czwartek, 27 grudnia 2012

39.

          agr... jestem poirytowana tym że musiałam CAŁY rozdział formatować od podstaw! każdy akapit i każą kursywę! więc... od razu przepraszam jeśli czegoś nie zauważyłam...
miałam tego jeszcze nie dodawać, ale jestem za bardzo podekscytowana treścią kolejnego rozdziału, żeby zbyt długo zwlekać z dodaniem tego xd
hm... jakoś rozdziału nie jest powalająca... wszystko przez to że jego pierwotna "druga część" stała się osobnym rozdziałem nr 40.
xd moje apele nie odnoszą skutku... ALE zerknijcie na "uwaga kochani" zwłaszcza na drugą część i zachęcam gorąco do pomyślenia nad pytaniem i wystukaniem jakiegoś (naprawdę... ilość pytań na które nie odpowie jest znikoma! :D)
i błagam! czytelnicy! UJAWNIJCIE SIĘ, nie bądźcie niewidzialni... jeśli wejdziecie, przeczytacie... napiszcie chociaż 2 słowa, że jesteście
dziękuję... Martynie hah za polecenie książki (tak... przeczytałam już obie xd)
***
          - Jak ona to robi, że zawsze umie zasnąć w tych cholernych samolotach? – mruknął i spojrzał na swojego syna, który grzecznie siedział na kolanach ojca chrzestnego – ja choćbym chciał to ni chuja nie dam rady!
          - Niech śpi… znając cię… wątpię, żeby w ciągu najbliższych kilku dni miała wiele takich okazji – zaśmiał się i spojrzał sugestywnie na Duffa.
          - Serio, Stradlin? – wyszczerzył zęby – no… chyba, że planuje mi uciec sprzed ołtarza! Wiesz coś o tym? – udawał strach i dodał - I powiesz mi w końcu jaką ma suknię? Pomagałeś jej wybierać i jeszcze nie chcesz powiedzieć ani słowa!
          - Już ci mówiłem… zajebistą… dowiesz się w kościele. Co nie, Jeff? Nie sądzisz, że twój tatuś jest bardzo niecierpliwy? – malec klasnął w dłonie i niezdarnie pomachał rączką basiście.
          - Nienawidzę cię, wiesz? – burknął do swojego przyjaciela i zaczął kreślić jakieś wzory na plecach swojej przyszłej żony – mam nadzieję, że Jonowi udało się wszystko pozałatwiać… i że nie spóźni się na lotnisko jak zawsze…
          - Sam przyjedzie?
          - Nie wiem… pewnie mama będzie chciała, bo ciągle tylko pytała kiedy przyjedziemy, bo nie może się doczekać, żeby zobaczyć Jeffa…
          Nie przyznawał się nikomu, ale im bliżej do Bożego Narodzenia tym większy stres go zżerał. Im bliżej świąt tym większy strach go ogarniał. Był przerażony tym, co miało się wydarzyć… był przerażony tym, co może się wydarzyć… był przerażony tym, co może przynieść przyszłość. A co jeśli się nam nie uda? Albo… albo co jeśli ona wcale nie chce tego ślubu, tylko nie umiała odmówić? Co jeśli nie pojawi się w kościele? Jeśli mnie wystawi i powie „nie”? Co jeśli nie będzie tak dobrze i fajnie jak przed ślubem? Jeśli ten papierek i przysięga wszystko zmienią na gorsze? Co jeśli nie będę dobrym mężem?! Co jeśli nie będzie jej się podobało małżeństwo ze mną? A jeśli stwierdzi po roku, że to był błąd? Albo jak nam nie wyjdzie i będziemy musieli wziąć rozwód tak samo jak Stradlin i Rose?
          - Widzicie gdzieś Jona? – zapytał Izzy po godzinie, gdy znaleźli się już na lotnisku.
          - Jak go znam to pewnie jeszcze jest w domu – mruknął Duff i objął Martę, która trzymała Jeffreya na rękach – o! Jest! I nawet ma… - urwał i patrzył jak zahipnotyzowany w jakiś punkt.
          - Duff? Co się stało? – brunetka zaniepokoiła się i spojrzała w kierunku, w który tak uporczywie wpatrywał się jej narzeczony – Duff?
          - Mamo… - szepnął i zanim Marta albo Izzy zdążyli coś powiedzieć, podbiegł do swojej rodzicielki – m-mamo?
          Patrzył z przerażeniem na kobietę, która była zawsze żywotna i zabiegana, a która teraz jedną ręką podpierała się o laskę, a drugą uczepiła się ramienia swojego najstarszego syna. Widział drżenie rąk, które zawsze były takie zwinne i precyzyjne. Widział lekko pochyloną sylwetkę, która zawsze była wyprostowana i pewna siebie.
          - M-mamusiu?
          - Duff, kochanie – uśmiechnęła się – gdzie Marta i Jeffrey?
          - M-mamo… c-co… - nie potrafił oderwać oczu od drżącej dłoni zaciśniętej na lasce – c-co ci się s-stało?
          - Dzień dobry, Pani McKagan, cześć Jon – pojawił się Izzy i Marta trzymająca czteromiesięcznego chłopca na rękach.
          - O-och… j-jaki ś-śliczny – po policzkach kobiety popłynęły łzy, gdy dostrzegła swojego najmłodszego wnuczka – t-taki drobny… o-och…
          - Mamo, co ci… - Duff znów próbował czegoś się dowiedzieć o dziwnym stanie jego rodzicielki.
          - Duff, pogadamy w domu, co? – odezwał się Jon i rzucił mu ostrzegawcze spojrzenie – to… możemy się powoli zbierać? Macie bagaże?

          - Ale naprawdę nie chcę sprawiać kłopotu – uśmiechnął się z zakłopotaniem – mogę się zatrzymać z innymi gośćmi w hotelu albo…
          - Wykluczone, chłopcze. Mam wolny pokój, więc nie musimy kombinować. Zawsze byłeś tu mile widziany – złapała ciemnowłosego gitarzystę za przedramię i wprowadziła go powoli do domu – i tak część rodziny będzie nocować u Jona, bo trochę nas za dużo.
          - Ale… bo święta… - cholera… miałeś im tylko pomóc z bagażami i się przywitać z rodziną Duffa! Kurwa… mam tu spędzić Boże Narodzenie?! - będę przeszkadzał w rodzinnym spotka…
          - Na pewno nie będziesz przeszkadzać, poza tym dla Marty jesteś rodziną, więc niedługo też dla nas – spojrzała na swojego najmłodszego syna, szukając poparcia.
          - Mama ma rację, nie zostawimy cię samego w święta – poklepał chłopaka po plecach i popatrzył na panią McKagan – mamo… musimy porozmawiać… chodź – podał jej ramię i skierował się w stronę jadalni – ty też, Jon…
          Izzy popatrzył pytająco na Martę, ale ona wzruszyła ramionami, tuląc do siebie przysypiającego Jeffa. Wiedział, co zaniepokoiło Duffa i co nie dawało spokoju jej przyszywanej siostrze, ale nie chciał za bardzo ingerować w sprawy rodzinne McKaganów. Wniósł do przedpokoju pozostałe walizki i torby i ledwie przestąpiwszy próg, z trudem utrzymał równowagę. Obraz przesłoniły mu gęste, ciemne, bardzo puszyste włosy, poczuł ramiona otaczające go za szyję i nie bardzo wiedział, co się dzieje.
          - Alice! Zachowuj się – usłyszał zbulwersowany głos jakiejś kobiety.
          Uśmiechnął się pod nosem. No tak… czemu nie wpadłem na to, kto mógłby się tak ze mną witać? Znam tylko jedną wariatkę, która rzucałaby mi się na szyję z taką radością! Objął nastolatkę i próbował wyswobodzić twarz z jej loków. Nie wiedział skąd taki entuzjazm dziewczyny, ale nie przeszkadzało mu to, bo od zawsze lubił szaloną i wesołą chrześnicę Duffa.
          - Cześć, Alice – zaśmiał się i postawił nastolatkę – witaj Carol – uśmiechnął się do jej matki, która nie była zbytnio zachwycona bezpośredniością swojej najstarszej córki.
          - Izzy, Izzy! A będzie też Axl? A Slash? A będą ludzie z innych zespołów?
          - Dowiesz się wszystkiego za dwa dni – wyszczerzył zęby – chyba, że Marta zdradzi ci listę gości? – popatrzył na brunetkę, która z Jeffem podeszła do Carol.
          - Co? Jaka lista? – podała siostrze swojego narzeczonego syna i spojrzała pytająco na Stradlina – ach… no… będzie kilku muzyków, Slash i Axl też powinni się pojawić. Tak… wszyscy dadzą ci autografy – zaśmiała się, widząc, jak nastolatka chce coś powiedzieć – ciągle nie wiem, czy to dobry pomysł z tym ślubem w święta – mruknęła do Carol – chyba wszyscy się pojawią tutaj i będzie ciasno… a tak to pewnie jakoś się wymieniacie i dzielicie odwiedzinami?
          - Nie wszyscy będą… - odpowiedziała z przekąsem – nasze kochane siostrzyczki się nie pojawią. Jedna się gdzieś zaszyła i nikt nie wie, gdzie jest, a Claudia… no cóż… dawno nie widziałam Jona takiego zdenerwowanego… - widząc minę, Marty dodała szybko – nie przejmuj się… ona zawsze ma takie dziecinne humorki. To naprawdę nie chodzi o ciebie… Duff mógłby sprowadzić tu anioła a ona i tak potraktowałaby KAŻDĄ jego narzeczoną tak samo… Ach i dziękuję, że poprosiliście mnie na świadka –  widać było, że cieszy się, z propozycji swojego najmłodszego brata - Och… co tam miniaturko Duffa, hm? – cmoknęła chłopca, który nieporadnie złapał ją za nos – pokazywał ci ktoś zdjęcia Duffa jak był dzieckiem? – uśmiechnęła się do Marty i obiecała, że kiedyś pokaże jej rodzinny album - Jeff wygląda prawie identycznie… Mam tylko nadzieję, że nie będzie taki zwariowany i… nieposłuszny jak tatuś… ach… - popatrzyła na ciemnowłosego mężczyznę, który droczył się z siostrzenicą swojego przyjaciela - Izzy zajmiesz pokój Jona, bo…  no chyba lepszy on niż pokój Joan albo Claudii… naprzeciwko Matta i Duffa.
          - A mamo, czemu Matta nie ma? – Alice pojawiła się przy matce i zaczęła robić śmieszne miny do Jeffreya – Nie przyjedzie?
          - Jutro rano ma samolot – odezwała się Marta – dziś musiał zostać, bo w restauracji mają jakiś specjalnych gości i chciał wszystkiego dopilnować.
          - WUJKA Matta, Alice tyle razy ci mówiłam, żebyś nie mówiła do nich po imieniu!
          - Ale mamo… oni sami mi tak kazali – burknęła pod nosem – poza tym oni wcale nie są tacy starzy, żeby mówić do nich wu… - urwała, bo usłyszeli głośną, niezbyt miłą wymianę zdań.
          Krzyki z kuchni przyciągnęły uwagę Carol i rodzeństwa Isbell, którzy zamilkli i z uwagą słuchali. Marta nigdy nie słyszała, żeby Duff tak się zdenerwował na kogoś ze swojego rodzeństwa, w szczególności na Jona, który zawsze był dla niego autorytetem. I nigdy nie słyszała, by do kogoś odnosił się w taki niegrzeczny sposób.
          - Więc czemu, kurwa, ja nic nie wiem?! Czemu do chuja, nie mogliście zadzwonić?!
          - Duff, przestań się wydzierać! Mówiłem, że zdecydowaliśmy się, że nie będziemy ci zawracać głowy, skoro masz teraz małe dziecko i planujesz ślub!
          - Przestań mieszać w to Jeffa i Martę! Co to ma, kurwa, do tego?! Wszyscy kurwa mać, wszystko wiedzą tylko nie ja! Jestem, kurwa, w czymś gorszy?!
          - Bo tak było najlepiej! Umówiliśmy się, że nie będziemy ci mówić, bo nie było powodu!
          - Nie było, kurwa, powodu?! Czy ciebie pojebało?! Nie było powodu powiedzieć mi, że mama jest chora, tak?! – ryknął tak, że Marta aż podskoczyła, nie spodziewając się takiej agresji i furii w jego głosie - Nie było powodu, żeby mi powiedzieć, że mama potrzebuje pieprzonej laski, żeby móc chodzić?!
          - Uspokój się, do cholery! Ja zadecydowałem, że nie ma sensu ci mówić i odciągać cię od twojej rodziny – powiedział podniesionym głosem, ale dość spokojnie Jon.
          - No kto inny mógł wymyślić tak chujowy pomysł jak nie ty?!
          Usłyszeli dźwięk tłuczonego szkła. Brunetka spojrzała zaniepokojona na Izzyego i pobiegła do kuchni. Podłoga w kuchni pokryta była drobinkami szkła, które prawdopodobnie pochodziło z jednej z salaterek leżących na szafce. Jednak nie to przykuło jej uwagę. Na środku pomieszczenia stał Duff z wykręconymi za plecy rękami i nerwowo próbował wyszarpać się z uścisku niższego o kilka centymetrów starszego brata.
          - Zamierzasz demolować jak dzieciak kuchnię, bo nie dzwoniliśmy i nie ogłaszaliśmy ci, że mama jest chora? – nie zauważyli, że są obserwowani i Jon mocniej złapał Duffa – masz dwadzieścia osiem lat a nie dziesięć!
          - Puszczaj mnie! To, kurwa, boli! – szarpnął się bardziej i brunetka dostrzegła coś, co ją przestraszyło jeszcze bardziej… desperacja – Radość ci to sprawia?! No kurwa, puść!
          - Niech pan go puści… p-proszę – Marta odezwała się cicho i uważając na stłuczone szkło, zbliżyła się do nich.
          Prawie natychmiast zabrał ręce i wyswobodził Duffa, który zaczął rozcierać obolałe miejsca, dysząc nerwowo. Brunetka nawet nie chciała myśleć, co Duff mógł sobie przypomnieć, że tak zareagował na unieruchomienie przez swojego brata. Prawie w tym samym momencie pojawiła się zaniepokojona pani McKagan. Marta dopiero teraz zauważyła, że kobieta faktycznie ma problemy z poruszaniem się, nawet podpierając się o laskę. Z kłótni, której nie sposób było nie słyszeć, dowiedziała się, że kobieta jest na coś chora. Ale na co? Przecież widzieliśmy ją jak jeszcze byłam w ciąży i nie wyglądała tak źle! Normalnie chodziła i była energiczna! Mimo wieku zachowywała się jakby była kilkanaście lat młodsza! Czemu nikt nie powiedział Duffowi, że dzieje się coś złego? Rozumiała czemu, basista się tak zdenerwował – ona sama też chciałaby wiedzieć, gdyby ktoś z bliskich jej osób się rozchorował. Nie wiedziała jakie naprawdę motywy kierowały rodzeństwem, że żadne z nich nie poinformowało Duffa o tym, co się dzieje. Czemu nikt nie uprzedził go, że ich matka podupadła na zdrowiu? Przecież skoro wszyscy wiedzieli, to dlaczego choćby nawet Matt, który spędził z nimi trochę czasu, nie pisnął nawet słówka? Czemu Joan nic nie powiedziała, zanim wyjechała bez słowa?
          - Co się dzieje? Czemu tak krzyczycie? – starsza kobieta powoli weszła do kuchni – Jon? O co chodzi? – spojrzała na Duffa, który ciągle nerwowo masował nadgarstki i na Martę, która stała przy nim i mruczała mu coś uspokajającym tonem – No powiecie mi? Wiecie, że nie lubię jak coś ukrywacie i kręcicie… – chciała się schylić i posprzątać stłuczone szkło.
          - N-niech pani usiądzie, ja to posprzątam – brunetka szybko podeszła do swojej przyszłej teściowej i odsunęła jedno z krzeseł, pomagając jej usiąść.
          - Mamo, możesz mi powiedzieć… - Duff przymknął oczy, ledwie panując nad narastającą złością – możesz mi wyjaśnić, czemu, do cholery, nic nie wiedziałem? WSZYSCY wiedzieli, łącznie z Joan, tylko kurwa nie ja!
          - Duff… - mruknęła Marta – spokojniej… - szepnęła i pogładziła go po ramieniu.
          - Synku, gdybym ci powiedziała, to od razu chciałbyś przyjechać – wymamrotała kobieta i spojrzała szklistym wzrokiem na swoje najmłodsze dziecko – a teraz przede wszystkim powinieneś skupić się na swojej rodzinie – uśmiechnęła się ciepło do Marty – nic złego się nie dzieje, żeby specjalnie cię niepokoić.
          - Ty też jesteś moją rodziną! Nic… nic nie rozumiesz… powinnaś powiedzieć, że coś jest nie tak! Cokolwiek! Przecież dzwoniłem kilka razy w tygodniu! Mogłaś powiedzieć chociaż dwa słowa. Mogłaś uprzedzić, że gorzej się czujesz! Parkinson to nie cholerny katar, który za kilka dni ci przejdzie! Kiedy miałem się dowiedzieć, co?! Gdyby nie ślub, to pewnie dalej bym nie wiedział!
          Marta, która w tym czasie szybko zamiotła szkło z podłogi, poczuła na ramieniu silną, męską dłoń. Odwróciła się i zobaczyła zmartwioną twarz Jona, który mruknął tylko, żeby zostawić Duffa i mamę na chwilę samych, żeby mogli sobie wszystko wyjaśnić. Wyprowadził ją z kuchni i niepewnie się uśmiechnął.
          - Przepraszamy za to… zamieszanie…
          - Nie musi pan za nic przepraszać… to sprawy rodzinne, rozumiem, że czasem…
          - Po prostu Jon. Dziwnie się czuję z tym, że przyszła żona mojego brata ciągle mówi do mnie pan – zaśmiał się.
          - Och… no dobrze – zawstydzona, skupiła uwagę na dywanie, jakby zobaczyła tam coś interesującego.
          - Wiesz… nigdy bym nie przypuszczał, że Duff się zakocha… tak poważnie zakocha – na jego czole pojawiła się zmarszczka – przy tobie to jest zupełnie inny człowiek… taki szczęśliwy, odpowiedzialny i… normalny! – widząc niepewną minę młodszej o dwadzieścia pięć lat dziewczyny, pospieszył z wyjaśnieniami – nawet nie wiesz jak się obawiałem o jego przyszłość, gdy był nastolatkiem… mama wychodziła z siebie, żeby jakoś go porządnie wychować, tak jak nas wszystkich, ale on… skutecznie się opierał. Ani mama, ani Carol, ani nawet ja nie potrafiliśmy wpłynąć na jego zachowanie. Był lekkomyślny, wręcz bezmyślny, buntował się przeciwko wszystkiemu i wszystkim… nie dbał o konsekwencje, nie dbał o to, czy kogoś rani swoim zachowaniem… miał gdzieś czy zachowuje się jak kompletnie nieodpowiedzialny gówniarz. Zawsze liczyła się dla niego teraźniejszość. Po co zaprzątać sobie głowę tym, co może wydarzyć się jutro, za rok, czy pięć lat – westchnął – raz mama prawie zawału przez niego dostała, bo był tak eee… zamroczony, że nawet nie wiedział, że stoi na samym środku ruchliwej ulicy – wzruszył ramionami – naprawdę nie poznaję teraz mojego brata… powinienem ci podziękować… za uratowanie go i sprowadzenie na właściwą drogę – zarumieniła się bardziej – ach… i nie spodziewałem się, że jeśli w ogóle zdecyduje się założyć rodzinę, że… no że wybierze taką… - zamilkł na chwilę, szukając odpowiedniego słowa – taką uroczą i naturalną kobietę… jak cię poznałem, myślałem, że Duff cię jakoś omamił i… eee… zbajerował… tak się teraz mówi? No… nie chciałem wierzyć, że on całkiem poważnie traktuje wasz związek i że będzie w stanie tak bardzo się zmienić – po chwili zakończył swój monolog i zapatrzył się w coś ponad ramieniem brunetki – no… to może zamiast słuchać o przeszłości Duffa, zapoznasz mnie lepiej z tym małym kawalerem, co? – wskazał brodą na Jeffa, który męczył Alice i wręcz przykleił się do jej włosów.

          Obudził się. Spojrzał na zegarek. Dochodzi siódma rano. Brawo, w końcu przespał większą część nocy. Kiedy ostatnio pozwolił sobie na takie lenistwo? Czyżby minęły już dwa tygodnie? Doskonale… czyż nie marzył o tym od dawna? Czyż nie warto się poświęcić i zarwać parę nocy, by osiągnąć cel? Nie warto zarwać kilku nocy, by prowadzić nocne życie? Nie warto poświęcić kilku godzinek, które mógł spędzić w łóżku śpiąc, na coś dużo przyjemniejszego? Czy nie czekał na to wystarczająco długo, by móc teraz korzystać i zaspokajać się do woli? Kiedy tylko chciał, ile chciał i przede wszystkim w sposób, który najbardziej mu odpowiadał. Nie czekał wystarczająco długo, by odebrać nagrodę? Zbyt długo wystrzegał się pewnych rzeczy, by teraz nie korzystać z tego na co tak długo pracował i się starał…

                                                  She's a cornshucker
                                                  A real buttfucker
                                                  Gotta wash my 

                                                   After she makes me buttfuck her

                                                  Cornshucker
                                                  A real buttfucker
                                                   Gonna stick my dick
                                                  Right up her ass

                                                  She's a cornshucker
                                                  A real buttfucker
                                                  Gotta wash my dick
                                                  After she makes me buttfuck her

                                                  Cornshucker
                                                  A real buttfucker
                                                  Gonna stick my dick
                                                  Right up her ass

                                                  Gimme a dime
                                                  Gotta call my pimp
                                                  When I heard her ask
                                                  It made me go limp
                                                  Two weeks later
                                                  My sex life was drab
                                                  Instead of a wang
                                                  All I had was a scab
                                                  If you're sleazy
                                                  You better think I'm first
                                                  'Cause I've got a dick like liverwurst

          - Tak… To ci się udało, Duff… - mruknął pod nosem i uśmiechnął się z zadowoleniem – to ci się kurewsko udało…
          Gwizdał radośnie i wyciągnął z szafki bursztynowy trunek, w którym od lat się lubował. Teraz przyszedł czas, żeby porządnie się urżnąć. W końcu miał ku temu dobry powód. Co może być lepszego niż uzasadnione okolicznościami picie? Co może być lepszego niż alkohol i piękna kobieta, która cała się oddaje do jego dyspozycji?

          Uwielbiała te dłonie. Uwielbiała te palce. Dokładnie te same, które szarpały agresywnie struny. Dokładnie te same, które tworzyły muzykę, którą kochała. Dokładnie te same, które tak czule wodziły po jej delikatnej, gładkiej skórze. Dokładnie te same, które doprowadzały ją do gęsiej skórki, gdy sunęły po jej ciele. Dokładnie te same, które ocierały jej łzy smutku i szczęścia. Dokładnie te same, które odgarniały jej włosy z twarzy. Dokładnie te same, które ostrożnie i troskliwie trzymały ich małego synka. Dokładnie te same, które trzymały jej ręce tak, jakby trzymały w sobie cały świat.
          - O co chodziło Bruce’owi z tymi żartami, że dziś nasza ostatnia noc, hm?
          - Ach… Bruce ma takie… dziwne poczucie humoru – zaśmiał się i dodał – to takie rodzinne… zasady… ostatnią noc przed ślubem spędzamy osobno… w osobnych sypialniach i w osobnych domach – uśmiechnął się, ale dało się zauważyć żal w jego oczach – jak ja bez ciebie wytrzymam tyle czasu, hm? – pocałował ją i przyciągnął ku sobie – ty tutaj… ja u Jona… i zobaczę cię dopiero w kościele… - przejechał dłonią po jej udzie – tyle czasu straconego…
          - Nawet wiem, jak chciałbyś go spędzić – zamruczała, gdy jego ręka dotarła do pośladków, przysłoniętych jedynie materiałem bielizny – i kto tu jest napalony, co?
          - Oczywiście, że ty maleńka – szepnął i nagle brunetka znalazła się niebezpiecznie blisko niego – jak mogłabyś mnie podejrzewać o takie rzeczy?
          - Mogłabym… nie pamiętasz naszego pierwszego spotkania, jak prawie rozbierałeś mnie wzrokiem? – uśmiechnęła się zalotnie – a nie pamiętasz naszego wspólnego powrotu do domu, po tym jak oficjalnie zostaliśmy parą?
          - Eee… co? – zbiła go z tropu ostatnim zdaniem – co się wtedy wydarzyło?
          - Od nadmiaru seksu masz zaniki pamięci? To się leczy abstynencją – zaśmiała się i przerzuciła nogę przez jego biodro – nie pamiętasz kochanie jak wracaliśmy do domu z knajpy? Nie pamiętasz jak się przewróciłam, a ty jak prawdziwy dżentelmen pomogłeś mi wstać? Nie pamiętasz jak prawie mnie przeleciałeś w środku parku? Prawie, bo nagle zaczął padać deszcz i to mnie obudziło i otrzeźwiło…
          - Kurwa… ty pamiętasz takie rzeczy? Nawet nie pamiętałem, że coś takiego się wydarzyło! – pokręcił z niedowierzaniem głową i łakomie złapał ją za pośladek.
          - Miałabym zapomnieć chwilę, kiedy pierwszy raz totalnie straciłam dla ciebie głowę? – zarumieniła się i musnęła mu usta – miałabym zapomnieć chwilę, kiedy pierwszy raz chciałam złamać własne zasady? – złapała leciutko zębami jego wargę i pociągnęła – kochanie… miałabym zapomnieć to wszystko, co wtedy czułam? – wyszeptała i przetoczyła się z nim, żeby móc na nim leżeć – nie ma takiej opcji – wyszczerzyła zęby i obserwowała jego rozmarzoną minę – a… nie pamiętasz, jaki ty byłeś napalony, jak ciągnąłeś mnie do jakieś obskurnej bramy, bo nie mogłeś wytrzymać tygodnia beze mnie?
          - Oj już nie gadaj tyle – przyciągnął ją do siebie i zaczął zachłannie całować – nie gadaj, bo i tak wiem, że ty jesteś bardziej napalona…
          Szybko i zwinnie pozbył się jej stanika. Zamruczał, upajając się widokiem jej piersi. Nie potrafił i nawet nie bardzo chciał rozumieć, czemu dosłownie za każdym razem czuł się tak jakby widział je po raz pierwszy; czemu za każdym razem czuł taki sam jeśli nie większy zachwyt; czemu za każdym razem nie mógł się doczekać, żeby się nimi nasycić, czemu zachowywał się jak dzieciak, który pierwszy raz zobaczył nagie piersi w jakimś magazynie dla dorosłych. Śmiał się w duchu z nieświadomości brunetki. Śmiał się, że nie zdawała sobie sprawy z tego, jak bardzo go podnieca. Śmiał się, że nie zdawała sobie sprawy z tego, jak bardzo jej pragnął. Śmiał się z tego, że ona tak naprawdę nie zdawała sobie sprawy z tego, co działo się z nim, gdy tylko ją widział. Śmiał się z tego, że nie zdawała sobie sprawy z tego, jak on reaguje widząc ją w bieliźnie… albo jeszcze lepiej, jak reaguje, gdy ona jest naga. Śmiał się, bo nie zdawała sobie sprawy z tego, jak on próbuje walczyć ze sobą, byle tylko nie rzucić się na nią jak napalony nastolatek.
          - Ach… D-duff, bo nas wszyscy u-usłyszą – próbowała tłumić wszelkie odgłosy rozkoszy, żeby nie hałasować, ale basista skutecznie jej to utrudniał – mmmm… j-jak n-nie przestaniesz.. a-ach…
          - To co mi zrobisz? – leciutko złapał w zęby sutek i uśmiechnął się, słysząc przeciągły jęk – no ciszej, bo się obudzą – zaśmiał się cicho i dalej torturował ją swoimi pieszczotami.
          - B-boże… jak ja… ach… j-jak ja cię nienawidzę… - wydyszała, gdy wsunął się w nią sprawnym ruchem.

          Czuł się nieswojo. Mógł się nie zgodzić, na nocowanie tu i dodatkowo jeszcze zostanie na świątecznym obiedzie. Nie przepadał za świętami, a jeszcze musiał wpasować się w radosną atmosferę, która panowała w domu rodziny McKagan. Tylko… jedno małe pytanie… czy on tak naprawdę ma powody do radości? Czy przez cały dzień będzie musiał chodzić z przyklejonym do twarzy uśmiechem? Nie mogłem, kurwa, się zaszyć gdzieś tak jak Joan i mieć kłopot z głowy? Nie musiałbym nawet iść i patrzeć na własną klęskę! Kurwa… czemu ja nigdy nie myślę?! Czemu zawsze dobre pomysły wpadają mi do głowy po fakcie?! Kolejny raz dopadła go chęć rozwalenia czegoś. Kolejny raz dopadła go złość, nad którą nie umiał zapanować. Ale przecież nie mógłby zdemolować pokoju, w którym teraz był!
          - Izzy? Mogę? – usłyszał cichy głos Marty.
          - No… wejdź – mruknął zrezygnowany – coś się stało?
          - Ty mi powiedz… - podeszła i odgarnęła mu włosy z twarzy – gdzie jest mój Izzy?
          - No przecież tu jestem… o co chodzi? – odsunął się i usiadł na łóżku.
          - Proszę… błagam… Jeffrey, powiedz, co się z tobą dzieje…
          Pierwszy raz w życiu zwróciła się do niego jego prawdziwym imieniem i gitarzysta poczuł nieprzyjemne kłucie w okolicy serca. Był tak zszokowany, że nawet nie zauważył, jak brunetka podeszła do niego i go objęła. Był tak zszokowany, że nie słyszał, co do niego mówiła. Nie miał pojęcia, co skłoniło ją do użycia tej formy. Zastanawiał się, czy zrobiła to celowo, żeby go zdenerwować. Zastanawiał się, czy zrobiła to, żeby go zmiękczyć. Zastanawiał się, czy zrobiła to, żeby nim wstrząsnąć i zmusić do mówienia. A może po prostu jej troska sprawiła, że przestała go uważać za muzyka i postrzegała go teraz tylko i wyłącznie jako swojego brata. Brata, który ma problemy i koniecznie trzeba mu pomóc. Brata, który coraz bardziej się od niej odsuwał.
          - Marta… j-ja… - kiedy w końcu odzyskał głos, sam nie wiedział, co powiedzieć – nic mi nie jest… po prostu… ja… no kurwa… sam nie wiem… nie chcę ci zawracać głowy jakimiś bzdurami… nie teraz… nie teraz, gdy zaraz bierzecie ślub…
          - Hej… nigdy nie zawracasz mi głowy! Izzy… chcesz żebym się zamartwiała? – przejechała dłonią po jego policzku i próbowała spojrzeć mu w oczy – no co się dzieje?
          - Nie wiem… naprawdę… chciałbym, ale nie wiem… - westchnął i przyciągnął przyszywaną siostrę do siebie – jestem zły… nie wiem, o co… nie wiem na kogo… nie wiem czemu… nawet teraz… zanim weszłaś, myślałem, że coś rozpierdolę z nerwów! A kurwa nic się nie stało, żebym się tak wkurwił! Nie wiem czy bardziej jestem zły na siebie czy na coś innego. Czuję jebaną nienawiść… do samego siebie, do całego pierdolonego świata. Czuję się chujowo odkąd tylko ta kretynka mnie zostawiła! Czuję zajebiste nerwy na nią za to, że tak mnie potraktowała; na samego siebie, że nic nie zrobiłem, żeby temu zapobiec. Mam ochotę ją zniszczyć tylko dlatego, że przez nią mam spierdolone życie! Czuję złość i jakiś kurewski irracjonalny strach! Boję się, że coś stracę… ale nie wiem, co mam tracić i czy w ogóle mam coś do stracenia… nie chcę myśleć, co będzie jutro, za tydzień, miesiąc… nie chcę myśleć, co będzie za pół roku… nie chcę myśleć, bo nie wierzę, że przyszłość zmieni cokolwiek na coś lepszego niż jest teraz! Mam kurwa wrażenie, że wszystko wymyka mi się z rąk! Że wszystko, o czym marzę jest zbyt odległe! Że… że wszystko, co bym chciał jest kurewsko poza moim zasięgiem… że nie zasłużyłem, by w ogóle chcieć czegokolwiek! Mam chujowe wrażenie, że nic nie osiągnąłem w życiu! Mam jebane trzydzieści lat, a nie mam niczego! Nie mam pracy, nie mam żony, nie mam dzieci, nie mam rodziny, nie mam pomysłu na życie, nie mam szczęścia, nie mam kogoś, kto mnie kocha – wymieniał i z każdą sekundą wylewał coraz to nowsze żale – jestem muzykiem, a nawet nie mam zespołu, nie mam weny, nie mam pomysłów na nowe utwory, nie mam nawet pieprzonej chęci do życia! Gdybym nie był takim pieprzonym tchórzliwym palantem… już dawno bym to wszystko skończył! Zakończyłbym życie w tym jebanym bagnie bez jakichkolwiek perspektyw!
          - C-co? C-coś ty powiedział? – odezwała się w końcu, wystraszona tym, co właśnie wyznał.
          - Nie mam po co i dla kogo żyć – mruknął i chciał ściągnąć Martę z kolan i wstać – nic mnie tu nie trzyma… nic nie daje mi siły, żeby dalej żyć…
          - O czym ty do cholery mówisz? – uparcie siedziała i odwróciła jego twarz ku sobie – nie masz nikogo? Nikt cię tu nie trzyma? A ja? Jeff? Co z Duffem? Co z Axlem? Co z całą resztą znajomych i przyjaciół?!
          - Co mi po znajomości z Axlem albo Bachem? To nie zmienia faktu, że jestem sam… a wy… ty i Jeff… wy macie Duffa – zabrał jej ręce ze swoich policzków i odwrócił wzrok – nie jestem wam potrzebny do szczęścia… macie swoje życie, swoją rodzinę i tyle. Co z tego, że otaczają mnie ludzie? Co z tego, że jesteś z Jeffem przy mnie? Co z tego, że jesteś – złapał jej dłoń i przyłożył sobie w okolice serca –skoro tu jest jedna wielka pieprzona pustka? Co z tego, że jesteś przy mnie skoro czuję się tak kurewsko samotny? Co z tego, że ci zależy? To nie wystarczy, żeby naprawić wszystko, co sam schrzaniłem! To nie wystarczy, żebym przestał być jebanym, zimnym skurwysynem!
                                               No I don't know where I'm going
                                               But, I sure know where I've been,
                                               Hanging on the promises
                                               In the songs of yesterday,
                                               And I've made up my mind,
                                               I ain't wasting no more time.
                                               Here I go again.

                                               Tho' I keep searching for an answer,
                                               I never seem to find what I'm looking for.
                                               Oh Lord, I pray you give me strength to carry on,
                                               'Cos I know what it means
                                               To walk along the lonely street of dreams.

                                               And here I go again on my own,
                                               Going down the only road I've ever known
                                               Like a hobo I was born to walk alone.
                                               And I've made up my mind,
                                               I ain't wasting no more time.

                                               I'm just another heart in need of rescue
                                               Waiting on love's sweet charity,
                                               And I'm gonna hold on
                                               For the rest of my days,
                                               'Cos I know what it means
                                               To walk along the lonely street of dreams.

          - Co mam zrobić, żeby… żebyś się tak nie czuł? – cały dobry humor, który miała, ulotnił się praktycznie w jednej chwili – Izzy?
          - Nic… nic nie możesz zrobić – westchnął ciężko – to przecież nie jest twoja wina – przymknął oczy i wtulił się w dziewczynę, słuchając bicia jej serca – to ze mną jest jakiś pieprzony problem, którego sam nie rozumiem… pieprzony problem, z którym nie umiem sobie poradzić… wszystko mi się sypie, bo jestem skończonym debilem! Nie potrafię odnaleźć się w tym cholernym świecie. Nie potrafię stworzyć normalnych relacji z ludźmi! Nie jestem w stanie nikogo wpuścić do swojego życia na stałe! Nie jestem w stanie w cokolwiek się zaangażować… tylko ty… tylko tobie się udało przebić przez ten jebany mur, który sobie zbudowałem… i cieszę się, że chociaż ty jesteś szczęśliwa, Siostrzyczko Isbell – jego łamiący się głos przyjmował coraz bardziej żałosny ton – widzisz… nawet małą, słodką Siostrzyczkę Isbell stracę, bo mi cię Duff kradnie…
          - Zawsze będę TWOJĄ siostrzyczką – szepnęła mu do ucha – zawsze będziesz moim ukochanym braciszkiem – pogładziła go po plecach i dodała – i na pewno nie pozwolimy z Jeffem, żeby najlepszy wujek na świecie był smutny i samotny.
          - A zamierzasz się sklonować? – wymamrotał i bardziej się przytulił – albo znajdziesz mi kogoś takiego jak ty? Wtedy może się poddam? Przestanę walczyć z życiem… pozwolę komuś dostać się do mnie… tylko… wątpię, żeby jakakolwiek dziewczyna mnie chciała…
          - Izzy… głowa do góry… bo jeszcze pomyślę, że to wszystko przez ten ślub i będzie mi przykro…
          - Wybacz… nie jestem zbyt… trzeźwy – bąknął i obejmując ją mocno w talii, przyciągnął ją do siebie – pierdolę od rzeczy…
          - Mhm… - nawet nie próbowała komentować tego, że nawet nie minęło południe, a on wypił już całą butelkę wódki - dziękuję, że w końcu coś mi powiedziałeś… i… Izzy? – poczochrała mu włosy i po chwili zapytała – pomożesz mi jutro chociaż trochę z przygotowaniami?
          - Z przyjemnością… będziesz najpiękniejszą panną młodą jaką ktokolwiek, kiedykolwiek widział…

          Wysoka szczupła kobieta krytycznym wzrokiem spoglądała na siedzącą przed nią brunetkę. Od godziny próbowała jakoś ładnie ułożyć długie i gęste włosy, ale ciągle coś gdzieś się psuło. Z początku próbowała loków, później zdecydowała się na zostawienie ich rozpuszczonych. Później próbowała upiąć je w kok, ale było ich za dużo.
          - Jak tak dalej pójdzie to Duff czekając na ciebie zejdzie na zawał – mruknęła i zaczęła prace nad kolejną fryzurą – kiedy Stradlin przyjdzie z tą suknią? Lepiej by było, gdybyś już ją założyła…
          - No… powinien zaraz przyjść – powiedziała trochę nerwowo i zaczęła skubać sweterek, który miała zarzucony na ramiona.
          Nie dość, że coraz bardziej stresowała się czekającą ją uroczystością, to jeszcze ciągle w głowie miała obraz, który nawiedzał ją coraz częściej w snach. Coraz częściej gnębił ją jeden sen… sen, który albo ciągle się powtarzał, albo był kontynuacją poprzedniego koszmaru. Tak naprawdę nikt nie wiedział, co teraz dręczyło ją, gdy tylko zamykała oczy. Duff ciągle myślał, że to koszmary o Polsce i tym co tam przeżyła. Izzy nie dał się nabrać i wiedział, że coś jest nie tak, ale nie chciała mu wprost powiedzieć. Bała się zdradzić, co jej się śni, bo bała się, że sny staną się rzeczywistością.
          - Wow! – usłyszała cichy gwizd i szybko odwróciła głowę – wiesz, że jak tylko Duff cię w tym zobaczy – zmierzył wzrokiem bieliznę, którą miała na sobie – to… od razu mu stanie?
          - Izzy! – zarumieniła się, zasłaniając się swetrem i spojrzała przepraszająco na Kate – ani słowa więcej! – zawołała, widząc, że jej brat już otwiera usta.
          - Ale Marta, to samo chciałam ci powiedzieć! – Kate wybuchła śmiechem i mrugnęła porozumiewawczo do Stradlina – mój wujaszek ślini się jak tylko pojawiasz się w pokoju, a co dopiero jak zobaczy cię tylko w tym!
          - Jesteście okropni! – zarumieniła się bardziej i spojrzała na nich, próbując okazać jakieś oburzenie – na pewno nie chcecie się bliżej poznać? – zażartowała.
          - O nie! Może i uwielbiam muzyków, ale… - rozbawiona kobieta zlustrowała wzrokiem Izzyego, który przyglądał się jej z ironicznym uśmieszkiem – za tych panów to ja dziękuję! Zapamiętaj kochana… nigdy żadnych związków z byłymi, obecnymi i przyszłymi członkami Guns n’Roses… no… może za wyjątkiem Duffa – zaśmiała się.
          - Kurwa… wiedziałem, że wybrałem zły zespół! – burknął gitarzysta, udając rozczarowanie – mogłem się wkręcić do Motley Crue… albo do Aerosmith… miałbym takie powodzenie jak Tyler – mruknął, patrząc triumfalnie na bratanicę swojego przyjaciela.
          -Widzicie? Idealnie do siebie pasujecie!
          Izzy zaśmiał się pod nosem i zmierzył wzrokiem sylwetkę Kate, skupiając się głównie na jej długich, zgrabnych nogach i na wyeksponowanym przez obcisłą sukienkę z dekoltem biuście. Owszem… ciało miała niezłe… głupia nie była… jeśli chciała to potrafiła być czuła, ale jeśli sytuacja tego wymagała, to potrafiła zamienić się w przebojową, szaloną diablicę. Mrużąc oczy, powiedział tylko, że dziewczyna jest za wysoka, dokładnie w tej samej chwili, gdy panna McKagan zawołała:
          - Wybacz, on jest za niski jak na mój gust.
          - O tak… z pewnością… przypomnę ci, że może nie jestem taki jak Sixx, ale na pewno wyższy od Tylera! – odparował, czując się urażony, że nie doceniła jego stu osiemdziesięciu centymetrów.
          - Oszukujesz… ale teraz uciekaj, bo muszę przygotować pannę młodą. No… już cię tu nie ma – zaczęła wyganiać Stradlina, który ciągle złośliwie się uśmiechał.
          Spojrzała na zegarek. Miała jeszcze kilka godzin, ale przy tak niesfornych włosach zaczęła się bać, że nie zdąży przygotować na czas panny młodej. Musiała jeszcze zająć się makijażem, bo nie chciała oddawać brunetki w ręce swoich ciotek. Była przekonana, że ona zrobi wszystko tysiąc razy lepiej niż Carol, Jane i Jennifer razem wzięte.

          Westchnął i spojrzał na kobietę, która miała być świadkiem na ślubie jego siostry. Zaczęli się niepokoić, bo zostało im dwadzieścia minut, żeby dowieźć Martę na czas do kościoła i się nie spóźnić. Tyle, że ona jeszcze nie była gotowa i Kate nawet nie była w stanie powiedzieć, ile jeszcze zajmie jej przygotowywanie brunetki. Poprawił krawat i wyciągnął papierosa. Zaśmiał się z własnej głupoty, gdy zauważył nerwowe drżenie rąk. On się denerwuje i stresuje? On?! Na nie swoim ślubie? Czuje zdenerwowanie, mimo że jest tylko świadkiem? Czuje się bardziej zestresowany niż na swoim własnym ślubie?!
          - O ja, kurwa, pierdolę – szepnął, krztusząc się i upuszczając zapalonego papierosa.
          Wpatrywał się w brunetkę, która pojawiła się na szczycie schodów i nie mógł wykrztusić słowa. Nie docierało do niego, że Carol, Kate i Joe wybuchnę li śmiechem, widząc jego reakcję. Nie docierało do niego, że zrobił z siebie głupka, gapiąc się na pannę młodą jak na ósmy cud świata. Nie było przesadą stwierdzić, że miał przed sobą najpiękniejszą kobietę, jaką kiedykolwiek widział. Nie było przesadą stwierdzić, że wyglądała jak anioł. Przesadą nawet nie było stwierdzenie, że w tej chwili kurewsko zazdrościł swojemu przyjacielowi. Bo taka była prawda. Oniemiały patrzył na pannę młodą i czuł złość na Duffa, że to właśnie on zwiąże się z taką kobietą; że to właśnie Duff będzie miał szczęście spędzić z tą kobietą najlepsze lata swojego życia; że to jemu ułożyło się tak wspaniale życie. W tej chwili nie mógł sobie wyobrazić bardziej idealnej partnerki. Wyglądała perfekcyjnie w każdym calu. Otrzeźwił go dopiero Joe Perry, który gwizdnął z podziwem i mruknął:
          - No to Duff nam chyba z wrażenia zawału dostanie – zaśmiał się i otoczył ramieniem zawstydzoną dziewczynę – wyglądasz prześlicznie… to zaszczyt zaprowadzić cię do ołtarza…
          - Zaszczyt dla mnie – cmoknęła go w policzek – dziękuję, że się zgodziłeś.
          - Byłbym skończonym idiotą, gdybym odmówił – podał jej ramię i szepnął tak, żeby tylko ona usłyszała – dolaliście czegoś Stradlinowi do herbatki, że jest taki otumaniony? Czy to twoja zasługa, hm?
          - Och… Joe! Możemy już jechać? Bo w końcu się spóźnimy…

wtorek, 18 grudnia 2012

38.

z bloga dust-n-bones pod rozdziałem znalazły się 2 dodatkowe komentarze, za które również dziękuję
złapałam dziwną fazę/wenę i jest! nowy rozdział... fakt, że był gotowy już tydzień wcześniej (pomijając kwestię że kilka dobrych razów był przerabiany/dopisywany/kasowany/edytowany), ale postanowiłam zrobić taki... przedświąteczny prezent... 
ZANIM PORWIECIE SIĘ NA CZYTANIE ROZDZIAŁU, DOCZYTAJCIE PROSZĘ DO KOŃCA MÓJ KOMENTARZ NADROZDZIAŁOWY :D
troszkę się tu wyjaśniło... troszkę pozostawiłam na później... troszkę pokombinowałam z pewnymi rzeczami... ale mam nadzieję, że jakoś ogarniecie i się wam spodoba... i w końcu nie "zarzucicie" mi tajemniczości :D chociaż... nie powiem... podoba mi się to… daje pewnego rodzaju władzę :D
co do fragmentów muzycznych... hah ambitnie postanowiłam dedykować Wam pierwszy fragment bo... trochę się nadaje do obecnej blogowej sytuacji... drugi fragment... hmmm żadna z wcześniejszych wstawek nie pasowała mi aż tak bardzo jak ta... zresztą… chyba sami to wyczujecie… no i jeszcze dodam że są to zlepki scen, które w większości zawierają drobny odstęp czasowy, jednak wszystko zamyka się w krótkim okresie czasu :)
jako, że nie wstawię już niczego do świąt... życzę Wam Gunsowych świąt :) Gunsowego Nowego Roku itp itd mam nadzieję, że w przyszłym roku spotkamy się w takim samym bądź jeszcze powiększonym gronie czytelników/komentatorów i mam ogromną nadzieję, że w 2013 roku pojawi się więcej niż zawrotne 7 rozdziałów, które opublikowałam w tym kończącym się już roku...
i zanim pozwolę Wam czytać... zawsze zapominam napisać o pewnych rzeczach, więc napiszę teraz... mimo, że nie jestem zwolennikiem długich przemówień:
Zajebiście dziękuję Wam wszystkim i każdemu czytelnikowi z osobna za doprowadzenie do takiego a nie innego stanu/poziomu tego bloga...
Dziękuję za te 88 tysięcy wejść...
Dziękuję za napisanie ponad 243 tysięcy słów, które ułożyły się w te wszystkie 38 rozdziałów…
Dziękuję za możliwość napisania ponad 500 stron historii dust-n-bones…
Dziękuję za każdy komentarz, szczególnie za te dłuższe, które dostarczały informacji o błędach, albo dobrych cechach rozdziałów, dzięki temu mogłam kontrolować czy w dobrym kierunku zmierza moje pisanie czy muszę się poprawić...
Dziękuję każdemu kto doprowadził mój blog do takiej a nie innej popularności...
Dziękuję osobom za polecanie mojego bloga na Facebooku, na Twitterze, na tekstowo.pl, na zapytaj.com.pl, na naszej-klasie, na Waszych prywatnych blogach i fotoblogach, na blogach z Waszymi opowiadaniami, i innych różnych portalach i stronach, których jeszcze nie ogarnęłam, bądź nie jestem świadoma reklamy...
Dziękuję, że pomimo takich długich okresów czekania na kolejne rozdziały, ciągle jesteście, ciągle czekacie, ciągle pytacie, kiedy nowy rozdział...
Ale... chciałam też zaapelować... naprawdę jeśli już zadacie sobie trud wejścia tutaj i przeczytania tego co starałam się wymyślić i jakoś składnie dla Was opisać... sklećcie dla mnie chociaż parę słów... drobną opinię... cokolwiek... dajcie znać, że powiadamianie Was o nowych rozdziałach ma sens i nie jest w większości stratą czasu... dajcie znać, że w ogóle jeszcze jesteście zainteresowani tym blogiem... dla Was to kilka sekund/minut, które nie wymagają od Was nawet logowania się gdziekolwiek, tylko wklepania kilku wyrazów, ustawienia anonimowego ktośia i kliknięcia "opublikuj", dla Was to tylko kilka słów czy zdań a dla mnie cenne wskazówki i rady na przyszłość. Także… proszę „doceńcie” że prowadzę tego bloga i podzielcie się spostrzeżeniami, opiniami, rozważaniami na temat rozdziałów…
Jeśli chcecie być powiadamiani o nowych rozdziałach, albo chcecie pogadać czy tam o coś zapytać, zostawcie w komentarzu nr gg albo napiszcie do mnie na maila -> duff1987@op.pl LUB duffowa1987@gmail.com :) zapraszam (przy okazji osoby, które kiedyś się deklarowały z powiadomieniami… dajcie znać, że jesteście dalej (nie)zainteresowani
Blan, mam nadzieję, że odnajdziesz tu parę ciekawych rzeczy 
***
Niepozorny z wyglądu chłopak spacerował ulicami Los Angeles i rozmyślał. Nie był już gówniarzem, który chciał szaleć, używać życia i podejmować nawet idiotyczne i ryzykowne przedsięwzięcia, nie był gówniarzem, któremu wystarczył tygodniowy czy miesięczny związek, które były dawno temu jego wybitnymi osiągnięciami, nie był gówniarzem, który zadowoli się przygodnym seksem. Chciał… no właśnie… czego chciał? Stabilności? Pewnego stąpania po tym cholernym świecie? Poczucia bycia potrzebnym? Oddania? Miłości? Poważnego związku? Kogoś, za kogo był w stanie oddać życie?  Nie no… taka osoba już jest w moim, życiu… ale kurwa to nienormalne! Nie o takie coś mi chodziło! Sam nie był do końca pewny, co tak naprawdę działo się z jego życiem. Sam nie był pewien do końca swoich uczuć… tych które pokazywał na co dzień i tych ukrytych gdzieś głęboko, do których on sam czasem nie miał dostępu. Te drugie przerażały go jeszcze bardziej… przerażały go coraz częściej, bo i częściej zaczęły wpływać na jego obecne życie, przerażały go coraz częściej, bo tak naprawdę ich nie rozumiał i nie wiedział skąd się biorą. Nie potrafił zrozumieć, gdzie popełnił błąd. Piętnaście lat temu? Dziesięć? A może prawie pięć lat temu, gdy w jego życiu wydarzyła się prawdziwa rewolucja? Może pięć lat temu, gdy był zupełnie innym człowiekiem niż jest teraz? A przynajmniej wierzył, że jest inny… całkiem inny. Może to właśnie wtedy popełnił błąd? Może jeden odruch, o który nigdy by się nie posądzał, który tak drastycznie zmienił jego życie był powodem jego obecnych dziwactw i pecha? Może okazując dobroć, pogrążył sam siebie? Może przelewając uczucie na jedną osobę, stał się upośledzony w tej sferze? Może nie jest zdolny do nawiązania jakichkolwiek relacji z ludźmi, po tym co spotkało go te kilka lat temu? Może to nie jest wina otoczenia? Może to nie jest wina niewłaściwego doboru ludzi? Może to wszystko jest tylko i wyłącznie jego winą? Konsekwencją tego co zrobił, chociaż doskonale zdaje sobie sprawę z tego, że nie musiał tego robić? Może dlatego nie ma szczęścia do kobiet, do związków? Może przyczyna siedzi w jego chorym, skrzywionym poglądzie na ideał kobiety? Może stawia zbyt wysokie wymagania, tylko przez swoje zaślepienie? Może nie potrafi dostrzec pożądanych wartości, tam gdzie one naprawdę są? Albo może to ona jest winna? Może to przez nią nie jest w stanie ułożyć sobie życia? Może to ona sprawiła, że nie potrafi wykrzesać z siebie żadnych uczuć, których oczekują od niego potencjalne partnerki? A może jednak wydarzenia sprzed pięciu lat zupełnie nie mają z tym związku? Może to on źle szukał i źle dobierał sobie towarzystwo? Może popełnił błąd w każdych swoich poprzednich związkach? Być może był i ciągle jest typem człowieka, który jest odpychający? Z którym nie można wiązać nadziei na przyszłość? Może jego fatalna przeszłość, która ciągle się za nim wlecze, doprowadziła do tego, że jest wyrzutkiem? Że nie nadaje się do interakcji z innymi ludźmi? Nie nadaje się do bycia akceptowanym przez społeczeństwo? Że nie nadaje się do bycia partnerem?
- Użalasz się, idioto! I jeszcze próbujesz na nią zrzucić winę za swoją beznadziejność! Gratuluję – burknął pod nosem i sięgnął po kolejnego papierosa.

- Ale nie mówiła dokąd jedzie? Aha… tylko, że chce być sama i nie chce się z nikim kontaktować? – mężczyzna zmarszczył brwi – dziękuję pani za informację… no… to znaczy trochę się martwiliśmy, bo nic nie wiedzieliśmy o tym, że rozstała się z Gilbym i że wyjechała…
Po chwili odłożył słuchawkę i zamyślił się. Po rozmowie z Duffem na temat Joan, stwierdzili, że to dziwne, że zniknęła i przepadła bez śladu. Gitarzysta nie chcąc fatygować i zabierać basiście czasu, sam zadzwonił do rodzicielki jego przyjaciół i postanowił trochę wybadać sytuację. Owszem… pani McKagan wiedziała, że córka zostawiła swojego faceta. Owszem… wiedziała, że Joan chciała zaszyć się gdzieś z dala od pytań, komentarzy czy rad. Jednak nic ponad to, co przekazała Slashowi. Do chuja co ona odpierdala? Nie mogła nam powiedzieć tego wszystkiego? Przecież kurwa, się o nią martwimy! Ja się kurwa, o nią martwię! Jak mogła bez słowa wyjechać chuj wie gdzie? Bez adresu, telefonu, niczego! Gdzie miałbym jej szukać, gdyby coś się stało?! Nie pomyślała, że chciałbym wiedzieć, gdzie jest? Zapukał do sypialni swoich przyjaciół i nie czekając na zaproszenie, wszedł od razu.
- Gdzie Duff?
- Ugh… możesz trochę ciszej? Dopiero zasnął… - mruknęła zrezygnowana dziewczyna i oderwała się od szkicownika, w którym zawzięcie coś kreśliła – mówił, że idzie z Izzym coś pozałatwiać, bo święta coraz bliżej…
- Święta? A co się dzieje w święta? – zapytał i usiadł koło dziewczyny.
- No… chyba bierzemy ślub… Duff ci nie mó…
- Co robicie?! – krzyknął zaskoczony, całkiem zapominając o malutkim chłopcu śpiącym na drugim końcu pokoju – ślub?! Jaki ślub?! – poderwał się z miejsca.
- Normalny! Nie wiesz, co to jest ślub? – warknęła i od razu podeszła do łóżeczka, słysząc cichutki płacz Jeffa – wielkie, kurwa, dzięki! Usypiałam go godzinę! Wyjdź i mnie nie denerwuj!
Nawet nie starała się silić na uprzejmość. Mówiła mu, żeby zachowywał się ciszej, bo dziecko dopiero zasnęło. Nie miał prawa wrzeszczeć, bo zaskoczyła go informacja o ślubie, który prędzej czy później musiał się odbyć. Nie miał prawa wydzierać się, jak ledwie piętnaście minut temu udało jej się ujarzmić  na zmianę szalejącego i płaczącego chłopca. Nie miał prawa hałasować… nie w sytuacji, gdy Jeffrey nie chce w ogóle spać i graniczy z cudem utulenie go do snu!
- Ty wiesz, co ty kurwa, chcesz zrobić?! Ślub?! – Slash słysząc, co jego przyjaciele planują, nie mógł trzymać dłużej nerwów na wodzy – Z tym idiotą?! On na ciebie nie zasługuje! Zrobisz zajebisty kurewski błąd! Pożałujesz tego szybciej niż ci się wydaje!
- Słucham?! Czy ciebie do reszty pojebało od Danielsa?! Kto ci dał prawo do rządzenia mną?! Kto ci, kurwa, dał prawo do mówienia mi co i z kim mam robić?! – w tej chwili nawet nie docierało do niej, że Jeff popłakał się bardziej – To jest moje życie i mogę z nim robić, co mi się kurwa podoba! Gówno mnie obchodzi, co ty chcesz! O zdanie cię nie prosiłam!
- Jakbyś nie pamiętała, to jesteś moją pieprzoną przyjaciółką! Zależy mi na tobie i twoim szczęściu i co kurwa nie mam prawa nawet powiedzieć, że robisz idiotyczną rzecz?! Że prędzej czy później będziesz jej żałować i wrócisz z podkulonym ogonem do mnie albo do Stradlina?! Zawsze tak jest! Zawsze, kurwa, najpierw mnie nie słuchasz, a później przybiegasz z jebanym płaczem, bo chuj cię znowu skrzywdził! Kim ja kurwa jestem, żeby mnie tak traktować?!
- Wynoś się stąd! Nikt cię nie prosił, żebyś mi pomagał, kiedy tego potrzebowałam! – nie pamiętała, kiedy ostatni raz ktoś tak bardzo ją zdenerwował – Teraz przynajmniej wiem, że nie muszę się fatygować i o cokolwiek cię prosić! Zejdź mi, kurwa, z oczu!
- Jasne! Proszę bardzo! Tylko kurwa nawet do mnie nie przychodź zaryczana, jak ten chuj ci coś zrobi!
Chłopak obrócił się na pięcie i z całej siły trzasnął drzwiami, zostawiając poirytowaną i sfrustrowaną dziewczynę z płaczącym dzieckiem. Próbując się uspokoić, zaczęła tulić chłopca i walczyć ze łzami, które cisnęły się jej do oczu. Nie pamiętała czy kiedykolwiek zdarzyło się jej płakać ze złości. Jeśli nie, to Slash swoim zachowaniem i krzykami dopiął swego. Nie potrafiła zrozumieć, jak mógł się tak zachować. Jak on śmiał?! Jak śmiał wmawiać mi, że popełniam błąd?! Jak śmiał obrażać Duffa?! Co on sobie myśli?! Że jest lepszy?! Niby, kurwa, w czym może być lepszy od Duffa?! W posuwaniu dziwek?! A może w ćpaniu?! Nawet palant chleje teraz więcej niż Duff!
- No Jeff… proszę… wiem, że on cię obudził… wiem… - kołysała czteromiesięcznego chłopczyka i mruczała do niego uspokajającym tonem – no… ale skarbeczku… nie mam już siły… tak grzecznie spałeś… no cii… nie ma, o co płakać… zaśniesz, jak ci zaśpiewam? – pocałowała go w główkę i zaczęła nucić jedyny utwór przy którym maluch dawał się uśpić.

End of passion play, crumbling away
I'm your source of self-destruction
Veins that pump with fear, sucking darkest clear
Leading on your death's construction

Taste me, you will see
More is all you need
You're dedicated to
How I'm killing you

Come crawling faster
Obey your master
Your life burns faster
Obey your master
Master
Master of puppets, I'm pulling your strings
Twisting your mind and smashing your dreams
Blinded by me, you can't see a thing
Just call my name, 'cause I'll hear you scream
Master
Just call my name, 'cause I'll hear you scream
Master

Needlework the way, never you betray
Life of death becoming clearer
Pain monopoly, ritual misery
Chop your breakfast on a mirror

            - No… widzisz kochanie? Jak chcesz to jesteś taki grzeczny… - mruknęła zmęczona, gdy Jeff w końcu zamknął oczka i zasnął – to teraz w nagrodę położymy cię u nas w łóżku i pośpisz trochę przy mamusi, co?
            Ułożyła chłopca i sięgnęła po kocyk z jego łóżeczka, otulając nim szczelnie synka. Sama położyła się obok i wzięła ze stolika książkę, którą ostatnio dostała od Izzy’ego, a której nie była w stanie przeczytać tak szybko jakby chciała, ze względu na zmęczenie i absorbującego ją malucha, który teraz słodko przy niej spał. Do tego wszystkiego jeszcze nie chciała zaniedbywać Duffa i już brakowało jej energii na samą siebie i spożytkowanie jakoś chwilki wolnego czasu. Po chwili odpłynęła do krainy medycyny sądowej, dr Kay Scarpetty i historii zawartej w Postmortem.

            Odgarnął włosy z twarzy i coraz bardziej się irytował. Irytował się na siebie, na Stradlina, który ciągle się z niego śmiał, irytował się na kobietę, której ciągle coś nie pasowało i przynosiła mu kolejne i kolejne stosy marynarek, które dla niego wyglądały identycznie. Zupełnie jakby nie mógł pojawić się w kościele w skórzanych spodniach i białej koszuli. Potrzebował tego cholernego garnituru i dostawał szału mierząc kolejne niewygodne modele i rozmiary. „Powinien się pan czuć swobodnie! To podstawa!” Kurwa mać jak mam się czuć wygodnie w tym gównie, jak to krępuje ruchy! Nawet kurwa nie mogę spokojnie machnąć ręką! Jak Matt może w tym łazić codziennie?! Ja pierdolę chyba wygodniejsza była by jakaś jebana zbroja! Jak można DOBROWOLNIE ubierać się w to gówno?!
- Stary… musisz się zdecydować… siedzimy tu czwartą godzinę! – Izzy nie mógł powstrzymać się od ironicznego uśmiechu, patrząc jak Duff jest coraz bardziej zły – zachciało się ślubu, więc teraz cierp…
- Ślubu? Nie mówili panowie, że chodzi o ślub! – odezwała się kobieta – w takim razie musimy zacząć od nowa! Na śluby mamy zupełnie inne kolekcje. Myślałam, że pan potrzebuje garnituru bardziej do spraw służbowych – zawołała i już zniknęła w głębi sklepu.
- Ja cię, kurwa, zajebię! – syknął Duff i przymknął oczy, żeby się opanować – normalnie, kurwa, zakopię cię żywcem!
- Spoko… masz jeszcze półtora tygodnia na przygotowania… kto ci pomoże z obrączkami? - wyszczerzył zęby – kto ci pomoże z salą… z kościołem…
- No to akurat załatwia Jon… całe szczęście, że Marta zgodziła się na ślub w Seattle. Chyba był, kurwa, oszalał, jakbym miał jeszcze to gówno załatwiać!
- Tak… o! Jeszcze kto by pomógł jej wybrać suknię ślubną skoro nie ma Joan? Albo… no… - chcąc jeszcze bardziej pożartować z przyjaciela, próbował wymyślić kolejne pozycję na listę rzeczy do zrobienia – czy ty w ogóle wysłałeś już zaproszenia?
- CO?! Teraz mi to dopiero mówisz?! – na czole Duffa pojawiły się kropelki potu.
- Wyluzuj… Marta dała mi waszą listę gości… już wszyscy powiadomieni i chyba wszyscy potwierdzili, że będą.
- Stradlin… kurwa, kocham cię! Życie mi ratujesz!
Chłopak wybuchnął śmiechem i zapytał, czy farbowany blondyn już nie zamierza go zabijać. Rozbawiony całą sytuacją, zaczął nucić pod nosem i co jakiś czas spoglądał na zegarek. Po upływie dwóch godzin cudem udało się im znaleźć odpowiedni garnitur, w którym Duff czuł się względnie dobrze i swobodnie. Izzy dziękował w duchu, że on sam nie musi szukać ubrania dla siebie, bo przecież zaopatrzył się w garnitur, gdy sam brał ślub. Zresztą dla niego ten elegancki strój nie był aż takim horrorem jak dla idącego koło niego przyjaciela. Nie przeszkadzało mu, że musi ubrać się tak a nie inaczej. W końcu przecież nikt nie każe mu siedzieć w pełnym garniturze przez całe wesele!
- Słyszałem, że Slash znowu szaleje…
- Daj, kurwa, spokój! Myślałem, że go zajebię, jak w środku nocy, kurwa przylazł do domu i nie dość, że obudził Jeffa, bo tak się tłukł to jeszcze przez to, kurwa mać, nam przeszkodził!
- Nie myśleliście, żeby znaleźć sobie coś nowego? Bylibyście sami i nikt by was nie denerwował…
- A dlaczego to ja mam się wynieść? Ja mam kurwa rodzinę! Jak on ciągle kurwa się denerwuje i jeszcze specjalnie nam przeszkadza to niech on wypierdala! – warknął – niby kiedy mam szukać mieszkania albo domu? Ciągle jestem w tym jebanym studiu i próbujemy coś nagrać i wolę, kurwa, wrócić i spędzić czas z Jeffem i Martą, niż latać po mieście i szukać nowego gównianego domu, bo ten chuj się nie umie przystosować!
No… w sumie jest to jakieś wytłumaczenie… też wolałbym spędzać czas z Martą i dzieckiem niż nie widzieć ich całymi dniami… no ale kurwa, jeśli tam faktycznie są kwasy, to nie lepiej jednak się poświęcić? Przecież chyba nie każą Slashowi spierdalać i go nie wyjebią z domu! Ale z drugiej strony on sam mógłby przystopować i albo się przyzwyczaić, że teraz są trochę inne warunki, albo poszukać sobie czegoś, albo nawet się zatrzymać na jakiś czas u mnie! No kurwa jaki tu jest problem?!
- Słuchaj… o co właściwie poszło wam z Mattem?
- A niby czemu coś miało się stać? – burknął od razu.
- No kurwa może i nie jestem zbyt uczony, ale umiem dodać dwa do dwóch… skoro on się nagle przestał pojawiać… i skoro to nastąpiło po waszej awanturze to…
- Skąd, kurwa, wiesz, że się kłóciliśmy?
- Głuchy nie jestem… i niezbyt… podoba mi się to, co usłyszałem…
- Stary… to są moje sprawy – powiedział ostrzegawczo – moje i Matta.
- Ale nie zaprzeczysz, że dotyczy to też Marty? Nie wiem, czy wiesz, ale ona była u niego…
- Jak to kurwa była u niego?! Czemu ja nic nie wiem?!
- Widać nie miała powodu, by ci mówić… ale to nieważne. Podobno Matt zachowywał się jak nienormalny. Gadali spokojnie, a on nagle zaczął się trząść jak galareta i dosłownie wyrzucił ją z restauracji!
- Kurwa… kurwa mać! – z nerwami kopnął w sygnalizację świetlną – czemu kurwa wszystko musi się schrzanić, jak było tak zajebiście?!
- Duff… wszystko, ok?

Znowu… kolejny raz w tym tygodniu. Jest coraz gorzej. Po co spędził te długie miesiące na leczeniu? Po co, skoro wystarczyło dosłownie kilka tygodni, żeby wszystko się zepsuło… znów to paraliżujące uczucie. Znów ten cholerny paraliżujący strach. Znów nie może opanować drżenia rąk. Znów nie może powstrzymać fali gorąca, która uderza znienacka. Znów nie może powstrzymać się przed gorączkowym rozglądaniem się na ulicy. Kolejny raz czuje się, jak serce podchodzi mu do gardła. Kolejny raz czuje, jak serce boleśnie tłucze się w klatce piersiowej. Kolejny raz czuje się jakby krawat, który co chwilę poluźnia, miał go udusić.
- Matt, do cholery, co się z tobą dzieje?
- Z-znowu… n-nie p-panuję n-nad t-tym! – gorączkowo sięgnął po dzbanek z wodą i próbował nalać ją do szklanki – k-kurwa – wymamrotał, gdy nie panując nad drżeniem rąk, zalał część papierów, które walały się po biurku – D-duff… m-musisz… m-musisz…
- Co muszę? Co ty odpierdalasz? Matt! – chłopak przeraził się i to nie na żarty – Zadałem ci proste pytanie! Czemu wywaliłeś ją z tej cholernej restauracji?
- M-musisz! M-musisz… o-on… o-on nie m-mógł… n-nie m-może j-jej z-zobaczyć! N-nie m-może w-wiedzieć… m-musisz p-powiedzieć – wyrzucał z siebie nieskładne słowa i szybko przełknął kilka tabletek – o-ona… m-musiałem j-ją w-wyrzucić… o-on… w-widziałem… o-on…
- Kurwa, uspokój się i mów powoli – Duff wziął do ręki fiolki, z których jego brat wyciągnął pigułki – Klo… klomipra… klomipramina? Co to za gówno? A to? Opipramol? Matt, co jest?!
- O-on t-tu p-przyjdzie… z-znowu – zaczął znowu rozglądać się po pomieszczeniu, jakby zaraz ktoś miał go napaść – m-musisz j-ją o-ostrzec! O-on n-nie d-da n-nam s-spokoju!
- O k-kurwa… Matt, siadaj… spokojnie… - posadził starszego o trzy lata mężczyznę i zamrugał szybko – uspokój się… nic nie mów, ok?
- M-musisz… b-błagam… o-on n-nie m-może… o-on… J-jeff… Duff, n-nie p-pozwól mu…
Duff z przerażeniem dostrzegł łzy w oczach brata. Z przerażeniem patrzył jak jego brat trzęsie się i szlocha. W jego głowie pojawił się obraz, który przez wiele lat próbował wymazać z pamięci. Obraz, który nie nawiedzał go od bardzo dawna. Obraz, który ukrył głęboko w świadomości, o którym rozpaczliwie próbował zapomnieć. Już wiedział, co jego brat próbował mu niezbyt składnie przekazać. Już wiedział, czemu wręcz błagał go, o ujawnienie Marcie prawdy. Zrozumiał, czemu nagle stał się taki dziwny i wyrzucił ją z restauracji. Teraz wszystko stało się jasne. Aż nazbyt jasne i oczywiste. Zrozumiał teraz, co musiał czuć Matt, gdy dobrowolnie poddał się leczeniu psychiatrycznemu. Co musi czuć teraz, gdy stan panicznych lęków powrócił. Przecież to zawsze Matt był bardziej wrażliwy i słabszy psychicznie.
- Chodź… Matt… słyszysz?
- O-on n-nie m-może w-wiedzieć, ż-że masz n-narzeczoną i d-dziecko… o-on t-tu b-był! W-wyrzuciłem j-ją… w-wyrzuciłem, ż-żeby nie z-zobaczył j-jej… z-ze mną… - łapczywie łapał powietrze, tak jakby bał się nawet tego, że zaraz zabraknie mu tlenu.
- W-wiem… c-chodź… pojedziemy… powiemy jej w-wszystko, o-ok?

Patrzyła załzawionym wzrokiem na swojego przyszłego męża, który ocierał wilgotne oczy i patrzyła na jego brata, który ciągle trząsł się dokładnie tak samo, jak przy ich ostatnim spotkaniu. Nie docierało do niej to, co właśnie usłyszała. Nie docierało do niej to, że do tej pory nie zdawała sobie sprawy z sytuacji, w której tych dwóch mężczyzn znalazło się ponad dwadzieścia lat temu. Nie docierało do niej, jak oni mogli tyle lat żyć w kłamstwie. Jak Duff mógł to tak długo ukrywać bez jakiś widocznych trudności… jak Matt mógł doprowadzić się do takiej psychicznej rozsypki…
- B-boże… t-to… D-duff… czemu nigdy… c-czemu…
- Co miałem c-ci powiedzieć? Że d-doskonale wiem, jak się czułaś, gdy o-ojciec cię uderzył po p-pijaku? A-albo że w-wiem o w-wiele więcej i o w-wiele więcej d-doświadczyłem? N-nawet m-mama nie wie. N-nigdy byśmy nie p-powiedzieli jej prawdy. O-on… o-on by nas pozabijał…
- Mogliście… m-mogliście k-komuś powiedzieć – otarła nową porcję łez, która popłynęła po jej policzkach.
- N-nie… o-on… o-on z-zawsze… z-zawsze… n-nie w-widać… n-nie m-mieliśmy d-dowodów… n-nikt… n-nikt n-nie… n-nie u-uwierzyłby… - Matt dukał jakieś pojedyncze słowa i wziął kolejne tabletki - u-uznawali n-nas z-za n-niezdarne… z-za d-dzieciaki… g-guzy… ż-że szukaliśmy… J-jon zawsze s-się ś-śmiał, że n-nie… że n-nie widział t-takich… ż-że r-rozbrykanych… t-teraz… o-on t-tu b-był… b-był…. N-nie m-mógł c-cię z-zobaczyć! N-nie m-mógł!
- Spokojnie… Matt… spróbuj się u-uspokoić – Marta otarła mu łzy i pogładziła po ramieniu roztrzęsionego chłopaka – on już w-wam n-nic n-nie z-zrobi… j-już w-was n-nie skrzywdzi…
- Wiem… d-dlatego nie chciałem ci mówić… i c-cię m-martwić… c-całe życie u-udawałem… n-najpierw… n-najpirw jak o-odszedł od m-mamy… m-miałem s-siedem lat… k-kazał mi u-udawać, że z-za n-nim t-tęsknię, bo… b-bo z-zrobi m-mi jeszcze coś g-gorszego… - pozwolił, by zapłakana dziewczyna usiadła mu na kolanach i go objęła - w-więc u-udawałem… n-nawet m-mama s-się n-nabrała na to… p-później… j-jak b-byłem n-nastolatkiem wierzyłem, że p-poradzę sobie z nim s-sam jeśli będzie trzeba… a-ale lepiej b-było dalej u-udawać z Mattem, że… ż-że nic się nie stało… u-uciekłem od t-tego życia… m-miałem z-zespół… p-po co miałem p-pamiętać o tym s-skurwielu? P-później… później poznałem ciebie… - wtulił się i słuchał przyspieszonego bicia jej serca - nie chciałem… n-nie mogłem ci tego wszystkiego powiedzieć…
- Z-zaczął się k-kręcić k-koło m-mnie… w-wypytywał o D-duffa… w-wiedział, że… l-leczenie… o-on w-wiedział w-wszystko… d-dlatego p-przyszedł d-do m-mnie… t-to w-wszystko… j-ja… z-znowu… m-myślałem, że t-to m-mi p-pomoże… a-ale t-to w-wróciło… p-przestraszyłem s-się… b-bałem s-się… t-ty… o-on n-nie m-może… J-jeff… n-nie m-może się d-dowiedzieć… s-skrzywdzi… o-on… z-zabrał m-mnie kiedyś… l-las… j-jakiś k-królik… o-on… k-krew… w-wszędzie… o-on… j-jeśli c-coś… j-jeśli… t-to… o-on… t-to D-duff… t-to o-on z-zrobi m-mu t-to samo… - co chwila jego ciałem wstrząsał szloch, nie potrafił utrzymać nawet przez sekundę dłoni w bezruchu.

Okryła śpiącego mężczyznę kocem i postawiła na komodzie szklankę z wodą. Obok leżały tabletki, które nie dawały jej spokoju. Podejrzewała, że to są leki uspokajające albo psychotropowe, ale ilość, którą łykał, znacznie przekraczała zalecenia wypisane na fiolkach. No i czy te lekarstwa można ze sobą łączyć? Czy to nie jest niebezpieczne dla jego zdrowia? Przez chwilę obserwowała jego niespokojną twarz… twarz tak podobną do tej, która na co dzień witała ją całusem. Ciągle nie mogła zrozumieć, jak ten człowiek mógł się doprowadzić do takiego stanu. Jak mógł pozwolić na to, by strach zapanował nad jego życiem? Strach… to chyba za małe słowo po tym, co mogła dziś zobaczyć… po tym co mogła zobaczyć jak ostatnio się widzieli… Boże… czemu nigdy nikomu nie powiedzieliście? Przecież ktoś na pewno by wam uwierzył… ktoś mógł coś zrobić… poradzić… Odgarnęła mu włosy z twarzy i przymknęła oczy. Walczyła z kolejną falą łez. Mimo że bardzo chciała, nie była w stanie się powstrzymać po tym, co zdradził jej Duff. Nie była w stanie powstrzymać łez, gdy wyobraziła sobie małych dosłownie kilkuletnich chłopców, których katował ojciec. Nie mogła powstrzymać łez, gdy słuchała i myślała, o tych wszystkich okropnościach, których musieli doświadczyć. Nie mogła powstrzymać łez, gdy myślała o sytuacji Matta, gdy pomyślała jakie piekło musiał przeżywać na leczeniu, kiedy musiał o tym wszystkim opowiadać, gdy przed jej oczami pojawił się obraz jego przerażonej twarzy w ten nieszczęsny dzień, kiedy odwiedziła go w restauracji. Nie mogła powstrzymać łez, gdy Duff powiedział jej więcej o problemach swojego brata. Basista zdradził brunetce, że Matt żalił mu się w sprawach sercowych. Żalił mu się, że kompletnie nie ma szczęścia do kobiet, że każda zostawiała go, jak tylko dowiedziała się, że Matt miał pewne problemy z psychiką, że każda kobieta zostawiała go po maksymalnie trzech, czterech miesiącach związku, że jak tylko znalazły jego środki uspokajające, to od razu wyzywały go od ćpunów i świrów i go rzucały. Żalił się, że nie potrafi zaangażować się w cokolwiek, bo panicznie boi się, że to zepsuje, albo kogoś skrzywdzi, bo boi się, że jeśli znajomość się rozwinie na tyle, żeby jakoś to zalegalizować i powiększyć przyszłą rodzinę, to on stanie się kopią ich ojca. Żalił się, że ma dość samotnego życia, ale jednocześnie nie wyobraża sobie życia w związku, związku, który wiązałby się z ciągłym strachem i obawą o swoje przyszłe zachowanie. Nie dość, że przeżył piekło jak był mały, to jeszcze teraz nie potrafi ułożyć sobie życia… nie potrafi znaleźć kobiety, która go zaakceptuje… a przecież zasłużył na to! Zasłużył, żeby być szczęśliwy! Przecież niczego mu nie brakuje! Nie jest dupkiem! Przecież to jest dobry i ciepły człowiek!
- Śpi? – dobiegł ją przygnębiony głos.
- O-och – nie spodziewając się nikogo, dziewczyna aż podskoczyła ze strachu – tak… - otarła szybko łzy – wystraszyłeś mnie…
- Chodź… - wyciągnął rękę i po chwili tulił drobną brunetkę – nie płacz już… niedługo przyjdzie Izzy z Jeffem…
- N-nie ukrywaj nigdy więcej t-takich rzeczy, dobrze? – wspięła się na palce i czule pocałowała basistę.
- Chciałem… chciałem cię chronić przed tym – wymamrotał i wyprowadził ją z pokoju, który udostępnili Mattowi – podejrzewałem, jak możesz zareagować… chciałem… oszczędzić ci tego – ujął jej twarz w dłonie i gładził leciutko jej policzki kciukami – i… nie chciałem sobie tego przypominać…
- Duff? B-bo… jeśli…
- Jeśli co? Czymś się martwisz?
- Jeśli chcesz… p-przesunąć ślub… to ja z-zrozumiem – wymamrotała i spuściła wzrok – w tych… okolicznościach… ja zrozumiem…
- Hej… - zmusił ją, by na niego spojrzała – on już dość spieprzył mi życie… tego mu schrzanić nie pozwolę… obiecałem, że w święta i tak będzie, hm? – cmoknął ją w czoło - Chyba że jednak nie chcesz? – dodał niepewnie.
- Chcę… nigdy nie chciałam czegoś bardziej…- złapała go za rękę i zaprowadziła go na piętro do ich sypialni.
Niespiesznie zaczęła rozpinać kolejne guziki jego koszuli. Co chwila przyciągała go ku sobie i leciutko muskała pełnymi wargami jego usta. Nie przejmowała się jego pozorną biernością. Wiedziała, że próbuje się wyciszyć i schować głęboko wszystkie złe uczucia, które dziś ujrzały światło dzienne po tak długim czasie. Wiedziała podświadomie, że to co robi, pomoże mu bardziej niż słowa pocieszenia, że to pozwoli mu się rozluźnić i zapomnieć choć na chwilę o problemach. Ściągnęła ciepły sweter, który miała na sobie, odkrywając czarny stanik.
- Hej… Duff… - dostrzegła łzy w jego oczach – już dobrze… - posadziła go na łóżko i usiadła okrakiem na jego kolanach – ciii… - pozwoliła, by wtulił się w jej piersi – spokojnie… - pogładziła go po farbowanych włosach – to już minęło…
- Nie… n-nie chciałem o tym pamiętać… b-bałem się, że… - zaszlochał cicho – t-teraz jak J-jeff… b-bałem się, że… że będę taki sam… że go s-skrzywdzę…
- Kochanie… - przysunęła się bliżej niego – nie mów takich rzeczy. Jeff nie mógłby mieć lepszego ojca – pocałowała go lekko w czoło i szepnęła – a ja lepszego faceta od ciebie… kochamy cię najbardziej na świecie…
Uśmiechnęła się leciutko, gdy poczuła na plecach dłonie chłopaka, które zmierzały w kierunku zapięcia jej stanika. Mruczała mu do ucha, jak bardzo go kocha i cmokała go czule w szyję. Sięgnęła do paska od jego spodni i powolutku zaczęła je rozpinać. Jęknęła, gdy poczuła jego ciepły oddech na piersiach, a zaraz po nim język, który delikatnie zaczął je pieścić. Popchnęła go leciutko na łóżko, żeby się położył i wyswobodziła się szybko ze swoich spodni. Pocałowała go zachęcająco i westchnęła, gdy poczuła jego dłonie na pośladkach. Po kilku chwilach znalazła się pod chłopakiem, który muskał ustami całe jej ciało. Wyprężyła się, gdy dotarł do podbrzusza i poczuła, jak jej serce zaczęło szybciej bić.
- Kocham cię… - szepnął i zrzucił z siebie spodnie i bokserki.
- Wiem… - przyciągnęła go do siebie i otoczyła nogami jego biodra – ja ciebie też…

- No… miło się spędza z tobą czas, wiesz?  Zajebiście dobrze słuchasz… i nie śmiejesz się… nie rzucasz jakiś głupich komentarzy… musimy częściej urządzać sobie takie męskie spotkania… - mruknął do swojego chrześniaka, który przysypiał w wózku – co sądzisz? Twoja mama się zgodzi? Zapytamy ją zaraz o to?
Wyciągnął chłopczyka z wózka i wszedł do domu, w którym jakiś czas temu mieszkał. Zajrzał do salonu i kuchni, ale nie zastawszy nikogo, skierował się do sypialni, którą zajmowali jego przyjaciele. Jako, że trzymał Jeffa i miał zajęte ręce, przystaną przy drzwiach podsłuchując, czy przypadkiem para nie jest czymś zajęta i czy przypadkiem nie zastanie ich w jakiejś krępującej sytuacji. Odpowiedziała mu cisza, więc uchylił drzwi i wszedł do pomieszczenia. Pierwsze co dostrzegł to rozrzucone po podłodze ubrania. Zerknął w kierunku łóżka i szybko zamrugał. Duff spał i obejmował Martę, która leżała wtulona w jego tors i rysowała opuszkami palców wzory na jego barku. Kołdra, którą byli okryci, kończyła się w okolicach nerek dziewczyny, odsłaniając dużą część jej smukłego i zgrabnego ciała.
- Jezu! I-izzy, co ty tu… - pisnęła i gorączkowo naciągnęła na plecy kołdrę – c-co ty tu robisz?
- Było cicho więc… - wpatrywał się w jej zawstydzoną twarz i w duchu dziękował, że brunetka nie wpadła na pomysł zerwania się z łóżka albo zmienienia pozycji – wróciliśmy z Jeffem, ale nie było was na dole – szepnął i włożył śpiącego malucha do łóżeczka – t-to.. ja już się zwijam… nie będę przeszkadzał… no… na razie…
- Izzy… czekaj… poczekaj na dole, ok? – wymamrotała i jak tylko wyszedł, zaczęła się pospiesznie ubierać.
Paliły ją policzki i nie pamiętała kiedy ostatni raz była tak zawstydzona. Jeszcze chwilę wcześniej leżała w zupełnie innej pozycji; gdyby Izzy wszedł dosłownie dwie minutki wcześniej, zobaczyłby dużo więcej niż tylko jej plecy. Gdyby wszedł piętnaście minut wcześniej… nie… o tym wolę nie myśleć… nawet nie chcę tego sobie wyobrazić… chyba bym umarła ze wstydu…
- Przepraszam, że tak wpadłem – mruknął gitarzysta, gdy weszła do kuchni – nie miałem jak zapukać – zalał kawę i podał jej jeden z kubków.
- Nie… nie przepraszaj – próbowała ukryć rumieńce zasłaniając twarz włosami, ale w niczym to nie pomogło – p-powinniśmy się zamknąć…
- Jesteście u siebie przecież – zapatrzył się w punkt ponad jej głową – jesteś bardzo zła?
- Jasne, że nie… czemu miałabym być?
- Slashowi robicie awantury jak…eee… jak wam przeszkodzi – wzruszył ramionami – no i wyciągnąłem cię z łóżka…
- Slash to dupek – burknęła i usiadła na parapecie – i w pełni na to zasługuje!
- Co zaś zrobił? – zapytał, momentalnie zmieniając ton na ostrzejszy.
Marta opowiedziała chłopakowi o sytuacji sprzed paru dni, ciągle nie potrafiąc zapanować nad złością. Obserwowała, jak zmienia się twarz Stradlina z każdym kolejnym słowem. Widziała w jego oczach błysk furii, ale nie był też zbyt zaskoczony, jakby spodziewał się tego, co mu powiedziała. Ciągle miała wrażenie, że Izzy wie o Hudsonie coś, czego ona nigdy się nie dowie. Ciągle wydawało się jej, że Slash jest taki nerwowy i złośliwy, bo jednak jej podejrzenia co do jego uczucia do Joan są prawdziwe. Ciągle wydawało się jej, że Slash zakochał się w siostrze Duffa, ale nie chce się do tego przyznać. Ciągle wydawało się jej, że jego nerwy wynikają z tego, że Joan była z Gilbym, a nie z nim, że nawet teraz gdy jest wolna, nie chciałaby zacząć czegoś ze Slashem. I ciągle wydawało się jej, że Stradlin to wszystko wie, ale nie chce jej powiedzieć. Czemu wszyscy mają jakieś tajemnice? Czemu Duff tyle lat żył w kłamstwie i iluzji? Czemu Joan ukrywała, że rozstała się z Gilbym i nawet nie dała nam znać, że wyjeżdża? Czemu Gilby sam niczego nie powiedział, tylko dopiero przyznał się Hudsonowi po kilku tygodniach? Slash w ogóle jest jakiś dziwny i ciągle coś mu nie pasuje, ciągle się czepia albo przeszkadza, jakby specjalnie chciał to robić! Jakby specjalnie właził nam do sypialni, kiedy jesteśmy zajęci, albo jakby specjalnie chciał nam obudzić Jeffa, żebyśmy musieli się męczyć z usypianiem go. I nawet Izzy… nawet on ostatnio jakby nie był sobą… co się do cholery dzieje? Gdzie podział się mój Duff? Gdzie podział się mój kochany brat? Gdzie podział się mój przyjaciel?
- Co tam, Malutka? – mruknął, gdy nagle dziewczyna podeszła do niego i mocno się przytuliła.
- Wszystko u ciebie dobrze?
- Czemu pytasz? Jest ok… - tak… zajebiście ok… kurewsko ok! Doszedłeś do jebanej perfekcji w udawaniu? Może zgłosisz się po Oskara albo inną chujową nagrodę, co? – nie masz się czym martwić… naprawdę…
- Mhm… a co z twoim sklepem?
- Eee… no właśnie… mam lokal… mam już wyposażenie… ale… szukam jakiegoś sprzedawcy czy kogoś…

Wszedł do pokoju i zobaczył Jeffreya śpiącego i tulącego się do Marty, która również pogrążona była we śnie. Dostrzegł w jej rękach szkicownik – jedna z form relaksu dziewczyny po długich godzinach prób okiełznania szalejącego synka. Po cichu podszedł bliżej i wyciągnął z jej dłoni zeszyt. Zerknął na rysunek, który kończyła zanim zasnęła i uśmiechnął się szeroko. Idealnie dopracowane linie ołówka układały się we wdzięczną podobiznę jego samego, nie mógł się nadziwić, jak dziewczyna mogła tak dokładnie odwzorować każdy szczegół jego twarzy. Przerzucił wcześniejsze kartki i zobaczył całą gamę portretów Jeffa w różnych sytuacjach – śpiący, wesoło klaszczący, w kąpieli, na rękach Duffa, Jeff ciągnący Stradlina za włosy… Odłożył szkicownik na komodę i ostrożnie wziął chłopca na ręce i położył go do łóżeczka. Sięgnął po koc i okrył nim śpiącą narzeczoną.
- C-co? – drgnęła, gdy pocałował ją lekko we włosy.
- Obudziłem cię? – mruknął ze skruchą – śpij… nie spałaś pół nocy…
- Która godzina? – przetarła oczy i ziewnęła.
- Dochodzi trzecia – musnął lekko jej usta – powinnaś wykorzystać to, że mały śpi…
- Boli mnie głowa… nie zasnę znowu – wymamrotała i usiadła, owijając się kocem – jadłeś coś?
- Ach… skoro nie chcesz spać… chodź do kuchni… Matt zrobił coś dobrego – wyszczerzył zęby – musisz spróbować!
Po chwili siedziała w kuchni i czekając, aż chłopak zagrzeje jej obiad, masowała skronie. Nie chciała brać leków i zastanawiała się, czy nie wybrać się na mały spacer po posiłku. Czasem to pomagało przy tych słabszych bólach. Miała nadzieję, że tym razem będzie podobnie. Niezbyt przytomnie popatrzyła na Duffa, który postawił przy niej talerz i nałożył na widelec pierwszą porcję.
- Zamierzasz mnie karmić? – uśmiechnęła się lekko.
- No… chyba tak… - podsunął jej widelec i zlustrował ją wzrokiem – dobrze się czujesz?
- Mhm… to tylko zmęczenie… - przełknęła pierwszy kęs – mmm… to jest pyszne! Gdzie on się nauczył tak gotować?
- Podejrzewam, że on ma po prostu wrodzony talent… nawet jak był nastolatkiem wyskakiwał z jakimiś cudami… - zaśmiał się i dalej ją karmił – to chyba jest coś hiszpańskiego, bo coś podobnego już kiedyś ugotował…
- Powinnam się do niego na jakiś kurs zapisać! – nachyliła się nad stołem i cmoknęła Duffa w usta – myślisz, że udzieli mi paru le… zgłosisz się? – zapytała, gdy rozległ się dźwięk telefonu.
- Jasne – podreptał do salonu i po chwili zawołał – do ciebie! Jakaś dziewczyna…
Kilkadziesiąt minut później stała w parku i rozglądała się w poszukiwaniu osoby, z którą miała się spotkać. W końcu dostrzegła siedzącą na ławce nastolatkę. Wyglądała dużo lepiej niż przy ich pierwszym spotkaniu, ale ciągle nie był to szczyt marzeń. Nie była już tak przeraźliwie chuda, nie była aż tak zaniedbana i brudna. Ale ciągle chyba włóczyła się po ulicach.
- Cześć – Marta podeszła do niej i usiadła obok – mam nadzieję, że się nie spóźniłam…
- Nie, nie… siedzę tu od dawna – sięgnęła do kieszeni podartych jeansów – oddaję i dziękuję – trzymała w dłoni siedemdziesiąt dolarów, które brunetka dała jej prawie rok temu.
- Skąd je masz?
- Sprzątałam dwa miesiące i oszczędzałam, bo chciałam ci zwrócić… ale teraz mnie wyrzucili, bo dowiedzieli się ile mam lat… no ale… trudno…
- Więc zostaw je sobie… ja ich nie potrzebuję – uśmiechnęła się.
- Teraz pomagam takiej starszej babci wyrzucać śmieci i robić zakupy… daje mi pięć dolarów za dzień, więc wystarczy żeby coś zjeść… i pozwala mi korzystać z łazienki… nie jest najgorzej.
Marta poczuła ukłucie w okolicach serca. Czyli prawie nic się nie zmieniło… ciągle nie masz dachu nad głową… ciągle nie masz kasy na jedzenie i jakieś cieplejsze ubranie… i na pewno nie weźmiesz ode mnie więcej pieniędzy… nie mogę ci zaproponować mieszkania u nas, bo nie dość, że już Matt u nas pomieszkuje, bo Duff się o niego martwi, to jeszcze te ciągłe awantury ze Slashem… Duff na pewno się nie zgodzi na nowego lokatora… cholera! Westchnęła i próbowała wymyślić jakieś sensowne rozwiązanie.
- A dziś coś jadłaś? – nastolatka wzruszyła ramionami – no to idziemy… niedaleko stąd jest fajna restauracja…
- Nie stać mnie na restaurację – mruknęła.
- Ale mnie stać… poza tym wątpię, żebym musiała tam płacić… no chodź… pomyślimy, czy nie znajdzie się dla ciebie gdzieś jakieś zajęcie czy coś.
Po przebyciu kilku ulic znalazły się w restauracji, z której jakiś czas temu Marta została wyrzucona przez właściciela. Usiadły przy najbardziej odległym od wejścia stoliku i czekały na kelnera. Isbell pytała dziewczynę jak sobie radziła przez te kilka miesięcy odkąd ostatni raz się widziały, a ona wypytywała się o ciążę i pierwsze miesiące Jeffa.
- Jak ty właściwie masz na imię? – Marta uśmiechnęła się przepraszająco i upiła trochę kawy.
- Lucy… i przepraszam, że nie zadzwoniłam wcześniej, ale… sama mówiłaś, żeby dzwoniła kiedy będę miała kłopoty… a poza tym chciałam uzbierać te pieniądze, żeby ci oddać…
- I całkiem niepotrzebnie… tobie się bardziej przydadzą – spojrzała w kierunku wyjścia i zauważyła na chodniku chłopaka z koszulką Iron Maiden – o! słuchaj… - w jednej chwili przypomniała sobie rozmowę z Izzym – znasz się trochę na muzyce?
- Ja… no kiedyś grałam na skrzypcach i trochę próbowałam na pianinie, bo tata chciał… i ogólnie on kolekcjonował płyty i inne takie… a co?
- Bo mój brat chce otworzyć sklep… mogłabyś u niego pracować! – zawołała radośnie, ciesząc się, że być może udało jej się rozwiązać problem dziewczyny – on na pewno nie będzie miał nic przeciwko, że nie jesteś pełnoletnia…
- Nie chcę cię fatygować… nigdy nie pracowałam w sklepie… niczego za bardzo nie umiem… - bąknęła i spojrzała w talerz, z którego zniknęła już połowa dania – nie wiesz, czy on by się zgodził mnie zatrudnić.
- Oj na pewno się zgodzi… to dobry facet – zaśmiała się - pogadam z nim, ok? Ale… no od chyba dopiero od nowego roku to otworzy, bo teraz pomaga nam przygotować ślub… a później będzie sylwester i nowy rok… i…
- Ślub? Bierzesz z tym swoim chłopakiem ślub?
- Ach… - w oczach Marty pojawiły się radosne błyski – tak… zaplanowaliśmy na święta. Duff chyba chciał żeby nasz Jeff miał pełną, prawdziwą rodzinę.
- Gratuluję – uśmiechnęła się lekko i brunetka dostrzegła, że mimo zaniedbania, ta nastolatka musi być bardzo ładną dziewczyną – też bym chciała mieć takie szczęście jak ty.
- Na każdego kiedyś przyjdzie pora… nawet na tego, kto w siebie nie wierzy…  

- Słuchaj no! Czy ktoś prosił cię o zdanie? Nie chcesz pomagać to nie! Nie musisz na każdym kroku wszystkiego komentować! – zagrzmiał i uderzył pięścią w stół.
Miał już serdecznie dość tego zachowania. Dorosła kobieta a zachowuje się jak mały rozpuszczony bachor. Ciągle tylko głupie teksty, po co taka sala, a po co tyle kwiatów, a po co w ogóle ktoś zawraca sobie tym głowę, a dlaczego trzeba wypożyczyć samochód, a po co niby się stroić, i najlepiej to wcale nigdzie nie iść…
- To że wy się podniecacie jakąś gówniarą i tym debilem, to nie znaczy, że ja muszę być taka sama! Mam gdzieś czy będzie wystarczająco miejsca na dziesięć, pięćdziesiąt czy dwieście osób! Gówno mnie obchodzi, czy lepiej zrobić to popołudniu czy dopołudnia! I naprawdę rzygać mi się chce jak słyszę, co Jane albo Jen mogłyby na siebie włożyć! Mam gdzieś gdzie to będzie, bo ja się tam na pewno nie pojawię!
- Przestań krzyczeć! Może i jestem dużo od ciebie starszy, ale na pewno jeszcze nie ogłuchłem! – powiedział tonem, który był sygnałem do zakończenia rozmowy – to twoja sprawa, czy pójdziesz czy nie. Ale nie miej później pretensji, jeśli ktoś nie przyjdzie do ciebie – wstał z kanapy i podszedł do okna.
- I jeszcze palant wymyślił sobie ślub w święta! Co on sobie myśli?! Przyciągnie tu tą małolatę i tego bachora i zepsuje całą atmosferę! Boże Narodzenie to rodzinne święta!
- A on to niby kim jest, jak nie rodziną?! – ryknął, nie mogąc się opanować – Ma pełne prawo organizować ślub kiedy mu się podoba! I bardzo dobrze, że akurat w święta, bo przynajmniej wszyscy spędzimy te dni razem, tak jak kiedyś! I wyobraź sobie że ta małolata i bachor, mają jakieś imiona wiesz?! Marta i Jeffrey, którzy za kilka dni też będą naszą rodziną!
- Na pewno nie moją! I na pewno nie będę siedzieć z nimi przy stole w święta! Mam was wszystkich gdzieś! – wrzasnęła i poszła na piętro do pomieszczenia, w którym mieszkała niezmiennie od trzydziestu dwóch lat.
- Podła, ograniczona idiotka – mruknął do siebie zdenerwowany mężczyzna i zakładając płaszcz wyszedł z domu.
Miał jeszcze kilka rzeczy do załatwienia, a zostały mu zaledwie cztery dni. Chociaż… jakby nie patrzeć cztery dni to jeszcze prawie sto godzin. W razie czego może zadzwonić  po pomoc i z pewnością zdążą. Gdyby tylko miał więcej czasu! Gdyby tylko wiedział wcześniej niż na dwa tygodnie przed tak ważnym wydarzeniem! No ale widocznie była to dość spontaniczna decyzja. Tak… dobrze braciszku, że nie zadzwoniłeś do mnie dzień przed… chyba byłbyś do tego zdolny! Uśmiechnął się pod nosem i pierwszy raz w życiu nie obawiał się o przyszłość młodszego o dwadzieścia lat chłopaka. Pierwszy raz widział, by Duff był tak szczęśliwy. Pierwszy raz widział w jego oczach szczęście, gdy siedział przy kobiecie, którą pokochał. I w końcu zobaczy tego brzdąca, o którym Duff z taką pasją i miłością opowiadał mu przez telefon. Gdyby… gdyby ktoś kiedyś mi powiedział, że on się tak zakocha… w życiu bym nie uwierzył… gdyby ktoś powiedział, że będzie szczęśliwy, chyba kazałbym mu się leczyć! Gdyby ktoś mi powiedział, że z tego butnego chłopaka, który sprawiał tyle problemów, wyrośnie taki człowiek… w życiu nie uwierzyłbym, że Duff będzie potrafił kochać taką… normalną, naturalną dziewczynę… że będzie chciał poważnego związku… że tak się zmieni pod czyimś wpływem…

Kolejny wypalony papieros. Kolejny upity łyk Danielsa. Kolejny kawałek zimnej, niedobrej pizzy. Kolejny moralny kac, z którym nie umiał sobie poradzić. Kolejne idiotyczne myśli, które nie dawały mu spokoju. Kolejne nieprzyjemne kłucia w okolicy serca. Kolejne uczucia, których nie potrafił zrozumieć. Kolejne uczucia, których nie chciał czuć. Kolejne uczucia, których w ogóle nie powinien czuć. Kolejny ucisk w żołądku, gdy myślał nad wszystkim, co ostatnio zmieniało się w jego najbliższym otoczeniu. Kolejny ból głowy, na myśl o tym, co dzieje się z jego życiem. Kolejny nieznośny ból w klatce piersiowej, gdy pomyślał, co może stracić. Kolejne palące od środka przeczucie, że sypie mu się życie. Kolejny utwór w radiu, który jeszcze bardziej go przygnębiał. Kolejny utwór, który idealnie odzwierciedlał jego pokręcone uczucia.

Time, it needs time
To win back your love again
I will be there, I will be there
Love, only love
Can bring back your love someday
I will be there, I will be there

I'll fight, babe, I'll fight
To win back your love again
I will be there, I will be there
Love, only love
Can break down the wall someday
I will be there, I will be there

If we'd go again
All the way from the start
I would try to change
The things that killed our love
Your pride has built a wall, so strong
That I can't get through
Is there really no chance
To start once again
I'm loving you

Try, baby try
To trust in my love again
I will be there, I will be there
Love, our love
Just shouldn't be thrown away
I will be there, I will be there

- Co się ze mną do chuja dzieje?! – zamrugał szybko i odgarnął włosy z twarzy – czemu to mnie boli?! Czemu do chuja, nie potrafię się skupić?! Czemu nie potrafię trzeźwo myśleć?! – rzucił butelką whisky w ścianę, patrząc jak rozbija się w drobny mak i zostawia na białej ścianie bursztynowy ślad po trunku – skąd, kurwa, u mnie jakieś jebane poczucie winy?! No kurwa skąd?! – w ślady butelki poszła szklanka, która także skończyła swój żywot na przeciwległej ścianie - Niby o co mam kurwa walczyć?! Co mi da, kurwa, czas?! – wyrzucał z siebie całą frustrację, która narastała w nim tygodniami… miesiącami - Czas niczego mi nie przywróci! Nie ma, kurwa mać, niczego co ma szansę! Nie ma niczego, co można by zacząć od nowa! – cisnął popielniczką w kolejną ścianę, jakby była wszystkiemu winna – niczego nie dostanę i nie odzyskam! Na chuj mam myśleć, że to nie jest koniec?! To jest kurwa jebany koniec!
Rozejrzał się po pomieszczeniu, które przypominało bardziej magazyn albo strych a nie jego pokój. Wszędzie walały się śmieci, pudełka po pizzy, pety z papierosów, kawałki drewna z gitary, którą w przypływie złości roztrzaskał o podłogę. Nawet nie wiedział, gdzie były pozostałe instrumenty; część pewnie ukryta była pod piętrzącym się stosem ubrań, część może znalazła się pod łóżkiem? Nie wiedział… zbyt długo z nich nie korzystał w domu, by wiedzieć, gdzie je położył. Wystarczyło, że w studiu miał parę egzemplarzy. W domu nie chciał i nie mógł się skupić, by cokolwiek stworzyć. Dobrze, że nikt tu od dawna nie wchodzi! Dobrze, że wszyscy mają gdzieś ten pokój… Zaś by były te głupie pytania… „czy coś się stało?”, „a czemu tu taki bałagan?”, „może trzeba tu posprzątać, bo jak Jeff zacznie raczkować, to może sobie zrobić krzywdę”, „a nie przeszkadza ci, że nie można się tu normalnie poruszać?” Nie kurwa! Nie przeszkadza! Jakby przeszkadzało to bym to wszystko stąd wyjebał! Wszystko bym wypierdolił z tego gównianego pokoju!

- Duff… ciągle nie ustaliliśmy co ze Slashem… - leżała na plecach w samej bieliźnie.
- A co ma być? – jeździł dłonią po jej płaskim brzuchu – nie wiem, o co ci chodzi…
- O to, że nie wiem czy na pewno chcę go na tym ślubie, po tym co ostatnio mi nagadał… i nie wiem, czy on w ogóle ma zamiar się wybrać…
- To jego sprawa… ja go zmuszać nie będę… poinformowaliśmy go i to do niego należy ostateczna decyzja… czy zrobi z siebie chuja czy zachowa się jak przyjaciel…
- Mhm… a… co z Joan? – mruknęła trochę zasmucona.
- Nie wiem… nikt nie ma z nią kontaktu… nawet błagałem mamę, żeby powiedziała prawdę, bo myślałem, że Joan jednak zdradziła jej, gdzie pojechała…
- Nie mamy w takim razie świadka… - odgarnęła włosy i usiadła – miałam nadzieję, że jednak się odezwie… ale ona chyba nawet nie wie, że bierzemy ślub…
- No to… może zadzwonię do… Carol? Albo do Kate? Chociaż… nie… Kate to nie jest dobry pomysł… - przemieścił się i ułożył głowę na jej udach – ale Carol… ona by się zgodziła, co ty na to?
- Ty decydujesz, Kochanie… ja wybrałam Stradlina, a ty wybierasz kogoś od siebie – pochyliła się i zaczęła go całować – twoja mama się cieszy, że zobaczy Jeffa?
- Ona o tym marzyła zanim jeszcze się urodził! – zawołał wesoło i przymknął oczy, gdy dziewczyna zaczęła bawić się jego farbowanymi na blond włosami.
Z nieopisaną radością patrzył na to jak ta brunetka się zmieniła. Jak bardzo zmieniła się od czasu, kiedy pierwszy raz ją zobaczył. Z nieśmiałej, zakompleksionej, pokrzywdzonej przez życie drobniutkiej dziewczynki, stała się przecudowną kobietą, pozbyła się kilku dużych kompleksów, stała się bardziej odważna i pewna siebie, przestała wstydzić się swojego ciała, przestała czuć skrępowanie w ich licznych łóżkowych igraszkach. Nie mógł uwierzyć, że to jedna i ta sama osoba. Oczywiście nie uskarżał się na taką zmianę, bo przecież działało to na jego korzyść… Ach… kiedy to było… wtedy byłem jeszcze jebanym ćpunem i zajebistym skurwysynem… Pamiętał, jakby to było wczoraj, jak skacowany siedział w kuchni i nagle ją zobaczył. Szok? Być może… co taka skromna i nieśmiała dziewczyna robiła w ich cholernej zapuszczonej kuchni? Pamiętał, jak lustrował wzrokiem jej drobną i kruchą sylwetkę. Pamiętał dokładnie, jak zwróciła mu z zażenowaniem i nerwami uwagę, żeby się na nią tak nie gapił. Pamiętał jak pytała, czy będzie oglądał się za innymi, gdy będzie miał żonę. Pamiętał swoją odpowiedź… tak… zapytałem skąd wie, czy kiedykolwiek kogoś znajdę, kto mnie pokocha… no… i znalazłem… żadna inna kobieta się nie liczy… Pamiętał, jak z trudem mówiła mu, co jej się przydarzyło. Pamiętał jej pierwsze przerażenie w jego towarzystwie, gdy z furią prawie krzyczał na nią, że nie jest takim pojebem jak Axl. W pamięci ciągle miał czas, który spędzali razem jako przyjaciele, ciągle pamiętał to zażenowanie, gdy zdał sobie sprawę z tego, że jest mu bliższa niż powinna. Pamiętał jaki zawstydzony był, gdy Joan zasugerowała mu, że się zakochał. Nigdy nie zapomni tego uczucia… nieprzyjemnego uczucia, bo wtedy jeszcze bał się, że ona go wyśmieje, odrzuci… a jeśli nawet da mu szansę, on skrzywdzi ją bardziej niż ktokolwiek. Pamiętał trudne początki ich związku, pamiętał niezręczne milczenie, pamiętał kłótnie i nieporozumienia. Pamiętał nawet coś, do czego nigdy w życiu się jej nie przyzna… pamiętał, że na samym początku ich znajomości, mimo wiedzy na temat tego, co ją spotkało, nie mógł się pozbyć chęci… chęci po prostu sprawdzenia jaka może być w łóżku. Kiedyś uważał to za całkiem normalne, bo przecież czy zespół nie myślał wtedy takimi kategoriami? Ładna, zgrabna dziewczyna równała się chęci przelecenia jej i przetestowania jej umiejętności. Wiele razy wyrzucał sobie to, co wtedy myślał. Wiele razy czuł obrzydzenie do siebie, że tak przedmiotowo ją potraktował. Czuł obrzydzenie, że sprowadził cały jej urok, słodkość i urodę tylko do pożądania i chęci zaspokojenia samego siebie. Czuł się podle, że podświadomie chciał ją po prostu przelecieć i „wyrzucić” jak zabawkę, którą się znudził. Że chciał ją potraktować tak samo jak te wszystkie idiotki, które na każdym kroku pchały się im do łóżka. Jedne, co mogło złagodzić nienawiść do samego siebie o takie postępowanie, był fakt, że wtedy jeszcze jej nie znał, że wtedy jeszcze nie widział jak wartościową jest dziewczyną, wtedy jeszcze nie wiedział o niej tego wszystkiego, co wie teraz. Wtedy po prostu jej nie kochał i traktował po prostu jak kolejną małolatę, która pojawiła się w ich domu. Oczywiście nikt o tym nie wiedział… jego umysł już podsuwał mu obrazy wkurwionego do granic możliwości Stradlina, Stradlina, który zajebałby go gołymi rękami… Stradlina, który w życiu nie pozwoliłby po takiej wiadomości na ich związek… Za bardzo ją kocha, żeby pozwolił takiemu skurwysynowi z nią być… kurwa… ja sam mu się nie dziwię! Sam postąpiłbym dokładnie tak samo! Jak do chuja mogłem patrzeć na Martę, jak na obiekt do wyruchania?! Co ja wtedy, kurwa, ćpałem?! Co ja miałem zamiast mózgu?! Albo raczej gdzie ja kurwa miałem ten mózg?! W chuju?!
- Czemu się śmiejesz? – zapytała, widząc zachowanie chłopaka.
- Przypomniałem sobie, jakim byłem idiotą!
- Hm? – poczochrała mu włosy i czekała na odpowiedź.
- Wiesz… wiesz, że nie chciałem ci mówić? Wiesz, że próbowałem udawać, że wcale mnie nie pociągasz? Wiesz, że za chuja nie chciałem przyznać się, że jestem zakochany? – wyszczerzył zęby i cmoknął brunetkę w brzuch.
- Ale na szczęście zrobiłeś z siebie głupka i mi powiedziałeś… w innym razie nie było by teraz Jeffa, a my nie planowalibyśmy ślubu – pochyliła się i zaczęła go namiętnie całować.
Uniósł się trochę i podparłszy się na łokciach, oddawał pocałunki. Uwielbiał, gdy to ona wychodziła z inicjatywą. Uwielbiał, gdy go kusiła i zachęcała. Uwielbiał, gdy chciała nim kierować. Uwielbiał.
- Czyżbyśmy chcieli wykorzystać, że nasz Jeff jest dziś wybitnie grzeczny? – uśmiechnął się szeroko i wsunął jej rękę w dolną część bielizny.
- Mmm… a jak myślisz?
- Myślę, że ostatnio jesteś strasznie napalona – wymruczał się i przejechał palcami po jej najczulszym miejscu.
- A-ach… ja napalona? Chyba w twoich snach…
- Noo… to też – zaśmiał się, widząc jej zaskoczoną minę – myślałaś, Kwiatuszku, że nie śnię o tobie?
- Ani słowa! Nie wiem, czy chcę wiedzieć, o czym ty tam sobie fantazjujesz! – zatkała sobie na żarty uszy i zaczęła podśpiewywać pod nosem.
- O samych przyjemnych rzeczach – rozmarzył się i złapał ją za talię, kładąc na łóżku – na pewno nie chcesz wiedzieć? – po chwili zaczął ją łaskotać.
- Jezu! D-duff! P-prze… - zawołała głośno i nie zdążyła dokończyć, bo chłopak szybko uciszył ją pocałunkiem.
- Cii… nie chcemy jeszcze obudzić Jeffa, co? – uśmiechnął się kusząco i szybko ściągnął jej majtki.
Przejechał językiem od zagłębienia miedzy jej piersiami aż do podbrzusza, wyczuwając jednocześnie jak bardzo działa tym na brunetkę. Wiedząc, do czego zmierza Duff, dziewczyna rozchyliła lekko nogi, ułatwiając mu przejście do rzeczy. Westchnęła cicho, gdy poczuła tam jego oddech. Wplotła dłonie w jego włosy i przyciągnęła go do siebie, żeby go zachęcić i pogonić. Dosłownie po kilkudziesięciu sekundach zaczęła cichutko pojękiwać i niekontrolowanie się wierzgać. Nie potrafiła wyobrazić sobie wspanialszego uczucia. Nie potrafiła spróbować opisać słowami tego, co czuje, gdy Duff w ten sposób ją pieści. Nie do opisania było to, jak jego język i usta działają na nią. Co chwilę przez jej ciało przechodziły fale rozkoszy, co chwilę jej ciałem wstrząsały drgawki. Czuła, że niewiele brakuje, by Duff dał jej spełnienie. Wraz z jej pierwszym krzykiem rozkoszy, chłopak poderwał się i od razu zasłonił jej dłonią rozchylone wargi.
- Ciii… cii… - szepnął – obudzisz go… a jeszcze nie skończyliśmy.
Wpił się gorąco w jej usta, tłumiąc jej jęki i ciągle ją pieścił, tym razem pocierając jej łechtaczkę palcami. Wiła się pod nim, nie mogąc opanować uczucia, które zawładnęło całym jej ciałem, każdą pojedynczą komórką. Zupełnie straciła panowanie nad sobą i nad tym, co się z nią działo. Czuła jednie wargi Duffa na swoich ustach, które ciągle tłumiły jej pojękiwania i krzyki i czuła wszechogarniającą rozkosz, której nie była w stanie znieść. Nawet nie wiedziała, kiedy basista wyswobodził się ze swoich bokserek i zanurzył się w niej. Nawet nie wiedziała, kiedy otoczyła go szczelnie nogami, żeby był jeszcze bliżej. Nawet nie wiedziała, kiedy przestał ją całować i kiedy usłyszała jego syk.
- C-co? – oprzytomniała i spojrzała na niego rozbieganym i rozgorączkowanym wzrokiem.
- Ugryzłaś mnie – mruknął, wchodząc w nią coraz głębiej – i wbiłaś paznokcie w plecy…
- O-och.. p-przepra… mmmach… - nie zdążyła powiedzieć, tego co chciała, bo zalała ją nowa fala nieziemskiej rozkoszy.
Przestała kontrolować, co się z nią dzieje. Czuła się, jak w innym świecie. Czuła się tak, jakby opuściła swoje ciało i znalazła się w raju. Ledwie docierały do jej świadomości szepty Duffa, jego pocałunki. Nie wiedziała nawet, kiedy Duff oparł jej nogi o swoje barki. Zorientowała się bardziej po tym, że czuła go w sobie głębiej niż po tym, że jej ciało zmieniło pozycję. Następną rzeczą, którą zarejestrowała prócz stanu ekstazy, był lekko dyszący basista, który czule ją pocałował.
- Jesteś przecudowna – wymamrotał i przetoczył się z niej, kładąc się na plecach.
Dziewczyna poczuła na talii jego ciepłe dłonie i już po chwili leżała na chłopaku i mruczała jak kotka, gdy sunął opuszkami palców wzdłuż jej kręgosłupa. Uwielbiała, gdy tak robił. Uwielbiała czuć te dreszcze, które u niej wywoływał tymi pieszczotami. Nie miała ochoty nigdzie się ruszać, mogłaby nawet zatrzymać czas, byle ta chwila trwała jak najdłużej.
- Ej… jeszcze ci mało? – mruknęła, gdy ręce Duffa spoczęły na jej pośladkach i mocno je ścisnęły – chcesz mnie… o… dosyć tego dobrego mój erotomanie – zaśmiała się, gdy usłyszeli Jeffa i jego próby gaworzenia.
- I tak jestem dumny, że spał całe trzy godziny! – zawołał, patrząc na zegarek i szybko założył bokserki – no co tam, młody? Zgłodniałeś? Czy już ci się znudziło spanie? – wziął chłopca na ręce, a dziewczyna w tym czasie szybko zaczęła kompletować swoje ubranie – chcemy jednak jeść? – cmoknął w czoło chłopczyka – no… to trzeba ci coś przygotować, hm?
-  Daj go, Duff. Dostanie nagrodę, że był taki grzeczny – uśmiechnęła się i zaczęła mocować się ze stanikiem – wolisz mnie niż butelkę, co? – wzięła od narzeczonego Jeffa i z rozczuleniem patrzyła, jak maluch się uśmiecha i domaga jedzenia.