poniedziałek, 15 października 2018

54.


Cóż... ciekawe, czy ktokolwiek jeszcze tu wchodzi i czyta :D
niemniej... żyję... piszę eee raz na jakiś czas, czytam, pracuję... inne takie...
rozdział dość niemrawy, ale znowu okres przejściowy między wydarzeniami, który musi się pojawić, by inne rzeczy mogły zaistnieć
jeśli jakimś cudem tu przybyliście, zostawcie chociaż dwa słowa w komentarzu!
za wszelkie błędy przepraszam - jak wiecie, zawsze podkreślam, że jestem słabym edytorem i korektorem :D
***

Minęły dwa tygodnie. Całe czternaście dni upłynęło od nocy, której nigdy nie zapomni i nie będzie w stanie wymazać ze swojej pamięci. Nocy, po której czuła nieopisany wstyd – wynikający nie tylko ze zdrady, ale też związany z tym, co wtedy czuła. Nie potrafiła stwierdzić, co bardziej ją dobijało. Fakt, że poszła do łóżka z własnym szwagrem i w jej mniemaniu zachowała się jak zwykła szmata? Czy może bardziej druzgocące było to, że tamtego wieczoru zupełnie odpłynęła i zatraciła się w jego dotyku? Czy czułaby się choć trochę lepiej, gdyby ta „łóżkowa wpadka”, jak nazywała ją w myślach, okazała się kiepskim substytutem Duffa? Czy łatwiej pogodziłaby się z sytuacją, gdyby starszy z McKaganów nie okazał się tak dobrym kochankiem? Czy byłoby jej łatwiej skonfrontować się z Mattem, gdyby mężczyzna tak nie zaangażował się w ten seks na pocieszenie? Nawet nie wiedziała, co on myślał o całej sytuacji. Nie wiedziała, czy uznawał to za jednorazową sytuację, błąd, który nie powinien się wydarzyć, czy może robił sobie w związku z tym jakieś nadzieje?
Od tego momentu unikała go jak ognia. O dziwo do tej pory nie miała z tym trudności. Szczęśliwie dla niej Matt musiał na kilka dni wyjechać pilnie w interesach. Jak wrócił do Los Angeles, ona w towarzystwie Izzy’ego leciała akurat do Indiany odebrać Jeffa. Każdego dnia pojawiała się w pracy z obawą, że w końcu na niego wpadnie. Jednak z tego, co mówiła Kate, Matt ostatnio rzadko przesiadywał w swoim biurze. Dziś też miał coś załatwiać na mieście, więc Marta mogła w spokoju pracować.
Była w trakcie sprzątania sali przed otwarciem restauracji, gdy nagle poczuła dłoń zaciskającą się na jej przedramieniu. Stanowczy, ale jednocześnie delikatny uścisk. Nie zdążyła się obrócić, gdy stojący za nią mężczyzna pochylił się i mruknął tak, żeby tylko ona usłyszała:
- Do mojego gabinetu – powiedział tonem nieznoszącym sprzeciwu. - Teraz.
- Jestem… zajęta. - Nawet nie spojrzała mu w oczy, udając, że jest zajęta układaniem kwiatów w wazonie. - Za pół godziny otwieramy i…
- Teraz – powtórzył z naciskiem. - Nie możesz mnie w nieskończoność unikać.
- Nie unikam, ale… ale…
- Naprawdę chcesz tutaj ze mną rozmawiać? - zapytał marszcząc brwi i rozejrzał się po pomieszczeniu, po którym krzątali się jego pracownicy. - Za chwilę wszyscy będą się na nas gapić i zastanawiać, o co może chodzić.
Niechętnie odłożyła tulipany i ze spuszczonym wzrokiem, skierowała się w kierunku zaplecza. Drgnęła, gdy Matt położył dłoń na jej łopatkach, zupełnie tak jakby chciał uniemożliwić jej ucieczkę albo lekkim popchnięciem zmusić ją do szybszego kroku. Albo tak, jakby chciał nawiązać jakiś kontakt… czego on ode mnie chce? Po co chce rozmawiać? Nie możemy udawać, że nic się nie stało? Nie możemy zapomnieć? Kobieta biła się z myślami. Nie wiedziała, czego spodziewać się po tym mężczyźnie. Wiedziała, że ma zasady, że jest stanowczy, a zarazem troskliwy, czuły i poniekąd zagubiony. Czy on też czuje się podle, że zdradził brata i poszedł z jego żoną do łóżka? Czy jest zły na Martę, że w taki sposób skończył się tamten wieczór? Marta wolała nawet nie myśleć o takiej ewentualności, ale może Matt się w to jakoś zaangażował i oczekuje od niej podjęcia jakiegoś kroku w tym kierunku? Może nieświadomie zrobiła mu nadzieję na coś więcej?
McKagan zatrzasnął drzwi do gabinetu i zrzucił z siebie marynarkę. Niedbale cisnął ją na sofę i bez słowa wskazał kobiecie fotel. Jednak brunetka w dalszym ciągu stała przy wejściu i wpatrywała się w swoje buty. Ze stresu zaczęło kręcić się jej w głowie. A co jeśli Matt powiedział komuś o tej… przygodzie? Co jeśli cała rodzina już wie, z jaką puszczalską laską związał się Duff? Co pomyśli o mnie Jon… albo ich mama… Nie, nie wierzę… nie mógł nikomu powiedzieć… przecież on taki nie jest… nie zrobiłby tego… to byłoby kompletnie bezsensu. Co dałoby mu powiedzenie o wszystkim Jonowi albo Duffowi? Niczego by tym nie osiągnął… nic nie zyskałby na tym, żeby tak mnie upokorzyć… chyba, że zrobi to wszystko, żeby mnie ośmieszyć… ale… Matt? To jakiś absurd! Przecież on taki nie jest… on nigdy nie chciał mnie zranić...
- Usiądziesz w końcu, czy będziesz tak stała, jakbyś czekała na jakiś wyrok? - mruknął Matt zupełnie innym tonem niż przed chwilą. - Czemu mnie unikasz? - zapytał, nawet nie próbując ukrywać smutku i rozczarowania w głosie. - Zrobiłem coś nie tak?
- Oboje… o-oboje zrobiliśmy coś bardzo nie tak... – bojąc się, że zaraz zasłabnie, z ulgą zajęła wskazane miejsce i wbiła wzrok w ścianę ponad ramieniem Matta. - To wtedy… to… - poczuła wstydliwy rumieniec na policzkach i przeklęła w duchu - t-to w ogóle nie powinno się zdarzyć… ja…
- Uspokój się – powiedział łagodnie. - Marta, nie wydarzyło się nic, co… - urwał i nie wiedząc jak sformułować myśl, zaczął od nowa. - Nie mam do ciebie o nic pretensji i niczego od ciebie nie oczekuję, rozumiesz? Zrobiliśmy coś, co… czego, jak widać, w tamtej chwili oboje potrzebowaliśmy i`...
Nie wiedział, co ma jej powiedzieć. Kiedy uciekła prawie bez słowa z jego domu, nie miał szansy niczego wytłumaczyć. Ubrała się i wyszła tak szybko, że on sam zdążył ledwo założyć spodnie. A przecież nie chciał jej gonić i zmuszać do czegokolwiek jak jakiś świr. Nie miał okazji, by porozmawiać z kobietą o tym, co i dlaczego się stało. Nie wiedział nawet, dlaczego w takim pośpiechu opuściła jego sypialnię. Każdego dnia zastanawiał się, czy zrobił coś nie tak, czy w jakiś sposób jej nie skrzywdził. Ale czym do cholery? Żadne z nas się nie sprzeciwiło, żadne z nas nie powiedziało „stop”. Przecież upewniałem się, czy ona na pewno tego chce. A ona nawet przez moment nie chciała się wycofać, tak samo jak nie próbowała niczego na mnie wymusić! Przecież nie zrobiłem niczego wbrew sobie, a ona nie zrobiła niczego, na co nie wyraziłem zgody. Może wypiła trochę wina i może przez to była śmielsza, ale kurwa, nie była pijana i nieświadoma tego, co robi! Za mało jej z siebie dałem? Było jej aż tak źle, że teraz nawet nie chce ze mną rozmawiać? Byłem aż marnym i beznadziejnym zastępstwem za Duffa, że nie zasłużyłem chociaż na wyjaśnienia? Aż taki żałosny jestem w łóżku?
- Z-zaciągnęłam cię do łóżka… jak jakaś… jakaś szmata! - Ukryła twarz w dłoniach. - Zdradziłam D-duffa… Przespałam się z własnym szwagrem! Zachowałam się jak…
- Do niczego mnie nie zmuszałaś! - wstał z fotela i przyklęknął przy kobiecie. - Marta, uwierz mi… rozumiem… doskonale rozumiem, czemu to zrobiłaś i nie zamierzam cię za to potępiać. Hej… popatrz na mnie – spróbował odsunąć jej dłonie i spojrzeć w oczy. - Nie chcę, żeby to, co się wtedy wydarzyło, zniszczyło naszą przyjaźń.
- Przecież ja nawet nie wiem, jak mam spojrzeć ci w oczy po tym wszystkim – wyszeptała. - Czułam się strasznie… nikomu niepotrzebna, n-niekochana, samotna, n-niechciana… ja… - zamrugała szybko, gdy zaszkliły jej się oczy. - Ja tylko chciałam poczuć się choć trochę… l-lepiej… bezpieczniej. A ty… ty zawsze… p-przepraszam...
- Ja to wszystko rozumiem – otarł samotną łzę, która popłynęła po jej policzku. - Wiem, że chciałaś zapomnieć, że chciałaś bliskości drugiego człowieka… w tym nie ma nic złego. Każdy z nas potrzebuje trochę ciepła i miłości. Nie jesteś przecież maszyną – odgarnął za ucho kosmyk włosów, który wymsknął się z eleganckiego upięcia. - jesteś wrażliwą, cudowną kobietą i masz prawo czuć to wszystko, masz prawo szukać pocieszenia, jeśli on… jeśli ktoś potraktował cię tak jak on. To nawet miłe, że ze wszystkich swoich znajomych wybrałaś właśnie mnie.
- Matt…
- Przepraszam… miałem nadzieję, że się uśmiechniesz – westchnął zrezygnowany i dodał – Ustalmy coś, ok? - odczekał chwilę, aż brunetka przytaknie i kontynuował – Było chyba całkiem miło… moim zdaniem, mimo okoliczności, nawet bardzo miło, ale oboje dobrze wiemy, że żadne z nas nic od drugiego nie oczekuje, prawda? Możemy uznać, że… jakkolwiek to brzmi, byłaś w potrzebie, byłaś zrozpaczona, a ja po prostu dałem ci z siebie tyle, ile mogłem. Bo jesteś mi bliska i jesteś moją przyjaciółką…
- Wymusiłam na tobie...
- Gdybym tego nie chciał, nie zrobiłbym tego, ok? To znaczy… - zamknął na chwilę oczy i odetchnął – chodzi mi o to, że… nie wykorzystałem okazji, nie poszedłem z tobą do łóżka, bo chciałem cię zaliczyć, czy coś w tym stylu. Chciałem tylko, żebyś poczuła się lepiej… żebyś poczuła, że komuś na tobie zależy… żebyś chociaż na chwilę się uśmiechnęła...
- Nawet jeśli było mi lepiej i sprawiłeś, że na chwilę zapomniałam… jest mi głupio, brzydzę się sama sobą, że… zrobiłeś to, bo masz jakiś niezrozumiały dla mnie przymus, by troszczyć się o wszystkich i uszczęśliwiać ich kosztem siebie i swojego samopoczucia.
- Mam być szczery? - wstał i przysiadł na biurku tuż obok niej. - Nie tylko ty czujesz się samotna, czy niekochana. Nie tylko ty potrzebowałaś… pocieszenia. Nie chcę, żebyś mnie źle zrozumiała, ale oboje… oboje poszliśmy sobie na rękę.
Stąpał teraz bo bardzo cienkim, kruchym lodzie. Jak ubrać w słowa to, co chce powiedzieć, żeby Marta opacznie do nie zrozumiała? Żeby nie pomyślała, że koniec końców to on wykorzystał ją, a nie – tak jak sama twierdziła – on był „ofiarą”. Jak miał powiedzieć, że mimo iż nie oczekiwał niczego w zamian, również osiągnął jakąś korzyść? Jak przekonać ją, że chciał się nią bezinteresownie zaopiekować, a sam dostał więcej niż mógł się spodziewać? Miał zrobić z siebie idiotę i powiedzieć, że już dawno zapomniał, jak to jest mieć przy sobie piękną kobietę i jest jej wdzięczny, że pozwoliła mu przypomnieć sobie to uczucie? Miał już całkiem się pogrążyć i wyznać, że cieszy się, że dał radę ją pocieszyć? Co by o nim pomyślała, gdyby powiedział, że bał się, że nie podoła? Jak bardzo umniejszyłby swojej męskości, gdyby przyznał, że nie spodziewał się, że tak będzie na niego reagowała? Czy zobaczyłby w jej oczach politowanie, gdyby wyznał, że był zaskoczony tym, jak bardzo przy nim odpłynęła? Nie chciałaby z nim rozmawiać, gdyby powiedział, że poniekąd podniosła mu samoocenę i poczucie męskości. Czy to, kurwa, moja wina, że nie jestem taki jak Duff albo którykolwiek z jego kumpli? Czy byłbym lepszy i bardziej… pożądany przez kobiety, gdybym wyrywał wszystko, co się rusza i pieprzył się z każdą, która się nawinie? Czy wtedy Marta uznałaby, że po prostu była kolejną zaliczoną panienką i nie przeżywałaby tego, że mogła mnie wykorzystać? Czy wtedy byłoby jej łatwiej pogodzić się z tym, co zrobiliśmy? Czy wtedy mogłaby zrzucić całą odpowiedzialność na mnie i spróbować zapomnieć?
- Szukałaś pocieszenia, szukałaś akceptacji, bliskości… miłości… miałaś doła i chciałaś zapomnieć. Z nieznanych mi powodów uznałaś, że jestem do tego odpowiednią osobą, zaufałaś mi… otworzyłaś się i... oddałaś mi się… - urwał i spojrzał z czułością na jej zawstydzone oblicze – ale wierz mi… od lat odczuwam większość z rzeczy, które przed chwilą wymieniłem i radzę sobie z nimi czasem lepiej, czasem trochę gorzej… czasem nie radzę sobie wcale. To, że mogłem ci jakoś pomóc i zapewnić wszystko to, czego wtedy potrzebowałaś… ja sam też tego potrzebowałem, mimo że nigdy bym tego nie przyznał. I ty mi to wszystko dałaś.
- Nie masz jakichś… wyrzutów sumienia? - wymamrotała i w końcu spojrzała mu w oczy. - Nie czujesz się źle z tym, że… że jestem żoną twojego młodszego brata?
- Może i wyjdę na jakiegoś gnoja, ale akurat wtedy miałem gdzieś Duffa. Tak jak on ma gdzieś swoją rodzinę. To chyba ostatnia rzecz, o której wtedy myślałem. Ty byłaś wtedy o wiele ważniejsza… w sumie, mogę powiedzieć, że zawsze jesteś… - wzruszył ramionami i dodał - A wyrzuty sumienia? Gdybym miał ponownie podjąć decyzję, zrobiłbym dokładnie to samo. Może żałuję tylko tego, że zamiast cię pocieszyć i sprawić, że poczujesz się lepiej, dołożyłem ci tylko zmartwień i chyba spieprzyłem naszą relację…

Słońce przyjemnie rozgrzewało jej ciało. Dawało jej energię. Kiedy przymykała oczy, ukryte pod szkłami okularów przeciwsłonecznych, czuła beztroski spokój. Nic jej nie obchodziło, niczym nie musiała się zamartwiać. Do tego co chwilę słyszała wesołe gaworzenie i próby wydukania poprawnie paru zdań. Stan prawie idealny. Szkoda tylko, że w tym sielankowym obrazie brakowało ojca dwuletniego chłopca, który chwiejnym krokiem biegał wokół swojej rodzicielki.
- Tam… mama! – zawołał radośnie i wskazał palcem ulicę - taaam… taata! Dz-dzie tataa! Mama paaa tam dzie tata!
Marta szybko poderwała się z leżaka i spojrzała we wskazanym przez Jeffa kierunku. Przez moment stanęło jej serce. Przestraszyła się, że zaraz stanie twarzą w twarz ze swoim mężem. Kompletnie sama i bezbronna, z synem u boku. Po chwili jednak się zreflektowała. Mogła się założyć o wszystkie pieniądze świata, że Jeff nie rozpoznałby teraz swojego ojca. Nie dość, że pamięć takiego małego dziecka nie jest wykształcona i minęło sporo czasu od kiedy, Jeffrey ostatni widział Duffa, to dodatkowo McKagan zmienił się nie do poznania. Sama była przerażona, gdy dostrzegła go przypadkiem na ulicy i myślała, że coś jej się przywidziało.
- To nie tata, skarbie… To tylko wujek – mruknęła i po chwili dodała – a nawet dwóch wujków…
Ściągnęła okulary i obserwowała jak z niezniszczalnej czarnej Corvette z lat sześćdziesiątych wysiada Slash, a zaraz za nim Axl. Spodziewała się ich dopiero pod koniec tygodnia, przynajmniej tak zapowiadali, gdy ostatnim razem dzwonili z Chicago. W zasadzie nie miała na co narzekać, w końcu nie będzie siedziała sama z Jeffem w domu i będzie miała towarzystwo. Ze Slashem dogadywała się coraz lepiej, wyjaśnili sobie wszystkie tematy z przeszłości, które nie dawały im spokoju i miała wrażenie jakby ich znajomość wracała do stanu sprzed jej związku z Duffem. Oczywiście czasem nachodziły ją nieprzyjemne myśli i wspomnienia, ale wiedziała, że mężczyzna stara się odbudować ich relację i już dawno postanowiła dać mu drugą szansę.
- Co tak szybko? - zapytała, gdy mężczyźni znaleźli się parę kroków od niej i Jeffa. - Mówiliście, że… Aaaaa- Axl! - pisnęła, gdy przyjaciel złapał ją w pasie i podnosząc, przerzucił ją sobie przez ramię. - Zwariowałeś? - zawołała i uczepiła się go, gdy zaczął kręcić się wokół własnej osi.
- Tęskniłaś za nami, dzieciaku? - postawił ją na ziemi i serdecznie uściskał - A ty co, młody? Też chcesz? - porwał uśmiechniętego chłopczyka i zaczął z nim biegać po ogrodzie, bawiąc się w samolot.
- Idiota… - mruknął pod nosem Slash i zbliżył się do kobiety, lustrując wzrokiem spodenki i koszulkę na ramiączkach, które miała na sobie. - Dobrze cię widzieć taką uśmiechniętą… - pochylił się i cmoknął ją w policzek. - Hej, wszystko w porządku? - zapytał i złapał ją pod ramię, gdy się zachwiała.
- Tak, tak… przez tego rudego głupka zakręciło mi się w głowie – z wymuszeniem wyszczerzyła zęby i wtuliła się w gitarzystę. - To dowiem się, czemu zmieniliście plany?
- Ach… wróciliśmy już wczoraj – wzruszył ramionami i widząc pytający wzrok Marty, dodał – Nocowaliśmy u Axla. Wiesz… miłość nie wybiera, a Rose zmiękł na stare lata i nie mógł wytrzymać bez swojej ukochanej i jej wielkiego brzucha.
- Jesteś okropny!
- Może i tak, ale on naprawdę ześwirował – uśmiechnął się i potrząsnął głową, by ukryć twarz w swoich gęstych lokach. - A co u ciebie? Jak się czujesz? Wyglądasz tak… spokojnie i… eee… - zaczął uciekać wzrokiem, mimo że zdawał sobie sprawę z tego, że kobieta i tak nie widzi jego oczu. - bo ja wiem? Promiennie? Uroczo?
- Slash… daj spokój – mruknęła cicho i spojrzała niepewnie na biegających po ogrodzie Axla i Jeffa.
- Obawiam się, że on wie więcej, niż byś chciała – burknął i wlepiając wzrok w jej odsłonięty dekolt, wyciągnął paczkę Marlboro. - Też bym wolał, żeby się nie dowiedział, ale… Obiecał, że będzie przed tobą udawał, że nic nie wie - odchrząknął i wkładając papierosa między wargi, dodał - i że nie będzie na ten temat żartować… podobno...

Zapukała do drzwi i oparła się o framugę. Niekoniecznie podobało jej się to zaproszenie, ale nie chciała sprawiać mu przykrości. Ciągle czuła się głupio w jego towarzystwie i nawet po rozmowie z nim i wyjaśnieniu sytuacji między nimi, nie mogła udawać, że nic się nie wydarzyło. Cały czas paliło ją poczucie winy i wstydu, gdy przypomniała sobie, jak się czuła, gdy jej dotykał, jak reagowała na bliskość jego umięśnionego, wręcz idealnie zbudowanego ciała. To chyba przerażało ją najbardziej. To, że potrafiła się całkowicie wyłączyć, zapomnieć o konsekwencjach, zapomnieć o swojej przeszłości i co najważniejsze – zapomnieć o Duffie. Zwłaszcza, że Matt był zupełnie inny. Poza dającą się wyczuć ostrożnością, przede wszystkim był czułym i troskliwym kochankiem nastawionym na bliskość i zapewnienie poczucia bezpieczeństwa i komfortu. A młodszy z braci zazwyczaj zachowywał się jak napalony nastolatek, który dążył do jak najszybszego zaspokojenia siebie i partnerki. Owszem czasem Duff decydował się na bardziej leniwy i spokojny seks, ale daleko mu było do ciepłego i czułego stylu, który prezentował Matt i który sprawiał, że mogłaby godzinami zatracać się w dotyku tego mężczyzny. Do stylu, który idealnie wpasował się w potrzeby brunetki i który jednocześnie potęgował w niej poczucie zdrady.
Otrząsnęła się z zamyślenia i widząc, że nikt nie pofatygował się, by otworzyć jej drzwi, nacisnęła klamkę i sama weszła do środka. Prawie od razu usłyszała znajomą melodię, graną na gitarze akustycznej. Było to dość dziwne, nigdy dotąd nie słyszała i nie widziała Matta z żadnym instrumentem. Co jeszcze dziwniejsze, miała wrażenie, że mężczyzna śpiewa. Skierowała się w stronę, z której dochodził do niej dźwięki Please forgive me Bryana Adamsa.
McKagan siedział w salonie, oczywiście w garniturze. Marta zaczynała podejrzewać, że nie znajdzie nic innego w jego garderobie. Poza wspólnym wyjściem na bieganie, nie przypomina sobie, żeby widziała go kiedykolwiek w innym stroju niż właśnie w garniturze - idealnie skrojonym, czasem trzyczęściowym, który przywodził jej na myśl staroświeckich, niezbyt współczesnych dżentelmenów.

Still feels like our first night together
Feels like the first kiss, it's gettin' better baby
No one can better this...
Still holdin' on, you're still the one
First time our eyes met, same feelin' I get
Only feels much stronger, wanna love ya longer
You still turn the fire on...
So if you're feelin' lonely don't
you're the only one I ever want
I only wanna make it good
so if I love ya a little more than I should

Please forgive me, I know not what I do...
Please forgive me, I can't stop lovin' you
Don't deny me this pain I'm going through...
Please forgive me, if I need ya like I do
Please believe me every word I say is true...
Please forgive me, I can't stop lovin' you

Still feels like our best times are together...
Feels like the first touch, still gettin' closer baby
Can't get close enough...
Still holdin' on, still number one

- Nigdy nie mówiłeś, że tak dobrze śpiewasz. I że umiesz grać – wskazała podbródkiem instrument.
- Nigdy nie pytałaś – odparł i wstając, odłożył gitarę. - W naszej rodzinie każdy się czegoś uczył. Chociaż ja zawsze wolałem pianino od akustyka. - Podszedł do niej i niepewnie cmoknął ją na powitanie w policzek. - Cieszę się, że jesteś. Myślałem, że nie przyjdziesz…
- Ja… - urwała i niepewnie rozejrzała się po pomieszczeniu. - Alice jest w domu?
- Jesteśmy sami. Kate zabrała młodą na zakupy, a znając jej możliwości… - spojrzał na zegarek – obstawiam, że wrócą nie wcześniej, niż za trzy godziny. - Zmarszczył brwi i wbił wzrok w brunetkę – Siadaj… co tak stoisz?
- Nie wiem, czy… myślałam, że…
- O co chodzi? Boisz się zostać ze mną sama? - zapytał zaskoczony i widząc, że Marta ucieka wzrokiem, ujął ją za podbródek i skierował ku sobie. - Umówiliśmy się, że to była jednorazowa sytuacja i nikt od nikogo nie chce… Chryste, przecież nie rzucę się na ciebie, ani nie będę próbował na siłę zaciągnąć cię do łóżka!
- Po prostu czuję się trochę… niekomfortowo – mruknęła i przysuwając się do niego, oparła czoło o jego klatkę piersiową. - Dla ciebie to było takie… chwilowe oderwanie się od rzeczywistości, a ja… jest mi ciężko przejść z tym do porządku dziennego – drgnęła, gdy otoczył ją ramieniem. - Ty po prostu poszedłeś z kobietą do łóżka, bo miałeś na to ochotę... a ja zdradziłam swojego męża z jego bratem…
- Rozumiem, ale wierz mi… nie zamierzam ci o tym przypominać, gnębić cię i wzbudzać w tobie wyrzuty sumienia. Chciałbym, żebyśmy dalej byli przyjaciółmi i zachowywali się tak samo, jak przedtem.

- Czemu nie chcesz mi nic powiedzieć? - zapytał zrezygnowany i niedbałym ruchem odgarnął włosy, które opadły mu na twarz.
- A czemu musisz być taki ciekawski, Stradlin? - burknęła, udając oburzenie. - Poza tym ty też nie chcesz mi nic powiedzieć! Urwałeś temat, stwierdziłeś, że z Kate kompletnie nic cię nie łączy i co? Dlatego tu nocuje i dlatego się tak często widujecie?
- Marta, już o tym rozmawialiśmy. Łączy nas tylko i wyłącznie seks. A że często go uprawiamy, to Kate czasem zostaje na noc… nie ma w tym nic dziwnego! - wzruszył ramionami i zobaczyła w jego oczach złośliwy błysk - Zresztą… nie zmieniaj tematu!
- Nie wiem, co mam ci powiedzieć. Nie mam takiego doświadczenia jak... ty!
Nie rozumiała, dlaczego Izzy’emu tak zależało na tym, żeby podzieliła się z nim swoimi łóżkowymi doznaniami. Jak mogła porównywać i oceniać umiejętności swoich partnerów, skoro sama nie była, a przynajmniej nie uważała się za taką, wybitnie uzdolniona w tej kwestii? Zresztą sam fakt tego, że jednego kochała i jakiś czas temu regularnie chodziła z nim do łóżka, a z drugim łączyła ją tylko jednorazowa „pocieszeniowa” przygoda,wykluczał w jej uznaniu możliwość oceniania. Mogła co najwyżej powiedzieć, że i jeden i drugi potrafił doprowadzić ją do rozkoszy – tylko, czy to było wyznacznikiem posiadania pewnych umiejętności?
- Dobra, dobra… z tego, co wiem, spałaś tylko z Duffem i Mattem… - postanowił przemilczeć przykrą sytuację sprzed lat, o której kobieta i tak nigdy nie zapomni - a jednak dwie osoby to wystarczająca ilość, żeby porównać, prawda?
- Popieprzyło cię, wiesz? Spałam z obydwoma, i co? Co mam powiedzieć? Kurwa, ja się na tym nie… ja nawet się nie zastanawiałam! Nie mam czego porównywać… oni są tak różni, że… - urwała i spuściła wzrok - Tak samo całowanie… poza tym eee… wymuszeniem Slasha, też całowałam się tylko z dwoma facetami, i co?
- Hmmm… technicznie rzecz ujmując, poza Hudsonem, całowałaś się z trójką – niewiele myśląc, o tym co mówi, przerwał jej i pociągnął łyk piwa z butelki, którą trzymał w ręce.
- Co? O czym ty do mnie mówisz? - zmarszczyła brwi i leżąc z głową na jego kolanach, uważnie i z niepokojem mu się przyglądała - Jaka trójka? Skąd…
- O kurwa…
- Izzy? - zapytała zaskoczona, patrząc, jak z twarzy Isbella odpływają wszelkie kolory. - Co ci jest?
- Kurwa… ty tego nie pamiętasz… przecież nie mogłaś pamiętać… - wymamrotał tak, że ledwo go zrozumiała - byłaś zalana w trupa… - zaczął uciekać wzrokiem.
- O czym… o co… o co ci chodzi, Izzy?
- No bo całowałaś się też… eee… - odchrząknął i zmusił ją, żeby podniosła się z jego kolan – ze mną… a-ale tylko raz!
- CO?! Co ty pieprzysz?!
Nie zważając na jej protesty, wstał i podszedł do okna. Jak mógł być taki lekkomyślny i powiedzieć jej o tamtej sytuacji? Przecież zdawał sobie sprawę z tego, że ona nie będzie tego pamiętać. Z dużym prawdopodobieństwem mógł założyć, że już wtedy zrobiłaby mu awanturę, jak tylko by wytrzeźwiała. Nie musiał wspinać się na wyżyny swoich możliwości w zakresie pamięci, by odtworzyć całą tę scenę. Pijana, rozżalona Marta; Stradlin, który kompletnie nie wiedział, co z nią zrobić i jak się zachować; jej dziwne teksty i zachowanie; panika Izzy’ego, gdy zrozumiał, co, pozbawiona w pewien sposób świadomości, dziewczyna chce zrobić.
- Pamiętasz imprezę, po której Bolan… eee… przyniósł cię do mnie? - widząc niepewne skinienie głową, kontynuował – byłaś wtedy tak schlana, że prawie nie było z tobą kontaktu i… nagle zaczęłaś się dziwnie zachowywać… wygadywałaś jakieś głupoty o McKaganie, o mnie… o nas… że skoro już zostałaś uznana za… - odchrząknął i ponownie odwrócił się plecami do kobiety – za dziwkę, a ja dostałem wpierdol…
- Jezu…. Izzy, co ty chrzanisz…
- Uwierz mi, wcale nie było mi do śmiechu. Kurwa, dziewczyno, zaczęłaś się do mnie przywalać i rozbierać… siebie i mnie! Musiałem cię jakoś… spacyfikować!
- C-całując się ze mną? - brunetka wstała i zaczęła nerwowo krążyć po pomieszczeniu. - T-tylko całując, prawda? - zapytała spanikowana, jakby dotarło do niej, że sprawy mogły przybrać o wiele poważniejszy obrót.
- Nigdy w życiu nie zrobiłbym więcej! Wtedy wydawało mi się to jedynym sensownym wyjściem… - wzruszył ramionami i zaczął ją obserwować – przynajmniej uspokoiłaś się na tyle, że mogłem zaprowadzić cię pod prysznic i… Marta?!
Jak w zwolnionym tempie patrzył na coraz bardziej chwiejny krok brunetki. Podbiegł do niej i złapał ją w ostatniej chwili, zanim runęłaby na podłogę. Bezwładna osunęła się w jego ramiona. Nie miał pojęcia, co się stało i dlaczego. Ot po prostu dziewczyna zemdlała na jego oczach. Położył ją ostrożnie na kanapie i klękając przy niej, próbował ocucić. Drżącą dłonią poklepał ją po policzku. Spanikowany zawołał ją kilkukrotnie po imieniu i z ulgą zauważył, że kobieta odzyskuje przytomność.
- Ja pierdolę… Marta… - odetchnął głęboko i oparł czoło na jej przedramieniu. - Dobrze się czujesz? Co się stało? Chcesz wody?
- Ja… - zamrugała, chcąc odzyskać ostrość widzenia i spróbowała usiąść. - Chyba… trochę… zrobiło mi się słabo...
- Nie wstawaj – burknął, próbując ukryć zdenerwowanie. - Przyniosę ci wodę, ale masz leżeć, ok?
Zniknął w kuchni, a Marta, wbrew temu, co mówił, powoli podniosła się z sofy. Nie wiedziała, co się z nią dzieje. W jednej chwili była zdenerwowana i zaskoczona tym, co mówił Stradlin, a za moment wszystko wokół niej zaczęło wirować. A wraz z wirowaniem, pojawiła się ciemność przed oczami i miękkość w nogach. Nawet nie była pewna, czy osunęła się na podłogę, czy Izzy ją złapał i zamortyzował upadek. Była tak słaba, że z trudem przeszła niewielki odcinek, dzielący ją od pomieszczenia, w którym był gitarzysta.
- Kurwa, co ty robisz?
Widząc ją, Stradlin odłożył na stół szklankę z wodą i podszedł do kobiety, która kurczowo trzymała się framugi drzwi. Była blada jak ściana i miał wrażenie, że za chwilę znowu zemdleje. Coraz bardziej się niepokoił. Może powinien zabrać ją do lekarza? To omdlenie nie należało do normalnych. I dobrze wiedział, że Marcie rzadko kiedy zdarzało się takie coś. Nie twierdził, że nigdy nie robiło jej się słabo, ale na palcach mógł policzyć sytuacje, kiedy całkiem urwał jej się film.
- K-kręci mi się w głowie… - wymamrotała i z wdzięcznością pozwoliła Izzy’emu się objąć – prze-przepraszam… - czując, że znowu jest o krok od odpłynięcia, pozwoliła mężczyźnie podprowadzić się do kanapy. - Nie wiem… nie wiem, co się ze mną dzieje. Przyniesiesz… coś do picia? Już się nigdzie nie ruszam…
Położyła się w pozycji embrionalnej i przymknęła powieki. Mroczki, które miała przed oczami i które zaburzały jej widzenie, zaczęły powoli znikać. Niemoc, która ją dopadła powoli ustępowała, zostawiając za sobą otępienie i zmęczenie. Nie wiedziała, czy minęła chwila, kilka minut, czy godzin. Stradlin podał jej szklankę z zimną wodą i siadając przy kanapie, zaczął gładzić ją po bladej twarzy i włosach. Miała wrażenie, że utula ją do snu, cicho nucąc utwór Springsteena.

Every day here you come walking 
I hold my tongue, I don't do much talking 
You say you're happy and you're doin' fine 
Well go ahead, baby, I got plenty of time 
Because sad eyes, never lie 
Because sad eyes, never lie 

Well for a while I've been watching you steady 
Ain't gonna move 'til you're good and ready 
You show up and then you shy away 
But I know pretty soon you'll be walkin' this way 
Because sad eyes, never lie 
Because sad eyes, never lie 

Baby don't you know I don't care 
Don't you know that I've been there 
Well if something in the air feels a little unkind 
Don't worry darling, it'll slip your mind 

I know you think you'd never be mine 
Well that's okay, baby, I don't mind 
That shy smile's sweet, that's a fact 
Go ahead, I don't mind the act 
Here you come all dressed up for a date 
Well one more step and it'll be too late 
Blue blue ribbon in your hair 
Like you're so sure I'll be standing here

Nawet nie wiedziała, kiedy przysnęła. W zasadzie była tak zdezorientowana, że potrzebowała chwili, żeby zrozumieć, gdzie się znajduje. Do jej świadomości, jak przez mgłę, przedzierał się przyciszony głos Izzy’ego.
- Cześć, słuchaj, Matt… mam trochę głupią sprawę. Mógłbyś odebrać Jeffa ze żłobka i się nim zająć? Marta trochę źle się u mnie poczuła i… nie chcę jej zostawiać samej, a tym bardziej nigdzie jej w takim stanie nie puszczę. Co? Nie… to chyba nic takiego… Mam nadzieję. Tak? Dzięki! No… to do następnego i pozdrów Alice!

- Nie rozumiem, jaki masz problem. Moim zdaniem to naprawdę fajny pomysł – mruknęła wysoka kobieta i machinalnie poprawiła i tak idealnie zawiązany krawat mężczyzny. - Ciotce Joan na pewno będzie miło…
- Kate, dla niej to nie jest powód do świętowania i…
- Kto mówi o świętowaniu i imprezie? Zaprosimy ją tylko na obiad w ramach… eee… - wzruszyła ramionami i dodała – żeby pokazać, że cieszymy się z ostatecznego zamknięcia tej cholernej sprawy i oficjalnego uznania, że jest niewinna! Zobaczysz… - usiadła na wysokim stołku przy części barowej restauracji i uśmiechnęła się szeroko do Matta. - Wszystko będzie ok. Tata na pewno przyleci. Jak znam Carol, to będzie z nią w sądzie, a później na własne oczy zobaczy, że jeszcze nie zdemoralizowaliśmy jej najstarszego dziecka... wujaszek Bruce chętnie wyrwie się z domu… może nawet cholernie poważny Mark w końcu wypluje ten kij, który połknął wieki temu…
- Kate! - syknął i spojrzał na zbliżającą się do nich Alice.
- Och, daj spokój. Dobrze wiesz, że Mark od lat zachowuje się jak skończony buc – burknęła i zniżając głos powiedziała kąśliwie – nawet trupy w kostnicy są mniej sztywne od niego!
- Na litość boską, wyrażaj się przy młodej, bo Carol mnie zabije!
Kobieta tylko wywróciła oczami i w dalszym ciągu próbowała przekonać mężczyznę do swojego pomysłu. Gdyby była na miejscu Joan, chciałaby spędzić miło czas w towarzystwie rodziny i przyjaciół. Zwłaszcza w tak ważnym dniu jak ten, który miał nastąpić za dwa dni. Może w ostatnim czasie nie miała z nią najlepszych kontaktów i nawet nie była w stanie wyobrazić sobie, przez co przeszła jej ciotka, jednak wierzyła, że przy wsparciu bliskich osób, Joan w końcu odzyska równowagę. Kate nie przeżyła nawet ułamka tego, co spotkało jej krewną, ale zdawała sobie sprawę, jak wielką moc sprawczą ma zainteresowanie i chęć pomocy ze strony rodziny i przyjaciół.
- Ciocia Joan ma przyjechać? - zawołała radośnie Alice i spojrzała z nadzieją na McKaganów. - Tak dawno jej nie widziałam! - odłożyła na blat tacę z czystymi kuflami i usiadła na krześle obok Kate. - Mama cały czas powtarzała, że ciocia potrzebuje czasu na leczenie i nie powinniśmy się narzucać, ale ja tak bardzo za nią tęsknię!
Matt z rezygnacją pokręcił głową i wiedząc, że zostanie przegłosowany, zgodził się zadzwonić do Marka z propozycją. Martwił się o swoją starszą siostrę i panicznie bał się tego, że kobieta znowu zamknie się w swojej skorupie i przestanie komunikować się nawet z najbliższymi. Nie chciał, żeby poczuła się przytłoczona i zmuszana do czegokolwiek. Sam opiekował się nią na tyle długo, że zdążył poznać jej niepokojące wahania nastroju. W jednej chwili miało się wrażenie, że cały ten horror, który przeżyła, w ogóle się nie wydarzył; wystarczyła chwila, niewłaściwe słowo, czy gest, by kobieta spanikowała i zachowywała się jak osoba z silnym zespołem stresu pourazowego. W zasadzie nie musiał być specjalistą i psychiatrą, żeby wiedzieć, z jak wielką traumą walczyła Joan. Nie musiał mieć doktoratu, żeby wiedzieć, że kobieta jest na skraju załamania i wystarczy jedna niewłaściwa decyzja czy propozycja i będą musieli od nowa zacząć „rehabilitację”.
- Dobra, skoro mamy to już omówione, ja spadam. Gdyby się coś działo, dzwoń – cmoknęła Matta w policzek i zmierzwiła włosy nastoletniej kuzynce.
- Do ciebie, czy Isbella? - zapytał ze złośliwym uśmiechem.
- Wal się, mój świętoszkowaty wujaszku! Ja przynajmniej mam jakieś życie erotyczne! - dla żartu uderzyła go w ramię i porozumiewawczo mrugnęła do Alice. - O cześć, Marta! - zawołała wesoło do kobiety, która dysząc, wpadła do restauracji.
- O matko… przepraszam za… - odetchnęła i opadła na jedno z krzeseł - za spóźnienie, ale Jeff zrobił mi dzisiaj małą wojnę w żłobku i…
- Nic się nie stało – przerwał jej Matt i wskazał podbródkiem Alice – doskonale sobie radziliśmy, prawda? - uśmiechnął się i zerkną kontrolnie na zegarek - Zresztą i tak jeszcze mamy sporo czasu.
Od razu zabrała się do pracy i starała się nadrobić stracony czas. Przez grymaszenie Jeffa spóźniła się ponad pół godziny. Biegła do pracy jak na złamanie karku i miała wrażenie, że ten sprint zupełnie wypompował z niej wszystkie siły. Może gdyby zjadła coś słodkiego, a jej organizm poczułby małe, cukrowe doładowanie, nie robiłoby jej się tak słabo? Może powinna trochę zwolnić i pozwolił organizmowi na chwilową regenerację? Ale przecież miała jeszcze tyle rzeczy do przygotowania. Nie mogła zaniedbywać pracy z powodu kłopotów rodzinnych. Matt może i był jej szwagrem, może i był jej przyjacielem, a może nawet jednorazowym kochankiem, ale był też wymagającym szefem. Nie mogła go zawieść i powiedzieć, że nie da rady wykonać swoich obowiązków.
Krzątała się przy jednym ze stolików i zbyt późno zorientowała się, że przychodzi kolejna fala słabości. Szklany wazon, który właśnie chciała przestawić, by wymienić obrus, wysunął się jej z ręki i roztrzaskał w drobny mak na posadzce. Czas nagle się zatrzymał. Próbowała się schylić, by uprzątnąć potłuczone szkło, ale tylko zachwiała się i spróbowała złapać się oparcia jednego z krzeseł. W głowie jej szumiało, a jakby z oddali dochodził do niej głos Matta. Co on chciał? Dlaczego tak krzyczał? Czemu tak źle go słyszała? Zupełnie jakby mówił przez ścianę. Nawet nie potrafiła skupić na nim wzroku.
Miała wrażenie, że podłoga zaczęła się ruszać, jakby stała na jakiejś płycie do balansowania i utrzymywania równowagi. Wszystko zaczęło wirować jej przed oczami, a nogi sprawiały wrażenie, jakby nie były w stanie utrzymać jej ciężaru. Jeszcze chwila, a runęłaby na posadzkę. Przed bliskim spotkaniem z podłogą, uchroniły ją silne ramiona i twardy, umięśniony tors, do którego bezwiednie przywarła. Gdyby miała siłę i była bardziej przytomna, pewnie pomyślałaby, że sam odurzający zapach jego perfum i bliskość ciepłego i męskiego ciała, mógłby doprowadzić ją do omdlenia. Ta myśl była jednak zbyt ulotna. A później była już tylko ciemność.
- Hej… Słońce, otwórz oczy – poczuła na policzkach delikatne klepanie. - No… dalej... słyszysz mnie? - do jej świadomości zaczął docierać zaniepokojony głos.
Ze zdziwieniem zarejestrowała, że wcale nie leży na zimnej podłodze. Uchyliła ciężkie powieki i spojrzała na Matta, który ciągle trzymał ją w ramionach i próbował ją jednocześnie cucić. Zaczęła odzyskiwać przytomność. Po chwili, z niewielką pomocą szwagra, była w stanie stać o własnych siłach.
- Jezu… Marta, co się z tobą dzieje? - mężczyzna posadził kobietę na krześle i przyklęknął przy niej. - To już któryś raz… Stradlin mówił…
- Nic… nic mi nie jest… - powiedziała słabo i próbując uspokoić Matta i jego siostrzenicę, dodała – nie jadłam… rano nie zdążyłam zrobić śniadania i zrobiło mi się s-słabo...
- A wiecie, że moja mama mdlała, tylko jak była w ciąży – mruknęła Alice, nie zdając sobie sprawy z szybkiej wymiany spojrzeń między pozostałą dwójką.
- Alice, idź, proszę, po szklankę wody, co? - wymamrotał Matt.
Gdy tylko dziewczyna zniknęła z pola widzenia, McKagan wbił wzrok w bladą twarz Marty. Nieświadoma niczego nastolatka swoimi słowami wywołała pożar w głowie mężczyzny. Dotarło do niego, w jak poważne kłopoty mogli wpaść swoim lekkomyślnym zachowaniem. Wcześniej, rozważając konsekwencje tego czynu, jakoś nie brał w ogóle pod uwagę ewentualnej ciąży. Teraz modlił się, żeby najgorszy z możliwych scenariuszy nie okazał się tragiczną w skutkach rzeczywistością. Zachowali się, jak dwójka szczeniaków, która nigdy w życiu nie słyszała chociażby o prezerwatywach. Kurwa! Przecież ja nawet nie pamiętam, kiedy ostatni raz ich potrzebowałem! Zresztą… ja pierdolę! W tamtej chwili ostatnią rzeczą, o jakiej myślałem, były te pieprzone gumki! Błagam… Marta… tylko mi nie mów, że wpadliśmy…
- Marta? - odezwał się niepewnie i popatrzył jej w oczy.
- Nie… to na pewno nie to – wymamrotała, odpowiadając na niezadane pytanie. - To… to nie może być to.
- Jesteś pewna? Sprawdzałaś?
- N-nie… ale… - urwała i zamrugała szybko, chcąc pozbyć się mroczków, które miała przed oczami. - Czuję się… nie czuję się tak jak przy Jeffie i przy… p-przy... p-po prostu inaczej.
- Może dla pewności… - odchrząknął, próbując ukryć zawstydzenie własną głupotą - może zabiorę cię do jakiegoś lekarza? - widząc, jak kategorycznie kręci głową, dodał zrezygnowany – to może chociaż do takiego… zwykłego? Na jakieś badania krwi, czy cholera wie czego… To nie jest normalne, że tak mdlejesz! – odgarnął jej włosy z czoła i podniósł się z kolan. - Chodź do mojego gabinetu, zanim zlecą się pracownicy i będą szukać sensacji. - Wyciągnął do niej rękę i zapytał – Dasz radę? - pomógł jej wstać i objął ją opiekuńczo w pasie. - Położysz się na chwilę, odpoczniesz sobie i zjesz coś…
- Matt… naprawdę nie trzeba. Zaraz mi… zaraz przejdzie – gdy poczuła, że znowu ma nogi jak z waty, mimowolnie mocniej złapała się mężczyzny. - Nic mi nie jest…
- Tak, tak… a przytomność straciłaś, bo miałaś taki kaprys? - burknął i wolną ręką poluzował krawat.
Zaprowadził ją do swojego gabinetu i wbrew jej protestom, pomógł położyć się na kanapie. To, co działo się z jego w zasadzie jedyną przyjaciółką, poważnie go zaniepokoiło. Nikomu ot tak nagle nie robiło się słabo bez powodu. Nikt nie mdlał średnio raz – dwa razy na tydzień, jeśli nie działo się z nim nic złego. A do tego Marta wyglądała naprawdę źle. Była blada jak ściana, a Matt miał wrażenie, że momentami jej skóra robiła się wręcz przeźroczysta. Pogładził ją delikatnie po policzku i przysiadł obok niej na sofie.
- Zaraz zrobię ci coś do jedzenia, a jak poczujesz się lepiej, odwiozę cię do domu, ok?
- Chwilę tu poleżę i zaraz wrócę do pracy… - wymamrotała i spróbowała się podnieść.
- Przestań się wygłupiać. - położył jej dłoń na ramieniu, nie pozwalając wstać. - Przed momentem nie umiałaś się utrzymać na nogach, a chcesz wyjść do klientów? - Widząc grymas niezadowolenia na jej twarzy, powiedział akcentując każdą sylabę – WYKLUCZONE.

Nawet jeśli był zaskoczony tym, że ich relacje niekoniecznie przypominały jego wyobrażenie o zależności pacjent-lekarz, nie zamierzał tego komentować. W zasadzie tak było dla niego lepiej. Czasem prawie zapominał, że kobieta była psychiatrą. Cholernie dobrą, jeśli ktoś pytałby o jego zdanie. Czasem zapominał, że siedział na fotelu, na którym zwyczajowo sadowili się pacjenci. Zapominał, że chodzi na kolejne sesje, bo bardziej traktował to jak rozmowy z kimś, kto po prostu ma ochotę bez większych i zbędnych emocji go słuchać. A wydane na te spotkania pieniądze? Miał ich tyle, że nie przywiązywał zbytniej uwagi do tego, na co je marnuje. Chociaż w tym przypadku nie miało to nic wspólnego z przepuszczaniem pieniędzy na głupoty, jakby powiedziała jego matka.

I was dreaming of the past. 
And my heart was beating fast, 
I began to lose control, 
I began to lose control, 

I didn't mean to hurt you, 
I'm sorry that I made you cry, 
I didn't want to hurt you, 
I'm just a jealous guy, 

I was feeling insecure, 
You might not love me any more, 

I was shivering inside, 
I was shivering inside, 

I didn't mean to hurt you,
I'm sorry that I made you cry,
I didn't want to hurt you,
I'm just a jealous guy,.

- Te sny… - odezwała się cicho, gdy skończył nucić i odłożył gitarę na miejsce obok siebie. - Opowie mi pan o nich, Jeffrey?
- Nie wystarczy pani, że dotyczą Emily i że… - odchrząknął i wbił wzrok w swoje czerwone, skórzane spodnie – że nie są… zbyt przyjemne? - mimowolnie zacisnął pięści i szybko sięgnął po filiżankę kawy, którą doktor Linton postawiła przed nim kilka minut wcześniej.
- Skoro źle pan sypia, to raczej do najweselszych i najprzyjemniejszych nie należą – mruknęła. - Chciałabym wiedzieć, co panu nie daje spokoju. Może te sny pana męczą, bo ma pan jakieś… wyrzuty sumienia? Może oskarża się pan o coś, na co pana zdaniem miał pan wpływ?
- Nadałaby się pani na specjalistę od przesłuchań do jakiegoś pieprzonego CIA, Doktorko… - poruszył się niespokojnie i sięgnął po leżącą na stolę paczkę papierosów. - Przecież mówiłem, że… - urwał i przymknął oczy. - Wie pani… te sny… to jest coś o wiele gorszego i bardziej popierdolonego niż wyrzuty sumienia, które nie dają mi spokoju… To… t-to tak jakbym każdej nocy od nowa i bez końca przeżywał to, jak musiałem… jak k-kazali mi…
- To dalej koszmary o… identyfikacji? - zapytała łagodnie i spojrzała z troską na mężczyznę, który w jednej chwili stał się tak roztrzęsiony, że nie potrafił utrzymać w dłoniach zapalniczki. - Tylko Emily jest… uczestnikiem tych snów? Czy znowu pojawiają się inne, znajome twarze?
Już dawno przestała przejmować się tym, że zachowuje się nieprofesjonalnie. To przecież nie pierwszy raz. No i nie robiła tego notorycznie, więc komu miałoby to przeszkadzać? Niektórzy pacjenci byli na tyle specyficzni, że normalne, konwencjonalne metody, które stosowała, nie były wystarczające. Niektórzy potrzebowali bardziej nieszablonowego myślenia. Zresztą Jeffrey Isbell nie był Mattem. Nie było żadnego niebezpieczeństwa, żadnego nieetycznego postępowania, żadnych niechcianych i godnych pożałowania uczuć. Nawet jeśli pozwoliła sobie na pewne odstępstwa od normalnej relacji między nią a pacjentem, to stało się to tylko dlatego, że już od dawna zrozumiała, że na Isbella nie podziała żadna standardowa procedura i żadna normalna metoda leczenia.
- Teraz tylko ona… - poderwał się i szybko podszedł do okna, by ukryć emocje, które malowały się teraz na jego twarzy. - Tylko Emily…
- Jeffrey, wiem, że nie chce pan o tym rozmawiać, ale… - nawet jeśli wyczuła w jego glosie fałsz, nie miała serca strofować go i przypominać o zasadach, które obowiązywały w tym gabinecie.
- Jeszcze nie teraz… - wziął głęboki oddech i odwracając się, wbił spojrzenie w Abigail - Proszę… wiem, że płacę pani za pomoc… za próbę pomocy, ale… - odpalił kolejnego papierosa i wrócił na kanapę. - Przez całe moje pierdolone życie nikt nie wiedział o Emily… o tym wszystkim, co nas… łączyło, o tym, co nas r-rozdzieliło… Nikt nie miał pojęcia, co czułem, co się we mnie działo… w zależności od tego „kiedy” nikt nie miał pojęcia kim byłem albo czym się stałem… Całe życie udawałem nawet przed samym sobą. Starałem się na zmianę albo pogodzić z tym wszystkim albo zapomnieć albo udawać, że to wszystko było tylko głupim snem i chorym, pieprzonym wymysłem mojej wyobraźni…
- Myślę, że jestem w stanie to zrozumieć. - powiedziała pojednawczo i odłożyła notatnik, chcąc uspokoić mężczyznę. - Ja nie będę naciskać, ale pan też musi mi coś obiecać, dobrze?
- Co dokładnie? - zapytał niepewnie.
- Kiedy uzna pan, że jest pan gotowy, Jeffrey, od razu pan do mnie zadzwoni. Nawet jeśli miałby to być środek nocy. Rozumie pan?
- Ale…
- Czy pan to zrozumiał, Jeffrey? - powtórzyła z naciskiem.

poniedziałek, 14 maja 2018

53.


Jeśli ktokolwiek to jeszcze czyta - to dla Was.
akcja rozdziału dzieje się na niewielkiej przestrzeni czasu - co chyba zresztą zauważycie sami
zanim potępicie główną bohaterkę, wczujcie się w jej sytuację i wczytajcie w treść rozdziału :D zresztą pomyślcie o tym, co w międzyczasie wyczynia Duff!
cóż mogę powiedzieć? Nie bójcie nic - niedługo zaczniemy powoli wyjaśniać i rozbudowywać pewne wątki, które czasowo zostały zepchnięte na drugi plan, żeby móc realizować moje szatańskie zamiary wobec Marty
bawcie się dobrze, dajcie znać, że tu zajrzeliście i przeczytaliście!
***
Odgłos pukania do drzwi boleśnie przedostał się do jej świadomości. Odwróciła się na drugi bok i naciągnęła kołdrę, ukrywając pod nią prawie całą twarz. Migrena, która ją wczoraj dopadła, jeszcze nie odpuściła i ostatnią rzeczą, na jaką miała ochotę, było wstanie z łóżka i normalne funkcjonowanie. Wyczulona na wszelkie dźwięki, aż skrzywiła się, gdy zaskrzypiały zawiasy.
- Cześć. Jak się dzisiaj czujesz? - pojawił się Matt z tacą wypełnioną jedzeniem. - Pomyślałem, że śniadanie dobrze ci zrobi…
Podciągnęła się na poduszkach i mrużąc oczy, spojrzała z wdzięcznością na mężczyznę. Nie była w stanie wyrazić słowami wdzięczności i serdeczności, jakie do niego czuła. Praktycznie codziennie starał się wprowadzić ją w dobry nastrój, zapraszając na późniejszy obiad, czy kolację albo do kina. Wspólne spędzane czasu na gotowaniu, rozmowie, czy bieganiu, na które namówił ją Matt, powodowały, że kobieta nie zaprzątała sobie myśli jej nieudanym związkiem z Duffem. Jej szwagier skutecznie opanował sztukę odwracania jej uwagi od przykrych spraw. Tak samo gładko i sprawnie wychodziło mu komplementowanie brunetki i próba podniesienia jej podupadłej samooceny. Szkoda tylko, że mój przyjaciel zachowuje się o niebo lepiej od mojego męża… nawet w jego „czystym” okresie… Skoro ktoś może być tak bezinteresowny i dobry, to czemu nigdy Duff nie zdobył się na to, by zatroszczyć się o moje samopoczucie? Czemu wolał zapijać wódą wszelkie problemy, zamiast rozmawiać? Czemu nie starał się znaleźć jakiegoś wspólnego zajęcia, żeby odciągnąć się od tych cholernych nałogów? Tak mało mieliśmy wspólnych zainteresowań czy tematów do rozmowy? Naprawdę tak bardzo się od siebie różniliśmy?
- Rany… kto to wszystko zje? - Marta z udawanym przerażeniem spojrzała na przygotowane przez mężczyznę śniadanie. - Poczęstujesz się? - zapytała i sięgnęła po idealnie przypieczony tost.
Jakim pieprzonym cudem ten facet jest samotny?! Co jest nie tak z tymi dziewczynami, że się o niego nie zabijają? Nie dość, że przystojny i dobrze wychowany, nie dość, że lubi rozpieszczać kobiety i im gotować, to jeszcze jest takim ciepłym i troskliwym gościem! Może i bywa nieśmiały i jest trochę zakompleksiony, ale do cholery, czego więcej mu potrzeba, żeby uszczęśliwić jakąś kobietę? Marta nie mogła zrozumieć, dlaczego przez tyle lat Matt nawet nie próbował się z nikim wiązać. Przynajmniej tak twierdził, uważając, że żadna normalna dziewczyna dobrowolnie nie będzie chciała z nim być. A może prawda była taka, że próbował i zakochując się w niewłaściwej osobie, postanowił więcej nie pakować się w związki, bojąc się ponownego odrzucenia? Tak mało wiedziała o jego przeszłości, ale nie miała odwagi pytać. W końcu to nie były jej sprawy. Niby dlaczego Matt miałby opowiadać jej o jakichś potencjalnie nieszczęśliwych związkach, nietrafionych uczuciach, czy nieodwzajemnionych miłościach?
- O czym myślisz? - Matt przyjrzał jej się uważnie i zmarszczył brwi.
- A… o niczym – powiedziała i uśmiechając się, zmieniła temat. - Wiesz, że nie powinieneś mnie tak rozpieszczać i serwować mi śniadania do łóżka?
- Coś w tym złego? Źle się z tym czujesz?
- Nie – zaśmiała się widząc jego minę i zawstydzenie. - Po prostu jeszcze chwila, a będę żałować i pluć sobie w brodę, że nie wybrałam innego brata! Szkoda, że poznałam cię, jak już byłam z Duffem!
Dopiero gdy to powiedziała, zrozumiała, jak niewłaściwie mogło to zabrzmieć i zostać zinterpretowane. Mina mężczyzny utwierdziła ją w przekonaniu, jakie głupstwo palnęła. Teoretycznie nie powiedziała nic złego, ani tym bardziej obraźliwego, jednak porównywanie do siebie braci nie należało do właściwych. Biorąc pod uwagę „popularność”, wiedziała, że Duff potrafił przez tydzień wyrwać więcej dziewczyn, niż Matt miał przez całe życie. Do tego nigdy nie był tak zakompleksiony jak starszy z braci. Doskonale wiedziała, że Matt, mimo iż nie chciał tego przyznać, zazdrościł basiście. Zazdrościł mu tego, że się ustatkował, że założył rodzinę, że miał kochającą żonę i dziecko. Nie musiała pytać, by wiedzieć, że o tym marzy i tego mu potrzeba, by poczuć się szczęśliwym i potrzebnym.
- Cóż…. - westchnął i odwrócił wzrok - Gdybyś wybrała innego brata, z pewnością Jeff miałby teraz ojca na pełen etat, a ty… - bezwiednym ruchem przejechał wierzchem dłoni po jej ręce – a ty byś tak nie cierpiała… - odchrząknął i wstając z fotela, dodał - no chyba, że z nadmiaru miłości.
- Matt, przepra…
- Zresztą, ja też bym sam siebie nie wybrał. Mając do wyboru Duffa... – nie dał jej dokończyć i wyszedł z sypialni.

Mężczyzna rozłożył się na kanapie i westchnął. Był zły na samego siebie, że nie potrafi się otworzyć. Denerwował się, że mimo szczerych chęci, nie umiał zmusić się do mówienia. Kobieta, która siedziała naprzeciwko niego, była gotowa go wysłuchać. Wysłuchać i nie oceniać. Nie oceniać i ewentualnie wskazać jakieś rozwiązania. Była chyba jedyną osobą, która mogła stać się jego powiernikiem. Bez zaangażowania i nadmiernej troski, bez współczucia i morza łez, które wylałby ktoś inny, słuchając jego historii. I co z tego, że jej za to płacił? Jeśli to miało mu kiedyś pomóc i „wyleczyć”, był skłonny poświęcić niemałą fortunę na tę terapię.
- Jeffrey, dobrze pan wie, że mimo wszystko wolę rozmawiać – mruknęła kobieta, patrząc na gitarę, którą Stradlin wyciągał z pokrowca. - Ale to pana czas, pana pieniądze, pana terapia.
- Obiecuję, że kiedyś… - wzruszył ramionami i spojrzał jej prosto w oczy. - Proszę dać mi trochę czasu.
Skinęła nieznacznie głową i sięgnęła po notes. Skoro mężczyzna był skłonny płacić jej za to, że będzie grał na sesjach, nie miała nic przeciwko temu. To jego wybór i jego decyzje.

He deals the cards as a meditation
And those he plays never suspect
He doesn't play for the money he wins
He don't play for respect
He deals the cards to find the answer
The sacred geometry of chance

The hidden law of a probable outcome
The numbers lead a dance
I know that the spades are the swords of a soldier
I know that the clubs are weapons of war
I know that diamonds mean money for this art
But that's not the shape of my heart
He may play the jack of diamonds
He may lay the queen of spades
He may conceal a king in his hand
While the memory of it fades
I know that the spades are the swords of a soldier
I know that the clubs are weapons of war
I know that diamonds mean money for this art
But that's not the shape of my heart
That's not the shape
The shape of my heart
If I told her that I loved you
You'd maybe think there's something wrong
I'm not a man of too many faces
The mask I wear is one

- To w jakiś sposób odnosi się do pana życia? - zapytała, gdy skończył. - Czy wybór był zupełnie przypadkowy?
- Czyli jednak rozmawiamy? - zaśmiał się ponuro. - Cóż… sama pani dobrze wie, że nie przychodzę tu dla przyjemności.
- W takim razie po co, panie Isbell?
- Mogę? - sięgnął po paczkę Marlboro i zapałki. - Po co… po odpowiedzi. Po zrozumienie… - zaciągnął się papierosem. - Może po rozgrzeszenie? Opowiedziałem pani moją historię, pani miała znaleźć dla mnie jakieś lekarstwo.
- Jeffrey… - odłożyła notatnik i pochyliła się w jego kierunku. - Oboje doskonale wiemy, że to, co powiedział pan na początku terapii to… to tylko wierzchołek góry lodowej. Historia pana i Emily nie jest kompletna, prawda?
Izzy bez słowa zaczął pakować akustyka do pokrowca. Nie zamierzał o tym rozmawiać. Nie teraz. Może za jakiś czas znajdzie w sobie siłę. Teraz nie znalazłby słów, żeby opowiedzieć wszystko od początku do końca. Nikt i nic nie mogło go zmusić do zwierzeń. Mimo, że miał przed sobą jedyną osobę, której był skłonny wyznać prawdę, teraz zamierzał po prostu uciec przed tym, co nieuniknione. Nieważne jak bardzo niewłaściwie się zachowywał, nieważne za jak dużego buca mogła go mieć ta kobieta. Po prostu musiał wyjść i uciec myślami jak najdalej.
- Myślę, że dzisiejsza sesja dobiegła już końca – mruknął i trzasnął drzwiami jej gabinetu.

- Dzięki, że po mnie przyjechałeś – uścisnął mu dłoń i po chwili przyciągnął go do siebie i obejmując, poklepał po plecach. - Nie bój się, nie będę ci siedział za długo na głowie.
- No co ty, Jon! Wiesz, że zawsze jesteś mile widziany. - młodszy brat wyszczerzył zęby w uśmiechu i dodał – Mam nadzieję, że nie przeszkadza ci moja tymczasowa lokatorka? - zapytał i widząc jego pytające spojrzenie, wyjaśnił – zaprosiłem do siebie Martę. Jeff jest u babci na wakacjach, Slash gdzieś poleciał z Axlem i zespołem i nie chciałem, żeby siedziała sama w czterech ścianach. Ostatnio była strasznie przygnębiona…
Najstarszy z rodziny McKaganów mężczyzna spojrzał uważniej na rozmówcę i nie komentując, pogrążył się w myślach. Owszem brunetka potrzebowała wsparcia i pomocy. Bardzo dobrze, że część rodziny Duffa się od niej nie odwróciła i nie podzielała zdania swojego brata, jednak obawiał się, czy Matt trochę nie przesadzi. Zdawał sobie sprawę, że trzydziestotrzylatek za bardzo się angażował. W opiekę nad Joan, w rodzinne dramaty, a teraz mógł za bardzo zaangażować się w pocieszanie żony Duffa. Oczywiście nie podejrzewał go o jakieś niekoniecznie dobre zamiary, jednak jego młodszy brat nie powinien zapominać, że Marta jest w pierwszej kolejności jego szwagierką, a dopiero później przyjaciółką, która znalazła się w ciężkiej sytuacji.
- A u ciebie wszystko w porządku, Jon? - zapytał Matt, gdy po kilkunastu minutach jazdy zorientował się, że jego gość praktycznie się nie odzywa. - Wydajesz się jakiś taki…
- Nic się nie dzieje – mruknął i dodał – To tylko zmęczenie. Wiesz… to już nie te lata na podróżowanie! - zaśmiał się i szybko zmienił temat. - Jak znajdziesz chwilę, zadzwoń do Carol. Mówiła, że ma do ciebie jakąś sprawę, a sam wiesz, jak to u niej wygląda z czasem i pamięcią.
- Aż tak źle?
- No cóż… poza szpitalem, zaczęła dorabiać jako pielęgniarka środowiskowa, a do tego siódemka dzieci sama w sobie jest dość... absorbująca. Niby Alice ma już siedemnaście lat i pomaga matce, ale ma szkołę, swoje życie i nie może ciągle siedzieć i niańczyć młodszego rodzeństwa. - pokręcił z niedowierzaniem głową i dodał – Z Dexem ledwo dawali radę, a teraz jako samotnie wychowująca matka… - urwał i wzruszył bezradnie ramionami.
- Urwałbym mu jaja – burknął Matt. - Narobił jej dzieci i zostawił dla jakiejś siksy! Carol miała do niego anielską cierpliwość i już dawno powinna zrobić z nim porządek, a nie przymykać oko na jego zdrady… a teraz co? Sam się zwinął i ma w dupie i ją i dzieciaki i nic go nie obchodzi, czy Carol w ogóle daje radę!
Nie mógł zrozumieć postępowania szwagra. Tyle lat byli szczęśliwym małżeństwem z gromadką świetnych dzieciaków, a teraz zachował się jak zwykły dupek. Praktycznie nie odwiedza dzieci. Nie interesuje się tym, czy Carol wystarcza pieniędzy na utrzymanie maluchów, czy ma za co kupić lekarstwa czy ubrania. Zachowuje się tak, jakby nie miał siódemki dzieci, które potrzebują obojga rodziców. A jego obecna partnerka była rówieśniczką Kate.
- Cholerny Dexter! Tak samo Duff! - zawołał wzburzony Matt i skręcił w ulicę prowadzącą do jego domu. - Kurwa, Jon powiedz mi, jak on mógł tak wszystko spierdolić? Jak mógł tak bardzo spierdolić sprawę?! Mając tak cudowną rodzinę? Jeff to przeuroczy aniołek, a Marta…
- Matt… myślę, że powinieneś trochę przystopować – Jon odezwał się cicho i spojrzał na brata.
- Nie rozumiem?
- Nie wydaje ci się, że trochę za bardzo się angażujesz w to wszystko? - wbił w niego wzrok i dodał. - Widzę, jak się zachowujesz i co mówisz… boję się, że może to pójść trochę za daleko.
- Co ty pieprzysz, Jon? - burknął Matt i zaparkował na podjeździe. - Za daleko? Niby co miałbym zrobić? Marta jest moją przyjaciółką, jedną z nielicznych, która nie uważa mnie za lekomana i świra. Jeśli cierpi, bo nasz popieprzony brat nie wie, jak powinien traktować swoją rodzinę, to mam prawo być przy niej i starać się jej pomóc.
- Ok, ok… po prostu uważaj – mruknął Jon i rozpiął pasy. - Nie mam nic złego na myśli, ale wolałbym, żebyś nie dolewał oliwy do ognia. Duff ma ostatnio bardzo zaburzone postrzeganie świata i może różnie interpretować pewne… zachowania.
Wysiadając, szybko zmienił temat. Nie zamierzał wdawać się w słowne utarczki z młodszym bratem. Powiedział, co myślał, a to, co Matt zrobi z tą wiedzą, to już nie jego problem. Zresztą rozmowy na temat Duffa, jego zachowania i braku szacunku do kogokolwiek nie były tym, o czym chciałby ciągle rozmawiać. Miał wystarczająco dużo własnych spraw na głowie, na które przynajmniej mógł mieć jakiś wpływ. U najmłodszego z rodzeństwa już dawno stracił posłuch i jakikolwiek „autorytet starszego brata”.
- No to standardowo, czuj się jak u siebie – Matt uśmiechnął się i postawił walizkę w przedpokoju. - Słuchaj… bo za godzinę mam spotkanie i…
- Nie ma sprawy. Nie jestem małym dzieckiem i nie musisz mnie niańczyć – starszy z mężczyzn roześmiał się i wszedł do salonu. - Zrobię sobie kawę i odpocznę po podróży - rozejrzał się po pomieszczeniu i zapytał - Marta jest w domu?
- Jak po ciebie wyjeżdżałem to była i raczej nic się nie zapowiadało, żeby gdzieś się wybierała. Nie za dobrze się czuła. Wiesz… te jej migreny...
Po chwili Jon McKagan został sam. Odetchnął głęboko i spochmurniał. Nie musiał już udawać, że wszystko jest w porządku. Wspiął się na wyżyny swoich umiejętności aktorskich, żeby przekonać Matta, że nic mu nie jest, że jest zmęczony po podróży. Nie chciał z nim rozmawiać, o swoich problemach. Jeszcze nie teraz. Na wszystko przyjdzie czas. A może niedługo w ogóle nie będzie o czym rozmawiać? Może to, co teraz go tak absorbowało, po prostu zniknie? Może w zamian za to zostanie mu tylko ból i tęsknota? A może jednak wszystko się wyprostuje i niedługo będzie się śmiał z tego jacy są teraz przejęci i załamani?
Spojrzał na zegarek i uspokojony godziną, sięgnął po szklankę i butelkę szkockiej, które Matt zawsze przechowywał na specjalnej szafce w rogu salonu. Musiał jakoś odreagować cały ten stres. Pierwszą szklankę opróżnił jednym haustem. Z kolejną podszedł do fotela i siadając, zatopił się w miękki, wygodny mebel. Najbardziej przeszkadzało mu to, że nie mógł o tym z nikim porozmawiać i musiał udawać przed rodziną i znajomymi, że wszystko jest w porządku. Może nie tyle nie mógł rozmawiać, co nie chciał. Dodatkowo obiecał przecież, że nikomu nic nie powie, że utrzyma to w tajemnicy tak długo, jak tylko będzie się dało. Co miał innego zrobić? Powiedzieć coś w stylu „przykro mi, ale wszyscy powinni jak najszybciej poznać prawdę”?
Wyczerpany podróżą i wszystkimi negatywnymi emocjami, które go gnębiły, zasnął w fotelu. Pogrążony w niespokojnym śnie, nawet nie usłyszał cichych kroków na schodach.
Kobieta spodziewała się gościa, w końcu Matt uprzedził ją, że najstarszy brat zamierza wpaść z wizytą, jednak widok śpiącego w fotelu mężczyzny ją zaskoczył. Podeszła ostrożnie do Jona i wyciągnęła z jego dłoni prawie pustą szklankę po brunatnym trunku. Sięgnęła po koc i delikatnie go nim okryła. Po chwili dotarło do niej, że coś jest nie tak. Przyjrzała się swojemu szwagrowi i zmarszczyła brwi. Owszem, był dużo starszy od Matta czy Duffa i spokojnie mogła powiedzieć, że wygląda na swój wiek, jednak to, jak teraz wyglądał, było dla niej zaskoczeniem. Owszem po sytuacji z Joan, po przebytym zawale i kłopotach zdrowotnych ich mamy, wyglądał trochę gorzej, włosy przyprószyła mu siwizna, a na twarzy pojawiło się więcej zmarszczek. Teraz miała wrażenie, że postarzał się od ich ostatniego spotkania o co najmniej dziesięć lat. Na palcach mogła policzyć pasma ciemnych włosów, pod oczami pojawiły się cienie, jakby nie przesypiał większości nocy. Dodatkowo miała wrażenie, że schudł przynajmniej kilka kilogramów. Zawsze miał smukłą figurę i ciało pozbawione zbędnego tłuszczu, ale teraz wyglądał wręcz niezdrowo.
- Marta… – zachrypnięty głos wyrwał ją z zamyślenia – Przepraszam, chyba trochę przysnąłem. - Przejechał dłońmi po twarzy, żeby się rozbudzić i wstał. - Coś nie tak? - zapytał zaskoczony, widząc, że dziewczyna przygląda mu się z niepokojem.
- To… to chyba ja powinnam o to zapytać. - podeszła i pozwoliła się objąć na przywitanie. - Coś się stało, Jon? - przytulając się do niego, potwierdziła swoje przypuszczenia o nagłej utracie wagi. -Trochę… źle wyglądasz… jesteś chory?
- Nic mi nie jest, moja droga – powiedział z trochę wymuszonym uśmiechem. - To tylko zmęczenie i trochę kłopotów, ale nic, czym powinnaś się przejmować.
Po chwili rozmawiali przy kawie, jednak Jon nie szerokim łukiem omijał temat swojego wyglądu i samopoczucia. Jedyne czego się dowiedziała to to, że z nim wszystko w porządku, że ma trochę problemów, jednak o żadnej z tych rzeczy nie ma póki co ochoty rozmawiać z kimkolwiek. Musiała to zaakceptować, ale mimo wszystko zaproponowała mu, że zawsze chętnie go wysłucha, jeśli będzie potrzebował rozmowy.
- A jak się ma mój bratanek? - zapytał nagle, chcąc zmienić temat i rozluźnić atmosferę.
- Rośnie jak na drożdżach – uśmiechnęła się i dodała – jak go odbiorę od babci, to pewnie już go nie poznam! Mama Izzy’ego oczywiście nie narzeka i najchętniej przetrzymałaby go u siebie przez całe wakacje, bo to przecież taki słodki aniołek – Marta wywróciła oczami i po chwili spoważniała – Strasznie za nim tęsknię, wiesz? Co innego zostawić go w żłobku na kilka godzin czy podrzucić go któremuś z wujków, gdy muszę coś załatwić, a co innego taki wyjazd…
- Dasz radę. - podszedł do niej i położył dłoń na jej ramieniu - To jeszcze tylko półtora tygodnia, prawda? Hej, wszystko ok? - zapytał z troską w głosie, gdy zauważył, że dziewczyna posmutniała i spuściła głowę.
- Jeff coraz więcej mówi. Wiesz jakie jest jego ulubione słowo? Tata… jak zabraliśmy go do babci, nie odstępował Stradlina na krok i w-wołał za nim… - załamał jej się głos i nie dokończyła.
- Nie przejmuj się tym – mruknął i łapiąc ją za podbródek, skierował jej twarz ku sobie – za parę tygodni będziecie się z tego śmiali, a Jeff nawet nie będzie tego pamiętał – spojrzał jej w oczy i widząc łzy napływające jej do oczu, przyciągnął ją do siebie. - No już… nie płacz, dziecino. Wszystko się ułoży.
- Nigdy nie… nie miałam prawdziwej rodziny… moi rodzice… o-oni… byli straszni – wymamrotała cichutko - zawsze miałam nadzieję, że j-ja będę lepsza, że moje dzieci… że będą miały prawdziwą, k-kochającą rodzinę
Rozszlochała się i wtuliła twarz w jego otwarte i troskliwe ramiona. Zawsze mogła na niego liczyć. Teoretycznie był dla niej obcym człowiekiem, a czuła się przy nim wyjątkowo. Czuła się tak, jakby była jego niedawno odzyskaną córką. Pokłady ciepła, jakie z siebie wydobywał w relacjach z Martą, były dla niej niezrozumiałe i jednocześnie sprawiały, że szczerze go kochała. Kochała miłością bezwarunkową tak, jak każde dziecko powinno kochać swoich rodziców. Sama nie wiedziała, kiedy to się stało, kiedy przelała całe uczucia, jakimi powinna darzyć swojego ojca, na Jona. Na mężczyznę, który nigdy jej nie zawiódł i który zawsze był dla niej wsparciem. Na mężczyznę, który trzymał ją teraz w ramionach i uspokajająco gładził ją po plecach i głowie; który nie musiał nic mówić, niczego nie musiał obiecywać, wystarczyło, że był przy niej i pozwalał się wypłakać.

Nie potrafiła uwierzyć w to, co zobaczyła godzinę temu. Ciągle miała nadzieję, że oczy ją oszukały i wcale go nie spotkała. Wiedziała, co mówił Axl, Slash czy Matt, ale nie była w stanie w to uwierzyć. A teraz… teraz przypadkiem dostrzegła go na ulicy. Wyglądał tragicznie. Twarz opuchnięta i wyniszczona przez alkohol, do tego polepione, przetłuszczone włosy, które od dawna nie miały kontaktu z szamponem. Słaniał się na nogach i bełkocząc, starał się porozumieć ze swoim towarzyszem. Szczęśliwie dla niej, mężczyzna zdawał się jej nie widzieć. Dziękowała w duchu za to, że nie zwracał na nią uwagi, bo gdy tylko go dostrzegła, stanęła jak sparaliżowana. Nie była na to przygotowana. Co z tego, że przyjaciele uprzedzali ją i mówili wprost o pogarszającym się stanie basisty? Co z tego, że niekoniecznie delikatnie opowiadali jej o tym, jak bardzo się stoczył? Żadne słowa nawet w połowie nie opisywały tego, co dziś zobaczyła. Marzyła tylko o tym, żeby zapomnieć. Marzyła, żeby schować się gdzieś przed bólem, wstydem, rozczarowaniem i samotnością, które po dzisiejszych wydarzeniach uderzyły ze zdwojoną siłą.
Siedziała na podłodze w salonie. Podkurczyła nogi pod brodę i ukryła twarz w dłoniach. Chciała odpędzić obrazy, które co chwilę pojawiały się w jej głowie. Łzy spływały powoli po jej policzkach.
- Co tak siedzisz w ciemno… - nawet nie słyszała, kiedy do pomieszczenia wszedł Matt. - Marta? - podszedł szybko do kobiety i przyklęknął przy niej. - Wszystko w porządku? Płaczesz? Hej…
- Nie… nie… coś mi wpadło do oka – otarła szybko policzki i odwróciła od niego wzrok.
- Co się stało? - pogładził ją po włosach. - Czemu płaczesz?
Pomógł jej wstać i posadził na kanapie. Wpatrywał się w jej zaczerwienione oczy i ciemne ślady po rozmazanym tuszu. Już dawno nie widział jej w takim stanie. Myślał, że dziewczyna doszła do siebie i zaczęła cieszyć się życiem. W ostatnich tygodniach brunetka była wesoła, uśmiechnięta i wypoczęta. Miał nadzieję, że taki stan utrzyma się zdecydowanie dłużej. Objął ją ramieniem i pozwolił jej się wypłakać. Może wtedy poczuje się lepiej? W końcu sam po sobie wiedział, że tłumienie w sobie uczuć nie prowadzi do niczego dobrego. Lata praktyki nauczyły go, że każdy musi znaleźć jakiś sposób na wyzbycie się złych i przykrych emocji.
- Zaraz wracam – mruknął i odklejając ją od siebie, poszedł do kuchni.
Po chwili wrócił z butelką czerwonego wina i kieliszkami. Rozlał alkohol i podał Marcie wypełnione naczynie. Uniósł brew w zdziwieniu, gdy zobaczył jak kobieta jednym haustem wypiła zawartość. Skrzywiła się nieznacznie i biorąc głęboki, uspokajający oddech, zaczęła opowiadać Mattowi o dzisiejszej sytuacji. Machinalnie dolał jej wina i obserwował, jak w równie szybkim tempie pochłania kolejny kieliszek. I wszystko jasne… ona w ogóle nie powinna go widzieć. Nie powinna oglądać go w takim stanie! Przecież on już nawet się nie stacza… on po prostu jest jebanym wrakiem człowieka! I z tego, co mówi Marta, wygląda nawet gorzej niż wtedy, gdy ja go widziałem… mój boże… Duff… coś ty kurwa z sobą zrobił? Jak mogłeś tak wszystko spierdolić? Miałeś tak fantastyczną rodzinę, kurwa!Jeff to taki słodki dzieciak. A Marta… to w ogóle cud, że związała się z kimś takim jak ty. Ta dziewczyna, to najlepsze co mogło cię w życiu spotkać! A ty tak po prostu potraktowałeś ją jak zwykłą, tanią dziwkę!
Wyciągnął jej z dłoni kieliszek po winie. Wypiła już wystarczająco dużo, w zdecydowanie zbyt krótkim czasie. Wiedział, że chciała się znieczulić, jednak zdawał sobie sprawę, że niewiele jej to pomoże. Z drugiej strony alkohol rozwiązał jej język i między kolejnym szlochem i potokiem łez zdołała opowiedzieć mu, co się stało. Przynajmniej rozumiał, co się z nią działo. Domyślał się, że widok Duffa w takim stanie był dla niej szokiem. On sam nie potrafił zapanować nad emocjami, gdy spotkał brata na ulicy, więc jak ona mogłaby nie zareagować na taką sytuację? Zresztą nie musiała mówić zbyt wiele. Wszystko można było odczytać z jej mowy ciała i oczu. Poza tym czy sam nie czuł podobnych rzeczy? Czy sam nie cierpiał na palącą od wewnątrz samotność? Czy sam boleśnie nie odczuwał braku bliskości i miłości ze strony innych osób? Czy sam nie stał się ofiarą swojego podejścia do życia i nieumiejętności dobrego ulokowania swoich uczuć?
- Nie płacz, proszę… - szepnął i kładąc dłoń na jej policzku, zmusił ją by na niego spojrzała.
Te oczy. Wpatrywały się w nią z taką czułością… takim ciepłem. Były tak bardzo podobne do innych. Tych, w których kilka lat temu się zakochała. Podobne, a jednocześnie tak różne. Nie mogła oderwać od nich wzroku. Widziała w nich obietnicę, zrozumienie i taką samą beznadziejną rozpacz jak ta, która spoglądała na nią każdego dnia z lustra. Jego spojrzenie rozrywało jej serce, ale jednocześnie czuła błogi spokój i bezpieczeństwo. Zupełnie tak, jakby tylko on mógł ukoić jej ból.
- Matt… - mruknęła zachrypniętym od płaczu głosem.
Powinien wstać i czym prędzej odejść, ale przecież nie mógł jej zostawić… nie, gdy była w takim stanie. Jednak po głowie kołatały mu się ostrzegawcze słowa starszego brata. Wszystko w nim krzyczało, że powinien się odsunąć i wyjść, ale nie potrafił znaleźć w sobie siły, by to zrobić. Przecież poniekąd wiedział, jak ona się czuje. Nie potrzebował rozbudowanej wyobraźni, by domyślać się, co się z nią teraz dzieje. Wiedział aż za dobrze, co znaczy samotność i potrzeba bliskości drugiego człowieka. Mógł wmawiać każdemu wokół i samemu sobie, że wcale nie brakuje mu towarzystwa i jego pustelniczy tryb życia to jego świadomy i nieprzymusowy wybór. Mógł w nieskończoność ukrywać swoje uczucia i potrzeby i nikt nie zwróciłby na to uwagi. Ale ona? Dojmujący smutek i cierpienie, które widział w jej spojrzeniu, nie pozostawiały złudzeń. W jej oczach znalazł odpowiedź na niezadane pytanie. Na pytanie, które tak naprawdę nigdy nie powinno się pojawić i które niosło za sobą zbyt wiele konsekwencji.
Powinien się odsunąć, jednak niepewnie zbliżył się i musnął jej drżące usta. Nie uciekła. Wiedział, że tego nie zrobi. Wiedział, że mimo wszystko, nie chce tego zrobić. Zamiast tego kobieta nieznacznie przybliżyła się i z trudem przełknęła ślinę. Byli o krok od popełnienia nieodwracalnego czynu. Głos Jona krzyczał w jego umyśle i próbował przywrócić go do porządku, jednak bezskutecznie. W zasadzie balansowali na krawędzi. Ale byli dorośli. Samotni. Pozbawieni złudzeń. Co złego mogłoby się stać, gdyby zaopiekował się bezradną, zdruzgotaną brunetką?
Pocałował ją ponownie. Tym razem zareagowała i nieśmiało oddawała pocałunki. Wplotła dłonie w jego niesforne, przydługie włosy. Starała się nie myśleć o tym, co robi. Gdyby przeanalizowała konsekwencje, w tej chwili byłaby już w połowie drogi do domu. Gdyby wzbudzała w sobie poczucie winy i myślała o tym, że całuje się z bratem Duffa i tym samym go zdradza, czułaby się jeszcze bardziej samotna i niechciana. A tak Matt… Matt mógłby dać jej teraz wszystko, czego rozpaczliwie potrzebowała. Mógł jej dać to wszystko bez żadnych zbędnych obietnic, czy niepotrzebnych wyrzutów.
Z każdą kolejną sekundą coraz żarliwiej przyjmowała pieszczoty. Próbowała się zatracić w dotyku ciepłych i silnych rąk mężczyzny. Nawet nie wiedziała, kiedy ją podniósł i ciągle całując, skierował się z nią do sypialni. Ułożył ją na łóżku i niepewnie, jakby szukając przyzwolenia, wsunął dłoń pod jej bluzkę i przejechał po talii. Miała taką gładką, delikatną skórę. Przyciągnęła go do siebie i z przyspieszonym oddechem, przywarła do jego ust. Drgnęła, gdy dotarł do ukrytych pod stanikiem piersi. Jego dotyk jednocześnie palił i koił. Każde muśnięcie jego palców było jak sztylet, który rozcinał jej skórę i wbijał się głęboko w każdą tkankę. Każdy pocałunek zostawiał na jej ciele piętno wstydu i poczucia winy, o których próbowała nie myśleć. Jednak bliskość Matta i jego czułość choć na chwilę tłumiły jej samotność, tęsknotę i przykre wspomnienia. Był lekarstwem na jej kompleksy, na tragicznie niskie poczucie wartości i przypominał jej, co to znaczy być kobietą.
Był tak inny. Zupełnie inny niż Duff. Próbowała wyrzucić z głowy obraz swojego męża i skupić się na tym, co robił z nią Matt. Było to ciężkie, ale nie niemożliwe. Owszem, gdy patrzyła mu w oczy, poniekąd widziała basistę. Ale przecież mogła przymknąć powieki i skupić się na niespiesznym, pełnym troski dotyku Matta. Mogła zacisnąć powieki i zatracić się w jego ostrożnych i zarazem męskich ruchach. Mogła z zamkniętymi oczami wodzić dłońmi po jego umięśnionym ciele tak różnym od ciała swojego młodszego brata. Mogła całą sobą chłonąć wszystko to, co jej teraz dawał. Każdy czuły gest, każde troskliwe spojrzenie, poczucie bezpieczeństwa, które czerpała z jego bliskości. Wraz z każdym powolnym i głębokim wejściem w nią, czuła się jakby składał jej obietnicę. Jakby każdym pchnięciem chciał powiedzieć, że będzie dobrze, że niepotrzebnie tak cierpi, bo wszystko z czasem się ułoży.
- Jesteś pewna, że tego chcesz? - szepnął i na chwilę przestał się poruszać, przenosząc swój ciężar na przedramiona.
Otworzyła oczy, w których zebrały się łzy. Czy tego chciała? Skąd miała wiedzieć, czego chciała? Skąd miała wiedzieć, czy właśnie nie popełnia największego błędu w życiu? A może to, na co mu pozwoliła, niczego nie zmieni? Może to po prostu forma terapii? Może to ucieczka od bólu i samotności? Może to, że jest bratem Duffa nie oznacza wcale większej zdrady? A może jednak powinna zrzucić go z siebie i z poczuciem wszechogarniającego wstydu wybiec i już nigdy się z nim nie kontaktować?
- Nie… - zaczęła zachrypniętym głosem i widząc, że mężczyzna chce się wycofać, szybko dodała – n-nie przestawaj… p-proszę… - przylgnęła do niego swoim drobnym, drżącym ciałem – proszę… spraw, żeby… pozwól mi zapomnieć…

Obudziła się, ale nie chciała jeszcze otwierać oczu. Czuła się tak… sama nie potrafiła tego nazwać. Od dawna tak spokojnie nie spała, nie nękana żadnymi koszmarami, czy nieprzyjemnym snem. Nie pamiętała, kiedy ostatnio, czuła się tak przyjemnie wypoczęta. Mogła nawet powiedzieć, że czuła niesamowitą błogość i poczucie bezpieczeństwa.
Było zbyt wcześnie, a ona była zbyt zaspana, by zdawała sobie sprawę z tego, gdzie się znajduje. Jednak to, gdzie teraz była, nie było ważniejsze od tego, z kim. Tak samo, jak nie było ważniejsze od tego, dlaczego poczuła na plecach chłodny powiew porannego wiatru, skoro zazwyczaj spała w koszulce. Niezrażona chłodem, przewróciła się na drugi bok i zamarła. Do jej świadomości zaczęło docierać, że coś zdecydowanie było nie w porządku. Bała się otworzyć oczy. Bała się zobaczyć mężczyznę, który leżał obok niej i przez sen przyciągał ją do siebie. Bała się, że jak na niego spojrzy, to wszystko okaże się prawdą. Wstrzymała oddech, gdy poczuła jego ciepłe dłonie na swoim ciele. Zacisnęła mocniej powieki, gdy otaczana przez niego ramionami, poczuła przy sobie jego nagi, umięśniony tors.
- Jezu… to się nie dzieje naprawdę – wyszeptała i przełykając głośno ślinę, otworzyła oczy.
Gdyby nie była sobą, pewnie miałaby przed sobą widok, który chciałaby co rano widzieć każda kobieta. Leżała wtulona w przystojnego, dobrze zbudowanego mężczyznę. Może nie byłoby to aż tak druzgocące, gdyby nie to, że praktycznie nie mieli na sobie ubrań. Nikt przy zdrowych zmysłach nie uznałby bokserek za wystarczającą ilość garderoby. Gdyby była kimś innym, mogłaby cieszyć się z takiej sytuacji. W końcu ten sam mężczyzna jeszcze wczoraj sprawił, że przez kilkadziesiąt minut czuła się cudownie. Czuła się szczęśliwsza, bezpieczniejsza, w pewien sposób wyjątkowa i atrakcyjna. Czuła się tak, jakby jej towarzysz chciał podarować jej kawałek nieba. W zasadzie poniekąd mu się to udało. Każdy fragment jej ciała odczuwał błogość po wczorajszych pieszczotach jego męskich dłoni. Każdy nerw jej ciała pamiętał jego dotyk, a jeszcze bardziej pamiętał rozkosz, którą ze sobą przyniósł. Rozkosz, która wczoraj była dla niej wybawieniem, a dziś zdawała się być tylko niewybaczalnym błędem. Jeszcze kilka godzin temu wydawało jej się to „dobrym” pomysłem i jedynym lekarstwem na samotność i rozpacz. A teraz?
- Ja pierdolę… - wymamrotała i próbowała wyswobodzić się z ramion Matta. - ja pierdolę, co ja zrobiłam…
McKagan poruszył się przez sen i nawet na chwilę nie rozluźnił uścisku. Ciepło i miękkość drugiego ciała, które czuł przy sobie, zdawało się być tylko sennym wyobrażeniem. Przecież jemu się to nie zdarza. On od lat nie budzi się mając przy sobie jakąś kobietę. To z pewnością tylko bardzo przyjemny sen, który zaraz się skończy.
- Matt.
Gdyby to był sen, kobieta, która przy nim leżała, nie próbowałaby go obudzić i wyszarpnąć się z jego objęć. Zmarszczył brwi i otworzył oczy. Sennym wzrokiem spojrzał na nagą i zażenowaną brunetkę.
- Cześć… - mruknął przyjemnie niskim i seksownie zaspanym głosem. - Zimno ci? - zapytał i chciał okryć ją kołdrą. - Masz ochotę na śnia... co się dzieje?
- T-to… to w ogóle nie… - szczelnie owinęła się materiałem, który jej podał i wymamrotała – my… ja… - odsunęła się od niego – to… nie wiem… nie wiem, jak to się… s-stało…
- Hej, spokojnie – zawołał zaskoczony, gdy kobieta wyskoczyła z łóżka i z palącymi policzkami, zaczęła rozglądać się za swoją bielizną. - Marta, porozmawiajmy…
- Nie mamy o c-czym… to był… s-straszny błąd. - Pozbierała wszystkie swoje ubrania i szybko podeszła do drzwi. - Z-zapomnij o tym…
- Marta, poczekaj! Przecież…

Ze snu wyrwał go natarczywy dźwięk dzwonka. Spojrzał na śpiącą przy nim kobietę i przeklinając pod nosem, szybko wyślizgnął się z łóżka. Naciągnął na siebie bokserki i sięgnął po leżące na podłodze spodnie. Wychodząc z pokoju, zerknął na zegarek. Nieprzyzwoicie wczesna pora. W jego uznaniu zbyt wczesna na odwiedziny kogokolwiek. Zwłaszcza dla kogoś, kto spędził ostatni wieczór na pijaństwie, a noc na upojnym, intensywnym i wyczerpującym seksie.
- Czego, kurwa? - warknął nieprzyjemnie, otwierając drzwi.
- Wiem, że jest… wcześnie – rozgorączkowany głos kobiety idealnie współgrał z jej wyglądem. - W-wpuścisz mnie?
Patrzył się na jej rozbiegany wzrok, na włosy, które nawet przy abstrakcyjnym myśleniu nie mogły uchodzić za uczesane. Nie odrywał wzroku od jej twarzy, na której bez problemu mógł dostrzec ślady po niedawnym płaczu. Ale w zaczerwienionych i zapuchniętych oczach było coś jeszcze… coś co w żaden sposób nie pasowało do stanu brunetki – wstyd i zakłopotanie.
- Marta… na miłość boską, nie ma nawet siódmej… co ty tu robisz? - wymamrotał i odsunął się, by mogła wejść do domu. - Coś się stało?
Zaskoczony patrzył, jak brunetka niczym w transie przeszła do salonu i siadając na kanapie zaczęła się niespokojnie rozglądać. Zmarszczył brwi i obserwował, jak jego przybrana siostra sięga po zostawioną na stoliku paczkę Marlboro. Drżącymi rękami odpaliła zapałkę i przytknęła płomień do wetkniętego w usta papierosa. Nie przejmując się kaszlem, który wyrwał jej się z podrażnionego dymem gardła, ponownie się zaciągnęła.
- Co jest?
Izzy usiadł obok niej i uważnie obserwował. Raczej nie stało się nic złego, bo dziewczyna nie była ani roztrzęsiona ani przerażona. Jednak coś musiało się wydarzyć. Nie przybiegałaby do niego o tak wczesnej porze. Nie podbierałaby mu papierosów, których nigdy nie paliła. I przede wszystkim nie byłaby tak niespokojna i dziwnie pobudzona.
- Ja… Izzy… ja… - zaczęła dukać, a jej policzki z każdą chwilą robiły się coraz bardziej czerwone. - Boże… co ja zrobiłam… - odwróciła wzrok i wymamrotała – z-zdradziłam go…
Z twarzy Stradlina odpłynęła krew. Przez moment myślał, że się przesłyszał, jednak widząc, w jakim stanie jest Marta, nie miał wątpliwości, że to prawda. Jeśli o niego chodziło, uważał, że brunetka już dawno mogła znaleźć sobie jakiegoś pocieszyciela i nie oglądać się na to, że oficjalnie jest mężatką. W zasadzie on sam nie nazwałby tego zdradą – w końcu od kilku długich miesięcy nie byli już ze sobą. Dodatkowo to Duff ją zostawił i potraktował jak zwykłą szmatę i to on kurwił się na prawo i lewo z każdą napotkaną dziwką i każdą chętną małolatą, która rozpoznała go w barach czy melinach. Najbardziej niepokoiło go to, z kim Marta mogłaby iść do łóżka. Modlił się w duchu, żeby nie sprawdziły się jego najgorsze obawy. Nie zniósłby tego.
- Proszę… kurwa, proszę, powiedz, że nie spałaś ze Slashem… - powiedział zrezygnowanym tonem.
- Gorzej… - wyszeptała. - O wiele gorzej… - ze wstydu ukryła twarz w dłoniach. - Ja… nie wiem, co we mnie w-wstąpiło… ja… on po prostu…
- Hej! Przecież to nic takiego! - zawołał i odetchnął z ulgą. - Masz prawo pieprzyć się, z kim tylko ci się podoba. Skoro nie jesteś z tym… - zacisnął zęby i woląc nie dolewać oliwy do ognia, zaczął od początku - skoro nie jesteście razem, to przecież go nie zdradziłaś. Chcesz mi powiedzieć, kto to? - zapytał ostrożnie, nie chcąc wymuszać na kobiecie zwierzeń.
- Izzy… jak ja mam mu teraz spojrzeć w oczy? Jak… to była… po prostu miałam dość wszystkiego – mamrotała i chciała sięgnąć po kolejnego papierosa. - Czułam się taka… samotna… potrzebowałam… c-chciałam…
- Skarbie, nie musisz mi się tłumaczyć – wyciągnął jej z ręki niezapalone Marlboro i objął ją uspokajająco ramieniem. - Rozumiem to aż za dobrze. I wierz mi… nie ma w tym nic złego.
Kurwa, dziewczyno, czemu się tak przejmujesz? Co jest złego w tym, że potrzebowałaś pieprzonej czułości? Czemu wstydzisz się tego, że chciałaś poczuć się lepiej? Gdybym chciał się przejmować tak jak ty… gdybym miał przeżywać to, że poszedłem z kimś do łóżka, żeby się odstresować… chyba bym oszalał!
- Czuję się, jakbym go… wykorzystała… jakby był jakimś cholernym z-zastępstwem. On po prostu był dla mnie taki dobry i troskliwy… a ja… jak zwykła s-suka zaciągnęłam brata mojego m-męża do łóżka.
Zapadło krępujące i niekończące się milczenie. Marta nie była w stanie dalej mówić, a Stradlin nie wiedział, co mógłby odpowiedzieć. Ulga, jaką poczuł, gdy usłyszał, że to nie Hudson dobrał się do jego siostry, zaćmiła kompletnie umysł mężczyzny. Nawet przez chwilę nie zastanawiał się, kto mógł być pocieszycielem Marty, że aż tak to przeżywała. W zasadzie mógł rozważać kilka typów, jednak każdy był coraz mniej prawdopodobny – bo nie ten poziom znajomości, bo ktoś ma żonę, której by nie zdradził… Matt? Przecież to kurwa jakieś kpiny! On i taka spontaniczność? Izzy zaśmiał się w duchu i mimo iż był zaskoczony takim obrotem sprawy, zaczął rozumieć postępowanie Marty. To był chyba jedyny znany mu facet, który nie wykorzystałby słabości kobiety. Owszem może i przespał się z żoną własnego brata, ale zapewne z zupełnie innych powodów, niż zrobiłby to którykolwiek z jej znajomych. Stradlin zdążył dość dobrze poznać Matta i wiedział, że mężczyzna ma w sobie naturalne ciepło i dobroć, które mogły przyciągnąć tak poranioną i spragnioną czułości osobę. Pewnie pomyślałeś, że wyświadczysz jej przysługę i ukoisz ból… całkiem słusznie, bo wszyscy wiedzieli, czego ona potrzebuje. Szkoda tylko, że Marta ma tak pojebane i sztywne zasady, że zamiast uznać to za odstresowanie i relaks, przeżywa, że zdradziła męża i wykorzystała szwagra. No kurwa, poważnie, skarbie? WYKORZYSTAŁAŚ faceta? Poszłaś do łóżka z facetem i myślisz, że to była dla niego jakaś trauma nie do przeżycia? Był tak pogrążony w myślach, że nawet nie usłyszał kroków na schodach.
- Panie Isbell… budzę się, a cie… - w salonie pojawiła się Kate, która niespiesznie zapinała zarzuconą na ramiona koszulę gitarzysty. - Och… eee… cześć, Marta… - bąknęła pod nosem, widząc, że Stradlin nie jest sam - to może… może ja was zostawię samych – mruknęła, widząc wręcz morderczy wzrok Izzy’ego i zanim ktokolwiek zdążył zareagować, uciekła z powrotem do sypialni, którą dzieliła z mężczyzną.
No to kurwa, się wpakowałem… Stradlin wiedział, co zaraz nastąpi. Niekończący się potok pytań i próśb o wyjaśnienie. Tak długo udawało mu się ukryć jego niekonwencjonalną relację z Kate przed światem. Tak naprawdę powiedział o tym tylko jednej osobie – Mattowi. Z tego, co wiedział, Kate wspomniała coś swojemu ojcu i przypadkowo wygadała się Marii, która mimo wszystko obiecała, że dochowa tajemnicy. A teraz wpadli. Wiedział, że Marta nie da mu spokoju, póki wszystkiego się nie dowie. Jednak nie to było najgorsze. Mógł się założyć, że brunetka uroi sobie, że teraz Izzy jest w szczęśliwym związku, że ma plany na przyszłość, że może założy rodzinę. Nie zdoła przekonać tej małej, niepoprawnej optymistki, że to tylko prosty układ. Jak miał jej wytłumaczyć, że z Kate łączy go tylko dobry seks, który oboje lubią i który z lenistwa i braku wiary w ideały postanowili ze sobą uprawiać?
- To nie tak jak myślisz – mruknął, czując na sobie palący wzrok kobiety. - Naprawdę, Marta, nic nas nie łączy.
- Jak to nic? Przecież… - zmarszczyła brwi. - To nie wygląda jak jednorazowy… wyskok.
- Ale to tylko seks – dokończył i dodał – Uwierz mi, ani ona ani tym bardziej ja, nie mamy ochoty na żadne związki, chodzenie za rączki i inne gówno. Po prostu oboje wyświadczamy sobie… przysługi?
- Ale…
- Nie ma żadnego „ale” - uciął szybko. - Wierz mi… gdybym chciał się zakochiwać i bawić w związki… powiedziałbym ci, hm? - Odgarnął za ucho niesforny kosmyk włosów, który zasłonił jej twarz i chcąc zmienić temat, zapytał – lepiej mi powiedz, czy chociaż warto było zaciągnąć Matta do łóżka?