poniedziałek, 7 lutego 2022

57.

Czasem spojrzenie wstecz bywa przygnębiające, czasem odświeżające, a czasem traumatyczne. W tym przypadku trauma jest jak najbardziej trafnym określeniem. Od momentu opublikowania ostatniego rozdziału minęły długie miesiące, wręcz lata, podczas, których co kilka miesięcy próbowałam coś napisać (bo historia, którą tu wymyśliłam i opisałam ciągle krążyła po mojej głowie i nie było tygodnia, żebym nie rozmyślała nad tym co i jak mogłabym opisać), próbowałam cofać się o kilka rozdziałów i zaczerpnąć siłę do dalszego pisania (wierzcie mi... ostatnie 3-4 rozdziały znam prawie na pamięć), czasem cofałam się o wiele, wiele dalej, docierając aż do samego początku DnB... 

Trauma nad traumami i jeszcze raz trauma! Nie mam pojęcia, jak mogłam pisać taki chłam, z taką liczbą błędów, niedociągnięć, głupoty przy opisywaniu scen... uhm... po prostu masakra. Gdybym teraz zaczęła spisywanie tej historii, cóż... jakość tego opowiadanka z pewnością zyskałaby na wartości, być może sceny byłyby inaczej opisane, części bym się pozbyła, popracowałabym trochę bardziej nad charakterami i osobowościami bohaterów... niestety na to już za późno... tak samo na to, by liczyć na to, że ktokolwiek tu zajrzy.

W takim razie, co tu jeszcze robię? Chyba się relaksuję... odstresowuję, łapię oddech, resetuję... uspokajam... 

Ostatnie miesiące (i lata?) były dość ciężkie, wyniszczające psychicznie i choćbym nie wiem, co robiła i jak gospodarowała czasem wolnym, zawsze coś gdzieś mi nie grało i czułam pustkę. Kilka dni temu postanowiłam spróbować wrócić do tego, co zawsze dawało mi radość i pozwoliło oczyścić myśli... i tak powstał 57. i większa część 58. (choć ten jest jeszcze bardzo niedopracowany i pozlepiany fragmentami wolnych myśli)

Kolejną traumą było też zdanie sobie sprawy z tego, że 90% moich czytelniczek, z którymi wspólnie zaczynałyśmy przygodę, jest już dorosłymi, poważnymi kobietami, a lata, lata wstecz miałam do czynienia z nastolatkami, które miały wspólną pasję... niesamowite i przerażające zarazem! Jak ten czas zapierdala!

Jeśli ktokolwiek tu jeszcze zajrzy - nie mogłam wymarzyć sobie lepszego komplementu... dziękuję, po stokroć dziękuję! (mam nadzieję, że nie odjebałam żadnej wtopy z urwaną wypowiedzią, przerwaną scenką, literówkami i błędami logicznymi i tak dalej)

I dla jasności (i przypomnienia albo uświadomienia) mamy końcówkę roku pańskiego 1994, scenki są zlepkami wydarzeń, które działy się w niewielkim przedziale czasowym (podobnie będzie z 58. jak już się tutaj pojawi), trochę będzie monotematycznie, a raczej monoosobowo, ale tak czasem trzeba, żeby później łatwiej było wyjaśniać różne kwestie

***

Choć bardzo nie chciała przyznać tego nawet przed samą sobą, bolało. Cholernie bolało to, jak ją potraktował. Niby trwali w bezterminowym układzie bez zobowiązań, niby łączył ich tylko seks, ale ciągle nie rozumiała, jak mógł się tak zachować. Co sprawiło, że z dnia na dzień praktycznie wykopał ją za drzwi swojego domu? Bez słowa wyjaśnienia, bez żalu, wyrzutów sumienia, bez rzucenia pustego słowa „przepraszam”. Przecież ta relacja działała. Dawali sobie nawzajem to, czego oboje potrzebowali i nie oczekiwali żadnego zaangażowania uczuciowego od drugiej strony. Co się schrzaniło? Czemu nawet nie chciał z nią rozmawiać i zerwał wszelki kontakt? Mogła do niego wydzwaniać nawet kilka razy dziennie, a on nawet nie podnosił słuchawki. Mogła dobijać się go jego drzwi, a on nawet nie raczył ani razu otworzyć i odezwać się słowem. Naprawdę nie zasłużyła nawet na głupie słowo wyjaśnienia?

- Jesteś takim samym dupkiem jak każdy… - burknęła do siebie i ruszyła w kierunku jedynej osoby, której w obecnej sytuacji miała ochotę się wyżalić.

Jej relacja z Mattem była dość dziwna. Niby znali się od samego początku, praktycznie razem się wychowywali, bo albo ona była odprowadzana przez ojca do babci albo to Jon przygarniał swoje najmłodsze rodzeństwo, gdy jej babcia nie miała zorganizowanej opieki dla dwójki najmłodszych synów. Jako kilkuletnie dzieciaki wszystko robili razem, bawili się, broili, chronili się wzajemnie, gdy któreś coś przeskrobało. Niby była najmłodsza, między nią i Mattem było przecież ponad pięć lat różnicy, jednak nigdy tego nie odczuwała i dogadywała się ze swoimi wujami lepiej niż z rodzonymi braćmi. A później wszystko się zmieniło. Matt stał się dziwny, Duff zresztą też trochę zdziczał, jak zwykła myśleć. Coraz rzadziej chcieli spędzać z nią czas, coraz częściej pakowali się w jakieś niejasne sytuacje, byli coraz bardziej tajemniczy. Gdy Kate stawiała pierwsze kroki jako nastolatka, próbowała odbudować relację i z jednym i drugim. Z Duffem było łatwiej, bo jego buntownicza natura przyciągała dziewczynę jak magnes. Z Mattem szło o wiele gorzej, nad czym zawsze ubolewała, bo uwielbiała go i traktowała nie jak młodsze rodzeństwo swojego ojca, ale jak własnego brata. Później ich kontakt kompletnie się urwał, Matt wyjechał, mało kto wiedział, co się z nim działo. Nagle pojawił się na drugim końcu Stanów, założył restaurację, ale praktycznie nie utrzymywał już kontaktu z rodziną. I równie niespodziewanie wrócił po kilku długich latach. Niby ten sam, a jednak kompletnie inny.

- Mmmm… co za widoki… - zamruczała, patrząc na idealnie wyrzeźbione mięśnie mężczyzny, który podciągał się na drążku. - Jaka szkoda, że jestem twoją bratanicą… - zaśmiała się, udając rozmarzenie.

Zawsze wiedziała, że Matt poświęca sporo czasu na dbanie o kondycję i swoje ciało, jednak nigdy w swoim dorosłym życiu nie widziała swojego wuja bez koszulki. Szyte na miarę garnitury poniekąd zdradzały, że McKagan nie należy do drobnych, koszule nie raz opinały się na jego bicepsach, ale Kate i tak była zaskoczona. W zasadzie widok tak zadbanego i umięśnionego faceta był dla niej rzadkością, a przecież mogła pochwalić się znajomością z wystarczającą liczbą osobników płci przeciwnej. Z drugiej strony, czy którykolwiek z nich poświęca choć chwilę uwagi na to jak wygląda? Niby czasem siedzą na siłowni, ale głównie dla zabicia nudy, a nie po to, żeby zrobić sobie mięśnie. Laski i tak lecą na ich sławę, pieniądze i reputację, a nie na to czy mają sześciopak! Gdyby jeszcze zaczęli ćwiczyć to… Kate zaśmiała się do swoich myśli i uznała, że mimo wszystko cieszy się, że faceci, z którymi sypiała, raczej nie przywiązywali do tego wagi. W przeciwnym wypadku mogłaby mieć z niektórymi z nich spore problemy.

- Kate! – zawołał zaskoczony i poniekąd zbulwersowany jej słowami.

- No co? – patrzyła jak powoli opuszcza się na drążku i bez najmniejszego problemu wykonuje kolejne podciągnięcie. - Kurwa, takie mięśnie… i wszystko na zmarnowanie! Laski powinny się do ciebie dobijać drzwiami i oknami!

- Na miłość boską, dziewczyno! – Puścił się przyrządu i zmierzył ją pełnym politowania spojrzeniem.

- Wolisz facetów, czy co?

- Kate, kurwa. Chyba się trochę zagalopowałaś!

- Jezu, Matt… spokojnie, tak tylko żartuję! – rozłożyła ręce w geście poddania i zaśmiała się – Mark pożyczył ci swój kij, że wszystko bierzesz na serio?

- Czasem naprawdę zastanawiam się, jakim cudem jesteśmy rodziną – burknął i sięgnął po ręcznik. – Jesteś popieprzona, wiesz o tym?

- Wiem i może dlatego tak dobrze się dogadujemy? – uśmiechnęła się słodko i nie zważając na poirytowany wzrok Matta, podeszła i cmoknęła go w policzek. – No właśnie, wujaszku… znajdziesz dla mnie chwilę? Mam sprawę i…

- I daj mi się najpierw odświeżyć i ubrać. - Wszedł jej w słowo i mrużąc oczy, dodał ze złośliwym uśmieszkiem – Jeszcze chwila i zaślinisz mi podłogę.

- Ej!


- Wiesz, że mogłaś po prostu zadzwonić do jakiegoś hydraulika i zrobiłby to pięć razy szybciej ode mnie? – burknął mężczyzna i poprosił, by podała mu jakąś ścierkę. – Skąd w ogóle pomysł, że będę wiedział, co zrobić?

- No… pomyślmy… może dlatego, że jesteś praktycznie jedynym facetem w tym mieście, na którego mogę liczyć? - mruknęła posępnie i sięgnęła po uszczelkę. – Miałam poprosić zaćpanego Duffa o pomoc? Bacha, żeby Maria znowu wyjebała go z domu i zrobiła awanturę, że w ogóle się do mnie zbliża? Czy Stradlina, który bez słowa wyjaśnienia wypierdolił mnie ze swojego domu i życia? A może miałam się odezwać do tego pierdolonego gnoja, który zniszczył mi życie?

- Kate… - wysunął się spod zlewu i spojrzał współczująco na kobietę. – Nie o to mi chodziło. Po prostu… fachowiec zrobiłby ci to od ręki i na pewno nie zrobiłby przy tym takiego syfu.

- Przepraszam – spuściła wzrok i zaczęła nerwowo zdrapywać lakier z paznokci. – Ja tylko… chciałam porozmawiać i pomyślałam, że może jak… że przy okazji tego – wskazała na Matta i syfon, który montował. – Ja…

- Katie – westchnął ciężko, wytarł dłonie w ręcznik i wstając, podszedł do dziewczyny. – Czemu po prostu nie powiedziałaś, że chcesz pogadać? Co się dzieje? Masz jakieś kłopoty?

- Martwię się o tatę – mruknęła cicho. – Nie chce mi nic powiedzieć, a przecież widzę, że dzieje się coś złego. Kompletnie ignoruje moje pytania albo… a-albo mówi, że to nie moja sprawa i nie mam się czym przejmować, ale…

Kobieta nie na żarty zaczęła przejmować się stanem swojego ojca. Już praktycznie każdy zauważył drastyczną zmianę w wyglądzie najstarszego z braci McKagan. Każdy zauważył galopującą siwiznę, która pojawiła się praktycznie z dnia na dzień. Każdy zauważył nagły spadek wagi, ciągłe zmęczenie i rozkojarzenie. Z początku myślała, że tylko ona jest niewtajemniczona w problemy ojca. Jednak ostatnio dzwoniła i do Tony’ego i do Stevena i żaden z nich nie był w stanie powiedzieć jej czegokolwiek o obecnym stanie Jona. Próbowała też podpytać Carol, która przecież mieszkała w ich rodzinnym mieście, kilkanaście przecznic od swojego starszego brata.

- Wiem. Też zauważyłem, że coś jest nie tak. Nie wiem, co mam ci powiedzieć, Kate. Na różne sposoby próbowałem wyciągnąć z niego prawdę, ale… - wzruszył ramionami i dodał - zapewnił mnie tylko, że z jego sercem wszystko w porządku i z jego zdrowiem nie dzieje się nic złego.

- Chcę… chciałabym móc mu jakoś pomóc. Chciałabym, żeby wiedział, że…

Urwała, próbując uspokoić drżenie głosu. Czuła się tak strasznie bezsilna i wręcz niepotrzebna. Przecież zrobiłaby wszystko, żeby pomóc ojcu, żeby go wesprzeć, ponieść na duchu. Jednak jak miała to robić, skoro Jon na każdym kroku odtrącał jej pomoc i twierdził, że albo nic się nie dzieje albo ze wszystkim sam sobie świetnie radzi? Nie ufał jej? Traktował ją jak dziecko, czy uważał, że do niczego się nie nadaje? Czemu nie mógł jej zdradzić chociaż tego, z czym teraz walczy?

- Już… spokojnie… spokojnie…

Nie wiedzieć skąd, usłyszała przy sobie szept Matta. Nie zdawała sobie sprawy z tego, że mężczyzna ją obejmuje i uspokajająco gładzi po włosach. W zasadzie nie miała nawet pojęcia, kiedy po jej twarzy popłynęły łzy bezsilności. Znowu rozklejasz się jak mała gówniara? Kto ma cię traktować poważnie, skoro znowu beczysz? Kto powierzy ci swoje sprawy i będzie liczył na twoją pomoc, skoro jesteś taką słabą… taką beznadziejną…

- Spróbuję z nim jeszcze raz pogadać i tym razem nie dam się zbyć – zapewnił i odsunął się, by spojrzeć jej w oczy. – Będzie dobrze, Kate. – Otarł dłonią mokre policzki kobiety i zapytał – jest coś jeszcze, prawda? Nie chodzi tylko o Jona…

- Chyba… chyba pojadę z chłopakami w trasę za parę tygodni – powiedziała, pociągając nosem. – To.. t-to znaczy na kilka koncertów… może to mi jakoś… może zrobi mi się trochę lepiej?

- Chcesz do tego wrócić przez Izzy’ego? – Zapytał niepewnie, wiedząc, że to drażliwy temat.

- Chcę do tego wrócić, bo mam na to ochotę – ucięła szybko, próbując nieudolnie ukryć grymas, który pojawił się na jej twarzy.


Nie pamiętała, kiedy ostatnio była aż tak zestresowana. Wszystko przez nieustępliwość tego mężczyzny. Czemu nie chciał zrozumieć, że kobieta robiła wszystko, co mogła i wykręcała się na wszystkie możliwe sposoby, bo nie potrafiła spojrzeć mu w oczy? Zresztą jak bez wstydu i zażenowania mogła teraz rozmawiać z Jonem? Jak mogła udawać, że wcale nie przyłapał jej ze swoim własnym bratem w łóżku? Fakt… nie wszedł do sypialni, gdy ze sobą spali, ale nie był idiotą, żeby nie połączyć wczesnej pory wizyty i stroju, który wtedy na sobie miała. Nie potrafiła wymazać z pamięci jego miny, gdy uświadomił sobie, co zaszło między nią i Mattem. Minęło kilka miesięcy i do tej pory udawało jej się wymigać od spotkania ze swoim najstarszym szwagrem, ale szczęście zaczęło ją opuszczać. Tak bardzo bała się konfrontacji, bała się wyrzutów ze strony Jona i jeszcze bardziej obawiała się tego, co zobaczy w jego oczach – rozczarowania, pogardy, złości i niesmaku. Chciał się spotkać, żeby powiedzieć jej prosto w twarz, że uważa ją za szmatę, która zdradza męża z jego bratem? Chciał jej powiedzieć, że nie zasługuje na to, żeby dłużej nosić ich nazwisko? Zamierzał uświadomić ją, że wszystko przekaże Duffowi? Przecież nie uwierzy, że ot tak chce się spotkać i udawać, że wcale na niczym ich nie przyłapał i nie ma o niczym pojęcia.

- Przepraszam za spóźnienie, straszne korki – dobiegł ją ciepły głos Jona, który pochylił się nad stolikiem i cmoknął ją w policzek.- Zamówiłaś sobie coś? – wskazał na menu.

- Nie… tylko wodę – wskazała na dzbanek z przeźroczystym płynem. – N-nie mam ochoty. – wymamrotała, gdy podsunął otwartą listę dań.

Miała tak ściśnięty żołądek, że na samą myśl o jedzeniu robiło jej się niedobrze. Nie pomagał fakt, że Jon wcale nie wyglądał, jakby miał prawić jej kazania. W zasadzie to był całkiem spokojny i wydawał się zadowolony z tego, że mogli się spotkać. Oczywiście poza ciepłym uśmiechem, którym ją obdarzył, na jego twarzy odbijało się też zmęczenie i przygnębienie, o którym, jak wiedziała, nie miał zamiaru rozmawiać.

- Wszystko u was w porządku? Potrzebujecie czegoś? Jeff radzi sobie w żłobku? Nie sprawia kłopotów?

- Jon… moglibyśmy… m-mógłbyś przejść do rzeczy?

- To znaczy? – zapytał niepewnie i złapał dłoń kobiety, którą nerwowo skubała serwetki. – O co chodzi?

- Możesz po prostu… - zaczęła i spojrzała mu w oczy. – Po prostu powiedz, co o mnie myślisz i miejmy to już za sobą.

- Co o tobie myślę? – Zmarszczył brwi. – Naprawdę uważasz, że od trzech tygodni namawiałem cię na spotkanie, żeby zrobić ci jakąś… eee… pogadankę?

- Ehm… a nie? T-to znaczy… Jon… bo… - spuściła wzrok i czuła się jak nastolatka, która wylądowała na dywaniku. - To nie tak, jak myślisz… t-to… nas nic nie łączy… j-ja… my nie…

- Marta, nie zamierzam cię piętnować i prawić ci kazań na temat tego, co zrobiłaś a czego nie – przerwał jej i mocniej ścisnął jej dłoń. – Nie zamierzam mówić, czy miałaś do tego prawo, czy postąpiłaś niewłaściwie. To są twoje prywatne sprawy i twoje wybory.

- Wybory, przez które stałam się szmatą i dostałam od losu to na co zasłużyłam… - wymamrotała to tak cicho, że nie była pewna, czy mężczyzna w ogóle ją usłyszał. – Nie wiem, czy chcę wiedzieć, co o m-mnie myślisz…

- Hej… w ogóle nie słuchasz – powiedział i uniósł dłonią jej podbródek, by na niego spojrzała. – Nie przyjechałem, żeby robić ci jakieś wyrzuty. Nie uważam cię za żadną… nigdy tak nie pomyślałem, rozumiesz? Ty i Jeff jesteście cały czas tak samo ważni i cały czas należycie do rodziny!

Nie pojmował, skąd ta dziewczyna brała te wszystkie bzdury. Naprawdę myślała, że po tym „incydencie” Jon zerwie z nią wszelkie kontakty? Że uzna ją za dziwkę i przestanie szanować? Oczywiście nie zamierzał zaprzeczać, że był zaskoczony całą sytuacją, że wyprowadziła go z równowagi. Nie zamierzał wypierać się, że był zdenerwowany i trochę rozczarowany. Ale nie chodziło o nią. Rozumiał, że dziewczyna była odrzucona przez najbliższą jej osobę, że została potraktowana w sposób, w który nie powinna być potraktowana żadna kobieta. Mógł tylko domyślać się, co czuła, gdy jej mąż zachował się w stosunku do niej jak zwykły skurwiel. Czy mógł ją obwiniać, że chciała szukać pocieszenia w innych ramionach? Czy mógł winić ją za to, że szukała tego pocieszenia w kompletnym przeciwieństwie Duffa? Był zły. Ale od samego początku nie chodziło o nią. To Matt powinien się tłumaczyć i odczuwać wstyd po tym, co zrobił i na co jej pozwolił. To, że ona szukała ukojenia było jedną sprawą, ale to, że Matt tak po prostu odpowiedział na jej nieme prośby, było dla Jona nie do zaakceptowania. Może i był głupi w zrzucaniu wyłącznej winy na tego mężczyznę, ale w tej zdradzie, to on był trzeźwiej myślącą osobą. To nie on był rozbity, nie on szukał pocieszenia, nie on chciał poczuć namiastkę dawnego życia. To on poniekąd zrobił świństwo swojemu rodzonemu bratu. Czy mógł mieć problem do Marty o to, że się posypała i próbowała zagłuszyć ból, podczas gdy jej mąż od kilku dobrych miesięcy folgował sobie we wszystkim i pieprzył się z kim popadnie? Czy miał prawo wytykać jej zdradę, która tak naprawdę była tylko wołaniem o pomoc?

- Jeśli chcesz o tym porozmawiać albo coś wytłumaczyć, ok… - powiedział łagodnie i widząc pytanie w jej oczach, dodał – Pamiętaj, że nie mam do ciebie żalu i… nie jestem zły ani rozczarowany.

- P-przepraszam i dziękuję – wyszeptała, czując jednocześnie ulgę, ale też nie dającą spokoju konieczność wyjaśnienia wszystkiego. – Możemy… nie chcę rozmawiać tutaj…

Teraz, gdy miała pewność, że Jon nie chce jej o nic oskarżać i nie chce robić jej wyrzutów, czuła potrzebę porozmawiania. Nie umiała sobie tego wszystkiego uporządkować, nie chciała zrozumieć swoich uczuć, nie potrafiła otwarcie porozmawiać o tym, co czuje. Zresztą komu miałaby się zwierzyć? Miała zawracać głowę Izzy’emu i opowiadać mu o swoich uczuciach do faceta, którym teraz gardził i najchętniej rozszarpałby go na strzępy? Miała mu opowiadać o tym wszystkim, gdy sam był w kompletnej rozsypce i nie potrafił znaleźć sposobu, by uwolnić się od pułapki przeszłości? Miała opowiadać o zdradzie i wszystkich tych uczuciach Slashowi? Mężczyźnie, który czuł do niej zbyt dużo i na pewno nie czułby się komfortowo ani z tym, co mówiłaby o Duffie, ani tym bardziej z tym, że go zdradziła i przespała się z innym facetem… facetem, którym nie był Slash. Miałaby łamać mu serce i powiedzieć, że szukała pocieszenia w ramionach mężczyzny, który był tylko jej przyjacielem i który niczego do niej nie czuł, podczas gdy na wyciągnięcie ręki miała zakochanego w niej gitarzystę? Miała mówić, że wolała Matta, który po prostu się z nią przespał, od Slasha, któremu wystarczyłoby słowo, by rzucić wszystko i z zaangażowaniem i uczuciem leczyć jej poranioną duszę?

- Naprawdę nie musisz mi się z niczego tłumaczyć – zapewnił, gdy postawiła przed nim herbatę.

- Po prostu… ja… bo chodzi o to, że… - zaczęła się plątać i biorąc głęboki, uspokajający oddech, spróbowała od nowa. - To nie tak, że chciałam się na nim odegrać i wybrałam do tego Matta. Ja… Jon… jestem… czuję się s-strasznie – spuściła wzrok i zdała sobie sprawę, że już nie ma odwrotu, że za chwilę wyleje z siebie cały żal. - Kompletnie straciłam kontrolę nad swoim życiem. To, co on… to, co się s-stało… zabrał mi wszystko. Zabrał spokój, s-szczęście… jakąś pewność siebie, której próbowałam się nauczyć… zabrał marzenia… m-miłość… poczucie b-bezpieczeństwa...

- Marta, naprawdę nie… - sięgnął przez stół i złapał ją za dłoń.

- P-przy nim się wszystkiego uczyłam, wiesz? Wszystkiego. - Nie zważając na to, co mówił, czuła, że w końcu może się wygadać i powiedzieć to, czego nie miała śmiałości zdradzić komukolwiek innemu. - Nie miałam pojęcia, jak to jest, gdy się kogoś kocha, nie wiedziałam, jakie to uczucie, gdy ktoś… g-gdy uważa cię za swoją drugą połówkę. Nie miałam się kogo poradzić, nie miałam osoby, z którą mogłabym o tym porozmawiać. Nie miałam nawet pojęcia, czego oczekuję w z-związku… Nie wiedziałam, czego i ile potrzebuję. Nie potrafiłam porównać tego, co Duff mi oferował z tym, czego mogłam pragnąć, bo nie wiedziałam, czy można dać więcej i czy w ogóle tego potrzebowałam… j-ja… - zawstydzona zapatrzyła się w dłonie zaciśnięte na kubku z parującym płynem. - Był nawet pierwszym facetem, z którym kiedykolwiek s-się c-całowałam… - czuła, jak płoną jej policzki i poczuła się jeszcze gorzej, ale teraz nie było już odwrotu. - Nawet tego nie umiałam… nie robiłam…

- Hej… to żaden wstyd – mruknął pokrzepiająco, nie do końca wiedząc, w jakim kierunku zmierza ta rozmowa.

Brunetka czuła wręcz wewnętrzny przymus, żeby z nim porozmawiać, żeby w końcu zdradzić się ze swoimi uczuciami, żeby pod czujnym okiem, sama zrozumiała, co i dlaczego czuła. Teraz już wiedziała, że Jon nie będzie jej przerywał i wyśmiewał. Wiedziała, że cokolwiek mu powie, zachowa dla siebie i nie będzie robił z tego niepotrzebnego zamieszania. I przede wszystkim, miała pewność, że nikt nigdy nie dowie się o tym, co mu zdradziła. Mogła mu opowiedzieć o tym, jak przy Duffie otwierała się na przeróżne uczucia, jak myślała, że ten związek zaspokajał jej potrzeby bycia akceptowaną, kochaną przez kogoś. Zawsze myślała, że Duff zapewniał jej poczucie bezpieczeństwa i stabilność w wystarczającym stopniu. Skąd miała wiedzieć, że potrzebowała więcej, że pragnęła więcej? Skąd miała wiedzieć, że w ogóle można ot tak dać więcej? Przecież jej rodzina była dysfunkcyjna i nie doświadczyła ze strony najbliższych niczego, co można by podciągnąć pod troskę i ciepło. Czy jej matka kiedykolwiek okazywała jej jakieś ciepłe uczucia? Czy znała inne uczucia niż pogarda? Czy kiedykolwiek była przytulana przez swojego ojca? Czy kiedykolwiek wstrzymał rękę i zamiast ją uderzyć, po prostu pogładził pocieszająco po głowie? Czy którekolwiek z nich, kiedyś powiedziało, że ją kochają, że jest dla nich ważna?

- I… w-wtedy… Jon, jest mi tak głupio – jęknęła i ukryła twarz w dłoniach. - T-to nie chodzi, że czuję coś do Matta, że… o-on po prostu pokazał mi, jak bardzo się myliłam. Pokazał, że to, co dał mi Duff, było tylko n-namiastką tego, co mogłabym czuć. Ja… to wszystko było tak… tak inne od tego, co znałam… tak strasznie intensywne i… przerażające. P-pogubiłam się… Zrozumiałam, jak bardzo… jak rozpaczliwie potrzebuję ciepła i akceptacji… M-matt tylko pokazał mi, jak d-dobrze było znaleźć się w ramionach kogoś, k-kto po prostu chce się o mnie z-zatroszczyć i zapewnić mi bezpieczeństwo… Tak jakby… jakby otworzył drzwi, do których zawsze bałam się podejść.

- Mogę… o coś zapytać? - czekał na przyzwolenie i zadał pytanie, które od dawna nie dawało mu spokoju. - Czy to… wiem, że to nie moje sprawy, ale to… to Matt to zainicjował? To on cię… hm…

- N-nie! - zaprzeczyła szybko. - To zupełnie nie tak! - spojrzała na niego błagalnie, jakby szukała pomocy i zrozumienia. - Kiedy to… gdy t-to się wydarzyło… - zamknęła oczy i przypomniała sobie wszystko, co wtedy czuła. - Kilka godzin wcześniej widziałam Duffa… B-boże, to było straszne… on wyglądał strasznie… w jednej chwili przypomniałam sobie, co mi zrobił… i przypomniałam sobie, co było kiedyś między nami i jaka byłam szczęśliwa… kompletnie się załamałam – szybko otarła łzy, które popłynęły po policzkach. - Chciałam… tak bardzo chciałam zapomnieć… Matt próbował mnie pocieszyć… p-próbował, starał się i… wydaje mi się, ż-że… chyba nieświadomie go do tego s-sprowokowałam… że gdybym nie była w takim stanie, on nigdy by nie… r-rozumiesz?

- Staram się… - zaczął, czując lekką ulgę. - Tak… chyba rozumiem. Jestem w stanie wyobrazić sobie, co czułaś… już to kiedyś słyszałem – mruknął pod nosem z niezbyt przyjemną miną. - Widać pracowałem na to równie mocno co Duff...

- Co?

- Nawet nie mogłem mieć wtedy pretensji do Jen. Nie miałbym prawa.

- O czym ty mówisz? - zapytała zaskoczona, myśląc, że całkowicie zmienił temat.

- Zostawiłem ją w kompletnej rozsypce i w początkowej fazie depresji… praktycznie samą, bo jej matka nie żyła, z ojcem nigdy nie miała dobrych relacji, a moja mama miała na głowie moje młodsze rodzeństwo… była w ciąży z Mattem i nie czuła się najlepiej… Zachowałem się jak skończony chuj i… nie dość, że nie mogłem mieć pretensji do nikogo, poza samym sobą to jeszcze… - westchnął ciężko i potarł dłonią po dwudniowym zaroście. - Wiem, że zabrzmi to idiotycznie, ale poniekąd powinienem dziękować za to, że Jen mnie wtedy zdradziła.

- Jennifer cię zdradziła? - wytrzeszczyła oczy i coraz mniej rozumiała, co mężczyzna chce jej przekazać – I jak… jak to? Dziękować, że...?

- Cholernie zabolało, ale przynajmniej żyła. Wiesz, Marta… gdy zaciągałem się do wojska, była w takim stanie, że to właściwie cud, że nie popełniła samobójstwa. Byłem pieprzonym, samolubnym gówniarzem, który skupił się tylko na swoim cierpieniu i nie chciałem widzieć, co działo się z Jenny i jak bardzo musiało ją to załamać. Skoro ja, jak ostatni tchórz, uciekłem, postanowiła szukać ciepła, troski i opieki gdzieś indziej…

- Och… p-przykro mi…

- Było, minęło. Wybaczyłem jej, ona przebaczyła mi wszystkie przewinienia i nigdy już do tego tematu nie wracaliśmy. Tak było po prostu lepiej… sprawiedliwiej.

Kolejny raz Jon ją zaskoczył. Jennifer zdradziła w przeszłości swojego męża? On tak po prostu przeszedł z tym do porządku dziennego, uważając, że w pełni na to zasłużył? Jakim cudem zachowywali się, jakby nigdy nic się nie stało? Przecież widziała ich kilkukrotnie razem i uchodzili za idealne, zgrane małżeństwo, które nie widzi świata poza sobą. Czy naprawdę możliwe było dojście do porozumienia po takich perturbacjach? Czy możliwe było puszczenie w niepamięć tego, co złe i dalsze tworzenie szczęśliwego związku?

- Ale… - Jon chciał powrócić do wcześniejszego tematu – jak spotkaliśmy się u Matta…

- W-wtedy sama do niego przyszłam – wymamrotała, spuszczając wzrok. - Nie wiem… nie potrafię wytłumaczyć, dlaczego to zrobiłam… chciałam znowu poczuć t-to ciepło i b-bezpieczeństwo? Chciałam przekonać samą siebie, że to… że nie zrobiłam nic złego, bo m-mój związek i tak już istniał tylko na papierze? Chciałam się upewnić, że n-naprawdę mogłabym dostać więcej niż to, co czułam przy Duffie? N-naprawdę nie wiem…


Leżał na łóżku w swoim dawnym pokoju i tępym wzrokiem wpatrywał się w sufit. Czuł się nieswojo. Niby raz na jakiś czas odwiedzał swoją matkę i niejednokrotnie nocował właśnie w tym pomieszczeniu, ale emocje, które towarzyszyły mu tym razem, były zgoła inne niż zwykle. Być może wynikało to z faktu, że całe dorosłe życie próbował uciekać od problemów i przeszłości, o których praktycznie nikt poza nim samym nie wiedział? Może to pogodzenie się z wydarzeniami sprzed lat, sprawiło, że nie potrafił znaleźć sobie miejsca? A może świadomość, że od szesnastu lat okłamywał osobę, która jak się teraz okazało, wiedziała i widziała więcej niż myślał? Osobę, która, gdyby tylko od początku był z nią szczery, byłaby dla niego wsparciem, którego tak wtedy potrzebował. Osobę, która mogła uratować jego przeszłość, gdyby tylko zdecydował się na szczerą rozmowę, gdy był nastolatkiem.

- Jeff? - usłyszał ciche pukanie do drzwi i po chwili w progu stanęła starsza kobieta.

- Wejdź… - usiadł na łóżku i spojrzał pytająco na swoją matkę. - Coś się stało?

Przysiadła obok niego i niepewnie położyła dłoń na jego ramieniu. Po chwili zsunęła ją na rękę, którą trzymał na kolanie. Zdawała sobie sprawę z tego, że jej syn nie był zwolennikiem okazywania emocji i czułości w relacjach rodzinnych, ale pękało jej serce, gdy na niego patrzyła. Nie mogła postępować inaczej. Całe życie starała się nie ujawnić, że wie cokolwiek o Emily. A przecież wiedziała. Musiałaby być ślepa, żeby nie widzieć, jak jej syn się zmieniał, jak stał się radosnym chłopcem, jak wydoroślał i jak nagle cały jego świat legł w gruzach, mimo że desperacko udawał, że nic się nie wydarzyło. Widziała i byłaby skończoną idiotką, gdyby chociaż po części nie wiedziała, co było powodem tych wszystkich zmian i zachowań. Nie miała jednak pojęcia, jak dramatyczna była to historia. Nie miała odwagi wypytywać swojego, raczej zamkniętego w sobie, nastoletniego syna o sprawy związkowe. Przez ponad dekadę była przekonana, że Jeffrey miał po prostu złamane serce, że dziewczyna, w której się zakochał, po prostu go porzuciła i odebrała mu wtedy cały jego ówczesny świat. Oczywiście nie wyglądał na chłopaka, który jest aż tak wrażliwy i będzie tak emocjonalnie przeżywać porzucenie przez dziewczynę, jednak skąd mogła wiedzieć? Skąd mogła wiedzieć, przez jaką tragedię musiał przechodzić jej syn?

- Pomyślałam sobie, że może… - zaczęła niepewnie i uważnie obserwowała twarz mężczyzny. - Zanim powiesz „nie”, to proszę… daj mi szansę.

- Mamo… po prostu powiedz, o co chodzi.

Ścisnęła mocno jego dłoń i wzięła głęboki oddech. Do oczu cisnęły się jej łzy, gdy patrzyła na zmienione oblicze Isbella. Tak bardzo wyprane z emocji, jakby założył na siebie maskę albo stał się robotem. Oczywiście wiedziała, że to zasługa leków, którymi się faszerował i z którymi się nie rozstawał od pierwszego dnia przyjazdu do Lafayette. Nie miała serca prosić go, by przystopował, by spróbował sobie poradzić z sytuacją bez nadmiernej ilości farmaceutyków.

- Może mogłabym pójść z tobą na cmentarz, skarbie? - zapytała cicho.

- Mamo… - powtórzył z naciskiem. - Błagam… - jęknął, wiedząc, że prędzej czy później dojdzie do takiej sytuacji. - Nie opowiedziałem ci tego wszystkiego, żebyś się teraz nade mną litowała! Mam pieprzone trzydzieści dwa lata, nie jestem dzieckiem, nad którym musisz… - nie dokończył myśli, wiedzą, że kobieta źle zinterpretuje jego słowa. - I tak już niczego tym nie zmienisz… nikt już nie jest w stanie nic… nic naprawić... teraz już nic, nigdy nie będzie... nie będzie dobrze.

- Boże, Kochanie, czemu nigdy nie powiedziałeś chociaż słowa? Czemu przez tyle lat ukrywałeś to wszystko? Czemu przeżywałeś to wszystko sam? Mogłam spróbować… mogłam ci jakoś pomóc… mogłabym…

- Co mogłabyś, hm? Sprawić, że przestanie boleć? Pomóc mi zapomnieć? Czy cofnąć czas i… - urwał, czując, że mimo tabletek, które niedawno zażył, łamie mu się głos. - Nic nie mogłaś zrobić… to nie twoja wina.

- Nawet ci nie pomogłam, nie zapytałam, co się z tobą dzieje… myślałam, że po prostu jakaś dziewczyna cię odrzuciła i że za bardzo to przeżywasz - wyrzucała z siebie tłumaczenia, którymi próbowała zagłuszyć poczucie winy. - Nie chciałam zasypywać cię pytaniami i rozdrapywać ran… myślałam, że sam do mnie przyjdziesz, kiedy będziesz gotowy. Przepraszam… - wyszeptała i spuściła wzrok.

- I przyszedłem - powiedział krótko i objął niepewnie kobietę. – Słyszysz, mamo? Przyszedłem…

Wiedział, że tak będzie. Wiedział, że jak tylko zacznie mówić, jego matka wpędzi się w poczucie winy. Wiedział, że będzie to przeżywać, jakby wydarzyło się to wczoraj, a nie szesnaście lat temu. I miał kurewską pewność, że będzie się nad nim litować i nieświadomie robić z niego ofiarę losu. Na szczęście nie wspomniałem jej o ciąży! Tego bym chyba nie wytrzymał… a ona by oszalała z żalu i nie dała mi spokoju…

- Nie przepraszaj, nie masz za co – mruknął i na powrót czując przyjemne otumanienie xanaxem, dodał – To ja powinienem przepraszać ciebie; za to, że tyle lat milczałem, że cię okłamywałem, ale… kurwa, mamo… nie potrafiłem inaczej. Nie byłem w stanie… póki o tym nie mówiłem, mogłem udawać, że żyję w dwóch różnych światach… że w jednym po prostu jest… normalnie, że jestem normalnym chłopakiem, który miał marzenia jak każdy… a ten drugi… że wraz z nią umarłem też ja, że wszystko skończyło się wtedy, gdy musiałem… gdy kazali mi... – zamknął oczy, czując napływające do oczu łzy. - Nie chciałem, żeby ten drugi świat stał się jebaną rzeczywistością. Przepraszam, mamo.


Zobaczył ją na korytarzu, tuż przy pokojach zajmowanych przez Jamesa i Larsa. Miała na sobie tylko bieliznę i męski T-shirt. W ręce trzymała niebotycznie wysokie szpilki, z którymi jak zwykle nie mogła się rozstać. Zauważył, że ledwo trzymała się na nogach. W sumie i tak był zdziwiony, że kobieta potrafiła jeszcze utrzymać pion. Już parę godzin temu, gdy spotkali się z członkami innych zespołów na wspólnej pokoncertowej popijawie, Kate była nieźle wstawiona. Na samej imprezie też nie ograniczała się do jednego czy dwóch piw. Prawdę powiedziawszy McKagan w niczym nie ustępowała Hetfieldowi czy Scottiemu Hillowi, który ostatnio wyraźnie przeginał z nałogami. Mimo, że poświęcał jej sporo czasu przez ostatni miesiąc, nie był do końca pewien, co obecnie działo się w życiu kobiety i co doprowadziło ją do takiego pijaństwa. Oczywiście opowiedziała mu o farsie ze Stradlinem, ale nie przywiązywał do tego zbytniej uwagi. Przecież nie raz podkreślała, że łączy ich tylko seks, bo ona ani nie ma ochoty na żadne związki, ani tym bardziej nie zamierza ponownie angażować się uczuciowo w relację z jakimkolwiek muzykiem. Izzyego też nie podejrzewałby o jakieś chęci na ustatkowanie się. Bardziej prawdopodobne wydawało mu się, że powód jej upojenia alkoholowego ma związek z Bolanem, który rzucał w jej kierunku dziwne spojrzenia. Od dawna wiedział, co Rachel do niej czuł, wiedział, że jakiś czas temu go odrzuciła, ale myślał, że to już sprawa zamknięta. Dlaczego teraz, tak nagle miałaby się prawie urżnąć do nieprzytomności? Czy Bolan znowu zaczął się do niej zalecać i ponownie nie miała dla niego dobrej odpowiedzi?

- Oj kotku… - mruknął do siebie i szybko podbiegł do kobiety, która niebezpiecznie się zachwiała. - No cześć, skarbie, z kim tak zabalowałaś?

Złapał ją pod ramię i spojrzał w jej przekrwione od alkoholu oczy. Patrzyła na niego nieprzytomnym wzrokiem i coraz bardziej kręciło się jej w głowie. Miękły jej nogi i Bach był praktycznie pewny, że zaraz mu zemdleje. Pochylił się i wziął Kate na ręce. Z cichym westchnieniem oparła głowę na jego klatce piersiowej i wybełkotała kilka słów.

- Hmm?

- Wszysko jes do b-bani… a faseci to głu-głupie chuje. Znaczy… nie szyscy, a-ale…

- Ach… z pewnością masz pieprzoną rację. - Ruszył w kierunku swojego apartamentu.

- Dzie… gzie idziemy?

Manewrując tak, by nie musieć jej puszczać, otworzył drzwi i wszedł do środka. Sam nie wiedział, czemu przyprowadził ją tutaj, a nie odeskortował do jej pokoju. Może czuł się za nią odpowiedzialny? Może nie chciał zostawiać jej samej? A może bał się, że ktoś do niej zajrzy i wykorzysta wbrew jej woli, bo wątpił, żeby teraz była w stanie podejmować jakiekolwiek decyzje. A może po prostu nie chciał, żeby w upojeniu alkoholowym zrobiła sobie jakąś krzywdę. Zastanawiał się, która z nocnych przygód pozwoliła jej wrócić do siebie w takim stanie.

- P-porzygam się… - jęknęła, gdy tylko posadził ją na zamkniętej muszli w toalecie.

- Doprawdy… - wywrócił oczami i nie zdążyć odwrócić wzroku.

Wyrzucała z siebie wszystko, co wypiła i zjadła w ciągu ostatnich kilku godzin. Wstrząsały nią dreszcze i miała wrażenie, że zaraz wypluje podrażniony żołądek. Była tak wykończona i czuła się tak sponiewierana, że nawet nie zdawała sobie sprawy z tego, że koszulka Jamesa, którą miała na sobie, pokryta była resztkami jej wymiocin. Jej ciało było praktycznie bezwładne i z ledwością zarejestrowała, jak Bach podniósł jej ręce i ściągnął z niej T-shirt. Nie dotarło do niej, jak mężczyzna głośno wypuścił powietrze i rzucił niewybrednym słowem.

- Kurwa… - burknął Sebastian, gdy zorientował się, że kobieta nie ma na sobie nic poza koronkowymi majtkami. - Kurwa mać… - do głowy wpadła mu głupia myśl, że pewnie stanik zostawiła u swojej dzisiejszej przygody. - Weź się w garść, głupi chuju! Przecież już to widziałeś! - burknął sam do siebie, wiedząc, że Kate jest na granicy świadomości.

Ledwo poczuła na ustach i brodzie zimny i mokry ręcznik, gdy wokalista Skid Row próbował doprowadzić ją do porządku. Gładził ją po rozczochranych włosach i przyłożył kolejny namoczony kawałek materiału na jej kark. Chyba narzucił jej coś na ramiona, a może tylko jej się to przywidziało? Może to mrowienie i łaskotanie wcale nie było materiałem ocierającym się o jej wrażliwą skórę? Może alkohol tak namieszał jej w głowie, że miała wrażenie jakby po jej ramionach i plecach chodziły mrówki? Kolejne czynności pamięta już jak przez mgłę. Nie wiedziała, czy minęło kilka, kilkanaście czy kilkadziesiąt minut. A może kilka godzin? Czy tylko jej się wydawało, czy słyszała szum wody? A może to echo pierwszych wyrzutów sumienia i moralny kac? Odpływała. Z każdą kolejną chwilą traciła kontakt z rzeczywistością. Świadomość odzyskała dopiero, gdy poczuła ciepłe dłonie, sunące po jej zmęczonym, obolałym ciele. Pamiętała ten dotyk. Tak samo arogancki i pewny siebie, jakby miał pełne prawo robienia tego bez przyzwolenia.

- Co… co się dzieje? - wymamrotała.

Z lekkim zdziwieniem zauważyła, że odczuwa nie tyle stan upojenia alkoholowego, co pierwsze symptomy nadciągającego gigantycznego kaca. Czego się dziwisz, idiotko, jak wszystko, co wypiłaś, wyrzygałaś i to z pieprzoną nawiązką… Wiedziała, że na wyrzuty sumienia przyjdzie czas, ale teraz naprawdę nie miała siły myśleć o czymkolwiek. Zwłaszcza o tym, co wyczyniała kilka godzin temu. Kurwa… musiałabym najpierw cokolwiek pamiętać poza zjawieniem się u Jamesa! A ja nawet nie wiem, co robię w jebanym łóżku Bacha!

- Próbuję cię, do chuja, ubrać… ale zajebiście mi to utrudniasz – usłyszała jego zniecierpliwiony głos. - Gdzie ty, kurwa, byłaś? Włóczysz się najebana po korytarzach w samych gaciach i koszulce, która ledwo zakrywa ci dupę i…

- Stop… daruj sobie kazania – próbowała się podnieść, ale przytrzymał jej ramię. - Czemu… co tu robię? - ponownie chciała wstać, ale zakręciło jej się w głowie. - Gdzie moje ubranie?

Zrezygnowana opadła na poduszkę i poczuła, jak kolejny raz wiruje jej świat. Na szczęście miała już kompletnie pusty żołądek i mdłości minęły. Teraz po prostu czuła się jak gówno. Nie polepszała tego świadomość, że jest w łóżku Bacha. Praktycznie naga, bo mężczyzna mocował się z jedną ze swoich koszul, którą próbował na nią założyć. Drżącymi dłońmi starał się zapiąć guziki, by zakryć jej piersi. Niewiele to zmieniało, bo materiał stał się półprzeźroczysty od porozrzucanych we wszystkie strony mokrych włosów kobiety. Ledwo zarejestrowała, że zdecydowanie w jego ruchach ustąpiło niepewności i pewnego rodzaju rozgorączkowaniu.

- Kurwa, Kate, co się z tobą dzieje? - próbował odwrócić swoją uwagę od jej ciała i z niemałym trudem wlepił wzrok w przekrwione oczy. - Nigdy nie byłaś tak kurewsko nieodpowiedzialna! Nigdy tyle nie chlałaś. Co jest? To nie sprawa z Izzym tak cię rozbiła, prawda? To Bolan znowu coś odjebał?

- Byłam… byłam… - zaczęła, ale w głowie miała tylko pustkę - nie wiem… ch-chyba tylko u Jamesa… - zająknęła się, nie do końca pewna, dlaczego użyła słowa „chyba”. - A z Rachelem nie gadałam od tygodni…

Mimo stanu, w jakim się znajdowała, kłamstwo gładko przeszło jej przez gardło. Sebastian nie wyczuł fałszu w jej głosie, nawet nie miał powodu, by jej nie wierzyć. A ona po prostu nie chciała zwierzać mu się ze wszystkiego, co ostatnimi czasy nie dawało jej spokoju i co w destrukcyjny sposób wpływało na jej życie. Uznała, że spokojnie może przemilczeć informację o ostatnim spotkaniu z basistą, które miało miejsce raptem kilka, a może już kilkanaście godzin wcześniej. Chociaż trudno było w ogóle nazwać to spotkaniem. Bolan wpadł do jej pokoju hotelowego i od samego progu zaczął wylewać całą żółć, która trawiła mu duszę. Nie miała pojęcia, skąd dowiedział się o niedawnym „związku” z Izzym. Nie rozumiała, dlaczego tak bardzo się tym przejął i wyciągnął tak absurdalne wnioski. Wyrzucał jej, że go oszukała, że przez cały czas okłamywała i zrobiła z niego frajera do jednorazowego łóżkowego pocieszenia. Kate nawet nie wiedziała, co mu powiedzieć. Co mogło przekonać go do uspokojenia się i nabrania dystansu do sprawy? Czym mogła podważyć jego słowa? „Kochałem cię! Ciągle cię kocham, a ty wolałaś zrobić mi nadzieję, a później się mną zabawić! Spójrz na mnie i powiedz mi, kurwa, co on ci dał?! W czym jest lepszy? Co takiego, kurwa, ma, czego ja nie mógłbym ci dać?!” Słowa ponownie kołatały się w jej głowie. Zdołała je wyciszyć tylko na jakiś czas. Z każdym łykiem wódki, z kolejnym drinkiem w ręce, wrzaski Bolana stawały się coraz cichsze. Kolejne butelki pozwalały prawie całkowicie wyrzucić z głowy tę awanturę. Ale względny spokój i znieczulenie odnalazła upojona kolejnym wysokoprocentowym trunkiem dopiero w ramionach Jamesa. Jamesa, który nigdy nie odmawiał i nie odrzucał z byle powodu jak zwykłego kundla. Jamesa, który nie robił jej scen zazdrości i nie przypominał o jej wybrakowaniu. Jamesa, który nie chciał porównywać się z innymi i szukać odpowiedzi, które nie istnieją. Po prostu dał jej kompletny odlot i błogie zapomnienie o bagnie, w jakim się znalazła. Dał jej wszystko, o czym kiedyś marzyła, a teraz nie mogła mieć.

- Kate?

Wyrwała się z zamyślenia i potarła pokryte kropelkami potu czoło. Nawet nie wiedziała, kiedy zrobiło się jej tak duszno i słabo. Spojrzała z przestrachem na Sebastiana i wydukała.

- Bach… nie mam… nie wiem, ja… j-ja prawie nic nie pamiętam! Nie wiem, gdzie...

Pogładził ją po ramieniu i z niedowierzaniem pokręcił głową. Jak mogła doprowadzić się do stanu, w którym nie pamięta, co i z kim robiła w ostatnich kilku godzinach? Jak mogła nie wiedzieć, z kim najprawdopodobniej uprawiała seks? Przecież nie wierzył w to, że ot po prostu spędzała czas tylko na pijackich rozmowach i przebieraniu się w koszulkę swojego towarzysza i nagle urwał się film; że po prostu zebrała się do wyjścia i próbowała dotrzeć do swojego pokoju. Do chuja! Przecież ktoś mógł ją skrzywdzić! Ja pierdolę, co ta dziewczyna ze sobą robi?!

- Joe…

- Co Joe?!

- Ja, kurwa, pierdolę… co ja zrobiłam… - wyjęczała i ukryła twarz w dłoniach. - Poszłam do niego…

- Eeee… co kurwa? Byłaś też z Perrym?! - zawołał zaskoczony, bo gitarzysta Aerosmith był ostatnią osobą w tym hotelu, o której mógł pomyśleć. - Co ty pierdolisz, Kate? - ściszył trochę głos, widząc, jak kobieta się krzywi i łapie za głowę. - On… Joe nigdy...

- Nie… nie wiem…

Czuła jak z każdą chwilą jej ciało ostatecznie wypiera resztki alkoholu, który krążył jej w żyłach i jak wraca jej pełna świadomość. Ostatnie kilkadziesiąt minut albo i kilka godzin, bo nie była pewna, jak długo jest u Bacha, były jak biała plama. Plama wstydu i czystego zażenowania. Miała tylko niewielkie przebłyski tego, co działo się po zakończeniu koncertu. Wiedziała, że piła bez umiaru. Pamiętała, że chciała się znieczulić i zapomnieć o tym, co od wielu miesięcy beznadziejnie ją raniło i zżerało od środka. Jeszcze ten Bolan, który już od jakiegoś czasu, nie wiedzieć czemu, stał się tak opryskliwy i złośliwy w stosunku do niej. Przecież nie zrobiła mu nic złego. Oczywiście ciągle pamiętała, jak poniekąd złamała mu serce, gdy nie chciała przystać na związek z nim, ale rozstali się w zgodzie. Od tego czasu kilkukrotnie się widzieli i nigdy nie było tak nieprzyjemnie. Teraz czuła na sobie palący wzrok za każdym razem, gdy tylko zbliżyła się do innych muzyków. A że dziś miała ochotę przypomnieć sobie dawne czasy i wymazać z pamięci swój wyimaginowany romans z Izzym, Rachel praktycznie nie odrywał od niej oczu. A później jeszcze ta awantura, która pozwoliła Kate zrozumieć jego drastyczną zmianę zachowania. To przez niego doprowadziła się do takiego stanu. To Bolan i jego wyrzuty sprawiły, że upiła się praktycznie do nieprzytomności i była o krok od popełnienia niewybaczalnej głupoty.

- Byłam u niego, ale nie… - powoli zaczęła sobie przypominać, ale nie była gotowa podzielić się z Sebastianem prawdą, więc tylko ograniczyła się tylko do krótkiego wyjaśnienia – Odprawił mnie i… powiedział, żebym… żebym, kurwa, nie traktowała tego osobiście – zaśmiała się sztucznie, próbując zamaskować upokorzenie.

Kiedy tylko zapukała do pokoju Perry’ego, wiedziała, że popełniła błąd. On nigdy w żaden sposób nie wykazał zainteresowania. Nigdy nie dał sygnału, że chciałby mieć ją w swoim łóżku. Nawet wtedy w Paryżu, gdy spędziła z Tylerem kilka nocy, Joe nie próbował ugrać czegoś dla siebie. Oczywiście nie było tak, że kompletnie ją olewał. To nie był ten typ człowieka. I owszem, mogła pochwalić się, że zaprosił ją do swojego pokoju hotelowego, ale nie miało to nic wspólnego z seksem. Po prostu potrzebował kompana do wypicia kilku piw, wyrażenia opinii o nowych pomysłach na kawałki, które zakiełkowały w jego głowie i do zwykłej rozmowy o codziennych problemach. Traktował ją jak znajomą, z którą po prostu lubi spędzać czas, porozmawiać i pośmiać się przy piwie. Tym razem również odmówił seksualnej przygody. Zdecydowanie, ale grzecznie. Taktownie nie komentował tego, w jakim stanie się u niego pojawiła. Jednak najgorsze w tej sytuacji było jej zachowanie. Odrzucona, niechciana i nieźle pijana kompletnie rozkleiła się w progu jego pokoju.

- Myślę, że nie powinnaś tego… analizować. Prześpij się, bo czeka cię ciężki dzień – powiedział współczująco i przykrył ją kołdrą. - Gdybyś czegoś jeszcze potrzebowała - wskazał ręką na przygotowaną na szafce nocnej butelkę wody i miskę z hotelowego wyposażenia – będę obok, ok? - mruknął i zniknął za drzwiami łazienki.