszczała oczy. Spojrzała niepewnie na stojącego na końcu korytarza Izzyego. Wyglądał na tak samo zdezorientowanego jak ona. Dopiero co minął pierwszy szok związany z wylądowaniem Jona w szpitalu i teraz kolejne zaskoczenie. Fakt, widziała najstarszą bratową Duffa tylko kilka razy, ale zawsze wydawała się jej spokojną, ciepłą osobą. Była zdezorientowana, widząc jej zachowanie i dobór słownictwa i to jeszcze pod adresem swojej jedynej córki. Zastanawiała się, czy dobrze zrobiła, przyjeżdżając tutaj. Czuła się jak intruz. Obca osoba wśród skłóconej i zdenerwowanej rodziny. Obca osoba, bo w obecnej sytuacji niby kim innym mogłaby być? Jej małżeństwo wisiało na włosku, dla rodziny Duffa była tylko jakąś tam żoną, z którą nie mieli zbyt wiele do czynienia albo wręcz przeciwnie – mieli zbyt dużo kontaktu. Jednak czy zdołałaby usiedzieć spokojnie w domu, wiedząc, że Jon wylądował w szpitalu? Mimo, że nie znali się tak dobrze, jak kiedyś Marta znała się z Joan, jednak był jej bliski. Był jej bliski i wiedziała, że traktował ją jak pełnoprawnego członka rodziny McKaganów. Powoli, próbując nie zwracać na siebie uwagi, wycofała się i po cichu skierowała do swojego przyszywanego brata. Postanowiła wykorzystać fakt, że rodzina Duffa się kłóci i zaprowadzić w tym czasie swojego brata do jakiegoś lekarza, żeby chociaż go obejrzał.
- Jen, to nie miejsce i czas na takie sceny! – burknął Matt i wysypał garść tabletek na dłoń – takie głupie oskarżanie na pewno nie pomoże Jonowi! Kate nie jest niczemu winna!
Kobieta udawała, że go nie słyszy i całą swoją złość skupiła na Kate. Za drzwiami leżał jej mąż. Leżał tam przez głupotę swojej butnej córeczki, która zawsze musiała stawiać na swoim. Był nieprzytomny i po zawale tylko przez Kate i jej bezmyślne zachowanie. Jak Jennifer mogła być spokojna? Jak mogła nie dać reprymendy nieposłusznemu dziecku?
- M-mamo, j-ja nie… t-to…
Głośny plask zagłuszył następne słowa kobiety. Złapała się za piekący i czerwony policzek i patrzyła zaskoczona na matkę. Nigdy dotąd jej nie uderzyła. Nigdy nie upokorzyła jej tak przy ludziach. Nigdy. Chciała zapaść się pod ziemię, chciała zniknąć. A jeszcze bardziej chciała cofnąć czas i nigdy nie wysyłać tego głupiego listu. Ze łzami w oczach uciekła.
- Co ty, kurwa, robisz?! To jest twoje dziecko!
Pojebało ją?! Jak mogła uderzyć Kate?! Co ona sobie, do cholery, myśli?! Co jej odbiło?! Matt zacisnął pięści. Był zły. Z każdą sekundą coraz bardziej się denerwował. Nie mógł stać spokojnie, widząc, jak ktoś bezpodstawnie bije swoje dziecko.
- Odpieprz się Matt! Gówno wiesz o rodzinie i wychowywaniu dzieci, więc mnie nie pouczaj!
- Co proszę?! Możesz pomiatać, kim ci się podoba, bo masz rodzinę?!
- Znajdź sobie jakąś babę i nie wpieprzaj się w nie swoje sprawy! – krzyknęła, nie zwracając uwagi na to, że nie są sami – ach… jak mogłam zapomnieć… żadna nie chce takiego pieprzonego świra i lekomana, który wchrzania się z butami w cudze życie!
Zamarł. Słowa docierały do niego jak w zwolnionym tempie. Pierwszy raz usłyszał od kogoś coś takiego. Nikt nigdy nie dopiekł mu tak jak ona. Świr i lekoman? Owszem, wiedział o tym, za takiego się postrzegał, ale nikt nigdy nie wykrzyczał mu tego w twarz. Nikt nigdy nie wypowiedział na głos tego, co tak naprawdę o nim myśli. Nie spodziewał się, że to będzie właśnie Jennifer. Zawsze ją cenił i szanował, zawsze uważał za szczerą i dobrą osobę. Teraz czuł się, jakby w ogóle nie znał żony swojego brata. Idiotka… może i kurwa jestem pojebem, którego nikt nie chce, ale może to i lepiej? Przynajmniej nikogo bliskiego nie zranię swoim zachowaniem! Przynajmniej nikomu nie zrobię krzywdy! Bez słowa odwrócił się na pięcie i odszedł w kierunku, w którym pobiegła Kate.
- Katie?
Stała przodem do ściany. Czołem opierała się o mur. Płakała. Nie była tą pewną siebie kobietą, którą znał Matt. Nie było w niej tej postawy, którą zawsze mu imponowała. Teraz była zagubionym dzieckiem, które obwiniało się o sprowadzenie ojca do szpitala. Podszedł do niej i położył dłoń na ramieniu. Chciał ją odwrócić ku sobie i przytulić. Jej reakcja kompletnie go zaskoczyła.
- Zostaw mnie, kurwa! – zaczęła się szarpać – c-co ty sobie, kurwa, myślisz?! – na ślepo okładała go pięściami – Puszczaj mnie! M-może chcesz mnie t-też uderzyć, co?!
- Kate… spokojnie!
Wykorzystał przewagę fizyczną i skrępował jej ręce, przyciągając ją do siebie. Po chwili przestała się wyrywać, jakby zupełnie się poddała. Objął ją i uspokajająco pogładził po głowie. Szlochając, wtuliła się w niego. Powtarzał jej, że to nie jej wina, że Jonowi nic nie będzie. Zapewniał ją, że nie miała wpływu na to, co się stało. Prosił, by nie przejmowała się zachowaniem matki i nie brała go do serca. Pod wpływem jego głosu, zaczęła się uspokajać.

- Nawet się nie odzywaj – oskarżycielsko wycelował w nią palec, zanim zdążyła się odezwać – ani pieprzonego słowa!
- Ale, Izzy! Popatrz, jak ty wyglądasz! Lekarz musiał cię chociaż przebadać – zawołała, patrząc niecierpliwie na mężczyznę, który nawet nie zamierzał się zatrzymać przy niej – nie zachowuj się jak dziecko, dobrze wiem, że wszystko cię boli…
- Jakbym, kurwa, potrzebował jebanych konowałów, to sam bym tu przyszedł – burknął i spojrzał niechętnie na pielęgniarkę, która chciała zaprowadzić go na badania – jeszcze umiem chodzić, nie potrzebuje jakiegoś wózka!
Szarpnął ręką, żeby wyswobodzić się z opiekuńczych rąk kobiety w białym fartuchu. Nikt nie będzie go traktował tak, jakby był ubezwłasnowolniony. Chcą zrobić mu te badania? Proszę bardzo, ale nie zamierza ich utwierdzać w przekonaniu, że potrzebuje ich pomocy. Miał gdzieś, że bolało go coraz bardziej. Miał w dupie fakt, że w moczu pojawiła się krew i że po kilku godzinach było jej coraz więcej. Nie zwracał uwagi na zawroty głowy i drżenie ciała. Izzy Stradlin tak łatwo się nie poddaje. Miał ochotę nawrzeszczeć na pielęgniarkę, która ciągle próbowała zachęcić go do skorzystania z wózka. Ruszył przed siebie tak szybko, jak pozwalał mu na to ból.
- Jeszcze mi, kurwa, za to zapłacisz McKagan… - mruczał pod nosem - jeszcze się zem…
Pociemniało mu przed oczami. Miał wrażenie, że spada w jakąś przepaść. Słyszał niezbyt wyraźnie, jak ktoś krzyczy jego imię. Po chwili stracił świadomość.

- Panie doktorze, co z nim? Jestem jego siostrą…
Mężczyzna wsunął ręce w głębokie kieszenie fartucha. Westchnął i spojrzawszy na nieprzytomnego pacjenta, pokręcił ze zrezygnowaniem głową. W całej prawie dwudziestoletniej praktyce nie spotkał tak nieodpowiedzialnego, dorosłego człowieka. Jak tylko zobaczył Jeffrey’a Isbella, wiedział, że będą z nim kłopoty. Czarnowłosy gitarzysta nosił ślady ciężkiego pobicia. Niby ktoś udzielił mu niewielkiej pomocy medycznej i opatrzył część ran, ale wstrząśnienie mózgu, złamane żebro i prawie krwawa miazga zamiast nerki, zdecydowanie kwalifikowały się do natychmiastowej interwencji szpitalnej.
- Mam być szczery? – zapytał zrezygnowany – pani brat to kompletny idiota. Nie rozumiem, jak mógł zignorować tak poważne obrażenia. Udało nam się zachować w całości jego nerkę, raczej nie powinien mieć z nią w przyszłości problemów. Miał dużo szczęścia, że złamane żebro nie przebiło płuca. Wprowadziliśmy go w śpiączkę farmakologiczną, żeby szybciej doszedł do siebie.
- A-ale… nerka… jak to?
- Mogło być gorzej. Prawdę powiedziawszy, jestem zdziwiony, że ocalała, bo na usg wyglądało to nieciekawie.
- Och… - wytrzeszczyła oczy – ja… nie wiedziałam, to znaczy… dopiero w szpitalu… eee… bo mój szwagier… i zawołałam lekarza, bo Izzy… to znaczy Jeff wyglądał strasznie – spojrzała na leżącego na szpitalnym łóżku brata - Dlaczego stracił przytomność przed badaniami? Coś mu się stało?
- Nie… nie wydaje mi się, zrobiliśmy mu tomografię, ale niczego nie wykazała. Prawdopodobnie zemdlał z bólu, bo był zbyt silny i organizm… hm nie był w stanie sobie z tym poradzić. I tak sporo wytrzymał. W zasadzie, w takim stanie nie powinien się nawet ruszać, nie odczuwając przy tym silnego bólu. Twarda z niego sztuka.
- Zabiję go, jak się obudzi… - mruknęła i spojrzała przepraszająco na lekarza – on po prostu nigdy mnie nie słucha i chyba chce mnie wprowadzić do grobu. Mogłabym przy nim posiedzieć?
Skinął głową i wyszedł z pomieszczenia. Marta spojrzała na aparaturę przy łóżku Stradlina. Doigrałeś się, Panie-Nic-Mi-Nie-Jest… chciałeś się zabić, Głupku? Dlaczego nie chciałeś jechać do szpitala, jak Kate cię znalazła, co? Chciałeś pokazać, jaki jesteś niezależny? Usiadła na skraju łóżka i delikatnie położyła dłoń na jego owiniętej bandażami klatce piersiowej. Zupełnie tak, jakby chciała się upewnić, że kardiomonitor nie kłamie. Kiedy zobaczyła Izzyego w drzwiach domu Matta, zrobiło się jej słabo. Była prawie pewna, skąd te wszystkie obrażenia. Nie chciała dopuścić do siebie tej przykrej prawdy, ale słuchając poobijanego chłopaka, nie miała wyboru. Wszystkie jej postanowienia i zamiary legły w gruzach. Mimo, że postępowała i myślała irracjonalnie, chciała porozmawiać z Duffem i wyjaśnić to całe nieporozumienie, odeprzeć te wszystkie krzywdzące zarzuty, sprostować raniące oskarżenia. Była przerażona, owszem. Paraliżował ją strach, gdy myślała o tym, co Duff chciał z nią zrobić, jednak próbowała go tłumaczyć. Próbowała wmówić sobie, że to tylko narkotyki, że wyolbrzymiły niepokój i wyobraźnię Duffa, że gdy tylko wytrzeźwieje i usłyszy jej wyjaśnienia, zrozumie, że popełnił błąd i ją przeprosi. Była skłonna dać mu szansę i mu wybaczyć. Jednak to, co zobaczyła kilka godzin temu, przekreśliło wszystko. Nie mogła przymknął oka na to, w jakim stanie był Izzy. Nie mogła wybaczyć Duffowi, że bezpodstawnie skatował jej brata. Nie zamierzała tolerować czegoś takiego. Nie próbowała udowodnić, że nie boi się męża, który nawet nie potrafił nad sobą zapanować. Co by było, gdyby się nie wyrwała? Co by było, gdyby to ją by tak skatował? Co by było, gdyby zrobił krzywdę Jeffowi, tylko za to, że ubzdurał sobie, że to nie jego dziecko?

What's left inside him
Don't he remember us
Can't he believe me
We seemed like brothers
Talked for hours last month
About what we wanna be
I sit now with his hand in mine
But I know he can't feel

No one knows what's done is done
It's as if he were dead

I'm close to his mother
And she cries endlessly
Lord, how we miss him
At least what's remembered
It's so important
To make best friends in life
But it's hard when my friend
Surch with blank expressions

No one knows what's done is done
It's as if he were dead

He as hollow as I alone
A shed of my friend just flesh and bones
There's no soul, he sees no love
I shake my fists at skies above

- Tak bardzo przepraszam, Izzy… - wyszeptała i pochyliła się nad nim, żeby pocałować go w czoło – to wszystko moja wina… ja… nie wiem… nie ro… - urwała i z przestrachem obróciła się, czując za sobą czyjąś obecność – Jezu… Matt, zwariowałeś?
- Przepraszam – mruknął – przyniosłem ci kawę. Jak on się czuje?
- Nie wiem… podobno mogło być dużo gorzej… - z wdzięcznością wzięła od mężczyzny styropianowy kubek – nie wierzę, Matt, nie wierzę, że on mu to wszystko zrobił! – popatrzyła bezradnie na Izzyego - Jak, do cholery? Byliście u niego, mówiliście… powiedzieliście, że wgląda normalnie. Nie wierzę, że Stradlin tak po prostu dał się skatować! Nie Izzy…
- Marta, ja naprawdę nie wiem, co tam się stało – stanął za nią i położył dłonie na jej ramionach, pozwalając, by się o niego oparła.
- Nie rozumiem, czemu on się nie bronił… - mruknęła z niedowierzaniem – co z Jonem?
- Daj spokój… regularna awantura na korytarzu. Jen najpierw zmieszała Kate z błotem, później Jon odzyskał przytomność i pechowo dla Katie, chciał rozmawiać tylko z nią. Żebyś widziała Jennifer! Wyglądała, jakby miała rozszarpać najpierw pielęgniarkę, a później Jona i Kate… - widząc zaskoczoną minę Marty, dodał - zawsze uważała, że jej córeczka jest czarną owcą i nie raz w nerwach nazywała ją dziwką, ale… cóż…jakby nie było i jakby to nie wyglądało, to Jon jest w tej rodzinie bardziej tolerancyjną i pobłażliwą stroną. No i kocha Katie nad życie, to chyba jego główny grzech. Oczywiście zdaniem Jen… z tego, co wiem, nie raz się o nią kłócili – pokręcił głową i burknął - dziś nawet mi się oberwało…
- Co? Jak to?
- Nieważne… Jen, chyba sama nie wie, co mówi…
- Wyglądają na kochającą się rodzinę… - westchnęła – Matt? Czy… czy myślisz, że… to znaczy… bo wydaje mi się, że ten zawał… że to raczej przez sytuację z Duffem, a nie… to nie wina Kate i tego listu…
- Tego nie wiemy i nie ma sensu nikogo obwiniać albo czuć się winnym.
Nie wiedział, co powiedzieć. Po części nie chciał szukać winnego, bo wtedy musiałby się przyznać, że sam się do tego przyczynił. Czy dałby radę unieść taki ciężar? Potrafiłby przyznać, że przez jego roztrzepanie Jon znalazł się w szpitalu? Przecież łatwiej było myśleć, że to nerwy na Duffa i list Kate doprowadziły go do takiego stanu. Taki popieprzony z ciebie tchórz, Matt? Naprawdę? Chcesz zostawić Katie z poczuciem winy, bo boisz się przyznać, co mu powiedziałeś? A może boisz się Jen, co? Przecież nieźle ci dziś dogadała… ale przecież miała rację… świr i lekoman… a poza tym, mięczak z ciebie… i dziwisz się później, że żadna dziewczyna cię nie chce! Sam bym nie chciał mieć do czynienia z takim gównem… a co dopiero ktoś inny… Liczysz na normalną, inteligentną kobietę? Tak? Liczysz, że ktoś cię pokocha, dowartościuje? Żałosne… ach… przecież zapomniałem o najważniejszym! Kto chciałby faceta, którego tatuś bił i znęcał się psychicznie? Kto chciałby męża, który leczył się w psychiatryku? Która kobieta będzie chciała faceta, który po latach wypłakiwał się w ramię brata i żalił mu się, co go spotkało ponad dwadzieścia lat temu?! Nerwowo podrygiwał nogą, próbując uspokoić umysł. Miał do siebie żal o to, że próbował jakoś wytłumaczyć Duffa przed Jonem. Był zły na siebie, że w ogóle wspomniał o ojcu. Jon o niczym nie wiedział i tak powinno zostać. Jednak, czy to, co zrobił Duff i to co się z nim stało, nie jest winą ich ojca? Ile razy czytał o ofiarach przemocy w rodzinie, które później same stawały się katami i oprawcami? Ile razy dzielił się swoim niepokojem z psychiatrami i z Abigail? Ile razy zapewniali go, że niekoniecznie musi być taki jak ojciec? A co jeśli to właśnie dopadło Duffa? Stary… czemu ty go próbujesz tłumaczyć? Widziałeś, co zrobił ze Stradlinem! Widziałeś, w jakim stanie Marta do ciebie przyszła! Widziałeś, jak ten dupek ją potraktował! Po chuj szukasz mu usprawiedliwień?!
- Zapewniam cię, że Jon na pewno nie będzie chciał się przyznać, co go doprowadziło do takiego stanu i na pewno nie będzie osądzał – uśmiechnął się niepewnie, próbując ukryć zmieszanie – chodź, podrzucę cię do domu, bo muszę zerknąć, co z Joan. Nie lubię jej zostawiać tak długo samej.
- Dzięki, ale posiedzę z nim.
- Kochana, to nie była propozycja, tylko rozkaz. Sen na pewno ci się przyda, no i nie wiem, czy uprzedziłaś tę… eee… Lucy?
- O Boże, Jeff! Kompletnie zapomniałam, że nie uprzedziłam Lucy…

Biła się z myślami. Kompletnie nie wiedziała, co robić. Nawet nie miała się kogo poradzić. Ironia losu. Zawsze to ona była dla ludzi ostoją, wsparciem. To ona służyła radą, pomysłem, wsparciem i rozmową. Kiedy znalazła się w sytuacji dla siebie kryzysowej, nawet nie miała kogoś, kogo mogłaby poprosić o pomoc. W zasadzie ktoś był. Tylko, że to on był powodem jej problemów. Miała iść do niego i radzić się go w jego własnej sprawie? Ależ z ciebie idiotka, Abigail! Nieprofesjonalna idiotka! Coś ty sobie myślała? Już traktowanie go jak kogoś więcej, niż pacjenta, było błędem! Ale zakochać się?! Do jasnej cholery, co z tego, że jest przystojny? Co z tego, że jest gentlemanem? To, że jest wychowany, inteligentny i inny niż wszyscy, nie znaczy, że masz się w nim zakochiwać! Zachowała się jak małolata. Trzydziestotrzyletnia kobieta, a czasem miała wrażenie, że cofnęła się do czasów, gdy była nastolatką. Było jej wstyd. Czuła się tak, jak dziewczynka, która znalazła sobie wyimaginowanego księcia na białym koniu. Nie była pewna, czy wmówiła sobie, że Matt jest ideałem, czy po prostu faktycznie był zupełnie inny od wszystkich znanych jej mężczyzn. Nie wyobrażała sobie kolejnej sesji z nim. Bała się, że zachowa się jak idiotka. Najlepszym i jedynym wyjściem było chyba powiedzenie mu wszystkiego jak najszybciej. Znała go na tyle, że wiedziała, iż jej nie wyśmieje. Wiedziała, że ją wysłucha, że da jej powiedzieć wszystko, co chce mu przekazać. Tylko jak mam to zrobić? „Cześć, Matt, wiesz co… znamy się tyle czasu i chyba się w tobie zakochałam? Może przestaniesz być moim pacjentem i umówimy się na randkę?” Roześmiała się w myślach. Nawet w jej głowie brzmiało to irracjonalnie. Jednak chciała się podzielić z nim swoimi uczuciami. Co jej szkodziło? Przecież oboje byli samotni. Matt nie raz żalił się, że ma dość kawalerskiego życia, że może gdyby kogoś miał, jego życie wyglądałoby inaczej, że może wtedy byłby pewniejszy siebie. Wzięła głęboki oddech. Stała przed jego domem i wyciągnęła rękę do dzwonka. Miała ostatnią szansę, by się wycofać. Nacisnęła guzik. Nikt nie otwierał. Już chciała się wycofać, gdy drzwi się uchyliły. Stanęła w nich młoda kobieta. Dopinała guziki koszuli. Jego koszuli. Pod spodem miała tylko bieliznę.
- Tak? – odezwała się i uśmiechnęła.
- Ja… ja…
Odebrało jej mowę. Obecność kobiety w jego domu była co najmniej dwuznaczna. Ale czemu ją oszukał? Mówił przecież, że jest samotny, że nikogo nie ma. Ta kobieta otworzyła drzwi w samej bieliźnie, okrywając się jedną z jego koszul. Wygląda, jakby dopiero co wstała z łóżka. Kim ona była? Dlaczego Matt się nie przyznał, że kogoś ma? Czemu ją okłamywał? Och, idiotko… jak mógł cię okłamywać, skoro nigdy niczego ci nie obiecywał? Nie musiał ci się spowiadać z każdej kobiety, którą zapraszał do łóżka!
- Proszę pani, dobrze się pani czuje? – niska brunetka ponownie się odezwała.
- Ja tylko… chciałam… muszę porozmawiać z Mattem…
Boże… ile ona ma lat? Dwadzieścia? Na starszą nie wygląda… Matt lubi tak młode dziewczyny? I ja niby miałabym mieć szansę? Co ze mnie za idiotka. Dopiero teraz dotarło do niej, jaki to był głupi pomysł. Powinna zachować dla siebie to, co czuje i co chciałaby od tego mężczyzny.
- Przykro mi… Matt jest w szpitalu, jego brat miał zawał. Czy… coś mam mu coś przekazać, jak wróci?
To ona tutaj mieszka? Jak to możliwe, że on tak kłamał? Mówił, że mieszka tylko z siostrą! Tylko z Joan! A to przecież nie ona, bo Joan jest starsza od niego i widziałam jej zdjęcie! O co tutaj chodzi? Myślałam, że jest inny… że jest wyjątkowy…
- N-nie… to nie będzie koniczne.