Cóż... ciekawe, czy ktokolwiek jeszcze tu wchodzi i czyta :D
niemniej... żyję... piszę eee raz na jakiś czas, czytam, pracuję... inne takie...
rozdział dość niemrawy, ale znowu okres przejściowy między wydarzeniami, który musi się pojawić, by inne rzeczy mogły zaistnieć
jeśli jakimś cudem tu przybyliście, zostawcie chociaż dwa słowa w komentarzu!
za wszelkie błędy przepraszam - jak wiecie, zawsze podkreślam, że jestem słabym edytorem i korektorem :D
***
Minęły dwa tygodnie. Całe czternaście dni upłynęło od nocy,
której nigdy nie zapomni i nie będzie w stanie wymazać ze swojej
pamięci. Nocy, po której czuła nieopisany wstyd – wynikający
nie tylko ze zdrady, ale też związany z tym, co wtedy czuła. Nie
potrafiła stwierdzić, co bardziej ją dobijało. Fakt, że poszła
do łóżka z własnym szwagrem i w jej mniemaniu zachowała się jak
zwykła szmata? Czy może bardziej druzgocące było to, że tamtego
wieczoru zupełnie odpłynęła i zatraciła się w jego dotyku? Czy
czułaby się choć trochę lepiej, gdyby ta „łóżkowa wpadka”,
jak nazywała ją w myślach, okazała się kiepskim substytutem
Duffa? Czy łatwiej pogodziłaby się z sytuacją, gdyby starszy z
McKaganów nie okazał się tak dobrym kochankiem? Czy byłoby jej
łatwiej skonfrontować się z Mattem, gdyby mężczyzna tak nie
zaangażował się w ten seks na pocieszenie? Nawet nie wiedziała,
co on myślał o całej sytuacji. Nie wiedziała, czy uznawał to za
jednorazową sytuację, błąd, który nie powinien się wydarzyć,
czy może robił sobie w związku z tym jakieś nadzieje?
Od tego momentu unikała go jak ognia. O dziwo do tej pory nie miała
z tym trudności. Szczęśliwie dla niej Matt musiał na kilka dni
wyjechać pilnie w interesach. Jak wrócił do Los Angeles, ona w
towarzystwie Izzy’ego leciała akurat do Indiany odebrać Jeffa.
Każdego dnia pojawiała się w pracy z obawą, że w końcu na niego
wpadnie. Jednak z tego, co mówiła Kate, Matt ostatnio rzadko
przesiadywał w swoim biurze. Dziś też miał coś załatwiać na
mieście, więc Marta mogła w spokoju pracować.
Była w trakcie sprzątania sali przed otwarciem restauracji, gdy
nagle poczuła dłoń zaciskającą się na jej przedramieniu.
Stanowczy, ale jednocześnie delikatny uścisk. Nie zdążyła się
obrócić, gdy stojący za nią mężczyzna pochylił się i mruknął
tak, żeby tylko ona usłyszała:
- Do mojego gabinetu – powiedział tonem nieznoszącym sprzeciwu. -
Teraz.
- Jestem… zajęta. - Nawet nie spojrzała mu w oczy, udając, że
jest zajęta układaniem kwiatów w wazonie. - Za pół godziny
otwieramy i…
- Teraz – powtórzył z naciskiem. - Nie możesz mnie w
nieskończoność unikać.
- Nie unikam, ale… ale…
- Naprawdę chcesz tutaj ze mną rozmawiać? - zapytał marszcząc
brwi i rozejrzał się po pomieszczeniu, po którym krzątali się
jego pracownicy. - Za chwilę wszyscy będą się na nas gapić i
zastanawiać, o co może chodzić.
Niechętnie odłożyła tulipany i
ze spuszczonym wzrokiem, skierowała się w kierunku zaplecza.
Drgnęła, gdy Matt położył dłoń na jej łopatkach, zupełnie
tak jakby chciał uniemożliwić jej ucieczkę albo lekkim
popchnięciem zmusić ją do szybszego kroku. Albo tak,
jakby chciał nawiązać jakiś kontakt… czego on ode mnie chce? Po
co chce rozmawiać? Nie możemy udawać, że nic się nie stało? Nie
możemy zapomnieć? Kobieta biła
się z myślami. Nie wiedziała, czego spodziewać się po tym
mężczyźnie. Wiedziała, że ma zasady, że jest stanowczy, a
zarazem troskliwy, czuły i poniekąd zagubiony. Czy on też czuje
się podle, że zdradził brata i poszedł z jego żoną do łóżka?
Czy jest zły na Martę, że w taki sposób skończył się tamten
wieczór? Marta wolała nawet nie myśleć o takiej ewentualności,
ale może Matt się w to jakoś zaangażował i oczekuje od niej
podjęcia jakiegoś kroku w tym kierunku? Może nieświadomie zrobiła
mu nadzieję na coś więcej?
McKagan zatrzasnął drzwi do
gabinetu i zrzucił z siebie marynarkę. Niedbale cisnął ją na
sofę i bez słowa wskazał kobiecie fotel. Jednak brunetka w dalszym
ciągu stała przy wejściu i wpatrywała się w swoje buty. Ze
stresu zaczęło kręcić się jej w głowie. A co jeśli
Matt powiedział komuś o tej… przygodzie? Co jeśli cała rodzina
już wie, z jaką puszczalską laską związał się Duff? Co pomyśli
o mnie Jon… albo ich mama… Nie, nie wierzę… nie mógł nikomu
powiedzieć… przecież on taki nie jest… nie zrobiłby tego… to
byłoby kompletnie bezsensu. Co dałoby mu powiedzenie o wszystkim
Jonowi albo Duffowi? Niczego by tym nie osiągnął… nic nie
zyskałby na tym, żeby tak mnie upokorzyć… chyba, że zrobi to
wszystko, żeby mnie ośmieszyć… ale… Matt? To jakiś absurd!
Przecież on taki nie jest… on nigdy nie chciał mnie zranić...
- Usiądziesz w końcu, czy będziesz tak stała, jakbyś czekała na
jakiś wyrok? - mruknął Matt zupełnie innym tonem niż przed
chwilą. - Czemu mnie unikasz? - zapytał, nawet nie próbując
ukrywać smutku i rozczarowania w głosie. - Zrobiłem coś nie tak?
- Oboje… o-oboje zrobiliśmy coś bardzo nie tak... – bojąc
się, że zaraz zasłabnie, z ulgą zajęła wskazane miejsce i wbiła
wzrok w ścianę ponad ramieniem Matta. - To wtedy… to… - poczuła
wstydliwy rumieniec na policzkach i przeklęła w duchu - t-to w
ogóle nie powinno się zdarzyć… ja…
- Uspokój się – powiedział łagodnie. - Marta, nie wydarzyło
się nic, co… - urwał i nie wiedząc jak sformułować myśl,
zaczął od nowa. - Nie mam do ciebie o nic pretensji i niczego od
ciebie nie oczekuję, rozumiesz? Zrobiliśmy coś, co… czego, jak
widać, w tamtej chwili oboje potrzebowaliśmy i`...
Nie wiedział, co ma jej powiedzieć.
Kiedy uciekła prawie bez słowa z jego domu, nie miał szansy
niczego wytłumaczyć. Ubrała się i wyszła tak szybko, że on sam
zdążył ledwo założyć spodnie. A przecież nie chciał jej gonić
i zmuszać do czegokolwiek jak jakiś świr. Nie miał okazji, by
porozmawiać z kobietą o tym, co i dlaczego się stało. Nie
wiedział nawet, dlaczego w takim pośpiechu opuściła jego
sypialnię. Każdego dnia zastanawiał się, czy zrobił coś nie
tak, czy w jakiś sposób jej nie skrzywdził. Ale czym do
cholery? Żadne z nas się nie sprzeciwiło, żadne z nas nie
powiedziało „stop”. Przecież upewniałem się, czy ona na
pewno tego chce. A ona nawet przez moment nie chciała się wycofać,
tak samo jak nie próbowała niczego na mnie wymusić! Przecież nie
zrobiłem niczego wbrew sobie, a ona nie zrobiła niczego, na co nie
wyraziłem zgody. Może wypiła trochę wina i może przez to była
śmielsza, ale kurwa, nie była pijana i nieświadoma tego, co robi!
Za mało jej z siebie dałem? Było jej aż tak źle, że teraz nawet
nie chce ze mną rozmawiać? Byłem aż marnym i beznadziejnym
zastępstwem za Duffa, że nie zasłużyłem chociaż na wyjaśnienia?
Aż taki żałosny jestem w łóżku?
- Z-zaciągnęłam cię do łóżka… jak jakaś… jakaś szmata! -
Ukryła twarz w dłoniach. - Zdradziłam D-duffa… Przespałam się
z własnym szwagrem! Zachowałam się jak…
- Do niczego mnie nie zmuszałaś! - wstał z fotela i przyklęknął
przy kobiecie. - Marta, uwierz mi… rozumiem… doskonale rozumiem,
czemu to zrobiłaś i nie zamierzam cię za to potępiać. Hej…
popatrz na mnie – spróbował odsunąć jej dłonie i spojrzeć w
oczy. - Nie chcę, żeby to, co się wtedy wydarzyło, zniszczyło
naszą przyjaźń.
- Przecież ja nawet nie wiem, jak mam spojrzeć ci w oczy po tym
wszystkim – wyszeptała. - Czułam się strasznie… nikomu
niepotrzebna, n-niekochana, samotna, n-niechciana… ja… -
zamrugała szybko, gdy zaszkliły jej się oczy. - Ja tylko chciałam
poczuć się choć trochę… l-lepiej… bezpieczniej. A ty… ty
zawsze… p-przepraszam...
- Ja to wszystko rozumiem – otarł samotną łzę, która popłynęła
po jej policzku. - Wiem, że chciałaś zapomnieć, że chciałaś
bliskości drugiego człowieka… w tym nie ma nic złego. Każdy z
nas potrzebuje trochę ciepła i miłości. Nie jesteś przecież
maszyną – odgarnął za ucho kosmyk włosów, który wymsknął
się z eleganckiego upięcia. - jesteś wrażliwą, cudowną kobietą
i masz prawo czuć to wszystko, masz prawo szukać pocieszenia, jeśli
on… jeśli ktoś potraktował cię tak jak on. To nawet miłe, że
ze wszystkich swoich znajomych wybrałaś właśnie mnie.
- Matt…
- Przepraszam… miałem nadzieję, że się uśmiechniesz –
westchnął zrezygnowany i dodał – Ustalmy coś, ok? - odczekał
chwilę, aż brunetka przytaknie i kontynuował – Było chyba
całkiem miło… moim zdaniem, mimo okoliczności, nawet bardzo
miło, ale oboje dobrze wiemy, że żadne z nas nic od drugiego nie
oczekuje, prawda? Możemy uznać, że… jakkolwiek to brzmi, byłaś
w potrzebie, byłaś zrozpaczona, a ja po prostu dałem ci z siebie
tyle, ile mogłem. Bo jesteś mi bliska i jesteś moją przyjaciółką…
- Wymusiłam na tobie...
- Gdybym tego nie chciał, nie zrobiłbym tego, ok? To znaczy… -
zamknął na chwilę oczy i odetchnął – chodzi mi o to, że…
nie wykorzystałem okazji, nie poszedłem z tobą do łóżka, bo
chciałem cię zaliczyć, czy coś w tym stylu. Chciałem tylko,
żebyś poczuła się lepiej… żebyś poczuła, że komuś na tobie
zależy… żebyś chociaż na chwilę się uśmiechnęła...
- Nawet jeśli było mi lepiej i sprawiłeś, że na chwilę
zapomniałam… jest mi głupio, brzydzę się sama sobą, że…
zrobiłeś to, bo masz jakiś niezrozumiały dla mnie przymus, by
troszczyć się o wszystkich i uszczęśliwiać ich kosztem siebie i
swojego samopoczucia.
- Mam być szczery? - wstał i przysiadł na biurku tuż obok niej. -
Nie tylko ty czujesz się samotna, czy niekochana. Nie tylko ty
potrzebowałaś… pocieszenia. Nie chcę, żebyś mnie źle
zrozumiała, ale oboje… oboje poszliśmy sobie na rękę.
Stąpał teraz bo bardzo cienkim,
kruchym lodzie. Jak ubrać w słowa to, co chce powiedzieć, żeby
Marta opacznie do nie zrozumiała? Żeby nie pomyślała, że koniec
końców to on wykorzystał ją, a nie – tak jak sama twierdziła –
on był „ofiarą”. Jak miał powiedzieć, że mimo iż nie
oczekiwał niczego w zamian, również osiągnął jakąś korzyść?
Jak przekonać ją, że chciał się nią bezinteresownie
zaopiekować, a sam dostał więcej niż mógł się spodziewać?
Miał zrobić z siebie idiotę i powiedzieć, że już dawno
zapomniał, jak to jest mieć przy sobie piękną kobietę i jest jej
wdzięczny, że pozwoliła mu przypomnieć sobie to uczucie? Miał
już całkiem się pogrążyć i wyznać, że cieszy się, że dał
radę ją pocieszyć? Co by o nim pomyślała, gdyby powiedział, że
bał się, że nie podoła? Jak bardzo umniejszyłby swojej męskości,
gdyby przyznał, że nie spodziewał się, że tak będzie na niego
reagowała? Czy zobaczyłby w jej oczach politowanie, gdyby wyznał,
że był zaskoczony tym, jak bardzo przy nim odpłynęła? Nie
chciałaby z nim rozmawiać, gdyby powiedział, że poniekąd
podniosła mu samoocenę i poczucie męskości. Czy to,
kurwa, moja wina, że nie jestem taki jak Duff albo którykolwiek z
jego kumpli? Czy byłbym lepszy i bardziej… pożądany przez
kobiety, gdybym wyrywał wszystko, co się rusza i pieprzył się z
każdą, która się nawinie? Czy wtedy Marta uznałaby, że po
prostu była kolejną zaliczoną panienką i nie przeżywałaby tego,
że mogła mnie wykorzystać? Czy wtedy byłoby jej łatwiej pogodzić
się z tym, co zrobiliśmy? Czy wtedy mogłaby zrzucić całą
odpowiedzialność na mnie i spróbować zapomnieć?
- Szukałaś pocieszenia, szukałaś
akceptacji, bliskości… miłości… miałaś doła i chciałaś
zapomnieć. Z
nieznanych mi powodów uznałaś, że jestem do tego odpowiednią
osobą, zaufałaś mi… otworzyłaś się i... oddałaś mi się…
- urwał i spojrzał z czułością na jej zawstydzone oblicze –
ale wierz mi… od lat odczuwam większość z rzeczy, które przed
chwilą wymieniłem i radzę sobie z nimi czasem lepiej, czasem
trochę gorzej… czasem nie radzę sobie wcale. To, że mogłem ci
jakoś pomóc i zapewnić wszystko to, czego wtedy potrzebowałaś…
ja sam też tego potrzebowałem, mimo że nigdy bym tego nie
przyznał. I ty mi to wszystko dałaś.
- Nie masz jakichś… wyrzutów sumienia? - wymamrotała i w końcu
spojrzała mu w oczy. - Nie czujesz się źle z tym, że… że
jestem żoną twojego młodszego brata?
- Może i wyjdę na jakiegoś gnoja, ale akurat wtedy miałem gdzieś
Duffa. Tak jak on ma gdzieś swoją rodzinę. To chyba ostatnia
rzecz, o której wtedy myślałem. Ty byłaś wtedy o wiele
ważniejsza… w sumie, mogę powiedzieć, że zawsze jesteś… -
wzruszył ramionami i dodał - A wyrzuty sumienia? Gdybym miał
ponownie podjąć decyzję, zrobiłbym dokładnie to samo. Może
żałuję tylko tego, że zamiast cię pocieszyć i sprawić, że
poczujesz się lepiej, dołożyłem ci tylko zmartwień i chyba
spieprzyłem naszą relację…
Słońce przyjemnie rozgrzewało jej ciało. Dawało jej energię.
Kiedy przymykała oczy, ukryte pod szkłami okularów
przeciwsłonecznych, czuła beztroski spokój. Nic jej nie
obchodziło, niczym nie musiała się zamartwiać. Do tego co chwilę
słyszała wesołe gaworzenie i próby wydukania poprawnie paru zdań.
Stan prawie idealny. Szkoda tylko, że w tym sielankowym obrazie
brakowało ojca dwuletniego chłopca, który chwiejnym krokiem biegał
wokół swojej rodzicielki.
- Tam… mama! – zawołał radośnie i wskazał palcem ulicę -
taaam… taata! Dz-dzie tataa! Mama paaa tam dzie tata!
Marta szybko poderwała się z leżaka i spojrzała we wskazanym
przez Jeffa kierunku. Przez moment stanęło jej serce. Przestraszyła
się, że zaraz stanie twarzą w twarz ze swoim mężem. Kompletnie
sama i bezbronna, z synem u boku. Po chwili jednak się
zreflektowała. Mogła się założyć o wszystkie pieniądze świata,
że Jeff nie rozpoznałby teraz swojego ojca. Nie dość, że pamięć
takiego małego dziecka nie jest wykształcona i minęło sporo czasu
od kiedy, Jeffrey ostatni widział Duffa, to dodatkowo McKagan
zmienił się nie do poznania. Sama była przerażona, gdy dostrzegła
go przypadkiem na ulicy i myślała, że coś jej się przywidziało.
- To nie tata, skarbie… To tylko wujek – mruknęła i po chwili
dodała – a nawet dwóch wujków…
Ściągnęła okulary i obserwowała
jak z niezniszczalnej
czarnej
Corvette z lat sześćdziesiątych wysiada Slash, a zaraz za nim Axl.
Spodziewała się ich dopiero pod koniec tygodnia, przynajmniej tak
zapowiadali, gdy ostatnim razem dzwonili z Chicago. W zasadzie nie
miała na co narzekać, w końcu nie będzie siedziała sama z Jeffem
w domu i będzie miała towarzystwo. Ze Slashem dogadywała się
coraz lepiej, wyjaśnili sobie wszystkie tematy z przeszłości,
które nie dawały im spokoju i miała wrażenie jakby ich znajomość
wracała do stanu sprzed jej związku z Duffem. Oczywiście czasem
nachodziły ją nieprzyjemne myśli i wspomnienia, ale wiedziała, że
mężczyzna stara się odbudować ich relację i już dawno
postanowiła dać mu drugą szansę.
-
Co tak szybko? - zapytała, gdy mężczyźni znaleźli się parę
kroków od niej i Jeffa. - Mówiliście, że… Aaaaa- Axl! -
pisnęła, gdy przyjaciel złapał ją w pasie i podnosząc,
przerzucił ją sobie przez ramię. - Zwariowałeś? - zawołała i
uczepiła się go, gdy zaczął kręcić się wokół własnej osi.
-
Tęskniłaś za nami, dzieciaku? - postawił ją na ziemi i
serdecznie uściskał - A ty co, młody? Też chcesz? - porwał
uśmiechniętego chłopczyka i zaczął z nim biegać po ogrodzie,
bawiąc się w samolot.
-
Idiota… - mruknął pod nosem Slash i zbliżył się do kobiety,
lustrując wzrokiem spodenki i koszulkę na ramiączkach, które
miała na sobie. - Dobrze cię widzieć taką uśmiechniętą… -
pochylił się i cmoknął ją w policzek. - Hej, wszystko w
porządku? - zapytał i złapał ją pod ramię, gdy się zachwiała.
-
Tak, tak… przez tego rudego głupka zakręciło mi się w głowie –
z wymuszeniem wyszczerzyła zęby i wtuliła się w gitarzystę. - To
dowiem się, czemu zmieniliście plany?
-
Ach… wróciliśmy już wczoraj – wzruszył ramionami i widząc
pytający wzrok Marty, dodał – Nocowaliśmy u Axla. Wiesz…
miłość nie wybiera, a Rose zmiękł na stare lata i nie mógł
wytrzymać bez swojej ukochanej i jej wielkiego brzucha.
-
Jesteś okropny!
-
Może i tak, ale on naprawdę ześwirował – uśmiechnął się i
potrząsnął głową, by ukryć twarz w swoich gęstych lokach. - A
co u ciebie? Jak się czujesz? Wyglądasz tak… spokojnie i… eee…
- zaczął uciekać wzrokiem, mimo że zdawał sobie sprawę z tego,
że kobieta i tak nie widzi jego oczu. - bo ja wiem? Promiennie?
Uroczo?
-
Slash… daj spokój – mruknęła cicho i spojrzała niepewnie na
biegających po ogrodzie Axla i Jeffa.
-
Obawiam się, że on wie więcej, niż byś chciała – burknął i
wlepiając wzrok w jej odsłonięty dekolt, wyciągnął paczkę
Marlboro. - Też bym wolał, żeby się nie dowiedział, ale…
Obiecał, że będzie przed tobą udawał, że nic nie wie -
odchrząknął i wkładając papierosa między wargi, dodał - i że
nie będzie na ten temat żartować… podobno...
Zapukała
do drzwi i oparła się o framugę. Niekoniecznie podobało jej się
to zaproszenie, ale nie chciała sprawiać mu przykrości. Ciągle
czuła się głupio w jego towarzystwie i nawet po rozmowie z nim i
wyjaśnieniu sytuacji między nimi, nie mogła udawać, że nic się
nie wydarzyło. Cały czas paliło ją poczucie winy i wstydu, gdy
przypomniała sobie, jak się czuła, gdy jej dotykał, jak reagowała
na bliskość jego umięśnionego, wręcz idealnie zbudowanego ciała.
To chyba przerażało ją najbardziej. To, że potrafiła się
całkowicie wyłączyć, zapomnieć o konsekwencjach, zapomnieć o
swojej przeszłości i co najważniejsze – zapomnieć o Duffie.
Zwłaszcza, że Matt był zupełnie inny. Poza dającą się wyczuć
ostrożnością, przede wszystkim był czułym i troskliwym
kochankiem nastawionym na bliskość i zapewnienie poczucia
bezpieczeństwa i komfortu. A młodszy z braci zazwyczaj zachowywał
się jak napalony nastolatek, który dążył do jak najszybszego
zaspokojenia siebie i partnerki. Owszem czasem Duff decydował się
na bardziej leniwy i spokojny seks, ale daleko mu było do ciepłego
i czułego stylu, który prezentował Matt i który sprawiał, że
mogłaby godzinami zatracać się w dotyku tego mężczyzny. Do
stylu, który idealnie wpasował się w potrzeby brunetki i który
jednocześnie potęgował w niej poczucie zdrady.
Otrząsnęła
się z zamyślenia i widząc, że nikt nie pofatygował się, by
otworzyć jej drzwi, nacisnęła klamkę i sama weszła do środka.
Prawie od razu usłyszała znajomą melodię, graną na gitarze
akustycznej. Było to dość dziwne, nigdy dotąd nie słyszała i
nie widziała Matta z żadnym instrumentem. Co jeszcze dziwniejsze,
miała wrażenie, że mężczyzna śpiewa. Skierowała się w stronę,
z której dochodził do niej dźwięki Please
forgive me Bryana
Adamsa.
McKagan
siedział w salonie, oczywiście w garniturze. Marta zaczynała
podejrzewać, że nie znajdzie nic innego w jego garderobie. Poza
wspólnym wyjściem na bieganie, nie przypomina sobie, żeby widziała
go kiedykolwiek w innym stroju niż właśnie w garniturze - idealnie
skrojonym, czasem trzyczęściowym, który przywodził jej na myśl
staroświeckich, niezbyt współczesnych dżentelmenów.
Still
feels like our first night together
Feels like the first kiss, it's gettin' better baby
No one can better this...
Still holdin' on, you're still the one
First time our eyes met, same feelin' I get
Only feels much stronger, wanna love ya longer
You still turn the fire on...
So if you're feelin' lonely don't
you're the only one I ever want
I only wanna make it good
so if I love ya a little more than I should
Please forgive me, I know not what I do...
Please forgive me, I can't stop lovin' you
Don't deny me this pain I'm going through...
Please forgive me, if I need ya like I do
Please believe me every word I say is true...
Please forgive me, I can't stop lovin' you
Still feels like our best times are together...
Feels like the first touch, still gettin' closer baby
Can't get close enough...
Still holdin' on, still number one
Feels like the first kiss, it's gettin' better baby
No one can better this...
Still holdin' on, you're still the one
First time our eyes met, same feelin' I get
Only feels much stronger, wanna love ya longer
You still turn the fire on...
So if you're feelin' lonely don't
you're the only one I ever want
I only wanna make it good
so if I love ya a little more than I should
Please forgive me, I know not what I do...
Please forgive me, I can't stop lovin' you
Don't deny me this pain I'm going through...
Please forgive me, if I need ya like I do
Please believe me every word I say is true...
Please forgive me, I can't stop lovin' you
Still feels like our best times are together...
Feels like the first touch, still gettin' closer baby
Can't get close enough...
Still holdin' on, still number one
-
Nigdy
nie mówiłeś, że tak dobrze śpiewasz. I że umiesz grać –
wskazała podbródkiem instrument.
-
Nigdy nie pytałaś – odparł i wstając, odłożył gitarę. - W
naszej rodzinie każdy się czegoś uczył. Chociaż ja zawsze
wolałem pianino od akustyka. - Podszedł do niej i niepewnie cmoknął
ją na powitanie w policzek. - Cieszę się, że jesteś. Myślałem,
że nie przyjdziesz…
-
Ja… - urwała i niepewnie rozejrzała się po pomieszczeniu. -
Alice jest w domu?
-
Jesteśmy sami. Kate zabrała młodą na zakupy, a znając jej
możliwości… - spojrzał na zegarek – obstawiam, że wrócą nie
wcześniej, niż za trzy godziny. - Zmarszczył brwi i wbił wzrok w
brunetkę – Siadaj… co tak stoisz?
-
Nie wiem, czy… myślałam, że…
-
O co chodzi? Boisz się zostać ze mną sama? - zapytał zaskoczony i
widząc, że Marta ucieka wzrokiem, ujął ją za podbródek i
skierował ku sobie. - Umówiliśmy się, że to była jednorazowa
sytuacja i nikt od nikogo nie chce… Chryste, przecież nie rzucę
się na ciebie, ani nie będę próbował na siłę zaciągnąć cię
do łóżka!
-
Po prostu czuję się trochę… niekomfortowo – mruknęła i
przysuwając się do niego, oparła czoło o jego klatkę piersiową.
- Dla ciebie to było takie… chwilowe oderwanie się od
rzeczywistości, a ja… jest mi ciężko przejść z tym do porządku
dziennego – drgnęła, gdy otoczył ją ramieniem. - Ty po prostu
poszedłeś z kobietą do łóżka, bo miałeś na to ochotę... a ja
zdradziłam swojego męża z jego bratem…
-
Rozumiem, ale wierz mi… nie zamierzam ci o tym przypominać, gnębić
cię i wzbudzać w tobie wyrzuty sumienia. Chciałbym, żebyśmy
dalej byli przyjaciółmi i zachowywali się tak samo, jak przedtem.
-
Czemu nie chcesz mi nic powiedzieć? - zapytał zrezygnowany i
niedbałym ruchem odgarnął włosy, które opadły mu na twarz.
-
A czemu musisz być taki ciekawski, Stradlin? - burknęła, udając
oburzenie. - Poza tym ty też nie chcesz mi nic powiedzieć! Urwałeś
temat, stwierdziłeś, że z Kate kompletnie nic cię nie łączy i
co? Dlatego tu nocuje i dlatego się tak często widujecie?
-
Marta, już o tym rozmawialiśmy. Łączy nas tylko i wyłącznie
seks. A że często go uprawiamy, to Kate czasem zostaje na noc…
nie ma w tym nic dziwnego! - wzruszył ramionami i zobaczyła w jego
oczach złośliwy błysk - Zresztą… nie zmieniaj tematu!
-
Nie wiem, co mam ci powiedzieć. Nie mam takiego doświadczenia
jak... ty!
Nie
rozumiała, dlaczego Izzy’emu tak zależało na tym, żeby
podzieliła się z nim swoimi łóżkowymi doznaniami. Jak mogła
porównywać i oceniać umiejętności swoich partnerów, skoro sama
nie była, a przynajmniej nie uważała się za taką, wybitnie
uzdolniona w tej kwestii? Zresztą sam fakt tego, że jednego kochała
i jakiś czas temu regularnie chodziła z nim do łóżka, a z drugim
łączyła ją tylko jednorazowa „pocieszeniowa”
przygoda,wykluczał w jej uznaniu możliwość oceniania. Mogła co
najwyżej powiedzieć, że i jeden i drugi potrafił doprowadzić ją
do rozkoszy – tylko, czy to było wyznacznikiem posiadania pewnych
umiejętności?
-
Dobra, dobra… z tego, co wiem, spałaś tylko z Duffem i Mattem…
- postanowił przemilczeć przykrą sytuację sprzed lat, o której
kobieta i tak nigdy nie zapomni - a jednak dwie osoby to
wystarczająca ilość, żeby porównać, prawda?
-
Popieprzyło cię, wiesz? Spałam z obydwoma, i co? Co mam
powiedzieć? Kurwa, ja się na tym nie… ja nawet się nie
zastanawiałam! Nie mam czego porównywać… oni są tak różni,
że… - urwała i spuściła wzrok - Tak samo całowanie… poza tym
eee… wymuszeniem Slasha, też całowałam się tylko z dwoma
facetami, i co?
-
Hmmm… technicznie rzecz ujmując, poza Hudsonem, całowałaś się
z trójką – niewiele myśląc, o tym co mówi, przerwał jej i
pociągnął łyk piwa z butelki, którą trzymał w ręce.
-
Co? O czym ty do mnie mówisz? - zmarszczyła brwi i leżąc z głową
na jego kolanach, uważnie i z niepokojem mu się przyglądała -
Jaka trójka? Skąd…
-
O kurwa…
-
Izzy? - zapytała zaskoczona, patrząc, jak z twarzy Isbella
odpływają wszelkie kolory. - Co ci jest?
-
Kurwa… ty tego nie pamiętasz… przecież nie mogłaś pamiętać…
- wymamrotał tak, że ledwo go zrozumiała - byłaś zalana w trupa…
- zaczął uciekać wzrokiem.
-
O czym… o co… o co ci chodzi, Izzy?
-
No bo całowałaś się też… eee… - odchrząknął i zmusił ją,
żeby podniosła się z jego kolan – ze mną… a-ale tylko raz!
-
CO?! Co ty pieprzysz?!
Nie
zważając na jej protesty, wstał i podszedł do okna. Jak mógł
być taki lekkomyślny i powiedzieć jej o tamtej sytuacji? Przecież
zdawał sobie sprawę z tego, że ona nie będzie tego pamiętać. Z
dużym prawdopodobieństwem mógł założyć, że już wtedy
zrobiłaby mu awanturę, jak tylko by wytrzeźwiała. Nie musiał
wspinać się na wyżyny swoich możliwości w zakresie pamięci, by
odtworzyć całą tę scenę. Pijana, rozżalona Marta; Stradlin,
który kompletnie nie wiedział, co z nią zrobić i jak się
zachować; jej dziwne teksty i zachowanie; panika Izzy’ego, gdy
zrozumiał, co, pozbawiona w pewien sposób świadomości, dziewczyna
chce zrobić.
-
Pamiętasz imprezę, po której Bolan… eee… przyniósł cię do
mnie? - widząc niepewne skinienie głową, kontynuował – byłaś
wtedy tak schlana, że prawie nie było z tobą kontaktu i… nagle
zaczęłaś się dziwnie zachowywać… wygadywałaś jakieś głupoty
o McKaganie, o mnie… o nas… że skoro już zostałaś uznana za…
- odchrząknął i ponownie odwrócił się plecami do kobiety – za
dziwkę, a ja dostałem wpierdol…
-
Jezu…. Izzy, co ty chrzanisz…
-
Uwierz mi, wcale nie było mi do śmiechu. Kurwa, dziewczyno,
zaczęłaś się do mnie przywalać i rozbierać… siebie i mnie!
Musiałem cię jakoś… spacyfikować!
-
C-całując się ze mną? - brunetka wstała i zaczęła nerwowo
krążyć po pomieszczeniu. - T-tylko całując, prawda? - zapytała
spanikowana, jakby dotarło do niej, że sprawy mogły przybrać o
wiele poważniejszy obrót.
-
Nigdy w życiu nie zrobiłbym więcej! Wtedy wydawało mi się to
jedynym sensownym wyjściem… - wzruszył ramionami i zaczął ją
obserwować – przynajmniej uspokoiłaś się na tyle, że mogłem
zaprowadzić cię pod prysznic i… Marta?!
Jak
w zwolnionym tempie patrzył na coraz bardziej chwiejny krok
brunetki. Podbiegł do niej i złapał ją w ostatniej chwili, zanim
runęłaby na podłogę. Bezwładna osunęła się w jego ramiona.
Nie miał pojęcia, co się stało i dlaczego. Ot po prostu
dziewczyna zemdlała na jego oczach. Położył ją ostrożnie na
kanapie i klękając przy niej, próbował ocucić. Drżącą dłonią
poklepał ją po policzku. Spanikowany zawołał ją kilkukrotnie po
imieniu i z ulgą zauważył, że kobieta odzyskuje przytomność.
-
Ja pierdolę… Marta… - odetchnął głęboko i oparł czoło na
jej przedramieniu. - Dobrze się czujesz? Co się stało? Chcesz
wody?
-
Ja… - zamrugała, chcąc odzyskać ostrość widzenia i spróbowała
usiąść. - Chyba… trochę… zrobiło mi się słabo...
-
Nie wstawaj – burknął, próbując ukryć zdenerwowanie. -
Przyniosę ci wodę, ale masz leżeć, ok?
Zniknął
w kuchni, a Marta, wbrew temu, co mówił, powoli podniosła się z
sofy. Nie wiedziała, co się z nią dzieje. W jednej chwili była
zdenerwowana i zaskoczona tym, co mówił Stradlin, a za moment
wszystko wokół niej zaczęło wirować. A wraz z wirowaniem,
pojawiła się ciemność przed oczami i miękkość w nogach. Nawet
nie była pewna, czy osunęła się na podłogę, czy Izzy ją złapał
i zamortyzował upadek. Była tak słaba, że z trudem przeszła
niewielki odcinek, dzielący ją od pomieszczenia, w którym był
gitarzysta.
-
Kurwa, co ty robisz?
Widząc
ją, Stradlin odłożył na stół szklankę z wodą i podszedł do
kobiety, która kurczowo trzymała się framugi drzwi. Była blada
jak ściana i miał wrażenie, że za chwilę znowu zemdleje. Coraz
bardziej się niepokoił. Może powinien zabrać ją do lekarza? To
omdlenie nie należało do normalnych. I dobrze wiedział, że Marcie
rzadko kiedy zdarzało się takie coś. Nie twierdził, że nigdy nie
robiło jej się słabo, ale na palcach mógł policzyć sytuacje,
kiedy całkiem urwał jej się film.
-
K-kręci mi się w głowie… - wymamrotała i z wdzięcznością
pozwoliła Izzy’emu się objąć – prze-przepraszam… - czując,
że znowu jest o krok od odpłynięcia, pozwoliła mężczyźnie
podprowadzić się do kanapy. - Nie wiem… nie wiem, co się ze mną
dzieje. Przyniesiesz… coś do picia? Już się nigdzie nie ruszam…
Położyła
się w pozycji embrionalnej i przymknęła powieki. Mroczki, które
miała przed oczami i które zaburzały jej widzenie, zaczęły
powoli znikać. Niemoc, która ją dopadła powoli ustępowała,
zostawiając za sobą otępienie i zmęczenie. Nie wiedziała, czy
minęła chwila, kilka minut, czy godzin. Stradlin podał jej
szklankę z zimną wodą i siadając przy kanapie, zaczął gładzić
ją po bladej twarzy i włosach. Miała wrażenie, że utula ją do
snu, cicho nucąc utwór Springsteena.
Every
day here you come walking
I hold my tongue, I don't do much talking
You say you're happy and you're doin' fine
Well go ahead, baby, I got plenty of time
Because sad eyes, never lie
Because sad eyes, never lie
Well for a while I've been watching you steady
Ain't gonna move 'til you're good and ready
You show up and then you shy away
But I know pretty soon you'll be walkin' this way
Because sad eyes, never lie
Because sad eyes, never lie
Baby don't you know I don't care
Don't you know that I've been there
Well if something in the air feels a little unkind
Don't worry darling, it'll slip your mind
I know you think you'd never be mine
Well that's okay, baby, I don't mind
That shy smile's sweet, that's a fact
Go ahead, I don't mind the act
Here you come all dressed up for a date
Well one more step and it'll be too late
Blue blue ribbon in your hair
Like you're so sure I'll be standing here
I hold my tongue, I don't do much talking
You say you're happy and you're doin' fine
Well go ahead, baby, I got plenty of time
Because sad eyes, never lie
Because sad eyes, never lie
Well for a while I've been watching you steady
Ain't gonna move 'til you're good and ready
You show up and then you shy away
But I know pretty soon you'll be walkin' this way
Because sad eyes, never lie
Because sad eyes, never lie
Baby don't you know I don't care
Don't you know that I've been there
Well if something in the air feels a little unkind
Don't worry darling, it'll slip your mind
I know you think you'd never be mine
Well that's okay, baby, I don't mind
That shy smile's sweet, that's a fact
Go ahead, I don't mind the act
Here you come all dressed up for a date
Well one more step and it'll be too late
Blue blue ribbon in your hair
Like you're so sure I'll be standing here
Nawet
nie wiedziała, kiedy przysnęła. W zasadzie była tak
zdezorientowana, że potrzebowała chwili, żeby zrozumieć, gdzie
się znajduje. Do jej świadomości, jak przez mgłę, przedzierał
się przyciszony głos Izzy’ego.
-
Cześć, słuchaj, Matt… mam trochę głupią sprawę. Mógłbyś
odebrać Jeffa ze żłobka i się nim zająć? Marta trochę źle się
u mnie poczuła i… nie chcę jej zostawiać samej, a tym bardziej
nigdzie jej w takim stanie nie puszczę. Co? Nie… to chyba nic
takiego… Mam nadzieję. Tak? Dzięki! No… to do następnego i
pozdrów Alice!
-
Nie rozumiem, jaki masz problem. Moim zdaniem to naprawdę fajny
pomysł – mruknęła wysoka kobieta i machinalnie poprawiła i tak
idealnie zawiązany krawat mężczyzny. - Ciotce Joan na pewno będzie
miło…
-
Kate, dla niej to nie jest powód do świętowania i…
-
Kto mówi o świętowaniu i imprezie? Zaprosimy ją tylko na obiad w
ramach… eee… - wzruszyła ramionami i dodała – żeby pokazać,
że cieszymy się z ostatecznego zamknięcia tej cholernej sprawy i
oficjalnego uznania, że jest niewinna! Zobaczysz… - usiadła na
wysokim stołku przy części barowej restauracji i uśmiechnęła
się szeroko do Matta. - Wszystko będzie ok. Tata na pewno przyleci.
Jak znam Carol, to będzie z nią w sądzie, a później na własne
oczy zobaczy, że jeszcze nie zdemoralizowaliśmy jej najstarszego
dziecka... wujaszek Bruce chętnie wyrwie się z domu… może nawet
cholernie poważny Mark w końcu wypluje ten kij, który połknął
wieki temu…
-
Kate! - syknął i spojrzał na zbliżającą się do nich Alice.
-
Och, daj spokój. Dobrze wiesz, że Mark od lat zachowuje się jak
skończony buc – burknęła i zniżając głos powiedziała
kąśliwie – nawet trupy w kostnicy są mniej sztywne od niego!
-
Na litość boską, wyrażaj się przy młodej, bo Carol mnie zabije!
Kobieta
tylko wywróciła oczami i w dalszym ciągu próbowała przekonać
mężczyznę do swojego pomysłu. Gdyby była na miejscu Joan,
chciałaby spędzić miło czas w towarzystwie rodziny i przyjaciół.
Zwłaszcza w tak ważnym dniu jak ten, który miał nastąpić za dwa
dni. Może w ostatnim czasie nie miała z nią najlepszych kontaktów
i nawet nie była w stanie wyobrazić sobie, przez co przeszła jej
ciotka, jednak wierzyła, że przy wsparciu bliskich osób, Joan w
końcu odzyska równowagę. Kate nie przeżyła nawet ułamka tego,
co spotkało jej krewną, ale zdawała sobie sprawę, jak wielką moc
sprawczą ma zainteresowanie i chęć pomocy ze strony rodziny i
przyjaciół.
-
Ciocia Joan ma przyjechać? - zawołała radośnie Alice i spojrzała
z nadzieją na McKaganów. - Tak dawno jej nie widziałam! - odłożyła
na blat tacę z czystymi kuflami i usiadła na krześle obok Kate. -
Mama cały czas powtarzała, że ciocia potrzebuje czasu na leczenie
i nie powinniśmy się narzucać, ale ja tak bardzo za nią tęsknię!
Matt
z rezygnacją pokręcił głową i wiedząc, że zostanie
przegłosowany, zgodził się zadzwonić do Marka z propozycją.
Martwił się o swoją starszą siostrę i panicznie bał się tego,
że kobieta znowu zamknie się w swojej skorupie i przestanie
komunikować się nawet z najbliższymi. Nie chciał, żeby poczuła
się przytłoczona i zmuszana do czegokolwiek. Sam opiekował się
nią na tyle długo, że zdążył poznać jej niepokojące wahania
nastroju. W jednej chwili miało się wrażenie, że cały ten
horror, który przeżyła, w ogóle się nie wydarzył; wystarczyła
chwila, niewłaściwe słowo, czy gest, by kobieta spanikowała i
zachowywała się jak osoba z silnym zespołem stresu pourazowego. W
zasadzie nie musiał być specjalistą i psychiatrą, żeby wiedzieć,
z jak wielką traumą walczyła Joan. Nie musiał mieć doktoratu,
żeby wiedzieć, że kobieta jest na skraju załamania i wystarczy
jedna niewłaściwa decyzja czy propozycja i będą musieli od nowa
zacząć „rehabilitację”.
-
Dobra, skoro mamy to już omówione, ja spadam. Gdyby się coś
działo, dzwoń – cmoknęła Matta w policzek i zmierzwiła włosy
nastoletniej kuzynce.
-
Do ciebie, czy Isbella? - zapytał ze złośliwym uśmiechem.
-
Wal się, mój świętoszkowaty wujaszku! Ja przynajmniej mam jakieś
życie erotyczne! - dla żartu uderzyła go w ramię i
porozumiewawczo mrugnęła do Alice. - O cześć, Marta! - zawołała
wesoło do kobiety, która dysząc, wpadła do restauracji.
-
O matko… przepraszam za… - odetchnęła i opadła na jedno z
krzeseł - za spóźnienie, ale Jeff zrobił mi dzisiaj małą wojnę
w żłobku i…
-
Nic się nie stało – przerwał jej Matt i wskazał podbródkiem
Alice – doskonale sobie radziliśmy, prawda? - uśmiechnął się i
zerkną kontrolnie na zegarek - Zresztą i tak jeszcze mamy sporo
czasu.
Od
razu zabrała się do pracy i starała się nadrobić stracony czas.
Przez grymaszenie Jeffa spóźniła się ponad pół godziny. Biegła
do pracy jak na złamanie karku i miała wrażenie, że ten sprint
zupełnie wypompował z niej wszystkie siły. Może gdyby zjadła coś
słodkiego, a jej organizm poczułby małe, cukrowe doładowanie, nie
robiłoby jej się tak słabo? Może powinna trochę zwolnić i
pozwolił organizmowi na chwilową regenerację? Ale przecież miała
jeszcze tyle rzeczy do przygotowania. Nie mogła zaniedbywać pracy z
powodu kłopotów rodzinnych. Matt może i był jej szwagrem, może i
był jej przyjacielem, a może nawet jednorazowym kochankiem, ale był
też wymagającym szefem. Nie mogła go zawieść i powiedzieć, że
nie da rady wykonać swoich obowiązków.
Krzątała
się przy jednym ze stolików i zbyt późno zorientowała się, że
przychodzi kolejna fala słabości. Szklany wazon, który właśnie
chciała przestawić, by wymienić obrus, wysunął się jej z ręki
i roztrzaskał w drobny mak na posadzce. Czas nagle się zatrzymał.
Próbowała się schylić, by uprzątnąć potłuczone szkło, ale
tylko zachwiała się i spróbowała złapać się oparcia jednego z
krzeseł. W głowie jej szumiało, a jakby
z oddali dochodził do niej głos Matta. Co on chciał? Dlaczego tak
krzyczał? Czemu tak źle go słyszała? Zupełnie jakby mówił
przez ścianę. Nawet nie potrafiła skupić na nim wzroku.
Miała
wrażenie, że podłoga zaczęła się ruszać, jakby stała na
jakiejś płycie do balansowania i utrzymywania równowagi. Wszystko
zaczęło wirować jej przed oczami, a nogi sprawiały wrażenie,
jakby nie były w stanie utrzymać jej ciężaru. Jeszcze chwila, a
runęłaby na posadzkę. Przed bliskim spotkaniem z podłogą,
uchroniły ją silne ramiona i twardy, umięśniony tors, do którego
bezwiednie przywarła. Gdyby miała siłę i była bardziej
przytomna, pewnie pomyślałaby, że sam odurzający zapach jego
perfum i bliskość ciepłego i męskiego ciała, mógłby
doprowadzić ją do omdlenia. Ta myśl była jednak zbyt ulotna. A
później była już tylko ciemność.
-
Hej… Słońce, otwórz oczy – poczuła na policzkach delikatne
klepanie. - No… dalej... słyszysz mnie? - do jej świadomości
zaczął docierać zaniepokojony głos.
Ze
zdziwieniem zarejestrowała, że wcale nie leży na zimnej podłodze.
Uchyliła ciężkie powieki i spojrzała na Matta, który ciągle
trzymał ją w ramionach i próbował ją jednocześnie cucić.
Zaczęła odzyskiwać przytomność. Po chwili, z niewielką pomocą
szwagra, była w stanie stać o własnych siłach.
-
Jezu… Marta, co się z tobą dzieje? - mężczyzna posadził
kobietę na krześle i przyklęknął przy niej. - To już któryś
raz… Stradlin mówił…
-
Nic… nic mi nie jest… - powiedziała słabo i próbując uspokoić
Matta i jego siostrzenicę, dodała – nie jadłam… rano nie
zdążyłam zrobić śniadania i zrobiło mi się s-słabo...
-
A wiecie, że moja mama mdlała, tylko jak była w ciąży –
mruknęła Alice, nie zdając sobie sprawy z szybkiej wymiany
spojrzeń między pozostałą dwójką.
-
Alice, idź, proszę, po szklankę wody, co? - wymamrotał Matt.
Gdy
tylko dziewczyna zniknęła z pola widzenia, McKagan wbił wzrok w
bladą twarz Marty. Nieświadoma niczego nastolatka swoimi słowami
wywołała pożar w głowie mężczyzny. Dotarło do niego, w jak
poważne kłopoty mogli wpaść swoim lekkomyślnym zachowaniem.
Wcześniej, rozważając konsekwencje tego czynu, jakoś nie brał w
ogóle pod uwagę ewentualnej ciąży. Teraz modlił się, żeby
najgorszy z możliwych scenariuszy nie okazał się tragiczną w
skutkach rzeczywistością. Zachowali się, jak dwójka szczeniaków,
która nigdy w życiu nie słyszała chociażby o prezerwatywach.
Kurwa!
Przecież ja nawet nie pamiętam, kiedy ostatni raz ich
potrzebowałem! Zresztą… ja pierdolę! W tamtej chwili ostatnią
rzeczą, o jakiej myślałem, były te pieprzone gumki! Błagam…
Marta… tylko mi nie mów, że wpadliśmy…
-
Marta? - odezwał się niepewnie i popatrzył jej w oczy.
-
Nie… to na pewno nie to – wymamrotała, odpowiadając na
niezadane pytanie. - To… to nie może być to.
-
Jesteś pewna? Sprawdzałaś?
-
N-nie… ale… - urwała i zamrugała szybko, chcąc pozbyć się
mroczków, które miała przed oczami. - Czuję się… nie czuję
się tak jak przy Jeffie i przy… p-przy... p-po prostu inaczej.
-
Może dla pewności… - odchrząknął, próbując ukryć
zawstydzenie własną głupotą - może zabiorę cię do jakiegoś
lekarza? - widząc, jak kategorycznie kręci głową, dodał
zrezygnowany – to może chociaż do takiego… zwykłego? Na jakieś
badania krwi, czy cholera wie czego… To nie jest normalne, że tak
mdlejesz! – odgarnął jej włosy z czoła i podniósł się z
kolan. - Chodź do mojego gabinetu, zanim zlecą się pracownicy i
będą szukać sensacji. - Wyciągnął do niej rękę i zapytał –
Dasz radę? - pomógł jej wstać i objął ją opiekuńczo w pasie.
- Położysz się na chwilę, odpoczniesz sobie i zjesz coś…
-
Matt… naprawdę nie trzeba. Zaraz mi… zaraz przejdzie – gdy
poczuła, że znowu ma nogi jak z waty, mimowolnie mocniej złapała
się mężczyzny. - Nic mi nie jest…
-
Tak, tak… a przytomność straciłaś, bo miałaś taki kaprys? -
burknął i wolną ręką poluzował krawat.
Zaprowadził
ją do swojego gabinetu i wbrew jej protestom, pomógł położyć
się na kanapie. To, co działo się z jego w zasadzie jedyną
przyjaciółką, poważnie go zaniepokoiło. Nikomu ot tak nagle nie
robiło się słabo bez powodu. Nikt nie mdlał średnio raz – dwa
razy na tydzień, jeśli nie działo się z nim nic złego. A do tego
Marta wyglądała naprawdę źle. Była blada jak ściana, a Matt
miał wrażenie, że momentami jej skóra robiła się wręcz
przeźroczysta. Pogładził ją delikatnie po policzku i przysiadł
obok niej na sofie.
-
Zaraz zrobię ci coś do jedzenia, a jak poczujesz się lepiej,
odwiozę cię do domu, ok?
-
Chwilę tu poleżę i zaraz wrócę do pracy… - wymamrotała i
spróbowała się podnieść.
-
Przestań się wygłupiać. - położył jej dłoń na ramieniu, nie
pozwalając wstać. - Przed momentem nie umiałaś się utrzymać na
nogach, a chcesz wyjść do klientów? - Widząc grymas
niezadowolenia na jej twarzy, powiedział akcentując każdą sylabę
– WYKLUCZONE.
Nawet
jeśli był zaskoczony tym, że ich relacje niekoniecznie
przypominały jego wyobrażenie o zależności pacjent-lekarz, nie
zamierzał tego komentować. W zasadzie tak było dla niego lepiej.
Czasem prawie zapominał, że kobieta była psychiatrą. Cholernie
dobrą, jeśli ktoś pytałby o jego zdanie. Czasem zapominał, że
siedział na fotelu, na którym zwyczajowo sadowili się pacjenci.
Zapominał, że chodzi na kolejne sesje, bo bardziej traktował to
jak rozmowy z kimś, kto po prostu ma ochotę bez większych i
zbędnych emocji go słuchać. A wydane na te spotkania pieniądze?
Miał ich tyle, że nie przywiązywał zbytniej uwagi do tego, na co
je marnuje. Chociaż w tym przypadku nie miało to nic wspólnego z
przepuszczaniem pieniędzy na głupoty, jakby powiedziała jego
matka.
I
was dreaming of the past.
And my heart was beating fast,
I began to lose control,
I began to lose control,
I didn't mean to hurt you,
I'm sorry that I made you cry,
I didn't want to hurt you,
I'm just a jealous guy,
I was feeling insecure,
You might not love me any more,
I was shivering inside,
I was shivering inside,
I didn't mean to hurt you,
I'm sorry that I made you cry,
I didn't want to hurt you,
I'm just a jealous guy,.
And my heart was beating fast,
I began to lose control,
I began to lose control,
I didn't mean to hurt you,
I'm sorry that I made you cry,
I didn't want to hurt you,
I'm just a jealous guy,
I was feeling insecure,
You might not love me any more,
I was shivering inside,
I was shivering inside,
I didn't mean to hurt you,
I'm sorry that I made you cry,
I didn't want to hurt you,
I'm just a jealous guy,.
-
Te sny… - odezwała się cicho, gdy skończył nucić i odłożył
gitarę na miejsce obok siebie. - Opowie mi pan o nich, Jeffrey?
-
Nie wystarczy pani, że dotyczą Emily i że… - odchrząknął i
wbił wzrok w swoje czerwone, skórzane spodnie – że nie są…
zbyt przyjemne? - mimowolnie zacisnął pięści i szybko sięgnął
po filiżankę kawy, którą doktor Linton postawiła przed nim kilka
minut wcześniej.
-
Skoro źle pan sypia, to raczej do najweselszych i
najprzyjemniejszych nie należą – mruknęła. - Chciałabym
wiedzieć, co panu nie daje spokoju. Może te sny pana męczą, bo ma
pan jakieś… wyrzuty sumienia? Może oskarża się pan o coś, na
co pana zdaniem miał pan wpływ?
-
Nadałaby się pani na specjalistę od przesłuchań do jakiegoś
pieprzonego CIA, Doktorko… - poruszył się niespokojnie i sięgnął
po leżącą na stolę paczkę papierosów. - Przecież mówiłem,
że… - urwał i przymknął oczy. - Wie pani… te sny… to jest
coś o wiele gorszego i bardziej popierdolonego niż wyrzuty
sumienia, które nie dają mi spokoju… To… t-to tak jakbym każdej
nocy od nowa i bez końca przeżywał to, jak musiałem… jak
k-kazali mi…
-
To dalej koszmary o… identyfikacji? - zapytała łagodnie i
spojrzała z troską na mężczyznę, który w jednej chwili stał
się tak roztrzęsiony, że nie potrafił utrzymać w dłoniach
zapalniczki. - Tylko Emily jest… uczestnikiem tych snów? Czy znowu
pojawiają się inne, znajome twarze?
Już
dawno przestała przejmować się tym, że zachowuje się
nieprofesjonalnie. To przecież nie pierwszy raz. No i nie robiła
tego notorycznie, więc komu miałoby to przeszkadzać? Niektórzy
pacjenci byli na tyle specyficzni, że normalne, konwencjonalne
metody, które stosowała, nie były wystarczające. Niektórzy
potrzebowali bardziej nieszablonowego myślenia. Zresztą Jeffrey
Isbell nie był Mattem. Nie było żadnego niebezpieczeństwa,
żadnego nieetycznego postępowania, żadnych niechcianych i godnych
pożałowania uczuć. Nawet jeśli pozwoliła sobie na pewne
odstępstwa od normalnej relacji między nią a pacjentem, to stało
się to tylko dlatego, że już od dawna zrozumiała, że na Isbella
nie podziała żadna standardowa procedura i żadna normalna metoda
leczenia.
-
Teraz tylko ona… - poderwał się i szybko podszedł do okna, by
ukryć emocje, które malowały się teraz na jego twarzy. - Tylko
Emily…
-
Jeffrey, wiem, że nie chce pan o tym rozmawiać, ale… - nawet
jeśli wyczuła w jego glosie fałsz, nie miała serca strofować go
i przypominać o zasadach, które obowiązywały w tym gabinecie.
-
Jeszcze nie teraz… - wziął głęboki oddech i odwracając się,
wbił spojrzenie w Abigail - Proszę… wiem, że płacę pani za
pomoc… za próbę pomocy, ale… - odpalił kolejnego papierosa i
wrócił na kanapę. - Przez całe moje pierdolone życie nikt nie
wiedział o Emily… o tym wszystkim, co nas… łączyło, o tym, co
nas r-rozdzieliło… Nikt nie miał pojęcia, co czułem, co się we
mnie działo… w zależności od tego „kiedy” nikt nie miał
pojęcia kim byłem albo czym się stałem… Całe życie udawałem
nawet przed samym sobą. Starałem się na zmianę albo pogodzić z
tym wszystkim albo zapomnieć albo udawać, że to wszystko było
tylko głupim snem i chorym, pieprzonym wymysłem mojej wyobraźni…
-
Myślę, że jestem w stanie to zrozumieć. - powiedziała
pojednawczo i odłożyła notatnik, chcąc uspokoić mężczyznę. -
Ja nie będę naciskać, ale pan też musi mi coś obiecać, dobrze?
-
Co dokładnie? - zapytał niepewnie.
-
Kiedy uzna pan, że jest pan gotowy, Jeffrey, od razu pan do mnie
zadzwoni. Nawet jeśli miałby to być środek nocy. Rozumie pan?
-
Ale…
-
Czy pan to zrozumiał, Jeffrey? - powtórzyła z naciskiem.
Kochana, jak zwykle rewelacja, cieszę się, że piszesz, że dalej prowadzisz tego bloga. Przede wszystkim cieszę się, że Marta ma więcej niż jednego przyjaciela. Choć może pójście do łóżka z Mattem to nie był najlepszy pomysł. No i połączyłabym Joan z Slashem, kiedyś się spotykali i myślę że by jej nie skrzywdził. Pozdrawiam serdecznie i zdecydowanie pisz dalej.
OdpowiedzUsuńShiriska
Hue hue... Juz przed pierwszym fik Marty przeszlo mi na mysl by miala maluszka😜 troche to moze okrutne ale co sobie dziewczyna bedzie zycie marnowac.
OdpowiedzUsuńTroszke bym jek wyhamowala te wyrzuty sumienia. Duff ja olał po calosci niech sie dziewczyna otrzaśnie.
Pozactym CUDNIE jak zawsze. Czekam na rozwoj sytuacji...
...i wybacz, że praktycznie bez polskich znakow - z telefonu skrobie.
Czekam na więcej ����������
OdpowiedzUsuńNigdy nie przestane shipowac Marty z Izzym ❤ Czekam na wiecej
OdpowiedzUsuńCzekamy na dalszy ciag... Daj znac ze cos tworzysz i na jakim jestes etapie :-) Zagladam tutaj zawsze z nadzieja na nowy rozdzial i nie wiem czy w oczekiwaniu nie zaczne czytac od poczatku :-D Po tych zawirowaniach powrot Duffa to bylaby sensacja :-) Paulina
OdpowiedzUsuńWracam do czytania, dawno mnie tu nie było :)
OdpowiedzUsuńNie mogę się doczekać nowej części od roku czekam i nic pusto mam nadzieje że kiedyś to dokończysz Weny Babo :)
OdpowiedzUsuńDwa słowa w komentarzu - reaktywujemy blogi! :)
OdpowiedzUsuńNie mogę się doczekać kontynuacji pokochałan to ff jest jednym z moich ulubionych :)
OdpowiedzUsuń