wtorek, 21 czerwca 2011

21.

komentarzy 37
Dobra... powiem bez bicia, za chuja nie chciało mi się sprawdzać błędów :D
Tak... dziś wyjątkowo z dedykacją, dla Blan, która ma dziś urodziny i której życzę dzieciaczków z panem Duffem (wybacz nie mogłam się znów powstrzymać!)
taaak... mam nadzieję, że was nie zanudzę tym dzisiejszym rozdziałem
***
- Izzy! – dziewczyna rzuciła się na szyję chłopakowi, który właśnie przekroczył próg domu, w którym do niedawna mieszkał.

- Też tęskniłem – zaśmiał się i objął ją mocno, kręcąc się wokół własnej osi – cześć, Duff – uśmiechnął się ponad jej ramieniem do basisty, który właśnie witał się z jego żoną.

- Witam młodego mężusia! – zawołał z ironią w głosie – Zmęczony miesiącem miodowym? Chodź, Annica, oni będą się witać godzinami! – pociągnął Szwedkę w stronę kuchni.

- Palant… - mruknął Stradlin, gdy jego przyjaciel zniknął w kuchni i spojrzał na Martę – Malutka moja, wszystko u was dobrze? – cmoknął ją w czoło i dostrzegł jej niezbyt pewną minę – ej… coś nie tak?

- Nie, nie… - powiedziała szybko i widząc, że Izzy nie odpuści tak łatwo, dodała – och… porozmawiamy później, ok?

Stradlin tylko kiwną głową i z lekkim niepokojem przyglądał się swojej przyszywanej siostrze. Wyczuł prawie od razu, że coś jest nie w porządku i chyba nie była to błaha sprawa, toteż od razu zaczął się martwić. Jednak rozmyślanie przerwał mu huk otwieranych drzwi i pojawienie się Axla, Erin i Slasha. Przywitali się z gitarzystą i udali się od razu do kuchni, by zobaczyć jego żonę. Marta zaciągnęła przyjaciela do pomieszczenia i z przyjaciółmi wymusiła na małżonkach, by opowiedzieli jak było na „wakacjach”. Kreuter zasypywała ich zdjęciami, które zrobiła podczas ich miesięcznego wyjazdu do Włoch i praktycznie w kółko coś mówiła o podróży i miejscach, które zwiedzili, a Izzy tylko co jakiś czas przytakiwał i mruczał pod nosem jakieś dopowiedzenia. Skupił całą uwagę na obecnych mieszkańcach tego domu i próbował rozgryźć problem, który widocznie trapił Martę. O co chodzi, do kurwy?! Czemu ona jest taka dziwna? Czemu Duff zachowuje jakiś dziwny dystans?! Czemu do chuja, Mała nawet się nie uśmiecha? I czemu Slash jest taki milczący?

- Dobra… obiecałem Joan spacer… - Duff podniósł się po jakiejś godzinie i prawie od razu wyszedł z kuchni.

Izzy spojrzał pytająco na Martę, ale ona tylko wzruszyła lekko ramionami i dopijając piwo, udała się bez słowa do swojego pokoju. Slash spojrzał za nią dziwnie i sięgnął po kolejną butelkę Danielsa. Izzy zaczął się irytować dziwnym zachowaniem przyjaciół, które najwyraźniej tylko on zauważył, bo Axl z Erin spokojnie słuchali opowieści Annicy i z zaciekawieniem oglądali kolejne fotografie. Tak jak dwójka jego przyjaciół, wyszedł z pomieszczenia i szybko skierował się na piętro. Zapukał do pokoju Marty i nie czekając na odpowiedź, wszedł do środka. W sumie sam nie wiedział nawet, po co trudził się stukaniem w drzwi, ale uznał, że przynajmniej zawsze może wymigać się oświadczeniem, że przecież zachował resztki wychowania.


I hear you breathing, though you're so far away
Can you just go where you're going to
I couldn't give a damn or two about a fool like you
That's true
Are you just too cool, no, you're just perfectly cold
And what goes around still comes around
I think it's all summed up and down in a fool like you
That's true
Is there a reason for the way that you are
Or does it just come naturally
To have an idiosyncrasy and be a fool like you
That's true

You're hearing what you want to hear
Misunderstanding all you see
And attitude in all of us
Is it really you and me 


- Kochana… więc… porozmawiamy? – zapytał i wyciągnął jej gitarę z rąk.

- Ja… bo… kurcze Izzy… wszystko się tak… jebie… - przysunęła się do niego i położyła głowę na jego ramieniu – Steven… Steven tak strasznie się zmienił… Axl… Axl się jakoś izoluje… ty się wyprowadziłeś i… i Duff… ja się coraz bardziej boję…

- Czego?!

- On… on tyle pije… on… ja się boję, że on… że będzie jak mój ojciec… że k-kiedyś po pijaku mnie uderzy a-albo… no… że jak… że… - zarumieniła się lekko i chcąc ukryć zmieszanie, przytuliła twarz do jego torsu – że jak mu o-odmówię, t-to… no… no wiesz… i jeszcze… jeszcze Slash…

- Co ze Slashem? – zapytał ostrożnie, gdy urwała i wzięła głęboki oddech.

- Izzy, czy ty nie wiesz na pewno niczego ważnego? On jest taki dziwny! – Stradlin zaprzeczył tylko i kazał jej kontynuować – On… zachowuje się jakby… jakby zależało mu bardziej niż powinno… i… i znów… znów m-mnie pocałował…

- Słucham?! – gitarzysta odsunął Martę od siebie i chwycił ją za ramiona – co zrobił?! – zapytał lodowatym tonem.

Dziewczyna popatrzyła na niego z lekkim przerażeniem i spuściła głowę. Mimo że to Slash ją pocałował, ona miała wyrzuty sumienia; że w ogóle na to pozwoliła, że nie nakrzyczała na niego albo nie dała mu w twarz i przede wszystkim, że Duff o niczym nie wie. Stradlin ruchem dłonie poniósł jej podbródek i spojrzał w oczy, mrucząc pod nosem, że utnie sobie poważną rozmowę z Hudsonem.

- Duff, wie? – zaprzeczyła ruchem głowy – To dobrze… świetnie… nie powiesz mu… - rzekł to takim tonem, jakby dziewczyna nie miała innego wyjścia – tak… coś cię jeszcze martwi?

Marta posmutniała jeszcze bardziej i bez słowa wtuliła się w ramię chłopka, który niepewnie ją objął. Nie wiedział, o co chodzi i skąd nagle takie zachowanie u niej. Pogładził ją delikatnie po plecach i zapytał, co ją trapi.

- Izzy… czy… czy ty m-mnie jeszcze choć trochę kochasz?

- To jakiś żart? Oczywiście, że cię kocham! Jak mogłaś w to wątpić?

- Nie wiem… tyle się dzieje… tyle mam wątpliwości… coraz więcej… i nie wiem co się ze mną ostatnio dzieje… cały czas coś mi nie pasuje, cały czas warczę na Duffa o jakieś głupoty… - z każdym kolejnym słowem jej głos stawał się bardziej płaczliwy – b-boję się, że on w końcu nie wytrzyma… że będzie miał dość i mnie… mnie zostawi…

- Marta… błagam, nie płacz… wszystko się ułoży, no! Potrzeba tylko trochę czasu…  - przywarł ustami do jej czoła i żeby ją uspokoić, gładził lekko jej długie włosy – może… może powinniście pobyć sami przez jakiś czas? Wyjechać gdzieś i oderwać się od tego środowiska, hmm?

- Może… nie wiem… kurcze, Izzy… ja nie mam już siły… nie mam siły wiecznie się z nim kłócić… nie mam siły udawać, że nie przeraża mnie jego pijaństwo… nie mam go siły zbywać…

- Nie myśl teraz o tym… spakowałaś się już na wyjazd? – zapytał, chcąc zmienić temat.

Jutro mieli jechać do Seattle na trzy dni na koncerty, które zorganizował McKagan. Marta wciąż nie wiedziała, że chłopak męczył się z organizacją dwóch występów, by wmanewrować swoją dziewczynę w obiad z jego rodziną, a przynajmniej większą częścią jego najbliższej rodziny. Wiedział, że jego matka koniecznie chciała poznać kobietę, która zawróciła jej synowi w głowie i o której już tyle słyszała od swojej córki, albo bezpośrednio od chłopaka. Wiedział też, że Marta dobrowolnie nie zgodzi się na taki wypad, bo za bardzo by się stresowała i obawiała odrzucenia, więc musiał zastosować podstęp. I właśnie dlatego był teraz z Joan na zakupach, by ta pomogła znaleźć mu odpowiedni strój dla jego dziewczyny, nadający się na rodzinny obiad; musiał mieć pomoc, bo sam zapewne kupiłby coś, co bardziej nadawałoby się do rozbudzania w nim zmysłów niż spędzenia popołudnia z rodziną McKaganów.

- Dobra… idę pogadać z tym pojebem… - mruknął Izzy i ucałował ją w czubek głowy – zejdź do nich, co będziesz tu tak sama siedzieć… - zaproponował i nie czekając na odpowiedź, wyciągnął ją prawie siłą z pokoju i zaprowadził do kuchni.

Marta niezbyt zadowolona usiadła na parapecie i uśmiechnęła się do Erin, która podała jej puszkę piwa. Stradlin w tym czasie szarpnął nieźle już upitego Slasha i podniósł go z krzesła.

- Musimy pogadać!

- Spadaj… pojebało cię? – wybełkotał gitarzysta i spróbował się wyswobodzić z uścisku.

- Chyba ciebie, durniu… - mimo niepozornego wyglądu Izzy nie należał do słabych osób, wręcz przeciwnie, bez problemu mógł wyprowadzić opierającego się przyjaciela z pomieszczenia.

- Izzy… co ty robisz? – zawołała nagle Annica, patrząc jak jej mąż praktycznie wywleka Slasha z kuchni.

- Nic, Kochanie… musimy sobie z Hudsonem porozmawiać… - wyprowadził go z domu i zaprowadził na tyły ich domu – co ty gnoju odpierdalasz?!

- O co ci chodzi?

- O co mi chodzi? O to, że się do niej przyjebałeś! Kto dał ci prawo do całowania jej?! – pchnął go tak, że uderzył plecami o mur i zachwiał się lekko – Nie pamiętasz naszych jebanych zasad?! NIE ZARYWAMY I NIE PIEPRZYMY SIĘ Z DZIEWCZYNAMI PRZYJACIÓŁ! – warknął wzburzony i dodał – jeszcze raz ją tkniesz i zrobisz coś wbrew jej woli…

- Stary… kurwa… to był… impuls! Ona… nie moja wina, że jest taka… – zaczął się bronić, rozkładając ręce w geście poddania – nie myślałem wtedy, kurwa no…

- Ty w ogóle nie myślisz… przynajmniej nie tym, czym powinieneś… - chciał odejść, ale jeszcze tylko dodał – pamiętaj… jeszcze raz i pożałujesz…



- Załóż to… - chłopak wyciągnął rękę z jakimś czarnym materiałem.

- Co to jest?

- No… sukienka… załóż… bo chcę cię gdzieś wziąć…

Marta spojrzała na niego pytająco i wyciągnęła dłoń po ubranie. Miała przed sobą sukienkę, którą pierwszy raz widziała na oczy i która obiektywnie rzecz biorąc podobała jej się i to bardzo. Jednak nie wiedziała, co zamierza i od razu zrobiła się podejrzliwa. Próbowała wyciągnąć z niego, po co ma wcisnąć się w tę kieckę i przede wszystkim, dokąd mają iść. Siedzieli w hotelu w Seattle i nagle Duff wyskoczył jej z jakąś dziwną i niejasną propozycją, której nawet nie chciał jej wytłumaczyć.

- Kochanie… zrób mi tą przyjemność i to włóż, ok? – mruknął i pocałował ją przelotnie w usta, wpychając ją do łazienki.

Wykorzystał jej chwilową nieobecność w pomieszczeniu i szybko spakował porozrzucane po podłodze ubrania do torby. Nie wiedział sam, jak zdoła ją przekonać do tego wszystkiego, co planował, ale wiedział, że będzie ciężko, a czas niemiłosiernie upływał. Za półtora godziny miał zjawić się pod domem, w którym spędził swoje dzieciństwo, a jego dziewczyna nawet nie wiedziała, że się tam wybierają. Kurwa… ona mnie zabije! Przecież nie uzna tego za niespodziankę… zaśmiał się w myślach i zapukał to pomieszczenia, w którym była obecnie dziewczyna.

- Mogę wejść? – zapytał i słysząc stłumione przez drzwi przytaknięcie, wszedł do środka – Cholera…

- Co? – zapytała szybko – źle wyglądam, prawda? Po cholerę mi ta sukienka?

- Wyglądasz przecudownie! – podszedł do niej i założył jej włosy za ucho.

- No nie wiem… - spojrzała krytycznie na siebie i odwróciła się tyłem do chłopaka – mógłbyś zapiąć zamek?

Po chwili poczuła na plecach jego dłonie, które zamiast zasunąć zamek błyskawiczny, zaczęły przemieszczać się pod materiał, zmierzając w kierunku jej brzucha i piersi. Odchyliła głowę do tyłu, opierając się o klatkę piersiową chłopaka i cicho zamruczała. Wiedziała, co zamierza Duff i gdyby nie fakt, że ponoć mieli gdzieś iść, spokojnie pozwoliłaby mu na ściągnięcie z niej sukienki.

- Mmmm… - wymruczał, odgarniając jej włosy na jedną stronę i obcałowując jej kark – jesteś tak zajebiście piękna…

- Dobrze, Duff… - jęknęła, gdy przegryzł płatek jej ucha i próbowała się opamiętać – mieliśmy gdzieś iść… - szybko wyswobodziła się z jego uścisku i odsunęła się na bezpieczną odległość.

Chłopak spojrzał na nią z żalem i udawanym wyrzutem i szybko wykonał to, o co go prosiła. Udało mu się wybłagać, by nie spinała swoich włosów i zostawił ją, by mogła w spokoju nałożyć lekki makijaż, uprzednio mówiąc, że koło łóżka znajdzie pudełko z butami. Zamówił taksówkę i skierował się na korytarz, by przejść do pokoju Izzy’ego. On jako jedyny był wtajemniczony w plany basisty i nawet próbował mu pomóc w przygotowaniu tego wszystkiego. Zapukał do drzwi i słysząc stłumiony chichot należący niewątpliwe do Annicy, powstrzymał się przed wejściem i czekał spokojnie, aż Stradlin pofatyguje się, by go wpuścić. Po kilku chwilach usłyszał ciche przeklęcie i w drzwiach staną Izzy.

- Czego? – warknął niezbyt miło, zapinając guziki swojej koszuli.

- No… wiem kurwa, że ci przeszkadzam, ale… kurwa… mam ją uprzedzić czy nie?

Izzy przymknął tylko oczy i wziął kilka głębokich oddechów, by się uspokoić. Nie dość, że Duff mu przerywał spędzanie czasu z żoną, to jeszcze irytował go idiotycznymi pytaniami, które zadawał już chyba po raz dwudziesty. Ok… uspokój się, Izzy… on jest tylko zestresowany i wcale nie chce cię wkurzać… pomyślał, ale w jego głowie odezwał się za chwilę kolejny głos. Jasne, kurwa… wcale nie chce mnie wpieniać! Wcale nie pyta się o jakieś głupoty po kilkanaście razy… ja pierdolę, co ja jestem Duchem Świętym, żeby wiedzieć czy ona się będzie wściekać czy nie?!

- Kurwa! Rób co chcesz! To twoja dziewczyna, a nie moja, żebym wiedział czy jej się to spodoba! – pokręcił niecierpliwie głową i warknął jeszcze - I kurwa… jestem zajęty!

- Tak… no…to ja już… no… - wydukał i zanim Izzy trzasnął drzwiami, wycofał się i wrócił do pokoju, w którym już siedziała Marta – Ślicznie… - mruknął, gdy zlustrował ją wzrokiem i dodał – za chwilę przyjedzie taksówka…

- Ok… a po co spakowałeś moje rzeczy?

- No bo… bo tutaj nie zostaniemy… - widząc jej pytające spojrzenie, wyjaśnił – teraz gdzieś jedziemy i tak zatrzymamy się na kilka dni, hmmm?

- Naprawdę nie możesz mi powiedzieć, co kombinujesz? – jęknęła, patrząc na niego błagalnie.

Uśmiechnął się tylko i pokiwał przecząco głową. Chciał coś powiedzieć, ale zadzwonił telefon, w którym recepcjonista zawiadomił chłopaka, że taksówka podjechała pod hotel. Wziął torbę dziewczyny i swoją walizkę i wyprowadził Martę z pokoju. Podał kierowcy adres i rozsiadł się wygodnie na tylnym siedzeniu koło Marty. Spojrzał na zegarek i z ulgą stwierdził, że pojawią się na miejscu grubo przed czasem. To dobrze… głupio byłoby się spóźnić na coś, co się samemu zaproponowało… pomyślał i położył dłoń na kolanie brunetki. Dziwił się, że był pewien, iż matka będzie zachwycona jego ukochaną i jednocześnie bał się reakcji rodzeństwa, które nie zawsze było dla Duffa miłe i wyrozumiałe. Ciągle pamiętał, jaką awanturę zrobił mu najstarszy brat, gdy basista ogłosił, że rzuca szkołę na rzecz muzyki i zespołów, w jakich wtedy grał. Pamiętał jak Claudia wiecznie czepiała się go o jego spontaniczne i nie zawsze właściwe moralnie życie.

- Dobra… niech pan się tu zatrzyma – mruknął nagle, gdy zbliżali się do właściwego domu – ten kawałek dojdziemy sami… - wyciągnął banknot i podał mężczyźnie za kierownicą – dzięki…

Marta patrzyła na niego dziwnie, ale nie komentowała jego zachowania, gdy wyciągał z bagażnika ich niezbyt duże bagaże. Uśmiechając się do dziewczyny, zapytał, czy mogłaby „zaopiekować się” jego walizką i sam podbiegł do kwiaciarni. Brunetka podążyła za nim i po chwili stanęła jak wryta, widząc jak chłopak wychodzi z kilkoma bukiecikami kwiatków. Podał jej najładniejszy z nich i powiedział tylko, że za dwie minuty dowie się wszystkiego. Zaprowadził ją pod drzwi jakiegoś niedużego domu i nacisnął dzwonek. I dopiero wtedy Marta zrozumiała, co chłopak wymyślił, dopiero wtedy dotarło do niej, że za chwile stanie twarzą w twarz z kimś z rodziny McKagana.

- Duff! Zwariowałeś?! – szepnęła nerwowo, chcąc się wycofać.

- Spokojnie… - zamruczał i objął ją w pasie, by nie mogła się ruszyć – cześć, mamo – uśmiechnął się do kobiety, która otworzyła drzwi – tak… to jest właśnie Marta…

- D-dzień dobry… - spanikowana dziewczyna nie była w stanie wydusić z siebie nawet zdania – ja… - urwała, gdy niewysoka kobieta uściskała ją, jakby znała ją od lat.

- Miło mi cię poznać, Kochanie – gdy w końcu ją puściła, Duff wręczył jej kwiaty i dodała, tym razem zwracając się do niego – Carol bardzo cię przeprasza, że się nie pojawi, ale za to przysłała mi na wakacje Alice… no zapraszam, zapraszam, co tak w drzwiach stoicie! – zawołała radośnie i wprowadziła Martę do środka – Matta też nie będzie, bo nie mógł wziąć urlopu, ale… na pewno jeszcze się zobaczycie…

Duff nie mógł powstrzymać uśmiechu na twarzy, gdy patrzył jak ciepło jego mama przyjęła dziewczynę i ruszył za kobietami do salonu, w którym czekała pierwsza przeszkoda, z którą od samego początku się liczył. Spojrzał niechętnie na kobietę siedzącą na kanapie i odetchnął ciężko, widząc jej równie niemiły wzrok.

- Tak… też się cieszę, że cię widzę… - mruknął i odwracając się do Isbell, dodał – Marta… to moja kochana siostrzyczka Claudia…

- Eee… cześć… - powiedziała niepewnie Marta, widząc niezadowolenie na twarzy farbowanej na rudo kobiety.

- Kolejna dziewczyna Michaela… - prychnęła, kładąc nacisk na drugie słowo i biorąc od Duffa kwiatki, dodała – dobrze wiesz, że nie lubię storczyków…

Chłopak wywrócił oczami i widząc ostrzegawcze spojrzenie matki, nie skomentował tego. Posadził Martę w fotelu i biorąc ich bagaże, szybko zaniósł je do jednego z pokoi na parterze. W tym czasie pani McKagan zapytała gościa, czy czegoś się napije.

- Ale… proszę nie robić sobie kłopotu… ja…

- Zrób kawę… - dobiegł ich głos Duffa, który właśnie stanął w drzwiach – reszta już przyszła?

- Tak, tak… Bruce siedzi na górze i stroi twojej chrześnicy gitarę… myślał, że zdąży zanim przyjdziecie.

Duff uśmiechnął się i zaciągnął Martę na piętro i bez pukania wszedł do pokoju, z którego dochodziły jakieś śmiechy i dźwięki szarpanych strun. Odchrząknął cicho, żeby zwrócić uwagę brata na jego obecność i nie zdążył nic powiedzieć, bo niska, trzynastoletnia mulatka rzuciła mu się na szyję.

- Wujek Duff!

- Mówiłem, żebyś nie nazywała mnie wujkiem – zaśmiał się i bez najmniejszego problemu podniósł siostrzenicę, mocno ją przytulając.

- Dobra, dobra… wiesz, że mama mi nie pozwala! – powiedziała z oburzeniem i szybko dodała – no… to gdzie ta twoja zajebista ukochana?

Duff wybuchnął śmiechem i stawiając ją z powrotem na podłodze, przedstawił jej Martę, która z zaskoczeniem zarejestrowała, że dziewczyna była chyba wierną fanką zespołu Guns n’Roses i niczym nie przypominała swoich rówieśniczek, które ubóstwiały kolor różowy i słuchały popu. Uścisnęła jej dłoń i trochę się rozluźniła – świadomość, że nie będzie przebywać w towarzystwie samych starszych od niej osób sprawił, że się trochę ośmieliła. Po chwili podszedł do niej wysoki mężczyzna, który przedstawił się jako Bruce. Nie sposób było nie zauważyć podobieństwa między braćmi, mimo dzielącej ich różnicy wieku, która wynosiła równe dziesięć lat.

- No… w końcu masz jakiś gust normalny, Stary – poklepał Duffa po ramieniu i przywitał się z nim.

Marta oczywiście zarumieniła się, słysząc coś, co miało być komplementem i nerwowo uśmiechnęła się do mężczyzny. Mając świadomość, że pewnie jest kolejną dziewczyną, którą jej chłopak sprowadzał do tego domu, trochę głupio się czuła i zupełnie nie wiedziała, jak ma się zachować.

- Duff, Duff, a Slash też przyjdzie? – zapytała Alice i patrzyła z nadzieją na basistę, co chwila zerkając na Martę.

- Nie dziś… - ponownie wybuchnął śmiechem i po chwili do głowy wpadł mu pewien pomysł – ale jutro mamy koncert… więc… jeśli skombinujesz sobie zgo…

- Naprawdę?! Kocham cię! – ponownie rzuciła mu się na szyję, a Duff łapiąc ją wpół, przerzucił ją sobie przez ramię jak worek ziemniaków.

- Oni tak zawsze… - mruknął Bruce i spojrzał uważnie na Martę – wiesz… nie spodziewałem się takiej dziewczyny jak ty… - stwierdził, gdy Duff zaczął ganiać po korytarzu z córką jego siostry, tym samym zostawiając Martę z trzydziestosześcioletnim mężczyzną.

- To znaczy? – zapytała zaskoczona, jednak szybko się poprawiła – dlaczego pan tak myśli?

- Och… żaden pan! Aż taki stary to ja nie jestem! – obruszył się – Wiesz… mój brat obracał się w różnym dziwnym towarzystwie… kobiet… nie zawsze z dobrą reputacją… A ty… na pierwszy rzut okaz widać, że jesteś inna, z innego środowiska… - urwał i zmarszczył brwi, widząc jak się czerwieni – powiedziałem coś nie tak?

 - Nie, nie… - kurwa, jaki przypał! Nawet teraz muszę się rumienić?! – to jest niezależne ode mnie… przepraszam…

- Nie masz za co – uśmiechnął się do niej i dodał – ktoś cię już oprowadzał po domu?

Kiwnęła przecząco głową i po chwili McKagan zaproponował jej wycieczkę po piętrze i parterze domu, w którym spędził swoje dzieciństwo. Pokrótce mówił jej, kto zajmował dany pokój i sypialnię i ile lat każdy z rodzeństwa był starszy od Duffa. Dwadzieścia, szesnaście, trzynaście, dziesięć, sześć, cztery i trzy… powtórzyła w myślach i coraz bardziej była przerażona. Poznała dopiero Joan, Bruce’a i Claudię, która chyba jej nie polubiła, a przed nią jeszcze czwórka rodzeństwa, z czego dwóch na pewno dziś nie pozna. Boże… tyle rodzeństwa… szwagrów, szwagierek… siostrzenic, bratanic… o kurwa… wcześniej nie zdawała sobie sprawy z tego, jak wielką rodzinę ma jej chłopak i stwierdziła, że to równoważy się z jej polską rodziną, która liczyła tylko parę osób.

- A teraz pokój Duffa… - zawołał Bruce po kilkunastu minutach, otwierając drzwi do dużego ale zagraconego pokoju.

Była pozytywnie zaskoczona tym, co ujrzała. Myślała, że zważywszy na to, że chłopak opuścił na stałe to pomieszczenie, gdy był jeszcze nastolatkiem, że zobaczy typowy pokój dorastającego chłopaka, w którym na każdym kroku można się natknąć na plakaty albo czasopisma przedstawiające roznegliżowane kobiety. Jednak tutaj było inaczej – owszem ściany były poobklejane plakatami, ale zespołów i idoli Duffa. Całe mnóstwo wizerunków kapeli punkrockowych, z których tylko część Marta rozpoznała, wiele znanych lubianych przez nią zespołów, a także poprzyczepiane do ściany teksty piosenek albo nuty, jak się domyśliła kompozycji McKagana. Na podłodze walały się kable i przedłużacze, które prowadziły w jeden z kątów, gdzie stał wielki wzmacniacz, a obok niego bas. Miało się wrażenie, jakby pokój właśnie był opuszczony przez nastoletniego Duffa, który ruszał na podbój punkowej sceny w Seattle, gdyby nie fakt, że teraz na środku pomieszczenia stała walizka i torba, które jakiś czas temu wniósł tu chłopak.

- Joan dużo o tobie mówiła… mama aż nie mogła się doczekać, żeby cię poznać… podobno zmieniłaś Duffa…

- To on się zmienił… - powiedziała skromnie i po chwili chciała jeszcze coś powiedzieć, ale do pokoju wpadła Alice.

- Chce pani poznać wujka Jona i ciocię Jennifer? No dobra… chcesz poznać? – sprostowała, gdy Marta nie pozwoliła mówić do siebie w formie „pani” i szybko wyprowadziła ją z pokoju.

W salonie pojawiły się trzy nowe osoby, których brunetka jeszcze nie miała okazji widzieć i od razu domyśliła się, że to najstarszy brat Duffa z żoną i dorosłym synem, który na pierwszy rzut oka był niewiele młodszy od jej chłopaka. Z pewną rezerwą przywitała się z ludźmi, którzy dorównywali wiekiem jej rodzicom i spojrzała z rządzą mordu na Duffa. Nie wiedziała jak mógł wpakować ją w tak niezręczną sytuację bez jakiegokolwiek przygotowania i uprzedzenia; bez wspomnienia choćby słowem, że spotka się z większą częścią jego rodziny. Uśmiechnął się do niej przepraszająco i obejmując, wymruczał jej do ucha, że dobrze sobie radzi.

- Siadaj, Kochanie, nie stój tak… - pani McKagan właśnie wniosła tacę z herbatą i kawą i od razu posadziła parę na kanapie – czekamy jeszcze tylko na Marka i zaraz podam obiad.

Basista pocałował dziewczynę we włosy i uspokajająco ścisnął jej dłoń. Wiedział, że póki co negatywnie nastawiona była tylko Claudia – zresztą tu nie było się czemu dziwić, dziewczyna nigdy nie wykazywała jakiejś większej sympatii do Duffa, mimo że była jego rodzoną siostrą. Zawsze potępiała jego zachowanie, zawsze wydawała się być o wszystko zazdrosna i ciągle się z nim kłóciła. Jebać to! Wiedziałem, że tak będzie… przynajmniej Bruce jest pozytywnie nastawiony… Jon chyba też… no i oczywiście mała Alice… z całego grona dzieci swojego rodzeństwa ją lubił najbardziej. Carol często narzekała, że dziewczynka wdała się w swojego ojca chrzestnego i nie napawało jej to entuzjazmem, ale Duff był z tego strasznie dumny. Mulatka w wieku pięciu lat słuchała już zespołów pokroju Black Sabbath czy Motorhead i nie uznawała innych ubrań niż tych z wizerunkami rockmanów. No i talent do grania oczywiście, który odziedziczyła po nim. Nie sposób nie wspomnieć też o tym, że język, którym się posługiwała, nie zawsze pasował do jej młodego wieku.

- Rozluźnij się… jest naprawdę ok… - szepnął jej do ucha prawie nie poruszając ustami.

- Duff, chodź, pomożesz mi w kuchni – powiedziała nagle jego mama.

- A-ale to może ja pomogę? – zapytała prawie od razu Marta, głupio czując się w roli gościa.

- Ach, Dziecko, siedź! Jesteś gościem… - rzekła i pociągnęła chłopaka w kierunku kuchni.

- Mamo, rozumiem, że chcesz ze mną porozmawiać? – zapytał uprzejmie i usiadł na blacie.

- Kochasz ją, prawda?

- Najbardziej na świecie… - uśmiechnął się rozmarzony i dodał – to źle?

- Och nie! Duff, tak się cieszę! – uścisnęła chłopaka – Naprawdę się cieszę, że znalazłeś sobie taką wspaniałą kobietę!

- Nie wierzę, że to mówisz… zawsze miałaś obiekcje do moich wyborów… - powiedział, unosząc wysoko brwi.

Pani McKagan pokręciła tylko niecierpliwie głową i zaczęła mu tłumaczyć, że ona zna się na ludziach i widzi, jaka jest Marta. Widzi, że jest inna niż całe dotychczasowe zdobycze chłopaka, że bije od niej dobroć i skromność. Stwierdziła nawet, że jest dokładnie taka, jak opisywała ją Joan. Basista uśmiechnął się niemrawo pod nosem i tylko przytaknął.

- O co chodzi? Zmarkotniałeś trochę… - mama spojrzała na niego z troską i podeszła do syna siedzącego na blacie.

- Nic… tylko… - zaczął skubać mankiet swojej koszuli i odwrócił wzrok od kobiety – bo… tak się zastanawiam…

- No mówże! – pogoniła go.

- Mamo… popatrz na mnie… na moje życie… czy ja zasługuję na taką dziewczynę jak ona? – spojrzał niepewnie na rodzicielkę i dodał – codziennie zadaję sobie te pieprzone pytania! Czy jej nie krzywdzę… czy ona nie powinna mieć jakiegoś lepszego faceta… codziennie… - spuścił głowę i urwał, nie wiedząc, co jeszcze powiedzieć.

- Duff! – skarciła go i zapytał trochę gniewnym tonem – czy ona cię kocha? – pokiwał tylko potakująco – no właśnie! Więc skoro cię wybrała i wiedziała, jaki jesteś, to widać nie chce żadnego innego chłopaka! – chwyciła go za ramiona i lekko nim szarpnęła – Synu, jeśli to zepsujesz…

- Nie… nie, mamo… zrobię wszystko, żeby do tego nie doszło… - uśmiechnął się lekko i dodał – przyszedł chyba Mark… - zeskoczył z miejsca, w którym siedział i pognał do salonu, by przedstawić Marcie kolejnego ze swoich braci.

Mężczyzna nawet nie próbował udawać, że jest uradowany spotkaniem z bratem i już na wstępie raczył go poinformować, że jest tu tylko na prośbę matki i Jona. Marta nie wiedziała, o co chodzi, bo Duff nigdy nie mówił nic o swoich problemach rodzinnych, a ona sama nie chciała z niego nic wyciągać. Była pewna, że jeśli Duff chciałby jej coś powiedzieć, to z pewnością by to zrobił, więc ponaglanie go było zupełnie bezsensowne.

- Znów zamierzacie wywlekać to wszystko?! – zagrzmiał najstarszy z braci, widząc jak Marta uspokajająco kładzie chłopakowi dłoń na przedramieniu, a Mark szykuje się do standardowego wyrzucania basiście całego żalu, który do niego czuje – Mark, mamy gościa… - warknął i dodał – zapraszam do jadalni – podszedł do Marty i łapiąc ją pod rękę, zaprowadził do jasnego pomieszczenia z ogromnym stołem – nie przejmuj się, dziecko… u nas tak zawsze jest… - uśmiechnął się do niej życzliwie i odsunął jej krzesło, by mogła usiąść.

- D-dziękuję… - mruknęła i lekko się zarumieniła.

Jon McKagan wzbudzał w niej dziwne odczucia i zupełnie nie wiedziała, jak ma się przy nim zachować. Z jednej strony był ciepłym, serdecznym człowiekiem, a z drugiej roztaczała się wokół niego jakaś aura surowości i nadmiernej dyscypliny, potęgowane jeszcze przez fakt, że ten mężczyzna był w wieku jej ojca. A słowo ojciec, nie kojarzyło się jej najlepiej. Chciała coś jeszcze powiedzieć, ale zjawił się Duff, który w ramach przeprosin za sytuację sprzed paru chwil cmoknął ją w policzek i splótł ich dłonie.

- Duff… co oni o mnie wiedzą? Czy wiedzą o gw… - szepnęła mu ze strachem, wykorzystując chwilowe zamieszanie przy zajmowaniu miejsc przy stole.

- Nie… - przerwał jej szybko – w sumie to… nie wiedzą prawie nic o twojej przeszłości… powiesz im tyle, ile uznasz za słuszne…

- Babciu! Mogę iść jutro na koncert? – zawołała nagle Alice, która siedziała naprzeciwko Duffa i szukała u niego poparcia.

- Jaki koncert?

- No… Duffa… to znaczy wujka Duffa – wyszczerzyła zęby i czekała na odpowiedź.

- Nie sądzę, żeby występ jakiejś dziwnej bandy ćpunów i pijaków o złej reputacji był odpowiedni dla dziewczynki w twoim wieku – mruknęła Claudia, rzucając wymowne spojrzenie swojemu młodszemu bratu – może ci się tam coś stać… może ktoś ci podać narkotyki…

- Tak jasne… bo akurat bym na to pozwolił – warknął Duff – zresztą Alice stałaby za kulisami z Martą i…

- No właśnie! – zawołała jeszcze głośniej z wyraźnym wzburzeniem – kim niby ONA jest, że miałaby zajmować się moją siostrzenicą? Jakaś kolejna twoja dziewczyna, która…

Marta siedziała jak sparaliżowana, słuchając kłótni rodzeństwa, które zdawało się zapomnieć, że nie są sami w pomieszczeniu. Spuściła wzrok i zaczęła skubać brzeg swojej sukienki, czując jak zaczynają płonąć jej policzki. Nawet nie wiedziała, ile czasu minęło, gdy usłyszała huk, jakby ktoś uderzył pięścią w stół. Spojrzała na siedzącego koło niej Bruce’a i zorientowała się, że to on przerwał tę ostrą wymianę zdań.

- Zachowujcie się! – pani McKagan wykorzystała chwilową ciszę i szybko upomniała kobietę, która już otwierała usta, by znów zaatakować – Duff… nalej Marcie jeszcze wina… - dodała tonem nieznoszącym sprzeciwu.

Chłopak posłusznie wykonał polecenie i zajął się jedzeniem na swoim talerzu. Było mu głupio, że jego ukochana musiała słuchać tego, co mówiła jego siostra i tego, że nie mógł tego jakoś kulturalnie urwać. Przy stole zapadła niezręczna cisza, którą dopiero po chwili przerwała żona Jona.

- A… skąd jesteś?

- Ja… z P-polski… z Europy… przyjechałam do Stanów ponad dwa lata temu.

- Bardzo dobrze mówisz po angielsku – zauważył bratanek Duffa, czyli Tony.

- Uczyłam się kilka długich lat, żeby móc tutaj żyć bez problemów z komunikacją… po za tym…

- Przyjechałaś tu z rodziną? – przerwał jej niezbyt miło Mark.

Marta zamilkła, nie wiedząc, co powinna powiedzieć i nie potrafiła opanować zestresowania. Ręce zaczęły się jej trząść, a na czole poczuła kropelki zimnego potu. To było jedno z pytań, których bała się najbardziej, na które nie potrafiła odpowiedzieć – bo albo uciekłaby się do kłamstwa, czego nie chciała, albo opowiadając o swojej rodzinie, najnormalniej w świecie by się popłakała. Czuła, że wszystkie oczy są skierowane na nią i każdy oczekuje od niej odpowiedzi. Duff odłożył nóż na talerz i zaciskając swoją rękę na jej drobnej dłoni, odezwał się.

- Marta nie utrzymuje kontaktu z… rodzicami – ostatnie słowo prawie wycedził i chciał jeszcze coś powiedzieć, ale pani McKagan się wtrąciła.

- Czym się interesujesz, Kochanie?

Brunetka z wdzięcznością spojrzała na matkę basisty i uspokajając się trochę, zaczęła opowiadać o swoich największych pasjach, czyli muzyce i rysunku. Temat spodobał się większości osób, które z zaangażowaniem włączyły się do dyskusji na temat swoich ulubionych zespołów i oczywiście na temat instrumentów, na których umieli grać. Tony chwalił się Marcie, że założył zespół, który mozolnie próbował się wybić na większą scenę i że jeśli tylko ma ochotę, może wpaść do nich na jakąś próbę. Widać było, że podobnie jak Bruce’owi dziewczyna przypadła mu do gustu i próbował za wszelką cenę jakoś zrekompensować jej niemiłe zachowanie swojej ciotki i chamstwo wuja.

- Duff proponował, że poleci nas Geffenowi, ale stwierdziliśmy z chłopakami, że sami wolimy dojść do tego…

- Mhm… a na czym grasz?

- Na perkusji… mój młodszy brat Steven jest na rytmiku… obecnie szukamy jakiegoś dobrego basu, bo nasz kumpel jest… no żałosny – uśmiechnął się ironicznie i dodał – a ty? Umiesz grać na basie? Może ciebie weźmiemy?

- Duff próbował mnie nauczyć, ale zdecydowanie bardziej wolę elektryka… Slash jest bardzo dobrym nauczycielem

- Slash?! Slash uczył cię grać? – do rozmowy wtrąciła się Alice i wytrzeszczyła oczy, gdy brunetka pokiwała głową – o cholera! Ja też tak chcę!

- Przecież umiesz grać – zaśmiał się Tony i zmierzwił jej włosy.

- Ale ty nic nie rozumiesz! To Slash! Kto nie chciałby uczyć się od niego?!

- Dobra, dobra… nie podniecaj się tak, bo cię wujcio na koncert nie weźmie – zakpił z niej chłopak i prawie natychmiast umilkła z niezadowoleniem na twarzy.

Z każdą następną minutą Marta zapominała o dwóch nieprzyjemnych sytuacjach i poczuła się naprawdę miło w towarzystwie rodziny swojego chłopaka, który od kilku dobrych chwil gładził jej kolano. Rzuciła mu pytające spojrzenie, ale on tylko potrząsnął głową na znak, że nic się nie dzieje i szybko zajął się rozmową z Bruce’em. Dziewczyna dowiedziała się, że jego żona bardzo chciała przyjechać z nim, ale musiała siedzieć z najmłodszą z trójki ich dzieci córką, która trochę się rozchorowała. Jej starsza siostra i brat spędzali wakacje u dziadków w Chicago i dziewczynka miała do nich dołączyć jak tylko się wykuruje.

- A wy? – zapytał nagle i widząc pytające spojrzenie Duffa, sprecyzował pytanie – kiedy zostanę po raz kolejny wujkiem?

Dziewczyna, która właśnie przełykała wino, zakrztusiła się i zaczęła kaszleć. Basista uśmiechnął się lekko i mruknął tylko, że jeszcze mają czas na odpowiedzialność, która się wiąże z posiadaniem dzieci. Tak… ja jestem przecież zajebiście odpowiedzialny i odpowiedni do roli ojca… pomyślał z przekąsem i nie mógł pozbyć się niezbyt przyjemnego wrażenia, że będzie złym rodzicem. Nie mógł wyprzeć z siebie strachu, że będzie taki jak ojciec, że jego dziecko będzie tak samo nieszczęśliwe, jak on był, gdy tata ich opuścił; bał się, że i jego syn czy córka nie będzie miała oparcia w nim, dokładnie tak jak on nie miał, gdy desperacko potrzebował ojcowskiego wsparcia. Kurwa… dobrze, że Marta o tym wszystkim nie ma zielonego pojęcia… ale do chuja… ile jeszcze będę mógł udawać, że to mnie nie przeraża? Ile będę udawał, że jestem gotowy?

- Ja już się będę zbierał – powiedział po godzinie Mark i szybko podniósł się z fotela – dzieciaki siedzą u sąsiadów… nie mogę ich wykorzystywać w nieskończoność… - cmoknął matkę w policzek, skłonił się lekko Marcie i prawie natychmiast wyszedł.

Brunetka spojrzała pytająco na Duffa, ale on tylko wzruszył ramionami i szepnął, że niedawno zostawiła go żona. Może dlatego był taki… niemiły i dziwny? Może tylko wydawało mi się, że mnie nie polubił? Zamyśliła się Marta, gdy farbowany blondyn objął ją lekko ramieniem i zaczął przekonywać matkę, żeby puściła Alice na ich koncert, bo jak stwierdził, będzie pod czujnym okiem swojego chrzestnego i Marty, która na pewno z miłą chęcią się nią zajmie. Tym razem Claudia się nie mogła wtrącić, bo zmywała naczynia w kuchni, co było tylko pretekstem, by nie siedzieć w jednym pomieszczeniu ze swoim bratem i jego ukochaną dłużej niż to było konieczne. Ciekawe o co im chodzi… zachowują się jakby się nienawidzili… przecież są rodziną! Najbliższą rodziną! Pomyślała, ale za chwilę odezwał się inny głos… co z tego, że rodzina? Popatrz na swoich rodziców! Matka cię przecież nienawidzi, mimo że powinna cię kochać… jesteś przecież jej jedynym dzieckiem! A ojciec? Ojciec wcale nie lepszy! Który kochający tata katuje swoje dziecko pod wpływem alkoholu? Który ciągle krzyczy i poniewiera swoją córką jak najgorszym ścierwem?!

- Przepraszam… zamyśliłam się… - wyrwała się jakby z transu i poprosiła Jennifer, by powtórzyła pytanie – nie, jestem jedynaczką…

- To pewnie czujesz się trochę… przytłoczona wielkością naszej rodziny? – uśmiechnęła się do niej ciepło.

- Nie da się ukryć – powiedziała z lekkim drżeniem w głosie – jeszcze Duff mnie nie uprzedził, że zamierza mnie z wami poznać – mruknęła, rzucając kolejne mordercze spojrzenie chłopakowi, który szybko zaczął się bronić.

- Skarbie, przecież w życiu byś się na to nie zgodziła bez kłócenia się ze mną!

- Dlaczego? –zapytał zaskoczony Jon – Duff, coś ty tej młodej damie o nas nagadał, co? – zaśmiał się Jon i w żartach pogroził mu palcem.

- Nic takiego… po prostu Marta jest trochę… nieśmiała – musnął ustami jej policzek i prawie natychmiast dziewczyna oblała się rumieńcem – i nie wiedziała, czy nie będziecie mieć do niej obiekcji…

- I miło by było, gdybyś mnie jednak uświadomił, a nie robił niespodzianki i mówił mi, o co chodzi dopiero pod drzwiami!

Bracia chłopaka wybuchli śmiechem i wyjaśnili brunetce, że robienie dziwnych niespodzianek to specjalność ich młodszego braciszka. Po niecałej godzinie Jon i Jennifer zaczęli się zbierać i zapytali syna, czy mają go podwieźć do domu, czy sam dotrze we własnym zakresie. Wybrał drugą opcję i widząc błagalne spojrzenie swojej kuzynki zgodził się pograć z nią trochę na gitarze. Dziewczyna zaciągnęła go do pokoju na piętrze i szczerząc zęby, prawie zmusiła go, by zagrał jej Paradise City.

- Stary! Gdzieś ty dorwał taką laskę?! – zawołał cicho Bruce, wykorzystując fakt, że Marta udała się do toalety.

- A co zła jest? – zmrużył lekko oczy.

- Zła? Ona jest… fenomenalna! Nie podejrzewałem, że masz taki gust!

- A jednak… kurwa, mówię ci, wpadłem po uszy!

- Najwyższy czas… - zaśmiał się i dodał – jeśli jest równie inteligentna co śliczna to… - urwał i gwizdną cicho – to ci zazdroszczę braciszku…

- Masz czego, Bruce… masz czego – uśmiechnął się rozmarzony i założył ręce za głowę, opierając się wygodnie o kanapę.

Po chwili dziewczyna wróciła i Duff od razu zauważył, że coś jest nie tak. Była strasznie blada i lekko skrzywiła się, gdy usłyszała hałas dochodzący z kuchni. Jak tylko usidła obok chłopaka, ten od razu zapytał, czy wszystko w porządku. Kiwnęła niepewnie głową i pozwoliła mu się objąć.

- Hej… no co się dzieje? Strasznie zbladłaś… - powiedział lekko zaniepokojony, ignorując dziwne spojrzenie brata.

- Jest ok… - jęknęła mu do ucha – tylko… migrena… - oparła głowę na jego ramieniu i dodała – przejdzie mi…

- Czekaj chwilę… - mruknął i skierował się w stronę kuchni – mamo… masz jakieś tabletki przeciwbólowe?

- A co się stało? – oderwała się od krojenia ciasta i spojrzała na syna.

- Nic, nic… Marta trochę się źle czuje…

Usłyszał ciche prychnięcie i prawie natychmiast zacisnął dłonie w pięść, by się uspokoić. Miał serdecznie dość tego, co odstawała jego siostra i miał ochotę wygarnąć jej kilka rzeczy. Nie wiedział, jakim prawem śmie, wyrażać się w ten sposób o Marcie, które przecież nie zna; nie wiedział jak w ogóle może się tak karygodnie zachowywać.

- Mam brata pantoflarza… - wysyczała i po chwili dodała tonem ociekającym jadem – ciekawe, ile jej płacisz, za próby przekonania nas, że nie jest zwykłą panienką do towarzystwa…

W kuchni rozległ się głośny huk tłuczonego na płytkach szkła, gdy na jej słowa Duff upuścił szklankę z wodą. Gdyby nie fakt, że była jego siostrą i była kobietą, rzuciłby się na nią z pięściami. Jego matka najwyraźniej to wyczuła i prawie natychmiast stanęła między nimi.

- Odszczekaj to! – wycedził chłopak, patrząc się z nienawiścią na Claudię – odszczekaj to, kurwa! – podniósł trochę głos i strzepnął z przedramienia dłoń matki.

- Od kiedy nie można wyrażać własnych opinii? – kpienie z niego sprawiało jej dziką satysfakcję i postanowiła wykorzystać fakt, że Duff nie może nic zrobić.

- Claudia! Natychmiast przestań! – pani McKagan nie podobało się zachowanie córki, która wyraźnie przekraczała wyznaczoną granicę – Nie życzę sobie, żebyś tak mówiła o kobiecie, której prawie wcale nie znasz i która jest z Duffem!

- Jasne… ukochany synuś mamusi… - prychnęła tylko i rzucając ścierką, którą wycierała naczynia, wyszła z pomieszczenia trzaskając drzwiami.

- Duff… spokojnie… - mruknęła matka, patrząc jak chłopak trzęsie się z nerwów – przecież wiesz, jaka ona jest…

- Jak ona śmie! Jak ona, kurwa, śmie wyzywać ją od dziwek?! Jakim prawem ją osądza, skoro nie ma zielonego pojęcia, co ona przeszła?!

Prawie wykrzyczał te słowa i po chwili zorientował się, że prawie wygadał coś, co miało póki co zostać tajemnicą. Żeby odwrócić uwagę matki, zaczął zbierać szkło z podłogi i wycierać ślady wody z płytek. Jednak wiedział, że jego rodzicielka zawsze należała do bystrych i czujnych osób, umiejących czytać między wierszami.

- O czym ty mówisz? Przez co przeszła? – usiadła na krześle i spojrzała pytająco na syna, który na klęczkach sprzątał rozsypane szkło.

- O niczym… coś ci się przywidziało…

- Duff… nie kłam! O czym ty mówisz? – ton jej głosu trochę się zaostrzył.

- Mamo… - przymknął oczy i jękną… - jeśli Marta uzna, że powinnaś wiedzieć, to ci o tym powie… ale to od niej zależy… tylko od niej… - podniósł się i nalewając wody do kolejnej szklanki, wyszedł z tabletkami.

Wiedział, że teraz matka będzie się martwić, ale obiecał swojej dziewczynie, że nie powie nawet słowa o jej przykrej przeszłości i wszystko czego na ten temat dowie się jego rodzina, wyjdzie z ust brunetki. Kurwa… mogłem się ugryźć w język i siedzieć cicho! Skarcił się w myślach i spojrzał na Martę, która rozmawiała z Bruce’em o swoich szkicach. Była taka śliczna i przy tym wszystkim taka skromna i niepewna siebie, mimo że miała prawo, a nawet powinna znać poczucie własnej wartości. Powinna wiedzieć, że dla Duffa jest najpiękniejszą, najzgrabniejszą i najsłodszą ze znanych mu kobiet i żadna inna nie mogła się z nią równać. Tak… jedyna w swoim rodzaju i do tego wszystkiego moja… pomyślał z radością i podszedł cicho do kanapy.

- Ej, wszystko dobrze? – zapytał Bruce, widząc, że basista daje dziewczynie jakieś tabletki.

-Tak… trochę boli mnie głowa… - mruknęła Marta, patrząc z wdzięcznością na swojego chłopaka – jestem migrenowcem… - dodała, widząc pytające spojrzenie brata Duffa.

 - No nic… ja już muszę wracać… - powiedział po kilkudziesięciu minutach, gdy w czwórkę siedzieli w salonie i rozmawiali – miło mi było cię poznać… - uśmiechnął się szczerze do Marty i objął ją lekko na pożegnanie – Duff, Jane jeszcze raz przeprasza, że nie mogła przyjść, ale no sam rozumiesz…

- Jasne, nie ma problemu – ścisnął mu dłoń i dodał – ucałuj ją i małą.

- Z pewnością… i zapraszamy was kiedyś do nas! Jane się ucieszy…

Dziewczyna wtulała twarz w odkryty przez rozpiętą koszulę tors wysokiego chłopaka i mocno obejmowała go ramionami. Czuła na plecach dłonie najważniejszego mężczyzny w jej życiu i zupełnie nie przejmowała się faktem, że stała pośrodku pokoju w samej bieliźnie i że w każdej chwili ktoś mógł wejść do pomieszczenia; w końcu obecnie w domu przebywały prócz nich dwie inne osoby – matka chłopaka i jego nadpobudliwa siostrzenica.


Hey, little girl
I wanna be your boyfriend
Sweet little girl
I wanna be your boyfriend
Do you love me babe?
What do you say?
Do you love me babe?
What can I say?
Because
I wanna be your boyfriend
Hey, little girl
I wanna be your boyfriend
Sweet little girl
I wanna be your boyfriend


- Mmmm… - zamruczał, gdy skończył śpiewać i zjechał dłońmi do jej pośladków – To co pani na to powie? – zapytał, odnosząc się do słów piosenki zespołu Ramones.

- A jak się panu wydaje? – uśmiechnęła się słodko i wspinając się na palce, próbowała dosięgnąć do jego ust – jesteś za wysoki… albo raczej ja za niska…

- O nie… ty jesteś idealna… - pochylił lekko głowę i pocałował ją w czoło – zbyt idealna… - szepnął i cmoknął ją w nos – Bruce jest tobą zauroczony… matka też…

- Ale… Claudia…

- Claudia jest idiotką! – przerwał jej niecierpliwie i cofnął ręce – i mam gdzieś, że jest moją siostrą… mam gdzieś to, że jesteśmy dorośli a… a zachowujemy się jak dzieci… jebie mnie to! – odsunął się i siadł na łóżku.

-Duff… powiesz mi, o co chodzi? – zapytała cicho i usiadła mu na kolanach – nie powiesz mi, że nic się nie stało… - pogładziła go policzku i spojrzała mu w oczy.

Chłopak westchnął ciężko i opadł na pościel, zmuszając dziewczynę, by usiadła na nim okrakiem. Przymknął powieki i wziął kilka głębokich oddechów. Zaczął opowiadać jej o wszystkim, co pamiętał od samego początku. Mówił, że gdy był jeszcze małym chłopcem, jego siostra wiecznie się go czepiała, że coś źle robi, że coś zepsuł albo, że w jej mniemaniu był niegrzeczny. Mówił, jak Claudia potrafiła ukryć zazdrości o uwagę, jaką poświęcała mu ich mama, o to, że tak świetnie dogadywał się z Joan, która wolała spędzać czas ze swoim najmłodszym bratem. Z czasem było coraz gorzej i coraz bardziej chciała udowadniać Duffowi, że jest od niego lepsza, że bardziej zasługuje na miłość matki, a chłopak jest tylko życiową porażką ich rodziców. Oskarżała go nawet o to, że ich ojciec od nich odszedł, bo miał dość takiego syna.

- Najgorzej było jak byłem nastolatkiem… jak zacząłem dojrzewać… - mruknął i przejechał dłońmi po udach dziewczyny – ja nie wiem, czy ona specjalnie za mną łaziła, czy nie… ale o wszystkim, co robiłem, mama wiedziała zanim przyszedłem do domu… wiedziała, że wrócę pijany do domu, wiedziała, że paliłem fajki… trawkę… Claudia robiła wszystko byle tylko mama uziemiła mnie w domu, żeby dała mi szlaban i nie pozwoliła mi grać… robiła wszystko, co jej przyszło na myśl, byle zniechęcić do mnie resztę rodziny… Po tylu pierdolonych latach ciągle zarzuca mi to, że w ogóle pojawiłem się na świecie… że w ogóle istnieje i jestem jej bratem… - urwał na chwilę i zamruczał cicho, czując jak Marta lekko gładzi go po odkrytym torsie – przepraszam za nią… przepraszam, że tak cię potraktowała…

- Nie… nie masz za co… to nie twoja wina… - pochyliła się nad nim i musnęła jego usta – czemu nie powiedziałeś mi tego wcześniej?

- Co miałem mówić? Że moja rodzina wcale nie jest tak zajebiście zgodna, jakby się mogło wydawać? – przejechał palcami wzdłuż jej kręgosłupa – Marta… wystarczy, że twoja rodzina jest, jaka jest… nie chciałem, żeby… myślałem, że ona się pohamuje i nie będzie robić takiej jazdy…

- Nie myśl już o tym… - szepnęła i widząc, że ciągle się zadręcza, przemieściła się minimalnie, żeby było jej wygodniej i zaczęła go całować.

- Mhm… - mruknął nie do końca świadomie i przyciągnął ją do siebie – tak, tak… - rozpiął jej stanik i szybko zjechał dłońmi do jej pośladków i lekko je ścisnął.

- Jesteś cholernym erotomanem! – jęknęła cicho, chcąc zobaczyć, czy w ogóle ją słucha.

- Masz rację, kochanie… - przytaknął, nie wiedząc, co powiedziała, bo był zbyt zaabsorbowany bliskością jej prawie nagiego ciała.

Dziewczyna wybuchła głośnym śmiechem i spojrzała z politowaniem na Duffa, który wybudzony jakby z transu zaskoczony patrzył na jej reakcję. Ciągle się śmiejąc, wyjaśniła mu, o co chodzi i nie czekając na jego odpowiedź, zaczęła lekko obcałowywać jego tors…



- Co… co się dzieje? – mruknął zaspany, gdy poczuł, że Marta wyswobodziła się z jego objęć.

- Nic… nie mogę spać… - usiadła i ciągnąc za sobą koc, owinęła się nic.

- Możemy temu zaradzić… - przetarł oczy i podnosząc się, odgarnął jej włosy na jedną stronę i musnął wargami jej kark.

- Duff… przestań…

- No przecież było miło… - zamruczał i przysunął się bliżej – oj no dobra, dobra! – podniósł ręce w obronnym geście i zaprzestał prób pozbycia się zbędnego materiału.

Marta wstała i sięgając po swoją bieliznę, wciągnęła ją na siebie i zarzuciła na siebie koszulę chłopaka. Mruknęła tylko, że idzie do łazienki i już jej nie było. Zapięła pospiesznie guziki i skierowała się po cichu do toalety. Zapalając światło spojrzała w lustro i tępo wpatrywała się w swoje odbicie. Ciągle chodziło jej po głowie to, co powiedział Duff o swojej siostrze i nie mogła zrozumieć, jak można być tak zaborczym i to jeszcze w stosunku do swojego rodzonego brata. Przemyła twarz wodą i odgarniając włosy, otrzeźwiała trochę i d końca się rozbudziła. Warknęła coś pod nosem i wyszła z pomieszczenia.

- O Boże! J-ja panią bardzo przepraszam… ja nie zauważyłam… - mniej więcej w połowie drogi zderzyła się z matką Duffa, która właśnie szła do kuchni.

- Och, Dziecko, nic się nie stało… - uśmiechnęła się do niej ciepło i zapytała – nie możesz spać? – Marta potakująco kiwnęła głową – Może napijesz się ze mną herbaty w takim razie?

Złapała dziewczynę pod rękę i zaprowadziła ją do kuchni, sadzając ją na krześle. Brunetka podejrzewała, że teraz, gdy zostały same, mama Duffa będzie chciała z nią szczerze porozmawiać i coraz bardziej się obawiała. Mogłam zostać w pokoju i zająć się Duffem… teraz zaczną się pytania… i jeszcze się okaże, że zrobię z siebie idiotkę i… i wcale mnie nie polubi…

- Mogę cię o coś zapytać? Mojemu synowi wyrwało się coś o twojej przeszłości, ale nie chciał mi wytłumaczyć, o co chodziło…

Marta spuściła wzrok i nie potrafiąc opanować drżenia rąk, zaczęła skubać poły koszuli, którą miała na sobie. Starsza kobieta widziała jej dziwne zachowanie, ale nie komentowała tego, czekając cierpliwie na odpowiedź.

- Mam być z panią szczera? Mam powiedzieć pani całą prawdę bez względu na to, jaka ona jest i co pani o mnie pomyśli? – zapytała, patrząc na swoje stopy.

- Lepsza każda prawda niż kłamstwo… - usiadła koło niej i spróbowała spojrzeć jej w oczy.

- Ja… to… może zacznę od początku…ja… mój ojciec jest alkoholikiem… b-bił mnie, g-gdy za dużo wypił… matka nawet nie powiedziała słowa… nawet raz nie powiedziała mu, by przestał… o-ona mnie nigdy nie kochała… nigdy nie powiedziała mi niczego prócz tego, że jestem j-jej największą porażką… że żałuje, że w ogóle mnie ma… i… p-ponad dwa lata temu… ja… z-zostałam… ja… - urwała i spojrzała na panią McKagan, jakby szukała u niej pomocy – t-to nie była moja wina… to… wracałam z zajęć i… jakiś f-facet… on… - z gardła wydobył się jej cichy szloch, ale kontynuowała – zaszłam w c-ciążę i… i mama chciała mnie wyrzucić z domu… m-myślała, że się puściłam, ż-że zachowałam s-się jak zwykła dziwka… że…

Pierwsze łzy potoczyły się po jej policzkach, a kobieta ścisnęła jej lekko dłoń, by dodać jej otuchy. Nie spodziewała się usłyszeć takich rzeczy z ust tej dziewczyny, nie spodziewała się, że tak młodą osobę dotknęło takie nieszczęście i jednocześnie miała świadomość, że to jeszcze nie wszystko.

- Musiałam uciec z domu, bo… bo c-chciała… a raczej żądała, ż-żebym usunęła, a-ale ja nie mogłam… nie mogłam! T-to miało być m-moje dziecko… - ukryła twarz w dłoniach i mówiła dalej przytłumionym głosem – uciekłam tutaj… do Los Angeles… nikt nie chciał dać m-mi pracy… w-wylądowałam na ulicy… bez pieniędzy, bez dachu nad głową… do tego wszystkiego jeszcze w ciąży… po kilku tygodniach p-poroniłam… i po następnych paru dniach Izzy zaczepił mnie na ulicy i… i dzięki niemu teraz tutaj jestem… dzięki niemu mam gdzie mieszkać, poznałam Duffa… zakochałam się… - zupełnie nie kontrolowała teraz łez, które strumieniami leciały z jej oczu – ja… wiem, co pani za chwilę powie, ale… ale ja naprawdę go kocham… ja wiem, że nie zasługuję, ale…

- Co ty mówisz? Kochanie… - podeszła do niej i przytuliła ją do siebie, jakby była jej matką – to, co przeszłaś, nie zmienia tego, że jesteś wspaniałą dziewczyną…

Marta niepewnie objęła kobietę i poczuła się tak, jakby wróciła do Polski, jakby była u swojej babci, która zawsze czule ją obejmowała i która w wielu wypadkach zastępowała jej prawdziwą matkę, która się nie interesowała tym, co działo się z jej jedyną córką. Pani McKagan roztaczała wokół siebie niesamowite matczyne ciepło, którego dziewczynie brakowało praktycznie od zawsze, którego nie mógł jej nikt ofiarować i którego to pragnienia nikt nie mógł zaspokoić.

- No, Dziecko, nie płacz już… - szepnęła cicho, ciągle gładząc ją po długich, gęstych włosach – teraz już nikt cię nie skrzywdzi… teraz masz Duffa…

- P-przepraszam… nie powinnam się rozklejać – mruknęła szybko i odrywając się od niej, otarła wierzchem dłoni łzy.

- Nic się nie stało… rozumiem…

- Marta, czemu nie wr… - dobiegł ich głos basisty, który właśnie wszedł do kuchni i urwał swoją wypowiedź – o kurwa… chyba przeszkodziłem?

- Nie, nie… ja już was zostawiam… – mama Duffa ukradkiem otarła łzy i szybko opuściła pomieszczenie.

McKagan spojrzał pytająco na dziewczynę i prawie od razu dostrzegł, że płakała. Co się stało? Płakała przy mojej matce? Kurwa… pomyślał i szybko zapytał o powód. Odpowiedziała tylko, że jego mama już o wszystkim wie i podeszła do niego, wtulając się w jego klatkę piersiową. Uniósł jej podbródek i pocałował ją lekko w przymknięte powieki. Dłońmi powędrował do guzików od koszuli, którą miała na sobie i zaczął je rozpinać, wpijając się w jej usta.

- Duff…

- Ciii… nie przeszkadzaj – zamruczał głosem pełnym pożądania i przejechał palcami po zagłębieniu między jej piersiami.

- Może nie tutaj, co? – jęknęła, gdy przyciągnął ją do siebie i skierował ręce na jej piersi.

- No może faktycznie to zły pomysł… - uśmiechnął się i nie minęła chwila, jak zaciągnął ją do swojej sypialni.