Sama w to nie wierzę i zastanawiam się, jakim cudem znalazłam siłę, by coś napisać, zjawić się tutaj, opublikować to i zastanawiać się, ilu z Was tutaj powróci, by przeczytać ten nie do końca udany rozdzialik
Od ostatniego rozdziału minęły chyba dwa długie lata. Cała masa rzeczy w moim życiu się zmieniła - jedne na gorsze, inne na lepsze, inne na całkiem nowe. Zestarzałam się, a jak wiadomo - starość nie radość... A jednak ciągle w mojej głowie siedzi ta historia, ciągle się rozwija, żyje swoim życiem i czasem dopomina się o uwagę. Prawdę powiedziawszy numer 55. był pisany praktycznie przez cały ten czas - czasem napisałam 2-3 słowa, czasem 2-3 zdania, a czasem z determinacją próbowałam wykrzesać z siebie chociaż pół strony (co widać w bardzo nierównym stylu, sposobie formułowania zdań i myśli). Niektóre fragmenty znam prawie na pamięć, bo zanim zasiadłam do pisania, musiałam przypomnieć sobie, co opisałam wcześniej, jakich słów użyłam, co chciałam przekazać. Pewnie zdarzy się wiele literówek i niedociągnięć, ale jak zapewne pamiętacie (albo i nie), zawsze byłam kiepska w korekcie własnych tekstów.
Historia już od dawna biegnie swoim niezależnym życiem, coraz mniej ma wspólnego z poniekąd prawdziwymi wydarzeniami, cała masa rzeczy jest jeszcze do opisania, opowiedzenia. Nie wiem, kiedy to nastąpi, ale ciągle wierzę, że wspólnie dobrniemy do tego momentu!
Tymczasem, jeśli ktokolwiek jest jeszcze zainteresowany, zapraszam serdecznie i przepraszam za kiepską jakość i nierówny styl. Komentujcie czy coś, jeśli jeszcze macie ochotę :)
I pamiętajcie! #Zostańwdomu!
I pamiętajcie! #Zostańwdomu!
ps. Część scen następuje prawie bezpośrednio po sobie, część dzieje się na przełomie paru dni/tygodni, to tak tylko nawiasem, żebyście się nie pogubili
***
***
-
Kate, naprawdę nie sądzę, żeby to był dobry pomysł – burknął
i naciągnął na siebie białą koszulę. - Sama mówiłaś, że
robicie dla niej rodzinną niespodziankę, a…
-
Nie ma żadnego „ale”, Stradlin! Jesteś przyjacielem rodziny –
sięgnęła po paczkę papierosów, która leżała na szafce przy
wannie – im więcej życzliwych ludzi tym lepiej. Zaprosilibyśmy
też Slasha, ale skoro pojechali z Axlem na gościnne występy ze
Skid Row, to… - wynurzyła z wody z dużą ilością piany nogę i
oparła o skraj wanny - nie masz wyjścia – zaciągnęła się i
spojrzała na niego spod półprzymkniętych powiek.
Starał
się ignorować jej zachowanie, którym z pewnością zmusiłaby go
do pójścia do Matta. Nie miał się co oszukiwać – takim
zachowaniem zmusiłaby go do zrobienia bardzo wielu rzeczy. Może i
jej słowa nie działały na niego tak, jak powinny, ale jej ciało z
pewnością było odpowiednim motywatorem do działania. Najgorsze
było to, że Kate już dawno poznała jego słabość i do woli
korzystała ze swoich wdzięków, żeby wymóc na Stradlinie różnego
rodzaju obietnice. Na palcach jednej ręki mogła policzyć sytuacje,
kiedy Izzy kategorycznie jej czegoś odmówił. Nie zastanawiała
się, dlaczego mogła go tak łatwo zmiękczyć i nie zamierzała się
nad tym rozwodzić. W końcu do niczego go nie zmuszała i niczym nie
szantażowała.
Patrzyła,
jak sięga po piankę do golenia i zastanawiała się, jak go
przekonać do swojego pomysłu. Z jednej strony oczywiście chodziło
o zapewnienie komfortu Joan i sprowadzenie osób, które są jej
życzliwe. Jednak była też druga strona medalu – sama nie
wiedziała czemu, ale nie chciała pojawiać się na jakichkolwiek
spotkaniach rodzinnych w pojedynkę. Miała nadzieję, że gitarzysta
stanie na wysokości zadania i chociaż będzie udawał jej partnera.
Marzyła, żeby udawał, by choć na chwilę nie musieć słuchać
tych wszystkich wyrzutów i kpiących spojrzeń matki. Na każdym
spotkaniu rodzinnym musiała wysłuchiwać jej uwag. O wszystkim. O
jej trybie życia, o beznadziejnych perspektywach, o tym jak
zniszczyła sobie życie, o braku porządnego mężczyzny w życiu.
Kate już naprawdę nie miała ochoty i siły na słuchanie tej
kobiety.
Kiedy
objętość piany w wannie drastycznie się zmniejszyła, wstała i
narzucając na siebie szlafrok, stanęła na przykrytych łazienkowym
dywanikiem płytkach. Zbliżyła się do mężczyzny i wsunęła
dłonie pod jego nie do końca zapiętą koszulę. Usłyszała cichy
pomruk zadowolenia i po chwili poczuła, jak oplata ją ramionami.
Uśmiechnęła się do siebie i z rozmarzeniem stwierdziła, że
podoba jej się takie życie.
Gdyby
głębiej się zastanowić, ich niby związek był najlepszą rzeczą,
jaka ją spotkała w dorosłym życiu. Może ten układ nie zapewniał
jej miłości i przyszłości, ale przy tym mężczyźnie czuła się
po prostu bezpiecznie. Na tyle, na ile potrafił i na ile chciał,
roztaczał wokół niej poczucie stabilności, którego tak
potrzebowała. Do tego wiedziała, że Stradlin nie zamierza jej
zranić i pójść w ślady Sixxa, który najpierw ją rozkochał, a
później znudził się i rzucił. O tej nieszczęsnej ciąży i
konsekwencjach wolała sobie nawet nie przypominać. A to, że czuła
się przy nim wyjątkowo atrakcyjnie, było bardzo miłym dodatkiem
do ich pokręconego układu.
-
Wiem, co próbujesz zrobić – zamruczał niskim głosem i zsunął
z jej ramion szlafrok.
-
A ja nie wiem, o co ci chodzi – powiedziała z niewinnym
uśmieszkiem i przejechała dłońmi po jego nagim torsie aż do
podtrzymywanych przez skórzany pasek spodni. - Po prostu...
-
Zgubiłaś coś? - roześmiał się, gdy ręka kobiety szybko
rozprawiła się z paskiem i sforsowała materiał bokserek.
-
No… wiesz… właśnie tak mi się wydaje… - zacisnęła dłoń
na jego męskości – wydaje mi się, że coś mogło mi się tam
tak całkiem przypadkiem… wślizgnąć…
-
Myślałem, że pojedziesz z nimi do sądu.
-
Miałem taki zamiar, ale Carol uparła się, że lepiej będzie jak
poczekam z wami. - odezwał się Mark i usiadł na kanapie.
Marta
uśmiechnęła się pod nosem i spojrzała na trójkę rodzeństwa.
Każdy z nich był bardziej przystojny od poprzedniego. Każdy równie
wysoki, o nienagannych manierach i do tego jeszcze te stroje.
Wyglądali jak ochroniarze z Secret Service, każdy w czarnym
garniturze, z białą koszulą z wykrochmalonym kołnierzykiem i pod
krawatem. Byli wręcz stworzeni do tak eleganckiego stylu. Szkoda
tylko, że była to kolejna rzecz, która tak diametralnie różniła
ich od najmłodszego z braci.
-
Rozchmurz się, Izzy – szepnęła do gitarzysty. - Masz taką minę,
jakbyś siedział tu za karę!
-
Bo tak trochę jest – wymamrotał i odszukał wzrokiem Kate, która
jak zwykle wyglądała olśniewająco. - Myślisz, że miałem coś
do gadania, jak postanowiła mnie tu przywlec?
-
A co, biedaku? Czujesz się sterroryzowany?
-
Powiedziałbym raczej, że jej argumenty były nie do podważenia –
zaśmiał się i wyciągnął paczkę papierosów.
Nagle
rozległ się dzwonek, zwiastujący nadejście kolejnego gościa.
Bracia McKagan spojrzeli po sobie zaskoczeni, a Matt wzruszył
ramionami. Wyszedł z pomieszczenia i skierował się do przedpokoju.
Zanim dotarł do drzwi wejściowych, usłyszał gwałtowne i
natarczywe pukanie. Co
do cholery? Komu się tak spieszy, że nie może chwili poczekać?
Stało się coś?
Bez zbędnej zwłoki nacisnął klamkę, a do domu wtoczył się
pijany były już basista najniebezpieczniejszego zespołu świata.
-
Co ty tu, kurwa, robisz?! - odezwał się i próbował zatrzymać
mężczyznę, który zaczął przepychać się w stronę salonu. -
Nikt cię tu…
-
Co, kurwa? CO? Nie jestem zaproszony na jebane rodzinne spotkanko? -
wybełkotał i niezbyt trzeźwym spojrzeniem omiótł przybyłych
gości. - O! Ty… t-ty… jebana… ty, kurwo, masz…
Wbił
wzrok w Martę, która w jednej chwili pobladła i wycofała się w
najdalszy kąt pokoju. Atmosfera zgęstniała. Nikt nie śmiał się
poruszyć, czy odezwać. Wyglądali zupełnie tak, jakby czas stanął
w miejscu. Tylko brunetka z trudem łapała oddech i gdyby tylko
mogła, wtopiłaby się w ścianę, którą miała za plecami.
Nienawiść, która biła z jego oczu, była przerażająca i
paraliżująca. Kompletnie zapomniała, że jest otoczona ludźmi, że
poza Duffem w tym pomieszczeniu przebywa czterech rosłych mężczyzn,
którzy na pewno nie pozwoliliby jej skrzywdzić. Zaczęła tracić
panowanie nad sobą i miała wrażenie, że jej mąż zaraz się na
nią rzuci i skatuje. Przełknęła głośno ślinę, gdy McKagan
zrobił krok w jej kierunku.
-
Jak, kurwa, śmiesz… się tu pojawiać?! Ty pierdolona…
Pierwszy
z odrętwienia, wyrwał się Izzy, który upuścił zapalonego chwilę
wcześniej papierosa. Bezwiednie podwinął rękawy, gotów ruszyć
na Duffa z pięściami. Gotów odwdzięczyć się za to, co zrobił
Marcie i Jeffowi. Gotów odpłacić McKaganowi za pobicie go i
wysłanie do szpitala. Gotów stłuc go do nieprzytomności za ciągłe
kłopoty z nerkami, których nabawił się przez napaść basisty. Z
pewnością doszłoby do rękoczynów, jednak Kate i Jon przytrzymali
szarpiącego się gitarzystę.
-
Puśćcie mnie, do cholery! - próbował wyrwać rękę z żelaznego
uścisku Jona. - Ten śmieć…
-
O proszę, proszę! Dalej się kurwisz ze swoim kochasiem?! - do
Duffa dopiero teraz dotarło, że Stradlin zjawił się w mieszkaniu
jego brata. - No chodź, ty chuju! - całą uwagę skupił na swoim
dawnym przyjacielu. - Pierdoliłeś ją pod moim nosem, szmaciarzu!
Jeszcze pewnie w moim… Ty, pierdolony… w moim jebanym łóżku!
No co mi, kurwa, zrobisz?!
-
Jeszcze, kurwa, słowo, a cię zajebię! - ryknął, wpadający w
szał, Izzy. - Kurwa, puśćcie mnie, bo...
Z
gardła Marty wydarł się cichy, niechciany szloch. Była w takim
stanie, że nawet nie potrafiła się ruszyć, czy odezwać. Może i
Duff przestał zwracać na nią uwagę, ale i tak znajdowali się o
krok od tragedii. Wiedziała, że Stradlin wcale nie żartuje i gdyby
tylko mu pozwolono, rozszarpałby McKagana na strzępy. Tym razem
miał większe szanse, niż wtedy, gdy to Duff go skatował i wysłał
do szpitala. Przede wszystkim nie został z zaskoczenia wyrwany ze
snu i do tego napędzała go ślepa furia i kumulowany przez miesiące
gniew. Wiedziała też, że basista nie będzie dłużny i z
pewnością będzie chciał powtórzyć swój czyn.
-
Ciii… spokojnie, jestem przy tobie – tuż przy jej uchu rozległ
się ledwo słyszalny szept. - Oddychaj… spokojnie… oddychaj…
powoli… wdech i wydech, spokojnie…
Dopiero
niepewny głos Matta, który znalazł się przy niej, uświadomił
kobiecie, że nie może normalnie złapać powietrza. Objął ją
ostrożnie i mamrotał tak, by tylko ona go słyszała. Sam ledwie
kontrolował emocje, ale jego roztrzęsienie było niczym, w
porównaniu z tym, co teraz działo się z brunetką. Praktycznie
miała klasyczne objawy napadu paniki – kłopoty z oddychaniem,
kołatanie serca, które miało ochotę wyrwać się z jej piersi,
zawroty głowy, drżenie całego ciała, którego nawet nie potrafiła
uspokoić.
-
N-niedobrze mi… - wydukała, ledwie mogąc wydobyć z siebie głos.
-
Oddychaj… nic ci nie grozi… spokojnie, skarbie… oddychaj…
powolutku...
Gładził
ją po plecach i ustawił się tak, by nie widziała Duffa. Żałował,
że nie może sprawić, by także nie słyszała tego, co
wykrzykiwał. Chciałby ją stąd zabrać, ale zdawał sobie sprawę
z tego, że dziewczyna nie jest w stanie zrobić nawet kroku.
Zwłaszcza, że wyjście z pokoju wiązało się ze zbliżeniem się
do agresywnego Duffa.
-
Kurwa mać! Dosyć tego! - Mark nie zamierzał dalej biernie stać i
patrzeć na zapłakaną, przerażoną brunetkę w ramionach jednego
ze swoich braci i na Stradlina, który miał niczym nieskrępowaną
chęć mordu w oczach i od popełnienia zbrodni powstrzymywał go
tylko pewny uścisk najstarszego z McKaganów.
Pchnął
swojego najmłodszego brata na ścianę i przyciskając ramionami,
nie pozwolił mu na najmniejszy ruch. Miał dość jego zachowania i
tego, co ze sobą robił. Skoro nikt nie miał śmiałości
powiedzieć mu kilku ostrych słów, które mogłyby nimi wstrząsnąć
i go otrzeźwić, postanowił wziąć sprawy w swoje ręce. Nie
zważając na nieprzyjemny zapach przetrawionego alkoholu i smród,
który kojarzył mu się tylko z meliną, przysunął się do Duffa i
zaczął mówić groźnym, ale cichym głosem tak, by tylko basista
go usłyszał.
-
Albo stąd wyjdziesz i przestaniesz zatruwać nam i jej życie –
jego ton przypomniał bardziej warczenie psa – albo jeszcze dziś
odezwę się do moich kumpli, żeby zrobili z tobą porządek.
-
Pie-pierdol się – burknął i próbował się wydostać z
żelaznego uścisku brata. - Ta szmata… ta jebana...
-
Jeden telefon – przerwał mu. – Jeden pieprzony telefon i jeszcze
dziś do twoich drzwi zapuka prokurator z policją i nakazem
przeszukania. Choćby mieli ci coś podrzucić, doprowadzę do tego,
że pójdziesz do pierdla. - Szarpnął nim i ponownie pchnął go na
ścianę. - Jak myślisz? Współwięźniowie będą wniebowzięci,
jak zobaczą twoją farbowaną gębę? - Zmusił mężczyznę do
spojrzenia mu w oczy. - Będziesz ich pieprzoną pizdą, którą
wypierdolą tak, że nawet najgorzej traktowana kurwa uzna, że miała
łagodne bzykanko, rozumiesz? - ostatnie zdanie wręcz wysyczał i
szarpnął Duffem, tym razem próbując wyprowadzić go z domu. -
Wypierdalaj i nawet nie próbuj się tu pokazywać!
Wyrzucił
go i zatrzasnął za nim drzwi. Poluzował krawat i rozejrzał się
po pomieszczeniu. Jon, który chwilę wcześniej puścił ramię
Izzyego, stał jak sparaliżowany, patrząc na brata z
niedowierzaniem. Kate próbowała uspokoić Stradlina, który był
gotów wybiec za Duffem i go zabić. Widział, jak mówiła coś do
niego ściszonym głosem, a on tylko kręcił ze zniecierpliwieniem
głową i próbował się wyszarpnąć. Alice skuliła się za swoim
najstarszym wujkiem i ze spuszczoną głową wykręcała sobie palce.
Kiedy dotarł wzrokiem do najdalszego miejsca w salonie, zobaczył
mężczyznę w garniturze, który trzymał w swoich ramionach
roztrzęsioną i zapłakaną kobietę, która z niezrozumiałych dla
niego powodów ciągle była ich bratową.
-
Co mu powiedziałeś? - zapytał niepewnie Jon.
-
Nic… tylko tyle, że nie życzymy sobie jego obecności –
powiedział chłodno. - Kto go tu w ogóle zaprosił? - spojrzał
oskarżycielsko na Matta.
-
Masz mnie, kurwa, za idiotę, Mark? - odpowiedział oburzony i
pogładził Martę po drżących ramionach. - To ostatnia osoba,
którą…
-
T-to… to ja… - dobiegł ich cichutki głosik. - M-myślałam…
j-ja tylko… przepraszam… ja tylko chciałam, żeby wszyscy się
pogodzili i… p-przepraszam, wujku… ja nie wiedziałam… ja...
-
Nie mnie powinnaś przeprosić, Alice – burknął i oderwał od
siebie Martę. - Chcesz… mam cię zawieźć do domu? - odezwał się
łagodnie i nieświadomy czujnego wzroku Jona, otarł łzy z jej
policzków.
-
Daj jej spokój. Ja ją zabiorę z tego pojebanego... – warknął
Izzy i w końcu wyswobodził się z uścisku swojej partnerki. - Ani
słowa, Kate! Ani jednego, pierdolonego słowa! Nie zamierzam tu,
kurwa, zostać ani chwili dłużej! - podszedł do swojej
przyszywanej siostry i złapał ją za rękę. - Chodź! - szarpnął
ją niezbyt delikatnie, po chwili jednak się zreflektował i
spojrzał na nią przepraszająco. - Chodź, skarbie... pojedziemy do
ciebie, hmm? - zapytał, siląc się na spokojny i łagodny ton.
Dziewczyna
zamiast odpowiedzieć, na chwiejnych nogach pobiegła do łazienki,
nie mogąc zwalczyć targających nią mdłości. Pochylona nad
muszlą, krztusiła się łzami i wyrzucała z siebie wszystko, co
zjadła w ciągu ostatnich kilku godzin. Straciła poczucie czasu,
nie miała pojęcia, jak długo klęczała w łazience Matta.
Kompletnie nie obchodziło jej, co może pomyśleć o tym
którykolwiek z braci McKagan. Poczucie wstydu mieszało się z
obrzydzeniem, przerażenie walczyło z zachowaniem godności. Ledwo
zarejestrowała, że nagle przy jej boku pojawił się Izzy ze
zmoczonym ręcznikiem; że odgarnął jej włosy z pokrytego
kropelkami potu czoła; że bez słowa doprowadził ją do względnego
ładu i bez niepotrzebnego zamieszania wyprowadził z domu Matta i
zawiózł ją do niej.
-
N-nie odchodź, b-błagam – wyszeptała i spojrzała niepewnie na
gitarzystę.
Stradlin
powoli się wyciszał, jednak ciągle buzowały w nim negatywne
emocje. W domu Matta praktycznie stracił nad sobą panowanie. Gdyby
nie Kate i Jon z pewnością doszłoby do rękoczynów, które
skończyłyby się tragicznie. Wiedział, że był na tyle
zdeterminowany, że nie odpuściłby na widok pierwszej krwi, że
tłukłby Duffa do upadłego, że nic i nikt nie byłoby w stanie go
powstrzymać. Nie zamierzał nikomu się z tego zwierzać, ale
wystraszył się swojej reakcji. Był przerażony tym, co poczuł.
Robiło mu się niedobrze na myśl o tym, że byłby skłonny pobić
do nieprzytomności człowieka. Ba! Nie miał nawet pewności, czy
pozbawienie świadomości, by mu wystarczyło i czy w porę by się
opamiętał.
Teraz,
gdy opanował nerwy, poczuł także wyrzuty sumienia. Nawet przez
chwilę nie pomyślał o tym, żeby zabrać stamtąd Martę. Furia
tak go zaślepiła, że nawet nie pomyślał, by zająć się swoją
siostrą, która pewnie od pierwszych chwil „wizyty” Duffa była
sparaliżowana strachem. Dzięki
Ci, kurwa, Boże, że chociaż Matt zachował się jak należy… Jak
mogłem tak bardzo stracić nad sobą pieprzoną kontrolę? Kurwa,
gdyby nie Kate i Jon, to zajebałbym go gołymi rękami na oczach
Marty… Przełknął
z trudem ślinę i spojrzał na brunetkę, która ciągle walczyła z
napływającymi łzami. Błagam…
weź z nim rozwód, bo jeszcze parę takich akcji i spotkań i zrobię
z ciebie wdowę…
-
Przecież wiesz, że cię teraz nie zostawię – pogładził ją po
policzku i pochylając się, na dłuższą chwilę przyłożył usta
do jej czoła. - Weź kąpiel, uspokój się trochę, a ja zrobię
coś do jedzenia, ok? Masz na coś konkretnego ochotę? - zaprzeczyła
bezwiednie. - To uciekaj do łazienki.
Pokiwała
głową i zanim zniknęła za drzwiami, wtuliła się w mężczyznę,
jakby zaraz miał się rozpłynąć. Nie potrafiła słowami wyrazić
wdzięczności za to, że znów jest przy niej w momencie, kiedy go
najbardziej potrzebowała. W zasadzie była zaskoczona, że aż tak
gwałtownie zareagowała i że był to dla niej taki emocjonalny
szok. W końcu widziała go już w takim stanie, mijała go na ulicy,
a później szukała pocieszenia w ramionach swojego szwagra. Czemu
jego obecność w domu Matta tak na nią wpłynęła? Czym różniła
się od przypadkowego spotkania na jednej z alejek w Los Angeles?
Może chodziło o to, że po przespaniu się z Mattem i zaznaniu
trochę ciepła i czułości, zaczęła bardziej krytycznie patrzeć
na Duffa i to, co ze sobą zrobił? Może w końcu dotarło do niej,
że już wszystko skończone i nie ma żadnego ratunku dla ich
związku? Może z całą mocą zobaczyła upadek mężczyzny, którego
w dalszym ciągu nieszczęśliwie kochała i zrozumiała, że nie ma
już odwrotu? Może te wszystkie bluzgi i obelgi, które rzucił dziś
pod jej adresem, tak bardzo ją zabolały? Może upokorzenie, którego
doznała w domu swojego szwagra przelało czarę goryczy?
Odłożył
słuchawkę telefonu i ciężko westchnął. Właśnie skończył
rozmawiać ze swoją starszą siostrą, która kilka dni temu zabrała
swoją córkę do domu. Po awanturze, która odbyła się w domu
Matta, Carol zadecydowała, że Alice ma wracać do Seattle i nie
mieszać się więcej w sprawy dorosłych. Nie bez znaczenia
pozostawał fakt, że nastolatka była świadkiem agresywnego
zachowania swojego pijanego chrzestnego, a na to najstarsza z sióstr
McKagan nie zamierzała przystawać. Przez to Matt stracił
jednocześnie i wesołą, pełną energii lokatorkę, a także
pracownika, który każdego dnia robił postępy i angażował się w
coraz więcej spraw. Jednak mężczyzna rozumiał punkt widzenia
kobiety i sam też nie miałby ochoty, żeby jego dziecko
uczestniczyło w takich sytuacjach.
-
Izzy? - zapytał niepewnie, gdy w końcu otworzył drzwi wejściowe.
- Coś się stało?
-
Cześć, Matt. Chciałem tylko chwilę pogadać. Mogę?
-
Eee… no jasne… Carol przed chwilą dzwoniła – powiedział
przepraszająco.
Zaprosił
go do salonu i podszedł do szafki z alkoholem. Nalał sobie
niewielką ilość whisky, Stradlinowi przygotował dwa razy większą
porcję. Był prawie pewien, że nie będzie to zbyt miła i
przyjemna rozmowa. Widział go pierwszy raz od tego niezbyt
szczęśliwego obiadu na cześć Joan, do którego i tak nie doszło.
Spodziewał się, że Izzy zrobi mu awanturę, że będzie wyrzucał
mu pojawienie się Duffa. Nie miał ochoty na taką rozmowę, ale nie
mógł też uciekać od niej bez końca.
-
Stradlin, zanim cokolwiek powiesz – zaczął – chciałem
przeprosić, nie miałem pojęcia, że Alice…
-
Wiem. - Uciął szybko i wyciągnął Marlboro. - Dziękuję, że
chociaż ty pomyślałeś i… jestem wdzięczny, że nie zostawiłeś
Marty samej.
Spróbował
się uśmiechnąć, ale miał świadomość, że przypominało to
bardziej grymas niezadowolenia. Z wielkim trudem przychodziło mu
docenienie, że ktoś zachował się dokładnie tak, jak on sam
powinien; że poniekąd ktoś zajął jego miejsce. Zastanawiał się,
co mógłby jeszcze powiedzieć. Przyszedł tu w konkretnym celu, ale
teraz wszystko, co chciał przekazać Mattowi, wypadło mu z głowy.
Dodatkowo ciągle zastanawiał się nad jego relacją z Martą. Nie
wiedział, czy powinien go uprzedzić, pogratulować, udawać, że o
niczym nie wie, czy po prostu zasygnalizować, że wie o sprawie i
nie ma nic przeciwko? W zasadzie Stradlin nie wiedział nawet, czy to
był jednorazowy wyskok, czy McKagan widywał się z nią regularnie.
Nie miał ani ochoty, ani tym bardziej powodu, by wypytywać i tak
zażenowaną sytuacją Martę.
-
Matt – wychylił zawartość szklanki jednym haustem i wypuszczając
powoli powietrze, zadał mu pytanie, które mimo wszystko nie dawało
mu spokoju. - Czy was coś łączy? To znaczy… wiem, że się
przespaliście, ale…
Matt
nawet jeśli wydawał się zaskoczony pytaniem, nie dał tego po
sobie poznać. Zanim odpowiedział, niespiesznie dolał sobie whisky,
a Izzy’emu podał wypełnioną prawie do połowy butelkę tego
trunku.
-
Nie jestem do końca pewny, jaką odpowiedź chcesz usłyszeć –
mruknął niepewnie.
-
Szczerą? - zaproponował i dodał – Nie zamierzam cię pouczać i
opierdalać za to, że ją… przeleciałeś, bo wiem, że nie
zrobiłeś tego ani wbrew jej woli, ani nie zrobiłeś jej krzywdy.
-
To w takim razie powiem, że to raczej i dla niej i dla mnie była
jednorazowa sprawa. I, kurwa, Izzy, nie planowałem tego, ok? -
uniósł ręce w obronnym geście i kontynuował. - Nie miałem
pojęcia, co mam zrobić i jak ją pocieszyć. Ona chyba też nie do
końca wiedziała, ale tylko to wydawało się sensowne i skuteczne…
może nie w dłuższej perspektywie, ale chociaż na jedną,
pieprzoną chwilę.
Stradlin
skinął tylko głową i nie skomentował. Pociągnął z butelki łyk
bursztynowego płynu i spojrzał w milczeniu na mężczyznę. Kurwa
mać… czy Marta nie mogła trafić na kogoś takiego jak on?
Musiała zakochać się w dziwkarzu i ćpunie, który traktował ją
jak szmatę? Musiała związać się z kimś z naszego pojebanego
środowiska? Nie mogła wybrać spokojnego, troskliwego faceta jak
Matt? Czemu, do kurwy nędzy, nie mógł wcześniej pojawić się w
jej życiu? Przy odrobinie szczęścia mogłaby się w nim szybko
zakochać i teraz być szczęśliwą żoną gościa, który
traktowałby ją jak największy skarb! Kurwa…
-
Wszystko w porządku, Izzy? - zapytał Matt, gdy Isbell od dłuższego
czasu nie odezwał się nawet słowem.
-
Co?
Ach… tak, wszystko ok. Nie będę zabierał ci więcej czasu. -
Wszystko wstał i poprawił rękawy koszuli. - Naprawdę wielkie
dzięki, Matt, że się nią zaopiekowałeś. I… żałuję, że
związała się akurat z tamtym McKaganem… - wymamrotał niezbyt
wyraźnie, licząc na to, że do Matta nie dotrze sens tego, co
właśnie z siebie wyrzucił.
Biła
się z myślami. Nie była pewna czy postępuje dobrze. Ba… nie
była nawet pewna, czy jej zachowanie nie jest żałosne i godne
pożałowania. Jednak z drugiej strony, co mogło pójść źle?
Przecież on po prostu może jej odmówić; przecież nie zacznie
traktować jej jak szmaty i nie wyśmieje jej postępowania. Skoro
ostatnim razem nie było problemu, teraz po wyjaśnieniu i omówieniu
sprawy, sytuacja była przejrzysta i jasna. Nikt nie musi niczego
robić, nikt nikogo do niczego nie musi zmuszać.
-
Boże… jaka ze mnie idiotka… - mruknęła pod nosem i odgarnęła
kosmyk włosów, który wysunął się z luźnego upięcia. - Gdyby
ludzie mieli takie problemy, to…
Pokręciła
z niedowierzaniem głową i pewniejszym krokiem ruszyła w kierunku
domu swojego przyjaciela. Im szybciej tam dotrze, tym trudniej będzie
jej się wycofać. Im szybciej przedstawi swoja, jak to nazywała w
myślach „propozycję”, tym będzie miała mniej czasu na
stchórzenie i ucieczkę. Pewnie dlatego wzięła taksówkę.
Piechotą zajęłoby jej to trzy razy tyle czasu. A wiedziała, że
każda dodatkowa minuta rozmyślań, działała na jej niekorzyść.
Czego
ja się obawiam? Przecież tak chyba postępują normalni, niezależni
ludzie? Czy nie tego próbuje nauczyć mnie i Axl i Izzy? Czy nie o
takim czymś mówił Slash? Czy oni sami tego nie praktykują? Czy
nie robią tego, na co aktualnie mają ochotę? Wzięła
głęboki oddech i nacisnęła dzwonek. Kości zostały rzucone.
Teraz już nie ma odwrotu. Zaraz okaże się, czy nie zrobiła z
siebie kompletnej kretynki.
-
Och… cześć – Matt otworzył drzwi i wytarł dłonie w fartuch,
który zasłaniał jak zawsze pedantycznie odprasowaną koszulę. -
Eee… właśnie skończyłem przygotowywać kolację… wejdziesz?
Czy gdzieś… - urwał i powoli, z zaskoczeniem omiótł ją
wzrokiem – się umówiłaś?
Miała
na sobie koronkową, czarną sukienkę. Do kompletu wysokie szpilki.
Wyglądała, jak ocenił, zarazem słodko, elegancko i bardzo
kusząco. Zapewne dlatego bezmyślnie uznał, że kobieta wybiera się
na jakąś randkę. Mimo, że to kompletnie do niej nie pasowało.
Miał przecież świadomość, że brunetka kompletnie nie jest
zainteresowana żadnymi związkami. Na pewno nie na tym etapie.
-
Ja… w zasadzie to przyszłam do ciebie – powiedziała niepewnie i
przestąpiła z nogi na nogę. - Bo… chodzi o to, że… Boże…
robię z siebie totalną… - już chciała odejść, ale Matt złapał
ją za rękę i zatrzymał.
-
Chodź do środka. - przepuścił ją w drzwiach i jeszcze raz,
prawie niezauważalnie mrużąc oczy, posłał jej długie
zaciekawione spojrzenie. - Zjesz ze mną i pogadamy na spokojnie, ok?
Ale uprzedzam! To tylko skromna kolacja na szybko, bo nie
spodziewałem się gości.
Do
Marty zaczęło docierać, w jak irracjonalnej sytuacji się
znalazła. I to wszystko na własne życzenie. Wszystko dlatego, że
za długo i za dużo słuchała Axla i Stradlina. Dzięki
wam, kurwa, moi kochani… ułatwiacie mi życie i dostarczacie
rozrywek. Czując
nagłą słabość i miękkość w nogach, szybko skierowała się do
wskazanego przez Matta stołu i usiadła. Nie mogła uwierzyć w to,
co się dzieje i w to, jak reaguje jej organizm. Przekonywała się,
że nie robi nic złego, a jej ciało wysyłało sprzeczne sygnały.
Z jednej strony niecierpliwie czekało, a z drugiej panikowało. Z
jednej strony czuła przyjemny dreszcz spontaniczności, a z drugiej
robiło jej się słabo i zdawało jej się, że zaraz zemdleje z
nerwów.
-
Napijesz się wina? - Matt przyniósł dodatkowe nakrycie i butelkę
białego wytrawnego Chassagne-Montrachet
La Goujonne.
-
Wina? - powtórzyła niepewnie, zastanawiając się, czy lepiej się
napić, czy pozostać trzeźwą. - Eee… może odrobinę?
-
Wszystko ok? - zapytał i sięgnął po kieliszki. - Wydajesz się
bardzo… - urwał, szukając odpowiedniego słowa - rozkojarzona?
Uśmiechnęła
się nerwowo i przeklęła się w myślach. Zachowywała się jak
jakaś głupia nastolatka a nie dorosła kobieta. Po co ona w ogóle
tu przyszła? Skompromitować się? Zrobić z siebie kompletne
pośmiewisko przed tym i tak tolerancyjnym człowiekiem?
-
Mam nadzieję, że nie masz nic przeciwko kuchni azjatyckiej? -
mężczyzna położył przed nią talerz z apetycznie wyglądającym
daniem. - To zupa wonton z kurczakiem i krewetkami. Smacznego.
Była
tak zaaferowana i zamyślona, że nawet nie zauważyła zapalonej
świecy, która nie wiedzieć kiedy, zmaterializowała się między
nimi. No
pięknie… teraz to wypisz, wymaluj jak na jakiejś romantycznej
randce… Czy ja mam napisane na czole, po co przyszłam? Przegięłam
ze strojem? Jestem zbyt nerwowa? Czy to było aż tak oczywiste? Czy
powinna udawać, że wpadłam z niezobowiązującą wizytą? Czy może
powinnam powiedzieć wprost? Spojrzała
na mężczyznę, szukając odpowiedzi na niezadane pytanie.
Przyglądała mu się, szukając potwierdzenia swoich obaw. Ledwo
dostrzegła, że po nieformalnym stroju w postaci fartucha i równo
podwiniętych rękawów koszuli nie było już śladu. W zamian za to
pojawił się krawat i marynarka. Jak zawsze perfekcja i elegancja na
pierwszym miejscu.
-
Matt…
bo…ja… bo...
-
Nic nie mów – przerwał jej i uśmiechnął się ciepło. - To
znaczy… jeśli chcesz, to proszę bardzo, ale naprawdę nie musisz
nic mówić. - Dolał jej wina i widząc jej zażenowanie,
odchrząknął. - Jedz, bo ci wystygnie.
Spuściła
wzrok i skupiła się na apetycznie wyglądających pierożkach,
które pływały w zaserwowanej zupie. Czuła na sobie jego palący
wzrok. Teraz była już praktycznie pewna, że Matt przejrzał jej
intencje. Czy zrozumie? Czy może wyśmieje? Uzna to za normalną
sprawę? Czy zmieni o niej zdanie? A może powinna się teraz wycofać
i udawać, że nie wie, o co chodzi? Może powinna zabrać torebkę i
czym prędzej wyjść pod byle pretekstem?
-
Chcesz jeszcze wina? - pokręciła przecząco głową. - Jesteś
strasznie spięta – odezwał się, gdy już zjedli, a z gramofonu
popłynęły pierwsze dźwięki Against
all Odds. -
Zatańczymy?
How
can I just let you walk away?
Just let you leave without a trace
When I stand here taking every breath with you, ooh
You're the only one who really knew me at all
How can you just walk away from me?
When all I can do is watch you leave
'Cos we've shared the laughter and the pain and even shared the tears
You're the only one who really knew me at all
So take a look at me now, oh there's just an empty space
And there's nothin' left here to remind me
Just the memory of your face
Ooh, take a look at me now, well there's just an empty space
And you coming back to me is against the odds
And that's what I've got to face
I wish, I could just make you turn around
Turn around and see me cry
There's so much I need to say to you so many reasons why
You're the only one who really knew me at all
Just let you leave without a trace
When I stand here taking every breath with you, ooh
You're the only one who really knew me at all
How can you just walk away from me?
When all I can do is watch you leave
'Cos we've shared the laughter and the pain and even shared the tears
You're the only one who really knew me at all
So take a look at me now, oh there's just an empty space
And there's nothin' left here to remind me
Just the memory of your face
Ooh, take a look at me now, well there's just an empty space
And you coming back to me is against the odds
And that's what I've got to face
I wish, I could just make you turn around
Turn around and see me cry
There's so much I need to say to you so many reasons why
You're the only one who really knew me at all
Przymknęła
oczy i wtuliła się w mężczyznę, który kołysał się z nią do
rytmu utworu Phila Collinsa. Czuła niczym niezmącony spokój.
Wszelkie obawy, niepokoje, czy dylematy przestały mieć znaczenie. W
myślach śmiała się sama z siebie. Naprawdę jeszcze kilkadziesiąt
minut temu myślała o ucieczce ze wstydliwej sytuacji, którą na
siebie sprowadziła? Czy naprawdę uważała, że może zrobić z
siebie idiotkę przy McKaganie? Co jej przyszło do głowy, że
utożsamiła jego praktycznie bezbłędne odczytanie jej intencji z
pogardą i potępieniem z jego strony?
-
Jedno, małe pytanie – usłyszała cichy, przyjemny pomruk tuż
przy uchu.
-
Hmm?
-
Czy tym razem zamierzasz żałować i nakręcać się wyrzutami
sumienia?
-
Tym razem... p-pomyślałam o zabezpieczeniu – wymamrotała
zawstydzona jego bezpośrednim pytaniem.
Gładził
nagie ramię kobiety, która przysypiała, wtulając się w jego
klatkę piersiową. Był pogrążony w myślach i nie zważał na
upływający czas. W pracy miał pojawić się dopiero za dwa dni i
nawet nie zamierzał marnować obecnej chwili na zastanawianie się,
czy dobrze zrobił, biorąc parę dni wolnego. Teraz czuł przyjemne
rozleniwienie i rozluźnienie. A wszystko za sprawą towarzyszącej
mu brunetki. Początkowo, gdy dotarł do niego prawdopodobny cel jej
wizyty, był zaskoczony, żeby nie powiedzieć zaszokowany. Przecież
doskonale pamiętał, jak przeżywała ich pierwsze zbliżenie; jakie
miała wyrzuty sumienia po zdradzeniu swojego męża. Teraz, gdy
pojawiła się na progu jego domu w tej obłędnej, koronkowej,
idealnie dopasowanej sukience, myślał, że ma przywidzenia i coś
źle zinterpretował. Jednak każde jej nerwowe i niepewne
zachowanie, czy odpowiedzi utwierdzały go w jego podejrzeniach.
Wiedział, że sama będzie miała problem z wyartykułowaniem powodu
jej niespodziewanej wizyty, więc zaryzykował i postanowił ułatwić
jej sprawę. Dlatego na szybko przygotował świecę do kolacji,
wybrał lepsze wino, niż to które zamierzał początkowo spożyć.
Włączył muzykę, żeby poczuła się pewniej, zaproponował
taniec, żeby się trochę rozluźniła.
-
Zimno? - szepnął, gdy Marta nagle zadrżała.
-
Troszeczkę – odpowiedziała lekko zachrypniętym głosem i
przysunęła się bliżej mężczyzny. - Matt?
-
Hmm? - mruknął i naciągnął kołdrę na jej plecy.
-
Mogę cię o coś zapytać? - uniosła się lekko i przekręciła, by
widzieć jego twarz. - Czemu jesteś… dlaczego tak naprawdę z
nikim się nie związałeś?
-
Dobrze wiesz, że nikt normalny nie zwiąże się z popieprzonym,
trochę neurotycznym lekomanem – mruknął i westchnął – a tak
poważnie… sam nie wiem, Marta. Czasy, kiedy marzyłem o związkach,
rodzinie czy dzieciach… prawie tego nie pamiętam. Mówiłem ci
kiedyś, że jak jeszcze byłem gówniarzem to zdarzały mi się
jakieś krótkoterminowe romansiki czy próby zbudowania jakiejś
poważnej relacji, ale po prostu… - prawie niezauważalnie wzruszył
ramionami i wolną ręką odgarnął jej włosy z twarzy. - Żadna
nie potrafiła ze mną wytrzymać dłużej niż parę miesięcy. A
kiedy któraś z nich odkryła, jakie mam problemy ze sobą i że
jestem trochę uzależniony od leków, to praktycznie z miejsca i bez
słowa się pakowała.
-
Przykre… przepraszam, że… - zarumieniła się z zażenowania i
wymamrotała – kiepski sobie temat wybrałam...
-
Nie ma problemu. Wydaje mi się, że etap, w którym łudziłem się,
że mogę być szczęśliwy i zakochany z wzajemnością, już dawno
minął. Jeszcze jak byłem w twoim wieku, gdzieś tam miałem
resztki nadziei, ale myślę, że to już bezpowrotnie minęło. Już
jakiś czas temu pogodziłem się z tym, jak wygląda rzeczywistość
i prawie nauczyłem się z tym żyć. Czasem jeszcze łapię przez to
jakiś dół, czasem trochę mnie to podłamuje i czuję się jak
życiowy nieudacznik, ale… po prostu nie wszystkim pisana jest
rodzina i szczęśliwe związki.
-
Ale, Matt, nie możesz zakładać, że…
-
Mogę. - uciął szybko. - Poza tym tak jest łatwiej. Uwierz mi,
dużo łatwiej żyje mi się ze świadomością, że nie mogę liczyć
na nagły przypływ szczęścia i jakąś pieprzoną gwiazdkę z
nieba. Żyję z dnia na dzień, bez większego załamywania się, że
kolejny tydzień, czy miesiąc spędziłem w samotności. Swoją
obecnością sprawiłaś mi przyjemność i miłą niespodziankę,
oderwałaś od szarej rzeczywistości. Bez zobowiązań, bez
niepotrzebnych, nieodwzajemnionych uczuć, emocji czy rozczarowań. -
Odsunął na chwilę dziewczynę od siebie i podciągnął się na
poduszce, przyjmując półleżącą pozycję. - Myślisz, że tylko
ja mam takie podejście? Myślisz, że ten popieprzony związek Kate
i Stradlina jest czymś innym? Ani ona nie kocha jego, ani on jej. Ot
po prostu oboje pozbawieni są złudzeń i nadziei. Rozumieją się
nawzajem na poziomie, którego nie zrozumie osoba żyjąca w
szczęśliwym związku. Poza seksem, on potrzebuje towarzystwa kogoś,
kto go toleruje i rozumie, a Kate szuka poczucia bezpieczeństwa i
pewności siebie, z których ograbił ją Sixx. Tyle.
-
Mam nadzieję… wierzę w to, że u nich nie chodzi tylko o seks –
wymamrotała. – Że jednak coś do siebie czują i…
-
I że będą żyli długo i szczęśliwie? - Dokończył za nią z
powątpiewaniem w głosie. - Jesteś chyba niepoprawną romantyczką…
A jeśli mam być szczery, to wątpię, by któreś z nich potrafiło.
- zamilkł na chwilę. - Może zmienimy temat, bo zrobiło się
bardzo… poważnie, hm?
Marta
przeklęła się w myślach i była zła na siebie za poruszenie tego
tematu. Nie chciała w żaden sposób ingerować w życie uczuciowe
Matt, ale ciekawość wygrała. I mimo tego, co jej powiedział,
ciągle nie mogła uwierzyć i zrozumieć jego podejścia; tej
rezygnacji, poddania się i braku nadziei. A może po prostu
faktycznie była po prostu nawiną, głupiutką dziewczyną, która
wszędzie doszukiwała się historii miłosnych rodem z książek
Austen czy Bronte? O ile Matt pasował na typowego amanta i faceta z
marzeń, to Stradlin w żaden sposób nie mógł uchodzić za
uosobienie opisanego na kartach powieści idealnego materiału na
męża. W zasadzie chyba nie nadawał się w ogóle na męża czy
partnera, ale w to akurat Marta nie miała ochoty się dłużej
zagłębiać.
-
Trochę późno się zrobiło. Masz ochotę… hm… zostaniesz na
noc? - dobiegł ją głos Matta i skutecznie odgonił niechciane
myśli. - Czy odwieźć cię do domu?
-
A… mogę zostać? - zapytała niepewnie
-
Oczywiście. Jeśli tylko nie masz mnie dość… – mruknął i
przyciągając ją bliżej siebie, cmoknął czule w czoło.
W
głowie kłębiły się jej setki myśli. Co powinna zrobić? Jak
powinna się zachować? Jak w ogóle znalazła się w takiej
absurdalnej sytuacji? Co miałaby mu powiedzieć? Czy w ogóle
powinna z nim rozmawiać? Czy on powinien stać tak blisko niej? Czy
w ogóle powinien próbować jej dotknąć? Jak powinna zareagować
na ten dotyk? Dlaczego wydawało jej się, że powinna uciekać?
Przecież tak dobrze go znała. Przecież go kochała. Przecież nie
powinna się go bać.
-
Czego ode mnie chcesz? - zapytała niepewnie i cofnęła się o krok.
Wysoki
blondyn bez słowa zbliżył się do niej i złapał ją za
nadgarstek. Jednocześnie poczuła przyjemny dreszcz podniecenia i
paraliżujący strach. Czy to w ogóle było możliwe? Czy mogła
czuć dwie tak skrajne i sprzeczne rzeczy? Powinna się poddać, czy
próbować uciekać, gdy szarpnął nią i rzucił na łóżko?
-
Nie… c-co… Duff, co ty robisz – wymamrotała i odwróciła
głowę, gdy pochylił się nad nią. - Proszę...
-
Przyszedłem wziąć to, co do mnie, kurwa, należy! - warknął i
wpił się w jej usta.
Nie
była w stanie się poruszyć. Tak strasznie tęskniła za jego
dotykiem, za smakiem jego warg. Tak bardzo brakowało jej ciepłego
spojrzenia, którym obdarzał ją na początku ich związku. A jednak
nie chciała, by się do niej zbliżał. Nie chciała, by przygniatał
ją swoim ciężarem. Błagała w myślach, by zostawił ją w
spokoju i nie zrywał z niej ubrań.
-
P-proszę, nie rób tego…
-
Bo co? - ścisnął mocno i boleśnie jej pierś, ukrytą tylko pod
cienkim, koronkowym stanikiem. - Bo ktoś inny cię teraz posuwa?
Poczuła
na sobie jego twardniejącą męskość. Kiedyś zareagowałaby na to
uśmiechem i lekkim rumieńcem. Kiedyś chętnie uległaby jego
pieszczotom i z przyjemnym dreszczem podniecenia czekała na ciąg
dalszy. Teraz po prostu zrobiło jej się niedobrze.
-
Zapamiętaj, że należysz, kurwa, do mnie! - szybkim, brutalnym
ruchem zanurzył rękę pod materiał, który zasłaniał jej
kobiecość. - I tylko mój fiut będzie cię pieprzył!
Zacisnęła
mocno powieki i czekała na nieuniknione. Modliła się, żeby coś
się stało, żeby mogła rozpłynąć się w powietrzu i uniknąć
tego dramatu.
-
O Boże… O Boże… nie… - wyjęczała, gdy pozbył się resztek
jej bielizny. - Proszę nie!
Zerwała
się z łóżka, dysząc ciężko. Siedziała w kompletnej ciemności.
Na ciele czuła nieprzyjemne, lodowate krople potu. Odetchnęła z
ulgą, że to wszystko okazało się tylko snem, a ona jest
bezpieczna. Duff jest daleko i nic nie może jej zrobić. Jednak
ciągle była roztrzęsiona i rozkojarzona obrazami, które jeszcze
chwilę temu kłębiły się w jej głowie. Podkuliła nogi pod brodę
i drżąc, objęła się ramionami. Próbowała uspokoić oddech i
serce, które chyba chciało wyrwać się jej z piersi. Nie dość,
że co jakiś czas musiała go widywać, to jeszcze teraz pojawił
się w jej snach. Umysł płatał jej figle i próbował połączyć
przeszłość sprzed kilku lat z tą, która teraz nie pozwalała jej
normalnie funkcjonować.
-
Marta? Wszystko… w porządku? - zaspany i zachrypnięty głos Matta
ostatecznie przywrócił ją do rzeczywistości.
-
T-tak… chyba tak – wymamrotała i zmrużyła oczy, gdy mężczyzna
włączył lampkę nocną. - J-już tak… - odgarnęła spocone
włosy z czoła i po chwili ukryła twarz w dłoniach.
-
Co się stało? - podniósł się i usiadł koło niej. - Dobrze się
czujesz, słońce?
Niepewnie
dotknął jej ramienia i uspokajająco przesunął dłoń wzdłuż
pleców kobiety. Miał na tyle lekki sen, że wyczuwał każdy
niespokojny ruch brunetki i podejrzewał, że dopiero co wyrwała się
z jakiegoś koszmaru. Wydawało mu się, że nawet mówiła coś
przez sen i próbowała się wydostać z niechcianej, sennej
historii.
-
Przepraszam… – wyszeptała i zadrżała, gdy się do niej
przysunął. - Obudziłam cię – powiedziała ze skruchą w głosie
i odsłoniła twarz.
Spojrzał
jej głęboko w oczy i nie do końca podobało mu się to, co w nich
zobaczył. Ewidentnie Marta śniła o czymś, co ją przeraziło.
Niby zdołała unormować oddech i nie łapała z trudem powietrza,
jak kilka sekund po przebudzeniu, ale ciągle nie pozbyła się złych
obrazów. Trzęsła
się na całym ciele, mimo że usilnie próbowała to przed nim
ukryć.
Co
jej się śniło? Dzieciństwo w Polsce? Ten cholerny gwałt? Czy
może mój popierdolony braciszek? Czemu ta dziewczyna nie może w
końcu spokojnie żyć? Czemu ta przeszłość ciągle musi ją
gnębić i o sobie przypominać?
-
To nic. Cała drżysz... – zauważył. - Chcesz coś na
uspokojenie?
Potrząsnęła
przecząco głową i zbliżyła się do mężczyzny. Z jego ciała
biło przyjemne, uspokajające ciepło. Bynajmniej nie chodziło
tylko o jego charakter i poczucie bezpieczeństwa, które zawsze przy
nim czuła. Idealnie, jej zdaniem, wyrzeźbione mięśnie klatki
piersiowej i brzucha wręcz zachęcały, żeby się w nie wtulić i
zapomnieć o przykrych snach, które ją nawiedziły i od których
nie potrafiła się uwolnić. Poczuła przyjemne mrowienie na nagim,
pokrytym gęsią skórką ciele, gdy tylko znalazła się
dostatecznie blisko Matta.
-
Jesteś pewna, że nie chcesz żadnej tabletki? - mruknął i
obejmując ją ramieniem, pociągnął za sobą, żeby mogli się
położyć.
-
J-już ok – powiedziała cicho i dodała – teraz jest już
wszystko dobrze.
-
Chcesz o tym porozmawiać? - pogładził ją po policzku i zgasił
lampkę, gdy szybko zaprzeczyła.
Przekręcił
się nieznacznie i z lekkim wahaniem pocałował ją w usta. Nie był
pewien, czy powinien w ten sposób postąpić. Owszem przespali się
ze sobą, spali w jednym łóżku, ale czy ona miała ochotę na
czułości po koszmarze, który jeszcze chwilę temu ją gnębił? A
może niewielkie pieszczoty ją uspokoją i pozwolą zasnąć? A może
wyjdzie na dupka, który tylko wykorzystuje sytuację i próbuje
ponownie przelecieć roztrzęsioną kobietę? Może w ogóle nie
powinien myśleć i rozważać każdego scenariusza, tylko poddać
się chwili? Poza tym teraz wcale nie chodziło mu o seks. Po prostu
chciał wyciszyć brunetkę i dać jej poczucie bezpieczeństwa.
-
Jeśli nie chcesz… - odsunął się na moment, dając jej szansę
na wycofanie się.
Zamiast
odpowiedzieć, musnęła go lekko wargami i zachęciła do dalszych
działań. Chciała zagłuszyć słowa, które huczały jej w głowie.
Chciała poczuć inny smak niż ten, który został jej na ustach tuż
po przebudzeniu. Chciała czuć inny dotyk niż ten, który brutalnie
dopominał się o jej ciało. Może i zdołała uspokoić
swoje roztrzęsione ciało, ale myśli o wiele trudniej było jej
rozgonić.
-
Na pewno wszystko w porządku? - szepnął w jej usta i zsunął ją
z siebie, kładąc na plecy.
-
Dziękuję, że pozwoliłeś mi zostać – mruknęła, nie
odpowiadając na pytanie i z cichym jękiem pozwoliła, by położył
się na niej.
Całowali
się niespiesznie, leniwie i wręcz niewinnie, bo żadne z nich nie
myślało i nie dążyło do bardziej intensywnej bliskości. Marta
upajała się spokojem i poczuciem bezpieczeństwa, które czuła,
będąc w jego ramionach. Kolejny raz przekonała się, jakim czułym
i troskliwym kochankiem jest Matt. Jednocześnie męski, zdecydowany,
jak i delikatny. Nie próbował niczego na niej wymuszać, nie był
nastawiony na szybkie zaspokojenie. Miała nieodparte wrażenie, że
mężczyzna czytał z niej jak z otwartej księgi. Doskonale
wiedział, kiedy mógł pozwolić sobie na odrobinę szaleństwa i
przyspieszenie spełnienia; bezbłędnie odczytywał, kiedy kobieta
potrzebowała nie prowadzącej do niczego więcej czułości i
bliskości, a kiedy chciała poczuć jego męskość głęboko w
sobie. Zastanawiała się, czy to ona dawała tak
jasne i oczywiste sygnały, czy to Matt tak uważnie wsłuchiwał się
w jej pragnienia.
-
Mówiłem ci już, że bardzo mi miło, że mnie odwiedziłaś? -
wymruczał jej do ucha i przekręcił się na bok, żeby dłużej nie
przygniatać jej swoim ciężarem.
-
Bałam się, że mnie wyśmiejesz – szepnęła i przejechała
dłonią po jego klatce piersiowej. - Albo że uznasz mnie za…
puszczalską?
-
Czemu? - zmarszczył brwi i objął ją ramieniem, przysuwając do
siebie. - Bo szukasz ciepła i… akceptacji? Czy dlatego, że jesteś
moją bratową? Marta, rozmawialiśmy już o tym.
-
Wiem, ale zrozum, to nie jest dla mnie łatwe. Choćby
któryś z was chciał mnie zmusić, nie mogę tak po prostu
zapomnieć, że to mój mąż. - W jej oczach pojawiły się łzy. -
Choćby nie wiem jak bardzo Izzy był na mnie wkurwiony, nie jestem w
stanie przestać go kochać…
- Nie płacz – otarł pojedynczą łzę, która potoczyła się po
jej policzku. - Ja ani nie każę ci zapomnieć, ani nie zamierzam
zmuszać cię do tego, żebyś go znienawidziła. Nie zamierzam
zajmować jego miejsca, ale pamiętaj, że możesz do mnie przyjść,
jeśli tylko będziesz tego potrzebować. Porozmawiać, płakać,
pomilczeć – zaczął wymieniać i musnął wargami jej usta -
zjeść kolację, obejrzeć film, czy pójść do łóżka…
obojętnie. Rozumiemy się, hm? - zapytał i uśmiechnął się
ciepło. - To teraz do spania, bo nie jestem przyzwyczajony do
wstawania w południe.
-
Cii… śpij – szepnął, gdy poruszyła się i sennie wymamrotała
jakieś niezrozumiałe słowa. - Jeszcze bardzo wcześnie.
Okrył
ją szczelniej kołdrą i przysiadł na chwilę na łóżku.
Pogładził ją po policzku i odgarnął niesforny kosmyk z twarzy.
Przycisnął usta do jej skroni i chwilę trwał w tym czułym
pocałunku. To była miła odmiana od szarej codzienności, ale
powinien uważać, żeby za bardzo nie odpłynąć w marzenia.
Owszem, wszystko co powiedział Marcie odnośnie pogodzenia się ze
swoją samotnością, było prawdą. Jednak nie mógł zaprzeczać,
jak przyjemnym uczuciem było zasypianie i budzenie się w czyimś
towarzystwie. Nie był kompletnie pozbawiony pragnień i ludzkich
odruchów i nie mógł okłamywać samego siebie, że nie potrzebuje
czasem bliskości kobiety. Nie mógłby powiedzieć, że dzisiaj
wstał z takim samym nastawieniem do życia, jak na przykład
wczoraj, miesiąc temu, czy rok temu, gdy za każdym razem samotnie
budził się w pustej sypialni. Nie mógł zaprzeczyć i powiedzieć,
że nie podobała mu się wizja częstych kolacji we dwoje, wspólnych
kąpieli, namiętnego seksu i zasypiania przy sobie bez wątpliwości,
czy ktoś może zostać na noc, czy musi wracać do siebie. Rzecz
jasna nie chodziło konkretnie o Martę, tylko po prostu o stałą,
długoterminową partnerkę, z którą mógłby stworzyć coś na
kształt rodziny. Jego szwagierka po prostu przypominała mu o
wszystkich zaletach związków, z których musiał zrezygnować, a za
którymi czasem tęsknił.
-
Dobra, Matt, bierz się w garść – burknął pod nosem i szybko
ruszył do łazienki pod prysznic.
Miał
zamiar spożytkować czas, w którym brunetka jeszcze spała, udając
się do mini siłowni, którą urządził sobie w piwnicy. Czasem,
poza codziennym bieganiem, szedł na basen, a czasem, gdy nie miał
ochoty wychodzić z domu, schodził do pomieszczenia koło spiżarni
i przerabiał na mięśnie energię, której nie zdążył
spożytkować na joggingu. Jego sala treningowa nie była zbytnio
wyposażona, ale sam Matt nie miał zbyt dużych potrzeb. Bieżnia, z
której korzystał sporadycznie, bo o wiele bardziej preferował
bieganie na świeżym powietrzu. Ławeczka, kilka hantli i drążek
stacjonarny, na którym się podciągał i który był najczęściej
eksploatowany.
Po kilkudziesięciu minutach ćwiczeń, dobiegł go cichy dźwięk
dzwonka do drzwi. Nie spodziewał się nikogo, jednak szybko sięgnął
po ręcznik i przetarł spocone ciało. Zarzucił sobie materiał na
szyję i podbiegł na parter.
-
Tak? Jon? - otworzył drzwi i z zaskoczeniem zmierzył wzrokiem
swojego gościa. - Nie mówiłeś, że będziesz w mieście w tym
tygodniu.
-
Muszę załatwić parę spraw i Kate prosiła, żebym się z nią
spotkał. Z tobą też chciałem pogadać – zerknął na młodszego
brata, który przywitał go w progu w samych spodenkach i ręczniku
narzuconym na ramiona. - Chyba ci przeszkodziłem?
-
Nie… właśnie kończyłem. Wchodź, wchodź – cofnął się i
wpuścił Jona do domu. - Zrób sobie kawę, śniadanie… na co tam
masz ochotę, a ja się ogarnę i zaraz wrócę.
Szybkim
krokiem, wbiegł na piętro, zostawiają brata samego. Ten bez
wahania skierował się do kuchni i włączył ekspres. Usiadł przy
stole i przymknął oczy. Czuł się coraz gorzej. Zarówno
psychicznie jak i fizycznie. Dziwił się, że prawie nikt nie pytał,
co się z nim dzieje, dlaczego tak schudł i w tak zastraszającym
tempie posiwiał. Nie żeby oczekiwał jakiegoś nadmiernego
zainteresowania. Mimo wszystko lepiej było mu z faktem, że nikt nie
wypytuje i nie próbuje z niego wyciągnąć jakichś zwierzeń. Mógł
bez większych problemów udawać, że nic się nie zmieniło i
wszystko jest pod kontrolą. Jednak powoli zaczął tracić siły i
nie potrafił na dłuższą metę ukrywać się za maską. Tylko z
kim miał o tym porozmawiać? Komu się zwierzyć? Matka odpadała ze
względu na stan zdrowia, a Carol miała za dużo na głowie i
musiała łączyć pracę z opieką nad gromadką dzieciaków. Bruce
ciągle kursował między swoim domem, a nową posiadłością, którą
od niedawna budowali; Mark, który był pracoholikiem, wiecznie nie
miał czasu nawet dla swoich dzieci i partnerki; Claudia odpadała;
Joan, ze względu na swoje przeżycia, nie nadawała się do
dźwigania jakichkolwiek kłopotów. Zawracanie głowy swoim dzieciom
zupełnie nie wchodziło w grę. Każde z nich miało swoje życie;
Kate ciągle próbowała pozbierać się po nieudanym związku z
Sixxem, Tony miał niedługo wziąć ślub, a Steven w końcu
zdecydował się na wyprowadzkę z Seattle.
-
Och! Jon! - był tak pogrążony w myślach, że aż podskoczył,
słysząc rozentuzjazmowany, kobiecy głos.
Odwrócił się zaskoczony i spojrzał na Martę, która pojawiła
się w kuchni. Miała na sobie elegancką, koronkową sukienkę i
buty na obcasie. Był zdziwiony, że nie usłyszał jej kroków.
- Marta? - otrząsnął się i szybko wstał. - Co… - nawet nie
próbował ukrywać, jak bardzo był zaskoczony jej obecnością.
Zresztą na jej twarzy malowały się podobne emocje. - Miło cię
widzieć, skarbie.
Zreflektował się i podszedł do kobiety. Pocałował ją w policzek
i rzucił jej przeciągłe spojrzenie. Zastanawiał się, co robiła
tak wcześnie u Matta i to jeszcze w takim stroju. Nie przeczył, że
wyglądała bardzo ładnie i kobieco, ale ciągle nie wyjaśniało
sytuacji. Czemu Matt nie wspomniał nawet słowem, że ma gościa?
Dlaczego w ogóle poszedł ćwiczyć, skoro ktoś u niego był?
- Już jestem, Jon! - Do pomieszczenia wszedł Matt, ocierając
ręcznikiem mokre po prysznicu włosy. - O… eee…
Gdy zobaczył Martę, kompletnie odebrało mu mowę. Zupełnie
zapomniał o tym, że tego ranka nie był w domu sam. Kiedy pojawił
się jego najstarszy brat, nawet nie pomyślał o śpiącej w jego
sypialni brunetce. Pewnie dlatego, że nigdy nie miał takiej
sytuacji i nigdy nie musiał tłumaczyć się z nakrycia go w łóżku
z jakąś kobietą. Niepokój i zażenowanie, które pojawiło się
na twarzy mężczyzny, były wystarczającą odpowiedzią na
wszystkie niezadane przez Jona pytania.
Ha ha ha... Miałam zacząć inaczej, ale końcówka mnie rozbawiła (serio, mimo że sprawa poważna wyobraziłam sobie ich miny). Taki prawie coming out chociaż wiem,że w tym przypadku to o wiele bardziej skomplikowane.
OdpowiedzUsuńIleż to musiałam wysilić swoje szare komórki by na początku sobie to i owo przypomnieć. Ale było warto. Ile to już lat ten blog jest ze mną i dalej mi się nie znudził. Pisz...pisz...pisz...! Niech ta wena nawiedza Cię częściej😁
Co do historii samej to jedno mnie tylko nurtuje: kiedy ta dziewczyna się ogarnie i sie rozwiedzie. Po kiego to ciągnie jak to już, jak widać, sensu nie ma (nawet biorac pod uwage to, że cos jeszcze do niego czuje).
Nareszcie! Jak zwykle rozłożyłaś mnie na łopatki. Nigdy nie przestawaj pisać
OdpowiedzUsuń