Jeśli ktokolwiek to jeszcze czyta - to dla Was.
akcja rozdziału dzieje się na niewielkiej przestrzeni czasu - co chyba zresztą zauważycie sami
zanim potępicie główną bohaterkę, wczujcie się w jej sytuację i wczytajcie w treść rozdziału :D zresztą pomyślcie o tym, co w międzyczasie wyczynia Duff!
cóż mogę powiedzieć? Nie bójcie nic - niedługo zaczniemy powoli wyjaśniać i rozbudowywać pewne wątki, które czasowo zostały zepchnięte na drugi plan, żeby móc realizować moje szatańskie zamiary wobec Marty
bawcie się dobrze, dajcie znać, że tu zajrzeliście i przeczytaliście!
***
Odgłos pukania do drzwi boleśnie przedostał się do jej
świadomości. Odwróciła się na drugi bok i naciągnęła kołdrę,
ukrywając pod nią prawie całą twarz. Migrena, która ją wczoraj
dopadła, jeszcze nie odpuściła i ostatnią rzeczą, na jaką miała
ochotę, było wstanie z łóżka i normalne funkcjonowanie.
Wyczulona na wszelkie dźwięki, aż skrzywiła się, gdy
zaskrzypiały zawiasy.
- Cześć. Jak się dzisiaj czujesz? - pojawił się Matt z tacą
wypełnioną jedzeniem. - Pomyślałem, że śniadanie dobrze ci
zrobi…
Podciągnęła się na poduszkach i mrużąc oczy, spojrzała z
wdzięcznością na mężczyznę. Nie była w stanie wyrazić słowami
wdzięczności i serdeczności, jakie do niego czuła. Praktycznie
codziennie starał się wprowadzić ją w dobry nastrój, zapraszając
na późniejszy obiad, czy kolację albo do kina. Wspólne spędzane
czasu na gotowaniu, rozmowie, czy bieganiu, na które namówił ją
Matt, powodowały, że kobieta nie zaprzątała sobie myśli jej
nieudanym związkiem z Duffem. Jej szwagier skutecznie opanował
sztukę odwracania jej uwagi od przykrych spraw. Tak samo gładko i
sprawnie wychodziło mu komplementowanie brunetki i próba
podniesienia jej podupadłej samooceny. Szkoda tylko, że mój
przyjaciel zachowuje się o niebo lepiej od mojego męża… nawet w
jego „czystym” okresie… Skoro ktoś może być tak
bezinteresowny i dobry, to czemu nigdy Duff nie zdobył się na to,
by zatroszczyć się o moje samopoczucie? Czemu wolał zapijać wódą
wszelkie problemy, zamiast rozmawiać? Czemu nie starał się znaleźć
jakiegoś wspólnego zajęcia, żeby odciągnąć się od tych
cholernych nałogów? Tak mało mieliśmy wspólnych
zainteresowań czy tematów do rozmowy? Naprawdę tak bardzo się od
siebie różniliśmy?
- Rany… kto to wszystko zje? - Marta z udawanym przerażeniem
spojrzała na przygotowane przez mężczyznę śniadanie. -
Poczęstujesz się? - zapytała i sięgnęła po idealnie
przypieczony tost.
Jakim pieprzonym cudem ten facet jest samotny?! Co jest nie tak z
tymi dziewczynami, że się o niego nie zabijają? Nie dość, że
przystojny i dobrze wychowany, nie dość, że lubi rozpieszczać
kobiety i im gotować, to jeszcze jest takim ciepłym i troskliwym
gościem! Może i bywa nieśmiały i jest trochę zakompleksiony, ale
do cholery, czego więcej mu potrzeba, żeby uszczęśliwić jakąś
kobietę? Marta nie mogła
zrozumieć, dlaczego przez tyle lat Matt nawet nie próbował się z
nikim wiązać. Przynajmniej tak twierdził, uważając, że żadna
normalna dziewczyna dobrowolnie nie będzie chciała z nim być. A
może prawda była taka, że próbował i zakochując się w
niewłaściwej osobie, postanowił więcej nie pakować się w
związki, bojąc się ponownego odrzucenia? Tak
mało wiedziała o jego przeszłości, ale nie miała odwagi pytać.
W końcu to nie były jej sprawy. Niby dlaczego Matt miałby
opowiadać jej o jakichś potencjalnie nieszczęśliwych związkach,
nietrafionych uczuciach, czy nieodwzajemnionych miłościach?
- O czym myślisz? - Matt przyjrzał jej się uważnie i zmarszczył
brwi.
- A… o niczym – powiedziała i uśmiechając się, zmieniła
temat. - Wiesz, że nie powinieneś mnie tak rozpieszczać i serwować
mi śniadania do łóżka?
- Coś w tym złego? Źle się z tym czujesz?
- Nie – zaśmiała się widząc jego minę i zawstydzenie. - Po
prostu jeszcze chwila, a będę żałować i pluć sobie w brodę, że
nie wybrałam innego brata! Szkoda, że poznałam cię, jak już
byłam z Duffem!
Dopiero gdy to powiedziała, zrozumiała, jak niewłaściwie mogło
to zabrzmieć i zostać zinterpretowane. Mina mężczyzny
utwierdziła ją w przekonaniu, jakie głupstwo palnęła.
Teoretycznie nie powiedziała nic złego, ani tym bardziej
obraźliwego, jednak porównywanie do siebie braci nie należało do
właściwych. Biorąc pod uwagę „popularność”, wiedziała, że
Duff potrafił przez tydzień wyrwać więcej dziewczyn, niż Matt
miał przez całe życie. Do tego nigdy nie był tak zakompleksiony
jak starszy z braci. Doskonale wiedziała, że Matt, mimo iż nie
chciał tego przyznać, zazdrościł basiście. Zazdrościł mu tego,
że się ustatkował, że założył rodzinę, że miał kochającą
żonę i dziecko. Nie musiała pytać, by wiedzieć, że o tym marzy
i tego mu potrzeba, by poczuć się szczęśliwym i potrzebnym.
- Cóż…. - westchnął i odwrócił wzrok - Gdybyś wybrała
innego brata, z pewnością Jeff miałby teraz ojca na pełen etat, a
ty… - bezwiednym ruchem przejechał wierzchem dłoni po jej ręce –
a ty byś tak nie cierpiała… - odchrząknął i wstając z fotela,
dodał - no chyba, że z nadmiaru miłości.
- Matt, przepra…
- Zresztą, ja też bym sam siebie nie wybrał. Mając do wyboru
Duffa... – nie dał jej dokończyć i wyszedł z sypialni.
Mężczyzna rozłożył się na kanapie i westchnął. Był zły na
samego siebie, że nie potrafi się otworzyć. Denerwował się, że
mimo szczerych chęci, nie umiał zmusić się do mówienia. Kobieta,
która siedziała naprzeciwko niego, była gotowa go wysłuchać.
Wysłuchać i nie oceniać. Nie oceniać i ewentualnie wskazać
jakieś rozwiązania. Była chyba jedyną osobą, która mogła stać
się jego powiernikiem. Bez zaangażowania i nadmiernej troski, bez
współczucia i morza łez, które wylałby ktoś inny, słuchając
jego historii. I co z tego, że jej za to płacił? Jeśli to miało
mu kiedyś pomóc i „wyleczyć”, był skłonny poświęcić
niemałą fortunę na tę terapię.
- Jeffrey, dobrze pan wie, że mimo wszystko wolę rozmawiać –
mruknęła kobieta, patrząc na gitarę, którą Stradlin wyciągał
z pokrowca. - Ale to pana czas, pana pieniądze, pana terapia.
- Obiecuję, że kiedyś… - wzruszył ramionami i spojrzał jej
prosto w oczy. - Proszę dać mi trochę czasu.
Skinęła nieznacznie głową i sięgnęła po notes. Skoro mężczyzna
był skłonny płacić jej za to, że będzie grał na sesjach, nie
miała nic przeciwko temu. To jego wybór i jego decyzje.
He
deals the cards as a meditation
And those he plays never suspect
He doesn't play for the money he wins
He don't play for respect
And those he plays never suspect
He doesn't play for the money he wins
He don't play for respect
He
deals the cards to find the answer
The sacred geometry of chance
The hidden law of a probable outcome
The numbers lead a dance
The sacred geometry of chance
The hidden law of a probable outcome
The numbers lead a dance
I
know that the spades are the swords of a soldier
I know that the clubs are weapons of war
I know that diamonds mean money for this art
But that's not the shape of my heart
I know that the clubs are weapons of war
I know that diamonds mean money for this art
But that's not the shape of my heart
He
may play the jack of diamonds
He may lay the queen of spades
He may conceal a king in his hand
While the memory of it fades
He may lay the queen of spades
He may conceal a king in his hand
While the memory of it fades
I
know that the spades are the swords of a soldier
I know that the clubs are weapons of war
I know that diamonds mean money for this art
But that's not the shape of my heart
That's not the shape
The shape of my heart
I know that the clubs are weapons of war
I know that diamonds mean money for this art
But that's not the shape of my heart
That's not the shape
The shape of my heart
If
I told her that I loved you
You'd maybe think there's something wrong
I'm not a man of too many faces
The mask I wear is one
You'd maybe think there's something wrong
I'm not a man of too many faces
The mask I wear is one
- To w jakiś sposób odnosi się do pana życia? - zapytała, gdy
skończył. - Czy wybór był zupełnie przypadkowy?
- Czyli jednak rozmawiamy? - zaśmiał się ponuro. - Cóż… sama
pani dobrze wie, że nie przychodzę tu dla przyjemności.
- W takim razie po co, panie Isbell?
- Mogę? - sięgnął po paczkę Marlboro i zapałki. - Po co… po
odpowiedzi. Po zrozumienie… - zaciągnął się papierosem. - Może
po rozgrzeszenie? Opowiedziałem pani moją historię, pani miała
znaleźć dla mnie jakieś lekarstwo.
- Jeffrey… - odłożyła notatnik i pochyliła się w jego
kierunku. - Oboje doskonale wiemy, że to, co powiedział pan na
początku terapii to… to tylko wierzchołek góry lodowej. Historia
pana i Emily nie jest kompletna, prawda?
Izzy bez słowa zaczął pakować akustyka do pokrowca. Nie zamierzał
o tym rozmawiać. Nie teraz. Może za jakiś czas znajdzie w sobie
siłę. Teraz nie znalazłby słów, żeby opowiedzieć wszystko od
początku do końca. Nikt i nic nie mogło go zmusić do zwierzeń.
Mimo, że miał przed sobą jedyną osobę, której był skłonny
wyznać prawdę, teraz zamierzał po prostu uciec przed tym, co
nieuniknione. Nieważne jak bardzo niewłaściwie się zachowywał,
nieważne za jak dużego buca mogła go mieć ta kobieta. Po prostu
musiał wyjść i uciec myślami jak najdalej.
- Myślę, że dzisiejsza sesja dobiegła już końca – mruknął i
trzasnął drzwiami jej gabinetu.
- Dzięki, że po mnie przyjechałeś – uścisnął mu dłoń i po
chwili przyciągnął go do siebie i obejmując, poklepał po
plecach. - Nie bój się, nie będę ci siedział za długo na
głowie.
- No co ty, Jon! Wiesz, że zawsze jesteś mile widziany. - młodszy
brat wyszczerzył zęby w uśmiechu i dodał – Mam nadzieję, że
nie przeszkadza ci moja tymczasowa lokatorka? - zapytał i widząc
jego pytające spojrzenie, wyjaśnił – zaprosiłem do siebie
Martę. Jeff jest u babci na wakacjach, Slash gdzieś poleciał z
Axlem i zespołem i nie chciałem, żeby siedziała sama w czterech
ścianach. Ostatnio była strasznie przygnębiona…
Najstarszy z rodziny McKaganów mężczyzna spojrzał uważniej na
rozmówcę i nie komentując, pogrążył się w myślach. Owszem
brunetka potrzebowała wsparcia i pomocy. Bardzo dobrze, że część
rodziny Duffa się od niej nie odwróciła i nie podzielała zdania
swojego brata, jednak obawiał się, czy Matt trochę nie przesadzi.
Zdawał sobie sprawę, że trzydziestotrzylatek za bardzo się
angażował. W opiekę nad Joan, w rodzinne dramaty, a teraz mógł
za bardzo zaangażować się w pocieszanie żony Duffa. Oczywiście
nie podejrzewał go o jakieś niekoniecznie dobre zamiary, jednak
jego młodszy brat nie powinien zapominać, że Marta jest w
pierwszej kolejności jego szwagierką, a dopiero później
przyjaciółką, która znalazła się w ciężkiej sytuacji.
- A u ciebie wszystko w porządku, Jon? - zapytał Matt, gdy po
kilkunastu minutach jazdy zorientował się, że jego gość
praktycznie się nie odzywa. - Wydajesz się jakiś taki…
- Nic się nie dzieje – mruknął i dodał – To tylko zmęczenie.
Wiesz… to już nie te lata na podróżowanie! - zaśmiał się i
szybko zmienił temat. - Jak znajdziesz chwilę, zadzwoń do Carol.
Mówiła, że ma do ciebie jakąś sprawę, a sam wiesz, jak to u
niej wygląda z czasem i pamięcią.
- Aż tak źle?
- No cóż… poza szpitalem, zaczęła dorabiać jako pielęgniarka
środowiskowa, a do tego siódemka dzieci sama w sobie jest dość...
absorbująca. Niby Alice ma już siedemnaście lat i pomaga matce,
ale ma szkołę, swoje życie i nie może ciągle siedzieć i
niańczyć młodszego rodzeństwa. - pokręcił z niedowierzaniem
głową i dodał – Z Dexem ledwo dawali radę, a teraz jako
samotnie wychowująca matka… - urwał i wzruszył bezradnie
ramionami.
- Urwałbym mu jaja – burknął Matt. - Narobił jej dzieci i
zostawił dla jakiejś siksy! Carol miała do niego anielską
cierpliwość i już dawno powinna zrobić z nim porządek, a nie
przymykać oko na jego zdrady… a teraz co? Sam się zwinął i ma w
dupie i ją i dzieciaki i nic go nie obchodzi, czy Carol w ogóle
daje radę!
Nie mógł zrozumieć postępowania szwagra. Tyle lat byli
szczęśliwym małżeństwem z gromadką świetnych dzieciaków, a
teraz zachował się jak zwykły dupek. Praktycznie nie odwiedza
dzieci. Nie interesuje się tym, czy Carol wystarcza pieniędzy na
utrzymanie maluchów, czy ma za co kupić lekarstwa czy ubrania.
Zachowuje się tak, jakby nie miał siódemki dzieci, które
potrzebują obojga rodziców. A jego obecna partnerka
była rówieśniczką Kate.
- Cholerny Dexter! Tak samo Duff! - zawołał wzburzony Matt i
skręcił w ulicę prowadzącą do jego domu. - Kurwa, Jon powiedz
mi, jak on mógł tak wszystko spierdolić? Jak mógł tak bardzo
spierdolić sprawę?! Mając tak cudowną rodzinę? Jeff to
przeuroczy aniołek, a Marta…
- Matt… myślę, że powinieneś trochę przystopować – Jon
odezwał się cicho i spojrzał na brata.
- Nie rozumiem?
- Nie wydaje ci się, że trochę za bardzo się angażujesz w to
wszystko? - wbił w niego wzrok i dodał. - Widzę, jak się
zachowujesz i co mówisz… boję się, że może to pójść trochę
za daleko.
- Co ty pieprzysz, Jon? - burknął Matt i zaparkował na podjeździe.
- Za daleko? Niby co miałbym zrobić? Marta jest moją przyjaciółką,
jedną z nielicznych, która nie uważa mnie za lekomana i świra.
Jeśli cierpi, bo nasz popieprzony brat nie wie, jak powinien
traktować swoją rodzinę, to mam prawo być przy niej i starać się
jej pomóc.
- Ok, ok… po prostu uważaj – mruknął Jon i rozpiął pasy. -
Nie mam nic złego na myśli, ale wolałbym, żebyś nie dolewał
oliwy do ognia. Duff ma ostatnio bardzo zaburzone postrzeganie świata
i może różnie interpretować pewne… zachowania.
Wysiadając, szybko zmienił temat. Nie zamierzał wdawać się w
słowne utarczki z młodszym bratem. Powiedział, co myślał, a to,
co Matt zrobi z tą wiedzą, to już nie jego problem. Zresztą
rozmowy na temat Duffa, jego zachowania i braku szacunku do
kogokolwiek nie były tym, o czym chciałby ciągle rozmawiać. Miał
wystarczająco dużo własnych spraw na głowie, na które
przynajmniej mógł mieć jakiś wpływ. U najmłodszego z rodzeństwa
już dawno stracił posłuch i jakikolwiek „autorytet starszego
brata”.
- No to standardowo, czuj się jak u siebie – Matt uśmiechnął
się i postawił walizkę w przedpokoju. - Słuchaj… bo za godzinę
mam spotkanie i…
- Nie ma sprawy. Nie jestem małym dzieckiem i nie musisz mnie
niańczyć – starszy z mężczyzn roześmiał się i wszedł do
salonu. - Zrobię sobie kawę i odpocznę po podróży - rozejrzał
się po pomieszczeniu i zapytał - Marta jest w domu?
- Jak po ciebie wyjeżdżałem to była i raczej nic się nie
zapowiadało, żeby gdzieś się wybierała. Nie za dobrze się
czuła. Wiesz… te jej migreny...
Po chwili Jon McKagan został sam. Odetchnął głęboko i
spochmurniał. Nie musiał już udawać, że wszystko jest w
porządku. Wspiął się na wyżyny swoich umiejętności aktorskich,
żeby przekonać Matta, że nic mu nie jest, że jest zmęczony po
podróży. Nie chciał z nim rozmawiać, o swoich problemach. Jeszcze
nie teraz. Na wszystko przyjdzie czas. A może niedługo w ogóle nie
będzie o czym rozmawiać? Może to, co teraz go tak absorbowało, po
prostu zniknie? Może w zamian za to zostanie mu tylko ból i
tęsknota? A może jednak wszystko się wyprostuje i niedługo będzie
się śmiał z tego jacy są teraz przejęci i załamani?
Spojrzał na zegarek i uspokojony godziną, sięgnął po szklankę i
butelkę szkockiej, które Matt zawsze przechowywał na specjalnej
szafce w rogu salonu. Musiał jakoś odreagować cały ten stres.
Pierwszą szklankę opróżnił jednym haustem. Z kolejną podszedł
do fotela i siadając, zatopił się w miękki, wygodny mebel.
Najbardziej przeszkadzało mu to, że nie mógł o tym z nikim
porozmawiać i musiał udawać przed rodziną i znajomymi, że
wszystko jest w porządku. Może nie tyle nie mógł rozmawiać, co
nie chciał. Dodatkowo obiecał przecież, że nikomu nic nie powie,
że utrzyma to w tajemnicy tak długo, jak tylko będzie się dało.
Co miał innego zrobić? Powiedzieć coś w stylu „przykro mi, ale
wszyscy powinni jak najszybciej poznać prawdę”?
Wyczerpany podróżą i wszystkimi negatywnymi emocjami, które go
gnębiły, zasnął w fotelu. Pogrążony w niespokojnym śnie, nawet
nie usłyszał cichych kroków na schodach.
Kobieta spodziewała się gościa, w końcu Matt uprzedził ją, że
najstarszy brat zamierza wpaść z wizytą, jednak widok śpiącego w
fotelu mężczyzny ją zaskoczył. Podeszła ostrożnie do Jona i
wyciągnęła z jego dłoni prawie pustą szklankę po brunatnym
trunku. Sięgnęła po koc i delikatnie go nim okryła. Po chwili
dotarło do niej, że coś jest nie tak. Przyjrzała się swojemu
szwagrowi i zmarszczyła brwi. Owszem, był dużo starszy od Matta
czy Duffa i spokojnie mogła powiedzieć, że wygląda na swój wiek,
jednak to, jak teraz wyglądał, było dla niej zaskoczeniem. Owszem
po sytuacji z Joan, po przebytym zawale i kłopotach zdrowotnych ich
mamy, wyglądał trochę gorzej, włosy przyprószyła mu siwizna, a
na twarzy pojawiło się więcej zmarszczek. Teraz miała wrażenie,
że postarzał się od ich ostatniego spotkania o co najmniej
dziesięć lat. Na palcach mogła policzyć pasma ciemnych włosów,
pod oczami pojawiły się cienie, jakby nie przesypiał większości
nocy. Dodatkowo miała wrażenie, że schudł przynajmniej kilka
kilogramów. Zawsze miał smukłą figurę i ciało pozbawione
zbędnego tłuszczu, ale teraz wyglądał wręcz niezdrowo.
- Marta… – zachrypnięty głos wyrwał ją z zamyślenia –
Przepraszam, chyba trochę przysnąłem. - Przejechał dłońmi po
twarzy, żeby się rozbudzić i wstał. - Coś nie tak? - zapytał
zaskoczony, widząc, że dziewczyna przygląda mu się z niepokojem.
- To… to chyba ja powinnam o to zapytać. - podeszła i pozwoliła
się objąć na przywitanie. - Coś się stało, Jon? - przytulając
się do niego, potwierdziła swoje przypuszczenia o nagłej utracie
wagi. -Trochę… źle wyglądasz… jesteś chory?
- Nic mi nie jest, moja droga – powiedział z trochę wymuszonym
uśmiechem. - To tylko zmęczenie i trochę kłopotów, ale nic, czym
powinnaś się przejmować.
Po chwili rozmawiali przy kawie, jednak Jon nie szerokim łukiem
omijał temat swojego wyglądu i samopoczucia. Jedyne czego się
dowiedziała to to, że z nim wszystko w porządku, że ma trochę
problemów, jednak o żadnej z tych rzeczy nie ma póki co ochoty
rozmawiać z kimkolwiek. Musiała to zaakceptować, ale mimo wszystko
zaproponowała mu, że zawsze chętnie go wysłucha, jeśli będzie
potrzebował rozmowy.
- A jak się ma mój bratanek? - zapytał nagle, chcąc zmienić
temat i rozluźnić atmosferę.
- Rośnie jak na drożdżach – uśmiechnęła się i dodała –
jak go odbiorę od babci, to pewnie już go nie poznam! Mama Izzy’ego
oczywiście nie narzeka i najchętniej przetrzymałaby go u siebie
przez całe wakacje, bo to przecież taki słodki aniołek – Marta
wywróciła oczami i po chwili spoważniała – Strasznie za nim
tęsknię, wiesz? Co innego zostawić go w żłobku na kilka godzin
czy podrzucić go któremuś z wujków, gdy muszę coś załatwić, a
co innego taki wyjazd…
- Dasz radę. - podszedł do niej i położył dłoń na jej ramieniu
- To jeszcze tylko półtora tygodnia, prawda? Hej, wszystko ok? -
zapytał z troską w głosie, gdy zauważył, że dziewczyna
posmutniała i spuściła głowę.
- Jeff coraz więcej mówi. Wiesz jakie jest jego ulubione słowo?
Tata… jak zabraliśmy go do babci, nie odstępował Stradlina na
krok i w-wołał za nim… - załamał jej się głos i nie
dokończyła.
- Nie przejmuj się tym – mruknął i łapiąc ją za podbródek,
skierował jej twarz ku sobie – za parę tygodni będziecie się z
tego śmiali, a Jeff nawet nie będzie tego pamiętał – spojrzał
jej w oczy i widząc łzy napływające jej do oczu, przyciągnął
ją do siebie. - No już… nie płacz, dziecino. Wszystko się
ułoży.
- Nigdy nie… nie miałam prawdziwej rodziny… moi rodzice…
o-oni… byli straszni – wymamrotała cichutko - zawsze miałam
nadzieję, że j-ja będę lepsza, że moje dzieci… że będą
miały prawdziwą, k-kochającą rodzinę
Rozszlochała się i wtuliła twarz w jego otwarte i troskliwe
ramiona. Zawsze mogła na niego liczyć. Teoretycznie był dla niej
obcym człowiekiem, a czuła się przy nim wyjątkowo. Czuła się
tak, jakby była jego niedawno odzyskaną córką. Pokłady ciepła,
jakie z siebie wydobywał w relacjach z Martą, były dla niej
niezrozumiałe i jednocześnie sprawiały, że szczerze go kochała.
Kochała miłością bezwarunkową tak, jak każde dziecko powinno
kochać swoich rodziców. Sama nie wiedziała, kiedy to się stało,
kiedy przelała całe uczucia, jakimi powinna darzyć swojego ojca,
na Jona. Na mężczyznę, który nigdy jej nie zawiódł i który
zawsze był dla niej wsparciem. Na mężczyznę, który trzymał ją
teraz w ramionach i uspokajająco gładził ją po plecach i głowie;
który nie musiał nic mówić, niczego nie musiał obiecywać,
wystarczyło, że był przy niej i pozwalał się wypłakać.
Nie potrafiła uwierzyć w to, co zobaczyła godzinę temu. Ciągle
miała nadzieję, że oczy ją oszukały i wcale go nie spotkała.
Wiedziała, co mówił Axl, Slash czy Matt, ale nie była w stanie w
to uwierzyć. A teraz… teraz przypadkiem dostrzegła go na ulicy.
Wyglądał tragicznie. Twarz opuchnięta i wyniszczona przez alkohol,
do tego polepione, przetłuszczone włosy, które od dawna nie miały
kontaktu z szamponem. Słaniał się na nogach i bełkocząc, starał
się porozumieć ze swoim towarzyszem. Szczęśliwie dla niej,
mężczyzna zdawał się jej nie widzieć. Dziękowała w duchu za
to, że nie zwracał na nią uwagi, bo gdy tylko go dostrzegła,
stanęła jak sparaliżowana. Nie była na to przygotowana. Co z
tego, że przyjaciele uprzedzali ją i mówili wprost o pogarszającym
się stanie basisty? Co z tego, że niekoniecznie delikatnie
opowiadali jej o tym, jak bardzo się stoczył? Żadne słowa nawet w
połowie nie opisywały tego, co dziś zobaczyła. Marzyła tylko o
tym, żeby zapomnieć. Marzyła, żeby schować się gdzieś przed
bólem, wstydem, rozczarowaniem i samotnością, które po
dzisiejszych wydarzeniach uderzyły ze zdwojoną siłą.
Siedziała na podłodze w salonie. Podkurczyła nogi pod brodę i
ukryła twarz w dłoniach. Chciała odpędzić obrazy, które co
chwilę pojawiały się w jej głowie. Łzy spływały powoli po jej
policzkach.
- Co tak siedzisz w ciemno… - nawet nie słyszała, kiedy do
pomieszczenia wszedł Matt. - Marta? - podszedł szybko do kobiety i
przyklęknął przy niej. - Wszystko w porządku? Płaczesz? Hej…
- Nie… nie… coś mi wpadło do oka – otarła szybko policzki i
odwróciła od niego wzrok.
- Co się stało? - pogładził ją po włosach. - Czemu płaczesz?
Pomógł jej wstać i posadził na kanapie. Wpatrywał się w jej
zaczerwienione oczy i ciemne ślady po rozmazanym tuszu. Już dawno
nie widział jej w takim stanie. Myślał, że dziewczyna doszła do
siebie i zaczęła cieszyć się życiem. W ostatnich tygodniach
brunetka była wesoła, uśmiechnięta i wypoczęta. Miał nadzieję,
że taki stan utrzyma się zdecydowanie dłużej. Objął ją
ramieniem i pozwolił jej się wypłakać. Może wtedy poczuje się
lepiej? W końcu sam po sobie wiedział, że tłumienie w sobie uczuć
nie prowadzi do niczego dobrego. Lata praktyki nauczyły go, że
każdy musi znaleźć jakiś sposób na wyzbycie się złych i
przykrych emocji.
- Zaraz wracam – mruknął i odklejając ją od siebie, poszedł do
kuchni.
Po chwili wrócił z butelką czerwonego wina i kieliszkami. Rozlał
alkohol i podał Marcie wypełnione naczynie. Uniósł brew w
zdziwieniu, gdy zobaczył jak kobieta jednym haustem wypiła
zawartość. Skrzywiła się nieznacznie i biorąc głęboki,
uspokajający oddech, zaczęła opowiadać Mattowi o dzisiejszej
sytuacji. Machinalnie dolał jej wina i obserwował, jak w równie
szybkim tempie pochłania kolejny kieliszek. I wszystko jasne…
ona w ogóle nie powinna go widzieć. Nie powinna oglądać go w
takim stanie! Przecież on już nawet się nie stacza… on po prostu
jest jebanym wrakiem człowieka! I z tego, co mówi Marta, wygląda
nawet gorzej niż wtedy, gdy ja go widziałem… mój boże… Duff…
coś ty kurwa z sobą zrobił? Jak mogłeś tak wszystko spierdolić?
Miałeś tak fantastyczną rodzinę, kurwa!Jeff to taki słodki
dzieciak. A Marta… to w ogóle cud, że związała się z kimś
takim jak ty. Ta dziewczyna, to najlepsze co mogło cię w życiu
spotkać! A ty tak po prostu potraktowałeś ją jak zwykłą, tanią
dziwkę!
Wyciągnął jej z dłoni kieliszek po winie. Wypiła już
wystarczająco dużo, w zdecydowanie zbyt krótkim czasie. Wiedział,
że chciała się znieczulić, jednak zdawał sobie sprawę, że
niewiele jej to pomoże. Z drugiej strony alkohol rozwiązał jej
język i między kolejnym szlochem i potokiem łez zdołała
opowiedzieć mu, co się stało. Przynajmniej rozumiał, co się z
nią działo. Domyślał się, że widok Duffa w takim stanie był
dla niej szokiem. On sam nie potrafił zapanować nad emocjami, gdy
spotkał brata na ulicy, więc jak ona mogłaby nie zareagować na
taką sytuację? Zresztą nie musiała mówić zbyt wiele. Wszystko
można było odczytać z jej mowy ciała i oczu. Poza tym czy sam nie
czuł podobnych rzeczy? Czy sam nie cierpiał na palącą od wewnątrz
samotność? Czy sam boleśnie nie odczuwał braku bliskości i
miłości ze strony innych osób? Czy sam nie stał się ofiarą
swojego podejścia do życia i nieumiejętności dobrego ulokowania
swoich uczuć?
- Nie płacz, proszę… - szepnął i kładąc dłoń na jej
policzku, zmusił ją by na niego spojrzała.
Te oczy. Wpatrywały się w nią z taką czułością… takim
ciepłem. Były tak bardzo podobne do innych. Tych, w których kilka
lat temu się zakochała. Podobne, a jednocześnie tak różne. Nie
mogła oderwać od nich wzroku. Widziała w nich obietnicę,
zrozumienie i taką samą beznadziejną rozpacz jak ta, która
spoglądała na nią każdego dnia z lustra. Jego spojrzenie
rozrywało jej serce, ale jednocześnie czuła błogi spokój i
bezpieczeństwo. Zupełnie tak, jakby tylko on mógł ukoić jej ból.
- Matt… - mruknęła zachrypniętym od płaczu głosem.
Powinien wstać i czym prędzej odejść, ale przecież nie mógł
jej zostawić… nie, gdy była w takim stanie. Jednak po głowie
kołatały mu się ostrzegawcze słowa starszego brata. Wszystko w
nim krzyczało, że powinien się odsunąć i wyjść, ale nie
potrafił znaleźć w sobie siły, by to zrobić. Przecież poniekąd
wiedział, jak ona się czuje. Nie potrzebował rozbudowanej
wyobraźni, by domyślać się, co się z nią teraz dzieje. Wiedział
aż za dobrze, co znaczy samotność i potrzeba bliskości drugiego
człowieka. Mógł wmawiać każdemu wokół i samemu sobie, że
wcale nie brakuje mu towarzystwa i jego pustelniczy tryb życia to
jego świadomy i nieprzymusowy wybór. Mógł w nieskończoność
ukrywać swoje uczucia i potrzeby i nikt nie zwróciłby na to uwagi.
Ale ona? Dojmujący smutek i cierpienie, które widział w jej
spojrzeniu, nie pozostawiały złudzeń. W jej oczach znalazł
odpowiedź na niezadane pytanie. Na pytanie, które tak naprawdę
nigdy nie powinno się pojawić i które niosło za sobą zbyt wiele
konsekwencji.
Powinien się odsunąć, jednak niepewnie zbliżył się i musnął
jej drżące usta. Nie uciekła. Wiedział, że tego nie zrobi.
Wiedział, że mimo wszystko, nie chce tego zrobić. Zamiast tego
kobieta nieznacznie przybliżyła się i z trudem przełknęła
ślinę. Byli o krok od popełnienia nieodwracalnego czynu. Głos
Jona krzyczał w jego umyśle i próbował przywrócić go do
porządku, jednak bezskutecznie. W zasadzie balansowali na krawędzi.
Ale byli dorośli. Samotni. Pozbawieni złudzeń. Co złego mogłoby
się stać, gdyby zaopiekował się bezradną, zdruzgotaną brunetką?
Pocałował ją ponownie. Tym razem zareagowała i nieśmiało
oddawała pocałunki. Wplotła dłonie w jego niesforne, przydługie
włosy. Starała się nie myśleć o tym, co robi. Gdyby
przeanalizowała konsekwencje, w tej chwili byłaby już w połowie
drogi do domu. Gdyby wzbudzała w sobie poczucie winy i myślała o
tym, że całuje się z bratem Duffa i tym samym go zdradza, czułaby
się jeszcze bardziej samotna i niechciana. A tak Matt… Matt mógłby
dać jej teraz wszystko, czego rozpaczliwie potrzebowała. Mógł jej
dać to wszystko bez żadnych zbędnych obietnic, czy niepotrzebnych
wyrzutów.
Z każdą kolejną sekundą coraz żarliwiej przyjmowała pieszczoty.
Próbowała się zatracić w dotyku ciepłych i silnych rąk
mężczyzny. Nawet nie wiedziała, kiedy ją podniósł i ciągle
całując, skierował się z nią do sypialni. Ułożył ją na łóżku
i niepewnie, jakby szukając przyzwolenia, wsunął dłoń pod jej
bluzkę i przejechał po talii. Miała taką gładką, delikatną
skórę. Przyciągnęła go do siebie i z przyspieszonym oddechem,
przywarła do jego ust. Drgnęła, gdy dotarł do ukrytych pod
stanikiem piersi. Jego dotyk jednocześnie palił i koił. Każde
muśnięcie jego palców było jak sztylet, który rozcinał jej
skórę i wbijał się głęboko w każdą tkankę. Każdy pocałunek
zostawiał na jej ciele piętno wstydu i poczucia winy, o których
próbowała nie myśleć. Jednak bliskość Matta i jego czułość
choć na chwilę tłumiły jej samotność, tęsknotę i przykre
wspomnienia. Był lekarstwem na jej kompleksy, na tragicznie niskie
poczucie wartości i przypominał jej, co to znaczy być kobietą.
Był tak inny. Zupełnie inny niż Duff. Próbowała wyrzucić z
głowy obraz swojego męża i skupić się na tym, co robił z nią
Matt. Było to ciężkie, ale nie niemożliwe. Owszem, gdy patrzyła
mu w oczy, poniekąd widziała basistę. Ale przecież mogła
przymknąć powieki i skupić się na niespiesznym, pełnym troski
dotyku Matta. Mogła zacisnąć powieki i zatracić się w jego
ostrożnych i zarazem męskich ruchach. Mogła z zamkniętymi oczami
wodzić dłońmi po jego umięśnionym ciele tak różnym od ciała
swojego młodszego brata. Mogła całą sobą chłonąć wszystko to,
co jej teraz dawał. Każdy czuły gest, każde troskliwe spojrzenie,
poczucie bezpieczeństwa, które czerpała z jego bliskości. Wraz z
każdym powolnym i głębokim wejściem w nią, czuła się jakby
składał jej obietnicę. Jakby każdym pchnięciem chciał
powiedzieć, że będzie dobrze, że niepotrzebnie tak cierpi, bo
wszystko z czasem się ułoży.
- Jesteś pewna, że tego chcesz? - szepnął i na chwilę przestał
się poruszać, przenosząc swój ciężar na przedramiona.
Otworzyła oczy, w których zebrały się łzy. Czy tego chciała?
Skąd miała wiedzieć, czego chciała? Skąd miała wiedzieć, czy
właśnie nie popełnia największego błędu w życiu? A może to,
na co mu pozwoliła, niczego nie zmieni? Może to po prostu forma
terapii? Może to ucieczka od bólu i samotności? Może to, że jest
bratem Duffa nie oznacza wcale większej zdrady? A może jednak
powinna zrzucić go z siebie i z poczuciem wszechogarniającego
wstydu wybiec i już nigdy się z nim nie kontaktować?
- Nie… - zaczęła zachrypniętym głosem i widząc, że mężczyzna
chce się wycofać, szybko dodała – n-nie przestawaj… p-proszę…
- przylgnęła do niego swoim drobnym, drżącym ciałem – proszę…
spraw, żeby… pozwól mi zapomnieć…
Obudziła się, ale nie chciała jeszcze otwierać oczu. Czuła się
tak… sama nie potrafiła tego nazwać. Od dawna tak spokojnie nie
spała, nie nękana żadnymi koszmarami, czy nieprzyjemnym snem. Nie
pamiętała, kiedy ostatnio, czuła się tak przyjemnie wypoczęta.
Mogła nawet powiedzieć, że czuła niesamowitą błogość i
poczucie bezpieczeństwa.
Było zbyt wcześnie, a ona była zbyt zaspana, by zdawała sobie
sprawę z tego, gdzie się znajduje. Jednak to, gdzie teraz była,
nie było ważniejsze od tego, z kim. Tak samo, jak nie było
ważniejsze od tego, dlaczego poczuła na plecach chłodny powiew
porannego wiatru, skoro zazwyczaj spała w koszulce. Niezrażona
chłodem, przewróciła się na drugi bok i zamarła. Do jej
świadomości zaczęło docierać, że coś zdecydowanie było nie w
porządku. Bała się otworzyć oczy. Bała się zobaczyć mężczyznę,
który leżał obok niej i przez sen przyciągał ją do siebie. Bała
się, że jak na niego spojrzy, to wszystko okaże się prawdą.
Wstrzymała oddech, gdy poczuła jego ciepłe dłonie na swoim ciele.
Zacisnęła mocniej powieki, gdy otaczana przez niego ramionami,
poczuła przy sobie jego nagi, umięśniony tors.
- Jezu… to się nie dzieje naprawdę – wyszeptała i przełykając
głośno ślinę, otworzyła oczy.
Gdyby nie była sobą, pewnie miałaby przed sobą widok, który
chciałaby co rano widzieć każda kobieta. Leżała wtulona w
przystojnego, dobrze zbudowanego mężczyznę. Może nie byłoby to
aż tak druzgocące, gdyby nie to, że praktycznie nie mieli na sobie
ubrań. Nikt przy zdrowych zmysłach nie uznałby bokserek za
wystarczającą ilość garderoby. Gdyby była kimś innym, mogłaby
cieszyć się z takiej sytuacji. W końcu ten sam mężczyzna jeszcze
wczoraj sprawił, że przez kilkadziesiąt minut czuła się
cudownie. Czuła się szczęśliwsza, bezpieczniejsza, w pewien
sposób wyjątkowa i atrakcyjna. Czuła się tak, jakby jej towarzysz
chciał podarować jej kawałek nieba. W zasadzie poniekąd mu się
to udało. Każdy fragment jej ciała odczuwał błogość po
wczorajszych pieszczotach jego męskich dłoni. Każdy nerw jej ciała
pamiętał jego dotyk, a jeszcze bardziej pamiętał rozkosz, którą
ze sobą przyniósł. Rozkosz, która wczoraj była dla niej
wybawieniem, a dziś zdawała się być tylko niewybaczalnym błędem.
Jeszcze kilka godzin temu wydawało jej się to „dobrym” pomysłem
i jedynym lekarstwem na samotność i rozpacz. A teraz?
- Ja pierdolę… - wymamrotała i próbowała wyswobodzić się z
ramion Matta. - ja pierdolę, co ja zrobiłam…
McKagan poruszył się przez sen i nawet na chwilę nie rozluźnił
uścisku. Ciepło i miękkość drugiego ciała, które czuł przy
sobie, zdawało się być tylko sennym wyobrażeniem. Przecież jemu
się to nie zdarza. On od lat nie budzi się mając przy sobie jakąś
kobietę. To z pewnością tylko bardzo przyjemny sen, który zaraz
się skończy.
- Matt.
Gdyby to był sen, kobieta, która przy nim leżała, nie próbowałaby
go obudzić i wyszarpnąć się z jego objęć. Zmarszczył brwi i
otworzył oczy. Sennym wzrokiem spojrzał na nagą i zażenowaną
brunetkę.
- Cześć… - mruknął przyjemnie niskim i seksownie zaspanym
głosem. - Zimno ci? - zapytał i chciał okryć ją kołdrą. - Masz
ochotę na śnia... co się dzieje?
- T-to… to w ogóle nie… - szczelnie owinęła się materiałem,
który jej podał i wymamrotała – my… ja… - odsunęła się od
niego – to… nie wiem… nie wiem, jak to się… s-stało…
- Hej, spokojnie – zawołał zaskoczony, gdy kobieta wyskoczyła z
łóżka i z palącymi policzkami, zaczęła rozglądać się za
swoją bielizną. - Marta, porozmawiajmy…
- Nie mamy o c-czym… to był… s-straszny błąd. - Pozbierała
wszystkie swoje ubrania i szybko podeszła do drzwi. - Z-zapomnij o
tym…
- Marta, poczekaj! Przecież…
Ze snu wyrwał go natarczywy dźwięk dzwonka. Spojrzał na śpiącą
przy nim kobietę i przeklinając pod nosem, szybko wyślizgnął się
z łóżka. Naciągnął na siebie bokserki i sięgnął po leżące
na podłodze spodnie. Wychodząc z pokoju, zerknął na zegarek.
Nieprzyzwoicie wczesna pora. W jego uznaniu zbyt wczesna na
odwiedziny kogokolwiek. Zwłaszcza dla kogoś, kto spędził ostatni
wieczór na pijaństwie, a noc na upojnym, intensywnym i
wyczerpującym seksie.
- Czego, kurwa? - warknął nieprzyjemnie, otwierając drzwi.
- Wiem, że jest… wcześnie – rozgorączkowany głos kobiety
idealnie współgrał z jej wyglądem. - W-wpuścisz mnie?
Patrzył się na jej rozbiegany wzrok, na włosy, które nawet przy
abstrakcyjnym myśleniu nie mogły uchodzić za uczesane. Nie odrywał
wzroku od jej twarzy, na której bez problemu mógł dostrzec ślady
po niedawnym płaczu. Ale w zaczerwienionych i zapuchniętych oczach
było coś jeszcze… coś co w żaden sposób nie pasowało do stanu
brunetki – wstyd i zakłopotanie.
- Marta… na miłość boską, nie ma nawet siódmej… co ty tu
robisz? - wymamrotał i odsunął się, by mogła wejść do domu. -
Coś się stało?
Zaskoczony patrzył, jak brunetka niczym w transie przeszła do
salonu i siadając na kanapie zaczęła się niespokojnie rozglądać.
Zmarszczył brwi i obserwował, jak jego przybrana siostra sięga po
zostawioną na stoliku paczkę Marlboro. Drżącymi rękami odpaliła
zapałkę i przytknęła płomień do wetkniętego w usta papierosa.
Nie przejmując się kaszlem, który wyrwał jej się z podrażnionego
dymem gardła, ponownie się zaciągnęła.
- Co jest?
Izzy usiadł obok niej i uważnie obserwował. Raczej nie stało się
nic złego, bo dziewczyna nie była ani roztrzęsiona ani przerażona.
Jednak coś musiało się wydarzyć. Nie przybiegałaby do niego o
tak wczesnej porze. Nie podbierałaby mu papierosów, których nigdy
nie paliła. I przede wszystkim nie byłaby tak niespokojna i dziwnie
pobudzona.
- Ja… Izzy… ja… - zaczęła dukać, a jej policzki z każdą
chwilą robiły się coraz bardziej czerwone. - Boże… co ja
zrobiłam… - odwróciła wzrok i wymamrotała – z-zdradziłam go…
Z twarzy Stradlina odpłynęła
krew. Przez moment myślał, że się przesłyszał, jednak widząc,
w jakim stanie jest Marta, nie miał wątpliwości, że to prawda.
Jeśli o niego chodziło, uważał, że brunetka już dawno mogła
znaleźć sobie jakiegoś pocieszyciela i nie oglądać się na to,
że oficjalnie jest mężatką. W zasadzie on sam nie nazwałby tego
zdradą – w końcu od kilku długich miesięcy nie byli już ze
sobą. Dodatkowo to Duff ją zostawił i potraktował jak zwykłą
szmatę i to on kurwił się na prawo i lewo z każdą napotkaną
dziwką i każdą chętną małolatą, która rozpoznała go w barach
czy melinach. Najbardziej niepokoiło go
to, z kim Marta mogłaby iść do łóżka. Modlił się w duchu,
żeby nie sprawdziły się jego najgorsze obawy. Nie zniósłby tego.
- Proszę… kurwa, proszę, powiedz, że nie spałaś ze Slashem…
- powiedział zrezygnowanym tonem.
- Gorzej… - wyszeptała. - O wiele gorzej… - ze wstydu ukryła
twarz w dłoniach. - Ja… nie wiem, co we mnie w-wstąpiło… ja…
on po prostu…
- Hej! Przecież to nic takiego! - zawołał i odetchnął z ulgą. -
Masz prawo pieprzyć się, z kim tylko ci się podoba. Skoro nie
jesteś z tym… - zacisnął zęby i woląc nie dolewać oliwy do
ognia, zaczął od początku - skoro nie jesteście razem, to
przecież go nie zdradziłaś. Chcesz mi powiedzieć, kto to? -
zapytał ostrożnie, nie chcąc wymuszać na kobiecie zwierzeń.
- Izzy… jak ja mam mu teraz spojrzeć w oczy? Jak… to była… po
prostu miałam dość wszystkiego – mamrotała i chciała sięgnąć
po kolejnego papierosa. - Czułam się taka… samotna…
potrzebowałam… c-chciałam…
- Skarbie, nie musisz mi się tłumaczyć – wyciągnął jej z ręki
niezapalone Marlboro i objął ją uspokajająco ramieniem. -
Rozumiem to aż za dobrze. I wierz mi… nie ma w tym nic złego.
Kurwa, dziewczyno, czemu się tak przejmujesz? Co jest złego w
tym, że potrzebowałaś pieprzonej czułości? Czemu wstydzisz się
tego, że chciałaś poczuć się lepiej? Gdybym chciał się
przejmować tak jak ty… gdybym miał przeżywać to, że poszedłem
z kimś do łóżka, żeby się odstresować… chyba bym oszalał!
- Czuję się, jakbym go… wykorzystała… jakby był jakimś
cholernym z-zastępstwem. On po prostu był dla mnie taki dobry i
troskliwy… a ja… jak zwykła s-suka zaciągnęłam brata mojego
m-męża do łóżka.
Zapadło krępujące i niekończące
się milczenie. Marta nie była w stanie dalej mówić, a Stradlin
nie wiedział, co mógłby odpowiedzieć. Ulga, jaką poczuł, gdy
usłyszał, że to nie Hudson dobrał się do jego siostry, zaćmiła
kompletnie umysł mężczyzny. Nawet przez chwilę nie zastanawiał
się, kto mógł być pocieszycielem Marty, że aż tak to
przeżywała. W zasadzie mógł rozważać kilka typów, jednak każdy
był coraz mniej prawdopodobny – bo nie ten poziom znajomości, bo
ktoś ma żonę, której by nie zdradził… Matt? Przecież
to kurwa jakieś kpiny! On i taka spontaniczność? Izzy
zaśmiał się w duchu i mimo iż był zaskoczony takim obrotem
sprawy, zaczął rozumieć postępowanie Marty. To był chyba jedyny
znany mu facet,
który nie wykorzystałby słabości kobiety. Owszem może i przespał
się z żoną własnego brata, ale zapewne z zupełnie innych
powodów, niż zrobiłby to którykolwiek z jej znajomych. Stradlin
zdążył dość dobrze poznać Matta i wiedział, że mężczyzna ma
w sobie naturalne ciepło i dobroć, które mogły przyciągnąć tak
poranioną i spragnioną czułości osobę. Pewnie
pomyślałeś, że wyświadczysz jej przysługę i ukoisz ból…
całkiem słusznie, bo wszyscy wiedzieli, czego ona potrzebuje.
Szkoda tylko, że Marta ma tak pojebane i sztywne zasady, że zamiast
uznać to za odstresowanie i relaks, przeżywa, że zdradziła męża
i wykorzystała szwagra. No kurwa, poważnie, skarbie? WYKORZYSTAŁAŚ
faceta? Poszłaś do łóżka z facetem i myślisz, że to
była dla niego jakaś trauma nie do przeżycia?
Był tak pogrążony w myślach, że nawet nie usłyszał kroków na
schodach.
- Panie Isbell… budzę się, a cie… - w salonie pojawiła się
Kate, która niespiesznie zapinała zarzuconą na ramiona koszulę
gitarzysty. - Och… eee… cześć, Marta… - bąknęła pod nosem,
widząc, że Stradlin nie jest sam - to może… może ja was
zostawię samych – mruknęła, widząc wręcz morderczy wzrok
Izzy’ego i zanim ktokolwiek zdążył zareagować, uciekła z
powrotem do sypialni, którą dzieliła z mężczyzną.
No to kurwa, się wpakowałem… Stradlin
wiedział, co zaraz nastąpi. Niekończący się potok pytań i próśb
o wyjaśnienie. Tak długo udawało mu się ukryć jego
niekonwencjonalną
relację
z Kate przed światem. Tak naprawdę powiedział o tym tylko jednej
osobie – Mattowi. Z tego, co wiedział, Kate wspomniała coś
swojemu ojcu i przypadkowo wygadała się Marii, która mimo wszystko
obiecała, że dochowa tajemnicy. A teraz wpadli. Wiedział, że
Marta nie da mu spokoju, póki wszystkiego się nie dowie. Jednak nie
to było najgorsze. Mógł się założyć, że brunetka uroi sobie,
że teraz Izzy jest w szczęśliwym związku, że ma plany na
przyszłość, że może założy rodzinę. Nie zdoła przekonać tej
małej, niepoprawnej optymistki, że to tylko prosty układ. Jak miał
jej wytłumaczyć, że z Kate łączy go tylko dobry seks, który
oboje lubią i który z lenistwa i braku wiary w ideały postanowili
ze sobą uprawiać?
- To nie tak jak myślisz – mruknął, czując na sobie palący
wzrok kobiety. - Naprawdę, Marta, nic nas nie łączy.
- Jak to nic? Przecież… - zmarszczyła brwi. - To nie wygląda jak
jednorazowy… wyskok.
- Ale to tylko seks – dokończył i dodał – Uwierz mi, ani ona
ani tym bardziej ja, nie mamy ochoty na żadne związki, chodzenie za
rączki i inne gówno. Po prostu oboje wyświadczamy sobie…
przysługi?
- Ale…
- Nie ma żadnego „ale” - uciął szybko. - Wierz mi… gdybym
chciał się zakochiwać i bawić w związki… powiedziałbym ci,
hm? - Odgarnął za ucho niesforny kosmyk włosów, który zasłonił
jej twarz i chcąc zmienić temat, zapytał – lepiej mi powiedz,
czy chociaż warto było zaciągnąć Matta do łóżka?
O i nareszcie Marta nie jest taka swieta jak dotad:-P teraz kiedy zrobila odwet bedzie im latwiej wrocic do siebie bo oboje nabroili, taka mam nadzieje. Z wyborem chlopaka na pocieszenie to faktycznie przegiecie, tym bardziej ciekawe jaka bedzie reakcja Duffa, kiedy dotra do niego te wiesci...Pozdrawiam Paulina
OdpowiedzUsuńBoże pisz dalej kobieto! Żyję tą historią tygodniami. G e n i a l n e. Nie wiem jak chcesz to wszystko rozwiązać, ale oddalabym wszystko aby Marta była z Izzym no jeju ❤
OdpowiedzUsuńJa jak zwykle czytam i jak zwykle bardzo mi się podoba, bo dlaczego miałoby mi się nie podobać? No podoba mi się, że Marta wreszcie przestała myśleć o swoim niewiernym mężu i o tym, że ją zostawił i wreszcie zaczęła żyć i tak jak poprzedniczka chciałabym żeby Marta była z Izzy'm.
OdpowiedzUsuńshiris
Kur... pisz kobieto bo umieram z ciekawości, najlepsze ff jakie czytałam. Nadal szipuje Martę i Duffa 💜
OdpowiedzUsuńW końcu rozdział i w końcu... Przeczytałam. Co w moim 48 godzinnym na dobe dni życia uważam za sukces �� wiem ... Miałam juz x czas temu to zrobić...
OdpowiedzUsuńBedac nudną w wypowiedziach: podobało mi sie i to bardzo..jak zawsze z reszta...i bardzo mnie ciekawi jaki tam los im zaplanowałaś. Bo jak Cie znam to na pewno bedzie to cos,czego albo sie nikt nie domyśli, albo beda tacy nieliczni. I mam absolutna pewność, że na pewno nie jest to to, co w wiekszosci z nas czytajacych przyszlo na mysl.
Co do samej historii dzisiejszej to poszalala dziewczyna. Tylko tak naprawde ma do tego prawo. Duff ja olal na całego juz dawno, a ta bidulka sie umartwia... Wiekszosc dziewczyn dawno by stwierdzila :" a olac go".
Także ten: czekam na wiecej i więcej..na jakiś mega zwrot akcji.
Ps. Piszecz telefonu wiec z gory przepraszam za brak kreseczek itp. przy literkach