środa, 15 kwietnia 2020

55.



Sama w to nie wierzę i zastanawiam się, jakim cudem znalazłam siłę, by coś napisać, zjawić się tutaj, opublikować to i zastanawiać się, ilu z Was tutaj powróci, by przeczytać ten nie do końca udany rozdzialik
Od ostatniego rozdziału minęły chyba dwa długie lata. Cała masa rzeczy w moim życiu się zmieniła - jedne na gorsze, inne na lepsze, inne na całkiem nowe. Zestarzałam się, a jak wiadomo - starość nie radość... A jednak ciągle w mojej głowie siedzi ta historia, ciągle się rozwija, żyje swoim życiem i czasem dopomina się o uwagę. Prawdę powiedziawszy numer 55. był pisany praktycznie przez cały ten czas - czasem napisałam 2-3 słowa, czasem 2-3 zdania, a czasem z determinacją próbowałam wykrzesać z siebie chociaż pół strony (co widać w bardzo nierównym stylu, sposobie formułowania zdań i myśli). Niektóre fragmenty znam prawie na pamięć, bo zanim zasiadłam do pisania, musiałam przypomnieć sobie, co opisałam wcześniej, jakich słów użyłam, co chciałam przekazać. Pewnie zdarzy się wiele literówek i niedociągnięć, ale jak zapewne pamiętacie (albo i nie), zawsze byłam kiepska w korekcie własnych tekstów.
Historia już od dawna biegnie swoim niezależnym życiem, coraz mniej ma wspólnego z poniekąd prawdziwymi wydarzeniami, cała masa rzeczy jest jeszcze do opisania, opowiedzenia. Nie wiem, kiedy to nastąpi, ale ciągle wierzę, że wspólnie dobrniemy do tego momentu!
Tymczasem, jeśli ktokolwiek jest jeszcze zainteresowany, zapraszam serdecznie i przepraszam za kiepską jakość i nierówny styl. Komentujcie czy coś, jeśli jeszcze macie ochotę :)
I pamiętajcie! #Zostańwdomu!
ps. Część scen następuje prawie bezpośrednio po sobie, część dzieje się na przełomie paru dni/tygodni, to tak tylko nawiasem, żebyście się nie pogubili
***

- Kate, naprawdę nie sądzę, żeby to był dobry pomysł – burknął i naciągnął na siebie białą koszulę. - Sama mówiłaś, że robicie dla niej rodzinną niespodziankę, a…
- Nie ma żadnego „ale”, Stradlin! Jesteś przyjacielem rodziny – sięgnęła po paczkę papierosów, która leżała na szafce przy wannie – im więcej życzliwych ludzi tym lepiej. Zaprosilibyśmy też Slasha, ale skoro pojechali z Axlem na gościnne występy ze Skid Row, to… - wynurzyła z wody z dużą ilością piany nogę i oparła o skraj wanny - nie masz wyjścia – zaciągnęła się i spojrzała na niego spod półprzymkniętych powiek.
Starał się ignorować jej zachowanie, którym z pewnością zmusiłaby go do pójścia do Matta. Nie miał się co oszukiwać – takim zachowaniem zmusiłaby go do zrobienia bardzo wielu rzeczy. Może i jej słowa nie działały na niego tak, jak powinny, ale jej ciało z pewnością było odpowiednim motywatorem do działania. Najgorsze było to, że Kate już dawno poznała jego słabość i do woli korzystała ze swoich wdzięków, żeby wymóc na Stradlinie różnego rodzaju obietnice. Na palcach jednej ręki mogła policzyć sytuacje, kiedy Izzy kategorycznie jej czegoś odmówił. Nie zastanawiała się, dlaczego mogła go tak łatwo zmiękczyć i nie zamierzała się nad tym rozwodzić. W końcu do niczego go nie zmuszała i niczym nie szantażowała.
Patrzyła, jak sięga po piankę do golenia i zastanawiała się, jak go przekonać do swojego pomysłu. Z jednej strony oczywiście chodziło o zapewnienie komfortu Joan i sprowadzenie osób, które są jej życzliwe. Jednak była też druga strona medalu – sama nie wiedziała czemu, ale nie chciała pojawiać się na jakichkolwiek spotkaniach rodzinnych w pojedynkę. Miała nadzieję, że gitarzysta stanie na wysokości zadania i chociaż będzie udawał jej partnera. Marzyła, żeby udawał, by choć na chwilę nie musieć słuchać tych wszystkich wyrzutów i kpiących spojrzeń matki. Na każdym spotkaniu rodzinnym musiała wysłuchiwać jej uwag. O wszystkim. O jej trybie życia, o beznadziejnych perspektywach, o tym jak zniszczyła sobie życie, o braku porządnego mężczyzny w życiu. Kate już naprawdę nie miała ochoty i siły na słuchanie tej kobiety.
Kiedy objętość piany w wannie drastycznie się zmniejszyła, wstała i narzucając na siebie szlafrok, stanęła na przykrytych łazienkowym dywanikiem płytkach. Zbliżyła się do mężczyzny i wsunęła dłonie pod jego nie do końca zapiętą koszulę. Usłyszała cichy pomruk zadowolenia i po chwili poczuła, jak oplata ją ramionami. Uśmiechnęła się do siebie i z rozmarzeniem stwierdziła, że podoba jej się takie życie.
Gdyby głębiej się zastanowić, ich niby związek był najlepszą rzeczą, jaka ją spotkała w dorosłym życiu. Może ten układ nie zapewniał jej miłości i przyszłości, ale przy tym mężczyźnie czuła się po prostu bezpiecznie. Na tyle, na ile potrafił i na ile chciał, roztaczał wokół niej poczucie stabilności, którego tak potrzebowała. Do tego wiedziała, że Stradlin nie zamierza jej zranić i pójść w ślady Sixxa, który najpierw ją rozkochał, a później znudził się i rzucił. O tej nieszczęsnej ciąży i konsekwencjach wolała sobie nawet nie przypominać. A to, że czuła się przy nim wyjątkowo atrakcyjnie, było bardzo miłym dodatkiem do ich pokręconego układu.
- Wiem, co próbujesz zrobić – zamruczał niskim głosem i zsunął z jej ramion szlafrok.
- A ja nie wiem, o co ci chodzi – powiedziała z niewinnym uśmieszkiem i przejechała dłońmi po jego nagim torsie aż do podtrzymywanych przez skórzany pasek spodni. - Po prostu...
- Zgubiłaś coś? - roześmiał się, gdy ręka kobiety szybko rozprawiła się z paskiem i sforsowała materiał bokserek.
- No… wiesz… właśnie tak mi się wydaje… - zacisnęła dłoń na jego męskości – wydaje mi się, że coś mogło mi się tam tak całkiem przypadkiem… wślizgnąć…

- Myślałem, że pojedziesz z nimi do sądu.
- Miałem taki zamiar, ale Carol uparła się, że lepiej będzie jak poczekam z wami. - odezwał się Mark i usiadł na kanapie.
Marta uśmiechnęła się pod nosem i spojrzała na trójkę rodzeństwa. Każdy z nich był bardziej przystojny od poprzedniego. Każdy równie wysoki, o nienagannych manierach i do tego jeszcze te stroje. Wyglądali jak ochroniarze z Secret Service, każdy w czarnym garniturze, z białą koszulą z wykrochmalonym kołnierzykiem i pod krawatem. Byli wręcz stworzeni do tak eleganckiego stylu. Szkoda tylko, że była to kolejna rzecz, która tak diametralnie różniła ich od najmłodszego z braci.
- Rozchmurz się, Izzy – szepnęła do gitarzysty. - Masz taką minę, jakbyś siedział tu za karę!
- Bo tak trochę jest – wymamrotał i odszukał wzrokiem Kate, która jak zwykle wyglądała olśniewająco. - Myślisz, że miałem coś do gadania, jak postanowiła mnie tu przywlec?
- A co, biedaku? Czujesz się sterroryzowany?
- Powiedziałbym raczej, że jej argumenty były nie do podważenia – zaśmiał się i wyciągnął paczkę papierosów.
Nagle rozległ się dzwonek, zwiastujący nadejście kolejnego gościa. Bracia McKagan spojrzeli po sobie zaskoczeni, a Matt wzruszył ramionami. Wyszedł z pomieszczenia i skierował się do przedpokoju. Zanim dotarł do drzwi wejściowych, usłyszał gwałtowne i natarczywe pukanie. Co do cholery? Komu się tak spieszy, że nie może chwili poczekać? Stało się coś? Bez zbędnej zwłoki nacisnął klamkę, a do domu wtoczył się pijany były już basista najniebezpieczniejszego zespołu świata.
- Co ty tu, kurwa, robisz?! - odezwał się i próbował zatrzymać mężczyznę, który zaczął przepychać się w stronę salonu. - Nikt cię tu…
- Co, kurwa? CO? Nie jestem zaproszony na jebane rodzinne spotkanko? - wybełkotał i niezbyt trzeźwym spojrzeniem omiótł przybyłych gości. - O! Ty… t-ty… jebana… ty, kurwo, masz…
Wbił wzrok w Martę, która w jednej chwili pobladła i wycofała się w najdalszy kąt pokoju. Atmosfera zgęstniała. Nikt nie śmiał się poruszyć, czy odezwać. Wyglądali zupełnie tak, jakby czas stanął w miejscu. Tylko brunetka z trudem łapała oddech i gdyby tylko mogła, wtopiłaby się w ścianę, którą miała za plecami. Nienawiść, która biła z jego oczu, była przerażająca i paraliżująca. Kompletnie zapomniała, że jest otoczona ludźmi, że poza Duffem w tym pomieszczeniu przebywa czterech rosłych mężczyzn, którzy na pewno nie pozwoliliby jej skrzywdzić. Zaczęła tracić panowanie nad sobą i miała wrażenie, że jej mąż zaraz się na nią rzuci i skatuje. Przełknęła głośno ślinę, gdy McKagan zrobił krok w jej kierunku.
- Jak, kurwa, śmiesz… się tu pojawiać?! Ty pierdolona…
Pierwszy z odrętwienia, wyrwał się Izzy, który upuścił zapalonego chwilę wcześniej papierosa. Bezwiednie podwinął rękawy, gotów ruszyć na Duffa z pięściami. Gotów odwdzięczyć się za to, co zrobił Marcie i Jeffowi. Gotów odpłacić McKaganowi za pobicie go i wysłanie do szpitala. Gotów stłuc go do nieprzytomności za ciągłe kłopoty z nerkami, których nabawił się przez napaść basisty. Z pewnością doszłoby do rękoczynów, jednak Kate i Jon przytrzymali szarpiącego się gitarzystę.
- Puśćcie mnie, do cholery! - próbował wyrwać rękę z żelaznego uścisku Jona. - Ten śmieć…
- O proszę, proszę! Dalej się kurwisz ze swoim kochasiem?! - do Duffa dopiero teraz dotarło, że Stradlin zjawił się w mieszkaniu jego brata. - No chodź, ty chuju! - całą uwagę skupił na swoim dawnym przyjacielu. - Pierdoliłeś ją pod moim nosem, szmaciarzu! Jeszcze pewnie w moim… Ty, pierdolony… w moim jebanym łóżku! No co mi, kurwa, zrobisz?!
- Jeszcze, kurwa, słowo, a cię zajebię! - ryknął, wpadający w szał, Izzy. - Kurwa, puśćcie mnie, bo...
Z gardła Marty wydarł się cichy, niechciany szloch. Była w takim stanie, że nawet nie potrafiła się ruszyć, czy odezwać. Może i Duff przestał zwracać na nią uwagę, ale i tak znajdowali się o krok od tragedii. Wiedziała, że Stradlin wcale nie żartuje i gdyby tylko mu pozwolono, rozszarpałby McKagana na strzępy. Tym razem miał większe szanse, niż wtedy, gdy to Duff go skatował i wysłał do szpitala. Przede wszystkim nie został z zaskoczenia wyrwany ze snu i do tego napędzała go ślepa furia i kumulowany przez miesiące gniew. Wiedziała też, że basista nie będzie dłużny i z pewnością będzie chciał powtórzyć swój czyn.
- Ciii… spokojnie, jestem przy tobie – tuż przy jej uchu rozległ się ledwo słyszalny szept. - Oddychaj… spokojnie… oddychaj… powoli… wdech i wydech, spokojnie…
Dopiero niepewny głos Matta, który znalazł się przy niej, uświadomił kobiecie, że nie może normalnie złapać powietrza. Objął ją ostrożnie i mamrotał tak, by tylko ona go słyszała. Sam ledwie kontrolował emocje, ale jego roztrzęsienie było niczym, w porównaniu z tym, co teraz działo się z brunetką. Praktycznie miała klasyczne objawy napadu paniki – kłopoty z oddychaniem, kołatanie serca, które miało ochotę wyrwać się z jej piersi, zawroty głowy, drżenie całego ciała, którego nawet nie potrafiła uspokoić.
- N-niedobrze mi… - wydukała, ledwie mogąc wydobyć z siebie głos.
- Oddychaj… nic ci nie grozi… spokojnie, skarbie… oddychaj… powolutku...
Gładził ją po plecach i ustawił się tak, by nie widziała Duffa. Żałował, że nie może sprawić, by także nie słyszała tego, co wykrzykiwał. Chciałby ją stąd zabrać, ale zdawał sobie sprawę z tego, że dziewczyna nie jest w stanie zrobić nawet kroku. Zwłaszcza, że wyjście z pokoju wiązało się ze zbliżeniem się do agresywnego Duffa.
- Kurwa mać! Dosyć tego! - Mark nie zamierzał dalej biernie stać i patrzeć na zapłakaną, przerażoną brunetkę w ramionach jednego ze swoich braci i na Stradlina, który miał niczym nieskrępowaną chęć mordu w oczach i od popełnienia zbrodni powstrzymywał go tylko pewny uścisk najstarszego z McKaganów.
Pchnął swojego najmłodszego brata na ścianę i przyciskając ramionami, nie pozwolił mu na najmniejszy ruch. Miał dość jego zachowania i tego, co ze sobą robił. Skoro nikt nie miał śmiałości powiedzieć mu kilku ostrych słów, które mogłyby nimi wstrząsnąć i go otrzeźwić, postanowił wziąć sprawy w swoje ręce. Nie zważając na nieprzyjemny zapach przetrawionego alkoholu i smród, który kojarzył mu się tylko z meliną, przysunął się do Duffa i zaczął mówić groźnym, ale cichym głosem tak, by tylko basista go usłyszał.
- Albo stąd wyjdziesz i przestaniesz zatruwać nam i jej życie – jego ton przypomniał bardziej warczenie psa – albo jeszcze dziś odezwę się do moich kumpli, żeby zrobili z tobą porządek.
- Pie-pierdol się – burknął i próbował się wydostać z żelaznego uścisku brata. - Ta szmata… ta jebana...
- Jeden telefon – przerwał mu. – Jeden pieprzony telefon i jeszcze dziś do twoich drzwi zapuka prokurator z policją i nakazem przeszukania. Choćby mieli ci coś podrzucić, doprowadzę do tego, że pójdziesz do pierdla. - Szarpnął nim i ponownie pchnął go na ścianę. - Jak myślisz? Współwięźniowie będą wniebowzięci, jak zobaczą twoją farbowaną gębę? - Zmusił mężczyznę do spojrzenia mu w oczy. - Będziesz ich pieprzoną pizdą, którą wypierdolą tak, że nawet najgorzej traktowana kurwa uzna, że miała łagodne bzykanko, rozumiesz? - ostatnie zdanie wręcz wysyczał i szarpnął Duffem, tym razem próbując wyprowadzić go z domu. - Wypierdalaj i nawet nie próbuj się tu pokazywać!
Wyrzucił go i zatrzasnął za nim drzwi. Poluzował krawat i rozejrzał się po pomieszczeniu. Jon, który chwilę wcześniej puścił ramię Izzyego, stał jak sparaliżowany, patrząc na brata z niedowierzaniem. Kate próbowała uspokoić Stradlina, który był gotów wybiec za Duffem i go zabić. Widział, jak mówiła coś do niego ściszonym głosem, a on tylko kręcił ze zniecierpliwieniem głową i próbował się wyszarpnąć. Alice skuliła się za swoim najstarszym wujkiem i ze spuszczoną głową wykręcała sobie palce. Kiedy dotarł wzrokiem do najdalszego miejsca w salonie, zobaczył mężczyznę w garniturze, który trzymał w swoich ramionach roztrzęsioną i zapłakaną kobietę, która z niezrozumiałych dla niego powodów ciągle była ich bratową.
- Co mu powiedziałeś? - zapytał niepewnie Jon.
- Nic… tylko tyle, że nie życzymy sobie jego obecności – powiedział chłodno. - Kto go tu w ogóle zaprosił? - spojrzał oskarżycielsko na Matta.
- Masz mnie, kurwa, za idiotę, Mark? - odpowiedział oburzony i pogładził Martę po drżących ramionach. - To ostatnia osoba, którą…
- T-to… to ja… - dobiegł ich cichutki głosik. - M-myślałam… j-ja tylko… przepraszam… ja tylko chciałam, żeby wszyscy się pogodzili i… p-przepraszam, wujku… ja nie wiedziałam… ja...
- Nie mnie powinnaś przeprosić, Alice – burknął i oderwał od siebie Martę. - Chcesz… mam cię zawieźć do domu? - odezwał się łagodnie i nieświadomy czujnego wzroku Jona, otarł łzy z jej policzków.
- Daj jej spokój. Ja ją zabiorę z tego pojebanego... – warknął Izzy i w końcu wyswobodził się z uścisku swojej partnerki. - Ani słowa, Kate! Ani jednego, pierdolonego słowa! Nie zamierzam tu, kurwa, zostać ani chwili dłużej! - podszedł do swojej przyszywanej siostry i złapał ją za rękę. - Chodź! - szarpnął ją niezbyt delikatnie, po chwili jednak się zreflektował i spojrzał na nią przepraszająco. - Chodź, skarbie... pojedziemy do ciebie, hmm? - zapytał, siląc się na spokojny i łagodny ton.
Dziewczyna zamiast odpowiedzieć, na chwiejnych nogach pobiegła do łazienki, nie mogąc zwalczyć targających nią mdłości. Pochylona nad muszlą, krztusiła się łzami i wyrzucała z siebie wszystko, co zjadła w ciągu ostatnich kilku godzin. Straciła poczucie czasu, nie miała pojęcia, jak długo klęczała w łazience Matta. Kompletnie nie obchodziło jej, co może pomyśleć o tym którykolwiek z braci McKagan. Poczucie wstydu mieszało się z obrzydzeniem, przerażenie walczyło z zachowaniem godności. Ledwo zarejestrowała, że nagle przy jej boku pojawił się Izzy ze zmoczonym ręcznikiem; że odgarnął jej włosy z pokrytego kropelkami potu czoła; że bez słowa doprowadził ją do względnego ładu i bez niepotrzebnego zamieszania wyprowadził z domu Matta i zawiózł ją do niej.

- N-nie odchodź, b-błagam – wyszeptała i spojrzała niepewnie na gitarzystę.
Stradlin powoli się wyciszał, jednak ciągle buzowały w nim negatywne emocje. W domu Matta praktycznie stracił nad sobą panowanie. Gdyby nie Kate i Jon z pewnością doszłoby do rękoczynów, które skończyłyby się tragicznie. Wiedział, że był na tyle zdeterminowany, że nie odpuściłby na widok pierwszej krwi, że tłukłby Duffa do upadłego, że nic i nikt nie byłoby w stanie go powstrzymać. Nie zamierzał nikomu się z tego zwierzać, ale wystraszył się swojej reakcji. Był przerażony tym, co poczuł. Robiło mu się niedobrze na myśl o tym, że byłby skłonny pobić do nieprzytomności człowieka. Ba! Nie miał nawet pewności, czy pozbawienie świadomości, by mu wystarczyło i czy w porę by się opamiętał.
Teraz, gdy opanował nerwy, poczuł także wyrzuty sumienia. Nawet przez chwilę nie pomyślał o tym, żeby zabrać stamtąd Martę. Furia tak go zaślepiła, że nawet nie pomyślał, by zająć się swoją siostrą, która pewnie od pierwszych chwil „wizyty” Duffa była sparaliżowana strachem. Dzięki Ci, kurwa, Boże, że chociaż Matt zachował się jak należy… Jak mogłem tak bardzo stracić nad sobą pieprzoną kontrolę? Kurwa, gdyby nie Kate i Jon, to zajebałbym go gołymi rękami na oczach Marty… Przełknął z trudem ślinę i spojrzał na brunetkę, która ciągle walczyła z napływającymi łzami. Błagam… weź z nim rozwód, bo jeszcze parę takich akcji i spotkań i zrobię z ciebie wdowę…
- Przecież wiesz, że cię teraz nie zostawię – pogładził ją po policzku i pochylając się, na dłuższą chwilę przyłożył usta do jej czoła. - Weź kąpiel, uspokój się trochę, a ja zrobię coś do jedzenia, ok? Masz na coś konkretnego ochotę? - zaprzeczyła bezwiednie. - To uciekaj do łazienki.
Pokiwała głową i zanim zniknęła za drzwiami, wtuliła się w mężczyznę, jakby zaraz miał się rozpłynąć. Nie potrafiła słowami wyrazić wdzięczności za to, że znów jest przy niej w momencie, kiedy go najbardziej potrzebowała. W zasadzie była zaskoczona, że aż tak gwałtownie zareagowała i że był to dla niej taki emocjonalny szok. W końcu widziała go już w takim stanie, mijała go na ulicy, a później szukała pocieszenia w ramionach swojego szwagra. Czemu jego obecność w domu Matta tak na nią wpłynęła? Czym różniła się od przypadkowego spotkania na jednej z alejek w Los Angeles? Może chodziło o to, że po przespaniu się z Mattem i zaznaniu trochę ciepła i czułości, zaczęła bardziej krytycznie patrzeć na Duffa i to, co ze sobą zrobił? Może w końcu dotarło do niej, że już wszystko skończone i nie ma żadnego ratunku dla ich związku? Może z całą mocą zobaczyła upadek mężczyzny, którego w dalszym ciągu nieszczęśliwie kochała i zrozumiała, że nie ma już odwrotu? Może te wszystkie bluzgi i obelgi, które rzucił dziś pod jej adresem, tak bardzo ją zabolały? Może upokorzenie, którego doznała w domu swojego szwagra przelało czarę goryczy?

Odłożył słuchawkę telefonu i ciężko westchnął. Właśnie skończył rozmawiać ze swoją starszą siostrą, która kilka dni temu zabrała swoją córkę do domu. Po awanturze, która odbyła się w domu Matta, Carol zadecydowała, że Alice ma wracać do Seattle i nie mieszać się więcej w sprawy dorosłych. Nie bez znaczenia pozostawał fakt, że nastolatka była świadkiem agresywnego zachowania swojego pijanego chrzestnego, a na to najstarsza z sióstr McKagan nie zamierzała przystawać. Przez to Matt stracił jednocześnie i wesołą, pełną energii lokatorkę, a także pracownika, który każdego dnia robił postępy i angażował się w coraz więcej spraw. Jednak mężczyzna rozumiał punkt widzenia kobiety i sam też nie miałby ochoty, żeby jego dziecko uczestniczyło w takich sytuacjach.
- Izzy? - zapytał niepewnie, gdy w końcu otworzył drzwi wejściowe. - Coś się stało?
- Cześć, Matt. Chciałem tylko chwilę pogadać. Mogę?
- Eee… no jasne… Carol przed chwilą dzwoniła – powiedział przepraszająco.
Zaprosił go do salonu i podszedł do szafki z alkoholem. Nalał sobie niewielką ilość whisky, Stradlinowi przygotował dwa razy większą porcję. Był prawie pewien, że nie będzie to zbyt miła i przyjemna rozmowa. Widział go pierwszy raz od tego niezbyt szczęśliwego obiadu na cześć Joan, do którego i tak nie doszło. Spodziewał się, że Izzy zrobi mu awanturę, że będzie wyrzucał mu pojawienie się Duffa. Nie miał ochoty na taką rozmowę, ale nie mógł też uciekać od niej bez końca.
- Stradlin, zanim cokolwiek powiesz – zaczął – chciałem przeprosić, nie miałem pojęcia, że Alice…
- Wiem. - Uciął szybko i wyciągnął Marlboro. - Dziękuję, że chociaż ty pomyślałeś i… jestem wdzięczny, że nie zostawiłeś Marty samej.
Spróbował się uśmiechnąć, ale miał świadomość, że przypominało to bardziej grymas niezadowolenia. Z wielkim trudem przychodziło mu docenienie, że ktoś zachował się dokładnie tak, jak on sam powinien; że poniekąd ktoś zajął jego miejsce. Zastanawiał się, co mógłby jeszcze powiedzieć. Przyszedł tu w konkretnym celu, ale teraz wszystko, co chciał przekazać Mattowi, wypadło mu z głowy. Dodatkowo ciągle zastanawiał się nad jego relacją z Martą. Nie wiedział, czy powinien go uprzedzić, pogratulować, udawać, że o niczym nie wie, czy po prostu zasygnalizować, że wie o sprawie i nie ma nic przeciwko? W zasadzie Stradlin nie wiedział nawet, czy to był jednorazowy wyskok, czy McKagan widywał się z nią regularnie. Nie miał ani ochoty, ani tym bardziej powodu, by wypytywać i tak zażenowaną sytuacją Martę.
- Matt – wychylił zawartość szklanki jednym haustem i wypuszczając powoli powietrze, zadał mu pytanie, które mimo wszystko nie dawało mu spokoju. - Czy was coś łączy? To znaczy… wiem, że się przespaliście, ale…
Matt nawet jeśli wydawał się zaskoczony pytaniem, nie dał tego po sobie poznać. Zanim odpowiedział, niespiesznie dolał sobie whisky, a Izzy’emu podał wypełnioną prawie do połowy butelkę tego trunku.
- Nie jestem do końca pewny, jaką odpowiedź chcesz usłyszeć – mruknął niepewnie.
- Szczerą? - zaproponował i dodał – Nie zamierzam cię pouczać i opierdalać za to, że ją… przeleciałeś, bo wiem, że nie zrobiłeś tego ani wbrew jej woli, ani nie zrobiłeś jej krzywdy.
- To w takim razie powiem, że to raczej i dla niej i dla mnie była jednorazowa sprawa. I, kurwa, Izzy, nie planowałem tego, ok? - uniósł ręce w obronnym geście i kontynuował. - Nie miałem pojęcia, co mam zrobić i jak ją pocieszyć. Ona chyba też nie do końca wiedziała, ale tylko to wydawało się sensowne i skuteczne… może nie w dłuższej perspektywie, ale chociaż na jedną, pieprzoną chwilę.
Stradlin skinął tylko głową i nie skomentował. Pociągnął z butelki łyk bursztynowego płynu i spojrzał w milczeniu na mężczyznę. Kurwa mać… czy Marta nie mogła trafić na kogoś takiego jak on? Musiała zakochać się w dziwkarzu i ćpunie, który traktował ją jak szmatę? Musiała związać się z kimś z naszego pojebanego środowiska? Nie mogła wybrać spokojnego, troskliwego faceta jak Matt? Czemu, do kurwy nędzy, nie mógł wcześniej pojawić się w jej życiu? Przy odrobinie szczęścia mogłaby się w nim szybko zakochać i teraz być szczęśliwą żoną gościa, który traktowałby ją jak największy skarb! Kurwa…
- Wszystko w porządku, Izzy? - zapytał Matt, gdy Isbell od dłuższego czasu nie odezwał się nawet słowem.
- Co? Ach… tak, wszystko ok. Nie będę zabierał ci więcej czasu. - Wszystko wstał i poprawił rękawy koszuli. - Naprawdę wielkie dzięki, Matt, że się nią zaopiekowałeś. I… żałuję, że związała się akurat z tamtym McKaganem… - wymamrotał niezbyt wyraźnie, licząc na to, że do Matta nie dotrze sens tego, co właśnie z siebie wyrzucił.

Biła się z myślami. Nie była pewna czy postępuje dobrze. Ba… nie była nawet pewna, czy jej zachowanie nie jest żałosne i godne pożałowania. Jednak z drugiej strony, co mogło pójść źle? Przecież on po prostu może jej odmówić; przecież nie zacznie traktować jej jak szmaty i nie wyśmieje jej postępowania. Skoro ostatnim razem nie było problemu, teraz po wyjaśnieniu i omówieniu sprawy, sytuacja była przejrzysta i jasna. Nikt nie musi niczego robić, nikt nikogo do niczego nie musi zmuszać.
- Boże… jaka ze mnie idiotka… - mruknęła pod nosem i odgarnęła kosmyk włosów, który wysunął się z luźnego upięcia. - Gdyby ludzie mieli takie problemy, to…
Pokręciła z niedowierzaniem głową i pewniejszym krokiem ruszyła w kierunku domu swojego przyjaciela. Im szybciej tam dotrze, tym trudniej będzie jej się wycofać. Im szybciej przedstawi swoja, jak to nazywała w myślach „propozycję”, tym będzie miała mniej czasu na stchórzenie i ucieczkę. Pewnie dlatego wzięła taksówkę. Piechotą zajęłoby jej to trzy razy tyle czasu. A wiedziała, że każda dodatkowa minuta rozmyślań, działała na jej niekorzyść. Czego ja się obawiam? Przecież tak chyba postępują normalni, niezależni ludzie? Czy nie tego próbuje nauczyć mnie i Axl i Izzy? Czy nie o takim czymś mówił Slash? Czy oni sami tego nie praktykują? Czy nie robią tego, na co aktualnie mają ochotę? Wzięła głęboki oddech i nacisnęła dzwonek. Kości zostały rzucone. Teraz już nie ma odwrotu. Zaraz okaże się, czy nie zrobiła z siebie kompletnej kretynki.
- Och… cześć – Matt otworzył drzwi i wytarł dłonie w fartuch, który zasłaniał jak zawsze pedantycznie odprasowaną koszulę. - Eee… właśnie skończyłem przygotowywać kolację… wejdziesz? Czy gdzieś… - urwał i powoli, z zaskoczeniem omiótł ją wzrokiem – się umówiłaś?
Miała na sobie koronkową, czarną sukienkę. Do kompletu wysokie szpilki. Wyglądała, jak ocenił, zarazem słodko, elegancko i bardzo kusząco. Zapewne dlatego bezmyślnie uznał, że kobieta wybiera się na jakąś randkę. Mimo, że to kompletnie do niej nie pasowało. Miał przecież świadomość, że brunetka kompletnie nie jest zainteresowana żadnymi związkami. Na pewno nie na tym etapie.
- Ja… w zasadzie to przyszłam do ciebie – powiedziała niepewnie i przestąpiła z nogi na nogę. - Bo… chodzi o to, że… Boże… robię z siebie totalną… - już chciała odejść, ale Matt złapał ją za rękę i zatrzymał.
- Chodź do środka. - przepuścił ją w drzwiach i jeszcze raz, prawie niezauważalnie mrużąc oczy, posłał jej długie zaciekawione spojrzenie. - Zjesz ze mną i pogadamy na spokojnie, ok? Ale uprzedzam! To tylko skromna kolacja na szybko, bo nie spodziewałem się gości.
Do Marty zaczęło docierać, w jak irracjonalnej sytuacji się znalazła. I to wszystko na własne życzenie. Wszystko dlatego, że za długo i za dużo słuchała Axla i Stradlina. Dzięki wam, kurwa, moi kochani… ułatwiacie mi życie i dostarczacie rozrywek. Czując nagłą słabość i miękkość w nogach, szybko skierowała się do wskazanego przez Matta stołu i usiadła. Nie mogła uwierzyć w to, co się dzieje i w to, jak reaguje jej organizm. Przekonywała się, że nie robi nic złego, a jej ciało wysyłało sprzeczne sygnały. Z jednej strony niecierpliwie czekało, a z drugiej panikowało. Z jednej strony czuła przyjemny dreszcz spontaniczności, a z drugiej robiło jej się słabo i zdawało jej się, że zaraz zemdleje z nerwów.
- Napijesz się wina? - Matt przyniósł dodatkowe nakrycie i butelkę białego wytrawnego Chassagne-Montrachet La Goujonne.
- Wina? - powtórzyła niepewnie, zastanawiając się, czy lepiej się napić, czy pozostać trzeźwą. - Eee… może odrobinę?
- Wszystko ok? - zapytał i sięgnął po kieliszki. - Wydajesz się bardzo… - urwał, szukając odpowiedniego słowa - rozkojarzona?
Uśmiechnęła się nerwowo i przeklęła się w myślach. Zachowywała się jak jakaś głupia nastolatka a nie dorosła kobieta. Po co ona w ogóle tu przyszła? Skompromitować się? Zrobić z siebie kompletne pośmiewisko przed tym i tak tolerancyjnym człowiekiem?
- Mam nadzieję, że nie masz nic przeciwko kuchni azjatyckiej? - mężczyzna położył przed nią talerz z apetycznie wyglądającym daniem. - To zupa wonton z kurczakiem i krewetkami. Smacznego.
Była tak zaaferowana i zamyślona, że nawet nie zauważyła zapalonej świecy, która nie wiedzieć kiedy, zmaterializowała się między nimi. No pięknie… teraz to wypisz, wymaluj jak na jakiejś romantycznej randce… Czy ja mam napisane na czole, po co przyszłam? Przegięłam ze strojem? Jestem zbyt nerwowa? Czy to było aż tak oczywiste? Czy powinna udawać, że wpadłam z niezobowiązującą wizytą? Czy może powinnam powiedzieć wprost? Spojrzała na mężczyznę, szukając odpowiedzi na niezadane pytanie. Przyglądała mu się, szukając potwierdzenia swoich obaw. Ledwo dostrzegła, że po nieformalnym stroju w postaci fartucha i równo podwiniętych rękawów koszuli nie było już śladu. W zamian za to pojawił się krawat i marynarka. Jak zawsze perfekcja i elegancja na pierwszym miejscu.
- Matt… bo…ja… bo...
- Nic nie mów – przerwał jej i uśmiechnął się ciepło. - To znaczy… jeśli chcesz, to proszę bardzo, ale naprawdę nie musisz nic mówić. - Dolał jej wina i widząc jej zażenowanie, odchrząknął. - Jedz, bo ci wystygnie.
Spuściła wzrok i skupiła się na apetycznie wyglądających pierożkach, które pływały w zaserwowanej zupie. Czuła na sobie jego palący wzrok. Teraz była już praktycznie pewna, że Matt przejrzał jej intencje. Czy zrozumie? Czy może wyśmieje? Uzna to za normalną sprawę? Czy zmieni o niej zdanie? A może powinna się teraz wycofać i udawać, że nie wie, o co chodzi? Może powinna zabrać torebkę i czym prędzej wyjść pod byle pretekstem?
- Chcesz jeszcze wina? - pokręciła przecząco głową. - Jesteś strasznie spięta – odezwał się, gdy już zjedli, a z gramofonu popłynęły pierwsze dźwięki Against all Odds. - Zatańczymy?

How can I just let you walk away?
Just let you leave without a trace
When I stand here taking every breath with you, ooh
You're the only one who really knew me at all


How can you just walk away from me?
When all I can do is watch you leave
'Cos we've shared the laughter and the pain and even shared the tears
You're the only one who really knew me at all


So take a look at me now, oh there's just an empty space
And there's nothin' left here to remind me
Just the memory of your face
Ooh, take a look at me now, well there's just an empty space
And you coming back to me is against the odds
And that's what I've got to face

I wish, I could just make you turn around
Turn around and see me cry
There's so much I need to say to you so many reasons why
You're the only one who really knew me at all

Przymknęła oczy i wtuliła się w mężczyznę, który kołysał się z nią do rytmu utworu Phila Collinsa. Czuła niczym niezmącony spokój. Wszelkie obawy, niepokoje, czy dylematy przestały mieć znaczenie. W myślach śmiała się sama z siebie. Naprawdę jeszcze kilkadziesiąt minut temu myślała o ucieczce ze wstydliwej sytuacji, którą na siebie sprowadziła? Czy naprawdę uważała, że może zrobić z siebie idiotkę przy McKaganie? Co jej przyszło do głowy, że utożsamiła jego praktycznie bezbłędne odczytanie jej intencji z pogardą i potępieniem z jego strony?
- Jedno, małe pytanie – usłyszała cichy, przyjemny pomruk tuż przy uchu.
- Hmm?
- Czy tym razem zamierzasz żałować i nakręcać się wyrzutami sumienia?
- Tym razem... p-pomyślałam o zabezpieczeniu – wymamrotała zawstydzona jego bezpośrednim pytaniem.

Gładził nagie ramię kobiety, która przysypiała, wtulając się w jego klatkę piersiową. Był pogrążony w myślach i nie zważał na upływający czas. W pracy miał pojawić się dopiero za dwa dni i nawet nie zamierzał marnować obecnej chwili na zastanawianie się, czy dobrze zrobił, biorąc parę dni wolnego. Teraz czuł przyjemne rozleniwienie i rozluźnienie. A wszystko za sprawą towarzyszącej mu brunetki. Początkowo, gdy dotarł do niego prawdopodobny cel jej wizyty, był zaskoczony, żeby nie powiedzieć zaszokowany. Przecież doskonale pamiętał, jak przeżywała ich pierwsze zbliżenie; jakie miała wyrzuty sumienia po zdradzeniu swojego męża. Teraz, gdy pojawiła się na progu jego domu w tej obłędnej, koronkowej, idealnie dopasowanej sukience, myślał, że ma przywidzenia i coś źle zinterpretował. Jednak każde jej nerwowe i niepewne zachowanie, czy odpowiedzi utwierdzały go w jego podejrzeniach. Wiedział, że sama będzie miała problem z wyartykułowaniem powodu jej niespodziewanej wizyty, więc zaryzykował i postanowił ułatwić jej sprawę. Dlatego na szybko przygotował świecę do kolacji, wybrał lepsze wino, niż to które zamierzał początkowo spożyć. Włączył muzykę, żeby poczuła się pewniej, zaproponował taniec, żeby się trochę rozluźniła.
- Zimno? - szepnął, gdy Marta nagle zadrżała.
- Troszeczkę – odpowiedziała lekko zachrypniętym głosem i przysunęła się bliżej mężczyzny. - Matt?
- Hmm? - mruknął i naciągnął kołdrę na jej plecy.
- Mogę cię o coś zapytać? - uniosła się lekko i przekręciła, by widzieć jego twarz. - Czemu jesteś… dlaczego tak naprawdę z nikim się nie związałeś?
- Dobrze wiesz, że nikt normalny nie zwiąże się z popieprzonym, trochę neurotycznym lekomanem – mruknął i westchnął – a tak poważnie… sam nie wiem, Marta. Czasy, kiedy marzyłem o związkach, rodzinie czy dzieciach… prawie tego nie pamiętam. Mówiłem ci kiedyś, że jak jeszcze byłem gówniarzem to zdarzały mi się jakieś krótkoterminowe romansiki czy próby zbudowania jakiejś poważnej relacji, ale po prostu… - prawie niezauważalnie wzruszył ramionami i wolną ręką odgarnął jej włosy z twarzy. - Żadna nie potrafiła ze mną wytrzymać dłużej niż parę miesięcy. A kiedy któraś z nich odkryła, jakie mam problemy ze sobą i że jestem trochę uzależniony od leków, to praktycznie z miejsca i bez słowa się pakowała.
- Przykre… przepraszam, że… - zarumieniła się z zażenowania i wymamrotała – kiepski sobie temat wybrałam...
- Nie ma problemu. Wydaje mi się, że etap, w którym łudziłem się, że mogę być szczęśliwy i zakochany z wzajemnością, już dawno minął. Jeszcze jak byłem w twoim wieku, gdzieś tam miałem resztki nadziei, ale myślę, że to już bezpowrotnie minęło. Już jakiś czas temu pogodziłem się z tym, jak wygląda rzeczywistość i prawie nauczyłem się z tym żyć. Czasem jeszcze łapię przez to jakiś dół, czasem trochę mnie to podłamuje i czuję się jak życiowy nieudacznik, ale… po prostu nie wszystkim pisana jest rodzina i szczęśliwe związki.
- Ale, Matt, nie możesz zakładać, że…
- Mogę. - uciął szybko. - Poza tym tak jest łatwiej. Uwierz mi, dużo łatwiej żyje mi się ze świadomością, że nie mogę liczyć na nagły przypływ szczęścia i jakąś pieprzoną gwiazdkę z nieba. Żyję z dnia na dzień, bez większego załamywania się, że kolejny tydzień, czy miesiąc spędziłem w samotności. Swoją obecnością sprawiłaś mi przyjemność i miłą niespodziankę, oderwałaś od szarej rzeczywistości. Bez zobowiązań, bez niepotrzebnych, nieodwzajemnionych uczuć, emocji czy rozczarowań. - Odsunął na chwilę dziewczynę od siebie i podciągnął się na poduszce, przyjmując półleżącą pozycję. - Myślisz, że tylko ja mam takie podejście? Myślisz, że ten popieprzony związek Kate i Stradlina jest czymś innym? Ani ona nie kocha jego, ani on jej. Ot po prostu oboje pozbawieni są złudzeń i nadziei. Rozumieją się nawzajem na poziomie, którego nie zrozumie osoba żyjąca w szczęśliwym związku. Poza seksem, on potrzebuje towarzystwa kogoś, kto go toleruje i rozumie, a Kate szuka poczucia bezpieczeństwa i pewności siebie, z których ograbił ją Sixx. Tyle.
- Mam nadzieję… wierzę w to, że u nich nie chodzi tylko o seks – wymamrotała. – Że jednak coś do siebie czują i…
- I że będą żyli długo i szczęśliwie? - Dokończył za nią z powątpiewaniem w głosie. - Jesteś chyba niepoprawną romantyczką… A jeśli mam być szczery, to wątpię, by któreś z nich potrafiło. - zamilkł na chwilę. - Może zmienimy temat, bo zrobiło się bardzo… poważnie, hm?
Marta przeklęła się w myślach i była zła na siebie za poruszenie tego tematu. Nie chciała w żaden sposób ingerować w życie uczuciowe Matt, ale ciekawość wygrała. I mimo tego, co jej powiedział, ciągle nie mogła uwierzyć i zrozumieć jego podejścia; tej rezygnacji, poddania się i braku nadziei. A może po prostu faktycznie była po prostu nawiną, głupiutką dziewczyną, która wszędzie doszukiwała się historii miłosnych rodem z książek Austen czy Bronte? O ile Matt pasował na typowego amanta i faceta z marzeń, to Stradlin w żaden sposób nie mógł uchodzić za uosobienie opisanego na kartach powieści idealnego materiału na męża. W zasadzie chyba nie nadawał się w ogóle na męża czy partnera, ale w to akurat Marta nie miała ochoty się dłużej zagłębiać.
- Trochę późno się zrobiło. Masz ochotę… hm… zostaniesz na noc? - dobiegł ją głos Matta i skutecznie odgonił niechciane myśli. - Czy odwieźć cię do domu?
- A… mogę zostać? - zapytała niepewnie
- Oczywiście. Jeśli tylko nie masz mnie dość… – mruknął i przyciągając ją bliżej siebie, cmoknął czule w czoło.

W głowie kłębiły się jej setki myśli. Co powinna zrobić? Jak powinna się zachować? Jak w ogóle znalazła się w takiej absurdalnej sytuacji? Co miałaby mu powiedzieć? Czy w ogóle powinna z nim rozmawiać? Czy on powinien stać tak blisko niej? Czy w ogóle powinien próbować jej dotknąć? Jak powinna zareagować na ten dotyk? Dlaczego wydawało jej się, że powinna uciekać? Przecież tak dobrze go znała. Przecież go kochała. Przecież nie powinna się go bać.
- Czego ode mnie chcesz? - zapytała niepewnie i cofnęła się o krok.
Wysoki blondyn bez słowa zbliżył się do niej i złapał ją za nadgarstek. Jednocześnie poczuła przyjemny dreszcz podniecenia i paraliżujący strach. Czy to w ogóle było możliwe? Czy mogła czuć dwie tak skrajne i sprzeczne rzeczy? Powinna się poddać, czy próbować uciekać, gdy szarpnął nią i rzucił na łóżko?
- Nie… c-co… Duff, co ty robisz – wymamrotała i odwróciła głowę, gdy pochylił się nad nią. - Proszę...
- Przyszedłem wziąć to, co do mnie, kurwa, należy! - warknął i wpił się w jej usta.
Nie była w stanie się poruszyć. Tak strasznie tęskniła za jego dotykiem, za smakiem jego warg. Tak bardzo brakowało jej ciepłego spojrzenia, którym obdarzał ją na początku ich związku. A jednak nie chciała, by się do niej zbliżał. Nie chciała, by przygniatał ją swoim ciężarem. Błagała w myślach, by zostawił ją w spokoju i nie zrywał z niej ubrań.
- P-proszę, nie rób tego…
- Bo co? - ścisnął mocno i boleśnie jej pierś, ukrytą tylko pod cienkim, koronkowym stanikiem. - Bo ktoś inny cię teraz posuwa?
Poczuła na sobie jego twardniejącą męskość. Kiedyś zareagowałaby na to uśmiechem i lekkim rumieńcem. Kiedyś chętnie uległaby jego pieszczotom i z przyjemnym dreszczem podniecenia czekała na ciąg dalszy. Teraz po prostu zrobiło jej się niedobrze.
- Zapamiętaj, że należysz, kurwa, do mnie! - szybkim, brutalnym ruchem zanurzył rękę pod materiał, który zasłaniał jej kobiecość. - I tylko mój fiut będzie cię pieprzył!
Zacisnęła mocno powieki i czekała na nieuniknione. Modliła się, żeby coś się stało, żeby mogła rozpłynąć się w powietrzu i uniknąć tego dramatu.
- O Boże… O Boże… nie… - wyjęczała, gdy pozbył się resztek jej bielizny. - Proszę nie!
Zerwała się z łóżka, dysząc ciężko. Siedziała w kompletnej ciemności. Na ciele czuła nieprzyjemne, lodowate krople potu. Odetchnęła z ulgą, że to wszystko okazało się tylko snem, a ona jest bezpieczna. Duff jest daleko i nic nie może jej zrobić. Jednak ciągle była roztrzęsiona i rozkojarzona obrazami, które jeszcze chwilę temu kłębiły się w jej głowie. Podkuliła nogi pod brodę i drżąc, objęła się ramionami. Próbowała uspokoić oddech i serce, które chyba chciało wyrwać się jej z piersi. Nie dość, że co jakiś czas musiała go widywać, to jeszcze teraz pojawił się w jej snach. Umysł płatał jej figle i próbował połączyć przeszłość sprzed kilku lat z tą, która teraz nie pozwalała jej normalnie funkcjonować.
- Marta? Wszystko… w porządku? - zaspany i zachrypnięty głos Matta ostatecznie przywrócił ją do rzeczywistości.
- T-tak… chyba tak – wymamrotała i zmrużyła oczy, gdy mężczyzna włączył lampkę nocną. - J-już tak… - odgarnęła spocone włosy z czoła i po chwili ukryła twarz w dłoniach.
- Co się stało? - podniósł się i usiadł koło niej. - Dobrze się czujesz, słońce?
Niepewnie dotknął jej ramienia i uspokajająco przesunął dłoń wzdłuż pleców kobiety. Miał na tyle lekki sen, że wyczuwał każdy niespokojny ruch brunetki i podejrzewał, że dopiero co wyrwała się z jakiegoś koszmaru. Wydawało mu się, że nawet mówiła coś przez sen i próbowała się wydostać z niechcianej, sennej historii.
- Przepraszam… – wyszeptała i zadrżała, gdy się do niej przysunął. - Obudziłam cię – powiedziała ze skruchą w głosie i odsłoniła twarz.
Spojrzał jej głęboko w oczy i nie do końca podobało mu się to, co w nich zobaczył. Ewidentnie Marta śniła o czymś, co ją przeraziło. Niby zdołała unormować oddech i nie łapała z trudem powietrza, jak kilka sekund po przebudzeniu, ale ciągle nie pozbyła się złych obrazów. Trzęsła się na całym ciele, mimo że usilnie próbowała to przed nim ukryć. Co jej się śniło? Dzieciństwo w Polsce? Ten cholerny gwałt? Czy może mój popierdolony braciszek? Czemu ta dziewczyna nie może w końcu spokojnie żyć? Czemu ta przeszłość ciągle musi ją gnębić i o sobie przypominać?
- To nic. Cała drżysz... – zauważył. - Chcesz coś na uspokojenie?
Potrząsnęła przecząco głową i zbliżyła się do mężczyzny. Z jego ciała biło przyjemne, uspokajające ciepło. Bynajmniej nie chodziło tylko o jego charakter i poczucie bezpieczeństwa, które zawsze przy nim czuła. Idealnie, jej zdaniem, wyrzeźbione mięśnie klatki piersiowej i brzucha wręcz zachęcały, żeby się w nie wtulić i zapomnieć o przykrych snach, które ją nawiedziły i od których nie potrafiła się uwolnić. Poczuła przyjemne mrowienie na nagim, pokrytym gęsią skórką ciele, gdy tylko znalazła się dostatecznie blisko Matta.
- Jesteś pewna, że nie chcesz żadnej tabletki? - mruknął i obejmując ją ramieniem, pociągnął za sobą, żeby mogli się położyć.
- J-już ok – powiedziała cicho i dodała – teraz jest już wszystko dobrze.
- Chcesz o tym porozmawiać? - pogładził ją po policzku i zgasił lampkę, gdy szybko zaprzeczyła.
Przekręcił się nieznacznie i z lekkim wahaniem pocałował ją w usta. Nie był pewien, czy powinien w ten sposób postąpić. Owszem przespali się ze sobą, spali w jednym łóżku, ale czy ona miała ochotę na czułości po koszmarze, który jeszcze chwilę temu ją gnębił? A może niewielkie pieszczoty ją uspokoją i pozwolą zasnąć? A może wyjdzie na dupka, który tylko wykorzystuje sytuację i próbuje ponownie przelecieć roztrzęsioną kobietę? Może w ogóle nie powinien myśleć i rozważać każdego scenariusza, tylko poddać się chwili? Poza tym teraz wcale nie chodziło mu o seks. Po prostu chciał wyciszyć brunetkę i dać jej poczucie bezpieczeństwa.
- Jeśli nie chcesz… - odsunął się na moment, dając jej szansę na wycofanie się.
Zamiast odpowiedzieć, musnęła go lekko wargami i zachęciła do dalszych działań. Chciała zagłuszyć słowa, które huczały jej w głowie. Chciała poczuć inny smak niż ten, który został jej na ustach tuż po przebudzeniu. Chciała czuć inny dotyk niż ten, który brutalnie dopominał się o jej ciało. Może i zdołała uspokoić swoje roztrzęsione ciało, ale myśli o wiele trudniej było jej rozgonić.
- Na pewno wszystko w porządku? - szepnął w jej usta i zsunął ją z siebie, kładąc na plecy.
- Dziękuję, że pozwoliłeś mi zostać – mruknęła, nie odpowiadając na pytanie i z cichym jękiem pozwoliła, by położył się na niej.
Całowali się niespiesznie, leniwie i wręcz niewinnie, bo żadne z nich nie myślało i nie dążyło do bardziej intensywnej bliskości. Marta upajała się spokojem i poczuciem bezpieczeństwa, które czuła, będąc w jego ramionach. Kolejny raz przekonała się, jakim czułym i troskliwym kochankiem jest Matt. Jednocześnie męski, zdecydowany, jak i delikatny. Nie próbował niczego na niej wymuszać, nie był nastawiony na szybkie zaspokojenie. Miała nieodparte wrażenie, że mężczyzna czytał z niej jak z otwartej księgi. Doskonale wiedział, kiedy mógł pozwolić sobie na odrobinę szaleństwa i przyspieszenie spełnienia; bezbłędnie odczytywał, kiedy kobieta potrzebowała nie prowadzącej do niczego więcej czułości i bliskości, a kiedy chciała poczuć jego męskość głęboko w sobie. Zastanawiała się, czy to ona dawała tak jasne i oczywiste sygnały, czy to Matt tak uważnie wsłuchiwał się w jej pragnienia.
- Mówiłem ci już, że bardzo mi miło, że mnie odwiedziłaś? - wymruczał jej do ucha i przekręcił się na bok, żeby dłużej nie przygniatać jej swoim ciężarem.
- Bałam się, że mnie wyśmiejesz – szepnęła i przejechała dłonią po jego klatce piersiowej. - Albo że uznasz mnie za… puszczalską?
- Czemu? - zmarszczył brwi i objął ją ramieniem, przysuwając do siebie. - Bo szukasz ciepła i… akceptacji? Czy dlatego, że jesteś moją bratową? Marta, rozmawialiśmy już o tym.
- Wiem, ale zrozum, to nie jest dla mnie łatwe. Choćby któryś z was chciał mnie zmusić, nie mogę tak po prostu zapomnieć, że to mój mąż. - W jej oczach pojawiły się łzy. - Choćby nie wiem jak bardzo Izzy był na mnie wkurwiony, nie jestem w stanie przestać go kochać…
- Nie płacz – otarł pojedynczą łzę, która potoczyła się po jej policzku. - Ja ani nie każę ci zapomnieć, ani nie zamierzam zmuszać cię do tego, żebyś go znienawidziła. Nie zamierzam zajmować jego miejsca, ale pamiętaj, że możesz do mnie przyjść, jeśli tylko będziesz tego potrzebować. Porozmawiać, płakać, pomilczeć – zaczął wymieniać i musnął wargami jej usta - zjeść kolację, obejrzeć film, czy pójść do łóżka… obojętnie. Rozumiemy się, hm? - zapytał i uśmiechnął się ciepło. - To teraz do spania, bo nie jestem przyzwyczajony do wstawania w południe.

- Cii… śpij – szepnął, gdy poruszyła się i sennie wymamrotała jakieś niezrozumiałe słowa. - Jeszcze bardzo wcześnie.
Okrył ją szczelniej kołdrą i przysiadł na chwilę na łóżku. Pogładził ją po policzku i odgarnął niesforny kosmyk z twarzy. Przycisnął usta do jej skroni i chwilę trwał w tym czułym pocałunku. To była miła odmiana od szarej codzienności, ale powinien uważać, żeby za bardzo nie odpłynąć w marzenia. Owszem, wszystko co powiedział Marcie odnośnie pogodzenia się ze swoją samotnością, było prawdą. Jednak nie mógł zaprzeczać, jak przyjemnym uczuciem było zasypianie i budzenie się w czyimś towarzystwie. Nie był kompletnie pozbawiony pragnień i ludzkich odruchów i nie mógł okłamywać samego siebie, że nie potrzebuje czasem bliskości kobiety. Nie mógłby powiedzieć, że dzisiaj wstał z takim samym nastawieniem do życia, jak na przykład wczoraj, miesiąc temu, czy rok temu, gdy za każdym razem samotnie budził się w pustej sypialni. Nie mógł zaprzeczyć i powiedzieć, że nie podobała mu się wizja częstych kolacji we dwoje, wspólnych kąpieli, namiętnego seksu i zasypiania przy sobie bez wątpliwości, czy ktoś może zostać na noc, czy musi wracać do siebie. Rzecz jasna nie chodziło konkretnie o Martę, tylko po prostu o stałą, długoterminową partnerkę, z którą mógłby stworzyć coś na kształt rodziny. Jego szwagierka po prostu przypominała mu o wszystkich zaletach związków, z których musiał zrezygnować, a za którymi czasem tęsknił.
- Dobra, Matt, bierz się w garść – burknął pod nosem i szybko ruszył do łazienki pod prysznic.
Miał zamiar spożytkować czas, w którym brunetka jeszcze spała, udając się do mini siłowni, którą urządził sobie w piwnicy. Czasem, poza codziennym bieganiem, szedł na basen, a czasem, gdy nie miał ochoty wychodzić z domu, schodził do pomieszczenia koło spiżarni i przerabiał na mięśnie energię, której nie zdążył spożytkować na joggingu. Jego sala treningowa nie była zbytnio wyposażona, ale sam Matt nie miał zbyt dużych potrzeb. Bieżnia, z której korzystał sporadycznie, bo o wiele bardziej preferował bieganie na świeżym powietrzu. Ławeczka, kilka hantli i drążek stacjonarny, na którym się podciągał i który był najczęściej eksploatowany.
Po kilkudziesięciu minutach ćwiczeń, dobiegł go cichy dźwięk dzwonka do drzwi. Nie spodziewał się nikogo, jednak szybko sięgnął po ręcznik i przetarł spocone ciało. Zarzucił sobie materiał na szyję i podbiegł na parter.
- Tak? Jon? - otworzył drzwi i z zaskoczeniem zmierzył wzrokiem swojego gościa. - Nie mówiłeś, że będziesz w mieście w tym tygodniu.
- Muszę załatwić parę spraw i Kate prosiła, żebym się z nią spotkał. Z tobą też chciałem pogadać – zerknął na młodszego brata, który przywitał go w progu w samych spodenkach i ręczniku narzuconym na ramiona. - Chyba ci przeszkodziłem?
- Nie… właśnie kończyłem. Wchodź, wchodź – cofnął się i wpuścił Jona do domu. - Zrób sobie kawę, śniadanie… na co tam masz ochotę, a ja się ogarnę i zaraz wrócę.
Szybkim krokiem, wbiegł na piętro, zostawiają brata samego. Ten bez wahania skierował się do kuchni i włączył ekspres. Usiadł przy stole i przymknął oczy. Czuł się coraz gorzej. Zarówno psychicznie jak i fizycznie. Dziwił się, że prawie nikt nie pytał, co się z nim dzieje, dlaczego tak schudł i w tak zastraszającym tempie posiwiał. Nie żeby oczekiwał jakiegoś nadmiernego zainteresowania. Mimo wszystko lepiej było mu z faktem, że nikt nie wypytuje i nie próbuje z niego wyciągnąć jakichś zwierzeń. Mógł bez większych problemów udawać, że nic się nie zmieniło i wszystko jest pod kontrolą. Jednak powoli zaczął tracić siły i nie potrafił na dłuższą metę ukrywać się za maską. Tylko z kim miał o tym porozmawiać? Komu się zwierzyć? Matka odpadała ze względu na stan zdrowia, a Carol miała za dużo na głowie i musiała łączyć pracę z opieką nad gromadką dzieciaków. Bruce ciągle kursował między swoim domem, a nową posiadłością, którą od niedawna budowali; Mark, który był pracoholikiem, wiecznie nie miał czasu nawet dla swoich dzieci i partnerki; Claudia odpadała; Joan, ze względu na swoje przeżycia, nie nadawała się do dźwigania jakichkolwiek kłopotów. Zawracanie głowy swoim dzieciom zupełnie nie wchodziło w grę. Każde z nich miało swoje życie; Kate ciągle próbowała pozbierać się po nieudanym związku z Sixxem, Tony miał niedługo wziąć ślub, a Steven w końcu zdecydował się na wyprowadzkę z Seattle.
- Och! Jon! - był tak pogrążony w myślach, że aż podskoczył, słysząc rozentuzjazmowany, kobiecy głos.
Odwrócił się zaskoczony i spojrzał na Martę, która pojawiła się w kuchni. Miała na sobie elegancką, koronkową sukienkę i buty na obcasie. Był zdziwiony, że nie usłyszał jej kroków.
- Marta? - otrząsnął się i szybko wstał. - Co… - nawet nie próbował ukrywać, jak bardzo był zaskoczony jej obecnością. Zresztą na jej twarzy malowały się podobne emocje. - Miło cię widzieć, skarbie.
Zreflektował się i podszedł do kobiety. Pocałował ją w policzek i rzucił jej przeciągłe spojrzenie. Zastanawiał się, co robiła tak wcześnie u Matta i to jeszcze w takim stroju. Nie przeczył, że wyglądała bardzo ładnie i kobieco, ale ciągle nie wyjaśniało sytuacji. Czemu Matt nie wspomniał nawet słowem, że ma gościa? Dlaczego w ogóle poszedł ćwiczyć, skoro ktoś u niego był?
- Już jestem, Jon! - Do pomieszczenia wszedł Matt, ocierając ręcznikiem mokre po prysznicu włosy. - O… eee…
Gdy zobaczył Martę, kompletnie odebrało mu mowę. Zupełnie zapomniał o tym, że tego ranka nie był w domu sam. Kiedy pojawił się jego najstarszy brat, nawet nie pomyślał o śpiącej w jego sypialni brunetce. Pewnie dlatego, że nigdy nie miał takiej sytuacji i nigdy nie musiał tłumaczyć się z nakrycia go w łóżku z jakąś kobietą. Niepokój i zażenowanie, które pojawiło się na twarzy mężczyzny, były wystarczającą odpowiedzią na wszystkie niezadane przez Jona pytania.