wtorek, 14 czerwca 2011

20.

20. rozdział i 26 komentarzy
Wiecie... nie wierzę, że to już 20. rozdział! No ale nic... wybaczcie, że dopiero teraz, ale... no sesja się zaczęła i zapieprz też :)
I powiem Wam, że nie lubię słowa "gdyby" xd

zjebałam końcówkę (i zupełnie jakiś komos mi wyszedł), ale mam nadzieję, że mi to wybaczycie... noo... więc czytajcie, komentujcie, polecajcie i tak dalej...

***
            - Slash… błagam! Porozmawiaj z nim, bo ja już nie mam sił… - jęknęła dziewczyna i usiadła na blacie, otwierając jogurt.
- Ale ja nie wiem, o co wam chodzi!
- Duff nie chce się zgodzić, żebym skończyła szkołę… kurwa! Rozmawiałam nawet z dyrektorem jednej i powiedział mi nawet, że jeśli zdałabym egzaminy i udowodniła, że mam opanowany materiał, mogłabym od razu wskoczyć do ostatniej klasy…
Chłopak spojrzał na nią zaskoczony i nie mógł ukryć totalnego oszołomienia. Do szkoły? Ona chce wrócić do szkoły?! O ja pierdole… my robiliśmy wszystko, żeby się stamtąd urwać, a ona jeszcze chce tam wracać! Ale… co ma do tego Duff i czemu nie chce się zgodzić? Przecież nie może jej zabronić się uczyć… nie może zabronić jej wychodzić z domu… A może… a może o to jej chodzi? O to, że chce wyrwać się z domu? Może chce spędzić trochę czasu z innymi ludźmi?  Pomyślał i zapytał Martę, czemu ma się wtrącać w ich sprawy.
- No bo ja go chyba rozszarpię zanim się dogadamy! Izzy’ego nie ma, żeby go przegadał… no… a ja musiałabym dać odpowiedź najpóźniej za dwa tygodnie…
Oczywistym było, że zwróciłaby się z tym problemem do Stradlina, ale on półtora miesiąca po swoim ślubie, czyli tydzień temu wyjechał z Annicą w podróż poślubną i nie było z nim żadnego kontaktu. Obiecał tylko, że wróci przed koncertem, który mieli dać w Seattle w połowie lipca. W sumie nie był zadowolony z tego faktu, gdy usłyszał od Duffa, że ten załatwił im występ w ich rodzinnym mieście, ale odpuścił, gdy McKagan wyznał mu w tajemnicy, że to tylko pretekst, by zaciągnąć Martę do jego rodziny, by się w końcu poznali.
- No spoko, Dziecino… zobaczę, co da się zrobić… - uśmiechnął się do niej, patrząc, jak konsumuje kolejny wiśniowy jogurt – Mały Głodomór… - zaśmiał się, czym wywołał oburzenie na jej twarzy – no co? Ciągle coś wpieprzasz…
- Jakaś sugestia, że jestem za gruba? – mruknęła, patrząc na niego groźnie i celując w niego łyżeczką.
- Obawiam się, że jesteś jakimś workiem bez dna, który nawet nie zwiększa objętości – wybuchnął śmiechem i usiadł koło niej – wiesz… gadałem ostatnio z Axlem i…
- I? – zachęciła go do mówienia, gdy urwał i nie odzywał się przez kilka chwil.
- No właśnie… wiesz, co on chce robić? – zadał pytanie retoryczne, bo oczywiście tylko on i Axl wiedzieli o tym, co za moment usłyszy dziewczyna – chce postawić Stevenowi ultimatum… jeszcze jeden wybryk z narkotykami i wyjebie go z zespołu…
- Co?! – wykrzyknęła i niechcący wylała na siebie trochę jogurtu – on zwariował? Przecież… przecież to oczywiste, że on nie rzuci z dnia na dzień tego gówna! Przecież… - urwała, dostrzegając w oczach Slasha coś jeszcze – nie… to nie możliwe… powiedz, że to tylko żart…
- Obawiam się, że nie… on naprawdę zrobi wszystko, byle pozbyć się problemu… ale nie chce go od tak wywalić na zbity pysk i zachowuje pozory, że niby daje mu szansę… - chłopak trochę posmutniał – kurwa… Marta, mimo wszystko to mój przyjaciel! Tyle razem przeszliśmy, znam go tyle długich lat… w sumie dzięki niemu zacząłem grać na gitarze… to tak samo jakbym wymógł na Axlu, żeby pozbył się Stradlina, z którym przecież chyba z piętnaście lat się zna! - zapalił nerwowo papierosa i dodał – udało mi się chociaż wywalczyć trochę czasu…
Faktycznie Rose przystał na prośbę swojego gitarzysty, który prawie wybłagał go o wyrozumiałość i odwleczenie w czasie wywalenia Adlera. Poprosił, by wyrzucił go tylko wtedy, jeśli faktycznie coś przeskrobie, a nie jeśli będzie utrzymywać obecny stan. Oczywiście najbardziej niepokoił go fakt, że wokalista zażądał od niego, by zaczął orientować się w perkusistach, by w razie wyrzucenia Adlera z zespołu, szybko mogli go zastąpić kimś nowym. W sumie miał nadzieję, że do sytuacji wykluczenia jego przyjaciela z Guns n’Roses nie dojdzie, bo Steven się opamięta i jakoś przystopuje albo chociaż nie będzie się dalej pogrążał. Ale wiedział też, że gdy perkusista wkurzy czymś wybitnie Rose’a, to już nie będzie odwołania od tej decyzji i zostaną bez jednego członka Guns n’Roses, będą musieli wstrzymać nagrywanie płyty i co najważniejsze już całkiem stracą kontakt ze swoim przyjacielem, który pójdzie już na praktyczne dno i nawet nie będzie chciał jakiekolwiek pomocy od nich. Co za jebany kanał! Niedługo rozjebie się nam cały zespół! Jedyna jebana rzecz, na której mi zależy! Jedyna, kurwa mać, rzecz, która trzyma mnie jako tako w pionie i nie pozwala mi się całkiem stoczyć… Slash sięgnął po butelkę Danielsa i upijając kilka sporych łyków, zwrócił się do Marty.
- Nie mów o tym Duffowi i Izzy’emu, ok?  - kiwnęła tylko głową i położył mu pocieszająco dłoń na ramieniu – Dziecinko… powiedz mi…jesteś szczęśliwa? – zapytał nagle, zupełnie odrywając się od przedmiotu rozmowy.
- Jestem… dlaczego tak często zadajesz mi to samo pytanie? – dziwiła ją ta nienormalna i niesprecyzowana troska Hudsona o jej osobę.
- Chcę mieć pewność, że… że tak naprawdę jest… że nie jesteś z nim z jakiegoś przymusu czy coś… - mruknął, zasłaniając twarz włosami – chciałbym, żeby ktoś, na kim mi zależy, był szczęśliwy, skoro ja sam… skoro sam jestem takim pieprzonym pechowcem… rozumiesz, nie? – mogła się tylko domyśleć, że patrzył jej prosto w oczy, oczekując jakiegoś potwierdzenia, więc niepewnie kiwnęła głową – lepiej żyje mi się ze świadomością, że ty czujesz się szczęśliwa…
Marta zarumieniła się, słysząc z ust chłopaka takie słowa i zupełnie nie wiedziała, co zrobić, by ukryć zmieszanie. Z pomocą przybył jej dźwięk telefonu, który rozdzwonił się po całym domu przyjaciół. Dziewczyna zerwała się z blatu i pobiegła do salonu, by się zgłosić, tym samym unikając trochę krępującej sytuacji związanej z dziwną rozmową z Saulem.
- Chciałam rozmawiać z Joan – usłyszała trochę wyniosły i podenerwowany głos starszej kobiety.
- Ale… nie ma jej obecnie… coś przekazać? – zapytała uprzejmie.
- To… sprawy rodzinne!
- Skoro rodzinne, to może ja zawołam jej brata?
- Brata?! Jakiego brata?! – rozmówczyni nie potrafiła ukryć zdziwienia, które wywołały słowa dziewczyny.
- No… Duffa… - mruknęła i zasłaniając głośnik, krzyknęła do swojego chłopaka, by zszedł na dół – jakaś kobieta… chciała rozmawiać z Joan, ale jej nie ma…
McKagan spojrzał na nią dziwnie i upijając kilka łyków z butelki, którą trzymał w ręce, wziął od Marty słuchawkę. Słysząc dobrze znany mu głos, zakrztusił się alkoholem i z niedowierzaniem pokręcił głową. Skąd, kurwa… skąd wiedziała, gdzie dzwonić? Skąd miała ten pierdolony numer?!
- Mama?! Skąd masz ten numer? – brunetka rzuciła mu pytające spojrzenie, ale on niecierpliwie pokręcił głową i odezwał się do telefonu – Co ON powiedział?! Jaki, kurwa, burdel?! Ja pierdolę, zajebię go!
Isbell siedząc na kanapie i obserwując chłopaka, wytrzeszczyła oczy, słysząc jak jej chłopak zwraca się do swojej matki, a raczej jakich słów używa w rozmowie z nią. Nie wiedziała, o co chodzi, ale dochodziły do niej krzyki pani McKagan no i jej syn nie wyglądał na spokojnego, prowadzoną przez nich konwersacją.
- Nie będę spokojny! – zawołał wojowniczo - Mamo, ty nie znasz całej jebanej prawdy, rozumiesz?! Wierzysz jakiemuś frajerowi! Mówiłem Joan, żeby ci o wszystkim powiedziała, bo prędzej czy później zrobi się z tego afera, ale ona nie chciała! Tak, kurwa! – krzyknął wyraźnie zniecierpliwiony i dodał – zostawiła gnoja i mieszka z nami… resztę wytłumaczy ci sama, jak wróci do domu… Mamo… proszę! – jęknął i trochę się uspokoił - Nie musisz przyjeżdżać, już wszystko w porządku! Naprawdę… Joan do ciebie zadzwoni i wszystko ci powie, tak?
Po paru chwilach pani McKagan rozłączyła się, a Duff z nerwami rzucił słuchawkę na widełki. Jak on śmiał?! Jak chuj śmiał coś takiego zrobić i powiedzieć?! Kurwa! Zajebałbym gnoja gołymi rękami, kurwa! Nie potrafił zrozumieć, gdzie Ray nauczył się takiego tupetu. Kiedy matka Duffa zadzwoniła do mieszkania, w którym jeszcze jakiś czas temu Joan mieszkała z Ray’em, mężczyzna powiedział jej, że jej córka już tam nie mieszka i żeby zadzwoniła do burdelu, w którym obecnie pomieszkuje i oczywiście podał jej numer do domu chłopaków z Guns n’Roses, który miał być tym rzekomym domem publicznym. Oczywiście pani McKagan nie wiedziała, co o tym myśleć, bo zawsze lubiła chłopaka jej córki i zawsze mu ufała, a tu nagle przekazał jej dość dziwne informacje o jej dziecku; dlatego też postanowiła zaryzykować i zadzwonić na wskazany numer telefonu. Jedyne czego dowiedziała się to, to że Joan wyprowadziła się do Duffa, a Ray okazał się gnojkiem, ale dlaczego tak się stało, miała dowiedzieć się dopiero gdy dziewczyna sama będzie chciała wyznać jej prawdę, co oczywiście niezbyt się jej podobało.
