sobota, 30 kwietnia 2011

15.

97 komentarzy?! Wyczuwam Blan xd
Ok... rozdział nie podoba mi się zbytnio... napisałam coś w rodzaju "zapchaj dziurę" między ostatnim rozdziałem ze zdradzającym Duffem i tym, co pojawi się w następnym...

***

Minął ponad miesiąc od zdrady McKagana, nastał grudzień, który przyniósł kolejne zawirowania w życiu zespołu i Marty. Przyszłość Guns n’Roses była coraz mniej pewna, coraz częściej mówiono o niechybnym i nieuniknionym końcu Najniebezpieczniejszego Zespołu Świata. Nie ma się zresztą czemu dziwić – Axl praktycznie odizolował się od pozostałych skłóconych ze sobą członków zespołu; Slash prawie wcale nie odzywał się do Duffa, jeśli już w ogóle to zrobił, to były to raczej niecenzuralne wiązanki słów, mające odzwierciedlić niezbyt miłe zdanie Hudsona o jego koledze; Izzy stał się markotny i rzadko kiedy gdziekolwiek wychodził poza swój albo Marty pokój; McKagan desperacko próbował porozmawiać i przeprosić brunetkę, ale dwóch gitarzystów skutecznie mu to utrudniało; Isbell zamknęła się w sobie i zupełnie stracił chęć do rozmowy z kimkolwiek, praktycznie każdą noc spędzała u Stradlina albo on gościł u niej i uspokajał ją, gdy budziła się prze koszmary, które nasiliły się jak jeszcze nigdy dotąd i dodatkowo przez wyraźną niechęć do jedzenia strasznie schudła. Tylko Steven jakoś się trzymał, mimo że ćpał niebotyczne ilości heroiny, kokainy i tego, co wpadło mu w ręce. Wyraźnie poprawił mu się też humor i próbował coraz częściej namawiać basistę Guns n’Roses na wspólne picie w knajpach, co przy załamaniu wysokiego blondyna udawało się dosyć często. Do tego wszystkiego dochodziły jeszcze ciągłe kłótnie o uzależnienia części zespołu i o to kiedy w końcu powinni wejść do studia i nagrywać nową płytę. Dobre, kurwa… nagrajmy płytę, jak Axla wiecznie nie ma, a z Duffem nie zamierza gadać… warknął w myślach Slash i otworzył drzwi do sypialni naprzeciwko jego pokoju.
- Marta? – spojrzał na dziewczynę, która siedziała na łóżku, tępo wpatrując się ogromny, własnoręcznie narysowany, idealny szkic, który wisiał na ścianie, przedstawiający jej ukochany zespół – dziewczyno, tak nie można! Ile jeszcze będziesz siedzieć i gapić się na ten rysunek? Ile jeszcze będziesz milczeć i nie będziesz chciała ze mną rozmawiać? Ile zamierzasz nie jeść z własnej woli? I ile zamierzasz jeszcze płakać przez tego gnoja, co?
Podszedł do niej i opadł na skraj łóżka, próbując spojrzeć jej w oczy, ale tylko odwracała wzrok. Wiedziała, że i Hudson i Stradlin martwili się o nią i chcieli jej pomóc, ale miała już tego dość. Nie możecie zrozumieć, że nie chcę rozmawiać?! Że chcę być sama i nie mam siły nawet udawać, że jest lepiej? Nie możecie mnie po prostu zostawić? Zostawić samą z problemami, kłopotami, z całą tą sytuacją z Duffem… po prostu samą! Ich słowa, czy nawet głupie przytulenie wcale nie sprawiały, że Marta czuła się lepiej; nie sprawiały, że zapominała o krzywdzie, jaką wyrządził jej basista. Można powiedzieć, że wręcz przeciwnie… bo to nie oni powinni z nią siedzieć, przytulać ją i po prostu z nią być… próbowali na siłę wypełnić pustkę, która powstała w jej sercu przez McKagana i im to nie wychodziło; można nawet rzec, że każdym gestem, w którym wyrażali troskę o nią, przypominali jej o tym wszystkim – o całym żalu, smutku, o upokorzeniu i zdradzie.
- Dziecino, porozmawiaj ze mną… - jęknął zdesperowany, gdy Marta wstała i podeszła do okna, patrząc przez okno na spadające z nieba płatki śniegu.
- O czym mam rozmawiać? – czując, że Slash znalazł się tuż za nią, odwróciła się i spojrzała mu prosto w oczy - O tym jak kurewsko się czuję?  O tym, że zrobiłam z siebie idiotkę, myśląc, że on mnie kocha? Że byłam tak naiwna, żeby myśleć, że się zmienił i mnie nie zdradzi? O tym, że nie potrafię się pozbierać? A może o tym, że mam dość, że jesteście z Izzym stronniczy i traktujecie go jak śmiecia?
Dziewczyna mimo wszystko nie potrafiła zrozumieć, jak ludzie kochający się jak bracia, nagle przez jedną kobietę tak bardzo się poróżnili i praktycznie przestali ze sobą rozmawiać i przebywać w tym samym pomieszczeniu dłużej niż kilka minut.
- Zasłużył na to!
- Zrobił wam coś? Jest waszym przyjacielem, a to, że potraktował mnie tak czy inaczej, raczej nie powinno mieć wpływu na to, że się tak zachowujecie!
- Marta… - położył jej dłonie na ramionach – Myślisz, że nam jest łatwo? Patrzymy na to, jak cierpisz i nic, kurwa mać, nie możemy zrobić! Stradlina wykańcza to, że ciągle widzi twoje łzy! Wykańcza go to, że ciągle płaczesz i tak strasznie się odsuwasz od niego! Nie widzisz, jak cholernie zamknął się w sobie i praktycznie z nikim nie chce rozmawiać?! Mnie też boli, że mnie odrzucasz, ale Izzy’ego mi naprawdę żal… on wariuje i nie wie, co ma robić!
Dziewczyna, słysząc to wszystko, nagle przejrzała na oczy. W końcu dostrzegła brakujący element tej chorej układanki. Przez cały czas skupiała się tylko na tym, co ona czuje, na tym, co jej się przydarzyło i ciągle odsuwała od siebie chłopaków, którzy desperacko starali się jej pomóc, by samym się nie załamać, widząc ją w tak żałosnym stanie. Boże… podła egoistko! Jak w ogóle mogłaś zapomnieć o ich uczuciach? Jak mogłaś olać i nie zauważyć, że Izzy tak się podłamał? No jak, kurwa? Wolałaś patrzeć na siebie i załamywać się nad swoim ciężkim losem, który przecież można było przewidzieć! Po jej policzkach spłynęły pojedyncze łzy, które Hudson szybko otarł i przytulił ją do siebie.
- Przepraszam, Slash… przepraszam za ten pieprzony egoizm… - powiedziała i jej ciałem mimowolnie wstrząsnął szloch – p-przepraszam…
- Ciii… Dziecino… - pogładził ją po plecach, gdy go objęła i dodał – już dobrze… nie płacz, tylko wróć do nas… rozmawiaj z nami, cokolwiek… ale nie milcz i nie odsuwaj się od nas… - pocałował ją w czubek głowy i czekał cierpliwie, aż się uspokoi.
Kiedy myślał, że już wszystko jest w porządku i że może spokojnie uznać misję za wykonaną, usłyszeli pukanie do drzwi i ujrzeli Duffa, który nie spodziewał się obecności Slasha w sypialni.
- Marta… możemy… możemy porozmawiać? Ja chciałem… - zaczął, starając się nie patrzeć na Hudsona, który niecierpliwie zaciskał pięści.
- Nie, nie możesz! Wypierdalaj stąd! – warknął kudłaty gitarzysta.
- Kurwa… Slash, mógłbyś nie odpowiadać za nią? Wydaje mi się, że ciebie się nie pytałem! – Duff miał już serdecznie dość tego, że Hudson tak uparcie „broni” dostępu do jego byłej dziewczyny.
- Mógłbym nie odpowiadać za nią, gdybyś, Chuju, nie pierdolił jakiejś dziwki praktycznie na jej oczach! – krzyknął i prawie się na niego rzucił, ale Marta zdążyła go powstrzymać.
- Slash, błagam! Zostaw go… - uspokajająco położyła mu dłoń na ramieniu i nie patrząc na basistę, dodała już do niego – Nie chcę z tobą rozmawiać i wyjdź, proszę…
Duff spojrzał na nią prawie błagalnie i zamiast wyjść, zrobił krok do przodu. Kurwa… daj mi szansę… daj mi chociaż szansę cię przeprosić… daj mi szansę powiedzieć jak bardzo tego żałuję… pozwól mi powiedzieć jak bardzo cię kocham… Nie zważał na to, że jego przyjaciel zapewne za chwilę będzie chciał go siłą stąd wyprowadzić. Musiał spróbować i nic go przed tym nie mogło powstrzymać.
- Marta, proszę… ja chcę przeprosić… ja…
- Wyjdź… nie chcę tego słuchać – powiedziała cicho i widząc, że nie reaguje, dodała – ok… to w takim razie ja wyjdę… - i już nic nie mówiąc, opuściła pomieszczenie, nawet przez chwilę nie zastanawiając się, czy to mądre zostawiać Duffa z wkurzonym Slashem.
Zbiegła na dół po schodach i zajrzała do pokoju Stradlina, w którym o dziwo go nie zastała. Weszła do kuchni i ujrzała tam poszukiwanego chłopaka, który właśnie kończył robić tosty. Pierwszy raz od ponad miesiąca przyjrzała się uważnie jego twarzy i stwierdziła, że on naprawdę strasznie się martwi i chodzi podminowany. Czemu nie widziałam tego wcześniej?! Czemu do, kurwy nędzy, nie potrafiłam zobaczyć, że mój najlepszy przyjaciel jest załamany?!
- Robię kanapki… od wczoraj nic nie jadłaś… - powiedział głosem wypranym z uczuć, nawet na nią nie patrząc.
- Izzy… - szepnęła i podchodząc do niego, przytuliła się do jego pleców – Braciszku? – poczuła, jak drgnął i napiął mięśnie, gdy go objęła – przepraszam… tak bardzo mi głupio… jestem taką cholerną egoistką…
Przymknął oczy i rozplótł jej ręce, odwracając się do niej przodem. Spojrzał w jej duże oczy, które od bardzo długiego czasu wiecznie były zapuchnięte i zaczerwienione i dostrzegł w nich autentyczny żal i po części wstyd. Za co ty mnie przepraszasz, Mała? Jaki jebany egoizm? Położył dłonie na jej ramionach i przez chwilę stał zamroczony, nie wiedząc, co powiedzieć.
- O co chodzi?
- Przepraszam, że patrzę tylko na siebie i nie widzę, że ranie ciebie… i Slasha… i w ogóle – spuściła wzrok i uparcie wpatrywała się w niezapięte guziki od jego koszuli.
-Kochanie… przestań… przecież nic się nie dzieje… - skierował jej twarz tak, że zmusił ją do patrzenia na niego i dodał – przecież nie musisz się mną przejmować…
- Ale chcę… bo cię kocham… bo jesteś najważniejszym facetem w moim życiu… bo zawsze mogę na tobie polegać…
Bez słowa pocałował ją w czoło i przyciągnął do siebie. Odetchnął ciężko i pomyślał przez chwilę, że być może Marta w końcu się pozbiera. Skoro w końcu sama do niego przyszła i nawiązała jakąś rozmowę, to może było lepiej? Nawet nie wiesz, jak cholernie boli mnie, gdy myślisz, że już śpię i każdej nocy płaczesz… nawet wiesz, jak kurewsko źle mi z myślą, że nie mogę ci pomóc… że nie chcesz nawet mojej pomocy…
- Skoro się już odzywasz i w ogóle to… może pójdziemy do Bacha? Marudzi mi od ponad dwóch tygodni, żebyśmy wpadli w końcu zobaczyć Parisa…
Synek Sebastiana miał już niecałe półtora miesiąca i dumny tatuś chciał spraszać wszystkich, by pochwalić się swoim skarbem. Izzy ciągle mu odmawiał z racji swojego humoru no i wiedział, że nie zdoła wyciągnąć Marty na spotkanie z nimi. Jednak dziewczyna spojrzała na niego błagalnie i zapytała, czy nie mogą się z tym jeszcze wstrzymać.
- To… może chociaż chodź ze mną na spacer? – zaproponował z nadzieją.
Tak bardzo brakowało mu tej Marty, którą pokochał, za którą wręcz szalał i był w stanie zrobić wszystko, byle zobaczyć radość w jej oczach; tęsknił za dziewczyną, która jako jedyna zdołała przedrzeć się do jego serca, która jako jedyna była w stanie go zmiękczyć jednym spojrzeniem. Nie mógł przyzwyczaić się do teraźniejszej brunetki – nie potrafił znieść tego, że znów tak często płakała, nie potrafił znieść tego, że tak się izolowała i najlepiej byłaby skłonna ukryć się przed całym światem; i wreszcie miał dość tego, że każdej nocy, gdy udawał, że śpi, słuchał, jak biedaczka szlocha wtulona w niego, myśląc, że jej nie słyszy.
- Dobra… ale… chodź ze mną na górę, bo… no po prostu chodź… - pociągnęła go za rękę .
- Ale kanapki…
- Zjemy coś na mieście, co? – powiedziała, gdy znaleźli się na piętrze i w duchu podziękowała sobie, że przyprowadziła pod swój pokój Stradlina.
- Marta, proszę, porozmawiaj ze mną… - od razu jak tylko otworzyła drzwi do sypialni, Duff zerwał się z krzesła i podszedł do niej – ja muszę ci wyjaśnić… ja nic nie pamiętam… ja…
- Mówiłam ci, że nie chcę z tobą rozmawiać! Wyjdź stąd i daj mi spokój! – w jej oczach pojawiły się łzy, łzy bezsilności, żalu, zdenerwowania i beznadziejnego smutku.
- Marta, ja cię kocham! – gdy zobaczył, że zaraz się popłacze, chciał szybko ją objąć – ja nie…
- Nie dotykaj mnie! – pisnęła i cofnęła się maksymalnie blisko Izzy’ego, który nie bardzo wiedział, kiedy ma interweniować.
Dziewczyna nie potrafiła się uspokoić i pierwsze łzy popłynęły po jej policzkach. Ponownie kazała Duffowi wyjść, ale on zachowywał się jakby tego nie słyszał i ciągle bełkotał, że chce jej wszystko wytłumaczyć. Kurwa, Skarbie, daj mi tą jedną jebaną szansę! I cholera, nie płacz znów przeze mnie! Krzyczał w myślach i ponownie się do niej zbliżył, mając nadzieję, że w końcu jakoś ulegnie jego błaganiom.
- Zostaw ją, Duff – Stradlin w końcu się odezwał, gdy wyczuł, że Marta zaczyna się trząść i jeszcze bardziej do niego przesuwać.
- Izzy, chociaż ty mógłbyś dać sobie spokój i pozwolić mi to wyj…
- Nie pozwolę ci jej dalej krzywdzić! – warknął i pozwolił brunetce wtulić twarz w swoją koszulę – Nie widzisz, że ona nie chce z tobą rozmawiać? Nie widzisz, że po raz kolejny przez ciebie płacze? Ślepy jesteś, do cholery?! – mimo że mówił spokojnie, to jednak z każdym słowem czuć było, że tłumi w sobie wybuch – Dość już skomplikowałeś jej życie… - pogładził drżącą Martę po plecach i spojrzał niechętnie na basistę – wyjdź, bo za chwilę ci pomogę…
McKagan tylko spuścił głowę i bez słowa opuścił pomieszczenie. Izzy tylko westchnął i objął mocniej dziewczynę, która wybuchła płaczem. Uczepiła się jego T-shirtu i nie potrafiła powstrzymać łez. Nie mogła obojętnie odprawić z kwitkiem Duffa, nie mogła bez emocji powiedzieć mu, żeby się odpierdolił; po prostu nie była w stanie i była wdzięczna Stradlinowi, że pomógł jej.
- Ciii… Kochanie moje, już dobrze… nie płacz… - mruczał jej do ucha z nadzieją, że szybciej się uspokoi.
Odsunęła się od niego i szybko otarła oczy, próbując się uśmiechnąć. Stanęła na palcach i pocałowała chłopaka w policzek, jednocześnie splatając ręce wokół jego szyi i przytulając się do niego. Izzy uśmiechnął się, widząc, że dziewczyna już wróciła do normy i kładąc dłonie na wysokości jej nerek, objął ją mocno. Spojrzał na kąt pokoju, w którym leżał jego nawet nierozpakowany do końca prezent urodzinowy, który podarował jej niecały miesiąc temu i westchnął ciężko. Myślałem, głupi, że to jej pomoże… myślałem, że się zajmie czymś innym, skoro nie chciała rysować…
- Kocham cię – mruknęła mu prosto do ucha i dodała – dziękuję…
- No przecież nie ma za co…
- Jest, jest… no… to idziemy na ten spacer?
- Jasne… ale ubierz się ciepło! – zastrzegł Izzy i wyszedł z pokoju, by mogła się przebrać.
Zszedł do kuchni i zastał w niej Duffa, który siedział i wpatrywał się tępo w pustą butelkę wódki, którą dopiero co opróżnił. Z jednej strony miał na niego nerwy większe niż Slash i miał ochotę pobić go tak, żeby wylądował w szpitalu i nagadać mu tak, żeby nawet nie miał śmiałości się odezwać, a z drugiej strony współczuł mu, że w tak idiotyczny sposób stracił ukochaną dziewczynę. Żal mu było Duffa, że Marta nawet nie chciała go wysłuchać i unikała go jak ognia; żal mu było, że Duff pił coraz więcej i jeszcze bardziej się staczał. Dobrze, że chociaż nie wrócił do ćpania… pomyślał Izzy i usiadł koło niego.
- Duff? – zapytał, gdy zauważył, że McKagan nawet nie zwrócił na niego uwagi.
- Kurwa… kurwa… co bym dał, żeby cofnąć ten jebany czas… co bym, kurwa, dał, żeby ona mnie chociaż wysłuchała… macie rację, że tak mnie wszyscy traktujecie… jestem zwykłym chujowym ścierwem…
- No Stary, przestań… wiem, że Hudson jest na ciebie nieźle wkurwiony i szuka tylko pretekstu, ale ja… nie jestem przeciwko tobie!
- To czemu nawet nie pozwolisz mi próbować z nią pogadać?
- Nie jestem przeciwko tobie, ale jestem po jej stronie… i z całym szacunkiem, Duff, nie dopuszczę do tego, żebyś ją znowu skrzywdził… a przecież sam widzisz, jak na ciebie reaguje…   
  - Jak ją mam przeprosić? – powiedział załamany i sięgnął po kolejną butelkę, tym razem whisky – Jak mam ją przeprosić, skoro nawet nie chce mnie słuchać?
Izzy spojrzał na niego z litością i nie mógł się oprzeć wrażeniu, że głupie „przepraszam” tutaj nie wystarczy. Nie mógł oprzeć się wrażeniu, że McKagan nie ma szans na jakiekolwiek poprawienie ich stosunków, a co dopiero na wybaczenie i ponowne bycie razem. Ja pierdolę… jeden idiotyczny błąd, jedna kretyńska słabość i zaprzepaścił wszystko! Jednym jebanym pójściem na dziwki zapierdolił wszystko, co udało mu się osiągnąć, zjebał cały ich związek w ciągu kilku minut jakiejś jebanej przyjemności… pomyślał i zaraz szybko sobie dopowiedział, jakby, kurwa mać, Mała mu przyjemności nie dawała! Ja pierdolę!
- Daj jej może trochę czasu… może w końcu cię wysłucha… ale… szczerze mówiąc, nie liczyłbym na to, że ci wybaczy…
- Dzięki, kurwa… - mruknął z przekąsem, pewien, że Izzy najnormalniej w świecie z niego kpi.
- Ale mówię, jak jest! Też bym chciał, żebyście się pogodzili, bo mam dość jej płaczu, ale nie będę jej nawet sugerował ani naciskał, by z tobą gadała… to ma być jej decyzja… - Duff tylko kiwnął głową na znak, że rozumie – No… to ja się będę zbierał, bo Marta pewnie już czeka… trzymaj się… - poklepał go po ramieniu i wyszedł.

- Cześć… mogę wejść? – w progu stała przemarznięta dziewczyna, która właśnie przyszła w odwiedziny do swojej przyjaciółki.
- Właź – chłopak, który otworzył jej drzwi, cofnął się, by ją wpuścić i bez słowa chciał odejść.
- Slash! – zawołała, by się zatrzymał – O co ci chodzi?
- O co mi chodzi?! – odwrócił się i rzucił nerwowo – Naprawdę nie wiesz? No to popatrz na tego skurwiela – wskazał głową na piętro – może cię oświeci! Ja pierdolę, takie to, kurwa mać, trudne do zrozumienia?
Joan spojrzała na niego zaskoczona. Wiedziała, że od czasu, gdy Duff przespał się z jakąś prostytutką, Slash stał się złośliwy i wredny, ale nie sądziła, że do tego stopnia. Duffy, mówił tylko, że trochę mu docina… przecież on się zachowuje jakby chciał mu wpieprzyć i przy okazji wyżyć się na każdym, kto jest po jego stronie!
- Saul, przyszłam do Marty i było by miło, gdybyś nie obrażał mojego brata!
- No jasne, kurwa mać... palant ładuje swojego małego, pierdolonego chuja gdzie popadnie, a ja mam mu jeszcze gratulować? – zirytowany przyjął agresywny ton – Jebie jakieś dziwki i mam mu powiedzieć: „Stary, dobra robota”?
W salonie rozległ się głośny plask, gdy Joan zamachnęła się i z całej siły uderzyła Hudsona w policzek. Tego było już dla niej za wiele. Zniewaga jej brata była czymś, czego nie zamierzała słuchać… nie z ust chłopaka, który był jeszcze gorszy od niego, który cały czas się stacza i nawet nie robi nic w kierunku jakiejkolwiek zmiany. Nawet nie zaszczyciwszy spojrzeniem wkurzonego chłopaka, udała się w kierunku schodów i w roztargnieniu nie zauważyła Izzy’ego, przez którego prawie spadła ze schodów.
- O kurwa! Wybacz – złapał ją szybko i przytrzymał, by odzyskała równowagę – Cześć, Joan… do Duffa? – zapytał, pochylając się, by cmoknąć ją na powitanie w policzek.
- Do Marty! – warknęła i widząc, zaskoczony wzrok Stradlina na jej agresję, dodała – przepraszam… po prostu Slash mnie wkurzył!
- Stało się coś? – zapytał zaciekawiony.
- Nie pozwolę mu obrażać mojego brata w sposób, który zaprezentował przed chwilą – mruknęła i uśmiechając się przepraszająco, skierowała się pod pokój Marty. 

When it smiles at me
And I saw your eyes
All I ever wanted to be
Was in your arms tonight
You looked too young
To know what looked so nice, yes you did
But when you smiled, I had to take the chance
I had to take the chance

Tonight, I'll be with you tonight
Tongiht, I'll love you through the night
Tonight
Tonight, I'm in love with you baby
Tongiht, tonight tonight
Come on, come on

- Cześć, mogę? – Joan ze skupieniem słuchała gry Marty, a gdy dotarło do niej, że dziewczyna nawet nie zdaje sobie sprawy z jej obecności, w końcu się odezwała.
- Joan! Cześć! Nie słyszałam, jak weszłaś! – brunetka poderwała się z krzesła i odłożyła gitarę akustyczną, którą podarował jej Izzy na jej dwudzieste urodziny.
Uścisnęła ją i z troską spojrzała na jej bladą twarz, na której widać było wyraźne zmęczenie. Joan… jak możesz dobrowolnie siedzieć z człowiekiem, który robi z ciebie służącą i jeszcze worek treningowy? Pomyślała i spojrzała na prawie zagojony siniak pod prawym oczodołem kobiety.
- Powinnaś coś z tym zrobić… - powiedziała Marta, wskazując podbródkiem na pozostałość po pięści Ray’a.
- Marta… mówiłam ci tyle razy, że go kocham… że on po prostu jest trochę zestresowany…
- Tak… może jeszcze mi powiesz, że to przecież jest w porządku, tak? Że przecież on musi jakoś odreagować, a ty jesteś do tego idealna?
- Mówisz jak Duff… - mruknęła i obserwowała uważnie jej reakcję.
Marta na dźwięk imienia chłopaka szybko odwróciła wzrok od przyjaciółki i spochmurniała. Tego bała się najbardziej w konfrontacji z Joan. Bała się, że siostra basisty za chwilę zacznie temat Duffa, jego zdrady i tego, że Marta nie chce z nim rozmawiać. Bała się, że za chwilę Joan zacznie ją przekonywać, żeby dała mu szansę, lub co gorsza mu wybaczyła. Ale Marta nawet jakby chciała, najnormalniej w świecie nie była w stanie tego uczynić, nie była w stanie wybaczyć człowiekowi, który tak strasznie ją skrzywdził i oszukał, który bez mrugnięcia okiem pieprzył jakąś prostytutkę w łóżku, w którym tyle razy przeżywała najlepsze chwile swojego życia.
- Marta? Ty go kochasz, prawda? Ty go ciągle kochasz… - McKagan zadała pytanie, na które sama sobie odpowiedziała i łapiąc swoją przyjaciółkę za ramiona, posadziła ją na łóżku.
- Joan… co mam ci powiedzieć? Że mimo tego, co zrobił, ciągle go kocham? Że nie chcę żyć w świecie, w którym z nim nie rozmawiam i w którym go nienawidzę? Że boli mnie to, jak Slash go traktuje? A może, że cholernie chciałabym się do niego przytulić i udawać, że nic się nie wydarzyło? – wybuchła trochę niekontrolowanym i niepohamowanym gniewem i szybko wstała z miejsca – Myślisz, że jest mi łatwo i wystarczy powiedzieć, że go kocham żeby było ok?
- Wiem, że cię zranił, ale on też cierpi… - spróbowała go bronić – mówił ci, że nie pamięta w ogóle, co robił i jakim cudem wylądował z łóżku z tą… - skrzywiła się – mówił ci, że cholernie tego żałuje? Mówił, że chciałby żebyś chociaż się do niego odzywała? Że wcale nie wymaga od ciebie, żebyś mu wybaczała i do niego wracała? – spojrzała na nią ze smutną miną i dodała – nie… nie powiedział, bo nawet nie pozwoliłaś mu się wytłumaczyć…
- On cię tu przysłał, żebyś mnie spróbowała zmiękczyć?!
- Duff nie wie, że tu jestem… przyszłam sama z siebie, bo… zbliżają się święta, a on kategorycznie odmówił wyjazdu do Seattle albo przyjścia do mnie i… - urwała, nie wiedząc, co ma mówić dalej – wyobrażasz sobie, jak on się będzie czuł w Boże Narodzenie? Ty masz Slasha, Izzy’ego, jakoś tam będziecie mieli nawzajem miłą atmosferę… a on zostanie zupełnie sam i to jeszcze z wrogim nastawieniem chłopaków do niego… Slash może i chce pokazać mu, że cię skrzywdził, ale przegina! Oni są wciąż przyjaciółmi, a traktuje Duffa jak śmiecia… chociaż nie… nawet śmieci się lepiej traktuje… - spuściła głowę i przypomniała sobie, jak ją potraktował kilkanaście minut temu, mimo że ona nic przecież nie zrobiła - możesz go przecież tylko wysłuchać! Nikt nie każe ci zapominać i wybaczać mu tego wszystkiego! Marta… proszę!
- To ja cię proszę, Joan… nie zmuszaj mnie… nie proś, nie wymagaj… ja… cholera ja muszę sama się przełamać! Ja muszę sama spróbować się przełamać… bez pomocy, bez nalegania… bez… - wyglądała jakby miała się za chwilę popłakać, jednak próbowała ze wszystkich sił się powstrzymać – Joan… mogłabyś… mogłabyś zostawić mnie samą? Chciałabym pomyśleć w samotności…
Joan popatrzyła na nią zaskoczona i zamurowało ją. Czy ona właśnie wyrzuca mnie ze swojego pokoju? Cholera, przecież ja chcę dobrze! I dla niej i dla Duffa… nie miałam nic złego na myśli i nie zamierzałam jej do niczego zmuszać! Dziewczyna spojrzała z niepokojem na Martę i zapytała czy się na nią obraziła i czy Joan ją czymś uraziła i zdenerwowała.
- Nie… Joan… po prostu chcę zostać sama… nie bierz tego do siebie… - pocałowała ją w policzek, żeby ją przekonać i z powrotem usiadła na łóżku.
McKagan spojrzała na nią jeszcze z troską i wyszła, udając się na drugi koniec korytarza. Zapukała do drzwi od pokoju swojego brata i nie słysząc odpowiedzi, uchyliła je lekko i zajrzała do środka. Basista siedział rozparty w fotelu z butelką wódki w ręce. Na pierwszy rzut oka widać było, że jest nieźle nawalony, no i jeszcze ilość butelek walających się koło jego nóg, mówiła sama za siebie.
- O Siostrzyczko! Zamierzasz mi mówić, jaki jestem beznadziejny? – wybełkotał i wypił trochę przeźroczystej cieczy – no dalej! Dowal mi jeszcze i opierdol!
- Duff… jak ty wyglądasz… - jęknęła i chciała zabrać mu z ręki butelkę – ile wypiłeś? – zapytała, przytrzymując mu głowę, by spojrzeć w oczy – Mówię do ciebie, Duffy!
- Zostaw mnie! – warknął i wyrwał się jej – czego chcesz? Prawić mi pierdolone morały? Czy chrzanić, jaki jestem żałosny i pojebany?
Miał dość tego, jak traktował go Slash i teraz, gdy był kompletnie pijany, uważał, że i jego siostra jest przeciwko niemu, tak jak cały pierdolony świat. Dajcie mi wszyscy jebany święty spokój! Odpierdolcie się i przestańcie mi mówić, jakim jestem gnojem! Kurwa wiem o tym! Wiem o tym od zawsze! Wiem o tym jeszcze lepiej, gdy obudziłem się koło tej dziwki! Wiem o tym, odkąd straciłem Martę, bo byłem durniem, który myślał, że po pijaku i po heroinie będzie wierny! Który myślał, że nie jest w stanie jej zdradzić i skrzywdzić…
- Duff… proszę, chcę ci pomóc! Pojedź ze mną do domu na święta, odpocznij od tego wszystkiego… daj Marcie i chłopakom czas… Duff, mama się ucieszy…
- Pieprz się! Rozumiesz, kurwa mać? – poderwał się z fotela i złapał siostrę za ramiona - Odpierdol się ode mnie i przestań mi chrzanić o tych świętach! – zachwiał się lekko i szarpnął nią, jakby to miało pomóc jej zrozumieć, co chce przekazać – Jebie mnie to, czy będę tutaj czy w Seattle, kumasz? Pierdoli mnie to! Na niczym mi już, kurwa, nie zależy!– nawet nie widział, że w jej oczach pojawił się strach – I mam gdzieś to, że chcesz mi pomóc! Gówno możesz zrobić! – zaczął krzyczeć, nie zważając na nic.
Gotowało się w nim z nerwów i bezsilności. Miał dość tego, że każdy albo mieszał go z błotem, albo pierdolił, że wszystko się ułoży, tylko trzeba trochę czasu. Miał dość tego cholernego traktowania go jak śmiecia, albo coś niegodnego uwagi. Kurwa mać! To Marta powinna mnie wyzywać od skurwieli, od gnojów… od jebanych chujów i skończonych pojebów… tylko ona! Tylko ona miałaby powody i byłoby to uzasadnione! To ją kurwa skrzywdziłem, a nie jebanego Slasha! Jakim prawem on się mnie czepia, skoro sam pewnie byłby nie lepszy? Jakim prawem traktuje mnie jak ścierwo, skoro to nie dotyczy jego! Tylko ONA mogłaby mnie oczerniać, obrażać… bić, poniżać… cokolwiek! Tylko ona, a mimo to tego nie robi… McKagan sam przed sobą przyznawał, że wolałby stokroć bardziej, żeby Marta zrobiła mu awanturę, żeby go uderzyła, żeby na niego krzyczała od tego, co robiła teraz; wolał krzyk i pewnego rodzaju przemoc słowną i fizyczną od tego olewania, tego kompletnego braku chęci wysłuchania i płaczu.
- P-puść mnie, Duff… - wyszeptała Joan, która bała się, że chłopak za chwilę ją uderzy jak Ray.
- Kurwa! – McKagan odskoczył od niej jak oparzony i spojrzał na nią mętnym wzrokiem – Kurwa, Joan! Ja nie chciałem! – wyrzucił z siebie szybko, gdy dostrzegł, że dziewczyna się trzęsie – Przepraszam… ja cholera no…
- Nieważne… - urwała szybko i dodała – przemyśl moją propozycję o wyjeździe na święta… cześć… - odwróciła się i szybko wyszła.
- Joan! Czekaj, kurwa, nie chciałem cię przestraszyć! – krzyknął za nią i wybiegł z sypialni.
Złapał jej rękę, gdy stanęła na pierwszym stopniu schodów i zatrzymał. Pogładził ją po ramieniu i bez słowa objął. Na początku stała spięta i chciała się wyszarpnąć, ale po chwili uległa i przytuliła się do brata.
- Duff… nigdy więcej n…
- Tak, Siostrzyczko… przepraszam… - przerwał jej i pocałował w czubek głowy – kocham cię…
- Wiem, Duffy, wiem… ja ciebie też…

- Izzy! Izzy, chodź szybko! Musisz mi pomóc! – głośne wołanie Marty, wyrwało chłopaka z zamyślenia i szybko uniósł głowę.
- Co się dzieje? Pali się, kurwa, czy co?
- Oni się biją! No rusz tą dupę i mi pomóż – zawołała z desperacją w głosie i pociągnęła go za rękę.
Przybiegła do niego, jak tylko Duff rzucił się z pięściami na Slasha, który po raz kolejny trochę przegiął z troską o Martę i z wyzwiskami pod adresem McKagana. Zdawała sobie sprawę, że nie zdoła ich rozdzielić ani uspokoić, toteż musiała szukać pomocy u Stradlina. Kurwa! Kiedy to się w końcu skończy? Oni w końcu sobie krzywdę zrobią! A raczej Slash Duffowi… pomyślała i zadrżała, gdy dotarła do niej ta całkiem możliwa opcja. Kiedy wprowadziła Izzy’ego do kuchni, sytuacja była trochę odmienna od tej, którą zostawiła. Duff właśnie wylądował na podłodze po kolejnym ciosie Hudsona i nie zdążył się podnieść, gdy kudłaty gitarzysta doskoczył do niego i z furią kopnął go w bok. McKagan uderzył plecami w ścianę i krztusząc się, splunął krwią.
- Slash! – krzyknęła Marta i chciała odciągnąć go od leżącego chłopaka.
- Jeszcze go kurwa bronisz… Marta, to zwykły skurwiel! – szarpnął się i chciał ponownie zbliżyć się do Duffa, ale Izzy był szybszy.
Wykręcił Hudsonowi ręce i brutalnie przygwoździł go do ściany, dziękując Bogu, że mimo niepozornego wyglądu ma trochę więcej siły niż jego „przeciwnik”. Zupełnie nie wiedział, jak Slash mógł tak potraktować ich przyjaciela! Sam był zły na Duffa i nie raz okazywał w stosunku do niego niechęć, ale nigdy nie posunąłby się do czegoś takiego. Przecież, gdyby Marta po niego nie pobiegła, to mogło się skończyć dużo gorzej! Ja pierdolę, kurwa, co mu odjebało?! Odwrócił się, by spojrzeć na McKagana i zobaczył, jak jego przyszywana siostra klęka koło niego i odgarnia mu włosy z zakrwawionej twarzy. Przez chwilę w jego głowie pojawiła się mała nadzieja, że może to sprawi, że Marta chociaż go wysłucha, bo oczywiście nie marzył o tym, by się pogodzili; nie marzył o tym, by było jak dawniej i by dziewczyna znów była szczęśliwa… chciał, by po prostu było lepiej niż jest teraz, a miał dużą nadzieję, że chociaż wyjaśnienie tej sytuacji sprzed dwóch miesięcy coś poprawi w ich relacjach.
 - D-duff… - szepnęła przez łzy i patrzyła bezradnie, jak chłopak próbował się podnieść.
- Zostaw… nie chcę twojej litości… - jęknął cicho i kaszlną, ponownie wypluwając trochę szkarłatnego płynu.
Nie zniósłby, gdyby dziewczyna zgodziła się z nim porozmawiać albo pogodzić z litości. Wszystko, kurwa, ale nie litość! Pomyślał i pomału udało mu się usiąść, tłumiąc zawroty głowy. O ja pierdolę, moja głowa! Stęknął w myślach, gdy poczuł silny ból głowy po uderzeni. Kiedy Marta wybiegła z kuchni, sfrustrowany chłopak przez swoją nieuwagę i rozkojarzenie szybko stracił przewagę nad Slashem, który praktycznie rzucał nim po całym pomieszczeniu; najbardziej dotkliwy ból Duff poczuł, gdy uderzył z rozpędu w lodówkę. Kurwa, wstrząśnienia mózgu jeszcze dostanę! Wiedział, że przywalenie głową z taką siłą, mogło wywołać wstrząśnienie i te zawroty, które sprawiały, że wszystko mu wirowało wokoło, były dość niepokojące.
- Chodź, pomogę ci wstać – Marta chciała pomóc Duffowi pozbierać się z podłogi, ale nie przewidziała, że będzie się opierał – Duff… proszę, ledwo się ruszasz! – odwróciła się, by poszukać poparcia u Izzy’ego, ale nikogo nie zobaczyła.
Chłopak chwilę wcześniej wyprowadził wkurwionego Slasha z pomieszczenia i wyszedł z nim z domu. Chciał przemówić mu do rozsądku i chciał, żeby Hudson w końcu zrozumiał, że agresją i pięściami niczego nie zdziała. Dzięki, Stradlin… zostawiłeś mnie samą z pobitym Duffem, który jeszcze nie chce mojej pomocy! Pomyślała i ponowiła próbę postawienia basisty na nogi.
- Nie lituj się nade mną – Duff wyswobodził rękę z jej uścisku i z trudem wstał, trzymając się kurczowo za obolały brzuch – przecież to niczego nie zmienia i dalej nie chcesz… nie chcesz mnie wysłuchać… - opadł ciężko na krzesło i zasmucony spuścił głowę.
Nie dostrzegł w oczach dziewczyny łez, które po chwili popłynęły bezlitośnie po jej policzkach. Nic nie dawało ocieranie ich, bo kolejne strumienie szybko je zastępowały. Czemu płakała? Marta chyba sama nie wiedziała czy bardziej przez to, co Slash mógł zrobić, gdyby nie interwencja Izzy’ego, czy bardziej przez fakt, że już od tygodnia myślała nad tym, czy nie pozwolić McKaganowi w końcu coś powiedzieć. W końcu to i tak byłoby tylko głupim tłumaczeniem się w stylu „ależ, Kochanie, ja nie wiedziałem, co robię i tego nie chciałem”, które i tak by nie zmieniło całego bólu w sercu Marty, a przynajmniej chłopak miałby poczucie, że dziewczyna dała mu jakąkolwiek szansę. A chciałam go dzisiaj w końcu wysłuchać… chciałam pozwolić mu, coś powiedzieć… ale nawet nie zdążyłam mu tego oznajmić, bo Slash odpowiedział za mnie i… i wszystko potoczyło się tak szybko… nawet nie wiem, kiedy Duff rzucił się na niego… może miał rację? Przecież Slash nie może ciągle za mnie decydować, a jakbym potrzebowała jego pomocy, to bym mu dała znać!
- G-gdyby nie Saul… gdybyście… gdybyście się nie pobili, to… t-to chciałam w końcu… chciałam… nie spławiłabym c-cię tym razem… - usiadła koło niego i mrugnęła kilkakrotnie, by się uspokoić.
McKagan podniósł głowę i spojrzał na nią z nadzieją. Chce mi dać szansę na wytłumaczenie tego wszystkiego? Po tych cholernych dwóch miesiącach milczenia chce dać mi szansę? Kurwa… co mam jej teraz powiedzieć? Co mam mówić, żeby mi uwierzyła? Dostrzegł, że płakała i odebrało mu to już kompletnie jego śmiałość; wiedział, że te łzy to przez niego, wiedział, że każda uroniona łza, była opatrzona jego imieniem i krzywdą, którą jej wyrządził. I co? Mam tak po prostu powiedzieć jakieś jebane „przepraszam, byłem debilem, że cię zdradziłem”? Zajebiście…
- Marta… Skarbie, proszę, nie płacz… - jęknął i chciał ująć jej dłoń, ale szybko cofnęła rękę – przepraszam… - mruknął i odwrócił wzrok – jestem takim idiotą… - z trudem podniósł się i próbował skierować się w stronę drzwi.
- Duff… powiedziałam, że cię wysłucham… teraz tylko tyle jestem w stanie zrobić… - zerwała się z krzesła, gdy zauważyła, jak się zatoczył i potrzymała go – pomogę ci wejść na górę, ok?
Przymknął tylko oczy, by stłumić zawroty i ból głowy i wzdychając ciężko przekroczył próg. Dziewczyna cierpliwie prowadziła go krok po kroku, trzymając swoją dłoń na jego torsie, by w razie czego mogła go szybko doprowadzić do pionu.
- Kurwa… - mruknął Duff, czując nieznośną falę mdłości – mój łeb, kurwa… - przycisnął rękę w miejsce, gdzie uderzył głową w lodówkę i syknął.
- Dasz radę wejść po schodach? – zapytała z troską i rzuciła krótkie spojrzenie na kanapę w salonie.
Kiwnął tylko głową i ślimaczym tempem zaczął się po nich wspinać, ciągle asekurowany przez Martę. Nie zasłużyłem, kurwa, na twoją dobroć… czemu to robisz? Żebym poczuł się jeszcze bardziej podle? Żebyś mi udowodniła, że mimo tego wszystkiego, co ci zrobiłem, ty nigdy nie zniżysz się do takiego poziomu?! Jak tylko wprowadziła go do pokoju, wyswobodził się z jej objęć i podszedł do okna, opierając się o parapet.
- P-przyniosę jakiś lód… i t-tabletki… - zostawiła go samego.
Zacisnął dłonie w pięści i przymknął oczy. Nie mógł pozwolić na to, żeby ta dziewczyna się nad nim litowała i mu usługiwała, bo sam ledwo się ruszał po pobiciu przez Slasha. Nie mógł dopuścić, żeby z poczucia winy nagle zaczęła z nim rozmawiać albo co gorsza chciała mu wybaczać. Jeśli masz mi kiedykolwiek wybaczyć to tylko dlatego, że sama poczujesz, że jesteś w stanie to zrobić… dlatego, że stwierdzisz, że nie ma sensu dalsze wypominanie mi tego… tylko wtedy… tylko wtedy powinnaś mi wybaczyć… tylko kurwa wtedy… nie dlatego, że Slash mi wjebał i nagle poczułaś, że to twoja wina… Ja pierdolę… dziewczyno! Nie widzisz tego, że mi się należało?! Nie widzisz tego, że mimo tego, że on przegina, to mi się to kurewsko należało? Skoro ja cię skrzywdziłem i ty nic z tym nie robisz, to oczywiste, kurwa mać, że któryś z nich musiał się tym zająć… no kurwa, nie mogę się go czepiać… sam bym się z chęcią, kurwa, pobił, gdybym tylko mógł… i sam byłbym pierwszym, który zajebałby jakiegoś drania, który by cię skrzywdził! Mętlik w głowie chłopaka nie pozwalał skupić mu do końca myśli i w jego głowie był jeden wielki chaos, którego nie potrafił ujarzmić. Nie… kurwa, nie myśl teraz o tym! Skarcił się w myślach i zaczął mruczeć pod nosem piosenkę Black Sabbath.

She was my woman
I loved her so
But it's too late now
I've let her go

I'm going through changes
I'm going through changes
We shared the eve's
We shared each day
In love together
We found a way
But soon the world
Had its evil way
My heart was blinded
Love went astray

I'm going through changes
I'm going through changes

It took so long
To realize
That I can still hear
Her last goodbyes
Now all my days
Are filled with tears
Wish I could go back
And change these years 

- Duff? – usłyszał cichy głos, który tak kochał i powoli się odwrócił – trzymaj – wyciągnęła w jego kierunku fiolkę z lekami przeciwbólowymi i butelkę z wodą – jak się czujesz? – zapytała, gdy usiadł na łóżku i połknął trzy tabletki na raz.
- Jak się czuję? Jak skurwysyn… - mruknął i otarł krew z rozciętej wargi - czuję się jak skończony chuj, który zranił jedyną kobietę, którą tak kurewsko kocha… - kaszlnął, gdy poczuł krew spływającą z nosa po tylnej ścianie gardła i szybko przełknął lepką ciecz.
Podeszła do niego i siadając przy nim, podała mu kostki lodu owinięte w ścierkę. Spróbowała spojrzeć mu w oczy, ale ciągle odwracał wzrok albo przymykał powieki. Dotknęła dłonią jego twarzy i spuchniętej wargi i poczuła, jak chłopak zadrżał. Nie cofnęła jednak ręki i skierowała jego twarz ku sobie. Popatrzył na nią żałosnym wzrokiem, który wyrażał prawie wszystko, co chciał jej powiedzieć; widziała w jego oczach ból, żal, nienawiść do samego siebie… widziała bezkresny smutek i przede wszystkim widziała tę samą, jeśli nie większą, miłość do niej, którą widziała cały czas odkąd ponad rok temu wyznał jej, że ją kocha.
- D-duff – wyszeptała i poczuła na policzkach pierwsze łzy – Duff, dlaczego? – pierwszy raz od tego pamiętnego poranka, gdy znalazła go leżącego w łóżku z dziwką, zadała mu to pytanie – d-dlaczego t-to zrobiłeś?
- Kochanie… Marta… nawet nie wiesz… nie zdajesz sobie sprawy, co bym dał, żeby cofnąć czas… żeby to wszystko się nie wydarzyło… - powiedział słabym głosem i złapał jej dłoń, którą ciągle trzymała na jego twarzy – może i dobrze, że nie pamiętam tamtych kilku godzin… może i dobrze… t-to żadne wytłumaczenie, ale… nie zniósłbym tego, gdybym zrobił to z premedytacją.. gdybym był w pełni świadom tego… - nawet nie wiedział, kiedy zaszkliły mu się oczy - Skarbie… nie śmiem prosić o wybaczenie… nie zasługuję na nie, ale... błagam, spróbuj chociaż mi uwierzyć… spróbuj uwierzyć w to, że naprawdę cię kocham… że tego nie chciałem… że… ż-że chciałbym chociaż móc z tobą normalnie porozmawiać…
- Przepraszam… p-przepraszam, Duff… - Marta wiedząc, że za chwilę wybuchnie jeszcze większym płaczem, praktycznie wybiegła z pokoju i udała się na dół.
Bez pukania otworzyła drzwi do sypialni Izzy’ego i z ulgą stwierdziła, że jej najlepszy przyjaciel półleżąc siedzi na łóżku i brzdąka coś na gitarze. Na prawie sto procent mogła stwierdzić, że bezskutecznie próbował coś komponować. Poirytowany spojrzał w kierunku wejścia i już miał ochrzanić osobę, która przeszkadzała mu w tworzeniu, ale dostrzegł drobną sylwetkę swojej ukochanej kobiety.
- Marta? Coś się stało? – zapytał z lekkim niepokojem w głosie, gdy dziewczyna bez słowa podeszła do jego łóżka i wgramoliła się na miejsce koło niego.
- Przytul mnie, Izzy… przytul mnie mocno – szepnęła i nie czekając na reakcję chłopaka przywarła do niego i rozpłakała się jak małe dziecko.
- Ciii… Malutka… czemu płaczesz? – objął ją mocno, przyciągając do siebie jeszcze bliżej i wymruczał – co się stało, Serduszko?
- R-rozmawiałam z… z D-duffem… - wyszlochała i jeszcze bardziej wtuliła twarz w jego koszulę – n-nie wiem… nie w-wiem, co… co mam o tym m-myśleć… Izzy, czy ty zdradziłbyś k-kogoś kogo uparcie t-twierdzisz, że… ż-że k-kochasz? – zapytała cichutko.
- Marta… ja nie mam tutaj nic do rzeczy… nie jestem Duffem i nie wiem, co on myśli… - Stradlin nie chciał, by Marta wymusiła na nim jakiekolwiek słowa, którymi nieświadomie pogrążyłby jeszcze bardziej swojego przyjaciela – gdybym miał taką… taką wspaniałą dziewczynę jak ty… robiłbym wszystko, żeby… żeby jej nie skrzywdzić, ale… nie jestem w stanie powiedzieć ci, czy podołałbym temu… nie jestem sobie w stanie tego wyobrazić…
- I-izzy… c-co ja m-mam robić? T-tak bardzo go… tak bardzo g-go kocham, a-ale nie jestem w stanie z-zapomnieć o t-tym… nie jestem w stanie wybaczyć m-mu t-tej d-dziwki… nie p-potrafię…
- Już dobrze… nie płacz, Dziecinko – pogładził ją plecach – nie wiem, co mam ci powiedzieć… nie mogę ci zabronić godzić się z nim, nie mogę ci kazać dalej się do niego nie odzywać… to musi być twój wybór… - odciągnął ją na chwilę od siebie tak, by mógł spojrzeć jej w oczy i dodał – cokolwiek zrobisz, będę po twojej stornie, tak? – pocałował ją krótko w nos - Cokolwiek zrobisz, poprę cię i ci pomogę… - przywarł ustami do jej czoła i mruknął po chwili – chcę tylko, żebyś była szczęśliwa…      
- Dziękuję… dziękuję, że…
- Nie… to ja dziękuję… - przerwał jej – to ja dziękuję, że jesteś przy mnie, to ja dziękuję, że mnie kochasz, że mi ufasz i… że przy tobie czuję się lepszym człowiekiem…
- Kocham pana, Panie Stradlin – zaśmiała się cichutko i przylegając ponownie do jego klatki piersiowej, poprosiła – zaśpiewaj mi coś…
- Ok… - westchnął i zapytał po chwili – ale co chcesz?
- Może coś Coopera albo… albo The Doors?
Izzy przystał na pierwszą propozycję i zaczął nucić jej Only Women Bleed, które bardzo lubił i był wręcz oczarowany tekstem tego utworu. Zawsze wprowadzał go w melancholijny nastrój i przypominał mu dzieciństwo, kiedy patrzył jak matka płakała porzucona przez jego ojca, a później żyła z gnojkiem, który ją zdradzał i maltretował. Tak…płakała w nocy zbyt często… mruknął w myślach i spojrzał na Martę, która wtulona w niego zasnęła.

poniedziałek, 25 kwietnia 2011

14.

84 komentarze xd ciekawe dlaczego haha...
 Mam nadzieję, że za dużo błędów nie ma :P

dzięki za wszystkie miłe komentarze...

standardowo czytajcie, komentujcie, wyrażajcie opinie, polecajcie dalej czy coś ^^
***
  - Pieprzony palant! Jak on mógł coś takiego zrobić? Jak mógł coś takiego powiedzieć?! Kurwa mać!

- Slash, uspokój się… - Marta uspokajająco przejechała dłonią po jego ramieniu.
- Jak mam się uspokoić, kurwa! Chuj myśli, że scena jest od załatwiania naszych prywatnych spraw?!
Zdenerwowany opadł na krzesło i próbował się wyciszyć. W głowie ciągle dudniły mu słowa Axla. „Nienawidzę robić tego na scenie, ale próbowałem, kurwa, na wszystkie inne możliwe sposoby. I jeśli co poniektóre osoby w tym zespole dalej będą żyć w takim gównie, to będzie to ostatni pierdolony występ Guns n’Roses, jaki kiedykolwiek, kurwa, zobaczycie. Bo jestem kurwa zmęczony tym, że tyle jebanych osób w tym zespole tańczy z pieprzonym Mr. Brownstone’em ” Dobre sobie kurwa mać… chyba moja sprawa, co robię, póki to kontroluję… jebany chuj, myśli, że jest idealny, żeby nas kurwa chcieć ustawiać?! Jak już ma taki problem, to niech mi to powie indywidualnie, a nie kurwa mać na pierdolonym koncercie! Jebie mnie to czy ma tego dość czy nie, ale nie musi robić takich kurewskich scen! Może ja zacznę się rzucać o to, że wiecznie spóźnia się na koncerty i nie szanuje tych ludzi, którzy czekają i płacą, żeby nas zobaczyć?
- Napijesz się ze mną, Dziecino? – westchnął po kilkunastu minutach i sięgną po dwie butelki Danielsa – No… chociaż ty mnie nie wystawiaj…
Zostali sami w domu, bo zaraz po koncercie Izzy udał się do Axla, by trochę go uspokoić i przy okazji, by wytłumaczyć mu, że postępuje nie fair, a Steven zaciągnął Duffa do jakiejś knajpy, a Marta, widząc mordercze spojrzenie Adlera, nawet nie miała ochoty odwodzić swojego chłopaka od tego pomysłu. Zresztą wolała posiedzieć ze Slahsem, niż włóczyć się po Rainbow albo Whisky Go Go.
- Ja pierdolę… nie dość, że to ja załatwiłem te jebane cztery koncerty ze Stones’ami żeby w końcu coś robić, to jeszcze Rose robi taką akcję! – bulwersował się w dalszym ciągu, co chwila upijając spore łyki trunku. 
- Wiem, że przesadził, ale twoje nerwy nic nie zmienią…
- Kurwa! Jeszcze to było oczywiste, że przyjebał się do mnie! Nie mówił o Stradlinie, nie mówił o Adlerze tylko o mnie! Rozumiesz? Chodziło mu tylko o mnie!
Poniekąd chłopak miał rację, bo, mimo że Axl mówił o „co poniektórych” członkach zespołu, to jednak w pełni skupiał swoją uwagę na zdenerwowanym Slashu i w perfidny sposób patrzył na niego. No tak… Izzy trochę się uspokoił, Adler w ogóle nie kontaktował, to musiał się rudy skurwiel wyżyć na mnie! Prychnął jak byk i zapalił papierosa, patrząc trochę nieobecnym wzrokiem na Martę. Heroina, którą zaaplikował sobie przed koncertem, ciągle krążyła w jego żyłach, ale nie była to już ilość, która nie pozwalała mu skupić myśli. Kurwa, przecież nie jestem jak Steven! Przecież ciągle mam nad tym jakąś kontrolę! Ciągle wiem, gdzie jest jebana granica!
- A u ciebie w porządku, Mała? – zapytał po chwili podchmieloną już dziewczynę.
- Mhm… - mruknęła i wypiła trochę Nightraina – nie wiesz, czemu Izzy nagle zaczął ograniczać dragi?
- Myślałem, że ty go o to prosiłaś! – zawołał zaskoczony tym, że dziewczyna pyta o coś, co uważał za oczywiste.
Ja? Myślał, że wmusiłam na Stradlinie jakieś zmiany? Przecież by nie posłuchał… Już dawno mówił, że nie jest taki jak Duff i nie mógłby mi obiecać, że rzuci to świństwo… Głównie chodziło mu o to, że nie chce ranić Marty, obietnicami, których nie będzie w stanie spełnić, a ona nie naciskała wiedząc, że chłopak sam zajmie się sobą, gdy stwierdzi, że dłużej nie może trwać w takim gównie. Dlatego też zdziwiła się, że tak nagle od pewnego czasu Izzy brał coraz mniej i mniej. Nawet picie ograniczył w pewnym sensie! W pewnym sensie, bo wciąż pił, ale nie tak, by upijać się prawie do nieprzytomności i nie pamiętać, co się robiło podczas upojenia alkoholowego. Może nadszedł w końcu ten czas?  Zaśmiała się i wstając, podłączyła do wzmacniacza Les Paula Slasha i uderzając w struny, zaczęła śpiewać:

Die, die, die my darling
Don't utter a single word
Die, die, die my darling
Just shut your pretty mouth

I'll be seeing you again
I'll be seeing you in Hell

Don't cry to me oh baby
Your future's in an oblong box, yeah
Don't cry to me oh baby
Should have seen it a-coming on
Don't cry to me oh baby
I don't know it was in your power
Don't cry to me oh baby
Dead-end girl for a dead-end guy
Don't cry to me oh baby
Now your life drains on the floor
Don't cry to me oh baby

- Slash? – zapytała sennie, po kilkudziesięciu minutach.
- Tak, Dziecino?
            - Czy... no bo... Duff pewnie wróci nad ranem, a... a Izzy… no… - zaczęła się plątać, nie bardzo wiedząc, jak ma sformułować swoją prośbę – mogę tu zostać? N-nie będę przeszkadzać…po prostu posiedzę sobie w fotelu i… może uda mi się zasnąć, ok?
Hudson uniósł wysoko brwi i nie do końca rozumiał, o co jej chodzi. To znaczy wiedział, że chce zostać u niego w pokoju na noc, bo pewnie boi się, że zaś będzie miała koszmary, ale nie wiedział, o co chodzi z fotelem. No kurwa, wiem, że nie zamierza spać ze mną w jednym łóżku, ale jaki kurwa fotel? I tak bym nie spał, więc, co za problem?!
- Żaden fotel! Ja spać nie zamierzam, więc… łóżko twoje – zaśmiał się i odgarnął sobie włosy z twarzy.
Dziewczyna uśmiechnęła się nieśmiało i wyszła na chwilę do łazienki, zostawiając Slasha samego w sypialni. Sprzątnął puste butelki i zrzucił na podłogę puste paczki po papierosach i swoje ubrania z pościeli. 
- Może już się położysz, co? – zapytał, gdy zauważył, że chwiejnym krokiem wróciła do pokoju.
- Nie, nie… jest ok – mruknęła, tłumiąc ziewnięcie.
Usiadła na łóżku i wyciągnęła mu z dłoni butelkę. Upiła kilka łyków i uśmiechnęła się do Slasha, który uważnie się jej przyglądał. Kiedy zapytała go, czy coś się stało, że ją obserwuje, pokręcił tylko przecząco głową, chowając swoje ciemne oczy między lokami. Po co miał się przyznawać, że patrzenie na nią przynosi ukojenie i pozwala się uwolnić od ponurych myśli? Po co miał przyznawać, że prócz chłopaków jest jedyną osobą, przy której może być sobą i nikogo nie udawać? Po co mówić jej, że przy niej czuje się choć trochę lepszym człowiekiem? Żałosne, Slash… robisz z siebie jebanego melancholika… zirytował się na samego siebie i szybko sięgnął po paczkę czerwonych Marlboro. Zaciągając się dymem, odchylił głowę do tyłu i przymknął oczy.
- Wiesz? Nie pamiętam, kiedy ostatni raz siedziałem w domu albo w hotelu zaraz po koncercie… bez siedzenia w barze… w knajpie czy burdelu… - westchnął i nie doczekawszy się odpowiedzi, odwrócił wzrok od okna i spojrzał na Martę, która pogrążona była w śnie.
Uśmiechnął się do siebie i wyciągnął z jej dłoni pustą butelkę po winie. Powoli, by jej nie obudzić, uniósł ją i delikatnie wysunął spod niej kołdrę, którą następnie ją przykrył. Odgarnął jej włosy z twarzy i zapatrzył się w jej spokojne oblicze. I ty się dziwisz Stradlinowi… I ty się, idioto, dziwisz Stradlinowi, że tak szaleje za nią… że nie pozwoli nikomu jej skrzywdzić… i ty się dziwisz, że był tak przeciwny, by wiązała się z Duffem… Chciał ją mieć tylko dla siebie… chciał, by kochała tylko jego i by poświęcała mu całą swoją uwagę… Kurwa… nie powinienem się dziwić i nie powinienem mieć obiekcji do tego… z chęcią zrobiłbym to samo! Zamyślił się i zatopił się w fotelu, obserwując śpiącą dziewczynę. Jednego, czego był pewien w więcej niż stu procentach to na pewno to, że nie żałuje, że poznał tę drobną osóbkę; dziewczynę, która wprowadziła taki pozytywny zamęt w ich życiu, która sprawiła, że serca kilku bezdusznych facetów zmiękły pod wpływem jej spojrzenia czy uśmiechu, które cierpiały z każdą uronioną przez nią łzą. Dziękował w duchu za to, że w tamten kwietniowy wieczór Izzy nie był z nimi, że znalazł Martę i przede wszystkim, że zainteresował się jej losem. Cóż… nie oszukujmy się, tylko Stradlin byłby skłonny do takiej… troski? Tylko on byłby w stanie zatrzymać się na ulicy i zlitować się nad jakąś bezdomną, którą niewątpliwie wtedy była… Co by było, gdybym to ja był na jego miejscu? Pewnie minąłbym ją bez słowa albo wrzucił kilka centów… pewnie nie przejąłbym się jej losem i nie byłoby jej teraz z nami… Axl i Steven nawet nie zauważyliby, że kogoś takiego mijają, a Duff… Duff przeszedłby obojętnie, jak zawsze w przypadku osób kompletnie mu nieznanych…
- Kurwa… - jęknął, gdy zobaczył, jak Marta niespokojnie szarpie się z niewidzialnym przeciwnikiem – Hej, Dziecino… obudź się… - ostrożnie podszedł do łóżka i dotknął jej ramienia – Marta… spokojnie…
- C-co? – otworzyła oczy i szybko usiadła.
- Spokojnie… - powtórzył i pogłaskał ją po głowie – To tylko sen, tak?
Wzięła głęboki oddech i przejechała dłonią po swoich długich włosach. Była wdzięczna Slashowi, że tak szybko ją wybudził, że nie zdążyła dojść go najgorszej części jej koszmaru, że nie miała okazji, by obudzić się zapłakana i roztrzęsiona. Fakt, że drżała, ale bardziej z wyobrażenia o tym, co miałaby przeżywać o raz kolejny, a nie z przerażenia, że nie może wyrwać się z koszmaru, w którym ktoś ją krzywdzi. Cholera! Czemu nie ma Izzy’ego? Czemu do cholery go nie ma, żebym mogła się przytulić i spróbować zasnąć?! Zapytała się w myślach i wiedziała doskonale, że gdyby Stradlin był w domu, w tej chwili odejmowałby ją ramionami i próbował swoim uspokajającym głosem ją ponownie uśpić. Ale Izzy’ego nie było, tak samo jak Duffa, który wciąż balował z Adlerem. Został jej Slash, którego mimo całego zaufania do jego osoby, nie wiedziała czy może prosić o tak wymagającą przysługę. Kurwa… co mam powiedzieć? Tak po prostu mam wyskoczyć z propozycją „Slash, połóż się koło mnie i mnie przytul”? Litości! To nie jest Izzy! To nie jest Izzy, którego nie ruszała w żaden sposób moja obecność… Marta zdawała sobie sprawę z tego, że Stradlin w pierwszej kolejności był jej bratem, przyjacielem, a dopiero później facetem i nawet jakby wyskoczyła przed nim w samej bieliźnie, po prostu obrzuciłby ją wzrokiem i nie zareagowałby w żaden sposób; jednak w przypadku Slasha… Slash pozostanie zawsze najpierw mężczyzną, a dopiero następnie przyjacielem, więc obawiała się, że jej prośba będzie trochę niezręczna i dla niej i dla niego.
- Co masz taką minę? Coś nie tak? – zapytał Hudson i usiadł koło niej.
- Nie…jest ok… chodzi o to, że… bo… ja… - spuściła wzrok i lekko się zaczerwieniła – mogę się do ciebie przytulić i s-spróbować zasnąć? – próbowała wymyślić jakąś w miarę normalną prośbę, jednak nie wiedziała czy osiągnęła cel.
- Że mam się położyć koło ciebie? – chciał się upewnić i uniósł wysoko brwi, których i tak nie było widać między gęstymi ciemnymi lokami – Ok… ale chyba trochę dużo ode mnie wymagasz – uśmiechnął się pod nosem i opadł na łóżko.
- Ale… ja… no jeśli ci to nie pasuje to…
- Wyluzuj… postaram się zapomnieć, że leży koło mnie ładna dziewczyna – zaśmiał się szczerze i dodał – a ty pomyśl sobie, że… przytulasz Stradlina!
Rozbawiona brunetka ułożyła się koło niego i przytuliła się do jego piersi, przymykając oczy.

Jak tylko się przebudziła, zmrużyła oczy przed wpadającym do pomieszczenia światłem słonecznym i usłyszała cichy śmiech. Podniosła głowę i spojrzała na Slasha, który przywitał się z nią całusem w policzek.
- Zmarszczki będziesz mieć…
- Zabawne… naprawdę… - udając obrażoną, usiadła i odgarnęła z czoła niesforne kosmyki włosów – dobra… może pójdę sprawdzić, w jakim stanie jest Duff… o ile już wrócił…
Potykając się o spodnie leżące na podłodze, wyszła z pomieszczenia i skierowała się do swojego pokoju po jakieś czyste ubranie, które w łazience szybko narzuciła na siebie. Udała się na drugi koniec korytarza i cicho zapukała do drzwi sypialni jej chłopaka. Uchyliła drzwi i nie była w stanie się poruszyć, gdy zajrzała do środka. Stała jak wryta w ziemię i otwierając lekko usta ze zdziwienia, poczuła jak szklą się jej oczy. Nie wierzyła w to, co zobaczyła, po prostu nie wierzyła.
- T-ty… t-ty, ty podła świnio! – zawołała słabo, gdy chłopak leżący na łóżku, się poruszył.
Rozejrzał się półprzytomnym wzrokiem w poszukiwaniu źródła tego głosu i szybko wyskoczył spod pościeli, patrząc przerażonym wzrokiem to na kobietę leżącą koło niego to na dziewczynę stojącą w drzwiach, która z niedowierzaniem kręciła głową.
- Marta, ja…  ja nie wiem… ja… nie pamiętam… Kochanie… - wyjęczał i chciał szybko do niej podejść.
- N-nie podchodź do mnie! – wycofała się i spojrzała na koniec korytarza, gdzie stał Slash i uważnie obserwował dziwne zachowanie Marty, nie wiedząc, o co chodzi – J-jak mogłeś! J-ja… ja cię kocham! – krzyknęła do farbowanego blondyna i widząc, że chce ją zatrzymać i coś tłumaczyć, szybko skierowała się w kierunku schodów i zbiegając po nich, dopadła drzwi wejściowych.
- Marta! – wrzasnął basista i chciał pobiec za nią, ale Hudson, który w mig zorientował się, co się stało, doskoczył do niego i zatarasował mu drogę – Stary, cholera, puść mnie! Ja muszę jej wyjaśnić, ja nie… nie wiem skąd ona… ta dziwka… ja nie…
Czerwony ze złości Slash złapał go za przedramiona i pchnął go na ścianę. Jak, chuju pierdolony, mogłeś jej to zrobić?! Jak mogłeś ją tak skrzywdzić?! Co było z nią nie tak, że musiałeś iść z jakąś kurwą do łóżka?! Miał gdzieś to, że Duff był od niego silniejszy i kilka dobrych centymetrów wyższy; miał gdzieś to, że w każdej chwili McKagan mógł odwdzięczyć mu się większą agresją. Teraz liczyło się tylko to, żeby sprawić skurwysynowi ból; ból fizyczny i psychiczny, żeby poczuł się jak ostatnie ścierwo, jak skończony skurwiel.
- Wypierdalaj stąd, dziwko – zawołał do przypatrującej się temu wszystkiemu prostytutki – wypierdalaj, powiedziałem! – powtórzył ostro, gdy ociągając się zaczęła zbierać swoje ubranie z podłogi.
Ponownie szarpnął basistą i z całej siły uderzył nim o ścianę. Nie pamiętał, kiedy ostatnio był tak rozsierdzony i kiedy ostatni raz miał ochotę kogoś pobić. Nie zasłużyłeś nawet na litość, Pojebie… wrzasnął w myślach i przymierzając się wymierzył Duffowi porządny cios w szczękę.
- Ej, ej! – Stradlin, który usłyszał ze swojego pokoju jakiś hałas, wbiegał po schodach, zapinając gorączkowo koszulę – Slash, co ty kurwa robisz?! Puść go! – próbował odciągnąć gitarzystę od zakrwawionego blondyna.
- Wiesz, co ten gnój zrobił?! – powiedział, ponownie uderzając bezbronnego chłopaka w skroń – Zabawiał się z jakąś jebaną dziwką! Rozumiesz to? Chuj nie potrafił utrzymać tego jebanego kutasa w spodniach i sprowadził tu jakąś pierdoloną kurwę!
Izzy w jednej chwili puścił rękę Slasha i cofnął się o krok. Jak to, kurwa zabawiał się z dziwką?! To musi być jakiś żart… Nie wierzył, że to może być prawda, ale jakaś cząstka świadomości podpowiadała mu, że takie są fakty. Slash nie rzuciłby się z pięściami na swojego przyjaciela bez powodu. Ale… przecież… przecież Marta…
- Gdzie jest Marta? – rzucił ostro, patrząc, jak Duff bezradnie próbuje osłonić się przed kolejnymi ciosami.
- Marta?! Kurwa… - Hudson przerwał na chwilę i odwrócił się do czarnowłosego chłopaka – ona… wybiegła jak… wybiegła jak zobaczyła, co ten skurwysyn…
- Zostaw go, Slash… - powiedział po chwili, gdy McKagan osunął się po ścianie na podłogę – nie warto… lepiej pomyśl, gdzie ona może być… - pociągnął go za ramię i prowadząc go po schodach w dół, zaprowadził do salonu – Nie wiesz, gdzie poszła?
Kiwnął tylko przecząco głową i prychnął pod nosem kilka przekleństw w kierunku basisty. Zajebałby dupka, gdyby nie fakt, że byli przyjaciółmi i gdyby nie zespół. Nie mógł zrozumieć jak Duff, mając taką wspaniałą dziewczynę, mógł się posunąć do czegoś takiego. Nie mógł zrozumieć jak mógł polecieć na jakąś szpetną dziwkę, gdy miał przy sobie skarb, jakim była Marta. Kurwa mać, za mało ci dawała? Źle ci z nią było?! Napaleńcu pierdolony! Jak ci coś nie pasowało, było jej nie bajerować i nie rozkochiwać w sobie! Nawet nie wiedział skąd u niego takie nerwy; nie wiedział, czemu zdrada McKagana wywołała w nim tak silne emocje. Jak Axl zdradzał notorycznie Everly, nic kurwa nie mówiłem… zastanowił się i po chwili dotarło do niego, że tutaj chodzi tylko o Martę. Nie mógł znieść tego, że McKagan przyczynił się do kolejnej krzywdy, której doznała ta dziewczyna, nie mógł znieść tego, że znów będzie płakać po nocach załamana i znów zamknie się w sobie. Było dla niego nie do przyjęcia, że znów będzie patrzył na tę samą skrzywdzoną młodą kobietę, którą poznał prawie półtora roku temu i będzie wiedział, że nie może jej pomóc.
- Kurwa.. gdzie ona mogła pójść? Bach odpada, bo są z Marią u jej matki… - myślał głośno Izzy - Joan… nie… Marta chyba nawet nie wie, gdzie Ray z nią mieszka… kurwa Slash! Myśl! Muszę ją znaleźć, rozumiesz? Muszę ją znaleźć przed tym jebanym koncertem!– zawołał z desperacją w głosie.
Bał się cholernie o swoją przyszywaną siostrę. Wyobrażał sobie, jak bardzo musiała przeżyć widok Duffa w łóżku z jakąś dziwką. Wyobrażał sobie, co musiała czuć, gdy tak po prostu jej facet ją zdradził i to jeszcze tuż pod jej nosem. Obyś nie zrobiła nic głupiego… pomyślał i przez chwilę nawiedziła go niepokojąca wizja. Nie… jesteś na to za inteligentna… no i ja… chyba byś mi tego nie zrobiła… potrzepał niecierpliwie głową i stwierdził, że nawet tak rozchwiana emocjonalnie dziewczyna jak ona, nie będzie chciała zrobić sobie krzywdy przez jakiegoś palanta, który nie umie utrzymać chuja w spodniach.
- Możesz pokręcił się po okolicy, a ja zajrzę do Joan, ok? – zaproponował Izzy i popatrzył z nadzieją na przyjaciela – Tak kurewsko się o nią boję… ja pierdolę, jak on mógł… - powiedział sam do siebie i wyciągnął Hudsona z domu – i nawet nie próbuj wjebać mu jeszcze raz! – powiedział szybko.
- Należy się chujowi!
- Wiem, ale niczego nie zmienisz i Marcie tym nie pomożesz… tylko bardziej ją zranisz… - wyjaśnił szybko, w duchu przyznając, że sam chętnie wpierdoliłby Duffowi.

W tym samym czasie, w którym Izzy i Slash szukali Marty, pobity i zakrwawiony Duff zamknął się w pokoju i osunął się po drzwiach na podłogę. Ukrył twarz w dłoniach i zupełnie nie wiedział, co ze sobą zrobić. Kurwa… nic nie pamiętam! Nic! Nawet nie wiem, jak wróciłem do tego jebanego domu! Skąd wzięła się u mnie ta dziwka? Przecież… przecież kurwa nie mogłem zdradzić Marty… nie mogłem, do chuja, za bardzo ją kocham! Za wszelką cenę próbował sobie przypomnieć wczorajszą noc, ale jedyne, co pamiętał, to picie ze Stevenem w Roxy, spławienie jakiejś napalonej małolaty i przeniesienie się do kolejnej knajpy; później w jego głowie była tylko pustka. I mimo że próbował sam siebie przekonać, że nie spał z tą prostytutką, wszystko działało na jego niekorzyść – sama jej obecność była na tyle wymowna, że nie potrzeba było słów i do tego jeszcze umysł Duffa, który nie zarejestrował i zapisał w świadomości tego, co robił przez kilka ostatnich godzin. Kurwa… nie… to nie może być prawda… nie mogłem ot tak jej zdradzić… Nie mogłem! Jęknął w myślach i nagle go oświeciło; ostatnią szansą, by uratować sytuację, był Steven. Może on pamięta, co się stało! Może on powie, że to jakieś nieporozumienie i żadnej dziwki nie było… może on spróbuje mi pomóc! Zerwał się na równe nogi i zakładając spodnie i jakiś T-shirt zbiegł po schodach.
- Steven?! – zawołał na widok chłopaka, który właśnie wychodził ze swojego pokoju, w którym mieszkał przed wyprowadzką – Nocowałeś tu? Kurwa… z nieba mi spadasz! Powiedz mi… co działo się wczoraj! Ja nic, kurwa nie pamiętam!
Adler popatrzył na niego dziwnie i wymijając go, skierował się do kuchni. Sięgnął po wódkę i upijając kilka łyków, podał McKaganowi. A mam ci powiedzieć prawdę czy ściemniać? Zaśmiał się w duchu i odpowiedział na pytanie Duffa.
- No… byliśmy w Roxy, a jak wkurwiłeś się na jakąś laskę to poszliśmy do Rainbow i… i piliśmy dalej…– zaczął i widział pełne nadziei spojrzenie McKagana. No cóż… ciekawe co powiesz na to, co za chwilę usłyszysz… - wziąłeś trochę Brownstone’a… zachciało ci się dziwki, więc złapaliśmy dwie na ulicy… - Duff jęknął bezradnie, a perkusista kontynuował – mówiłem, żebyś nie brał jej tutaj, ale mnie olałeś…
- Kurwa… czyli jednak to zrobiłem… kurwa mać! – złapał się za głowę i opróżnił całą butelkę wódki za raz – Miałem nadzieję, że to jakiś głupi kawał…
Ty popierdolony dupku! Ona ci tego nigdy nie wybaczy! Nigdy… krzyczał w myślach i szybko wyszedł z domu. Nie wiedział, co ma ze sobą zrobić, nie wiedział, co ma myśleć; wiedział jedno – skrzywdził Martę, zaprzepaścił wszystko, co udało mu się zdobyć przez ten ostatni niecały rok i był skończonym gnojem, do którego czuł wstręt i obrzydzenie. Duff… Duff, idioto! Co cię napadło?! Co ci odjebało? Po jakiego chuja brałeś heroinę, po jakiego chuja posuwałeś tę dziwkę?! Zauważył, że nogi same zaprowadziły go na ulicę, na której znajdował się sklep jego siostry.
- Izzy… Stary… wiesz gdzie ona jest? Ja muszę z nią pogadać… ja… wyjaśnić… - paręnaście metrów przed sklepem, dostrzegł gitarzystę, który właśnie wychodził od Joan.
- Pieprz się, Duff… nie wiem, jak mogłeś zrobić coś takiego, ale lepiej trzymaj się z daleka od niej… - warknął i strzepnął z ramienia jego rękę.
- Ale ja nie wiem, jak… ja nic nie pamiętam!
- Nie obchodzi mnie to, kumasz? – pchnął go lekko i odszedł, zastanawiając się, gdzie mogła uciec jego przyjaciółka.
McKagan spuścił głowę i powlekł się do swojej siostry. Zastał ją na zapleczu i gdy tylko go zauważyła, podeszła do niego i z nerwami wymierzyła mu solidny policzek.
- Duffy, coś ty zrobił? – krzyknęła na niego, gdy złapał się za obolałe miejsce i opadł na biurko – Dlaczego ją zdradziłeś?! – złapała go za ramiona i potrząsnęła nim.
- Joan… Joan, ja nie mam pojęcia – jęknął załamany i ponownie ukrył twarz w dłoniach – ja nawet nie pamiętam, jak doszedłem do domu! Nawet nie pamiętam, co robiłem w knajpie, nie pamiętam, kiedy i po co wziąłem herę… ja kurwa nic nie pamiętam! Rozumiesz? Nic! Kompletna jebana pustka!
Dziewczyna spojrzała na swojego brata i mimo wszystko poczuła współczucie. Mimo że miała ochotę zrobić mu krzywdę za to, co zrobił jej przyjaciółce, poczuła litość. Poczuła litość, patrząc na wysokiego blondyna, który zaczął się trząść, który rozbity przyszedł do niej szukać pocieszenia.
- Boże… Joan, co ja zrobiłem? C-co ja, kurwa, zrobiłem! – szepnął, gdy podeszła do niego i pogładziła go po ramieniu.
- Braciszku… - objęła go i powiedziała – zachowałeś się jak… jak skończony idiota! Jak dupek bez uczuć!
- Wiem… wiem… n-nienawidzę s-się za to… i… i o-ona mnie… ona mnie też… - wtulił twarz w jej włosy i z jego gardła wydobył się cichy szloch – n-nie chciałem… nie w-wiem, jak mogłem ją skrzywdzić… nie wiem… Joan, ja ją kocham! Wierzysz mi?
- Tak, Duffy… ale nie zmienisz tego, co zrobiłeś… - przymknęła oczy i dodał – nie cofniesz czasu…

Drobna brunetka rozejrzała się po okolicy, w której się znalazła i usiadła na krawężniku uliczki prowadzącej do jakiegoś centrum handlowego. Gdzie ja jestem, do cholery?! Od dobrej godziny Marta krążyła po nieznanych jej okolicach i nie miała zielonego pojęcia, w jakiej części miasta się znajduje i jak się stąd wydostać. Jakby tego było mało, zaczęło lać i dziewczyna już nie wiedziała, czy jej twarz jest mokra od łez czy od kropel deszczu. Wszystko przez to, że płacząc szła po prostu przed siebie i nie zważała na mijane przez nią ulice i skwery. Po prostu chciała uciec jak najdalej od Duffa, od tej dziwki, od całej tej sytuacji. Zajebiście… zgubiłaś się, nie masz kasy, żeby wrócić i jeszcze cały czas beczysz i jesteś przemoczona… kurwa… rewelacja! Dobra… i tak bym tam dziś nie wróciła… nie teraz… nie…
- Ej ty… Młoda, masz ogień? – usłyszała męski głos i dotarło do niej, że zwraca się do niej – Hej, słysz… Marta?
  Odwróciła szybko głowę i zobaczyła przed sobą młodego chłopaka, którego miała okazję poznać kilka dobrych miesięcy temu. Otarła ukradkiem łzy i spojrzała na niego zaskoczona.
- Scotti? Co ty tutaj robisz?
- No… to raczej ja powinienem zapytać… mieszkacie w drugiej części miasta – usiadł koło niej i dodał – niedaleko stąd mam mieszkanie…
Nie przejmował się tym, że siadając teraz przy niej będzie za moment cały mokry. Wyczuł, że coś jest nie w porządku i jako, że ją znał i lubił, chciał jej jakoś pomóc. Mam zapytać, co tutaj robi? A może sama powie? Zastanowił się, nie bardzo wiedząc jak rozpocząć rozmowę.
- Czemu sterczysz na takim deszczu? I w ogóle powiesz mi, co tutaj robisz?
- Zgubiłam się… - odpowiedziała po części zgodnie z prawdą.
- To może cię odprowadzę? Albo taksówkę…
- Nie! Ja… Ja nie chcę… nie chcę tam wracać… dziś… ja… - szybko mu przerwała i wyrzucała z siebie niezbyt składne zdania.
Hill popatrzył na nią i jej przemoczone ubranie i ciemne niebo, które zwiastowało całonocne opady deszczu. Nie mógł jej tutaj tak zostawić i to jeszcze w zupełnie nieznanym jej miejscu. Tylko, co zrobić, skoro nie chce wracać do domu? Kurna, pewnie się z którymś pokłóciła… cholera… a może do jakiejś koleżanki ją zaprowadzę?
- To… no chyba nie zamierzasz nocować na ulicy, nie? Idziesz do jakiejś przyjaciółki czy coś? – widząc, że kiwa przecząco głową, dodał – Ale… no… musisz gdzieś się zatrzymać na noc…
- Nie przejmuj się mną… jedna noc poza domem to nic strasznego… może przestanie padać to… pospaceruje sobie i no…
- Dziewczyno, przestań… jeśli nie masz, gdzie iść to… - zawahał się i kontynuował - zapraszam do nas… znaczy do mnie i Bolana… ja i tak wychodzę a Rachel pewnie będzie coś komponować, więc przeszkadzać nie będziesz…
Marta spojrzała na niego jak na wariata i od razu odrzuciła propozycję. Miałabym tak po prostu nocować u nich, bo Scotti się za bardzo przejął? Przecież… pochodzę sobie po ulicach, siądę w parku i przeczekam noc i zastanowię się, co robić dalej!
- Wiem, że to głupia propozycja, że pewnie mi nie ufasz… ale serio, ja wychodzę, a Bolan jest nieszkodliwy…
- Nie chodzi o to, że się boję albo coś… po prostu nie chcę przeszkadzać i robić kłopotu…
- Chrzanisz… nikomu nie będziesz przeszkadzać! – wstał i wyciągnął rękę, by pomóc jej wstać – Po za tym… obawiam się, że Stradlin by mnie udusił, gdybym cię tutaj tak zostawił… No, chodź!
Wstała niepewnie i ruszyła za Hillem, który uśmiechnął się do niej ciepło i próbował poprawić jej humor. Mimo starań jednak nie odniósł większych rezultatów i domyślił się, że musiało stać się coś poważniejszego niż zwykła kłótnia z chłopakami, ale nie nalegał, by powiedziała, o co chodzi. Uznał, że to nie jego sprawy i nie powinien się wtrącać. Po za tym nigdy nie należał do osób wybitnie otwartych i umiejących słuchać. Nie umiał pomagać i nie wiedział jak, więc stwierdził, że będzie lepiej jak po prostu zaprowadzi ją do ich mieszkania.
- Wchodź, wchodź… - otworzył drzwi i przepuścił ją przodem.
Znalazła się w niedużym w miarę przytulnym mieszkaniu, który dzieliło dwóch muzyków zespołu Skid Row. Zaprowadził ją do salonu i posadził na kanapie, mówiąc, żeby się rozgościła. Rozejrzała się po pomieszczeniu i ze zdumieniem stwierdziła, że nie ma tu takiego bałaganu, jaki dawno temu zastała w domu zespołu Guns n’Roses; mogła nawet rzecz, że był tu porządek. Dwóch facetów w jednym mieszkaniu i tak czysto? Zamyśliła się i jej wzrok padł na przeciwległą ścianę, przy której stały ustawione w szeregu gitary. Zdecydowanie za dużo muzyków znam! Uśmiechnęła się pod nosem i dotarło do niej, że każdy jej znajomy ma jakiś związek z przemysłem muzycznym, albo potrafi grać na jakimś instrumencie.
- Pójdę po Bolana… - powiedział po chwili Scotti, widząc, że Marta zainteresowała się wystrojem ich pokoju i spokojnie może zostawić ją samą.
Przeszedł przez kuchnię i skierował się do drzwi na lewo. Bez pukania wszedł do pomieszczenia i zastał swojego kolegę piszącego coś przy stoliku. Ciemnowłosy chłopak uniósł głowę i spojrzał na niego pytająco.
- Co jest? Miało cię nie być…
- No tak, tak… ale… przyprowadziłem gościa… dobrze by było, gdybyś z nią posiedział…
- Co?! Przyprowadzasz jakąś panienkę i ja mam się nią zajmować? – Rachel uniósł wysoko brwi i czekał na wyjaśnienia.
- No właśnie… no to nie jest żadna panienka… Spotkałem dziewczynę McKagana niedaleko nas… siedziała na deszczu i wyglądała na zagubioną i jakąś taką…
- Podkradłeś Duffowi dziewczynę? Mogłeś ją do domu zaprowadzić… - powiedział spokojnie, patrząc jak Hill się powoli irytuje.
- No właśnie w tym problem! Chyba się z którymś pokłóciła i stwierdziła, że nie chce dziś wracać do domu i zamierza włóczyć się po ulicach… no to zaproponowałem, żeby przyszła do nas… miałem ją tam zostawić?
- Nie… spoko… niech zostanie… zaraz tam przyjdę, a ty już wypierdalaj, bo irytujesz mnie od samego rana…

- Kurwa! – krzyknął Izzy, uderzając pięścią w ścianę.
W dalszym ciągu nie znalazł Marty i zaczął się już nie na żarty niepokoić. Brakowało mu pomysłów, gdzie mógłby jej szukać i wkurzał się coraz bardziej. No gdzie jesteś, do cholery?! Skoro nie ma cię u Joan, nie siedzisz pod mieszkaniem Sebastiana ani nie krążysz po okolicy, to gdzie cię wcięło? Ciągle bał się, że dziewczyna coś sobie zrobi, albo będzie próbowała zniknąć całkiem z ich życia, ponownie uciekając. Ale jeszcze gorszą myślą było dla niego to, że mogła wplątać się w jakieś kłopoty. Los Angeles do bezpiecznych nie należało, a ta brunetka dziwnym trafem przyciągała problemy. A co jeśli zaczepi ją ktoś? Przecież ona się nawet obronić nie da rady! Kurwa mać! Muszę ją znaleźć przed tym koncertem, bo Axl mnie zajebie jak się nie pojawię…
- Axl! Byłeś u Rose’a? Może tam poszła – wykrzyknął patrząc z nadzieją na Slasha.
- Nie ma jej… - pokręcił tylko głową z rezygnacją i sięgnął po kolejną butelkę whisky – Stary… nie łam się… gdzieś musi być…
- A jeśli potrzebuje pomocy? Jeśli wpadła w jakieś kłopoty?
- Izzy, przestań! – warknął Hudson – też się martwię, ale nie przesadzaj! Ona wróci… tylko musi to odreagować… mus… - urwał, gdy usłyszał dzwonek telefonu – odbiorę…
Poszedł do salonu i podniósł słuchawkę. Usłyszał znajomy głos, ale przez chwilę nie docierało do niego, z kim rozmawia.
- Rachel… słuchaj, jeśli chcesz nas gdzieś wyciągać to…
- Nie, nie… nic z tych rzeczy… jest Stradlin? – usłyszał spokojny głos.
Zawołał chłopaka, który niespiesznie podszedł do telefonu.
- Czego, kurwa? – zapytał chamsko, wkurzony tym, że nie wie, gdzie znaleźć swoją przyszywaną siostrę.
- Spokojnie! Jest u mnie ktoś, kto chciałby z tobą zamienić dwa słowa…
- Bolan, cholera nie mam nastroju na głupie zabawy!
- Izzy? – dobiegł do cichy głos.
- Marta?! Wszędzie cię szukałem, do cholery, dlaczego uciekłaś? – z wrażenia aż usiadł i odetchnął z ulgą – Martwiłem się o ciebie, kurwa mać… zaraz po ciebie przyjadę, ok? Opóźnimy trochę koncert i…
- Izzy… proszę, przestań… - wiedział, że płakała i był skłonny rzucić wszystko i jak najprędzej udać się na drugi koniec miasta – Rachel i Scotti byli tak mili, że pozwolili mi zostać… ja… wrócę jutro… obiecuję, Izzy… c-chcę być s-sama…
- Kochanie, ale… może jednak będzie lepiej, jak przyjadę? – jego ton stał się łagodniejszy i dziękował w duchu, że nic jej się nie stało.
- Błagam, Braciszku… ja chcę… muszę to wszystko jakoś p-poukładać… - jęknęła – Kocham cię… - powiedziała i od razu się rozłączyła.
Stradlin odłożył słuchawkę i schował twarz w dłoniach. Nawet nie był w stanie wyrazić, jak bardzo mu ulżyło, że dziewczyna się znalazła, że jest bezpieczna i że nie starała się od nich uciec. Marta… nigdy więcej tego nie rób… błagam cię, nie torturuj mnie w ten sposób! Wstał szybko i rzucił tylko do Slasha, żeby się zbierał, bo w końcu spóźnią się na ten głupi koncert. Fakt, że nawet nie miał ochoty grać, ale przecież nie mogli ot tak odwołać swojego występu – po pierwsze dlatego, że supportowanie Rolling Stones’ów było zaszczytem, który może się więcej nie powtórzyć, po drugie dlatego, że przez Axla i tak za często w ostatniej chwili wycofywali się ze sceny.
- Ej, ale nie płacz… - powiedział łagodnie Rachel, gdy zobaczył łzy na policzkach dziewczyny, gdy skończyła rozmawiać – Gdybym wiedział, że tak zareagujesz, to bym nie nalegał…
Kiedy został już sam z brunetką pierwszym pytaniem, jakie zadał, dotyczyło tego, czy któryś z chłopaków wie, że Marta nie zamierza wracać dziś do nich. Jak dowiedział się, że wybiegła rano z domu bez jakiegokolwiek słowa, praktycznie wymógł na niej, by powiadomiła któregoś z nich, bo pewnie się martwią. Niechętnie zgodziła się, ale poprosiła, by on zadzwonił i poprosił do telefonu tylko Izzy’ego.
- Przepraszam… - otarła szybko oczy i podwinęła za długie rękawy koszuli flanelowej, którą dał jej chłopak.
- Daj spokój… - machnął ręką i po chwili uderzył się otwartą dłonią w czoło – pewnie jesteś głodna… zjesz coś?
- Nie chcę sprawiać kłopotu… - powiedziała cicho i usiadła na kanapie.
- Marta, to naprawdę żaden kłopot! – obruszył się i dodał – Po za tym i tak musiałbym coś sobie przygotować… więc… na co masz ochotę?
- Umiesz gotować? – zapytała zaskoczona.
- No… tak trochę… może być jakaś zapiekanka ziemniaczana? Tutaj mogę zagwarantować, że cię nie otruję – zaśmiał się i dodał – to… pasuje?
Kiwnęła tylko głową i od razu zaproponowała pomoc w przygotowaniu posiłku. Zaprowadził ją do kuchni i zrobił jej gorącą herbatę, każąc usiąść jej przy stole. Była zaskoczona sprawnością i pewnością kulinarną chłopaka; było to tak odmienne od żałosnego poziomu prezentowanego przez członków Guns n’Roses. Ogólnie rzecz biorąc obserwując muzyków z Skid Row i porównując ich do jej przyjaciół, nie mogła oprzeć się wrażeniu, że ci pierwsi nie dość, że byli bardziej przystosowani do normalnego życia, to jeszcze bardziej cywilizowani. Boże… dziewczyno, co ty wymyślasz?! Bardziej cywilizowani? A Slash, Izzy i reszta to z buszu są? Zaśmiała się w myślach i przyglądała się, jak Bolan sprawnie kroi ziemniaki w plastry. Jego osoba intrygowała Martę. Dave – jego kolega z zespołu nazwał go mózgiem muzycznym i dziewczyna musiała przyznać, że ten chłopak miał rację. Rachel był strasznie uzdolnionym muzykiem, ale z racji średniej popularności zespołu i jego pozycji w tejże kapeli, był niedoceniany. Bo kto, patrząc na zespół, skupia się na basiście, którego i tak większość ludzi nie słyszy? Wolała nie myśleć o pewnym basiście, którym ekscytuje się pół Ameryki, dlatego też pozostawiła to pytanie bez odpowiedzi i skupiła się na charakterze chłopaka. Z jednej strony wyglądał na sympatycznego, spokojnego młodego człowieka, który dla wszystkich jest miły, a z drugiej miał zadatki na szalonego rockmana przypominającego we wszystkim jej współlokatorów. I ten kolczyk z łańcuchem biegnącym od płatka ucha do nosa…
- Smakowało? – zapytał, gdy skończyła jeść.
- Przepyszne… - powiedziała szczerze i uśmiechnęła się nieśmiało do Bolana – ostatni raz jadłam coś równie dobrego jak jeszcze mieszkałam w Polsce i żyła moja babcia… cóż… nieważne… pozwolisz, że to pozmywam? – wskazała na talerze i resztę brudnych naczyń.
- Żartujesz sobie chyba! – zawołał – Goście w tym domu nie sprzątają!  Dobra… chodź może do salonu, bo ta nasza kuchnia nie wygląda zbyt reprezentatywnie… - wstał od stołu i zaprowadził ją do sąsiedniego pomieszczenia – noo… ogólnie to może… bo… dałabyś mi godzinkę? Dokończyłbym pisanie i później będę mógł z tobą posiedzieć… ale no… nie lubię odrywać się od pracy jak mam wenę…
- Ale… pisz ile chcesz! Mną się nie przejmuj… posiedzę cicho i nie będę ci przeszkadzać… - zaczerwieniła się lekko i usiadła na kanapie.
Zupełnie nie chciała, by chłopak poświęcał jej tyle uwagi i odrywał się od swoich zajęć. Kurde, czuję się głupio! Nie dość, że siedzę mu na głowie, zabieram mu czas, to jeszcze chce mi usługiwać… co za chora i niekomfortowa sytuacja!
- Pooglądam telewizję, jeśli ci to nie będzie przeszkadzać, co? I będziesz mógł tworzyć, ile chcesz…
- Marta, przestań… jakbyś mi zawadzała, to na pewno nie starałbym się być miły – powiedział i włączył telewizor – no… to za godzinę wracam… i jakbyś coś chciała to po prostu zawołaj… pokój na lewo…
Siedziała, tępo wpatrując się w ekran i nie docierał do niej żaden dźwięk i obraz z audycji, na którą właśnie przełączyła. Przed oczami ciągle widziała Duffa; jej Duffa, który tak bardzo ją skrzywdził, który mimo zapewnień o miłości po prostu ją zdradził z jakąś pierwszą lepszą dziwką. Ciągle widziała tą nagą panienkę, leżącą w łóżku z jej facetem, w łóżku, które tak często z nim dzieliła. Dlaczego, Duff? Dlaczego mi to zrobiłeś?! D-dlaczego nie mogłeś ze mną najpierw zerwać? Dlaczego nie pomyślałeś, że to mnie mniej zaboli? Kurwa, dlaczego?! Czemu wmawiałeś mi, że mnie kochasz? Czemu byłam taką idiotką i ci ślepo wierzyłam? Jedyne, co mogła teraz zrobić, to przyznać się do tego, że zbyt szybko mu zaufała, że za bardzo mu zaufała a on po prostu wykorzystał jej naiwność i później uległość. Tak, Marta, jesteś łatwowierną debilką…
- Co oglądasz? – dobiegł ją ciepły głos basisty Skid Row, ale nawet nie miała ochoty odwracać się i mu odpowiadać – Ok… oglądanie tych głupot, to chyba był zły pomysł…  - usiadł koło niej i wyłączył telewizor – może posłuchamy po prostu muzyki?
- Jak chcesz, to włącz… mną się nie przejmuj… - powiedziała cicho i podkurczyła nogi pod brodę.
Rachel spojrzał na nią z troską, ale nic nie odpowiedział. Podszedł do gramofonu i włożył tam jedną z płyt Presley’a, której zawsze słuchał, gdy miał zły humor. Miał nadzieję, że muzyka, pomoże dziewczynie się odprężyć, odgonić myśli, które nie dawały jej spokoju i że ją uspokoi. Obserwował ją praktycznie przez cały czas i zauważył, że brunetka zachowywała się jakby była w innym świecie, jakby w tym pokoju znajdowało się tylko jej ciało, a dusza uciekła w nieznane, chyba nie zbyt przyjemne miejsce. Z jednej strony chciał zapytać, co się stało i czy może jej jakoś pomóc, ale z drugiej, jakoś w podświadomości wiedział, że tym pytaniem doprowadzi do niekomfortowej sytuacji i płaczu dziewczyny. A przecież w kontaktach z kobietami, szczególnie załamanymi kobietami osiągał fatalne rezultaty…
- Możesz w-wyłączyć to… t-to nagranie? – usłyszał cichy szept dziewczyny, gdy z gramofonu popłynęły pierwsze dźwięki Love Me Tender.
- Myślałem, że Elvis jest ok…
- Proszę… - po jej policzkach popłynęły łzy, gdy przypomniała sobie, kiedy po raz ostatni słyszała tę piosenkę i kto ją wtedy wykonywał – zmień nagranie, płytę…cokolwiek…
Widząc, że za chwilę wybuchnie płaczem, od razu wyłączył muzykę i usiadł przy niej, patrząc jak jej oczy napełniają się kolejnymi łzami. Reakcja na to nagranie, odpowiedziała mu na jego niezadane pytanie. Skoro zareagowała tak „histerycznie” na ten utwór, to było bardziej niż pewne, że powodem jej dzisiejszej obecności w jego mieszkaniu jest nie kto inny jak McKagan.
- Nie płacz… - powiedział, próbując wydobyć z siebie jak najłagodniejszy ton.
- J-ja przepraszam… t-to… to nagranie… j-ja… n-nie potrafię… n-nie…
- Hej… spokojnie… nic się nie stało – zastanawiał się, co powinien teraz zrobić z tą płaczącą dziewczyną. – chcesz o tym pogadać? – kiwnęła tylko przecząco głową – ok… to nie nalegam… - położył jej dłoń na ramieniu i pocieszająco ścisnął.
Nie spodziewał się, że ta skryta i nieśmiała dziewczyna praktycznie przyklei się do niego, płacząc jeszcze bardziej. Po chwili dotarło do niego, że sam dał jej przyzwolenie na takie coś i poniekąd ulżyło mu, że to ona sama szukała pocieszenia w jego ramionach, a nie musiał sam główkować nad tym czy ją objąć czy nie. No to McKagan musiał ostro zaszaleć, skoro ona jest w takim stanie… W sumie, odkąd ją poznał prawie rok temu, wydawało mu się, że ona jest bardzo pogodną osobą, ukrywającą swoje uczucia i rzadko płaczącą. Oczywiście nie wiedział jak bardzo się pomylił – jednak trudno się dziwić takiemu błędowi; kiedy ją poznał, jej sytuacja z Duffem była coraz bardziej klarowna, dziewczyna coraz pewniej i bezpieczniej czuła się w jego towarzystwie, więc nie miała powodów, by ukazywać swoją płaczliwą i pokrzywdzoną naturę przed światem zewnętrznym. Teraz Rachel widział załamaną młodą kobietę, która prawie na sto procent została w jakimś stopniu skrzywdzona i nie wiedziałby, co ma robić, gdyby nie jej niezbyt subtelne wskazówki. Pogładził ją po plecach i zastanawiał się, czy ma ją jakoś uspokoić, czy za chwilę sama dojdzie do siebie. Nie znał jej na tyle, by wiedzieć, co robić w takich sytuacjach. Jednym słowem nie był Stradlinem, który zawsze samą swoją obecnością przynosił ulgę dziewczynie.
- P-przepraszam… przepraszam, że tak się rozkleiłam – po kilku minutach oderwała się od niego i szybko otarła łzy.
- Daj spokój, nic się nie stało… Ulżyło ci chociaż trochę?
- Póki co nie mam nawet siły płakać, więc chyba tak… - zaśmiała się przez ostatnie łezki, które popłynęły szybko po jej policzkach.
- No… zmienić płytę czy wolisz posiedzieć w ciszy?
- A możesz… - jej wzrok padł na stojące pod ścianą gitary – możesz mi coś zagrać? Zawsze jak jestem smutna, to Izzy coś dla mnie gra…
- Jasne… akustyk wystarczy? – kiwnęła tylko głową – ok… może być coś naszego? – ponowne potakujące kiwnięcie – coś nowego… wymyśliliśmy to niedawno z Sebastianem i Dave’em… - poszedł po gitarę i usiadł na niskim stoliku – nie śpiewam jak Bach, ale może przeżyjesz moje fałszowanie…

In a darkened room
Beyond the reach of Gods faith
Lies the wounded, the shattered
remains of love betrayed
And the innocence of a child is bought
and sold
In the name of the damned
The rage of the angels left silent
and cold

Forgive me please for I know not
what I do
How can I keep inside the hurt
I know is true

Tell me when the kiss of love
becomes a lie
That bears the scar of sin too deep
To hide behind this fear of running
unto you
Please let there be light
In a darkened room 

Marta jak zaczarowana patrzyła na jego dłonie uderzające po strunach i przesuwające się zwinnie po gryfie i na chwilę zapomniała o całym jej nieszczęściu, o wszystkich przykrościach, jakie ją spotkały. Wsłuchując się w ciche dźwięki gitary, pogrążyła się w spokojnym śnie. Bolan dopiero po kilkunastu minutach zauważył, że zasnęła i od razu przestał grać. Przyniósł ze swojego pokoju kołdrę i okrył nią dziewczynę, wzdychając ciężko. Sięgnął po piwo i upijając trochę zimnego płynu, sięgnął po czystą kartkę papieru i zaczął pisać kolejne wersy następnej piosenki. Po jakimś czasie jednak przerwał, gdy usłyszał natarczywe pukanie do drzwi.
- Stradlin?! – otworzył drzwi i ujrzał czarnowłosego chłopaka, który nerwowo stukał palcami we framugę.
- Gdzie ona jest?
- Śpi… zasnęła całkiem niedawno… ale co ty tu robisz? Koncert mieliście mieć…
- Mieliśmy… kurwa, totalna kompromitacja! Nie umiałem się skupić, McKagan ciągle się mylił, a Slash zachowywał się jakby miał kogoś zabić… - warknął – mogę wejść?
- Jasne… wybacz… - odsunął się i wprowadził chłopaka do salonu.
- Axl się kurewsko wnerwił… ja pierdolę… - podszedł do śpiącej dziewczyny i przyklęknął przy niej – Bardzo jest załamana?
Rachel powiedział mu, że jest w kiepskim stanie i że kilka razy się bez konkretniejszego powodu popłakała się. Zapytał czy, tak jak podejrzewał, to wina Duffa i z niedowierzaniem słuchał tego, co stało się rano, a raczej co wtedy dziewczyna zobaczyła. Izzy przymknął bezradnie oczy i pogładził ja po policzku. Kochana… nawet nie zdajesz sobie sprawy, jak się martwiłem… nawet nie zdajesz sobie sprawy, co wymyślałem…
- Mogę z nią posiedzieć?
- No jasne… - mruknął i dodał – w kuchni masz jakiś alkohol, jak chcesz, a ja pójdę do siebie…
- Dzięki, Rachel…
Został sam w pokoju ze śpiącą dziewczyną i usiadł na skraju kanapy. Patrzył na jej spuchnięte oczy i poczuł wyrzuty sumienia. A może to wszystko przeze mnie? A może to ja wykrakałem, że coś się stanie? Może to ja podświadomie wybłagałem, żeby McKagan coś zrobił, żeby Marta do mnie przybiegła i szukała pomocy? Kurwa… nie chciałem, żeby się tak stało! Cholera naprawdę nie chciałem! Izzy nie potrafił się nie obwiniać o nieszczęście, jakie ją spotkało i musiał przyznać, że bał się konfrontacji z nią. Bał się, że odczyta z jego oczu poczucie winy i go znienawidzi. Bał się, że się od niego odsunie i że będzie cierpieć w samotności. Marta… Malutka, tak kurewsko mi przykro… gładził ją po włosach i obserwował jej niespokojny sen.
- Izzy? – zapytała cichutko, gdy tylko otworzyła oczy i wyrwała się ze snu.
- Skarbie…
- Izzy… - powtórzyła z nieukrywaną rozpaczą i smutkiem w głosie i siadając, wtuliła się w niego – d-dlaczego? I-izzy… j-ja g-go… ja… kocham… ja n-nie… – wyszlochała i rozpłakała się.
- Ciii… Kochanie… wiem, ja to wszystko wiem… - szepnął i mocniej ją przytulił – Przepraszam… przepraszam, że nic nie zrobiłem, żeby temu zapobiec…że… nieważne… po prostu przepraszam, Malutka… - poczuł, jak ściska w dłoniach jego koszulę tak, jakby bała się, że je ucieknie – Ciii… spokojnie… jestem przy tobie… jestem i nigdzie się nie wybieram…
Trzymał ją w ramionach i z każdym jej szlochem i każdą jej łzą, jego serce krwawiło. Z każdym szlochem czuł niewyobrażalny ból; ból, którego nie dało się zniwelować jakimkolwiek środkiem. Jedynym lekarstwem na tę „dolegliwość” był jedynie uśmiech i szczęście Marty, którego teraz nie mógł oczekiwać. Kurwa, McKagan! Gdzie ty masz oczy? Jak mogłeś zająć się jakąś dziwką, skoro masz przy sobie takie cudo? Taką zajebistą, śliczną dziewczynę… Chciało ci się pieprzyć, to mogłeś wrócić do niej albo kurwa sam się sobą zająć!
-B-braciszku… I-izzy, o-obiecaj m-mi… o-obiecaj, że m-mnie n-nie… że nigdy m-mnie… mnie n-nie skrzywdzisz – jęknęła cicho i odsunęła się trochę od niego – o-obiecaj, b-błagam… - kolejna fala łez i szlochu wstrząsnęła jej ciałem.
- Już spokojnie… obiecuję, Dziecinko, obiecuję… nie mógłbym cię przecież zranić… nie mógłbym… - pocałował ją czule w czoło i odgarnął włosy z jej mokrych, zaczerwienionych oczu – za bardzo cię kocham, Skarbie…
Patrzył jak kolejne strumienie łez spływają po jej policzkach i wykrzywił twarz w grymasie bólu. Chciał ją ponownie objąć, ale uprzedziła go i wygramoliła się spod kołdry, siadając mu na kolanach przodem do niego. Otoczyła go szczelnie ramionami i ponownie zaczęła szlochać, zanosząc się płaczem. Ułożył jedną dłoń na jej głowie, a drugą jeździł uspokajająco po jej plecach. No Izzy… chyba nie to miałeś na myśli, jak mówiłeś, że chciałbyś żeby poświęcała ci więcej czasu… nie to miałeś na myśli, gdy myślałeś, że w pewien sposób powinna przystopować z Duffem, bo trochę za szybko im idzie… Kurwa!
- Serduszko, wracamy do domu? – zapytał po jakimś czasie.
- N-nie chcę… proszę… n-nie dziś…
- Ale… - spojrzał ponad jej ramieniem na Bolana, który stał w progu i widząc jego przyzwalające kiwnięcie głową, powiedział – Dobrze, Kochanie, ale… rano wrócisz ze mną…
- A… a D-duff? J-ja n-nie chcę… nie chcę, żeby… n-nie chcę z n-nim rozmawiać…
- Oczywiście, Malutka… nie damy mu okazji… - szepnął i bezgłośnie podziękował Bolanowi, który prawie od razu zniknął za drzwiami – Marta… nie płacz już… i spróbuj zasnąć, ok? – odsunął ją od siebie i spojrzał jej w oczy – No proszę… nie płacz… - otarł jej łzy wierzchem dłoni i przemieścił się na skraj kanapy, by mogła położyć się na jego kolanach.