Tak więc kochani... jest to najdziwniejszy rozdział, jaki do tej pory stworzyłam...
dziwne sceny, dziwne myśli... sami zobaczycie
wiecie co mi się marzy? żeby te WSZYSTKIE osoby, które zagłosowały w ankiecie, zostawiły chociaż krótki komentarz... żebym wiedziała, że faktycznie to czytają...
Tym samym zachęcam do wzięcia udziału w ankiecie, do polubienia fejsbukowej strony i do KOMENTOWANIA i WYRAŻANIA OPINII (tak... łudzę, się, że jeśli napiszę to drukowanymi literami i większą czcionką, to ktoś się do tego zastosuje :D)
za wszelkie błędy przepraszam, ale jestem ślepa i nawet czytając to 10 razy nic bym nie wyłapała...
***
Kurczowo
obejmowała mężczyznę i wtulała twarz w jego kurtkę, chroniąc się przed wiatrem.
Ufała mu oczywiście, ale nie na tyle, żeby dobrowolnie wsiąść z nim na motor.
Nie po tym, jak dała się wieźć do szpitala samochodem, mimo że wcale nie miał
prawa jazdy. Ale teraz… okoliczności zmusiły ją do tego. To był najszybszy
sposób, żeby dostać się do szpitala. Nie docierało do niej to, co usłyszała
przez telefon. Joan w szpitalu. Krew. Jakieś dziwne obrażenia, zero kontaktu z
otoczeniem. Przerażenie w głosie Matta. Co się takiego stało? Dlaczego był taki
roztrzęsiony? Czy Duff już wiedział? Był
z nim na miejscu?
- T-trzymaj
kierownicę! – pisnęła, gdy Izzy złapał jej dłonie splecione na jego torsie.
- Spokojnie…
zaraz będziemy na miejscu, hm?
Jak tylko
znaleźli się na miejscu, Marta pobiegła do budynku. Nie zwracała uwagi na to,
czy jej towarzysz dotrzymuje jej kroku. Szybko nacisnęła przycisk windy. Drzwi
się rozsunęły i wpadła do środka. Izzy zdążył w ostatniej chwili. Dotarło do
niej, jak bardzo jest zdenerwowana. Cała się trzęsła. Bała się tego, co
zastanie na czwartym piętrze. Co mogło tak bardzo wstrząsnąć dwoma dorosłymi
mężczyznami? Usłyszała cichy szept. Poczuła silne męskie ramiona, które
przyciągnęły ją do siebie i czule objęły. Kolejny szept. Nie mogła się skupić.
Co przed chwilą usłyszała? Pytał o coś? Powinna coś odpowiedzieć? Zakręciło się
jej w głowie. Całe szczęście przytulał ją i nie pozwolił jej osunąć się na
podłogę.
- Hej, hej…
Marta – jego głos z trudem przedarł się do jej świadomości – dobrze się
czujesz? Co się dzieje?
- T-trochę mi
słabo – oparła czoło o jego tors – boję się… boję się tego, co się mogło
wydarzyć…
- Wiem… wiem,
ale nie martw się na zapas, hm? – pogładził ją pocieszająco po głowie, drugą
ręką ciągle mocno i asekuracyjnie ją obejmując – zaraz się wszystkiego dowiemy.
Jak tylko
wysiedli z windy, zauważyli stojącego na korytarzu wysokiego mężczyznę. Trzymał
w dłoni kubek z parującym płynem. Opierał się o ścianę, mając spuszczoną głowę,
zupełnie jakby przysypiał. Garnitur. To był Matt. Dopiero teraz zauważyli, że
prócz papierowego kubka, dzierżył w drżących dłoniach fiolkę z lekami. Znowu te
tabletki. Za dużo, za silne, za często. Każdy, kto zadałby sobie trud
przeczytania etykietki, w prostym rachunku doszedłby do wniosku, że właściciel
restauracji łyka te medykamenty w co najmniej dwa razy krótszym czasie, niżby
to wynikało z zaleceń jego lekarza. Co robił, gdy tabletki się skończyły przed
czasem? Oczywiście nie przyznałby się do tego nikomu, bo to przestępstwo, ale
jednym z jego stałych restauracyjnych klientów był starszy człowiek, który
prowadzi prywatną praktykę. Przysługa za przysługę. McKagan zapewni kilka
kolacji czy obiadów na koszt firmy, mężczyzna wypisze mu receptę na leki.
- Matt? –
podeszła szybko do niego i zauważyła, że nie tylko ręce mu się trzęsą – M-matt,
co się stało? Gdzie Duff?
- Z J-joan –
zamknął oczy – J-joan… o-ona… m-moja Joan… - mamrotał i chciał otworzyć wieczko
fiolki – n-nawet n-nas n-nie rozpoznała… - wyszeptał i próbował zażyć kolejną
zbyt dużą porcję leków.
- Nie… -
złapała szybko jego dłoń – n-nie bierz tego świństwa…
- K-kurwa –
wyjęczał, upuszczając kubek z kawą – k-kurwa, d-daj mi t-te tabletki…
- Powiedz, c-co
się stało… spokojnie powi… M-matt? – zaskoczona i przestraszona patrzyła, jak
mężczyzna osunął się po ścianie i usiadł na podłodze wyłożonej jasnymi
płytkami.
Spojrzała
bezradnie na Stradlina, który póki co postanowił nie ujawniać swojej obecności.
Przykucnęła przy swoim szwagrze. Poczuła nieprzyjemne uczucie w żołądku. Stało
się coś poważnego. Bardzo poważnego. Nie wierzyła, że tego człowieka tak
poruszyła jakaś błahostka. Ukrył twarz w dłoniach. Nie wiedział, jak długo
jeszcze wytrzyma. Ktoś zrobił krzywdę jego siostrze. Ktoś ośmielił się tknąć
jego kochaną siostrzyczkę, bez jej zgody. Poczuł delikatną dłoń tej
drobniutkiej brunetki. Odgarnęła mu włosy z twarzy i pokrzepiająco pogładziła
po ramieniu. Po co to wszystko? Niech po prostu odda mu te pieprzone tabletki.
Potrzebował ich! Nie ważne, że nie minęły nawet dwie godziny, odkąd brał je ostatnim
razem. Tylko one mogą mu pomóc!
- K-ktoś ją
skrzywdził – wyszeptał – k-ktoś… j-jakiś… p-przetrzymywał j-ją…
- C-co?! – jej
palce mimowolnie zacisnęły się na jego przedramieniu – jak p-przetrzymywał?
Kto?
- K-krzywdził… krzywdził
m-moją Joan – nieporadnie otarł łzy – b-boi s-się nas… n-nie w-wie, kim
j-jesteśmy… j-jakiś c-chuj z-zrobił jej krzywdę! J-jakiś d-dupek dotykał j-ją
s-swoimi ł-łapskami!
- O-och…
Zrozumiała. Nie
potrzebowała już ani słowa więcej. Dokładnie wiedziała, co Matt chciał powiedzieć.
Nie musiał wyjaśniać. Nie chciała słuchać wyjaśnień. Wszystko przecież zostało
powiedziane. Joan doświadczyła podobnej krzywdy. Padła ofiarą jakiegoś
zwyrodnialca. Była uwięziona i wykorzystywana w najgorszy możliwy dla kobiety
sposób. Została poniżona… skrzywdzona… fizycznie i psychicznie. Co musiało
dziać się teraz w jej głowie? Co musiała przeżywać, gdy tylko zamknęła oczy?
Czym była dawna krzywda Marty w porównaniu z jej cierpieniem? Jak poniesie się
po takich przeżyciach? Jak zdoła uporać się z upokorzeniem i poczuciem winy?
Czy będzie kiedykolwiek w stanie zaufać jakiemuś mężczyźnie?
- O B-boże…– ze
łzami w oczach, objęła swojego szwagra, który siedział z twarzą ukrytą w
dłoniach - Matt, tak m-mi przykro…
Szlochała
cichutko. Jego ramiona dawały minimalne ukojenie. Dawały bezpieczeństwo,
obietnicę, że wszystko będzie dobrze. Jego ramiona, które próbowały wymazać z
jej umysłu ten straszny widok. Jednak nie dawały rady. Nie mogły podołać. Nie,
w sytuacji, gdy ich właściciel sam był rozbity i zszokowany. Kim musiał być
człowiek, który tak strasznie zranił drugą osobę? Jak nazwać mężczyznę, który
dopuścił się takich brutalnych i przerażających czynów? Co musiało nim
kierować, żeby doprowadzić wesołą i pewną siebie kobietę do takiego stanu. Początek
psychozy… pierwsze objawy psychozy i całkiem możliwe, że zespołu stresu
pourazowego. Cały stan, w jakim znalazła się Joan, mógł się pogłębić. Lekarz
powiedział, że to kwestia czasu. Będą potrzebować psychiatry. Zaburzenia
posttraumatyczne. W najlepszym wypadku będzie to tylko czasowy stan lękowy.
Jednak… niewykluczone, że to, co ją spotkało, zmieni ją w zupełnie innego
człowieka. Czas pokaże. Potrzeba czasu. Ile jeszcze razy to usłyszą? Ile
jeszcze razy będą mamieni głupim, ulubionym tekstem lekarzy? Jak długo będą
karmieni określeniami w tym stylu? Musimy czekać… czas pokaże, jak bardzo to
wydarzenie wyryje się w jej pamięci… czas pokaże, czy będzie na tyle silna,
żeby z tym wygrać… musimy czekać… Te słowa wracały, powtarzane jak mantra.
Boleśnie wypełniały jego świadomość. Zastanawiał się, co musiał czuć jego
przyjaciel. To przecież jego siostra. Ukochana siostra. Jeśli na nim wywarło to
takie wrażenie, to co dopiero na Duffie? Czas, kurwa, pokaże… jebcie się
wszyscy! Udławcie się tym swoim pierdoleniem! Zamknął oczy. Kiedy ostatni
raz ją tak tulił? Kiedy ostatni raz tak bardzo się rozkleiła? Była taka krucha.
Taka delikatna. Wyglądała jakby miała się zaraz rozsypać. Więc… kiedy ostatni
raz była w takim stanie? Przecież doskonale to pamięta… pamięta to cholerne, nieszczęsne
wesele! Pamięta, co zrobił ten dupek. Jak ona zareagowała. Czy mógł się jej
dziwić? Oczywiście, że nie. To, co się wtedy wydarzyło… nigdy nie powinno mieć
miejsca. Tak samo jak ta sytuacja. Nie powinien jej teraz przytulać i próbować
pocieszać. Nie powinna płakać, nie powinni tu teraz być i martwić się, co dalej
będzie z Joan. Ona nigdy nie powinna wpaść w sidła jakiegoś zwyrodniałego
psychopaty.
- Serduszko… -
wymruczał jej do ucha i poczuł, jak jeszcze bardziej i rozpaczliwiej do niego
przyległa – ciii… niczego nie zmienimy… - nowa fala łez zaczęła wsiąkać w jego
koszulę – nie pomożesz jej tym… ciii… musisz być silna… ona będzie cię
potrzebować…
Odsunął ją od
siebie i otarł jej policzki. Te oczy. Śliczne, duże oczy, w które tak bardzo
uwielbiał się wpatrywać, które teraz były szkliste i zaczerwienione. Ból.
Nieznośny ból, którego nie potrafił opisać słowami. Ból, który wręcz rozrywał
mu serce. Skup się, Stradlin! Dobrze wiesz, że jesteś silny. Dobrze, kurwa,
wiesz, że potrafisz sobie radzić! Kim ona jest, żeby doprowadzać cię do takiego
stanu?! Do chuja, to nie jest Emily, idioto! Nie jest i nigdy nią nie będzie!
Nie masz… nie masz żadnego jebanego prawa! Kiedy to, kurwa, do ciebie dotrze!
Nie pamiętasz, co mówiłeś? Nie pamiętasz, jak zarzekałeś się, że dla nikogo
nigdy nie będziesz taki jak dla Emily? Więc pierdolony dupku skąd nagle
zachciało ci się wracać?! Po chuja wpierdalasz się w moje życie, Isbell?! Nie
chcę tego! Rozumiesz?! Nie chcę być jebanym, słabym palantem! Nie chcę mieć
uczuć! Nie chcę patrzeć w jej oczy i czuć tego bólu! Nie chcę jej przytulać i
czuć jak coś mnie rozpierdala od środka! Nie chcę ocierać jej łez i walczyć,
żeby kurwa samemu się nie rozryczeć! Wracaj do pierdolonego Lafayette! Wracaj
do Emily i daj mi, kurwa, święty spokój! Wracaj do cholernej Indiany i zabieraj
to całe gówno, które teraz czuję! Izzy Stradlin nie miał uczuć i tak ma kurwa
zostać!
- Błagam… nie
płacz… - wymamrotał, ciągle walcząc z samym sobą – nie cofniesz tym czasu…
Pokiwała tylko
głową. Nie miała władzy nad tym, co czuła i nad tym, co się z nią działo. Mogła
otrzeć łzy, ale za kilka sekund pojawiały się nowe. Usłyszała za sobą dźwięk
zamykanych drzwi i ciche kroki. Odwróciła się i zamrugała, chcąc odzyskać
ostrość widzenia. Duff. Nie pamiętała, czy kiedykolwiek widziała go w gorszym
stanie. Nawet najbardziej przykre wspomnienia, które mogła teraz przywołać, nie
równały się z tym, co zobaczyła teraz.
- Duffy… -
podbiegła i mocno go objęła – k-kochanie…
- P-przysięgam…
z-znajdę go i z-zajebię gołymi rękami… kimkolwiek jest… z-znajdę i zajebię…
Izzy, widząc
tulącą się i nawzajem pocieszającą parę, odszedł kilka kroków dalej. Czuł się
jak intruz. Powinien oswoić się z tym uczuciem. Ostatnio ciągle miał wrażenie,
że nie znajduje się w odpowiednim miejscu… o czasie już nie wspominając.
Pozwolił im na chwilę prywatności. Zresztą… czy zniósłby ich rozmowę?
Wytrzymałby, słuchając dalej ich słów? Nagle wszystko wokół zaczęło go
interesować. Brudny, popękany sufit. Krzesełka, które powinny być chyba
wycofane z użycia kilkanaście lat temu. Drzwi… identyczne drzwi różniące się
tylko numerkiem. Pielęgniarki spieszące do pacjentów. Znajoma twarz. Zamrugał.
Przecież był trzeźwy. Nie ćpał od bardzo dawna. Jakim cudem ma omamy wzrokowe?
Odwrócił się w kierunku pary. Ona też go widzi! Izzy nie mógł nie zauważyć, jak
nagle przysunęła się do Duffa. Nawet z tej odległości dostrzegł strach.
- Co ty tu,
kurwa robisz?! – wysyczał.
- Słyszałem, że
Joan jest w szpitalu…
- I co ci do
tego?
- Weź się
odwal! Joan jest moją przyjaciółką! Mam prawo wiedzieć, co się z nią dzieje! I
chcę pogadać z Martą. Po chuj oni się wyprowadzają?
- Nie będziesz
z nią rozmawiał – warknął ostrzegawczo – nawet się do niej nie zbliżysz.
- Co ty
pierdolisz?! Naćpałeś się zaś czegoś? – odgarnął loki z twarzy – nie będziesz
nią rządzić.
- No jasne…
rządzenie nią mam pozostawić tobie, tak?!
Wyminął
gitarzystę rytmicznego i skierował się w kierunku małżeństwa. Nie wiedział, o
co temu Stradlinowi chodzi. Ubzdurał sobie, że ma ją na wyłączność? A może, że
ma prawo za nią decydować? Zawołał ją. Drgnęła i wtuliła się w Duffa. Co do
cholery?! Zrobiła się strachliwa? Coś się stało z Joan? O chuj jej chodzi? I do
tego, kurwa, jeszcze Stradlin i jego pierdolone fochy! Wszystko z powodu tych
dwóch głupich słów? Tak?! O to wam chodzi? O głupie „kocham cię”?! Co w tym
złego? Może i źle zrobiłem, że powiedziałem to dopiero teraz, ale to powód do
robienia takiej afery?! Przez jedno kurewskie „kocham cię” będą się teraz
zachowywać jak idioci?
- N-nie chcę z
t-tobą r-rozmawiać! – wyjąkała – zostaw nas teraz…
- No o co ci
chodzi? Chcę tylko pogadać i zapytać, co się sta…
- Duff… chyba
powinieneś pójść do Joan – znikąd pojawił się Izzy i rzucił mu sugestywne
spojrzenie – Marta zaraz do was przyjdzie…
Spojrzał
pytająco na swoją żonę i dwójkę przyjaciół i skierował się do sali, w której
leżała jego siostra. Jak tylko McKagan zniknął za drzwiami, Marta zaczęła się
cofać. Zachowywała się tak, jakby bała się, że gitarzysta Guns n’Roses rzuci
się na nią lada moment. Straciła z oczu swojego przyszywanego brata. Jedyne, co
teraz widziała, to on. Człowiek, który prawie zniszczył jej wesele. Ten sam,
który potraktował ją jak szmatę. Mężczyzna, którego traktowała jak przyjaciela,
a który chciał ją zranić i upokorzyć, tylko dlatego, że to nie z nim dzieliła
łóżko. Zderzyła się z czymś. Pisnęła przestraszona i odwróciła się. Nie ma się
czego bać. To tylko Izzy, który znikąd pojawił się tuż za nią. To tylko
Stradlin, który wpatrywał się w Slasha z rosnącą nienawiścią.
- O co wam,
kurwa, chodzi?! Od kiedy nie mogę z tobą rozmawiać? Od kiedy to Stradlin za
ciebie decyduje?!
- Daj jej
spokój! – warknął gitarzysta – więcej razy jej nie skrzywdzisz!
- O czym ty
pierdolisz?! Nikogo, kurwa, nie skrzywdziłem! Od kiedy powiedzenie, że się
kogoś kocha to skrzywdzenie?!
-
P-powiedzenie? – odezwała się cicho – p-powiedzenie?! T-to, co z-zrobiłeś… t-to
nie było zwykłe p-powiedzenie…
- Niby co
zrobiłem? – zapytał niezbyt pewnie.
Usłyszał
prychnięcie. Agresywne, ostrzegawcze prychnięcie. Co oni sobie wymyślili? W co
próbują go wrobić? Co to za zmowa? Co to za cholerny spisek przeciwko niemu? To
jakiś odwet za jego zachowanie w stosunku do Duffa? To kara za to, że im
przeszkadzał w jebaniu albo budził im dziecko, bo nie zachowywał się cicho? A
może Marta się mści za to, że ośmielił się ją kochać? Ale jak mogłaby być taką…
suką? Ona? To przecież niemożliwe! Ale jeśli niemożliwe… to o co w tym
wszystkim chodzi?
- Co zrobiłeś?!
Jeszcze się, kurwa, pytasz, co zrobiłeś?! – sekundy dzieliły Izzyego od utraty
panowania nad sobą – Masz, kurwa, czelność stać sobie tutaj i zachowywać się,
jakbyś nic nie zrobił?! – Dzięki ci, kurwa, Boże, że jest tu Marta, bo bym
go chyba, kurwa, zabił! – jakim jebanym prawem tu stoisz po tym, jak
chciałeś… jak chciałeś ją zerżnąć na jej weselu!
- Ciebie chyba
pojebało, Izzy! – Slash wytrzeszczył oczy – jebnąłeś w coś głową?! – spojrzał
na Martę, szukając poparcia.
Jednak ona
tylko wtuliła się w mężczyznę, wybuchając płaczem. Slash przełknął ślinę. Krew
odpłynęła mu z twarzy. Przecież nie mogłaby tak udawać. Nie mogłaby go tak
okłamać i wrobić w coś, czego nie zrobił. Jezu, co ja kurwa zrobiłem? Co ten
Izzy wygaduje?! Jak… ja chciałem ją… zerżnąć? Na weselu? Ale… jak? Jak do
cholery, skoro tylko zapytałem, czy nie porozmawia ze mną chwilę! Przecież
poszliśmy tylko na spacer i powiedziałem jej, co czuję! Nic więcej! O czym oni
mówią? I nagle przed oczami zaczęły przelatywać mu dziwne, nieskładne
obrazy. Przebłyski niepokojących go scen. Daniels. Dużo Danielsa. Biały
proszek. Pomieszczenie pełne zadowolonych, ładnie ubranych ludzi. Dźwięczące w
uszach słowo. Jedno pieprzone słowo, które zniszczyło mu marzenia. Tak. TAK.
Gniew. Wszechogarniający gniew. Więcej Danielsa. Nikt przecież nie zwraca
uwagi, na postać stojącą w ciemnym kącie kościoła. Zakręciło mu się w głowie.
Co było dalej? Szampan. Wesołe śpiewy. Duff z tym swoim pieprzonym uśmieszkiem
i triumfem wymalowanym na tej parszywej gębie. Marta… JEGO śliczna Marta. Marta
i ręce tego dupka, które przyciągają ją do niego, które w bezczelny sposób ją obmacują.
Alkohol podszedł mu do gardła. Zaraz się porzyga, patrząc, jak on ją całuje.
Błysk. Szarpiąca się Marta, która każe mu, żeby ją puścił. Uporczywe myśli.
Dlaczego nie on? Zapomniał czegoś powiedzieć? Pojawił się w złym momencie?
Ulga. W końcu ją dotknął. W końcu poczuł to cudo pod swoimi dłońmi. Nie raz
wyobrażał sobie, jakie są w dotyku. Słowa. Tyle słów. Jeszcze większa złość. Jeszcze
większa furia. Podniecenie. Jej miękkie, słodkie usta. Pragnął ich. Pragnął jej
całej. W tej chwili… zawsze. Ból… co go zabolało? I jeszcze raz. Nicość… ale
coś było dalej! Co było dalej?! Daniels. A może wódka? Złapał pierwszą lepszą
butelkę. Trzask szkła. Przeszywający ból w plecach. Jakiś krzyk. Czy to Izzy?
Co mu odpowiedział? Czemu on się tak wydzierał? Co Slash takiego złego zrobił? Powiedział
mu prawdę? Osunął się na ziemię. Ile czasu tak siedział? Godzinę? Dwie? A może
kwadrans?
- T-to nie może
być prawda… - poczuł kropelki potu na plecach – to jakiś… jakiś pieprzony żart!
Nie mogłem… to nie… to nie byłem ja!
Brunetka
wyswobodziła się z troskliwych ramion byłego gitarzysty rytmicznego
Najniebezpieczniejszego Zespołu Świata i pobiegła do pomieszczenia, w którym
kilkanaście minut wcześniej zaszył się jej mąż. Hudson stał jak sparaliżowany.
Nie docierało do niego, że to wszystko prawda. Jak mógł do czegoś takiego
dopuścić? Owszem… był tylko facetem. Marzył o tej dziewczynie. Śnił o niej w
sposób, który wcale by się jej nie spodobał. Nie raz nie był w stanie oderwać
od niej oczu. Nieraz wręcz rozbierał ją wzrokiem. Być może miał obsesję na jej
punkcie. Ale… jakim cudem mógł chcieć zrobić coś takiego?
- Dobrze ci
radzę… nie zbliżaj się do niej… - wycedził Izzy – nawet, kurwa, nie próbuj, bo
to będzie ostatnia rzecz, jaką w życiu zrobisz…
Otworzył drzwi.
Stała za nimi przemoczona kobieta. Gęste, ciemne włosy przykleiły jej się do
twarzy. Dygotała z zimna. Nawet nie zwróciła uwagi, że doczekała się gospodarza
domu, bo wpatrywała się w swoje buty na dość wysokim obcasie. Nie miał
zielonego pojęcia, co tutaj robiła. To znaczy miał świadomość, że pojawiła się
w Los Angeles, ale co robiła pod jego domem? Nie powinna być przypadkiem w
szpitalu? Albo u jednego ze swoich wujków?
-
Kate? Co ty tu robisz?
-
Och… - oderwała wzrok od szpilek i spojrzała na niego – ja… mogę wejść?
-
Jasne… czemu nie masz parasola w taką ulewę? – przepuścił ją w drzwiach.
-
Nie pomyślałam – wymamrotała jak małe dziecko – Izzy?
-
Hm? Coś się stało?
-
Mogę… - przestąpiła z nogi na nogę i otuliła się szczelniej ramoneską –
pozwolisz mi tu dziś przenocować?
Spojrzała
na niego wręcz błagalnym wzrokiem. Wyglądała jak siedem nieszczęść. Zawsze
nienaganny wygląd pozostawiał teraz wiele do życzenia. Nawet jej standardowy
mocny makijaż, pod wpływem deszczu zaczął rysować ciemne strumyczki na jej
policzkach. Czy chodziło o Joan? Wiedział, że Kate przyleciała rano ze swoim
ojcem, żeby odwiedzić w szpitalu jej ciotkę. To nią tak wstrząsnęło? Widok
kompletnie bezbronnej, przerażonej kobiety? Kobiety, która początkowo nie
rozpoznawała swoich braci i panicznie się ich bała, która nawet nie dała się im
dotknąć, złapać za rękę? A może rozbiło ją to, co siostra jej ojca musiała
przeżyć? Stradlin sam był w szoku i nie mógł sobie znaleźć miejsca po wizycie w
szpitalu. A przecież Joan była dla niego głównie rodziną jego przyjaciela, była
koleżanką. Nie była tak naprawdę nikim bliskim. Zresztą czy Izzy tak naprawdę
miał osobę, która była bliska jego sercu? Po co kurwa pytam… przecież są
dwie takie osoby… przecież jest Marta… jest Emily… no i… kiedyś zespół był moją
drugą rodziną… ale czy dalej są dla mnie tak ważni? Może Duff? Z nim utrzymuję
najlepszy kontakt…
-
Miałam się z ojcem zatrzymać u Matta, ale… nie wytrzymam z nimi! – jęknęła i
znów wbiła swoje duże, piękne oczy w gitarzystę – jak tata zobaczył Joan, to
myślałam, że zaraz dostanie zawału. Wyglądają, jakby mieli nad nią siedzieć i
beczeć jak małe dzieciaki! Nie chcę widzieć ich w takim stanie.
-
Bo… sama zaczniesz płakać? – zapytał niepewnie i zaprowadził ją do łazienki i
podał ręcznik, żeby wytarła włosy.
-
Ja nie płaczę. Nigdy. Nie umiem – burknęła i zerknąwszy w lustro, wytrzeszczyła
oczy – jak ja wyglądam!
Izzy
zaproponował, że zrobi jej herbatę i zostawił ją samą. Chyba lepiej, jeśli da
jej czas, żeby doprowadziła się do ładu. Nic z tego nie rozumiał. Wiedział, że
Kate oczywiście przejęła się stanem panny McKagan, ale nie zamierzała tego
okazywać. Chciała pokazać, że nie wzrusza ją takie coś? Albo pokazać, że jest
twarda? Gdzie się tego nauczyła? Będąc kilka dobrych lat wśród muzyków? Stając
się groupie, która nie za bardzo mogła okazywać słabość? To ludzie pokroju
Izzyego uczynili ją taką? To ci wszyscy rockmani, z którymi szła do łóżka?
Stradlin pamiętał pierwsze spotkanie z nią. To było zaraz na samym początku ich
drogi do sławy, gdy Guns n’Roses było jeszcze raczkującym, garażowym zespołem.
Pojawiła się znikąd i została przedstawiona jako bratanica Duffa. Była wesołą
dziewczyną, która dopiero co otwierała się na świat. Można powiedzieć, że
kiedyś była nawet trochę nieśmiała. Ale to było prawie siedem lat temu. Od tego
czasu w jej życiu zaszła rewolucja, poznała dość dobrze i intensywnie
kilkunastu, jeśli nie kilkudziesięciu muzyków. Zetknęła się ze światem
alkoholowych libacji, które toczyły się wśród naćpanych gitarzystów,
wokalistów, perkusistów i basistów.
- Pożyczyłam
sobie koszulę – dobiegł go jej cichy głos – nie umiałam niczego innego znaleźć,
a moje ciuchy są całe mokre.
Odwrócił się.
Miała na sobie jedną z jego białych koszul, przez którą prześwitywał czarny
stanik. Zjechał wzrokiem na dół. Jedne z jego przetartych jeansów, ściągnięte
paskiem, żeby nie spadły jej z bioder. Była niewiele niższa on niego, więc
podwinęła troszkę nogawki. Zauważył, że zmyła rozmazany makijaż. Zamrugał. Nie
był do końca pewny, czy z jego oczami jest wszystko w porządku. Po raz pierwszy
widział ją taką naturalną. Bez tuszu, bez pudru, cieni do powiek i tych
wszystkich innych rzeczy, które kobiety używały, by wyglądać ładniej i
atrakcyjniej. Przełknął z trudem ślinę i kolejny raz zamrugał. Skoro te
wszystkie rzeczy i ten makijaż… skoro to wszystko po to, żeby… jakim cudem ona
wygląda teraz… lepiej? To przecież nienormalne! Po co ma się malować, skoro
jest taka ładna? Nie spodziewał się, że Kate ma tak delikatne i łagodne
rysy. Zupełnie nie rozumiał, dlaczego dziewczyna nosi tak ciężki i mocny
makijaż, który sprawia, że jest zupełnie inną osobą. W zamyśleniu nawet nie
zauważył, że kobieta zaczęła się z niego śmiać. Odchrząknął i zadał jej
pierwsze lepsze pytanie, jakie przyszło mu na myśl, żeby odwrócić jej uwagę.
- Myślałem, że
jesteś gdzieś w Europie na trasie…
- Mam w dupie
Motley Crue… z Sixxem na czele – warknęła i podeszła do chłopaka – pierdolony
dupek.
- Uuu… aż tak?
– podał jej kubek z gorącą herbatą – chodź do salonu, tam jest cieplej.
- Nienawidzę
go! Po prostu nienawidzę! – wybuchła i opadła na kanapę – Najpierw pieprzył,
jak to jest zajebiście i czego to on by nie chciał, a później… ugh! Niedobrze
mi się robi jak o nim myślę.
Usiadł koło
niej i okrył ją kocem. Zastanawiał się, czy przypadkiem dziewczyna nie czuła do
Sixxa czegoś więcej i dlatego tak bardzo się zdenerwowała i rozczarowała. Ale
chyba nie chciał wiedzieć. A skoro ona sama nie wykazała chęci, by mówić coś
więcej, postanowił nie ciągnąć jej za język. Dziwnie czuł się w jej
towarzystwie. Znali się wprawdzie kilka dobrych lat, ale nie widywali się zbyt
często. No może ostatnio jakoś się to poprawiło. Od czasu, jak Kate pojawiła
się w domu Duffa, jak jeszcze Marta była w ciąży. I wesele! Chyba tylko dzięki
niej jakoś przeżył tą nieszczęsną noc. Przez to, że nie dawała mu za bardzo
spokoju, mógł chociaż na chwilę zapomnieć o tym, co właśnie tracił i przede
wszystkim dzięki Kate wyparł ze świadomości chęć dokonania mordu za to, co
Slash chciał zrobić Marcie.
- To… masz już
upatrzony jakiś nowy zespół?
- A co?
Zamierzasz coś założyć i szukasz groupie? – mruknęła smutno i dodała – to chyba
nie dla mnie… to znaczy już nie dla mnie. Było fajnie jak… - urwała i nie
wiedząc, co zrobić z rękami, zaczęła bawić się mankietami - teraz mam dwadzieścia
sześć lat i nie dość, że pojawiają się o wiele młodsze i ładniejsze koleżanki,
to jeszcze… kurde… jest mi coraz trudniej… coraz gorzej…
- Za bardzo się
przywiązujesz? – wszedł jej w słowo, widząc, że nie potrafi się wysłowić.
- No właśnie…
jestem chyba za stara na skakanie z kwiatka na kwiatek. Dlatego było miło z
Sixxem. W sumie wtedy byłam tylko… dla niego i obojgu nam to odpowiadało, a
przynajmniej tak myślałam, póki się nie dowiedziałam, że prócz mnie ma jeszcze
dwie inne przyjaciółeczki, którym pieprzył to samo co mi… - Izzy postanowił
przemilczeć wrażenie, że kobieta coś ukrywa - nawet nie wiem czy te gówniary
były pełnoletnie – westchnęła i oparła głowę na ramieniu gitarzysty – nie
sądziłam, że mnie to tak zaboli.
- Niepisane
zasady, hm? Nie zakochiwać się. Nie przywiązywać się. Nie dać po sobie poznać,
że ci zależy?
- Dokładnie…
skąd wiedziałeś? – zapytała zaskoczona.
- Może stąd, że
to też były moje zasady? – wymamrotał – chcesz coś mocniejszego od tej herbaty?
Whisky? Wódka? Chyba powinienem, gdzieś mieć wino…
- Nightrain?
- Niezmiennie –
uśmiechnął się.
Po chwili siedzieli
koło siebie i popijali co jakiś czas alkohol. Izzy sam się sobie dziwił, że
prowadził z nią taką swobodną rozmowę na tematy, których zawsze unikał.
Zdziwiła go też jej otwartość. Nie znali się przecież na tyle dobrze, żeby tak
sobie zaufać i opowiadać o problemach czy rozterkach.
- Wiesz… jak
usłyszałam, że Joan jest w szpitalu, że… że ktoś zrobił jej takie straszne
rzeczy… w jakim my żyjemy świecie? Przecież to mogło się zdarzyć każdemu! Patrz,
co spotkało wcześniej Martę… niedługo będziemy bali się wyjść na ulicę! To
nienormalne! – nawet nie zauważyła, kiedy prawie pusta butelka wina, została
zastąpiona kolejną – Duff teraz tam siedzi razem z Mattem… nie mogą nic dla
niej zrobić. Są, kurwa, kompletnie bezsilni! Muszą tam siedzieć i patrzeć, jak
ona cierpi! Mój ojciec musi patrzeć na swoją skrzywdzoną siostrę i nawet nie
może jej pocieszyć i przytulić, bo ona się boi! – nie przerywał jej, wiedział,
że chyba potrzebowała się wygadać – mój ojciec, który zawsze był dla wszystkich
wsparciem, teraz… t-teraz s-sam… t-teraz…
Zesztywniał,
gdy poczuł, jak kobieta drży. To mogło oznaczać tylko jedno. To, czego
najbardziej się obawiał. Płacz. Nie umiał pocieszać. Nie wiedział, co wtedy
robić. Kate nie była Martą, przy której działał bardziej instynktownie i na
wyczucie. To, że potrafił uspokoić i pocieszyć swoją przyszywaną siostrę, wcale
nie znaczyło, że to wszystko zadziała w stosunku do innej kobiety. Zwłaszcza w
stosunku do kobiety, która zapierała się, że nigdy się nie rozkleja i nie
okazuje słabości. Usłyszał cichutki szloch. Był zaskoczony jej zachowaniem, ale
rozumiał to. Rozumiał, że dziewczyna za długo wszystko w sobie tłumiła, że za
długo grała zimną, odporną na wszystko kobietę. Wiedział, że zbyt długo chciała
pokazać, że jest silna i twarda, bo tego od niej oczekiwano. Zdawał sobie
sprawę, że w końcu musiała się złamać, że w końcu przyjdzie moment załamania,
że brunetka po prostu się rozsypie. Dodatkowo jeszcze alkohol. Wypiła przecież
prawie półtora butelki Nightraina. To ją jeszcze bardziej osłabiło. Miał jednak
nadzieję, że pocieszanie jej przypadnie zupełnie komuś innemu.
- Kate…
- N-nie w-wiem,
j-jak m-mam m-mu p-pomóc… n-nie w-wiem, c-co m-mam z-zrobić dla J-joan –
wyjąkała przez łzy – n-nie u-umiem p-patrzeć, j-jak oni cierpią… n-nie mam siły
u-udawać, że świetnie s-sobie ze wszystkim d-daję radę… n-nie u-umiem już
u-udawać, że n-nic mnie nie obchodzi…
- Hej… -
przysunął się i otarł jej łzy z policzków – nie musisz niczego udawać. Bądź
sobą i bądź przy nich – mruknął i widząc nieme pytanie w jej oczach, objął ją –
Jon na pewno będzie ci wdzięczny za to, że jesteś przy nim… bardziej mu to
pomoże, niż jakieś głupie zapewnienia, że wszystko będzie ok… - pogładził ją
niepewnie po plecach – nie płacz… wszystko się jakoś… naprawi…
- N-nic n-nie
będzie d-dobrze – rozszlochała się bardziej – o-ojciec m-mnie… o-on… o-on mnie
z-zabije!
- Kate, co ty
mówisz? Zwariowałaś? – nie wiedział, skąd u tej dziewczyny takie pomysły i
histeria – nie mów takich rzeczy…
- T-ty nic
n-nie rozumiesz! On m-mnie znienawidzi… z-zabije, j-jak…
Przylgnęła do
niego i krztusząc się łzami, ciągle mamrotała pod nosem, że Jon jej nie
wybaczy. Izzy był bezradny. Nie miał pojęcia, co brunetka mogła takiego zrobić,
żeby wywołać w tym spokojnym i dobrotliwym człowieku tak negatywne emocje. Nie
potrafił tego połączyć z dramatem, który spotkał Joan. A może to nie ma
związku? Może to tak… przy okazji? Sytuacja z Joan ją jeszcze bardziej rozbiła
i miała już dość wszystkiego? Dlatego teraz o wszystko płacze? O co, kurwa,
chodzi?! Przecież sama mówiła, że nigdy się nie rozkleja i nie płacze, a teraz,
kurwa, płacze jak małe dziecko! Nie nadawał się do tego. Nie potrafił
pocieszać. Nienawidził tego. W podświadomości widział zapalającą się lampkę
ostrzegawczą. Co ty odpierdalasz?! Zapomniałeś, kurwa, kim jesteś?!
Zapomniałeś, czego się tyle lat uczyłeś?! Chcesz robić kolejny, jebany
wyjątek?! Tak Stradlin? O to ci chodzi?! Już zapomniałeś o Emily? Zapomniałeś,
kogo stworzyła?! Zapomniałeś, kim się przez nią stałeś?! Gdzie są twoje zasady,
palancie?! No kurwa mać! Już wystarczy, że przy Marcie zachowuję się jak…
mięczak, który ma uczucia! Ale ty mnie z nich odarłaś, Emily! Zrobiłaś ze mnie
pierdolonego skurwiela! Te wszystkie… tyle ich było… naiwne małolaty… dziwki…
groupies… fanki… to wszystko przez ciebie, wiesz?! To przez ciebie traktowałem
je wszystkie jak szmaty! Miałem gdzieś, czy je zranię! Gówno mnie obchodziło,
że kogokolwiek mogę skrzywdzić! Dalej taki jestem! Więc kurwa, co się ze mną dzieje?!
Ogarnęła go chęć odepchnięcia kobiety. Walczył ze sobą. Wszystko w nim
krzyczało, żeby zostawił tą płaczącą brunetkę i po prostu wyszedł. Przecież w
tym był mistrzem. Mistrzem w porzucaniu potrzebujących go dziewczyn. Co się z
nim dzieje? Czemu on w ogóle się zastanawia? Czemu jeszcze przy niej siedzi i
ją obejmuje?! Czemu jakaś głupia siła go powstrzymuje? Gdzie jest, kurwa,
Izzy? Gdzie jestem prawdziwy ja?! Czemu nie wstanę i po prostu nie pójdę się
najebać, olewając Kate?! Przecież to nie Marta! Nie muszę być miły! Nie muszę
się starać! Nic kurwa nie muszę, a mimo to siedzę i dalej ją pocieszam i mruczę
to jebane Don’t Cry!
- Powiesz mi,
co się stało? – silił się na troskliwy ton i o dziwo nawet mu to wychodziło –
Kate?
- O-ojciec…
j-jak się d-dowie… o-on… S-sixx… o-oni o-obaj mnie z-zabiją…
- Co ma Jon do
Sixxa? – zapytał zaskoczony i coraz bardziej zaciekawiony.
Znowu. Kolejny
raz czuł to dziwne kłucie. Zdarzało mu się to coraz częściej. Bał się tego.
Przerażało go to, że nie miał kontroli nad sobą. Paraliżowało go. Wiedział, że
nie może zapobiec temu obezwładniającemu uczuciu. Rozsypywał się. Coś w jego
sercu boleśnie dawało o sobie znać. Czuł się tak, jakby wewnątrz coś rozpadło
się na milion kawałeczków. Coś, co raniło jak odłamki szkła, z rozbitej
butelki. Nie radził sobie. Chciał, żeby to się skończyło, ale było coraz
gorzej. Dopadało go w najmniej oczekiwanym momencie. Coraz częściej… nie
wiedział, jak się bronić. Był bezradny jak malutkie dziecko. Nie mógł sobie na
to pozwolić! Nigdy nie tracić kontroli nad życiem. Tego nauczyła go Emily. A co
on teraz robił? Jakimiś głupimi kłuciami w sercu niszczył wszystko. Niszczył
wszystko, co budował latami. Psuł fundamenty, które zakorzeniła w nim Emily. Co
byś powiedziała, Moja Słodka, gdybyś wiedziała, co teraz robię? Byłabyś
zawiedziona, Emily? Rozczarowałbym cię? Pewnie byś mnie wyśmiała… lubiłaś się
ze mnie śmiać… pamiętasz? Bawiło cię, że aż tak mi na nas zależało. Zostawiłaś
mnie, bo nie chciałaś zrobić z tego czegoś poważniejszego… zostawiłaś, a ja
stałem się Izzym. Izzym, którym jestem nadal… wiesz? Już nawet nie pamiętam,
kim był Jeffrey Isbell… nie wiem, kim był człowiek, który żył przez prawie
szesnaście lat w moim ciele. Został tylko Izzy. Jeffey umarł, gdy miałaś go
dość i go zostawiłaś…
- J-jestem…
j-jestem w ciąży – wydukała, szlochając jeszcze bardziej.
- Co jesteś? –
wyrwał się z zamyślenia.
- Z S-sixxem… z
t-tym d-dupkiem… o-ojciec m-mnie z-zabije, j-jak się d-dowie…
- Och…
Wiadomość go
zszokowała. Ciąża. Z Nikkim Sixxem. Tym samym, którego tak wyzywała na początku
jej wizyty. Tym samym basistą, który nie traktował Kate poważnie. Ciąża z
Sixxem, dla którego Kate była tylko kolejną groupie w jego łóżku. Spojrzał z
przerażeniem na butelki wina. O kurwa! Czy kobiety w ciąży mogą pić alkohol?
Tyle alkoholu! Kurwa… mogła mówić wcześniej! Ale przecież nie musiała pić! Do
cholery, czemu nie powiedziała, że nie może pić?!
- N-nie c-chcę…
n-nie mogę… w-wiesz, c-co mi powiedział? D-dupek… p-pieprzony c-chuj…
p-powiedział, że t-to m-mój j-jebany problem i m-mam s-się T-TEGO p-pozbyć,
b-bo t-to na pewno nie j-jest jego!
- Idiota –
mruknął i mocniej ją objął – nie płacz… wszystko będzie dobrze… Jon nic ci
przecież nie zrobi… - rozpadasz się Stradlin… coraz bardziej się rozpadasz! –
ciii… nie powinnaś się chyba denerwować…
- M-mogę
z-zostać? P-proszę… t-tata nie m-może… n-nie chcę…
- Spokojnie –
pogładził ją po plecach – chcesz się już położyć?
Widząc, jak
kiwa potakująco głową, pomógł jej wstać. Podtrzymał ją, gdy się zachwiała i
zaprowadził pijaną i roztrzęsioną brunetkę do pokoju gościnnego. Posadził ją na
skraju łóżka i przygotował pościel. Przyklęknął przy niej i spróbował zajrzeć
jej w oczy. Kolejny raz nie wiedział, co się z nim działo. Jakby ktoś zupełnie
obcy kierował jego ciałem i decydował za niego, co robi. Mimowolnie pogładził
kobietę po policzku, ocierając łzy.
- Mogę coś dla
ciebie zrobić? Zadzwonić do Jona?
- N-nie!
B-błagam… n-nie c-chcę, żeby mnie w-widział… ż-żeby pytał…
- Będzie się
martwił… zadzwonię i powiem, że miałaś do mnie sprawę, hm? – w jej oczach
pojawiła się niepewność – będzie spokojniejszy… jak nie wrócisz, to może
pomyśleć, że stało ci się coś… coś podobnego do Joan… - wiedział, że tym ją
przekona – wiesz, że mu na tobie zależy…
Wiedział, że
Kate chce zostać sama. Kiedy tylko położyła się i zwinęła w kłębek, okrył ją
kołdrą i skierował się w kierunku drzwi. Wymamrotał, że będzie u siebie, jeśli
czegoś by potrzebowała i wyszedł. Nie wiedział, co ma ze sobą zrobić. W dalszym
ciągu nie mógł się pozbierać. Nadal był Izzym, który się sypał i nie miał
kontroli nad sobą. Dlaczego coraz częściej go to dopadało? Co się takiego
wydarzyło? Co sprawiło, że jego życie tak diametralnie się zmieniało? I przede
wszystkim po co to wszystko? Kurwa… wszystko jeszcze bardziej się jebie! Co ja
takiego kurwa zrobiłem?! Ile jeszcze będę płacić za przeszłość?! No kurwa ile?!
Zabrał z kuchni kolejną butelkę whisky i poszedł do swojej zagraconej
sypialni. Ostatnio udało mu się sklecić kilka wersów utworu. Pewnie i tak nic z
tego nie wyjdzie, bo kompletnie stracił wenę, ale czemu by nie spróbować?
Pisanie tekstów nigdy nie sprawiało mu problemów. Teraz ma wystarczająco dużo
czasu, żeby coś wymyślić. Wystarczająco dużo rzeczy na głowie, żeby postarać
się je stłumić.
She'd always be out late a drinkin
You'd always let it go down
Now she's gone, why ya bleedin...let it go
Ya gotta know better now you're older
This ain't the end of the world
So get off your ass and get over her
Let it go
Let it go
What ya dyin about, ya gotta let it go,
no need ta be crying for her man, come on now
You should know
Now time has passed, you're an old man
Way up there high on the hill
Back on the streets it ain't changed much
Yeah I know
Let it go
You'd always let it go down
Now she's gone, why ya bleedin...let it go
Ya gotta know better now you're older
This ain't the end of the world
So get off your ass and get over her
Let it go
Let it go
What ya dyin about, ya gotta let it go,
no need ta be crying for her man, come on now
You should know
Now time has passed, you're an old man
Way up there high on the hill
Back on the streets it ain't changed much
Yeah I know
Let it go
Zmarszczył
brwi. Nie było to jakieś rewelacyjne, ale przynajmniej coś napisał. Zerknął na
zegarek i zakrztusił się Danielsem. Pamiętał, że gdy zaczynał, było koło ósmej
wieczorem. Jakim cudem spędził nad tym tekstem ponad cztery godziny? Tracił
formę, wenę, radość z pisania. A może to wina bezsenności, na którą cierpiał
ostatnimi czasy? Kto wie? Chociaż może teraz, gdyby się położył… może w końcu
zmorzy go sen? Zwłaszcza, że jest zmęczony i pulsujący ból głowy coraz bardziej
się nasila. Przybił kartkę z zarysem nowego utworu do drzwiczek od szafki i
skierował się do łazienki, żeby wziąć prysznic. Nie wiedział, ile stał pod
natryskiem, ale z pewnością dość długi czas, bo zabrakło mu ciepłej wody. Nie
zwracał jednak na to uwagi. Teraz przynajmniej mógł się wyciszyć, uspokoić;
mógł przywrócić kontrolę. Przymknął oczy. Jak zawsze w takich chwilach widział
Emily, uśmiechniętą Emily, która mówiła mu, że nigdy nie powinno się zawierzać
swojego życia drugiej osobie. Emily, która twierdziła, że ludzie nigdy nie
powinni dawać swoim wrogom broni do ręki; nigdy nie powinni się zbytnio uzewnętrzniać.
Uśmiechnięta Emily, która twierdziła, że lepiej dobrze ukryć uczucia, albo
całkiem się ich wyzbyć. Kiedy w końcu nadeszła zbawienna chwila, wyszedł spod
prysznica i szybko wciągnął stary tshirt i spodenki.
- Kurwa… -
mruknął pod nosem, gdy usłyszał cichutki szloch, dobiegający z pokoju, który
udostępnił Kate.
Skierował się
do kuchni i zaczął przeszukiwać szafki. Pamiętał, że kiedyś Marta zostawiła tu
prawie całą paczkę melisy. Pomyślał, że to chyba bardziej odpowiednie dla
kobiety w ciąży niż leki uspokajające, które posiadał. Przygotował napar i
zaniósł go nocującej u niego kobiecie. Położył filiżankę na komodzie i usiadł
na skraju łóżka. Kate leżała w takiej pozycji, w jakiej zostawił ją prawie pięć
godzin temu. Jedyne, co się zmieniło, to jej oczy. Były zapuchnięte i czerwone
od nieustającego płaczu.
-
P-przepraszam, Izzy… - wyszeptała – n-nie m-miałam d-dokąd p-pójść…
p-przepraszam, że t-tak s-się… t-tak rozklejam.
- Nie masz za
co… - pogładził ją po włosach i podał melisę – wypij i spróbuj zasnąć, hm?
- Nazwał m-mnie
szmatą… - pociągnęła nosem i usiadła – w-wiesz, Izzy? J-jestem g-głupią szmatą,
która nawet s-się z-zabezpieczyć n-nie potrafi – ponownie wybuchła płaczem –
p-powiedział, że a-albo m-mam s-się… m-mam s-się pozbyć… a-albo wypierdalać…
- Skurwiel…
Katie… nie płacz… - przysunął się i otoczył ją ramionami – wszystko się jakoś
ułoży… Jon może będzie na początku zły, ale zobaczysz… później będzie się
cieszył i na pewno ci pomoże…
- W-wiesz?
M-marta t-to s-szczęściara… - wymamrotała i wtuliła twarz w jego koszulkę –
j-jesteś n-naprawdę dobrym i w-wspaniałym facetem…
Dobry i
wspaniały facet?! Ja? Kate, ty wiesz, co mówisz? Wiesz, jak bardzo się mylisz?
W niczym nie jestem wspaniały! Jestem skurwielem! Podłym chujem, który tylko
rani innych! Skurwysynem, który nie ma uczuć! Czego zazdrościć Marcie? Chyba
tylko tego, że zrobiłem dla niej wyjątek! Sam kurwa, nie wiem czemu! Nie ma w
tym nic godnego podziwu! Nie miał pojęcia, co ma odpowiedzieć na takie
słowa. Po prostu siedział i gładził kobietę po plecach, mając nadzieję, że w
końcu się uspokoi i przestanie płakać. Zastanawiał się nad jej słowami. Nie miała
dokąd pójść? Co to znaczy? Owszem, rozumiał, że nie chciała pojawiać się teraz
u rodziny, bo oni zajęci byli sprawą Joan. Ale co ze znajomymi? Co z
przyjaciółmi? Przecież nie uwierzy w to, że Kate nie ma kogoś takiego! Nie ta
przebojowa, sympatyczna dziewczyna, której wszędzie pełno i którą każdy lubi!
- D-dziękuję,
że… ż-że jesteś – zaszlochała cichutko – w-wiesz? Z-zdałam sobie sprawę z t-tego…
że ja t-tak naprawdę n-niczego nie mam…z-zostałam z-zupełnie s-sama z
p-problemami… wcześniej po prostu jeździłam z różnymi kapelami, nie
zastanawiałam s-się, co będzie dalej… a t-teraz… j-jak nie chce już t-tak żyć…
t-to…
- To? –
przemieścił się trochę i okrył ich kołdrą – wiesz, że możesz się wygadać… -
zapewnił, gdy zobaczył wahanie w jej oczach - po to tu siedzę – mruknął i
pozwolił, by kobieta znów się przytuliła i moczyła mu koszulkę łzami, których
na szczęście było coraz mniej.
- Nie mam
z-znajomych, ani p-przyjaciół… utrzymywałam t-tylko kontakt z innymi
d-dziewczynami a-albo siedziałam z muzykami i n-na tym zamykał się i kończył
m-mój świat. T-teraz… w-widzisz? T-teraz nawet n-nie miałam g-gdzie pójść… -
pociągnęła nosem – nie mam pracy, nie mam d-doświadczenia, nie mam w-własnego
mieszkania i k-kasy… n-nie mam…
- Nie myśl
teraz o tym, hm? To da się jakoś pozałatwiać – cmoknął ją w czoło – ważniejsze
jest teraz, żebyś przestała płakać i się uspokoiła, bo jeszcze się rozchorujesz
od tego wszystkiego – otarł jej łzy z policzków i dodał – i pamiętaj, że do
mnie zawsze możesz przyjść…
- Proszę… nie
możecie tu cały czas siedzieć – jęknęła – musicie odpocząć…
Popatrzyła na
nich. Nie ruszali się z miejsca od trzech dni. Przez ponad siedemdziesiąt dwie
godziny siedzieli albo przy łóżku swojej siostry, albo rozmawiali z lekarzem na
korytarzu. Prawie w ogóle nie spali. Czuwali przy pobitej i poranionej
psychicznie kobiecie. Nie chcieli spać, nie chcieli odejść od jej łóżka, nie
chcieli jeść. Sukcesem było, że wmusiła w nich kilka naleśników, które
przyniosła dla nich z domu. Zwróciła się w kierunku trzeciego mężczyzny.
Starszego. Zmęczonego, ale on przynajmniej zachował zdrowy rozsądek i wracał do
domu, żeby odpocząć, zjeść coś albo wziąć prysznic.
- Jon… powiedz
im, że mam rację – mruknęła, patrząc na niego błagalnie – Duff… przecież nie
pomożecie Joan, jak się tutaj wykończycie…
Pogładziła go
po ramionach i leciutko masowała mu obolały od siedzenia w bezruchu kark.
Oparła brodę na jego głowie i objęła go. Nie miała siły patrzeć na to, co się z
nim działo. Podpuchnięte, zaczerwienione oczy. Wymalowany na twarzy ból i
cierpienie. Tłumiona od kilkudziesięciu godzin senność. Trzydniowy zarost, z
którym nie zamierzał nic zrobić, bo przecież nawet na chwilę nie mógł zostawić
swojej siostrzyczki.
- Marta ma
rację… jedźcie do domu – mruknął – przecież ja tu zostanę… Joan nie będzie
sama. Odpoczniecie i mnie zmienicie. Pielęgniarki i lekarze już teraz krzywo na
was patrzą… tylko czekać, jak was stąd wyrzucą i nie pozwolą wejść, póki się
nie ogarniecie…
Kolejne pół
godziny stracone. Ale w końcu najmłodsi z rodzeństwa McKagan ulegli i wrócili
do domów, żeby zregenerować siły. Brunetka spojrzała wdzięcznie na szwagra.
- Dziękuję…
sama nie dałabym rady ich przekonać – westchnęła.
- Wiem… po
części ich wychowywałem… zdaję sobie sprawę z tego, jacy są – przyjrzał się jej
uważnie – dobrze się czujesz, moje dziecko?
- J-ja? –
niepewnie spojrzała mu w oczy.
Dlaczego pyta,
jak ona się czuje? To chyba ona powinna zadać mu to pytanie. Albo powinni się
zadręczać, czy z Joan wszystko w porządku. Skąd u Jona pomysł, że coś mogłoby
być nie tak? Marta aż tak źle wygląda? Owszem, nie spała zbyt dobrze. Mogła
mieć sine cienie pod oczami, włosy w lekkim nieładzie, ale żeby to było aż tak
widoczne? Zamrugała i wbiła wzrok w starszego mężczyznę w poszukiwaniu jakiejś
wskazówki.
- To jak czuje
się Duff i Matt wiem… z J-joan… no nie mamy za bardzo kontaktu… no a ty –
urwał, jakby szukał odpowiedniego słowa – przeżywasz to inaczej niż my… wiesz…
albo… a-albo chociaż potrafisz wyobrazić sobie c-cząstkę tego, co przeszła… -
spojrzał na nią przepraszająco – ja nie chcę, żebyś… źle mnie zrozumiała…ja…
Potrafisz
sobie wyobrazić, co przeszła… przeżywasz to inaczej… słowa boleśnie
kołatały się w jej świadomości. Nie wiedziała, co dalej mówił. Nie docierało to
do niej. Przeżywa inaczej. Musi przeżywać inaczej. Jest kobietą. Kobietą, która
doświadczyła podobnej krzywdy. Skąd wiedział, żeby o to zapytać? Skąd wiedział,
że odkąd dowiedziała się, co się stało Joan, znowu nawiedzały ją koszmary?
Jakim cudem skojarzył to wszystko? Wyczytał to z jej oczu? Zobaczył w jej
oczach ten ból? Dostrzegł, że kolejny raz przeżywała na nowo tę sytuację, jakby
ta wydarzyła się miesiąc temu, a nie ponad pięć lat temu? Nie chciała, żeby
ktoś się dowiedział, co przeżywa. Teraz najważniejsza była Joan. Ważne było,
żeby ona doszła do siebie, żeby odzyskała siły i spróbowała poradzić sobie z
niedawną przeszłością. Nie chciała, żeby ktoś skupiał się na tym, co ona
odczuwa. Wszyscy powinni skupić się na biednej Joan.
- T-to
nieważne… - mruknęła, gdy zauważyła, że Jon czeka na odpowiedź – to było dawno…
teraz to tylko wspomnienia – niepewnie spojrzała na jego wyciągniętą dłoń –
Joan… to jej trzeba pomóc.
Ujęła jego rękę
i poczuła, jak mężczyzna delikatnie przyciągnął ją ku sobie. Nie minęła chwila,
a przytulał ją lekko do siebie, mrucząc w podzięce jakieś słowa. Nie potrafiła
się skupić. To, co teraz czuła… bała się tego, wręcz wstydziła. To przecież
takie głupie. Takie dziwne, wręcz irracjonalne. Jak mogłaby komukolwiek o tym
powiedzieć? Zostałaby przecież wyśmiana. Przecież to starszy brat jej męża. Jak
mogłaby zapałać miłością, której nigdy nie doświadczyła, akurat do tego
człowieka? Marzyła, żeby ta chwila trwała dłużej. Żeby nie wypuszczał jej z
objęć. Zupełnie tak, jakby chciała nadrobić, trwającą prawie dwadzieścia cztery
lata pustkę. Była prawie pewna, że Jon rozszyfrował, co teraz czuła. Boże,
dziewczyno! Co ty najlepszego robisz?! Co ty sobie wyobrażasz? To jest chore!
Gdzie ty masz głowę?! Uroiłaś sobie coś przez te cholerne wspomnienia?! Przeklinała
się w myślach i szybko odsunęła się od mężczyzny.
- J-ja… b-bo…
p-przepraszam – wymamrotała bardziej do swoich stóp – b-bo…
- Ale…
przecież… nic się nie stało – nie bardzo wiedział, o co chodzi – na pewno
dobrze się czujesz?
Już miała
odpowiedzieć, ale pojawiła się dwójka ludzi. Pokazali odznaki. Policja. Szpital
zawiadomił ich o możliwości popełnienia przestępstwa i musieli przesłuchać
ofiarę. Idealnie. Marta może uciec. Nie musi spojrzeć Jonowi w oczy. Może
wrócić do domu do swojego męża. Szybko wykorzystała sytuację. Szybkim marszem
dotarła do miejsca, które obecnie jeszcze pełniło funkcje jej domu. Na
szczęście był to spory kawałek od szpitala. Mogła wszystko przemyśleć. Utwierdziła
się w przekonaniu, że zrobiła z siebie idiotkę. Będzie musiała jakoś to
wszystko odkręcić i przeprosić. Ale teraz najważniejszy jest Duff. Usłyszała
szum wody. Wbiegła po schodach i zajrzała do łazienki.
- Duff… -
podeszła szybko do kabiny prysznicowej – Kochanie…
Nawet nie
ściągnął ubrań. Siedział na płytkach i pozwalał, by zimna woda, boleśnie
smagała jego ciało. Nie zdawał sobie sprawy z tego, że trwał w takiej pozycji
ponad dwie godziny. Poczuł ciepło. Dostrzegł jakiś ruch koło siebie. Podniósł
głowę i zobaczył zatroskaną twarz Marty. Usiadła obok niego i pozwoliła, by się
w nią wtulił. Nic nie mówiła. Trwali w ciszy. Była ukojeniem. Żadne słowa nie
mogłyby mu bardziej pomóc. Nic nie byłoby w stanie bardziej zagłuszyć i
uśmierzyć jego bólu jak ta cisza. Cisza i obecność drobnej brunetki koło niego.
- Chodź… -
mruknęła po kilkunastu minutach – przeziębisz się… - wstała i podała mu dłonie
– prześpisz się i wrócisz do Joan, dobrze? – potulnie pokiwał głową i poszedł
za nią.
- Zostaniesz
z-ze mną?
- Przecież
wiesz… - objęła go i zaprowadziła do sypialni.