- Duff! Do cholery! Nigdzie nie pójdziesz! – Marta zatrzymała chłopaka, który chciał w nerwach pójść do znienawidzonego przez siebie mężczyznę i odpowiednio mu „zapłacić” – Uspokój się, ok? To było do przewidzenia… można się było spodziewać, że tak łatwo nie odpuści i będzie się mścić… więc nawet nie próbuj odpowiadać na te prowokacje… Mówię do ciebie! – krzyknęła do niego i odwróciła jego twarz w swoim kierunku – Nie pójdziesz tam…
- Ok… nie pójdę… - mruknął zrezygnowany i musnął delikatnie jej usta – ale kurwa… - przejechał dłońmi w kierunku jej pośladków – normalnie bym…
- Tak, wiem… zjebałbyś go gołymi rękami – dokończyła za niego i dodała – mówiłeś to już ze sto razy… ale wybacz, nie chcę mieć faceta w więzieniu… - wyswobodziła się z jego lekkiego uścisku i ruszyła szybkim krokiem na piętro i skierowała się od razu do swojego pokoju.
Chłopak spojrzał za nią i przeklął siarczyście w myślach. Wiedział, że irytowała ją jego gadka o Ray’u, o tym, co chciałby mu zrobić i jak bardzo go nienawidził. Wiedział też, że to ją przeraża, że przeraża ją każdy przejaw większej brutalności z jego strony, przeraża ją świadomość tego, co Duff mógłby zrobić i jakie poniosłoby to za sobą konsekwencje. Kurwa… powinienem był się uspokoić! W ogóle nie powinienem okazywać przy niej nerwów! McKagan zacisnął pięści i słysząc jakiś hałas w kuchni, udał się w tamtym kierunku.
- O… Duff, słuchaj, chciałem pogadać… - mruknął gitarzysta Najniebezpieczniejszego Zespołu Świata i upił sporo swojej whisky – czemu nie pozwolisz jej iść do szkoły?
- Bo to pojebany pomysł! Po co jej ta szkoła? Na chuja jej jakiś jebany papierek?
- A może ona po prostu chce się wyrwać z tej monotonii? Nie widzisz, że ona spędza czas tylko z nami? Z rockandrollowym światkiem, który nie jest chyba szczytem jej marzeń… a który na pewno nie jest dla niej odpowiedni! Nie pomyślałeś, że może chciałaby zająć się czymś innym niż siedzeniem w tym pieprzonym domu, sprzątaniem, gotowaniem… - mimo, że mówił spokojnym głosem, dało się wyczuć w jego tonie wyraźne zniecierpliwienie i groźną nutę.
- Co ty chrzanisz? – McKagan spojrzał na niego z politowaniem i odkręcając butelkę wódki, wypił prawie połowę zawartości – niby czemu ma jej się nie podobać takie życie?
- A co ty masz ją za jakąś pustą lalę, która ciągle siedzi w domu i czeka, aż ją przelecisz?! – z każdym słowem mówił coraz głośniej, jednak daleko było mu do krzyku - Że szczytem jej marzeń jest idiotyczne siedzenie w czterech jebanych ścianach i zadowalanie cię?! – wiedział, że przegina, ale miał to gdzieś; jedyne co teraz chciał osiągnąć, to pokazać mu jakim jest egoistą.
Basista wyglądał przez chwilę, jakby chciał rzucić się z pięściami na swojego przyjaciela, jednak szybko się opanował i opadł na krzesło. Ponownie zacisnął z całych sił dłonie, tym razem na butelce i wbił wzrok w podłogę. Kurwa! Kurwa mać! Pojebie… co ty odstawiasz?! Co ty, kurwa, odpierdalasz?! To wszystko serio wygląda tak, jak mówi Slash?! Posłał Hudsonowi przepraszające spojrzenie i z nerwami opuścił kuchnię, uprzednio mówiąc mu, żeby dał znać, kiedy przyjdzie Joan. Skierował się w kierunku sypialni Marty i lekko zapukał, ale nie doczekawszy się odpowiedzi, uchylił lekko drzwi.
- Mar… - urwał, widzą ją skuloną na łóżku – Malutka, co się stało? – podszedł do niej szybko i przysiadł koło niej – Marta? – pogładził ją po głowie.
- Nic mi nie jest... – powoli podniosła się i usiadła – naprawdę… - ukryła twarz w dłoniach i po chwili przejechała nimi w kierunku czoła, zanurzając palce w swoich długich włosach – tylko źle się trochę czuję…
- Znowu? – jęknął i pozwolił, by ułożyła się na jego kolanach – Kochanie, co się dzieje? To nie jest normalne… można się co jakiś czas źle czuć, ale nie kilka razy w tygodniu!
- Duff… proszę…  - szepnęła słabo i dodała – po prostu ostatnio… ostatnio tyle się dzieje… tyloma rzeczami się przejmuję… to dlatego…
            - Ciii… nic nie mów… - westchnął ciężko i zaczął ją gładzić po głowie – Wiesz… chciałem cię przerosić… przeprosić i powiedzieć, że… że przemyślałem sprawę i… jeśli tylko dalej chcesz to… no… nie będę miał nic przeciwko temu, żebyś dokończyła tę szkołę…
- Mówisz poważnie? – zapytała, otwierając oczy – Dziękuję… - mruknęła.
Chciała się podnieść, by go pocałować, ale chłopak uprzedził ją i pochylając się nad nią, łagodnie i z uczuciem musnął jej wargi. Miał nadzieję, że chociaż trochę się tym zrehabilituje, po jego ostatnich wyskokach. Nie dość, że Marta ciągle wyrzucała mu, jak bardzo upił się na weselu przyjaciół i ciągle zwracała mu uwagę, że za dużo pije, to jeszcze nie do końca nieświadomie przerażał ją własną osobą i swoimi zapędami na bycie brutalem, który chce za wszelką cenę i na własną rękę wymierzyć sprawiedliwość Ray’owi. Duff… Matole, nie zasługujesz na nią! Nie zasługujesz na nią i oni wszyscy, mają jebaną rację! Cały czas myśląc, co robić, żeby jej nie krzywdzić, wyrządzasz jeszcze większe szkody! Ty się, kurwa, nie nadajesz nawet do bycia w związku z kobietą, która cię kocha! Basista próbował wyłączyć myślenie, jednak fatalnie mu to wychodziło i nawet bawienie się włosami dziewczyny, nie absorbowało go wystarczająco.
- Może chcesz jakieś tabletki? – zapytał, gdy zwinęła się w kłębek i gdy poczuł na swoich udach jej łzy, które przesiąkały przez materiał jego jeansów.
Kiwnęła tylko głową i powiedziała, by przy okazji poprosił Slasha o przyciszenie muzyki, która niemiłosiernie i z zwielokrotnioną siłą docierała do jej mózgu i jeszcze potęgowała migrenowy ból. Jasna cholera! Czemu ta głowa musi mnie tak kurewsko boleć? Czemu musi mi być od tego tak niedobrze?! Marta powoli podniosła się z łóżka i skierowała się w stronę łazienki. Usiadła na brzegu wanny i próbując opanować mdłości, pochyliła się do przodu i przycisnęła dłoń do swojego płaskiego brzucha. Do kurwy nędzy, co się dzieje?! Mruknęła w myślach i wzięła głęboki wdech. Osunęła się na kolana i łapiąc się kurczowo za żołądek zwymiotowała do muszli, wszystko co zjadła od rana, czyli kilka tostów i dwa jogurty. Jęknęła cicho, przesuwając się trochę i odchylając głowę do tyłu, oparła się o ścianę. Dotknęła swoją lodowatą ręką czoła i przymykając oczy, walczyła z kolejnym nieprzyjemnym uczuciem.
- Marta? – w pomieszczeniu pojawił się Slash i szybko podszedł do dziewczyny – ej… co ci jest? Duff mówił, że trochę źle się czujesz, ale… - spojrzał na jej bladą twarz, szukając odpowiedniego słowa – to na „trochę” nie wygląda…
- Jest ok… - mruknęła i dodała dużo słabszym głosem – Duff, miał mi przynieść coś przeciwbólowego…
- Tak… coś tam zaniósł, ale przyszła Joan i… znów się kłócą… ona za chuja nie chce powiedzieć matce o… o tym gnoju…
- Wiem… Slash? Przyniesiesz mi jakąś… wodę? – poprosiła, a chłopak prawie natychmiast zerwał się z miejsca.
Marta uśmiechnęła się słabo i ślimaczym tempem, by nie wywołać następnej fali mdłości, podniosła się z podłogi. Niewyobrażalnie kręciło się jej w głowie i coraz więcej mroczków pojawiało się jej przed oczami, gdy stawiała kolejne kroki w kierunku drzwi. Usłyszała jeszcze tylko, jak ktoś wypowiada jej imię i dźwięk tłuczonego o płytki szkła i pociemniało jej w oczach. Czuła, że za chwilę zaliczy niezbyt przyjemny kontakt z podłogą, ale zanim tego doczekała straciła kompletnie świadomość.

Poczuła coś ciepłego na policzku i dopiero po chwili dotarło do niej, że to dłoń, która czule ją głaskała. Nie otwierając oczu, sięgnęła w kierunku tej ręki, ale siedząca przy niej osoba, szybko ją cofnęła. Nie wiedziała, o co chodzi, więc spróbowała unieść swoje ociężałe powieki.
- W końcu, Dziecino… wystraszyłaś mnie… - kudłaty gitarzysta trzepnął lekko głową, by ukryć swoją twarz i cicho dodał – nie rób tak więcej…
- Co się właściwie stało?
- Zemdlałaś… ledwo zdążyłem cię złapać, bo byś pieprznęła w posadzkę… - mruknął i widząc w jej oczach nieme pytanie, dodał – Duff jest z Joan…to znaczy tak mi się wydaje, bo wybiegł za nią… to znaczy… no… bo zmusił ją żeby zadzwoniła do matki… i… no trochę się pokłóciły i w ogóle… popłakała się i gdzieś wybiegła… - spojrzał na nią z troską i odgarnął jej włosy z czoła – jak się czujesz?
- Dobrze… - powiedziała mało przekonująco – ok… czuję się fatalnie, zadowolony?
Pokręcił przecząco głową i podał jej tabletki i szklankę z wodą, która przyniósł parę chwil wcześniej. Przełknęła medykament i jęknęła cicho, kładąc dłonie na skroniach. Ból praktycznie rozsadzał jej czaszkę, nie pozwalając nawet na moment o sobie zapomnieć. Slash spojrzał na nią z niepokojem i pogładził ją po policzku, pytając, czy może jej jakoś pomóc.
- Marta… naprawdę… nie powinnaś iść z tym do lekarza? Przecież się wykończysz…
- Slash, nic się nie dzieje, tak? Na to nie ma jakiegoś bezpośredniego lekarstwa… a teraz… po prostu za bardzo się wszystkim przejmuję i stresuję… i w ogóle… przejdzie mi…
- Mam nadzieję, Dziecinko… - westchnął i pochylając się nad nią cmoknął ją w czoło – Zjadłabyś coś?
Kiwnęła przecząco głową i mruknęła tylko, że i tak pewnie by nic nie przełknęła. Chłopak wzruszył bezradnie ramionami i mimochodem zerknął na zegarek. Nie chciał, żeby brunetka siedziała w takim stanie sama, a za kilkanaście minut miał się u niego zjawić Scotti Hill z zespołu Skid Row. Kurwa, Duff… wracaj do tego jebanego domu i zajmij się swoją dziewczyną, bo cię potrzebuje! A Joan sobie poradzi… i tak do nas wróci, bo przecież nie ma gdzie iść… ochłonie i kurna wróci! Gitarzysta zauważył, że Marta dostrzegła ten gest i gdy powiedziała, żeby się nią nie przejmował i zajął się własnymi sprawami, obruszył się i stwierdził, że skoro jest jej przyjacielem, to może poświęcić jej tyle czasu, ile jej trzeba.
- Hej… zimno ci? – zapytał zaskoczony, widząc, że dziewczyna lekko się trzęsie.
- Trochę… - szepnęła i widząc pytające spojrzenie Slasha, dodała – wiem, że jest prawie lato, ale…
- Nieważne… - mruknął i sięgając po koc, okrył jej drobne ciało – słuchaj… - nie dokończył, bo usłyszał głośny trzask drzwi – Duff chyba wrócił… pójdę po niego, ok?
Zbiegł po schodach i prawie wpadł na Joan, która chciała skierować się do swojego pokoju. Zapytał tylko, czy wszystko jest w porządku i widząc jej potakujące kiwnięcie, ruszył w kierunku kuchni, w której McKagan przekopywał szafki w poszukiwaniu alkoholu.
- Nie pij… - mruknął do niego, gdy basista zaczął otwierać butelkę wódki.
- Co?! O co ci, kurwa, chodzi?
- O Martę! Nie widzisz, że ona nie chce, żebyś tyle chlał? Nie widzisz, że im jesteś bardziej najebany, tym bardziej od ciebie ucieka? Po za tym… chyba cię teraz potrzebuje… - spojrzał na niego niezbyt przyjaźnie i widząc, że Duff nawet się nie poruszył, dodał – No idź do niej, a nie stój jak palant!
McKagan oprzytomniał i szybko opuścił kuchnię. Przeskakiwał po dwa schody i jak tylko znalazł się na piętrze, od razu skierował się do sypialni dziewczyny. Zapukał cicho, ale nie uzyskawszy odpowiedzi, uchylił drzwi i zerknął do środka. Brunetka leżała z zamkniętymi oczami na łóżku, ale słysząc kroki, podniosła leniwie powieki.
- Co z Joan? – zapytała prawie natychmiast i jęknęła cicho, gdy za szybko się podniosła, wywołując tym samym jeszcze większy ból głowy.
Chłopak opowiedział jej o całej rozmowie, którą przeprowadziła Joan z ich matką. Powiedział jej, że pani McKagan nie potrafiła zrozumieć, jak córka mogła ukrywać przed nią wszystkie rewelacje na temat jej związku z Ray’em. Nie mogła zrozumieć, jak jej dziecko mogło tak ją okłamywać. Miała jej za złe, że nigdy nie przyznała się, że była bita i katowana przez człowieka, którego ta starsza kobieta lubiła i mu ufała.
- Mama zawsze była przeczulona, jeśli chodzi o kłamstwo… zawsze największą… zbrodnią w naszym domu, było wymyślenie jakiejś głupiej historyjki, żeby uwierzyła i nie pytając o szczegóły, dała spokój… - McKagan uśmiechnął się na wspomnienie swojego dzieciństwa – jeśli już wydało się, że ktoś ściemniał… ach… powinnaś kiedyś zobaczyć jak się wtedy denerwuje! Staje się zupełnie inną kobietą! – zaśmiał się cicho i kładąc się na łóżku, przyciągnął delikatnie dziewczynę do siebie – lepiej ci już?
- Nie bardzo… - mruknęła i ułożyła głowę na jego klatce piersiowej – Duff? Dlaczego tak nagle zgodziłeś się na to, żebym skończyła tę szkołę?
- No… po prostu… no pogadałem trochę ze Slashem o tym i… no… tak jakoś wyszło… - powiedział niezbyt pewnie i zaczął ją gładzić po plecach.
- Mhm… naprawdę… dziękuję, to dla mnie dość… ważne – uśmiechnęła się lekko i na chwilę podniosła się i przywarła do jego ust.
Chłopak przejechał dłońmi wzdłuż jej kręgosłupa i przez parę chwil rozmarzył się i myślał jakby było cudownie, gdyby dziewczyna się dziś tak źle nie czuła. Wiedział, że ostatnie zmniejszenie częstotliwości kochania się z nią było głównie jego winą, bo w końcu brunetka wyraźnie zasugerowała mu, żeby przestał pić, bo nie zamierza chodzić do łóżka z kompletnie pijanym facetem, który jeszcze się nie kontroluje. A zaprzestanie picia było czymś, czego Duff nawet sobie nie wyobrażał. Nie uważał się za jakiegoś pijaka, czy alkoholika, bo ciągle wmawiał sobie, że pije bo lubi a nie pije bo musi; ale skoro tak, to dlaczego dla „większego” dobra, jakim były częstsze zbliżenia z Martą, nie mógł zaprzestać tego można by powiedzieć nałogu?  

Some people say my love cannot be true
Please believe me, my love, and I'll show you
I will give you those things you thought unreal
The sun, the moon, the stars all bear my seal

Follow me now and you will not regret
Leaving the life you led before we met
You are the first to have this love of mine
Forever with me 'till the end of time
Your love for me has just got to be real
Before you know the way I'm going to feel
I'm going to feel
I'm going to feel

Now I have you with me, under my power
Our love grows stronger now with every hour
Look into my eyes, you will see who I am
My name is Lucifer, please take my hand 

Mruczał jej do ucha piosenkę Black Sabbath i gładził ją delikatnie po głowie jakby to miało pomóc jej przezwyciężyć ból. Przysunęła się bliżej niego i przytulając się, przymknęła oczy. Migrena totalnie ją wykańczała i psychicznie i fizycznie i jedyne, o czym teraz marzyła, to o pogrążeniu się w spokojnym śnie.
- Kochanie… - mruknął cicho Duff.
- Hmmm?
- Może przebierz się w coś wygodniejszego i spróbuj zasnąć, co? – zaproponował, podejrzewając, że dziewczynie takie rozwiązanie byłoby na rękę.
Brunetka tylko przytaknęła i zwlekła się z łóżka, kompletując ubrania, które zamierzała na siebie włożyć. Skierowała się w stronę łazienki i szybko się rozbierając weszła pod prysznic, pozwalając wodzie choć trochę ją zrelaksować i sprawić, by chociaż na chwilę nie skupiać się na bólu. Niechętnie wyszła z brodzika i szczelnie opatuliła się ręcznikiem. Rozejrzała się po pomieszczeniu w poszukiwaniu bielizny i T-shirtu, który miała na siebie wciągnąć i cicho przeklęła.
- Kurwa… dlaczego muszę o wszystkim zapominać?! – warknęła i wyślizgnęła się po cichu na korytarz.
Otworzyła drzwi do swojego pokoju i chciała bezszelestnie wziąć stamtąd ubranie. Jednak Duff od razu ją zauważył i widząc ją w samym ręczniku sięgającym połowy ud, jęknął cicho. Czuł, jak robiło mu się gorąco i jak jego serce wyraźnie przyspieszyło pompowanie krwi, która w kosmicznie szybkim tempie pulsowała w żyłach i tętnicach, która dopływała do każdego nawet najdrobniejszego naczyńka. Próbował odwrócić wzrok od jej mokrego ciała, ukrytego tylko pod ręcznikiem, jednak nie był w stanie i wpatrywał się w nią jak zahipnotyzowany, marząc o tym, co mogliby właśnie robić, gdyby nie fakt, że dziewczyna się fatalnie czuła. Kurwa… czemu dzisiaj?! Dlaczego to nie mogło poczekać do jutra?
- Duff… mówię do ciebie! – dobiegł go zniecierpliwiony głos Marty.
- C-co? – zawołał wybudzony jakby z transu i od razu przestał rozbierać ją wzrokiem.
- Slash cię chyba woła…więc może byś… - spojrzała wymownie w kierunku drzwi.
  McKagan popatrzył na nią błagalnym wzrokiem, ale wstał z łóżka i kiedy miał już ją mijać, szybko pochylił się nad nią i wpił się w jej usta, miażdżąc je swoimi wargami. Zdziwił go kompletny brak jakiejkolwiek reakcji ze strony dziewczyny; ani nie oddawała pocałunków, ani też nie zaczęła się szarpać. Prawie natychmiast przestał i odrywając się od niej, popatrzył na nią pytająco.
- Skończyłeś już? – zapytała z lekkimi nerwami – Świetnie… więc idź teraz do tego Slasha i mnie nie irytuj…
- Ale… przecież ja…
- Dobrze wiesz, że źle się czuję i nie mam ochoty na cokolwiek, nie wspominając już o… nieważne… - szarpnęła się i skierowała z powrotem do łazienki.
Duff wyrzucił z siebie ciche przekleństwo i poirytowany udał się do Hudsona, który siedział na dole ze Scottim. Marta w tym czasie ubrała się i ze łzami w oczach, wróciła do swojej sypialni. Nie chciała się tak zachować w stosunku do Duffa, nie chciała tak na niego warczeć; tak jakoś wyszło i poczuła się idiotycznie. Przecież on, do cholery, nic nie zrobił! Przecież on tylko mnie zaczął całować… mogłam nie wyskakiwać przed nim w samym ręczniku, wiedząc, jak na niego dziwnie działam! To wszystko moja wina, a zwalam to na niego! Kurwa, co ja odpierdalam?! Co ja, co cholery, robię?! Przecież jak tak dalej będzie, to on w końcu nie wytrzyma i mnie zostawi! Wiedziała, że ostatnio w ich związku działo się coś dziwnego, coś niepokojącego. Coraz częściej dochodziło do jakiś idiotycznych scysji, jak na przykład ta sprzed kilku minut, coraz częściej dziewczyna miała do niego pretensje, a on coraz częściej irytował się faktem, że brunetka go odrzuca i praktycznie ucieka mu, gdy tylko on ma ochotę się do niej zbliżyć, zupełnie jakby robiła mu na złość i zamiast ograniczyć picie, wlewał w siebie coraz więcej i więcej alkoholu. Chłopak chodził podminowany, nie był w stanie poradzić sobie z sytuacją w zespole, nie potrafił przestać myśleć o Joan i jej kłopotach i ciągle chodziła mu po głowie scena sprzed kilku miesięcy, którą zaserwowała mu Marta. Jedynym w miarę dobrym sposobem, na poradzenie sobie z tym wszystkim była wódka albo litry Nightraina, które z takim oddaniem konsumował. Jednocześnie wiedział, że powodem nerwów jego ukochanej jest właśnie ta wypijana przez niego ilość alkoholu, a także to, że brunetka irytowała się i wręcz bała, gdy Duff okazywał jakikolwiek stan większej agresji w sprawie z Joan. Wiedział też, że Marta przejmowała się losem zespołu tak samo jak oni i że tak samo przejmowała się przyszłością, a raczej jej brakiem.
- Co się do cholery z nami dzieje… - szepnęła z żalem i ukryła twarz w dłoniach.
- Kochanie… - usłyszała głos basisty i od razu wyłapała w jego tonie skruchę – przepraszam… - czuła, że usiadł obok niej, ale nawet się nie poruszyła – przepraszam, po prostu… cholera… Marta, ja jestem tylko facetem! – jęknął
- T-to ja przepraszam… zachowuję się jak… skończona idiotka… - mruknęła i przesuwając się bliżej niego, wtuliła się w jego klatkę piersiową – co się z nami dzieje? – powtórzyła pytanie, tym razem w jego obecności, bo miała nadzieję, że zaprzeczy i powie, że jest ok.
- Nie wiem… - przejechał dłonią po jej włosach – nie wiem, Skarbie, ale… ale nie chcę, żeby tak było… wiem, że… wiem, że jestem dupkiem! Wiem, że to wszystko moja wina…
- Przestań… to nie tylko twoja wina… ja…ja sama nie wiem, co się ze mną dzieje, nie wiem, czemu jestem taka nerwowa, czemu ciągle na ciebie naskakuję… przepraszam… - wymamrotała i wyswobadzając się z jego objęć, przywarła do jego ust – naprawdę…
-Ciii… - ucałował ją lekko i dodał – połóż się i spróbuj zasnąć, hmm?
Uśmiechnęła się do niego smętnie i wgramoliła się pod koc, kładąc się na boku. Z ulgą zauważyła, że ból głowy trochę zelżał i nie miała już takich zawrotów głowy. Nie mogło mi to przechodzić wcześniej? Poirytowała się trochę tym faktem, ale postanowiła o tym nie myśleć. Przesunęła się do ściany i spojrzała na chłopaka. Usiadł na skraju łóżka i pogładził ją po policzku.
- Zaraz wracam… - szepnął i cmoknął ją w czoło.
Skierował się szybko do pokoju na parterze i bez pukania wszedł do sypialni, którą zajmowała Joan. Jego siostra siedziała w fotelu i niewidzącym wzrokiem patrzyła na zdjęcie przedstawiające ją i jej dawnego partnera, którego jeszcze do niedawna uważała za miłość jej życia. Po paru chwilach odezwała się i płaczliwym głosem zaczęła go pytać, dlaczego musiało ją spotkać takie nieszczęście, dlaczego nie mogła być szczęśliwa z Ray’em, dlaczego on ją tak krzywdził. Duff bezradnie słuchał całego żalu, który z siebie wylewała, słuchał, jak przeżywała kłótnię z matką. Objął ją ramieniem i pozwolił jej rozpłakać się na dobre.
- Joan… nie płacz… przecież wiesz, jaka jest mama… podenerwuje się i jej przejdzie… zawsze tak było…
- A Ray? Dlaczego był taki? Dlaczego ja go tak kochałam, a on…
- To palant… znajdziesz sobie lepszego faceta… - pogłaskał ją kilka razy uspokajająco po głowie – takiego, który będzie zasługiwał na taką zajebistą dziewczynę… - gdy Joan mruknęła, że wcale taka nie jest, Duff z uśmiechem dodał – Jak nie jesteś? Nie wierzysz braciszkowi w to, że jego ukochana siostrzyczka jest świetną laską?
- No dobra… niech ci będzie… - otarła szybko łzy z policzków i spojrzała z wdzięcznością na basistę – dziękuję…
- Nie ma za co, Kochana… ale… bo… - urwał trochę koślawo i zastanawiał się, co ma powiedzieć – bo… skoro już w porządku… to…
- Uciekaj do Marty – uśmiechnęła się i cmoknęła brata w policzek.
- Ale to nie tak… po prostu trochę się źle czuje i…
- No weź mi się nie tłumacz! – zaśmiała się i wypchała go za drzwi.
McKagan szybko wrócił na piętro i od razu wszedł do pokoju dziewczyny, która pogrążona była już we śnie. Myślałem, że na mnie zaczekasz… uśmiechnął się do siebie i ściągając z siebie koszulkę i spodnie wślizgnął się na miejsce koło niej. Nawet nie zdążył się wygodnie ułożyć, gdy poczuł jak Marta przekręca się na bok i przytula do niego jej drobne ciało. Westchnął ciężko i objął ją przyciągając jeszcze bliżej siebie. Jaki z ciebie kretyn… masz taki skarb przy sobie i nie potrafisz go docenić…

Dwudziestopięcioletni chłopak siedział w ciemnej kuchni i popijając wino, nerwowo odpalał kolejne papierosy. To już kolejna noc zmarnotrawiona na takie siedzenie i zapewne nie ostatnia. Nie wiedział, co się z nim stało, ale nigdy nie miał takich problemów ze snem jak ostatnimi czasy. Nie był w stanie nawet zmrużyć oka na marne pół godziny i jedyne, co pomagało mu jakoś funkcjonować, to niebotyczne ilości narkotyków, które jako tako utrzymywały go w stanie względnej świadomości i oczywiście alkohol, który wlewał w siebie każdego dnia i jak teraz każdej nocy. Po chwili usłyszał przytłumiony hałas z salonu i nie zdążył się nawet poruszyć, by sprawdzić, co się stało, bo drzwi do kuchni się uchyliły i pojawiła się w nich drobna postać, która sięgnęła po wodę stojącą na stole i gorączkowo zaczęła ją odkręcać. Nie miała zielonego pojęcia, że nie jest sama w pomieszczeniu, bo gitarzysta Guns n’Roses, był praktycznie niewidoczny w miejscu, w którym siedział. Co jest, kurwa? Slash słyszał jej niespokojny i chrapliwy oddech i gdyby tylko stała przodem do niego, z pewnością zobaczyłby łzy w jej oczach. Jednak widział tylko trzęsące się ręce, które kurczowo zaciskały się na butelce. Zastanawiał się, co ma zrobić, żeby ujawnić swoją obecność, ale nie przestraszyć dziewczyny.
- Marta… - powiedział cicho i zsunął się z blatu, na którym siedział.
Jak podejrzewał, brunetka podskoczyła wystraszona tym, że nie jest sama w kuchni. Upuściła wodę, którą trzymała w dłoni i odwróciła się w kierunku chłopaka, który podszedł do niej powoli i pociągnął ją lekko w kierunku okna. Spojrzał na jej twarz, którą teraz oświetlał blask księżyca i dostrzegł pojedyncze łzy na policzkach i rzęsach.
- Dziecino… - mruknął i odgarniając jej włosy z twarzy, objął ją ramieniem – co się stało? – zamiast odpowiedzieć, wydała z siebie cichy szloch – Hej… spokojnie… znów miałaś jakieś koszmary? – przytaknęła kiwnięciem głowy i wtuliła się w Slasha jeszcze bardziej.
- Nie chciałam… nie chciałam budzić Duffa i go martwić… - szepnęła.
- Mhm… - chłopak pogładził ją kilka razy po głowie i pozwolił jej dojść do siebie – to posiedzisz ze mną? Nie mogę spać…
Uśmiechnęła się do niego lekko i usiadła na parapecie, robiąc mu miejsce koło siebie. Oparła głowę na jego ramieniu i westchnęła cicho, zastanawiając się, z czego wynikają te jej sny. Raz odchodziły całkowicie, raz nawiedzały ją prawie codziennie; raz zdarzały się tak realne, że nie potrafiła dojść do siebie i nie była w stanie odróżnić rzeczywistości od koszmaru, a raz wystarczyło się szybko obudzić i wszystko wracało praktycznie do normy.
- Wszystko w porządku? – zapytał po kilkunastu minutach chłopak, gdy Marta podkuliła nogi pod brodę i widząc, że kiwa potakująco głową, dodał – na pewno? – przechylił głowę i spojrzał jej w oczy – Hej… no co się dzieje? – odwrócił się przodem do niej i przytulił ją do siebie.
Dziewczyna tylko mruknęła pod nosem, że jest ok i wybuchła płaczem, wtulając się desperacko w ramiona Slasha. Tak bardzo nie chciała okazywać po raz kolejny słabości, szczególnie przy nim, ale na chęciach się skończyło i niezliczony już raz łkała przytulona go któregoś z chłopaków z zespołu. Zdezorientowany Hudson pogłaskał ją po głowie i zamruczał cicho, żeby nie martwiła się wszystkim.

Here comes the sun, here comes the sun,
And I say it's all right

Little darling, it's been a long cold lonely winter
Little darling, it feels like years since it's been here
Here comes the sun, here comes the sun
And I say it's all right

Little darling, the smiles returning to the faces
Little darling, it seems like years since it's been here
Here comes the sun, here comes the sun
And I say it's all right

- Wybacz… strasznie to kaleczę… - mruknął, gdy skończył śpiewać i odsunął ją trochę od siebie, by spojrzeć jej w oczy.
- Nie, nie… całkiem nieźle ci szło – uśmiechnęła się przez łzy i odgarnęła mu loki w twarzy – Slash?
- Tak, Dziecino?
- Dlaczego… dlaczego wy jesteście dla mnie tacy… no wiesz…
Gitarzysta spojrzał na nią dziwnie i stwierdził, że przecież odpowiedź jest oczywista i nie wie w ogóle, po co dziewczyna zadaje takie dziwne pytania. Marta… ty tego nie widzisz? Nie widzisz, że od samego jebanego początku podbiłaś serca chujowych rockmanów? Nie widzisz, że Duff szaleje za tobą? Że Izzy oddałby wszystko, byle byś była szczęśliwa? Że ja… że zajebałbym każdego, kto chciałby cię skrzywdzić? Nie widzisz tego, do chuja?! Chłopak odwrócił na chwilę wzrok od jej zgrabnych nóg, ukrytych tylko częściowo przez materiał przydługiego T-shirtu i słysząc jej ciche westchnienie żalu, spojrzał szybko na nią i jej smutną twarz.
- Czemu… czemu wszystko się pieprzy? – szepnęła, skubiąc brzeg swojej koszulki – czemu ciągle… czemu nie jest tak jak powinno być? Czemu cały czas mam te głupie koszmary? Czemu ciągle kłócę się z Duffem totalne bzdury? Czemu on tyle pije? Czemu… - urwała, gdy zadrżał jej głos i próbując się uspokoić, wzięła kilka głębokich oddechów – czemu nie mogę zapomnieć o całym tym bagnie z Polski? Czemu nie mogę zacząć wszystkiego całkiem od początku? Bez wspomnień, bez… bez tych okropnych przeżyć, czemu?!
- Spokojnie… - pocieszająco położył jej dłoń na ramieniu i modlił się w duchu, by znów się nie popłakała – Kochana… wszystko się ułoży… daj sobie tylko trochę więcej czasu…
 Dziewczyna pociągnęła cicho nosem i szybko otarła wierzchem dłoni łzy, które chciały wydostać się z jej oczu. Pospiesznie zaczęła przepraszać chłopaka za swoje zachowanie i zeskoczyła z parapetu, chcąc opuścić pomieszczenie. Slash złapał ją za rękę i zatrzymał, odwracając ją ku sobie.
- Nie przepraszaj… nie musisz… - cmoknął ją w czoło i przyciągnął ją ku sobie – przecież wiesz, że zawsze możesz mi się wygadać… wypłakać – pochylił się, żeby pocałować ją w policzek – Marta… - mimowolnie skierował dłonie na jej talię i niewiele myśląc, wpił się w jej usta – o kurwa… ja… bo… - gdy tylko poczuł, jak brunetka stanęła jak sparaliżowana, oderwał się do niej – Idź już… idź, proszę… - wyszeptał i odskoczył od niej jak oparzony.
Zaskoczona brunetka z początku nie wiedziała, co się dzieje i wpatrywała się tępo w gitarzystę, który odwrócił się przodem do okna i zacisnął pięści na parapecie. Po chwili oprzytomniała i prawie wybiegła z kuchni. Szybko wspięła się na schody i podążyła w kierunku drzwi swojej sypialni. Wślizgnęła się do pokoju i podeszła po cichu do łóżka, na którym spokojnie spał jej ukochany. Starając się go nie obudzić, odgarnęła kołdrę i chciała się przy nim położyć.
- C-co się… dzieje? – wymamrotał, otwierając oczy.
- Nic, nic… - mruknęła i ułożyła się koło niego – śpij, wszystko w porządku… – powiedziała z lekkim roztrzęsieniem w głosie, którego nie zdołała ukryć.
- Kochanie… - przysunął się do niej i przecierając zaspane oczy, spojrzał na nią pytająco – o co chodzi?
- O nic… znów miałam… znów ten koszmar… - skłamała i cmoknęła go w policzek – naprawdę, Duff…
- Mhm… ale już ok, tak? – zamruczał i przejechał dłonią po jej plecach – no…to dobrze… - pocałował ją w kącik ust i szybko musnął czubkiem języka jej lekko uchylone wargi.
- Duff…
- Cicho, Skarbie… - przerwał jej i przemieścił ją tak, że leżała na nim – ciii… – szepnął, gdy chciała coś powiedzieć i zanurzając ręce pod jej koszulkę, wpił się z pasją w jej usta.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz