środa, 29 lutego 2012

34.

16 komentarzy
wybaczcie, że ten rozdział jej taki... niedopracowany, posklejany i w ogóle taki no... dziwnawy... szczególnie koniec (taaaak! wybaczcie po raz drugi, ale mój mózg działa na innych obrotach niż powinien ^^)
w pełni zasłużona dedykacja dla Blan, hmmm... dzięki której poniekąd pojawił się pewien... motyw, który długo ewaluował w mojej głowie, aż w końcu ujrzał światło dzienne...
nie wiem kiedy kolejny rozdział... bo cóż... ostatnio to co piszę jest cystą improwizacją i dużo zależy od tego, co uda mi się wymyślić...
wypadałoby w końcu podziękować wszystkim, którzy na różnych stronach reklamują mojego bloga - to bardzo miłe i no...zaskakujące :)
tak... i apel do wszystkich, którzy to coś czytają i czekają na następne rozdziały... duff1987@op.pl LUB duffowa1987@gmail.com napiszcie a z pewnością powiadomię was o postępach w tworzeniu nowego rozdziału, ale tymczasem...
koniec pierdolenia... czytajcie, komentujcie, polecajcie/odradzajcie i wybaczcie wszelkie błędy...
***
- A jak się ma potomek McKagana?
            - Dobrze, strasznie szaleje – uśmiechnęła się i pogłaskała brzuch – chyba po tatusiu…
            - Chłopak czy dziewczyna?
- Nie wiemy, wolimy niespodziankę. A czemu pytasz?
- No jak będzie dziewczynka, to pewnie równie piękna i urocza jak ty – mężczyzna wyszczerzył zęby i śmiesznie się ukłonił.
Marta mruknęła pod nosem coś, co brzmiało jak „bajerant” i zmierzyła wzrokiem swojego towarzysza. Ubrany o dziwo mniej kolorowo niż zwykle, bo dominowała głównie czerń, w ręku dzierżył statyw z nieodłącznymi chustami przywiązanymi do niego. Obok na jakiś skrzyniach siedział ciemnowłosy gitarzysta, który z kpiącym uśmiechem patrzył na swojego przyjaciela i na wyimaginowanej gitarze odtwarzał piosenkę, którą za chwilę mieli gościnnie zagrać. Czy on zawsze musi się tak popisywać i wygłupiać? Nie dość, że jest tak charakterystyczny, to swoim zachowaniem przyciąga jeszcze większą uwagę. Później ludzie nas oskarżają o ćpanie, mimo że już dawno z tym skończyliśmy…
- Wpadniecie do nas do hotelu po koncercie?
- Jasne – uśmiechnął się Joe – to znaczy ja, bo Tyler ma już chyba towarzystwo – mruknął dziwnym tonem i dodał z naciskiem – prawda, Steven?
- Co? Ach… tak, tak… ktoś na mnie czeka – żeby uniknąć dalszych pytań, zaczął rozgrzewać się przed wyjściem na scenę i wytańczeniu swojej choreografii.    
Widząc, że wokalista jest już w swoim świecie, przesunął się trochę i zrobił miejsce Marcie, żeby usiadła koło niego. Pytał, co u niej i czy wszystko w porządku z dzieckiem i nagle przypomniał sobie, że od dawna miał ją o coś zapytać.
- A z Duffem już wam się lepiej układa? Na tej imprezie u Bacha wydawało mi się, że już jest ok…
- Mhm… przestał tyle pić, w końcu zaczął się jakoś interesować – na jej usta wstąpił lekki uśmiech – jest lepiej niż dobrze!
- A… Izzy? Słyszałem, że znów ćpa… przez tę całą Annicę…
- Na szczęście jakoś się pozbierał i będzie chrzestnym! – zawołała radośnie – chyba też przez to chciał się zmienić, bo nie chciał być ojcem chrzestnym, który ciągle bierze…
- Cieszę się, że jesteś szczęśliwa – objął ją i pocałował w skroń – zasługujesz na to.
Dziewczyna nie zdążyła nic powiedzieć, bo pojawił się jeden z organizatorów koncertu i kazał Stevenowi i Joe się zbierać, bo za moment muszą wyjść na scenę. Marta nie mogła sobie odmówić zobaczenia tego występu, więc szybko udała się w miejsce, skąd doskonale widziała cały zespół. Mama Kin i Train Kept A Rollin'  we wspólnym wykonaniu brzmiało rewelacyjnie i żałowała, że nie może poszaleć w rytm muzyki. Nadrobię to jak już będzie maleństwo na świecie… o ile będę miała czas…o ile poradzę sobie z tym dzieckiem… przecież nigdy nie miałam okazji zajmować się niemowlakiem! Nawet nigdy nie trzymałam dziecka na rękach… co jeśli zrobię coś nie tak? Jeśli nie będę umiała się nim opiekować? Pełna niepewności i rozmyślań o tym, co przyniesie przyszłość, obserwowała do końca koncertu Duffa i zastanawiała się, jakim on będzie ojcem.

- Mmm… jak miło… - mruknęła i oddawała całusy z coraz większym zaangażowaniem – coś pan chce, panie McKagan? – przesunęła się bliżej niego na kolanach – jest pan dziś… mmm… nadmiernie kochany…
            - Tak? Nie zauważyłem – wsunął ręce pod obszerny T-shirt, który miała na sobie – a to źle? – sięgnął do zapięcia jej stanika.
- Nie zapędza się pan? – zaśmiała się cicho, drocząc się z nim.
Wymamrotał coś niezrozumiałego między pocałunkami i pozbył się koszulki Skid Row, którą miała na sobie. Zaczął wodzić nosem po jej piersiach i zastanawiał się w myślach, czy dziewczyna zdaje sobie sprawę z tego, jak bardzo jest pociągająca w ciąży. Znając ją to pewnie, wydaje jej się, że jest okropna! Co za fatalny błąd! Przecież nie ma cudowniejszej istoty na tym pierdolonym świecie! Nie ma piękniejszej, delikatniejszej, bardziej seksownej i kurwa uroczej kobiety niż ona! Chociaż… chyba w końcu zaczęła trochę rozumieć… już nie jest taka nieśmiała i cholernie niepewna! Nawet te głupie kompleksy chyba zmalały! Uśmiechnął się do siebie i z dumą stwierdził, że jest w tym dość duża jego zasługa. I nie było w tym zbyt wiele przesady; to dzięki niemu i dzięki jego miłości brunetka ośmieliła się, inaczej patrzyła teraz na świat, poczuła się przez kogoś kochana i dowartościowana. Dokładnie nie wiedział, co sprawiło taką zmianę, ale nie było to w tej chwili istotne; nie w chwili, gdy odrzucał w kąt górną część jej bielizny.
- Kurwa! – zawołał poirytowany, gdy usłyszał dzwonek do drzwi – zaraz wracam – burknął i zszedł na parter.
Z niechęcią otworzył drzwi i zamurowało go. Miał przed sobą dość wysoką i zgrabną kobietę, ubraną w obcisłe, skórzane, czarne spodnie. Gęste, ciemne włosy w artystycznym nieładzie, sięgające łopatek, zasłaniały jej część ślicznej twarzy, na której jawił się mocny makijaż. Na pomalowanych krwistoczerwoną szminką ustach, widniał charakterystyczny kpiący uśmieszek.
- Kate?!
- Cześć, przystojniaku – wyszczerzyła idealnie równe i białe zęby – mogę?
- Co ty tu robisz? – zaskoczony, wpatrywał się w nią jak w obrazek – tyle czasu się nie widzieliśmy!
- Mhm… Ostatni raz, gdzieś chyba pięć lat temu, co?
- No… tak… więc… - rzucił okiem na jej podkoszulek z logo Motley Crue – co sprowadza do mnie…Groupie? – zapytał niezbyt pewnie.
- A tam… - cmoknęła go w policzek i dostrzegła w salonie ciężarną dziewczynę – to ta twoja narzeczona?
Duff odwrócił się szybko i zobaczył Martę, która wpatrywała się w wysoką brunetkę. Miał nadzieję, że nie będzie się musiał tłumaczyć z obecności Kate w ich domu i zanim Isbell zdąży coś źle interpretować, zdąży jej powiedzieć, kim jest ich gość. Kurwa… usłyszała, że to groupie? Pewnie myśli, że… ugh… oby nie!
- Kto to jest, Duff? – zmierzyła wzrokiem kobietę.
- To… no… to jest…
- No, Kochany, nie jąkaj się tak – zaśmiała się Kate, nie zauważywszy, jak Marta marszczy brwi – pewnie twoja dziewczyna już słyszała, że hmm… podróżuję sobie z różnym zespołami… i tak dalej… - uśmiechnęła się do niskiej brunetki – ten jakże przystojny i…
- Kate, wystarczy – mruknął, widząc, że Isbell zaczyna to wszystko źle rozumieć – Marta, to jest… moja bratanica.
- K-kto? – wytrzeszczyła oczy w totalnym szoku.
- Jestem córką Jona McKagana – uśmiechnęła się szerzej i przywitała się – przepraszam, że… no chyba pomyślałaś, że jestem kimś innym – wybuchła śmiechem.
- J-ja…no… tak – przyznała niechętnie – Duff nigdy nie mówił, że… że…
- Że ma w rodzinie groupie? Cóż… może przez wzgląd na ojca – mruknęła i szybko dodała - mój tata nie jest z tego dumny, ale to moja sprawa. Jestem dorosła i wiem, co robię. Po za tym mam dość uprzywilejowaną pozycję… być może dzięki nazwisku.
- Od dawna się tym… zajmujesz?
- Zaczynałam mniej więcej, jak Duff zaczął grać z Guns n’Roses, no może parę miesięcy później. Żebyś widziała minę mojego ojca! Jego córeczka, która dopiero co osiągnęła pełnoletniość, a robi coś takiego! Ale w sumie powinien się tego spodziewać, nigdy nie byłam przecież grzeczną, słodką dziewczynką.
Duff widząc, że są zajęte rozmową, postanowił wyskoczyć na miasto załatwić parę rzeczy. Zastanawiał się, skąd w ogóle Kate znalazła się pod ich domem, ale na to pytanie przyjdzie czas później, jak już wróci. Póki co cieszył się, że Marta znalazła z jego bratanicą temat do rozmowy i zajmie się czymś do czasu jego powrotu. Pewnie Katie zacznie ją zasypywać historyjkami z tras koncertowych. W końcu na niejednej była i świetnie się bawiła… całe szczęście, że nasze drogi nigdy się nie skrzyżowały. Jak sobie pomyślę, co by było jakby ukochana córeczka Jona była z nami… no cóż… lepiej o tym nie myśleć, bo chyba byłbym już roślinką, jeśli nie parę stóp pod ziemią! Zaśmiał się w myślach i skierował się w stronę willi zajmowanej przez Axla i Stephanie.

- Ach tak… Nikki jest… - Kate przymknęła oczy, uśmiechając się w rozmarzeniu – niesamowity! Powinnaś go kiedyś poznać!
- Ale… mówisz o Sixxie?!
- Mhm, ostatnie kilka miesięcy spędziłam z nimi na podróżowaniu. Są teraz w Los Angeles, więc pomyślałam, że odwiedzę Duffa i zobaczę, co u niego i w końcu poznam tę jego narzeczoną, o której tyle się mówi u nas w rodzinie – uśmiechnęła się.
- Och… - zarumieniła się – mówi się? Chcesz mi powiedzieć, że…
- Że moja rodzina wiecznie kogoś obgaduje, ale w twoim wypadku to bardzo pozytywne! Wszyscy się cieszą, że Duff się jakoś ustatkował i to jeszcze z taką miłą dziewczyną.
Isbell bardziej się zaczerwieniła i szybko powróciła do tematu tras koncertowych z Motley Crue. Opowieści wysokiej brunetki były wciągające i szalenie interesujące, czasem wręcz niewyobrażalne dla Marty. McKagan zdradziła jej nawet drobne szczegóły dotyczące życia seksualnego chłopaków. Nie mogła powstrzymać śmiechu, gdy bratanica Duffa narzekała na Vince’a i na jego, jak to określiła „kompletny brak umiejętności i sprzętu”.
- Porównując Tommy’ego z nim… no cóż, niebo a ziemia, jeśli nie jeszcze bardziej… chociaż i tak najlepszy jest…
- Kto i w czym najlepszy? – pojawił się Slash – o… cześć… eee… Kate? Dobrze pamiętam? – uśmiechnął się, gdy przytaknęła i cmoknął Martę w policzek – Duffa jeszcze nie ma?
- Poszedł coś załatwić.
- Ach… zapomniałem – odgarnął włosy z oczu – myślałem, że szybciej mu to zajmie…
- Ale co? Gdzie jest?
- Eee.. no u Axla – mruknął i zorientował się, że Marta nic nie wie – bo… za tydzień mamy kolejną rozprawę… no ze Stevenem – dodał, gdy dziewczyna wytrzeszczyła w zdziwieniu oczy – nic ci nie mówił, prawda? Może nie chciał cię stresować – usiadł naprzeciw brunetek w fotelu – No i jeszcze musimy w końcu obgadać, czy robimy tę płytę z coverami, czy próbujemy jakoś poskładać nowy materiał – na jego ustach zagościł kpiący uśmieszek, gdy skierował wzrok na drugą dziewczynę - cóż cię tutaj sprowadza, Kate? Znudziło ci się włóczenie z rockmanami?
- Jasne, że nie! – zaśmiała się – chłopaki z Motley Crue mają tutaj koncert i pomyślałam, że odwiedzę mojego kochanego wujaszka.
Burknął coś niezbyt miłego o zespole pod nosem i poszedł do kuchni po whisky. Zapytał, czy chcą herbatę i po chwili wrócił z kubkami z parującą cieczą. Motley Crue! Gnojki pieprzone! Jak ona może się z nimi zadawać? I kurwa sypiać! Jebany Neil, jak ja go kurwa nienawidzę! Zadufany w sobie palant, który myśli, że jest zajebisty! Myśli, że zapomnieliśmy nasze początki? I to co dupek wtedy robił? Przeklinał w myślach ich wokalistę i upił kolejny łyk Danielsa. Zmierzył wzrokiem ich gościa i w myślach musiał przyznać, że zrobiła się z niej całkiem niezła laska. Pamiętał ją z czasów, gdy jeszcze Guns n’Roses nie było sławne i nigdy nie zwrócił szczególnej uwagi na jej wygląd. To u nich chyba, kurwa, rodzinne! Jakieś pieprzone geny, czy coś! Joan też przecież niczego nie brakuje! Pokręcił z niedowierzaniem głową i dotarło do niego, że nie usłyszał, co dziewczyna do niego mówi.
- Coś nie tak, Slash?
- Nie mogłaś wybrać innego zespołu? – mruknął z wyraźnym niezadowoleniem w głosie.
- Wiem, że ich nie lubicie zbytnio, ale to naprawdę fajni ludzie!
- Nawet Vince? – wycedził, nie siląc się na uśmiech.
- Vince… - spojrzała na Martę i obie wybuchły głośnym śmiechem – Vince, Kochany, to już zupełnie inna sprawa. Staram się nie przebywać długo w jego… nudnym towarzystwie.
Nie mogła powstrzymać uśmiechu, gdy Slash z zadowoleniem pokiwał głową i dokończył opróżnianie butelki. Na prośbę Marty przyniósł swojego akustyka i zaczął brzdąkać ich utwory. Po parunastu minutach znudził się i zmienił repertuar, mrucząc pod nosem słowa piosenki. 

Know me broken by my master,
Teach thee on child of love hereafter,

Into the flood again,
Same old trip it was back then,
So I made a big mistake,
Try to see it once my way

Drifting body, its sole desertion
Flying, not yet quite the notion

Into the flood again,
Same old trip it was back then,
So I made a big mistake,
Try to see it once my way

Into the flood again,
Same old trip it was back then,
So I made a big mistake,
Try to see it once my way

Am I wrong? Have I run too far to get home?
Have I gone? And left you here alone?
Am I wrong? Have I run too far to get home, yeah?
Have I gone? And left you here alone?
If I would, could you?

- Wróciłem! – usłyszeli głos Duffa – słuchaj, Kate, kiedy… o cześć Slash… kiedy oni mają ten koncert?
- Dzisiaj… za – spojrzała na zegarek – za dwie godziny, a co?
- Tony do mnie dzwonił i wypytywał – zmarszczył brwi – nie wiem, o co mu chodziło.
- Mój brat?!
- No przecież nie mój! Gadał najpierw jakieś bzdury, co u mnie, a jak się Marta czuje i takie tam, a później jakieś dziwne podchody, czy jest jakiś koncert u nas w najbliższym czasie, czy jakiś jest dzisiaj, a czy nie Motley Crue… a jak go zapytałem, po chuj dzwoni to wymyślił, że tak tylko pyta, bo może nas odwiedzisz – wzruszył ramionami i usiadł koło Marty, otaczając ją ramieniem – wszystko dobrze? – mruknął jej do ucha i pogładził brzuch, czując leciutkie kopnięcia dziecka.
- Mhm… czemu nie powiedziałeś, że macie kolejną rozprawę? – oparła głowę o jego tors.
- Dzięki, Stary – powiedział do Slasha, który wzruszył ramionami i stwierdził, że idzie do Ranibow – wiem, że się tym przejmujesz… denerwowałabyś się niepotrzebnie - odezwał się, gdy Hudson wyszedł z domu – i tak pewnie niczego nowego nie usłyszymy; a jeszcze na naszą niekorzyść działa fakt, że na przykład Slash dalej ćpa i jakoś nie stawiamy mu żadnego ultimatum… że przez tak długi czas wszyscy prócz Axla chlaliśmy i ćpaliśmy i oczywiście nikt prócz Adlera nie wyleciał z zespołu… nikogo nikt nie chciał skompromitować, jak niby naszego biednego Stevena…
- Idiotyzm… nikt mu na siłę nie wstrzykiwał działki! Jaki sąd przyzna mu rację? – odezwała się Kate – Przecież każdy na własną odpowiedzialność coś robi albo nie!
- Mnie to mówisz? Kate… doskonale wiem, że to pieprzone bzdury! Mnie też nikt nie powiedział, żebym ćpał… byłem głupi więc brałem! Ale do chuja nikt mnie nie zmuszał! Od razu widać, że Adler się mści! Tak samo jak posuwał Everly! To był pieprzony początek jakiejś jebanej Vendetty! Tylko kurwa nikt nikogo tu nie zabił! Pieprzony gnojek! „Przyjaciół się tak nie traktuje” – przedrzeźniał głos byłego perkusisty zespołu – przyjaciołom nie robi się takich świństw jak on zrobił!
- Duff… nie denerwuj się tak… - Isbell uspokajająco położyła mu dłoń na kolanie – to nie był Steven… to nie był wasz przyjaciel… t-to był ktoś zupełnie obcy… ktoś, kto kiedyś był Adlerem… - gładził ręką jego udo i mruknęła – spokojnie… maluszek też się denerwuje przez to… - przyłożyła drugą dłoń do tej, którą on trzymał na jej brzuchu – pójdę zrobić coś do jedzenia…
- Wyluzuj, Duff, nerwy nic ci nie dadzą – syknęła Kate – ona się o ciebie martwi, nie widzisz tego?
- Wiem, wiem… ale kurwica mnie bierze, jak o tym myślę! Byliśmy przyjaciółmi! Pieprzonymi braćmi, a ten chuj odjebał nam taki numer!
- Coś słyszałam… od kilku osób- westchnęła – wszyscy są zdziwieni, że w ogóle doszło do wniesienia sprawy… no i każdy jest po waszej stronie.
Po kilkudziesięciu minutach zjedli spóźniony obiad i rozmawiali na różne tematy. Kate opowiadała o ich dzieciństwie, że często Duff zostawał u nich i Tony i Steven traktowali go jak brata. Śmiała się, gdy przypominała sobie, jak chłopak uczył się grać na basie i jak kombinował, żeby wyrwać się z kolegami na piwo. Duff nie pozostał jej dłużny i zemścił się, wypominając jej swoją nieznośność i to, jak doprowadzała Jona i Jennifer do białej gorączki. Nie omieszkał nawet wspomnieć o sprawach sercowych kilkunastoletniej wtedy dziewczyny.
- Ej! Jesteś okropny! Wiem, że byłam głupia, jak miałam dwanaście lat! – wybuchła śmiechem – Ale nie wiem, o co ci chodzi. Pamiętasz? Zawsze mówiłeś, że jestem debilką, że mam marzenia i mówiłeś, że nigdy się nie spełnią!
- No bo tak jest! Nie widzę twojego wymarzonego męża przy tobie…
- Męża nie, ale go poznałam. Nawet dość dobrze i intensywnie! – zawołała zadowolona z siebie.
- CO?! Chcesz mi powiedzieć, że…
- Tak, dokładnie to chcę ci powiedzieć – wyszczerzyła zęby.
- Ale on? Jakim cudem? Nie byłaś z nimi chyba na trasie! - nawet nie próbował ukryć zdumienia.
- O kim mówicie? – zapytała zaciekawiona Marta i przysunęła się bliżej Duffa.
Duff uśmiechnął się złośliwie do Kate i wygłupiając się zaczął śpiewać.

Well you've always got your tail on the wag
Shootin' fire from your mouth
Just like a dragon
You act like a perpetual drag
You better check it out
Cause someday soon you'll have to
Climb back on the, wagon

It ain't easy
Livin' like you wanna
It's so hard to find peace of mind
Yes it is
The way I see it
You gotta say shit
But don't forget to drop me a line

- Zabiję cię! – dla żartu Kate rzuciła w niego poduszką i udawała, że chce go udusić – jak mogłeś zdradzić moją tajemnicę?
- Nie wierzę! Po prostu nie wierzę! Wszyscy, ale nie Tyler! Kiedy? Czemu się nawet nie… pochwalił?
- Może nie chciał cię denerwować przed koncertem? – uśmiechnęła się słodko – Paryż to piękne miasto…
- Byłaś tam?! Byłaś w Paryżu ze Stevenem?!
- Ze Stevenem i Joe, ściślej mówiąc. Prosiłam Stevena, żeby nic nie mówił, że przyleciałam z nim. Wiesz, że ojciec zawsze był przeciwny, żebym chociaż przypadkiem pojawiała się na waszej trasie.
- Ale przecież… Kurwa, Steven jest prawie w wieku Jona! Myślałem, że tak sobie wymyślałaś to, jak byłaś nastolatką… no wiesz… - urwał, bo usłyszeli dzwonek do drzwi – pójdę otworzyć…
Ciągle będą w szoku, po usłyszeniu, że jego bratanica spała z wokalistą Aerosmith, powlekł się do przedpokoju, żeby sprawdzić, kto przyszedł. Ujrzał wysokiego chłopaka, niecierpliwie stukającego butem o ziemię. Początkowo go nie poznał, bo miał spuszczoną głowę i naciągnięty na nią kaptur, ale gdy tylko zauważył, że otworzono drzwi, szybko spojrzał na mieszkańca domu.
- Sixx? Nie macie teraz koncertu? No chyba, że się za Kate stęskni… - urwał, zobaczywszy w oczach basisty, coś po za heroiną, coś niepokojącego - coś się stało?
- Mam… mały problem… to znaczy… eee… chyba… wy macie problem z Katie, bo…
- Nikki? Przecież macie koncert! Co tu, do cholery, robisz?! – słysząc ich rozmowę, wysoka brunetka pojawiła się w przedpokoju.
- D-dziewczyna… twierdzi, że jesteś jej wujkiem…
- Alice?! Co z Alice? Jest w Los Angeles?! – Duff się zaniepokoił i złapał szybko Sixxa za materiał bluzy, którą miał na sobie.
- P-przywiozłem ją – wymamrotał – j-jest w samochodzie.
- O czym ty pierdolisz?! Przecież ona mieszka w Seattle! Coś ty zaś ćpał, Nikki?! – zawołała Kate.
- K-koncert… miała być na koncercie – wyswobodził się z zaciśniętych pięści Duffa – chodź do samochodu – pociągnął go do swojego prawie trzydziestoletniego Forda Mustanga.
Pobiegli za niezbyt przytomnym Sixxem i zobaczyli Alice leżącą na tylnych siedzeniach wozu, przykrytą skórzaną kurtką muzyka. Duff przeklął cicho, gdy ją zobaczył; poplątane włosy przykrywały część twarzy i sporego fioletowo-czerwonego sińca pod okiem, koszulka z logo Motley Crue była w kilku miejscach poszarpana i potargana. Mulatka spała z zaschniętymi łzami, zabarwionymi na ciemno od rozmazanego tuszu do rzęs na policzkach. Na rękach miała jakieś dziwne zadrapania. Wpatrywał się w nią jak zahipnotyzowany i nie mógł wydusić z siebie słowa.
- Jezu Chryste! C-co… Nikki, co… - Kate zasłoniła usta dłonią i z przerażeniem patrzyła na swoją kuzynkę.
- C-chyba dostała się za k-kulisy i… n-nie w-wiem, c-co się działo, bo się przebierałem i później usłyszałem jakieś krzyki. Na początku to olałem, ale usłyszałem s-szloch czy coś… no i wyszedłem z garderoby i zobaczyłem ją, jak się próbowała wyszarpnąć… – urwał niespodziewanie.
- Komu?! – zagrzmiał Duff.
- N-nie wiem… - szepnął, ale widząc morderczy wzrok chłopaka, dodał niepewnie – j-jakiś kumpel V-vince’a się chyba przywalał do niej, a on… stał obok i nie reagował, jak ta dziewczyna się szarpała i krzyczała coś o tobie – zwrócił się do Kate – myślałem, że to jakaś twoja znajoma… no i odciągnąłem tego kolesia od niej, jak chciał z-zedrzeć z niej ten T-shirt… a ona zaczęła płakać i powtarzać, że chce do Duffa. Nie wiedziałem, o co chodzi i skąd cię zna i w końcu wydukała, że jesteś jej chrzestnym czy kimś. B-była cała roztrzęsiona…
Duff przestał słuchać i ostrożnie wyciągnął Alice z samochodu, tak żeby jej nie obudzić. Trzęsły mu się ręce i nie bardzo wiedział, czy to z nerwów na tego chuja, czy ze strachu o chrześnicę. Spojrzał na Kate i wiedział, że jest równie przerażona; porozumieli się bez słów, Duff zaniósł piętnastoletnią mulatkę do domu, a jego bratanica pociągnęła Sixxa za sobą.
- Duff?! – Marta gwałtownie podniosła się z kanapy, łapiąc się szybo za brzuch – A-alice? B-boże co się stało? – podbiegła do swojego narzeczonego i krzyknęła cicho, widząc, w jakim stanie jest nastolatka – o-och!
Położył ją delikatnie na kanapie i odgarnął jej włosy, żeby przyjrzeć się pokaźnemu siniakowi wokół oczodołu. Nawet nie zauważył, kiedy jego narzeczona pojawiła się z apteczką i miseczką z wodą. Zabrał to od niej i mocząc płatki kosmetyczne, zaczął ocierać zaschniętą krew z pękniętej wargi i wycierać rozmazany tusz na jej policzkach. Alice… jak ty wyglądasz… kochana, co robisz tutaj sama? Dlaczego, do kurwy, puścili cię do Los Angeles bez opieki? I co robiłaś za kulisami? Co ten śmieć chciał od ciebie? Do chuja! Zajebię go chyba!
- Marta… - usłyszała cichy głos za sobą i oderwała wzrok od Duffa – to Nikki… p-przywiózł Alice…
- O-och… c-cześć… s-skąd ona… c-co się w ogóle stało? – popatrzyła na wysokiego ciemnowłosego chłopaka, który wpatrując się w mulatkę, nie potrafił wykrztusić słowa.
- Gdzie on jest?! Gadaj! Gdzie jest ten skurwiel! – nagle Duff zerwał się z miejsca i pchnął Sixxa na ścianę.
- Duff, p-puść go… - Marta szybko zbliżyła się do swojego narzeczonego i złapała go za rękę – D-duff, u-uspokój się…
Prawie natychmiast zabrał ręce i odsunął się od zaskoczonego członka Motley Crue. Wrócił do Alice i nie odzywał się do nikogo. Ciągle czule gładził dziewczynkę po policzku i nie reagował na to, co dzieje się wokół niego. Mruczał do niej coś tak cichutko, że reszta nie słyszała nawet pojedynczego słowa.
- Chodźcie do kuchni – Isbell zaprowadziła ich do pomieszczenia i postawiła przed Sixxem butelkę wódki.
- Dzięki – mruknął i upił kilka łyków na raz – t-ta dziewczyna… ja… myślałem, że mi ucieknie, a-ale zdołałem ją przekonać, że się przyjaźnimy – wymamrotał do Kate – c-cała się trzęsła, była przerażona… ten koleś chyba chciał… c-chyba…
- Nikki, ważne, że jej pomogłeś – ścisnęła mu rękę – jesteśmy ci naprawdę wdzięczni… Alice ma dopiero piętnaście lat… nie rozumiem, jak moja ciotka mogła ją puścić tutaj samą! Co innego, gdyby poprosiła Duffa albo Joan, żeby mieli na nią oko… po co ona pchała się za kulisy? I jak ten dupek mógł się do niej tak po prostu dowalać?!
- Nie wiem… udało mi się tylko dowiedzieć od tej małej, że szukała swojej kuzynki i że chce do Duffa i szlochała ciągle, że to jej chrzestny i żebym ją do niego zabrał. W-więc zaprowadziłem ją do auta i dałem jej moją kurtkę, żeby zakryła tą potarganą koszulkę…
Marta zrobiła herbatę i zaniosła dwa kubki do salonu. Poszła na piętro do sypialni po koc i okryła nim mulatkę. Usiadła koło Duffa i pogładziła go po ramieniu, żeby dodać mu otuchy. W milczeniu patrzyła, jak co chwila odgarnia jej włosy z twarzy. Była zdziwiona czułością i delikatnością chłopaka, który jednocześnie tłumił w sobie gniew. Wiedziała doskonale, że gdyby miał teraz okazję, to odpłaciłby się temu, kto doprowadził Alice do takiego stanu. Nie bardzo rozumiała, o czym Kate mówiła z Sixxem, ale wywnioskowała, że dziewczynka jakimś cudem wdarła się za kulisy, bo chciała znaleźć bratanicę Duffa i ktoś się do niej przyczepił i chciał skrzywdzić. Biedna Alice… gdyby Sixx nie interweniował, to… ugh! Nie chcę nawet o tym myśleć… Duff by chyba zabił tego kogoś! Przecież on ją tak strasznie kocha… nie pozwoliłby jej skrzywdzić…
- J-jak ja mam powiedzieć o… o t-tym Carol? – wyszeptał – jak mam powiedzieć jej, że przed koncertem jakiś dupek dopierał się do jej d-dziecka? Kurwa, z-zajebię gada! I Neila też!
- N-neila? Co on ma do tego?
- Palant nie reagował! W-widział, że Alice chce uciec, a on biernie p-patrzył!
- O-och… - przysunęła się do niego i objęła go – D-duff, na szczęście nic się jej nie stało, na szczęście Nikki z-zabrał ją stamtąd… 
Przymknął oczy i otoczył ją ramionami, ciągle walcząc z chęcią zemszczenia się za Alice. A może nic nie mówić Carol i Dexterowi? Może wymyślić, że po koncercie Alice przyszła do nas przenocować i pozwoliłem jej zostać parę dni? Do czasu aż ten siniak nie zejdzie, żeby w ogóle o nim nie wiedzieli? Może tak będzie lepiej, niż powiedzieć im całą prawdę? Bo przecież wtedy trzeba im uświadomić, że to w dużej mierze ich wina! Przecież mogli zadzwonić i powiedzieć, że Alice będzie w LA to bym nawet poszedł z nią na ten koncert! Kurwa, ona ma piętnaście lat a nie dwadzieścia! Puszczać ją ponad tysiąc pięćset kilometrów samą na koncert?! Gdyby kurwa nie Sixx… gdyby się nie zainteresował i nie usłyszał, że ona ma kłopoty, to ten gnojek… to…
- D-duff… budzi się – z zamyślenia wyrwał go szept Marty – może zostawię cię samego z nią, co?
- J-jak chcesz… dzięki – mruknął, gdy brunetka skierowała się do kuchni – A-alice? – pogładził budzącą się dziewczynkę po policzku – słyszysz mnie? To ja Duff…
- W-wujek? – cichutki szept sprawił, że głos uwiązł mu w gardle – w-wujku – spojrzała na niego jednym okiem, bo drugie było zbyt zapuchnięte, by mogła je otworzyć i rozpłakała się.
- Ciii… Alice, nie płacz – posadził ją i mocno przytulił – już dobrze… nic się nie stało…
- W-wujku, j-ja t-tylko c-chciałam z-znaleźć K-kate – szlochała, tuląc się do niego – T-tony m-mówił, że t-tam będzie… a-ale z-zobaczyłam t-tylko N-neila i z-zapytałam g-go c-czy n-nie z-zna m-mojej k-kuzynki, a-ale – raz po raz fala dreszczy przeszywała jej ciało i płakała bardziej – a-ale p-pojawił s-się j-jakiś… j-jakiś f-facet i…
- Cii… nic nie m-mów… Sixx powiedział, co się stało… pamiętasz Sixxa? P-przywiózł cię tutaj…
- K-ktoś p-pomógł m-mi się w-wyrwać… c-chciałam, żeby m-mnie z-zabrał d-do c-ciebie…
Chłopak tulił do siebie chrześnicę i łamało mu się serce. Chcieli skrzywdzić dziecko, dziecko, które tylko bezmyślnie wdarło się za kulisy, żeby znaleźć swoją kuzynkę. Chcieli przelecieć jakąś panienkę, to mogli sobie, kurwa, jakąś dziwkę wyjebać, a nie dobierać się do Alice! Pożałują pieprzone skurwysyny! Nie mieli prawa jej tknąć! Nawet jakby kurwa sama chciała! Neil, zapłacisz mi za to! Nigdy kurwa cię nie lubiłem… i miałem jebaną rację! Próbował uspokoić dziewczynkę, ale ona ciągle płakała i nie chciała, żeby Duff nawet na chwilę ją puścił i gdzieś poszedł.
- Muszę zadzwonić do twojej mamy…
- N-nie! W-wujku, p-proszę… m-mama myśli, że mam zostać z K-kate i w-wracać j-jutro w-wieczornym lotem… t-tak m-miało b-być, g-gdyby… K-kate n-nie w-wiedziała, że p-przyjadę… d-dlatego ją szukałam…
- To… m-może zadzwonię i powiem, że jesteś u mnie? I zostaniesz na parę dni? – zapytał, przeklinając się za to, że chce oszukać swoją siostrę w taki sposób i wszystko zatuszować – ten siniak do jutra ci nie zejdzie… - dotknął palcami delikatnie spuchnięty oczodół – boli?
Pokiwała głową i spuściła wzrok, pociągając nosem. Chciała się wytłumaczyć i powiedzieć, że to wszystko nie jej wina, ale Duff nie potrzebował tłumaczenia. Wiedział, że mulatka nie zrobiła nic złego, że znalazła się w złym miejscu i złym czasie. Na szczęście jednak Sixx znalazł się zdecydowanie w odpowiednim miejscu i czasie i przede wszystkim odpowiednio się zachował. McKagan nawet nie wiedział, jak ma mu się odwdzięczyć za to wszystko. Wzdrygnął się, gdy poczuł na ramieniu zimną dłoń.
- Duff? Przyniosłam lód… Alice… j-jak się czujesz? – Kate przyklęknęła przy dziewczynie i ostrożnie przyłożyła jej do spuchniętego oka kawałki lodu owinięte w ściereczkę – gdybym tylko wiedziała, że przyjedziesz…
- P-przepraszam… c-chciałam c-ci z-zrobić n-niespodziankę – powiedziała płaczliwie i znów wtuliła się w Duffa.
- Wiem, kochanie, wiem… to nie twoja wina… - pogładziła ją po kolanie – Nikki chciałby ci coś powiedzieć… porozmawiasz z nim?
Alice spojrzała na Duffa, który tylko skinął głową. Po chwili do salonu niepewnie wszedł Sixx i przysiadając na fotelu, zaczął przepraszać dziewczynę za to, co stało się za kulisami i za to, że tak późno zareagował. Przepraszał za Vince’a, za jego znajomego i mówił, że jest mu strasznie przykro.
- I… chyba się mnie bałaś… przepraszam… chciałem tylko pomóc – mruknął i odwrócił wzrok od jej poobijanej twarzy.
- J-ja t-też przepraszam – wymamrotała – m-myślałam, że p-pan… że… p-pan też…
- Wiem, co myślałaś… miałaś prawo do tego… naprawdę mi przykro.
Duff uśmiechnął się krzywo i widząc, że Sixx nie bardzo wie, czy ma już się zbierać do wyjścia, zaproponował, że może zostać z Kate w jakimś pokoju gościnnym. Wiedział, że dla Alice będzie lepiej, jak będzie przy niej więcej życzliwych jej osób. Po chwili dotarło do niego, że Marta właśnie wchodzi do domu, chociaż nie pamiętał, by w ogóle wychodziła. Trzymała małą reklamówkę z logo apteki z jakąś maścią w środku. Pogładziła Alice po głowie i poprosiła, żeby poszła z nią na górę do łazienki. Obmyła dokładnie jej twarz i rozczesała poplątane włosy, dodatkowo posklejane kroplami krwi. Założyła na nią jedną ze swoich koszulek, a podarte kawałki materiału, które miała na sobie wrzuciła do kosza. Dokładnie i ostrożnie posmarowała siniec specyfikiem z apteki i posadziła mulatkę na krześle.
- Gdybyś… chciała porozmawiać… niekoniecznie z Duffem…
- W-wiem… d-dziękuję – wyszeptała i objęła się ramionami.
- Chcesz się położyć? Przygotuję ci łóżko u mnie w pokoju… - widząc, że kiwa potakująco głową, zadała kolejne pytanie – a jesteś głodna? Pewnie nic nie jadłaś… - kolejne skinienie – no to chodź… - chciała pomóc jej wstać i syknęła z bólu.
- C-co?
- To… - wzięła głęboki oddech – to tylko skurcz… zaraz mi przejdzie.
- M-może z-zawoł…
- Nie… już w porządku – wyprostowała się i pogładziła brzuch – to tylko z nerwów… - objęła ją i zaprowadziła do swojego pokoju – zaraz przyniosę ci coś do jedzenia, hm?
Zostawiła ją w sypialni i zderzyła się na schodach z Duffem, który w ostatniej chwili ją złapał, żeby się nie przewróciła. Spojrzał z niepokojem na jej bladą twarz i zapytał, czy wszystko jest w porządku.
- Tak, trochę się przejęłam Alice i dlate… a-ałć! – przytrzymała się kurczowo Duffa i przymknęła oczy.
- Marta? – dotknął szybko brzucha – co się dzieje?
- Już dobrze… muszę tylko chwilę posiedzieć i się uspokoić… ale najpierw zrobię Alice coś do jedzenia.
- Ja to zrobię – powiedział szybko – ty sobie usiądź albo się połóż i niczym się nie martw – pocałował ją czule w usta – salon? Czy pójdziesz do nas? – gdy odpowiedziała, dodał – Sixxowi i Kate przyda się towarzystwo – pochylił się i wziął ją na ręce – Alice mówiła, co chce zjeść?
- Nie… i nie musisz mnie nosić – mruknęła i otoczyła do ramionami – co z Carol? Powiesz jej prawdę? Czy tylko jej powiesz, że Alice zostanie u nas dłużej?
- Nie wiem… Alice nie chce, żebym mówił i rozumiem ją, bo wiem, że teraz ją całkowicie uziemią… ale z drugiej strony mam kłamać, że wszystko jej ok i nic się nie wydarzyło? Przecież ona mogła… p-przecież… no… sama wiesz…
- Mhm… ale ona miała to szczęście, że miał jej kto pomóc.
Po chwili posadził ją na kanapie i sam poszedł do kuchni, żeby przygotować kolację. Znalazł jakieś leki na uspokojenie i biorąc herbatę i talerz z jedzeniem, poszedł na górę do swojej piętnastoletniej siostrzenicy. Leżała na łóżku zwinięta w kłębek, a po policzkach leciały jej łzy. Wyglądała tak niewinnie, że Duff poczuł pieczenie w oczach, ale na szczęście szybko przezwyciężył to uczucie. Położył tacę na komodzie i usiadł na brzegu łóżka. Pogładził ją krzepiąco po ramieniu i powiedział, żeby coś zjadła i wzięła tabletkę.
- N-na co?
- Na uspokojenie… będzie ci po nich lepiej, hm?
- A… w-wujku? – usiadła na łóżku – c-czy…
- Hmm? – zachęcił ją do kontynuowania.
- K-kochasz m-mnie p-przez t-to mniej? A-albo j-już w-wcale?
- Alice, kochanie… - patrzył bezradnie, jak w jej ciemnych oczach gromadzi się coraz więcej łez – oczywiście, że nie! – przyciągnął ją do siebie i pozwolił, by się przytuliła – to niczego nie zmienia… jak mogłaś tak pomyśleć? – pocałował ją w czubek głowy.
- B-bo… b-bo n-nikomu j-już n-na m-mnie n-nie z-zależy… n-nawet m-mamie… c-ciągle n-na m-mnie t-tylko k-krzyczy – wyszeptała – w-wystarczyło j-jej, że p-powiedziałam, że t-tam b-będzie K-kate i o n-nic n-nie z-zapytała! S-skłamałam n-nawet, że m-mam d-do c-ciebie j-jechać przed koncertem i n-nawet n-nie z-zadzwoniła z-zapytać czy to prawda, a-albo czy nie zrobię kłopotu – szlochała z każdą chwilą coraz bardziej.
- Ciii… nie płacz… rodzice cię kochają… ja też… może przechodzą jakiś ciężki okres i nie umieją ci tego okazać… ale cię kochają… - objął mocniej drżącą dziewczynkę – pogadam z twoją mamą, obiecuję… jak chcesz, to mogę nawet polecieć z tobą do domu i wyjaśnić wszystko… - kiwnęła głową i uśmiechnęła się słabo – no… wsuwaj – podsunął jej talerz z jedzeniem – i wszystko będzie dobrze…

- No… i dlatego Duff poleciał do swojej siostry – westchnęła i skrzywiła się trochę.
- Coś cię boli?
- Chciałabym już urodzić… - położyła dłoń w okolicach lędźwi – możemy usiąść gdzieś na chwilę? Trochę… się zmęczyłam – uśmiechnęła się przepraszająco.
- Jasne – złapał ją za rękę i zaprowadził na ławeczkę w parku – ale to już niedługo chyba…
- Tak… muszę się porządnie wyspać teraz, bo coś mi się wydaje, że to dziecko da nam popalić… już teraz jest nieznośne! – zaśmiała się – Wiesz? Brakowało mi twojego towarzystwa…
- Taa… mnie twojego też – mruknął – i tak… wiem, że to moja wina. Już przepraszałem, no ale wiem, że to za mało
Powiedziała, że nie ma sprawy i że problem został zażegnany i położyła głowę na jego ramieniu. Podzieliła się z nim obawą, że sobie nie poradzi w nowej roli, że nie będzie wystarczająco dobrą matką i co gorsza powieli błędy swojej rodzicielki i skrzywdzi to Bogu ducha winne dziecko. Przyznała się, że boi się, kontaktu z takim maleństwem, że nigdy nawet nie trzymała niemowlęcia w rękach. I co jeśli przez przypadek zrobi mu jakąś krzywdę? Jeśli czegoś nie dopatrzy albo wykona niewłaściwy ruch? Co jeśli dziecko będzie płakało, a ona nie będzie umiała go uspokoić? A jeśli będzie chore, a ona to zbagatelizuje? No i do tego dochodził jeszcze strach o Duffa i o to, jak on się zachowa w zderzeniu z rzeczywistością bycia ojcem. Czy oderwie się od swoich wspomnień o ojcu i będzie starał się być wzorem dla ich dziecka?
- Marta… niepotrzebnie się martwisz – pokrzepiająco pogładził jej ramię – nawet, gdybyście sobie nie radzili albo coś to przecież wam pomożemy! My i Joan… która pewne się ucieszy, że któryś tam raz została ciotką… no i zawsze macie mamę Duffa, a pani McKagan to anioł a nie kobieta i wiem, co mówię – wyszczerzył zęby.
- Dzięki… zawsze mnie wspieraliście i… och… - pogładziła z czułością brzuch – n-naprawdę dziękuję, że nie chcecie nas z tym wszystkim zostawić samych.
- W moim przypadku potraktuj to jako… odkupienie win? Fakt, że nie mam zbytniego pojęcia o wychowywaniu dzieci, ale zawszę mogę jakoś popilnować takiego szkraba – odgarnął sobie włosy z twarzy – no… jakbym sobie nie radził to mam tajną broń… i podzielę się z tobą tym sekretem – śmiejąc się, pochylił się ku dziewczynie i wyszeptał – będę go zamęczał moimi nowymi pomysłami na solówki i na pewno od razu się uspokoi… i zostanie zajebiście sławnym gitarzystą!
- Skąd ta pewność? – zaśmiała się i dodała – myślisz, że to będzie chłopczyk?
- Jasne… babcia zawsze powtarzała, że jak kobieta pięknie wygląda w ciąży to znaczy, że będzie chłopak!
- Oj Slash, Slash… i ty wierzysz w takie rzeczy?
- Nie… ale wierzę, że masz ochotę coś zjeść – wybuchł śmiechem, gdy usłyszał burczenie w jej brzuchu.

Mężczyzna siedział w fotelu w ciemnym pokoju, wpatrywał się w przeciwległą ścianę oświetloną słabym światłem lampki. Do dużej tablicy korkowej były przywieszone trzy zdjęcia; każde z nich przedstawiało jedną osobę. Osobę, która powinna zapłacić za całe zło, które mu wyrządziła. Wszyscy mieli jakiś związek z Najniebezpieczniejszym Zespołem Świata – dwóch mężczyzn bezpośredni, a atrakcyjna kobieta bardziej pośredni, ale ciągle było to znaczące powiązanie. Planował od kilku miesięcy plan zemsty. Najpierw uderzy w nią, główny powód jego ostatnich niepowodzeń i pewnego rodzaju strat moralnych. Nawet wiedział, co dokładnie jej zrobi; pozostawało jednak pytanie, kiedy i jak doprowadzi do tej sytuacji. Co do mężczyzn… ich zostawi sobie na deser… po pierwsze dlatego, że nie miał jeszcze pomysłu co do wymierzenia im kary, po drugie chciał napawać się ich bólem, gdy będą wiedzieli, co stało się tej głupiej dziewczynie i gdy będą patrzyli na jej krzywdę, gdy będą świadomi jak bardzo skrzywdzona jest psychicznie. Tak… zapłacicie mi wszyscy… jedno po drugim… straciłem przez was zbyt dużo, żeby wam tak po prostu odpuścić… myśleliście, że można mnie tak potraktować i nie mieć z tego powodu żadnych konsekwencji? Myśleliście, że możecie mną pomiatać? Że nawet nie pisnę słówka skargi? Nie wiecie, kurwa, do czego jestem zdolny! Nie wiecie, że zniszczę was tak samo, jak wy mnie! Nie macie pieprzonego pojęcia! Myśleliście, że jestem kimś zupełnie innym… niezdolnym do czynów, które zaplanowałem! Ale już niedługo… poczekajcie jeszcze trochę… tylko tyle, żebym dopracował swój plan… tak… na waszym miejscu nie spałbym już tak spokojnie… Mrożący krew w żyłach śmiech wypełnił pokój i przez całe pomieszczenie przeleciał nóż, który wbił się w środek fotografii przedstawiającej kobietę…

piątek, 17 lutego 2012

33.

20 komentarzy
nareszcie... wybaczcie że taki długi odstęp czasu... ale no... sesja... ogarnięcie się po sesji i w ogóle.. (tak...wiem, że to idiotyczne tłumaczenie, ale...) mam nadzieję, że treśc rozdziału jakoś wam zrekompensuje to czekanie... hmmm sama jestem zaskoczona tym co wymyśliłam...
i chciałam podziękowac za wysyp miłych komentarzy i xd zareklamowanie mnie w kilku miejscach... nie spodziewałam się
***  
- Duff, wszystko będzie w porządku… to ze stresu – mruknęła, patrząc na zaniepokojonego chłopaka – czuje, że Marta się zdenerwowała i też jest niespokojne.

- Ale… bo kopie tak nerwowo – wymamrotał, gładząc brzuch śpiącej dziewczyny.

- Do cholery! Ogarnij się, człowieku! – wróciła oczami i podniosła lekko głos - Nic się jej ani dziecku nie stało. Lepiej będzie jak ją będziesz wspierać, a nie panikować i ją jeszcze dodatkowo dobijać.

- No… chyba masz rację – spuścił głowę.

Pogłaskał po policzku Isbell i przykrył ją kocem, który przez chwilą przyniosła mu Joan. Ciągle był wstrząśnięty tym, co stało się ponad godzinę temu i miał ochotę wziąć sprawy w swoje ręce. Fakt, nie wiedział dokładnie, co mówiła ta kobieta do Marty, ale sam fakt, że się tu zjawiła i udawała kochającą i zatroskaną mamusię. Pieprzona suka! Jak można mieć taki jebany tupet?! Najpierw ojciec katował Martę, ta… ona pozwalała, żeby ten sukinsyn ją tak upokarzał i jeszcze wyzywała ją od puszczalskich dziwek, a teraz ma czelność w ogóle się od niej odzywać i mówić tak to tęskniła i jej szukała?!

- Zostaniecie na kolacji? Nie ma sensu jej budzić… niech odpocznie. Za bardzo się ostatnio stresuje. Ta jej matka… i Gilby mówił, że wczoraj Izzy zachował się jak dupek.

- Och! Właśnie! Stradlin! – wykrzyknął cicho i wyglądał, jakby nagle sobie coś przypomniał – miałem iść do niego, ale przez tę babę zupełnie zapomniałem.

- No tu idź teraz, ja posiedzę przy Marcie – zaproponowała i widząc jego minę, szybko dodała – tak… jakby się cos działo, od razu do ciebie zadzwonię.

Duff ostrożnie wysunął się spod dziewczyny tak, by jej nie obudzić i przebiegając dwie przecznice, znalazł się pod domem przyjaciela. Zadzwonił, ale gdy nikt nie otwierał, na wszelki wypadek nacisnął klamkę i widząc, że drzwi ustępują, wszedł do środka. Zawołał Izzy’ego, ale zamiast odpowiedzi usłyszał cichy pomruk z głębi salonu. Zastał w nim chłopaka, leżącego z półprzymkniętymi powiekami, który nie do końca zauważył, że ma gościa. McKagan rozejrzał się po pomieszczeniu, które wyglądało jak po przejściu tornada i zerknął na stół, na którym widać było pozostałości po działce, którą gitarzysta całkiem niedawno wciągnął.

- Palant – burknął i szarpnął Stradlinem – ej! Słyszysz mnie? – usłyszał tylko jakieś mruknięcie – ocknij się gnojku! – niezbyt delikatnie posadził go na kanapie i wymierzył solidny policzek, żeby go jakoś ocucić.

- Duff… - wymamrotał – czego tu chcesz?

- Doprowadzić cię, kurwa, do normalnego stanu! Wiesz, chuju, co zrobiłeś?! Wczoraj na tym jebanym przyjęciu u Bacha?! Wiesz?!

- O co ci chodzi…

- O to, że prawie pobiłeś Martę, pojebie! – widział, że ta informacja wywołała na Izzym wrażenie – chciała tylko z tobą porozmawiać , a ty zacząłeś wrzeszczeć i nią szarpać! I pchnąłeś ją na trawnik! – złapał go za koszulę i szarpnął – słyszysz?! Przewróciłeś moją dziewczynę i moje dziecko na jebaną ziemię, pierdolony ćpunie!

- Co? – mimo całego zamroczenia narkotykami, chłopak zrozumiał –c-co zrobiłem? Ściemniasz… nie zrobiłbym czegoś takiego, kurwa…

- To wyobraź sobie, śmieciu, że to zrobiłeś! Mogłeś wjebać w siebie więcej Brownstone’a, to na pewno byś, kurwa, pamiętał!

Gitarzysta skulił się trochę i przetarł oczy. Nie dość, że męczył go potworny kac, to jeszcze narkotyki nie pozwalały mu się skupić. Mimo, że słowa Duffa do niego dotarły, nie mógł w nie uwierzyć. Przecież chyba by pamiętał, co się wczoraj wydarzyło! Nie mógł przecież tak zapić i się naćpać, żeby urwał mu się film! Niemożliwe, by przez tą sukę Annicę, tak potraktował Martę!

- Zostaw mnie, Duff… chcę zostać sam…

- Nie! Do chuja, Stary, co ty ze sobą robisz?! – McKagan widząc, do jakiego stanu doprowadził się jego przyjaciel, zaczął mięknąć – Po co, kurwa, ćpasz?! Po co zaś chlejesz?!

Zamiast odpowiedzieć, Izzy wyciągnął jakiś pomięty list i papiery z sądu i kazał basiście czytać. Z każdym następnym słowem twarz Duffa zmieniała się, z zniecierpliwienia, poprzez szok, aż w końcu wyrażała złość. „Zjebałeś nam związek”? „Nie interesowałeś się mną, bo wolałeś zespół i swoją pieprzoną przyjaciółkę”?! No, kurwa, też bym wolał spędzać czas z nami, niż kurwa, z tą kretynką! „Udawałeś, że mnie kochasz, żeby mieć darmowe rżnięcie na każdym kroku?!” Mózg farbowanego blondyna w zwolnionym tempie przetwarzał, co właśnie przeczytał i z trudem docierała do niego treść tego świstka papieru. To są kurwa jakieś kpiny czy co?! Co ma kurwa znaczyć, że „myślałeś, że dam się kupić i zamknę się, jak będziesz leciał jak piesek, na każde zawołanie tej BIEDNEJ suki McKagana? Myślałeś, że jak coś mi kupisz, albo weźmiesz na wakacje, to nie będę robiła o to awantur i będę ci posłusznie obciągać?”?! Ta laska jest chora psychicznie! Jak ona w ogóle śmie?!

- Suka – burknął i spojrzał na pozew rozwodowy – co kurwa?!

- No właśnie… - mruknął zrezygnowany Stradlin i sięgnął po butelkę whisky, która stała przy łóżku.

- Ale co to za pierdolone bzdury?! Jakie znęcanie się psychiczne i fizyczne?! Jakie, kurwa, liczne zdrady?! – Duff patrzył z niedowierzaniem na arkusz papieru – co ona, do chuja, żarty sobie robi? „Wykorzystanie pozycji powódki, do osiągnięcia lepszej pozycji majątkowej i polepszenia sytuacji ekonomicznej pozwanego”? Że niby ty poleciałeś na jej kasę i dlatego ślub? Przecież każdy sąd ją wyśmieje!

- Niekoniecznie… jak to dostałem, zadzwoniłem do niej i wiesz, co mi powiedziała? – widząc, że basista wzruszył ramionami, kontynuował – że może przedstawić na to wszystko świadków, którzy są bardziej wiarygodni niż były dealer, narkoman i pijak. Stwierdziła, że mnie zniszczy… cóż… patrząc na to, co właśnie robi… chyba się jej uda – westchnął ciężko i pociągnął potężny łyk – a ja głupi ją kochałem. Powiedziała, że była ze mną dla kasy i większej sławy…

- Wykorzystała cię, Stary… ale, do chuja! Nie jest warta, żebyś przez nią zaś wpadł w nałóg! Jak nie umiała cię docenić, to jej strata! Masz przecież przyjaciół, na których możesz liczyć. Niedługo zostaniesz wujkiem…

- Dzięki, Duff – uśmiechnął się słabo i mruknął – Axl się wkurwi… wiesz, kto ma być rzekomym świadkiem moich niby zdrad i znęcania się nas Annicą? – McKagan pokręcił przecząco głową – Everly…

- O kurwa! Przecież one nawet za sobą jakoś szczególnie nie przepadały chyba?

- Jak widać wolą złączyć siły i zjebać mi życie… w końcu Erin już jednej osobie spieprzyła wszystko…

Siedzieli jeszcze razem przez dwie godziny, podczas których Duff starał się przekonać Izzy’ego do zaprzestania picia w takich ilościach i przede wszystkim brania narkotyków. Próbował uświadomić mu, że brakuje im dawnego Stradlina i chcieli, by ich przyjaciel wrócił. Wspominał, że Marcie bardzo zależy, żeby gitarzysta był ojcem chrzestnym ich dziecka, ale do tego Izzy musi się jakoś zmobilizować i wyzbyć się powracających nałogów. McKagan miał nadzieję, że samo wspomnienie o możliwości bycia chrzestnym podziała na Izzy’ego i niewiele się pomylił. Chłopak obiecał się wziąć za siebie i jakoś się zrehabilitować.

- Wiesz? Wydaje mi się, że… Marta będzie cię potrzebować teraz – mruknął Duff i opowiedział mu o spotkaniu z jej matką i prawdopodobnie jej siostrą – jest totalnie załamana; chyba znów przeżywa to, co się działo w jej domu…

- A… ta mała to faktycznie jej siostra?

- No chyba tak… Marta myśli, że ten jej ojciec też ją tak bije… nie wiem! Miała parę siniaków, ale nie wyglądała na katowaną – wzruszył ramionami – nieważne… boję się o Martę. Nawet nie wiesz, jak ciężko ją było uspokoić, bo taka roztrzęsiona była. Joan dała jej coś na uspokojenie i zasnęła, ale… no mam nadzieję, że będzie spokojniejsza i zabiorę ją do domu – skrzywił się lekko.

- Co?

- Slash… jest nie do wytrzymania! Z każdym dniem bardziej mam ochotę mu wpierdolić! – zbulwersował się – wiecznie coś mu nie pasuje, ciągle się nas czepia i w życiu nie był taki chamski i złośliwy!

Żaląc się Izzy’emu nawet nie zauważył, jak chłopak zareagował na te rewelacje. Z każdym kolejnym słowem Stradlin coraz bardziej się irytował i miał ochotę ochrzanić Slasha za jego zachowanie. Frajer! Chce wszystko zjebać?! Gratulacje, kurwa! Tyle razy mu mówiłem, żeby zachowywał się normalnie, a nie jak skończony idiota! Co mu, kurwa, da to, że będzie takim skurwysynem?! Zmieni coś?! NIE! Więc co się wpierdala w nie swoje sprawy?!

- Załatwię to – rzucił krótko i próbował ogarnąć bałagan, który panował od kilku dni w prawie całym mieszkaniu.



            Chłopak uśmiechnął się lekko i pogładził swoją towarzyszkę po włosach. Dziękował w duchu, że wziął się za siebie i walczył z palącym pragnieniem napicia się nawet szklanki jakiegoś trunku albo wzięcia działki. Widząc, jak dziewczyna cieszy się, że on jakoś sobie radzi, nakręcał go na zmiany jeszcze bardziej. Dzięki temu, że postanowił walczyć, mógł teraz siedzieć ze swoją przyszywaną siostrą w parku i dziwić się razem z nią, jak dziecko w jej łonie może być aż takie ruchliwe.


Look into your heart – you will find
There’s nothin’ there to hide
Take me as I am – take my life
I would give it all – I would sacrifice

Don’t tell me it’s not worth fightin’ for
I can’t help it – there’s nothin’ I want more
You know it’s true
Everything I do – I do it for you

There’s no love – like your love
And no other – could give more love
There’s nowhere – unless you’re there
All the time – all the way

Oh – you can’t tell me it’s not worth tryin’ for
I can’t help it – there’s nothin’ I want more
I would fight for you – I’d lie for you
Walk the wire for you – ya I’d die for you 


- Lubię tę piosenkę… z Robin Hooda – uśmiechnęła się lekko – Duff wziął mnie do kina na to. Wiesz? Brakowało mi twojego głosu… znaczy śpiewu…

- Och… no cóż… Marta, naprawdę przepraszam – spuścił głowę – zachowałem się jak skończony chuj. I nieważne czy byłem zły, naćpany czy kompletnie pijany… przepraszam.

- Izzy, zapomnij… najważniejsze, że się starasz zmienić – przytuliła się i przyłożyła jego dłoń do brzucha, który był akurat bombardowany leciutkimi kopnięciami dziecka, które miało urodzić się za około osiem tygodni.

- Dla ciebie… dla was – pogładził czule brzuszek – dziękuję, że zaproponowałaś mi bycie chrzestnym.

- Nikogo innego sobie nie wyobrażam – cmoknęła go w policzek i nagle spoważniała – kiedy masz tę sprawę? Chcę iść z tobą…

- To nie jest dobry pomysł – wymamrotał – będziesz się stresować niepotrzebnie. Noo… i nie wiadomo, co ta… co ona wymyśli.

Chciała się z nim kłócić, ale chłopak nie dał za wygraną. Wybił jej ten pomysł z głowy, głównie dlatego, że nie miał ochoty, żeby Marta oglądała jego klęskę. Zdawał sobie sprawę z tego, że skoro Annica wkroczyła na ścieżkę wojenną, zrobi wszystko, żeby go skompromitować i doszczętnie zniszczyć. Czemu, kurwa, nigdy nie zwracałem uwagi na to, że z każdym dniem bardziej nie lubiła Marty? Że wkurwiał ją zespół? Czemu?! Gdzie ja głupi miałem oczy? Jak mogłem dla DOBRA związku odsunąć się od przyjaciół? Od Marty?! „Nie mam wyboru, muszę wyjechać” Ja pierdolę! Co za jebane bzdury! Chciałem ratować coś, czego nie było kosztem ludzi, na których naprawdę mi zależy!

- Mogę parę dni pomieszkać z tobą? Chłopaki będą teraz kręcić November Rain i ciągle ich nie będzie w domu – powiedziała niezbyt zadowolona – a ja z takim brzuchem i to jeszcze w lipcu jakoś nie mam ochoty lecieć prawie do Meksyku.

- No jasne… Duff pewnie i tak by prosił, żebym jakoś cię pilnował. Wracamy? Mam jeszcze sprawę do Slasha – zaproponował.

Oczywiście po drodze Marta jeszcze zaciągnęła go do cukierni, bo miała ochotę na coś słodkiego i nie mogła się oprzeć. Cieszył się, że ma tak dobry humor, bo widział jak była przejęta sprawą pojawienia się tu jej matki, ale na szczęście przestało jej to spędzać sen z powiek.

- Wiesz? Myślałem o tym, żeby po tym pieprzonym rozwodzie kupić sklep muzyczny…

- Sklep muzyczny? Żartujesz?

- Nie… muszę coś zrobić z częścią pieniędzy, z których Annica mnie nie oskubie… no i będzie mi się nudzić. Ostatnio nie mam weny, rzadko piszę… przynajmniej się czymś zajmę… no i będę potrzebował jakiegoś sprzedawcę…

 

- Możemy pogadać? – Marta słysząc głos przyjaciela, oderwała wzrok od gitary i odłożyła ją na łóżko – może… przejdziemy się gdzieś?

- O co chodzi, Slash, hm? – nawet nie ukrywała, że jest zaskoczona jego nagłą zmianą humoru.

- No… chciałem porozmawiać… - wymamrotał niezbyt wyraźnie i dodał prawie niesłyszalnie - i przeprosić.

- A musimy wychodzić? Bolą mnie trochę plecy… - Hudson przystał na propozycję zostania w domu i usiadł na łóżku – ale muszę siku – uśmiechnęła się przepraszająco i zniknęła na chwilę w łazience.

- Więc… ja… no przepraszam za to, jak się zachowuję – ukrył twarz za swoją czarną czupryną – nie powinienem być taki… nie wiem, co się ze mną dzieje…  wkurwia mnie, że w ogóle nie spędzamy razem czasu jak kiedyś… że nie traktujesz mnie już jak przyjaciela… że… kurwa! Że jest tylko Duff i nic innego! Nawet już nie przyjdziesz posiedzieć ze mną albo pograć na gitarze…nic… może czasem masz czas dla Izzy’ego… ale dla mnie wcale… jakby mnie w ogóle tu nie było.

- Jesteś zazdrosny, że spędzam czas z moim facetem? – dziewczyna niewątpliwie była zdziwiona – albo z Izzym?

- Nie jestem zazdrosny! – warknął szybko – po prostu też chciałbym czasem poprzebywać w twoim towarzystwie jak kiedyś; i niekoniecznie patrzeć jak Duff cie obłapuje na każdym kroku…

- Skończ, ok? Jak masz tak gadać, to od razu możesz wyjść! – pogładziła nerwowo brzuch i chciała wstać.

- Poczekaj… przepraszam – złapał ją za rękę – j-ja… po prostu dalej chcę być twoim przyjacielem, dalej chcę z tobą rozmawiać, śmiać się… dalej chcę cię przytulić, pocieszyć… robię z siebie kretyna i irytuje się na Duffa, bo mi cię zabiera… coraz bardziej – trochę posmutniał – jak to dziecko się urodzi, już w ogóle nie będziesz mieć dla mnie czasu. Mała, proszę…

- O-och… - zadrżała i spojrzała załzawionymi oczami na chłopaka – d-dawno tak nie mówiłeś… - wymamrotała cichutko i usiadła koło niego, przytulając się.

- Dawno nie miałem okazji… - objął ją mocno i rozkoszował się chwilą, zdając sobie sprawę, że następna taka możliwość może się w najbliższym czasie nie nadarzyć.

Tuląc się teraz do Slasha, Marta zdała sobie sprawę, jak bardzo naprawdę brakowało jej kudłatego gitarzysty. Wstydziła się przyznać nawet przed sobą, ale chłopak miał rację; zupełnie się od niego odsunęła, bo skupiła się na związku z Duffem i ciąży. Miała tylko czas dla McKagana i odkąd Izzy wrócił, to wygospodarowała trochę dla niego, ale zupełnie pominęła Hudsona. Czemu? Nie miała pojęcia; czy wynikało to z jego dziwnego zachowania? Czy miało na to wpływ negatywne nastawienie Duffa do niego? Samolubność Marty? Czy jeszcze coś innego?

- Zbieraj się Hudson! – usłyszeli z dołu Axla – jedziemy, kurwa, nakręcać klip! – tupot nóg po schodach – słyszysz?! Mamy samolot za sześć godzin.

- Mieliśmy lecieć za tydzień! – odkrzyknął i wywrócił oczami, ukrytymi za gęstymi lokami, opadającymi na czoło.

- A tu jesteś! Cześć, Marta – uśmiechnął się lekko – ale coś tam się zmieniło i lecimy dziś… zbieraj się i kurwa, nie kombinuj! – wyciągnął papierosy i chciał odpalić, ale szybko się zreflektował – wybacz… zapomniałem. Jakoś nie umiem się przyzwyczaić.

- Nie ma sprawy. Na ile lecicie?

- Tydzień? Nie wiem… jeśli będziemy kręcić więcej to się trochę przedłuży. A jak tam mały McKagan?

- Dobrze, może nawet za dobrze. Ciągle kopie! – poskarżyła się z uśmiechem.

- Znakomicie – klasnął w dłonie – ubierz się, bo gdzieś mam cię podwieźć.

- Podwieźć? Gdzie? Ja nic nie wiem…

- No to się dowiesz… - poczekał aż włoży buty i szybko przebierze koszulkę i zaprowadził ją do samochodu.

Wiózł ją w zupełnie nieznane jej miejsce i zręcznie unikał odpowiedzi na pytania, które miały rozjaśnić sytuację. Próbował ją zagadywać i ciągle żartował. Wrócił Axl, którego pamiętam? Wrócił facet, którego tak polubiłam, gdy jeszcze był z Erin? Marta miała nadzieję, że i on jakoś wróci do swojego dawnego „ja”. I tak już będąc w związku ze Stephanie Seymour wracał do normalności; zaprzestał robienia ciągłych awantur zespołowi, przestał rzucać się o wszystko, co mu się nie podobało i nawet rzadziej opuszczał koncerty. Fakt, że nie był to Axl, którego pamiętała z początków ich znajomości, ale lepsze to niż stan, w którym się znalazł po rozstaniu z Everly. Po kilku minutach dojechali do jakiegoś niewielkiego parku i Rose pomógł dziewczynie wysiąść z samochodu.

- Gdzie jesteśmy? Nigdy tu nie byłam… - rozejrzała się – powiesz mi, o co chodzi?

- No… nie – zaśmiał się – pozwolisz? – pokazał wstążkę, którą chciał zasłonić jej oczy.

- A-ale…

- Hej! No zaufaj mi – stanął za nią i lekko przewiązał tasiemkę – a teraz idziemy… powoli… - objął ją jedną ręką i ujmując drugą jej dłoń, prowadził ją alejkami w głąb parku.

- A-axl? – zawołała ze strachem, gdy chłopak nagle ją puścił i nie czuła go koło siebie – g-gdzie… - chciała ściągnąć wstążkę, ale ktoś złapał ją za ręce – t-to ty, A-axl? – zadrżała, gdy poczuła, jak nieznana jej osoba, zaczęła jeździć palcami po jej udzie – k-kim jesteś?

- Spokojnie kochanie moje… - szepnął jej do ucha i dziewczyna zamarła – boisz się mnie? – musnął ustami jej szyję.

- D-duff… p-przestraszyłeś m-mn… g-gdzie jesteś? – zorientowała się, że ją puścił i szybko pozbyła się przepaski – o-och! C-co…

Patrzyła w szoku na Duffa, który klęczał przed nią z bukietem kwiatów i małym pudełeczkiem w rękach. Sparaliżowało ją i nie była w stanie wydusić słowa. Nie była nawet pewna, czy przypadkiem nie ma jakiś omamów czy urojeń. Stała i nie odrywała wzroku od chłopaka, który zestresowany wyglądał, jakby zapomniał, co chciał powiedzieć.

- M-marta, czy… c-czy… b-bo ja… c-czy zostaniesz moją ż-żoną?

- O B-boże – w jednej chwili jej oczy napełniły się łzami i zaczęła się cała trząść – o-och… j-ja… - toczyła nierówną walkę, która z góry była przegrana i popłakała się – D-duff… o-och…t-tak!

Basista drżącymi dłońmi wsunął jej na palec pierścionek i pocałował z rozczuleniem jej brzuch. Pozwolił, by dziewczyna klęknęła naprzeciw niego i szlochając ze szczęścia tuliła się do niego. Gładził jej włosy i plecy i szeptał jej do ucha, jak bardzo ją kocha. A ona z każdym słowem coraz bardziej się rozklejała i wtulała się w tors chłopaka.

- Och… maleństwo też się chyba cieszy – zaśmiała się przez łzy, gdy poczuli, jak dziecko radośnie kopie – D-duff… k-kocham cię – zaczęła go całować z czułością i miłością, mocno go obejmując – m-musisz l-lecieć d-dzisiaj?

- Nie… Axl odpuścił mi, jak powiedziałem mu, co chce zrobić – uśmiechnął się i podniósł Martę z ziemi i sam wstał – dołączę do nich za dwa dni… a wieczorem – cmoknął ją w czoło – pójdziemy na kolację, hm? Do jakiejś fajnej restauracji, uczcić to wszystko?

- Cudownie! – zawołała radośnie, ale szybko jej zapał zgasł – ale ja nie mam się w co ubrać… przez ten brzuch w prawie nic się nie mieszczę!

- To pójdziemy na zakupy, nawet w tej chwili.



- Jesteś taka piękna – szepnął, gdy siedzieli w jednej z najdroższych restauracji i zarazem hotelu w Los Angeles i kończyli jeść deser – i słodka – zaśmiał się, gdy lekko się zarumieniła i otarł krem czekoladowy z kącika jej ust.

- O-och… dziękuję – bardziej się zawstydziła i szybko się wytarła – ale ze mnie niezdara… - skrępowana, pogładziła swój brzuch i mruknęła cichutko – smakowało ci, skarbie? Tak? A chcesz jeszcze?

- Marta? – chłopak był zdziwiony, że  dziewczyna mówi sama do siebie.

- Tak? – wyszczerzyła zęby – o co chodzi? Chcesz z nami pogadać?

Zaśmiał się i złapał przez stół jej dłoń i zaczął ją gładzić. W tej chwili nic się dla niego nie liczyło prócz tych dwóch osób, które były naprzeciwko niego. W jednej sekundzie rzuciłby wszystko tylko dla nich. I z radością zauważył, że z każdym dniem pragnie tego dzieciaczka bardziej i coraz mnie się boi. Codzienne powtarzał sobie, że nie jest swoim ojcem, że nie będzie taki jak on i coraz bardziej w to wierzył. A ta wiara uskrzydlała; w końcu jakoś zaufał sobie samemu, poczynił ogromny krok, by oderwać się od przeszłości.

- Pogadać też… ale chętnie z wami zatańczę – wstał i wyciągnął do niej rękę – co pani na to, przyszła pani McKagan?

- Z przyjemnością – poszła za nim na niewielki parkiet i przytulając się do niego, zaczęli kołysać się w rytm muzyki – wiesz? Nigdy w życiu… nawet przez sekundę nie byłam tak szczęśliwa jak teraz – wspięła się na palce i czule go pocałowała.

- Mmm… powinienem ci się częściej oświadczać – wybuchnął śmiechem i oddawał pocałunki – wiesz? Czeka na nas mały apartament u góry… z dużą wanną – zamruczał jej do ucha.

- Apartament?!

- Mhm… z ogromną wanną! I jeszcze większym łóżkiem.

- Coś sugerujesz? – uśmiechnęła się zalotnie.

- Jeśli myślisz o tym samym co ja, to owszem – szepnął i przywołał kelnera, któremu zapłacił za kolację i pociągnął Martę do wynajętego pokoju – co powiesz na kąpiel we dwoje?

Przygryzła wargę i pociągnęła go do łazienki. Odkręciła wodę, by napełnić wannę i rozpinając chłopakowi koszulę, przejechała dłońmi po jego torsie. Nie musiała nawet na niego patrzeć, by wiedzieć, że mu się to podoba, więc powoli zjechała rękami do paska od jego spodni. Zsunęła je z niego i z lekkim uśmiechem odwróciła się, żeby pomógł jej ściągnąć sukienkę.

- Śliczna moja… - wymamrotał i pocałował ją w kark.

Odwróciła się i wsunęła dłonie w jego bokserki. Przysunęła się i lekko go pobudzała, jednocześnie odchylając głowę, by mógł muskać ustami jej szyję. Wyciągając jedną rękę, rozpięła sobie stanik i rzuciła w kąt.

- Wiesz? Chyba już wystarczy tej wody – mruknęła i ściągając dolną część bielizny weszła do wanny i oblizując kusząco wargi zachęciła go do dołączenia do niej.

Jak tylko usiadł w wannie, przysunęła się do niego i zaczęła go namiętnie całować. Mimo, że próbował ukryć zaskoczenie jej zachowaniem, to jednak dziewczyna to wyczuła i coraz zachłanniej obdarzała go całusami i zaczęła masować rękami jego nabrzmiałą męskość. Mimo pokaźnego brzucha, który niewątpliwie jej teraz zawadzał, przysunęła się jeszcze bliżej.

- Pragnę cię – wyszeptała i nasunęła się na niego z cichym jękiem – cholernie mocno cię pragnę…

Leciutko kołysała się i opadała na niego, wzdychając uroczo. Duff trzymał ją za biodra i przymknął oczy, rozkoszując się chwilą. Zaczął całować jej piersi, przygryzając i liżąc co chwila sutki. Pomagał jej w ruchach, które obojgu dostarczały ogromnej przyjemności i pozwolił jej kontrolować tempo i głębokość. Ciągle był zaskoczony jej otwartością i brakiem nawet minimalnego skrępowania, które zawsze jej towarzyszyło, ale teraz już się na tym nie skupiał. W tej chwili istotne było to, co z nim robiła, każde zakołysanie biodrami i nabicie się na niego; teraz interesowała go tylko jej bliskość i pożądanie, które czuł w jej pocałunkach i które w nim rozbudzała. Jęczała cichutko, unosząc się i opadając na niego coraz szybciej i chcąc być jeszcze bliżej, wtuliła się w jego tors.

- Jesteś cudowna – westchnął i pieścił z coraz większym zaangażowaniem jej piersi.

- K-kocham c-cię – oddech wyraźnie jej przyspieszył i coraz bardziej odrywała się od rzeczywistości – ach, D-duff… - napinała mięśnie na nim i wydawała z siebie coraz głośniejsze i bardziej śmiałe jęki.

Zdawał sobie sprawę z tego, że brunetka trochę się męczy, więc chciał przemieścić się tak, żeby ją trochę odciążyć i jednocześnie przejąć kontrolę. Od razu odczytała jego zamiar i położyła się w wannie i przyciągnęła go do siebie. Oplotła go szczelnie nogami i oddała mu się, czując coraz większą rozkosz. Duff uważając na jej brzuch, wchodził w nią delikatnie i czule, co chwila obsypując ją pocałunkami w szyję i piersi, które przez ciążę trochę się powiększyły.

- J-jezu… - wymamrotała i zacisnęła dłonie na jego przedramionach -  o-och… - doprowadzał ją do szaleństwa i zupełnie zatracała się w jego ruchach – k-kochany…

Po kilku chwilach dziewczyna zaczęła się niekontrolowanie wierzgać i jeszcze bardziej jęczeć, nie mogąc wytrzymać tego jak jej ciało reagowało na pieszczoty Duffa. Napinała mięśnie, by chłopakowi było przyjemniej i wpiła się w jego usta, tłumiąc na nich okrzyki rozkoszy. Doszli prawie jednocześnie i McKagan dysząc, przetoczył się, żeby Marta mogła być na nim i się przytulić. Jeździł dłońmi po jej plecach i pośladkach i słuchał jej niespokojnego oddechu, który starała się unormować. Nic więcej nie potrzebował do szczęścia w tej chwili. Bo czego chcieć jeszcze? Ma kobietę, którą kocha, już niedługo zostanie ojcem i przede wszystkim jego oświadczyny zostały przyjęte; będzie miał prawdziwą, kompletną rodzinę, o której marzył praktycznie od zawsze.

- Ubóstwiam cię – szepnął i pocałował ją czule w czubek głowy – o… maluszek chyba też cię kocha – zaśmiał się, jak poczuł mocne kopnięcie.

- Nie… on chce powiedzieć, że my ciebie też – uśmiechnęła się wtuliła się w niego ze wszystkich sił – woda nam stygnie – stwierdziła z żalem.

- No… to dolejemy trochę ciepłej, hm? – zaczął masować jej kark, przy akompaniamencie jej cichego pomruku – dobrze?

- Mhm… - przymknęła oczy i przekręciła się opierając się plecami o jego tors – cudownie… ach… - westchnęła, gdy zjechał rękami do jej piersi – aż tak je lubisz?

- Bardzo! – zawołał i całując ją po szyi, pieścił dłońmi jej biust.

- Napaleniec – położyła ręce na jego, by trochę nim kierować – niepoprawny napaleniec, ale i tak cię kocham.

- Byłbym zawiedziony, gdyby było inaczej – przejechał palcami w dół aż do łechtaczki, którą zaczął lekko drażnić.

- D-duff… mmm… jesteś… ach! Okropny!

- Dobra, dobra… wiem, że chcesz – zaśmiał się i przystąpił do działania.



Zniecierpliwiony chłopak zaczął gwizdać i ostentacyjnie patrzeć na zegarek. Ile można się żegnać? Rozumiem jakby mieli się nie widzieć latami… ale to, kurwa, tydzień! Zaśmiał się w myślach i patrzył na obściskującą się parę przyjaciół. Wysoki, farbowany blondyn czule gładził brzuch drobnej brunetki i namiętnie ją całował. Ona równie zachłannie oddawała pocałunki, chwiejąc się lekko, gdyż stała na palcach. Nie zdawali sobie sprawy, że stali już tak dobre kilka minut; nie przeszkadzało im, że stoją na środku lotniska i praktycznie każdy może na nich spojrzeć.

- No gołąbeczki… zaraz samolot odleci – mruknął Izzy i złośliwie się uśmiechnął.

- No chwila… - Marta przysunęła się bardziej do Duffa i otaczając do rękami, jeszcze mocniej wpiła się w jego usta.

- Muszę iść… - szepnął i ostatni raz cmoknął ją w nos – za tydzień będę z powrotem… trzymajcie się – pogłaskał brzuch i biorąc torbę ruszył do bramki.

- Jedziemy? Marta?

- Och… tak, tak już idę – wymamrotała, ale nawet się nie ruszyła.

- No chodź, Siostrzyczko Isbell… no… chociaż już niedługo nie będę mógł tak mówić – udawał smutnego i pociągnął ją w stronę postoju taksówek przed lotniskiem – Siostrzyczka McKagan już tak nie brzmi…

- Głupku! – przytuliła się do niego – zawszę będę twoją MAŁĄ Siostrzyczką Isbell – poczochrała mu włosy i uśmiechnęła się słodko – pójdziemy na… - zaczęła intensywnie myśleć i po chwili wykrzyknęła – ciastko!

Pokręcił z niedowierzaniem głową i zaproponował jej jakąś cukiernię niedaleko jego domu. Oczywiście dziewczyna widząc tyle pyszności, nie mogła się zdecydować na coś konkretnego i w końcu wzięła kawałek jabłecznika i deser owocowy z bitą śmietaną.

- A ty? Nic nie chcesz? – widząc, jak pokręcił przecząco głową, dodała – ej no… bo wyjdę na jakąś obżerającą się babę!

- Jedz, jedz, kochana – wyszczerzył zęby – jeśli tylko macie ochotę… wiesz, jak już je nazwiecie?

- No… chcemy Jane albo Jeffrey.

- P-poważnie? Jeff? – Izzy był zaskoczony.

- Mhm… to źle? Po tatusiu chrzestnym…

- Ja… no… d-dzięki – Marta uśmiechnęła się lekko, gdy zobaczyła, że Stradlin wyglądał na wzruszonego.

Zaczęła się z niego śmiać i podkradała mu owoce z jego nietkniętego deseru. Cieszyła się jak dziecko, że tak bardzo poprawiły się stosunki między nimi. Bała się, że przez to całe zamieszanie z Annicą i tą sprawę, którą mu wytoczyła straci zupełnie Izzy’ego. Bała się, że chłopak całkowicie zatraci się w nałogu narkotykowym, ale na szczęście opamiętał się i starał się odbudować lekko nadszarpniętą przyjaźń. Zapłacił za zamówienie i spacerując, dotarli do domu chłopaka, w którym panował niemały bałagan. Marta westchnęła i chciała ogarnąć chociaż salon, ale Izzy natychmiast jej przerwał.

- Oszalałaś chyba! Nie dość, że jesteś u mnie w domu, to jeszcze jesteś w ciąży! Nie ma żadnego sprzątania! – posadził ją na kanapie – zaraz… zrobię tu porządek. Chcesz herbatę?

- Izzy… jestem w ciąży a nie obłożnie chora, mogę ci pomóc trochę posprzątać…

- Powiedziałem, że sam to zrobię, hm?

Wywróciła oczami, ale się nie odezwała. Przyklęknęła przy kasetach z filmami i zaczęła szukać filmu, który mogliby obejrzeć. Cieszyła się, że biblioteka filmowa jej przyjaciela jest tak dobrze wyposażona i ma, w czym wybierać. Zaśmiała się w duchu, gdy obserwowała, jak Stradlin zamienił się w gosposię i przygotował coś do jedzenia na seans i doprowadził do ogólnego porządku salon.

- Więc? Co tam wybrałaś?

- No… oczywiście Gwiezdne Wojny, Licencję na zabijanie, Terminatora, Indianę Jonesa… co wolisz?

- To… pana Jonesa? Mam dwie części? – widząc, że dziewczyna pokazała mu trzy kasety, mruknął – no to wszystkie trzy obejrzymy, dawno na nie nie patrzyłem.

Siedzieli koło siebie i brunetka oparła głowę o jego ramię. Nie potrafiła się za bardzo skupić na filmie, bo ciągle myślała o minionych dwóch dniach, które dały jej tyle radości i szczęścia i diametralnie zmieniły jej sytuację życiową. W sumie ostatnie miesiące ciągle przynosiły jakieś niespodzianki – jedne miłe, drugie niekoniecznie i czasem z obawą próbowała się przystosować. Nawet nie zauważyła, kiedy skończyła się pierwsza część, gdy doszedł ją głos Izzy’ego, który mruczał jej piosenkę.


There was a time
When I was so broken hearted
Love wasn't much of a friend of mine
The tables have turned, yeah
'Cause me and them ways have parted
That kind of love was the killin' kind
Now listen
All I want is someone I can't resist
I know all I need to know by the way
that I got kissed

I was cryin' when I met you
Now I'm tryin' to forget you
Love is sweet misery
I was cryin' just to get you
Now I'm dyin' cause I let you
Do what you do - down on me

Now there's not even breathin' room
Between pleasure and pain
Yeah you cry when we're makin' love
Must be one and the same

It's down on me
Yeah I got to tell you one thing
It's been on my mind Girl I gotta say
We're partners in crime
You got that certain something
What you give to me Takes my breath away
Now the word out on the street is the devil's in your kiss
If our love goes up in flames
It's a fire I can't resist


- Co to?- zapytała zaciekawiona.

- Aerosmith…

- Nie znam tego – zmarszczyła brwi.

- Nowe… byłem parę razy u nich na nagraniach i próbach… jakoś tak mi w ucho wpadło.

- Podoba mi się! To z tej płyty, którą nagrywają teraz? Joe zagrał mi jakiś czas temu parę utworów.

- Mhm… Marta? Powiedz mi… - wziął ją za rękę, na której miała pierścionek zaręczynowy – cieszę się, że w końcu się zdecydował… ale… powiedz… Duff mówił mi o… twojej… no… matce…

- Nie rozmawiajmy o tym teraz… może jutro, d-dobrze?

- Dobrze, Malutka – skarcił się w myślach za swoją głupotę i szybko zmienił temat.