Nie
wiem, ile Was tu jeszcze pozostało, ale mam nadzieję, że dużo :)
tyle
się pozmieniało w moim życiu od momentu opublikowania ostatniego
rozdziału...
pracuję,
romansuję sobie z takim jednym (który namówił mnie do powrotu do
pisania :D ), zmieniłam podejście do wielu rzeczy i tak dalej, ale!
Nawet na chwilę nie przestałam myśleć o DnB, o Was, o tym jak
bardzo Was zawodzę i zjebałam nie publikując rozdziałów,
praktycznie nie było tygodnia, żebym w głowie nie pracowała nad
scenariuszem bloga, akcją i tak dalej, jednak gorzej było ze
spisaniem tego
Mam
nadzieję, że nie będziecie zbyt surowe dla mnie i z sentymentu nie
polecą bluzgi w komentarzach :D
Ciężko
było wrócić, ale strasznie mi tego brakowało :D
a
teraz nie przedłużając, zapraszam na wymęczony przez długi czas
rozdział 49.
i dziękuję mojej recenzentce! Malwina jesteś wielka :D
***
Przymknęła powieki. Czuła przyjemne mrowienie, rozchodzące się
po jej plecach, gdy gładził jej skórę. Przysunęła się bliżej,
bardziej wtulając się w tors mężczyzny. Uwielbiała chwile
beztroski takie jak ta. Nie musiała się przejmować problemami, nie
musiała zastanawiać się, jak będzie wyglądała jej przyszłość.
No i przede wszystkim czuła się szczęśliwa, leżąc w jego
ramionach i odpoczywając po upojnych chwilach.
- Chce nam się wstawać? – mruknął, przykrywając ich kołdrą.
- Chyba żartujesz, Jeff! Nigdzie się stąd nie ruszam.
Podparła się na łokciu i spojrzała na gitarzystę. Widziała w
jego oczach wesołe błyski. Lubiła je i z przykrością musiała
pogodzić się z faktem, że taki widok to ostatnimi czasy rzadkość.
Nie wiedziała, co go gnębi, nie wiedziała, jakie problemy go
przytłaczały. Niemniej jednak cieszyła się, że poniekąd dzięki
niej i dzięki temu, że wspólnie spędzali czas, mężczyzna czasem
potrafił się zrelaksować i czerpać z czegoś radość. Ich dziwny
i pokręcony związek trwał już parę ładnych miesięcy, jednak
ciągle miała wrażenie, że praktycznie nie zna tego mężczyzny.
On też nie ułatwiał jej zadania, bo wcale nie chciał dać się
poznać. Ukrywał się pod maską, którą budował przez lata. Nie
ma pojęcia, o czym myśli, co go martwi, czym się przejmuje. Nawet
nie wie, co go cieszy i co lubi. Spędzali ze sobą zbyt mało czasu.
Albo bardziej precyzyjnie – spędzali zbyt mało czasu,
rozmawiając. Jednak taki był charakter ich nieformalnego układu.
Mogą porozmawiać, mogą gdzieś razem wyjść jak para znajomych,
ale przede wszystkim są ze sobą ze względu na łóżko. Zamruczała
cicho, gdy zsunął dłoń okolice jej nerek. Musnął ustami jej
szyję.
- Wiesz co? Gdybym wcześniej wiedziała, jaki jesteś…
- To? – oderwał się od jej dekoltu i spojrzał na nią.
- Zdecydowanie szybciej bym się tobą zainteresowała, Isbell.
- Dobra, dobra, nie przekupisz mnie takimi tekścikami.
- Tak się cieszę, że jesteście na tym festiwalu! Wieki cię nie
widziałam – zaśmiała się i uścisnęła starszego o
dziewiętnaście lat mężczyznę.
- Ślicznie wyglądasz – omiótł ją wzrokiem i cmoknął ją w
policzek – co tam u Jeffa?
- Rośnie, nie daje spać, ząbkuje – uśmiechnęła się –
wiesz, jak to jest.
- Aż za dobrze! – wybuchnął śmiechem – dzieciaki to
przekleństwo i błogosławieństwo w jednym.
Miała wątpliwości, czy zgodzić się na propozycję chłopaków ze
Skid Row. Miałaby zostawić syna na miesiąc i pojechać z garstką
przyjaciół na trasę koncertową? Miałaby uciec przed kłopotami,
przed złamanym sercem i przerażającym ją Duffem? Długo się
zastanawiała, szukała wymówek, miała wątpliwości, nie
wiedziała, czy wolała odciąć się od sytuacji i się zabawić,
czy samotnie zastanowić się co dalej. Jednak teraz, gdy okazało
się, że poza Skid Row i Alice in Chains, gościnne występy ma
Aerosmith, nie żałowała swojej decyzji. Wiedziała, że nic nie
pomoże jej bardziej, niż obecność bliskich, a zarazem
niezwiązanych z rodziną, osób. Joe Perry od zawsze był dla niej
kimś ważnym. Pamiętała, jak się poznali i praktycznie od razu
zaprzyjaźnili. W wielu sprawach był jej powiernikiem, głosem
rozsądku. Zanim w jej życiu pojawił się Jon, traktowała
gitarzystę trochę jak starszego, doświadczonego brata albo
mentora.
- I tak sobie myślałem, że może moglibyśmy… oczywiście jeśli
masz ochotę na towarzystwo takiego nudziarza i starucha… eee…
Marta? - urwał, widząc, że dziewczyna przestała go słuchać i
wpatruje się z wytrzeszczonymi oczami w jakiś punkt za jego
plecami.
- O Boże – jęknęła.
Myślała, że ma przywidzenia. Skąd oni się tu wzięli? Skąd, do
cholery, on się tu wziął? W panice rozglądała się za miejscem,
gdzie mogłaby się ukryć. Po chwili dotarło do niej, że to
bezsensu. Przecież wszyscy uczestnicy festiwalu wiedzieli, że Skid
Row towarzyszyła żona Duffa McKagana. Tak samo szybko ta wieść
dotrze do członków Guns n'Roses. Może już wiedzieli o tym, że
mogą ją spotkać. Skąd… jak, kurwa?! Jakim cudem oni tu są?
Przecież… Axl… obiecał mi, że zorganizuje jakieś koncerty,
żebym nie musiała go widzieć! Obiecał, że pójdzie mi na rękę
i zabierze zespół w jakąś cholerną trasę koncertową! Dlaczego…
co oni tu robią? Czemu nikt mi nic nie powiedział? Czemu…
Zamknęła oczy. Wszystko jasne.
Czyż Axl nie mówił, że porozmawia z Perrym albo Bachem o
ewentualnych koncertach? Skoro Skid Row chciało ją trochę rozerwać
i zabrać w trasę, na pewno nie z nimi dogadał się Axl. Szkoda
tylko, że zapomniała o Aerosmith. Zupełnie wypadło jej z głowy,
że chłopaki z zespołu mówili jej o gościnnym udziale Toksycznych
Bliźniaków i ich zespołu. Ani przez chwilę nie pomyślała, że
Tyler zaciągnie ze sobą Najniebezpieczniejszy Zespół Świata.
Bolan musiał o tym wiedzieć, przecież orientował się w sytuacji
uczestników festiwalu.
Zadrżała, gdy dostrzegła, że farbowany blondyn odwraca się w jej
stronę. Niby był daleko, niby towarzyszył jej Joe, a Duff był w
zasadzie otoczony kolegami z zespołu, ale ciągle się go bała i
nie potrafiła zapomnieć tego, co jej zrobił. Modliła się w
myślach, by jej nie zobaczył, żeby przeszedł obojętnie przez
korytarz i nie dostrzegł jej u boku Perry'ego. Zapatrzona w wysoką
postać, na początku nie zauważyła zamieszania. Burza loków i
proste rude włosy mieszały się z pasmami w odcieniach blondu.
Poczuła na sobie nienawistny wzrok, który wypalał jej dziurę w
sercu. Zobaczył ją. Stało się. Kości zostały rzucone. Nie mogła
udawać, że jej tu nie ma. Ruda czupryna pociągnęła go nie bez
trudu w głąb hotelowego korytarza. Bujne, czarne loki w szybkim
tempie zbliżały się do zaskoczonej i wystraszonej brunetki.
- Marta?! Co ty, kurwa…
- C-co wy tu robicie? - wyjąkała, gdy Slash był kilka kroków od
niej. - Dlaczego tu jesteście…
- Chodź – złapał ją za rękę i pociągnął – to znaczy…
musimy pogadać.
Prawie natychmiast ją puścił, gdy odskoczyła od niego jak
oparzona. Nerwowo poprawiała mankiety koszuli flanelowej i pokiwała
głową. Szedł szybko na drugi koniec hotelu, nie zwracając uwagi,
czy kobieta za nim nadążała. Wyszarpnął paczkę Marlboro i nie
zwracając uwagi na zakaz palenia, zaciągnął się.
- Możesz mi powiedzieć, skąd się tu wzięłaś? - odwrócił się
i spojrzał na Martę, która ciągle była w szoku - Axl mówił, że
mieliśmy być jak najdalej od ciebie!
- No właśnie! Miało was tu nie być! Miałam oderwać się od tego
całego gówna i spędzić trochę czasu z chłopakami ze Skid Row!
Dopiero teraz dostrzegł, że dziewczyna jest roztrzęsiona i
krzykiem próbuje zamaskować strach. Myślała, że wyładowując
nerwy na mężczyźnie, zapomni o przerażeniu, jakie wywołało
spotkanie Duffa. Próbowała złością zaleczyć niepokój i przykre
wspomnienia. Hudson złagodniał i wyciągnął do brunetki rękę.
Nie chciał na niej wymuszać jakiejkolwiek bliskości i dał jej
wolną wolę. Jeśli będzie chciała się przytulić, to sama
podejdzie. Jeśli uzna, że Slash nie jest odpowiednią osobą, to
trudno.
- On mnie widział, Slash… - wymamrotała i przysunęła się do
niego – on… ja… widziałam, jak się na mnie p-patrzył…
- Nawet cię nie dotknie, Marta – objął ją, gdy dała mu wyraźny
sygnał, że chce się przytulić – ani Rose, ani ja na to nie
pozwolimy. Więcej na niego nie wpadniesz, rozumiesz?
- Tego nie możesz mi obiecać…
- To nie obietnica – burknął i odsunął ja od siebie na
odległość ramion – to zapewnienie.
- Cześć, Mike – rzuciła szybko do basisty i spojrzała na
Rachela – wiedziałeś?
- Eee… o czym?
- Oni tu, kurwa, są! Wiedziałeś? – syknęła – Nie
powiedziałeś, bo wiedziałeś, że się nie zgodzę, tak?
- Nie ma się czym denerwować… - zaczął ostrożnie.
- Nie ma się czym denerwować?! Wiedziałeś, że nie chcę go
widzieć! Wiedziałeś, że tu będzie i nawet nie raczyłeś mi o
tym powiedzieć!
Mężczyzna pokiwał przecząco głową. Niby wiedział, jaka jest
sytuacja, niby był uprzedzony, że kobieta zamierza trzymać się
jak najdalej od Najniebezpieczniejszego Zespołu Świata, ale tak
naprawdę kiedy miał jej o tym powiedzieć, skoro sam dowiedział
się o ich uczestnictwie w Festiwalu tuż przed ich przyjazdem. Nie
spodziewał się aż tak gwałtownej reakcji. Kurwa, a miało być
tak fajnie… miała się wyluzować i odpocząć od kłopotów,
całej tej chorej sytuacji, Jeffa i po prostu dobrze się bawić.
Kurwa, czemu nikt nie powiedział, że te dupki też tu będą?!
- No głupio wyszło… ale no, kurwa – bezradnie wzruszył
ramionami – możesz ich unikać, a pewnie nawet nie zauważą, że
tu jes…
- Oni mnie już widzieli! ON mnie już widział! – burknęła –
jak mogłeś mnie nie uprzedzić?!
Złapał ją za ramię i odciągnął od zaskoczonego jej wybuchem
basisty Alice in Chains. Wiedział, że postąpił źle, ale nie mógł
już niczego odkręcić. Zależało mu na tym, żeby brunetka
pojechała z nimi i nie miał serca mówić jej tuż przed kolejnym
pakowaniem, że będą mieli niechciane towarzystwo. Obiecał jej
dobrą zabawę i nagle miał na nią zrzucić informację o tym, że
wcale nie będzie kolorowo?
- Posłuchaj – zniżył głos do szeptu – zrobię wszystko, co
się da, żebyś nie musiała się z nim widzieć, ok? Pogadam z
Axlem, żeby go gdzieś uziemił i czymś zajął. Tobą też się
jakoś zajmiemy i zorganizujemy ci czas, żebyś nie była sama.
- Jednym słowem, zamierzacie mnie pilnować jak małe dziecko?
- Nie o to chodzi – westchnął – po prostu nie chcę więcej
widzieć, jak cierpisz. Zapewnimy ci towarzystwo na wypadek, gdybyś
przypadkiem musiała się z nim spotkać.
Ujął jej podbródek i skierował w swoją stronę. Może i była na
niego zła i chciała się kłócić, ale wiedział, że to zwykła,
desperacka próba poradzenia sobie z rzeczywistością. Chciał jej
zapewnić rozrywkę, przypomnieć co znaczy beztroska zabawa i
spędzanie czasu z przyjaciółmi, a wpakował ją w łapska kogoś,
o kim chciała zapomnieć.
Nigdy jeszcze nie uczestniczyła w takiej imprezie. W ostatnim dniu
festiwalu członkowie prawie wszystkich zespołów postanowili
wspólnie zabalować. Wynajęli lokal i zaprosili większość
podróżujących z nimi groupies. Marta z rozbawieniem zauważyła,
że na palcach jednej ręki mogła policzyć uczestniczące w zabawie
życiowe partnerki muzyków. W głębi ducha wiedziała, że spora
część tych mężczyzn też postrzegała ją jako specyficzny typ
dziewczyn jeżdżących z zespołami rockowymi. Czy jej to
przeszkadzało? Raczej nie, zwłaszcza że domyślała się, że nie
mieli nic złego na myśli i nie miało jej to obrazić. Wiedziała o
groupies zdecydowanie więcej niż zwykły człowiek, który tylko
orientował się, że muzycy mają na trasach koncertowych różne
uciechy. Poza tym, jeśli chodzi o groupies, można je było
podzielić na dwie grupy. Kiedyś rozmawiała na ten temat z Jamesem
i Jasonem. Praktycznie każdy z nich widział różnicę między
dziewczyną, która przez łóżko chce zaistnieć w muzycznym
światku, a kobietami, które towarzyszyły im w kilkumiesięcznych
podróżach i nie spędzały z nimi czasu tylko w łóżku. Te
pierwsze nie zostawały z zespołem dłużej niż kilka tygodni.
Oczywiście nie dlatego, że szukały innych przygód. Po prostu
puste i lecące na sławę dziewczyny szybko nudziły się muzykom i
woleli te, z którymi mogli porozmawiać, spędzić wspólnie czas,
wyżalić się, pośmiać się i z którymi nie wstydziliby się
wyjść na miasto.
- Chodź, zatańczymy – zawołał jej do ucha charakterystyczny
głos.
- A gdzie zgubiłeś żonę? - zaśmiała się.
- Plotkuje z Billie. Wiesz… te wszystkie „a mój już umie
czytać, a junior samodzielnie zjadł zupkę...”
- Nie śmiej się! Dobrze wiem, że też się przechwalacie.
Sebastian porwał ją na parkiet i po chwili tańczyli w rytm
piosenki Roda Stewarta. Brunetka dała się ponieść i kręcąc
biodrami, śpiewała razem z głosem z taśmy. Uwielbiała tego
wielkoluda. Łączyła ich dość dziwna, specyficzna relacja. Kiedy
tylko była okazja Bach w żartach udawał, że podrywa dziewczynę.
Ona podejmowała tę grę i oboje świetnie bawili się w swoim
towarzystwie. Z nikim nie tańczyło się jej tak dobrze jak z
wokalistą Skid Row. Miał niewiarygodne poczucie rytmu, zgrywał się
z każdym jej ruchem. Przypomniała sobie jak bawili się na jego
weselu i jak nie dał jej nawet chwili odpoczynku mimo zaawansowanej
ciąży. Poczuła się tak samo beztrosko jak wtedy.
She sits alone waiting for suggestions
He's so nervous avoiding all the questions
His lips are dry, her heart is gently pounding
Don't you just know exactly what they're thinking
If you want my body and you think I'm sexy
come on sugar let me know.
If you really need me just reach out and touch me
come on honey tell me so
Tell me so baby
He's acting shy looking for an answer
Come on honey let's spend the night together
Now hold on a minute before we go much further
Give me a dime so I can phone my mother
They catch a cab to his high rise apartment
At last he can tell her exactly what his heart meant
If you want my body and you think I'm sexy
come on honey tell me so
If you really need me just reach out and touch me
come on sugar let me know
His heart's beating like a drum
'cos at last he's got this girl home
Relax baby now we are alone
He's so nervous avoiding all the questions
His lips are dry, her heart is gently pounding
Don't you just know exactly what they're thinking
If you want my body and you think I'm sexy
come on sugar let me know.
If you really need me just reach out and touch me
come on honey tell me so
Tell me so baby
He's acting shy looking for an answer
Come on honey let's spend the night together
Now hold on a minute before we go much further
Give me a dime so I can phone my mother
They catch a cab to his high rise apartment
At last he can tell her exactly what his heart meant
If you want my body and you think I'm sexy
come on honey tell me so
If you really need me just reach out and touch me
come on sugar let me know
His heart's beating like a drum
'cos at last he's got this girl home
Relax baby now we are alone
Nagle muzyka ucichła. Wszyscy skierowali spojrzenie w kierunku
drzwi. Zadowolone gwizdy wypełniły salę. Pojawiła się nowa
osoba. Skórzane obcisłe spodnie. Szpilki na niebotycznym obcasie.
Ramoneska zasłaniająca kusy czarny top. Burza lśniących, ciemnych
włosów ułożonych w artystycznym nieładzie. Jak zwykle przesadny
makijaż, który po części maskował jej piękną twarz. Ironiczny
uśmieszek jak za dawnych czasów. Zachwycone męskie spojrzenia,
nienawistny wzrok większości zgromadzonych na sali dziewczyn.
- No proszę, proszę, kogo my tu mamy! - krzyknął swoim
pretensjonalnym tonem Bach. - Znudził ci się celibat i spokojne
życie? A może za mną tęskniłaś, skarbie? - zaśmiał się i
dostał łokciem od swojego przyjaciela z zespołu – no co?
- Żeby jeszcze miała za czym! - Sabo zmierzył wokalistę drwiącym
wzrokiem – obaj dobrze wiemy, że woli mnie!
- Wolne żarty, chłopaki – pojawił się kilkanaście lat starszy
kolega po fachu – Katie, wyglądasz jak zawsze olśniewająco!
Steven Tyler podszedł do kobiety i uściskał ja serdecznie.
Wymienili półgłosem kilka słów i Kate McKagan rozpromieniła
się. Wiedziała, że może liczyć na muzyka, za którym szalała
jako nastolatka. Dudniąca muzyka ponownie wypełniła salę. Po
chwili była groupie wpadła w ramiona Bolana, który porwał ją do
szalonego tańca.
- Co ty tu robisz? Myślałem, że z tym skończyłaś.
- Dostałam zaproszenie – objęła go za szyję, gdy z głośników
popłynęła jakaś ballada - chciałam zobaczyć się z paroma
osobami, więc jestem – uśmiechnęła się, odsłaniając szereg
idealnie prostych, śnieżnobiałych zębów.
- Nawet nie wiesz, jak nam brakuje kogoś takiego – mruknął na
tyle głośno, by go usłyszała i widząc jej minę, dodał –
mówię poważnie, Kate - założył niesforny kosmyk włosów za jej
ucho. - Może i nie byłaś z nami zbyt długo, ale nie da się
ciebie zastąpić. Pogadaj z innymi. Wszyscy narzekają, że mała
McKagan ich porzuciła - musnął nosem jej szyję. - Rozejrzyj się
– szepnął jej do ucha – może ze dwie dziewczyny rozumieją
ideę i wiedzą, gdzie ich miejsce. I to jeszcze zaczepiły się u
Alice in Chains, więc tak jakby ich nie było.
- A reszta? - omiotła wzrokiem uczestników imprezy – całkiem
spora ekipa.
- Standard… małe dziwki, które myślą, że jak się z nami
prześpią to będą sławne – burknął z niesmakiem.
- A wy? - przemieściła wyżej ręce basisty, które przed chwilą
oscylowały wokół jej bioder. - Nikt nie chce z wami jeździć?
Przewrócił niecierpliwie oczami i
wskazał podbródkiem na niziutką brunetkę w dopasowanej granatowej
sukience, która rozmawiała z Perrym i Tylerem. Kate uniosła brwi i
zażądała wyjaśnień. Ona jako groupie? Rachel robi
sobie ze mnie jaja? Co ona tu w ogóle robi? Co z Duffem? Gdzie Jeff?
Gdzie te pozostałe dupki? Czemu ich tu nie ma, skoro też grają?
- Nie, nie! Kate, to nie tak jak myślisz! - powiedział szybko,
widząc jej minę – chcieliśmy po prostu, żeby się oderwała od
tego syfu z McKaganem i zaproponowaliśmy jej, żeby pojechała z
nami i trochę się rozerwała. Jest naszą przyjaciółką - na jego
czole pojawiła się drobna zmarszczka – Na litość boską, nie
spaliśmy z nią! Za kogo ty nas masz? Przecież nas znasz! Wiesz, że
mamy swoje zasady!
Trochę udobruchana kobieta zaczęła
wspominać z Bolanem czasy, kiedy w krótkim epizodzie jeździła ze
Skid Row. Miał rację. Przecież ich znała. Nie oceniając
łóżkowych umiejętności, to właśnie z nimi spędziła najlepsze
chwile w swoim w pewnym sensie rozpustnym życiu. Zawsze się o nią
troszczyli, nie traktowali jej jak laleczki do zabawy i rzucenia w
kąt. Och, Kate, czemu byłaś taka głupia i z nimi nie
zostałaś? Po co szukałaś nowych przygód? Po co dołączyłaś do
tego dupka i tego zasranego zespołu palantów? Może przy nich nie
porzuciłabym tego życia? Może nikt nie zrobiłby mi takiego
świństwa jak Sixx? A może przy którymś z nich poczułabym się
tak jak na początku z Nikkim? Może mogłabym z którymś być,
gdyby faktycznie… gdyby to nie było przypadkowe, że się
zaangażowałam… przecież mogłam wybrać o wiele lepiej! Mogłam
wybrać na przykład Rachela. Może nie wydarzyłoby się to
wszystko, nie zaszłabym w ciążę, może mogłabym mieć jeszcze
dzieci. Może mogłabym mieć normalne życie… Dlaczego, kurwa, mu
nie uległam, jak z nimi jeździłam?
- Dobrze się czujesz? –
zauważył Rachel i czule pogładził ją po policzku. - Trochę
zbladłaś.
- Jest ok. Po prostu… zamyśliłam się – uśmiechnęła się
krzywo. - Zastanawiałeś się kiedyś, jak wyglądałoby wasze i
moje życie, gdybym wtedy z wami została? Gdybym tylko posłuchała...
- Wiesz, że… - szukając odpowiednich słów, przysunął ją
bliżej siebie – możesz do nas wrócić Katie. Chłopaki się
ucieszą, ja… ja będę szczęśliwy… wiesz, że zawsze...
- Ej, ej! Odbijany! Daj mi się też nacieszyć naszym skarbem!
- James! - pisnęła i rzuciła mu się na szyję.
Bolan zacisnął pięści. Był zły, że przerwano im rozmowę,
poważną rozmowę, do której zapewne szybko nie wrócą. I jeszcze
ta dziewczyna. Oddał w ramiona Hetfielda najlepszą groupie, jaką
kiedykolwiek mieli, a sam dostał jakąś napaloną, głupią
dziewczynę, która śliniła się na widok każdego bardziej znanego
muzyka. Odliczał w myślach, ile zostało do końca piosenki, żeby
pozbyć się tej małolaty. Przecisnął się do stolika, przy którym
siedziała Marta. Ze zbolałą miną ściągała granatowe buciki na
całkiem sporym obcasie. Usiadł na kanapie obok niej. Pochylił się,
uniósł jej nogi i położył na kolanach.
- Bach cię wymęczył, co? - zaśmiał się – Niezły pokaz
daliście.
- Nawet mi nie mów. Ciągle zapominam, że jak on się mnie uczepi,
to nie ma siły, żeby przerwał po jednym kawałku – jęknęła i
chciała usiąść normalnie.
- To może masaż? - zaproponował i widząc wahanie w jej oczach,
dodał – no co? Skoro cię zaprosiliśmy, to powinniśmy o ciebie
dbać.
- Rachel? O co chodzi z Kate?
- Nie rozumiem? - przerwał rozmasowywanie obolałych stóp Marty i
spojrzał na nią niepewnie.
- Odkąd się pojawiła, połowa parkietu zrobiła się pusta i
dziewczyny siedzą naburmuszone z rządzą mordu w oczach.
Uśmiechnął się i wyjaśnił brunetce, że wśród groupie żadne
imię nie budzi takiego niesmaku i grozy jak właśnie Kate. Nie
dość, że coraz mniej było właśnie takich kobiet jak ona, to
jeszcze te wszystkie małolaty i panienki nie miały pewnej pozycji w
żadnym zespole. Często traktowano je jak jednorazową, pokoncertową
przygodę i kazano im w trybie natychmiastowym opuścić zespół,
bez jakichkolwiek możliwości zaistnienia. Muzycy zachowywali się
tak, jakby były zwykłymi dziwkami, niektórzy posuwali się nawet
do tego, że im płacili. No i często na imprezach, czy hotelowym
czasie wolnym, gdy trochę wypili, wspominali Kate i dobre czasy z
nią. Wychwalali jej umiejętności, zachwycali się jej urodą,
mówili rzeczy, których zawistne dziewczyny nie chciały słuchać.
Pojawienie się jej na sali wywołało strach i zgorszenie wśród
następczyń. W jednej chwili uwaga mężczyzn przeniosła się
właśnie na nią. Groupies znowu zostały zdegradowane do roli seks
laleczek i tylko niektórzy zachowywali pozory, że nie interesuje
ich Kate.
- Kate czasem opowiadała o swoich wojażach, ale nigdy nie myślałam,
że była tak… uwielbiana – zaskoczona Marta wypiła kolejnego
drinka i rozejrzała się po imprezowiczach.
W głębi sali widziała Bacha kłócącego się o coś z Marią.
Wyglądało to trochę komicznie. Wysoki jak tyczka mężczyzna ze
skruszoną miną słuchał krzyków niższej o niecałe czterdzieści
centymetrów kobiety, która żywo gestykulowała rękami. Po chwili
wybiegła z klubu, zostawiając oszołomionego wokalistę na środku
parkietu. Rozległy się drwiące chichoty. Kilka zbyt wymalowanych
blondynek pokazywało sobie palcami wysokiego, przystojnego Bacha,
jedno z ich niespełnionych marzeń. Nie zważając na nikogo,
mężczyzna wybiegł za swoją żoną na ulicę. Po kilkunastu
minutach wrócił jakby nigdy nic i praktycznie zmaterializował się
przy rozmawiającej parze przyjaciół.
- I don't need to be the
king of the world, as long as I'm the hero of this little girl –
wygłupiając się, zaintonował
refren utworu, który właśnie się zaczynał i wyciągnął do
Marty rękę – no mała jeszcze jeden taniec… żebym poczuł się
jak bohater!
- Ja ci dam małą dziewczynkę – burknęła, udając oburzenie –
Sebastian, ja już naprawdę nie mam siły.
- No daj spokój. Wiem, że mnie
ubóstwiasz i o mnie marzysz. Poza tym sama widziałaś! Maria mnie
wystawiła, a tego czegoś się nie dotknę – wskazał brodą do
połowy rozebrane groupies, które chyba testowały to, czego
nauczyły się na kursie pierwszej pomocy w szkole – Nie daj się
prosić! When I come home late at night and your in bed
asleep, I wrap my arms around you so I can feel you breathe…
- Jeszcze słowo, a poskarżę się twojej żo…
Urwała i cała trójka odwróciła się w kierunku hałasu na środku
sali. Persona non grata dzisiejszej imprezy. W zasadzie jeden z dwóch
niepożądanych zespołów. Motley Crue. Praktycznie każdy muzyk na
tej sali znał powód „odejścia” Kate. Wielu z nich otwarcie
pokazywało Sixxowi, co sądzą o jego zachowaniu. Tyler, który
zaprosił kobietę, zapowiedział kolegom, że jeśli im nie odmówi,
kapela nielubianego basisty nie powinna brać udziału w tej
popijawie. W zasadzie dokładnie to samo tyczyło się Guns n'Roses.
Nikt nie zgłaszał sprzeciwów, bo większość chciała spotkać
się z panną McKagan i dodatkowo praktycznie nikt nie miał ochoty
na towarzystwo skłóconego ze sobą Najniebezpieczniejszego Zespołu
Świata i ich pijańskich wybryków i woleli, żeby na imprezie
pojawiła się żona Duffa niż on sam.
- Co ty sobie, kurwa, myślisz?! - kobieta odskoczyła jak oparzona
od Stevena, z którym właśnie tańczyła – dotknij mnie jeszcze
raz, to pożałujesz!
- Nie myślałem, że taka szmata jak ty, może mieć taki tupet!
Atmosfera w jednej chwili zrobiła się tak gęsta, że można by w
nią wbijać noże. Nie było osoby, która nie patrzyłaby z
rosnącym zainteresowaniem na wrzeszczącą na siebie parę dawnych
kochanków. W szpilkach Kate była niewiele niższa od rosłego
basisty, który dodatkowo słaniał się na nogach od ilości
narkotyków we krwi. Odepchnęła go od siebie i wykrzyczała, co
naprawdę o nim myśli.
- Tylko suki nie wiedzą, jak się zabezpieczać! Nawet dziwki
potrafią!
Nieprzyjemne chrupnięcie było słychać w każdym kącie
pomieszczenia. Siła, z jaką brunetka wymierzyła cios prosto w nos
Sixxa, sprawiła, że mężczyzna cofnął się o kilka kroków.
Natychmiast popłynęła krew, która zalała twarz wzburzonego
Nikkiego.
- No co, gnoju?! Uderzysz mnie? Taki z ciebie facet? Pierdolony
damski bokser? - zakpiła i splunęła mu pod nogi - Proszę bardzo!
No dalej! Pokaż kumplom, jak zajebiście traktujesz kobiety!
- Kobiety! – prychnął i wybuchnął śmiechem – jesteś zwykłą
szmatą i suką, a nie kobietą!
Nie obchodziło jej to, że otaczał ją tłum zainteresowanych
ludzi. Miała gdzieś, że wszyscy słuchają jej wrzasków. Teraz
liczył się tylko on. On i krzywda, którą jej wyrządził. Gdyby
tylko mogła, rozszarpałaby go na strzępy. Gdyby chociaż miała
sposobność, wykastrowałaby go gołymi rękami. Walczyła z chęcią
rzucenia się na niego i wydrapania mu oczu. Była tak skupiona na
żądzy zemsty, że nie zauważyła rosnącej furii muzyka. Ułamek
sekundy i znalazł się o kilka centymetrów przed nią. Było już
za późno, żeby się wycofać i uniknąć jego pięści.
- Hej! - znikąd pojawił się Bolan i odepchnął Sixxa od
zaskoczonej Kate – Mamusia cię nie uczyła chuju, że KOBIET się
nie bije?!
Nie czekając na jego reakcję, basista Skid Row uderzył go z całej
siły w brzuch.
Jego słowa docierały do niej z opóźnieniem. Za dużo wypiła. Za
bardzo znieczuliła się po spotkaniu z basistą Motley Crue. Teraz
siedziała w pokoju hotelowym Rachela, który podał jej owinięte w
ściereczkę kostki lodu. Drugi okład przyłożył sobie do
rozciętej wargi. Nie wyglądał najgorzej po bójce w lokalu. Może
i nie dorównywał przeciwnikowi wzrostem, ale przynajmniej był w
miarę trzeźwy i kontrolował swoje ruchy. Zanim ktokolwiek ośmielił
się im przeszkodzić, pięść i but Nikkiego zdążyły dosięgnąć
go kilkukrotnie. Szczęśliwie dla niego, pijany i naćpany Sixx nie
celował zbyt dobrze i więcej siły wkładał w utrzymanie
równowagi, niż w faktyczną moc ciosów.
- Nie… Bolan, proszę cię – jęknęła.
- Ale czemu? Przecież przyznałaś, że tęsknisz za nami.
- Ale nie tęsknię za tamtym życiem. Nie tęsknię za takimi
dupkami jak Sixx, za tą pieprzoną poligamią – mruknęła i
spuściła wzrok na otarte i obolałe kostki na wierzchu dłoni - Nie
będę młodsza, Bolan! Nie mogę wiecznie bawić się w wolną
miłość.
- Nie będziesz miała na głowie Sixxa. Proponuję ci powrót do
nas, do Skid Row, a nie do bandy napalonych na ciebie ćpunów!
Przewróciła oczami. Nie wiedziała, co mu odpowiedzieć, żeby go
nie urazić. Sięgnęła po butelkę wina i pociągnęła kilka
łyków. Może i propozycja była dobra. Dzieliłoby się nią tylko
czterech mężczyzn - bo Bach o dziwo był wierny swojej żonie -
którzy zawsze ją rozpieszczali i dobrze traktowali. Nawet Rob,
którego lubiła najmniej, zawsze był wobec niej fair. Wiedziała,
że byłaby jedyną dziewczyną podróżującą z nimi. Kiedyś może
i lubili większe towarzystwo, ale mieli w czym wybierać. Teraz z
tego, co zauważyła na imprezie, nawet nie było na czym zawiesić
oka, a co dopiero wpuścić kogoś takiego do łóżka. Totalne
bezguścia, wymalowane małolaty, które myślały, że pudrem i
szminką dodadzą sobie lat, głupie i puste blondyneczki.
- Nie. Nie chcę znowu być groupie, nawet dla ograniczonego grona.
Chyba jestem na etapie „więcej” - upiła kolejną porcję
czerwonego trunku.
Odłożył lodowy okład i zbliżył
się do Kate. Tak bardzo chciał ją zatrzymać. Brakowało mu
pomysłów, jak ją przekonać do zmiany zdania. Więcej?
Co znaczy więcej, Kate? Chcesz kwiatów? Chcesz randek? Czego?
Przecież możemy dać ci praktycznie wszystko… Co cię, do
cholery, powstrzymuje? Czemu mówisz, że za nami tęsknisz, że
jesteś samotna, ale przynajmniej nie użerasz się z takimi kutasami
jak Sixx, a za chwile mówisz, że nie chcesz naszego towarzystwa i
naszej pieprzonej sympatii? Co mam ci zaproponować, żebyś się
zgodziła? Bolan bił się z
myślami. Rozpaczliwie próbował znaleźć jakąś sensowną kartę
przetargową. Cieszył się, że Kate bardziej zajęta jest
znieczulaniem się po spotkaniu z Nikkim, niż studiowaniem jego
zachowania i nerwów. Sam przyłączył się do opróżniania
kolejnych butelek wina, jednak nie po to, by zapomnieć o przykrych
rzeczach, tylko by dodać sobie odwagi. Z każdym kolejnym łykiem
zbliżał się do podjęcia decyzji. Z kolejnym pociągnięciem z
butelki, był bardziej pewny czego chce. Przecież to nie przypadek,
że odżyły w nim wspomnienia, gdy tylko ją zobaczył.
- No… co tam, Bolan? - wybełkotała – jestem taka… taka
chujowa… jak gówniara, która nie wie, po co są tabletki…
zużyta… jak stara kurwa…
- Kate, co ty pieprzysz – wyciągnął jej butelkę z rąk i
spojrzał na nią przygnębionym wzrokiem – za dużo wypiłaś. On
nigdy na ciebie nie zasługiwał.
- A ty? - złapała się jego ramienia i próbowała spojrzeć mu w
oczy – a ty jesteś inny? Zasługujesz na małą, głupią szmatę
Katie?
- Chciałbym… - zignorował obelgi, które kierowała pod swoim
adresem – chciałbym, ale zasługujesz na kogoś lepszego.
- Chciałbyś? A po co? - przez chwilę wydawała się zupełnie
trzeźwa – Mój Rachel się… zauroczył? - zaśmiała się i
potknęła się o własne nogi – Ups… no kochany? Zrobiłeś
brzydkie rzeczy i złamałeś zasady tak jak ja?
- Kate…
Może i była pijana, ale trafiła w dziesiątkę. Owszem, tak jak
powiedziała, złamał zasady. Jako młody muzyk, który dopiero co
rozkręcał się w tym rock'n'rollowym świecie, popełnił
idiotyczny błąd. Zauroczyła go groupie; kobieta, która z zasady
nie angażowała się w żadną łóżkową przygodę z jakimkolwiek
muzykiem. Gdyby zdradził się z tym uczuciem zrobiłby z siebie
durnia i pośmiewisko wśród kolegów po fachu. Jednak czas był
bezlitosny i pokazał, że mógł wtedy walczyć.
Teraz wiedział, że to jedyna szansa, że więcej nie znajdzie w
sobie na tyle odwagi. Może i zrobi z siebie idiotę, ale
przynajmniej później będzie mógł zrzucić winę na alkohol. Poza
tym znał ją wystarczająco długo, by wiedzieć, że go nie
wyśmieje i go nie upokorzy.
- Więcej… powiedziałaś, że chcesz… potrzebujesz więcej –
przysunął ją do siebie – chcę ci to dać… chcę spróbować,
tak jak zawsze chciałem – musnął delikatnie jej wargi –
pozwolisz mi? - widział, że spoważniała i w jej spojrzeniu
pojawił się trzeźwy błysk - Spróbujesz ze mną?
Nie pamiętała, kiedy ostatni raz miała takiego kaca moralnego.
Jeszcze przed chwilą spała i była w cudownym, szczęśliwym,
wyimaginowanym świecie, w którym nikomu nie robiła krzywdy. Teraz
leżała naga w objęciach mężczyzny, który, jak od dawna
podejrzewała, miał do niej słabość. Przespała się z jednym z
nielicznych ludzi, którzy czuli do niej coś więcej, niż zwykłą
sympatię i pociąg. Wiedziała, że teraz jedyne uczucie, jakie
będzie mógł do niej żywić, zawierało się w dwóch słowach –
nienawiść i złość. Nie potrafiła znaleźć słów, żeby
opisać, jak paskudnie się teraz czuła. Niby wiedziała, że to
zasługa alkoholu, ale była wystarczająco otrzeźwiona jego
słowami, żeby pomyśleć, co robi. Co miała mu teraz powiedzieć?
Sorry, Rachel, to tylko seks na pocieszenie? Zrobiło mi się
ciebie żal i dałam ci prezent pożegnalny? Dlaczego od razu nie
powiedziałam „nie”? Czemu ci nie odmówiłam? Czemu zrobiłam
nadzieję? Zamknęła oczy,
próbując oszukać samą siebie. Modliła się o to, by wraz z
mrugnięciem okazało się, że to wszystko się jej przyśniło, że
to dziwny zbieg okoliczności, że leżą nadzy w jednym łóżku.
Niestety. Nadzieje i błagania nic nie dały.
Z trudem wyślizgnęła się z jego ramion, starając się przy tym,
by go nie obudzić. Rozejrzała się, szukając porozrzucanej po
całym pokoju hotelowym garderoby. Naciągnęła na siebie dolną
część bielizny i zarzuciła na ramiona koszulę basisty, która
leżała najbliżej. Wyszła na balkon i wyciągnęła z kieszonki na
piersi paczkę papierosów. Drżącymi rękami odpalała jednego za
drugim. Wiedziała, że nikotyna jej nie uspokoi, ale przynajmniej
zapewniła sobie jakieś zajęcie. Była w takim stanie, że nawet
nie zwracała uwagi na nieprzyjemny, zimny wiatr, który smagał jej
skórę.
- Katie? - w wejściu pojawił się Bolan - Hej, co tu robisz? Nie
jest ci… Kate?
Zauważył, że kobieta drży. Usiadł koło niej i spróbował
spojrzeć jej w oczy. Desperacko odwracała wzrok. Wyrzuty sumienia
paliły ją od środka. Nie potrafiła znaleźć słów, które
mogłyby złagodzić to, co w końcu musiała mu powiedzieć. Zanim
zdążyła się odezwać, Rachel zniknął.
- Chyba trochę zmarzłaś – przyniósł ze sobą kołdrę, którą
otulił kobietę i przykucnął obok niej.
- Bolan… R-rachel, ja… t-to był tylko… jednorazowy… ja…
- Co? C-co ty mówisz? - zmarszczył brwi, myśląc, że się
przesłyszał.
- P-przepraszam… powinnam wczoraj… - zająknęła się i zaczęła
od nowa - n-nie powinnam dawać ci nadziei… j-ja… nie miałam
prawa o-otwierać starych ran. Nie powinnam iść z tobą do łóżka…
- Och… Kate… Myślałem… wydawało mi się, że było… miło
– bąknął, spuszczając wzrok.
- B-bardzo miło, a-ale… ja nie mogę… nie mogę skazywać cię
na… na życie z takim… wadliwym towarem.
- Kochanie, powiedziałaś, że chcesz więcej… j-ja zrozumiałem,
że… myślałem, że dajesz mi… nam szansę.
Pociągnęła nosem i szybko otarła pojedynczą łzę, która
spłynęła po policzku. Wspomnienie nocy było ciągle żywe. To
jeszcze bardziej utrudniało i komplikowało sytuację, w jakiej się
znalazła. Jak miała dać mu kosza po takiej dawce przyjemności?
Jak miała mu odmówić, gdy dzięki niemu na nowo obudziły się w
niej te beztroskie czasy z początku „kariery”? Czy ośmieli się
odejść bez słowa od chyba jedynego mężczyzny, który ją kocha i
potrafił ją znieczulić i sprawić, że zapomniała przykre chwile?
- Rachel? C-chciałbyś kiedyś być ojcem?
- Eee… no… jasne – zmarszczył brwi – lubię dzieci. To
znaczy… no może nie w tej chwili, ale za kilka lat…
- Więc znajdź sobie kogoś, kto może ci je dać – wymamrotała i
odwróciła wzrok.
Mało kto znał dalszy ciąg jej przykrej i burzliwej historii z
Sixxem. Oczywiście wśród muzyków krążyły plotki i teorie, ale
ich celność ograniczała się w zasadzie do tego, że basista
pobawił się i wykorzystał jej słabość, a później potraktował
jak zwykłą dziwkę, którą przecież nie była. Po wczorajszym
wieczorze dowiedzieli się czegoś nowego – Kate była w ciąży.
Nikt jednak nie miał śmiałości pytać i zgadywać, co stało się
z dzieckiem.
- Byłam z nim w c-ciąży, wiesz? - poderwała się z
wykafelkowanego balkonu i weszła do sypialni, zanim basista zdążył
zareagować.
Szybkim krokiem udała się do łazienki i zatrzasnęła drzwi. Kiedy
nie myślała o przeszłości, wszystko było w miarę w porządku;
mogła spokojnie żyć, cieszyć się spotkaniami z ludźmi, bawić
się. Jednak, gdy wspominała to, co wydarzyło się kilka miesięcy
wcześniej, ból wracał ze zdwojona siłą. Wmawiała sobie, że to
nic takiego, że cała sytuacja była jej nawet na rękę – bo kto
normalny chciałby mieć dziecko z takim dupkiem jak Nikki? Dzieci?
Czy kiedykolwiek marzyła o gromadce przyszłych gwiazd rocka,
biegających po mieszkaniu? Czy dawna Kate kiedykolwiek patrzyła na
takie wartości jak rodzina, dzieci, wspólne życie u boku męża?
Jasne, że nie. Więc dlaczego aż tak bardzo poruszyła nią
wiadomość o tym, że na skutek komplikacji nigdy nie zostanie
matką? Dlaczego z całego serca znienawidziła Sixxa? I to nie
dlatego, że potraktował ją jak szmatę, tylko dlatego, że w jej
pojęciu przestała być pełnowartościową kobietą. Czemu
przejmowała się tym, że jej potencjalny partner chciałby mieć
dzieci, których ona nigdy mu nie da? Czemu dobrowolnie wolała
usunąć się w pola widzenia mężczyzny, który chciałby się z
nią związać?
- Kate? - usłyszała zza drzwi niepewny i zaniepokojony głos
Rachela – mogę wejść?
Nie odzywała się. Nie mogła wydusić z siebie chociaż jednego
słowa. Mogła go zaprosić, ale nie chciała, żeby widział ją w
takim stanie. Mogła go odprawić i kazać mu się odwalić, jednak
nie chciała zostać sama i potrzebowała towarzystwa kogoś
bliskiego. Miała nadzieję, że sam podejmie odpowiednią decyzję –
taką, której w głębi duszy pragnęła, ale nie miała zamiaru się
upokarzać. Siedziała skulona na podłodze i czekała. Usłyszała
ciche skrzypnięcie drzwi, ale nawet nie podniosła załzawionego
wzroku. Wiedziała, że zaraz się rozklei. Zaczęła w duchu modlić
się o to, by przyniosło jej to upragnioną ulgę i ukojenie.
- Co on ci zrobił, Katie?
Przyklęknął przy niej i pogładził po włosach. Płakała. Chciał
ją uspokoić i pocieszyć, ale podświadomie wiedział, że lepiej
będzie, jeśli wyrzuci z siebie cały żal i ból. Zresztą nigdy
nie był w takiej sytuacji. Znał Kate całkiem dobrze, wiedział o
niej całkiem sporo, bo kilka lat wcześniej spędzali ze sobą sporo
czasu na trasach koncertowych. Jednak płacząca i rozbita Kate
McKagan była dla niego nowością. Zawsze podziwiał jej podejście
do życia, optymizm, wewnętrzną siłę i odporność, która była
dość ważną cechą, biorąc pod uwagę, w jakim towarzystwie się
obracała.
- W-wywalił mnie… dowiedział się, że… nie wiem, jak to się
stało, że z-zaszłam w ciążę… kazał mi wypierdalać i
u-usunąć…
- Kate, nie mów mi, że…
- N-nigdy… bałam się zrobić test… bałam się potwierdzić
najgorsze obawy. C-co mam powiedzieć? Nie chciałam tego d-dziecka,
nie z tym dupkiem. W końcu poszłam do apteki, zrobiłam test. Niby
nie dają stuprocentowej pewności, ale nie miałam odwagi… nie
byłam w stanie iść do lekarza…
- Więc co się stało? - zapytał, gdy wstrząsnął nią kolejny
szloch i przerwała opowieść. – Co z dzieckiem?
- C-czułam się coraz gorzej. Na początku myślałam, że to
normalne… przecież nigdy nie byłam… nie wiedziałam, jak to
jest… - skuliła się jeszcze bardziej i objęła ramionami
podkurczone pod brodę kolana – Stradlin z-zmusił mnie, żebym
poszła do lekarza, bo z każdym dniem było gorzej i gorzej. Gdybym
pomyślała wcześniej… g-gdybym od razu poszła do lekarza… to
była ciąża pozamaciczna, c-coś mi tam uszkodziła i n-nigdy…
przez to nie będę… t-tylko dlatego, że t-takk długo zwlekałam…
a teraz nie mogę skazywać… nie mogę komuś tak n-niszczyć
życia. Rachel, przepraszam… n-nie mogę.
Bez słowa objął płaczącą kobietę. Był w szoku. Spodziewał
się jakiejś historii o tym, jak straciła wiarę w mężczyzn, o
tym, że muzycy to banda gnojków, z którymi nie chce mieć do
czynienia. Mógł nawet zakładać, że dowie się o tym, że ktoś
wymógł na niej pozbycie się dziecka. Ale to? Nigdy nie
przypuszczał, że brunetkę spotkało coś takiego. Coś tak
przykrego i nieodwracalnego. Przerażało go to, że to wszystko
miało szansę na ratunek. Gdyby nie jej strach i obawy mogłaby co
najwyżej stracić tylko to niechciane dziecko. Przez to, jak
potraktował ją Sixx, ucierpiała nie tylko ta ciąża, ale i całe
jej przyszłe macierzyństwo, które teraz i na wieki pozostawało
tylko nigdy niespełnionym marzeniem. Może kiedyś zmienisz
zdanie, Katie… może kiedyś dasz mi szansę...
Spacerowali po parku niedaleko hotelu. Dawno tak spokojnie i
beztrosko nie rozmawiali. Prawie tak jak za dawnych czasów, gdy
mieszkali wszyscy razem, gdy nie było wiecznych awantur, sporów,
gdy nikt nie pałał żądzą mordu na kimś, kogo uważał za
przyjaciela. Czasów, gdy byli sobie bliscy, nikt nikim nie rządził
i nie przywłaszczał sobie innej osoby, odsuwając jednocześnie od
innych. Mężczyzna wcale się nie dziwił, że nie są uwzględniani
jako zespół przy przeróżnych imprezach czy balangach. Kto miałby
ochotę spędzać czas z grupką ludzi, która nawet nie potrafi
usiedzieć pół godziny, żeby się o coś nie pokłócić? Kto
dobrowolnie skazałby się na towarzystwo, które na pewno wywoła
jakąś burdę? O czym rozmawiać z ludźmi, którzy kiedyś kochali
się jak bracia, a teraz ledwo mogli na siebie patrzeć?
- Wiesz? Nawet chyba Adler zebrał się do kupy… widziałem go
jakiś czas temu. Nie pamiętam, kiedy był taki… - zmarszczył
brwi, szukając odpowiedniego słowa – w miarę trzeźwy i chyba
czysty. Mieszka z jakąś sensowną babką i mówił, że podobno
ciągnie go na odwyk. A Axl ma podobno jakąś… przyjaciółkę –
uśmiechnął się i odgarnął loki z oczu.
- Poważnie?! - zawołała z niedowierzaniem. - Myślałam, że na
razie sobie odpuścił związki.
- No też tak myślałem, ale mnie tam pasuje. Przynajmniej zrobił
się trochę spokojniejszy. Pokazał mi zdjęcie. Muszę ci
powiedzieć, że całkiem, całkiem. Niczego jej nie…
- Dobra, dobra, Slash, nie interesują mnie anatomiczne szczegóły –
zaśmiała się, szybko mu przerywając. - Ale to cudownie! Jak z nim
ostatnio rozmawiałam był taki… trochę przygnębiony. Niby się
cieszył, że przyszłam z Jeffem, pobawił się trochę z nim, ale…
sama nie wiem, wydaje mi się, że jakaś dziwna melancholia go
ogarniała i… frustracja?
- Wiem, ostatnio coraz częściej narzeka na brak rodziny, dzieci…
- westchnął – poza tym… jak mam być szczery to spotkania z
twoim synem też nie budzą we mnie optymizmu i radości.
- Nie rozumiem…
- Ten dzieciak ciągle przypomina mi o mojej porażce – mruknął,
nie patrząc na brunetkę. - Patrzę się na niego i chcąc nie chcą
nie potrafię zapomnieć, kto jest jego ojcem. Patrzę na niego i
widzę tego chuja i to, co ci zrobił. Patrzę na niego i zastanawiam
się, co mogłem kiedyś zrobić, żeby to był mój syn. Zresztą
prawie codziennie myślę o tym, co mogłem zrobić inaczej, żeby
wyprzedzić tego gnoja.
- Slash…
- Taka prawda, Marta. Nie chcę cię przecież teraz dobijać, ale
obiecałem, że nie będę więcej kombinował.
Miał rację. Kiedy się pogodzili, kobieta poprosiła go o to, by
nie ukrywał więcej niczego i nie dusił w sobie złości.
Podejrzewała, że gdyby od początku był z nią szczery i gdyby
mówił otwarcie o tym, co czuje i co go boli, to nigdy nie
doprowadziliby do sytuacji, która miała miejsce na jej weselu.
Widziała drastyczną zmianę w zachowaniu tego człowieka. Jeszcze
nie tak dawno budził w niej strach, czasem wręcz odrazę. Był
brutalny, złośliwy, zakłamany i chory z zazdrości. Teraz starał
się przede wszystkim nie krzywdzić więcej Marty, nie robić jej na
złość i próbował zapanować nad swoimi uczuciami. Z tym ostatnim
był największy problem. O ile zrozumiał, że nie może zachowywać
się jak skończony dupek i szczeniak, który patrzy tylko na swoje
dobro, zdecydowanie ciężej było uporządkować to, co czuje.
Kochał ją. Na swój pokręcony sposób, ale jednak kochał.
Wiedział, że nie może tego wykorzystać, że nie może o nią
walczyć, ani nadmiernie okazywać swoich uczuć, tak jakby chciał
ją zmiękczyć i oczarować. Pozostawało mu tylko ciche wielbienie
jej w głębi duszy. Póki nie zasypywał jej kolejnym wyznaniem
miłości, ich relacja miała szansę odbudować się i przetrwać.
Póki brutalnie nie próbował upomnieć się o coś, co nigdy nie
należało do niego, mogli próbować naprawiać swoją przyjaźń.
- Wiem, co zjebałem. Wiem, co ci zrobiłem. I, kurwa, wiem, że
nigdy więcej tego nie zrobię. Udowodnię, że jestem lepszy, niż
myślisz – i że jestem lepszy od tego gnoja… dodał
w myślach. - Nie musisz mi wierzyć – zasłonił lokami
twarz, aby ukryć zmieszanie – wystarczy, że dasz mi szansę.
Po kilkunastu minutach usiedli pod jednym z drzew i mężczyzna
wyciągnął gitarę z pokrowca, który jeszcze przed chwilą niósł
na plecach. Dostroił instrument i podał kobiecie. Lubił patrzeć,
jak brunetka gra. Przypominał sobie wtedy ich wspólne lekcje, gdy
Martę można było uznać w dalszym ciągu za nastoletnią
dziewczynę. Wracał pamięcią do czasów, gdy jego uczennica była
jeszcze daleko od paskudnych łapsk McKagana. Szukał w myślach
wspomnień z ich wspólnie spędzanego czasu, wspomnienia ich
przyjaźni i zaufania, którym siebie obdarzali. Jeśli się,
kurwa, nie postarasz to wszystko zostanie tylko tym! Pierdolonymi
wspomnieniami, jebanymi marzeniami o byciu blisko niej!
- Jak ty to robisz? - zaśmiał się – Tyle czasu spędziłaś na
graniu pod moim okiem, tyle godzin pokazywałem ci jak grać, a teraz
jak na ciebie patrzę, to widzę kalkę Stradlina!
- Co?
- No, kurwa, jak sobowtór Stradlina! Nie chcesz się przebrać i
pograć z nami trochę?
Wywróciła oczami i udając
zdenerwowanie, burknęła, że nie jest tak wysoka jak Izzy i każdy
przejrzałby podstęp.
If you had the time to lose
An open mind and time to choose
Would you care to take a look
Or can you read me like a book
Time is always on my side...
An open mind and time to choose
Would you care to take a look
Or can you read me like a book
Time is always on my side...
Time is always on my side...
Can I tempt you come with me
Be Devil may care fulfill your dream
If I said I'd take you there
Would you go would you be scared
Time is always on my side...
Can I tempt you come with me
Be Devil may care fulfill your dream
If I said I'd take you there
Would you go would you be scared
Time is always on my side...
Time is always on my side...
Don't be afraid you're safe with me
Safe as any soul can be... honestly
Just let yourself go...
Don't be afraid you're safe with me
Safe as any soul can be... honestly
Just let yourself go...
- Myślisz, że.. to znaczy… kurwa, chodzi mi o to, że… myślisz,
że to dobrze, że chcę odwiedzić Joan?
- A czemu nie? Matt mówił, że Joan dobrze na ciebie reaguje i jest
spokojna.
- No tak, ale ta rodzina… oni chyba mnie nie lubią. Raz jak ją
odwiedziłem, wpadłem na tego… tego prawnika, zapomniałem jak mu
tam…
- Mark – podpowiedziała – jest trochę nieprzystępny, ale to
całkiem miły człowiek.
- Jasne… jak mnie zobaczył i rozpoznał, myślałem, że mnie
zabije wzrokiem.
Rozmawiając, skierowali się w kierunku hotelu. Slash co chwilę
zerkał na zegarek. Nie chciał, żeby brunetka napatoczyła się na
nieobliczalnego Duffa. Jeśli wszystko dobrze pójdzie, Rose za
chwilę zaciągnie pijanego i naćpanego McKagana na próbę. Być
może jedną z ostatnich dla basisty. Mieli plan. Raz już zadziałał
i odnieśli całkiem dobry rezultat – no może poza pozwem sądowym,
ale cel uświęca środki i koniec końców pozbyli się niewygodnej
przeszkody. Teraz musieli zrobić dokładnie to samo, bo i sytuacja
była praktycznie taka sama. Pozbyć się McKagana z zespołu…
czy to nie zajebiste? W końcu nie musiałbym patrzeć na jego mordę!
Nie musiałbym powstrzymywać się, żeby mu nie wpierdolić, jak
tylko go zobaczę. Przestałbym irytować się na każdą kurwę,
którą posunął od momentu ich rozstania! Pierdolony szmaciarz,
który nawet basu utrzymać nie umie. Pozostawał
tylko jeden problem. Jak o tym powiedzieć Marcie? Ani on, ani Axl,
ani nawet Gilby, który miał z nią życzliwe stosunki, nie chciał
podjąć się tego zadania. Może i zerwała z nim kontakt,
może zamierzała wyrzucić go ze swojego życia, ale na pewno nie
przestała go kochać i przejmować się jego losem. Wyrzucenie go z
zespołu byłoby dla niego gwoździem do trumny, ale dla zespołu
była to ostatnia deska ratunku. Guns n'Roses było w rozsypce. Chyba
nigdy nie było tak źle jak teraz. Problem z nowym materiałem,
kłopoty ze składem, gigantyczna katastrofa komunikacyjna. Dizzy i
Matt próbowali trzymać się z Duffem i zachęcić go do wspólnego
balowania. On miał ich gdzieś i bluzgał przy każdej okazji na
wszystkich członków zespołu. Slash nie zamierzał nawet odzywać
się do swojego dawnego i w gruncie rzeczy wyimaginowanego rywala.
Axl starał się zachować obiektywizm, ale nie dość, że Duff
zachowywał się praktycznie tak samo jak kiedyś Steven, to jeszcze
wokalista był na niego zły za to, jak potraktował swoją żonę i
dziecko, o które zawsze był zazdrosny. Gilby wolał się nie
odzywać, bo jego pozycja w zespole była tak samo niepewna, jak
wtedy gdy pojawił się na pierwszych próbach. Niby lubił każdego
i z każdym starał się utrzymać jednakowy kontakt, ale nie chciał
rzucać się w wir imprez jak Sorum i Reed i tym bardziej nie chciał
uczestniczyć w konflikcie Slasha i Duffa, zwłaszcza, że sprawa
toczyła się o kobietę.
- O proszę, proszę – mruknął Hudson, odganiając od siebie
nieprzyjemne myśli – Popatrz.
Wskazał Marcie dwójkę ludzi. Para zmierzała w kierunku taksówki,
która czekała przed hotelem. Już z daleka widzieli ich
przygnębione oblicza. Marta była zdziwiona, bo przecież jeszcze
wczoraj na wspólnej imprezie Kate spędziła sporo czasu z Bolanem i
po awanturze z Sixxem, basista ją uspokoił i już w lepszych
nastrojach opuścili lokal.
- Wiesz… zanim jeszcze zamieszkałaś z nami, krążyły takie
ploteczki – powiedział konspiracyjnym tonem Slash – panienka
McKagan bardzo przypadła do gustu Rachelowi. Podobno chciał coś
dla siebie ugrać, ale mała Katie dała mu kosza. Biedaczek podobno
bardzo to przeżywał, ale udawał, że ma wyjebane. - odgarnął
loki z twarzy i wskazując podbródkiem na przyjaciół, zapytał -
Myślisz, że znowu próbował i znowu go udupiła?
- Jesteście okropni! -zawołała z oburzeniem – Wszyscy! Faceci to
takie same plotkary jak kobiety!
- Oj daj spokój, dobrze wiem, że też jesteś ciekawa –
wyszczerzył zęby – Kate jest sama, Bolan też nie zagrzał sobie
nig… o kurwa…
Otworzył szeroko oczy, patrząc na żegnającą się parę. Nie
wyglądało to tak, jak zakładał. Przecież skoro mieli takie
zjebane miny, prawie na pewno Rachel odstawił jakąś pojebaną
szopkę, po której Kate go spławiła. Jeśli tak, to dlaczego…
kurwa… to raczej wygląda, jak zakochana para! Zakochana
para, która nie chce się rozstać. Bolan gładził policzki
kobiety. Z perspektywy Slasha wyglądało to jak czuły gest. Jednak
z tej odległości nie był w stanie dostrzec, że po pomalowanej
twarzy spływają łzy. Nie był w stanie odróżnić namiętnego
pocałunku od desperackiej próby pocieszenia i jednocześnie
przeproszenia siebie nawzajem. Po długim przytuleniu Kate wsiadła
do taksówki, a nieświadomy towarzystwa Rachel skierował się w
kierunku Marty i Slasha. Szedł ze spuszczoną głową i prawie wpadł
na swoich przyjaciół.
- No stary, pogruchaliście sobie
trochę z Kate? - zawołał Hudson, klepiąc go po plecach – mogłeś
ją zatrzymać na dłużej, a nie pozwolić jej odjechać.
- Pierdol się… - wymamrotał i
chciał odejść.
- Gdzie idziesz? - gitarzysta złapał
go za ramię i zatrzymał - Opowiadaj, co tam wykombinowaliście!
Tyle lat, Rachel!
- Slash, daj mu spokój –
powiedziała brunetka, widząc, że basista jest w kiepskim humorze –
zajmij się sobą, a nie męcz każdego.
Spojrzała na Bolana i posłała mu
pytające spojrzenie. On tylko wzruszył ramionami i szybko
pożegnawszy się ze Slashem, objął Martę i mruknął jej
półgłosem, że porozmawiają później.
Czuł kropelki zimnego potu spływającego pod białą koszulą. Co
on zrobił? Jak mógł do tego dopuścić? Dlaczego niczego się nie
nauczył? Czemu nie wyciągnął wniosków z przeszłości? Czy tamte
wydarzenia nie były wystarczająco traumatyczne?
- Jest pan gotowy?
Pokiwał potakująco głową, mimo że całe jego ciało krzyczało,
by na to nie pozwalał. Zacisnął dłonie na poręczy wysuwanych
noszy. Czuł się jak kilkunastoletni chłopak, który już kiedyś
był w podobnym pomieszczeniu. Nie potrafił wyrzucić z pamięci
obrazu tamtego dnia – ostatniego dnia jego szczeniackiego życia.
- To… czy jest… to może być ona? - wymruczał, nie zważając
na żałosny ton głosu.
- Policja jest praktycznie pewna. Pan jako rodzina musi…
- Tak, wiem… zaczynajmy.
Materiał odsłonił tę piękną twarz. Twarz, która tyle razy
nawiedzała go w snach, tych zwykłych i tych niekoniecznie
właściwych. Twarz, którą z radością widywał przez ostatnie
kilka lat. Twarz, którą kochał najbardziej na świecie. Wiedział,
że gdyby miała otwarte oczy, widziałby w nich tą jedyną;
widziałby odbicie samego siebie doprawione ogromem miłości, która
otaczała go kilkanaście lat temu.
- Boże…
Zrobiło mu się słabo. Mocniej
przytrzymał się metalowej krawędzi. Zamknął na chwilę oczy,
łudząc się, że to wymaże ten koszmar z jego głowy. Zamrugał
kilka razy, chcąc odgonić łzy, które napłynęły mu do oczu.
Obraz się wyostrzył. Z ust wydostał się rozpaczliwy krzyk. To już
nie była ona. I to najbardziej go przerażało. C-co…
skąd ty… skąd tutaj… przecież… Emily… przecież nie żyjesz
od tylu lat… o-ona… j-jak… Kobieta,
leżąca bez życia na metalowym blacie, nie była już jego ukochaną
siostrą. Jej rysy zmieniły się w jego dawną i jedyną miłość
sprzed lat. Niczego nie rozumiał. Czy to jakaś sztuczka jego
mózgu? Mechanizm wyparcia? Zamrugał ponownie. Kolejna twarz. Tak
bardzo znajoma. Dlaczego ona? Przecież jeszcze dwa dni temu spała
przy jego boku…
Zerwał się gwałtownie z łóżka. Dyszał ciężko, jakby
przebiegł kilka mil. Potrzebował kilku chwil, żeby zrozumieć, że
przed chwilą wybudził się z koszmaru. Jeszcze dłużej musiał
przekonywać się, że to był tylko sen. Spojrzał na puste miejsce
obok siebie. Poczuł bolesny, rozdzierający go smutek. Musiał
zadzwonić. W tej chwili. O trzeciej w nocy.
- Ha-aaalo? - usłyszał zaspany pomruk.
Miał wrażenie, że nic nigdy nie przyniosło mu takiej ulgi i
pocieszenia, jak jej senny głos. Zebrał się w sobie i opanował
ucisk w gardle, który niepokojąco odbierał mu zdolność
normalnego mówienia.
- Cześć…
- Izzy? Masz… masz pojęcie, która jest godzina? - wymamrotała. -
Stało się coś?
- Ja… nie… nie, nic się nie stało. Chciałem tylko usłyszeć
twój głos.
- Ok… co się dzieje? - stłumiła kolejne ziewnięcie. – I nie
próbuj kłamać!
- Nic, Marta… - bez większych rezultatów próbował przekonać
samego siebie. – Po prostu miałaś rację.
- Hmm? Izzy, jest… środek nocy. Możesz mówić trochę jaśniej?
- Miałaś rację, że mam problem – powiedział przez zaciśnięte
zęby - ze sobą, z ludźmi, z samotnością i tą pieprzoną
przeszłością.
Nie wierzył, że wypowiedział to
na głos. Nie wierzył, że w końcu się przyznał i zrzucił z
siebie ten męczący i wyniszczający ciężar. Niby poczuł się
lepiej, ale to przecież nie pomogło i nie rozwiązało jego
problemów. Nie połatało jego pokiereszowanych resztek serca, nie
wypełniło poczucia pustki i nie wyleczyło jego strachu i
samotności. Poniekąd był trochę zły, że to właśnie Marcie się
zwierzył. Zawsze próbował grać przed nią twardszego, niż był,
żeby ją wspierać i dawać poczucie bezpieczeństwa. Nigdy nie
chciał obarczać jej swoimi problemami i jej martwić. A teraz
zrobił coś, co zniweczyło długoletnie starania. Rozsypał się.
Posypał się w rozmowie z nią. Otworzył drzwi, których już nie
da rady zamknąć. Otworzył ogromne wrota, które ni mniej ni więcej
oznaczają zamartwianie się i pełne skupienie się na jego
beznadziejnym życiu. Tak jakby nie miała swoich
problemów, swojego życia… kurwa, Stradlin, czy ciebie pojebało?
Nie mogłeś zadzwonić do kogoś innego? Albo nie mogłeś spiąć
dupy i się nie mazać jak mięczak?
- Och… mam do ciebie przylecieć? Slash podobno ma odwie…
- Nie – przerwał jej o wiele za szybko.
- W takim razie będę jutro… w zasadzie dziś wieczorem.
- Marta… powiedziałem…
- Wiem, co powiedziałeś, ale nie jestem na tyle głupia, żeby cię
posłuchać – mruknęła stanowczo i dodała – zajmij się czymś
i nie myśl za dużo. Będę u ciebie wieczorem. Kocham cię.
- Ja ciebie też – gdy usłyszał odkładaną słuchawkę, dodał –
nawet nie wiesz jak bardzo...
Tak mi brakowało bloga, że nie masz pojęcia! Cieszę się, że znowu zaczęłaś pisać i dodałaś nowy rozdział. Mam nadzieję, że teraz będziesz je częściej dodawać :)
OdpowiedzUsuńRozdział był jak zwykle cudowny. Uwielbiam kiedy wplatasz przemyślenia bohaterów i trzymasz nas w napięciu nieujawniając czasami imion w danych sytuacjach. Po prostu kocham! <3
Twoja najwierniejsza fanka
Rozdział wspaniały! Długo przeze mnie oczekiwany, ale ciesze się że w ogóle jest i że wróciłaś do pisania. :) Mam nadzieję, że Slashowi się wreszcie uda zdobyć serce Marty a Bolanowi Kate :3 Życzę weny, pozdrawiam oraz oczekuje kolejnego!
OdpowiedzUsuńA więc witam!
OdpowiedzUsuńPowiem szczerze, że te wszystkie sceny dużo, dużo lepiej wyglądają w całości i przeczytane na oryginalnym tle bloga, ale przechodząc już do treści.
Przyznam się, że jak ostatnio zastanawiałam się nad "związkiem" Izzyego i jego łóżkowej towarzyszki, to stwierdziłam że raczej nie jestem w stanie wymyślić lepszej kobiety dla niego.
Czytając sceny rozgrywające się na festiwalu, coraz częściej łapałam się na tym, że na prawdę wiele bym oddała, żeby znaleźć się na miejscu Marty. A właściwie to kto nie chciałby móc swobodnie rozmawiać z członkami Skid Row czy Aerosmith. W ogóle to ja od początku zazdroszczę jej znajomości, ale teraz, po przeczytaniu tego rozdziału jakoś powróciło to do mnie ze zdwojoną siłą.
Chyba nikt się nie dziwi, że Marta chciałaby znajdować się jak najdalej od osoby która przy stworzyła jej tyle cierpienia. Moim zdaniem Marta jest na prawdę bardzo silną osobą, że dalej daje rade raczej płynnie funkcjonować, po tym wszystkim co ją spotkało w życiu. Jej zachowanie na pewno nie jest przesadzone, co mam nadzieję że głębszej analizie zrozumie większość osób czytających to opowiadanie.
Twoje analizy i podział groupie, moim zdaniem jest świetny i mam nadzieje że zdajesz sobie z tego sprawę. W ogóle w piękny sposób wplatasz takiego rodzaju przemyślenia do swojego opowiadania, przez co ono nabiera takiego zupełnie innego aspektu niż tylko Guns N' Roses i historia z nimi związana.
Jak już jestem przy temacie Guns N' Roses to zdanie, a właściwie pytanie retoryczne: " O czym rozmawiać z ludźmi, którzy kiedyś kochali się jak bracia, a teraz ledwo mogli na siebie patrzeć?" bardzo mnie ruszyło. W tym momencie zdałam sobie sprawę z upływu czasu w Twoim opowiadaniu i z tego jak wiele się w nim zmieniło. Miejscami to chciałabym żeby czas zatrzymał się na początku opowiadania i cały czas było tak sielankowo, ale niestety zdaje sobie sprawę że to nie jest możliwe, a nawet że nie byłoby to dobre dla tego opowiadania.
Upływ czasu to jest rzecz przed którą nie jesteśmy w stanie uciec, ale jestem pewna że wraz z nim Twoje opowiadanie będzie się coraz bardziej rozwijało i będzie coraz lepsze!
Wiem ile czasu i pracy pochłonął ten rozdział, ale mam nadzieję że następny będzie dodany szybciej niż już zdążyłaś nas przyzwyczaić.
Powodzenia w dalszym pisaniu i nie zapominaj że jest bardzo dużo osób które zawsze czekają na następny rozdział.
~Recenzentka
PS. Znowu mam wrażanie że zapomniałam o czymś napisać...
na pewno o paru słowach xd :D
Usuńa co do przytoczonego zdania - "O czym rozmawiać z ludźmi, którzy kiedyś kochali się jak bracia, a teraz ledwo mogli na siebie patrzeć?"... takie życie, taka kolej rzeczy, sama byłam uczestnikiem podobnej sytuacji nie raz nie dwa... przykre, naprawdę przykre, że czasem świata się nie widziało poza przyjacielem czy kimś, a teraz jest się dla niego zupełnie obcym człowiekiem. Niemniej... w takich chwilach zawsze podkreślam "lepiej teraz, niż później, bo później byłoby tylko gorzej"
Chociaż w przypadku Gunsów "później" mogłoby oznaczać tylko rękoczyny xd
Bardzo podobał mi się ten rozdział i cieszę się, że wreszcie Stradlin przyznał, że ma problem. Przestał grać twardziela. Bardzo jestem ciekawa, jak potoczą się dalsze losy Marty i Duffa, choć ja uważałam, że Marta lepiej pasuje do Izzy'ego. Świetnie ukazujesz przemyślenia bohaterów. A także znakomicie wplatasz teksty piosenek w rozdział. Mam również nadzieję, że następny rozdział pojawi się szybciej, niż ten.
OdpowiedzUsuńshiris
Nie wyrobię się w pracy, ale rozdział "zabieram" na mieszkanko by tam w spokoju się nim rozkoszować :) A jutro odmelduję się tu z komentarzem.
OdpowiedzUsuńKasiuuu, rozdział bez Twojego komentarza, to stracony czas na pisanie kolejnych :D
OdpowiedzUsuńi tak nawiasem ciągle się zastanawiam, kiedy się zobaczymy
To już nadrabiam :)
OdpowiedzUsuńEkhem ekhem: Heavy breath...
a więc po 1. nie mogę uwierzyć, że od ostatniego rozdziału minęło aż tyyyyle czasu (straszne to to). Ale, mimo że czas mija twoje opowaidanie (a patrząc na rozmiary to w sumie powieść już) czyta się niezmiennie dobrze, cudnie, zaje***** i w ogóle git :) Teraz mam nadzieję, że nie będę musiała czekać aż tak długo na następny rozdział (w tym miejscu pragnę podziękować "takiemu jednemu") za namówienie do pisania.
Treści nie komętuję - tyś żeś jest stworzycielem tego małego rockowego świata więc ich los w Twych rękach leży - a zawsze to robisz w taki sposób, że człowieka szlag trafia, że to już koniec i znów musi czekać. Tak więc czekam niecierpliwie ciesząc się jednocześnie, że mimo tak długiej przerwy nic, a nic się nie zepsułaś.
A co do zobaczenia się. Jako, że chwilowo siedzę pod Poznaniem na budowie i na weekendy tylko zjeżdżam to ciężko by z tym było, ale mam nadzieję, że koło lipca coś mi trochę się wystopuje, ewentualnie bliżej będę i może wtedy by mi się w jakąś sobotę wyrwać udało :)
Wiedziałam, że w końcu wrócisz! A ja jak na złość nie mam tych marnych 15 minut na przeczytanie chociażby kawałka ;c
OdpowiedzUsuńAle obiecuję nadrobić jak tylko ten czas znajdę. I mam nadzieję, że na następny rozdział nie będzie trzeba czekać równie długo ;p
Pozdrawiam i już nie mogę się doczekać czytania
Wiecznie komentująca jako anonim: Tacitkiller
UWAGA! Parlay nadchodzi z komentarzem, grozi utratą mózgu!
OdpowiedzUsuńhttp://media.giphy.com/media/IhQLcuiKt622s/giphy.gif
Pierwsza scena. Mmm w łóżku z Izzym... Marzenie, co? XD Dobra, ja wiem kim jest ta nadobna panienka, ale miałam siedzieć cicho. Podoba mi się, że Stradlin trochę sobie eee ulży? XD Cholerny z niego pesymista w tym opowiadaniu, a tak to może choć trochę się rozluźni. Liczę na to, a może nawet na to, by z tego wyszło w końcu coś więcej!
Toksyczni bliźniacy... Mmmm ach, moi kochani! NAJLEPSI! JOEEE ❤ SOŁ macz loff. Nie no, poważnie, strasznie lubię jak pojawiają się tu u Ciebie różne postacie, także z Aero czy innych zespołów.
Hm. Właściwie nie mam się co rozpisywać o całej imprezce. Naprawdę bardzo ładnie i zgrabnie wszystko ujęłaś, zaciekawiłaś, było też sporo do rozkmin odnośnie Kate i Rachela :d Nie wiem w sumie, co myśleć o tej dwójce, ponieważ cały ten wieczór był dla nich zwyczajnie burzliwy. Nikki... Och, mój Sixx przydupas <3 Czesiek Suka xD Ten to zawsze coś rozpierdoli...
http://24.media.tumblr.com/tumblr_lw4a2gvdrq1qc9gpro1_500.gif
No kretyn i tyle. Podobał mi się motyw rozmowy Katie i Rachela. W ogóle lubię tę bohaterkę, u Ciebie jest ich tyle, a każdy jest tak charakterystyczny i intrygujący ;) Superancko. Parlay approves. Szkoda tylko Bolana, no ale zobaczymy jak to będzie dalej.
A teraz przyjrzyjmy się bliżej głównej bohaterce.
http://gifsec.com/wp-content/uploads/GIF/2014/03/Reaction-GIF-Angry.gif
No to tak. Trochę denerwuje mnie, a może raczej jakoś tak nie pasuje fakt, że Marta jest osobą powszechnie uwielbianą... Tzn. Hm. Sama nie umiem jakoś tego wytłumaczyć. Po prostu powtarza się tu taki schmat Marty-męczennika, czytaj: jeden z Gunsów tak cholernie ją skrzywdził że normalnie BUL PUACZ ROZPACZ, a reszta chłopaków (nawet tych, z którymi wcześniej była mocno pokłócona) robi za goryli-ochroniarzy i tak kurewsko im zależy. No bo tak. Swego czasu w ten sposób traktowała Duffa (gdy myślała, że ją zdradził, na początku opowiadania), kiedyśtam Izza (jak ją popchnął i wydarł się czy coś), no i oczywiście Slasha. Wtedy wszyscy chłopcy prócz obiektu niepożądanegp w danym okresie bronią Marty jak wilki... Naprawdę wszyscy aż tak cholernie przejmują się jej losem? Łoo, też tak chcę!
A teraz nagle sytuacja, że Hudson kochany przyjaciel, bff normalnie i to co mówi... To, jak obraża Duffa... Ja rozumiem sytuację, ale on chyba jest OSTATNIĄ kurwa osobą która powinna to robić. Matko, i Marta na to pozwala? Nie wiem, ja bym chyba tak nie dała rady... Rozumiem, że ona i Kudłaty się pogodzili, ale mimo wszystko to chyba przesada, żeby jej prawił morały i obrażał McKagana pamiętając o tym, co sam jej zrobił. Skrzywdził ją tak samo, więc powinien się zamknąć. O luuudzie, przepraszam, ale on w tym opowiadaniu tak mnie irytuje xD cholernie.
Limit znaków ... -.-
UsuńW ogóle zastanawia mnie, dlaczego Marta nie jest sytuacją Duffa zainteresowana. Taka wielka miłość, a ona nawet nie zastanawia się, o czym Blondi mówił? Wtedy, gdy wrócił do domu. Oskarżał ją o coś... W związku z czym musialo zajść jakieś nieporozumienie. Czyżby ktoś usiłował ich skłocić? Marta na stówę to usłyszała. I nie chce tego wyjaśnić? W takim układzie Kagan nadal żyje w jakimś błędnym przeświadczeniu... Nie boli ją to? Czasem nie pojmuję tej laski :D Przecież w końcu będzie musiała z nim porozmawiać, są małżeństwem. Czy ona troszkę nie histeryzuje? "On tu jest, o boże, Boże, Slash!" No przecież jej nie zabije... xd
W ogóle ostatnio czytałam pierwsze rozdziały, jak Marta z Duffem dopiero się tam do siebie zbliżali i byli tacy młodzi... Szaleni xD Właściwie to nadal są! Fajnie by było, jakby zdarzyła się tu może jeszcze jakaś taka eee 'młodzieńcza' akcja? No nie wiem, coś spontanicznego, bo w końcu bohaterowie to jeszcze nie stare pierdziadki tylko świrnięci rock n rollowcy. :)
Baaardzo proszę Cię, pisz dalej, bo naprawdę strasznie tęskniłam <3 Nawet bym siebie nie podejrzawała o to, że tak bardzo się będę ekscytować nowym i że znów tak mocno mnie wciągnie! :D Mam nadzieję, że Marta się pogodzi z Duffem! Musi. A Izzy ogarnie w końcu tyłek i pokaże, że nie jest mięczakiem!
JARAM SIĘ! Nie lubię tego określenia, ale naprawdę
...
http://24.media.tumblr.com/64f85d4b2b1a8cca2c72ea70e03d2c43/tumblr_mwotdzunTj1s00ervo2_r1_250.gif
Yeah! jak ja czekałam na Twój komentarz :D
Usuńale ale! mogłaś mi wcześniej powiedzieć o Marcie to bym szybciej napisała sceny które zamierzam odnośnie fochów i podziałów :v
gdyż na dzień dobry przytoczę Stradlina który zdecydowanie i tak chce dać po gębie każdemu praktycznie i na pewno nie spodobają mu się plany (o których napiszę na mailu, co by nie zdradzać nikomu tajemnic)
a dziwisz się, że Slash jest jak chorągiewka? każde wsparcie Marty to punktowanie sobie u niej i zaskarbianie jej "sympatii" a to jak wiesz cholernie mu potrzebne xdd
poza tym jedno słowo zamyka klamrę ich zachowania HIPOKRYZJA! :D
zawsze lepiej bluzgac na kogoś (jednoczesnie pokazując że się jest od kogoś lepszym) niż patrzec na siebie i swoje naganne zachowanie - ba! wiesz ile znam takich osób które zmieniają "obozy" w zaleznosci od przyszłych korzyści? :D
ale szczegóły zaraz dziabnę na maila :D
CZEEEEEEESC! <3
OdpowiedzUsuńNie wiem, czy mnie jeszcze pametasz, kiedys bylam satajne i pisalam adlers-appetite.blogspot.com… z racji nadmiaru wolnego czasu i najdluzszych wakacji w zyciu tez wrocilam do pisania, mozna mnie znalezc na make-no-mistake.blogspot.com i publicystyczniee.blogspot.com, zapraszam w wolnej chwili… a ja tymczasem zabieram sie do czytania rozdzialu.
Ciesze sie, ze wrocilas wreeeeeeszcie! :*
jak mam nie pamiętać mój Wełniaczku? <3 how will it go i inne cuda!
UsuńJednak wracam na adlers-appetite.blogspot.com, bo jakoś za duży mam sentyment, żeby publikować to opowiadanie na jakimś blogu ze zbiorem innych opowiadań, nie mogę się z tym pogodzić :P I taka prośba jeszcze... bo masz w linkach u siebie stary adres, możesz tam wrzucić adlers-appetite, byłabym wdzięczna, of kors jak chcesz, ja tak mówię tylko :P I zapraszam do mnie, niebawem się coś pojawi :)
UsuńSzit! Wełenko moja wybacz! na śmierć zapomniałam o Twojej prośbie... tak to jest czytać z telefonu komentarze -_- zaraz się poprawię :D
UsuńOhohohoh, jest taki pieknie <3
OdpowiedzUsuńMusze przeczytac sobie kilka rodzialow wstecz, zeby sobie przypomniec, co sie dzialo, ale, jak Ty cudnie piszesz <3 Najbardziej podobala mi sie ta koncowa scena ze Stradlinem, byl taki… typowy Izzy :D Jestem ciekawa, co bedzie dalej… Szkoda, ze tak malo Gunsow, ale coz, to wynika z sytuacji :D Czekam na wiecej <3
Ile ja czekałam na ten rozdział! :D Całe zeszłe wakacje czekałam na nowy i sprawdzałam kilka razy dziennie, czy coś dodasz, z myślą: "Przy nowym dam komentarz". Podczas roku szkolnego trochę zapomniałam, no a ostatnio sprawdzałam na fp itd. Ale już jest!
OdpowiedzUsuńBardzo mi się podobał opis imprezy, a już w ogóle zakochałam się w Kate, aww ;-; Serio, Nikki powinien dostać w dupę. Mam nadzieję, że Bolan o to żadna, muahahah.
No i najważniejsze w tym opowiadaniu, czyli MARTA I DUFF. I tu mnie coś strzela, bo mi tak cholernie szkoda Duffika, no! ;-; Kurczę, ja bym z nim porozmawiała. Przez telefon chociaż, a nie jakieś podchody, haha. Ale taka prawda. Wkurza mnie Slash. Czemu ona w ogóle się z nim pogodziła? Wiem, że to okropne, ale nie lubię go od samego początku opowiadania. McKagan na pewno by nie zrobił czegoś takiego na czysto albo trzeźwo. Zresztą, bez powodu by tego nie zrobił...
Chciałam napisać tu coś fajnego, a wyszło... no ;-;
Pozdrawiam!
O mój Boże, idę płakać ze szczęścia! <3 Tak mocno tęskniłam za Tobą, opowiadaniem, Martą...
OdpowiedzUsuńRozdział po prostu świetny! Czasem tylko miałam wrażenie, że nie nadążam, i że zbyt szybko są przejścia między fragmentami. Kurde, zajebiste!
Czekam na konfrontację Marta-Duff. ;)
Biedny Rachel. Mogę go przytulić? xD
Dzięki, że wróciłaś, że nie porzuciłaś bloga! Czekam z cierpliwością (ale niezbyt dużą :D) na nowy rozdział.
Pozdrawiam!
Świetny rozdział no i genialnie, że wróciłaś do pisania! :)
OdpowiedzUsuńKibicuję Kate i Bolanowi, a sytuacja Marty, Duffa, Izzy'ego i Slasha jest dziwna i nie mam pojęcia, jak chciałabym, żeby się rozwiązała. Nie mogę się doczekać kolejnego rozdziału i życzę weny! :)))
Pamiętam, jak czytałam Twojego bloga jako obsesyjna fanka Gunsów. Ostatnio znów zainteresowałam się ich twórczością i przypomniałam sobie o Twoim opowiadaniu. Szukałam, szukałam (bo adresu strony nie mogłam sobie za cholerę przypomnieć) i w koncu, jakims cudem, trafiłam tu po raz kolejny. Zaraz biorę się za czytanie i chyba przerabiam wszystkie posty od początku.
OdpowiedzUsuńWielkie DZIĘKI za całą tę przygodę i pozdrowienia od anonima :D
Witam.
OdpowiedzUsuńOgromnie cieszę się, że zaczęłaś pisać. Wiele wątków wyjaśniło się w tym rozdziale, ale powstały nowe co mnie ogromnie cieszy^^. Czytając to przypomniałam moje pierwsze spotkanie w Tobą tutaj. Od pierwszego zdania ten blog stał się jednym z ulubionych. Strasznie ciekawi mnie relacja Marta - Izzy i marzę o rozwinięciu jej.
Pozdrawiam gorąco i życzę weny Czarny Koń
P.S. Nie naskrobię nic mądrzejszego o tej godzinie.. ;D