Komanetarzy 26
i pobiłam rekord w długości! prawie 16 wordowskich stron :P
hmmm w końcu jestem jako tako zadowolona z tego co napisałam... ^^
ok... nie będę więcej pierdolić... czytajcie, komentujcie, polecajcie dalej jeśli chcecie...
hmmm w końcu jestem jako tako zadowolona z tego co napisałam... ^^
ok... nie będę więcej pierdolić... czytajcie, komentujcie, polecajcie dalej jeśli chcecie...
***
- Nie! Puść
mnie… - wyjęczała dziewczyna i szybko otworzyła oczy – nie… nie… - rozejrzała
się po pomieszczeniu, w którym się znajdowała i po jej policzkach popłynęły
łzy.
Boże…
uspokój się, to tylko kolejny pieprzony sen! Powiedziała do siebie i
zadrżała. To było tak cholernie realne… tak strasznie realne, że brunetka, nie
potrafiła powstrzymać szlochu, który wstrząsnął jej ciałem, gdy przeżywała cały
dramat sprzed roku jeszcze raz.
- Kurwa… -
wyszeptała i podniosła się z łóżka.
Próbowała
szybko się uspokoić, jednak ciągle się trzęsła i spazmatycznie łapała powietrze.
W normalnych warunkach za pewne w jej pokoju właśnie siedziałby Slash, ale
jeśli dobrze się orientowała, chłopak poszedł najpierw do baru, a później miał
zahaczyć o burdel. Marta wiedziała, że nawet jeśli by się teraz położyła, to na
pewno nie zaśnie, a bez sensu leżeć w łóżku i cały czas trząść się ze strachu i
psychicznego bólu. Dlatego też po chwili wyszła na korytarz i udała się
schodami w dół do sypialni czarnowłosego gitarzysty Guns n’Roses, który był dla
niej jak brat; brat, którego nigdy nie miała, a o którym zawsze marzyła. Weszła
bez pukania, bo zdawała sobie sprawę z tego, że chłopak i tak śpi i jej nie
usłyszy. I faktycznie leżał pogrążony w spokojnym śnie i nawet się nie
poruszył. Ale kurde… co teraz? Mam go obudzić, jak małe pięcioletnie
dziecko, które nie może spać i które chce być blisko rodziców? Mam po prostu
się położyć obok czy usiąść w fotelu i tyle? Zupełnie nie wiedziała, co
zrobić i gdy postanowiła go nie niepokoić, zauważyła, że uchylił lekko oczy.
- Co się
dzieje? – wybełkotał półprzytomnym głosem i podniósł się trochę, opierając się
na przedramieniu.
Zaspanymi
oczami zobaczył Martę, która po cichu podeszła do jego łóżka, więc przesunął
się kilkanaście centymetrów, domyślając się, o co jej chodzi. Szybko wślizgnęła
się na zrobione przez niego miejsce i jak tylko Izzy przykrył ją kołdrą,
rozszlochała się do reszty, wtulając się w jego klatkę piersiową. Uczepiła się
jego koszulki i mocząc ją rzewnymi łzami, łkała cicho. Stradlin przymknął oczy
i przyciągnął dziewczynę bliżej siebie. Z biegiem czasu nauczył się nie pytać,
o co chodzi, bo wiedział, że prędzej czy później sama bez żadnych nacisków mu
powie. Chciał tylko, by jak najszybciej się uspokoiła i przestała płakać. Każda
uroniona przez nią łza, była jak niewidzialny sztylet, który bez najmniejszego
ostrzeżenia i delikatności ranił jego serce. Był kompletnie bezradny i to
irytowało go jeszcze bardziej. Bo co mógł zrobić? Powiedzieć idiotyczne „nie
płacz”? Przytulić i wyszeptać „będzie dobrze”? Gówno prawda! Nic nie będzie
ok, dopóki ona nie pozbędzie się tych jebanych koszmarów… dopóki nie przestanie
budzić się ze strachem! Ja pierdolę! Co mam zrobić, żeby jej pomóc?
- Ciii…
Serduszko… jestem przy tobie… - wymruczał z żalem do jej ucha i pogładził ją po
plecach.
- Izzy… to
było… t-to t-takie… ja…czułam s-się jakbym t-tam znów była… ja… c-czułam j-jak
m-mnie uderzył… j-jak… jak z-zdarł z… ze mnie… jak… u-ubranie… c-czułam… -
jąkała się i gdy doszła do najgorszego momentu, głos uwiązł jej w gardle i już
nic prócz szlochu nie wydobyło się z jej ust.
Stradlin
zacisnął zęby i mimo, że bardzo tego nie chciał, oczami wyobraźni zobaczył
wszystko to, o czym powiedziała i nie dokończyła mówić dziewczyna. Przełknął z
trudem ślinę i objął szczelniej ciało brunetki, które zaczęło spazmatycznie drżeć.
Miał głupią nadzieję, że jego bliskość jakoś załagodzi koszmarny stan, w jakim
właśnie była Marta. Wierzył, że ona poczuje się bezpieczniej, jeśli tylko
otoczy ją ramionami; jeśli pogłaska ją po głowie i wyszepta parę uspokajających
słów. W sumie poniekąd miał rację, jednak co z tego, że przy nim dziewczyna
czuła się stabilniej i pewniej, skoro to było tylko czasowe? Przecież nie mogła
go mieć przy sobie cały czas! Przecież to, że teraz mogła zatopić się w jego
ramionach i uciec od strachu i jej koszmarów, nie znaczyło, że za klika czy
kilkanaście godzin znów coś jej tak nie przerazi… nie znaczyło to, że już go
nie będzie potrzebować. Izzy ucałował ją w czubek głowy i zaczął mruczeć utwór
Rolling Stones’ów, mając nadzieję, że uśpi tym dziewczynę.
But Angie, Angie,
you can't say we never tried
Angie, you're beautiful,
Angie, you're beautiful,
but ain't it time we said good-bye?
Angie, I still love you,
Angie, I still love you,
remember all those nights we cried?
All the dreams we held so close
seemed to all go up in smoke
Let me whisper in your ear:
Angie, Angie,
Let me whisper in your ear:
Angie, Angie,
where will it lead us from here?
Oh Angie don't you weep
All your kisses still taste sweet
I hate that sadness in your eyes
All your kisses still taste sweet
I hate that sadness in your eyes
But Angie, Angie
Ain't it time we said goodbye?
With no loving in our souls
And no money in our coats
You can't say we're satisfied
But Angie, I still love you, baby
Everywhere I look I see your eyes
There ain't a woman that comes close to you
Come on baby dry your eyes...
Come on baby dry your eyes...
Powoli
zaczęła się uspokajać, ale wciąż była roztrzęsiona i wciąż kurczowo zaciskała
dłonie na koszulce chłopaka. Wciąż nie mogła pozbyć się z głowy tych strasznych
obrazów. Było jej zimno i szybko otoczyła Izzy’ego ramionami, by móc się jakoś
ogrzać.
- Nie… nie idź! Zostań, błagam! – zawołała cicho z desperacją w głosie, gdy
Stradlin puścił ją i wyswobodził się z jej objęć.
- Spokojnie… zaraz wracam… - szepnął i podszedł do szafy, wyciągając stamtąd
jedną ze swoich koszul flanelowych.
Podał dziewczynie, która z wdzięcznością w oczach, naciągnęła ją na siebie.
Położył się na plecach i przyciągnął do siebie Martę. Ułożyła głowę na jego
piersi i próbowała zasnąć, co nie wychodziło jej najlepiej. Mimo bliskości i poczucia
bezpieczeństwa, jakie czuła, będąc przy gitarzyście, najnormalniej w świecie
bała się zasnąć; bała się tego, że ponownie znajdzie się w świecie, w którym
ktoś ją z premedytacją krzywdzi. Wiedziała też, że póki ona nie odpłynie w
objęcia Morfeusza, Izzy na pewno nie zmruży oka i poczuła dziwne wyrzuty
sumienia. Znów nie będzie przeze mnie spać… znów będzie chodził
półprzytomny, bo zaczęłam panikować… kurwa… mogłam zostać u siebie albo… albo
iść do Duffa, ale… No właśnie… w wypadku McKagana było jedno „ale”; Nie
chciała torturować chłopaka swoim towarzystwem w jego łóżku, bo było
oczywistym, że musiałby grzecznie leżeć koło pociągającej go kobiety. Było mało
prawdopodobne, że zdołałby się całkowicie kontrolować, że zdołałby zapanować
nad swoim popędem.
- Izzy… - szepnęła po około dwóch godzinach i podniosła trochę głowę, by móc na
niego spojrzeć.
- Tak, Malutka?
- Przepraszam…
- Hej… no co ty? – uniósł się i spojrzał na nią pytająco.
Usiadła na łóżku i skrzyżowała nogi. Nie wiedziała, co ma powiedzieć i po
prostu milczała. Chłopak dołączył do niej i ponownie zadał pytanie, unosząc
brwi.
- No… przyłażę tutaj, beczę… nie daję ci spać tyle czasu… i… i rozczulam się
nad sobą jak… jak popieprzona, jakbym tylko ja miała problemy…
- Daj spokój… nie gniewam się przecież… - odgarnął jej poczochrane włosy z
twarzy i dodał – skoro oboje nie śpimy to… może pogramy na gitarze? –
uśmiechnął się i sięgnął po swojego akustyka.
- Kurwa… co za debil położył to tak wysoko! – warknęła i stojąc na palcach,
próbowała sięgnąć paletkę z tabletkami przeciwbólowymi z szafki.
Oczywiście jej niski wzrost nie pozwolił jej na to, jednak z frustracją nie
poddawała się. Po kilku minutach poczuła na swoim biodrze dłoń, a jej szyję
otulił ciepły oddech. Chłopak sięgnął na oślep po pudełko z lekiem i położył je
na blacie. Ręka powędrowała w okolice tali dziewczyny, a jego usta zaczęły
muskać wrażliwą skórę na jej karku. Jednak po chwili przerwał te czułości, bo
zauważył, że Marta zamiast się rozluźnić, wyraźnie się spięła i nerwowo zaczęła
skubać mankiet swojej koszuli.
- Co jest,
Kochanie? – wymruczał jej do ucha i splótł ręce na jej brzuchu.
- N-nic,
Duff… wszystko, ok… - rzuciła szybko i wyślizgnęła się z jego objęć.
Połknęła
dwie tabletki, z nadzieją, że jej potworny ból głowy szybko minie i zajęła się
przygotowywaniem obiadu. Czuła, że chłopak ją obserwuje, że wodzi za nią
wzrokiem po całej kuchni i że najchętniej by ją teraz objął i całował. Nie
mogę Duff… cholera nie mogę! Nie chciała go ranić brakiem wyjaśnień i
uciekaniem od jego dotyku, ale nie była też w stanie powiedzieć mu, o co jej
chodzi. Westchnęła ciężko i zaczęła poprawiać wsuwki, spod których wydostało
się kilka kosmyków długich, ciemnobrązowych włosów.
- Zrobisz mi
kawy? – zapytała cicho, nawet nie patrząc na niego.
Bez słowa
sięgnął po odpowiednią puszkę, postawił wodę i ponownie usiadł na parapecie,
tym razem z butelką wódki. Co się, cholera, stało? Przecież się tak nie
zachowywała! Przecież było wszystko ok… wszystko się tak zajebiście układało! A
teraz? Kurwa, ucieka mi od samego rana i wygląda jakby się bała, gdy ją
dotykam… Podszedł do niej jeszcze raz i położył jej dłonie na ramionach.
Zadrżała i momentalnie napięła mięśnie, jak zawsze w stresującej sytuacji.
Zaczął pomału rozmasowywać jej kark, w nadziei, że to ją jakoś rozluźni i
przestanie być taka spięta.
- Zostaw…
- Hej… no co
się dzieje? Czemu od rana jesteś taka…
- Zostaw
mnie, kurwa! – krzyknęła z nerwami i wyszarpnęła mu się – Tak trudno
zrozumieć?!
- Ale ja nic
nie… - zawołał za nią, ale już jej nie było w kuchni.
Oparł się o
blat i z niedowierzaniem patrzył na drzwi. No nic, kurwa, nie zrobiłem! Do
chuja, czemu traktuje mnie jak intruza? Czemu? Sięgnął po wódkę i jednym haustem
opróżnił ponad połowę. A może… może ona wcale mnie nie kocha? Może w końcu
to zrozumiała i nie umie się wycofać? W głowie Duffa zaświtał chyba
najczarniejszy scenariusz i desperacko pokręcił głową. T-to jest, kurwa
niemożliwe!
- O co
poszło tym razem? – w pomieszczeniu pojawił się Slash i rzucił Duffowi
przeciągłe spojrzenie.
- Żebym
wiedział… - westchnął i dodał – za każdym razem jak ją dzisiaj dotknę, ucieka
jakbym kurwa gryzł i jeszcze na mnie warczy…
- Mhm… może
ma gorszy dzień… - kudłaty gitarzysta powiedział to tonem, jakby była to
najoczywistsza rzecz na świecie – przejdzie jej…
- A może… -
urwał na chwilę i podzielił się z nim swoimi obawami – może ona nic do mnie nie
czuje i teraz nie wie, jak się z tego wszystkiego wykręcić?
Slash
spojrzał na niego z politowaniem i podał mu Danielsa, mówiąc, żeby się napił,
bo pierdoli od rzeczy. McKagan jednak się nie uspokoił i ciągle w głowie
krążyły mu ponure myśli.
- To jej? –
zapytał Hudson, wskazując na kupek z ciepłym płynem – zaniosę jej i spróbuję jakoś
pogadać…
Udał się
pomału do jej pokoju i bez pukania wszedł. Marta siedziała przy oknie i
szkicowała nerwowo jakiś rysunek. Podszedł do niej i zakomunikował jej, że
przyniósł jej kawę. Usiadł koło niej i spytał, czy mogliby chwilę porozmawiać.
- Rozmawiamy…
- No to
popatrz może na mnie i przestań rysować – dotknął jej dłoni, w której dzierżyła
ołówek i ze zdziwieniem zauważył, że zadrżała – ej… co jest?
- Nic… -
przeklęła się w myślach i dodała jak gdyby nigdy nic – no… więc o czym chcesz
gadać?
Slash
zamyślił się przez chwilę i ponownie wyciągnął w jej kierunku rękę, kładąc ją
na ramieniu. Dziewczyna prawie natychmiast wstała pod pretekstem schowania
swojego szkicownika do szuflady komody. Co ty odpierdalasz? Hudson nie
dał za wygraną i łapiąc ją za przedramię, posadził ją naprzeciwko siebie.
Położył dłoń na jej kolanie i lekko pochylił się w jej kierunku.
- Co jest? –
pokiwała tylko głową, co miał znaczyć, że jest ok – Boisz się czegoś? Czemu
się, kurwa, trzęsiesz?
Dopiero
teraz dotarło do niego, że nie tylko Duffa tak unikała. Ona unikała każdego… i
pieprzonego McKagana i Axla, który przypadkowo wpadł dzisiaj na nią i teraz
jego!
- Słuchaj…
to, że Duffowi nie pozwolisz się dotknąć to… ok, może się pokłóciliście czy
coś, ale kurwa przecież ja ci nic nie zrobiłem! Czemu się wyrywasz i wyglądasz
jakbyś za moment miała uciec z krzykiem? – odgarnął jej włosy z czoła i
zatrzymał dłoń na jej policzku.
- Slash…weź
tą rękę, proszę – powiedziała cicho i poczuła jak jej serce nerwowo kołacze się
między żebrami – dajcie mi dziś spokój, błagam… - spuściła wzrok na swoje
pomalowane paznokcie i po jej twarzy spłynęło kilka łez.
- Dziecino…
no nie płacz mi tutaj… - szepnął i szybko cofnął rękę – tylko… co się stało?
Ponownie
trzepnęła niecierpliwie głową i ukryła twarz w dłoniach. Oddychała głęboko, by
się uspokoić i nie rozpłakać i by jej serce zwolniło choć trochę. Zaniepokojony
Hudson nie mógł się powstrzymać i przyklękając przy niej, złapał ją za ramiona.
- Saul… -
jęknęła i ponownie przeszył ją dreszcz – ja… bo…
- No
słucham, Dziecinko… - przysiadł koło niej i spojrzał jej w oczy.
- R-rok
t-temu… ja… - przytuliła twarz do jego loków i zaczęła szlochać – p-pamiętam
jakby… jakby wczoraj… rok… że on, że… Slash… j-ja nie umiem… ja nie… chciałabym
z-zapomnieć, że rok temu, że on m-mnie… że z-zgwałcił… - wyrzucała z siebie
urywane słowa, które w żaden sposób nie chciały ułożyć się w normalne zdanie.
Ach… więc o
to chodzi… o ten pierdolony gwałt! Hudson objął ją delikatnie i uspokajająco jeździł
ręką po jej plecach. W jednej chwili wszystko stało się jasne, w jednej chwili
zrozumiał jej dziwne zachowanie. Nie wiedział, jak czuje się tak skrzywdzona
kobieta, ale domyślił się, że pewnie dlatego bała się jakiegokolwiek dotyku,
nawet tak niewinnego jak zwykłe muśnięcie dłoni. Pewnie dlatego tak uciekała od
nich przy każdej możliwej okazji, dlatego tak drżała – najnormalniej w świecie
przypominała sobie tego skurwiela i w strachu i roztargnieniu zapominała, że
przecież oni jej nie skrzywdzą.
- Duff nie
ma pojęcia, prawda? – zapytał cicho i czując, że potakująco kiwa głowę, dodał –
No to… lepiej mu powiedz, bo koleś myśli, że go nie chcesz… - spojrzała na
niego pytająco z oczami pełnymi łez – Mówię, jak jest… ale…Młoda… czemu nie
mówiłaś wcześniej?
Wzruszyła
ramionami i otarła policzki. Czemu im nie powiedziałam? A co miałam
powiedzieć? „Cześć chłopaki, dziś mnie nie dotykajcie, bo rok temu zostałam
zgwałcona”? Super… ale… czemu Duff wymyśla takie rzeczy? Czemu ubzdurał sobie,
że go nie kocham?
- Już ok? –
zapytał po chwili Slash i po twierdzącej odpowiedzi, ucałował ją w czoło i
wstając, dodał – To… ja się będę zbierał, mam parę spraw do załatwienia na
mieście…
- Dziękuję…
- powiedziała tylko i sięgnęła po swoją kawę, która była już letnia.
Wypiła
spokojnie swoją codzienną dawkę kofeiny i przypomniała sobie, że zaczęła robić
obiad, gdy tak chamsko potraktowała McKagana. Jak już zaczęłam, to
wypadałoby skończyć… pomyślała i udała się na dół do pustej kuchni.
I took a walk down a road
Its the road I was meant to stay
I see the fire in your eyes
But a mans got to make his way
So are you tough enough for my love
Just close your eyes to the heaven above
Im coming home
Im coming home
I took a ride in a world
Ill be spinnin for the rest of my life
I feel your heart beatin baby
Ooo sometimes it cuts like a knife
So are you tough enough for my love
Just close your eyes to the heaven above
Im coming home
Im coming home
Im coming home
Where your love tonight can shine on me
Im coming home
Where your lovin arms can set me free
Its the road I was meant to stay
I see the fire in your eyes
But a mans got to make his way
So are you tough enough for my love
Just close your eyes to the heaven above
Im coming home
Im coming home
I took a ride in a world
Ill be spinnin for the rest of my life
I feel your heart beatin baby
Ooo sometimes it cuts like a knife
So are you tough enough for my love
Just close your eyes to the heaven above
Im coming home
Im coming home
Im coming home
Where your love tonight can shine on me
Im coming home
Where your lovin arms can set me free
Mruczała
pod nosem i nawet nie zauważyła, że w kuchni pojawił się Izzy, który rozsiadł
się na parapecie i uważnie śledził każdy jej ruch.
- Nie
sądziłem, że kojarzysz Cinderellę…
- Boże! –
Marta słysząc jego głos, aż podskoczyła – Nie rób tak więcej! – skarciła go i
odpowiedziała na pytanie – znam, znam… czemu miałabym nie znać?
- Ja tam nie
wiem, czego się słuchało w twoim kraju… poza tym to glam!
- Ok… glam
rock nie pasuje do mnie tak samo jak punk, ale co z tego? Mam słuchać jakiegoś
gównianego popu, bo bardziej pasuje do mojego wyglądu? A może jestem jakaś
plastikowa hmm?
- Nic z tych
rzeczy – zaprzeczył szybko i zapytał – co zrobiłaś Duffowi, że chodzi jak zbity
pies? Przez chwilę myślałem, że koleś mi się pobeczy! – zaśmiał się z własnej
inwencji twórczej w ocenie stanu basisty i po chwili słuchał dość kiepskiego
tłumaczenia Marty.
Rozmawiając
z Izzy’m szybko skończyła przygotowywać obiad i od razu pojawił się Axl, który
ciągnął za sobą naćpanego Stevena i Duff, który faktycznie miał wyjątkowo
nieszczęśliwą minę. Uśmiechnęła się do niego ciepło, żeby jakoś poprawić mu
humor, co nie wyszło jej najlepiej i podała chłopakom talerze. Zjedli w
zawrotnym tempie i Rose jak tylko przełknął ostatni kęs, wybiegł z kuchni,
mówiąc, że umówił się z Everly. Adler wyburczał kilka słów i biorąc z szafki
wódkę, wrócił do swojego pokoju.
- To… ja
może pójdę się przejść… - rzucił spokojnie Stradlin, widząc, że Marta chyba
chce zostać z Duffem sama.
Dziewczyna
uśmiechnęła się pod nosem i podziękowała Bogu, że czasem Izzy wykazuje się
intuicją i potrafi zrozumieć ją bez słów. Przesiadła się tak, by siedzieć obok
swojego chłopaka i spojrzała mu w oczy. Widziała w nich cholerny smutek i żal i
od razu poczuła wyrzuty sumienia. Cholera… mogłam być milsza wcześniej, a
nie tak… kurwa!
- Duff…
- Jeśli
chcesz mi powiedzieć, że to była pomyłka… po prostu to powiedz… postaram się
zrozumieć – wbił wzrok w jej ułożone na udach dłonie i zamilkł.
- Duff, no
co ty… - coś ty idioto zrobiła?! – oczywiście, że chcę z tobą być! Ja…
przepraszam, że taka byłam… ja nie wiedziałam, jak mam sobie poradzić z… no… -
urwała i wzięła głęboki oddech – dokładnie rok temu t-ten facet mnie z-zgwałcił
i… i cholera zupełnie mi odbiło! Wszystko mi dziś przypomina t-to… - podniosła
podbródek basisty i zmusiła go do spojrzenia w oczy – przepraszam, naprawdę nie
chciałam…
McKagan
siedział jak zahipnotyzowany i patrzył na nią, nie wiedząc, co powiedzieć.
Czegoś takiego się nie spodziewał. Przyjął, że taki dziwny stan Marty jest
wynikiem jakiegoś jego niefortunnego gestu, czy słowa; że jej dzisiejsze
zachowanie to jego wina. Czy ona kiedykolwiek o tym zapomni? Albo czy
chociaż da radę się z tym pogodzić?
- Chodź do
mnie, Kochanie… - powiedział do niej i pociągnął ją za rękę, by usiadła mu na
kolanach – nie rób tak więcej, proszę… - oplótł ręce wokół jej tali i zaczął
wodzić nosem po jej szyi, wdychając jej zapach.
Marta
przymknęła oczy i mimowolnie zadrżała. Pieprzone łaskotki! Wstyd
przyznać, ale to była szczera prawda; skóra dziewczyny była tam strasznie
delikatna i przy każdym drobnym ruchu Duffa, powstrzymywała się, by nie
wybuchnąć śmiechem. Po chwili basista przerwał ją drażnić i pocałował ją
przelotnie w usta. Dłonie mimowolnie powędrowały mu pod koszulkę brunetki i
zaczęły kreślić bliżej nieokreślone wzory na plecach dziewczyny. Marta zaśmiała
się i zawołała:
- Dziś jakiś dzień czułości pana McKagana?
- Mmmm –
wymruczał tylko i przystąpił do dalszego „torturowania” szyi swojej dziewczyny,
tym razem wargami – co ja poradzę… że jesteś taka piękna… słodka… pociągająca?
– co chwilę przerywał swoją wypowiedź, by musnąć ustami jej gładką skórę.
-
Oczywiście, oczywiście… ciekawe w jakim świecie… - powiedziała niezbyt
przytomnie – Duff! Kurwa, co ty robisz? – wykrzyknęła, gdy jego ręce
wyślizgnęły się spod materiału i jak gdyby nigdy nic zaczęły wyciągać wsuwki z
włosów Marty.
- Lubię jak
masz rozpuszczone… - wytłumaczył się jak przedszkolak, który coś zbroił.
- Człowieku…
kiedyś mnie wykończysz… - westchnęła i trzepnęła kilka razy głową, by
rozprostować swoje długie, gęste kudły, jak często o nich mówiła – Lepiej? – Ciekawe
po co się rano męczyłam tyle czasu, żeby je jakoś upiąć…
Mruknął pod
nosem coś, co miało brzmieć jak potwierdzenie i ponownie ją objął. Dziewczyna
siedziała z zamyśleniu na jego kolanach i zastanawiała się, gdzie podział się
stary McKagan. Gdzie do cholery jest basista Najniebezpieczniejszego Zespołu
Świata? Gdzie jest chłopak, który nie szanuje nikogo i niczego? No może poza
swoją rodziną… Gdzie muzyk, który pieprzy wszystko, co tylko rozłoży przed nim
nogi? Oczywiście nie uskarżała się na tą mentalną zmianę Duffa, bo czuła i
troskliwa strona chłopaka bardzo się jej podobała; jednakże nie potrafiła
zrozumieć, jak można się tak zmienić. Z tego, co mówił Slash, on nawet na
dziwki nie chodzi… kurczę jakby ktoś mnie zapytał, czy jestem w stanie uwierzyć
w jego wierność, zdecydowanie powiedziałabym „nie”! A Hudson na pewno mówił
prawdę! McKagan NAPRAWDĘ postanowił się zmienić w kochającego, oddanego i
wiernego faceta! On! Duff McKagan, członek Guns n’Roses! Skoro on potrafi i
chce zmiany, to kto nie mógłby się zmienić?
- Kurwa, musicie się wszędzie obściskiwać? Ja pierdolę… kurwa jakbyście nie
mogli iść do siebie! – warknął Steven, który znikąd pojawił się w pomieszczeniu
– Ja z dziwkami przynajmniej chodzę do siebie do pokoju!
W jednej
chwili wszystkie mięśnie wysokiego farbowanego blondyna napięły się nerwowo i
tylko obecność Marty na jego kolanach powstrzymała go od rzucenia się na
swojego przyjaciela. Dziewczyna tylko pytająco na niego spojrzała, bo zdawała
się nie wyłapać nie za dobrze ukrytego znaczenia wypowiedzi Aldera. W jednej
chwili Duff rozplótł ręce i prawie zmusił ją żeby wstała.
- Coś ty,
kurwa, powiedział? – zawołał wzburzony, patrząc na spokojnie stojącego
perkusistę – Śmiesz porównywać moją dziewczynę do jakiś panienek, które tu,
kurwa mać, sprowadzasz? – każdym słowem w jego głosie było coraz więcej
agresji.
- Chyba ci
się coś w mózgu pojebało od braku Brownstone’a – odpowiedział tylko i sięgnął
po kolejną wódkę.
Może i McKagan
rzuciłby się na niego, ale Marta dla bezpieczeństwa szybko chwyciła go za rękę
w nadziei, że to go powstrzyma. I faktycznie, Duff tylko posłał jego kierunku
złowrogie spojrzenie i gdy tylko Alder opuścił kuchnię, odetchnął głęboko, by
się uspokoić. Mimo, że słowa Stevena nie były zbyt miłe to, mimo wszystko nie
wzburzyła się tak jak Duff; gdzieś podświadomie wiedziała, że z chłopakiem
dzieje się coś złego i nie do końca jest sobą. Jeśli naprawdę tak twierdzi…
to chyba będzie znaczyć, że wcześniejszy Popcorn był tylko iluzją i wytworem
mojej wyobraźni… trudno… chyba nie każdy musi mnie lubić.
- Co za
chuj!
- Duff…
uspokój się – podeszła do niego i stając na palcach, wyciągnęła szyję, by go
pocałować – no… przecież nic się nie stało! Pewnie za bardzo się naćpał i nie
wie, co mówi…
- Marta, on
cię porównał do jakiejś jebanej kurwy! – wyrzucił z siebie z nerwami.
- Ok… zdarza
się… nie widzisz, że coś się z nim dzieje złego? Że odsunął się nawet od was?
Dajcie mu trochę czasu, może mu przejdzie i znów będzie w porządku wszystko i
na pewno będzie żałować swoich słów… - zarzuciła mu ręce na ramiona i
przyciągnęła go ku sobie.
Musnęła jego
usta i z uśmiechem zauważyła, że się rozluźnił i szybko zatopił się w
pocałunkach, zupełnie zapominając o swoim przyjacielu i złości. Przegryzł
kilkakrotnie jej dolną wargę i z cichym westchnieniem zaczął ją coraz
namiętniej całować. Wplótł ręce w jej gęste włosy i przycisnął ją bliżej
siebie.
- Cholera
jesteś za wysoki! – Marta oderwała się od niego i ze śmiechem stwierdziła, że
tak długie stanie na palcach jest męczące – albo ja za niska…
- Mmmm…
idealna, Skarbie… tylko idealna – pochylił się jeszcze bardziej i ponownie wpił
się w jej usta.
Jego dłonie
zaczęły błądzić po jej plecach i po chwili dziwnym trafem znaleźli się przy blacie,
o który dziewczyna się oparła. Odchyliła głowę do tyłu i Duff ponownie
przeniósł swoje wargi na jej szyję. Jego ciepły oddech doprowadzał Martę do
szaleństwa i przymykając oczy, odpływała pod czułym dotykiem i gestami
chłopaka. Jednak nie mogła się tym długo nacieszyć, bo po chwili usłyszeli za
sobą jakiś hałas i siarczyste przekleństwo.
- Jebany,
kurwa, próg! – warknął Izzy który właśnie wszedł do kuchni i raptownie się
zatrzymał, jak ich zobaczył – Ej… myślałem, że dałem wam wystarczająco dużo czasu…
- zaśmiał się i sięgnął do kieszeni po papierosy.
Marta
wtuliła tylko zarumienioną twarz w koszulkę McKagana i próbowała ukryć
zmieszanie. Duff uśmiechnął się tylko i przejechał dłonią po jej włosach i
spojrzał na Stradlina. Nie wiem, co się z nim kurwa stało, ale jest dziwnie
wyrozumiały… Już mu nie przeszkadza, jak się obejmujemy albo całujemy i jeszcze
sam nam z drogi schodzi… co do chuja? Odjebało mu coś nagle?
- Dzięki za
wyrozumiałość – rzucił z rozbawieniem i dodał – no… to może teraz my cię zostawimy?
- Ta… tylko
bądźcie grzeczne, dzieci – wybuchnął śmiechem, na widok miny swojej
przyszywanej siostry i nie mógł się powstrzymać od tego komentarza – Kochanie,
Kochanie… czemu ciągle się rumienisz?
- Bo
pierdolisz od rzeczy! – zawołała udając wzburzenie i ciągnąc Duffa za rękę,
opuściła kuchnię – wiesz co… chciałabym w końcu porysować, więc…
- A w czymś
ci moja obecność przeszkadza? – zapytał, gdy stanęła przed drzwiami swojego
pokoju.
- Jeśli
dalej chcesz robić dzień czułości to… tak, zdecydowanie będzie mi przeszkadzać
– zaśmiała się widząc jego minę – och, dobrze… chodź i nie zachowuj się jak
pokrzywdzony chłopiec.
Po chwili
siedzieli, a raczej Duff siedział na jej łóżku, a ona opierając głowę o jego
nogi, leżała z szkicownikiem w ręce. Rysowała właśnie ludzką czaszkę w
cylindrze i wywołała tym wielkie zaskoczenie na twarzy McKagana, który nie
bardzo wiedział, co ma ten rysunek przekazać. Cóż, Duffy… lubię czaszki! I
wiem, że jestem nienormalna… po za tym czaszki, kojarzą mi się z Guns n’Roses,
nie wiedzieć czemu…
Ricky was a young boy, he had a heart of stone.
Lived 9 to 5 and he worked his fingers to the bone.
Just barely out of school, came from the edge of town.
Fought like a switchblade so no one could take him down no.
He had no money, noo, no good at home.
He walked the streets a soldier and he fought the world alone
And now it's
18 and life, you got it
18 and life, you know
Your crime is time and it's
18 and life to go
Tequila in his heartbeat, his veins burned gasoline.
It kept his motor running, but it never kept him clean.
They say he loved adventure, "Ricky's the wild one."
He married trouble, had a courtship with a gun.
Bang-bang shoot 'em up, the party never ends.
You can't think of dying when the bottle's your best friend...
Lived 9 to 5 and he worked his fingers to the bone.
Just barely out of school, came from the edge of town.
Fought like a switchblade so no one could take him down no.
He had no money, noo, no good at home.
He walked the streets a soldier and he fought the world alone
And now it's
18 and life, you got it
18 and life, you know
Your crime is time and it's
18 and life to go
Tequila in his heartbeat, his veins burned gasoline.
It kept his motor running, but it never kept him clean.
They say he loved adventure, "Ricky's the wild one."
He married trouble, had a courtship with a gun.
Bang-bang shoot 'em up, the party never ends.
You can't think of dying when the bottle's your best friend...
- Jak powiem,
że śpiewasz równie dobrze jak Bach, to uznasz to za komplement?
- Sądzę, że
nie zasłużyłam na takie słowa… - Marta tylko uśmiechnęła się skromnie i jej
twarz przybrała kolor dojrzałej wiśni – Sebastian jest jednym z najlepszych
wokalistów, jakich znam… nie powinieneś porównywać mojego beztalencia do
takiego artysty!
- Co mam
zrobić, żebyś poprawiła swoją samoocenę, hmm? – mruknął jakby do siebie i z
nudów zaczął krążyć dłonią po jej płaskim brzuchu, ukrytym pod materiałem
koszulki – pozwolisz mi obejrzeć swoje rysunki?
Panna Isbell
rzuciła mu niechętne spojrzenie i podała mu szkicownik. Tak bardzo nie lubiła,
gdy ktoś przeglądał jej prace. Fakt, że nie było w nich nic osobistego i
intymnego, ale nie potrafiła zrozumieć, jak ktoś może się zachwycać tym, co
nabazgra i jak ktoś może to uznać za arcydzieło. McKagan każdym kolejnym
szkicem był coraz bardziej zachwycony. W pewnym momencie wydawało mu się nawet,
że przegląda czarno-białe zdjęcia – portrety przeróżnych muzyków – od Jima
Morrisona i The Doors, przez Jimmy’ego Page’a i Led Zeppelin, całe Aerosmith,
Black Sabbath z Ozzym Osbourne’em aż po rewelacyjny Queen na czele z Freddym
Mercurym i Skid Row w niekompletnym składzie. O licznych podobiznach Guns
n’Roses nawet nie trzeba wspominać, bo zajmowali większą część opasłego zeszytu
dziewczyny.
- Kurwa… Sid
wygląda jak żywy! – zawołał wniebowzięty Duff, przyglądając się rysunkowi
Vicious’a.
-
Przesadzasz! – wyciągnęła szkicownik z jego ręki i miała coś dodać, ale drzwi
się otworzyły i zobaczyli w nich głowę kudłatego gitarzysty.
- Wybaczcie,
że wam przeszkadzam – powiedział z głupawym uśmiechem – masz gdzieś Done
with Mirrors? – zapytał się i skierował się we wskazanym przez Martę
kierunku.
- Miło by
było, gdybyś nauczył się też pukać… - zaśmiał się Duff, patrząc jak Hudson
grzebie w kilkunastu płytach porozrzucanych na półce.
Odnalazł
winyla i patrząc z radością na siedzącą na łóżku parę, szybko wyszedł. Cieszył
się, że brunetka coraz lepiej radziła sobie ze swoimi demonami i że potrafiła
zaufać komukolwiek w takim stopniu, żeby się z tym kimś związać. Czy dobrze, że
tą osobą był Duff, tego Slash nie wiedział, ale mimo wszystko w głębi duszy
liczył na to, że będzie z nim szczęśliwa. Bo w jego mniemaniu, jeśli ktokolwiek
na tym pierdolonym świecie zasługiwał na szczęście, to z pewnością była to ta
drobna dziewczyna.
- Za dwa
tygodnie jest gala… American Music Awards i pójdziesz na nią z nami… -
powiedział po chwili McKagan do swojej dziewczyny i zaczął bawić się jej
długimi włosami.
- Co?! Na
rozdanie nagród? Popieprzyło cię? Duff, ja się nigdzie nie ruszę… telewizja i
te sprawy to nie dla mnie…
- Marta…
zaczyna się tobą interesować prasa… ciągle nas pytają, kim jest ta śliczna
brunetka w naszym towarzystwie… im dłużej się nie ujawnisz i nie powiemy
oficjalnie, że jesteśmy ze sobą to… będą różne spekulacje, domysły…
niekoniecznie miłe – wytłumaczył jej szybko i dodał – im szybciej się dowiedzą,
że mam dziewczynę, tym szybciej się odczepią… po za tym… Kochanie, choć raz
chciałbym się tam pojawić z osobą towarzyszącą… i to jeszcze tak zjawiskową jak
ty… - spojrzał na nią z nadzieją – nie powiesz mi, że zawsze nie marzyłaś
o takiej gali!
- Może i
tak, ale nie będę się miała w co ubrać… w trampkach i zwykłych jeansach tam nie
pójdę…
- To akurat
najmniejszy problem… pójdziesz na zakupy z Joan i coś sobie znajdziesz.
Westchnęła i
tylko kiwnęła głową, że się zgadza. Gala rozdania nagród! Tyle sławnych
osób, tyle gwiazd i ja! Pasuję tam jak żebrak na dworze królewskim! Boże, w co
ja się pakuję? Zamyśliła się i po chwili podniosła się z leżenia i siadła
na wyprostowanych nogach chłopaka. Oparła głowę na jego klatce piersiowej i po
chwili poczuła jak zaczął jeździć dłonią po jej plecach. Zamruczała cicho i
pozwoliłaby jego ręka wślizgnęła się pod jej koszulkę. Jego dotyk powodował, że
na jej ciele pojawiła się gęsia skórka, a jej serce zaczęło szybciej pompować
krew. Przekręciła się tak, by jej twarz znalazła się mniej więcej na wprost
niego i z uczuciem musnęła ustami jego wargi.
- Miło… –
mruknął i całował ją coraz namiętniej i mocniej.
Dziewczyna
objęła go ramionami i przyciągnęła bliżej siebie, wplatając palce w jego
farbowane włosy. Westchnęła cicho, gdy zaczął obcałowywać jej szyję i kark i
raz po raz delikatnie przegryzał płatek jej ucha. Duff zadowolony z tego, że Marta
w końcu jest całkiem rozluźniona i już na niego nie warczy tak jak rano,
przejechał dłonią wzdłuż jej kręgosłupa i zaczął ją powoli przemieszczać do
przodu w kierunku jej piersi…
- Kurwa,
mówiłem ci, Palancie, żebyś pukał! – gwałtownie oderwał od siebie brunetkę i
zawołał poirytowanym tonem na Slasha, który wpadł do sypialni Marty.
- Nieważne,
kurna… - rzucił podenerwowany i dodał – Joan… siedzi w salonie…
- Co? –
wykrzyknął cicho McKagan i jak tylko Isbell zeszła z jego kolan poderwał się na
równe nogi – Stało się coś?
Chłopak
zdawał sobie sprawę, że jego siostra z własnej woli i jeszcze na dodatek bez
zapowiedzi na pewno by nie wpadła na wizytę towarzyską. Coś się kurwa
musiało stać! Pomyślał i popatrzył pytająco na Slasha.
- Nie wiem…
przyszła roztrzęsiona i ciągle tylko powtarza, żebym po ciebie poszedł! –
wyrzucił na wydechu i nie zdążył już nic dodać, bo blondyn popędził na dół.
Marta przez
chwilę wahała się, czy nie pójść za nim, ale stwierdziła, że lepiej będzie jak
Duff sam pogada z siostrą i dowie się, o co chodzi. Może to jakieś rodzinne
sprawy czy coś… a to przecież nie moja sprawa… po za tym… jakby coś było nie
tak, to mnie zawoła…
- Wybacz,
Dziecino… - powiedział Slash siadając w fotelu naprzeciwko niej.
- Za co?
- Chyba wam w czymś przeszkodziłem? – zapytał, patrząc na nią sugestywnie.
- Slash! –
zarumieniła się tylko i spojrzała na dłonie.
Zaśmiał się,
widząc jej zmieszanie i po raz kolejny nie mógł się oprzeć wrażeniu, że ta
dziewczyna jest absolutnie wyjątkowa. Kiedy ostatni raz widziałem laskę,
która tak słodko się rumieni przy każdej możliwej okazji? Przez myśl
przeszło mu też, że cholernie zawstydzała się, gdy ktokolwiek przyłapał ją na
jakieś drobnej czułości względem Duffa. Ja pieprzę… ona przy zwykłym całusie
przy którymś z nas jest cała czerwona, to co by zrobiła, gdyby, ktoś im
przeszkodził jak będą w łóżku?! Pokręcił z niedowierzaniem głową i uważnie
przeszył ją spojrzeniem. Kurwa… a może ona taka jest, bo oni jeszcze nie…?
- No to
przeszkodziłem czy nie? – zapytał, z nadzieją, że jej reakcja będzie
wystarczającą odpowiedzią.
- Niby w
czym?
- Hmmm…
pomyślmy… w czym można przeszkodzić zakochanej parze, która siedzi sama w
pokoju i się obściskuje? – powiedział tonem, jakby mówił do pięcioletniego
dziecka.
Dopiero
teraz Marta zrozumiała, do czego chłopak dążył z tymi pytaniami i od razu
zaprzeczyła tym, jak to określiła, insynuacjom. Hudson mimowolnie wytrzeszczył
oczy i trawił to, co właśnie usłyszał. O kurwa… czyli… czyli on serio nie… o
kurwa!Pierdolę… koleś mnie nieźle zaskoczył! Przez chwilę pomyślał, że
powinien go podziwiać, a nie nabijać się z niego i jego dziwnej
wstrzemięźliwości. Obiecał Izzy’em, że zrobi wszystko, by jej nie skrzywdzić
i chuj dotrzymuje słowa! Kurwa, niesamowite! Slash nie wierzył w to, co
dziewczyna dała mu do zrozumienia. Nie wierzył, że Duff zmienił swoje
przyzwyczajenia i postępowanie dla niej. Nie wierzył, że nie jeszcze nie
zaciągnął jej do łóżka i że nie próbował. Po prostu w to nie wierzył.
- Ok… jeśli
jeszcze raz powiem, że McKagan jest skończonym gnojem… przepnij mnie w głowę,
dobrze? – zaśmiał się i zmienił temat, widząc jej błagalne spojrzenie.
- Joan? –
Duff wpadł do salonu i zobaczył siedzącą na kanapie siostrę w towarzystwie
Izzy’ego, który próbował nawiązać z nią jakąś rozmowę.
Łzy ciekły
ciurkiem po jej policzkach i podkuliła nogi pod brodę. Widać było, że
przybiegła do nich w pośpiechu, bo mimo zimowej pory, jaką niewątpliwie był
środek stycznia, miała na sobie jedynie cienki sweter i bluzkę z krótkim
rękawem. Stradlin narzucił na nią swoją kurtkę, ale cały czas trzęsła się z
zimna i od ciągłego szlochu. Na twarzy miała przyciemniane okulary, które
jednak nie zdołały w pełni ukryć wielkiego, ciemnofioletowego siniaka wokół jej
lewego oczodołu. Na dźwięk głosu swojego brata poderwała głowę do góry i nie
zdążyła nawet wstać, bo Duff już był przy niej.
- Joan… co się stało? – zapytał cicho, siadając przy niej i przytulając ją do
siebie.
- M-mogę
nocować d-dziś u… u was? – wyjąkała i mocniej przylgnęła do chłopaka.
- No oczywiście…
nie wiem, po co w ogóle pytasz… zostań ile chcesz… - szepnął i spojrzał na
Izzy’ego, który tylko trzepnął głową i poszedł do kuchni.
McKagan
gładził swoją siostrę po głowie, by się uspokoiła i czekał, aż będzie gotowa
cokolwiek powiedzieć. Pierwszy raz widział ją w takim stanie i zupełnie nie
wiedział, jak się zachować. Kiedy miał już się odezwać, ponownie pojawił się
Stradlin ze złożonym kocem w jednej ręce a w drugiej z kubkiem parującej
herbaty. Bez słowa postawił ciepły płyn na stoliku i podając Duffowi koc,
poszedł do swojego pokoju. Basista okrył drżącą Joan grubym materiałem i
spojrzał na jej twarz. Sięgnął dłonią w kierunku okularów i ruchem ręki
ściągnął je.
- O kurwa… -
zawołał, gdy zobaczył podbite oko i rozcięty łuk brwiowy – kto ci to zrobił?!
Pokręciła
tylko głową i ponownie przytuliła się do niego, wybuchając płaczem. Czuła się w
jego ramionach taka bezpieczna i jednocześnie tak bezbronna. Rzadko kiedy była
w takim stanie, jak teraz i rzadko kiedy tak rozpaczliwie potrzebowała swojego
ukochanego brata. Nie chodziło nawet o odległość, jaka dzieliła ją od
pozostałej części rodziny, która w większości mieszkała w Seattle, oddalonym
stąd o przeszło tysiąc pięćset kilometrów; po prostu najmłodszy z rodziny
McKagan chłopak zawsze był nie tylko jej bratem, ale też wspaniałym
przyjacielem i zanim jeszcze wyjechał do wielkiego świata w poszukiwaniu
zespołu, nie było rzeczy, o których by nie wiedzieli o sobie nawzajem.
- Joan,
Siostrzyczko… kto ci to zrobił? – zapytał łagodnie, jednak w głosie czaiły się
tłumione nerwy – Ten skurwiel? – miał na myśli faceta, za którym dziewczyna
przyjechała do Los Angeles.
- D-duffy…
ale ja… ja g-go kocham… - wyszeptała i tym samym odpowiedziała chłopakowi na
pytanie.
Pierdolony
chuj… niech no go tylko dorwę! Może mnie spróbuje uderzyć, pierdolony pojeb! McKagan
nigdy nie ukrywał, że nie podoba mu się związek jego siostry z tym bankowcem,
czy kim on tam był. Dlatego tak desperacko nalegał, by się do niego nie
przeprowadzała rok temu, zanim jeszcze Marta zamieszkała z nimi. Kurwa, a ja
się dziwiłem Izzy’emu, czemu się tak wkurwiał na mnie jak się dowiedział, że
zakochałem się w Marcie… że… O kurwa! Jak tylko Duff wspomniał dziewczynę w
jego głowie zapaliła się lampka.
- Joan…
Błagam, kochana, powiedz, że nic więcej ci nie zrobił… - kiwnęła tylko głową,
by go uspokoić, jednak on odciągnął ją od siebie i spojrzał jej prosto w oczy –
Na pewno?
- Tak,
Duffy… - wzięła od niego kubek z ciepłym płynem i próbując rozgrzać sobie nim
ręce, upiła kilka łyków – ale Ray, nie jest t-taki, jak myślisz…
- To czemu
cię uderzył? Ach… nie mów… pewnie przez przypadek, co? – blondyn nie mógł się
powstrzymać od ironii.
- To nie
tak… o-on po… po prostu był z-zły i…
- I cię
uderzył, Joan! – przerwał jej niecierpliwie i ostrożnie dotknął dłonią jej kość
policzkową – Boli? – zapytał czule i widząc łzy w jej oczach, pocałował ją w
czoło i dodał – chodź do kuchni, dam ci jakiś lód czy coś…
Zaprowadził
ją do pomieszczenia, posadził na krześle i wyciągnął z zamrażalnika kostki
lodu, które owinął w czystą ścierkę z szafki. Zmoczył chusteczkę higieniczną i
otarł zaschniętą krew z jej łuku brwiowego. Przyłożył zawinięte kostki lodu, do
jej spuchniętego oka i usiadł naprzeciwko niej.
- No…
siostra, nie płacz… pogadam sobie z tym dupkiem i…
- Nie! Duff,
błagam nie! – zawołała szybko tak, jakby się czegoś bała.
Przyjrzał
się jej uważnie i nie potrafił zrozumieć, czemu nagle tak się przeraziła. Przecież
powiedziałem tylko, że z nim porozmawiam! Kurwa… to moja siostra, a ten pojeb
śmie na nią rękę podnieść?!
- To… to nie
był pierwszy raz, prawda? – zapytał po chwili ciszy.
-
Z-zazwyczaj, kończyło się tylko na krzyku i ewentualnie na zwykłej
przepychance, a dziś… d-dziś zdenerwował się b-bardziej… - zaszkliły się jej
oczy i chciała coś dodać, ale do pomieszczenia weszła Marta, a zaraz za nią
Slash.
- O… to może
my… może was zostawimy? – powiedziała szybko Isbell, patrząc pytająco na Duffa.
- N-nie…
jest już ok – dziewczyna szybko otarła łzy i odłożyła na stół zimny okład.
Hudson jak zobaczył jej podbite oko, wypuścił głośno
powietrze i z troską zapytał, czy na pewno wszystko w porządku. Kiwnęła tylko
głową i opatuliła się szczelniej kocem. Marta rzuciła okiem na jej siniaka i
pobiegła do siebie na górę. Wyciągnęła z szafki puder, którego prawie nie
używała i zeszła na dół, podając go Joan. Dziewczyna posłała w jej kierunku
wdzięczne, ale zarazem smutne spojrzenie i powlekła się do łazienki na piętrze.
- Co jej się
stało? – zapytała Isbell, siadając McKaganowi na kolanach.
- Ten gnojek
ją uderzył! Ten palant Ray… nieważne! – przerwał, gdy poczuł na szyi oddech
Marty, która właśnie go obejmowała - Kochanie, dasz jej jakieś ciuchy,
żeby się przebrała i mogła w tym spać? – dziewczyna mruknęła tylko potakująco,
więc dodał – Dziękuję… - szepnął i pocałował ją krótko w usta.
Po kilku
chwilach Marta opuściła ich poszła do swojego pokoju w poszukiwaniu jakiejś
koszulki i czegoś, co mogłaby pożyczyć Joan. Slash został sam z Duffem i
patrząc na niego, ciągle się zastanawiał, jakim cudem ten chłopak utrzymuje
swojego chuja w spodniach przez tyle czasu. Kurwa… w normalnych warunkach,
chciałby się pieprzyć jeszcze tego samego dnia, w którym dała mu jakąś szansę!
- Zostawisz
tak to? – zapytał by odgonić myśli i zacząć jakąś rozmowę, ale Duff tylko
wzruszył ramionami - Przecież on może ją jeszcze raz jebnąć…
- Wiem!
Kurwa, nie musisz mi tego mówić! – zerwał się z krzesła i podszedł do okna,
otwierając butelkę wódki – Mówiłem, kurna, że gnoja nie lubię i że mu nie ufam!
Mówiłem, żeby została z nami i się nie przeprowadzała! – schował twarz w
dłoniach i umilkł.
Był tak
cholernie zły, że tak to się wszystko potoczyło. Był zły, że nie zatrzymał jej,
gdy rok temu podjęła decyzję o przeniesieniu się do Ray’a. I wreszcie był
wkurzony, bo musiał teraz patrzeć na zapłakaną i pobitą Joan i kompletnie nie
wiedział, co z tym faktem zrobić. Mam go, kurwa, pobić? Kazać odpierdolić
się od Joan? Przecież i tak nic to nie da, a jeszcze ona będzie o to zła… o to,
że się wpierdalam w jej życie i kurwa… ona go przecież kocha! Kurwa mać, co z
tego? To zwykły chuj, który jeszcze nie raz pewnie ją skrzywdzi! Jak do kurwy
mogę na to spokojnie patrzeć? No, do chuja jak?
- W ogóle…
Duff, jak ty to kurwa robisz, co?
- Co robię?
– zapytał, unosząc głowę i upijając spory łyk trunku.
- Jakim
cudem jeszcze się nie pieprzyłeś z Młodą? – sprecyzował, o co mu chodzi i
zauważył, że McKagan drgnął.
- Ja
pierdolę… - powiedział dziwnie rozdrażniony i dodał – Slash, kurwa! Wiesz
przecież, jak łatwo ją skrzywdzić, jak łatwo zrobić coś źle… Przecież, gdybym
postąpił z nią jak z pierwszą lepszą laską, to… nie potrafiłbym spojrzeć jej w
oczy! Stary, ja ciągle myślę o tym jebanym gwałcie, o tym, co ten skurwiel jej
zrobił… myślisz, że to mi pomaga? – urwał na chwilę i z pewnością siebie dodał
– Poczekam, aż będzie gotowa… nie wiem, jak to, do chuja zrobię, ale kurwa… nie
mam wyjścia…
- Szczęście,
że to nie ja jestem na twoim miejscu – zaśmiał się Hudson i w duchu przyznał,
że wcale nie rozminął się z prawdą.
- Dobra…
nieważne… - westchnął po chwili McKagan i dodał – Idę na górę… uprzedź Axla,
jeśli się pojawi, ok? – Slash kiwnął tylko głową i został sam w kuchni.
Udał się do
sypialni Marty i zobaczył, jak jego ukochana grzebie w szafie w poszukiwaniu
jakiegoś ubrania. Wyciągnęła właśnie jeden ze swoich T-shirtów z wizerunkami przeróżnych
muzyków i kopała dalej w poszukiwaniu jakiś spodni. Po chwili zapytała
chłopaka, czy jego siostrze nie będzie przeszkadzało to, że Marta pożyczy jej
krótkie spodenki.
- No jasne,
że nie... – powiedział, śledząc uważnie każdy jej ruch.
- To dobrze…
- odpowiedziała tylko i wyszła z pokoju.
Zapukała do
drzwi łazienki i gdy zawiadomiła Joan, że to tylko ona, usłyszała ciche
„proszę”. Weszła do pomieszczenia i zauważyła przy lustrze stojącą dziewczynę w
samym staniku i jeansach. Od razu dostrzegła ogromnego siniaka na wysokości
nerek i wyraźnie odbite palce na ramieniu swojej przyjaciółki.
- O kurwa…
Joan! – zawołała cicho, wskazując na wyraźne ślady niejednokrotnego pobicia.
- B-błagam,
nie mów nic Duffowi… - wyjęczała i spojrzała żałosnym wzrokiem na Martę.
- Ale on
musi wiedzieć! Joan, Ray nie może cię tak bezkarnie bić! – podeszła do niej i
ostrożnie przejechała dłonią po spuchniętej skórze na plecach panny McKagna –
Duff, musi to zobaczyć!
- Marta,
p-proszę! – w jej oczach pojawiły się łzy – Kocham Ray’a, rozumiesz? Kocham!
D-duffy by go zabił… - niziutka brunetka przytuliła ją do siebie i pogłaskała
ją po głowie – proszę…
- Ciii… już
dobrze… - szepnęła cicho, gdy z ust Joan wydobył się szloch – Nie powiem mu,
jeśli ty powiedz mi prawdę, ok?
Kiwnęła
tylko głową i zaczęła mówić, że już od kilku miesięcy jej facet stał się
bardziej pobudzony i agresywny. Że pierwszy raz uderzył ją, bo nie wróciła
punktualnie z pracy i nie zrobiła mu obiadu; że z czasem zaczął stosować bicie
jako karę za nieposłuszeństwo – zupełnie jak z dzieckiem. Joan ciągle
powtarzała, że go kocha i że jest w stanie to wszystko przeżyć, byle tylko z
nią był.
- To
dlaczego dziś uciekłaś?
- B-bałam
się… p-pobił mnie tak, b-bo nie chciałam… b-bo nie chciałam się z nim d-dziś
k-kochać…
- Joan, czy…
czy on cię… czy…
- Nie! –
zaprzeczyła szybko i dodała – on by tego nie zrobił!
Marta
niezbyt przekonana kiwnęła tylko głową i zostawiła ją samą, by mogła się umyć i
przebrać. Boże, jak ona tak może? Przecież to jest jakiś niebezpieczny
człowiek! W każdej chwili może ją skrzywdzić jeszcze bardziej! I jak, do
cholery, mam ukrywać przed Duffem, że jego siostra jest katowana przez jakiegoś
dupka? Weszła do swojego pokoju i zastała w nim McKagana leżącego na jej
łóżku z rękami pod głową. Miał przymknięte oczy, ale gdy tylko usłyszał odgłos
zamykanych drzwi, poderwał się do pozycji siedzącej.
- Wszystko w
porządku? Masz taką… dziwną minę… - zapytał z troską.
- Ok… -
wymusiła krzywy uśmiech na twarzy i podeszła do niego siadając przy nim –
przytulisz mnie? – zapytała cicho i od razu poczuła na sobie silne ramiona
chłopaka.
- Skarbie,
co się dzieje?
- Nic… po
prostu jak zobaczyłam Joan… jej twarz to… przypomniałam sobie jak ojciec mnie
bił… - powiedziała po części zgodnie z prawdą, jednak przemilczała, że nie
chodzi tylko o jej podbite oko.
Duff
ucałował ją w czoło i w ciszy głaskał ją po plecach. Wiedział, że do końca
życia dziewczyna nie zapomni o całej krzywdzie, która ją spotkała w jej krótkim
żywocie. Wiedział, że co by nie zrobił, by ją uszczęśliwić, ona i tak będzie
pamiętać, o tym jak traktowali ją jej pozornie najbliżsi ludzie. Kurwa,
jakimi oni musieli być strasznymi ludźmi! Jakimi oni musieli być potworami!
Który, kurwa, normalny rodzic traktuje tak swoje jedyne dziecko?! Nie mógł
się z tym pogodzić, bo sam wychowywał się w pełnej ciepła rodzinie, fakt, ze
jego ojciec odszedł od nich, gdy był mały, ale Duff nigdy nie miał powodów by
się uskarżać na brak miłości albo na jakąś patologię. Matka otaczała ich
wszystkich jeszcze większą troską i zawsze mogli na nią liczyć; no i oczywiście
jego liczne rodzeństwo, które go wychowywało razem z jego rodzicielką. Cholera…
to nie ja zasługuję na taką rodzinę, jaką mam… To Marta powinna urodzić się w
takim świecie…
- W nocy
znowu miałaś koszmary, prawda? – kiwnęła tylko głową, a chłopak dodał – Czemu
nie przyszłaś do mnie?
- Bo byłam u
Izzy’ego i nie dawałam mu spać… - odpowiedziała cicho.
- Mogłaś
mnie obudzić…
- Po co,
Duff?
- Jak to po
co? Posiedziałbym przy tobie, wyręczyłbym Izzy’ego i… jakoś spróbował uspokoić…
Tak… jasne…
i akurat dałbyś radę spokojnie leżeć! Cholera jasna! Doskonale wiemy, że
miałbyś poważny problem…Sorry, Duff, ale jak jestem przerażona, nie chcę, żeby
mnie ktoś obmacywał? A może, że wolę iść do Izzy’ego, bo wiem, że moja obecność
w jego łóżku, go zupełnie nie rusza?! Marta zupełnie nie wiedziała, co ma mu odpowiedzieć.
- A może
dzisiaj mogłabyś… - urwał i nie wiedział, czy ma kontynuować – może po prostu
pozwolisz mi spać przy sobie?
- Nie… -
oderwała się od niego.
- Ale… ale
dlaczego? Kurwa… nie chcę cię zaciągnąć do łóżka, tak? Chcę, żebyś czuła się
bezpieczniej, żebyś nie budziła się z krzykiem!
- A ja nie
chcę cię torturować swoją obecnością… - przerwała mu, zanim zdążył powiedzieć
następne słowa – nie jestem małym dzieckiem i wiem, a raczej wyobrażam sobie,
co myśli facet leżąc w łóżku z dziewczyną, gdy ona nie pozwoli mu się dotknąć…
Duff spuścił
głowę i już nie miał argumentów, by się z nią kłócić. Wiedział, że miała
cholerną rację i nie czuł się z tym najlepiej. Doskonale zdawał sobie sprawę z
tego, co działoby się z nim, gdyby Marta tak po prostu zechciała spać koło
niego; wiedział, że nie umiałby podziać rąk i nie byłby w stanie powstrzymać
się od dotykania jej. Każdego dnia, każdej minuty i każdej jebanej sekundy, od
kiedy byli razem powstrzymywał się całą swoją wolą, by nie przekroczyć
wyznaczonej przez dziewczynę dranicy.
- No już
dobrze… - przyciągnął ją do siebie i zapytał po chwili – z Joan na pewno
wszystko w porządku? Pewnie tobie powiedziała więcej niż mnie…
Kiwnęła tylko
głową i oparła się czołem o jego ramię. Było jej straszne głupio, że tak go
okłamywała. Te siniaki na ciele jego siostry nie były dziełem jakiegoś
jednorazowego wypadku. Ten koleś ją notorycznie bił! Jak ona mogła milczeć, gdy
jej przyjaciółce działa się krzywda? Jak, do cholery, mogła obiecać jej
dyskrecje? A co, jeśli on się posunie dalej? Co jeśli skrzywdzi ją tak samo,
jak skrzywdzono mnie? Marta znalazła się między młotem a kowadłem – z jednej
strony chciała ochronić Joan przed potencjalnym zagrożeniem, a z drugiej nie
chciała zawieść jej zaufania.
- Duff?
Przyniesiesz mi coś przeciwbólowego? – powiedziała po kilkunastu minutach,
odsuwając się od niego i łapiąc się za obolałą głowę.
- Znowu?
Przecież do południa brałaś… - urwał, gdy Marta zacisnęła oczy i zaczęła
uciskać palcami skronie – dobrze…zaraz wrócę…
Zostawił ją
samą i dziewczyna od razu położyła się na łóżku i zwinęła w kłębek. Jebana
migrena! Myślałam, że będę miała spokój do końca dnia… miała dość tych
cholernych bólów, które potrafiły ją dopaść dosłownie w ciągu kilku sekund.
Miała dość tego, że czasem nawet mdliło ją i robiło się jej słabo od natężenia
tego tąpania w głowie.
- Marta? –
zapytał cicho, gdy ponownie pojawił się w pokoju – trzymaj – podał jej szklankę
wody i paletkę z tabletkami.
Powoli
usiadła i szybko połknęła medykament, popijając do płynem. Zamknęła oczy, by
uspokoić swój żołądek i chciała się z powrotem położyć, ale Duff ją zatrzymał.
- Czekaj…
Usiadł po
turecku i opierając się o ścianę, położył sobie na nogach poduszkę. Dziewczyna
ułożyła na niej głowę, a McKagan przyłożył swoją ciepłą dłoń do jej czoła.
Westchnęła cicho i po chwili chłopak zaczął delikatnie i powoli masować jej
skronie. Zastanawiał się skąd biorą się te jej bóle i jedno, co wiedział na
pewno to, to że strasznie go to irytowało. Ostatnia migrena dopadła Martę
tydzień temu i przez ponad dwie godziny walczyła z ciągle nasilającymi się
mdłościami.
- Lepiej ci,
Skarbie? – zapytał kilkadziesiąt minut później, gdy Marta przekręciła się na
bok.
- Trochę… -
powiedziała słabo i po chwili coś sobie przypomniała – A co z Joan? Nie
powinniśmy z nią posiedzieć? – usiadła na łóżku i spojrzała na chłopaka.
- Położyła
się już jakiś czas temu… kurwa… Marta, martwię się o nią! Ten frajer tak
kurewsko mi się nie podoba… ma w gębie coś takiego… coś takiego, że mam mu
ochotę wpierdolić za samo to, że zakręcił się koło niej…
- Duff… nie
myśl o tym… będzie ok… - nie wiedziała, czy bardziej chce przekonać jego czy
siebie – naprawdę… - szepnęła i dodała – Boże… jak ja się źle czuję… pozwolisz
mi się położyć?
- Jasne,
jasne – szybko wstał, odłożył poduszkę na miejsce i przykrył Martę kołdrą –
Posiedzę dopóki nie zaśniesz, hmm? – zaproponował i przysunął sobie krzesło
bliżej jej łóżka – Dobranoc… - pochylił się i pocałował przeciągle w usta
zmęczoną dziewczynę.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz