poniedziałek, 14 maja 2018

53.


Jeśli ktokolwiek to jeszcze czyta - to dla Was.
akcja rozdziału dzieje się na niewielkiej przestrzeni czasu - co chyba zresztą zauważycie sami
zanim potępicie główną bohaterkę, wczujcie się w jej sytuację i wczytajcie w treść rozdziału :D zresztą pomyślcie o tym, co w międzyczasie wyczynia Duff!
cóż mogę powiedzieć? Nie bójcie nic - niedługo zaczniemy powoli wyjaśniać i rozbudowywać pewne wątki, które czasowo zostały zepchnięte na drugi plan, żeby móc realizować moje szatańskie zamiary wobec Marty
bawcie się dobrze, dajcie znać, że tu zajrzeliście i przeczytaliście!
***
Odgłos pukania do drzwi boleśnie przedostał się do jej świadomości. Odwróciła się na drugi bok i naciągnęła kołdrę, ukrywając pod nią prawie całą twarz. Migrena, która ją wczoraj dopadła, jeszcze nie odpuściła i ostatnią rzeczą, na jaką miała ochotę, było wstanie z łóżka i normalne funkcjonowanie. Wyczulona na wszelkie dźwięki, aż skrzywiła się, gdy zaskrzypiały zawiasy.
- Cześć. Jak się dzisiaj czujesz? - pojawił się Matt z tacą wypełnioną jedzeniem. - Pomyślałem, że śniadanie dobrze ci zrobi…
Podciągnęła się na poduszkach i mrużąc oczy, spojrzała z wdzięcznością na mężczyznę. Nie była w stanie wyrazić słowami wdzięczności i serdeczności, jakie do niego czuła. Praktycznie codziennie starał się wprowadzić ją w dobry nastrój, zapraszając na późniejszy obiad, czy kolację albo do kina. Wspólne spędzane czasu na gotowaniu, rozmowie, czy bieganiu, na które namówił ją Matt, powodowały, że kobieta nie zaprzątała sobie myśli jej nieudanym związkiem z Duffem. Jej szwagier skutecznie opanował sztukę odwracania jej uwagi od przykrych spraw. Tak samo gładko i sprawnie wychodziło mu komplementowanie brunetki i próba podniesienia jej podupadłej samooceny. Szkoda tylko, że mój przyjaciel zachowuje się o niebo lepiej od mojego męża… nawet w jego „czystym” okresie… Skoro ktoś może być tak bezinteresowny i dobry, to czemu nigdy Duff nie zdobył się na to, by zatroszczyć się o moje samopoczucie? Czemu wolał zapijać wódą wszelkie problemy, zamiast rozmawiać? Czemu nie starał się znaleźć jakiegoś wspólnego zajęcia, żeby odciągnąć się od tych cholernych nałogów? Tak mało mieliśmy wspólnych zainteresowań czy tematów do rozmowy? Naprawdę tak bardzo się od siebie różniliśmy?
- Rany… kto to wszystko zje? - Marta z udawanym przerażeniem spojrzała na przygotowane przez mężczyznę śniadanie. - Poczęstujesz się? - zapytała i sięgnęła po idealnie przypieczony tost.
Jakim pieprzonym cudem ten facet jest samotny?! Co jest nie tak z tymi dziewczynami, że się o niego nie zabijają? Nie dość, że przystojny i dobrze wychowany, nie dość, że lubi rozpieszczać kobiety i im gotować, to jeszcze jest takim ciepłym i troskliwym gościem! Może i bywa nieśmiały i jest trochę zakompleksiony, ale do cholery, czego więcej mu potrzeba, żeby uszczęśliwić jakąś kobietę? Marta nie mogła zrozumieć, dlaczego przez tyle lat Matt nawet nie próbował się z nikim wiązać. Przynajmniej tak twierdził, uważając, że żadna normalna dziewczyna dobrowolnie nie będzie chciała z nim być. A może prawda była taka, że próbował i zakochując się w niewłaściwej osobie, postanowił więcej nie pakować się w związki, bojąc się ponownego odrzucenia? Tak mało wiedziała o jego przeszłości, ale nie miała odwagi pytać. W końcu to nie były jej sprawy. Niby dlaczego Matt miałby opowiadać jej o jakichś potencjalnie nieszczęśliwych związkach, nietrafionych uczuciach, czy nieodwzajemnionych miłościach?
- O czym myślisz? - Matt przyjrzał jej się uważnie i zmarszczył brwi.
- A… o niczym – powiedziała i uśmiechając się, zmieniła temat. - Wiesz, że nie powinieneś mnie tak rozpieszczać i serwować mi śniadania do łóżka?
- Coś w tym złego? Źle się z tym czujesz?
- Nie – zaśmiała się widząc jego minę i zawstydzenie. - Po prostu jeszcze chwila, a będę żałować i pluć sobie w brodę, że nie wybrałam innego brata! Szkoda, że poznałam cię, jak już byłam z Duffem!
Dopiero gdy to powiedziała, zrozumiała, jak niewłaściwie mogło to zabrzmieć i zostać zinterpretowane. Mina mężczyzny utwierdziła ją w przekonaniu, jakie głupstwo palnęła. Teoretycznie nie powiedziała nic złego, ani tym bardziej obraźliwego, jednak porównywanie do siebie braci nie należało do właściwych. Biorąc pod uwagę „popularność”, wiedziała, że Duff potrafił przez tydzień wyrwać więcej dziewczyn, niż Matt miał przez całe życie. Do tego nigdy nie był tak zakompleksiony jak starszy z braci. Doskonale wiedziała, że Matt, mimo iż nie chciał tego przyznać, zazdrościł basiście. Zazdrościł mu tego, że się ustatkował, że założył rodzinę, że miał kochającą żonę i dziecko. Nie musiała pytać, by wiedzieć, że o tym marzy i tego mu potrzeba, by poczuć się szczęśliwym i potrzebnym.
- Cóż…. - westchnął i odwrócił wzrok - Gdybyś wybrała innego brata, z pewnością Jeff miałby teraz ojca na pełen etat, a ty… - bezwiednym ruchem przejechał wierzchem dłoni po jej ręce – a ty byś tak nie cierpiała… - odchrząknął i wstając z fotela, dodał - no chyba, że z nadmiaru miłości.
- Matt, przepra…
- Zresztą, ja też bym sam siebie nie wybrał. Mając do wyboru Duffa... – nie dał jej dokończyć i wyszedł z sypialni.

Mężczyzna rozłożył się na kanapie i westchnął. Był zły na samego siebie, że nie potrafi się otworzyć. Denerwował się, że mimo szczerych chęci, nie umiał zmusić się do mówienia. Kobieta, która siedziała naprzeciwko niego, była gotowa go wysłuchać. Wysłuchać i nie oceniać. Nie oceniać i ewentualnie wskazać jakieś rozwiązania. Była chyba jedyną osobą, która mogła stać się jego powiernikiem. Bez zaangażowania i nadmiernej troski, bez współczucia i morza łez, które wylałby ktoś inny, słuchając jego historii. I co z tego, że jej za to płacił? Jeśli to miało mu kiedyś pomóc i „wyleczyć”, był skłonny poświęcić niemałą fortunę na tę terapię.
- Jeffrey, dobrze pan wie, że mimo wszystko wolę rozmawiać – mruknęła kobieta, patrząc na gitarę, którą Stradlin wyciągał z pokrowca. - Ale to pana czas, pana pieniądze, pana terapia.
- Obiecuję, że kiedyś… - wzruszył ramionami i spojrzał jej prosto w oczy. - Proszę dać mi trochę czasu.
Skinęła nieznacznie głową i sięgnęła po notes. Skoro mężczyzna był skłonny płacić jej za to, że będzie grał na sesjach, nie miała nic przeciwko temu. To jego wybór i jego decyzje.

He deals the cards as a meditation
And those he plays never suspect
He doesn't play for the money he wins
He don't play for respect
He deals the cards to find the answer
The sacred geometry of chance

The hidden law of a probable outcome
The numbers lead a dance
I know that the spades are the swords of a soldier
I know that the clubs are weapons of war
I know that diamonds mean money for this art
But that's not the shape of my heart
He may play the jack of diamonds
He may lay the queen of spades
He may conceal a king in his hand
While the memory of it fades
I know that the spades are the swords of a soldier
I know that the clubs are weapons of war
I know that diamonds mean money for this art
But that's not the shape of my heart
That's not the shape
The shape of my heart
If I told her that I loved you
You'd maybe think there's something wrong
I'm not a man of too many faces
The mask I wear is one

- To w jakiś sposób odnosi się do pana życia? - zapytała, gdy skończył. - Czy wybór był zupełnie przypadkowy?
- Czyli jednak rozmawiamy? - zaśmiał się ponuro. - Cóż… sama pani dobrze wie, że nie przychodzę tu dla przyjemności.
- W takim razie po co, panie Isbell?
- Mogę? - sięgnął po paczkę Marlboro i zapałki. - Po co… po odpowiedzi. Po zrozumienie… - zaciągnął się papierosem. - Może po rozgrzeszenie? Opowiedziałem pani moją historię, pani miała znaleźć dla mnie jakieś lekarstwo.
- Jeffrey… - odłożyła notatnik i pochyliła się w jego kierunku. - Oboje doskonale wiemy, że to, co powiedział pan na początku terapii to… to tylko wierzchołek góry lodowej. Historia pana i Emily nie jest kompletna, prawda?
Izzy bez słowa zaczął pakować akustyka do pokrowca. Nie zamierzał o tym rozmawiać. Nie teraz. Może za jakiś czas znajdzie w sobie siłę. Teraz nie znalazłby słów, żeby opowiedzieć wszystko od początku do końca. Nikt i nic nie mogło go zmusić do zwierzeń. Mimo, że miał przed sobą jedyną osobę, której był skłonny wyznać prawdę, teraz zamierzał po prostu uciec przed tym, co nieuniknione. Nieważne jak bardzo niewłaściwie się zachowywał, nieważne za jak dużego buca mogła go mieć ta kobieta. Po prostu musiał wyjść i uciec myślami jak najdalej.
- Myślę, że dzisiejsza sesja dobiegła już końca – mruknął i trzasnął drzwiami jej gabinetu.

- Dzięki, że po mnie przyjechałeś – uścisnął mu dłoń i po chwili przyciągnął go do siebie i obejmując, poklepał po plecach. - Nie bój się, nie będę ci siedział za długo na głowie.
- No co ty, Jon! Wiesz, że zawsze jesteś mile widziany. - młodszy brat wyszczerzył zęby w uśmiechu i dodał – Mam nadzieję, że nie przeszkadza ci moja tymczasowa lokatorka? - zapytał i widząc jego pytające spojrzenie, wyjaśnił – zaprosiłem do siebie Martę. Jeff jest u babci na wakacjach, Slash gdzieś poleciał z Axlem i zespołem i nie chciałem, żeby siedziała sama w czterech ścianach. Ostatnio była strasznie przygnębiona…
Najstarszy z rodziny McKaganów mężczyzna spojrzał uważniej na rozmówcę i nie komentując, pogrążył się w myślach. Owszem brunetka potrzebowała wsparcia i pomocy. Bardzo dobrze, że część rodziny Duffa się od niej nie odwróciła i nie podzielała zdania swojego brata, jednak obawiał się, czy Matt trochę nie przesadzi. Zdawał sobie sprawę, że trzydziestotrzylatek za bardzo się angażował. W opiekę nad Joan, w rodzinne dramaty, a teraz mógł za bardzo zaangażować się w pocieszanie żony Duffa. Oczywiście nie podejrzewał go o jakieś niekoniecznie dobre zamiary, jednak jego młodszy brat nie powinien zapominać, że Marta jest w pierwszej kolejności jego szwagierką, a dopiero później przyjaciółką, która znalazła się w ciężkiej sytuacji.
- A u ciebie wszystko w porządku, Jon? - zapytał Matt, gdy po kilkunastu minutach jazdy zorientował się, że jego gość praktycznie się nie odzywa. - Wydajesz się jakiś taki…
- Nic się nie dzieje – mruknął i dodał – To tylko zmęczenie. Wiesz… to już nie te lata na podróżowanie! - zaśmiał się i szybko zmienił temat. - Jak znajdziesz chwilę, zadzwoń do Carol. Mówiła, że ma do ciebie jakąś sprawę, a sam wiesz, jak to u niej wygląda z czasem i pamięcią.
- Aż tak źle?
- No cóż… poza szpitalem, zaczęła dorabiać jako pielęgniarka środowiskowa, a do tego siódemka dzieci sama w sobie jest dość... absorbująca. Niby Alice ma już siedemnaście lat i pomaga matce, ale ma szkołę, swoje życie i nie może ciągle siedzieć i niańczyć młodszego rodzeństwa. - pokręcił z niedowierzaniem głową i dodał – Z Dexem ledwo dawali radę, a teraz jako samotnie wychowująca matka… - urwał i wzruszył bezradnie ramionami.
- Urwałbym mu jaja – burknął Matt. - Narobił jej dzieci i zostawił dla jakiejś siksy! Carol miała do niego anielską cierpliwość i już dawno powinna zrobić z nim porządek, a nie przymykać oko na jego zdrady… a teraz co? Sam się zwinął i ma w dupie i ją i dzieciaki i nic go nie obchodzi, czy Carol w ogóle daje radę!
Nie mógł zrozumieć postępowania szwagra. Tyle lat byli szczęśliwym małżeństwem z gromadką świetnych dzieciaków, a teraz zachował się jak zwykły dupek. Praktycznie nie odwiedza dzieci. Nie interesuje się tym, czy Carol wystarcza pieniędzy na utrzymanie maluchów, czy ma za co kupić lekarstwa czy ubrania. Zachowuje się tak, jakby nie miał siódemki dzieci, które potrzebują obojga rodziców. A jego obecna partnerka była rówieśniczką Kate.
- Cholerny Dexter! Tak samo Duff! - zawołał wzburzony Matt i skręcił w ulicę prowadzącą do jego domu. - Kurwa, Jon powiedz mi, jak on mógł tak wszystko spierdolić? Jak mógł tak bardzo spierdolić sprawę?! Mając tak cudowną rodzinę? Jeff to przeuroczy aniołek, a Marta…
- Matt… myślę, że powinieneś trochę przystopować – Jon odezwał się cicho i spojrzał na brata.
- Nie rozumiem?
- Nie wydaje ci się, że trochę za bardzo się angażujesz w to wszystko? - wbił w niego wzrok i dodał. - Widzę, jak się zachowujesz i co mówisz… boję się, że może to pójść trochę za daleko.
- Co ty pieprzysz, Jon? - burknął Matt i zaparkował na podjeździe. - Za daleko? Niby co miałbym zrobić? Marta jest moją przyjaciółką, jedną z nielicznych, która nie uważa mnie za lekomana i świra. Jeśli cierpi, bo nasz popieprzony brat nie wie, jak powinien traktować swoją rodzinę, to mam prawo być przy niej i starać się jej pomóc.
- Ok, ok… po prostu uważaj – mruknął Jon i rozpiął pasy. - Nie mam nic złego na myśli, ale wolałbym, żebyś nie dolewał oliwy do ognia. Duff ma ostatnio bardzo zaburzone postrzeganie świata i może różnie interpretować pewne… zachowania.
Wysiadając, szybko zmienił temat. Nie zamierzał wdawać się w słowne utarczki z młodszym bratem. Powiedział, co myślał, a to, co Matt zrobi z tą wiedzą, to już nie jego problem. Zresztą rozmowy na temat Duffa, jego zachowania i braku szacunku do kogokolwiek nie były tym, o czym chciałby ciągle rozmawiać. Miał wystarczająco dużo własnych spraw na głowie, na które przynajmniej mógł mieć jakiś wpływ. U najmłodszego z rodzeństwa już dawno stracił posłuch i jakikolwiek „autorytet starszego brata”.
- No to standardowo, czuj się jak u siebie – Matt uśmiechnął się i postawił walizkę w przedpokoju. - Słuchaj… bo za godzinę mam spotkanie i…
- Nie ma sprawy. Nie jestem małym dzieckiem i nie musisz mnie niańczyć – starszy z mężczyzn roześmiał się i wszedł do salonu. - Zrobię sobie kawę i odpocznę po podróży - rozejrzał się po pomieszczeniu i zapytał - Marta jest w domu?
- Jak po ciebie wyjeżdżałem to była i raczej nic się nie zapowiadało, żeby gdzieś się wybierała. Nie za dobrze się czuła. Wiesz… te jej migreny...
Po chwili Jon McKagan został sam. Odetchnął głęboko i spochmurniał. Nie musiał już udawać, że wszystko jest w porządku. Wspiął się na wyżyny swoich umiejętności aktorskich, żeby przekonać Matta, że nic mu nie jest, że jest zmęczony po podróży. Nie chciał z nim rozmawiać, o swoich problemach. Jeszcze nie teraz. Na wszystko przyjdzie czas. A może niedługo w ogóle nie będzie o czym rozmawiać? Może to, co teraz go tak absorbowało, po prostu zniknie? Może w zamian za to zostanie mu tylko ból i tęsknota? A może jednak wszystko się wyprostuje i niedługo będzie się śmiał z tego jacy są teraz przejęci i załamani?
Spojrzał na zegarek i uspokojony godziną, sięgnął po szklankę i butelkę szkockiej, które Matt zawsze przechowywał na specjalnej szafce w rogu salonu. Musiał jakoś odreagować cały ten stres. Pierwszą szklankę opróżnił jednym haustem. Z kolejną podszedł do fotela i siadając, zatopił się w miękki, wygodny mebel. Najbardziej przeszkadzało mu to, że nie mógł o tym z nikim porozmawiać i musiał udawać przed rodziną i znajomymi, że wszystko jest w porządku. Może nie tyle nie mógł rozmawiać, co nie chciał. Dodatkowo obiecał przecież, że nikomu nic nie powie, że utrzyma to w tajemnicy tak długo, jak tylko będzie się dało. Co miał innego zrobić? Powiedzieć coś w stylu „przykro mi, ale wszyscy powinni jak najszybciej poznać prawdę”?
Wyczerpany podróżą i wszystkimi negatywnymi emocjami, które go gnębiły, zasnął w fotelu. Pogrążony w niespokojnym śnie, nawet nie usłyszał cichych kroków na schodach.
Kobieta spodziewała się gościa, w końcu Matt uprzedził ją, że najstarszy brat zamierza wpaść z wizytą, jednak widok śpiącego w fotelu mężczyzny ją zaskoczył. Podeszła ostrożnie do Jona i wyciągnęła z jego dłoni prawie pustą szklankę po brunatnym trunku. Sięgnęła po koc i delikatnie go nim okryła. Po chwili dotarło do niej, że coś jest nie tak. Przyjrzała się swojemu szwagrowi i zmarszczyła brwi. Owszem, był dużo starszy od Matta czy Duffa i spokojnie mogła powiedzieć, że wygląda na swój wiek, jednak to, jak teraz wyglądał, było dla niej zaskoczeniem. Owszem po sytuacji z Joan, po przebytym zawale i kłopotach zdrowotnych ich mamy, wyglądał trochę gorzej, włosy przyprószyła mu siwizna, a na twarzy pojawiło się więcej zmarszczek. Teraz miała wrażenie, że postarzał się od ich ostatniego spotkania o co najmniej dziesięć lat. Na palcach mogła policzyć pasma ciemnych włosów, pod oczami pojawiły się cienie, jakby nie przesypiał większości nocy. Dodatkowo miała wrażenie, że schudł przynajmniej kilka kilogramów. Zawsze miał smukłą figurę i ciało pozbawione zbędnego tłuszczu, ale teraz wyglądał wręcz niezdrowo.
- Marta… – zachrypnięty głos wyrwał ją z zamyślenia – Przepraszam, chyba trochę przysnąłem. - Przejechał dłońmi po twarzy, żeby się rozbudzić i wstał. - Coś nie tak? - zapytał zaskoczony, widząc, że dziewczyna przygląda mu się z niepokojem.
- To… to chyba ja powinnam o to zapytać. - podeszła i pozwoliła się objąć na przywitanie. - Coś się stało, Jon? - przytulając się do niego, potwierdziła swoje przypuszczenia o nagłej utracie wagi. -Trochę… źle wyglądasz… jesteś chory?
- Nic mi nie jest, moja droga – powiedział z trochę wymuszonym uśmiechem. - To tylko zmęczenie i trochę kłopotów, ale nic, czym powinnaś się przejmować.
Po chwili rozmawiali przy kawie, jednak Jon nie szerokim łukiem omijał temat swojego wyglądu i samopoczucia. Jedyne czego się dowiedziała to to, że z nim wszystko w porządku, że ma trochę problemów, jednak o żadnej z tych rzeczy nie ma póki co ochoty rozmawiać z kimkolwiek. Musiała to zaakceptować, ale mimo wszystko zaproponowała mu, że zawsze chętnie go wysłucha, jeśli będzie potrzebował rozmowy.
- A jak się ma mój bratanek? - zapytał nagle, chcąc zmienić temat i rozluźnić atmosferę.
- Rośnie jak na drożdżach – uśmiechnęła się i dodała – jak go odbiorę od babci, to pewnie już go nie poznam! Mama Izzy’ego oczywiście nie narzeka i najchętniej przetrzymałaby go u siebie przez całe wakacje, bo to przecież taki słodki aniołek – Marta wywróciła oczami i po chwili spoważniała – Strasznie za nim tęsknię, wiesz? Co innego zostawić go w żłobku na kilka godzin czy podrzucić go któremuś z wujków, gdy muszę coś załatwić, a co innego taki wyjazd…
- Dasz radę. - podszedł do niej i położył dłoń na jej ramieniu - To jeszcze tylko półtora tygodnia, prawda? Hej, wszystko ok? - zapytał z troską w głosie, gdy zauważył, że dziewczyna posmutniała i spuściła głowę.
- Jeff coraz więcej mówi. Wiesz jakie jest jego ulubione słowo? Tata… jak zabraliśmy go do babci, nie odstępował Stradlina na krok i w-wołał za nim… - załamał jej się głos i nie dokończyła.
- Nie przejmuj się tym – mruknął i łapiąc ją za podbródek, skierował jej twarz ku sobie – za parę tygodni będziecie się z tego śmiali, a Jeff nawet nie będzie tego pamiętał – spojrzał jej w oczy i widząc łzy napływające jej do oczu, przyciągnął ją do siebie. - No już… nie płacz, dziecino. Wszystko się ułoży.
- Nigdy nie… nie miałam prawdziwej rodziny… moi rodzice… o-oni… byli straszni – wymamrotała cichutko - zawsze miałam nadzieję, że j-ja będę lepsza, że moje dzieci… że będą miały prawdziwą, k-kochającą rodzinę
Rozszlochała się i wtuliła twarz w jego otwarte i troskliwe ramiona. Zawsze mogła na niego liczyć. Teoretycznie był dla niej obcym człowiekiem, a czuła się przy nim wyjątkowo. Czuła się tak, jakby była jego niedawno odzyskaną córką. Pokłady ciepła, jakie z siebie wydobywał w relacjach z Martą, były dla niej niezrozumiałe i jednocześnie sprawiały, że szczerze go kochała. Kochała miłością bezwarunkową tak, jak każde dziecko powinno kochać swoich rodziców. Sama nie wiedziała, kiedy to się stało, kiedy przelała całe uczucia, jakimi powinna darzyć swojego ojca, na Jona. Na mężczyznę, który nigdy jej nie zawiódł i który zawsze był dla niej wsparciem. Na mężczyznę, który trzymał ją teraz w ramionach i uspokajająco gładził ją po plecach i głowie; który nie musiał nic mówić, niczego nie musiał obiecywać, wystarczyło, że był przy niej i pozwalał się wypłakać.

Nie potrafiła uwierzyć w to, co zobaczyła godzinę temu. Ciągle miała nadzieję, że oczy ją oszukały i wcale go nie spotkała. Wiedziała, co mówił Axl, Slash czy Matt, ale nie była w stanie w to uwierzyć. A teraz… teraz przypadkiem dostrzegła go na ulicy. Wyglądał tragicznie. Twarz opuchnięta i wyniszczona przez alkohol, do tego polepione, przetłuszczone włosy, które od dawna nie miały kontaktu z szamponem. Słaniał się na nogach i bełkocząc, starał się porozumieć ze swoim towarzyszem. Szczęśliwie dla niej, mężczyzna zdawał się jej nie widzieć. Dziękowała w duchu za to, że nie zwracał na nią uwagi, bo gdy tylko go dostrzegła, stanęła jak sparaliżowana. Nie była na to przygotowana. Co z tego, że przyjaciele uprzedzali ją i mówili wprost o pogarszającym się stanie basisty? Co z tego, że niekoniecznie delikatnie opowiadali jej o tym, jak bardzo się stoczył? Żadne słowa nawet w połowie nie opisywały tego, co dziś zobaczyła. Marzyła tylko o tym, żeby zapomnieć. Marzyła, żeby schować się gdzieś przed bólem, wstydem, rozczarowaniem i samotnością, które po dzisiejszych wydarzeniach uderzyły ze zdwojoną siłą.
Siedziała na podłodze w salonie. Podkurczyła nogi pod brodę i ukryła twarz w dłoniach. Chciała odpędzić obrazy, które co chwilę pojawiały się w jej głowie. Łzy spływały powoli po jej policzkach.
- Co tak siedzisz w ciemno… - nawet nie słyszała, kiedy do pomieszczenia wszedł Matt. - Marta? - podszedł szybko do kobiety i przyklęknął przy niej. - Wszystko w porządku? Płaczesz? Hej…
- Nie… nie… coś mi wpadło do oka – otarła szybko policzki i odwróciła od niego wzrok.
- Co się stało? - pogładził ją po włosach. - Czemu płaczesz?
Pomógł jej wstać i posadził na kanapie. Wpatrywał się w jej zaczerwienione oczy i ciemne ślady po rozmazanym tuszu. Już dawno nie widział jej w takim stanie. Myślał, że dziewczyna doszła do siebie i zaczęła cieszyć się życiem. W ostatnich tygodniach brunetka była wesoła, uśmiechnięta i wypoczęta. Miał nadzieję, że taki stan utrzyma się zdecydowanie dłużej. Objął ją ramieniem i pozwolił jej się wypłakać. Może wtedy poczuje się lepiej? W końcu sam po sobie wiedział, że tłumienie w sobie uczuć nie prowadzi do niczego dobrego. Lata praktyki nauczyły go, że każdy musi znaleźć jakiś sposób na wyzbycie się złych i przykrych emocji.
- Zaraz wracam – mruknął i odklejając ją od siebie, poszedł do kuchni.
Po chwili wrócił z butelką czerwonego wina i kieliszkami. Rozlał alkohol i podał Marcie wypełnione naczynie. Uniósł brew w zdziwieniu, gdy zobaczył jak kobieta jednym haustem wypiła zawartość. Skrzywiła się nieznacznie i biorąc głęboki, uspokajający oddech, zaczęła opowiadać Mattowi o dzisiejszej sytuacji. Machinalnie dolał jej wina i obserwował, jak w równie szybkim tempie pochłania kolejny kieliszek. I wszystko jasne… ona w ogóle nie powinna go widzieć. Nie powinna oglądać go w takim stanie! Przecież on już nawet się nie stacza… on po prostu jest jebanym wrakiem człowieka! I z tego, co mówi Marta, wygląda nawet gorzej niż wtedy, gdy ja go widziałem… mój boże… Duff… coś ty kurwa z sobą zrobił? Jak mogłeś tak wszystko spierdolić? Miałeś tak fantastyczną rodzinę, kurwa!Jeff to taki słodki dzieciak. A Marta… to w ogóle cud, że związała się z kimś takim jak ty. Ta dziewczyna, to najlepsze co mogło cię w życiu spotkać! A ty tak po prostu potraktowałeś ją jak zwykłą, tanią dziwkę!
Wyciągnął jej z dłoni kieliszek po winie. Wypiła już wystarczająco dużo, w zdecydowanie zbyt krótkim czasie. Wiedział, że chciała się znieczulić, jednak zdawał sobie sprawę, że niewiele jej to pomoże. Z drugiej strony alkohol rozwiązał jej język i między kolejnym szlochem i potokiem łez zdołała opowiedzieć mu, co się stało. Przynajmniej rozumiał, co się z nią działo. Domyślał się, że widok Duffa w takim stanie był dla niej szokiem. On sam nie potrafił zapanować nad emocjami, gdy spotkał brata na ulicy, więc jak ona mogłaby nie zareagować na taką sytuację? Zresztą nie musiała mówić zbyt wiele. Wszystko można było odczytać z jej mowy ciała i oczu. Poza tym czy sam nie czuł podobnych rzeczy? Czy sam nie cierpiał na palącą od wewnątrz samotność? Czy sam boleśnie nie odczuwał braku bliskości i miłości ze strony innych osób? Czy sam nie stał się ofiarą swojego podejścia do życia i nieumiejętności dobrego ulokowania swoich uczuć?
- Nie płacz, proszę… - szepnął i kładąc dłoń na jej policzku, zmusił ją by na niego spojrzała.
Te oczy. Wpatrywały się w nią z taką czułością… takim ciepłem. Były tak bardzo podobne do innych. Tych, w których kilka lat temu się zakochała. Podobne, a jednocześnie tak różne. Nie mogła oderwać od nich wzroku. Widziała w nich obietnicę, zrozumienie i taką samą beznadziejną rozpacz jak ta, która spoglądała na nią każdego dnia z lustra. Jego spojrzenie rozrywało jej serce, ale jednocześnie czuła błogi spokój i bezpieczeństwo. Zupełnie tak, jakby tylko on mógł ukoić jej ból.
- Matt… - mruknęła zachrypniętym od płaczu głosem.
Powinien wstać i czym prędzej odejść, ale przecież nie mógł jej zostawić… nie, gdy była w takim stanie. Jednak po głowie kołatały mu się ostrzegawcze słowa starszego brata. Wszystko w nim krzyczało, że powinien się odsunąć i wyjść, ale nie potrafił znaleźć w sobie siły, by to zrobić. Przecież poniekąd wiedział, jak ona się czuje. Nie potrzebował rozbudowanej wyobraźni, by domyślać się, co się z nią teraz dzieje. Wiedział aż za dobrze, co znaczy samotność i potrzeba bliskości drugiego człowieka. Mógł wmawiać każdemu wokół i samemu sobie, że wcale nie brakuje mu towarzystwa i jego pustelniczy tryb życia to jego świadomy i nieprzymusowy wybór. Mógł w nieskończoność ukrywać swoje uczucia i potrzeby i nikt nie zwróciłby na to uwagi. Ale ona? Dojmujący smutek i cierpienie, które widział w jej spojrzeniu, nie pozostawiały złudzeń. W jej oczach znalazł odpowiedź na niezadane pytanie. Na pytanie, które tak naprawdę nigdy nie powinno się pojawić i które niosło za sobą zbyt wiele konsekwencji.
Powinien się odsunąć, jednak niepewnie zbliżył się i musnął jej drżące usta. Nie uciekła. Wiedział, że tego nie zrobi. Wiedział, że mimo wszystko, nie chce tego zrobić. Zamiast tego kobieta nieznacznie przybliżyła się i z trudem przełknęła ślinę. Byli o krok od popełnienia nieodwracalnego czynu. Głos Jona krzyczał w jego umyśle i próbował przywrócić go do porządku, jednak bezskutecznie. W zasadzie balansowali na krawędzi. Ale byli dorośli. Samotni. Pozbawieni złudzeń. Co złego mogłoby się stać, gdyby zaopiekował się bezradną, zdruzgotaną brunetką?
Pocałował ją ponownie. Tym razem zareagowała i nieśmiało oddawała pocałunki. Wplotła dłonie w jego niesforne, przydługie włosy. Starała się nie myśleć o tym, co robi. Gdyby przeanalizowała konsekwencje, w tej chwili byłaby już w połowie drogi do domu. Gdyby wzbudzała w sobie poczucie winy i myślała o tym, że całuje się z bratem Duffa i tym samym go zdradza, czułaby się jeszcze bardziej samotna i niechciana. A tak Matt… Matt mógłby dać jej teraz wszystko, czego rozpaczliwie potrzebowała. Mógł jej dać to wszystko bez żadnych zbędnych obietnic, czy niepotrzebnych wyrzutów.
Z każdą kolejną sekundą coraz żarliwiej przyjmowała pieszczoty. Próbowała się zatracić w dotyku ciepłych i silnych rąk mężczyzny. Nawet nie wiedziała, kiedy ją podniósł i ciągle całując, skierował się z nią do sypialni. Ułożył ją na łóżku i niepewnie, jakby szukając przyzwolenia, wsunął dłoń pod jej bluzkę i przejechał po talii. Miała taką gładką, delikatną skórę. Przyciągnęła go do siebie i z przyspieszonym oddechem, przywarła do jego ust. Drgnęła, gdy dotarł do ukrytych pod stanikiem piersi. Jego dotyk jednocześnie palił i koił. Każde muśnięcie jego palców było jak sztylet, który rozcinał jej skórę i wbijał się głęboko w każdą tkankę. Każdy pocałunek zostawiał na jej ciele piętno wstydu i poczucia winy, o których próbowała nie myśleć. Jednak bliskość Matta i jego czułość choć na chwilę tłumiły jej samotność, tęsknotę i przykre wspomnienia. Był lekarstwem na jej kompleksy, na tragicznie niskie poczucie wartości i przypominał jej, co to znaczy być kobietą.
Był tak inny. Zupełnie inny niż Duff. Próbowała wyrzucić z głowy obraz swojego męża i skupić się na tym, co robił z nią Matt. Było to ciężkie, ale nie niemożliwe. Owszem, gdy patrzyła mu w oczy, poniekąd widziała basistę. Ale przecież mogła przymknąć powieki i skupić się na niespiesznym, pełnym troski dotyku Matta. Mogła zacisnąć powieki i zatracić się w jego ostrożnych i zarazem męskich ruchach. Mogła z zamkniętymi oczami wodzić dłońmi po jego umięśnionym ciele tak różnym od ciała swojego młodszego brata. Mogła całą sobą chłonąć wszystko to, co jej teraz dawał. Każdy czuły gest, każde troskliwe spojrzenie, poczucie bezpieczeństwa, które czerpała z jego bliskości. Wraz z każdym powolnym i głębokim wejściem w nią, czuła się jakby składał jej obietnicę. Jakby każdym pchnięciem chciał powiedzieć, że będzie dobrze, że niepotrzebnie tak cierpi, bo wszystko z czasem się ułoży.
- Jesteś pewna, że tego chcesz? - szepnął i na chwilę przestał się poruszać, przenosząc swój ciężar na przedramiona.
Otworzyła oczy, w których zebrały się łzy. Czy tego chciała? Skąd miała wiedzieć, czego chciała? Skąd miała wiedzieć, czy właśnie nie popełnia największego błędu w życiu? A może to, na co mu pozwoliła, niczego nie zmieni? Może to po prostu forma terapii? Może to ucieczka od bólu i samotności? Może to, że jest bratem Duffa nie oznacza wcale większej zdrady? A może jednak powinna zrzucić go z siebie i z poczuciem wszechogarniającego wstydu wybiec i już nigdy się z nim nie kontaktować?
- Nie… - zaczęła zachrypniętym głosem i widząc, że mężczyzna chce się wycofać, szybko dodała – n-nie przestawaj… p-proszę… - przylgnęła do niego swoim drobnym, drżącym ciałem – proszę… spraw, żeby… pozwól mi zapomnieć…

Obudziła się, ale nie chciała jeszcze otwierać oczu. Czuła się tak… sama nie potrafiła tego nazwać. Od dawna tak spokojnie nie spała, nie nękana żadnymi koszmarami, czy nieprzyjemnym snem. Nie pamiętała, kiedy ostatnio, czuła się tak przyjemnie wypoczęta. Mogła nawet powiedzieć, że czuła niesamowitą błogość i poczucie bezpieczeństwa.
Było zbyt wcześnie, a ona była zbyt zaspana, by zdawała sobie sprawę z tego, gdzie się znajduje. Jednak to, gdzie teraz była, nie było ważniejsze od tego, z kim. Tak samo, jak nie było ważniejsze od tego, dlaczego poczuła na plecach chłodny powiew porannego wiatru, skoro zazwyczaj spała w koszulce. Niezrażona chłodem, przewróciła się na drugi bok i zamarła. Do jej świadomości zaczęło docierać, że coś zdecydowanie było nie w porządku. Bała się otworzyć oczy. Bała się zobaczyć mężczyznę, który leżał obok niej i przez sen przyciągał ją do siebie. Bała się, że jak na niego spojrzy, to wszystko okaże się prawdą. Wstrzymała oddech, gdy poczuła jego ciepłe dłonie na swoim ciele. Zacisnęła mocniej powieki, gdy otaczana przez niego ramionami, poczuła przy sobie jego nagi, umięśniony tors.
- Jezu… to się nie dzieje naprawdę – wyszeptała i przełykając głośno ślinę, otworzyła oczy.
Gdyby nie była sobą, pewnie miałaby przed sobą widok, który chciałaby co rano widzieć każda kobieta. Leżała wtulona w przystojnego, dobrze zbudowanego mężczyznę. Może nie byłoby to aż tak druzgocące, gdyby nie to, że praktycznie nie mieli na sobie ubrań. Nikt przy zdrowych zmysłach nie uznałby bokserek za wystarczającą ilość garderoby. Gdyby była kimś innym, mogłaby cieszyć się z takiej sytuacji. W końcu ten sam mężczyzna jeszcze wczoraj sprawił, że przez kilkadziesiąt minut czuła się cudownie. Czuła się szczęśliwsza, bezpieczniejsza, w pewien sposób wyjątkowa i atrakcyjna. Czuła się tak, jakby jej towarzysz chciał podarować jej kawałek nieba. W zasadzie poniekąd mu się to udało. Każdy fragment jej ciała odczuwał błogość po wczorajszych pieszczotach jego męskich dłoni. Każdy nerw jej ciała pamiętał jego dotyk, a jeszcze bardziej pamiętał rozkosz, którą ze sobą przyniósł. Rozkosz, która wczoraj była dla niej wybawieniem, a dziś zdawała się być tylko niewybaczalnym błędem. Jeszcze kilka godzin temu wydawało jej się to „dobrym” pomysłem i jedynym lekarstwem na samotność i rozpacz. A teraz?
- Ja pierdolę… - wymamrotała i próbowała wyswobodzić się z ramion Matta. - ja pierdolę, co ja zrobiłam…
McKagan poruszył się przez sen i nawet na chwilę nie rozluźnił uścisku. Ciepło i miękkość drugiego ciała, które czuł przy sobie, zdawało się być tylko sennym wyobrażeniem. Przecież jemu się to nie zdarza. On od lat nie budzi się mając przy sobie jakąś kobietę. To z pewnością tylko bardzo przyjemny sen, który zaraz się skończy.
- Matt.
Gdyby to był sen, kobieta, która przy nim leżała, nie próbowałaby go obudzić i wyszarpnąć się z jego objęć. Zmarszczył brwi i otworzył oczy. Sennym wzrokiem spojrzał na nagą i zażenowaną brunetkę.
- Cześć… - mruknął przyjemnie niskim i seksownie zaspanym głosem. - Zimno ci? - zapytał i chciał okryć ją kołdrą. - Masz ochotę na śnia... co się dzieje?
- T-to… to w ogóle nie… - szczelnie owinęła się materiałem, który jej podał i wymamrotała – my… ja… - odsunęła się od niego – to… nie wiem… nie wiem, jak to się… s-stało…
- Hej, spokojnie – zawołał zaskoczony, gdy kobieta wyskoczyła z łóżka i z palącymi policzkami, zaczęła rozglądać się za swoją bielizną. - Marta, porozmawiajmy…
- Nie mamy o c-czym… to był… s-straszny błąd. - Pozbierała wszystkie swoje ubrania i szybko podeszła do drzwi. - Z-zapomnij o tym…
- Marta, poczekaj! Przecież…

Ze snu wyrwał go natarczywy dźwięk dzwonka. Spojrzał na śpiącą przy nim kobietę i przeklinając pod nosem, szybko wyślizgnął się z łóżka. Naciągnął na siebie bokserki i sięgnął po leżące na podłodze spodnie. Wychodząc z pokoju, zerknął na zegarek. Nieprzyzwoicie wczesna pora. W jego uznaniu zbyt wczesna na odwiedziny kogokolwiek. Zwłaszcza dla kogoś, kto spędził ostatni wieczór na pijaństwie, a noc na upojnym, intensywnym i wyczerpującym seksie.
- Czego, kurwa? - warknął nieprzyjemnie, otwierając drzwi.
- Wiem, że jest… wcześnie – rozgorączkowany głos kobiety idealnie współgrał z jej wyglądem. - W-wpuścisz mnie?
Patrzył się na jej rozbiegany wzrok, na włosy, które nawet przy abstrakcyjnym myśleniu nie mogły uchodzić za uczesane. Nie odrywał wzroku od jej twarzy, na której bez problemu mógł dostrzec ślady po niedawnym płaczu. Ale w zaczerwienionych i zapuchniętych oczach było coś jeszcze… coś co w żaden sposób nie pasowało do stanu brunetki – wstyd i zakłopotanie.
- Marta… na miłość boską, nie ma nawet siódmej… co ty tu robisz? - wymamrotał i odsunął się, by mogła wejść do domu. - Coś się stało?
Zaskoczony patrzył, jak brunetka niczym w transie przeszła do salonu i siadając na kanapie zaczęła się niespokojnie rozglądać. Zmarszczył brwi i obserwował, jak jego przybrana siostra sięga po zostawioną na stoliku paczkę Marlboro. Drżącymi rękami odpaliła zapałkę i przytknęła płomień do wetkniętego w usta papierosa. Nie przejmując się kaszlem, który wyrwał jej się z podrażnionego dymem gardła, ponownie się zaciągnęła.
- Co jest?
Izzy usiadł obok niej i uważnie obserwował. Raczej nie stało się nic złego, bo dziewczyna nie była ani roztrzęsiona ani przerażona. Jednak coś musiało się wydarzyć. Nie przybiegałaby do niego o tak wczesnej porze. Nie podbierałaby mu papierosów, których nigdy nie paliła. I przede wszystkim nie byłaby tak niespokojna i dziwnie pobudzona.
- Ja… Izzy… ja… - zaczęła dukać, a jej policzki z każdą chwilą robiły się coraz bardziej czerwone. - Boże… co ja zrobiłam… - odwróciła wzrok i wymamrotała – z-zdradziłam go…
Z twarzy Stradlina odpłynęła krew. Przez moment myślał, że się przesłyszał, jednak widząc, w jakim stanie jest Marta, nie miał wątpliwości, że to prawda. Jeśli o niego chodziło, uważał, że brunetka już dawno mogła znaleźć sobie jakiegoś pocieszyciela i nie oglądać się na to, że oficjalnie jest mężatką. W zasadzie on sam nie nazwałby tego zdradą – w końcu od kilku długich miesięcy nie byli już ze sobą. Dodatkowo to Duff ją zostawił i potraktował jak zwykłą szmatę i to on kurwił się na prawo i lewo z każdą napotkaną dziwką i każdą chętną małolatą, która rozpoznała go w barach czy melinach. Najbardziej niepokoiło go to, z kim Marta mogłaby iść do łóżka. Modlił się w duchu, żeby nie sprawdziły się jego najgorsze obawy. Nie zniósłby tego.
- Proszę… kurwa, proszę, powiedz, że nie spałaś ze Slashem… - powiedział zrezygnowanym tonem.
- Gorzej… - wyszeptała. - O wiele gorzej… - ze wstydu ukryła twarz w dłoniach. - Ja… nie wiem, co we mnie w-wstąpiło… ja… on po prostu…
- Hej! Przecież to nic takiego! - zawołał i odetchnął z ulgą. - Masz prawo pieprzyć się, z kim tylko ci się podoba. Skoro nie jesteś z tym… - zacisnął zęby i woląc nie dolewać oliwy do ognia, zaczął od początku - skoro nie jesteście razem, to przecież go nie zdradziłaś. Chcesz mi powiedzieć, kto to? - zapytał ostrożnie, nie chcąc wymuszać na kobiecie zwierzeń.
- Izzy… jak ja mam mu teraz spojrzeć w oczy? Jak… to była… po prostu miałam dość wszystkiego – mamrotała i chciała sięgnąć po kolejnego papierosa. - Czułam się taka… samotna… potrzebowałam… c-chciałam…
- Skarbie, nie musisz mi się tłumaczyć – wyciągnął jej z ręki niezapalone Marlboro i objął ją uspokajająco ramieniem. - Rozumiem to aż za dobrze. I wierz mi… nie ma w tym nic złego.
Kurwa, dziewczyno, czemu się tak przejmujesz? Co jest złego w tym, że potrzebowałaś pieprzonej czułości? Czemu wstydzisz się tego, że chciałaś poczuć się lepiej? Gdybym chciał się przejmować tak jak ty… gdybym miał przeżywać to, że poszedłem z kimś do łóżka, żeby się odstresować… chyba bym oszalał!
- Czuję się, jakbym go… wykorzystała… jakby był jakimś cholernym z-zastępstwem. On po prostu był dla mnie taki dobry i troskliwy… a ja… jak zwykła s-suka zaciągnęłam brata mojego m-męża do łóżka.
Zapadło krępujące i niekończące się milczenie. Marta nie była w stanie dalej mówić, a Stradlin nie wiedział, co mógłby odpowiedzieć. Ulga, jaką poczuł, gdy usłyszał, że to nie Hudson dobrał się do jego siostry, zaćmiła kompletnie umysł mężczyzny. Nawet przez chwilę nie zastanawiał się, kto mógł być pocieszycielem Marty, że aż tak to przeżywała. W zasadzie mógł rozważać kilka typów, jednak każdy był coraz mniej prawdopodobny – bo nie ten poziom znajomości, bo ktoś ma żonę, której by nie zdradził… Matt? Przecież to kurwa jakieś kpiny! On i taka spontaniczność? Izzy zaśmiał się w duchu i mimo iż był zaskoczony takim obrotem sprawy, zaczął rozumieć postępowanie Marty. To był chyba jedyny znany mu facet, który nie wykorzystałby słabości kobiety. Owszem może i przespał się z żoną własnego brata, ale zapewne z zupełnie innych powodów, niż zrobiłby to którykolwiek z jej znajomych. Stradlin zdążył dość dobrze poznać Matta i wiedział, że mężczyzna ma w sobie naturalne ciepło i dobroć, które mogły przyciągnąć tak poranioną i spragnioną czułości osobę. Pewnie pomyślałeś, że wyświadczysz jej przysługę i ukoisz ból… całkiem słusznie, bo wszyscy wiedzieli, czego ona potrzebuje. Szkoda tylko, że Marta ma tak pojebane i sztywne zasady, że zamiast uznać to za odstresowanie i relaks, przeżywa, że zdradziła męża i wykorzystała szwagra. No kurwa, poważnie, skarbie? WYKORZYSTAŁAŚ faceta? Poszłaś do łóżka z facetem i myślisz, że to była dla niego jakaś trauma nie do przeżycia? Był tak pogrążony w myślach, że nawet nie usłyszał kroków na schodach.
- Panie Isbell… budzę się, a cie… - w salonie pojawiła się Kate, która niespiesznie zapinała zarzuconą na ramiona koszulę gitarzysty. - Och… eee… cześć, Marta… - bąknęła pod nosem, widząc, że Stradlin nie jest sam - to może… może ja was zostawię samych – mruknęła, widząc wręcz morderczy wzrok Izzy’ego i zanim ktokolwiek zdążył zareagować, uciekła z powrotem do sypialni, którą dzieliła z mężczyzną.
No to kurwa, się wpakowałem… Stradlin wiedział, co zaraz nastąpi. Niekończący się potok pytań i próśb o wyjaśnienie. Tak długo udawało mu się ukryć jego niekonwencjonalną relację z Kate przed światem. Tak naprawdę powiedział o tym tylko jednej osobie – Mattowi. Z tego, co wiedział, Kate wspomniała coś swojemu ojcu i przypadkowo wygadała się Marii, która mimo wszystko obiecała, że dochowa tajemnicy. A teraz wpadli. Wiedział, że Marta nie da mu spokoju, póki wszystkiego się nie dowie. Jednak nie to było najgorsze. Mógł się założyć, że brunetka uroi sobie, że teraz Izzy jest w szczęśliwym związku, że ma plany na przyszłość, że może założy rodzinę. Nie zdoła przekonać tej małej, niepoprawnej optymistki, że to tylko prosty układ. Jak miał jej wytłumaczyć, że z Kate łączy go tylko dobry seks, który oboje lubią i który z lenistwa i braku wiary w ideały postanowili ze sobą uprawiać?
- To nie tak jak myślisz – mruknął, czując na sobie palący wzrok kobiety. - Naprawdę, Marta, nic nas nie łączy.
- Jak to nic? Przecież… - zmarszczyła brwi. - To nie wygląda jak jednorazowy… wyskok.
- Ale to tylko seks – dokończył i dodał – Uwierz mi, ani ona ani tym bardziej ja, nie mamy ochoty na żadne związki, chodzenie za rączki i inne gówno. Po prostu oboje wyświadczamy sobie… przysługi?
- Ale…
- Nie ma żadnego „ale” - uciął szybko. - Wierz mi… gdybym chciał się zakochiwać i bawić w związki… powiedziałbym ci, hm? - Odgarnął za ucho niesforny kosmyk włosów, który zasłonił jej twarz i chcąc zmienić temat, zapytał – lepiej mi powiedz, czy chociaż warto było zaciągnąć Matta do łóżka?