piątek, 17 lutego 2012

33.

20 komentarzy
nareszcie... wybaczcie że taki długi odstęp czasu... ale no... sesja... ogarnięcie się po sesji i w ogóle.. (tak...wiem, że to idiotyczne tłumaczenie, ale...) mam nadzieję, że treśc rozdziału jakoś wam zrekompensuje to czekanie... hmmm sama jestem zaskoczona tym co wymyśliłam...
i chciałam podziękowac za wysyp miłych komentarzy i xd zareklamowanie mnie w kilku miejscach... nie spodziewałam się
***  
- Duff, wszystko będzie w porządku… to ze stresu – mruknęła, patrząc na zaniepokojonego chłopaka – czuje, że Marta się zdenerwowała i też jest niespokojne.

- Ale… bo kopie tak nerwowo – wymamrotał, gładząc brzuch śpiącej dziewczyny.

- Do cholery! Ogarnij się, człowieku! – wróciła oczami i podniosła lekko głos - Nic się jej ani dziecku nie stało. Lepiej będzie jak ją będziesz wspierać, a nie panikować i ją jeszcze dodatkowo dobijać.

- No… chyba masz rację – spuścił głowę.

Pogłaskał po policzku Isbell i przykrył ją kocem, który przez chwilą przyniosła mu Joan. Ciągle był wstrząśnięty tym, co stało się ponad godzinę temu i miał ochotę wziąć sprawy w swoje ręce. Fakt, nie wiedział dokładnie, co mówiła ta kobieta do Marty, ale sam fakt, że się tu zjawiła i udawała kochającą i zatroskaną mamusię. Pieprzona suka! Jak można mieć taki jebany tupet?! Najpierw ojciec katował Martę, ta… ona pozwalała, żeby ten sukinsyn ją tak upokarzał i jeszcze wyzywała ją od puszczalskich dziwek, a teraz ma czelność w ogóle się od niej odzywać i mówić tak to tęskniła i jej szukała?!

- Zostaniecie na kolacji? Nie ma sensu jej budzić… niech odpocznie. Za bardzo się ostatnio stresuje. Ta jej matka… i Gilby mówił, że wczoraj Izzy zachował się jak dupek.

- Och! Właśnie! Stradlin! – wykrzyknął cicho i wyglądał, jakby nagle sobie coś przypomniał – miałem iść do niego, ale przez tę babę zupełnie zapomniałem.

- No tu idź teraz, ja posiedzę przy Marcie – zaproponowała i widząc jego minę, szybko dodała – tak… jakby się cos działo, od razu do ciebie zadzwonię.

Duff ostrożnie wysunął się spod dziewczyny tak, by jej nie obudzić i przebiegając dwie przecznice, znalazł się pod domem przyjaciela. Zadzwonił, ale gdy nikt nie otwierał, na wszelki wypadek nacisnął klamkę i widząc, że drzwi ustępują, wszedł do środka. Zawołał Izzy’ego, ale zamiast odpowiedzi usłyszał cichy pomruk z głębi salonu. Zastał w nim chłopaka, leżącego z półprzymkniętymi powiekami, który nie do końca zauważył, że ma gościa. McKagan rozejrzał się po pomieszczeniu, które wyglądało jak po przejściu tornada i zerknął na stół, na którym widać było pozostałości po działce, którą gitarzysta całkiem niedawno wciągnął.

- Palant – burknął i szarpnął Stradlinem – ej! Słyszysz mnie? – usłyszał tylko jakieś mruknięcie – ocknij się gnojku! – niezbyt delikatnie posadził go na kanapie i wymierzył solidny policzek, żeby go jakoś ocucić.

- Duff… - wymamrotał – czego tu chcesz?

- Doprowadzić cię, kurwa, do normalnego stanu! Wiesz, chuju, co zrobiłeś?! Wczoraj na tym jebanym przyjęciu u Bacha?! Wiesz?!

- O co ci chodzi…

- O to, że prawie pobiłeś Martę, pojebie! – widział, że ta informacja wywołała na Izzym wrażenie – chciała tylko z tobą porozmawiać , a ty zacząłeś wrzeszczeć i nią szarpać! I pchnąłeś ją na trawnik! – złapał go za koszulę i szarpnął – słyszysz?! Przewróciłeś moją dziewczynę i moje dziecko na jebaną ziemię, pierdolony ćpunie!

- Co? – mimo całego zamroczenia narkotykami, chłopak zrozumiał –c-co zrobiłem? Ściemniasz… nie zrobiłbym czegoś takiego, kurwa…

- To wyobraź sobie, śmieciu, że to zrobiłeś! Mogłeś wjebać w siebie więcej Brownstone’a, to na pewno byś, kurwa, pamiętał!

Gitarzysta skulił się trochę i przetarł oczy. Nie dość, że męczył go potworny kac, to jeszcze narkotyki nie pozwalały mu się skupić. Mimo, że słowa Duffa do niego dotarły, nie mógł w nie uwierzyć. Przecież chyba by pamiętał, co się wczoraj wydarzyło! Nie mógł przecież tak zapić i się naćpać, żeby urwał mu się film! Niemożliwe, by przez tą sukę Annicę, tak potraktował Martę!

- Zostaw mnie, Duff… chcę zostać sam…

- Nie! Do chuja, Stary, co ty ze sobą robisz?! – McKagan widząc, do jakiego stanu doprowadził się jego przyjaciel, zaczął mięknąć – Po co, kurwa, ćpasz?! Po co zaś chlejesz?!

Zamiast odpowiedzieć, Izzy wyciągnął jakiś pomięty list i papiery z sądu i kazał basiście czytać. Z każdym następnym słowem twarz Duffa zmieniała się, z zniecierpliwienia, poprzez szok, aż w końcu wyrażała złość. „Zjebałeś nam związek”? „Nie interesowałeś się mną, bo wolałeś zespół i swoją pieprzoną przyjaciółkę”?! No, kurwa, też bym wolał spędzać czas z nami, niż kurwa, z tą kretynką! „Udawałeś, że mnie kochasz, żeby mieć darmowe rżnięcie na każdym kroku?!” Mózg farbowanego blondyna w zwolnionym tempie przetwarzał, co właśnie przeczytał i z trudem docierała do niego treść tego świstka papieru. To są kurwa jakieś kpiny czy co?! Co ma kurwa znaczyć, że „myślałeś, że dam się kupić i zamknę się, jak będziesz leciał jak piesek, na każde zawołanie tej BIEDNEJ suki McKagana? Myślałeś, że jak coś mi kupisz, albo weźmiesz na wakacje, to nie będę robiła o to awantur i będę ci posłusznie obciągać?”?! Ta laska jest chora psychicznie! Jak ona w ogóle śmie?!

- Suka – burknął i spojrzał na pozew rozwodowy – co kurwa?!

- No właśnie… - mruknął zrezygnowany Stradlin i sięgnął po butelkę whisky, która stała przy łóżku.

- Ale co to za pierdolone bzdury?! Jakie znęcanie się psychiczne i fizyczne?! Jakie, kurwa, liczne zdrady?! – Duff patrzył z niedowierzaniem na arkusz papieru – co ona, do chuja, żarty sobie robi? „Wykorzystanie pozycji powódki, do osiągnięcia lepszej pozycji majątkowej i polepszenia sytuacji ekonomicznej pozwanego”? Że niby ty poleciałeś na jej kasę i dlatego ślub? Przecież każdy sąd ją wyśmieje!

- Niekoniecznie… jak to dostałem, zadzwoniłem do niej i wiesz, co mi powiedziała? – widząc, że basista wzruszył ramionami, kontynuował – że może przedstawić na to wszystko świadków, którzy są bardziej wiarygodni niż były dealer, narkoman i pijak. Stwierdziła, że mnie zniszczy… cóż… patrząc na to, co właśnie robi… chyba się jej uda – westchnął ciężko i pociągnął potężny łyk – a ja głupi ją kochałem. Powiedziała, że była ze mną dla kasy i większej sławy…

- Wykorzystała cię, Stary… ale, do chuja! Nie jest warta, żebyś przez nią zaś wpadł w nałóg! Jak nie umiała cię docenić, to jej strata! Masz przecież przyjaciół, na których możesz liczyć. Niedługo zostaniesz wujkiem…

- Dzięki, Duff – uśmiechnął się słabo i mruknął – Axl się wkurwi… wiesz, kto ma być rzekomym świadkiem moich niby zdrad i znęcania się nas Annicą? – McKagan pokręcił przecząco głową – Everly…

- O kurwa! Przecież one nawet za sobą jakoś szczególnie nie przepadały chyba?

- Jak widać wolą złączyć siły i zjebać mi życie… w końcu Erin już jednej osobie spieprzyła wszystko…

Siedzieli jeszcze razem przez dwie godziny, podczas których Duff starał się przekonać Izzy’ego do zaprzestania picia w takich ilościach i przede wszystkim brania narkotyków. Próbował uświadomić mu, że brakuje im dawnego Stradlina i chcieli, by ich przyjaciel wrócił. Wspominał, że Marcie bardzo zależy, żeby gitarzysta był ojcem chrzestnym ich dziecka, ale do tego Izzy musi się jakoś zmobilizować i wyzbyć się powracających nałogów. McKagan miał nadzieję, że samo wspomnienie o możliwości bycia chrzestnym podziała na Izzy’ego i niewiele się pomylił. Chłopak obiecał się wziąć za siebie i jakoś się zrehabilitować.

- Wiesz? Wydaje mi się, że… Marta będzie cię potrzebować teraz – mruknął Duff i opowiedział mu o spotkaniu z jej matką i prawdopodobnie jej siostrą – jest totalnie załamana; chyba znów przeżywa to, co się działo w jej domu…

- A… ta mała to faktycznie jej siostra?

- No chyba tak… Marta myśli, że ten jej ojciec też ją tak bije… nie wiem! Miała parę siniaków, ale nie wyglądała na katowaną – wzruszył ramionami – nieważne… boję się o Martę. Nawet nie wiesz, jak ciężko ją było uspokoić, bo taka roztrzęsiona była. Joan dała jej coś na uspokojenie i zasnęła, ale… no mam nadzieję, że będzie spokojniejsza i zabiorę ją do domu – skrzywił się lekko.

- Co?

- Slash… jest nie do wytrzymania! Z każdym dniem bardziej mam ochotę mu wpierdolić! – zbulwersował się – wiecznie coś mu nie pasuje, ciągle się nas czepia i w życiu nie był taki chamski i złośliwy!

Żaląc się Izzy’emu nawet nie zauważył, jak chłopak zareagował na te rewelacje. Z każdym kolejnym słowem Stradlin coraz bardziej się irytował i miał ochotę ochrzanić Slasha za jego zachowanie. Frajer! Chce wszystko zjebać?! Gratulacje, kurwa! Tyle razy mu mówiłem, żeby zachowywał się normalnie, a nie jak skończony idiota! Co mu, kurwa, da to, że będzie takim skurwysynem?! Zmieni coś?! NIE! Więc co się wpierdala w nie swoje sprawy?!

- Załatwię to – rzucił krótko i próbował ogarnąć bałagan, który panował od kilku dni w prawie całym mieszkaniu.



            Chłopak uśmiechnął się lekko i pogładził swoją towarzyszkę po włosach. Dziękował w duchu, że wziął się za siebie i walczył z palącym pragnieniem napicia się nawet szklanki jakiegoś trunku albo wzięcia działki. Widząc, jak dziewczyna cieszy się, że on jakoś sobie radzi, nakręcał go na zmiany jeszcze bardziej. Dzięki temu, że postanowił walczyć, mógł teraz siedzieć ze swoją przyszywaną siostrą w parku i dziwić się razem z nią, jak dziecko w jej łonie może być aż takie ruchliwe.


Look into your heart – you will find
There’s nothin’ there to hide
Take me as I am – take my life
I would give it all – I would sacrifice

Don’t tell me it’s not worth fightin’ for
I can’t help it – there’s nothin’ I want more
You know it’s true
Everything I do – I do it for you

There’s no love – like your love
And no other – could give more love
There’s nowhere – unless you’re there
All the time – all the way

Oh – you can’t tell me it’s not worth tryin’ for
I can’t help it – there’s nothin’ I want more
I would fight for you – I’d lie for you
Walk the wire for you – ya I’d die for you 


- Lubię tę piosenkę… z Robin Hooda – uśmiechnęła się lekko – Duff wziął mnie do kina na to. Wiesz? Brakowało mi twojego głosu… znaczy śpiewu…

- Och… no cóż… Marta, naprawdę przepraszam – spuścił głowę – zachowałem się jak skończony chuj. I nieważne czy byłem zły, naćpany czy kompletnie pijany… przepraszam.

- Izzy, zapomnij… najważniejsze, że się starasz zmienić – przytuliła się i przyłożyła jego dłoń do brzucha, który był akurat bombardowany leciutkimi kopnięciami dziecka, które miało urodzić się za około osiem tygodni.

- Dla ciebie… dla was – pogładził czule brzuszek – dziękuję, że zaproponowałaś mi bycie chrzestnym.

- Nikogo innego sobie nie wyobrażam – cmoknęła go w policzek i nagle spoważniała – kiedy masz tę sprawę? Chcę iść z tobą…

- To nie jest dobry pomysł – wymamrotał – będziesz się stresować niepotrzebnie. Noo… i nie wiadomo, co ta… co ona wymyśli.

Chciała się z nim kłócić, ale chłopak nie dał za wygraną. Wybił jej ten pomysł z głowy, głównie dlatego, że nie miał ochoty, żeby Marta oglądała jego klęskę. Zdawał sobie sprawę z tego, że skoro Annica wkroczyła na ścieżkę wojenną, zrobi wszystko, żeby go skompromitować i doszczętnie zniszczyć. Czemu, kurwa, nigdy nie zwracałem uwagi na to, że z każdym dniem bardziej nie lubiła Marty? Że wkurwiał ją zespół? Czemu?! Gdzie ja głupi miałem oczy? Jak mogłem dla DOBRA związku odsunąć się od przyjaciół? Od Marty?! „Nie mam wyboru, muszę wyjechać” Ja pierdolę! Co za jebane bzdury! Chciałem ratować coś, czego nie było kosztem ludzi, na których naprawdę mi zależy!

- Mogę parę dni pomieszkać z tobą? Chłopaki będą teraz kręcić November Rain i ciągle ich nie będzie w domu – powiedziała niezbyt zadowolona – a ja z takim brzuchem i to jeszcze w lipcu jakoś nie mam ochoty lecieć prawie do Meksyku.

- No jasne… Duff pewnie i tak by prosił, żebym jakoś cię pilnował. Wracamy? Mam jeszcze sprawę do Slasha – zaproponował.

Oczywiście po drodze Marta jeszcze zaciągnęła go do cukierni, bo miała ochotę na coś słodkiego i nie mogła się oprzeć. Cieszył się, że ma tak dobry humor, bo widział jak była przejęta sprawą pojawienia się tu jej matki, ale na szczęście przestało jej to spędzać sen z powiek.

- Wiesz? Myślałem o tym, żeby po tym pieprzonym rozwodzie kupić sklep muzyczny…

- Sklep muzyczny? Żartujesz?

- Nie… muszę coś zrobić z częścią pieniędzy, z których Annica mnie nie oskubie… no i będzie mi się nudzić. Ostatnio nie mam weny, rzadko piszę… przynajmniej się czymś zajmę… no i będę potrzebował jakiegoś sprzedawcę…

 

- Możemy pogadać? – Marta słysząc głos przyjaciela, oderwała wzrok od gitary i odłożyła ją na łóżko – może… przejdziemy się gdzieś?

- O co chodzi, Slash, hm? – nawet nie ukrywała, że jest zaskoczona jego nagłą zmianą humoru.

- No… chciałem porozmawiać… - wymamrotał niezbyt wyraźnie i dodał prawie niesłyszalnie - i przeprosić.

- A musimy wychodzić? Bolą mnie trochę plecy… - Hudson przystał na propozycję zostania w domu i usiadł na łóżku – ale muszę siku – uśmiechnęła się przepraszająco i zniknęła na chwilę w łazience.

- Więc… ja… no przepraszam za to, jak się zachowuję – ukrył twarz za swoją czarną czupryną – nie powinienem być taki… nie wiem, co się ze mną dzieje…  wkurwia mnie, że w ogóle nie spędzamy razem czasu jak kiedyś… że nie traktujesz mnie już jak przyjaciela… że… kurwa! Że jest tylko Duff i nic innego! Nawet już nie przyjdziesz posiedzieć ze mną albo pograć na gitarze…nic… może czasem masz czas dla Izzy’ego… ale dla mnie wcale… jakby mnie w ogóle tu nie było.

- Jesteś zazdrosny, że spędzam czas z moim facetem? – dziewczyna niewątpliwie była zdziwiona – albo z Izzym?

- Nie jestem zazdrosny! – warknął szybko – po prostu też chciałbym czasem poprzebywać w twoim towarzystwie jak kiedyś; i niekoniecznie patrzeć jak Duff cie obłapuje na każdym kroku…

- Skończ, ok? Jak masz tak gadać, to od razu możesz wyjść! – pogładziła nerwowo brzuch i chciała wstać.

- Poczekaj… przepraszam – złapał ją za rękę – j-ja… po prostu dalej chcę być twoim przyjacielem, dalej chcę z tobą rozmawiać, śmiać się… dalej chcę cię przytulić, pocieszyć… robię z siebie kretyna i irytuje się na Duffa, bo mi cię zabiera… coraz bardziej – trochę posmutniał – jak to dziecko się urodzi, już w ogóle nie będziesz mieć dla mnie czasu. Mała, proszę…

- O-och… - zadrżała i spojrzała załzawionymi oczami na chłopaka – d-dawno tak nie mówiłeś… - wymamrotała cichutko i usiadła koło niego, przytulając się.

- Dawno nie miałem okazji… - objął ją mocno i rozkoszował się chwilą, zdając sobie sprawę, że następna taka możliwość może się w najbliższym czasie nie nadarzyć.

Tuląc się teraz do Slasha, Marta zdała sobie sprawę, jak bardzo naprawdę brakowało jej kudłatego gitarzysty. Wstydziła się przyznać nawet przed sobą, ale chłopak miał rację; zupełnie się od niego odsunęła, bo skupiła się na związku z Duffem i ciąży. Miała tylko czas dla McKagana i odkąd Izzy wrócił, to wygospodarowała trochę dla niego, ale zupełnie pominęła Hudsona. Czemu? Nie miała pojęcia; czy wynikało to z jego dziwnego zachowania? Czy miało na to wpływ negatywne nastawienie Duffa do niego? Samolubność Marty? Czy jeszcze coś innego?

- Zbieraj się Hudson! – usłyszeli z dołu Axla – jedziemy, kurwa, nakręcać klip! – tupot nóg po schodach – słyszysz?! Mamy samolot za sześć godzin.

- Mieliśmy lecieć za tydzień! – odkrzyknął i wywrócił oczami, ukrytymi za gęstymi lokami, opadającymi na czoło.

- A tu jesteś! Cześć, Marta – uśmiechnął się lekko – ale coś tam się zmieniło i lecimy dziś… zbieraj się i kurwa, nie kombinuj! – wyciągnął papierosy i chciał odpalić, ale szybko się zreflektował – wybacz… zapomniałem. Jakoś nie umiem się przyzwyczaić.

- Nie ma sprawy. Na ile lecicie?

- Tydzień? Nie wiem… jeśli będziemy kręcić więcej to się trochę przedłuży. A jak tam mały McKagan?

- Dobrze, może nawet za dobrze. Ciągle kopie! – poskarżyła się z uśmiechem.

- Znakomicie – klasnął w dłonie – ubierz się, bo gdzieś mam cię podwieźć.

- Podwieźć? Gdzie? Ja nic nie wiem…

- No to się dowiesz… - poczekał aż włoży buty i szybko przebierze koszulkę i zaprowadził ją do samochodu.

Wiózł ją w zupełnie nieznane jej miejsce i zręcznie unikał odpowiedzi na pytania, które miały rozjaśnić sytuację. Próbował ją zagadywać i ciągle żartował. Wrócił Axl, którego pamiętam? Wrócił facet, którego tak polubiłam, gdy jeszcze był z Erin? Marta miała nadzieję, że i on jakoś wróci do swojego dawnego „ja”. I tak już będąc w związku ze Stephanie Seymour wracał do normalności; zaprzestał robienia ciągłych awantur zespołowi, przestał rzucać się o wszystko, co mu się nie podobało i nawet rzadziej opuszczał koncerty. Fakt, że nie był to Axl, którego pamiętała z początków ich znajomości, ale lepsze to niż stan, w którym się znalazł po rozstaniu z Everly. Po kilku minutach dojechali do jakiegoś niewielkiego parku i Rose pomógł dziewczynie wysiąść z samochodu.

- Gdzie jesteśmy? Nigdy tu nie byłam… - rozejrzała się – powiesz mi, o co chodzi?

- No… nie – zaśmiał się – pozwolisz? – pokazał wstążkę, którą chciał zasłonić jej oczy.

- A-ale…

- Hej! No zaufaj mi – stanął za nią i lekko przewiązał tasiemkę – a teraz idziemy… powoli… - objął ją jedną ręką i ujmując drugą jej dłoń, prowadził ją alejkami w głąb parku.

- A-axl? – zawołała ze strachem, gdy chłopak nagle ją puścił i nie czuła go koło siebie – g-gdzie… - chciała ściągnąć wstążkę, ale ktoś złapał ją za ręce – t-to ty, A-axl? – zadrżała, gdy poczuła, jak nieznana jej osoba, zaczęła jeździć palcami po jej udzie – k-kim jesteś?

- Spokojnie kochanie moje… - szepnął jej do ucha i dziewczyna zamarła – boisz się mnie? – musnął ustami jej szyję.

- D-duff… p-przestraszyłeś m-mn… g-gdzie jesteś? – zorientowała się, że ją puścił i szybko pozbyła się przepaski – o-och! C-co…

Patrzyła w szoku na Duffa, który klęczał przed nią z bukietem kwiatów i małym pudełeczkiem w rękach. Sparaliżowało ją i nie była w stanie wydusić słowa. Nie była nawet pewna, czy przypadkiem nie ma jakiś omamów czy urojeń. Stała i nie odrywała wzroku od chłopaka, który zestresowany wyglądał, jakby zapomniał, co chciał powiedzieć.

- M-marta, czy… c-czy… b-bo ja… c-czy zostaniesz moją ż-żoną?

- O B-boże – w jednej chwili jej oczy napełniły się łzami i zaczęła się cała trząść – o-och… j-ja… - toczyła nierówną walkę, która z góry była przegrana i popłakała się – D-duff… o-och…t-tak!

Basista drżącymi dłońmi wsunął jej na palec pierścionek i pocałował z rozczuleniem jej brzuch. Pozwolił, by dziewczyna klęknęła naprzeciw niego i szlochając ze szczęścia tuliła się do niego. Gładził jej włosy i plecy i szeptał jej do ucha, jak bardzo ją kocha. A ona z każdym słowem coraz bardziej się rozklejała i wtulała się w tors chłopaka.

- Och… maleństwo też się chyba cieszy – zaśmiała się przez łzy, gdy poczuli, jak dziecko radośnie kopie – D-duff… k-kocham cię – zaczęła go całować z czułością i miłością, mocno go obejmując – m-musisz l-lecieć d-dzisiaj?

- Nie… Axl odpuścił mi, jak powiedziałem mu, co chce zrobić – uśmiechnął się i podniósł Martę z ziemi i sam wstał – dołączę do nich za dwa dni… a wieczorem – cmoknął ją w czoło – pójdziemy na kolację, hm? Do jakiejś fajnej restauracji, uczcić to wszystko?

- Cudownie! – zawołała radośnie, ale szybko jej zapał zgasł – ale ja nie mam się w co ubrać… przez ten brzuch w prawie nic się nie mieszczę!

- To pójdziemy na zakupy, nawet w tej chwili.



- Jesteś taka piękna – szepnął, gdy siedzieli w jednej z najdroższych restauracji i zarazem hotelu w Los Angeles i kończyli jeść deser – i słodka – zaśmiał się, gdy lekko się zarumieniła i otarł krem czekoladowy z kącika jej ust.

- O-och… dziękuję – bardziej się zawstydziła i szybko się wytarła – ale ze mnie niezdara… - skrępowana, pogładziła swój brzuch i mruknęła cichutko – smakowało ci, skarbie? Tak? A chcesz jeszcze?

- Marta? – chłopak był zdziwiony, że  dziewczyna mówi sama do siebie.

- Tak? – wyszczerzyła zęby – o co chodzi? Chcesz z nami pogadać?

Zaśmiał się i złapał przez stół jej dłoń i zaczął ją gładzić. W tej chwili nic się dla niego nie liczyło prócz tych dwóch osób, które były naprzeciwko niego. W jednej sekundzie rzuciłby wszystko tylko dla nich. I z radością zauważył, że z każdym dniem pragnie tego dzieciaczka bardziej i coraz mnie się boi. Codzienne powtarzał sobie, że nie jest swoim ojcem, że nie będzie taki jak on i coraz bardziej w to wierzył. A ta wiara uskrzydlała; w końcu jakoś zaufał sobie samemu, poczynił ogromny krok, by oderwać się od przeszłości.

- Pogadać też… ale chętnie z wami zatańczę – wstał i wyciągnął do niej rękę – co pani na to, przyszła pani McKagan?

- Z przyjemnością – poszła za nim na niewielki parkiet i przytulając się do niego, zaczęli kołysać się w rytm muzyki – wiesz? Nigdy w życiu… nawet przez sekundę nie byłam tak szczęśliwa jak teraz – wspięła się na palce i czule go pocałowała.

- Mmm… powinienem ci się częściej oświadczać – wybuchnął śmiechem i oddawał pocałunki – wiesz? Czeka na nas mały apartament u góry… z dużą wanną – zamruczał jej do ucha.

- Apartament?!

- Mhm… z ogromną wanną! I jeszcze większym łóżkiem.

- Coś sugerujesz? – uśmiechnęła się zalotnie.

- Jeśli myślisz o tym samym co ja, to owszem – szepnął i przywołał kelnera, któremu zapłacił za kolację i pociągnął Martę do wynajętego pokoju – co powiesz na kąpiel we dwoje?

Przygryzła wargę i pociągnęła go do łazienki. Odkręciła wodę, by napełnić wannę i rozpinając chłopakowi koszulę, przejechała dłońmi po jego torsie. Nie musiała nawet na niego patrzeć, by wiedzieć, że mu się to podoba, więc powoli zjechała rękami do paska od jego spodni. Zsunęła je z niego i z lekkim uśmiechem odwróciła się, żeby pomógł jej ściągnąć sukienkę.

- Śliczna moja… - wymamrotał i pocałował ją w kark.

Odwróciła się i wsunęła dłonie w jego bokserki. Przysunęła się i lekko go pobudzała, jednocześnie odchylając głowę, by mógł muskać ustami jej szyję. Wyciągając jedną rękę, rozpięła sobie stanik i rzuciła w kąt.

- Wiesz? Chyba już wystarczy tej wody – mruknęła i ściągając dolną część bielizny weszła do wanny i oblizując kusząco wargi zachęciła go do dołączenia do niej.

Jak tylko usiadł w wannie, przysunęła się do niego i zaczęła go namiętnie całować. Mimo, że próbował ukryć zaskoczenie jej zachowaniem, to jednak dziewczyna to wyczuła i coraz zachłanniej obdarzała go całusami i zaczęła masować rękami jego nabrzmiałą męskość. Mimo pokaźnego brzucha, który niewątpliwie jej teraz zawadzał, przysunęła się jeszcze bliżej.

- Pragnę cię – wyszeptała i nasunęła się na niego z cichym jękiem – cholernie mocno cię pragnę…

Leciutko kołysała się i opadała na niego, wzdychając uroczo. Duff trzymał ją za biodra i przymknął oczy, rozkoszując się chwilą. Zaczął całować jej piersi, przygryzając i liżąc co chwila sutki. Pomagał jej w ruchach, które obojgu dostarczały ogromnej przyjemności i pozwolił jej kontrolować tempo i głębokość. Ciągle był zaskoczony jej otwartością i brakiem nawet minimalnego skrępowania, które zawsze jej towarzyszyło, ale teraz już się na tym nie skupiał. W tej chwili istotne było to, co z nim robiła, każde zakołysanie biodrami i nabicie się na niego; teraz interesowała go tylko jej bliskość i pożądanie, które czuł w jej pocałunkach i które w nim rozbudzała. Jęczała cichutko, unosząc się i opadając na niego coraz szybciej i chcąc być jeszcze bliżej, wtuliła się w jego tors.

- Jesteś cudowna – westchnął i pieścił z coraz większym zaangażowaniem jej piersi.

- K-kocham c-cię – oddech wyraźnie jej przyspieszył i coraz bardziej odrywała się od rzeczywistości – ach, D-duff… - napinała mięśnie na nim i wydawała z siebie coraz głośniejsze i bardziej śmiałe jęki.

Zdawał sobie sprawę z tego, że brunetka trochę się męczy, więc chciał przemieścić się tak, żeby ją trochę odciążyć i jednocześnie przejąć kontrolę. Od razu odczytała jego zamiar i położyła się w wannie i przyciągnęła go do siebie. Oplotła go szczelnie nogami i oddała mu się, czując coraz większą rozkosz. Duff uważając na jej brzuch, wchodził w nią delikatnie i czule, co chwila obsypując ją pocałunkami w szyję i piersi, które przez ciążę trochę się powiększyły.

- J-jezu… - wymamrotała i zacisnęła dłonie na jego przedramionach -  o-och… - doprowadzał ją do szaleństwa i zupełnie zatracała się w jego ruchach – k-kochany…

Po kilku chwilach dziewczyna zaczęła się niekontrolowanie wierzgać i jeszcze bardziej jęczeć, nie mogąc wytrzymać tego jak jej ciało reagowało na pieszczoty Duffa. Napinała mięśnie, by chłopakowi było przyjemniej i wpiła się w jego usta, tłumiąc na nich okrzyki rozkoszy. Doszli prawie jednocześnie i McKagan dysząc, przetoczył się, żeby Marta mogła być na nim i się przytulić. Jeździł dłońmi po jej plecach i pośladkach i słuchał jej niespokojnego oddechu, który starała się unormować. Nic więcej nie potrzebował do szczęścia w tej chwili. Bo czego chcieć jeszcze? Ma kobietę, którą kocha, już niedługo zostanie ojcem i przede wszystkim jego oświadczyny zostały przyjęte; będzie miał prawdziwą, kompletną rodzinę, o której marzył praktycznie od zawsze.

- Ubóstwiam cię – szepnął i pocałował ją czule w czubek głowy – o… maluszek chyba też cię kocha – zaśmiał się, jak poczuł mocne kopnięcie.

- Nie… on chce powiedzieć, że my ciebie też – uśmiechnęła się wtuliła się w niego ze wszystkich sił – woda nam stygnie – stwierdziła z żalem.

- No… to dolejemy trochę ciepłej, hm? – zaczął masować jej kark, przy akompaniamencie jej cichego pomruku – dobrze?

- Mhm… - przymknęła oczy i przekręciła się opierając się plecami o jego tors – cudownie… ach… - westchnęła, gdy zjechał rękami do jej piersi – aż tak je lubisz?

- Bardzo! – zawołał i całując ją po szyi, pieścił dłońmi jej biust.

- Napaleniec – położyła ręce na jego, by trochę nim kierować – niepoprawny napaleniec, ale i tak cię kocham.

- Byłbym zawiedziony, gdyby było inaczej – przejechał palcami w dół aż do łechtaczki, którą zaczął lekko drażnić.

- D-duff… mmm… jesteś… ach! Okropny!

- Dobra, dobra… wiem, że chcesz – zaśmiał się i przystąpił do działania.



Zniecierpliwiony chłopak zaczął gwizdać i ostentacyjnie patrzeć na zegarek. Ile można się żegnać? Rozumiem jakby mieli się nie widzieć latami… ale to, kurwa, tydzień! Zaśmiał się w myślach i patrzył na obściskującą się parę przyjaciół. Wysoki, farbowany blondyn czule gładził brzuch drobnej brunetki i namiętnie ją całował. Ona równie zachłannie oddawała pocałunki, chwiejąc się lekko, gdyż stała na palcach. Nie zdawali sobie sprawy, że stali już tak dobre kilka minut; nie przeszkadzało im, że stoją na środku lotniska i praktycznie każdy może na nich spojrzeć.

- No gołąbeczki… zaraz samolot odleci – mruknął Izzy i złośliwie się uśmiechnął.

- No chwila… - Marta przysunęła się bardziej do Duffa i otaczając do rękami, jeszcze mocniej wpiła się w jego usta.

- Muszę iść… - szepnął i ostatni raz cmoknął ją w nos – za tydzień będę z powrotem… trzymajcie się – pogłaskał brzuch i biorąc torbę ruszył do bramki.

- Jedziemy? Marta?

- Och… tak, tak już idę – wymamrotała, ale nawet się nie ruszyła.

- No chodź, Siostrzyczko Isbell… no… chociaż już niedługo nie będę mógł tak mówić – udawał smutnego i pociągnął ją w stronę postoju taksówek przed lotniskiem – Siostrzyczka McKagan już tak nie brzmi…

- Głupku! – przytuliła się do niego – zawszę będę twoją MAŁĄ Siostrzyczką Isbell – poczochrała mu włosy i uśmiechnęła się słodko – pójdziemy na… - zaczęła intensywnie myśleć i po chwili wykrzyknęła – ciastko!

Pokręcił z niedowierzaniem głową i zaproponował jej jakąś cukiernię niedaleko jego domu. Oczywiście dziewczyna widząc tyle pyszności, nie mogła się zdecydować na coś konkretnego i w końcu wzięła kawałek jabłecznika i deser owocowy z bitą śmietaną.

- A ty? Nic nie chcesz? – widząc, jak pokręcił przecząco głową, dodała – ej no… bo wyjdę na jakąś obżerającą się babę!

- Jedz, jedz, kochana – wyszczerzył zęby – jeśli tylko macie ochotę… wiesz, jak już je nazwiecie?

- No… chcemy Jane albo Jeffrey.

- P-poważnie? Jeff? – Izzy był zaskoczony.

- Mhm… to źle? Po tatusiu chrzestnym…

- Ja… no… d-dzięki – Marta uśmiechnęła się lekko, gdy zobaczyła, że Stradlin wyglądał na wzruszonego.

Zaczęła się z niego śmiać i podkradała mu owoce z jego nietkniętego deseru. Cieszyła się jak dziecko, że tak bardzo poprawiły się stosunki między nimi. Bała się, że przez to całe zamieszanie z Annicą i tą sprawę, którą mu wytoczyła straci zupełnie Izzy’ego. Bała się, że chłopak całkowicie zatraci się w nałogu narkotykowym, ale na szczęście opamiętał się i starał się odbudować lekko nadszarpniętą przyjaźń. Zapłacił za zamówienie i spacerując, dotarli do domu chłopaka, w którym panował niemały bałagan. Marta westchnęła i chciała ogarnąć chociaż salon, ale Izzy natychmiast jej przerwał.

- Oszalałaś chyba! Nie dość, że jesteś u mnie w domu, to jeszcze jesteś w ciąży! Nie ma żadnego sprzątania! – posadził ją na kanapie – zaraz… zrobię tu porządek. Chcesz herbatę?

- Izzy… jestem w ciąży a nie obłożnie chora, mogę ci pomóc trochę posprzątać…

- Powiedziałem, że sam to zrobię, hm?

Wywróciła oczami, ale się nie odezwała. Przyklęknęła przy kasetach z filmami i zaczęła szukać filmu, który mogliby obejrzeć. Cieszyła się, że biblioteka filmowa jej przyjaciela jest tak dobrze wyposażona i ma, w czym wybierać. Zaśmiała się w duchu, gdy obserwowała, jak Stradlin zamienił się w gosposię i przygotował coś do jedzenia na seans i doprowadził do ogólnego porządku salon.

- Więc? Co tam wybrałaś?

- No… oczywiście Gwiezdne Wojny, Licencję na zabijanie, Terminatora, Indianę Jonesa… co wolisz?

- To… pana Jonesa? Mam dwie części? – widząc, że dziewczyna pokazała mu trzy kasety, mruknął – no to wszystkie trzy obejrzymy, dawno na nie nie patrzyłem.

Siedzieli koło siebie i brunetka oparła głowę o jego ramię. Nie potrafiła się za bardzo skupić na filmie, bo ciągle myślała o minionych dwóch dniach, które dały jej tyle radości i szczęścia i diametralnie zmieniły jej sytuację życiową. W sumie ostatnie miesiące ciągle przynosiły jakieś niespodzianki – jedne miłe, drugie niekoniecznie i czasem z obawą próbowała się przystosować. Nawet nie zauważyła, kiedy skończyła się pierwsza część, gdy doszedł ją głos Izzy’ego, który mruczał jej piosenkę.


There was a time
When I was so broken hearted
Love wasn't much of a friend of mine
The tables have turned, yeah
'Cause me and them ways have parted
That kind of love was the killin' kind
Now listen
All I want is someone I can't resist
I know all I need to know by the way
that I got kissed

I was cryin' when I met you
Now I'm tryin' to forget you
Love is sweet misery
I was cryin' just to get you
Now I'm dyin' cause I let you
Do what you do - down on me

Now there's not even breathin' room
Between pleasure and pain
Yeah you cry when we're makin' love
Must be one and the same

It's down on me
Yeah I got to tell you one thing
It's been on my mind Girl I gotta say
We're partners in crime
You got that certain something
What you give to me Takes my breath away
Now the word out on the street is the devil's in your kiss
If our love goes up in flames
It's a fire I can't resist


- Co to?- zapytała zaciekawiona.

- Aerosmith…

- Nie znam tego – zmarszczyła brwi.

- Nowe… byłem parę razy u nich na nagraniach i próbach… jakoś tak mi w ucho wpadło.

- Podoba mi się! To z tej płyty, którą nagrywają teraz? Joe zagrał mi jakiś czas temu parę utworów.

- Mhm… Marta? Powiedz mi… - wziął ją za rękę, na której miała pierścionek zaręczynowy – cieszę się, że w końcu się zdecydował… ale… powiedz… Duff mówił mi o… twojej… no… matce…

- Nie rozmawiajmy o tym teraz… może jutro, d-dobrze?

- Dobrze, Malutka – skarcił się w myślach za swoją głupotę i szybko zmienił temat.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz