piątek, 23 marca 2012

35.

51 komentarzy...
wybaczcie wszelkie niedociągnięcia, błędy, długośc rozdziału, treśc itp... ostatnio... hmm... brak czasu, pierdolony licencjat się zbliża... i tak dalej i tak dalej głupie tłumaczenie...
z jednego fragmentu jestem dumna ^^ zdecydowanie
błagam... jak już to czytacie, to wyraźcie swoją opinię! wolę wiedziec, co ludzie myślą o moich wymysłach i treściach, które zamieszczam...

***
Słuchała cichego dudnienia kropel uderzających o podłogę. Starała się liczyć upływający czas. Minęła minuta? Godzina? Doba? Jak długo jest w tym ciemnym wilgotnym pomieszczeniu? Jak długo siedzi w ciemnościach? Czy są tu okna? Jeśli tak to czy są zamurowane, żeby nie przedzierały się tu promienie słońca, czy jest noc? Dlaczego otacza ją przejmująca cisza, przerywana tylko monotonnym stukotem kapiącej skądś wody i głośnym biciem jej serca? Gdzie ona jest?! Jak ma się wydostać? Dlaczego ma skrępowane ręce? I podstawowe dwa pytania – jak właściwie się tutaj znalazła i czemu nie pamięta, żeby gdzieś wychodziła z domu? Próbowała poruszyć nogami, bo od leżenia w bezruchu, była cała odrętwiała. Niecierpliwie zaczęła rozmasowywać uda i łydki, by móc wstać. Wzdrygnęła się, gdy jej dłoń dotknęła jakiegoś wilgotnego materiału. Poczuła charakterystyczny zapach, ale nie była w stanie skojarzyć go z czymkolwiek. Co to do cholery jest? Gdzie to już czułam? W szkole? W szpitalu? Myśl! Znasz ten zapach! Znasz go bardzo dobrze! Lekcja chemii? Malowanie płotu w domu? Warsztat samochodowy? Z bezradności zaczęła wierzgać nogami i poczuła łzy na policzkach. Chciała krzyczeć, żeby ktoś jej pomógł, ale z wyschniętego gardła wydobył się cichy jęk. Przełknęła ślinę i spróbowała ponownie, ale wywołała tylko atak kaszlu, który podrażnił jeszcze bardziej podniebienie i przełyk. Udało się jej w końcu dźwignąć na nogi i zrobić kilka kroków. Wyciągnęła ręce przed siebie i próbowała dotrzeć do ściany. Natrafiła na zimne i nieprzyjemne w dotyku gołe cegły. Zadrżała, usłyszawszy cichy szelest i niespokojne popiskiwanie. Pierwsza i brutalnie prawdziwa myśl, jaka jej przyszła do głowy to szczur. A skoro w pomieszczeniu, w którym się znajduje, jest ten gryzoń i jest tu wilgotno…
- P-piwnica – wymamrotała i osunęła się na kolana – c-co ja… - urwała i nagle doznała olśnienia – rozpuszczalnik! – zawołała z trudem – chloroform… k-ktoś mnie porwał! – spanikowana zaczęła szukać wyjścia.
Odnalazła ponownie ceglaną ścianę i po omacku zaczęła przesuwać się wzdłuż niej. W końcu pod palcami wyczuła drewno. Miała przed sobą stare, spróchniałe drzwi. Naparła na nie ramieniem, ale nawet nie drgnęły. Coś od zewnątrz skutecznie je blokowało. Zrozumiała… była w pułapce. Wyjdzie stąd tylko wtedy, jeśli ktoś uzna to za stosowne; tylko wtedy, gdy ktoś się zlituje i otworzy piwnicę; tylko wtedy, gdy w końcu dowie się, dlaczego się tutaj znalazła. Rozpłakała się i zaczęła uderzać na oślep w kawałek drewna, który dzielił ją od wolności. Nie usłyszała, jak zasuwa odsunęła się i oślepiło ją światło. Coś, co teraz było dla niej ogromną, ciemną plamą, odepchnęło ją z niewiarygodną siłą i upadła na nierówną posadzkę.
- Wstałaś w końcu… to dobrze…  - dobiegł ją znajomy głos i zadrżała mimowolnie – nie mogłem się doczekać… mamy tyle do omówienia i zrobienia… - coś błysnęło w jego dłoni – od czego zaczniemy? – klęknął przy leżącej kobiecie i przejechał nożem po jej szyi pokrytej gęsią skórką – najpierw porozmawiamy czy… - rozciął nożem bluzkę, którą miała na sobie.
Krzyk przerwał ciszę, gdy przeciął jej bieliznę, lekko kalecząc skórę.
Obudziła się. Czuła na ciele kropelki zimnego potu. Usiadła szybko, odklejając od ciała mokrą koszulę. Rozejrzała się po pomieszczeniu. Żadnej piwnicy, żadnych szczurów, kapiącej złowieszczo wody i przede wszystkim żadnego faceta, który chce ją skrzywdzić; jest w domu, w swoim łóżku, koło siebie ma mężczyznę, którego kocha najbardziej na świecie. Zaraz położy się koło niego, pozwoli się przytulić i zapomni o tym koszmarze; zapomni o tych oczach i charakterystycznym uśmiechu, który zawsze tak lubiła.
- Hm? Co jest? – mruknął, gdy poczuł, jak do niego przylgnęła.
- Nic…śpij… - pocałowała go w ramie – kocham cię – wtuliła twarz w jego włosy i zasnęła, gdy tylko otoczył ją silnymi ramionami.

Okrył kurtką dziewczynę, która przytulona do niego, spała w samolocie do Seattle. W głowie układał sobie plan, co powie swojej siostrze. Czego dowie się z wydarzeń z ostatnich kilku dni i przede wszystkim, co będzie mógł jej zarzucić i kazać jej zmienić. Oczywiście nie będzie to łatwe zadanie. Nie dość, że był szesnaście lat młodszy i zawsze traktowali go jak gówniarza, to jeszcze nie miał kompletnego doświadczenia w sprawach, w których zamierzał jej radził. Tak… Carol z pewnością będzie chciała mnie posłuchać… z pewnością zrozumie, że chcę dobrze i wcale się jej nie czepiam… Zdawał sobie sprawę z tego, że wina nie leży tylko po stronie jego siostry; że nie tylko ona zawiniła tym, że jakoś się nie zainteresowała swoją córką, że nie upewniła się, dokąd jedzie i z kim tam będzie. Wiedział, że Alice nie powinna kłamać, że powinna powiedzieć prawdę. Ale jednak to zrobiła. I musiała mieć jakiś powód! Nie wierzę, że tak po prostu zaczęła oszukiwać rodziców! Przecież to dobre dziecko! Jeśli coś takiego wymyśliła, to chciała zwrócić na siebie uwagę… albo sprawdzić, czy jeszcze się nią ktoś interesuje i zareaguje… Zastygł w bezruchu, gdy Alice poruszyła się niespokojnie przez sen, zsuwając ramoneskę z pleców. Ostrożnie przykrył ją ponownie i pogładził po włosach. Nawet ucieszył się, że dziewczyna prawie cały lot przespała, bo wiedział, że podczas tych paru dni spędzonych u niego w domu bardzo rzadko udawało się jej zasnąć.
- Alice, jesteśmy na miejscu – mruknął po kilkunastu minutach i zaczął ją budzić.
- Już? – przetarła oczy i rozejrzała się – w-wujku, ale na pewno nie powiesz mamie o… n-no wiesz – spuściła głowę.
- Nie powiem, ale obiecaj, że nie będziesz już oszukiwać, hm? – Wiesz, że gdyby nie Sixx… no nieważne! Wiesz, o co mi chodzi. I żaden wujek! – burknął, udając oburzenie.
- Dobrze, Duff. I przepraszam, że kłamałam…
Spacerowali przez jakiś czas po mieście i rozmawiali na neutralne tematy. Było mu to na rękę, w końcu odwlekało to nieubłaganie zbliżający się moment konfrontacji ze swoją siostrą. Nie wiedział, czy Alice powinna być przy tej rozmowie czy gdzieś wyjść, czy powinien poczekać na powrót Dextera z pracy czy rozmówić się tylko z Carol. Chyba jednak lepiej pogadać tylko z nią… Dex jest… trochę ograniczony w tym… oburzyłby się, że się wpierdalam i chuj by z tego wyszło…
- Alice, pójdziesz do siebie? – szepnął, gdy weszli do domu – będzie chyba lepiej, jak pogadamy sobie z twoją mamą w cztery oczy – mulatka skinęła głową – Cześć, Carol – uśmiechnął się krzywo – zrobię sobie kawę… chcesz też? Musimy pogadać.
Po chwili siedzieli już w jadalni, trzymając kubki z parującym płynem. Kobieta ze zniecierpliwieniem patrzyła na farbowanego blondyna. Zastanawiała się, co takiego ma jej do powiedzenia, że tyle czasu zwleka i kombinuje.
- Carol… co się dzieje? Alice mówiła, że ją ignorujesz, że nie obchodzi cię, z kim i gdzie wychodzi…
- Jak nie obchodzi?! Oczywiście, że obchodzi! Co ona…
- I nawet nie sprawdzasz, czy mała mówi prawdę? – zapytał szybko, nie pozwalając jej dokończyć – nikt z nas nie wiedział, że będzie w Los Angeles! Puściłaś ją taki kawał drogi samą i nawet nie zadzwoniłaś do mnie albo do Joan, żeby się upewnić!
- Jak to?! Mówiła, że Kate wie, że będzie! I że dzwoniła też do ciebie! Okłamała mnie!
- Myślała, że zareagujesz, że się zainteresujesz! Kurwa, Carol, jak mogłaś puścić piętnastoletnie dziecko taki kawał drogi i jeszcze nie miałaś pewności, czy ktoś wie, że ma przyjechać?! – zacisnął pięści.
- Nie pouczaj mnie, do cholery! – krzyknęła wzburzona – skąd miałam wiedzieć, że smarkula mnie oszuka?! Myślisz, że jestem wszechwiedząca?! Mam jeszcze szóstkę innych dzieci! Alice jest na tyle dorosła, że powinna to zrozumieć!
- I przez to ją zaniedbujesz?! Wiesz, o co mnie pytała? Czy w ogóle ją jeszcze kochacie z Dexterem!
Carol zakrztusiła się kawą i spojrzała nieprzytomnym wzrokiem na Duffa. Nie wierzyła w to, co usłyszała. Alice? Jej córka powiedziała, że wątpi w to, że ją kocha? Jej Alice? Położyła na stół kubek i trzęsącymi się dłońmi przetrząsała kieszenie w poszukiwaniu papierosów. Wiedziała, że ich nie znajdzie; czy nie zostawiła ich przypadkiem na tarasie? Nawet nie zauważyła, kiedy Duff wsunął jej w dłoń swoje Marlboro. Odpaliła szybko jednego i czekała, aż rozchodząca się po organizmie nikotyna ją uspokoi. Zacisnęła oczy i powtarzała sobie w myślach, żeby się nie rozklejała.
- Carol? – chłopak zaniepokoił się, gdy zobaczył łzy na jej policzkach – co się dzieje?
- Ma kochankę – wymamrotała i zaszlochała – p-po tylu latach z-zachciało mu się j-jakiś pieprzonych skoków w bok! T-teraz, gdy mamy kolejne d-dziecko…
- Dexter?! Jak… przecież… o kurwa! – zszokowany basista patrzył, jak jego siostra zalewa się łzami.
- U-udaję, że o niczym nie wiem… s-staram s-się z-zachowywać normalnie… n-nawet nie czepiam się go, gdy „zostaje dłużej w pracy” i m-muszę sama zajmować się d-dziećmi… a Frank jest t-taki chorowity – szepnęła, mając na myśli swojego najmłodszego synka – j-ja… n-nie w-wiedziałam, że Alice… że o-ona c-czuje się zaniedbana… s-starałam s-się…
- Hej… już dobrze… - objął ją – przepraszam, że… no… gdybym wiedział, to…
- M-mamo, to prawda? – dobiegł ich cichutki głosik Alice, która stała w drzwiach.
- O-och, Alice kochanie… - wstała szybko i podeszła do dziewczynki, żeby ją przytulić – t-tak s-strasznie c-cię przepraszam…
Mulatka bez słowa wyrwała się i pobiegła do swojego pokoju, trzaskając drzwiami. Carol chciała iść za nią i wszystko jej wyjaśnić, ale Duff ją zatrzymał. Stwierdził, że lepiej będzie dać jej trochę czasu; lepiej, gdy najpierw wszystko sama sobie przemyśli, bo w końcu już nie jest małym dzieckiem i rozumie, co się dzieje.
- Mam zostać na kilka dni?
- A Marta? Twoje obowiązki…
- Marta zrozumie i ma dobrą opiekę – mruknął – zostanę i… no.. pogadam z Alice i jeśli chcesz, to z Dexem.

- Sebastian, wykończysz mnie! – zdyszana dziewczyna wpadła w ramiona wysokiego chłopaka – nie mam już sił…
- No z panem młodym nie zatańczysz? – wyszczerzył zęby i pociągnął ją na parkiet – no Mała, ruszaj się!
- Jak urodzę przed czasem… - zagroziła w żartach i zaczęła tańczyć z Bachem w rytm Let The Music Do The Talking.
- Ślicznie wyglądasz – uśmiechnął się i okręcając ją, przyciągnął ją do siebie – a jak urodzisz wcześniej, to szybciej odpoczniesz od tego kopania! – wybuchnął śmiechem, gdy dziecko zaczęło radośnie uderzać w brzuch dziewczyny.
- Taa… ma poczucie rytmu… - burknęła pod nosem i po chwili dodała - cieszę się, że wam się tak układa z Marią – cmoknęła go w policzek – i naprawdę cudnie wyglądacie! Nie sądziłam, że uda ci się namówić ją na takie wesele.
- Nie wiesz, ile się namęczyłem! – zawołał i poluźnił sobie krawat – no ale okazało się, że jej matka jest po mojej stronie i… no sama widzisz efekt.
Brunetka odetchnęła z ulgą, gdy z głośników popłynęła jakaś spokojniejsza muzyka i w końcu zwolnili tempo. Do porodu zostały jeszcze trzy tygodnie, brzuch coraz bardziej ciążył niskiej dziewczynie i sprawiał, że szybko się męczyła. Środek gorącego lata też nie sprzyjał noszeniu dodatkowych kilkunastu kilogramów. A ma być jeszcze cieplej! Nie wiem, jak to wytrzymam… jęknęła w myślach i pobłogosławiła w duchu właściciela wynajętej sali za zainstalowanie klimatyzacji. Ciekawe ile mu zapłacił za wypożyczenie… przecież chyba musi sobie zdawać sprawę, że w tej chwili znajduje się tu chyba z pięćdziesięciu rockmanów! Musiał się jakoś zabezpieczyć przed ewentualnymi szkodami! Zaśmiała się pod nosem i nawet nie zauważyła, kiedy Bach pocałował ją w wierzch dłoni i coś do niej mówił.
- Przepraszam… zamyśliłam się. Co mówiłeś?
- Że narzeczony cię odbija i było miło z tobą zatańczyć – wyszczerzył zęby i poklepawszy Duffa po plecach, skierował się do Scottiego.
- Tęskniłem, Kochanie – pochylił się i namiętnie ją pocałował.
- Duff, zostawiłam cię samego na kwadrans – zaśmiała się i przedłużyła całusa, wspinając się na palce.
- Wiem… ale to i tak bardzo długo – objął ją i zaczął kołysać, wsłuchując się w Angie – z chęcią bym cię gdzieś teraz zabrał… - mruknął, rysując opuszkami palców jakieś wzory na jej plecach – u góry są pokoje dla gości…
- McKagan, twoje sugestie są tak subtelne jak… - zmarszczyła czoło, zastanawiając się nad najlepszym określeniem – jak rewolucja październikowa!
- Przeszkadza ci to?
- To, że chcesz mnie zaciągnąć do łóżka i wykorzystać do niecnych czynów? – szepnęła mu do ucha – Nie… ale nie mam siły, Duff. Ledwie stoję na nogach.
- No i sobie odpoczniesz i się zrelaksujesz… weźmiemy kąpiel… zrobię ci masaż…
- Pieprzony kusiciel! Nie wypada wyjść z wesela!
- Powiemy, że się źle czujesz, hm? Jesteś w ciąży i masz do tego prawo… wytrzymałaś większą część imprezy…
- Jesteś okropny.
Złapała go za rękę i podeszła do Marii i Sebastiana i zapytała, czy będą źli, jeśli pójdzie z Duffem na górę, bo jest zmęczona i nie za dobrze się czuje. Pożegnali się z nimi, ze zrozumieniem uśmiechając się do Marty. Podziękowali za ich obecność i Bach poinstruował basistę, skąd ma załatwić klucz do pokoju. Po chwili chłopak prowadził ją po schodach na piętro. Ulżyło jej, gdy znalazła się w pomieszczeniu, które skutecznie tłumiło głośną muzykę. Przymknęła oczy i pozwoliła, by Duff zsunął z niej szafirową sukienkę i biorąc ją na ręce, zaniósł do łazienki. Jak tylko znalazła się w ciepłej wodzie, westchnęła przeciągle i uśmiechnęła się do swojego narzeczonego. Zrobiła mu miejsce w wannie i zamruczała cicho, gdy zaczął masować jej obolałe plecy.
- Jak będzie dziewczynka, mam nadzieję, że będzie do ciebie podobna – mruknął.
- Tak? A ja mam nadzieję, że chłopczyk będzie taki wysoki jak tatuś – zaśmiała się i ochlapała go wodą – uwielbiam wysokich facetów – zawołała, obserwując uważnie Duffa.
- A ja myślałem, że tylko ja cię pociągam – zaczął udawać, że mu smutno i przytulił się do dziewczyny, żeby go pocieszyła.
- Głupek – roztrzepała mu włosy i pocałowała go – kocham tylko ciebie – wyszeptała i przysunęła się do niego – nie miał pan przypadkiem masować mi pleców?
- Może… - musnął ustami jej szyję – ale mogę pomasować też coś innego…
- Nie wątpię… ale później…

- Cześć, Gilby – brunetka weszła do salonu i uśmiechając się, cmoknęła gitarzystę w policzek – co słychać? – usiadła koło Duffa.
- No właśnie pytałem Duffa, czy nie moglibyście pogadać z Joan – mruknął – ostatnio… no jest jakaś dziwna. Chodzi zamyślona, zapomina, co się do niej mówi…
- A pytałeś ją o to?
- Nie raz, ale ciągle mówi, że to nic takiego – zmarszczył brwi – i że się martwi kimś z rodziny, ale mam się tym nie przejmować…
- Alice – wymamrotał McKagan – to nasza siostrzenica. Ostatnio miała niemiłą okazję poznać Neila i jakiegoś frajera… no i moja siostrzyczka się trochę zaniepokoiła… no i Carol ma trochę problemów.. ale jak chcesz, to oczywiście z nią pogadam – uśmiechnął się lekko – jakie to idiotyczne! Mieszkamy tak blisko siebie, a tak rzadko się widujemy! – zaśmiał się i dodał – ukradłeś mi siostrę, Stary.
- Wolałbyś, żeby Slash to zrobił?
- Nie, dzięki… - burknął i dodał - stokroć bardziej wolę ciebie.
- Och jestem zaszczycony! –Clarke wyszczerzył zęby i po chwili zapytał – słuchaj, a co z tym materiałem, o którym mówiłeś? – nie zauważył, że Duff próbuje go dyskretnie uciszyć – jeśli to dalej aktualne, to ja bardzo chętnie zagram coś na twoim alb… co? – urwał nagle, widząc minę chłopaka.
- Twój album?! – Marta zmarszczyła brwi – nagrywasz coś sam?
- Chciałem ci zrobić niespodziankę – wywrócił oczami i potrząsnął głową, gdy Gilby zaczął przepraszać – dowiedziałaś się tylko trochę wcześniej…
- A wiesz, że Izzy też wydaje album? Ostatnio mówił, że uda mi się jeszcze w tym roku! – zawołała radośnie i pogłaskał brzuch – ale powiedział, że nie chce żadnej trasy koncertowej – zmarszczyła brwi –to dziwne, nie?
- Hmm… no wiesz, może woli siedzieć i tworzyć, a nie promować się dalej. U nas irytowała go zbytnia popularność – mruknął Clarke – no… ale ja już będę się zbierał. I naprawdę będę wdzięczny, Duff, jak pogadasz z Joan – pożegnał się z basistą, uściskał Martę i wyszedł.
- No kochany… to teraz mi coś zaśpiewasz i zagrasz z tej twojej płyty! – uśmiechnęła się złośliwie i zaciągnęła Duffa do jego sypialni i podała mu gitarę.
Chłopak nie był zbyt uradowany tym pomysłem, ale widząc minę swojej narzeczonej zgodził się zapoznać ją z tylko jednym utworem. Usiadł koło dziewczyny na łóżku i zaczął uderzać w struny.

It's been four months since
You gone away
My bed is empty and my heart
Still feels the pain yeah the pain

I see your picture in a magazine
I look away still see you starin' at me
At me

I walk the streets at night
And there's no one else in my sight
but you
In my mind

Cause I still love you
Yeah I still love you

Buy a ticket to a subway train
A one-way token just to end my pain
From you yeah from you
Ticket says destination unknown
The car stops and I'm back at home
all alone
Without you without you 

            - Smutne to… - mruknęła i przytuliła się do McKagana.
- Napisałem to jak… no… jak Steven wymyślił, wtedy… eee… no wiesz kiedy! –mruknął pod nosem – pieprzone tygodnie… miesiące…
- Duff…
- Wszyscy byli po twojej stronie… pamiętasz? Sam przyznawałem im rację – zaśmiał się smutno - Traktowali mnie jak śmiecia… byłem śmieciem…myślałem, że oszaleję bez ciebie! Nie spałem po nocach… próbowałem układać sobie w głowie plan przepraszania cię…
- To już było… i nie byłeś winny – powiedziała z naciskiem, przerywając mu – i ja też mogłam pomyśleć, że coś jest nie tak. Nie myśl już o tym, hm? – cmoknęła go w usta i bardziej się przytuliła – powiesz mi coś więcej o tym albumie?
- No… poprosiłem parę osób o pomoc… Sebastian… Slash… Gilby… Kravitz nawet się zgodził…
- Nie mogę się doczekać – uśmiechnęła się – ale teraz… muszę do łazienki – spojrzała przepraszająco na chłopaka i podreptała do pomieszczenia obok.

Świdrował spojrzeniem jej zdjęcie; jedno z nielicznych, które posiadał. Pozostałe dwa wyciął byle jak z gazety, przecież byli jednym z najpopularniejszych zespołów w Stanach Zjednoczonych. Nie wiedział właściwie, po co mu te zdjęcia, znał ich przecież doskonale. Tak samo kobieta… znał dobrze jej twarz… A może zdjęcia bardziej przybliżały go do zrealizowania planu? W końcu nie tkwiło to tylko w jego umyśle; patrząc na ich twarze jego wizje przybierały jakiś konkretniejszy kształt. Układając sobie wszystko, spoglądał na nich i dodawało mu to skrzydeł. Tak… o wiele lepiej planuje się zemstę, gdy widzi się pozorne szczęście innych… Oni mają zespół… ona ma tam faceta, który ją kocha… po co im więcej, nie? Może dla odmiany pocierpieliby sobie trochę? Najlepiej i najłatwiej uderzyć w najsłabsze ogniwo… nie dość, że ona będzie cierpieć i fizycznie i psychicznie, to przecież te dwa dupki też poczują się dotknięci… będą jej współczuć… będą się zastanawiać jak w ogóle mogli do tego dopuścić… będą cierpieć razem z nią! A wtedy… wtedy uderzę w nich… Wbił nóż w zdjęcie jednego z mężczyzn.
- To przez ciebie skurwielu! Od ciebie wszystko się zaczęło! Od ciebie i tej suki! – zmiął w pięści wycinek z gazety, jednak szybko się opamiętał i rozprostował czarnobiałe zdjęcie – nie dam się znowu wyprowadzić z równowagi… nie dam się znów wyprowadzić… - powtarzał na głos, mając nadzieję, że szybciej się uspokoi. Czy nie tak powinno się robić, by opanować złość?

Spojrzał na zegarek. Znów, kurwa, się spóźniasz, Stradlin! Co się do chuja z tobą dzieje? Od kiedy masz problem z punktualnym wyjściem z domu?! Przecież obiecałeś jej, że będziesz o jedenastej! A jest prawie pieprzone południe! Przebiegł przez ulicę i przyspieszył kroku. Zastanawiał się, czy zabrać gdzieś dziewczynę na obiad, bo komu chciałoby się gotować w taki upał… i to jeszcze będąc w tak zaawansowanej ciąży jak ona. Może, gdyby Duff nie siedział od rana w studiu ze Slashem, to coś by było zrobione. Ale Izzy nie dziwił się Marcie, że jej się nie chce. Dziecko dawało się coraz bardziej we znaki i coraz ciężej było jej wykonywać jakieś męczące rzeczy. Tak… skończą się bóle pleców i tak dalej, ale zacznie się niespanie po nocach… sam nie wiem co gorsze…chociaż… może nie będzie aż tak źle? Może Duff całkiem ją odciąży i będzie wstawała tylko co jakiś czas a nie ciągle?
- Marta! Jestem… przepraszam, że tak późno, ale… - wypuścił z dłoni reklamówkę z książkami, o które prosiła go dziewczyna.
Zszokowany patrzył na brunetkę, która leżała u stóp schodów, trzymając się kurczowo za brzuch. Po chwili dotarło do niego, że Marta kurczowo łapie powietrze i jej sukienka jest mokra. Podbiegł szybko do niej i klęknął.
- M-marta? C-co się d-dzieje? – wymamrotał ze strachem – t-to j-już? – spanikował, gdy krzyknęła z bólu i skuliła się bardziej.
- W-wody…
- C-co? Chcesz pić?
- O-odeszły j-już… I-izzy… j-ja… a-ałć! – jęknęła – D-duff… g-gdzie…
- W studiu… p-pomogę ci wstać, c-co? – ostrożnie podniósł dziewczynę i doprowadził ją do kanapy – z-zaraz… telefon! Zaraz zadzwonię i Duff przyjedzie, ok? O-oddychaj spokojnie… - wykręcił numer i niecierpliwiąc się czekał na połączenie – Co?! Jak to go, kurwa, tam nie ma?! Powiedź mu jak wróci, że kurwa ma jechać do szpitala! Matt, kurwa mówię do ciebie! Do szpitala! Marta zaczęła rodzić! – rozłączył się i szybko próbował dodzwonić się na pogotowie – Niech to, kurwa…
- Izzy… c-co się dzieje?
Chłopak wybiegł na dwór i po chwili wrócił, próbując zapanować nad sobą. Pogładził dziewczynę po policzku i wymamrotał, że McKagan wyszedł z próby ze Slashem i nie wiadomo gdzie jest.
- I musimy jechać do szpitala sami… nikt się, kurwa, nie zgłasza! Pożyczymy samochód od Hudsona… dasz radę iść?
Pomógł jej przejść przez salon i doprowadził ją do czarnej Corvette z lat sześćdziesiątych. Wysunął z włosów Marty wsuwkę i drżącymi dłońmi zaczął grzebać przy zamku. Niech cię, Slash, szlag trafi! Nigdy nie zamykasz tego jebanego auta! Po chuja, nagle zachciało ci się używać tych pierdolonych kluczyków?! Podtrzymał Martę, która miała kolejny skurcz i z bezsilności uderzył pięścią w dach samochodu.
- M-może zadzwoń j-jeszcze raz…
- Marta… - zaczął, ale nagle wpadł na pomysł – zasłoń twarz…
Rozbił łokciem przednią szybę i szybko otworzył drzwi. Zgarnął potłuczone szkło z fotela kierowcy i po chwili pomógł brunetce dostać się na tylne siedzenia. Mruknął, żeby oddychała spokojniej i próbował odpalić starą Corvette.
- Kurwa… Slash mnie zabije… - mruknął, gdy w końcu udało mu się połączyć odpowiednie kabelki.
- M-masz w ogóle prawo jazdy? – zapytała, gdy chłopak nie zważając na prędkość, łamał wszystkie możliwe przepisy.
- Żartujesz, prawda?
- Z-zwolnij! N-nie m-możesz… - urwała i jęknęła, czując kolejny skurcz.
- Kurwa! Muszę cię zawieźć do szpitala! Jak najszybciej… umiem prowadzić! – zaczął nieskładnie mamrotać, byle tylko nie panikować – a-ale spokojnie… zaraz będziemy w szpitalu… n-no… i Duff już na pewno w-wie i tu jedzie… i no…
- Zamknij się! A-ałć! – zacisnęła pięści na fotelu i burknęła – zabiję, Duffa! Przysięgam z-zabiję go!
Nawet nie wiedziała, jak często ma skurcze. Czy między nimi był spokój przez kwadrans? Czy dzieliło je tylko kilka minut? Próbując liczyć czas, ciągle się myliła i coraz bardziej się bała. Ból ją paraliżował, odbierał zdolność trzeźwego myślenia. To przecież dopiero początek… co będzie dalej? Jak to przetrwa? Gdzie do cholery jest Duff, gdy go potrzebuje? Czemu nie jest teraz z nią i nie trzyma ją za rękę? Czemu jej nie wspiera? Po co poszedł do tego pieprzonego studia, gdy wiedział, że Marta nie najlepiej się czuje? Mógł pomyśleć, że do porodu zostały niecałe dwa tygodnie, że w każdej chwili może się zacząć!
- Hej! Kurwa, pomocy! Ona rodzi! – dobiegł ją głos Izzyego i po chwili dotarło do niej, że są już pod szpitalem.
Poczuła, jak ktoś przenosi ją na wózek i wiezie do budynku. Zadawali jej jakieś pytania, ale nie mogła się skupić i zrozumieć ich sensu. Błagam, Duff, do cholery nie zostawiaj mnie samej! Nie teraz! Nie w takiej chwili! Nie dam sobie rady! Po policzkach popłynęły jej łzy, które dostrzegła dopiero, gdy Izzy szybko je otarł. Ścisnął jej rękę, by dodać otuchy, ale zdawał sobie sprawę, że to nie on powinien być teraz przy niej. Zabrali dziewczynę na salę, a Stradlin nie wiedząc, co ze sobą zrobić usiadł na krześle na korytarzu.
- Chce pan być przy porodzie? –zapytała uprzejmie pielęgniarka.
- S-słucham? J-ja?
- No… czasem ojcowie chcą, żeby…
- Jezu, nie! To nie moje dziecko! – przerwał jej wystraszony i zaskoczony, że ktoś posądził go o bycie ojcem dziecka – jej narzeczony już tu jedzie… to znaczy chyba jedzie…
- Och… przepraszam, myślałam, że… - uśmiechnęła się przepraszająco – pan jest z rodziny?
- Co? Tak… ja… no bratem jestem… wszystko z nią ok? Znalazłem ją, jak leżała na podłodze i chyba…no tego… eee… zaczęło się…
- Będzie dobrze… proszę się nie martwić. Może nam pan podać jej dane? Bo zbyt dużo nam nie powiedziała.
- T-tak… jasne i… czy macie tu gdzieś telefon? Muszę zadzwonić…