poniedziałek, 15 października 2018

54.


Cóż... ciekawe, czy ktokolwiek jeszcze tu wchodzi i czyta :D
niemniej... żyję... piszę eee raz na jakiś czas, czytam, pracuję... inne takie...
rozdział dość niemrawy, ale znowu okres przejściowy między wydarzeniami, który musi się pojawić, by inne rzeczy mogły zaistnieć
jeśli jakimś cudem tu przybyliście, zostawcie chociaż dwa słowa w komentarzu!
za wszelkie błędy przepraszam - jak wiecie, zawsze podkreślam, że jestem słabym edytorem i korektorem :D
***

Minęły dwa tygodnie. Całe czternaście dni upłynęło od nocy, której nigdy nie zapomni i nie będzie w stanie wymazać ze swojej pamięci. Nocy, po której czuła nieopisany wstyd – wynikający nie tylko ze zdrady, ale też związany z tym, co wtedy czuła. Nie potrafiła stwierdzić, co bardziej ją dobijało. Fakt, że poszła do łóżka z własnym szwagrem i w jej mniemaniu zachowała się jak zwykła szmata? Czy może bardziej druzgocące było to, że tamtego wieczoru zupełnie odpłynęła i zatraciła się w jego dotyku? Czy czułaby się choć trochę lepiej, gdyby ta „łóżkowa wpadka”, jak nazywała ją w myślach, okazała się kiepskim substytutem Duffa? Czy łatwiej pogodziłaby się z sytuacją, gdyby starszy z McKaganów nie okazał się tak dobrym kochankiem? Czy byłoby jej łatwiej skonfrontować się z Mattem, gdyby mężczyzna tak nie zaangażował się w ten seks na pocieszenie? Nawet nie wiedziała, co on myślał o całej sytuacji. Nie wiedziała, czy uznawał to za jednorazową sytuację, błąd, który nie powinien się wydarzyć, czy może robił sobie w związku z tym jakieś nadzieje?
Od tego momentu unikała go jak ognia. O dziwo do tej pory nie miała z tym trudności. Szczęśliwie dla niej Matt musiał na kilka dni wyjechać pilnie w interesach. Jak wrócił do Los Angeles, ona w towarzystwie Izzy’ego leciała akurat do Indiany odebrać Jeffa. Każdego dnia pojawiała się w pracy z obawą, że w końcu na niego wpadnie. Jednak z tego, co mówiła Kate, Matt ostatnio rzadko przesiadywał w swoim biurze. Dziś też miał coś załatwiać na mieście, więc Marta mogła w spokoju pracować.
Była w trakcie sprzątania sali przed otwarciem restauracji, gdy nagle poczuła dłoń zaciskającą się na jej przedramieniu. Stanowczy, ale jednocześnie delikatny uścisk. Nie zdążyła się obrócić, gdy stojący za nią mężczyzna pochylił się i mruknął tak, żeby tylko ona usłyszała:
- Do mojego gabinetu – powiedział tonem nieznoszącym sprzeciwu. - Teraz.
- Jestem… zajęta. - Nawet nie spojrzała mu w oczy, udając, że jest zajęta układaniem kwiatów w wazonie. - Za pół godziny otwieramy i…
- Teraz – powtórzył z naciskiem. - Nie możesz mnie w nieskończoność unikać.
- Nie unikam, ale… ale…
- Naprawdę chcesz tutaj ze mną rozmawiać? - zapytał marszcząc brwi i rozejrzał się po pomieszczeniu, po którym krzątali się jego pracownicy. - Za chwilę wszyscy będą się na nas gapić i zastanawiać, o co może chodzić.
Niechętnie odłożyła tulipany i ze spuszczonym wzrokiem, skierowała się w kierunku zaplecza. Drgnęła, gdy Matt położył dłoń na jej łopatkach, zupełnie tak jakby chciał uniemożliwić jej ucieczkę albo lekkim popchnięciem zmusić ją do szybszego kroku. Albo tak, jakby chciał nawiązać jakiś kontakt… czego on ode mnie chce? Po co chce rozmawiać? Nie możemy udawać, że nic się nie stało? Nie możemy zapomnieć? Kobieta biła się z myślami. Nie wiedziała, czego spodziewać się po tym mężczyźnie. Wiedziała, że ma zasady, że jest stanowczy, a zarazem troskliwy, czuły i poniekąd zagubiony. Czy on też czuje się podle, że zdradził brata i poszedł z jego żoną do łóżka? Czy jest zły na Martę, że w taki sposób skończył się tamten wieczór? Marta wolała nawet nie myśleć o takiej ewentualności, ale może Matt się w to jakoś zaangażował i oczekuje od niej podjęcia jakiegoś kroku w tym kierunku? Może nieświadomie zrobiła mu nadzieję na coś więcej?
McKagan zatrzasnął drzwi do gabinetu i zrzucił z siebie marynarkę. Niedbale cisnął ją na sofę i bez słowa wskazał kobiecie fotel. Jednak brunetka w dalszym ciągu stała przy wejściu i wpatrywała się w swoje buty. Ze stresu zaczęło kręcić się jej w głowie. A co jeśli Matt powiedział komuś o tej… przygodzie? Co jeśli cała rodzina już wie, z jaką puszczalską laską związał się Duff? Co pomyśli o mnie Jon… albo ich mama… Nie, nie wierzę… nie mógł nikomu powiedzieć… przecież on taki nie jest… nie zrobiłby tego… to byłoby kompletnie bezsensu. Co dałoby mu powiedzenie o wszystkim Jonowi albo Duffowi? Niczego by tym nie osiągnął… nic nie zyskałby na tym, żeby tak mnie upokorzyć… chyba, że zrobi to wszystko, żeby mnie ośmieszyć… ale… Matt? To jakiś absurd! Przecież on taki nie jest… on nigdy nie chciał mnie zranić...
- Usiądziesz w końcu, czy będziesz tak stała, jakbyś czekała na jakiś wyrok? - mruknął Matt zupełnie innym tonem niż przed chwilą. - Czemu mnie unikasz? - zapytał, nawet nie próbując ukrywać smutku i rozczarowania w głosie. - Zrobiłem coś nie tak?
- Oboje… o-oboje zrobiliśmy coś bardzo nie tak... – bojąc się, że zaraz zasłabnie, z ulgą zajęła wskazane miejsce i wbiła wzrok w ścianę ponad ramieniem Matta. - To wtedy… to… - poczuła wstydliwy rumieniec na policzkach i przeklęła w duchu - t-to w ogóle nie powinno się zdarzyć… ja…
- Uspokój się – powiedział łagodnie. - Marta, nie wydarzyło się nic, co… - urwał i nie wiedząc jak sformułować myśl, zaczął od nowa. - Nie mam do ciebie o nic pretensji i niczego od ciebie nie oczekuję, rozumiesz? Zrobiliśmy coś, co… czego, jak widać, w tamtej chwili oboje potrzebowaliśmy i`...
Nie wiedział, co ma jej powiedzieć. Kiedy uciekła prawie bez słowa z jego domu, nie miał szansy niczego wytłumaczyć. Ubrała się i wyszła tak szybko, że on sam zdążył ledwo założyć spodnie. A przecież nie chciał jej gonić i zmuszać do czegokolwiek jak jakiś świr. Nie miał okazji, by porozmawiać z kobietą o tym, co i dlaczego się stało. Nie wiedział nawet, dlaczego w takim pośpiechu opuściła jego sypialnię. Każdego dnia zastanawiał się, czy zrobił coś nie tak, czy w jakiś sposób jej nie skrzywdził. Ale czym do cholery? Żadne z nas się nie sprzeciwiło, żadne z nas nie powiedziało „stop”. Przecież upewniałem się, czy ona na pewno tego chce. A ona nawet przez moment nie chciała się wycofać, tak samo jak nie próbowała niczego na mnie wymusić! Przecież nie zrobiłem niczego wbrew sobie, a ona nie zrobiła niczego, na co nie wyraziłem zgody. Może wypiła trochę wina i może przez to była śmielsza, ale kurwa, nie była pijana i nieświadoma tego, co robi! Za mało jej z siebie dałem? Było jej aż tak źle, że teraz nawet nie chce ze mną rozmawiać? Byłem aż marnym i beznadziejnym zastępstwem za Duffa, że nie zasłużyłem chociaż na wyjaśnienia? Aż taki żałosny jestem w łóżku?
- Z-zaciągnęłam cię do łóżka… jak jakaś… jakaś szmata! - Ukryła twarz w dłoniach. - Zdradziłam D-duffa… Przespałam się z własnym szwagrem! Zachowałam się jak…
- Do niczego mnie nie zmuszałaś! - wstał z fotela i przyklęknął przy kobiecie. - Marta, uwierz mi… rozumiem… doskonale rozumiem, czemu to zrobiłaś i nie zamierzam cię za to potępiać. Hej… popatrz na mnie – spróbował odsunąć jej dłonie i spojrzeć w oczy. - Nie chcę, żeby to, co się wtedy wydarzyło, zniszczyło naszą przyjaźń.
- Przecież ja nawet nie wiem, jak mam spojrzeć ci w oczy po tym wszystkim – wyszeptała. - Czułam się strasznie… nikomu niepotrzebna, n-niekochana, samotna, n-niechciana… ja… - zamrugała szybko, gdy zaszkliły jej się oczy. - Ja tylko chciałam poczuć się choć trochę… l-lepiej… bezpieczniej. A ty… ty zawsze… p-przepraszam...
- Ja to wszystko rozumiem – otarł samotną łzę, która popłynęła po jej policzku. - Wiem, że chciałaś zapomnieć, że chciałaś bliskości drugiego człowieka… w tym nie ma nic złego. Każdy z nas potrzebuje trochę ciepła i miłości. Nie jesteś przecież maszyną – odgarnął za ucho kosmyk włosów, który wymsknął się z eleganckiego upięcia. - jesteś wrażliwą, cudowną kobietą i masz prawo czuć to wszystko, masz prawo szukać pocieszenia, jeśli on… jeśli ktoś potraktował cię tak jak on. To nawet miłe, że ze wszystkich swoich znajomych wybrałaś właśnie mnie.
- Matt…
- Przepraszam… miałem nadzieję, że się uśmiechniesz – westchnął zrezygnowany i dodał – Ustalmy coś, ok? - odczekał chwilę, aż brunetka przytaknie i kontynuował – Było chyba całkiem miło… moim zdaniem, mimo okoliczności, nawet bardzo miło, ale oboje dobrze wiemy, że żadne z nas nic od drugiego nie oczekuje, prawda? Możemy uznać, że… jakkolwiek to brzmi, byłaś w potrzebie, byłaś zrozpaczona, a ja po prostu dałem ci z siebie tyle, ile mogłem. Bo jesteś mi bliska i jesteś moją przyjaciółką…
- Wymusiłam na tobie...
- Gdybym tego nie chciał, nie zrobiłbym tego, ok? To znaczy… - zamknął na chwilę oczy i odetchnął – chodzi mi o to, że… nie wykorzystałem okazji, nie poszedłem z tobą do łóżka, bo chciałem cię zaliczyć, czy coś w tym stylu. Chciałem tylko, żebyś poczuła się lepiej… żebyś poczuła, że komuś na tobie zależy… żebyś chociaż na chwilę się uśmiechnęła...
- Nawet jeśli było mi lepiej i sprawiłeś, że na chwilę zapomniałam… jest mi głupio, brzydzę się sama sobą, że… zrobiłeś to, bo masz jakiś niezrozumiały dla mnie przymus, by troszczyć się o wszystkich i uszczęśliwiać ich kosztem siebie i swojego samopoczucia.
- Mam być szczery? - wstał i przysiadł na biurku tuż obok niej. - Nie tylko ty czujesz się samotna, czy niekochana. Nie tylko ty potrzebowałaś… pocieszenia. Nie chcę, żebyś mnie źle zrozumiała, ale oboje… oboje poszliśmy sobie na rękę.
Stąpał teraz bo bardzo cienkim, kruchym lodzie. Jak ubrać w słowa to, co chce powiedzieć, żeby Marta opacznie do nie zrozumiała? Żeby nie pomyślała, że koniec końców to on wykorzystał ją, a nie – tak jak sama twierdziła – on był „ofiarą”. Jak miał powiedzieć, że mimo iż nie oczekiwał niczego w zamian, również osiągnął jakąś korzyść? Jak przekonać ją, że chciał się nią bezinteresownie zaopiekować, a sam dostał więcej niż mógł się spodziewać? Miał zrobić z siebie idiotę i powiedzieć, że już dawno zapomniał, jak to jest mieć przy sobie piękną kobietę i jest jej wdzięczny, że pozwoliła mu przypomnieć sobie to uczucie? Miał już całkiem się pogrążyć i wyznać, że cieszy się, że dał radę ją pocieszyć? Co by o nim pomyślała, gdyby powiedział, że bał się, że nie podoła? Jak bardzo umniejszyłby swojej męskości, gdyby przyznał, że nie spodziewał się, że tak będzie na niego reagowała? Czy zobaczyłby w jej oczach politowanie, gdyby wyznał, że był zaskoczony tym, jak bardzo przy nim odpłynęła? Nie chciałaby z nim rozmawiać, gdyby powiedział, że poniekąd podniosła mu samoocenę i poczucie męskości. Czy to, kurwa, moja wina, że nie jestem taki jak Duff albo którykolwiek z jego kumpli? Czy byłbym lepszy i bardziej… pożądany przez kobiety, gdybym wyrywał wszystko, co się rusza i pieprzył się z każdą, która się nawinie? Czy wtedy Marta uznałaby, że po prostu była kolejną zaliczoną panienką i nie przeżywałaby tego, że mogła mnie wykorzystać? Czy wtedy byłoby jej łatwiej pogodzić się z tym, co zrobiliśmy? Czy wtedy mogłaby zrzucić całą odpowiedzialność na mnie i spróbować zapomnieć?
- Szukałaś pocieszenia, szukałaś akceptacji, bliskości… miłości… miałaś doła i chciałaś zapomnieć. Z nieznanych mi powodów uznałaś, że jestem do tego odpowiednią osobą, zaufałaś mi… otworzyłaś się i... oddałaś mi się… - urwał i spojrzał z czułością na jej zawstydzone oblicze – ale wierz mi… od lat odczuwam większość z rzeczy, które przed chwilą wymieniłem i radzę sobie z nimi czasem lepiej, czasem trochę gorzej… czasem nie radzę sobie wcale. To, że mogłem ci jakoś pomóc i zapewnić wszystko to, czego wtedy potrzebowałaś… ja sam też tego potrzebowałem, mimo że nigdy bym tego nie przyznał. I ty mi to wszystko dałaś.
- Nie masz jakichś… wyrzutów sumienia? - wymamrotała i w końcu spojrzała mu w oczy. - Nie czujesz się źle z tym, że… że jestem żoną twojego młodszego brata?
- Może i wyjdę na jakiegoś gnoja, ale akurat wtedy miałem gdzieś Duffa. Tak jak on ma gdzieś swoją rodzinę. To chyba ostatnia rzecz, o której wtedy myślałem. Ty byłaś wtedy o wiele ważniejsza… w sumie, mogę powiedzieć, że zawsze jesteś… - wzruszył ramionami i dodał - A wyrzuty sumienia? Gdybym miał ponownie podjąć decyzję, zrobiłbym dokładnie to samo. Może żałuję tylko tego, że zamiast cię pocieszyć i sprawić, że poczujesz się lepiej, dołożyłem ci tylko zmartwień i chyba spieprzyłem naszą relację…

Słońce przyjemnie rozgrzewało jej ciało. Dawało jej energię. Kiedy przymykała oczy, ukryte pod szkłami okularów przeciwsłonecznych, czuła beztroski spokój. Nic jej nie obchodziło, niczym nie musiała się zamartwiać. Do tego co chwilę słyszała wesołe gaworzenie i próby wydukania poprawnie paru zdań. Stan prawie idealny. Szkoda tylko, że w tym sielankowym obrazie brakowało ojca dwuletniego chłopca, który chwiejnym krokiem biegał wokół swojej rodzicielki.
- Tam… mama! – zawołał radośnie i wskazał palcem ulicę - taaam… taata! Dz-dzie tataa! Mama paaa tam dzie tata!
Marta szybko poderwała się z leżaka i spojrzała we wskazanym przez Jeffa kierunku. Przez moment stanęło jej serce. Przestraszyła się, że zaraz stanie twarzą w twarz ze swoim mężem. Kompletnie sama i bezbronna, z synem u boku. Po chwili jednak się zreflektowała. Mogła się założyć o wszystkie pieniądze świata, że Jeff nie rozpoznałby teraz swojego ojca. Nie dość, że pamięć takiego małego dziecka nie jest wykształcona i minęło sporo czasu od kiedy, Jeffrey ostatni widział Duffa, to dodatkowo McKagan zmienił się nie do poznania. Sama była przerażona, gdy dostrzegła go przypadkiem na ulicy i myślała, że coś jej się przywidziało.
- To nie tata, skarbie… To tylko wujek – mruknęła i po chwili dodała – a nawet dwóch wujków…
Ściągnęła okulary i obserwowała jak z niezniszczalnej czarnej Corvette z lat sześćdziesiątych wysiada Slash, a zaraz za nim Axl. Spodziewała się ich dopiero pod koniec tygodnia, przynajmniej tak zapowiadali, gdy ostatnim razem dzwonili z Chicago. W zasadzie nie miała na co narzekać, w końcu nie będzie siedziała sama z Jeffem w domu i będzie miała towarzystwo. Ze Slashem dogadywała się coraz lepiej, wyjaśnili sobie wszystkie tematy z przeszłości, które nie dawały im spokoju i miała wrażenie jakby ich znajomość wracała do stanu sprzed jej związku z Duffem. Oczywiście czasem nachodziły ją nieprzyjemne myśli i wspomnienia, ale wiedziała, że mężczyzna stara się odbudować ich relację i już dawno postanowiła dać mu drugą szansę.
- Co tak szybko? - zapytała, gdy mężczyźni znaleźli się parę kroków od niej i Jeffa. - Mówiliście, że… Aaaaa- Axl! - pisnęła, gdy przyjaciel złapał ją w pasie i podnosząc, przerzucił ją sobie przez ramię. - Zwariowałeś? - zawołała i uczepiła się go, gdy zaczął kręcić się wokół własnej osi.
- Tęskniłaś za nami, dzieciaku? - postawił ją na ziemi i serdecznie uściskał - A ty co, młody? Też chcesz? - porwał uśmiechniętego chłopczyka i zaczął z nim biegać po ogrodzie, bawiąc się w samolot.
- Idiota… - mruknął pod nosem Slash i zbliżył się do kobiety, lustrując wzrokiem spodenki i koszulkę na ramiączkach, które miała na sobie. - Dobrze cię widzieć taką uśmiechniętą… - pochylił się i cmoknął ją w policzek. - Hej, wszystko w porządku? - zapytał i złapał ją pod ramię, gdy się zachwiała.
- Tak, tak… przez tego rudego głupka zakręciło mi się w głowie – z wymuszeniem wyszczerzyła zęby i wtuliła się w gitarzystę. - To dowiem się, czemu zmieniliście plany?
- Ach… wróciliśmy już wczoraj – wzruszył ramionami i widząc pytający wzrok Marty, dodał – Nocowaliśmy u Axla. Wiesz… miłość nie wybiera, a Rose zmiękł na stare lata i nie mógł wytrzymać bez swojej ukochanej i jej wielkiego brzucha.
- Jesteś okropny!
- Może i tak, ale on naprawdę ześwirował – uśmiechnął się i potrząsnął głową, by ukryć twarz w swoich gęstych lokach. - A co u ciebie? Jak się czujesz? Wyglądasz tak… spokojnie i… eee… - zaczął uciekać wzrokiem, mimo że zdawał sobie sprawę z tego, że kobieta i tak nie widzi jego oczu. - bo ja wiem? Promiennie? Uroczo?
- Slash… daj spokój – mruknęła cicho i spojrzała niepewnie na biegających po ogrodzie Axla i Jeffa.
- Obawiam się, że on wie więcej, niż byś chciała – burknął i wlepiając wzrok w jej odsłonięty dekolt, wyciągnął paczkę Marlboro. - Też bym wolał, żeby się nie dowiedział, ale… Obiecał, że będzie przed tobą udawał, że nic nie wie - odchrząknął i wkładając papierosa między wargi, dodał - i że nie będzie na ten temat żartować… podobno...

Zapukała do drzwi i oparła się o framugę. Niekoniecznie podobało jej się to zaproszenie, ale nie chciała sprawiać mu przykrości. Ciągle czuła się głupio w jego towarzystwie i nawet po rozmowie z nim i wyjaśnieniu sytuacji między nimi, nie mogła udawać, że nic się nie wydarzyło. Cały czas paliło ją poczucie winy i wstydu, gdy przypomniała sobie, jak się czuła, gdy jej dotykał, jak reagowała na bliskość jego umięśnionego, wręcz idealnie zbudowanego ciała. To chyba przerażało ją najbardziej. To, że potrafiła się całkowicie wyłączyć, zapomnieć o konsekwencjach, zapomnieć o swojej przeszłości i co najważniejsze – zapomnieć o Duffie. Zwłaszcza, że Matt był zupełnie inny. Poza dającą się wyczuć ostrożnością, przede wszystkim był czułym i troskliwym kochankiem nastawionym na bliskość i zapewnienie poczucia bezpieczeństwa i komfortu. A młodszy z braci zazwyczaj zachowywał się jak napalony nastolatek, który dążył do jak najszybszego zaspokojenia siebie i partnerki. Owszem czasem Duff decydował się na bardziej leniwy i spokojny seks, ale daleko mu było do ciepłego i czułego stylu, który prezentował Matt i który sprawiał, że mogłaby godzinami zatracać się w dotyku tego mężczyzny. Do stylu, który idealnie wpasował się w potrzeby brunetki i który jednocześnie potęgował w niej poczucie zdrady.
Otrząsnęła się z zamyślenia i widząc, że nikt nie pofatygował się, by otworzyć jej drzwi, nacisnęła klamkę i sama weszła do środka. Prawie od razu usłyszała znajomą melodię, graną na gitarze akustycznej. Było to dość dziwne, nigdy dotąd nie słyszała i nie widziała Matta z żadnym instrumentem. Co jeszcze dziwniejsze, miała wrażenie, że mężczyzna śpiewa. Skierowała się w stronę, z której dochodził do niej dźwięki Please forgive me Bryana Adamsa.
McKagan siedział w salonie, oczywiście w garniturze. Marta zaczynała podejrzewać, że nie znajdzie nic innego w jego garderobie. Poza wspólnym wyjściem na bieganie, nie przypomina sobie, żeby widziała go kiedykolwiek w innym stroju niż właśnie w garniturze - idealnie skrojonym, czasem trzyczęściowym, który przywodził jej na myśl staroświeckich, niezbyt współczesnych dżentelmenów.

Still feels like our first night together
Feels like the first kiss, it's gettin' better baby
No one can better this...
Still holdin' on, you're still the one
First time our eyes met, same feelin' I get
Only feels much stronger, wanna love ya longer
You still turn the fire on...
So if you're feelin' lonely don't
you're the only one I ever want
I only wanna make it good
so if I love ya a little more than I should

Please forgive me, I know not what I do...
Please forgive me, I can't stop lovin' you
Don't deny me this pain I'm going through...
Please forgive me, if I need ya like I do
Please believe me every word I say is true...
Please forgive me, I can't stop lovin' you

Still feels like our best times are together...
Feels like the first touch, still gettin' closer baby
Can't get close enough...
Still holdin' on, still number one

- Nigdy nie mówiłeś, że tak dobrze śpiewasz. I że umiesz grać – wskazała podbródkiem instrument.
- Nigdy nie pytałaś – odparł i wstając, odłożył gitarę. - W naszej rodzinie każdy się czegoś uczył. Chociaż ja zawsze wolałem pianino od akustyka. - Podszedł do niej i niepewnie cmoknął ją na powitanie w policzek. - Cieszę się, że jesteś. Myślałem, że nie przyjdziesz…
- Ja… - urwała i niepewnie rozejrzała się po pomieszczeniu. - Alice jest w domu?
- Jesteśmy sami. Kate zabrała młodą na zakupy, a znając jej możliwości… - spojrzał na zegarek – obstawiam, że wrócą nie wcześniej, niż za trzy godziny. - Zmarszczył brwi i wbił wzrok w brunetkę – Siadaj… co tak stoisz?
- Nie wiem, czy… myślałam, że…
- O co chodzi? Boisz się zostać ze mną sama? - zapytał zaskoczony i widząc, że Marta ucieka wzrokiem, ujął ją za podbródek i skierował ku sobie. - Umówiliśmy się, że to była jednorazowa sytuacja i nikt od nikogo nie chce… Chryste, przecież nie rzucę się na ciebie, ani nie będę próbował na siłę zaciągnąć cię do łóżka!
- Po prostu czuję się trochę… niekomfortowo – mruknęła i przysuwając się do niego, oparła czoło o jego klatkę piersiową. - Dla ciebie to było takie… chwilowe oderwanie się od rzeczywistości, a ja… jest mi ciężko przejść z tym do porządku dziennego – drgnęła, gdy otoczył ją ramieniem. - Ty po prostu poszedłeś z kobietą do łóżka, bo miałeś na to ochotę... a ja zdradziłam swojego męża z jego bratem…
- Rozumiem, ale wierz mi… nie zamierzam ci o tym przypominać, gnębić cię i wzbudzać w tobie wyrzuty sumienia. Chciałbym, żebyśmy dalej byli przyjaciółmi i zachowywali się tak samo, jak przedtem.

- Czemu nie chcesz mi nic powiedzieć? - zapytał zrezygnowany i niedbałym ruchem odgarnął włosy, które opadły mu na twarz.
- A czemu musisz być taki ciekawski, Stradlin? - burknęła, udając oburzenie. - Poza tym ty też nie chcesz mi nic powiedzieć! Urwałeś temat, stwierdziłeś, że z Kate kompletnie nic cię nie łączy i co? Dlatego tu nocuje i dlatego się tak często widujecie?
- Marta, już o tym rozmawialiśmy. Łączy nas tylko i wyłącznie seks. A że często go uprawiamy, to Kate czasem zostaje na noc… nie ma w tym nic dziwnego! - wzruszył ramionami i zobaczyła w jego oczach złośliwy błysk - Zresztą… nie zmieniaj tematu!
- Nie wiem, co mam ci powiedzieć. Nie mam takiego doświadczenia jak... ty!
Nie rozumiała, dlaczego Izzy’emu tak zależało na tym, żeby podzieliła się z nim swoimi łóżkowymi doznaniami. Jak mogła porównywać i oceniać umiejętności swoich partnerów, skoro sama nie była, a przynajmniej nie uważała się za taką, wybitnie uzdolniona w tej kwestii? Zresztą sam fakt tego, że jednego kochała i jakiś czas temu regularnie chodziła z nim do łóżka, a z drugim łączyła ją tylko jednorazowa „pocieszeniowa” przygoda,wykluczał w jej uznaniu możliwość oceniania. Mogła co najwyżej powiedzieć, że i jeden i drugi potrafił doprowadzić ją do rozkoszy – tylko, czy to było wyznacznikiem posiadania pewnych umiejętności?
- Dobra, dobra… z tego, co wiem, spałaś tylko z Duffem i Mattem… - postanowił przemilczeć przykrą sytuację sprzed lat, o której kobieta i tak nigdy nie zapomni - a jednak dwie osoby to wystarczająca ilość, żeby porównać, prawda?
- Popieprzyło cię, wiesz? Spałam z obydwoma, i co? Co mam powiedzieć? Kurwa, ja się na tym nie… ja nawet się nie zastanawiałam! Nie mam czego porównywać… oni są tak różni, że… - urwała i spuściła wzrok - Tak samo całowanie… poza tym eee… wymuszeniem Slasha, też całowałam się tylko z dwoma facetami, i co?
- Hmmm… technicznie rzecz ujmując, poza Hudsonem, całowałaś się z trójką – niewiele myśląc, o tym co mówi, przerwał jej i pociągnął łyk piwa z butelki, którą trzymał w ręce.
- Co? O czym ty do mnie mówisz? - zmarszczyła brwi i leżąc z głową na jego kolanach, uważnie i z niepokojem mu się przyglądała - Jaka trójka? Skąd…
- O kurwa…
- Izzy? - zapytała zaskoczona, patrząc, jak z twarzy Isbella odpływają wszelkie kolory. - Co ci jest?
- Kurwa… ty tego nie pamiętasz… przecież nie mogłaś pamiętać… - wymamrotał tak, że ledwo go zrozumiała - byłaś zalana w trupa… - zaczął uciekać wzrokiem.
- O czym… o co… o co ci chodzi, Izzy?
- No bo całowałaś się też… eee… - odchrząknął i zmusił ją, żeby podniosła się z jego kolan – ze mną… a-ale tylko raz!
- CO?! Co ty pieprzysz?!
Nie zważając na jej protesty, wstał i podszedł do okna. Jak mógł być taki lekkomyślny i powiedzieć jej o tamtej sytuacji? Przecież zdawał sobie sprawę z tego, że ona nie będzie tego pamiętać. Z dużym prawdopodobieństwem mógł założyć, że już wtedy zrobiłaby mu awanturę, jak tylko by wytrzeźwiała. Nie musiał wspinać się na wyżyny swoich możliwości w zakresie pamięci, by odtworzyć całą tę scenę. Pijana, rozżalona Marta; Stradlin, który kompletnie nie wiedział, co z nią zrobić i jak się zachować; jej dziwne teksty i zachowanie; panika Izzy’ego, gdy zrozumiał, co, pozbawiona w pewien sposób świadomości, dziewczyna chce zrobić.
- Pamiętasz imprezę, po której Bolan… eee… przyniósł cię do mnie? - widząc niepewne skinienie głową, kontynuował – byłaś wtedy tak schlana, że prawie nie było z tobą kontaktu i… nagle zaczęłaś się dziwnie zachowywać… wygadywałaś jakieś głupoty o McKaganie, o mnie… o nas… że skoro już zostałaś uznana za… - odchrząknął i ponownie odwrócił się plecami do kobiety – za dziwkę, a ja dostałem wpierdol…
- Jezu…. Izzy, co ty chrzanisz…
- Uwierz mi, wcale nie było mi do śmiechu. Kurwa, dziewczyno, zaczęłaś się do mnie przywalać i rozbierać… siebie i mnie! Musiałem cię jakoś… spacyfikować!
- C-całując się ze mną? - brunetka wstała i zaczęła nerwowo krążyć po pomieszczeniu. - T-tylko całując, prawda? - zapytała spanikowana, jakby dotarło do niej, że sprawy mogły przybrać o wiele poważniejszy obrót.
- Nigdy w życiu nie zrobiłbym więcej! Wtedy wydawało mi się to jedynym sensownym wyjściem… - wzruszył ramionami i zaczął ją obserwować – przynajmniej uspokoiłaś się na tyle, że mogłem zaprowadzić cię pod prysznic i… Marta?!
Jak w zwolnionym tempie patrzył na coraz bardziej chwiejny krok brunetki. Podbiegł do niej i złapał ją w ostatniej chwili, zanim runęłaby na podłogę. Bezwładna osunęła się w jego ramiona. Nie miał pojęcia, co się stało i dlaczego. Ot po prostu dziewczyna zemdlała na jego oczach. Położył ją ostrożnie na kanapie i klękając przy niej, próbował ocucić. Drżącą dłonią poklepał ją po policzku. Spanikowany zawołał ją kilkukrotnie po imieniu i z ulgą zauważył, że kobieta odzyskuje przytomność.
- Ja pierdolę… Marta… - odetchnął głęboko i oparł czoło na jej przedramieniu. - Dobrze się czujesz? Co się stało? Chcesz wody?
- Ja… - zamrugała, chcąc odzyskać ostrość widzenia i spróbowała usiąść. - Chyba… trochę… zrobiło mi się słabo...
- Nie wstawaj – burknął, próbując ukryć zdenerwowanie. - Przyniosę ci wodę, ale masz leżeć, ok?
Zniknął w kuchni, a Marta, wbrew temu, co mówił, powoli podniosła się z sofy. Nie wiedziała, co się z nią dzieje. W jednej chwili była zdenerwowana i zaskoczona tym, co mówił Stradlin, a za moment wszystko wokół niej zaczęło wirować. A wraz z wirowaniem, pojawiła się ciemność przed oczami i miękkość w nogach. Nawet nie była pewna, czy osunęła się na podłogę, czy Izzy ją złapał i zamortyzował upadek. Była tak słaba, że z trudem przeszła niewielki odcinek, dzielący ją od pomieszczenia, w którym był gitarzysta.
- Kurwa, co ty robisz?
Widząc ją, Stradlin odłożył na stół szklankę z wodą i podszedł do kobiety, która kurczowo trzymała się framugi drzwi. Była blada jak ściana i miał wrażenie, że za chwilę znowu zemdleje. Coraz bardziej się niepokoił. Może powinien zabrać ją do lekarza? To omdlenie nie należało do normalnych. I dobrze wiedział, że Marcie rzadko kiedy zdarzało się takie coś. Nie twierdził, że nigdy nie robiło jej się słabo, ale na palcach mógł policzyć sytuacje, kiedy całkiem urwał jej się film.
- K-kręci mi się w głowie… - wymamrotała i z wdzięcznością pozwoliła Izzy’emu się objąć – prze-przepraszam… - czując, że znowu jest o krok od odpłynięcia, pozwoliła mężczyźnie podprowadzić się do kanapy. - Nie wiem… nie wiem, co się ze mną dzieje. Przyniesiesz… coś do picia? Już się nigdzie nie ruszam…
Położyła się w pozycji embrionalnej i przymknęła powieki. Mroczki, które miała przed oczami i które zaburzały jej widzenie, zaczęły powoli znikać. Niemoc, która ją dopadła powoli ustępowała, zostawiając za sobą otępienie i zmęczenie. Nie wiedziała, czy minęła chwila, kilka minut, czy godzin. Stradlin podał jej szklankę z zimną wodą i siadając przy kanapie, zaczął gładzić ją po bladej twarzy i włosach. Miała wrażenie, że utula ją do snu, cicho nucąc utwór Springsteena.

Every day here you come walking 
I hold my tongue, I don't do much talking 
You say you're happy and you're doin' fine 
Well go ahead, baby, I got plenty of time 
Because sad eyes, never lie 
Because sad eyes, never lie 

Well for a while I've been watching you steady 
Ain't gonna move 'til you're good and ready 
You show up and then you shy away 
But I know pretty soon you'll be walkin' this way 
Because sad eyes, never lie 
Because sad eyes, never lie 

Baby don't you know I don't care 
Don't you know that I've been there 
Well if something in the air feels a little unkind 
Don't worry darling, it'll slip your mind 

I know you think you'd never be mine 
Well that's okay, baby, I don't mind 
That shy smile's sweet, that's a fact 
Go ahead, I don't mind the act 
Here you come all dressed up for a date 
Well one more step and it'll be too late 
Blue blue ribbon in your hair 
Like you're so sure I'll be standing here

Nawet nie wiedziała, kiedy przysnęła. W zasadzie była tak zdezorientowana, że potrzebowała chwili, żeby zrozumieć, gdzie się znajduje. Do jej świadomości, jak przez mgłę, przedzierał się przyciszony głos Izzy’ego.
- Cześć, słuchaj, Matt… mam trochę głupią sprawę. Mógłbyś odebrać Jeffa ze żłobka i się nim zająć? Marta trochę źle się u mnie poczuła i… nie chcę jej zostawiać samej, a tym bardziej nigdzie jej w takim stanie nie puszczę. Co? Nie… to chyba nic takiego… Mam nadzieję. Tak? Dzięki! No… to do następnego i pozdrów Alice!

- Nie rozumiem, jaki masz problem. Moim zdaniem to naprawdę fajny pomysł – mruknęła wysoka kobieta i machinalnie poprawiła i tak idealnie zawiązany krawat mężczyzny. - Ciotce Joan na pewno będzie miło…
- Kate, dla niej to nie jest powód do świętowania i…
- Kto mówi o świętowaniu i imprezie? Zaprosimy ją tylko na obiad w ramach… eee… - wzruszyła ramionami i dodała – żeby pokazać, że cieszymy się z ostatecznego zamknięcia tej cholernej sprawy i oficjalnego uznania, że jest niewinna! Zobaczysz… - usiadła na wysokim stołku przy części barowej restauracji i uśmiechnęła się szeroko do Matta. - Wszystko będzie ok. Tata na pewno przyleci. Jak znam Carol, to będzie z nią w sądzie, a później na własne oczy zobaczy, że jeszcze nie zdemoralizowaliśmy jej najstarszego dziecka... wujaszek Bruce chętnie wyrwie się z domu… może nawet cholernie poważny Mark w końcu wypluje ten kij, który połknął wieki temu…
- Kate! - syknął i spojrzał na zbliżającą się do nich Alice.
- Och, daj spokój. Dobrze wiesz, że Mark od lat zachowuje się jak skończony buc – burknęła i zniżając głos powiedziała kąśliwie – nawet trupy w kostnicy są mniej sztywne od niego!
- Na litość boską, wyrażaj się przy młodej, bo Carol mnie zabije!
Kobieta tylko wywróciła oczami i w dalszym ciągu próbowała przekonać mężczyznę do swojego pomysłu. Gdyby była na miejscu Joan, chciałaby spędzić miło czas w towarzystwie rodziny i przyjaciół. Zwłaszcza w tak ważnym dniu jak ten, który miał nastąpić za dwa dni. Może w ostatnim czasie nie miała z nią najlepszych kontaktów i nawet nie była w stanie wyobrazić sobie, przez co przeszła jej ciotka, jednak wierzyła, że przy wsparciu bliskich osób, Joan w końcu odzyska równowagę. Kate nie przeżyła nawet ułamka tego, co spotkało jej krewną, ale zdawała sobie sprawę, jak wielką moc sprawczą ma zainteresowanie i chęć pomocy ze strony rodziny i przyjaciół.
- Ciocia Joan ma przyjechać? - zawołała radośnie Alice i spojrzała z nadzieją na McKaganów. - Tak dawno jej nie widziałam! - odłożyła na blat tacę z czystymi kuflami i usiadła na krześle obok Kate. - Mama cały czas powtarzała, że ciocia potrzebuje czasu na leczenie i nie powinniśmy się narzucać, ale ja tak bardzo za nią tęsknię!
Matt z rezygnacją pokręcił głową i wiedząc, że zostanie przegłosowany, zgodził się zadzwonić do Marka z propozycją. Martwił się o swoją starszą siostrę i panicznie bał się tego, że kobieta znowu zamknie się w swojej skorupie i przestanie komunikować się nawet z najbliższymi. Nie chciał, żeby poczuła się przytłoczona i zmuszana do czegokolwiek. Sam opiekował się nią na tyle długo, że zdążył poznać jej niepokojące wahania nastroju. W jednej chwili miało się wrażenie, że cały ten horror, który przeżyła, w ogóle się nie wydarzył; wystarczyła chwila, niewłaściwe słowo, czy gest, by kobieta spanikowała i zachowywała się jak osoba z silnym zespołem stresu pourazowego. W zasadzie nie musiał być specjalistą i psychiatrą, żeby wiedzieć, z jak wielką traumą walczyła Joan. Nie musiał mieć doktoratu, żeby wiedzieć, że kobieta jest na skraju załamania i wystarczy jedna niewłaściwa decyzja czy propozycja i będą musieli od nowa zacząć „rehabilitację”.
- Dobra, skoro mamy to już omówione, ja spadam. Gdyby się coś działo, dzwoń – cmoknęła Matta w policzek i zmierzwiła włosy nastoletniej kuzynce.
- Do ciebie, czy Isbella? - zapytał ze złośliwym uśmiechem.
- Wal się, mój świętoszkowaty wujaszku! Ja przynajmniej mam jakieś życie erotyczne! - dla żartu uderzyła go w ramię i porozumiewawczo mrugnęła do Alice. - O cześć, Marta! - zawołała wesoło do kobiety, która dysząc, wpadła do restauracji.
- O matko… przepraszam za… - odetchnęła i opadła na jedno z krzeseł - za spóźnienie, ale Jeff zrobił mi dzisiaj małą wojnę w żłobku i…
- Nic się nie stało – przerwał jej Matt i wskazał podbródkiem Alice – doskonale sobie radziliśmy, prawda? - uśmiechnął się i zerkną kontrolnie na zegarek - Zresztą i tak jeszcze mamy sporo czasu.
Od razu zabrała się do pracy i starała się nadrobić stracony czas. Przez grymaszenie Jeffa spóźniła się ponad pół godziny. Biegła do pracy jak na złamanie karku i miała wrażenie, że ten sprint zupełnie wypompował z niej wszystkie siły. Może gdyby zjadła coś słodkiego, a jej organizm poczułby małe, cukrowe doładowanie, nie robiłoby jej się tak słabo? Może powinna trochę zwolnić i pozwolił organizmowi na chwilową regenerację? Ale przecież miała jeszcze tyle rzeczy do przygotowania. Nie mogła zaniedbywać pracy z powodu kłopotów rodzinnych. Matt może i był jej szwagrem, może i był jej przyjacielem, a może nawet jednorazowym kochankiem, ale był też wymagającym szefem. Nie mogła go zawieść i powiedzieć, że nie da rady wykonać swoich obowiązków.
Krzątała się przy jednym ze stolików i zbyt późno zorientowała się, że przychodzi kolejna fala słabości. Szklany wazon, który właśnie chciała przestawić, by wymienić obrus, wysunął się jej z ręki i roztrzaskał w drobny mak na posadzce. Czas nagle się zatrzymał. Próbowała się schylić, by uprzątnąć potłuczone szkło, ale tylko zachwiała się i spróbowała złapać się oparcia jednego z krzeseł. W głowie jej szumiało, a jakby z oddali dochodził do niej głos Matta. Co on chciał? Dlaczego tak krzyczał? Czemu tak źle go słyszała? Zupełnie jakby mówił przez ścianę. Nawet nie potrafiła skupić na nim wzroku.
Miała wrażenie, że podłoga zaczęła się ruszać, jakby stała na jakiejś płycie do balansowania i utrzymywania równowagi. Wszystko zaczęło wirować jej przed oczami, a nogi sprawiały wrażenie, jakby nie były w stanie utrzymać jej ciężaru. Jeszcze chwila, a runęłaby na posadzkę. Przed bliskim spotkaniem z podłogą, uchroniły ją silne ramiona i twardy, umięśniony tors, do którego bezwiednie przywarła. Gdyby miała siłę i była bardziej przytomna, pewnie pomyślałaby, że sam odurzający zapach jego perfum i bliskość ciepłego i męskiego ciała, mógłby doprowadzić ją do omdlenia. Ta myśl była jednak zbyt ulotna. A później była już tylko ciemność.
- Hej… Słońce, otwórz oczy – poczuła na policzkach delikatne klepanie. - No… dalej... słyszysz mnie? - do jej świadomości zaczął docierać zaniepokojony głos.
Ze zdziwieniem zarejestrowała, że wcale nie leży na zimnej podłodze. Uchyliła ciężkie powieki i spojrzała na Matta, który ciągle trzymał ją w ramionach i próbował ją jednocześnie cucić. Zaczęła odzyskiwać przytomność. Po chwili, z niewielką pomocą szwagra, była w stanie stać o własnych siłach.
- Jezu… Marta, co się z tobą dzieje? - mężczyzna posadził kobietę na krześle i przyklęknął przy niej. - To już któryś raz… Stradlin mówił…
- Nic… nic mi nie jest… - powiedziała słabo i próbując uspokoić Matta i jego siostrzenicę, dodała – nie jadłam… rano nie zdążyłam zrobić śniadania i zrobiło mi się s-słabo...
- A wiecie, że moja mama mdlała, tylko jak była w ciąży – mruknęła Alice, nie zdając sobie sprawy z szybkiej wymiany spojrzeń między pozostałą dwójką.
- Alice, idź, proszę, po szklankę wody, co? - wymamrotał Matt.
Gdy tylko dziewczyna zniknęła z pola widzenia, McKagan wbił wzrok w bladą twarz Marty. Nieświadoma niczego nastolatka swoimi słowami wywołała pożar w głowie mężczyzny. Dotarło do niego, w jak poważne kłopoty mogli wpaść swoim lekkomyślnym zachowaniem. Wcześniej, rozważając konsekwencje tego czynu, jakoś nie brał w ogóle pod uwagę ewentualnej ciąży. Teraz modlił się, żeby najgorszy z możliwych scenariuszy nie okazał się tragiczną w skutkach rzeczywistością. Zachowali się, jak dwójka szczeniaków, która nigdy w życiu nie słyszała chociażby o prezerwatywach. Kurwa! Przecież ja nawet nie pamiętam, kiedy ostatni raz ich potrzebowałem! Zresztą… ja pierdolę! W tamtej chwili ostatnią rzeczą, o jakiej myślałem, były te pieprzone gumki! Błagam… Marta… tylko mi nie mów, że wpadliśmy…
- Marta? - odezwał się niepewnie i popatrzył jej w oczy.
- Nie… to na pewno nie to – wymamrotała, odpowiadając na niezadane pytanie. - To… to nie może być to.
- Jesteś pewna? Sprawdzałaś?
- N-nie… ale… - urwała i zamrugała szybko, chcąc pozbyć się mroczków, które miała przed oczami. - Czuję się… nie czuję się tak jak przy Jeffie i przy… p-przy... p-po prostu inaczej.
- Może dla pewności… - odchrząknął, próbując ukryć zawstydzenie własną głupotą - może zabiorę cię do jakiegoś lekarza? - widząc, jak kategorycznie kręci głową, dodał zrezygnowany – to może chociaż do takiego… zwykłego? Na jakieś badania krwi, czy cholera wie czego… To nie jest normalne, że tak mdlejesz! – odgarnął jej włosy z czoła i podniósł się z kolan. - Chodź do mojego gabinetu, zanim zlecą się pracownicy i będą szukać sensacji. - Wyciągnął do niej rękę i zapytał – Dasz radę? - pomógł jej wstać i objął ją opiekuńczo w pasie. - Położysz się na chwilę, odpoczniesz sobie i zjesz coś…
- Matt… naprawdę nie trzeba. Zaraz mi… zaraz przejdzie – gdy poczuła, że znowu ma nogi jak z waty, mimowolnie mocniej złapała się mężczyzny. - Nic mi nie jest…
- Tak, tak… a przytomność straciłaś, bo miałaś taki kaprys? - burknął i wolną ręką poluzował krawat.
Zaprowadził ją do swojego gabinetu i wbrew jej protestom, pomógł położyć się na kanapie. To, co działo się z jego w zasadzie jedyną przyjaciółką, poważnie go zaniepokoiło. Nikomu ot tak nagle nie robiło się słabo bez powodu. Nikt nie mdlał średnio raz – dwa razy na tydzień, jeśli nie działo się z nim nic złego. A do tego Marta wyglądała naprawdę źle. Była blada jak ściana, a Matt miał wrażenie, że momentami jej skóra robiła się wręcz przeźroczysta. Pogładził ją delikatnie po policzku i przysiadł obok niej na sofie.
- Zaraz zrobię ci coś do jedzenia, a jak poczujesz się lepiej, odwiozę cię do domu, ok?
- Chwilę tu poleżę i zaraz wrócę do pracy… - wymamrotała i spróbowała się podnieść.
- Przestań się wygłupiać. - położył jej dłoń na ramieniu, nie pozwalając wstać. - Przed momentem nie umiałaś się utrzymać na nogach, a chcesz wyjść do klientów? - Widząc grymas niezadowolenia na jej twarzy, powiedział akcentując każdą sylabę – WYKLUCZONE.

Nawet jeśli był zaskoczony tym, że ich relacje niekoniecznie przypominały jego wyobrażenie o zależności pacjent-lekarz, nie zamierzał tego komentować. W zasadzie tak było dla niego lepiej. Czasem prawie zapominał, że kobieta była psychiatrą. Cholernie dobrą, jeśli ktoś pytałby o jego zdanie. Czasem zapominał, że siedział na fotelu, na którym zwyczajowo sadowili się pacjenci. Zapominał, że chodzi na kolejne sesje, bo bardziej traktował to jak rozmowy z kimś, kto po prostu ma ochotę bez większych i zbędnych emocji go słuchać. A wydane na te spotkania pieniądze? Miał ich tyle, że nie przywiązywał zbytniej uwagi do tego, na co je marnuje. Chociaż w tym przypadku nie miało to nic wspólnego z przepuszczaniem pieniędzy na głupoty, jakby powiedziała jego matka.

I was dreaming of the past. 
And my heart was beating fast, 
I began to lose control, 
I began to lose control, 

I didn't mean to hurt you, 
I'm sorry that I made you cry, 
I didn't want to hurt you, 
I'm just a jealous guy, 

I was feeling insecure, 
You might not love me any more, 

I was shivering inside, 
I was shivering inside, 

I didn't mean to hurt you,
I'm sorry that I made you cry,
I didn't want to hurt you,
I'm just a jealous guy,.

- Te sny… - odezwała się cicho, gdy skończył nucić i odłożył gitarę na miejsce obok siebie. - Opowie mi pan o nich, Jeffrey?
- Nie wystarczy pani, że dotyczą Emily i że… - odchrząknął i wbił wzrok w swoje czerwone, skórzane spodnie – że nie są… zbyt przyjemne? - mimowolnie zacisnął pięści i szybko sięgnął po filiżankę kawy, którą doktor Linton postawiła przed nim kilka minut wcześniej.
- Skoro źle pan sypia, to raczej do najweselszych i najprzyjemniejszych nie należą – mruknęła. - Chciałabym wiedzieć, co panu nie daje spokoju. Może te sny pana męczą, bo ma pan jakieś… wyrzuty sumienia? Może oskarża się pan o coś, na co pana zdaniem miał pan wpływ?
- Nadałaby się pani na specjalistę od przesłuchań do jakiegoś pieprzonego CIA, Doktorko… - poruszył się niespokojnie i sięgnął po leżącą na stolę paczkę papierosów. - Przecież mówiłem, że… - urwał i przymknął oczy. - Wie pani… te sny… to jest coś o wiele gorszego i bardziej popierdolonego niż wyrzuty sumienia, które nie dają mi spokoju… To… t-to tak jakbym każdej nocy od nowa i bez końca przeżywał to, jak musiałem… jak k-kazali mi…
- To dalej koszmary o… identyfikacji? - zapytała łagodnie i spojrzała z troską na mężczyznę, który w jednej chwili stał się tak roztrzęsiony, że nie potrafił utrzymać w dłoniach zapalniczki. - Tylko Emily jest… uczestnikiem tych snów? Czy znowu pojawiają się inne, znajome twarze?
Już dawno przestała przejmować się tym, że zachowuje się nieprofesjonalnie. To przecież nie pierwszy raz. No i nie robiła tego notorycznie, więc komu miałoby to przeszkadzać? Niektórzy pacjenci byli na tyle specyficzni, że normalne, konwencjonalne metody, które stosowała, nie były wystarczające. Niektórzy potrzebowali bardziej nieszablonowego myślenia. Zresztą Jeffrey Isbell nie był Mattem. Nie było żadnego niebezpieczeństwa, żadnego nieetycznego postępowania, żadnych niechcianych i godnych pożałowania uczuć. Nawet jeśli pozwoliła sobie na pewne odstępstwa od normalnej relacji między nią a pacjentem, to stało się to tylko dlatego, że już od dawna zrozumiała, że na Isbella nie podziała żadna standardowa procedura i żadna normalna metoda leczenia.
- Teraz tylko ona… - poderwał się i szybko podszedł do okna, by ukryć emocje, które malowały się teraz na jego twarzy. - Tylko Emily…
- Jeffrey, wiem, że nie chce pan o tym rozmawiać, ale… - nawet jeśli wyczuła w jego glosie fałsz, nie miała serca strofować go i przypominać o zasadach, które obowiązywały w tym gabinecie.
- Jeszcze nie teraz… - wziął głęboki oddech i odwracając się, wbił spojrzenie w Abigail - Proszę… wiem, że płacę pani za pomoc… za próbę pomocy, ale… - odpalił kolejnego papierosa i wrócił na kanapę. - Przez całe moje pierdolone życie nikt nie wiedział o Emily… o tym wszystkim, co nas… łączyło, o tym, co nas r-rozdzieliło… Nikt nie miał pojęcia, co czułem, co się we mnie działo… w zależności od tego „kiedy” nikt nie miał pojęcia kim byłem albo czym się stałem… Całe życie udawałem nawet przed samym sobą. Starałem się na zmianę albo pogodzić z tym wszystkim albo zapomnieć albo udawać, że to wszystko było tylko głupim snem i chorym, pieprzonym wymysłem mojej wyobraźni…
- Myślę, że jestem w stanie to zrozumieć. - powiedziała pojednawczo i odłożyła notatnik, chcąc uspokoić mężczyznę. - Ja nie będę naciskać, ale pan też musi mi coś obiecać, dobrze?
- Co dokładnie? - zapytał niepewnie.
- Kiedy uzna pan, że jest pan gotowy, Jeffrey, od razu pan do mnie zadzwoni. Nawet jeśli miałby to być środek nocy. Rozumie pan?
- Ale…
- Czy pan to zrozumiał, Jeffrey? - powtórzyła z naciskiem.