sobota, 16 kwietnia 2011

12.

Komentarzy 50 xd
Rozdział taki sobie... w sumie zawarłam w nim parę dośc chaotycznych rzeczy, które w przyszłości rozwinę bardziej, ale co by nie było, że wzięły się z kosmosu, to musiałam je jakoś wpleść...  
***
- Marta! Powinnaś leżeć! – zawołał karcąco chłopak, gdy zobaczył dziewczynę, która właśnie zeszła do salonu.
Spojrzała na niego z irytacją i wiedząc, że nie wydobędzie z siebie zadowalająco głośnych dźwięków, wyszeptała:
- Izzy, kurwa, daj spokój! Ile można leżeć?
- No widzisz? Nawet mówić nie możesz! – wszedł do kuchni i Marta ruszyła za nim.
Był zły na dziewczynę, że z głupiego przeziębienia doprowadziła się do zapalenia płuc. Dziś zaczynał się piąty dzień wysokiej gorączki, koszmarnego osłabienia i kaszlu, który męczył dziewczynę do tego stopnia, że trudziła się z oddychaniem. A wszystko przez idiotyczne bieganie po dworze w krótkim rękawku… na brawo za inteligencję, siostrzyczko! Początek marca, a ty kurwa latasz w T-shircie po ulicach, bo zachciało ci się gonić za wkurwionym Slashem! Prawie tydzień temu Hudson pokłócił się o coś z Martą i zdenerwowany wyszedł z domu, a dziewczyna wybiegła za nim, by go uspokoić. O co się pokłócili, nie wiedział nikt, prócz samych zainteresowanych; fakt, że było to krótkotrwałe spięcie, bo po kilku godzinach wrócili już w zgodzie, ale jednak było to zastanawiające.
- Trudno! Przynajmniej nie musisz mnie słuchać, nie? – warknęła cicho i zaczęła kaszleć.
Przytrzymała się krawędzi stołu i złapała się za przeponę. Nie dość, że miała już całe zdarte gardło i zdarzało się jej pluć krwią, to jeszcze jej główny mięsień oddechowy był nadwyrężony i przy każdym kaszlnięciu powodował cholerny ból. Stradlin doskoczył do niej i posadził ją na krześle. Szybko sięgnął po butelkę wody i nalał trochę do szklanki, podając dziewczynie. Położył jej dłoń na ramieniu i z niepokojem obserwował kolejny atak, który przeszkadzał jej w swobodnym łapaniu oddechu.
- Już w porządku? – zapytał, gdy upiła trochę płynu i odetchnęła.
- T-tak… dzięki – głos zmieniony przez chrypkę śmieszył Martę, ale niekoniecznie jej się podobał – mam dość! – położyła dłoń na rozpalonym czole i odgarnęła włosy z twarzy – Duff już wrócił od Joan?
Izzy kiwnął przecząco głową i spojrzał litościwym wzrokiem na brunetkę. Mimo, że sama była sobie winna tego, że teraz jest chora, to jednak współczuł biedaczce tych codziennych ponad trzydziestu dziewięciu stopni gorączki (podaję Celsjusze, bo nie chce mi się wprowadzać zamętu w przeliczaniach z Fahrenheita – przyp. aut.), tego osłabienia organizmu, męczącego kaszlu i ogólnego bólu mięśni. Sam bardzo rzadko chorował i zazwyczaj kończyło się to na zwykłym przeziębieniu, które znikało samo po kilku dniach.
- Kiedy macie jakieś koncerty?
- Nie wiem… ostatnio… kurwa, Axl się wyprowadził i praktycznie wcale się nie widzimy, Slash godzinami siedzi u siebie i praktycznie nie wychodzi, Steven… Steven kompletnie traci kontakt z rzeczywistością i nie jesteśmy w stanie się z nim porozumieć… jak mamy w takich warunkach cokolwiek grać? – powiedział, z miną przypominającą Marcie skazańca i spuścił wzrok.
Irytowało go to wszystko. Irytowało go, że Axl pogodzony z Erin popędził do niej i raczył tylko powiedzieć chłopakom, że się wyprowadza; irytowało go to, że Hudson odpływał do swojego świata, który ograniczał się do jego pokoju, fajek i litrów Danielsa; irytował się na Adlera, który coraz częściej przeginał z narkotykami – można by powiedzieć, że brał więcej niż Slash i Izzy razem wzięci, co było nie lada osiągnięciem. Wolał nawet nie myśleć, jak bardzo wkurwiał go fakt, że zespół się sypał, że każdy olewał to, co się dzieje, że każdy patrzył tylko na siebie. Kurwa! Pod koniec zeszłego roku mieliśmy wejść do studia i nagrywać nową płytę! A co kurwa zrobiliśmy? Jebane G N’ R Lies! Z pięcioma nowymi nagraniami… zajebiście! A gdzie normalny album? Gdzie coś w stylu Appetite for Destruction?
- Nie przejmuj si… - urwała i znów zaczęła przeraźliwie kaszleć; jakbym siedziała w jakiejś głupiej studni!
- Nie mów… po co masz jeszcze bardziej zdzierać to gardło? – pokiwał niecierpliwie głową i zaproponował – jest cisza i spokój, obejrzymy jakiś film? Bo nie mam nic w planach, a jak mam siedzieć u siebie i ćpać to…
Kiwnęła tylko głową i przypomniała sobie, że za chwilę musi wziąć swój antybiotyk, więc szybko zaczęła szukać lekarstw na szafkach. Odwróciła się do Izzy’ego i cichutko zapytała, czy gdzieś ich nie widział. Chłopak tylko wzruszył ramionami i zaczął przeszukiwać wyżej usytuowane pułki. Kurna, ktoś mi robi na złość i specjalnie kładzie to tak, żebym nie mogła tego dosięgnąć?! Zirytowała się, gdy Stradlin w końcu znalazł medykament. Szybko go połknęła i poszła do salonu za chłopakiem, który właśnie głośno zastanawiał się, jaki film mogą obejrzeć.
- Gwiezdne Wojny mogą być? – kiwnęła tylko głową, że się zgadza i usiadła na kanapie.
Tak… jedyny plus wyprowadzki Axla to telewizor! Stradlin zaśmiał się i musiał przyznać, że to prawda. Odkąd stać ich było na pewnego rodzaju luksusy, mieli już kilka telewizorów, które za każdym razem rozwalał Rose w napadzie szału. Wyciągnął kasetę z piątym epizodem i włożył do magnetowidu. Poszedł na chwilę do siebie do pokoju i wrócił ze złożonym w kostkę kocem. Marta podkuliła nogi pod brodę, a chłopak okrył ją grubym materiałem i usiadł koło niej, włączając film. Położyła głowę na jego ramieniu i w ciszy oglądali jeden z ulubionych filmów brunetki.
- Zimno ci? – zapytał po kilkudziesięciu minutach, gdy poczuł, jak dziewczyna drży – Znów masz taką wysoką gorączkę… - westchnął, gdy objął ją ramieniem i dotknął ręką jej rozpalonego czoła – na pewno nie powinnaś zgłosić się do lekarza?
- Tak… to całkiem normalne przy zapaleniu płuc… - ledwie dała radę powiedzieć to na głos i wtuliła się mocniej w jego klatkę piersiową.
Kiedy film zmierzał ku końcowi Izzy zauważył, że Marta pogrążyła się w śnie, więc przyciszył trochę telewizor i oparł brodę na jej głowie. Uśmiechnął się do siebie, gdy pomyślał, że dzięki lekom ta dziewczyna w końcu się wyśpi, bo niewątpliwie działają na nią usypiająco. Fakt, że wciąż budziła się po koszmarach, ale nie miała problemów z ponownym zaśnięciem, co było szczęściem w nieszczęściu. Właśnie… jej koszmary… Izzy trochę ubolewał nad faktem, że odkąd Marta zaryzykowała pójście do łóżka z Duffem, częściej chodziła do niego, a nie do Stradlina, by poczuć się bezpieczniej. W sumie można by powiedzieć, że przyzwyczaił się do tego, że gości ją całymi nocami u siebie, że dziewczyna zasypia przy jego boku i gitarzysta ma okazję budzić się i widzieć jej spokojną twarz. Może i było to chore i wręcz podchodzące pod patologię, ale miał to gdzieś. Przynajmniej miałem pewność, że przy mnie jest spokojniejsza, że przy mnie bez obaw może zmrużyć oczy i że ma świadomość, że w KAŻDEJ chwili może do mnie przyjść.
- Kurwa mać! – dobiegł do donośny krzyk i po chwili w salonie pojawił się wysoki farbowany blondyn.
- Zamknij ryj, bo ją obudzisz!
Izzy zawołał do niego cicho i dopiero teraz dostrzegł, że chłopak chyba się z kimś szarpał i bił. Miał wymiętą i lekko rozdartą koszulę, którą próbował ukryć pod swoją Ramoneską, a także pokaźnego siniaka pod okiem.
- Kurwa… coś ty robił?
- Nic – warknął i zniknął na chwilę w kuchni – nic, kurwa – powtórzył, jak wrócił i odpadł ciężko na fotel.
Miał powiedzieć mu prawdę? Miał powiedzieć, że jak był u Joan, to pojawił się ten cały popierdolony bankowiec Ray i zaczął się przy nim drzeć na jego siostrę, która tylko skuliła się i bała się, że znów ją uderzy? Miał powiedzieć Stradlinowi, że mimo protestów Joan, chłopak nie wytrzymał i rzucił się na niego z pięściami? Miał przyznać się, że złamał kolesiowi szczękę? Należało się kutasowi! Ja pierdolę, żeby tylko Joan od niego odeszła… żeby, kurwa mać, go zostawiła! Ale po co… lepiej bronić dupka i jeszcze krzyczeć na mnie! A przecież chciałem dobrze! Próbował namówić nawet Joan, by zatrzymała się u nich na kilka dni, póki jej facet nie ochłonie, ale kategorycznie się sprzeciwiła. Kurwa… na siłę jej tutaj nie przyciągnę!
- Jak się czuje? – zapytał, wskazując podbródkiem na Martę i próbował się uspokoić.
- Obstawiam, że ma w chuj wysoką gorączkę… i ciągle cholernie kaszle… ale nie zmieniaj mi tematu… z kim się tłukłeś?
- Nieważne! – rzucił tylko, ale widząc, że Izzy tak łatwo nie odpuści, dodał – Ray… chuj przyszedł do niej do sklepu i zaczął drzeć na nią mordę, bo nawet mnie nie zauważył… więc, kurwa, wjebałem mu parę razy! – Duff powiedział to trochę za głośno i czarnowłosy chłopak, poczuł, jak dziewczyna się poruszyła.
- Duff! – próbowała zawołać, ale z jej ust wydobył się tylko cichy, słaby jęk – co ci się stało? – zauważyła jego obitą twarz i wstała szybko.
- Ej, ej! Uważaj! – Stradlin podtrzymał ją, gdy zatoczyła się, nafaszerowana przeróżnymi lekami, które powodowały u niej zawroty głowy.
Wzięła głęboki oddech i mogła podejść do swojego chłopaka bez większych przeszkód. Usiadła mu na kolanach i ostrożnie przejechała dłonią po spuchniętym oczodole. Wiadomo było, że z kimś się pobił, ale z kim i o co, już nie miała pojęcia. Izzy wstał i stwierdził, że zostawi ich samych.
- Co się stało?
Zamiast odpowiedzieć, objął ją i musnął wargami jej szyję. Jedyne, czego teraz pragnął, to zdecydowanie jej bliskości, jej ciepłego, obłędnie pachnącego ciała; pragnął, by w jakikolwiek sposób zajęła jego myśli, by pozwoliła mu się oderwać od tych niezbyt miłych myśli o Ray’u i o jego kochanej Joan. Pocałowała go w usta i wplotła dłonie w jego włosy, pozwalając jednocześnie, by błądził swoimi smukłymi palcami po jej plecach. Wiedziała, że chciał się odstresować i postanowiła mu pomóc i w pewien sposób chciała mu wynagrodzić kilka ostatnich dni, podczas których była bardzo zdystansowana i nie pozwalała się za bardzo obejmować. Cmoknął ją w czoło i na chwilę zaprzestał pieszczot.
- Na pewno dobrze się czujesz? Jesteś cała rozpalona…
- Przy tobie zdecydowanie lepiej – szepnęła i zaśmiała się cicho.
Delikatnie i z czułością dotknęła wargami jego pokaźnego siniaka pod okiem. Jęknął cicho i mruknął jej do ucha:
- To może będę się częściej bił, żebyś tak opatrywałam mi rany, hmm?
Uśmiechnęła się pod nosem i obcałowała dokładnie całe obolałe okolice na jego twarzy. Zjechała do jego ust i przegryzła lekko jego dolną wargę. Zamruczał jak kot i jedną ręką dostał się pod jej gruby i ciepły sweter. Wiedział, że nie może liczyć na zbyt wiele, bo chora dziewczyna już kilka dni temu jasno dała mu do zrozumienia, że zbyt źle i słabo się czuje i że McKagan ma poczekać, aż poczuje się lepiej; toteż postanowił wykorzystać do maksimum to, co mogła i chciała mu zaoferować. Zaśmiał się w duchu z tego i przejechał wierzchem dłoni wzdłuż jej kręgosłupa, powodując tym samym drżenie brunetki. Chciał dostać się do jej piersi, ale nie zdążył, bo przerwał im jakiś śmiech i po chwili w salonie pojawił się perkusista Najniebezpieczniejszego Zespołu Świata w towarzystwie jakiejś długonogiej prostytutki. Rzucił im spojrzenie, które miało wyrażać wyższość nad nimi i jednoczesną pogardę i zabrał ją do siebie do sypialni. No to, kurwa, koniec dobrego… pomyślał trochę wkurzony Duff i oparł głowę na jej ramieniu, wyciągając jednocześnie ręce spod jej ubrania.
- No… kurwa, po opatrywaniu ran wojennych… - powiedział z przekąsem, gdy po paru minutach dobiegły ich pierwsze dźwięki orgii z pokoju Stevena – to… może pójdziemy na górę? Tam przynajmniej będzie ciszej… - zaproponował i Marta podniosła się z jego kolan.
Zajrzał jeszcze na chwilę do kuchni, wziął stamtąd butelkę wódki i zaprowadził swoją dziewczynę do siebie do sypialni. Usiadła na łóżku i oparła się plecami o ścianę, mrużąc oczy. Od lekarstw zaczęło się jej kręcić w głowie i znowu stała się senna, ale postanowiła to przezwyciężyć i jak tylko Duff zajął miejsce koło niej, ponowiła to, co przerwał im Adler, pojawiając się z tą dziwką i zaczęła delikatnie go całować.
- Mmmm… cudownie – wymruczał i przekręcił się lekko, żeby mieć lepszy dostęp do jej ust – co ty dzisiaj taka czuła? – zapytał zdziwiony, bo przez ostatnie kilka dni, dziewczyna była rozdrażniona i nawet nie chciała się za bardzo dać objąć, a teraz sama przejęła w pewnym sensie inicjatywę.
- A źle ci? – zaśmiała się cicho i przejechała opuszkami palców po sinej skórze na twarzy chłopaka – coś ty robił, co?
- Nic… - przegryzł ostrożnie jej wargę i zjechał na szyję – po prostu… trochę… mnie… poniosło? – z każdym kolejnym słowem wpijał się mocnej w jej gładką skórę i palcami zaczął kreślić jakieś bliżej nieokreślone wzory na jej udzie.
- Duff! – zabrała jego rękę ze swojej nogi i spojrzała na niego, w jej mniemaniu groźnie – z kim się pobiłeś? – McKagan spuścił tylko wzrok i ponownie skierował swoją dłoń w kierunku jej uda – Cholera, Duff! – powiedziała zachrypniętym głosem i dostała krótkotrwałego ataku kaszlu – Nie zbywaj mnie! – zagroziła mu już trochę ciszej i odsunąwszy się od niego, usiadła tak, by siedzieć na wprost niego.
- Ok… ale proszę, nie krzycz na mnie, bo już dostałem opierdol od Joan… - westchnął i spojrzał na nią zasmucony – Przyjebałem Ray’owi… no… błagam nie patrz tak na mnie! Kurwa, miałem stać jak ostatni chuj i patrzeć jak drze swoją parszywą mordę na moją siostrę? – Marta wciąż patrzyła na niego morderczym wzrokiem, ale wiedział, że trochę się zrehabilitował tym, co właśnie powiedział – Pojeb przyszedł i mnie nie zauważył i zaczął na nią wrzeszczeć, że czegoś tam nie zrobiła i chciał jej przypierdolić… no przecież nie mogłem biernie stać i… no przepraszam… wiem, że to nie było mądre… wiem, że to tylko pogorszy sytuację, wiem, że mogą być z tego kłopoty… Joan już mi to wszystko wypomniała…
Dziewczyna nie wiedziała, co ma odpowiedzieć. Z jednej strony była zła, że Duff rzucił się na niego z pięściami, że mógł tym sobie zaszkodzić i co gorsza zaszkodzić Joan, a z drugiej strony sama z chęcią przywaliłaby temu facetowi; skoro ona nie mogła nic zrobić w związku ze swoim nieszczęściem – najpierw biciem przez ojca, a później gwałtem – to chciała pomóc chociaż komuś innemu, komuś na kim jej zależało. Chciała pomóc komuś takiemu jak Joan; po pierwsze dlatego, że była jej przyjaciółką i siostrą Duffa, a po drugie dlatego, że w jakiś sposób nie potrafiła nie utożsamiać się z podobnie krzywdzoną kobietą do niej samej.
- No… Kochanie, nie gniewaj się – z miną zbitego psa popatrzył na Martę i pochylił się ku niej.
Dotknął wargami jej nosa i widząc, że się lekko uśmiechnęła, szybko przeszedł do konkretniejszej rzeczy, czyli jej pełnych ust. Poddała mu się zupełnie i wplotła dłonie w jego włosy, zmuszając go tym samym do przysunięcia się trochę bliżej niej. Mruknął coś niezrozumiałego pod nosem i przejechał dłonią po jej tali. Zaczął muskać jej szyję i stopniowo zmierzał do płatka jej ucha, który drażnił językiem, co jakiś czas delikatnie przegryzając. Poprzez materiał jej swetra złapał ją za pierś i lekko ścisnął. Wykorzystywał w pełni jej dzisiejszą uległość i zamierzał przerwać dopiero wtedy, gdy Marta powie dość. O ile w ogóle powie… pomyślał rozmarzony i kontynuował tę grę.
- Dalej jesteś zła? – szepnął i przeniósł swoje pocałunki na jej twarz.
- No… tak troszeczkę… - jęknęła, gdy przyssał się do jej warg i przyciągnęła go do siebie. Jawnie go prowokowała, ale w tej chwili nie myślała nad tym.
No to trzeba coś zrobić, żebyś już nie była… pomyślał Duff i po chwili praktycznie zmusił Martę, by położyła się na łóżku. Pochylił się nad nią i oparł się łokciami o materac. Hmm… tak zdecydowanie lepiej! Pocałował ją w przymknięte powieki i zajął się jej ustami, które z zaangażowaniem oddawały wszelkie pieszczoty. Ułożył dłoń na jej brzuchu i próbował dostać się pod jej ubranie.
- Wiesz co, Skarbie? Ten cholerny sweter mi przeszkadza… - wymruczał i rzucił jej sugestywne spojrzenie.
- Doprawdy? – powiedziała cichutko i uśmiechnęła się – a mnie przeszkadza, że jestem chora – zakpiła i dodała – a sweter mi potrzebny, bo bez niego będzie mi zimno…
- No wiesz… temu można zaradzić… - mruknął i tym razem skutecznie wpakował rękę tam gdzie chciał – zapewniam… - dotarł do ukrytego pod stanikiem biustu i spróbował odgiąć jedną z miseczek, jednocześnie ciągle krótko ją całując w usta i szyję.
Jęknęła cicho i zadrżała, gdy sforsował w końcu biustonosz i miał pełny dostęp do jej pełnych piersi, które raz po raz uciskał i drażnił jej sutki. Jak ty to robisz? Jak to robisz, że odpływam do innego świata jak tylko mnie dotykasz? Marta zirytowała się trochę swoją uległością, która od pewnego czasu stawała się coraz większa. Coraz trudniej było jej powiedzieć „nie”, gdy Duff zaczynał ją całować i pieścić; coraz ciężej było jej oprzeć się, gdy chciał pozbawić jej chociaż części ubrań. Być może dlatego, że zrozumiała, że jeśli nawet ulegnie, to nic złego się jej nie stanie, że Duff jej nie wykorzysta, nie skrzywdzi, tylko wprost przeciwnie – dostarczy nieopisanej rozkoszy, która za każdym razem zbliżała ich do siebie coraz bardziej.
- To jak z tym ubraniem? – szepnął jej wprost do ucha i przegryzł płatek ucha, jednocześnie próbując podgiąć jej sweter do góry.
Nie zdążyła odpowiedzieć, bo w jednej chwili dostała przeraźliwego ataku kaszlu. Niezbyt delikatnie zrzuciła z siebie chłopaka i usiadła na skraju łóżka. Nie mogła wziąć nawet głębszego oddechu, bo powodował nową falę kaszlu, który wręcz ją dusił. Jebane zapalenie płuc! Pomyślała i spojrzała przepraszająco na basistę, który ze zrezygnowaniem oparł się o ścianę i czekał. No… nie mógł ją, kurwa, dopaść ten pierdolony kaszel później? Ja pierdolę! Było tak miło… Duff wiedział doskonale, że drugiej szansy dziś już nie dostanie, bo zazwyczaj jak coś im przerywało czułości to niestety nie było już powrotu, gdyż dziewczyna za bardzo się peszyła. Fakt, że spali ze sobą już kilka, czy nawet kilkanaście razy, nie ośmielił zbytnio brunetki i ciągle była chorobliwie nieśmiała i w pewnym sensie wstydliwa. Z jednej strony było w tym coś ujmującego, bo w końcu w świecie, w którym żył zespół na palcach jednej ręki można było policzyć takie dziewczyny jak ona – nie wyuzdane, skromne, szanujące swoje ciało, jednym słowem kompletne przeciwieństwo dziwek i napalonych fanek. Ale z drugiej strony McKagan nie mógł powiedzieć, że trochę go to nie rozpraszało i nie utrudniało mu działań. Czasem zdawało mu się nawet, że ona się boi za każdym razem tak samo, że ciągle boi się, że chłopak ją odrzuci, bo w jej mniemaniu nie jest wystarczająco dobra i co za tym idzie, nie sprawia mu żadnej przyjemności. Wydawało mu się, że wszystkie jego zapewnienia, że jest mu z nią dobrze i że jest wspaniała - choćby niewiadomo jak szczere - nie docierały do świadomości Marty, że nie były w stanie przebić się przez warstwę niskiej samooceny i pewnego rodzaju nienawiści do samej siebie. A co w takim wypadku mógł zrobić Duff? Jedyny sposób, jaki wymyślił, by podnieść jej samoocenę i samoświadomość, było ciągłe pokazywanie jej, że jest wspaniała, że ją kocha i zajebiście czuje się z nią; ale gdyby to było takie łatwe, to właśnie miałby przed sobą super dowartościowaną kobietę. Co z tego, że ciągle się starał, co z tego, że prawił jej komplementy, że był czuły, skoro dziewczyna nie przyjmowała tego, skoro się z tym nie zgadzała. Jeśli ona nie kochała siebie, to dla niej jasnym było, że nikt nie może jej pokochać, a co najwyżej żyć iluzją. Tak… a żeby pokochała i zaakceptowała siebie, to trzeba jej pokazać, jak jest kurewsko piękna… jak wspaniała i dobra, czego nie przyjmuje do wiadomości… No zajebiście błędne koło!
- Gdzie idziesz?
- Muszę się czegoś… napić – wydusiła z siebie między kolejnymi napadami uciążliwego kaszlu – Siedź! – warknęła, gdy Duff zerwał się i zaproponował, że on jej coś przyniesie.
Wychodząc na korytarz, od razu dobiegły ją dźwięki dalszego pobytu tej kurewki w pokoju Stevena, ale udawała, że ich nie słyszy. W sumie to nie wiedziała, jakim cudem u Duffa było tak cicho, podczas gdy po całym domu niosło jęki wydobywające się z sypialni perkusisty. Ciągle mając problemy ze złapaniem oddechu i ciągle kaszląc, zeszła do kuchni i wypiła szklankę wody. Opadła na parapet i w końcu mogła spokojnie odetchnąć. Jebane zapalenie płuc! Ponownie krzyczała w myślach i oparła głowę o ścianę.
- Cześć… - do kuchni wszedł Slash i od razu skierował się do szafki, w której znalazł Danielsa – chyba powinienem cię przeprosić? – spojrzała na niego pytająco – przeze mnie jesteś chora…
- Jestem chora, bo zachciało mi się biegać w krótkim rękawku…
- Ale biegałaś za mną… gdybym się nie wkurzył i nie wyszedł, to nie miałabyś okazji, żeby wyjść na takie zimno…
- No przestań! – przerwała mu niecierpliwie i kaszlnęła kilka razy – Nic się nie stało… po prostu chciałam wiedzieć, o co byłeś taki zły…
- Wiem, że nie miałem prawa się czepiać, ok? Po prostu wkurwiło mnie to i nie pomyślałem, że to nie moja sprawa… - no jasne, że nie moja, ale, kurwa, nie mogę patrzeć na to bez emocji! – Zresztą nieważne… już o tym gadaliśmy…
Odwrócił od niej wzrok i pociągnął spory łyk whisky, która nieprzyjemnie piekła. Jesteś idiotą, Stary… robisz z siebie debila! Kurwa… tak trudno zamknąć ryj i nie wypowiadać się na jakiś chujowy temat, który nie ma sensu? Ja pierdolę… ona nie jest już dzieckiem, żebyś mógł… żebyś miał prawo udzielać jej jakiś jebanych rad! Nie jest już dzieckiem, żeby pilnować ją przez cały czas i śledzić każdy jej krok! Jest dorosłą dziewczyną, która odpowiada sama za siebie… której nie trzeba prowadzić za rączkę! Zrobiłeś swoje, pomogłeś jej z jakiś sposób pozbyć się traumy i czego kurwa jeszcze od niej chcesz?!
Marta… mogę o coś zapytać? – kiwnęła tylko głową, a Hudson kontynuował – Jesteś z nim szczęśliwa, Dziecino?
- Tak… - uśmiechnęła się, ale widząc minę chłopaka, szybko zapytała – Slash, czy wszystko w porządku u ciebie? Ostatnio… jesteś taki dziwny…
- Jest ok… naprawdę – zapewnił ją i ukrył większą część twarzy w swoich lokach – i cieszę się, że jesteś szczęśliwa – tak… gdybyś nie była… chyba pierwszy raz od niepamiętnych czasów miałbym wyrzuty sumienia…
- Slash… - podeszła do niego i położyła mu dłoń na policzku – co się z tobą dzieje?
Przymknął oczy, których i tak nie widziała i wziął głęboki oddech. Skóra, która miała kontakt z jej ręką, wręcz paliła i chłopak kompletnie nie wiedział, co powiedzieć. Przyłożył swoją dłoń, do jej dłoni i po chwili odciągnął ją od siebie i rzucił tylko, że idzie do siebie. Marta tylko spojrzała za nim i ze smutną miną sięgnęła po leki przeciwbólowe. Ile ja tego świństwa jeszcze w siebie wpakuję? Nie dość, że brała antybiotyk i jakieś lekki osłonowe, to jeszcze faszerowała się środkami na migreny i innymi medykamentami.
- Izzy? – zajrzała do pokoju czarnowłosego chłopaka i widząc, że siedzi przy stole i coś pisze, weszła do środka – Mogę?
- No przecież już sobie odpowiedziałaś – zaśmiał się i odwrócił się przodem do niej – coś się stało?
Podeszła do niego i usiadła mu na kolanach, obejmując go ramionami. Żebym to wiedziała… czemu nie mam daru czytania w myślach? Wtedy wszystko byłoby takie jasne… wiedziałabym, co naprawdę myśli Duff, wiedziałabym, czemu Steven tak się zmienił i wiedziałabym, co dzieje się teraz ze Slashem…
- Ok… co mogę dla ciebie zrobić, Malutka? – od razu wyczuł, że ma do niego jakąś sprawę.
- Skąd wiesz, że coś chcę? – zapytała lekko zaskoczona.
- No wiesz… może i nie wyglądam na jakiegoś wybitnie inteligentnego, ale głupi nie jestem… - uśmiechnął się i cmoknął ją w czoło – ciągle masz taką wysoką gorączkę! – mruknął niezadowolony i po chwili poprosił, by przeszła do rzeczy.
- Bo… martwię się o Slasha… jest strasznie dziwny ostatnio… nie chce mi powiedzieć, co mu jest i zbywa mnie za każdym razem, jak chcę coś od niego wyciągnąć…
- Ale…czego ty ode mnie oczekujesz? – przerwał jej nie bardzo wiedząc, o co jej chodzi.
Przytuliła się do niego, wykorzystując z premedytacją jego słabość do niej. Wiedziała, że nie odmówi jej praktycznie niczego przy takim sposobie proszenia. Przywilej młodszej, kochanej siostrzyczki? Cóż… SŁODKA SIOSTRZYCZKA ISBELL musi skorzystać z dobroci pana Stradlina.
- Pomyślałam, że skoro nie chce rozmawiać ze mną, to może chodzić o moją osobę, a nie o to, że w ogóle nie chce… może… może gdybyś ty spróbował to… - pocałowała go w policzek i spojrzała na niego błagalnym spojrzeniem, które zawsze miękczyło mu serce – Proszę?
Spojrzał na nią i zaśmiał się pod nosem. Stradlin, pieprzony dupku! Ona tobą manipuluje! A ty jak potulny piesek, robisz wszystko, o co tylko poprosi! Oczywiście nie miał nic przeciwko, ale nie wierzył w swoją uległość; nie wierzył, że uleciała z niego cała asertywność przez drobną, nieśmiałą brunetkę, która siedziała mu teraz na kolanach. Nie wierzył, że potrafił tak bardzo się zmienić przez jedną tak bardzo niepozorną osobę. Ale fakt faktem, zrobiłby wszystko byle była szczęśliwa, byle przychylić jej kawałeczek nieba.
- Dobrze… - westchnął i oparł brodę na jej ramieniu, odgarniając uprzednio jej gęste włosy – nie wiem, ile zdziałam i czy w ogóle będzie chciał ze mną gadać, ale… postaram się, Mała Manipulantko! – odsunęła się na chwilę od niego.
- Manipulantko? – oburzyła się i kaszlnęła kilka razy.
- Wykorzystujesz słabość chujowego rockmana… - uśmiechnęła się słodko, a on tylko się zaśmiał – właśnie o tym mówię! Myślisz, że ktoś odmówiłby takiemu słodkiemu dziewczęciu?
Wybuchła śmiechem, który szybko przerodził się w napad kaszlu. Wstała z kolan Izzy’ego i podeszła do okna, opierając się o parapet i próbując stłumić atak. Po kilku dobrych minutach w końcu była w stanie zaczerpnąć głęboki oddech i opadła na łóżko. Miała już dość, a to dopiero piąty dzień!
- Dobra… to pójdę do niego… - westchnął i podniósł się z krzesła – a ty wracaj do McKagana, bo oskarży mnie jeszcze o podkradanie mu dziewczyny – zaśmiał się i wyprowadził ją z pokoju.
Marta weszła do sypialni Duffa i zastała go siedzącego na podłodze i grającego na akustyku. Nie zauważył, jak weszła, dlatego brunetka cichutko przycupnęła na łóżku i słuchała jak gra i jednocześnie mruczy sam do siebie słowa piosenek.

There wasn't much in this heart of mine
There was a little left and babe you found it
It's funny how I never felt so high
It's a feelin' that I know
I know I'll never forget
Ooh it was the best time I can remember
Ooh and the love we shared - is lovin' that'll
last forever

I think about you
Honey all the time my heart says yes
I think about you
Deep inside I love you best
I think about you
You know you're the one I want
I think about you
Darlin' you're the only one
I think about you

Somethin' changed in this heart of mine
An' I'm so glad that ya showed me
Funny how I never felt so high
It's a feelin' that I know
I know I'll never forget
Ooh it was the best time I can remember
Ooh and the love we shared - is lovin' that'll
last forever

            - O kimś konkretnym to śpiewasz? – zapytała, gdy w dalszym ciągu nie zauważał jej obecności.
            - O kurwa! – odwrócił się, słysząc jej głos – długo tu jesteś? Nie słyszałem, jak weszłaś…
            - Nie chciałam przeszkadzać w graniu… no więc? – ponowiła pytanie, siadając koło niego.
            - Oczywiście, że o tobie! – zawołał i uśmiechnął się – o tobie myślę, ciebie kocham… za tobą szaleję… - mruknął, gdy ułożyła głowę na jego ramieniu – dla ciebie się zmieniłem… z tobą jestem szczęśliwy… - odłożył gitarę i rozprostował nogi.
            Zarumieniła się, słysząc takie „wyznanie” i schowała twarz w jego włosach. Coraz częściej McKagan mówił jej, jaka jest dla niego ważna, jakie ma szczęście, że z nią jest, ale jednak Marta widziała to trochę inaczej. To JA mam niewiarygodne szczęście, że go poznałam, że mnie pokochał… To JA ciągle myślę o nim, to JA za nim szaleję… i tak! Zmieniam się dla niego… to dla niego staję się bardziej śmiała, to dla niego walczę z moimi demonami, dla niego próbuję podnieść swoją samoocenę… gdyby nie Duff, ciągle kryłabym się w skorupie, ciągle uważałabym się za kompletnie niegodną uwagi i niezasługującą na miłość dziewczynę… pomyślała i nagle dotarło do niej, że od pewnego czasu nie kręci się jej w głowie i nie ma aż tak wysokiej gorączki. Ciekawe… cóż, trzeba wykorzystać dobre samopoczucie…
- No to jest nas dwoje, Duff… - szepnęła mu do ucha i dodała – ale ja mam większe szczęście… - odsunęła się od niego na chwilę i klęknęła tak, że była teraz skierowana na wprost niego.
- Doprawdy? – uniósł brwi i sięgnął dłonią w kierunku jej policzka.
- No nie wierzysz? – zaśmiała się i przemieściła się tak, że klęczała, siadając okrakiem na jego udach.
Pocałowała go delikatnie w usta i oparła się dłońmi o jego klatkę piersiową. W jego orzechowych oczach widziała zdziwienie i nie mogła powstrzymać śmiechu; położyła czoło na jego ramieniu i głupawo się uśmiechała. Zaskoczony McKagan nie wiedział, o co chodzi i co dziewczyna zamierza. Kurwa… nie ogarniam… ona za każdym razem mnie zadziwia! Raz przy byle okazji mi ucieka, raz sama coś zaczyna i nagle stwierdza, że czas się wycofać i po jakimś czasie zaczyna od początku! Oczywiście nie miał nic przeciwko, ale dziwiło go to niezdecydowanie; ponad pół godziny temu rzuciła go z siebie, jednoznacznie dając do zrozumienia, że na dziś koniec czułości, a teraz znów go kokietuje i nie do końca świadomie uwodzi. Nie do końca świadomie, bo ona po prostu odbierała to, jako chęć bycia blisko niego, jako chęć poczucia się bezpieczniej i odprężenia się. A co tam! Przecież nigdy nie zrozumiem kobiet, to po co się zastanawiać?! Lepiej, kurwa, się zająć czymś „pożyteczniejszym”. Przejechał dłońmi wzdłuż jej tali i przegryzł płatek jej ucha, wywołując tym samym ciche westchnienie dziewczyny. Wplótł palce w jej długie, gęste włosy i nakierował jej twarz na wprost siebie i zatopił się w długim namiętnym pocałunku, który żarliwie oddawała. Musiał przyznać, że zdecydowanie wolał taką Martę – Martę, która poddawała się chwili i uczuciu, która zapominała o swojej chorobliwej wręcz nieśmiałości, Martę, która skupiała się w tym momencie tylko na nim i oddalała od siebie jakiekolwiek troski, kłopoty czy omeny, które uparcie nie dawały jej wytchnienia.
- Hmmm… to jak z tym swetrem? – zapytał, muskając co chwila ustami jej szyję – On naprawdę kurewsko przeszkadza! – włożył swoje ciepłe ręce pod materiał i przejechał nimi kilka razy wzdłuż kręgosłupa, wywołując u dziewczyny dreszcze.
- Zastanowię się – uśmiechnęła się i przysunęła się bliżej niego, gdy skierował dłonie na jej ukryty pod stanikiem biust – mmmm… a co w zamian dostanę? – wymruczała, gdy ścisnął jej pierś i ponownie zaczął obcałowywać jej twarz.
- A bezinteresowność, Kochanie? – mruknął z zadowoleniem, gdy wyczuł, że jej opór słabnie i za chwilę całkowicie mu ulegnie – Ok… będzie niespodzianka… - wyszeptał i jednym ruchem ściągnął z niej sweter – Lubisz niespodzianki? – zapytał retorycznie i zaczął błądzić wargami i językiem po jej odkrytym dekolcie, jednocześnie sięgając na jej plecy i szukając palcami zapięcia jej biustonosza.
Marta wplotła ręce w jego włosy i pociągnęła jego twarz do góry i zaczęła krótko, aczkolwiek namiętnie całować go w usta. Rękami sięgnęła do jego koszulki i szarpiąc ją, szybko zerwała z niego materiał z logo Ramones. Przejechała dłońmi po jego torsie i przysunęła się do niego jeszcze bliżej, przegryzając jego wargę. Ogarnęła ją fala bliżej nieokreślonego podekscytowania i śmiałości i postanowiła w pełni to wykorzystać i nagrodzić Duffa za jego cierpliwość i wymuszoną wstrzemięźliwość ostatnich kilku dni. Duff skierował ręce w kierunku jej spiętych włosów i zaczął mocować się z wsuwkami, co nie przychodziło mu z łatwością. Dziewczyna tylko się zaśmiała i szybko mu pomogła, roztrzepując swoje gęste włosy.
- Przekupiłem cię niespodzianką? – zapytał McKagan i przejechał opuszkami palców wzdłuż jej kręgosłupa, zatrzymując się na zapięciu jej stanika i bez problemu go rozpinając.
Pocałował ją przelotnie w usta i zaczął schodzić z całusami coraz niżej, w kierunku jej pełnego biustu, które uwolnił od, jego zdaniem, zbędnej części bielizny. Westchnął cicho, gdy drażnił językiem jej dekolt i dłonią uścisnął jej pierś. Przegryzł jej sutki przy akompaniamencie cichego jęku rozkoszy i z zadowoleniem zaczął pieścić tę część jej ciała. Przyciągnęła jego twarz bliżej swojej klatki piersiowej i zaczęła rozpinać pasek od jego spodni, czując jednocześnie, że chłopak jest już nieźle podniecony.
-A nie sądzisz, że te spodnie też nam przeszkadzają? – wymruczał jej do ucha i przejechał dłońmi do jej pośladków, które uścisnął poprzez materiał ciemnych jeansów.
- Nam? – przemieściła się trochę, żeby nie klęczeć na jego nogach i uśmiechnęła się zalotnie – wydaje mi się, panie McKagan, że to PANU przeszkadzają…
- No… na jedno wychodzi, Kotku – mruknął i pochylając się nad nią, próbował szybko zsunąć z niej spodnie – mmmm… od razu lepiej – położył ją na podłodze i zaczął jeździć językiem wokół jej pępka, jednocześnie dłońmi sięgając jej piersi.
- Chodź do mnie… - szepnęła i pociągnęła go ku swojej twarzy – kocham cię… - wyjęczała, gdy wsunął rękę w jej majtki i zaczął błądzić po jej wilgotnej z podniecenia łechtaczce, doprowadzając ją tym samym do dreszczy rozkoszy.
- Obawiam się… że… ja… kocham cię… bardziej… - wyrzucał z siebie pojedyncze wyrazy, przesuwając swoje usta coraz niżej w kierunku jej łona.
Po chwili podniósł się i ściągnął z siebie potargane jeansy. Podniósł dziewczynę i siadając na skraju łóżka, pociągnął ją za sobą tak, że siedziała na nim okrakiem prawie naga. Ponownie wpił się w jej piersi, pieszcząc i drażniąc je ciepłymi wargami i zjechał dłońmi do jej pośladków, przyciągając ją blisko do siebie. Zastanawiał się, jak długo zdoła jeszcze powstrzymać się przed wejściem w nią, jak długo zdoła wytrzymać bez zatopienia się w jej ciepłą i mokrą kobiecość….
W tym samym czasie Izzy patrzył kompletnie zaskoczony na swojego przyjaciela, który w końcu podał mu powód swoich dziwnych zachowań. Co on, kurwa, do mnie mówi? Co jest? Jebane Prima Aprilis?! Do kwietnia jeszcze parę tygodni! Ja pierdolę, on musi ściemniać!
- Ty… ty mówisz poważnie?
- Stradlin, kurwa! Nie patrz na mnie jak na wariata! Wiem, co powiedziałem, wiem, że to idiotyczne, ale kurwa nic na to nie poradzę! – warknął kudłaty gitarzysta.
Po chuja w ogóle mu mówiłem? Mogłem zamknąć ryj i udawać, że jest ok! Teraz ma mnie za idiotę… za pojeba, który jeszcze sobie żartuje! Slash z nerwami odgarnął włosy z twarzy i przymknął oczy. Był rozdarty – z jednej strony ulżyło mu, że w końcu się komuś wygadał i mógł wyrzucić z siebie to wszystko, a z drugiej strony nie chciał, by ktokolwiek miał przewagę nad nim i nad jego umysłem, że zna jakiś sekret Hudsona, że może w każdej chwili wykorzystać tę wiedzę przeciwko niemu.
- Ja pierdolę… Stary, w życiu bym się tego nie spodziewał… - Izzy pokręcił z niedowierzaniem głową i spojrzał z przerażeniem na przyjaciela – Ale dobrze, że przynajmniej chcesz to zachować dla siebie… Wiesz, co by się stało, gdyby… wiesz, że to mogłoby doprowadzić do rozjebu całego zespołu?
- Wiem… wiem, nie musisz mi tego, kurwa, mówić! – zawołał Slash i poderwał się ze swojego fotela i zaczął rozglądać się za swoimi papierosami – I żałuję… cholernie żałuję, że… powinienem… nie powinienem, kurwa, do tego dopuścić!
- Dobra… spoko, jeśli nic z tym nie chcesz robić to… to względnie jest ok… gorzej jakbyś… no kurwa… wierz mi, że nie siedziałbym teraz tak spokojnie… - powiedział w miarę łagodnym tonem Stradlin, wiedząc, że Hudson w końcu wykazał się zdrowym rozsądkiem i w końcu nie był egoistą.
- Dzięki… - Slash uśmiechnął się słabo i sięgnął po Danielsa, podając jednocześnie Izzy’emu Nightraina – Marta cię tutaj przysłała, nie? – widząc, że chłopak potakuje, dodał – cóż… dobrze, że obaj twierdzimy, że nie musi o tej chujni wiedzieć…
Siedzieli w jego sypialni, co chwilę upijając alkohol i rozmawiając już na luźniejsze tematy. Obaj niepokoili się przyszłością zespołu, który w dosłownie każdej chwili mógł się rozpaść. Nie oszukiwali samych siebie, że wszystko jest w najlepszym porządku, że mają pełną stabilizację; zdawali sobie sprawę z tego, że jeśli nie zmienią trybu życia i przyzwyczajeń, w końcu któryś z nich podzieli los paru ich znajomych, którzy nie dożyli nawet dwudziestych piątych urodzin; zdawali sobie sprawę z tego, że Steven coraz bardziej zatraca się w narkotyki, że stopniowo przestawało mu na czymkolwiek zależeć… kiedyś Adlerowi zależało na rock n’rollu, na seksie i dragach, teraz na pierwszym miejscu była heroina, kokaina i inne świństwa i daleko, daleko za tym wszystkim seks – na muzykę zabrakło już praktycznie miejsca. Żaden z pozostałej czwórki zespołu nie miał na niego wpływu, żadnemu nie udało się niczego na nim wymóc. Jasne, Slash, zajmuj się Stevenem i jego uzależnieniem i pierdol to, że sam bierzesz! Pomyślał z sarkazmem mulat i zaśmiał się z własnej głupoty. Wiedział, że jeśli ktokolwiek z nich może prawić morały Adlerowi, to tylko Axl i Duff, którzy w obecnej chwili nie ćpali praktycznie wcale; Rose’owi zdarzyło się okazjonalnie coś wciągnąć, ale to było tak sporadyczne, że nikt nie zwracał na to większej uwagi. Ale co z tego, skoro Popcorn nikogo nie słucha?!
- Jeszcze do tego wszystkiego, kurwa mać, Rose! Po chuja się wyprowadził? Nie mógł Everly sprowadzić tutaj? – zapytał poirytowany Saul – nie widzimy się teraz całymi tygodniami i weź tu, kurwa, myśl o nowej płycie! – rzucił niecierpliwie, odpalając kolejnego papierosa – i jeszcze Duff buja sobie w obłokach, kurwa, ale akurat jego nie winię… też bym się pewnie tak zachowywał, gdybym miał takiego farta… ja pierdolę… powiedz mi, w czym my jesteśmy od niego gorsi, co? Czemu on ma takie jebane szczęście, że zechciała go taka zajebista dziewczyna?!
- Kurwa… Slash, już to wałkowaliśmy… po prostu koleś miał szczęście i tyle! Miał szczęście, że się zakochał i miał jeszcze większe szczęście, że zakochał się akurat w Marcie… Ja tam się poniekąd cieszę, że ona z nim jest… weź, kurna, popatrz, jaka ona jest ostatnio radosna! Jaka uśmiechnięta… póki tak jest, to niech sobie ją tam McKagan uszczęśliwia, ile chce…
Gitarzysta tylko przytaknął i dopił swoją whisky i prawie natychmiast sięgnął po następną butelkę. Jasne, że lepiej, że jest szczęśliwa… ale kurwa… czemu ten gnojek ma taki fart? A czemu, do chuja, ja tak nie mogę? Czemu w końcu nie mogę skończyć z dziwkami i się ustatkować? No, kurwa, czemu?! Jestem w czymś gorszy? Spojrzał na Stradlina, który właśnie opróżnił do końca Nightraina i chciał mu podać następnego, ale on tylko kiwną przecząco głową.
- Muszę się zbierać… obiecałem Scotti’emu, że do niego wpadnę… - podniósł się i gdy był już przy drzwiach, odwrócił się jeszcze i dodał – I… jeśli nie chcesz jakiś kwasów i dalszych nieporozumień, to weź może chociaż udawaj, że jest ok? Bo ja nie będę miał siły ciągle pierdolić Macie, że rzekomo nie wiem, o co ci chodzi…

Dwa tygodnie później zdrowa już Marta zapukała do sypialni Izzy’ego i bez czekania na odpowiedź weszła do środka. Chłopak siedział z akustykiem na kolanach i brzdąkał jakieś nieskładne melodie. Podniósł głowę, gdy usiadła na łóżku i uśmiechnął się do niej; Nie wiedział, co dziś ze sobą zrobiła, ale wyglądała rewelacyjnie. No i do tego, biło od niej szczęście i radość.
- Cześć, Braciszku! – rzuciła wesoło i cmoknęła go w policzek.
- Czyżby Duff z zaangażowaniem się wczoraj tobą zajął? – zapytał ze śmiechem i od razu dostrzegł, że jej twarz, którą próbowała ukryć włosami, przybrała kolor dojrzałej wiśni – Czyli tak… - stwierdził, mówiąc bardziej do siebie niż do niej.
- Izzy! – jęknęła tylko i dodała – Ciebie to bawi?
- Szczerze? No… wybacz, ale tak! – wybuchnął śmiechem i zaczął grać na gitarze, nabijając się z zawstydzonej dziewczyny:

I been thinkin' 'bout
Thinkin' 'bout sex
Always hungry for somethin'
That I haven't had yet
Maybe baby you got somethin' to lose
Well I got somethin',
I got somethin' for you

My way-your way
Anything goes tonight
My way-your way
Anything goes
Panties 'round your knees
With your ass in debris
Doin' dat grind
with a push and squeeze
Tied up, tied down,
up against the wall
Be my rubbermade baby
An' we can do it all 

- Stradlin! Natychmiast przestań się ze mnie śmiać! – fuknęła, czerwieniąc się jeszcze bardziej.
- Siostrzyczko Isbell… zupełnie nie wiem, o co ci chodzi… - drażnił ją jeszcze bardziej z ironicznym uśmieszkiem na ustach.
- Ty… ty okropny człowieku! – udając oburzoną, doskoczyła do niego i na żarty uderzyła go w ramię – Czemu to robisz?! – wyciągnęła mu gitarę z rąk i usiadła mu na kolanach.
- Moja wina, że mnie to bawi? – zaśmiał się i przejechał dłonią po jej zarumienionym policzku – A po za tym… lubię jak się czerwienisz… a to najprostszy sposób!
- Jesteś chory psychicznie! – zawołała i wybuchła śmiechem przytulają się do niego.
Objął ją i z zadowoleniem słuchał jej szczerego śmiechu. Tak bardzo cieszył się, że tak się zmieniła przez ten rok, podczas którego mieszkała z nimi; cieszył się, że stała się weselsza, pewniejsza siebie, że rzadziej płakała. Fakt, że nie było to jeszcze w takim stopniu, o jakim Stradlin marzył, ale wszystko zmierzało ku lepszemu, teraz jak już Marta była z Duffem. Basista robił wszystko, by ją uszczęśliwić i by poczuła się przy nim jeszcze bezpieczniej. Wiedział, że ostatnio nawet częstotliwość jej koszmarów się zmniejszyła, co przyjął z wielką radością, bo każda jej nieprzespana noc, każde jej roztrzęsienie w nocy i każdy jej płacz sprawiały mu wewnętrzny ból, sprawiały, że czuł się podle i kompletnie bezradnie.
- Izzy?
- Hmm? – mruknął i pogładził ją po włosach.
- Pójdziemy na spacer? – zapytała i odrywając się od niego, spojrzała na niego tak, jak zawsze patrzyła, by zmiękczyć mu serce.
- Chciałbym doczekać chwili, kiedy powiem ci, że nie… - westchnął i dodał – oczywiście… daj mi piętnaście minut, ok?
Kiwnęła tylko głową i powiedziała, że będzie czekać w kuchni. Skoczyła do siebie do sypialni i wzięła stamtąd kurtkę i udała się na parter. Usłyszała, że ktoś jest w ich kuchnio-jadalni i zajrzała do niej. Zastała w niej Slasha zaciągającego się papierosem i pijącego whisky. Usiadła na parapecie i spojrzała na chłopaka; od pewnego czasu miała wrażenie, że albo Hudson wraca do normy, albo próbuje udawać, że wszystko jest ok… tylko nie wiedziała, która opcja jest bardziej realna i bliska prawdzie.
- Cześć… - przywitał się po kilku chwilach i podszedł do niej, całując ją w czoło – Co tam, Dziecino? – usiadł przy niej i zapatrzył się w jakiś punkt ponad jej ramieniem.
- Dobrze, dobrze… - przyjrzała mu się uważniej i zapytała – A u ciebie wszystko w porządku?
- Ta… nie widać? – jasne… jak chuj! Ja pierdolę! Udaję, że jest ok, żeby nie rozpierdalać wszystkiego, a i tak gówno z tego wychodzi! – No, Mała! Serio jest wszystko w porządku… - uśmiechnął się niezbyt szczerze i myślał nad tym, co mógłby jeszcze powiedzieć, ale wybawił go Izzy, który właśnie pojawił się w pomieszczeniu.
- O Slash! Czy Axl się w końcu dziś pojawi? Mieliśmy się zająć w końcu nowym materiałem…
- No… chyba tak… to znaczy… jak go widziałem w tamtym tygodniu, to mówił, że to aktualne…
- Ok… więc na wszelki wypadek zatrzymajcie Adlera w domu – rzucił i zwrócił się do Marty – idziesz, Mała Isbell?
- Kurwa, ja cię naprawdę zabiję! – zeskoczyła z parapetu i śmiejąc się wyszła za chłopakiem.
Udali się do parku i usiedli na ławce. Marta właśnie zdała sobie sprawę z tego, że dokładnie rok temu siedziała w tym samym parku i z tym samym człowiekiem; że dokładnie rok temu Izzy ją „uratował” i że wyciągnął ją z bagna, którym było niewątpliwie nocowanie na ulicy. I wtedy głupia, szukałam jakiegoś ukrytego sensu w jego bezinteresowności… wtedy bałam się wszystkiego i wszystkich… Uśmiechnęła się sama do siebie i przytuliła się, do chłopaka, który od razu pocałował ją w czoło.
- Kocham cię, wiesz? – zapytała retorycznie i dodała – wiesz, że rok temu los się do mnie uśmiechnął? Że rok temu spotkałam moje szczęście? I dzięki temu poznałam Duffa?
- Rok? To było rok temu? Boże… jak ten czas leci! – zawołał zaskoczony i chciał coś powiedzieć, ale podeszła do nich jakaś ośmio-dziewięcioletnia dziewczynka – Tak? – zwrócił się do niej w miarę uprzejmie i czekał.
- Bo… bo czy… mogę prosić pana o podpis? – wyciągnęła w jego kierunku zeszyt i odgarnęła do tyłu swoje dwa długie warkocze z kokardkami na końcach.
Marta spojrzała najpierw na dziewczynkę później na zaskoczonego Stradlina i uśmiechnęła się rozbawiona. To przecież jeszcze dziecko, a już słucha takiej muzyki i rozpoznaje gitarzystę rytmicznego Najniebezpieczniejszego Zespołu Świata! Musi mieć chyba „dobre” wzorce w domu! Zaśmiała się i widząc, że Izzy siedzi jak sparaliżowany i nic nie mówi. Nie spodziewał się, że kiedykolwiek będzie miał podpisywać się na kartce tak młodemu człowiekowi.
- Tak, tak, podpisze – Marta szturchnęła chłopaka w ramię – No, Izzy, obudź się!
- Już.. tak… - oprzytomniał i wziął od dziewczynki zeszyt – To… dla kogo?
- Dla mnie! – odpowiedziała pewnie i gdy się uśmiechnęła na jej policzkach pojawiły się słodkie dołki.
- No ok… a jak masz na imię? – zapytał rozśmieszony.
- Lily… - zawołała i wyciągnęła rękę, by ją uścisnął.
Marta oparła czoło o ramię Stradlina i próbowała powstrzymać wybuch śmiechu. Ta mała była rewelacyjna! Bezpośredniość, jaką cechowały się dzieci, była czymś rozbrajającym i tak szczerym, że nie sposób było odmówić tej Lily podpisu, który właśnie składał Izzy w jej zeszycie do języka angielskiego.
- Lily, Kochanie, nie przeszkadzaj państwu! Tyle razy cię prosiłam, żebyś nie zaczepiała ludzi! – podbiegła do nich jakaś młoda kobieta, mniej więcej w wieku Stradlina – Przepraszam, że mała tak… - zaczęła przepraszać parę siedzącą na ławce, ale córeczka szybko jej przerwała.
- Mamo! Ale to jest pan Izzy! – oburzenie na jej twarzy jeszcze bardziej zaskoczyło gitarzystę – Pan Izzy z Guns n’Roses! Nie poznajesz?
Matka spojrzała na nią niepewnie i odwróciła wzrok na chłopaka i wytrzeszczyła oczy. Mimo, że nie interesowała się muzyką rockową w takim stopniu, by rozpoznawać członków poszczególnych zespołów, to Guns n’Roses znała bardzo dobrze. Wszystko za sprawą jej męża, który był wielkim fanem zespołu i zaraził ich ośmioletnią córeczkę Lily tą „pasją”.
- Mój mąż uwielbia pański zespół, był nawet na kilku waszych koncertach i chciał zabrać tak Lily, ale oczywiście się nie zgodziłam… jest na to za mała – powiedziała i złapała dziewczynkę za rękę – Skarbie, musimy już iść… przeszkadzamy…
- Nieprawda! Zobacz, pan Izzy się uśmiecha i dał mi swój podpis! – zawołała i dodała patrząc na Martę – a panią też znam! Pani jest z panem Duffem… pani też mi się podpisze? – wyciągnęła w jej kierunku zeszyt.
- Lily! Proszę cię! Daj spokój i chodź już… jesteś niegrzeczna! – kobieta spojrzała przepraszająco na nich i dodała – Bardzo państwa przepraszam, naprawdę…
- Ale nie szkodzi, nic się nie stało – powiedziała szybko Marta – ma pani naprawdę sympatyczną córeczkę…
Izzy podpisał się jeszcze raz w tym zeszycie, tym razem dla ojca dziewczynki i z uśmiechem pożegnał się z chyba ich najmłodszą „znaną” im fanką. Jak tylko matka, ciągnąc za sobą dziecko, oddaliła się, Marta wybuchła głośnym śmiechem, patrząc z politowaniem na Stardlina. Chłopak pokręcił z niedowierzaniem głową i popatrzył na oddalającą się niechętnie Lily. Kurwa… słucha nas takie małe dziecko? Myślałem, że gramy rocka, którego słucha młodzież, dorośli… ale dzieci? Chciałoby się dodać takie słodkie dziecko, bo niewątpliwie dziewczynka była ujmująca i zupełnie niepasująca na taką względnie ostrą muzykę, którą grali Guns n’Roses!
- Stradlin, nie spodziewałam się, że macie takie słodkie fanki! Jak sądzisz powinnam być zazdrosna o Duffa? – zaśmiała się dziewczyna, patrząc z premedytacją na rozkojarzonego chłopaka.
- Ej! Nabijasz się ze mnie! – oburzył się – Fajnie wiedzieć, że takie dzieci już czują rock n’rolla… będziemy mieć godnych następców!
- No tak, tak… - uśmiechnęła się i cmoknęła go w policzek – Wiesz… nie po to cię tutaj ściągałam, żebyś rozdawał autografy… chciałam pogadać…
- No strzelaj… - zachęcił ją i trochę spoważniał.
- Chodzi o Slasha… rozmawiałeś z nim… i dowiedziałeś się czegoś?
Tak… chyba pierwszy raz cię okłamię, Siostrzyczko… kurwa! Umówiliśmy się ze Slashem, że nikt się nie dowie, o co mu chodzi i zajebiście zgadzam się z nim, że to najlepsze wyjście… Zapewnił ją, że już jest ok, a Hudson miał tylko chwilowe załamanie, o którym nie chciał mówić dziewczynie. Dodał jeszcze, że to nie było nic poważnego i że gitarzysta sam się śmiał ze swojej głupoty. Ta… bardzo było mu do śmiechu… kurewsko wręcz! Ja pierdolę, co za chora sytuacja!
- Marta…  naprawdę jest w porządku, tak? – złapał ją za ramiona i odwrócił w swoją stronę – Slash miał gorszy czas, ale jest ok i nie masz się czym przejmować…
- Skoro tak uważasz… ale wydaje mi się, że… że on coś jednak coś ukrywa…
- To źle ci się wydaje, Malutka – uciął szybko i pomyślał, że mimo wszystko dziewczyna ma kurewską intuicję, która jej nie zawodzi – wiesz co? Umówiłem się z Bachem po południu… przejdziesz się ze mną? Pogadacie sobie z Marią… posłuchasz jej narzekań, że jest coraz grubsza i że zabije Sebastiana jak tylko urodzi… i w ogóle…
Zaproponował to, bo miał nadzieję, że spotkanie ze znajomymi jakoś odgoni ją od myślenia o Slashu, jego problemach i próbach wkręcania jej, że jest wszystko w najlepszym porządku. Kurwa… Hudson, musisz być bardziej przekonywujący! Mała jest za inteligentna i spostrzegawcza, żeby nie zauważyć, że udajesz! Skarcił Slasha w myślach i wyciągnął Martę z parku zmierzając powoli w kierunku mieszkania wokalisty Skid Row, które od paru miesięcy dzielił ze swoją ciężarną narzeczoną.  

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz