Komentarzy 50 xd
Rozdział taki sobie... w sumie zawarłam w nim parę dośc
chaotycznych rzeczy, które w przyszłości rozwinę bardziej, ale co by nie
było, że wzięły się z kosmosu, to musiałam je jakoś wpleść...
***
- Marta!
Powinnaś leżeć! – zawołał karcąco chłopak, gdy zobaczył dziewczynę, która
właśnie zeszła do salonu.
Spojrzała na
niego z irytacją i wiedząc, że nie wydobędzie z siebie zadowalająco głośnych
dźwięków, wyszeptała:
- Izzy,
kurwa, daj spokój! Ile można leżeć?
- No
widzisz? Nawet mówić nie możesz! – wszedł do kuchni i Marta ruszyła za nim.
Był zły na
dziewczynę, że z głupiego przeziębienia doprowadziła się do zapalenia płuc.
Dziś zaczynał się piąty dzień wysokiej gorączki, koszmarnego osłabienia i
kaszlu, który męczył dziewczynę do tego stopnia, że trudziła się z oddychaniem.
A wszystko przez idiotyczne bieganie po dworze w krótkim rękawku… na brawo
za inteligencję, siostrzyczko! Początek marca, a ty kurwa latasz w T-shircie po
ulicach, bo zachciało ci się gonić za wkurwionym Slashem! Prawie tydzień
temu Hudson pokłócił się o coś z Martą i zdenerwowany wyszedł z domu, a
dziewczyna wybiegła za nim, by go uspokoić. O co się pokłócili, nie wiedział
nikt, prócz samych zainteresowanych; fakt, że było to krótkotrwałe spięcie, bo
po kilku godzinach wrócili już w zgodzie, ale jednak było to zastanawiające.
- Trudno!
Przynajmniej nie musisz mnie słuchać, nie? – warknęła cicho i zaczęła kaszleć.
Przytrzymała
się krawędzi stołu i złapała się za przeponę. Nie dość, że miała już całe
zdarte gardło i zdarzało się jej pluć krwią, to jeszcze jej główny mięsień
oddechowy był nadwyrężony i przy każdym kaszlnięciu powodował cholerny ból.
Stradlin doskoczył do niej i posadził ją na krześle. Szybko sięgnął po butelkę
wody i nalał trochę do szklanki, podając dziewczynie. Położył jej dłoń na
ramieniu i z niepokojem obserwował kolejny atak, który przeszkadzał jej w
swobodnym łapaniu oddechu.
- Już w
porządku? – zapytał, gdy upiła trochę płynu i odetchnęła.
- T-tak… dzięki
– głos zmieniony przez chrypkę śmieszył Martę, ale niekoniecznie jej się
podobał – mam dość! – położyła dłoń na rozpalonym czole i odgarnęła włosy z
twarzy – Duff już wrócił od Joan?
Izzy kiwnął
przecząco głową i spojrzał litościwym wzrokiem na brunetkę. Mimo, że sama była
sobie winna tego, że teraz jest chora, to jednak współczuł biedaczce tych
codziennych ponad trzydziestu dziewięciu stopni gorączki (podaję Celsjusze, bo
nie chce mi się wprowadzać zamętu w przeliczaniach z Fahrenheita – przyp. aut.),
tego osłabienia organizmu, męczącego kaszlu i ogólnego bólu mięśni. Sam bardzo
rzadko chorował i zazwyczaj kończyło się to na zwykłym przeziębieniu, które
znikało samo po kilku dniach.
- Kiedy
macie jakieś koncerty?
- Nie wiem…
ostatnio… kurwa, Axl się wyprowadził i praktycznie wcale się nie widzimy, Slash
godzinami siedzi u siebie i praktycznie nie wychodzi, Steven… Steven kompletnie
traci kontakt z rzeczywistością i nie jesteśmy w stanie się z nim porozumieć…
jak mamy w takich warunkach cokolwiek grać? – powiedział, z miną przypominającą
Marcie skazańca i spuścił wzrok.
Irytowało go
to wszystko. Irytowało go, że Axl pogodzony z Erin popędził do niej i raczył
tylko powiedzieć chłopakom, że się wyprowadza; irytowało go to, że Hudson
odpływał do swojego świata, który ograniczał się do jego pokoju, fajek i litrów
Danielsa; irytował się na Adlera, który coraz częściej przeginał z narkotykami
– można by powiedzieć, że brał więcej niż Slash i Izzy razem wzięci, co było
nie lada osiągnięciem. Wolał nawet nie myśleć, jak bardzo wkurwiał go fakt, że
zespół się sypał, że każdy olewał to, co się dzieje, że każdy patrzył tylko na
siebie. Kurwa! Pod koniec zeszłego roku mieliśmy wejść do studia i nagrywać
nową płytę! A co kurwa zrobiliśmy? Jebane G N’ R Lies! Z pięcioma nowymi
nagraniami… zajebiście! A gdzie normalny album? Gdzie coś w stylu Appetite for
Destruction?
- Nie
przejmuj si… - urwała i znów zaczęła przeraźliwie kaszleć; jakbym siedziała
w jakiejś głupiej studni!
- Nie mów…
po co masz jeszcze bardziej zdzierać to gardło? – pokiwał niecierpliwie głową i
zaproponował – jest cisza i spokój, obejrzymy jakiś film? Bo nie mam nic w
planach, a jak mam siedzieć u siebie i ćpać to…
Kiwnęła
tylko głową i przypomniała sobie, że za chwilę musi wziąć swój antybiotyk, więc
szybko zaczęła szukać lekarstw na szafkach. Odwróciła się do Izzy’ego i
cichutko zapytała, czy gdzieś ich nie widział. Chłopak tylko wzruszył ramionami
i zaczął przeszukiwać wyżej usytuowane pułki. Kurna, ktoś mi robi na złość i
specjalnie kładzie to tak, żebym nie mogła tego dosięgnąć?! Zirytowała się,
gdy Stradlin w końcu znalazł medykament. Szybko go połknęła i poszła do salonu
za chłopakiem, który właśnie głośno zastanawiał się, jaki film mogą obejrzeć.
- Gwiezdne
Wojny mogą być? – kiwnęła tylko głową, że się zgadza i usiadła na kanapie.
Tak… jedyny
plus wyprowadzki Axla to telewizor! Stradlin zaśmiał się i musiał przyznać, że to prawda.
Odkąd stać ich było na pewnego rodzaju luksusy, mieli już kilka telewizorów,
które za każdym razem rozwalał Rose w napadzie szału. Wyciągnął kasetę z piątym
epizodem i włożył do magnetowidu. Poszedł na chwilę do siebie do pokoju i
wrócił ze złożonym w kostkę kocem. Marta podkuliła nogi pod brodę, a chłopak
okrył ją grubym materiałem i usiadł koło niej, włączając film. Położyła głowę
na jego ramieniu i w ciszy oglądali jeden z ulubionych filmów brunetki.
- Zimno ci?
– zapytał po kilkudziesięciu minutach, gdy poczuł, jak dziewczyna drży – Znów
masz taką wysoką gorączkę… - westchnął, gdy objął ją ramieniem i dotknął ręką
jej rozpalonego czoła – na pewno nie powinnaś zgłosić się do lekarza?
- Tak… to
całkiem normalne przy zapaleniu płuc… - ledwie dała radę powiedzieć to na głos
i wtuliła się mocniej w jego klatkę piersiową.
Kiedy film
zmierzał ku końcowi Izzy zauważył, że Marta pogrążyła się w śnie, więc
przyciszył trochę telewizor i oparł brodę na jej głowie. Uśmiechnął się do
siebie, gdy pomyślał, że dzięki lekom ta dziewczyna w końcu się wyśpi, bo
niewątpliwie działają na nią usypiająco. Fakt, że wciąż budziła się po koszmarach,
ale nie miała problemów z ponownym zaśnięciem, co było szczęściem w
nieszczęściu. Właśnie… jej koszmary… Izzy trochę ubolewał nad faktem, że odkąd
Marta zaryzykowała pójście do łóżka z Duffem, częściej chodziła do niego, a nie
do Stradlina, by poczuć się bezpieczniej. W sumie można by powiedzieć, że
przyzwyczaił się do tego, że gości ją całymi nocami u siebie, że dziewczyna
zasypia przy jego boku i gitarzysta ma okazję budzić się i widzieć jej spokojną
twarz. Może i było to chore i wręcz podchodzące pod patologię, ale miał to
gdzieś. Przynajmniej miałem pewność, że przy mnie jest spokojniejsza, że
przy mnie bez obaw może zmrużyć oczy i że ma świadomość, że w KAŻDEJ chwili
może do mnie przyjść.
- Kurwa mać!
– dobiegł do donośny krzyk i po chwili w salonie pojawił się wysoki farbowany
blondyn.
- Zamknij
ryj, bo ją obudzisz!
Izzy zawołał
do niego cicho i dopiero teraz dostrzegł, że chłopak chyba się z kimś szarpał i
bił. Miał wymiętą i lekko rozdartą koszulę, którą próbował ukryć pod swoją
Ramoneską, a także pokaźnego siniaka pod okiem.
- Kurwa… coś
ty robił?
- Nic –
warknął i zniknął na chwilę w kuchni – nic, kurwa – powtórzył, jak wrócił i
odpadł ciężko na fotel.
Miał
powiedzieć mu prawdę? Miał powiedzieć, że jak był u Joan, to pojawił się ten
cały popierdolony bankowiec Ray i zaczął się przy nim drzeć na jego siostrę,
która tylko skuliła się i bała się, że znów ją uderzy? Miał powiedzieć
Stradlinowi, że mimo protestów Joan, chłopak nie wytrzymał i rzucił się na
niego z pięściami? Miał przyznać się, że złamał kolesiowi szczękę? Należało
się kutasowi! Ja pierdolę, żeby tylko Joan od niego odeszła… żeby, kurwa mać,
go zostawiła! Ale po co… lepiej bronić dupka i jeszcze krzyczeć na mnie! A
przecież chciałem dobrze! Próbował namówić nawet Joan, by zatrzymała się u
nich na kilka dni, póki jej facet nie ochłonie, ale kategorycznie się
sprzeciwiła. Kurwa… na siłę jej tutaj nie przyciągnę!
- Jak się
czuje? – zapytał, wskazując podbródkiem na Martę i próbował się uspokoić.
- Obstawiam,
że ma w chuj wysoką gorączkę… i ciągle cholernie kaszle… ale nie zmieniaj mi
tematu… z kim się tłukłeś?
- Nieważne!
– rzucił tylko, ale widząc, że Izzy tak łatwo nie odpuści, dodał – Ray… chuj
przyszedł do niej do sklepu i zaczął drzeć na nią mordę, bo nawet mnie nie
zauważył… więc, kurwa, wjebałem mu parę razy! – Duff powiedział to trochę za
głośno i czarnowłosy chłopak, poczuł, jak dziewczyna się poruszyła.
- Duff! –
próbowała zawołać, ale z jej ust wydobył się tylko cichy, słaby jęk – co ci się
stało? – zauważyła jego obitą twarz i wstała szybko.
- Ej, ej!
Uważaj! – Stradlin podtrzymał ją, gdy zatoczyła się, nafaszerowana przeróżnymi
lekami, które powodowały u niej zawroty głowy.
Wzięła
głęboki oddech i mogła podejść do swojego chłopaka bez większych przeszkód.
Usiadła mu na kolanach i ostrożnie przejechała dłonią po spuchniętym oczodole.
Wiadomo było, że z kimś się pobił, ale z kim i o co, już nie miała pojęcia.
Izzy wstał i stwierdził, że zostawi ich samych.
- Co się
stało?
Zamiast
odpowiedzieć, objął ją i musnął wargami jej szyję. Jedyne, czego teraz pragnął,
to zdecydowanie jej bliskości, jej ciepłego, obłędnie pachnącego ciała;
pragnął, by w jakikolwiek sposób zajęła jego myśli, by pozwoliła mu się oderwać
od tych niezbyt miłych myśli o Ray’u i o jego kochanej Joan. Pocałowała go w usta
i wplotła dłonie w jego włosy, pozwalając jednocześnie, by błądził swoimi
smukłymi palcami po jej plecach. Wiedziała, że chciał się odstresować i
postanowiła mu pomóc i w pewien sposób chciała mu wynagrodzić kilka ostatnich
dni, podczas których była bardzo zdystansowana i nie pozwalała się za bardzo
obejmować. Cmoknął ją w czoło i na chwilę zaprzestał pieszczot.
- Na pewno
dobrze się czujesz? Jesteś cała rozpalona…
- Przy tobie
zdecydowanie lepiej – szepnęła i zaśmiała się cicho.
Delikatnie i
z czułością dotknęła wargami jego pokaźnego siniaka pod okiem. Jęknął cicho i
mruknął jej do ucha:
- To może
będę się częściej bił, żebyś tak opatrywałam mi rany, hmm?
Uśmiechnęła
się pod nosem i obcałowała dokładnie całe obolałe okolice na jego twarzy.
Zjechała do jego ust i przegryzła lekko jego dolną wargę. Zamruczał jak kot i
jedną ręką dostał się pod jej gruby i ciepły sweter. Wiedział, że nie może
liczyć na zbyt wiele, bo chora dziewczyna już kilka dni temu jasno dała mu do
zrozumienia, że zbyt źle i słabo się czuje i że McKagan ma poczekać, aż poczuje
się lepiej; toteż postanowił wykorzystać do maksimum to, co mogła i chciała mu
zaoferować. Zaśmiał się w duchu z tego i przejechał wierzchem dłoni wzdłuż jej
kręgosłupa, powodując tym samym drżenie brunetki. Chciał dostać się do jej
piersi, ale nie zdążył, bo przerwał im jakiś śmiech i po chwili w salonie
pojawił się perkusista Najniebezpieczniejszego Zespołu Świata w towarzystwie
jakiejś długonogiej prostytutki. Rzucił im spojrzenie, które miało wyrażać
wyższość nad nimi i jednoczesną pogardę i zabrał ją do siebie do sypialni. No
to, kurwa, koniec dobrego… pomyślał trochę wkurzony Duff i oparł głowę na
jej ramieniu, wyciągając jednocześnie ręce spod jej ubrania.
- No… kurwa,
po opatrywaniu ran wojennych… - powiedział z przekąsem, gdy po paru minutach
dobiegły ich pierwsze dźwięki orgii z pokoju Stevena – to… może pójdziemy na
górę? Tam przynajmniej będzie ciszej… - zaproponował i Marta podniosła się z
jego kolan.
Zajrzał
jeszcze na chwilę do kuchni, wziął stamtąd butelkę wódki i zaprowadził swoją
dziewczynę do siebie do sypialni. Usiadła na łóżku i oparła się plecami o
ścianę, mrużąc oczy. Od lekarstw zaczęło się jej kręcić w głowie i znowu stała
się senna, ale postanowiła to przezwyciężyć i jak tylko Duff zajął miejsce koło
niej, ponowiła to, co przerwał im Adler, pojawiając się z tą dziwką i zaczęła
delikatnie go całować.
- Mmmm…
cudownie – wymruczał i przekręcił się lekko, żeby mieć lepszy dostęp do jej ust
– co ty dzisiaj taka czuła? – zapytał zdziwiony, bo przez ostatnie kilka dni,
dziewczyna była rozdrażniona i nawet nie chciała się za bardzo dać objąć, a
teraz sama przejęła w pewnym sensie inicjatywę.
- A źle ci?
– zaśmiała się cicho i przejechała opuszkami palców po sinej skórze na twarzy
chłopaka – coś ty robił, co?
- Nic… -
przegryzł ostrożnie jej wargę i zjechał na szyję – po prostu… trochę… mnie…
poniosło? – z każdym kolejnym słowem wpijał się mocnej w jej gładką skórę i
palcami zaczął kreślić jakieś bliżej nieokreślone wzory na jej udzie.
- Duff! –
zabrała jego rękę ze swojej nogi i spojrzała na niego, w jej mniemaniu groźnie
– z kim się pobiłeś? – McKagan spuścił tylko wzrok i ponownie skierował swoją
dłoń w kierunku jej uda – Cholera, Duff! – powiedziała zachrypniętym głosem i
dostała krótkotrwałego ataku kaszlu – Nie zbywaj mnie! – zagroziła mu już
trochę ciszej i odsunąwszy się od niego, usiadła tak, by siedzieć na wprost
niego.
- Ok… ale
proszę, nie krzycz na mnie, bo już dostałem opierdol od Joan… - westchnął i
spojrzał na nią zasmucony – Przyjebałem Ray’owi… no… błagam nie patrz tak na
mnie! Kurwa, miałem stać jak ostatni chuj i patrzeć jak drze swoją parszywą
mordę na moją siostrę? – Marta wciąż patrzyła na niego morderczym wzrokiem, ale
wiedział, że trochę się zrehabilitował tym, co właśnie powiedział – Pojeb
przyszedł i mnie nie zauważył i zaczął na nią wrzeszczeć, że czegoś tam nie
zrobiła i chciał jej przypierdolić… no przecież nie mogłem biernie stać i… no
przepraszam… wiem, że to nie było mądre… wiem, że to tylko pogorszy sytuację,
wiem, że mogą być z tego kłopoty… Joan już mi to wszystko wypomniała…
Dziewczyna
nie wiedziała, co ma odpowiedzieć. Z jednej strony była zła, że Duff rzucił się
na niego z pięściami, że mógł tym sobie zaszkodzić i co gorsza zaszkodzić Joan,
a z drugiej strony sama z chęcią przywaliłaby temu facetowi; skoro ona nie
mogła nic zrobić w związku ze swoim nieszczęściem – najpierw biciem przez ojca,
a później gwałtem – to chciała pomóc chociaż komuś innemu, komuś na kim jej
zależało. Chciała pomóc komuś takiemu jak Joan; po pierwsze dlatego, że była
jej przyjaciółką i siostrą Duffa, a po drugie dlatego, że w jakiś sposób nie
potrafiła nie utożsamiać się z podobnie krzywdzoną kobietą do niej samej.
- No…
Kochanie, nie gniewaj się – z miną zbitego psa popatrzył na Martę i pochylił
się ku niej.
Dotknął
wargami jej nosa i widząc, że się lekko uśmiechnęła, szybko przeszedł do
konkretniejszej rzeczy, czyli jej pełnych ust. Poddała mu się zupełnie i
wplotła dłonie w jego włosy, zmuszając go tym samym do przysunięcia się trochę
bliżej niej. Mruknął coś niezrozumiałego pod nosem i przejechał dłonią po jej
tali. Zaczął muskać jej szyję i stopniowo zmierzał do płatka jej ucha, który
drażnił językiem, co jakiś czas delikatnie przegryzając. Poprzez materiał jej
swetra złapał ją za pierś i lekko ścisnął. Wykorzystywał w pełni jej dzisiejszą
uległość i zamierzał przerwać dopiero wtedy, gdy Marta powie dość. O ile w
ogóle powie… pomyślał rozmarzony i kontynuował tę grę.
- Dalej
jesteś zła? – szepnął i przeniósł swoje pocałunki na jej twarz.
- No… tak
troszeczkę… - jęknęła, gdy przyssał się do jej warg i przyciągnęła go do
siebie. Jawnie go prowokowała, ale w tej chwili nie myślała nad tym.
No to trzeba
coś zrobić, żebyś już nie była… pomyślał Duff i po chwili praktycznie zmusił Martę, by
położyła się na łóżku. Pochylił się nad nią i oparł się łokciami o materac. Hmm…
tak zdecydowanie lepiej! Pocałował ją w przymknięte powieki i zajął się jej
ustami, które z zaangażowaniem oddawały wszelkie pieszczoty. Ułożył dłoń na jej
brzuchu i próbował dostać się pod jej ubranie.
- Wiesz co,
Skarbie? Ten cholerny sweter mi przeszkadza… - wymruczał i rzucił jej
sugestywne spojrzenie.
- Doprawdy?
– powiedziała cichutko i uśmiechnęła się – a mnie przeszkadza, że jestem chora
– zakpiła i dodała – a sweter mi potrzebny, bo bez niego będzie mi zimno…
- No wiesz…
temu można zaradzić… - mruknął i tym razem skutecznie wpakował rękę tam gdzie
chciał – zapewniam… - dotarł do ukrytego pod stanikiem biustu i spróbował
odgiąć jedną z miseczek, jednocześnie ciągle krótko ją całując w usta i szyję.
Jęknęła
cicho i zadrżała, gdy sforsował w końcu biustonosz i miał pełny dostęp do jej
pełnych piersi, które raz po raz uciskał i drażnił jej sutki. Jak ty to
robisz? Jak to robisz, że odpływam do innego świata jak tylko mnie dotykasz?
Marta zirytowała się trochę swoją uległością, która od pewnego czasu stawała
się coraz większa. Coraz trudniej było jej powiedzieć „nie”, gdy Duff zaczynał
ją całować i pieścić; coraz ciężej było jej oprzeć się, gdy chciał pozbawić jej
chociaż części ubrań. Być może dlatego, że zrozumiała, że jeśli nawet ulegnie,
to nic złego się jej nie stanie, że Duff jej nie wykorzysta, nie skrzywdzi,
tylko wprost przeciwnie – dostarczy nieopisanej rozkoszy, która za każdym razem
zbliżała ich do siebie coraz bardziej.
- To jak z
tym ubraniem? – szepnął jej wprost do ucha i przegryzł płatek ucha,
jednocześnie próbując podgiąć jej sweter do góry.
Nie zdążyła
odpowiedzieć, bo w jednej chwili dostała przeraźliwego ataku kaszlu. Niezbyt
delikatnie zrzuciła z siebie chłopaka i usiadła na skraju łóżka. Nie mogła
wziąć nawet głębszego oddechu, bo powodował nową falę kaszlu, który wręcz ją
dusił. Jebane zapalenie płuc! Pomyślała i spojrzała przepraszająco na
basistę, który ze zrezygnowaniem oparł się o ścianę i czekał. No… nie mógł ją,
kurwa, dopaść ten pierdolony kaszel później? Ja pierdolę! Było tak miło… Duff
wiedział doskonale, że drugiej szansy dziś już nie dostanie, bo zazwyczaj jak
coś im przerywało czułości to niestety nie było już powrotu, gdyż dziewczyna za
bardzo się peszyła. Fakt, że spali ze sobą już kilka, czy nawet kilkanaście
razy, nie ośmielił zbytnio brunetki i ciągle była chorobliwie nieśmiała i w
pewnym sensie wstydliwa. Z jednej strony było w tym coś ujmującego, bo w końcu
w świecie, w którym żył zespół na palcach jednej ręki można było policzyć takie
dziewczyny jak ona – nie wyuzdane, skromne, szanujące swoje ciało, jednym
słowem kompletne przeciwieństwo dziwek i napalonych fanek. Ale z drugiej strony
McKagan nie mógł powiedzieć, że trochę go to nie rozpraszało i nie utrudniało
mu działań. Czasem zdawało mu się nawet, że ona się boi za każdym razem tak
samo, że ciągle boi się, że chłopak ją odrzuci, bo w jej mniemaniu nie jest
wystarczająco dobra i co za tym idzie, nie sprawia mu żadnej przyjemności.
Wydawało mu się, że wszystkie jego zapewnienia, że jest mu z nią dobrze i że
jest wspaniała - choćby niewiadomo jak szczere - nie docierały do świadomości
Marty, że nie były w stanie przebić się przez warstwę niskiej samooceny i
pewnego rodzaju nienawiści do samej siebie. A co w takim wypadku mógł zrobić
Duff? Jedyny sposób, jaki wymyślił, by podnieść jej samoocenę i samoświadomość,
było ciągłe pokazywanie jej, że jest wspaniała, że ją kocha i zajebiście czuje
się z nią; ale gdyby to było takie łatwe, to właśnie miałby przed sobą super
dowartościowaną kobietę. Co z tego, że ciągle się starał, co z tego, że prawił
jej komplementy, że był czuły, skoro dziewczyna nie przyjmowała tego, skoro się
z tym nie zgadzała. Jeśli ona nie kochała siebie, to dla niej jasnym było, że
nikt nie może jej pokochać, a co najwyżej żyć iluzją. Tak… a żeby pokochała
i zaakceptowała siebie, to trzeba jej pokazać, jak jest kurewsko piękna… jak
wspaniała i dobra, czego nie przyjmuje do wiadomości… No zajebiście błędne
koło!
- Gdzie
idziesz?
- Muszę się
czegoś… napić – wydusiła z siebie między kolejnymi napadami uciążliwego kaszlu
– Siedź! – warknęła, gdy Duff zerwał się i zaproponował, że on jej coś
przyniesie.
Wychodząc na
korytarz, od razu dobiegły ją dźwięki dalszego pobytu tej kurewki w pokoju Stevena,
ale udawała, że ich nie słyszy. W sumie to nie wiedziała, jakim cudem u Duffa
było tak cicho, podczas gdy po całym domu niosło jęki wydobywające się z
sypialni perkusisty. Ciągle mając problemy ze złapaniem oddechu i ciągle
kaszląc, zeszła do kuchni i wypiła szklankę wody. Opadła na parapet i w końcu
mogła spokojnie odetchnąć. Jebane zapalenie płuc! Ponownie krzyczała w
myślach i oparła głowę o ścianę.
- Cześć… -
do kuchni wszedł Slash i od razu skierował się do szafki, w której znalazł
Danielsa – chyba powinienem cię przeprosić? – spojrzała na niego pytająco –
przeze mnie jesteś chora…
- Jestem
chora, bo zachciało mi się biegać w krótkim rękawku…
- Ale
biegałaś za mną… gdybym się nie wkurzył i nie wyszedł, to nie miałabyś okazji,
żeby wyjść na takie zimno…
- No
przestań! – przerwała mu niecierpliwie i kaszlnęła kilka razy – Nic się nie
stało… po prostu chciałam wiedzieć, o co byłeś taki zły…
- Wiem, że
nie miałem prawa się czepiać, ok? Po prostu wkurwiło mnie to i nie pomyślałem,
że to nie moja sprawa… - no jasne, że nie moja, ale, kurwa, nie mogę patrzeć
na to bez emocji! – Zresztą nieważne… już o tym gadaliśmy…
Odwrócił od
niej wzrok i pociągnął spory łyk whisky, która nieprzyjemnie piekła. Jesteś
idiotą, Stary… robisz z siebie debila! Kurwa… tak trudno zamknąć ryj i nie
wypowiadać się na jakiś chujowy temat, który nie ma sensu? Ja pierdolę… ona nie
jest już dzieckiem, żebyś mógł… żebyś miał prawo udzielać jej jakiś jebanych
rad! Nie jest już dzieckiem, żeby pilnować ją przez cały czas i śledzić każdy
jej krok! Jest dorosłą dziewczyną, która odpowiada sama za siebie… której nie
trzeba prowadzić za rączkę! Zrobiłeś swoje, pomogłeś jej z jakiś sposób pozbyć
się traumy i czego kurwa jeszcze od niej chcesz?!
Marta… mogę
o coś zapytać? – kiwnęła tylko głową, a Hudson kontynuował – Jesteś z nim
szczęśliwa, Dziecino?
- Tak… -
uśmiechnęła się, ale widząc minę chłopaka, szybko zapytała – Slash, czy
wszystko w porządku u ciebie? Ostatnio… jesteś taki dziwny…
- Jest ok…
naprawdę – zapewnił ją i ukrył większą część twarzy w swoich lokach – i cieszę
się, że jesteś szczęśliwa – tak… gdybyś nie była… chyba pierwszy raz od
niepamiętnych czasów miałbym wyrzuty sumienia…
- Slash… -
podeszła do niego i położyła mu dłoń na policzku – co się z tobą dzieje?
Przymknął
oczy, których i tak nie widziała i wziął głęboki oddech. Skóra, która miała
kontakt z jej ręką, wręcz paliła i chłopak kompletnie nie wiedział, co
powiedzieć. Przyłożył swoją dłoń, do jej dłoni i po chwili odciągnął ją od
siebie i rzucił tylko, że idzie do siebie. Marta tylko spojrzała za nim i ze
smutną miną sięgnęła po leki przeciwbólowe. Ile ja tego świństwa jeszcze w
siebie wpakuję? Nie dość, że brała antybiotyk i jakieś lekki osłonowe, to
jeszcze faszerowała się środkami na migreny i innymi medykamentami.
- Izzy? –
zajrzała do pokoju czarnowłosego chłopaka i widząc, że siedzi przy stole i coś
pisze, weszła do środka – Mogę?
- No
przecież już sobie odpowiedziałaś – zaśmiał się i odwrócił się przodem do niej
– coś się stało?
Podeszła do
niego i usiadła mu na kolanach, obejmując go ramionami. Żebym to wiedziała…
czemu nie mam daru czytania w myślach? Wtedy wszystko byłoby takie jasne…
wiedziałabym, co naprawdę myśli Duff, wiedziałabym, czemu Steven tak się
zmienił i wiedziałabym, co dzieje się teraz ze Slashem…
- Ok… co
mogę dla ciebie zrobić, Malutka? – od razu wyczuł, że ma do niego jakąś sprawę.
- Skąd
wiesz, że coś chcę? – zapytała lekko zaskoczona.
- No wiesz…
może i nie wyglądam na jakiegoś wybitnie inteligentnego, ale głupi nie jestem…
- uśmiechnął się i cmoknął ją w czoło – ciągle masz taką wysoką gorączkę! –
mruknął niezadowolony i po chwili poprosił, by przeszła do rzeczy.
- Bo…
martwię się o Slasha… jest strasznie dziwny ostatnio… nie chce mi powiedzieć,
co mu jest i zbywa mnie za każdym razem, jak chcę coś od niego wyciągnąć…
- Ale…czego
ty ode mnie oczekujesz? – przerwał jej nie bardzo wiedząc, o co jej chodzi.
Przytuliła
się do niego, wykorzystując z premedytacją jego słabość do niej. Wiedziała, że
nie odmówi jej praktycznie niczego przy takim sposobie proszenia. Przywilej
młodszej, kochanej siostrzyczki? Cóż… SŁODKA SIOSTRZYCZKA ISBELL musi
skorzystać z dobroci pana Stradlina.
-
Pomyślałam, że skoro nie chce rozmawiać ze mną, to może chodzić o moją osobę, a
nie o to, że w ogóle nie chce… może… może gdybyś ty spróbował to… - pocałowała
go w policzek i spojrzała na niego błagalnym spojrzeniem, które zawsze
miękczyło mu serce – Proszę?
Spojrzał na
nią i zaśmiał się pod nosem. Stradlin, pieprzony dupku! Ona tobą manipuluje!
A ty jak potulny piesek, robisz wszystko, o co tylko poprosi! Oczywiście
nie miał nic przeciwko, ale nie wierzył w swoją uległość; nie wierzył, że
uleciała z niego cała asertywność przez drobną, nieśmiałą brunetkę, która
siedziała mu teraz na kolanach. Nie wierzył, że potrafił tak bardzo się zmienić
przez jedną tak bardzo niepozorną osobę. Ale fakt faktem, zrobiłby wszystko
byle była szczęśliwa, byle przychylić jej kawałeczek nieba.
- Dobrze… -
westchnął i oparł brodę na jej ramieniu, odgarniając uprzednio jej gęste
włosy – nie wiem, ile zdziałam i czy w ogóle będzie chciał ze mną gadać, ale…
postaram się, Mała Manipulantko! – odsunęła się na chwilę od niego.
-
Manipulantko? – oburzyła się i kaszlnęła kilka razy.
-
Wykorzystujesz słabość chujowego rockmana… - uśmiechnęła się słodko, a on tylko
się zaśmiał – właśnie o tym mówię! Myślisz, że ktoś odmówiłby takiemu słodkiemu
dziewczęciu?
Wybuchła
śmiechem, który szybko przerodził się w napad kaszlu. Wstała z kolan Izzy’ego i
podeszła do okna, opierając się o parapet i próbując stłumić atak. Po kilku
dobrych minutach w końcu była w stanie zaczerpnąć głęboki oddech i opadła na
łóżko. Miała już dość, a to dopiero piąty dzień!
- Dobra… to
pójdę do niego… - westchnął i podniósł się z krzesła – a ty wracaj do McKagana,
bo oskarży mnie jeszcze o podkradanie mu dziewczyny – zaśmiał się i wyprowadził
ją z pokoju.
Marta weszła
do sypialni Duffa i zastała go siedzącego na podłodze i grającego na akustyku.
Nie zauważył, jak weszła, dlatego brunetka cichutko przycupnęła na łóżku i
słuchała jak gra i jednocześnie mruczy sam do siebie słowa piosenek.
There wasn't much in this heart of mine
There was a little left and babe you found it
It's funny how I never felt so high
It's a feelin' that I know
I know I'll never forget
Ooh it was the best time I can remember
Ooh and the love we shared - is lovin' that'll
last forever
I think about you
Honey all the time my heart says yes
I think about you
Deep inside I love you best
I think about you
You know you're the one I want
I think about you
Darlin' you're the only one
I think about you
Somethin' changed in this heart of mine
An' I'm so glad that ya showed me
Funny how I never felt so high
It's a feelin' that I know
I know I'll never forget
Ooh it was the best time I can remember
Ooh and the love we shared - is lovin' that'll
last forever
There was a little left and babe you found it
It's funny how I never felt so high
It's a feelin' that I know
I know I'll never forget
Ooh it was the best time I can remember
Ooh and the love we shared - is lovin' that'll
last forever
I think about you
Honey all the time my heart says yes
I think about you
Deep inside I love you best
I think about you
You know you're the one I want
I think about you
Darlin' you're the only one
I think about you
Somethin' changed in this heart of mine
An' I'm so glad that ya showed me
Funny how I never felt so high
It's a feelin' that I know
I know I'll never forget
Ooh it was the best time I can remember
Ooh and the love we shared - is lovin' that'll
last forever
-
O kimś konkretnym to śpiewasz? – zapytała, gdy w dalszym ciągu nie zauważał jej
obecności.
- O kurwa! – odwrócił się, słysząc jej głos – długo tu jesteś? Nie słyszałem,
jak weszłaś…
- Nie chciałam przeszkadzać w graniu… no więc? – ponowiła pytanie, siadając
koło niego.
- Oczywiście, że o tobie! – zawołał i uśmiechnął się – o tobie myślę, ciebie
kocham… za tobą szaleję… - mruknął, gdy ułożyła głowę na jego ramieniu – dla
ciebie się zmieniłem… z tobą jestem szczęśliwy… - odłożył gitarę i rozprostował
nogi.
Zarumieniła się, słysząc takie „wyznanie” i schowała twarz w jego włosach.
Coraz częściej McKagan mówił jej, jaka jest dla niego ważna, jakie ma
szczęście, że z nią jest, ale jednak Marta widziała to trochę inaczej. To JA
mam niewiarygodne szczęście, że go poznałam, że mnie pokochał… To JA ciągle
myślę o nim, to JA za nim szaleję… i tak! Zmieniam się dla niego… to dla niego
staję się bardziej śmiała, to dla niego walczę z moimi demonami, dla niego
próbuję podnieść swoją samoocenę… gdyby nie Duff, ciągle kryłabym się w
skorupie, ciągle uważałabym się za kompletnie niegodną uwagi i niezasługującą
na miłość dziewczynę… pomyślała i nagle dotarło do niej, że od pewnego czasu
nie kręci się jej w głowie i nie ma aż tak wysokiej gorączki. Ciekawe… cóż,
trzeba wykorzystać dobre samopoczucie…
- No to jest
nas dwoje, Duff… - szepnęła mu do ucha i dodała – ale ja mam większe szczęście…
- odsunęła się od niego na chwilę i klęknęła tak, że była teraz skierowana na
wprost niego.
- Doprawdy?
– uniósł brwi i sięgnął dłonią w kierunku jej policzka.
- No nie
wierzysz? – zaśmiała się i przemieściła się tak, że klęczała, siadając okrakiem
na jego udach.
Pocałowała
go delikatnie w usta i oparła się dłońmi o jego klatkę piersiową. W jego
orzechowych oczach widziała zdziwienie i nie mogła powstrzymać śmiechu;
położyła czoło na jego ramieniu i głupawo się uśmiechała. Zaskoczony McKagan
nie wiedział, o co chodzi i co dziewczyna zamierza. Kurwa… nie ogarniam… ona
za każdym razem mnie zadziwia! Raz przy byle okazji mi ucieka, raz sama coś
zaczyna i nagle stwierdza, że czas się wycofać i po jakimś czasie zaczyna od
początku! Oczywiście nie miał nic przeciwko, ale dziwiło go to
niezdecydowanie; ponad pół godziny temu rzuciła go z siebie, jednoznacznie
dając do zrozumienia, że na dziś koniec czułości, a teraz znów go kokietuje i
nie do końca świadomie uwodzi. Nie do końca świadomie, bo ona po prostu
odbierała to, jako chęć bycia blisko niego, jako chęć poczucia się bezpieczniej
i odprężenia się. A co tam! Przecież nigdy nie zrozumiem kobiet, to po co
się zastanawiać?! Lepiej, kurwa, się zająć czymś „pożyteczniejszym”. Przejechał
dłońmi wzdłuż jej tali i przegryzł płatek jej ucha, wywołując tym samym ciche
westchnienie dziewczyny. Wplótł palce w jej długie, gęste włosy i nakierował
jej twarz na wprost siebie i zatopił się w długim namiętnym pocałunku, który
żarliwie oddawała. Musiał przyznać, że zdecydowanie wolał taką Martę – Martę,
która poddawała się chwili i uczuciu, która zapominała o swojej chorobliwej
wręcz nieśmiałości, Martę, która skupiała się w tym momencie tylko na nim i
oddalała od siebie jakiekolwiek troski, kłopoty czy omeny, które uparcie nie
dawały jej wytchnienia.
- Hmmm… to
jak z tym swetrem? – zapytał, muskając co chwila ustami jej szyję – On naprawdę
kurewsko przeszkadza! – włożył swoje ciepłe ręce pod materiał i przejechał nimi
kilka razy wzdłuż kręgosłupa, wywołując u dziewczyny dreszcze.
- Zastanowię
się – uśmiechnęła się i przysunęła się bliżej niego, gdy skierował dłonie na
jej ukryty pod stanikiem biust – mmmm… a co w zamian dostanę? – wymruczała, gdy
ścisnął jej pierś i ponownie zaczął obcałowywać jej twarz.
- A
bezinteresowność, Kochanie? – mruknął z zadowoleniem, gdy wyczuł, że jej opór
słabnie i za chwilę całkowicie mu ulegnie – Ok… będzie niespodzianka… -
wyszeptał i jednym ruchem ściągnął z niej sweter – Lubisz niespodzianki? –
zapytał retorycznie i zaczął błądzić wargami i językiem po jej odkrytym
dekolcie, jednocześnie sięgając na jej plecy i szukając palcami zapięcia jej
biustonosza.
Marta
wplotła ręce w jego włosy i pociągnęła jego twarz do góry i zaczęła krótko,
aczkolwiek namiętnie całować go w usta. Rękami sięgnęła do jego koszulki i
szarpiąc ją, szybko zerwała z niego materiał z logo Ramones. Przejechała dłońmi
po jego torsie i przysunęła się do niego jeszcze bliżej, przegryzając jego
wargę. Ogarnęła ją fala bliżej nieokreślonego podekscytowania i śmiałości i
postanowiła w pełni to wykorzystać i nagrodzić Duffa za jego cierpliwość i
wymuszoną wstrzemięźliwość ostatnich kilku dni. Duff skierował ręce w kierunku
jej spiętych włosów i zaczął mocować się z wsuwkami, co nie przychodziło mu z
łatwością. Dziewczyna tylko się zaśmiała i szybko mu pomogła, roztrzepując
swoje gęste włosy.
-
Przekupiłem cię niespodzianką? – zapytał McKagan i przejechał opuszkami palców
wzdłuż jej kręgosłupa, zatrzymując się na zapięciu jej stanika i bez problemu
go rozpinając.
Pocałował ją
przelotnie w usta i zaczął schodzić z całusami coraz niżej, w kierunku jej
pełnego biustu, które uwolnił od, jego zdaniem, zbędnej części bielizny.
Westchnął cicho, gdy drażnił językiem jej dekolt i dłonią uścisnął jej pierś.
Przegryzł jej sutki przy akompaniamencie cichego jęku rozkoszy i z zadowoleniem
zaczął pieścić tę część jej ciała. Przyciągnęła jego twarz bliżej swojej klatki
piersiowej i zaczęła rozpinać pasek od jego spodni, czując jednocześnie, że
chłopak jest już nieźle podniecony.
-A nie
sądzisz, że te spodnie też nam przeszkadzają? – wymruczał jej do ucha i
przejechał dłońmi do jej pośladków, które uścisnął poprzez materiał ciemnych
jeansów.
- Nam? –
przemieściła się trochę, żeby nie klęczeć na jego nogach i uśmiechnęła się
zalotnie – wydaje mi się, panie McKagan, że to PANU przeszkadzają…
- No… na jedno
wychodzi, Kotku – mruknął i pochylając się nad nią, próbował szybko zsunąć z
niej spodnie – mmmm… od razu lepiej – położył ją na podłodze i zaczął jeździć
językiem wokół jej pępka, jednocześnie dłońmi sięgając jej piersi.
- Chodź do
mnie… - szepnęła i pociągnęła go ku swojej twarzy – kocham cię… - wyjęczała,
gdy wsunął rękę w jej majtki i zaczął błądzić po jej wilgotnej z podniecenia
łechtaczce, doprowadzając ją tym samym do dreszczy rozkoszy.
- Obawiam
się… że… ja… kocham cię… bardziej… - wyrzucał z siebie pojedyncze wyrazy,
przesuwając swoje usta coraz niżej w kierunku jej łona.
Po chwili
podniósł się i ściągnął z siebie potargane jeansy. Podniósł dziewczynę i
siadając na skraju łóżka, pociągnął ją za sobą tak, że siedziała na nim
okrakiem prawie naga. Ponownie wpił się w jej piersi, pieszcząc i drażniąc je
ciepłymi wargami i zjechał dłońmi do jej pośladków, przyciągając ją blisko do
siebie. Zastanawiał się, jak długo zdoła jeszcze powstrzymać się przed wejściem
w nią, jak długo zdoła wytrzymać bez zatopienia się w jej ciepłą i mokrą
kobiecość….
W tym samym
czasie Izzy patrzył kompletnie zaskoczony na swojego przyjaciela, który w końcu
podał mu powód swoich dziwnych zachowań. Co on, kurwa, do mnie mówi? Co
jest? Jebane Prima Aprilis?! Do kwietnia jeszcze parę tygodni! Ja pierdolę, on
musi ściemniać!
- Ty… ty
mówisz poważnie?
- Stradlin,
kurwa! Nie patrz na mnie jak na wariata! Wiem, co powiedziałem, wiem, że to
idiotyczne, ale kurwa nic na to nie poradzę! – warknął kudłaty gitarzysta.
Po chuja w
ogóle mu mówiłem? Mogłem zamknąć ryj i udawać, że jest ok! Teraz ma mnie za
idiotę… za pojeba, który jeszcze sobie żartuje! Slash z
nerwami odgarnął włosy z twarzy i przymknął oczy. Był rozdarty – z jednej
strony ulżyło mu, że w końcu się komuś wygadał i mógł wyrzucić z siebie to
wszystko, a z drugiej strony nie chciał, by ktokolwiek miał przewagę nad nim i
nad jego umysłem, że zna jakiś sekret Hudsona, że może w każdej chwili
wykorzystać tę wiedzę przeciwko niemu.
- Ja
pierdolę… Stary, w życiu bym się tego nie spodziewał… - Izzy pokręcił z
niedowierzaniem głową i spojrzał z przerażeniem na przyjaciela – Ale dobrze, że
przynajmniej chcesz to zachować dla siebie… Wiesz, co by się stało, gdyby…
wiesz, że to mogłoby doprowadzić do rozjebu całego zespołu?
- Wiem…
wiem, nie musisz mi tego, kurwa, mówić! – zawołał Slash i poderwał się ze
swojego fotela i zaczął rozglądać się za swoimi papierosami – I żałuję…
cholernie żałuję, że… powinienem… nie powinienem, kurwa, do tego dopuścić!
- Dobra…
spoko, jeśli nic z tym nie chcesz robić to… to względnie jest ok… gorzej
jakbyś… no kurwa… wierz mi, że nie siedziałbym teraz tak spokojnie… -
powiedział w miarę łagodnym tonem Stradlin, wiedząc, że Hudson w końcu wykazał
się zdrowym rozsądkiem i w końcu nie był egoistą.
- Dzięki… -
Slash uśmiechnął się słabo i sięgnął po Danielsa, podając jednocześnie Izzy’emu
Nightraina – Marta cię tutaj przysłała, nie? – widząc, że chłopak potakuje,
dodał – cóż… dobrze, że obaj twierdzimy, że nie musi o tej chujni wiedzieć…
Siedzieli w
jego sypialni, co chwilę upijając alkohol i rozmawiając już na luźniejsze
tematy. Obaj niepokoili się przyszłością zespołu, który w dosłownie każdej
chwili mógł się rozpaść. Nie oszukiwali samych siebie, że wszystko jest w
najlepszym porządku, że mają pełną stabilizację; zdawali sobie sprawę z tego,
że jeśli nie zmienią trybu życia i przyzwyczajeń, w końcu któryś z nich
podzieli los paru ich znajomych, którzy nie dożyli nawet dwudziestych piątych
urodzin; zdawali sobie sprawę z tego, że Steven coraz bardziej zatraca się w
narkotyki, że stopniowo przestawało mu na czymkolwiek zależeć… kiedyś Adlerowi
zależało na rock n’rollu, na seksie i dragach, teraz na pierwszym miejscu była
heroina, kokaina i inne świństwa i daleko, daleko za tym wszystkim seks – na
muzykę zabrakło już praktycznie miejsca. Żaden z pozostałej czwórki zespołu nie
miał na niego wpływu, żadnemu nie udało się niczego na nim wymóc. Jasne,
Slash, zajmuj się Stevenem i jego uzależnieniem i pierdol to, że sam bierzesz! Pomyślał
z sarkazmem mulat i zaśmiał się z własnej głupoty. Wiedział, że jeśli
ktokolwiek z nich może prawić morały Adlerowi, to tylko Axl i Duff, którzy w
obecnej chwili nie ćpali praktycznie wcale; Rose’owi zdarzyło się okazjonalnie
coś wciągnąć, ale to było tak sporadyczne, że nikt nie zwracał na to większej
uwagi. Ale co z tego, skoro Popcorn nikogo nie słucha?!
- Jeszcze do
tego wszystkiego, kurwa mać, Rose! Po chuja się wyprowadził? Nie mógł Everly
sprowadzić tutaj? – zapytał poirytowany Saul – nie widzimy się teraz całymi
tygodniami i weź tu, kurwa, myśl o nowej płycie! – rzucił niecierpliwie,
odpalając kolejnego papierosa – i jeszcze Duff buja sobie w obłokach, kurwa,
ale akurat jego nie winię… też bym się pewnie tak zachowywał, gdybym miał
takiego farta… ja pierdolę… powiedz mi, w czym my jesteśmy od niego gorsi, co?
Czemu on ma takie jebane szczęście, że zechciała go taka zajebista dziewczyna?!
- Kurwa…
Slash, już to wałkowaliśmy… po prostu koleś miał szczęście i tyle! Miał
szczęście, że się zakochał i miał jeszcze większe szczęście, że zakochał się
akurat w Marcie… Ja tam się poniekąd cieszę, że ona z nim jest… weź, kurna,
popatrz, jaka ona jest ostatnio radosna! Jaka uśmiechnięta… póki tak jest, to
niech sobie ją tam McKagan uszczęśliwia, ile chce…
Gitarzysta
tylko przytaknął i dopił swoją whisky i prawie natychmiast sięgnął po następną
butelkę. Jasne, że lepiej, że jest szczęśliwa… ale kurwa… czemu ten gnojek
ma taki fart? A czemu, do chuja, ja tak nie mogę? Czemu w końcu nie mogę
skończyć z dziwkami i się ustatkować? No, kurwa, czemu?! Jestem w czymś gorszy?
Spojrzał na Stradlina, który właśnie opróżnił do końca Nightraina i chciał
mu podać następnego, ale on tylko kiwną przecząco głową.
- Muszę się
zbierać… obiecałem Scotti’emu, że do niego wpadnę… - podniósł się i gdy był już
przy drzwiach, odwrócił się jeszcze i dodał – I… jeśli nie chcesz jakiś kwasów
i dalszych nieporozumień, to weź może chociaż udawaj, że jest ok? Bo ja nie
będę miał siły ciągle pierdolić Macie, że rzekomo nie wiem, o co ci chodzi…
Dwa tygodnie
później zdrowa już Marta zapukała do sypialni Izzy’ego i bez czekania na
odpowiedź weszła do środka. Chłopak siedział z akustykiem na kolanach i
brzdąkał jakieś nieskładne melodie. Podniósł głowę, gdy usiadła na łóżku i
uśmiechnął się do niej; Nie wiedział, co dziś ze sobą zrobiła, ale wyglądała
rewelacyjnie. No i do tego, biło od niej szczęście i radość.
- Cześć,
Braciszku! – rzuciła wesoło i cmoknęła go w policzek.
- Czyżby
Duff z zaangażowaniem się wczoraj tobą zajął? – zapytał ze śmiechem i od
razu dostrzegł, że jej twarz, którą próbowała ukryć włosami, przybrała kolor
dojrzałej wiśni – Czyli tak… - stwierdził, mówiąc bardziej do siebie niż do
niej.
- Izzy! –
jęknęła tylko i dodała – Ciebie to bawi?
- Szczerze?
No… wybacz, ale tak! – wybuchnął śmiechem i zaczął grać na gitarze, nabijając
się z zawstydzonej dziewczyny:
I been thinkin' 'bout
Thinkin' 'bout sex
Always hungry for somethin'
That I haven't had yet
Maybe baby you got somethin' to lose
Well I got somethin',
I got somethin' for you
My way-your way
Anything goes tonight
My way-your way
Anything goes
Thinkin' 'bout sex
Always hungry for somethin'
That I haven't had yet
Maybe baby you got somethin' to lose
Well I got somethin',
I got somethin' for you
My way-your way
Anything goes tonight
My way-your way
Anything goes
Panties 'round your knees
With your ass in debris
Doin' dat grind
with a push and squeeze
Tied up, tied down,
up against the wall
Be my rubbermade baby
An' we can do it all
With your ass in debris
Doin' dat grind
with a push and squeeze
Tied up, tied down,
up against the wall
Be my rubbermade baby
An' we can do it all
- Stradlin!
Natychmiast przestań się ze mnie śmiać! – fuknęła, czerwieniąc się jeszcze
bardziej.
-
Siostrzyczko Isbell… zupełnie nie wiem, o co ci chodzi… - drażnił ją jeszcze
bardziej z ironicznym uśmieszkiem na ustach.
- Ty… ty
okropny człowieku! – udając oburzoną, doskoczyła do niego i na żarty uderzyła
go w ramię – Czemu to robisz?! – wyciągnęła mu gitarę z rąk i usiadła mu na
kolanach.
- Moja wina,
że mnie to bawi? – zaśmiał się i przejechał dłonią po jej zarumienionym
policzku – A po za tym… lubię jak się czerwienisz… a to najprostszy sposób!
- Jesteś
chory psychicznie! – zawołała i wybuchła śmiechem przytulają się do niego.
Objął ją i z
zadowoleniem słuchał jej szczerego śmiechu. Tak bardzo cieszył się, że tak się
zmieniła przez ten rok, podczas którego mieszkała z nimi; cieszył się, że stała
się weselsza, pewniejsza siebie, że rzadziej płakała. Fakt, że nie było to
jeszcze w takim stopniu, o jakim Stradlin marzył, ale wszystko zmierzało ku
lepszemu, teraz jak już Marta była z Duffem. Basista robił wszystko, by ją
uszczęśliwić i by poczuła się przy nim jeszcze bezpieczniej. Wiedział, że
ostatnio nawet częstotliwość jej koszmarów się zmniejszyła, co przyjął z wielką
radością, bo każda jej nieprzespana noc, każde jej roztrzęsienie w nocy i każdy
jej płacz sprawiały mu wewnętrzny ból, sprawiały, że czuł się podle i
kompletnie bezradnie.
- Izzy?
- Hmm? –
mruknął i pogładził ją po włosach.
- Pójdziemy
na spacer? – zapytała i odrywając się od niego, spojrzała na niego tak, jak
zawsze patrzyła, by zmiękczyć mu serce.
- Chciałbym
doczekać chwili, kiedy powiem ci, że nie… - westchnął i dodał – oczywiście… daj
mi piętnaście minut, ok?
Kiwnęła
tylko głową i powiedziała, że będzie czekać w kuchni. Skoczyła do siebie do
sypialni i wzięła stamtąd kurtkę i udała się na parter. Usłyszała, że ktoś jest
w ich kuchnio-jadalni i zajrzała do niej. Zastała w niej Slasha zaciągającego
się papierosem i pijącego whisky. Usiadła na parapecie i spojrzała na chłopaka;
od pewnego czasu miała wrażenie, że albo Hudson wraca do normy, albo próbuje
udawać, że wszystko jest ok… tylko nie wiedziała, która opcja jest bardziej
realna i bliska prawdzie.
- Cześć… -
przywitał się po kilku chwilach i podszedł do niej, całując ją w czoło – Co
tam, Dziecino? – usiadł przy niej i zapatrzył się w jakiś punkt ponad jej
ramieniem.
- Dobrze,
dobrze… - przyjrzała mu się uważniej i zapytała – A u ciebie wszystko w
porządku?
- Ta… nie
widać? – jasne… jak chuj! Ja pierdolę! Udaję, że jest ok, żeby nie
rozpierdalać wszystkiego, a i tak gówno z tego wychodzi! – No, Mała! Serio
jest wszystko w porządku… - uśmiechnął się niezbyt szczerze i myślał nad tym,
co mógłby jeszcze powiedzieć, ale wybawił go Izzy, który właśnie pojawił się w
pomieszczeniu.
- O Slash!
Czy Axl się w końcu dziś pojawi? Mieliśmy się zająć w końcu nowym materiałem…
- No… chyba
tak… to znaczy… jak go widziałem w tamtym tygodniu, to mówił, że to aktualne…
- Ok… więc
na wszelki wypadek zatrzymajcie Adlera w domu – rzucił i zwrócił się do Marty –
idziesz, Mała Isbell?
- Kurwa, ja
cię naprawdę zabiję! – zeskoczyła z parapetu i śmiejąc się wyszła za
chłopakiem.
Udali się do
parku i usiedli na ławce. Marta właśnie zdała sobie sprawę z tego, że dokładnie
rok temu siedziała w tym samym parku i z tym samym człowiekiem; że dokładnie
rok temu Izzy ją „uratował” i że wyciągnął ją z bagna, którym było niewątpliwie
nocowanie na ulicy. I wtedy głupia, szukałam jakiegoś ukrytego sensu w jego
bezinteresowności… wtedy bałam się wszystkiego i wszystkich… Uśmiechnęła
się sama do siebie i przytuliła się, do chłopaka, który od razu pocałował ją w
czoło.
- Kocham
cię, wiesz? – zapytała retorycznie i dodała – wiesz, że rok temu los się do
mnie uśmiechnął? Że rok temu spotkałam moje szczęście? I dzięki temu poznałam
Duffa?
- Rok? To
było rok temu? Boże… jak ten czas leci! – zawołał zaskoczony i chciał coś
powiedzieć, ale podeszła do nich jakaś ośmio-dziewięcioletnia dziewczynka –
Tak? – zwrócił się do niej w miarę uprzejmie i czekał.
- Bo… bo
czy… mogę prosić pana o podpis? – wyciągnęła w jego kierunku zeszyt i odgarnęła
do tyłu swoje dwa długie warkocze z kokardkami na końcach.
Marta
spojrzała najpierw na dziewczynkę później na zaskoczonego Stradlina i
uśmiechnęła się rozbawiona. To przecież jeszcze dziecko, a już słucha takiej
muzyki i rozpoznaje gitarzystę rytmicznego Najniebezpieczniejszego Zespołu Świata!
Musi mieć chyba „dobre” wzorce w domu! Zaśmiała się i widząc, że Izzy
siedzi jak sparaliżowany i nic nie mówi. Nie spodziewał się, że kiedykolwiek
będzie miał podpisywać się na kartce tak młodemu człowiekowi.
- Tak, tak,
podpisze – Marta szturchnęła chłopaka w ramię – No, Izzy, obudź się!
- Już.. tak…
- oprzytomniał i wziął od dziewczynki zeszyt – To… dla kogo?
- Dla mnie!
– odpowiedziała pewnie i gdy się uśmiechnęła na jej policzkach pojawiły się
słodkie dołki.
- No ok… a
jak masz na imię? – zapytał rozśmieszony.
- Lily… -
zawołała i wyciągnęła rękę, by ją uścisnął.
Marta oparła
czoło o ramię Stradlina i próbowała powstrzymać wybuch śmiechu. Ta mała była
rewelacyjna! Bezpośredniość, jaką cechowały się dzieci, była czymś
rozbrajającym i tak szczerym, że nie sposób było odmówić tej Lily podpisu,
który właśnie składał Izzy w jej zeszycie do języka angielskiego.
- Lily,
Kochanie, nie przeszkadzaj państwu! Tyle razy cię prosiłam, żebyś nie
zaczepiała ludzi! – podbiegła do nich jakaś młoda kobieta, mniej więcej w wieku
Stradlina – Przepraszam, że mała tak… - zaczęła przepraszać parę siedzącą na
ławce, ale córeczka szybko jej przerwała.
- Mamo! Ale
to jest pan Izzy! – oburzenie na jej twarzy jeszcze bardziej zaskoczyło
gitarzystę – Pan Izzy z Guns n’Roses! Nie poznajesz?
Matka
spojrzała na nią niepewnie i odwróciła wzrok na chłopaka i wytrzeszczyła oczy.
Mimo, że nie interesowała się muzyką rockową w takim stopniu, by rozpoznawać
członków poszczególnych zespołów, to Guns n’Roses znała bardzo dobrze. Wszystko
za sprawą jej męża, który był wielkim fanem zespołu i zaraził ich ośmioletnią
córeczkę Lily tą „pasją”.
- Mój mąż
uwielbia pański zespół, był nawet na kilku waszych koncertach i chciał zabrać
tak Lily, ale oczywiście się nie zgodziłam… jest na to za mała – powiedziała i
złapała dziewczynkę za rękę – Skarbie, musimy już iść… przeszkadzamy…
- Nieprawda!
Zobacz, pan Izzy się uśmiecha i dał mi swój podpis! – zawołała i dodała patrząc
na Martę – a panią też znam! Pani jest z panem Duffem… pani też mi się
podpisze? – wyciągnęła w jej kierunku zeszyt.
- Lily!
Proszę cię! Daj spokój i chodź już… jesteś niegrzeczna! – kobieta spojrzała
przepraszająco na nich i dodała – Bardzo państwa przepraszam, naprawdę…
- Ale nie
szkodzi, nic się nie stało – powiedziała szybko Marta – ma pani naprawdę
sympatyczną córeczkę…
Izzy
podpisał się jeszcze raz w tym zeszycie, tym razem dla ojca dziewczynki i z
uśmiechem pożegnał się z chyba ich najmłodszą „znaną” im fanką. Jak tylko
matka, ciągnąc za sobą dziecko, oddaliła się, Marta wybuchła głośnym śmiechem,
patrząc z politowaniem na Stardlina. Chłopak pokręcił z niedowierzaniem głową i
popatrzył na oddalającą się niechętnie Lily. Kurwa… słucha nas takie małe
dziecko? Myślałem, że gramy rocka, którego słucha młodzież, dorośli… ale
dzieci? Chciałoby się dodać takie słodkie dziecko, bo niewątpliwie
dziewczynka była ujmująca i zupełnie niepasująca na taką względnie ostrą
muzykę, którą grali Guns n’Roses!
- Stradlin,
nie spodziewałam się, że macie takie słodkie fanki! Jak sądzisz powinnam być
zazdrosna o Duffa? – zaśmiała się dziewczyna, patrząc z premedytacją na
rozkojarzonego chłopaka.
- Ej!
Nabijasz się ze mnie! – oburzył się – Fajnie wiedzieć, że takie dzieci już
czują rock n’rolla… będziemy mieć godnych następców!
- No tak,
tak… - uśmiechnęła się i cmoknęła go w policzek – Wiesz… nie po to cię tutaj
ściągałam, żebyś rozdawał autografy… chciałam pogadać…
- No
strzelaj… - zachęcił ją i trochę spoważniał.
- Chodzi o
Slasha… rozmawiałeś z nim… i dowiedziałeś się czegoś?
Tak… chyba
pierwszy raz cię okłamię, Siostrzyczko… kurwa! Umówiliśmy się ze Slashem, że
nikt się nie dowie, o co mu chodzi i zajebiście zgadzam się z nim, że to
najlepsze wyjście… Zapewnił ją, że już jest ok, a Hudson miał tylko
chwilowe załamanie, o którym nie chciał mówić dziewczynie. Dodał jeszcze, że to
nie było nic poważnego i że gitarzysta sam się śmiał ze swojej głupoty. Ta…
bardzo było mu do śmiechu… kurewsko wręcz! Ja pierdolę, co za chora sytuacja!
-
Marta… naprawdę jest w porządku, tak? – złapał ją za ramiona i odwrócił w
swoją stronę – Slash miał gorszy czas, ale jest ok i nie masz się czym
przejmować…
- Skoro tak
uważasz… ale wydaje mi się, że… że on coś jednak coś ukrywa…
- To źle ci
się wydaje, Malutka – uciął szybko i pomyślał, że mimo wszystko dziewczyna ma
kurewską intuicję, która jej nie zawodzi – wiesz co? Umówiłem się z Bachem po
południu… przejdziesz się ze mną? Pogadacie sobie z Marią… posłuchasz jej
narzekań, że jest coraz grubsza i że zabije Sebastiana jak tylko urodzi… i w
ogóle…
Zaproponował
to, bo miał nadzieję, że spotkanie ze znajomymi jakoś odgoni ją od myślenia o
Slashu, jego problemach i próbach wkręcania jej, że jest wszystko w najlepszym
porządku. Kurwa… Hudson, musisz być bardziej przekonywujący! Mała jest za
inteligentna i spostrzegawcza, żeby nie zauważyć, że udajesz! Skarcił
Slasha w myślach i wyciągnął Martę z parku zmierzając powoli w kierunku
mieszkania wokalisty Skid Row, które od paru miesięcy dzielił ze swoją ciężarną
narzeczoną.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz