czwartek, 17 listopada 2011

31.

40 komentarzy
przepraszam... mam cholerne wyrzuty sumienia, że tyle musiałyście czekac... ale... nie dośc, że nie umiałam nic sklecic, to jeszcze brak czasu, bo w końcu przestałam się obijac na studiach i w ogóle inne obowiązki... i nie miałam nawet siły zabierac się za pisanie czegoś, co... w mojej głowie ładnie wyglądało, ale się zjebało jak przelałam to do Worda... uhm... nie bijcie... błagam!
i przepraszam za wszelkie błędy... nie miałam siły sprawdzac...
z dedykacją dla Pauliny...
*** 
- Kurwa…gdzie ona, d-do cholery, jest… - siedział załamany w kuchni i patrzył z nadzieją na siostrę.
- Duff… spokojnie… może poszła do kogoś i się zasiedziała i nie chciała wracać w nocy?
- Obdzwoniłem wszystkich, którzy wpadli mi do głowy! U nikogo jej nie było! B-byłem p-przekonany, że poszła do ciebie, żeby ci się wygadać…
Spojrzał na zegarek i ukrył twarz w dłoniach. Była dziesiąta, a Marty ciągle nie było. Miał jakąś małą nadzieję, że Joan ma rację, że przenocowała u kogoś i za chwilę wróci, ale z każdą minutą zaczynał w to coraz bardziej wątpić. C-cała noc… g-gdzie byłaś? G-gdzie jesteś teraz? P-przecież j-jesteś w ciąży… p-powinnaś d-dbać o siebie, a n-nie… b-być niewiadomo g-gdzie… nie potrafił przestać myśleć o tym, że mogło się jej coś stać, że mogło się coś stać ich dziecku. Był wdzięczny siostrze, że przyszła do nich z samego rana, by czekać z nim na powrót Isbell.
- Znajdzie się… - pogładziła go pocieszająco po ramieniu – zobaczysz…
- A jeśli n-nie? – pozwolił, by Joan go objęła – j-jeśli c-coś s-się s-stało? M-może p-pójdziemy z-zgłosić, że nie wiemy g-gdzie jest?
- Och… możemy, ale to chyba za wcześnie…
- W-wcześnie?! Nie ma jej już z siedemnaście godzin!
Do pomieszczenia wpadł Slash z niezbyt zachęcającą miną i od razu sięgnął po Danielsa, mrucząc coś pod nosem. Od szóstej biegał po Sunset Strip i okolicach pytając o Martę, ale nikt jej nie widział. Chłopak podzielał obawy Duffa i nie miał pojęcia, jak mogą ją znaleźć i upewnić się, że nic jej nie jest.
- A może… dzwoniliście już do szpitali? – zawołała nagle Joan – powinni udzielić chociaż informacji, czy jej tam nie ma…
- Z-zrobisz to? – McKagan popatrzył na nią błagalnie - J-ja pójdę na ten komisariat… m-może nam pomogą…
- Pójdę z tobą… - mruknął Slash i dopił whisky – kurwa… musimy ją znaleźć! – był niemniej zaniepokojony, co Duff i Joan.
Basista narzucił na siebie skórzaną kurtkę i prawie wybiegł z domu, a zaraz za nim popędził Hudson. Po kilkunastu minutach byli pod komendą policji. Duff trzęsącymi się dłońmi sięgnął do klamki i szarpnął drzwi. Podbiegł do dyżurnego policjanta i gorączkowo zaczął mówić, co się stało.
- Musicie… ona jest w c-ciąży! Jeszcze nie w-wróciła do domu… mogło s-się jej coś stać! M-musicie ją znaleźć…
- Powoli… kto i kiedy wyszedł i skąd pan wie, że zaginęła?
- Ja pierdolę! Kurwa, mówię ci, że moja dziewczyna w ciąży! Wyszła wczoraj koło piątej po południu i kurwa nie ma jej jeszcze w domu! U znajomych też jej nie ma, bo kurwa dzwoniłem! – podniósł głos, nie mogąc znieść obojętności tego mundurowego.
- Nie minęła doba… proszę przyjść później… - mruknął spokojnie.
- Co?! – krzyknął i złapał mężczyznę za ramię - Słuchaj, skurwielu! Macie jej szukać teraz! Gówno mnie obchodzi czy minęło dziesięć godzin, doba czy kurwa tydzień!
- Puść, bo będziesz mieć kłopoty – warknął.
- Jebie mnie to! Kurwa mać!
- Chcemy pogadać z twoim przełożonym… - odezwał się Slash i próbował oderwać Duffa od tego policjanta.
- Nie zapomnijcie wspomnieć, że on się na mnie rzucił – burknął i zaprowadził ich do swojego szefa.
McKagan z każdą chwilą bardziej tracił panowanie nad sobą i nie mógł zrozumieć, czemu nikt nie chce im pomóc i jeszcze wszystko utrudniają. Kurwa, nie obchodzi ich, że kobieta w ciąży gdzieś zaginęła?! Co to ma, kurwa, znaczyć, że nie minęły jeszcze dwadzieścia cztery godziny i mam przyjść później?! Nawet nie zauważył, że weszli do pomieszczenia komendanta i że Slash jęknął.
-Kurwa… poznaję go… - mruknął do Duffa.
- No proszę, proszę! Kogo ja widzę… w końcu zmądrzeliście i postanowiliście sami się zgłosić, jak coś przeskrobaliście?
- Chodzi o to, że zaginęła dziewczyna… to znaczy… eee… nie wróciła do domu i nie ma jej u nikogo ze znajomych i martwimy się, że mogło się jej coś stać… - wymamrotał Slash, wiedząc, że Duff najchętniej rzuciłby się na mężczyznę siedzącego za biurkiem, zamiast mu wszystko wyjaśnić.
- A może uciekła od takich dupków jak wy? – zakpił.
- Kurwa zapomnij o tym, kim jesteśmy i nam pomóż! Ona jest w ciąży i mogło się jej coś stać!
- Kiedy i dokąd wyszła? – zapytał zniechęcony.
- Wczoraj… koło piątej… nie wiem… gdzie poszła… trochę się posprzeczaliśmy… - Duff próbował się uspokoić, ale prócz nerwów na to, że policja go ignoruje, ciągle dochodził ogromny strach o to, co jej się może stać.
- O… czyli jednak miała powód żeby sobie gdzieś pójść i nie wracać… po za tym… nie minęła doba… nawet gdybyśmy chcieli, nie możemy zacząć poszukiwań… - uśmiechnął się złośliwie i sięgnął po jakieś akta – wybaczcie, jestem trochę zajęty…
Hudson prawie siłą wyciągnął stamtąd Duffa i mruknął, żeby się uspokoił, bo wpakują go pod byle pretekstem do celi. Zaproponował, żeby wrócili do domu i dowiedzieli się, czy Joan udało się coś załatwić. Basista niechętnie przystał na propozycję i po kilkunastu minutach byli z powrotem na miejscu.
- W szpitalach cisza i dzwoniłam po pobliskich hotelach, ale nigdzie nie zatrzymała się żadna dziewczyna w ciąży… nie wiem, co jeszcze robić… a co u was?
- Daj spokój… - warknął gitarzysta – nie chcieli nam pomóc, bo „nie minęły jeszcze dwadzieścia cztery godziny od zniknięcia” – zaczął przedrzeźniać policjantów.
- O-och… podeszła i przytuliła brata, który ciągle milczał – będzie dobrze braciszku…

Kilkanaście godzin wcześniej…
Co za… skończony palant! Myśli, że nie powiem nawet słowa na to, że jest najebany jak świnia i się do mnie przywala?! Że obiecywał mi, że już nie będzie tak pić i znów to robi?! Jeszcze teraz, jak jestem w ciąży? Że ma gdzieś to, że nie chcę, żeby moje dziecko ciągle widziało swojego ojca, jak jest pijany?! Wystarczy, że ja miałam spieprzone przez alkoholizm mojego ojca dzieciństwo! N-nasze dziecko nie musi przez to przechodzić! Przedzierała się przez zatłoczone chodniki Los Angles, z trudem powstrzymując cisnące się jej do oczu łzy złości i kompletnej bezsilności. Chciała znaleźć się jak najdalej od pijanego Duffa i irytującego ją Slasha. Póki co nie obchodziło ją to, że zbliża się wieczór, nie obchodziło ją to, że jak jej chłopak wytrzeźwieje może się zastanawiać, gdzie ona się podziewa. W roztargnieniu nie zauważyła nawet, że znalazła się w jednej z nieciekawych dzielnic miasta. Kurwa… czemu nogi zawsze mnie niosą w takie miejsca? Pomyślała i chciała zawrócić, ale zderzyła się jakimś wysokim mężczyzną z kapturem na głowie.
- Kurwa… uważaj, jak chodzisz! – warknął na nią niezbyt miłym tonem.
Zamarła i odwróciła się powoli. Nie mogła pomylić z nikim innym tego głosu. Nie słyszała go już tak długo i myślała, że zapomniała, jak on brzmi. Zanim zdążył zareagować, stanęła na palcach i szybko ściągnęła mu kaptur.
-O-och! T-ty… c-co… - drżał jej głos i w oczach zbierały się łzy.
- M-marta? C-co… skąd s-się tu w-wzięłaś? – wymamrotał.
- P-przecież… o-och… przecież wyjechałeś…  i o-och… - rzuciła mu się na szyje i mocno przytuliła – t-tak strasznie t-tęskniłam…
Objął ją, wtulając twarz w jej włosy. Nie miał pojęcia, że tak bardzo mu jej brakowało, że jednak mimo wszystko, nie potrafił wyrzucić jej ze swojej głowy. Myślał, że nie dzwoniąc do niej w końcu zapomną o sobie i będzie im łatwiej z tym wszystkim żyć. Gdzieś kołatała mu się myśl, że pewnie go znienawidzi za to, co zrobił, ale nie widział innego wyjścia z tej sytuacji. Teraz wrócił i nikt nie miał o tym pojęcia… nawet ona, bo bał się po tak długim czasie odezwać, bał się jej reakcji i tego, że wszystko zniszczył. Gdyby nie przypadek, że teraz na siebie wpadli, mogli, by zupełnie nie mieć ze sobą żadnego kontaktu przez kolejne długie miesiące.
- Boże… Marta… - oderwał się od niej i ujął jej twarz w dłonie – j-ja… nie wiem, co powiedzieć…
Otarła łzy i spojrzała mu w oczy. Czuła wielką ulgę, że go widzi i może go znów przytulić, ale jednocześnie w jej sercu pojawił się wielki żal i złość, że nie odzywał się do niej i nie dawał znaku życia. Zamachnęła się i uderzyła go w twarz, wybuchając płaczem.
- Ciii… nie płacz… - nawet nie próbował być oburzony na to, że go spoliczkowała, bo wiedział, że zasłużył – jestem p-przy tobie… - mocno ją przytulił i uspokajająco zaczął gładzić po głowie.
- C-czemu s-się n-nie o-odzywałeś? C-czemu w o-ogóle p-przestałeś d-dzwonić?
- Przepraszam… - wyszeptał – m-myślałem, że tak będzie lepiej… o-on m-mówił, że po każdym takim telefonie p-płakałaś… nie chciałem t-tego… miałem nadzieję, że w końcu zapomnisz… p-przepraszam… - pocałował ją w czubek głowy – no… nie płacz już… pójdziesz ze mną, napijesz się herbaty i się uspokoisz?
- D-dobrze…m-mam c-ci coś do p-powiedzenia…
Pozwoliła, by otarł jej łzy i zaprowadził ją do swojego domu. Posadził ją na kanapie i poszedł zrobić herbatę. Kiedy wrócił Marta uśmiechnęła się i mruknęła, że za nim tęskniła i dobrze, że już jest. Po chwili zapytała, gdzie jest Annica, bo zdała sobie sprawę, że chyba nie ma jej w domu.
- Eee… no… pojechała do swojej mamy wczoraj… i wraca za dwa dni – uśmiechnął się krzywo i usiadł koło dziewczyny, przytulając ją – dobrze móc cię znów objąć, wiesz?
Zaśmiała się i wtuliła twarz w jego koszulę. Zupełnie zapomniała o pijanym Duffie, który tak ją zdenerwował, o irytującym ją Slashu i innych problemach, które dopadały ją przez kilka ostatnich miesięcy. Poprosiła, by coś jej zaśpiewał, bo ostatni raz robił to, gdy się z nią żegnał. Spełnił jej prośbę i po chwili nucił jej jedną z piosenek z dopiero co wydanej płyty Adrenalize.

Here I am, I'm in the wrong bed again
It's a game I just can't win
There you are breathin' soft on my skin, yeah
Still you won't let me in
So come on

Why save your kisses for a rainy day
Baby let the moment take your heart away

Have you ever needed someone so bad, yeah
Have you ever wanted someone you just couldn't have
Did you ever try so hard that your world just fell apart
Have you ever needed someone so bad
And you're the girl I gotta have
I gotta have you baby, yeah

There you go, midnight promises again, yeah
But they're broken by the dawn
You wanna go further, faster everyday, baby
But in the morning you'll be gone
And I'm alone

Why save your kisses for a rainy day
Baby let the moment take your heart away

Have you ever needed someone so bad, yeah
Have you ever wanted someone you just couldn't have
Did you ever try so hard that your world just fell apart
Have you ever needed someone so bad

- Tak strasznie cię kocham, Izzy... – mruknęła, gdy skończył śpiewać.
- Wiem, wiem… ja ciebie też… - cmoknął ją w czoło - ach… miałaś mi o czymś powiedzieć, nie? – przypomniał sobie i popatrzył na nią z zaciekawieniem.
- Eee… tak, tylko… najpierw muszę do łazienki – uśmiechnęła się przepraszająco i skierowała się do pomieszczenia.
Rozejrzała się i ze zdziwieniem zauważyła, że nie było w niej ani jednej osobistej rzeczy Annicy, zupełnie tak, jakby Izzy mieszkał tutaj sam. Zmarszczyła brwi i zajrzała do szafek, w których także natrafiła na pustkę. Izzy mówił, że są tu od tygodnia, a Annica wyjechała wczoraj… więc… gdzie, do cholery, są jej rzeczy? Mieszkała przez tydzień w domu, gdzie nie ma ani jednej jej rzeczy w łazience?! Wydało się jej to dziwnie podejrzane i gdy wyszła już z pomieszczenia, po cichu skierowała się do sypialni, w której zawsze spali. I tutaj same na pół wypakowane walizki Stradlina, których zawartość walała się po podłodze i zajmowała połowę łóżka. By upewnić się w swoich domysłach, zerknęła jeszcze do pokoju, który żona jej przyjaciela przerobiła na ciemnię. Kompletna pustka.
- Izzy? – wróciła do salonu – gdzie jest Annica?
- No mówiłem ci przecież, że u matki… wróci za dwa dni…
- I dlatego nie ma tu ani jednej jej rzeczy? Ani w łazience, ani w sypialni…nawet w ciemni?
- O-och…
W jednej chwili chłopakowi zmienił się wyraz twarzy. Już dał sobie spokój z udawaniem, że wszystko jest w porządku i wyraźnie posmutniał. Zajął się swoją herbatą, by odwlec konieczność odpowiedzi. Marta to wyczuła i od razu do niego podeszła. Usiadła mu na kolanach i chciała spojrzeć w oczy.
- Izzy… co jest?
- M-my… rozstaliśmy się… t-to znaczy… zostawiła mnie… - wymamrotał i odwrócił wzrok.
- A-ale… jak… dlaczego? – dziewczyna była zaskoczona i nie wiedząc co zrobić, przytuliła chłopaka.
- Po prostu… ciągle się jej coś nie podobało… ciągle miała do mnie pretensje… wypominała, że do was dzwonie… nie pasowało jej coś, że chcę tworzyć dalej muzykę… - mruczał pod nosem i przyciągnął bliżej siebie brunetkę – cóż… widać nie nadaję się do związków…
- Hej… nie mów tak! Wiesz, że ta…
- C-co to było? – Izzy jej przerwał i odsunął się lekko, patrząc z zaskoczeniem na nią.
- Eee… bo właśnie… bo… c-chciałam ci powiedzieć, że… - nie wiedziała, jak ma kontynuować więc wstała i ściągnęła z siebie grubą bluzę, zostając teraz w krótkim rękawku – b-bo… - pogładziła się po brzuchu i mruknęła – k-kopnęło…
Stradlin otworzył ze zdumienia usta i patrzył to na jej twarz, to na brzuch i nie mógł wykrztusić słowa. Już wcześniej wydawało mu się, że Marta jest trochę pełniejsza na twarzy i w ogóle, ale nie chciał pytać, bo przecież to nie jego sprawa, czy dziewczyna ma dwa kilko mnie czy więcej. A teraz w dość niezręczny sposób powiedziała mu, że jest w ciąży.
- O k-kurwa… n-naprawdę? K-który t-to jest miesiąc?
- Niedługo z-zacznie się piąty…
- O ja pierdolę… g-gratuluję… - uśmiechnął się niepewnie – a co na to Duff? Szczęśliwy?
- Chyba tak… - burknęła pod nosem i wciągnęła na siebie z powrotem bluzę – przynajmniej dałam mu powód, żeby znowu zaczął pić…
- Cholera… dużo? – zapytał, ale widząc jej minę, pokiwał ze zrozumieniem głową – pokłóciliście się dziś, prawda?
- Mogę tu dziś zostać? Nie chce znów spędzić kolejnego dnia z najebanym, przystawiającym się do mnie dupkiem!
Przytaknął i biorąc się za przygotowanie kolacji, pytał ją, co się w nich działo przez te prawie pół roku. Opowiadała mu o sprawach zespołu, o tym jak się czuje w ciąży, o związku Joan z Gilbym i tym, że chłopak coraz lepiej czuł się w zespole. Żaliła mu się też, że Slash ostatnimi czasy zachowuje się coraz gorzej, że pozwala sobie na zdecydowanie za dużo i Marta nie wie, jak ma się zachowywać w stosunku do niego. I oczywiście temat zszedł też na Duffa. Kiedy zaczęła o nim mówić, w oczach pojawiły się jej łzy; nie wiedziała tylko czy to ze zdenerwowania czy rozżalenia.
- I wiesz, co ostatnio wyrabia? Jak nie j-jest pijany, to k-kocha s-się z ze mną raz w tygodniu, b-bardziej z obowiązku i d-dlatego, że t-tak wypada n-niż z jakiejś p-przyjemności… - po policzkach pociekły pierwsze łzy - t-to jest... t-takie… machinalne… t-takie b-bez uczuć… j-jakby p-pieprzył jakąś kłodę…
- Dupek… ej… no ale nie płacz… - podszedł do niej i ją objął – spokojnie… nie myśl teraz o tym… pogadam sobie o tym z nim… - kiwnęła głową – a o co chodzi ze Slashem?
- Wkurwia go w-wszystko, c-co robie… i j-jeszcze… ugh… znów mnie p-pocałował! – zawołała zbulwersowana – w-walnęłam mu w twarz… j-jakim prawem w ogóle t-to zorbił?!
Izzy wyglądał na wkurzonego tym, co usłyszał i mruknął coś niezrozumiałego pod nosem. Kurwa… ile razy jeszcze mam mu pierdolić to samo?! Nie mówiłem mu już, żeby nie przypierdalał się do dziewczyny przyjaciela?! Co on sobie, kurwa, wyobraża?! Uśmiechnął się krzywo do Marty w ramach odpowiedzi, gdy zapytała go, czemu się tak zirytował i co przed chwilą powiedział. Zajął się z powrotem przygotowaniem kolacji dla nich i zapytał, jak Gilby radzi sobie w zespole.
- Nawet dobrze… jest dobrym gitarzystą – uśmiechnęła się lekko – ale to nie to samo, co ty… bez ciebie nie są już tym samym zespołem… tak jakby… stracili duszę?
- Och Marta, daj spokój… byłem tam tylko cichym, nierzucającym się w oczy rytmikiem… co innego jakby Slash odszedł… albo Axl, chociaż tu pewnie by się zespół rozpadł… wiesz… albo zespół z Rose’em albo wcale… - zaśmiał się ponuro – może nie powinienem tak mówić, bo to mój przyjaciel, ale… Axl już dawno przestał traktować nas jako równoprawnych członków zespołu… chciał zostać despotą… i w sumie chyba nim jest…
- Coś o tym słyszałam, ale nie chcą ze mną o tym rozmawiać… mówią tylko, że to wszystko przez sprawę z Erin i urywają temat…
- Nie chcą cię martwić… Axl pewnie stał się jeszcze gorszy, odkąd dostali ten pozew od Stevena i…
- Co?! – Marta mu przerwała i spojrzała na niego z szokiem wymalowanym na twarzy – jaki pozew?!
- Och… ty nic nie wiesz? Nie powiedzieli ci, że trzy tygodnie temu dostaliśmy pismo, że Adler wniósł do sądu sprawę o odszkodowanie? Zadośćuczynienie za to, że przez nas wpadł w nałóg narkotykowy i wywaliliśmy go z zespołu i podstępem zmusiliśmy go do zrzeczenia się praw autorskich?
- Ty chyba nie mówisz poważnie…
- Chciałbym, Marta… ale niestety to prawda… i wiesz, co jest najśmieszniejsze? – mruknął dość ponuro – że on to może wygrać… może wcisnąć kit wszystkim, że ja jako były dealer faszerowałem go dragami, Slash i Duff mnie w tym wspierali, a jak biedny Steven chciał to rzucić, to wyjebaliśmy go z zespołu…
Brunetka patrzyła na niego z niedowierzaniem i nie mogła uwierzyć, że Adler mógł coś takiego wymyślić. Przecież kiedyś się przyjaźnili i byli niemal jak bracia, a teraz Steven robi im takie świństwo. Co za debil! Wciągnęli go w nałóg i nie pozwolili mu z niego wyjść, tak?! Przecież, do cholery, prosili go żeby przestał ćpać! Chcieli mu pomóc! Jakoś Duff mógł przestać brać! Izzy też… a co Stevena zmuszali żeby wstrzykiwał sobie to gówno?! Marta się zirytowała zachowaniem byłego perkusisty Guns n’Roses i nie rozumiała, jak chłopcy mogli jej o tym nie powiedzieć.
- Może nie chcieli cię martwić… nie powinnaś się chyba stresować w tej ciąży, nie?
- Jasne! To może najpierw niech Duff przestanie pić, bo to mnie bardziej denerwuje i boli! –warknęła nerwowo i szybko złapała się za brzuch – ałć…
- C-co jest?! – Izzy spanikował i spojrzał na nią niepewnie.
- Och nic… nie martw się… tylko skurcz… czasem się zdarzają… - usiadła przy stole i napiła się wody – Izzy? Mogę o coś zapytać?
- Mhm… przecież nic się nie zmieniło od czasu, gdy ostatni raz mówiłem, że zawsze…
- Czemu właściwie wróciłeś? Bo się rozstaliście?
- Wiesz… ciągle się kłóciliśmy, robiła awantury o to, że chce wracać… że chciałbym do was zadzwonić, pogadać…już dawno byłbym tutaj, ale ciągle miałem nadzieję, że jej wytłumaczę, że nie jest tak, jak ona myśli… jak w końcu postanowiła mnie zostawić, nie miałem po co tam siedzieć… tutaj mam przyjaciół… dom…duży kawałek życia, tam miałem tylko niemiłe wspomnienia naszego związku…
- Więc czemu od razu do nas nie przyszedłeś? Nie dałeś znać, że wróciłeś? Przecież tego chciałeś, nie?
- Już mówiłem… bałem się waszej reakcji… jestem tchórzem, wiem to, ale myślałem, że każecie mi spierdalać… - odwrócił wzrok – bałem się, że mi nie wybaczysz…
Podeszła do niego i siadając mu na kolanach, mocno się do niego przytuliła, dając tym samym wyraz tego, że jest zupełnie inaczej, niż myślał. Jak mogłeś pomyśleć, że ci nie wybaczę? Że skrzywdzę tym i ciebie i siebie… to nonsens! Wybaczyłabym ci chyba wszystko! Za bardzo cię kocham, żeby robić ci awantury o to, że wyjechałeś… wolę się cieszyć, że jednak jesteś…
- Izzy? Nie myślałeś, żeby wrócić też do zespołu? – zapytała nieśmiało.
- Nie… Marta, nie ma takiej opcji! Nie po to odchodziłem, żeby teraz tam wracać… zresztą… nie powitaliby mnie z otwartymi rękami… wiem, że Duff ma cholerny żal o to, a Slash stwierdził, że jestem idiotą, że rzuciłem zespół w takim momencie…
- Ale im ciebie brakuje! Widziałam to przed koncertami! Tak jakby ciągle wierzyli, że zaraz się pojawisz za kulisami, że z nimi znów zagrasz! Wiesz, że już nie grają nawet 14 Years i Dust n’Bones? Dlatego, że to zawsze było twoim zadaniem i ich zdaniem robiłeś to najlepiej… nie chcieli cię zastępować, bo wiedzieli, że nie dadzą rady… Izzy, proszę!
- To mnie zniszczy… co innego ciągle się z nimi przyjaźnić, a co innego ciągle grać w jednym zespole… - spojrzał jej głęboko w oczy – nie mogę wrócić… i nie chcę…
- Zostawisz całkowicie muzykę?!
- Uznajmy, że będę tworzył niezależnie… to co ja chcę… a nie to, co ktoś mi narzuca… albo ciągle chce poprawiać… - uśmiechnął się ponuro – mam już materiał na płytę… chciałbym ją wydać jeszcze w tym roku…
- Och… zagrasz mi coś z tego?
Kiwnął głową i mruknął tylko, żeby dokończyli kolację. Ciągle rzucał ukradkowe spojrzenia na jej lekko już zarysowany brzuch i nie mógł się nadziwić, ile się zmieniło od jego wyjazdu. Tak… Marta zostanie matką… ciekawe, czy była szczęśliwa, jak się dowiedziała… czy znów miała wątpliwości i obawy, czy się nadaje? Albo czy bała się, że znów poroni? Kurwa… tyle mnie ominęło... i czemu? Bo próbowałem ratować to pieprzone małżeństwo i tak spisane na straty! Był zły sam na siebie, że tak postąpił, ale wtedy uważał to za najlepsze rozwiązanie. Westchnął ciężko i by o tym nie myśleć, zaprowadził brunetkę do swojej sypialni i dobywając swojego ulubionego akustyka, usiadł na łóżku. Zaproponował, że zagra swoją ulubioną piosenkę z tych, które chciał umieścić na płycie. Nie chciał przyznać, że pisząc ten utwór ciągle rozmyślał o tym, że ją zostawił i że chciał zapomnieć o jej istnieniu, by nie ranić siebie. 

How will it go
When you're away
How will it come again
Eventually
How will it go
When you're away
Without you near
The days are longer
How will it feel
If you don't stay
Will things become the way
They used to be, oh I feel the changes
Comin' over me today
And you can't hold back
What you say I feel the changes

Comin' on rearrange
And I can't help
What I feel
How will it go
When you're away
Will you still feel the same
Tomorrow I think I will not

Go astray
However time is left
To tell
And if time will tell
I'm listenin'
I'd walk a long, long mile for you
And I don't really know
What I'm to do, yeah
Guess I'll just write
This song for you
I guess there's nothing else I'd rather do

- Smutne to... – mruknęła, gdy skończył śpiewać.
- No cóż… jak to pisałem, nie było mi zbyt wesoło… ale nieważne… było minęło… teraz jest lepiej… - popatrzył na jej brzuch i skierował wzrok na jej twarz – Marta? Jesteś szczęśliwa?
- Och… jestem… - powiedziała trochę szybko i po chwili dodała - tak mi się wydaje… byłoby łatwiej, gdyby on tak nie pił… boje się, że… że to dziecko będzie miało t-tak s-samo spieprzone dzieciństwo jak ja… ż-że będzie wychowywane przez alkoholika, k-który ciągle jest pijany…
- Hej… nie będzie tak… on się zmieni… tylko potrzebuje trochę czasu… - objął ją, odkładając na bok gitarę – a jak nie, to… ugh… nie pozwolę mu cię skrzywdzić… i tego dziecka też… - szepnął jej do ucha i położył dłoń na jej brzuchu.

- Kurwa… nie ma jej już prawie trzy dni! – krzyknął i rzucił popielniczką o ścianę – Czemu te chuje nie chcą jej szukać?! Co ich, kurwa, obchodzi, kim jesteśmy?!
Duff usiadł na łóżku i wyrzucił z siebie ciche przekleństwo. Policja przyjęła zgłoszenie, ale nic ponadto. Dali im do zrozumienia, że mają sto razy ważniejsze sprawy na głowie niż szukanie ciężarnej dziewczyny, która najprawdopodobniej uciekła od basisty Guns n’Roses. Jebane gnoje! Niech ona się znajdzie… błagam… gdziekolwiek jest… ciągle myślał tylko o tym i wręcz modlił się, by okazało się, że coś przeoczył i Marta jest u kogoś znajomego.
- I co znaleźliście ją? -  pojawił się Joe.
- Nie… kurwa, gdzie ona jest?!
- Słuchaj… może… zadzwonić do Stradlina? Może on coś wie?
- Izzy?! Przecież on wyjechał! Nie odzywał się od dwóch albo trzech miesięcy!
Perry spojrzał na niego zaskoczony. Nie myślał, że możliwe jest, że Duff nic nie wie o powrocie chłopaka. Przecież widział go wczoraj, jak gdzieś pędził z Sunset Strip. Oni nie wiedzieli, że ich przyjaciel pojawił się w mieście?! Przecież powinni być pierwszymi osobami, które powinny się dowiedzieć. Fakt, że Slash nie krył się z tym, że ma ogromny żal do Izzy’ego, że z dnia na dzień opuścił zespół w sumie bez konkretnego, oficjalnego powodu, ale przecież wciąż się przyjaźnili! Duff też nie był zadowolony z wyjazdu gitarzysty i ze względu na zespół i ze względu na Martę, ale ciągle powtarzał, że i tak traktuje go jak brata i wolałby, żeby wrócił.
- Wczoraj widziałem go na mieście… ale zanim zdążyłem podejść, to gdzieś zniknął.
- Co?! On jest tutaj?! – wykrzyknął Duff i zerwał się z łóżka – k-kurwa… - spojrzał nieprzytomnym wzrokiem na Joe’ego i wybiegł z domu.
Całą drogę do Stradlina biegł najszybciej jak potrafił i modlił się, żeby dziewczyna była właśnie u niego cała i zdrowa. Obiecywał sobie, że jak jego nadzieje się potwierdzą, nie zrobi żadnej awantury na temat tego, jak mogła bez słowa zniknąć na trzy dni, jak Izzy mógł go nie powiadomić. Błagam… wiem, że jestem gnojem… ale niech ona tam będzie! Powtarzał w myślach i dysząc dobiegł do drzwi i załomotał w nie, nie przejmując się faktem, że jest prawie północ. Otwórz te jebane drzwi Izzy… błagam, pospiesz się! Niecierpliwił się, aż w końcu usłyszał kroki na schodach. Drzwi uchyliły się i zobaczył trochę zaspanego ciemnowłosego chłopaka, który stojąc przed Duffem w samych bokserkach, wytrzeszczył na niego oczy.
- O… skąd…
- J-jest t-tutaj? B-błagam… p-powiedz, ż-że jest… - wydusił z siebie, walcząc z łzami cisnącymi się do jego oczu.
- Och… jest… śpi na górze… i nic jej nie jest… - przepuścił go w drzwiach i patrzył jak basista popędził na piętro.
Kiedy tylko McKagan zobaczył ją śpiącą spokojnie w łóżku Izzy’ego, poczuł na policzkach łzy ulgi. Podszedł do łóżka i usiadł ostrożnie, by jej nie obudzić. Drżącą dłonią pogładził ją po włosach i odgarnął niesforne kosmyki z twarzy. Przekręciła się lekko i wymamrotała coś niezrozumiałego przez sen. Nieświadomie skierowała rękę na swój brzuch i przejechała nią troskliwie. Duff przełknął głośno ślinę i też przyłożył swoją.
- C-co? – Marta przebudziła się i przetarła dłonią oczy – O-och… D-duff?
- B-boże… j-jak to d-dobrze, ż-że nic ci nie jest… - wymamrotał z trudem i mocno ją przytulił – m-myślałem, że c-coś ci s-się stało… s-szukałem c-cię wszędzie! N-nawet policję zawiadomiłem, ale mnie olali! – drżał mu głos, ale nie zwracał na to uwagi – C-czemu n-nie.. c-czemu n-nie d-dałaś z-znać, g-gdzie jesteś?
- A-ale… - była zaskoczona tym, co Duff mówi – m-myślałam, że masz mnie w dupie… że nie będziesz się przejmował, że poszłam gdzieś… chciałam wrócić na drugi dzień, ale spotkałam Izzy’ego i… o-och…
- M-mam c-cię g-gdzieś? J-ja cię kocham! M-martwiłem się… j-jesteś w ciąży… j-ja… - oderwał ją od siebie i spojrzał załzawionym wzrokiem na nią – ja… w-wyszłaś przez moje p-picie, tak?
- Przez to jak mnie t-traktujesz… - wyszeptała – c-ciągle jesteś pijany… b-boje się ciebie… b-boję się, że to dziecko będzie miało takiego o-ojca jak ja… i… c-ciągle na mnie k-krzyczysz… a-albo… w ł-łóżku z-zachowujesz s-się t-tak… j-jakbym b-była j-jakąś g-głupią lalką b-bez u-uczuć…
Wtuliła się w niego i rozpłakała się. Był tak zaskoczony tym, co mu powiedziała, że nawet nie potrafił wydusić z siebie słowa. Dopiero po chwili ją objął i pogładził ją po plecach.
- Przepraszam… Kochanie… n-nie wiedziałem, że… t-tak to czujesz… p-przepraszam… p-pogubiłem się… nie wiedziałem, co robić… j-już taki nie będę… w-wierzysz mi?
- N-nie będziesz pić? I k-krzyczeć? – zapytała i zaszlochała cicho.
- Nie… obiecuję… nie będę… - szepnął jej do ucha i odsuwając się, pocałował ją czule w usta – wybaczysz mi?
Pokiwała tylko głową i wtuliła się w niego, mrucząc, że nie powinna go tak straszyć i nie dawać znaku życia przez trzy dni i prosiła, żeby nie był zły na Izzy’ego, że go nie zawiadomił. Powiedziała mu, że prosiła przyjaciela, żeby nie dzwonił do ich domu, bo chciała to wszystko przemyśleć i najpóźniej jutro wieczorem wrócić.
- I… wiesz, że r-o-ozstał się z Annicą? – powiedziała, ziewając.
- Poważnie? Czemu? – spojrzał na nią i zauważył, że jest śpiąca – zresztą… pogadam z nim później… śpij teraz… ledwie masz oczy otwarte…
- A będziesz przy mnie? – patrzyła, jak się położył i czekał, aż się do niego przytuli – z-zawsze?
- Tak, Malutka… kocham cię… - gdy ułożyła się przy nim, pogładził ją po brzuchu i pocałował w czoło – śpij… porozmawiamy jutro…

sobota, 15 października 2011

30.

kolejne 32 komentarze
Ugh... 30. rozdział a taka żenada... najkrótszy w historii... ledwie osiem stron! fatalnej jakości... ale... nie wiem, gdzie kurwa jest moja wena! i czas! ach... ostatnio mam trochę mało czasu... studia trochę zajmują...
nie bijcie za treści tu zamieszczone... i w ogóle... no... czytajcie...
***
- Och odwal się! Mam cię, kurwa, dość! – krzyknęła na zaskoczonego jej wybuchem chłopaka – co ci, do chuja, do mojego życia?!

- Martwię się o ciebie… tylko tyle… - mruknął cicho.

- Martwisz się?! Zajebiście! Ja martwię się o ciebie, a i tak masz mnie w dupie i dalej jesteś ćpunem, który jeśli nie jest naćpany, to śmierdzi whisky na kilometr!

Byli sami w domu, bo Duff pojechał do Axla, by coś z nim wyjaśnić odnośnie zespołu i Marta po raz kolejny kłóciła się ze Slashem. Miała serdecznie dość jego zachowania, które z dnia na dzień było coraz gorsze. Czepiał się o wszystko, co tylko się dało; bo paraduje w koszuli McKagana po domu, bo poprosiła go, żeby zszedł grać do piwnicy, bo się źle czuje; bo znów boli ją głowa, bo ciągle zajmuje łazienkę, jak ma mdłości, bo nie może palić jak ona jest w tym samym pomieszczeniu. Nie podobało mu się nawet to, że dziewczyna, będąc w ciąży, sprząta albo zmywa naczynia, mimo że sam tego nie zrobi i jej nie wyręczy; a fakt, że irytował się za każdym razem, jak McKagan okazywał brunetce czułość, był dla niej skandalem.

- Nie powinnaś się denerwować – powiedział, patrząc wymownie na jej lekko widoczny już brzuch.

- To mnie nie wkurwiaj! O wszystko się przypierdalasz! – szarpnęła się, gdy złapał ją za nadgarstek – weź tę rękę!

- Marta, posłuchaj… - wzmocnił uścisk i przysunął się bliżej niej – wiesz, że mi na tobie zależy… jesteśmy przyjaciółmi i przejmuję się… - ujął jej twarz w dłonie i chciał, by na niego spojrzała.

- Mógłbyś mnie puścić? – zapytała niecierpliwie.

Zamiast odpowiedzieć, pochylił się i wpił się dość zdecydowanie i ordynarnie w jej usta, przyciskając ją jednocześnie do ściany. Przymknął oczy i nawet przez ułamek sekundy nie przyszło mu do głowy, że to co właśnie robi, jest kompletnie nie na miejscu i nie akceptowalne przez kogokolwiek, prócz niego samego. Jednak nie chciał rezygnować z tej drobnej przyjemności. Wykorzystał element zaskoczenia i napawał się jej wargami, dopóki nie oprzytomniała i mocno go od siebie odepchnęła.

- Co ty odpierdalasz?! – wydarła się i zamachnąwszy się, wymierzyła mu solidny policzek – zrób to jeszcze raz, a pożałujesz!

Sięgnęła po kurtkę, wiszącą w przedpokoju i wciągając ją na siebie, otworzyła z rozmachem drzwi. Wyszła z nerwami z domu i zaczęła pod nosem przeklinać Slasha i jego śmiałe posunięcie. Co on sobie, kurwa, wyobraża?! Niech znajdzie sobie jakąś dziewczynę i przestanie się tak zachowywać! Kto dał mu prawo mnie pocałować? I to nie, do chuja, pierwszy raz! Co ja jestem? Jakaś jebana maszynka do zaspokajania jego potrzeb?! Niech się pieprzy! I albo niech wyrwie jakąś laskę albo niech sobie idzie do burdelu, a nie przywala się do mnie! Zatrzymała się na chwilę, by złapać oddech i uspokoić się chociaż trochę. Nie wiedziała, czy gdyby nie to, że jest w prawie czwartym miesiącu ciąży i hormony dają o sobie znać, byłaby na niego tak zła. Oczywiście wiedziała, że w jakiejś części by była, ale czy byłaby to taka furia jak teraz? Och nie myśl teraz o tym, głupia! Żeby jakoś zapomnieć o tym, zaczęła sobie nucić pod nosem.


We both lie silently still
In the dead of the night.
Although we both lie close together
We feel miles apart inside
Was it somethin' I said or somethin' I did
Did my words not come out right
Tho' I tried not to hurt you
Tho' I tried
But I guess that's why they say

Every rose has its thorn
Just like every night has its dawn
Just like every cowboy sings his sad, sad song
Every rose has its thorn
Yea it does
I listen to your favorite song
Playin' on the radio
Hear the DJ say love's a game of
Easy come and easy go
But I wonder does he know
Has he ever felt like this
And I know you'd be here right now
If I could have let you know somehow


- P-przepraszam? – dobiegł ją jakiś cichy, dziewczęcy głos.

- Słucham? – zapytała niezbyt miło.

Odwróciła się i zobaczyła wychudzoną, wyglądającą na góra osiemnaście lat dziewczynę, która miała na sobie jakiś potargany T-shirt i cieniutki sweter. Na pierwszy rzut oka widać było, że jest żebraczką i uciekła z domu. Tak samo wyglądałam cztery lata temu… gdyby nie I-izzy, to pewnie dalej bym żyła na ulicy… no albo nie żyła z wycieńczenia… na wspomnienie swojego przyszywanego brata poczuła dziwną pustkę w sercu, jednak starała się szybko wyprzeć z siebie myślenie o nim, mimo że było to dość trudne w obecnej sytuacji. Od jego odejścia minęło prawie pięć miesięcy, od ponad trzech się nie odzywał. Wcześniej dzwonił raz w tygodniu, czasem trochę rzadziej, ale był z nim jakiś kontakt, a teraz kompletna cisza. Ale nic mu się nie stało… mówiliby o tym w telewizji… gazety zrobiłyby sensację… na pewno…po prostu o mnie zapomniał i tyle… próbowała się pocieszyć, że jest cały i zdrowy, jednak kosztem dołowania się faktem, że o niej zapomniał.

- B-bo… ja… t-to znaczy bo… - zaczęła się jąkać.

- Jesteś głodna? – prawie natychmiast złagodniał jej głos – chcesz pieniędzy, żeby coś kupić?

- J-ja… m-mogłaby p-pani k-kupić m-mi coś do jedzenia? Nie jestem ż-żadną a-alkoholiczką a-ani n-narko…

- Spokojnie – uśmiechnęła się do niej – wystarczy piekarnia? Czy chcesz coś ciepłego? Rozgrzejesz się trochę… - dodała, zdając sobie sprawę, że środek marca nie jest zbyt przyjazny do nocowania na ulicy.

- D-dziękuję… - wymamrotała, gdy Marta zaczęła rozglądać się za jakąś restauracją albo knajpą.

Zaprowadziła ją do jakiejś przytulnej restauracji z włoską kuchnią, bo sama miała ochotę coś zjeść i jej żołądek dopominał się czegoś europejskiego. Zamówiła dla siebie ravioli z mięsem, a dziewczyna wybrała spaghetti bolognese. Czekając na zamówiony obiad, Marta poprosiła kelnera o przyniesienie dwóch gorących czekolad i postanowiła przyjrzeć się uważnie swojej towarzyszce. Nastolatka wyglądała jak siedem nieszczęść; musiała spędzić na ulicach Los Angeles co najmniej kilka tygodni, jeśli nie miesięcy. Była strasznie blada, z sinymi cieniami pod oczami i splątanymi, brudnymi włosami. Mimo, że była kilka dobrych centymetrów wyższa od Marty, ważyła z pewnością dziesięć kilo mniej niż brunetka przed ciążą.

- N-naprawdę pani d-dziękuję… - wymamrotała po kilku chwilach – n-nikt nie c-chce m-mi dać nawet paru centów na suchy chleb, bo biorą mnie za ćpunkę…

- Po prostu Marta… jestem niewiele starsza od ciebie – uśmiechnęła się ciepło – i kiedyś byłam… w podobne sytuacji… uciekłaś z domu, prawda?

- Ja… w sumie można tak powiedzieć… to znaczy… mieszkałam z tatą i jego żoną w San Diego i… oni zginęli w wypadku samochodowym ponad pół roku temu. Musiałam wrócić do matki, która… - urwała i na jej twarzy pojawiła się dziwna zaciętość – nienawidzę jej za to, kim jest… miałam dwie opcje… no… trzy… albo uciec albo mieszkać z podstarzałą dziwką, która za marne grosze obsługuje jakiś obleśnych facetów albo… czekać aż zabiorą mnie do domu dziecka, bo mam niecałe siedemnaście lat…

- Smacznego – mruknęła Marta, gdy dostały swoje zamówienia – nie masz jakiejś rodziny? Kogoś, do kogo mogłabyś pojechać?

- Nie… tata, był jedynakiem, a dziadkowie umarli, zanim się pojawiłam. Jej rodziny w ogóle nie znam i nie sądzę, żebym chciała poznawać...ale proszę się nie przejmować… jakoś sobie poradzę.

Pochłonęła z zawrotną szybkością to, co miała na talerzu, ciągle dziękując brunetce, że nie przeszła obok niej obojętnie i jej pomogła. Tylko co dalej? Pożegnamy się, pewnie już więcej jej nie spotkam, ale ciągle będę się zadręczać, co się z nią stało… jeden obiad jej życia nie uratuje… cholera… Zapytawszy się, czy dziewczyna chce coś jeszcze zjeść, wyciągnęła z kieszeni portfel i zostawiła na stole niewielką kwotę z napiwkiem. Zawahała się i sięgnęła jeszcze po resztę pieniędzy, które miała w środku.

- Weź… nie starczy ci na długo, ale nie mam więcej przy sobie…

- O-och… nie mogę… j-już pani za mnie teraz zapłaciła i w ogóle… t-to za dużo… - patrzyła się na siedemdziesiąt dolarów, które leżały przed nią – nie mogę zabrać pani…

- Żadna pani, naprawdę… - uśmiechnęła się lekko do młodszej o sześć lat dziewczyny – mój chłopak nie miałby nic przeciwko, że ci je dałam… on nawet nie kontroluje, ile i na co wydaję jego pieniądze…

- Nie wiem, jak ci się odwdzięczę… - powiedziała drżącym głosem, gdy opuszczały restaurację – j-ja… och… - patrzyła z niedowierzaniem na banknoty – d-dziękuję…

- Nie masz za co… nic takiego nie zrobiłam… - sięgnęła do kieszeni i wyciągnęła jakąś kartkę – czekaj chwilę… - zaczepiła przechodzącą niedaleko nich kobietę i zapytała, czy ma długopis – masz… zadzwoń, gdybyś czegoś potrzebowała – wcisnęła w ręce nastolatki karteczkę, na której przed chwilą naskrobała dwa numery – ten pierwszy do mnie, a drugi do mojej przyjaciółki, siostry mojego chłopaka…

- Och… co się stało? – zapytała, gdy Marta nagle złapała się za brzuch i skrzywiła – dobrze się czujesz?

- Ałć… - wymamrotała i wzięła głęboki oddech – to tylko skurcz…

- Jaki skurcz? – była lekko przestraszona.

- Jestem w ciąży… czasem… ałć… - znów jęknęła – czasem t-tak mam…

- Ale wszystko w porządku? Może mam cię gdzieś zaprowadzić, żebyś nie wracała sama?

- Kilka minut stąd mieszka moja przyjaciółka… posiedzę u niej jakiś czas…



- Cześć… co ty tu robisz? – zapytała podejrzliwie, otwierając drzwi i patrząc na przybysza.

- Przyszedłem pogadać… to chyba nie jest zabronione? I jak wróci Clarke, chciałbym z nim zamienić dwa słowa.

- Skąd wiesz, że go nie ma?

- Bo jest u Slasha… byłem u nich, ale nie dało się tam rozmawiać… wpuścisz mnie, czy będziemy tak stać?

- Wchodź, wchodź… - mruknęła.

Przepuściła rudowłosego chłopaka w drzwiach i zaprowadziła go do salonu. Wiedziała, że nie zechce się napić herbaty albo kawy, więc od razu zaproponowała jakiś chłodny napój. Co on tu robi? Hudson ostatnio marudził, że Axl znika na całe dnie i w ogóle się nie pojawia nawet na próbach, a co dopiero u kogoś w domu, by porozmawiać… jedyny kontakt jaki z nim mieli to, albo na tych nielicznych koncertach, które ostatnio dawali albo gdy wyskakiwał im z kolejną awanturą albo żądaniem! No i co on może chcieć ode mnie?

- Więc… co cię sprowadza, Axl?

- Wiesz, że spotykam się z Stephenie dość… na poważnie? To znaczy… wiesz… nie chcę gadać o tym z chłopakami, a Marta… eee… no wiesz… ona ma teraz swoje problemy i w ogóle ta ciąża… Duff ją chyba chciałby odizolować od ludzi… Slash coś tam mówił, więc… przyszedłem do ciebie i no pomyślałem, że ze mną pogadasz? – skinęła głową i upiła łyk wody – no… bo kurwa…. Wiesz, że kręcimy November Rain… i tam…no bierzemy ze Stephenie ślub i w ogóle… i kurwa… każdy pierdoli mi o tym, czy naprawdę jesteśmy małżeństwem albo to planujemy albo już kurwa wypisują w tych jebanych gazetach, że wzięliśmy potajemny ślub i do chuja mam już dość! Ja pierdolę… nienawidzę, jak ktoś mi się wpierdala w moje życie! Niech się zajmą swoim! – wylewał z siebie gniew i złość.

- Och.. no wiesz… jesteście obecnie jednym z bardziej znanych zespołów… to chyba dla nich niezły materiał na sensację… wiesz… „wokalista Najbardziej Niebezpiecznego Zespołu Na Świecie dał się usidlić” i te inne bzdury… ostatnio gdzieś przeczytałam, że Gilby gra z wami, bo mu to załatwiłam – zaśmiała się – chyba nie warto się tym przejmować i się denerwować, Axl… to jest wasze życie i wy decydujecie o tym, co się w nim dzieje, a co nie…

- Niby tak, ale kurwa… Stephenie to męczy! Mnie też kurwa!

Wstał z miejsca i zaczął krążyć po salonie. Poczuł się trochę lepiej po tym, jak się wygadał Joan, ale to dopiero pierwsza część wizyty. Miał nadzieję, że poprzez dziewczynę wpłynie jej brata, który coraz bardziej denerwował Rose’a. Już nawet nie czepiał się tego, że Duff znów zaczął tyle pić, bo przecież i tak w gruncie rzeczy było to lepsze niż zachowanie Slasha. Głównie chodziło mu o to, że McKagan zaczął olewać sprawy zespołu, bo non stop mówił tylko, że coś mu się nie podoba, że musi to przemyśleć, że musi zapytać Martę, co ona o tym myśli; do tego jeszcze ciągłe wymówki, że musi się urwać z próby, że nie pójdzie z chłopakami na przykład do Rainbow, że nie zostanie z nimi po jakimś koncercie, bo przecież jego dziewczyna na niego czeka. Jakby, kurwa mać, do tej pory nie czekała! Nagle zaczął wariować, bo wpadli i będą mieć dziecko? Wcześnie zaczął myśleć o tym! Ja pierdolę! Nawet Hudson coś ostatnio pierdolił, że wkurwia go to całe zamieszanie i zachowanie McKagana! Nawet chyba Martę to irytuje, bo nie była zbyt zadowolona, jak zaczął pierdolić, co powinniśmy a czego nie, gdy siedzimy z nią w pokoju… ja pierdolę!

- No, ale co ja mam mu powiedzieć? Żeby przestał się o nią troszczyć? Czy o co ci chodzi? Chyba lepiej, że jakoś się przejął, niż miałby udawać, że nic się nie zmieniło…

- Ale on chyba przegina! Slash coś mówił, że tam są cały czas awantury… nawet o to, że Duff za bardzo jej usługuje i wszystko podaje, jakby, kurwa, była obłożnie chora… zresztą on też już się na to wszystko wkurwia… i wiesz, że on znów tyle chleje? O to też się ciągle sprzeczają… a Marta w tej ciąży nieźle wybucha i krzyczy…

- Znów pije? Co za… nie dziwię się, że Marta się wkurza, ale ona nie powinna się denerwować, do cholery! Ja już sobie z nim porozmawiam! – zawołała zdenerwowana i po chwili zapytała – a tak właściwie to, co chcesz od Gilby’ego?

- Ach… sprawy zespołowe… musimy uzgodnić parę kwestii…



- Naprawdę ślicznie wyglądasz! – wysoki chłopak pochylił się i cmoknął dziewczynę w policzek – nie wiem, na co narzekasz! – uśmiechnął się do niej i spojrzał na jej brzuch.

- Sebastian, daj spokój… to dopiero siedemnasty tydzień, a jestem taka gruba!

- No chyba żartujesz! – zaśmiał się i dodał – uwierz, niektóre babki są dwa razy grubsze! Ale nieważne… idziemy do tego jubilera?

- Wciąż nie mogę uwierzyć, że się zdecydowałeś…

Wczoraj Sebastian zadzwonił do niej z pytaniem, czy pomogłaby mu wybrać pierścionek zaręczynowy dla Marii, bo jak sam stwierdził, on kompletnie się na tym nie zna. Śmiała się z tego, bo miała wrażenie, że ma deja vu. Czy nie wybierałam już przypadkiem pierścionka dla narzeczonej mojego przyjaciela? Tylko szkoda, że tamto małżeństwo się tak fatalnie skończyło…Axl przez to stał się okropny… nie można z nim już normalnie porozmawiać! Każdy próbował… ja, Slash… Duff kilka razy… nawet Matt i nic… nikogo nie słucha i olewa wszystko wokół… liczy się tylko on i to, co wymyśli w danej chwili… co go obchodzą inni i ich uczucia?

- Hej… co się tak zamyśliłaś?

- Och… wybacz… ostatnio myślę aż za dużo… - uśmiechnęła się przepraszająco.

- A o czym?

- O Axlu… o tym, co się z nim stało po odejściu Erin i tym rozwodzie, o Slashu… jest taki dziwny od pewnego czasu… zastanawiam się, co ze Stevenem, czy chłopaki mają z nim jakiś kontakt… -urwała na chwilę i odwróciła wzrok – i myślę o Izzym… czy ułożył sobie życie, czy jest szczęśliwy… czy kiedyś się odezwie…

- Nie powinnaś się tak przejmować. To tylko niepotrzebny stres – mruknął z troską – to… wchodzimy? – zapytał, gdy stali pod pierwszym ze sklepów jubilerskich.

Oglądali całą masę pierścionków i z każdym następnym coraz trudniej się im było zdecydować. Marta się z tego śmiała, ale Bach był wręcz zrozpaczony i coraz bardziej się bał, że nie znajdzie niczego odpowiedniego dla Marii. Już nawet prosił dziewczynę, żeby wybrała coś co jej się najbardziej podoba, ale stwierdziła, że ona ma mu tylko doradzać, a nie podejmować za niego decyzje. Po kolejnej godzinie mieli wybranych pięć ich zdaniem najładniejszych pierścionków.

- Eee… dobra… to… który? – Sebastian spojrzał na nią wręcz błagalnie.

- Mnie najbardziej podoba się ten – wskazała na czwarty z kolei – ale…

- Ok! Bierzemy!

- Ale nie wiem, czy Marii się spodoba! – dokończyła prawie warcząc.

- Spodoba… na pewno – wyszczerzył zęby do sprzedawcy, który dziwnie się na nich patrząc, zaczął pakować wybraną biżuterię – uwielbiam cię, Mała! – pochylił się i cmoknął ją w policzek.

- Super – zaśmiała się i dodała, jak już wychodzili ze sklepu – czemu wy mi wszyscy mój wzrost wypominacie?

- Ale… co z nim nie tak? – Bach zlustrował dziewczynę wzrokiem – nie wiem, o co ci chodzi…

- O to, że jestem taka niska i czuję się przy was jak jakiś… krasnoludek!

- Przestań…kobiety nie powinny być wysokie! Uwierz, że faceci wolą takie jak ty…

- Niby czemu? – zapytała zaskoczona.

- Bo są próżni i wmawiają sobie, że taką niziutką dziewczynę można chronić przed całym światem i być jej bohaterem – wybuchł śmiechem i dodał – też tak myślałem i może dalej myślę? Nie wiem… przy Marii jakoś się nie czuję jak bohater… wiem, że ona sama by sobie poradziła, gdybym nie był przy niej… cóż… nie jest taka krucha jak… jak ty – uśmiechnął się lekko – Duff ma szczęście…

- Och… - zarumieniła się – Sebastian, proszę!

Mruknął coś pod nosem i zaproponował, że ją odprowadzi, bo chce pogadać ze Slashem. W drodze opowiadał jej o Parisie i jego niesfornym zachowaniu. Widać było, jaka duma biła od niego, gdy wspominał o swoim synu. Ciekawe, czy i Duff będzie się tak cieszyć, jak już nasze dziecko się pojawi… teraz mówi, że jest przeszczęśliwy, a co będzie jak, już zostanie ojcem? Pokocha to dziecko, tak jak kocha dzieci swojego rodzeństwa? Nie przerosną go obowiązki? Marta była tak zamyślona, że nawet nie zauważyła, że Bach coś mruczy pod nosem.


I should have
known better
Than to let you go alone
It's times like these
I can't make it on my own
Wasted days, and sleepless nights
An' I can't wait to see you again

I find I spend my time
Waiting on your call
How can I tell you, babe
My back's against the wall
I need you by my side
To tell me it's alright
'cause I don't think I can take anymore

Is this love that I'm feeling
Is this the love that I've been
searching for
Is this love or am I dreaming
This must be love
'cause it's really got a hold on me
A hold on me

I can't stop the feeling
I've been this way before
But, with you I¹ve found the key
To open any door
I can feel my love for you
Growing stronger day by day
An' I can't wait to see you again
So I can hold you in my arms


- Ej! Znowu jesteś taka zamyślona! Co się dzieje?

- Nic… przepraszam – uśmiechnęła się krzywo i jej wzrok padł na samochód, który podjeżdżał pod dom, w którym mieszkała – znam to auto! – mruknęła i próbowała skojarzyć do kogo ono należy – Joe! – zawołała rozradowana, gdy zobaczyła, kto wysiada i szybko do niego podbiegła.

- Cześć – uścisnął ją serdecznie i widząc nieme pytanie w jej oczach, powiedział – mam interes do chłopaków i… - jego wzrok zatrzymał się na jej brzuchu – o k-kurwa… c-czy ty…czy…

- Tak, Joe… połowa czwartego miesiąca…

- Gratuluję! Nie sądziłem, że się zdecydujesz…

- Och… trochę nas to zaskoczyło… a-ale… Duff się chyba cieszy – pociągnęła go za rękę, żeby wszedł do domu i dodała do Sebastiana – no chodź! Przecież nie odprowadzałeś mnie, żeby od razu wracać!



- No i Steven pomyślał, że można by zrobić taką mini trasę koncertową po Stanach i zaprosić was no i oczywiście Skid Row – upił łyk whisky i spojrzał na Slasha i nieźle podchmielonego już Duffa – co wy na to?

- Zajebiście! – wybełkotał blondyn i opadł na kanapę koło Marty – tylko musimy przekonać Axla… wiesz… on jest naszym szefem – zaśmiał się i położył dłoń na kolanie dziewczyny.

Opróżnił do połowy kolejną butelkę wódki i mętnym wzrokiem popatrzył na brunetkę. Zaczął szeptać jej coś do ucha, nie zauważając, że jest coraz bardziej poirytowana. Bawił się jej włosami i z minuty na minutę stawał się coraz bardziej pijany. Kurwa! Czemu on znowu to robi?! Był już spokój… przestał tyle pić i był bardziej trzeźwy… a teraz? Od miesiąca jest coraz gorzej! Cholera, czy do niego nie dociera, że nie chcę, żeby tyle chlał? Że się o niego martwię? Marta spojrzała z nerwami na jego rękę, która bez krępacji przemieszczała się po jej udach i wstając bez słowa, skierowała się na piętro.

- Coś się stało? – zapytał zaskoczony Joe i spojrzał na zegarek – eee… to ja się będę zbierał, trochę późno się zrobiło… odwieźć cię? – popatrzył na Bacha i obaj wstali – jeszcze się z wami skontaktuję odnośnie tych koncertów…

McKagan coś niewyraźnie wybełkotał i chwiejnym krokiem skierował się po schodach na górę. Zerknął do swojej sypialni, którą praktycznie dzielił z Martą od kilku lat i nie zastawszy jej tam, poszedł do jej pokoju. Zbliżył się do szukającej czegoś w szafie dziewczyny i objął ją od tyłu w tali, całując ją lekko w szyję. Wzdrygnęła się, gdy poczuła jego przesiąknięty alkoholem oddech i odsunęła się. Odwróciła się, patrząc na niego ze złością, ale był tak zamroczony, że nawet nie zauważył. Znów się do niej przysunął i przesunął dłońmi po jej pośladkach, dość nachalnie próbując ją pocałować.

- Odwal się! – warknęła i wyszarpnęła się.

- Co… c-chce się, kurwa, k-kochać… z, k-kurwa, m-moją… k-kochać… d-dziewczyną – plątał mu się język i nie do końca potrafił sklecić logiczne zdanie.

- Wytrzeźwiej! – zawołała poirytowana i wyciągnęła z szafy ciepłą bluzę – nie zamierzam spędzać czasu z jakimś… - szukając odpowiedniego słowa, założyła na stopy trampki - najebanym dupkiem! – prawie wrzasnęła i skierowała się do wyjścia.

- Gdzie?! – złapał ją za przedramię i mocno zacisnął - Kurwa, gdzie idziesz?! – szarpnął nią i spojrzał jej w oczy.

- Pierdol się! Wychodzę i chuj ci do tego! – uderzyła go w twarz i odpychając, wyszła, prawie wybiegając z domu.

- Zajebiście! – prychnął i usiadł zdenerwowany na łóżku – bo kurwa trochę więcej wypiłem? Ja pierdolę! Bez przesad! – położył się i patrzył w sufit, zastanawiając się, co znowu zrobił źle.

Nie potrafił ukryć irytacji i co jakiś czas prychał z nerwami, przypominając sobie to, jak go potraktowała. Bo kurwa mać, chciałem ją pocałować i przytulić i kurwa… i o to się wpieniła, jakbym niewiadomo co zrobił! Już mi nie wolno jej dotknąć? Zaś się zaczyna wszystko jebać i komplikować? Niby, kurwa, czemu? Nic, do chuja, złego nie robię! Wyciągnął z kieszeni paczkę papierosów i nerwowo odpalił jednego.  W ciągu kilku chwil stan jego nerwów i złego humoru osiągnął zbyt wysoki poziom. Z chęcią wyładowałby gdzieś swoje zdenerwowanie i ta myśl go przeraziła. Uświadomił sobie, że tak postąpiłby jego przyjaciel, wokalista Guns n’Roses, a przecież zawsze robił wszystko, by nie stać się takim samym człowiekiem jak on. Zawsze chciał udowodnić sobie samemu, że jest lepszym człowiekiem niż Rose, że on nie jest takim skurwysynem. Kurwa… p-przecież, gdybym nie zapanował nad chęcią rozładowania tego jebanego stresu i złości i byłaby tu Marta… g-gdyby tu była… zachowałbym się pewnie tak samo, jak Axl w stosunku do Erin… Przeraziło go to, bo czy nie było tak, że ciągle powtarzał sobie, że zrobi wszystko, by nie krzywdzić swojej ukochanej? Czy wyładowanie się na niej, nie sprawiłoby jej bólu? Psychicznego albo fizycznego, bo w jej przypadku nie było zbyt dużej różnicy i rozdzielenia między tym, który gorszy a tym, który można znieść.

- Ej, Duff… - usłyszał pukanie i w sypialni pojawił się Slash.

- Co jest?

- Bo… jest trochę późno i w ogóle i tak się zastanawiam… gdzie jest Marta? – Duff spojrzał na zegarek i nawet nie wiedział, kiedy minęło tyle długich godzin – Zazwyczaj nie włóczy się sama po Los Angeles o dwunastej w nocy…

- Pokłóciliśmy się… - burknął – wyszła wkurzona i pewnie poszła do Joan…

- Jesteś pewien? Słuchaj… kurde… wiesz, że nie jest bezpiecznie na ulicach, a ona jeszcze jest w ciąży…

- No dzięki, kurwa, że mi przypomniałeś, bo zapomniałem! – warknął i usiadł na łóżku – mówię ci, że siedzi pewnie u Joan i żali się, jaki jestem okropny!

Wciąż był pijany i alkohol nie wyparował z niego w wystarczającym stopniu, pozwalającym na racjonalne myślenie. Niepokój Slasha wydawał mu się zbyt wyolbrzymiony, bo czy nie było oczywistym, że Marta właśnie siedzi u jego siostry i pewnie zostanie tam na noc, by zrobić mu na złość? O co, kurwa, tyle zamieszania?! Ja pierdolę… przecież w ciągu paru sekund można to, do chuja, wyjaśnić! Zapalił kolejnego papierosa i spojrzał z poirytowaniem na trochę spanikowanego Hudsona.

- No kurwa, jak uważasz, że coś jest nie tak, to zadzwoń sobie do Joan i pewnie cię wyśmieje, że robisz aferę! Chciała mi pewnie pokazać, że nie mam prawa się w ogóle odzywać, jak coś mi nie pasuje…

Slash pokręcił głową i zszedł na dół, nie rozumiejąc, jak Duff mógł się w ogóle nie przejąć tym, że Marty nie ma jeszcze w domu, mimo że jest już po północy. Podszedł do telefonu i wybrał numer do Joan, modląc się, żeby przypadkiem nie obudzić babci Gilby’ego, pani Montgomery.

- Joan? Cześć, słuchaj, mam pytanie…

- Slash, wiesz, która jest godzina?! – warknęła niezbyt przytomnie.

- Eee… no tak, ale… bo… chodzi o to czy… jest u ciebie Marta? Bo chciałem z nią pogadać…

- Marta?! U mnie? Niby czemu? – zapytała i po chwili dodała – a-ale to znaczy, że nie ma jej w domu?

- No nie! Duff jest przekonany, że skoro się pokłócili, to ona jest u ciebie! – Hudson spanikował i nie wiedział, co robić – cholera… no.. to ja muszę iść to Duffowi powiedzieć… cześć…

- Ale daj mi znać, ok?

- Jasne… -odłożył słuchawkę i szybko pobiegł na piętro – ej, kurwa, Stary! Jej tam nie ma! R-rozumiesz? Ona nie siedzi u Joan! Niewiadomo, gdzie jest!

- Co?! Co ty pierdolisz?! – prawie natychmiast wytrzeźwiał i zerwał się z łóżka – j-jak to jej tam nie ma?! To gdzie, kurwa, jest?!

Przeklinając pod nosem, zadzwonił do Bacha i zapytał, czy Marta przypadkiem się u nich nie zasiedziała. Kurwa… gdzie ty, do cholery, się podziewasz?! Czemu nie wróciłaś? Mogło ci się coś stać! I kurwa! Przecież jesteś w ciąży! Kurwa… co ja mam robić?! Wykręcił numer do Bolana i Hilla, ale tutaj też bez rezultatów.

- Może Joe?

- Wlekłaby się przez pół Los Angeles, żeby posiedzieć u Perry’ego, bo się ze mną pokłóciła? Kurwa… to moja wina! Gdybyśmy się nie pokłócili, to by nie wyszła i siedziałaby teraz w domu z nami!

- Znajdzie się… pewnie się gdzieś zasiedziała…

- A jeśli kurwa nie? – cisnął popielniczką w ścianę – nie wiem, co, kurwa, zrobię, jeśli coś się jej stanie…