kolejne 32 komentarze
Ugh...
30. rozdział a taka żenada... najkrótszy w historii... ledwie osiem
stron! fatalnej jakości... ale... nie wiem, gdzie kurwa jest moja wena! i
czas! ach... ostatnio mam trochę mało czasu... studia trochę zajmują...
nie bijcie za treści tu zamieszczone... i w ogóle... no... czytajcie...
***
- Och odwal
się! Mam cię, kurwa, dość! – krzyknęła na zaskoczonego jej wybuchem chłopaka –
co ci, do chuja, do mojego życia?!
- Martwię
się o ciebie… tylko tyle… - mruknął cicho.
- Martwisz
się?! Zajebiście! Ja martwię się o ciebie, a i tak masz mnie w dupie i dalej
jesteś ćpunem, który jeśli nie jest naćpany, to śmierdzi whisky na kilometr!
Byli sami w
domu, bo Duff pojechał do Axla, by coś z nim wyjaśnić odnośnie zespołu i Marta po
raz kolejny kłóciła się ze Slashem. Miała serdecznie dość jego zachowania,
które z dnia na dzień było coraz gorsze. Czepiał się o wszystko, co tylko się
dało; bo paraduje w koszuli McKagana po domu, bo poprosiła go, żeby zszedł grać
do piwnicy, bo się źle czuje; bo znów boli ją głowa, bo ciągle zajmuje
łazienkę, jak ma mdłości, bo nie może palić jak ona jest w tym samym
pomieszczeniu. Nie podobało mu się nawet to, że dziewczyna, będąc w ciąży,
sprząta albo zmywa naczynia, mimo że sam tego nie zrobi i jej nie wyręczy; a
fakt, że irytował się za każdym razem, jak McKagan okazywał brunetce czułość,
był dla niej skandalem.
- Nie
powinnaś się denerwować – powiedział, patrząc wymownie na jej lekko widoczny
już brzuch.
- To mnie
nie wkurwiaj! O wszystko się przypierdalasz! – szarpnęła się, gdy złapał ją za
nadgarstek – weź tę rękę!
- Marta,
posłuchaj… - wzmocnił uścisk i przysunął się bliżej niej – wiesz, że mi na
tobie zależy… jesteśmy przyjaciółmi i przejmuję się… - ujął jej twarz w dłonie
i chciał, by na niego spojrzała.
- Mógłbyś
mnie puścić? – zapytała niecierpliwie.
Zamiast
odpowiedzieć, pochylił się i wpił się dość zdecydowanie i ordynarnie w jej
usta, przyciskając ją jednocześnie do ściany. Przymknął oczy i nawet przez
ułamek sekundy nie przyszło mu do głowy, że to co właśnie robi, jest kompletnie
nie na miejscu i nie akceptowalne przez kogokolwiek, prócz niego samego. Jednak
nie chciał rezygnować z tej drobnej przyjemności. Wykorzystał element
zaskoczenia i napawał się jej wargami, dopóki nie oprzytomniała i mocno go od
siebie odepchnęła.
- Co ty
odpierdalasz?! – wydarła się i zamachnąwszy się, wymierzyła mu solidny policzek
– zrób to jeszcze raz, a pożałujesz!
Sięgnęła po
kurtkę, wiszącą w przedpokoju i wciągając ją na siebie, otworzyła z rozmachem
drzwi. Wyszła z nerwami z domu i zaczęła pod nosem przeklinać Slasha i jego
śmiałe posunięcie. Co on sobie, kurwa, wyobraża?! Niech znajdzie sobie jakąś
dziewczynę i przestanie się tak zachowywać! Kto dał mu prawo mnie pocałować? I
to nie, do chuja, pierwszy raz! Co ja jestem? Jakaś jebana maszynka do
zaspokajania jego potrzeb?! Niech się pieprzy! I albo niech wyrwie jakąś laskę
albo niech sobie idzie do burdelu, a nie przywala się do mnie! Zatrzymała
się na chwilę, by złapać oddech i uspokoić się chociaż trochę. Nie wiedziała,
czy gdyby nie to, że jest w prawie czwartym miesiącu ciąży i hormony dają o
sobie znać, byłaby na niego tak zła. Oczywiście wiedziała, że w jakiejś części
by była, ale czy byłaby to taka furia jak teraz? Och nie myśl teraz o tym,
głupia! Żeby jakoś zapomnieć o tym, zaczęła sobie nucić pod nosem.
We both lie silently still
In the dead of the night.
Although we both lie close together
We feel miles apart inside
Was it somethin' I said or somethin' I did
Did my words not come out right
Tho' I tried not to hurt you
Tho' I tried
But I guess that's why they say
Every rose has its thorn
Just like every night has its dawn
Just like every cowboy sings his sad, sad song
Every rose has its thorn
Yea it does
I listen to your favorite song
Playin' on the radio
Hear the DJ say love's a game of
Easy come and easy go
But I wonder does he know
Has he ever felt like this
And I know you'd be here right now
If I could have let you know somehow
In the dead of the night.
Although we both lie close together
We feel miles apart inside
Was it somethin' I said or somethin' I did
Did my words not come out right
Tho' I tried not to hurt you
Tho' I tried
But I guess that's why they say
Every rose has its thorn
Just like every night has its dawn
Just like every cowboy sings his sad, sad song
Every rose has its thorn
Yea it does
I listen to your favorite song
Playin' on the radio
Hear the DJ say love's a game of
Easy come and easy go
But I wonder does he know
Has he ever felt like this
And I know you'd be here right now
If I could have let you know somehow
-
P-przepraszam? – dobiegł ją jakiś cichy, dziewczęcy głos.
- Słucham? –
zapytała niezbyt miło.
Odwróciła
się i zobaczyła wychudzoną, wyglądającą na góra osiemnaście lat dziewczynę,
która miała na sobie jakiś potargany T-shirt i cieniutki sweter. Na pierwszy
rzut oka widać było, że jest żebraczką i uciekła z domu. Tak samo wyglądałam
cztery lata temu… gdyby nie I-izzy, to pewnie dalej bym żyła na ulicy… no albo
nie żyła z wycieńczenia… na wspomnienie swojego przyszywanego brata poczuła
dziwną pustkę w sercu, jednak starała się szybko wyprzeć z siebie myślenie o
nim, mimo że było to dość trudne w obecnej sytuacji. Od jego odejścia minęło
prawie pięć miesięcy, od ponad trzech się nie odzywał. Wcześniej dzwonił raz w
tygodniu, czasem trochę rzadziej, ale był z nim jakiś kontakt, a teraz
kompletna cisza. Ale nic mu się nie stało… mówiliby o tym w telewizji…
gazety zrobiłyby sensację… na pewno…po prostu o mnie zapomniał i tyle… próbowała
się pocieszyć, że jest cały i zdrowy, jednak kosztem dołowania się faktem, że o
niej zapomniał.
- B-bo… ja…
t-to znaczy bo… - zaczęła się jąkać.
- Jesteś
głodna? – prawie natychmiast złagodniał jej głos – chcesz pieniędzy, żeby coś
kupić?
- J-ja…
m-mogłaby p-pani k-kupić m-mi coś do jedzenia? Nie jestem ż-żadną
a-alkoholiczką a-ani n-narko…
- Spokojnie
– uśmiechnęła się do niej – wystarczy piekarnia? Czy chcesz coś ciepłego?
Rozgrzejesz się trochę… - dodała, zdając sobie sprawę, że środek marca nie jest
zbyt przyjazny do nocowania na ulicy.
-
D-dziękuję… - wymamrotała, gdy Marta zaczęła rozglądać się za jakąś restauracją
albo knajpą.
Zaprowadziła
ją do jakiejś przytulnej restauracji z włoską kuchnią, bo sama miała ochotę coś
zjeść i jej żołądek dopominał się czegoś europejskiego. Zamówiła dla siebie
ravioli z mięsem, a dziewczyna wybrała spaghetti bolognese. Czekając na
zamówiony obiad, Marta poprosiła kelnera o przyniesienie dwóch gorących
czekolad i postanowiła przyjrzeć się uważnie swojej towarzyszce. Nastolatka
wyglądała jak siedem nieszczęść; musiała spędzić na ulicach Los Angeles co
najmniej kilka tygodni, jeśli nie miesięcy. Była strasznie blada, z sinymi
cieniami pod oczami i splątanymi, brudnymi włosami. Mimo, że była kilka dobrych
centymetrów wyższa od Marty, ważyła z pewnością dziesięć kilo mniej niż
brunetka przed ciążą.
- N-naprawdę
pani d-dziękuję… - wymamrotała po kilku chwilach – n-nikt nie c-chce m-mi dać
nawet paru centów na suchy chleb, bo biorą mnie za ćpunkę…
- Po prostu
Marta… jestem niewiele starsza od ciebie – uśmiechnęła się ciepło – i kiedyś
byłam… w podobne sytuacji… uciekłaś z domu, prawda?
- Ja… w
sumie można tak powiedzieć… to znaczy… mieszkałam z tatą i jego żoną w San
Diego i… oni zginęli w wypadku samochodowym ponad pół roku temu. Musiałam
wrócić do matki, która… - urwała i na jej twarzy pojawiła się dziwna zaciętość
– nienawidzę jej za to, kim jest… miałam dwie opcje… no… trzy… albo uciec albo
mieszkać z podstarzałą dziwką, która za marne grosze obsługuje jakiś obleśnych
facetów albo… czekać aż zabiorą mnie do domu dziecka, bo mam niecałe
siedemnaście lat…
- Smacznego
– mruknęła Marta, gdy dostały swoje zamówienia – nie masz jakiejś rodziny?
Kogoś, do kogo mogłabyś pojechać?
- Nie… tata,
był jedynakiem, a dziadkowie umarli, zanim się pojawiłam. Jej rodziny w
ogóle nie znam i nie sądzę, żebym chciała poznawać...ale proszę się nie
przejmować… jakoś sobie poradzę.
Pochłonęła z
zawrotną szybkością to, co miała na talerzu, ciągle dziękując brunetce, że nie
przeszła obok niej obojętnie i jej pomogła. Tylko co dalej? Pożegnamy się,
pewnie już więcej jej nie spotkam, ale ciągle będę się zadręczać, co się z nią
stało… jeden obiad jej życia nie uratuje… cholera… Zapytawszy się, czy
dziewczyna chce coś jeszcze zjeść, wyciągnęła z kieszeni portfel i zostawiła na
stole niewielką kwotę z napiwkiem. Zawahała się i sięgnęła jeszcze po resztę
pieniędzy, które miała w środku.
- Weź… nie
starczy ci na długo, ale nie mam więcej przy sobie…
- O-och… nie
mogę… j-już pani za mnie teraz zapłaciła i w ogóle… t-to za dużo… - patrzyła
się na siedemdziesiąt dolarów, które leżały przed nią – nie mogę zabrać pani…
- Żadna
pani, naprawdę… - uśmiechnęła się lekko do młodszej o sześć lat dziewczyny –
mój chłopak nie miałby nic przeciwko, że ci je dałam… on nawet nie kontroluje,
ile i na co wydaję jego pieniądze…
- Nie wiem,
jak ci się odwdzięczę… - powiedziała drżącym głosem, gdy opuszczały restaurację
– j-ja… och… - patrzyła z niedowierzaniem na banknoty – d-dziękuję…
- Nie masz
za co… nic takiego nie zrobiłam… - sięgnęła do kieszeni i wyciągnęła jakąś
kartkę – czekaj chwilę… - zaczepiła przechodzącą niedaleko nich kobietę i
zapytała, czy ma długopis – masz… zadzwoń, gdybyś czegoś potrzebowała –
wcisnęła w ręce nastolatki karteczkę, na której przed chwilą naskrobała dwa
numery – ten pierwszy do mnie, a drugi do mojej przyjaciółki, siostry mojego
chłopaka…
- Och… co
się stało? – zapytała, gdy Marta nagle złapała się za brzuch i skrzywiła –
dobrze się czujesz?
- Ałć… -
wymamrotała i wzięła głęboki oddech – to tylko skurcz…
- Jaki
skurcz? – była lekko przestraszona.
- Jestem w
ciąży… czasem… ałć… - znów jęknęła – czasem t-tak mam…
- Ale
wszystko w porządku? Może mam cię gdzieś zaprowadzić, żebyś nie wracała sama?
- Kilka
minut stąd mieszka moja przyjaciółka… posiedzę u niej jakiś czas…
- Cześć… co
ty tu robisz? – zapytała podejrzliwie, otwierając drzwi i patrząc na przybysza.
-
Przyszedłem pogadać… to chyba nie jest zabronione? I jak wróci Clarke,
chciałbym z nim zamienić dwa słowa.
- Skąd
wiesz, że go nie ma?
- Bo jest u
Slasha… byłem u nich, ale nie dało się tam rozmawiać… wpuścisz mnie, czy
będziemy tak stać?
- Wchodź,
wchodź… - mruknęła.
Przepuściła
rudowłosego chłopaka w drzwiach i zaprowadziła go do salonu. Wiedziała, że nie
zechce się napić herbaty albo kawy, więc od razu zaproponowała jakiś chłodny
napój. Co on tu robi? Hudson ostatnio marudził, że Axl znika na całe dnie i
w ogóle się nie pojawia nawet na próbach, a co dopiero u kogoś w domu, by
porozmawiać… jedyny kontakt jaki z nim mieli to, albo na tych nielicznych
koncertach, które ostatnio dawali albo gdy wyskakiwał im z kolejną awanturą
albo żądaniem! No i co on może chcieć ode mnie?
- Więc… co cię
sprowadza, Axl?
- Wiesz, że
spotykam się z Stephenie dość… na poważnie? To znaczy… wiesz… nie chcę gadać o
tym z chłopakami, a Marta… eee… no wiesz… ona ma teraz swoje problemy i w ogóle
ta ciąża… Duff ją chyba chciałby odizolować od ludzi… Slash coś tam mówił,
więc… przyszedłem do ciebie i no pomyślałem, że ze mną pogadasz? – skinęła
głową i upiła łyk wody – no… bo kurwa…. Wiesz, że kręcimy November Rain…
i tam…no bierzemy ze Stephenie ślub i w ogóle… i kurwa… każdy pierdoli mi o
tym, czy naprawdę jesteśmy małżeństwem albo to planujemy albo już kurwa
wypisują w tych jebanych gazetach, że wzięliśmy potajemny ślub i do chuja mam
już dość! Ja pierdolę… nienawidzę, jak ktoś mi się wpierdala w moje życie!
Niech się zajmą swoim! – wylewał z siebie gniew i złość.
- Och.. no
wiesz… jesteście obecnie jednym z bardziej znanych zespołów… to chyba dla nich
niezły materiał na sensację… wiesz… „wokalista Najbardziej Niebezpiecznego
Zespołu Na Świecie dał się usidlić” i te inne bzdury… ostatnio gdzieś
przeczytałam, że Gilby gra z wami, bo mu to załatwiłam – zaśmiała się – chyba
nie warto się tym przejmować i się denerwować, Axl… to jest wasze życie i wy
decydujecie o tym, co się w nim dzieje, a co nie…
- Niby tak,
ale kurwa… Stephenie to męczy! Mnie też kurwa!
Wstał z
miejsca i zaczął krążyć po salonie. Poczuł się trochę lepiej po tym, jak się
wygadał Joan, ale to dopiero pierwsza część wizyty. Miał nadzieję, że poprzez
dziewczynę wpłynie jej brata, który coraz bardziej denerwował Rose’a. Już nawet
nie czepiał się tego, że Duff znów zaczął tyle pić, bo przecież i tak w gruncie
rzeczy było to lepsze niż zachowanie Slasha. Głównie chodziło mu o to, że
McKagan zaczął olewać sprawy zespołu, bo non stop mówił tylko, że coś mu się
nie podoba, że musi to przemyśleć, że musi zapytać Martę, co ona o tym myśli;
do tego jeszcze ciągłe wymówki, że musi się urwać z próby, że nie pójdzie z
chłopakami na przykład do Rainbow, że nie zostanie z nimi po jakimś koncercie,
bo przecież jego dziewczyna na niego czeka. Jakby, kurwa mać, do tej pory nie
czekała! Nagle zaczął wariować, bo wpadli i będą mieć dziecko? Wcześnie zaczął
myśleć o tym! Ja pierdolę! Nawet Hudson coś ostatnio pierdolił, że wkurwia go
to całe zamieszanie i zachowanie McKagana! Nawet chyba Martę to irytuje, bo nie
była zbyt zadowolona, jak zaczął pierdolić, co powinniśmy a czego nie, gdy
siedzimy z nią w pokoju… ja pierdolę!
- No, ale co
ja mam mu powiedzieć? Żeby przestał się o nią troszczyć? Czy o co ci chodzi?
Chyba lepiej, że jakoś się przejął, niż miałby udawać, że nic się nie zmieniło…
- Ale on
chyba przegina! Slash coś mówił, że tam są cały czas awantury… nawet o to, że
Duff za bardzo jej usługuje i wszystko podaje, jakby, kurwa, była obłożnie
chora… zresztą on też już się na to wszystko wkurwia… i wiesz, że on znów tyle
chleje? O to też się ciągle sprzeczają… a Marta w tej ciąży nieźle wybucha i
krzyczy…
- Znów pije?
Co za… nie dziwię się, że Marta się wkurza, ale ona nie powinna się denerwować,
do cholery! Ja już sobie z nim porozmawiam! – zawołała zdenerwowana i po chwili
zapytała – a tak właściwie to, co chcesz od Gilby’ego?
- Ach…
sprawy zespołowe… musimy uzgodnić parę kwestii…
- Naprawdę
ślicznie wyglądasz! – wysoki chłopak pochylił się i cmoknął dziewczynę w
policzek – nie wiem, na co narzekasz! – uśmiechnął się do niej i spojrzał na
jej brzuch.
- Sebastian,
daj spokój… to dopiero siedemnasty tydzień, a jestem taka gruba!
- No chyba
żartujesz! – zaśmiał się i dodał – uwierz, niektóre babki są dwa razy grubsze!
Ale nieważne… idziemy do tego jubilera?
- Wciąż nie
mogę uwierzyć, że się zdecydowałeś…
Wczoraj
Sebastian zadzwonił do niej z pytaniem, czy pomogłaby mu wybrać pierścionek
zaręczynowy dla Marii, bo jak sam stwierdził, on kompletnie się na tym nie zna.
Śmiała się z tego, bo miała wrażenie, że ma deja vu. Czy nie wybierałam już
przypadkiem pierścionka dla narzeczonej mojego przyjaciela? Tylko szkoda, że
tamto małżeństwo się tak fatalnie skończyło…Axl przez to stał się okropny… nie
można z nim już normalnie porozmawiać! Każdy próbował… ja, Slash… Duff kilka
razy… nawet Matt i nic… nikogo nie słucha i olewa wszystko wokół… liczy się
tylko on i to, co wymyśli w danej chwili… co go obchodzą inni i ich uczucia?
- Hej… co
się tak zamyśliłaś?
- Och…
wybacz… ostatnio myślę aż za dużo… - uśmiechnęła się przepraszająco.
- A o czym?
- O Axlu… o
tym, co się z nim stało po odejściu Erin i tym rozwodzie, o Slashu… jest taki
dziwny od pewnego czasu… zastanawiam się, co ze Stevenem, czy chłopaki mają z
nim jakiś kontakt… -urwała na chwilę i odwróciła wzrok – i myślę o Izzym… czy
ułożył sobie życie, czy jest szczęśliwy… czy kiedyś się odezwie…
- Nie
powinnaś się tak przejmować. To tylko niepotrzebny stres – mruknął z troską –
to… wchodzimy? – zapytał, gdy stali pod pierwszym ze sklepów jubilerskich.
Oglądali
całą masę pierścionków i z każdym następnym coraz trudniej się im było
zdecydować. Marta się z tego śmiała, ale Bach był wręcz zrozpaczony i coraz
bardziej się bał, że nie znajdzie niczego odpowiedniego dla Marii. Już nawet
prosił dziewczynę, żeby wybrała coś co jej się najbardziej podoba, ale
stwierdziła, że ona ma mu tylko doradzać, a nie podejmować za niego decyzje. Po
kolejnej godzinie mieli wybranych pięć ich zdaniem najładniejszych
pierścionków.
- Eee…
dobra… to… który? – Sebastian spojrzał na nią wręcz błagalnie.
- Mnie
najbardziej podoba się ten – wskazała na czwarty z kolei – ale…
- Ok!
Bierzemy!
- Ale nie
wiem, czy Marii się spodoba! – dokończyła prawie warcząc.
- Spodoba…
na pewno – wyszczerzył zęby do sprzedawcy, który dziwnie się na nich patrząc,
zaczął pakować wybraną biżuterię – uwielbiam cię, Mała! – pochylił się i
cmoknął ją w policzek.
- Super –
zaśmiała się i dodała, jak już wychodzili ze sklepu – czemu wy mi wszyscy mój
wzrost wypominacie?
- Ale… co z
nim nie tak? – Bach zlustrował dziewczynę wzrokiem – nie wiem, o co ci chodzi…
- O to, że
jestem taka niska i czuję się przy was jak jakiś… krasnoludek!
-
Przestań…kobiety nie powinny być wysokie! Uwierz, że faceci wolą takie jak ty…
- Niby
czemu? – zapytała zaskoczona.
- Bo są
próżni i wmawiają sobie, że taką niziutką dziewczynę można chronić przed całym
światem i być jej bohaterem – wybuchł śmiechem i dodał – też tak myślałem i
może dalej myślę? Nie wiem… przy Marii jakoś się nie czuję jak bohater… wiem,
że ona sama by sobie poradziła, gdybym nie był przy niej… cóż… nie jest taka
krucha jak… jak ty – uśmiechnął się lekko – Duff ma szczęście…
- Och… -
zarumieniła się – Sebastian, proszę!
Mruknął coś
pod nosem i zaproponował, że ją odprowadzi, bo chce pogadać ze Slashem. W
drodze opowiadał jej o Parisie i jego niesfornym zachowaniu. Widać było, jaka
duma biła od niego, gdy wspominał o swoim synu. Ciekawe, czy i Duff będzie
się tak cieszyć, jak już nasze dziecko się pojawi… teraz mówi, że jest
przeszczęśliwy, a co będzie jak, już zostanie ojcem? Pokocha to dziecko, tak
jak kocha dzieci swojego rodzeństwa? Nie przerosną go obowiązki? Marta była
tak zamyślona, że nawet nie zauważyła, że Bach coś mruczy pod nosem.
I should have
known better
Than to let you go alone
It's times like these
I can't make it on my own
Wasted days, and sleepless nights
An' I can't wait to see you again
I find I spend my time
Waiting on your call
How can I tell you, babe
My back's against the wall
I need you by my side
To tell me it's alright
'cause I don't think I can take anymore
Is this love that I'm feeling
Is this the love that I've been
searching for
Is this love or am I dreaming
This must be love
'cause it's really got a hold on me
A hold on me
I can't stop the feeling
I've been this way before
But, with you I¹ve found the key
To open any door
I can feel my love for you
Growing stronger day by day
An' I can't wait to see you again
So I can hold you in my arms
known better
Than to let you go alone
It's times like these
I can't make it on my own
Wasted days, and sleepless nights
An' I can't wait to see you again
I find I spend my time
Waiting on your call
How can I tell you, babe
My back's against the wall
I need you by my side
To tell me it's alright
'cause I don't think I can take anymore
Is this love that I'm feeling
Is this the love that I've been
searching for
Is this love or am I dreaming
This must be love
'cause it's really got a hold on me
A hold on me
I can't stop the feeling
I've been this way before
But, with you I¹ve found the key
To open any door
I can feel my love for you
Growing stronger day by day
An' I can't wait to see you again
So I can hold you in my arms
- Ej! Znowu
jesteś taka zamyślona! Co się dzieje?
- Nic…
przepraszam – uśmiechnęła się krzywo i jej wzrok padł na samochód, który
podjeżdżał pod dom, w którym mieszkała – znam to auto! – mruknęła i próbowała
skojarzyć do kogo ono należy – Joe! – zawołała rozradowana, gdy zobaczyła, kto
wysiada i szybko do niego podbiegła.
- Cześć –
uścisnął ją serdecznie i widząc nieme pytanie w jej oczach, powiedział – mam
interes do chłopaków i… - jego wzrok zatrzymał się na jej brzuchu – o k-kurwa…
c-czy ty…czy…
- Tak, Joe…
połowa czwartego miesiąca…
- Gratuluję!
Nie sądziłem, że się zdecydujesz…
- Och…
trochę nas to zaskoczyło… a-ale… Duff się chyba cieszy – pociągnęła go za rękę,
żeby wszedł do domu i dodała do Sebastiana – no chodź! Przecież nie
odprowadzałeś mnie, żeby od razu wracać!
- No i
Steven pomyślał, że można by zrobić taką mini trasę koncertową po Stanach i
zaprosić was no i oczywiście Skid Row – upił łyk whisky i spojrzał na Slasha i
nieźle podchmielonego już Duffa – co wy na to?
-
Zajebiście! – wybełkotał blondyn i opadł na kanapę koło Marty – tylko musimy
przekonać Axla… wiesz… on jest naszym szefem – zaśmiał się i położył dłoń na
kolanie dziewczyny.
Opróżnił do
połowy kolejną butelkę wódki i mętnym wzrokiem popatrzył na brunetkę. Zaczął
szeptać jej coś do ucha, nie zauważając, że jest coraz bardziej poirytowana.
Bawił się jej włosami i z minuty na minutę stawał się coraz bardziej pijany. Kurwa!
Czemu on znowu to robi?! Był już spokój… przestał tyle pić i był bardziej
trzeźwy… a teraz? Od miesiąca jest coraz gorzej! Cholera, czy do niego nie
dociera, że nie chcę, żeby tyle chlał? Że się o niego martwię? Marta
spojrzała z nerwami na jego rękę, która bez krępacji przemieszczała się po jej
udach i wstając bez słowa, skierowała się na piętro.
- Coś się
stało? – zapytał zaskoczony Joe i spojrzał na zegarek – eee… to ja się będę
zbierał, trochę późno się zrobiło… odwieźć cię? – popatrzył na Bacha i obaj
wstali – jeszcze się z wami skontaktuję odnośnie tych koncertów…
McKagan coś
niewyraźnie wybełkotał i chwiejnym krokiem skierował się po schodach na górę.
Zerknął do swojej sypialni, którą praktycznie dzielił z Martą od kilku lat i
nie zastawszy jej tam, poszedł do jej pokoju. Zbliżył się do szukającej czegoś
w szafie dziewczyny i objął ją od tyłu w tali, całując ją lekko w szyję.
Wzdrygnęła się, gdy poczuła jego przesiąknięty alkoholem oddech i odsunęła się.
Odwróciła się, patrząc na niego ze złością, ale był tak zamroczony, że nawet
nie zauważył. Znów się do niej przysunął i przesunął dłońmi po jej pośladkach,
dość nachalnie próbując ją pocałować.
- Odwal się!
– warknęła i wyszarpnęła się.
- Co… c-chce
się, kurwa, k-kochać… z, k-kurwa, m-moją… k-kochać… d-dziewczyną – plątał mu
się język i nie do końca potrafił sklecić logiczne zdanie.
-
Wytrzeźwiej! – zawołała poirytowana i wyciągnęła z szafy ciepłą bluzę – nie
zamierzam spędzać czasu z jakimś… - szukając odpowiedniego słowa, założyła na
stopy trampki - najebanym dupkiem! – prawie wrzasnęła i skierowała się do
wyjścia.
- Gdzie?! –
złapał ją za przedramię i mocno zacisnął - Kurwa, gdzie idziesz?! – szarpnął
nią i spojrzał jej w oczy.
- Pierdol
się! Wychodzę i chuj ci do tego! – uderzyła go w twarz i odpychając, wyszła,
prawie wybiegając z domu.
-
Zajebiście! – prychnął i usiadł zdenerwowany na łóżku – bo kurwa trochę więcej
wypiłem? Ja pierdolę! Bez przesad! – położył się i patrzył w sufit,
zastanawiając się, co znowu zrobił źle.
Nie potrafił
ukryć irytacji i co jakiś czas prychał z nerwami, przypominając sobie to, jak
go potraktowała. Bo kurwa mać, chciałem ją pocałować i przytulić i kurwa… i
o to się wpieniła, jakbym niewiadomo co zrobił! Już mi nie wolno jej dotknąć?
Zaś się zaczyna wszystko jebać i komplikować? Niby, kurwa, czemu? Nic, do
chuja, złego nie robię! Wyciągnął z kieszeni paczkę papierosów i nerwowo
odpalił jednego. W ciągu kilku chwil
stan jego nerwów i złego humoru osiągnął zbyt wysoki poziom. Z chęcią
wyładowałby gdzieś swoje zdenerwowanie i ta myśl go przeraziła. Uświadomił
sobie, że tak postąpiłby jego przyjaciel, wokalista Guns n’Roses, a przecież
zawsze robił wszystko, by nie stać się takim samym człowiekiem jak on. Zawsze
chciał udowodnić sobie samemu, że jest lepszym człowiekiem niż Rose, że on nie
jest takim skurwysynem. Kurwa… p-przecież, gdybym nie zapanował nad chęcią
rozładowania tego jebanego stresu i złości i byłaby tu Marta… g-gdyby tu była…
zachowałbym się pewnie tak samo, jak Axl w stosunku do Erin… Przeraziło go
to, bo czy nie było tak, że ciągle powtarzał sobie, że zrobi wszystko, by nie
krzywdzić swojej ukochanej? Czy wyładowanie się na niej, nie sprawiłoby jej
bólu? Psychicznego albo fizycznego, bo w jej przypadku nie było zbyt dużej
różnicy i rozdzielenia między tym, który gorszy a tym, który można znieść.
- Ej, Duff…
- usłyszał pukanie i w sypialni pojawił się Slash.
- Co jest?
- Bo… jest
trochę późno i w ogóle i tak się zastanawiam… gdzie jest Marta? – Duff spojrzał
na zegarek i nawet nie wiedział, kiedy minęło tyle długich godzin – Zazwyczaj
nie włóczy się sama po Los Angeles o dwunastej w nocy…
-
Pokłóciliśmy się… - burknął – wyszła wkurzona i pewnie poszła do Joan…
- Jesteś
pewien? Słuchaj… kurde… wiesz, że nie jest bezpiecznie na ulicach, a ona
jeszcze jest w ciąży…
- No dzięki,
kurwa, że mi przypomniałeś, bo zapomniałem! – warknął i usiadł na łóżku – mówię
ci, że siedzi pewnie u Joan i żali się, jaki jestem okropny!
Wciąż był
pijany i alkohol nie wyparował z niego w wystarczającym stopniu, pozwalającym
na racjonalne myślenie. Niepokój Slasha wydawał mu się zbyt wyolbrzymiony, bo
czy nie było oczywistym, że Marta właśnie siedzi u jego siostry i pewnie
zostanie tam na noc, by zrobić mu na złość? O co, kurwa, tyle zamieszania?!
Ja pierdolę… przecież w ciągu paru sekund można to, do chuja, wyjaśnić! Zapalił
kolejnego papierosa i spojrzał z poirytowaniem na trochę spanikowanego Hudsona.
- No kurwa,
jak uważasz, że coś jest nie tak, to zadzwoń sobie do Joan i pewnie cię
wyśmieje, że robisz aferę! Chciała mi pewnie pokazać, że nie mam prawa się w
ogóle odzywać, jak coś mi nie pasuje…
Slash
pokręcił głową i zszedł na dół, nie rozumiejąc, jak Duff mógł się w ogóle nie
przejąć tym, że Marty nie ma jeszcze w domu, mimo że jest już po północy.
Podszedł do telefonu i wybrał numer do Joan, modląc się, żeby przypadkiem nie
obudzić babci Gilby’ego, pani Montgomery.
- Joan?
Cześć, słuchaj, mam pytanie…
- Slash,
wiesz, która jest godzina?! – warknęła niezbyt przytomnie.
- Eee… no
tak, ale… bo… chodzi o to czy… jest u ciebie Marta? Bo chciałem z nią pogadać…
- Marta?! U
mnie? Niby czemu? – zapytała i po chwili dodała – a-ale to znaczy, że nie ma
jej w domu?
- No nie!
Duff jest przekonany, że skoro się pokłócili, to ona jest u ciebie! – Hudson
spanikował i nie wiedział, co robić – cholera… no.. to ja muszę iść to Duffowi
powiedzieć… cześć…
- Ale daj mi
znać, ok?
- Jasne…
-odłożył słuchawkę i szybko pobiegł na piętro – ej, kurwa, Stary! Jej tam nie
ma! R-rozumiesz? Ona nie siedzi u Joan! Niewiadomo, gdzie jest!
- Co?! Co ty
pierdolisz?! – prawie natychmiast wytrzeźwiał i zerwał się z łóżka – j-jak to
jej tam nie ma?! To gdzie, kurwa, jest?!
Przeklinając
pod nosem, zadzwonił do Bacha i zapytał, czy Marta przypadkiem się u nich nie
zasiedziała. Kurwa… gdzie ty, do cholery, się podziewasz?! Czemu nie
wróciłaś? Mogło ci się coś stać! I kurwa! Przecież jesteś w ciąży! Kurwa… co ja
mam robić?! Wykręcił numer do Bolana i Hilla, ale tutaj też bez rezultatów.
- Może Joe?
- Wlekłaby
się przez pół Los Angeles, żeby posiedzieć u Perry’ego, bo się ze mną
pokłóciła? Kurwa… to moja wina! Gdybyśmy się nie pokłócili, to by nie wyszła i
siedziałaby teraz w domu z nami!
- Znajdzie
się… pewnie się gdzieś zasiedziała…
- A jeśli
kurwa nie? – cisnął popielniczką w ścianę – nie wiem, co, kurwa, zrobię, jeśli
coś się jej stanie…
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz