wtorek, 18 sierpnia 2015

50.

Można powiedzieć chwila historyczna... po 4 latach i 6 miesiącach jest! Rozdział 50.
Kiedy zaczynałam przygodę z blogowaniem nie sądziłam, że dotrwam do tego momentu. Po części to wasza zasługa, po części kwestia tego jak bardzo przesiąknęłam tą historią i nie mogę się od niej uwolnić.
Rzecz jasna wiem, ile czekaliście, ale no... trzeba było coś napisać między pracą, życiem osobistym, kolejną przeczytaną książką (a 65 książek w 2015 roku samo się nie przeczytało), pokleić sceny, jakoś powrzucać wszystko, żeby miało ręce i nogi...
Jak zauważycie coraz bardziej odchodzę od "prawdy" i realiów zlej sytuacji w zespole Gunsów - po części dlatego, że nie jestem pogodzona z historią i nie mam ochoty na opisywanie sytuacji, które miały miejsce naprawdę, po części dlatego, że sama nie mogłabym wtedy pozwolić sobie na tworzenie bloga, tylko odtwarzałabym nudną i smutną prawdę, no i po części dlatego, żeby ciągle móc Was zaskakiwać, bo nigdy nic nie jest w 100% pewne!
dziękuję mojej recenzentce Malwinie - dzięki niej staram się ulepszać rozdziały, wyłapywać śmieszne błędy czy drobne potknięcia, ogarniam, co jest dobre, a co zjebałam :)
***
Chciała żyć normalnie, a czuła się tutaj jak w więzieniu. Miała wrażenie, że jest w klatce, w której się dusi. Jednak z drugiej strony była bezpieczna. Tutaj nikt nie mógł jej skrzywdzić. Tutaj nie miała kontaktu z mężczyznami – no chyba, że któryś z jej braci albo Slash wpadł z wizytą. Tylko, że jej rodzina i jedyny przyjaciel, jakiego miała, nie stwarzali dla niej zagrożenia i po kilku tygodniach od wyjścia ze szpitala nauczyła się tego, że nie musi się ich bać. Teraz niby wszystko było w porządku. Przecież minęło dziesięć miesięcy od czasu, gdy Ray ją uprowadził i przetrzymywał w swojej piwnicy. Niestety to było dziesięć długich miesięcy, podczas których nie potrafiła zapomnieć o wielokrotnych gwałtach, pobiciach i strasznych warunkach pomieszczenia, w którym przebywała. Miała trzydzieści pięć lat, a czuła się jakby przez ostatni rok postarzała się przynajmniej o piętnaście kolejnych lat. Czy zgodnie ze słowami specjalistów była w stanie pogodzić się z przeszłością, w pewien sposób ją zapomnieć i żyć dalej? Czy była w stanie ułożyć sobie życie z nowym mężczyzną, skoro praktycznie wszystkich się bała? Czy kiedykolwiek zaufa komuś na tyle, żeby nie uciec z krzykiem, gdy będzie chciał ją pocałować, przytulić i w odległej przyszłości iść z nią do łóżka?
- Słuchasz mnie?
Wysoki mężczyzna przyjrzał się uważnie kobiecie. Jeszcze przed chwilą z nim rozmawiała i dyskutowała o sprawie, a teraz miał wrażenie, że odpłynęła do innego, niekoniecznie dobrego świata. Nie widywali się często, głównie omawiali linię obrony czy postępowanie w sądzie, ale praktycznie za każdym razem Joan wpadała w ten dziwny, melancholijny nastrój, który budził w nim niepokój. Musiał mieć pewność, że jego siostra jest we w miarę stabilnym stanie psychicznym. Czekała ich ostatnia, decydująca rozprawa. Kobieta musiała być przygotowana. Musiała być silna, żeby stawić się w sądzie i ostatecznie zamknąć rozdział Raya Barnetta, jego domniemanego zabójstwa i przyjąć ewentualny, niekorzystny wyrok sędziego Robertsa.
- C-co mówiłeś, Mark? - odezwała się głosem praktycznie wypranym z emocji. - Nie chcę, żeby ona tam była…
- Jo, ma do tego prawo. To był jej syn.
- To był z-zwyrodnialec, który mnie s-skrzywdził! Wychowała potwora i g-gwałciciela, a nie dziecko!
Czterdziestodwuletni mężczyzna poluzował krawat. Myślał, że ten etap mają już za sobą. Za każdym razem wałkowali temat tej kobiety – kobiety, która chciała skazania Joan na kilka długich lat więzienia za „zabójstwo” jej syna. Jako prawnik, zajmujący się sprawami z zakresu prawa rodzinnego, mógł tylko stać z boku i pozwolić pracować swojemu przyjacielowi, specjaliście w sprawach karnych. Mógł także na spokojnie wyjaśniać kobiecie wszystko to, czego nie chciała słuchać z ust swojego adwokata, którego bała się tak, jak praktycznie wszystkich mężczyzn. Oczywiście rodzina nie rozumiała poczynań McKagana i bulwersowała się na Marka o to, że nie znalazł Joan jakiegoś obrońcy płci żeńskiej. To nie była złośliwość, po prostu prawnik nie znał żadnej kobiety tak biegłej w sprawach karnych jak James Hardy. Samo jego nazwisko wystarczyło, żeby prokurator zaczął zgrzytać zębami i pocić się pod togą, bo miał coraz mniejsze szanse na wygranie sprawy i zadowolenie pani Barnett. Może był szorstki i ciężki w obyciu, jednak osiągał doskonałe wyniki w sprawach, którymi się zajmował; zwłaszcza tymi, które dotyczyły nieumyślnego spowodowania śmierci albo wyznaczenia granic obrony koniecznej. Ława przysięgłych go uwielbiała i zawsze z uwagą słuchała jego mów obrończych. Jego pomoc praktycznie gwarantowała sukces i uniewinnienie Joan.

Miała dość tego bachora i kompletnie nie miała pomysłu, co z nim zrobić. Przeszkadzał jej w pracy, odstraszał ludzi i nie dawał jej spać. Ten bękart potrafił tylko beczeć, wrzeszczeć i domagać się jedzenia, tak jakby stać ją było na jedzenie i nie wiązała końca z końcem. Jej zajęcie wymagało, żeby miała spokój w domu, a to dziecko darło się praktycznie cały czas.
- Zamknij mordę! - wrzasnęła, ale dziecko rozpłakało się jeszcze bardziej – przestań ryczeć, powiedziałam! Zaraz będę miała gościa i masz być cicho!
Szarpnęła dziewczynką, która siedziała na kanapie. Była za mała, żeby zdawać sobie sprawę z tego, co robi źle. Przecież była głodna i chciała dostać obiad – pierwszy od trzech dni. Jednak jej matka miała inne plany. Traktowała ją jak powietrze albo oskarżała o całe zło tego świata. Biła ją bez powodu i głodziła, gdy czarnowłosa dziewczynka była nieposłuszna. Mściła się na niej, mimo że to nie ten malutki brzdąc był sprawcą jej nieszczęścia i niepowodzenia. Mściła się na niej za mężczyznę, który sprowadził na nią tę ciążę. Wtedy nie miała pieniędzy, żeby pozbyć się problemu. Teraz nie podjęła radykalnych działań tylko dlatego, że dostawała niewielki zasiłek jako samotnie wychowująca matka. Tak... kobieta z chęcią pozbyłaby się tego dziecka, ale stanowiło jedyne źródło stałego dochodu, dzięki któremu mogła kupić sobie lepsze ubrania i kosmetyki. Z jej marnej, niepewnej pensji ledwo starczało jej na czynsz i podstawowe produkty spożywcze, a na pomoc ojca dziecka nie mogła liczyć.
Kobieta na chwilę wyszła, zostawiając dziewczynkę samą. Podczas jej nieobecności pojawił się on. Spojrzała na niego dużymi, przerażonymi oczami. Może i była mała, ale dobrze wiedziała, co oznacza ta twarz. Już nie płakała z głodu, teraz kwiliła ze strachu i bólu, który rozlał się po jej ciele, gdy mężczyzna zaczął nią szarpać i bić. Im głośniej szlochała, tym bardziej się na niej wyżywał. I robił to nawet, gdy jej matka wróciła do pomieszczenia.


Pijany mężczyzna zataczał się, próbując wrócić do mieszkania, które od dłuższego czasu wynajmował. Ostatnio coraz częściej zdarzało mu się tracić kontrolę nad piciem. Nie mógł sobie poradzić z sytuacją. Cały czas rozpamiętywał tamtą noc. Jedną z lepszych w jego życiu. Wtedy był tak blisko wszystkiego, czego kiedykolwiek pragnął. Niby nie było to ich pierwsze łóżkowe spotkanie, jednak teraz wiedział, co do niej czuł i nie bał się tego, jak kilka lat temu. Jej usta, mimo że przez cały ten czas tak perfekcyjne, teraz smakowały inaczej. Jego ciało reagowało zupełnie inaczej na jej bliskość niż kiedyś, gdy po prostu mile spędzali czas, sprawiając sobie nawzajem przyjemność. Nie mógł jednocześnie wyrzucić z głowy jej zapłakanego oblicza. Płakała przez Sixxa i to, co jej zrobił? Czy to przez to, że mi odmówiła? Czy kiedykolwiek miałem pieprzoną szansę? To dlatego było jej tak przykro? Dlatego, że się spóźniłem? Dlatego, że nie zawalczyłem o nią parę lat temu albo że nie ubiegłem Sixxa kilka miesięcy temu? Kate, czemu nic nie mówiłaś? Czemu tyle lat milczałaś? Czemu z nami nie zostałaś, tylko szukałaś przygód i szczęścia nie tam, gdzie powinnaś? Zrobiłem wtedy coś nie tak? Byłem za mało stanowczy? Za mało pokazywałem, że mi zależy? Zjebałem sprawę, bo się nie odzywałem miesiącami? Chciałby mieć władzę nad czasem. Chciałby przenieść się kilka lat wstecz, kiedy miał realną szansę na związek z Kate. Zawsze śmiał się z tego wyświechtanego powiedzenia „chciałbym móc cofnąć czas”, jednak teraz zrozumiał w pełni, czemu we wszystkich filmach i książkach bohaterowie uparcie powtarzają jak mantrę to zdanie.
- Hej!
Nawet nie zwrócił uwagi, że ktoś go zawołał. Nie pomagało nawet wzywanie go po imieniu. Co go to obchodziło? Nie chciał z nikim rozmawiać. Pewnie znowu ktoś chciał głupi autograf albo zdjęcie, na które Bolan nie miał najmniejszej ochoty. Powłócząc nogami, dzielnie kierował się w stronę ulicy, przy której mieszkał. Po chwili poczuł na ramieniu jakiś uścisk i praktycznie natychmiast próbował się z niego wyswobodzić.
- Kurwa, Bolan, wołam cię jak pojebany! Głuchy jesteś? - burknął Slash i podtrzymał basistę, który szarpiąc się, stracił równowagę – Aleś się zalał… stało się coś?
- Chuj cię to obchodzi – wybełkotał – i tak nie zrozumiesz… niczego, kurwa nie zrozumiesz…
Gitarzysta zaprowadził pijanego mężczyznę do jego mieszkania. Torując sobie nogą drogę do salonu, skrzywił się i rozejrzał po pomieszczeniu. Jeśli u mnie jest syf i burdel, to tu chyba pieprzony armagedon! Co z tobą, Rachel?! Co za gówno cię dopadło? Zawsze wydawało mu się, że Bolan całkiem dobrze radzi sobie w swoim kawalerskim stanie. Przyjaciele często śmiali się z niego, że ma taki porządek i tak lubi gotować, że powinien na to wyrywać dziewczyny, bo przecież wszystkie marzą o kucharzu, który jeszcze posprząta za nie całe mieszkanie. Różnił się od swoich kolegów po fachu, a mimo wszystko w przeciwieństwie do nich, nie był z nikim związany. Większość myślała, że to kwestia wyboru, że Rachelowi jest lepiej bez zobowiązań, bez konieczności podporządkowania się jakiejś partnerce. Nikt nie pomyślał o tym, że mężczyzna dusi w sobie poczucie porażki, osobliwą klęskę, do której w praktycznie pełnym wymiarze przyczyniła się Kate – jedyna kobieta, którą obdarzył głębszym i poważniejszym uczuciem i jedyna kobieta, która mogła zranić go swoją odmową.
- Chcesz pogadać? - Hudson posadził pijanego mężczyznę w fotelu i widząc, jak zaprzecza ruchem głowy, mruknął – jak chcesz… włączyć muzykę?
Nawet jeśli zdziwiła go płyta, która tkwiła w gramofonie, postanowił tego nie komentować. Po chwili pomieszczenie wypełniły dźwięki utworu Percy'ego Sledge'a.
When a man loves a woman
Can't keep his mind on nothin' else
He'd trade the world
For a good thing he's found
If she is bad, he can't see it
She can do no wrong
Turn his back on his best friend
If he puts her down


When a man loves a woman
Spend his very last dime
Trying to hold on to what he needs
He'd give up all his comforts
And sleep out in the rain
If she said that's the way
It ought to be


When a man loves a woman
I give you everything I got
Trying to hold on
To your precious love
Baby Baby please don't treat me bad

When a man loves a woman
Deep down in his soul
She can bring him such misery
If she is playing him for a fool
He's the last one to know
Loving eyes can never see


- Uuu… no to opowiadaj, kto ci tak podpadł, co? - zagaił, gdy ostatnie dźwięki utworu rozpłynęły się po ponurym pokoju. - Kim jest ta laska, która tak wpadła ci w oko? Nie mów… nasza słodka niedostępna Katie?
Oczywiście, że o nią chodzi, bo o kogo innego? Poza tym widzieliśmy go, jak rozmawiał i żegnał się z nią po festiwalu… nie wyglądali jak para znajomych… tak… to pewnie o nią chodzi, ale czemu się tak rozpija? Aż tak zalazła mu za skórę? Nie chciała go? Przecież jest tysiąc razy lepszy niż ten szmaciarz Sixx... Nieświadomy stanu, w jakim znajdował się Bolan, Slash rozmyślał nad możliwymi scenariuszami spotkania dwójki jego znajomych. Był tak pogrążony w myślach i wizjach, że aż podskoczył, gdy basista się odezwał.
- Pierdol się! Co ty, kurwa, wiesz o tym, co mogę czuć?! Co ty wiesz o miłości?! Co wiesz o tej pierdolonej, palącej tęsknocie?! Co wiesz o bólu odrzucenia?! No, kurwa, co?! Wam zawsze zależało tylko na zaliczeniu kolejnej laski! Zawsze! - krzyknął z nietłumioną agresją w głosie – Ile dziewczyn pieprzyliście i wypierdalaliście za drzwi bez słowa? No ile? Ty, Axl, Stradlin… nawet Duff był, jest i będzie zwykłym dziwkarzem, który bawił się w małżeństwo, a gówno wie o miłości!
- Stary, kurwa, co się rzucasz? Chciałem tylko pogadać! - burknął i pozwolił, by gęste loki przykryły mu twarz – Poza tym ok! Może nie zawsze byłem fair, ale kto ci powiedział, że cię nie rozumiem?! Kto ci powiedział, że nikogo nie kocham?!
- Kochasz… jasne… wiesz kogo? Samego siebie! - prychnął z pogardą i dopiero się rozkręcał w wylewaniu swoich skarg i cierpienia. -Nigdy nie zrozumiesz tych uczuć! Nigdy nawet nie spojrzysz na duszę kobiety, bo obchodzą cię tylko cycki! Nie zrozumiesz tego pieprzonego, żrącego uczucia uwielbienia i bólu! Nie masz, kurwa, pierdolonego prawa wciskać mi, że za kimś szalejesz, że kosztem własnego „ja” jesteś w stanie uszczęśliwić kogoś innego! - chwiejnym krokiem podszedł do gitarzysty i złapał go za przód koszuli - No powiedz! No dalej! Kogo niby kochasz, co? Jakąś dziwkę, którą ruchasz? Którąś z tych tępych groupie, które wozicie ze sobą? Siostrę Duffa, o której kiedyś plotkowano? A może, żeby nie psuć waszej chorej tradycji, zakochałeś się w dziewczynie kumpla? O… przepraszam… teraz to już jest żona… No Hudson… wciśniesz mi bajer, że kochasz Martę? Chcesz zrobić z McKagana rogacza?
Bolan w swoim pijackim bełkocie nie zwrócił uwagi na reakcję Slasha, któremu w jednej chwili odpłynęła cała krew z twarzy. Nie sądził, że ktokolwiek poza Izzym i rzecz jasna samą zainteresowaną, pozna jego tajemnicę. Nawet w najczarniejszych koszmarach nie podejrzewał, że ktoś w tak idiotyczny sposób zdemaskuje jego uczucia. Zakazane uczucia. Jednak z drugiej strony chciał mu wykrzyczeć prawdę. Bo niby dlaczego Rachel mógł mu zarzucać tak krzywdzące rzeczy? Dlaczego mógł uważać, że tylko on cierpi z powodu niespełnionej miłości? Dlaczego uważał Slasha za niezdolnego do takich uczuć? Jak mógł oskarżać go o brak troski o ukochaną osobę? Jak śmiał sugerować mu egoizm i patrzenie na własne dobro kosztem swojej wybranki? Nie miał prawa twierdzić, że Slash nie potrafi się zakochać.
- Marta?! - widząc minę Slasha, Bolan otrzeźwiał na chwilę – Co ty, kurwa… zakochałeś się w niej? Wpadłeś… - wytrzeszczył oczy i puścił koszulę flanelową gitarzysty - o chuj… jaja sobie robisz, tak? Wciskasz mi taki absurd, bo jestem najebany, tak?
- Chciałbym, Rachel, żeby to był tylko głupi żart…


- Musi pan przestać żyć przeszłością… spróbować skupić się na tym, co jest teraz i tym, co przyniesie kolejny dzień. Może zamiast zamykać się w sobie i wspominać dawne czasy, spróbuje się pan czymś zająć? Miał pan jakąś pasję, poza graniem na gitarze?
- Ta… jazda na desce. Mogłem siedzieć godzinami na jakichś placach albo skateparku.
- No to, jeśli nic nie stoi na przeszkodzie, może czasem odwiedzi pan takie miejsca? - zakreśliła jakieś słowa na kartce - A co ze znajomymi? Spotyka się pan z nimi, rozmawia o bieżących sprawach? Przyjaciele często są dla nas najlepszą terapią i pomagają w problemach życia codziennego.
- Przyjaciele? - prychnął i ironicznie się uśmiechnął - Jacy przyjaciele? O czym pani mówi?
- Każdy kogoś takiego ma – powiedziała spokojnie, zapisując coś w notatniku – niech pan pomyśli.
- Przyjaciele… - mruknął pogardliwie i rozsiadł się wygodniej w fotelu - chce pani ich poznać? Pierwszy… wychowaliśmy się w tym samym gównianym mieście, znamy się od dziecka, a teraz od dwóch lat nie jest w stanie wybaczyć mi, że zostawiłem jego zespół. Następny? - zapytał i widząc, że kobieta nie zamierza mu przerywać, kontynuował – Następny zabrał mi jedyną osobę, która jest mi naprawdę bliska i którą kocham jak siostrę. Uwiódł ją, wziął z nią ślub… zrobił jej dziecko, później oskarżył ją o to, że się ze mną puściła, prawie ją pobił, wyrzucił z domu i w ramach przyjaźni spuścił mi wpierdol! Zajebisty przyjaciel, nie sądzi pani? - nie zwrócił uwagi, że kobieta uniosła w zdumieniu brwi i coś zanotowała - A jeszcze kolejny tę samą dziewczynę próbował zbajerować, miał gdzieś moje… zakazy i dodatkowo chciał ją zerżnąć na jej własnym weselu. O dziwo ona, w przeciwieństwie do mnie, mu wybaczyła i teraz żyją sobie w zgodzie i gruchają jak dwa pieprzone gołąbki. Starałem się, kurwa, być dobrym przyjacielem, pomagałem... a przynajmniej nie przeszkadzałem temu gnojowi w zdobyciu Marty, po cichu usuwałem mu rywala, którego zmusiłem do odpierdolenia się od niej i nie robienia jej wody z mózgu. I wie pani jak mi się odwdzięczyli? Jeden obił mi mordę, połamał żebra i zmasakrował nerki, a drugi ma mnie gdzieś i zgrywa kochanego pocieszyciela mojej siostry! Myśli pani, że to odpowiednie osoby do pomagania mi w moim popieprzonym życiu? No chyba, że danie im w mordę ma mi w jakikolwiek sposób pomóc. Wtedy mogę widywać się z nimi codziennie.
- No… może oni niekoniecznie się nadają, ale... na pewno ma pan jeszcze innych bliskich znajomych albo tę dziewczynę, Martę...
- Nie, nie mam – burknął – a ona ma wystarczająco dużo swoich problemów, żeby mnie niańczyć.
Westchnęła. Już dawno nie miała do czynienia z takim pacjentem. Zagubiony, zgorzkniały i uparty młody mężczyzna, który kompletnie nie widział dla siebie ratunku i szczęśliwego zakończenia, bo tak strasznie uwiązał się przeszłości i wspomnień z dawnego życia. To było dopiero ich trzecie spotkanie, a usłyszała już tyle przykrych słów i opowieści, że w zasadzie nie mogła się dziwić jego obecnej postawie, bo w swojej karierze rzadko miała do czynienia z tak poranionymi duszami jak on. W zasadzie mógł konkurować z jej najlepszym, jeśli chodzi o staż i intensywność wizyt, pacjentem. Od kilku miesięcy mogła go nazywać tylko byłym pacjentem, bo po dziesięciu długich latach, na jej wyraźną prośbę, zakończył terapię.
- A co z kobietami, panie Isbell?
- Z kim? - zaśmiał się gorzko. - To żart? Nie ma nikogo i zapewne nie będzie.
- Bo nikt nie jest Emily? - zapytała, wertując notatki.
- Dość! Powiedziałem ostatnio, że nie będziemy więcej o niej rozmawiać!
W jednej chwili gitarzysta zerwał się z fotela i zaczął zakładać skórzaną kurtkę. Ze zrezygnowanego i samotnego mężczyzny nie pozostało praktycznie nic. Teraz Jeffrey Isbell był wcieleniem furii. W jego oczach pojawiły się złowrogie błyski, usta zacisnęły się w pogardliwym grymasie. Chciał się zmienić, chciał popracować nad sobą i znaleźć jakąś nadzieję na lepsze jutro i co? Ta cała psycholog, zamiast mu pomóc, wyciąga na wierzch brudy, o których podobno powinien zapomnieć. Pyta o rzeczy, które zostały ujawnione na ich pierwszym spotkaniu. Stradlinowi było wtedy ciężko, myślał, że nic z siebie nie wyrzuci, że zwariuje od fali obrazów, które przemykały mu przez głowę. Prosił kobietę, żeby więcej nie poruszała tego tematu i skupiła się na teraźniejszości. Prosił ją o to, by zapomniała, o czym opowiadał jej na pierwszej sesji i nie męczyła go więcej bolesną przeszłością.
- Panie Isbell… Jeffrey, niech pan usiądzie… - powiedziała cicho – wiem, że to jest dla pana trudne, ale im prędzej wyciągnę pewne wnioski, tym łatwiej będzie mi znaleźć rozwiązanie pana problemów.
- Tak… nikt nie jest… nią – westchnął i usiadł z powrotem w fotelu – i nigdy nie będzie. Nikt jej nigdy nie dorówna. Prawie nikt… - wymamrotał cicho.
- Nie do końca rozumiem. Jest ktoś, kto…
- Nie… ona jest… poza jakimkolwiek moim zasięgiem – uśmiechnął się ponuro. – Mówiłem już pani, czemu jej pomogłem? To znaczy Marcie – dodał szybko, bo kobieta pytająco zmarszczyła brwi. - Jak ją zobaczyłem, coś we mnie pękło. Na pierwszy rzut oka była tak strasznie podobna, a jednocześnie tak inna. Walczyłem ze sobą, nawet pani nie wie, jakie to było przerażające uczucie. Jakbym miał pierdoloną schizofrenię albo rozdwojenie jaźni! Niby chciałem sobie wmówić, że nie jestem takim dupkiem i mogę coś zrobić bezinteresownie, ale… chyba po prostu chciałem… chciałem ożywić moją… moją Emily. Chciałem czuć to co kiedyś. Myślałem, że znowu będę szczęśliwy i będę miał bliską osobę. I miałem, ale nie w taki sposób jak wtedy. Miałem, ale pieprzony los zabrał mi kolejną… - urwał i zaciskając pięści, syknął – nie… to nie los! To ten gnój zabrał mi wszystko, a później wyrzucił jak zużytą zabawkę. Przez tego chuja nic mi nie wychodzi!


Dziwnie czuła się z tym „powrotem do przeszłości” w trochę zmienionej formie. Kolejny raz miała przekroczyć próg tego domu jako nowy mieszkaniec. Tym razem pojawiła się z walizkami i w towarzystwie małego chłopczyka, który kilka miesięcy temu świętował swoje pierwsze urodziny. I co najważniejsze, tym razem ze swoim synem wprowadzali się do prawie niezamieszkałego domu. Kiedy pierwszy raz wkroczyła do salonu, miała dzielić ten dom z piątką trochę nieokrzesanych muzyków. Po ponad pięciu latach od tego przełomowego momentu w swoim życiu, miała mieszkać z tylko jednym mężczyzną, który pozostał z paczki przyjaciół.
Nie miała pojęcia, czy ten pomysł wypali, ale czy miała inne opcje? Nie mogła przecież dalej korzystać z uprzejmości Matta i mieszkać u niego za darmo, bo nie chciał przyjąć od niej żadnych pieniędzy. Poza tym fakt, że był bratem Duffa, jeszcze bardziej utrudniał sprawę – nie chciała wchodzić pomiędzy braci i komplikować sytuacji jeszcze bardziej. Nie mogła wprowadzić się do Izzy'ego, bo wiedziała, że gitarzysta potrzebował teraz więcej przestrzeni osobistej i swobody, by poukładać sobie życie i być może ponownie zakosztować życia towarzyskiego. Zresztą chyba dla dobra psychicznego obojga, lepiej było, gdy widzieli się nawet kilka razy w tygodniu, ale nie musieli być skazani na siebie nawet w nocy. Zbyt często dochodziło między nimi do spięć, by mogli spędzać ze sobą całe dnie. Nie potrafili dogadać się nawet w najbardziej błahych sprawach. Za często Izzy wypominał Marcie jej decyzje – jego zdaniem zbyt pochopne i podejmowane tak, jakby nie wyciągała wniosków z przeszłości. Od pewnego czasu, nie było spotkania, żeby nie posprzeczali się o Duffa, Slasha, czy życie prywatne Stradlina. Oczywiście kierowała nimi troska o drugą osobę, ale efekt był zgoła inny, niż ten planowany i żadne z nich nie chciało jeszcze bardziej pogarszać sytuacji. Za bardzo potrzebowali siebie nawzajem, żeby niszczyć to, co ich łączy.
- Chcesz wrócić do swojego pokoju? - zapytał Slash, parkując swoją czarną Corvette na podjeździe – w sumie prawie wszystkie są wolne. No chyba, że chcesz więcej prywatności z młodym no to…
- Ten od Izzy'ego będzie w sam raz – mruknęła, odwracając się do śpiącego w foteliku na tylnym siedzeniu Jeffa – nie chcę ci się pałętać po całym domu, a Jeff bywa marudny, płacze w nocy…
- To nie problem. Uwierz, od jakiegoś czasu tu jest jak w pieprzonym grobowcu. Chuj mnie czasem trafia, bo gadam do pustych ścian – skrzywił się i trzepnął głową, by włosy przysłoniły mu twarz – Nie wiem, jak Stradlin może mieszkać tyle czasu samemu i nie oszaleć. Przejebane…
Wysiadł z samochodu i wyciągnął walizkę i torbę sportową, w których Marta miała część swoich rzeczy. Wchodząc do domu, brunetka poczuła się co najmniej dziwnie. Miała wrażenie, że nawiedziło ją uczucie deja vu. Już kiedyś przechodziła przez drzwi wejściowe i pierwszą rzeczą, która wtedy rzuciła się oczy, była sterta śmieci w salonie.
- A tak w ogóle, czemu wyprowadziłaś się od Matta?
- Nie chciałam go tak długo męczyć i to jeszcze za darmo – powiedziała z przekąsem – zresztą to brat Duffa i głupio mi korzystać z jego dobroci. Poza tym chyba czas iść do przodu. Matt obiecał mi pracę u siebie, bo jakaś dziewczyna jest w ciąży i potrzebuje kogoś do pomocy. Na początek to chyba dobra opcja. I Slash… mogę cię o coś prosić?
- Jak zawsze, Dziecino. O co chodzi?
- Czy… zanim zacznę zarabiać… pożyczyłbyś mi trochę pieniędzy? Ja ci wszystko oddam, ale…
- Chcesz kasę? - zapytał zaskoczony i zgarną stertę kartonów po pizzy z kanapy. - A co z waszym kontem? Przecież…
- Od tygodnia mam zablokowany dostęp – wymamrotała, spuszczając wzrok – nie mam nawet na pieluchy dla Jeffa…
Po problemach z uregulowaniem rachunku za zakupy, Marta kolejny raz próbowała skontaktować się ze swoim mężem i zapytać, co się stało i spróbować w jakikolwiek sposób załagodzić albo wyjaśnić ich relację. I znów nasłuchała się wiązanki obelg, która teraz poszerzyła się o nowe oskarżenia – brunetka pewnie była z Duffem tylko dla kasy i dla jego pieniędzy oszukała go ze swoją ciążą. Uznał, że nie zamierza dłużej łożyć na bachora Stradlina albo innego kochanka i kobieta ma sobie radzić sama. Jeszcze tego mi brakowało… te narkotyki aż tak bardzo wypaliły mu mózg?! Co jeszcze wymyśli? Co mi jeszcze może powiedzieć, żeby mnie bardziej obrazić, zranić i upodlić? Przecież nie mogę udawać, że mnie to nie rusza! Nie mogę udawać, że Duff nie istnieje i mam gdzieś, czy powie o mnie coś złego… nie mogę o nim zapomnieć, ale na pewno nie zamierzam się upokarzać i błagać go o litość… nie zamierzam nikogo o nic błagać… już nie...
- Co, kurwa?! Duff pozbawił cię kasy?! Kurwa mać, jesteś jego żoną! A on jest pierdolonym ojcem twojego dziecka! Jak mógł zrobić coś takiego?! - krzyknął wzburzony i odpalił kolejnego papierosa – Rozszarpałbym go, kurwa…
- Slash… - przerwała mu ostro.
- Ok, ok… już nic nie mówię, ale dobrze wiesz, że… zresztą nieważne – uniósł ręce w obronnym geście – o finanse się nie martw, dogadamy się... tylko błagam, uwzględniaj mnie, jak będziesz dla siebie gotować – uśmiechnął się szeroko i cmoknął ją w czoło – więcej chińszczyzny w siebie nie wcisnę.
Po kilku godzinach, paru przestawionych meblach i rozpakowaniu walizek, Marta w końcu poczuła ulgę. Wróciła. Znowu była w miejscu, w którym od nowa zaczęło się jej życie. Oczywiście nie wszystko wyglądało tak jak powinno. Niby było z nią wymarzone dziecko, ale gdzie podział się mąż? Czy w ogóle kiedykolwiek będą w stanie naprawić swoje zniszczone małżeństwo? Czy Jeff będzie wychowywał się bez ojca, czy chociaż będzie miał weekendowego rodzica? Czy uda się jej zbudować rodzinę, o której ona sama mogła tylko śnić i bezcelowo modlić się o wybawienie z koszmaru? Jak mogłeś… dlaczego to zrobiłeś? Czemu nawet nie dałeś mi się wytłumaczyć? Czemu nie dałeś mi szansy na wyjaśnienie wszystkiego? Dlaczego, gdy opadły emocje, gdy uspokoiłam się po tej okropnej napaści na Izzyego, nawet nie chciałeś usłyszeć ode mnie prawdy? Zastanawiała się, przypominając sobie swoją nieudaną i przedostatnią rozmowę telefoniczną z Duffem – bo na więcej i na bardziej bezpośrednią formę nie miała odwagi.
Mniej więcej tydzień po ich awanturze i wyzwiskach próbowała zadzwonić do Duffa i chociaż zapytać, dlaczego tak ją potraktował i czemu naskoczył na nią z tak absurdalnymi zarzutami. Chciała, mimo strachu i złości o jego szalone czyny, zapewnić go, że nigdy go nie zdradziła. Próbowała powiedzieć, że tylko jego kochała i to jego dziecko, które miało teraz ponad rok, nosiła przez dziewięć miesięcy. Jedyne, co uzyskała, to kolejna fala agresywnych bluzg pod jej adresem, a także prośby, które bardziej przypominały groźbę i ostrzeżenia, żeby trzymała się z dala od niego. Nie zdążyła nawet powiedzieć, że mężczyzna się myli, bo rzucił słuchawką i po kolejnych próbach połączenia się z nim, odłączył telefon. Dobrze wiedziałeś, że byłeś tylko ty. Wiedziałeś, jaka jestem, kim jestem, wiedziałeś, że cię kocham. Skąd wziąłeś te głupoty o romansie z Izzym? Z Izzym! Na Boga! Przecież to nawet brzmi irracjonalnie! Ja i Stradlin… ja i facet, który nawet nie spojrzałby na mnie, gdybym paradowała przed nim nago! I Jeff… przecież tylko ślepy nie widziałby w nim ciebie! Tylko głupiec nie zobaczyłby w nim twoich ust. Im był starszy tym bardziej przypominał ciebie! Już nie pamiętasz, jak się cieszyłeś? Nie pamiętasz, jaki byłeś szczęśliwy, gdy urodziłam? A teraz jeszcze chciałeś mnie dobić, zabierając mi środki do życia? Wal się dupku, obejdzie się bez twojej pomocy... Nawet nie miała chęci płakać i załamywać się. Ten etap chyba miała za sobą. Teraz jedyne, co czuła, to wszechogarniające rozgoryczenie, niedowierzanie, a także, co ją zdziwiło, złość. Złość na siebie, że nie była w stanie wykrzyczeć Duffowi prawdy w twarz i go tym uspokoić i otrzeźwić. Złość na McKagana za to, jak ją potraktował, o co oskarżył i jak zachował się w stosunku do niej i do kompletnie niewinnego Stradlina; nie bez znaczenia dla jej obecnego stanu była jego postawa odnośnie Jeffa. Jak mógł wyprzeć się własnego syna, którego wyzwał od bękartów?
- Marta? Słuchaj, bo chciałe... - w drzwiach pojawił się Slash – to może przyjdę za chwilę? - mruknął ciszej, widząc, że dziewczyna usypia Jeffa.
- Zaraz do ciebie przyjdę, ok?
Zastała Slasha w jego pokoju. Prawie nic się tutaj nie zmieniło od pięciu lat. Przybyła kolejna szafka, w której trzymał płyty ulubionych zespołów i pojawiły się dwa nowe Gibsony. Jak zawsze praktycznie wszędzie walały się na pół wypalone paczki papierosów. Na stoliku obowiązkowo musiała stać butelka Jacka Danielsa. Tym razem była jeszcze nieotwarta. Sam mężczyzna siedział na łóżku i brzdąkał jakąś melodię na jednej ze swoich gitar. Rozpoznając melodię, Marta zaczęła mruczeć tekst utworu.
Did I disappoint you?
Or leave a bad taste in your mouth?
You act like you never had love
And you want me to go without

Well it's too late
Tonight
To drag the past out
Into the light
We're one
But we're not the same
We get to carry each other
Carry each other
One

Have you come here for forgiveness
Have you come to raise the dead
Have you come here to play Jesus
To the lepers in your head
Did I ask too much
More than a lot

You gave me nothing
Now it's all I got
We're one
But we're not the same
We hurt each other
Then we do it again


Zamyśliła się. To był dość dziwny wybór, jeśli chodzi o upodobania muzyczne Slasha. Czy to miała być jakaś wiadomość dla niej? Chciał w łagodny sposób wyrzucić jej, że pozbawia go miłości i odbiera możliwość decydowania o jego uczuciach? Czy on sugeruje, że kobieta pogodziła się z nim i przeprowadziła się do niego, żeby odkupić swoje winy? Miała zrozumieć aluzję, że swoim zachowaniem go rani? A może to był zupełny przypadek?
- Zamierzasz dać mu szansę? - zapytał nagle, wyrywając ją z zamyślenia. - Oczywiście, jeśli zachce mu się przepraszać i tłumaczyć swoją głupotę.
- Nie wiem… nie, myślę, że nie. Nie po tym wszystkim, co zrobił. Zresztą wątpię, czy kiedykolwiek on dałby mi szansę wyjaśnić… - westchnęła. - Wiem, że on nigdy nie przebierał w słowach i potrafił być ostry, czasem mówi coś zanim pomyśli, ale… ja się go boję, Slash. Po prostu się go boję. I nie wyobrażam sobie, że mogłabym zostać z nim sam na sam. Tak samo nie ma opcji, żebym pozwoliła zbliżyć mu się do Jeffa. Nie po tym, co widziałam w jego oczach i tym, jak się zachowywał. Nie po tym, co zrobił Stradlinowi… nie po tym, z jaką nienawiścią na mnie patrzył. Gdyby mógł, rozszarpałby mnie wtedy na kawałki…
Ty go kochasz, a on cię nienawidzi? No trochę chujowy układ, nie sądzisz, Dziecino? Dostał więcej niż to, na co kiedykolwiek zasługiwał, spadłaś mu z nieba, dałaś szczęście, dziecko, siebie. A on? Odpłacił ci twoim cierpieniem, traktowaniem cię jak szmatę i wypierdoleniem cię z waszego domu… zajebiście. Po chuj w tym trwasz? Czemu nie wykreślisz go ze swojego życia? Czemu nie zażądasz rozwodu? Po głowie krążyły mu gniewne myśli, jednak wiedział, że nie ma prawa wypowiadać ich na głos i proponować rozwiązania jej kłopotów. Z miejsca straciłby szansę na cokolwiek. W jednej chwili doprowadziłby do zniszczenia ich relacji. Znowu. A tego nie zamierzał powtarzać i przeżywać nigdy więcej.


Nie miał najmniejszej ochoty na te odwiedziny. Niby nie musiał iść, mógł do niej zadzwonić i poprosić o spotkanie na mieście albo w jego domu, ale po prostu nie wypadało. To przecież jej urodziny. Tylko jak on zniesie towarzystwo Slasha? Sam nie wiedział, kogo bardziej nie tolerował –Slasha czy Duffa. W jego mniemaniu i jeden i drugi nie zasługiwali chociaż na spojrzenie czy słowo Marty. Obydwaj byli w jego oczach ni mniej ni więcej skurwielami. Kiedyś byli przyjaciółmi, wręcz rodziną. Dziś poza wspólną przeszłością nic ich nie łączyło. No może wzajemna niechęć, granicząca z nienawiścią. No i ona. Kobieta, którą każdy z nich na swój własny, popieprzony sposób kochał, czy lubił. Tylko, że to już nie wystarczało do utrzymania względnej zgody. Ich stosunek do niej nie mógł wygrać z ich nadętym ego, chęcią bycia lepszym od innych. Jej ciepło i radość, którą wprowadziła w ich życie, nie miała szans przy wzajemnych oskarżeniach, złośliwych komentarzach i hipokryzji, która przekraczała wszelkie normy.
- Powariowaliście?! Co wy robicie?! - wyminęła wózek, który wtaszczyła do salonu i podbiegła do mężczyzn. - Natychmiast przestańcie!
Właśnie wróciła ze spaceru z Jeffem i od razu podniosło się jej ciśnienie. Nie miała pojęcia, co w domu, w którym obecnie mieszkała, robił Stradlin. Nie to, że zabraniała mu tu przychodzić, jednak jego obecność była dla niej zaskoczeniem. Nie byłoby w tym nic złego i strasznego, gdyby nie to, że zastała go szarpiącego się z innym domownikiem. Wiedziała, że ani Izzy ani Slash nie garnęli się do tego, aby zakopać topór wojenny, ale mimo wszystko miała nadzieję, że poza rzuceniem paru niemiłych słów, nie dojdzie do rękoczynów. Zachowywali się jak urażone i śmiertelnie na siebie obrażone dzieci. Owszem, może mieli powód, żeby nie pałać do siebie taką sympatią jak dawniej, ale takie zachowanie było wręcz naganne.
- Dość! - złapała w powietrzu rękę Stradlina, który, nie zważając na jej protesty, chciał ponownie wymierzyć cios – Co was, kurwa, opętało?! Izzy!
- Nie wiem, o co ci chodzi – wycedził przez zaciśnięte zęby – po prostu sobie ze Slashem rozmawiamy.
Zmrużyła oczy i odciągnęła mężczyznę na bok. Z nerwów nawet nie wiedziała, co mu powiedzieć. Nie wiedziała, czy bardziej irytowała ją jego nonszalancka postawa, czy absurdalne zachowanie w stosunku do swojego dawnego przyjaciela. A może jeszcze gorszy był sam Hudson, który nawet nie próbował ukryć, że sprowokował Stradlina? Toczyli otwartą wojnę. Tylko o co? O nią? O Martę? To kompletny absurd. Przecież Isbell był jej bratem, rodziną, jedną z najbliższych osób. Był kimś, kim Slash nigdy nie będzie. Nie musiał udowadniać sobie i Slashowi, że jest dla niej kimś ważnym. A Saul nie mógł konkurować z Izzym o miłość Marty, bo ani jednego ani drugiego nie kochała w ten sposób; żaden z gitarzystów nie był Duffem. A szkoda… o ile prostsze byłoby teraz moje życie, gdybym go nie kochała. O ile łatwiej byłoby mi zrobić krok naprzód, odciąć się od tego wszystkiego i ułożyć sobie życie z kimś innym… z kimś, kto da mi szczęście. Z kimś, dla kogo wódka i koka nie będą ważniejsze ode mnie i Jeffa.
- Ty już się nie odzywaj – wskazała oskarżycielsko na Slasha – a ty, mój drogi, idziesz ze mną – warknęła na swojego przyszywanego brata i pociągnęła go do pokoju, który kiedyś sam zajmował.
- Zanim zaczniesz na mnie wrzeszczeć… - mruknął, gdy zamknęła za nim drzwi – spełnienia marzeń, moja mała siostrzyczko - przyciągnął ją do siebie i szepnął do ucha – i… żebyś w końcu odnalazła spokój i szczęście, na które zasługujesz.
Objął zaskoczoną dziewczynę i wtulił twarz w jej gęste włosy. Powinien ją jakoś udobruchać, w końcu to jej urodziny, jej święto. Nie powinna w takim dniu denerwować się na Slasha, który nie potrafi trzymać języka za zębami. Nie powinna przejmować się tym, że Izzy znowu został przez niego wyprowadzony z równowagi. Gdybyś dał jej pieprzony spokój, to nie miałbym ochoty obić ci mordy! Gdybyś się od niej odpierdolił, tak jak cię prosiłem, to nie denerwowałaby się na mnie i nie kłóciła cały czas ze mną o to, że chcę dla niej jak najlepiej! Nie robiłaby mi wyrzutów, że się o nią martwię, gdybyś nie odgrywał tej komedii wielce uciśnionego i skruszonego palanta! Przysięgam, kurwa, zrobię wszystko, żeby ona w końcu przejrzała na oczy i dała ci kopa w dupę! Tobie i temu skurwielowi…Czując, jak dziewczyna go obejmuje, odpędził od siebie ponure i mściwe myśli. Po chwili na jego ustach pojawił się szeroki, wystudiowany, niekoniecznie szczery uśmiech. Ćwiczył go tak długo, że opanował go już do perfekcji. Spojrzał na kobietę, która o kolejny rok oddaliła się od jego idealnej, młodziutkiej siostrzyczki. Następne trzysta sześćdziesiąt pięć dni odsunęło go od tamtego pamiętnego dnia.
- Nie wiedziałem, co mógłbym ci dać, więc… - wyciągnął z kieszeni skórzanej kurtki kopertę – mam nadzieję, że trafiłem z miejscem.
- Wykupiłeś mi waka.. co?! - wytrzeszczyła oczy, gdy zobaczyła miasta, które miała odwiedzić - Florencja, Neapol, Forli, Pesaro… Izzy, to jest… to…
- To są chyba średniowieczne Włochy, jeśli się nie mylę – wyszczerzył zęby w triumfalnym uśmiechu – widziałem u ciebie parę książek i pomyślałem, że chyba to lubisz…
Kłamstwa, kłamstwa, kłamstwa… cześć Stradlin… dawno nie wpierdalałeś się w moje życie. Prawie zaczynałem tęsknić. To takie żałosne… Pomyślałem, że chyba to lubi? Chyba to lubi i dlatego wymyśliłem dwutygodniową wycieczkę marzeń? Tylko głupi w to uwierzy i nie zrozumie oczywistego. Dobrze to wykombinowałeś Izzy… Wyprawa do Włoch i to jeszcze z Tobą do towarzystwa… zabrać ją byle jak najdalej od Hudsona… Jeden-zero dla Ciebie! Uśmiechnął się pod nosem i łapiąc ją za rękę, rzucił wesoło:
- Ubieraj się, zabieram was z Jeffem na urodzinowy obiad.


- Nie wiem, jak to zrobisz, Slash – wypuścił dym przez zaciśnięte zęby. - Szczerze mówiąc mam to w dupie. Ona po prostu ma się o tym dowiedzieć, zanim zeżrą nas gazety.
- Czemu sam jej o tym nie powiesz, co? To był twój pomysł!
- Nie ja z nią mieszkam i rżnę pocieszyciela! Poza tym zawsze dogadywałeś się z nią lepiej ode mnie. I nie udawaj, że to wszystko cię nie cieszy, bo kiepsko ci to wychodzi.
Slash zmrużył oczy i potrząsnął włosami, by zakryć twarz. Od samego początku nie podobał mu się plan Axla. Rzecz jasna jego decyzja była mu na rękę i nie mógł się doczekać ostatecznych działań. Odliczał tygodnie do zmian personalnych, które miały nastąpić w najbliższym czasie w Guns n'Roses. Odliczał dni do momentu, gdy uwolni się od gęby, na którą miał ochotę rzucić się w każdej chwili. Jednak pomysł miał zbyt wiele luk, zbyt wiele niewiadomych, zbyt wiele komplikacji i zbyt wiele przeszkód do pokonania. Jedną z nich była ona. Zdawali sobie sprawę z tego, że czeka ich ciężka przeprawa z nią. Niby powinna ich popierać, ale wiedzieli, że nie będzie zachwycona tym, co wymyślili, bo poniekąd godziło to w jej interesy i życie.
- Nie życzę sobie, żeby dowiedziała się ostatnia – mruknął, upijając łyk bursztynowego płynu. - Masz jakiś problem? - warknął, słysząc jak jego przyjaciel prychnął – uważaj… bo ty wylecisz z jeszcze większym hukiem…
Gitarzysta chcąc nie chcąc porzucił temat. Wiedział, że Axl nie rzucał słów na wiatr, nie był nawet w nastroju do jakichkolwiek żartów. Wolał się nie narażać i cierpliwie czekać, aż Rose odzyska chociaż cząstkę dobrego humoru. Po tym, jak szantażem zmusił zespół do zrzeczenia się praw, żaden z nich nie mógł być pewny swojego jutra. W każdej chwili mogli podzielić los Adlera, a teraz także kolejnego członka Najniebezpieczniejszego Zespołu Świata.
- Może bez tego gnoja w zespole, w końcu uda nam się coś nagrać – wypił do końca whisky i westchnął. - Pamiętasz te czasy, gdy nagrywanie było przyjemnością? Mogliśmy przesiadywać w studiu całe godziny, śmiać się, gadać, tworzyć nowe utwory, grać… - odgarnął rude włosy z twarzy i dodał przygnębionym głosem - po prostu spędzać ze sobą czas, jak przyjaciele… rodzina.
- Tyle, że wszystko się zjebało.
- Wiesz dlaczego? - zaczął bawić się pustą butelką po bursztynowym trunku. - Przez wasze pieprzone dragi. Wszystko zaczęło się pierdolić, gdy zaczęliście brać na potęgę, bez opamiętania. Ty, Izzy, Steven… Duff…
- Nie zwalaj winy na mnie, ok?! Ty czasem też nie byłeś lepszy! Poza tym nie jestem Adlerem, którego wyjebałeś za ćpanie. Nie jestem Stradlinem, który miał nas dość i odszedł. I nie jestem tym skurwysynem, który swoim zasranym ego i pojebanym życiem uczuciowym rozpierdolił zespół!
Byli tak pochłonięci zaczynającą się kłótnią, że nie usłyszeli trzasku drzwi wejściowych. Nie zwrócili uwagi, że z korytarza obserwowała ich niska brunetka. Wylewali z siebie żale, które zbyt długo były tłumione i nieomawiane w niewielkim gronie muzyków Guns n'Roses. Slash wiedział, że Rose poniekąd ma rację, jednak nie zamierzał przyznawać się do błędu i pozwolić, by ktokolwiek traktował go na równi ze Stevenem i Duffem. Z drugiej strony Axl zdawał sobie sprawę, że został mu tylko Hudson, bo przecież na Matta i Dizzy'ego nie mógł za bardzo liczyć, a Gilby od samego początku był traktowany jako zastępstwo. Sytuacja była patowa, mogli tylko cierpliwie czekać i obserwować rozwój wypadków.
- Jakbyś był Adlerem albo McKaganem, to już dawno bym cię wypierdolił. Nawet przez chwilę miałem taki zamiar – Axl zmrużył oczy i dodał – o dziwo szybciej i bez interwencji się opamiętałeś. I liczę na to, że pozbycie się McKagana będzie ostatnią zmianą w składzie.
- Co?! - dobiegł ich zaskoczony krzyk. - O czym wy, do diabła, mówicie?!
Odwrócili się jednocześnie w kierunku drzwi. Gitarzysta zbladł, widząc kobietę, która z wytrzeszczonymi oczami, wpatrywała się w przyjaciół. Zdecydowanie nie tak miało się to odbyć. To nie miało być przypadkowe podsłuchanie rozmowy. Mieli ją na to najpierw przygotować i na spokojnie przedstawić argumenty. Wyjaśnić jak wygląda sytuacja, uświadomić, że żaden z nich nie chce rozpadu zespołu i nie mogą pozwolić, by nałogi i zachowanie McKagana ciągnęło ich na dno. No w zasadzie to tylko on miał to zrobić i tylko on miał ponieść konsekwencje i przyjąć całą złość Marty na siebie. Rzucił szybkie spojrzenie na Axla i zmarszczył brwi. Rudowłosy mężczyzna praktycznie nie przejął się tym, że zostali podsłuchani. Można powiedzieć, że wyglądał na zadowolonego z zaistniałej sytuacji.
- Cześć Dzieciaku – uśmiechnął się, ignorując złość i rozczarowanie, które pojawiły się w oczach kobiety. - Miło cię widzieć, jak tam nasza przyszła gwiazda rocka? - zapytał, wskazując brodą na wózek.
- Axl, o co, kurwa, chodzi?! - udawała, że nie słyszy jego słów. - Jak w ogóle… - urwała, gdy Rose w jednej chwili znalazł się przy niej.
- Zostaw młodego wujaszkowi Slashowi i chodź.
- O co chodzi? Axl, co ty robisz?! - zawołała zaskoczona, gdy mężczyzna pociągnął ją za rękę w kierunku drzwi wyjściowych.
- Idziemy na małą przechadzkę, bo mamy do pogadania – burknął władczym tonem i wyciągnął Martę z domu.
Może nie był to najdelikatniejszy sposób, ale chociaż nie dał dziewczynie szansy na rozpętanie piekła i wzajemne przekrzykiwanie się. Nie miał ochoty na wrzaski Marty i głupie bronienie się Slasha i to jeszcze przy Jeffie. Lepiej było wyciągnąć ją z domu i spokojnie porozmawiać, skoro Hudson nawet tego nie potrafi. Może i chciał zrzucić odpowiedzialność na gitarzystę, ale mimo wszystko uznał, że on jest w stanie schować emocje do kieszeni i nie robić z tego prywatnego cyrku jak Slash. Wtedy i owszem – Marta mogła Axlowi zarzucić zbyt radykalne działania, ale nie miała prawa zarzucać mu subiektywizmu i kierowania się chęcią zemsty i odegrania się za swoje szkody. Spacerując po pobliskim parku rzeczowo przedstawił jej swoją motywację. Czarno na białym przedstawił argumenty za wyrzuceniem McKagana z zespołu. Mógł także zaprezentować jej jakąś minimalną linię obrony dla jej męża, jednak nie znalazł niczego łagodzącego sytuację, poza wieloletnią przyjaźnią, a to w tym przypadku było niewystarczające.
- Słuchaj, Marta… jest mi przykro z twojego powodu i tego, co ci zrobił, ale w tym momencie mam to gdzieś – nie zwrócił uwagi na jej kwaśną minę i kontynuował – i nie wypierdalam go z zespołu, bo się szmaci. Chuj mnie obchodzi, czy on posuwa każdą spotkaną na ulicy dziwkę, czy już zaliczył każdą groupie, czy nawet wykupił sobie pieprzony karnet w burdelu. Póki nie robi burd, potrafi utrzymać w rękach bas i cokolwiek zagrać, może się nawet sprzedawać bandzie pedałów za działkę.
Skrzywił się, gdy zobaczył, że do jej oczu napływają łzy. Chyba przesadził. Chyba był zbyt ostry. Jednak jak miał w dobitny sposób powiedzieć to, co myśli? Jak miał jej wytłumaczyć, że nie kieruje się sentymentami i prośbami przyjaciół, tylko dobrem zespołu? A w interesie i jego i wszystkich członków Guns n'Roses było to, aby pozbyć się najsłabszego ogniwa. Gdyby nie cała otoczka życia osobistego muzyków, można pomyśleć, że to wierna kopia sytuacji sprzed kilku lat. Patrząc na obecne problemy, Axl miał wrażenie, że to jakieś przykre deja vu. Już raz narkotyki, alkohol i brak umiaru opanowały zespół i doprowadziły do radykalnych działań. Już wtedy Axl uprzedzał, że nie będzie tolerował takiego zachowania. Oczywiście można powiedzieć, że w takim wypadku powinien rozwiązać cały zespół, bo poza nim, każdy w mniejszym lub większym stopniu miał problem i był uzależniony. Różnica polegała na tym, że większość muzyków potrafiła utrzymać w rękach swoje instrumenty i wydobyć z nich odpowiednie dźwięki. Większość muzyków w Guns n'Roses nie doprowadzała go do białej gorączki, gdy kolejny raz musieli powtarzać nagranie, bo ktoś nie był w stanie uderzyć kilka razy w struny.
- Dziwię się, że w ogóle mnie o to prosisz – mruknął łagodniej i położył dziewczynie rękę na ramieniu - ale uwierz… gówno mnie obchodzi, czy to mój przyjaciel, brat, czy pieprzony kochanek… nie pozwolę zniszczyć mojego zespołu jakiemuś ćpunowi.
- Ale, Axl… nic nie rozumiesz… on… nie możecie…
- Owszem mogę – przerwał jej – i rozumiem lepiej niż ci się wydaje, Dzieciaku.
I wiem, jak kurewsko się mylisz...Nawet wyjebanie go z zespołu niczego nie zmieni… nie można się już bardziej stoczyć… Chociaż może lepiej, że o tym nie wiesz. Może lepiej, że nie widzisz tego, co on odpierdala. Dobrze, że nie widzisz tych wszystkich kurw, które przewinęły się przez jego łóżko… dobrze, że nie spotkałaś tych małych dziwek, które wypatrzył na koncercie… lepiej, że nie do końca poznałaś te nowe groupie, bo praktycznie każdą z nich miał i to nie raz. Te wszystkie butelki wódki, dragi, które są praktycznie wszędzie… Po co cię uświadamiać i dokładać ci cierpienia…. Patrzył na nią uważnym wzrokiem i pocieszająco objął ją ramieniem. Nie potrafił odsunąć nieprzyjemnych myśli. Tyle zmieniło się przez te ostatnie miesiące. Nie pamiętał, żeby kiedykolwiek tak źle działo się w ich zespole. Wyrzucenie Adlera było niczym, w porównaniu z tym, co czekało ich teraz. Przecież Adler nigdy nawet nie zbliżył się do stanu, w którym teraz znalazł się Duff. Rose wolał nie myśleć, kto zaopatruje McKagana w narkotyki, bo na pewno nie był to „uczciwy” dealer. Nie miał ochoty nawet myśleć o tym, ile różnych kobiet i dziwek zadowalało go od czasu awantury z Martą. Nie znał szczegółów ich rozstania, ale to, czego się dowiedział, nie tłumaczyło Duffa i jego upadku. W zasadzie nic nie tłumaczyło takiego zachowania i zeszmacenia się, bo inaczej Axl nie był w stanie tego nazwać.
- Nie rozumiem, czemu go bronisz – westchnął i odsunął ją od siebie na wyciągnięcie ramion. - Z tego, co wiem, rozstaliście się… a raczej zostawił cię w niezbyt przyjemnych okolicznościach… teraz umila sobie życie, a ty…
- To jest mój mąż – przerwała mu słabym głos – wyszło jak wyszło, ale to w dalszym ciągu mój mąż.
- To jaki masz problem? Weź rozwód… tak po prostu – wzruszył ramionami, jakby to była najbardziej oczywista rzecz na świecie – wnieś sprawę do sądu, uwolnij się od niego i zobowiązań i zacznij żyć.
- Rozwód? Axl… ja go kocham, rozumiesz?
- A to ma jakiekolwiek znaczenie? Też kochałem Erin, kochałem Stephanie i co? Chuj wszystko strzelił. Nic na siłę, Dzieciaku. Masz założyć habit i iść do zakonu, bo kochasz kogoś, kto robi ci gnój i ma cię gdzieś? Zamknij rozdział z McKaganem i rozerwij się trochę. Może szczęście uśmiechnie się do ciebie szybciej, niż myślisz? - wyszczerzył zęby w prawie szaleńczym uśmiechu i dodał – tak jak do mnie!
- Co masz na myśli?
- To tajemnica, bo nie chcę zapeszać, ale… - zniżył głos do szeptu – będziesz ciocią!


Walka. Odwieczna walka między Byłem i Będę. Uwięziony gdzieś pomiędzy rzeczywistością a fantazją. Zagubiony w przeszłości i zatracony w marzeniach. Sam. Zupełnie sam. Ze swoim bólem. Z brakiem nadziei. Całkiem sam z pragnieniami. Zbyt samotny w tłumie ludzi. Aż nadto towarzyski w pustym domu. Ogarnięty strachem, a jednocześnie zbyt obojętny, by się bać. Tak bardzo zapatrzony, a zarazem ślepy. Zagubiony w uczuciach, targających ciało i duszę. Oszalały z pustki i powierzchownych odczuć. Poukładany w bieżących sprawach, skleja rozbite na kawałki życie. Spragniony nieosiągalnych rzeczy, pogardzający najbliższym otoczeniem. Będę chce żyć… Byłem nie może doczekać się końca. Zbyt zmęczony, by budować cokolwiek, a jednocześnie złakniony wrażeń. Uciekając od bólu, wbija w serce kolejny sztylet, torturuje się widokiem, którego nigdy nie posiądzie. Rozrywany na strzępy przez poczucie winy, a zarazem tak bardzo okrutny w swoim braku sumienia. Butne Byłem żąda i nie znosi odmowy. Spokojne, nieśmiałe Będę chciałoby, ale wie, że nie może. Tęskne spojrzenia Będę nie dają rady z władczym pożądaniem Byłem. Narzucające się każdemu Byłem. Opuszczone, szukające rady Będę. Wychowane w bezwzględności Byłem, kłócące się z potrzebującym przewodnika Będę. Niesprawiedliwa, nierówna walka między przeszłością i przyszłością. Z każdym dniem przybliżam się do nieuniknionego końca. Nieuniknionej porażki Będę...

wtorek, 19 maja 2015

49.

Nie wiem, ile Was tu jeszcze pozostało, ale mam nadzieję, że dużo :)
tyle się pozmieniało w moim życiu od momentu opublikowania ostatniego rozdziału...
pracuję, romansuję sobie z takim jednym (który namówił mnie do powrotu do pisania :D ), zmieniłam podejście do wielu rzeczy i tak dalej, ale! Nawet na chwilę nie przestałam myśleć o DnB, o Was, o tym jak bardzo Was zawodzę i zjebałam nie publikując rozdziałów, praktycznie nie było tygodnia, żebym w głowie nie pracowała nad scenariuszem bloga, akcją i tak dalej, jednak gorzej było ze spisaniem tego
Mam nadzieję, że nie będziecie zbyt surowe dla mnie i z sentymentu nie polecą bluzgi w komentarzach :D
Ciężko było wrócić, ale strasznie mi tego brakowało :D
a teraz nie przedłużając, zapraszam na wymęczony przez długi czas rozdział 49.
i dziękuję mojej recenzentce! Malwina jesteś wielka :D 

***
Przymknęła powieki. Czuła przyjemne mrowienie, rozchodzące się po jej plecach, gdy gładził jej skórę. Przysunęła się bliżej, bardziej wtulając się w tors mężczyzny. Uwielbiała chwile beztroski takie jak ta. Nie musiała się przejmować problemami, nie musiała zastanawiać się, jak będzie wyglądała jej przyszłość. No i przede wszystkim czuła się szczęśliwa, leżąc w jego ramionach i odpoczywając po upojnych chwilach.
- Chce nam się wstawać? – mruknął, przykrywając ich kołdrą.
- Chyba żartujesz, Jeff! Nigdzie się stąd nie ruszam.
Podparła się na łokciu i spojrzała na gitarzystę. Widziała w jego oczach wesołe błyski. Lubiła je i z przykrością musiała pogodzić się z faktem, że taki widok to ostatnimi czasy rzadkość. Nie wiedziała, co go gnębi, nie wiedziała, jakie problemy go przytłaczały. Niemniej jednak cieszyła się, że poniekąd dzięki niej i dzięki temu, że wspólnie spędzali czas, mężczyzna czasem potrafił się zrelaksować i czerpać z czegoś radość. Ich dziwny i pokręcony związek trwał już parę ładnych miesięcy, jednak ciągle miała wrażenie, że praktycznie nie zna tego mężczyzny. On też nie ułatwiał jej zadania, bo wcale nie chciał dać się poznać. Ukrywał się pod maską, którą budował przez lata. Nie ma pojęcia, o czym myśli, co go martwi, czym się przejmuje. Nawet nie wie, co go cieszy i co lubi. Spędzali ze sobą zbyt mało czasu. Albo bardziej precyzyjnie – spędzali zbyt mało czasu, rozmawiając. Jednak taki był charakter ich nieformalnego układu. Mogą porozmawiać, mogą gdzieś razem wyjść jak para znajomych, ale przede wszystkim są ze sobą ze względu na łóżko. Zamruczała cicho, gdy zsunął dłoń okolice jej nerek. Musnął ustami jej szyję.
- Wiesz co? Gdybym wcześniej wiedziała, jaki jesteś…
- To? – oderwał się od jej dekoltu i spojrzał na nią.
- Zdecydowanie szybciej bym się tobą zainteresowała, Isbell.
- Dobra, dobra, nie przekupisz mnie takimi tekścikami.

- Tak się cieszę, że jesteście na tym festiwalu! Wieki cię nie widziałam – zaśmiała się i uścisnęła starszego o dziewiętnaście lat mężczyznę.
- Ślicznie wyglądasz – omiótł ją wzrokiem i cmoknął ją w policzek – co tam u Jeffa?
- Rośnie, nie daje spać, ząbkuje – uśmiechnęła się – wiesz, jak to jest.
- Aż za dobrze! – wybuchnął śmiechem – dzieciaki to przekleństwo i błogosławieństwo w jednym.
Miała wątpliwości, czy zgodzić się na propozycję chłopaków ze Skid Row. Miałaby zostawić syna na miesiąc i pojechać z garstką przyjaciół na trasę koncertową? Miałaby uciec przed kłopotami, przed złamanym sercem i przerażającym ją Duffem? Długo się zastanawiała, szukała wymówek, miała wątpliwości, nie wiedziała, czy wolała odciąć się od sytuacji i się zabawić, czy samotnie zastanowić się co dalej. Jednak teraz, gdy okazało się, że poza Skid Row i Alice in Chains, gościnne występy ma Aerosmith, nie żałowała swojej decyzji. Wiedziała, że nic nie pomoże jej bardziej, niż obecność bliskich, a zarazem niezwiązanych z rodziną, osób. Joe Perry od zawsze był dla niej kimś ważnym. Pamiętała, jak się poznali i praktycznie od razu zaprzyjaźnili. W wielu sprawach był jej powiernikiem, głosem rozsądku. Zanim w jej życiu pojawił się Jon, traktowała gitarzystę trochę jak starszego, doświadczonego brata albo mentora.
- I tak sobie myślałem, że może moglibyśmy… oczywiście jeśli masz ochotę na towarzystwo takiego nudziarza i starucha… eee… Marta? - urwał, widząc, że dziewczyna przestała go słuchać i wpatruje się z wytrzeszczonymi oczami w jakiś punkt za jego plecami.
- O Boże – jęknęła.
Myślała, że ma przywidzenia. Skąd oni się tu wzięli? Skąd, do cholery, on się tu wziął? W panice rozglądała się za miejscem, gdzie mogłaby się ukryć. Po chwili dotarło do niej, że to bezsensu. Przecież wszyscy uczestnicy festiwalu wiedzieli, że Skid Row towarzyszyła żona Duffa McKagana. Tak samo szybko ta wieść dotrze do członków Guns n'Roses. Może już wiedzieli o tym, że mogą ją spotkać. Skąd… jak, kurwa?! Jakim cudem oni tu są? Przecież… Axl… obiecał mi, że zorganizuje jakieś koncerty, żebym nie musiała go widzieć! Obiecał, że pójdzie mi na rękę i zabierze zespół w jakąś cholerną trasę koncertową! Dlaczego… co oni tu robią? Czemu nikt mi nic nie powiedział? Czemu… Zamknęła oczy. Wszystko jasne. Czyż Axl nie mówił, że porozmawia z Perrym albo Bachem o ewentualnych koncertach? Skoro Skid Row chciało ją trochę rozerwać i zabrać w trasę, na pewno nie z nimi dogadał się Axl. Szkoda tylko, że zapomniała o Aerosmith. Zupełnie wypadło jej z głowy, że chłopaki z zespołu mówili jej o gościnnym udziale Toksycznych Bliźniaków i ich zespołu. Ani przez chwilę nie pomyślała, że Tyler zaciągnie ze sobą Najniebezpieczniejszy Zespół Świata. Bolan musiał o tym wiedzieć, przecież orientował się w sytuacji uczestników festiwalu.
Zadrżała, gdy dostrzegła, że farbowany blondyn odwraca się w jej stronę. Niby był daleko, niby towarzyszył jej Joe, a Duff był w zasadzie otoczony kolegami z zespołu, ale ciągle się go bała i nie potrafiła zapomnieć tego, co jej zrobił. Modliła się w myślach, by jej nie zobaczył, żeby przeszedł obojętnie przez korytarz i nie dostrzegł jej u boku Perry'ego. Zapatrzona w wysoką postać, na początku nie zauważyła zamieszania. Burza loków i proste rude włosy mieszały się z pasmami w odcieniach blondu. Poczuła na sobie nienawistny wzrok, który wypalał jej dziurę w sercu. Zobaczył ją. Stało się. Kości zostały rzucone. Nie mogła udawać, że jej tu nie ma. Ruda czupryna pociągnęła go nie bez trudu w głąb hotelowego korytarza. Bujne, czarne loki w szybkim tempie zbliżały się do zaskoczonej i wystraszonej brunetki.
- Marta?! Co ty, kurwa…
- C-co wy tu robicie? - wyjąkała, gdy Slash był kilka kroków od niej. - Dlaczego tu jesteście…
- Chodź – złapał ją za rękę i pociągnął – to znaczy… musimy pogadać.
Prawie natychmiast ją puścił, gdy odskoczyła od niego jak oparzona. Nerwowo poprawiała mankiety koszuli flanelowej i pokiwała głową. Szedł szybko na drugi koniec hotelu, nie zwracając uwagi, czy kobieta za nim nadążała. Wyszarpnął paczkę Marlboro i nie zwracając uwagi na zakaz palenia, zaciągnął się.
- Możesz mi powiedzieć, skąd się tu wzięłaś? - odwrócił się i spojrzał na Martę, która ciągle była w szoku - Axl mówił, że mieliśmy być jak najdalej od ciebie!
- No właśnie! Miało was tu nie być! Miałam oderwać się od tego całego gówna i spędzić trochę czasu z chłopakami ze Skid Row!
Dopiero teraz dostrzegł, że dziewczyna jest roztrzęsiona i krzykiem próbuje zamaskować strach. Myślała, że wyładowując nerwy na mężczyźnie, zapomni o przerażeniu, jakie wywołało spotkanie Duffa. Próbowała złością zaleczyć niepokój i przykre wspomnienia. Hudson złagodniał i wyciągnął do brunetki rękę. Nie chciał na niej wymuszać jakiejkolwiek bliskości i dał jej wolną wolę. Jeśli będzie chciała się przytulić, to sama podejdzie. Jeśli uzna, że Slash nie jest odpowiednią osobą, to trudno.
- On mnie widział, Slash… - wymamrotała i przysunęła się do niego – on… ja… widziałam, jak się na mnie p-patrzył…
- Nawet cię nie dotknie, Marta – objął ją, gdy dała mu wyraźny sygnał, że chce się przytulić – ani Rose, ani ja na to nie pozwolimy. Więcej na niego nie wpadniesz, rozumiesz?
- Tego nie możesz mi obiecać…
- To nie obietnica – burknął i odsunął ja od siebie na odległość ramion – to zapewnienie.

- Cześć, Mike – rzuciła szybko do basisty i spojrzała na Rachela – wiedziałeś?
- Eee… o czym?
- Oni tu, kurwa, są! Wiedziałeś? – syknęła – Nie powiedziałeś, bo wiedziałeś, że się nie zgodzę, tak?
- Nie ma się czym denerwować… - zaczął ostrożnie.
- Nie ma się czym denerwować?! Wiedziałeś, że nie chcę go widzieć! Wiedziałeś, że tu będzie i nawet nie raczyłeś mi o tym powiedzieć!
Mężczyzna pokiwał przecząco głową. Niby wiedział, jaka jest sytuacja, niby był uprzedzony, że kobieta zamierza trzymać się jak najdalej od Najniebezpieczniejszego Zespołu Świata, ale tak naprawdę kiedy miał jej o tym powiedzieć, skoro sam dowiedział się o ich uczestnictwie w Festiwalu tuż przed ich przyjazdem. Nie spodziewał się aż tak gwałtownej reakcji. Kurwa, a miało być tak fajnie… miała się wyluzować i odpocząć od kłopotów, całej tej chorej sytuacji, Jeffa i po prostu dobrze się bawić. Kurwa, czemu nikt nie powiedział, że te dupki też tu będą?!
- No głupio wyszło… ale no, kurwa – bezradnie wzruszył ramionami – możesz ich unikać, a pewnie nawet nie zauważą, że tu jes…
- Oni mnie już widzieli! ON mnie już widział! – burknęła – jak mogłeś mnie nie uprzedzić?!
Złapał ją za ramię i odciągnął od zaskoczonego jej wybuchem basisty Alice in Chains. Wiedział, że postąpił źle, ale nie mógł już niczego odkręcić. Zależało mu na tym, żeby brunetka pojechała z nimi i nie miał serca mówić jej tuż przed kolejnym pakowaniem, że będą mieli niechciane towarzystwo. Obiecał jej dobrą zabawę i nagle miał na nią zrzucić informację o tym, że wcale nie będzie kolorowo?
- Posłuchaj – zniżył głos do szeptu – zrobię wszystko, co się da, żebyś nie musiała się z nim widzieć, ok? Pogadam z Axlem, żeby go gdzieś uziemił i czymś zajął. Tobą też się jakoś zajmiemy i zorganizujemy ci czas, żebyś nie była sama.
- Jednym słowem, zamierzacie mnie pilnować jak małe dziecko?
- Nie o to chodzi – westchnął – po prostu nie chcę więcej widzieć, jak cierpisz. Zapewnimy ci towarzystwo na wypadek, gdybyś przypadkiem musiała się z nim spotkać.
Ujął jej podbródek i skierował w swoją stronę. Może i była na niego zła i chciała się kłócić, ale wiedział, że to zwykła, desperacka próba poradzenia sobie z rzeczywistością. Chciał jej zapewnić rozrywkę, przypomnieć co znaczy beztroska zabawa i spędzanie czasu z przyjaciółmi, a wpakował ją w łapska kogoś, o kim chciała zapomnieć.

Nigdy jeszcze nie uczestniczyła w takiej imprezie. W ostatnim dniu festiwalu członkowie prawie wszystkich zespołów postanowili wspólnie zabalować. Wynajęli lokal i zaprosili większość podróżujących z nimi groupies. Marta z rozbawieniem zauważyła, że na palcach jednej ręki mogła policzyć uczestniczące w zabawie życiowe partnerki muzyków. W głębi ducha wiedziała, że spora część tych mężczyzn też postrzegała ją jako specyficzny typ dziewczyn jeżdżących z zespołami rockowymi. Czy jej to przeszkadzało? Raczej nie, zwłaszcza że domyślała się, że nie mieli nic złego na myśli i nie miało jej to obrazić. Wiedziała o groupies zdecydowanie więcej niż zwykły człowiek, który tylko orientował się, że muzycy mają na trasach koncertowych różne uciechy. Poza tym, jeśli chodzi o groupies, można je było podzielić na dwie grupy. Kiedyś rozmawiała na ten temat z Jamesem i Jasonem. Praktycznie każdy z nich widział różnicę między dziewczyną, która przez łóżko chce zaistnieć w muzycznym światku, a kobietami, które towarzyszyły im w kilkumiesięcznych podróżach i nie spędzały z nimi czasu tylko w łóżku. Te pierwsze nie zostawały z zespołem dłużej niż kilka tygodni. Oczywiście nie dlatego, że szukały innych przygód. Po prostu puste i lecące na sławę dziewczyny szybko nudziły się muzykom i woleli te, z którymi mogli porozmawiać, spędzić wspólnie czas, wyżalić się, pośmiać się i z którymi nie wstydziliby się wyjść na miasto.
- Chodź, zatańczymy – zawołał jej do ucha charakterystyczny głos.
- A gdzie zgubiłeś żonę? - zaśmiała się.
- Plotkuje z Billie. Wiesz… te wszystkie „a mój już umie czytać, a junior samodzielnie zjadł zupkę...”
- Nie śmiej się! Dobrze wiem, że też się przechwalacie.
Sebastian porwał ją na parkiet i po chwili tańczyli w rytm piosenki Roda Stewarta. Brunetka dała się ponieść i kręcąc biodrami, śpiewała razem z głosem z taśmy. Uwielbiała tego wielkoluda. Łączyła ich dość dziwna, specyficzna relacja. Kiedy tylko była okazja Bach w żartach udawał, że podrywa dziewczynę. Ona podejmowała tę grę i oboje świetnie bawili się w swoim towarzystwie. Z nikim nie tańczyło się jej tak dobrze jak z wokalistą Skid Row. Miał niewiarygodne poczucie rytmu, zgrywał się z każdym jej ruchem. Przypomniała sobie jak bawili się na jego weselu i jak nie dał jej nawet chwili odpoczynku mimo zaawansowanej ciąży. Poczuła się tak samo beztrosko jak wtedy.
She sits alone waiting for suggestions
He's so nervous avoiding all the questions
His lips are dry, her heart is gently pounding
Don't you just know exactly what they're thinking

If you want my body and you think I'm sexy
come on sugar let me know.
If you really need me just reach out and touch me
come on honey tell me so
Tell me so baby

He's acting shy looking for an answer
Come on honey let's spend the night together
Now hold on a minute before we go much further
Give me a dime so I can phone my mother
They catch a cab to his high rise apartment
At last he can tell her exactly what his heart meant

If you want my body and you think I'm sexy
come on honey tell me so
If you really need me just reach out and touch me
come on sugar let me know

His heart's beating like a drum
'cos at last he's got this girl home
Relax baby now we are alone


Nagle muzyka ucichła. Wszyscy skierowali spojrzenie w kierunku drzwi. Zadowolone gwizdy wypełniły salę. Pojawiła się nowa osoba. Skórzane obcisłe spodnie. Szpilki na niebotycznym obcasie. Ramoneska zasłaniająca kusy czarny top. Burza lśniących, ciemnych włosów ułożonych w artystycznym nieładzie. Jak zwykle przesadny makijaż, który po części maskował jej piękną twarz. Ironiczny uśmieszek jak za dawnych czasów. Zachwycone męskie spojrzenia, nienawistny wzrok większości zgromadzonych na sali dziewczyn.
- No proszę, proszę, kogo my tu mamy! - krzyknął swoim pretensjonalnym tonem Bach. - Znudził ci się celibat i spokojne życie? A może za mną tęskniłaś, skarbie? - zaśmiał się i dostał łokciem od swojego przyjaciela z zespołu – no co?
- Żeby jeszcze miała za czym! - Sabo zmierzył wokalistę drwiącym wzrokiem – obaj dobrze wiemy, że woli mnie!
- Wolne żarty, chłopaki – pojawił się kilkanaście lat starszy kolega po fachu – Katie, wyglądasz jak zawsze olśniewająco!
Steven Tyler podszedł do kobiety i uściskał ja serdecznie. Wymienili półgłosem kilka słów i Kate McKagan rozpromieniła się. Wiedziała, że może liczyć na muzyka, za którym szalała jako nastolatka. Dudniąca muzyka ponownie wypełniła salę. Po chwili była groupie wpadła w ramiona Bolana, który porwał ją do szalonego tańca.
- Co ty tu robisz? Myślałem, że z tym skończyłaś.
- Dostałam zaproszenie – objęła go za szyję, gdy z głośników popłynęła jakaś ballada - chciałam zobaczyć się z paroma osobami, więc jestem – uśmiechnęła się, odsłaniając szereg idealnie prostych, śnieżnobiałych zębów.
- Nawet nie wiesz, jak nam brakuje kogoś takiego – mruknął na tyle głośno, by go usłyszała i widząc jej minę, dodał – mówię poważnie, Kate - założył niesforny kosmyk włosów za jej ucho. - Może i nie byłaś z nami zbyt długo, ale nie da się ciebie zastąpić. Pogadaj z innymi. Wszyscy narzekają, że mała McKagan ich porzuciła - musnął nosem jej szyję. - Rozejrzyj się – szepnął jej do ucha – może ze dwie dziewczyny rozumieją ideę i wiedzą, gdzie ich miejsce. I to jeszcze zaczepiły się u Alice in Chains, więc tak jakby ich nie było.
- A reszta? - omiotła wzrokiem uczestników imprezy – całkiem spora ekipa.
- Standard… małe dziwki, które myślą, że jak się z nami prześpią to będą sławne – burknął z niesmakiem.
- A wy? - przemieściła wyżej ręce basisty, które przed chwilą oscylowały wokół jej bioder. - Nikt nie chce z wami jeździć?
Przewrócił niecierpliwie oczami i wskazał podbródkiem na niziutką brunetkę w dopasowanej granatowej sukience, która rozmawiała z Perrym i Tylerem. Kate uniosła brwi i zażądała wyjaśnień. Ona jako groupie? Rachel robi sobie ze mnie jaja? Co ona tu w ogóle robi? Co z Duffem? Gdzie Jeff? Gdzie te pozostałe dupki? Czemu ich tu nie ma, skoro też grają?
- Nie, nie! Kate, to nie tak jak myślisz! - powiedział szybko, widząc jej minę – chcieliśmy po prostu, żeby się oderwała od tego syfu z McKaganem i zaproponowaliśmy jej, żeby pojechała z nami i trochę się rozerwała. Jest naszą przyjaciółką - na jego czole pojawiła się drobna zmarszczka – Na litość boską, nie spaliśmy z nią! Za kogo ty nas masz? Przecież nas znasz! Wiesz, że mamy swoje zasady!
Trochę udobruchana kobieta zaczęła wspominać z Bolanem czasy, kiedy w krótkim epizodzie jeździła ze Skid Row. Miał rację. Przecież ich znała. Nie oceniając łóżkowych umiejętności, to właśnie z nimi spędziła najlepsze chwile w swoim w pewnym sensie rozpustnym życiu. Zawsze się o nią troszczyli, nie traktowali jej jak laleczki do zabawy i rzucenia w kąt. Och, Kate, czemu byłaś taka głupia i z nimi nie zostałaś? Po co szukałaś nowych przygód? Po co dołączyłaś do tego dupka i tego zasranego zespołu palantów? Może przy nich nie porzuciłabym tego życia? Może nikt nie zrobiłby mi takiego świństwa jak Sixx? A może przy którymś z nich poczułabym się tak jak na początku z Nikkim? Może mogłabym z którymś być, gdyby faktycznie… gdyby to nie było przypadkowe, że się zaangażowałam… przecież mogłam wybrać o wiele lepiej! Mogłam wybrać na przykład Rachela. Może nie wydarzyłoby się to wszystko, nie zaszłabym w ciążę, może mogłabym mieć jeszcze dzieci. Może mogłabym mieć normalne życie… Dlaczego, kurwa, mu nie uległam, jak z nimi jeździłam?
- Dobrze się czujesz? – zauważył Rachel i czule pogładził ją po policzku. - Trochę zbladłaś.
- Jest ok. Po prostu… zamyśliłam się – uśmiechnęła się krzywo. - Zastanawiałeś się kiedyś, jak wyglądałoby wasze i moje życie, gdybym wtedy z wami została? Gdybym tylko posłuchała...
- Wiesz, że… - szukając odpowiednich słów, przysunął ją bliżej siebie – możesz do nas wrócić Katie. Chłopaki się ucieszą, ja… ja będę szczęśliwy… wiesz, że zawsze...
- Ej, ej! Odbijany! Daj mi się też nacieszyć naszym skarbem!
- James! - pisnęła i rzuciła mu się na szyję.
Bolan zacisnął pięści. Był zły, że przerwano im rozmowę, poważną rozmowę, do której zapewne szybko nie wrócą. I jeszcze ta dziewczyna. Oddał w ramiona Hetfielda najlepszą groupie, jaką kiedykolwiek mieli, a sam dostał jakąś napaloną, głupią dziewczynę, która śliniła się na widok każdego bardziej znanego muzyka. Odliczał w myślach, ile zostało do końca piosenki, żeby pozbyć się tej małolaty. Przecisnął się do stolika, przy którym siedziała Marta. Ze zbolałą miną ściągała granatowe buciki na całkiem sporym obcasie. Usiadł na kanapie obok niej. Pochylił się, uniósł jej nogi i położył na kolanach.
- Bach cię wymęczył, co? - zaśmiał się – Niezły pokaz daliście.
- Nawet mi nie mów. Ciągle zapominam, że jak on się mnie uczepi, to nie ma siły, żeby przerwał po jednym kawałku – jęknęła i chciała usiąść normalnie.
- To może masaż? - zaproponował i widząc wahanie w jej oczach, dodał – no co? Skoro cię zaprosiliśmy, to powinniśmy o ciebie dbać.
- Rachel? O co chodzi z Kate?
- Nie rozumiem? - przerwał rozmasowywanie obolałych stóp Marty i spojrzał na nią niepewnie.
- Odkąd się pojawiła, połowa parkietu zrobiła się pusta i dziewczyny siedzą naburmuszone z rządzą mordu w oczach.
Uśmiechnął się i wyjaśnił brunetce, że wśród groupie żadne imię nie budzi takiego niesmaku i grozy jak właśnie Kate. Nie dość, że coraz mniej było właśnie takich kobiet jak ona, to jeszcze te wszystkie małolaty i panienki nie miały pewnej pozycji w żadnym zespole. Często traktowano je jak jednorazową, pokoncertową przygodę i kazano im w trybie natychmiastowym opuścić zespół, bez jakichkolwiek możliwości zaistnienia. Muzycy zachowywali się tak, jakby były zwykłymi dziwkami, niektórzy posuwali się nawet do tego, że im płacili. No i często na imprezach, czy hotelowym czasie wolnym, gdy trochę wypili, wspominali Kate i dobre czasy z nią. Wychwalali jej umiejętności, zachwycali się jej urodą, mówili rzeczy, których zawistne dziewczyny nie chciały słuchać. Pojawienie się jej na sali wywołało strach i zgorszenie wśród następczyń. W jednej chwili uwaga mężczyzn przeniosła się właśnie na nią. Groupies znowu zostały zdegradowane do roli seks laleczek i tylko niektórzy zachowywali pozory, że nie interesuje ich Kate.
- Kate czasem opowiadała o swoich wojażach, ale nigdy nie myślałam, że była tak… uwielbiana – zaskoczona Marta wypiła kolejnego drinka i rozejrzała się po imprezowiczach.
W głębi sali widziała Bacha kłócącego się o coś z Marią. Wyglądało to trochę komicznie. Wysoki jak tyczka mężczyzna ze skruszoną miną słuchał krzyków niższej o niecałe czterdzieści centymetrów kobiety, która żywo gestykulowała rękami. Po chwili wybiegła z klubu, zostawiając oszołomionego wokalistę na środku parkietu. Rozległy się drwiące chichoty. Kilka zbyt wymalowanych blondynek pokazywało sobie palcami wysokiego, przystojnego Bacha, jedno z ich niespełnionych marzeń. Nie zważając na nikogo, mężczyzna wybiegł za swoją żoną na ulicę. Po kilkunastu minutach wrócił jakby nigdy nic i praktycznie zmaterializował się przy rozmawiającej parze przyjaciół.
- I don't need to be the king of the world, as long as I'm the hero of this little girl – wygłupiając się, zaintonował refren utworu, który właśnie się zaczynał i wyciągnął do Marty rękę – no mała jeszcze jeden taniec… żebym poczuł się jak bohater!
- Ja ci dam małą dziewczynkę – burknęła, udając oburzenie – Sebastian, ja już naprawdę nie mam siły.
- No daj spokój. Wiem, że mnie ubóstwiasz i o mnie marzysz. Poza tym sama widziałaś! Maria mnie wystawiła, a tego czegoś się nie dotknę – wskazał brodą do połowy rozebrane groupies, które chyba testowały to, czego nauczyły się na kursie pierwszej pomocy w szkole – Nie daj się prosić! When I come home late at night and your in bed asleep, I wrap my arms around you so I can feel you breathe…
- Jeszcze słowo, a poskarżę się twojej żo…
Urwała i cała trójka odwróciła się w kierunku hałasu na środku sali. Persona non grata dzisiejszej imprezy. W zasadzie jeden z dwóch niepożądanych zespołów. Motley Crue. Praktycznie każdy muzyk na tej sali znał powód „odejścia” Kate. Wielu z nich otwarcie pokazywało Sixxowi, co sądzą o jego zachowaniu. Tyler, który zaprosił kobietę, zapowiedział kolegom, że jeśli im nie odmówi, kapela nielubianego basisty nie powinna brać udziału w tej popijawie. W zasadzie dokładnie to samo tyczyło się Guns n'Roses. Nikt nie zgłaszał sprzeciwów, bo większość chciała spotkać się z panną McKagan i dodatkowo praktycznie nikt nie miał ochoty na towarzystwo skłóconego ze sobą Najniebezpieczniejszego Zespołu Świata i ich pijańskich wybryków i woleli, żeby na imprezie pojawiła się żona Duffa niż on sam.
- Co ty sobie, kurwa, myślisz?! - kobieta odskoczyła jak oparzona od Stevena, z którym właśnie tańczyła – dotknij mnie jeszcze raz, to pożałujesz!
- Nie myślałem, że taka szmata jak ty, może mieć taki tupet!
Atmosfera w jednej chwili zrobiła się tak gęsta, że można by w nią wbijać noże. Nie było osoby, która nie patrzyłaby z rosnącym zainteresowaniem na wrzeszczącą na siebie parę dawnych kochanków. W szpilkach Kate była niewiele niższa od rosłego basisty, który dodatkowo słaniał się na nogach od ilości narkotyków we krwi. Odepchnęła go od siebie i wykrzyczała, co naprawdę o nim myśli.
- Tylko suki nie wiedzą, jak się zabezpieczać! Nawet dziwki potrafią!
Nieprzyjemne chrupnięcie było słychać w każdym kącie pomieszczenia. Siła, z jaką brunetka wymierzyła cios prosto w nos Sixxa, sprawiła, że mężczyzna cofnął się o kilka kroków. Natychmiast popłynęła krew, która zalała twarz wzburzonego Nikkiego.
- No co, gnoju?! Uderzysz mnie? Taki z ciebie facet? Pierdolony damski bokser? - zakpiła i splunęła mu pod nogi - Proszę bardzo! No dalej! Pokaż kumplom, jak zajebiście traktujesz kobiety!
- Kobiety! – prychnął i wybuchnął śmiechem – jesteś zwykłą szmatą i suką, a nie kobietą!
Nie obchodziło jej to, że otaczał ją tłum zainteresowanych ludzi. Miała gdzieś, że wszyscy słuchają jej wrzasków. Teraz liczył się tylko on. On i krzywda, którą jej wyrządził. Gdyby tylko mogła, rozszarpałaby go na strzępy. Gdyby chociaż miała sposobność, wykastrowałaby go gołymi rękami. Walczyła z chęcią rzucenia się na niego i wydrapania mu oczu. Była tak skupiona na żądzy zemsty, że nie zauważyła rosnącej furii muzyka. Ułamek sekundy i znalazł się o kilka centymetrów przed nią. Było już za późno, żeby się wycofać i uniknąć jego pięści.
- Hej! - znikąd pojawił się Bolan i odepchnął Sixxa od zaskoczonej Kate – Mamusia cię nie uczyła chuju, że KOBIET się nie bije?!
Nie czekając na jego reakcję, basista Skid Row uderzył go z całej siły w brzuch.

Jego słowa docierały do niej z opóźnieniem. Za dużo wypiła. Za bardzo znieczuliła się po spotkaniu z basistą Motley Crue. Teraz siedziała w pokoju hotelowym Rachela, który podał jej owinięte w ściereczkę kostki lodu. Drugi okład przyłożył sobie do rozciętej wargi. Nie wyglądał najgorzej po bójce w lokalu. Może i nie dorównywał przeciwnikowi wzrostem, ale przynajmniej był w miarę trzeźwy i kontrolował swoje ruchy. Zanim ktokolwiek ośmielił się im przeszkodzić, pięść i but Nikkiego zdążyły dosięgnąć go kilkukrotnie. Szczęśliwie dla niego, pijany i naćpany Sixx nie celował zbyt dobrze i więcej siły wkładał w utrzymanie równowagi, niż w faktyczną moc ciosów.
- Nie… Bolan, proszę cię – jęknęła.
- Ale czemu? Przecież przyznałaś, że tęsknisz za nami.
- Ale nie tęsknię za tamtym życiem. Nie tęsknię za takimi dupkami jak Sixx, za tą pieprzoną poligamią – mruknęła i spuściła wzrok na otarte i obolałe kostki na wierzchu dłoni - Nie będę młodsza, Bolan! Nie mogę wiecznie bawić się w wolną miłość.
- Nie będziesz miała na głowie Sixxa. Proponuję ci powrót do nas, do Skid Row, a nie do bandy napalonych na ciebie ćpunów!
Przewróciła oczami. Nie wiedziała, co mu odpowiedzieć, żeby go nie urazić. Sięgnęła po butelkę wina i pociągnęła kilka łyków. Może i propozycja była dobra. Dzieliłoby się nią tylko czterech mężczyzn - bo Bach o dziwo był wierny swojej żonie - którzy zawsze ją rozpieszczali i dobrze traktowali. Nawet Rob, którego lubiła najmniej, zawsze był wobec niej fair. Wiedziała, że byłaby jedyną dziewczyną podróżującą z nimi. Kiedyś może i lubili większe towarzystwo, ale mieli w czym wybierać. Teraz z tego, co zauważyła na imprezie, nawet nie było na czym zawiesić oka, a co dopiero wpuścić kogoś takiego do łóżka. Totalne bezguścia, wymalowane małolaty, które myślały, że pudrem i szminką dodadzą sobie lat, głupie i puste blondyneczki.
- Nie. Nie chcę znowu być groupie, nawet dla ograniczonego grona. Chyba jestem na etapie „więcej” - upiła kolejną porcję czerwonego trunku.
Odłożył lodowy okład i zbliżył się do Kate. Tak bardzo chciał ją zatrzymać. Brakowało mu pomysłów, jak ją przekonać do zmiany zdania. Więcej? Co znaczy więcej, Kate? Chcesz kwiatów? Chcesz randek? Czego? Przecież możemy dać ci praktycznie wszystko… Co cię, do cholery, powstrzymuje? Czemu mówisz, że za nami tęsknisz, że jesteś samotna, ale przynajmniej nie użerasz się z takimi kutasami jak Sixx, a za chwile mówisz, że nie chcesz naszego towarzystwa i naszej pieprzonej sympatii? Co mam ci zaproponować, żebyś się zgodziła? Bolan bił się z myślami. Rozpaczliwie próbował znaleźć jakąś sensowną kartę przetargową. Cieszył się, że Kate bardziej zajęta jest znieczulaniem się po spotkaniu z Nikkim, niż studiowaniem jego zachowania i nerwów. Sam przyłączył się do opróżniania kolejnych butelek wina, jednak nie po to, by zapomnieć o przykrych rzeczach, tylko by dodać sobie odwagi. Z każdym kolejnym łykiem zbliżał się do podjęcia decyzji. Z kolejnym pociągnięciem z butelki, był bardziej pewny czego chce. Przecież to nie przypadek, że odżyły w nim wspomnienia, gdy tylko ją zobaczył.
- No… co tam, Bolan? - wybełkotała – jestem taka… taka chujowa… jak gówniara, która nie wie, po co są tabletki… zużyta… jak stara kurwa…
- Kate, co ty pieprzysz – wyciągnął jej butelkę z rąk i spojrzał na nią przygnębionym wzrokiem – za dużo wypiłaś. On nigdy na ciebie nie zasługiwał.
- A ty? - złapała się jego ramienia i próbowała spojrzeć mu w oczy – a ty jesteś inny? Zasługujesz na małą, głupią szmatę Katie?
- Chciałbym… - zignorował obelgi, które kierowała pod swoim adresem – chciałbym, ale zasługujesz na kogoś lepszego.
- Chciałbyś? A po co? - przez chwilę wydawała się zupełnie trzeźwa – Mój Rachel się… zauroczył? - zaśmiała się i potknęła się o własne nogi – Ups… no kochany? Zrobiłeś brzydkie rzeczy i złamałeś zasady tak jak ja?
- Kate…
Może i była pijana, ale trafiła w dziesiątkę. Owszem, tak jak powiedziała, złamał zasady. Jako młody muzyk, który dopiero co rozkręcał się w tym rock'n'rollowym świecie, popełnił idiotyczny błąd. Zauroczyła go groupie; kobieta, która z zasady nie angażowała się w żadną łóżkową przygodę z jakimkolwiek muzykiem. Gdyby zdradził się z tym uczuciem zrobiłby z siebie durnia i pośmiewisko wśród kolegów po fachu. Jednak czas był bezlitosny i pokazał, że mógł wtedy walczyć.
Teraz wiedział, że to jedyna szansa, że więcej nie znajdzie w sobie na tyle odwagi. Może i zrobi z siebie idiotę, ale przynajmniej później będzie mógł zrzucić winę na alkohol. Poza tym znał ją wystarczająco długo, by wiedzieć, że go nie wyśmieje i go nie upokorzy.
- Więcej… powiedziałaś, że chcesz… potrzebujesz więcej – przysunął ją do siebie – chcę ci to dać… chcę spróbować, tak jak zawsze chciałem – musnął delikatnie jej wargi – pozwolisz mi? - widział, że spoważniała i w jej spojrzeniu pojawił się trzeźwy błysk - Spróbujesz ze mną?

Nie pamiętała, kiedy ostatni raz miała takiego kaca moralnego. Jeszcze przed chwilą spała i była w cudownym, szczęśliwym, wyimaginowanym świecie, w którym nikomu nie robiła krzywdy. Teraz leżała naga w objęciach mężczyzny, który, jak od dawna podejrzewała, miał do niej słabość. Przespała się z jednym z nielicznych ludzi, którzy czuli do niej coś więcej, niż zwykłą sympatię i pociąg. Wiedziała, że teraz jedyne uczucie, jakie będzie mógł do niej żywić, zawierało się w dwóch słowach – nienawiść i złość. Nie potrafiła znaleźć słów, żeby opisać, jak paskudnie się teraz czuła. Niby wiedziała, że to zasługa alkoholu, ale była wystarczająco otrzeźwiona jego słowami, żeby pomyśleć, co robi. Co miała mu teraz powiedzieć? Sorry, Rachel, to tylko seks na pocieszenie? Zrobiło mi się ciebie żal i dałam ci prezent pożegnalny? Dlaczego od razu nie powiedziałam „nie”? Czemu ci nie odmówiłam? Czemu zrobiłam nadzieję? Zamknęła oczy, próbując oszukać samą siebie. Modliła się o to, by wraz z mrugnięciem okazało się, że to wszystko się jej przyśniło, że to dziwny zbieg okoliczności, że leżą nadzy w jednym łóżku. Niestety. Nadzieje i błagania nic nie dały.
Z trudem wyślizgnęła się z jego ramion, starając się przy tym, by go nie obudzić. Rozejrzała się, szukając porozrzucanej po całym pokoju hotelowym garderoby. Naciągnęła na siebie dolną część bielizny i zarzuciła na ramiona koszulę basisty, która leżała najbliżej. Wyszła na balkon i wyciągnęła z kieszonki na piersi paczkę papierosów. Drżącymi rękami odpalała jednego za drugim. Wiedziała, że nikotyna jej nie uspokoi, ale przynajmniej zapewniła sobie jakieś zajęcie. Była w takim stanie, że nawet nie zwracała uwagi na nieprzyjemny, zimny wiatr, który smagał jej skórę.
- Katie? - w wejściu pojawił się Bolan - Hej, co tu robisz? Nie jest ci… Kate?
Zauważył, że kobieta drży. Usiadł koło niej i spróbował spojrzeć jej w oczy. Desperacko odwracała wzrok. Wyrzuty sumienia paliły ją od środka. Nie potrafiła znaleźć słów, które mogłyby złagodzić to, co w końcu musiała mu powiedzieć. Zanim zdążyła się odezwać, Rachel zniknął.
- Chyba trochę zmarzłaś – przyniósł ze sobą kołdrę, którą otulił kobietę i przykucnął obok niej.
- Bolan… R-rachel, ja… t-to był tylko… jednorazowy… ja…
- Co? C-co ty mówisz? - zmarszczył brwi, myśląc, że się przesłyszał.
- P-przepraszam… powinnam wczoraj… - zająknęła się i zaczęła od nowa - n-nie powinnam dawać ci nadziei… j-ja… nie miałam prawa o-otwierać starych ran. Nie powinnam iść z tobą do łóżka…
- Och… Kate… Myślałem… wydawało mi się, że było… miło – bąknął, spuszczając wzrok.
- B-bardzo miło, a-ale… ja nie mogę… nie mogę skazywać cię na… na życie z takim… wadliwym towarem.
- Kochanie, powiedziałaś, że chcesz więcej… j-ja zrozumiałem, że… myślałem, że dajesz mi… nam szansę.
Pociągnęła nosem i szybko otarła pojedynczą łzę, która spłynęła po policzku. Wspomnienie nocy było ciągle żywe. To jeszcze bardziej utrudniało i komplikowało sytuację, w jakiej się znalazła. Jak miała dać mu kosza po takiej dawce przyjemności? Jak miała mu odmówić, gdy dzięki niemu na nowo obudziły się w niej te beztroskie czasy z początku „kariery”? Czy ośmieli się odejść bez słowa od chyba jedynego mężczyzny, który ją kocha i potrafił ją znieczulić i sprawić, że zapomniała przykre chwile?
- Rachel? C-chciałbyś kiedyś być ojcem?
- Eee… no… jasne – zmarszczył brwi – lubię dzieci. To znaczy… no może nie w tej chwili, ale za kilka lat…
- Więc znajdź sobie kogoś, kto może ci je dać – wymamrotała i odwróciła wzrok.
Mało kto znał dalszy ciąg jej przykrej i burzliwej historii z Sixxem. Oczywiście wśród muzyków krążyły plotki i teorie, ale ich celność ograniczała się w zasadzie do tego, że basista pobawił się i wykorzystał jej słabość, a później potraktował jak zwykłą dziwkę, którą przecież nie była. Po wczorajszym wieczorze dowiedzieli się czegoś nowego – Kate była w ciąży. Nikt jednak nie miał śmiałości pytać i zgadywać, co stało się z dzieckiem.
- Byłam z nim w c-ciąży, wiesz? - poderwała się z wykafelkowanego balkonu i weszła do sypialni, zanim basista zdążył zareagować.
Szybkim krokiem udała się do łazienki i zatrzasnęła drzwi. Kiedy nie myślała o przeszłości, wszystko było w miarę w porządku; mogła spokojnie żyć, cieszyć się spotkaniami z ludźmi, bawić się. Jednak, gdy wspominała to, co wydarzyło się kilka miesięcy wcześniej, ból wracał ze zdwojona siłą. Wmawiała sobie, że to nic takiego, że cała sytuacja była jej nawet na rękę – bo kto normalny chciałby mieć dziecko z takim dupkiem jak Nikki? Dzieci? Czy kiedykolwiek marzyła o gromadce przyszłych gwiazd rocka, biegających po mieszkaniu? Czy dawna Kate kiedykolwiek patrzyła na takie wartości jak rodzina, dzieci, wspólne życie u boku męża? Jasne, że nie. Więc dlaczego aż tak bardzo poruszyła nią wiadomość o tym, że na skutek komplikacji nigdy nie zostanie matką? Dlaczego z całego serca znienawidziła Sixxa? I to nie dlatego, że potraktował ją jak szmatę, tylko dlatego, że w jej pojęciu przestała być pełnowartościową kobietą. Czemu przejmowała się tym, że jej potencjalny partner chciałby mieć dzieci, których ona nigdy mu nie da? Czemu dobrowolnie wolała usunąć się w pola widzenia mężczyzny, który chciałby się z nią związać?
- Kate? - usłyszała zza drzwi niepewny i zaniepokojony głos Rachela – mogę wejść?
Nie odzywała się. Nie mogła wydusić z siebie chociaż jednego słowa. Mogła go zaprosić, ale nie chciała, żeby widział ją w takim stanie. Mogła go odprawić i kazać mu się odwalić, jednak nie chciała zostać sama i potrzebowała towarzystwa kogoś bliskiego. Miała nadzieję, że sam podejmie odpowiednią decyzję – taką, której w głębi duszy pragnęła, ale nie miała zamiaru się upokarzać. Siedziała skulona na podłodze i czekała. Usłyszała ciche skrzypnięcie drzwi, ale nawet nie podniosła załzawionego wzroku. Wiedziała, że zaraz się rozklei. Zaczęła w duchu modlić się o to, by przyniosło jej to upragnioną ulgę i ukojenie.
- Co on ci zrobił, Katie?
Przyklęknął przy niej i pogładził po włosach. Płakała. Chciał ją uspokoić i pocieszyć, ale podświadomie wiedział, że lepiej będzie, jeśli wyrzuci z siebie cały żal i ból. Zresztą nigdy nie był w takiej sytuacji. Znał Kate całkiem dobrze, wiedział o niej całkiem sporo, bo kilka lat wcześniej spędzali ze sobą sporo czasu na trasach koncertowych. Jednak płacząca i rozbita Kate McKagan była dla niego nowością. Zawsze podziwiał jej podejście do życia, optymizm, wewnętrzną siłę i odporność, która była dość ważną cechą, biorąc pod uwagę, w jakim towarzystwie się obracała.
- W-wywalił mnie… dowiedział się, że… nie wiem, jak to się stało, że z-zaszłam w ciążę… kazał mi wypierdalać i u-usunąć…
- Kate, nie mów mi, że…
- N-nigdy… bałam się zrobić test… bałam się potwierdzić najgorsze obawy. C-co mam powiedzieć? Nie chciałam tego d-dziecka, nie z tym dupkiem. W końcu poszłam do apteki, zrobiłam test. Niby nie dają stuprocentowej pewności, ale nie miałam odwagi… nie byłam w stanie iść do lekarza…
- Więc co się stało? - zapytał, gdy wstrząsnął nią kolejny szloch i przerwała opowieść. – Co z dzieckiem?
- C-czułam się coraz gorzej. Na początku myślałam, że to normalne… przecież nigdy nie byłam… nie wiedziałam, jak to jest… - skuliła się jeszcze bardziej i objęła ramionami podkurczone pod brodę kolana – Stradlin z-zmusił mnie, żebym poszła do lekarza, bo z każdym dniem było gorzej i gorzej. Gdybym pomyślała wcześniej… g-gdybym od razu poszła do lekarza… to była ciąża pozamaciczna, c-coś mi tam uszkodziła i n-nigdy… przez to nie będę… t-tylko dlatego, że t-takk długo zwlekałam… a teraz nie mogę skazywać… nie mogę komuś tak n-niszczyć życia. Rachel, przepraszam… n-nie mogę.
Bez słowa objął płaczącą kobietę. Był w szoku. Spodziewał się jakiejś historii o tym, jak straciła wiarę w mężczyzn, o tym, że muzycy to banda gnojków, z którymi nie chce mieć do czynienia. Mógł nawet zakładać, że dowie się o tym, że ktoś wymógł na niej pozbycie się dziecka. Ale to? Nigdy nie przypuszczał, że brunetkę spotkało coś takiego. Coś tak przykrego i nieodwracalnego. Przerażało go to, że to wszystko miało szansę na ratunek. Gdyby nie jej strach i obawy mogłaby co najwyżej stracić tylko to niechciane dziecko. Przez to, jak potraktował ją Sixx, ucierpiała nie tylko ta ciąża, ale i całe jej przyszłe macierzyństwo, które teraz i na wieki pozostawało tylko nigdy niespełnionym marzeniem. Może kiedyś zmienisz zdanie, Katie… może kiedyś dasz mi szansę...

Spacerowali po parku niedaleko hotelu. Dawno tak spokojnie i beztrosko nie rozmawiali. Prawie tak jak za dawnych czasów, gdy mieszkali wszyscy razem, gdy nie było wiecznych awantur, sporów, gdy nikt nie pałał żądzą mordu na kimś, kogo uważał za przyjaciela. Czasów, gdy byli sobie bliscy, nikt nikim nie rządził i nie przywłaszczał sobie innej osoby, odsuwając jednocześnie od innych. Mężczyzna wcale się nie dziwił, że nie są uwzględniani jako zespół przy przeróżnych imprezach czy balangach. Kto miałby ochotę spędzać czas z grupką ludzi, która nawet nie potrafi usiedzieć pół godziny, żeby się o coś nie pokłócić? Kto dobrowolnie skazałby się na towarzystwo, które na pewno wywoła jakąś burdę? O czym rozmawiać z ludźmi, którzy kiedyś kochali się jak bracia, a teraz ledwo mogli na siebie patrzeć?
- Wiesz? Nawet chyba Adler zebrał się do kupy… widziałem go jakiś czas temu. Nie pamiętam, kiedy był taki… - zmarszczył brwi, szukając odpowiedniego słowa – w miarę trzeźwy i chyba czysty. Mieszka z jakąś sensowną babką i mówił, że podobno ciągnie go na odwyk. A Axl ma podobno jakąś… przyjaciółkę – uśmiechnął się i odgarnął loki z oczu.
- Poważnie?! - zawołała z niedowierzaniem. - Myślałam, że na razie sobie odpuścił związki.
- No też tak myślałem, ale mnie tam pasuje. Przynajmniej zrobił się trochę spokojniejszy. Pokazał mi zdjęcie. Muszę ci powiedzieć, że całkiem, całkiem. Niczego jej nie…
- Dobra, dobra, Slash, nie interesują mnie anatomiczne szczegóły – zaśmiała się, szybko mu przerywając. - Ale to cudownie! Jak z nim ostatnio rozmawiałam był taki… trochę przygnębiony. Niby się cieszył, że przyszłam z Jeffem, pobawił się trochę z nim, ale… sama nie wiem, wydaje mi się, że jakaś dziwna melancholia go ogarniała i… frustracja?
- Wiem, ostatnio coraz częściej narzeka na brak rodziny, dzieci… - westchnął – poza tym… jak mam być szczery to spotkania z twoim synem też nie budzą we mnie optymizmu i radości.
- Nie rozumiem…
- Ten dzieciak ciągle przypomina mi o mojej porażce – mruknął, nie patrząc na brunetkę. - Patrzę się na niego i chcąc nie chcą nie potrafię zapomnieć, kto jest jego ojcem. Patrzę na niego i widzę tego chuja i to, co ci zrobił. Patrzę na niego i zastanawiam się, co mogłem kiedyś zrobić, żeby to był mój syn. Zresztą prawie codziennie myślę o tym, co mogłem zrobić inaczej, żeby wyprzedzić tego gnoja.
- Slash…
- Taka prawda, Marta. Nie chcę cię przecież teraz dobijać, ale obiecałem, że nie będę więcej kombinował.
Miał rację. Kiedy się pogodzili, kobieta poprosiła go o to, by nie ukrywał więcej niczego i nie dusił w sobie złości. Podejrzewała, że gdyby od początku był z nią szczery i gdyby mówił otwarcie o tym, co czuje i co go boli, to nigdy nie doprowadziliby do sytuacji, która miała miejsce na jej weselu. Widziała drastyczną zmianę w zachowaniu tego człowieka. Jeszcze nie tak dawno budził w niej strach, czasem wręcz odrazę. Był brutalny, złośliwy, zakłamany i chory z zazdrości. Teraz starał się przede wszystkim nie krzywdzić więcej Marty, nie robić jej na złość i próbował zapanować nad swoimi uczuciami. Z tym ostatnim był największy problem. O ile zrozumiał, że nie może zachowywać się jak skończony dupek i szczeniak, który patrzy tylko na swoje dobro, zdecydowanie ciężej było uporządkować to, co czuje. Kochał ją. Na swój pokręcony sposób, ale jednak kochał. Wiedział, że nie może tego wykorzystać, że nie może o nią walczyć, ani nadmiernie okazywać swoich uczuć, tak jakby chciał ją zmiękczyć i oczarować. Pozostawało mu tylko ciche wielbienie jej w głębi duszy. Póki nie zasypywał jej kolejnym wyznaniem miłości, ich relacja miała szansę odbudować się i przetrwać. Póki brutalnie nie próbował upomnieć się o coś, co nigdy nie należało do niego, mogli próbować naprawiać swoją przyjaźń.
- Wiem, co zjebałem. Wiem, co ci zrobiłem. I, kurwa, wiem, że nigdy więcej tego nie zrobię. Udowodnię, że jestem lepszy, niż myślisz – i że jestem lepszy od tego gnoja… dodał w myślach. - Nie musisz mi wierzyć – zasłonił lokami twarz, aby ukryć zmieszanie – wystarczy, że dasz mi szansę.
Po kilkunastu minutach usiedli pod jednym z drzew i mężczyzna wyciągnął gitarę z pokrowca, który jeszcze przed chwilą niósł na plecach. Dostroił instrument i podał kobiecie. Lubił patrzeć, jak brunetka gra. Przypominał sobie wtedy ich wspólne lekcje, gdy Martę można było uznać w dalszym ciągu za nastoletnią dziewczynę. Wracał pamięcią do czasów, gdy jego uczennica była jeszcze daleko od paskudnych łapsk McKagana. Szukał w myślach wspomnień z ich wspólnie spędzanego czasu, wspomnienia ich przyjaźni i zaufania, którym siebie obdarzali. Jeśli się, kurwa, nie postarasz to wszystko zostanie tylko tym! Pierdolonymi wspomnieniami, jebanymi marzeniami o byciu blisko niej!
- Jak ty to robisz? - zaśmiał się – Tyle czasu spędziłaś na graniu pod moim okiem, tyle godzin pokazywałem ci jak grać, a teraz jak na ciebie patrzę, to widzę kalkę Stradlina!
- Co?
- No, kurwa, jak sobowtór Stradlina! Nie chcesz się przebrać i pograć z nami trochę?
Wywróciła oczami i udając zdenerwowanie, burknęła, że nie jest tak wysoka jak Izzy i każdy przejrzałby podstęp.

If you had the time to lose
An open mind and time to choose
Would you care to take a look
Or can you read me like a book

Time is always on my side...
Time is always on my side...

Can I tempt you come with me
Be Devil may care fulfill your dream
If I said I'd take you there
Would you go would you be scared

Time is always on my side...
Time is always on my side...

Don't be afraid you're safe with me
Safe as any soul can be... honestly
Just let yourself go...


- Myślisz, że.. to znaczy… kurwa, chodzi mi o to, że… myślisz, że to dobrze, że chcę odwiedzić Joan?
- A czemu nie? Matt mówił, że Joan dobrze na ciebie reaguje i jest spokojna.
- No tak, ale ta rodzina… oni chyba mnie nie lubią. Raz jak ją odwiedziłem, wpadłem na tego… tego prawnika, zapomniałem jak mu tam…
- Mark – podpowiedziała – jest trochę nieprzystępny, ale to całkiem miły człowiek.
- Jasne… jak mnie zobaczył i rozpoznał, myślałem, że mnie zabije wzrokiem.
Rozmawiając, skierowali się w kierunku hotelu. Slash co chwilę zerkał na zegarek. Nie chciał, żeby brunetka napatoczyła się na nieobliczalnego Duffa. Jeśli wszystko dobrze pójdzie, Rose za chwilę zaciągnie pijanego i naćpanego McKagana na próbę. Być może jedną z ostatnich dla basisty. Mieli plan. Raz już zadziałał i odnieśli całkiem dobry rezultat – no może poza pozwem sądowym, ale cel uświęca środki i koniec końców pozbyli się niewygodnej przeszkody. Teraz musieli zrobić dokładnie to samo, bo i sytuacja była praktycznie taka sama. Pozbyć się McKagana z zespołu… czy to nie zajebiste? W końcu nie musiałbym patrzeć na jego mordę! Nie musiałbym powstrzymywać się, żeby mu nie wpierdolić, jak tylko go zobaczę. Przestałbym irytować się na każdą kurwę, którą posunął od momentu ich rozstania! Pierdolony szmaciarz, który nawet basu utrzymać nie umie. Pozostawał tylko jeden problem. Jak o tym powiedzieć Marcie? Ani on, ani Axl, ani nawet Gilby, który miał z nią życzliwe stosunki, nie chciał podjąć się tego zadania. Może i zerwała z nim kontakt, może zamierzała wyrzucić go ze swojego życia, ale na pewno nie przestała go kochać i przejmować się jego losem. Wyrzucenie go z zespołu byłoby dla niego gwoździem do trumny, ale dla zespołu była to ostatnia deska ratunku. Guns n'Roses było w rozsypce. Chyba nigdy nie było tak źle jak teraz. Problem z nowym materiałem, kłopoty ze składem, gigantyczna katastrofa komunikacyjna. Dizzy i Matt próbowali trzymać się z Duffem i zachęcić go do wspólnego balowania. On miał ich gdzieś i bluzgał przy każdej okazji na wszystkich członków zespołu. Slash nie zamierzał nawet odzywać się do swojego dawnego i w gruncie rzeczy wyimaginowanego rywala. Axl starał się zachować obiektywizm, ale nie dość, że Duff zachowywał się praktycznie tak samo jak kiedyś Steven, to jeszcze wokalista był na niego zły za to, jak potraktował swoją żonę i dziecko, o które zawsze był zazdrosny. Gilby wolał się nie odzywać, bo jego pozycja w zespole była tak samo niepewna, jak wtedy gdy pojawił się na pierwszych próbach. Niby lubił każdego i z każdym starał się utrzymać jednakowy kontakt, ale nie chciał rzucać się w wir imprez jak Sorum i Reed i tym bardziej nie chciał uczestniczyć w konflikcie Slasha i Duffa, zwłaszcza, że sprawa toczyła się o kobietę.
- O proszę, proszę – mruknął Hudson, odganiając od siebie nieprzyjemne myśli – Popatrz.
Wskazał Marcie dwójkę ludzi. Para zmierzała w kierunku taksówki, która czekała przed hotelem. Już z daleka widzieli ich przygnębione oblicza. Marta była zdziwiona, bo przecież jeszcze wczoraj na wspólnej imprezie Kate spędziła sporo czasu z Bolanem i po awanturze z Sixxem, basista ją uspokoił i już w lepszych nastrojach opuścili lokal.
- Wiesz… zanim jeszcze zamieszkałaś z nami, krążyły takie ploteczki – powiedział konspiracyjnym tonem Slash – panienka McKagan bardzo przypadła do gustu Rachelowi. Podobno chciał coś dla siebie ugrać, ale mała Katie dała mu kosza. Biedaczek podobno bardzo to przeżywał, ale udawał, że ma wyjebane. - odgarnął loki z twarzy i wskazując podbródkiem na przyjaciół, zapytał - Myślisz, że znowu próbował i znowu go udupiła?
- Jesteście okropni! -zawołała z oburzeniem – Wszyscy! Faceci to takie same plotkary jak kobiety!
- Oj daj spokój, dobrze wiem, że też jesteś ciekawa – wyszczerzył zęby – Kate jest sama, Bolan też nie zagrzał sobie nig… o kurwa…
Otworzył szeroko oczy, patrząc na żegnającą się parę. Nie wyglądało to tak, jak zakładał. Przecież skoro mieli takie zjebane miny, prawie na pewno Rachel odstawił jakąś pojebaną szopkę, po której Kate go spławiła. Jeśli tak, to dlaczego… kurwa… to raczej wygląda, jak zakochana para! Zakochana para, która nie chce się rozstać. Bolan gładził policzki kobiety. Z perspektywy Slasha wyglądało to jak czuły gest. Jednak z tej odległości nie był w stanie dostrzec, że po pomalowanej twarzy spływają łzy. Nie był w stanie odróżnić namiętnego pocałunku od desperackiej próby pocieszenia i jednocześnie przeproszenia siebie nawzajem. Po długim przytuleniu Kate wsiadła do taksówki, a nieświadomy towarzystwa Rachel skierował się w kierunku Marty i Slasha. Szedł ze spuszczoną głową i prawie wpadł na swoich przyjaciół.
- No stary, pogruchaliście sobie trochę z Kate? - zawołał Hudson, klepiąc go po plecach – mogłeś ją zatrzymać na dłużej, a nie pozwolić jej odjechać.
- Pierdol się… - wymamrotał i chciał odejść.
- Gdzie idziesz? - gitarzysta złapał go za ramię i zatrzymał - Opowiadaj, co tam wykombinowaliście! Tyle lat, Rachel!
- Slash, daj mu spokój – powiedziała brunetka, widząc, że basista jest w kiepskim humorze – zajmij się sobą, a nie męcz każdego.
Spojrzała na Bolana i posłała mu pytające spojrzenie. On tylko wzruszył ramionami i szybko pożegnawszy się ze Slashem, objął Martę i mruknął jej półgłosem, że porozmawiają później.

Czuł kropelki zimnego potu spływającego pod białą koszulą. Co on zrobił? Jak mógł do tego dopuścić? Dlaczego niczego się nie nauczył? Czemu nie wyciągnął wniosków z przeszłości? Czy tamte wydarzenia nie były wystarczająco traumatyczne?
- Jest pan gotowy?
Pokiwał potakująco głową, mimo że całe jego ciało krzyczało, by na to nie pozwalał. Zacisnął dłonie na poręczy wysuwanych noszy. Czuł się jak kilkunastoletni chłopak, który już kiedyś był w podobnym pomieszczeniu. Nie potrafił wyrzucić z pamięci obrazu tamtego dnia – ostatniego dnia jego szczeniackiego życia.
- To… czy jest… to może być ona? - wymruczał, nie zważając na żałosny ton głosu.
- Policja jest praktycznie pewna. Pan jako rodzina musi…
- Tak, wiem… zaczynajmy.
Materiał odsłonił tę piękną twarz. Twarz, która tyle razy nawiedzała go w snach, tych zwykłych i tych niekoniecznie właściwych. Twarz, którą z radością widywał przez ostatnie kilka lat. Twarz, którą kochał najbardziej na świecie. Wiedział, że gdyby miała otwarte oczy, widziałby w nich tą jedyną; widziałby odbicie samego siebie doprawione ogromem miłości, która otaczała go kilkanaście lat temu.
- Boże…
Zrobiło mu się słabo. Mocniej przytrzymał się metalowej krawędzi. Zamknął na chwilę oczy, łudząc się, że to wymaże ten koszmar z jego głowy. Zamrugał kilka razy, chcąc odgonić łzy, które napłynęły mu do oczu. Obraz się wyostrzył. Z ust wydostał się rozpaczliwy krzyk. To już nie była ona. I to najbardziej go przerażało. C-co… skąd ty… skąd tutaj… przecież… Emily… przecież nie żyjesz od tylu lat… o-ona… j-jak… Kobieta, leżąca bez życia na metalowym blacie, nie była już jego ukochaną siostrą. Jej rysy zmieniły się w jego dawną i jedyną miłość sprzed lat. Niczego nie rozumiał. Czy to jakaś sztuczka jego mózgu? Mechanizm wyparcia? Zamrugał ponownie. Kolejna twarz. Tak bardzo znajoma. Dlaczego ona? Przecież jeszcze dwa dni temu spała przy jego boku…
Zerwał się gwałtownie z łóżka. Dyszał ciężko, jakby przebiegł kilka mil. Potrzebował kilku chwil, żeby zrozumieć, że przed chwilą wybudził się z koszmaru. Jeszcze dłużej musiał przekonywać się, że to był tylko sen. Spojrzał na puste miejsce obok siebie. Poczuł bolesny, rozdzierający go smutek. Musiał zadzwonić. W tej chwili. O trzeciej w nocy.
- Ha-aaalo? - usłyszał zaspany pomruk.
Miał wrażenie, że nic nigdy nie przyniosło mu takiej ulgi i pocieszenia, jak jej senny głos. Zebrał się w sobie i opanował ucisk w gardle, który niepokojąco odbierał mu zdolność normalnego mówienia.
- Cześć…
- Izzy? Masz… masz pojęcie, która jest godzina? - wymamrotała. - Stało się coś?
- Ja… nie… nie, nic się nie stało. Chciałem tylko usłyszeć twój głos.
- Ok… co się dzieje? - stłumiła kolejne ziewnięcie. – I nie próbuj kłamać!
- Nic, Marta… - bez większych rezultatów próbował przekonać samego siebie. – Po prostu miałaś rację.
- Hmm? Izzy, jest… środek nocy. Możesz mówić trochę jaśniej?
- Miałaś rację, że mam problem – powiedział przez zaciśnięte zęby - ze sobą, z ludźmi, z samotnością i tą pieprzoną przeszłością.
Nie wierzył, że wypowiedział to na głos. Nie wierzył, że w końcu się przyznał i zrzucił z siebie ten męczący i wyniszczający ciężar. Niby poczuł się lepiej, ale to przecież nie pomogło i nie rozwiązało jego problemów. Nie połatało jego pokiereszowanych resztek serca, nie wypełniło poczucia pustki i nie wyleczyło jego strachu i samotności. Poniekąd był trochę zły, że to właśnie Marcie się zwierzył. Zawsze próbował grać przed nią twardszego, niż był, żeby ją wspierać i dawać poczucie bezpieczeństwa. Nigdy nie chciał obarczać jej swoimi problemami i jej martwić. A teraz zrobił coś, co zniweczyło długoletnie starania. Rozsypał się. Posypał się w rozmowie z nią. Otworzył drzwi, których już nie da rady zamknąć. Otworzył ogromne wrota, które ni mniej ni więcej oznaczają zamartwianie się i pełne skupienie się na jego beznadziejnym życiu. Tak jakby nie miała swoich problemów, swojego życia… kurwa, Stradlin, czy ciebie pojebało? Nie mogłeś zadzwonić do kogoś innego? Albo nie mogłeś spiąć dupy i się nie mazać jak mięczak?
- Och… mam do ciebie przylecieć? Slash podobno ma odwie…
- Nie – przerwał jej o wiele za szybko.
- W takim razie będę jutro… w zasadzie dziś wieczorem.
- Marta… powiedziałem…
- Wiem, co powiedziałeś, ale nie jestem na tyle głupia, żeby cię posłuchać – mruknęła stanowczo i dodała – zajmij się czymś i nie myśl za dużo. Będę u ciebie wieczorem. Kocham cię.
- Ja ciebie też – gdy usłyszał odkładaną słuchawkę, dodał – nawet nie wiesz jak bardzo...