Sama nie wierzę, że po tylu latach ciągle tu jestem i próbuję pisać. Nie żebym nie miała o czym, bo głowa pełna kolejnych i kolejnych scen... gorzej ze spisywaniem, ubieraniem obrazów w słowa i zdania... gorzej z czasem i chęciami. Zwłaszcza, że jest Was coraz mniej (w zasadzie się nie dziwię :D ).
Ale jeśli jeszcze tu jesteście - 52. jest dla Was. Czytajcie, komentujcie, nie zapominajcie o mnie, jako że ja mimo milczenia o Was pamiętam! :)
Za wszelkie niedociągnięcia przepraszam i liczę na wybaczenie. Jestem ślepa, piszę na raty w dużych odstępach czasowych i czasem nie widzę oczywistych błędów.
Pamiętajcie - wszystko ma jakiś cel i w dużej mierze jest przemyślane.
I na koniec przepiękny utwór Muzio Clementi, zaaranżowany i "przerobiony" przez Phila Collinsa... enjoy!
***
Siedziała na brzegu rampy i przyglądała się mężczyźnie na
deskorolce. Przyjemnie było obserwować radość w jego oczach, gdy
po kilku próbach udało mu się wykonać trick, który dawno temu
nie stanowił dla niego żadnego problemu. Nie myślała, że poza
muzyką są rzeczy, które go relaksowały i sprawiały, że jest
szczęśliwy. W zasadzie nie pamiętała, kiedy widziała na jego
twarzy tak szczery uśmiech. Od wielu miesięcy miała wrażenie, że
każdy gest, który można było uznać za wyraz radości i
szczęścia, był u niego wymuszony albo nieszczery. Niby szczerzył
zęby w uśmiechu, ale oczy pozostawały smutne, zrezygnowane albo
obojętne. Zupełnie tak, jakby był nieodczuwającą uczuć maszyną.
- Jesteś pewien, że powinieneś… - zaczęła pytanie, ale urwała,
gdy mężczyzna rzucił jej groźne spojrzenie. - Tylko pytam!
Wolałabym, żebyś nie wylądował znowu w szpitalu.
- Skarbie, ostatnim razem wpakował mnie tam twój pojebany, niestety
ciągle obecny mąż.
Bez problemu wykonał kickflipa i podjechał do kobiety. Wiedział,
że brunetka martwi się o jego zdrowie i nerkę, która czasem
dawała o sobie znać, mimo że minęło kilka miesięcy od
„wypadku”. Każdy upadek mógł się dla niego skończyć o wiele
poważniej, niż wskazywałoby na to samo zdarzenie – ponowne
obicie dolnej partii pleców z pewnością nie rozeszłoby się po
kościach, jak zwykła mawiać jego matka. Nie daruję ci tego,
gnoju. Kiedyś pożałujesz tego, co mi zrobiłeś… miałeś takie
pierdolone szczęście, że byłem najebany i zaspany, bo rozjebałbym
ci łeb na tym przeklętym stole! Za
każdym razem, gdy przypominał sobie ten incydent, gotowało się w
nim z nerwów. Nie wiedział, czy bardziej był zły na to, że
McKagan się na niego rzucił, na to, że sam nie wpadł na pomysł,
żeby obić mu mordę, czy może na fakt, że nawet nie był w stanie
się obronić i że w dalszym ciągu nie odwdzięczył się basiście
za ten atak.
- Mam cię znowu przeprosić i powiedzieć, jak cholernie jest mi
przykro? Izzy, kurwa… ja nawet nie wiem, czemu on to zrobił i skąd
mu się wzięły te wszystkie...
- Nie… - przerwał jej i spojrzał jej prosto w oczy - zdecydowanie
wystarczy jak mi powiesz, że koniec z tym zjebem. - Uciszył ją,
unosząc dłoń i dodał - Na zawsze, Marta…
- Dobrze wiesz, że ani ja nie zamierzam do niego wracać i prosić,
żeby przyjął do siebie taką… dziwkę – prychnęła i
odgarnęła z twarzy włosy - ani on nie zamierza mnie przepraszać i
błagać o wybaczenie.
- Ale to nie to samo, Mała. - westchnął i dodał – Nie wmówisz
mi, że nie wróciłabyś do niego, gdybyś miała okazję… gdyby
on się zmienił. - Usiadł obok niej i położył dłoń na jej
kolanie. - Marta, ja naprawdę… potrafię zrozumieć, że ciągle
go kochasz, że to ojciec Jeffa, że to twój cholerny mąż… wiem,
że masz dobre serce i byłabyś w stanie mu wybaczyć, ale… -
wolną ręką złapał ją za podbródek i zmusił, by na niego
spojrzała. - Nie możesz się dać tak upodlić, tylko dlatego, że
ten fiut stwierdzi, że przesadził! Nie możesz…. Nie powinnaś
pozwolić traktować się jak szmatę! - zawołał wzburzony i po
chwili odezwał się spokojniej - Wierz mi… nawet dla Jeffa będzie
lepiej wychowywać się bez ojca, niż żyć w rodzinie, gdzie ojciec
traktuje matkę jak… jak zwykłą dziwkę.
Czasem faktycznie zastanawiała się, czy któreś z nich kiedyś się
ugnie. Czy ona nie wytrzyma samotności i wychowywania dziecka bez
ojca? Czy może Duff zrozumie, jak bardzo zniszczył wszystko, co ich
łączyło i jak bardzo ją zranił? Czy wtedy walczyłby o nią, ich
związek i Jeffa? Czy ona próbowałaby zapomnieć o bólu i
upokorzeniu i przyjęła go z otwartymi ramionami? A może jednak
znalazłaby w sobie siłę, żeby odprawić go z kwitkiem i nie
zważać na jego uczucia tak samo jak on nigdy nie interesował się
tym, jaką krzywdę wyrządza jej swoim zachowaniem. Czy byłaby w
stanie zrobić to, do czego bezustannie namawia ją Axl i czego wręcz
żąda Izzy? Czy naprawdę próbuje wmówić sobie i Izzy’emu, że
wszystko między nimi definitywnie skończone?
Siedziała na kanapie i raz po raz
spoglądała na zegar ścienny, który wisiał za biurkiem. Skończyła
swoją zmianę pół godziny temu, a za godzinę powinna odebrać
Jeffa. Za półtora miesiąca miał skończyć dwa lata, a do
kobiety dalej nie dotarł fakt, że najprawdopodobniej jej jedyne
dziecko będzie wychowywało się bez ojca. Ojca, który pięć
miesięcy temu wyparł się syna i wyzwał jego matkę od dziwek. No
cóż… szkoda, że twoje głupie wymysły odbijają się też na
Jeffie, który w niczym ci nie zawinił… w zasadzie ja też niczego
ci nie zrobiłam! A już na pewno cię nie zdradziłam! I to jeszcze,
kurwa, z kim?! Z Izzym? Jak bardzo musiałeś się naćpać, żeby
wymyślić taki absurd? Ja i Izzy! Nigdy, w całym jebanym życiu,
nawet jakby Stradlin był jedynym facetem na ziemi!
- No, Matt… miałeś tu być ponad kwadrans temu – mruknęła,
ponownie zerkając na zegarek.
Chciała z nim porozmawiać o kilku dniach wolnego. Matka Izzy’ego
od tygodni zapraszała ją i Jeffa do siebie. Pani Isbell, patrząc
na postawę swojego syna, straciła nadzieję na własne wnuki, więc
chciała spędzić choć trochę czasu z przyszywanym wnuczkiem.
Starsza kobieta zaproponowała nawet Marcie dłuższy pobyt u siebie
w Indianie, ale brunetka nie mogła pozwolić sobie na taki luksus.
Musiała przecież pracować i utrzymać siebie i dziecko. Niby Slash
nie brał od niej ani grosza za mieszkanie z nim pod jednym dachem,
jednak musiała mieć pieniądze na własne potrzeby – jedzenie,
ubrania, środki higieniczne dla siebie i Jeffa.
Głośny trzask drzwi wyrwał ją z zamyślenia. Wzburzony właściciel
restauracji nawet jej nie zauważył i z nerwami ściągnął z
siebie marynarkę i cisnął nią na ciemne, masywne biurko. Mruczał
pod nosem niezrozumiałe bluzgi i jego wzrok padł na Martę.
- Co ty tu robisz? - zapytał trochę łagodniejszym tonem i
przeczesał ręką przydługie włosy.
- Eee… umawialiśmy się na rozmowę – wstała z kanapy i
wygładziła dół krótkiej sukienki, którą miała na sobie. - Ale
jeśli nie masz czasu, to ja…
- Nie, nie… siadaj. Przepraszam, po prostu pracuję z bandą
idiotów – burknął i odsunął kobiecie krzesło. - Nieważne.
Więc w czym mogę pomóc?
Brunetka przyjrzała się uważnie Mattowi. Ostatnio tylko mijała
się z nim i widziała przelotem, więc ze zdziwieniem zauważyła,
że jej szwagier źle wygląda. Był blady, pod oczami miał cienie,
jakby nie spał od kilku dni. Do tego miała wrażenie, że w ciągu
ostatnich tygodni stracił kilka kilogramów. Kłopoty osobiste, czy
może coś z restauracją? A może tylko jej się wydaje, że coś
jest nie tak?
- Potrzebuję urlopu na parę dni – zaczęła nieśmiało –
babcia Jeffa… eee… to znaczy mama Izzy’ego zaprosiła nas do
siebie do Indiany i nie umiem jej odmówić.
- A kiedy? - zmarszczył brwi i przejechał ręką po czole.
- No… pod koniec tygodnia, bo wtedy Izzy poleciałby z nami, ale…
- zająknęła się, widząc minę mężczyzny – ale jeśli nie ma
takiej opcji, to ja to przesu…
- Ok – westchnął i dodał – ale nie mogę dać ci więcej niż
pięć dni… może być?
- Wszystko w porządku, Matt? - zapytała z troską. - Nie wyglądasz
najlepiej…
- Muszę zwolnić Grace, było na nią tyle skarg, że nie mogę
sobie pozwolić na trzymanie takiego pracownika. Przed chwilą
skończyłem rozmawiać z moim partnerem z restauracji w Richmond
i okazało się, że nasz najlepszy kucharz od nas
odchodzi, bo wyprowadza się z narzeczoną gdzieś do Chicago… -
oparł głowę o oparcie fotela i odchylił się do tyłu. - Od
tygodni praktycznie nie mogę spać, do tego martwię się o Joan.
Ostatnio jest strasznie zamknięta w sobie i nie chce wychodzić z
domu nawet na krótki spacer. No i… - poluzował krawat i spojrzał
uważnie na Martę - widziałem parę dni temu Duffa…
- Ach tak… i co u niego? - zapytała, udając obojętność.
- W zasadzie nie rozmawialiśmy. Nie sądzę, żeby miał na to
ochotę… i żeby w ogóle był w stanie – powiedział cicho. -
Był tak naćpany, że nawet nie wiem, czy mnie rozpoznał. Wyglądał…
strasznie. Nigdy nie widziałem go w takim stanie...
Obserwował kręcących się po
lokalu klientów. Mimo wczesnej pory mało kto był jeszcze trzeźwy.
Otoczeni grupkami częściowo roznegliżowanych dziewczyn, zamawiali
kolejne kolejki i bełkoczącym tonem próbowali zachęcić swoje
towarzyszki do pójścia w bardziej – ich zdaniem – ustronne
miejsce. Nawet nie czuł niesmaku i pogardy dla tych ludzi. W końcu
nie tak dawno temu sam włóczył się po takich barach i knajpach. Niejednokrotnie przekraczał próg lokalu już pod wpływem niemałej ilości alkoholu. Wychodząc, a raczej wytaczając się, ledwo kontaktował i praktycznie nie potrafił powiedzieć, jak się nazywa. Czasem
holowała go jakaś chętna panienka, czasem wspierał się na
ramieniu bardziej trzeźwego towarzysza.
- Co ty ją przed światem ukrywasz? - zaśmiał się, odganiając
posępne myśli i zapalił kolejnego papierosa.
- Nie o to chodzi. Ona jest trochę… z innego środowiska –
wzruszył ramionami, jakby miało to stanowić wyczerpującą
odpowiedź. - To nie jest taka panienka, jak Erin czy Adriana. ..
raczej nie spodobałyby jej się spotkania z najebanymi albo
zaćpanymi kumplami w Rainbow czy Whisky.
- Czy ja ci wyglądam na zrobionego albo zachlanego? - mruknął i
zaciągnął się Marlboro. - Ciągasz mnie po jakichś melinach jak
za starych dobrych czasów, zamiast zaprosić do siebie i spokojnie
pogadać. - skrzywił się i ponownie omiótł wzrokiem zadymione
pomieszczenie. - Może ona w ogóle nie istnieje, co?
- Stradlin… - warknął rudowłosy mężczyzna – jest jak
najbardziej prawdziwa, ale jest jeden mały… problem. Nie chcę,
żeby wszyscy gadali, że… że zostanę ojcem.
Izzy wytrzeszczył oczy i zakrztusił się dymem. Lisa, o której od
pewnego czasu wspominał Axl, a której chyba nikt jeszcze nie
poznał, jest w ciąży? Rose nic nie mówił i nawet się nie
pochwalił, że jest w poważnym związku? Kiedy stał się taki
tajemniczy? Dlaczego ukrywał swoje szczęście przed przyjaciółmi?
- No stary… teraz nie masz wyboru i musisz mi ją przedstawić!
- Niech ci będzie! Pójdziemy do mnie i cię przedstawię, ok? -
warknął i mrużąc oczy, dodał – Jak będziesz zgrywał palanta
albo rzucał głupie uwagi, to...
Dopili piwo i po kilku minutach skierowali się do domu Axla. Przez
praktycznie całą drogę rudowłosy wokalista był dziwnie milczący.
Stradlin zastanawiał się, czy chodzi o Lisę i jej potencjalną
reakcję na gitarzystę? A może Rose był aż tak zamyślony, bo
ciągle nie wiedział, jak przedstawić Izzy’emu swoją propozycję?
W końcu umówili się, bo Axl miał do niego jakiś interes i
koniecznie chciał się spotkać z nim twarzą w twarz. Było to co
najmniej dziwne, gdyż Axl coraz częściej komunikował się za
pomocą telefonów albo przez osoby trzecie. Wolał zadzwonić i
przekazać złe wieści albo znaleźć sobie chłopca na posyłki w
postaci Soruma, czy swojego menadżera, którzy mieli w jego imieniu
informować resztę zespołu o jego nowych pomysłach.
- Lisa? - zawołał Rose, gdy przekroczyli próg domu. - Skarbie,
mamy gościa!
Po chwili pojawiła się w drzwiach prowadzących do kuchni. Stradlin
zmrużył oczy i zmierzył kobietę wzrokiem. Miał przed sobą
niewysoką, w miarę drobną dziewczynę. Nie miał pojęcia, ile
miała lat, ale wydawała się niewiele starsza od Marty. Wydatny
brzuch opinała letnia, zwiewna sukienka, która dodawała blondynce
uroku. Trochę zdziwiona niezapowiedzianym towarzystwem, uśmiechała
się pogodnie i zaprosiła Izzy’ego do salonu. Patrząc na nią
miał nieodparte wrażenie, że partnerka Axla jest jakby z innej
bajki. Nie było w niej ani grama cech typowych dla ich poprzednich
dziewczyn. Nie była wulgarna w zachowaniu, wyglądzie czy urodzie.
Nie była typem rock n’rollowej małolaty, która śliniła się na
widok jakiegoś muzyka. Lata świetlne dzieliły ją od kobiet, które
kręciły się przy Gunsach. Po prostu była doskonałym
przeciwieństwem groupie i napalonych na zespół fanek. Co taka
dziewuszka robi z takim furiatem jak Axl?! Przecież ona wygląda jak
jakaś… jak cnotliwa dziewczynka z
dobrego domu, którą rodzice wysłali do jakiejś pojebanej
katolickiej szkoły!
- Przestań się na nią tak gapić, Stradlin – warknął cicho
Rose, gdy kobieta poszła do kuchni po szklanki do whisky.
- Eeee… co?
- Przypierdolę ci zaraz!
Gitarzysta tylko wywrócił niecierpliwie oczami i próbował
skierować rozmowę na właściwe tory. Niby nie miał żadnych
planów i nigdzie mu się nie spieszyło, jednak wolał mieć za sobą
tę formalną część spotkania. Zwłaszcza, że znając pomysły
wokalisty, zaczął żałować, że w ogóle zgodził się go
wysłuchać.
- Nie ma takiej opcji, Axl.
- Stradlin, wiesz, że nie prosiłbym, gdyby…
- A ja już dawno ci odpowiedziałem! Nie po to odchodziłem dwa lata
temu, żeby teraz wracać. Nie jestem już częścią Guns n’Roses
i szczerze mówiąc cieszę się, że ten rozdział mam już za sobą.
- Nie rozumiesz, że… - Axl zacisnął pięści i odetchnął
głęboko, żeby się uspokoić. - Nie damy rady , kurwa! Z
oryginalnego składu zostałem tylko ja i Slash! Stevena wyjebaliśmy
i Matt jakoś daje radę, ale dobrze wiesz, że jak odszedłeś to
zespół zaczął się sypać. A teraz jeszcze ten… teraz jeszcze
wypierdoliliśmy zaćpanego McKagana i…
Izzy nie mógł tego słuchać. Dawno temu zrozumiał, że ich
popularność zniszczyła im życie. Zdawał sobie sprawę z tego, że
wszystko chyli się ku upadkowi i nic nie uratuje tej karykatury
zespołu. Guns n’Roses od kilku dobrych lat był toksycznym tworem,
który powoli zabierał każdemu z nich to, co kochali i uważali za
cenne. Steven stracił zdrowie, przyjaciół, pracę i radość ze
wspólnego grania. Slashowi odebrał przyjaźń, szacunek niektórych
członków zespołu, a przyniósł ból i wstyd za wszystko, co
wyczyniał pod wpływem narkotyków. Duff? Duff przegrał życie –
przez własną głupotę i słabą wolę stracił Martę i swojego
syna, stoczył się na samo dno, którego nawet Steven nigdy nie
osiągnął. Czy trzeba wymieniać dalej?
- Nic mnie to nie obchodzi. Nie widzisz, że ten zespół jest…
jest po prostu destrukcyjny? Nie widzisz, co się z nami stało?
Byliśmy pierdolonymi przyjaciółmi! Kochaliśmy się jak bracia! I
co? Teraz nie możemy nawet na siebie patrzeć i normalnie ze sobą
rozmawiać! Steven przez zespół całkiem się stoczył i prawie
zaćpał się na śmierć! Spójrz na McKagana! Popatrz, co ze sobą
zrobił! - nawet nie wiedział, kiedy podniósł głos - Kutas jest
zwykłym, nic nie wartym ćpunem! Wiesz, co zrobiły z nim dragi? Co
zrobiły z Martą i Jeffem?! Zajebałbym go gołymi rękami, gdybym
tylko mógł! A Slash? Najpierw rozjebał jedną przyjaźń, później
drugą… i po co to wszystko? W imię jakiejś pojebanej
wyimaginowanej miłości! - Wstał z fotela i odwrócił plecami do
Axla, żeby się uspokoić. - Nie zmusisz mnie, żebym znowu babrał
się w tym gównie.
- To twoje ostatnie słowo? - zapytał cicho Rose i zaczął nerwowo
obracać w dłoniach kryształową popielniczkę.
- Dobrze wiesz, że zawsze byłeś dla mnie jak brat i zrobiłbym dla
ciebie praktycznie wszystko, ale… każda przyjaźń ma swoje
granice.
Mimowolnie drgnął, gdy Axl cisnął
kryształem w przeciwległą ścianę. Niby
wiedział, że wokalista nie celował w jego kierunku, tylko chciał
dać upust swojej złości, jednak wolałby
uniknąć nieprzyjemnej sytuacji. Naczynie
roztrzaskało się na tysiące drobniutkich odłamków, które
posypały się po całej podłodze. Nawet
nie był zdziwiony, że Rose wrócił do swoich starych nawyków i do
wyładowania nerwów na przedmiotach, które znajdowały się w
zasięgu jego rąk. Zawsze uważał, że furia Axla jest zdrowsza i
mniej inwazyjna niż wyskoki chociażby Duffa, który w narkotykowym
zaślepieniu nie wiedział, co robi i kogo krzywdzi.
- Axl? Wszystko w porządku? - zaskoczona hałasem Lisa pojawiła się
w salonie.
- Tak, tak…– powiedział nieobecnym głosem i spojrzał na nią –
jest ok, kochanie – zamrugał i zerwał się z kanapy nagle
wracając do rzeczywistości. - Lepiej tu nie wchodź, wszędzie jest
szkło…
Przymknął oczy i wyciągnął się na leżaku. Nawet jeśli uznał
pomysł Axla za idiotyczny, nie zamierzał narzekać. Skoro Rose tak
bardzo chce coś nagrać i zebrać zespół w jedno miejsce, proszę
bardzo! Skoro chce wyrzucać kasę na głupoty i zapewnić członkom
zespołu apartament z basenem, Slash nie zamierza się odzywać.
Siedzieli w Chicago już tydzień, ale kompletnie nic z tego nie
wynikało. Spotykali się w studiu średnio dwie, trzy godziny
dziennie, próbowali wymyślać nowe riffy, Axl starał się
dopasować szczątkowe fragmenty utworów do własnych tekstów.
Wszystko byłoby w porządku, gdyby nie fakt, że zostali tylko oni.
Bez entuzjazmu Stevena, bez pomysłów Duffa i bez geniuszu Izzy’ego
nie byli w stanie sklecić nawet jednego nagrania. Rose ciągle
sprowadzał kolejnych basistów, którzy mieli wypełnić lukę po
McKaganie. Każdy kolejny był jeszcze gorszy – jeśli już
porządnie grał, Slash nie czuł żadnej chemii; gdy czuł, że
dogaduje się muzycznie z następnym kandydatem, okazywało się, że
brak mu umiejętności technicznych. A reszta zespołu? Dizzy nigdy
nie uczestniczył w procesie tworzenia kolejnych utworów, zawsze
tylko odtwarzał gotowy materiał. Sorum, nawet jeśli wpadł na
jakiś sensowny pomysł, od razu był gaszony przez niechęć Axla,
który miał zupełnie inną wizję i definicję dobrego utworu.
- Jutro pojawi się nowy basista. - Nad Slashem pojawił się cień.
- Spróbuj się z nim dogadać, co?
- Jak przyprowadzisz jakiegoś idiotę, to może być ciężko –
otworzył oczy i spod przymrużonych powiek spojrzał na mężczyznę.
- A co z Izzym? Gadałeś z nim?
- Daj spokój. Nawet nie chciał ze mną rozmawiać. - usiadł
naprzeciwko Hudsona. - Nie wróci… nie pomoże nam w pisaniu i
komponowaniu, ani nie wspomoże nas na jebanych sesjach nagraniowych.
A tym bardziej nie pojedzie z nami na trasę… - zacisnął pięści
i wziął głęboki oddech - w jakimkolwiek charakterze.
- No to jesteśmy udupieni – burknął Slash i sięgnął po
papierosy. - Axl… nie widzisz, że to nie ma sensu? Wypaliliśmy
się… bez Stradlina i tego zjeba to już nie jest to samo!
- Za co go tak nienawidzisz? - zapytał Axl, próbując zmienić
temat. - Rozumiem, że Izzy ma do niego problem o to, że mu obił
ryj. Wiem, że była jakaś chora akcja z Martą i że Stradlin kocha
ją jak siostrę, więc tym bardziej McKagan ma u niego przejebane.
Ale ty? Co on ci zrobił? Czemu tak ci zależało, żeby się go
pozbyć? Czemu mnie nie powstrzymałeś?
- Spierdolił nam zespół. Nie zauważyłeś? - Mruknął i
potrząsnął głową, by ukryć twarz w swoich bujnych lokach. - To
chyba wystarczający powód.
Miał nadzieję, że Rose odpuści i nie będzie dopytywał. Tyle
czasu udawało mu się ukrywać prawdę. O jego uczuciu wiedziało
tylko troje ludzi – Izzy, Bolan i rzecz jasna Marta. Wolałby, żeby
tak zostało. Im więcej osób wiedziało, tym gorzej się z tym
czuł. Dodatkowo nie miał ochoty na ewentualną konfrontację z
Duffem. W zasadzie nie miał pojęcia, czy basistę w ogóle coś
jeszcze obchodziło, jednak im mniej wiedział, tym lepiej dla
Slasha.
- Skończ chrzanić, Slash. O co ci chodzi? Lecisz na nią i chciałeś
się pozbyć konkurencji? - wyszczerzył zęby i chcąc sprowokować
mężczyznę do mówienia, dodał – Zawsze uważałem, że niezła
z niej laska, więc w sumie nie ma się, co dziwić, że chciałbyś
taki gorący towar przele…
- Zamknij mordę!
Rose ze zdziwieniem obserwował gwałtowną reakcję gitarzysty.
Owszem trochę się zgrywał i gadał głupoty, ale chciał tylko,
żeby Slash w końcu zaczął z nim rozmawiać, jak za dawnych
czasów. Lata temu byli najlepszymi przyjaciółmi, którzy
praktycznie nie mieli przed sobą tajemnic. Traktowali się jak
bracia i nie było tematu, o którym nie mogliby bez końca
dyskutować. Teraz, widząc jego wzburzenie, kompletnie nie rozumiał,
o co chodzi. Slashowi nie podobało się, to co Axl powiedział o
Marcie? Uważał, że prawdziwe, ale trochę zbyt bezpośrednio
wypowiedziane słowa, są obraźliwe? A może faktycznie Hudson
zazdrościł Duffowi i sam chciał posuwać Martę? Nawet jeśli, to
przecież nie był powód, żeby tak gwałtownie reagować. W końcu
nie pierwszy raz, któryś z członków zespołu miał ochotę
przelecieć dziewczynę kumpla. Ba! Nie pierwszy raz taka sytuacja
miałaby miejsce!
- Nie masz, kurwa, prawa… - gitarzysta nawet nie zwrócił uwagi na
to, że zrywając się z miejsca, przewrócił leżak, na którym
przed chwilą siedział. - Jak, kurwa, śmiesz… jak…
- Ej, stary! Uspokój się! - Axl uniósł ręce w obronnym geście.
- Tak tylko żartowałem! Teraz ty się na mnie rzucisz i spuścisz
mi wpierdol, jak McKagan Izzy’emu? - zaśmiał się, chcąc
rozładować napięcie i nagle zaniemówił. - Kurwa, czekaj…
myślałem, że on pierdoli od rzeczy… nawet na to nie zwróciłem
uwagi…
- O co ci znowu chodzi? - warknął Slash i poczuł krople zimnego
potu, spływającego mu po plecach. - Kto coś gadał? O czym?
- Spałeś z nią?! - zapytał, przypominając sobie słowa Izzy’ego.
- To dlatego już nie są razem?
- Z nikim, kurwa, nie spałem! - powiedział z nerwami i trochę
pospiesznie. - Pojebało cię już do końca, Axl?
- Ach… w sumie, jakbyś się z nią pieprzył, to ciebie by chciał
zajebać, a nie Stradlina. Więc, co? Serio na nią lecisz? -
przyjrzał się uważnie gitarzyście i widząc jego reakcję,
zaśmiał się. – Ja pierdolę, Hudson! Jesteś pojebany! -
uśmiechnął się wesoło i zasypał Slasha pytaniami - Jak długo?
Ona chociaż o tym wie? Czemu nic, kurwa nie mówiłeś?
- Mówię ci! Przy Izzym i jego mamie Jeff to mały, chodzący
aniołek! Zjada wszystko, śpi na zawołanie, zero płaczu i
grymaszenia… no po prostu inne dziecko! - zaśmiała się i upiła
łyk wina.
- Zawsze uważałem, że Jeffrey to złote dziecko. Najgrzeczniejszy
ze wszystkich moich siostrzeńców i bratanków, a wiem, co mówię!
- sięgnął po butelkę Chateau
Haut-Brion i
napełnił kieliszki. - To ile masz teraz luzu?
-
Całe trzy tygodnie – uśmiechnęła się. - Babcia stwierdziła,
że wnuk powinien spędzać z nią zdecydowanie więcej czasu.
Przynajmniej Jeff zmieni trochę otoczenie, mama Izzy’ego się
czymś zajmie, bo mam wrażenie, że jest trochę samotna.
Trudno
żeby nie była samotna, skoro Stradlin niezbyt często ją odwiedza.
Nie rozumiem, jak on przez tyle lat mógł udawać i ukrywać przed
matką sprawę z Emily? Czemu jej nie przedstawił, jak zaczęli się
spotykać? Czemu nigdy jej nie powiedział, co się z nią stało?
Dlaczego nie wyjaśnił, co się z nim stało przez te wszystkie lata
od jej śmierci? Czemu
nawet teraz nie podzielił się z nią tym wszystkim?
Podrążona
w myślach skupiła wzrok na niedokończonym deserze. Nie pamiętała,
kiedy ostatni raz była z kimś w restauracji. W zasadzie nie
potrafiła przypomnieć sobie, kiedy ostatni raz ktoś ją gdzieś
zaprosił. Duff nigdy nie zaprzątał sobie głowy zapraszaniem jej
na randki inne niż wypad do knajpy. Raz czy dwa byli w kinie, ale
tylko dlatego, że Marta go wyciągnęła siłą. Jeśli dobrze
pamiętała basista wykazał inicjatywę tylko przy zaręczynach i
ich wypadzie do Santa Monica. Jednak to było tak dawno temu, że
dziewczyna zdążyła zapomnieć, jak beztrosko się wtedy czuła.
-
Ty też sobie trochę odpoczniesz. Krążysz
teraz tylko od pracy do Jeffa, od Jeffa do pracy i nie masz nawet
chwili dla siebie
– dopowiedział
i zamyślił się. – A może wybierzemy się do kina, hm?
- zaproponował i widząc, że chce odmówić, dodał szybko - Teraz
już nie masz wymówki, że Jeffrey czeka w domu.
- A ty zamierzasz to wykorzystywać i mnie teraz rozpieszczać? -
uśmiechnęła się szeroko, odpędzając ponure myśli. - Tu
kolacja, tam kino… co dalej, panie McKagan?
- No nie wiem… może mały komplement czy coś w tym stylu? -
pochylił się nad stołem i zniżył głos – Miło znowu widzieć
te wesołe błyski – wskazał brodą jej oczy – ślicznie wtedy
wyglądasz. Powinnaś o tym pamiętać.
Zarumieniła się i wymruczała ciche podziękowanie. Czuła się co
najmniej dziwnie. Z jednej strony odrywała się od ponurej, szarej
rzeczywistości i spędzała miło czas z Mattem, którego
uwielbiała. W końcu mogła się zrelaksować, wyjść do ludzi,
zająć się czymś innym niż pracą, gotowaniem, sprzątaniem i
wychowywaniem Jeffa. Z drugiej jednak strony odczuwała pewien
dyskomfort, słysząc te komplementy z ust swojego szwagra i
przypominając sobie, jak może być traktowana kobieta. Oczywiście
zdawała sobie sprawę z tego, że jej mąż nigdy nie należał do
romantyków i dżentelmenów wyjętych wprost ze stronic książek
autorstwa Austen czy Bronte i nigdy nie narzekała na to, że czuje
się przy Duffie mało kobieca czy niedoceniana jako płeć piękna.
Jednak teraz siedziała w towarzystwie człowieka, który całą
swoją postawą, zachowaniem i manierami nieświadomie wręcz
krzyczał, że został wychowany na trochę staroświeckiego
mężczyznę z zasadami. I pomyśleć, że to bracia i wychowywała
ich jedna kobieta. Jeden aż nadto uprzejmy i wychowany a drugi
pieprzący wszystkie zasady rockman, który za szczyt romantyzmu
uznaje wyjście do pubu na piwo. Matt uparł się, że dostarczy
Marcie rozrywki na czas jej „wakacji” od Jeffa. Argumentował to
tym, że skoro kobieta sama wychowuje dziecko i pracuje zawodowo, co
sprawia, że nie ma czasu dla siebie, warto raz na jakiś czas
pozwolić jej się odprężyć i zatroszczyć o nią. Dodatkowo
wiedział, że brunetce przyda się ktoś, kto doceni jej wysiłki
jednoczesnego zajmowania się Jeffem i dorabiania sobie w
restauracji. Sam nie wiedział dlaczego, ale postawił sobie dwa cele
– sprawić, że pod nieobecność Jeffreya’a, Marta przypomni
sobie, co znaczy beztroskie życie bez obowiązków i problemów, a
także nie dopuścić, żeby zapomniała, jak się śmiać i cieszyć
z drobnych rzeczy. Ostatnio albo była przygnębiona, zmęczona albo
pogrążona w myślach. Rzadko się uśmiechała i jeszcze rzadziej
pozwalała sobie na jakieś spontaniczne wyjście czy inna
przyjemność.
Niecałą godzinę później spacerowali po ulicach Los Angeles.
Unikając tłocznych miejsc, niespiesznie udali się w kierunku domu
Matta. Po zapoznaniu się z aktualnym repertuarem zrezygnowali z kina
na rzecz domowego maratonu filmowego. Pogrążony w myślach McKagan
zauważył, że kobieta zadrżała i skrzyżowała ramiona na piersi,
żeby ochronić się przed wiatrem. Nic dziwnego, że było jej
zimno. Dopasowana, elegancka sukienka, którą miała na sobie, z
pewnością nie chroniła przed chłodem wieczoru. Płynnym ruchem
ściągnął z siebie marynarkę i zarzucił brunetce na ramiona.
Uśmiechnęła się z wdzięcznością i zaśmiała się, gdy
spróbowała wydostać dłonie spod zbyt długich rękawów.
- Zawsze wiedziałam, że jestem niska, ale nie sądziłam, że
jestem aż takim krasnalem! - powiedziała, udając oburzenie.
- Krasnal, ale za to jaki uroczy! - wyszczerzył zęby i widząc minę
Marty, uniósł ręce w obronnym geście - Dobra, dobra, już się
nie odzywam!
Brunetka zmierzyła go wzrokiem, który w jej mniemaniu miał być
groźny. Oczywiście nie była zła, ale miała wrażenie, że Matt
robi wszystko, byle tylko sprawić jej przyjemność. Kompletnie nie
rozumiała, o co chodzi, jednak sytuacja w żaden sposób nie była
niepokojąca, więc nie zamierzała reagować. Przecież parę
komplementów i miłe towarzystwo przy obiedzie, czy kolacji jeszcze
nikomu nie zaszkodziło. Zresztą McKagan był po prostu takim typem
człowieka i nie miał w swojej nadmiernej uprzejmości żadnego
ukrytego celu. Nie był też Bachem, który dla rozrywki prowadził z
nią głupie gierki, które z boku mogły wyglądać jak flirt. To
byłby dopiero absurd! Matt i tani podryw w stylu Sebastiana!
Przecież on nawet z nikim nie chce się spotykać! Ciekawe, kiedy
ostatni raz był na jakiejś randce… Brunetka zamyśliła się
i nawet nie zauważyła, kiedy znaleźli się pod drzwiami domu
Matta.
- Wiedziałeś, że Phil Collins zapożyczył melodię z muzyki
klasycznej? - mruknęła Marta, słysząc melodię, którą włączył
Matt.
- Hmm… chyba coś mi się obiło o uszy – zaśmiał się i
wyciągnął do kobiety rękę. - Zatańczymy?
When
I'm feeling blue, all I have to do
Is take a look at you, then I'm not so blue
When you're close to me, I can feel your heart beat
I can hear you breathing near my ear
Wouldn't you agree, baby you and me got a groovy kind of love
Is take a look at you, then I'm not so blue
When you're close to me, I can feel your heart beat
I can hear you breathing near my ear
Wouldn't you agree, baby you and me got a groovy kind of love
Anytime
you want to you can turn me onto
Anything you want to, anytime at all
When I kiss your lips, ooh I start to shiver
Can't control the quivering inside
Wouldn't you agree, baby you and me got a groovy kind of love
Anything you want to, anytime at all
When I kiss your lips, ooh I start to shiver
Can't control the quivering inside
Wouldn't you agree, baby you and me got a groovy kind of love
Przymknęła oczy i wtuliła się w mężczyznę. Mimo butów na dość
wysokim obcasie, ciągle była dobre dwadzieścia pięć centymetrów
niższa od Matta. Kołysząc się w rytm muzyki, poczuła jak opiera
brodę na jej głowie. Od dawna nie czuła takiego spokoju i nie była
tak zrelaksowana jak teraz. W jego ramionach czuła się bezpiecznie.
Nawet jeśli nie chciała tego sama przed sobą przyznać,
potrzebowała tego o wiele bardziej, niż myślała. Przez Duffa,
jego oskarżenia i dość gwałtowne rozstanie, miała nerwy napięte
do granic możliwości. Nie potrafiła się wyluzować, odprężyć i
cieszyć życiem. Nie była w stanie zapomnieć i nie myśleć o
ponurej przyszłości. Nie mogła odciąć się od ciągłego
rozpamiętywania ostatniego spotkania sam na sam z Duffem. Nie
potrafiła opanować uczuć, które jej wtedy towarzyszyły i nie
miała kontroli nad strachem, który na dobre zagościł w jej życiu.
Bo przecież co by zrobiła, gdyby przypadkowo spotkała swojego
naćpanego i agresywnego męża? Co by zrobiła, gdyby nie było z
nią kogoś znajomego? Co by zrobiła, gdyby nie miała do kogo
zwrócić się po pomoc? Mogła się oszukiwać i wmawiać sobie, że
taka napaść się więcej nie powtórzy, że Duff już nigdy nie
podniesie na niej ręki, że w ogóle nie zwróci na nią uwagi.
Mogła przekonywać samą siebie, że wcale nie czuje strachu na myśl
o kolejnym spotkaniu z McKaganem.
- Wszystko w porządku? - dobiegł ją ciepły głos.
- Tak, tak… przepraszam. Trochę się zamyśliłam...
Jak zwykle super. Przeczytałam jednym tchem. Pisz jak najwięcej,nie mogę się doczekać kolejnego rozdziału.
OdpowiedzUsuńShiris
Bosko :-D dzięki że tu wracasz. Pisz, pisz, pisz...a o czytelników się nie martw, jeśli nie starzy to będą nowi :-D Ani
OdpowiedzUsuńOj...potrafisz trzymać w napięciu. Trzymasz poziom. Pozdrawiam Paulina
OdpowiedzUsuńNo witam ! Gdzie Ty się podziewalas? Hi hi dobrze ze sie znalazlas. Rozdział super ciekawa jestem co dalej.
OdpowiedzUsuńDziś wieczorem miałam myśl (zapewne to stary sentyment), aby zajrzeć na blog, zobaczyć, co słychać. Nie było mnie tutaj dwa lata, jeśli nie dłużej. Pomyślałam, że miło będzie przypomnieć sobie, jak wygląda stronka, poczytać kilka ulubionych "odcinków". Swego czasu potrafiłam godzinami czytać bloga, od początku, na wyrywki. Pamiętam odświeżanie strony kilka razy dziennie, w oczekiwaniu na nowy wpis... Wytężyłam pamięć, wpisałam w wyszukiwarkę coś, co brzmiało jak tytuł i z uśmiechem weszłam. Weszłam i zobaczyłam nowy post!
OdpowiedzUsuńSuper, że jesteś. Super, że wciąż piszesz! Nie ważne jak wolno idzie, ważne, że idzie. Miło Cię zobaczyć ponownie. :)
Pozdrawiam, Mike.
Czekam az Marta i Duff sie pogodza:-) i proszw niech to bedzie zaskoczenie w najmniej spodziewanym momencie :-D
OdpowiedzUsuńBoze a ja wciaz mam nadzieje ze Marta bedzie z Izzym ;) Ciesze sie ze wracasz! Masz talent
OdpowiedzUsuńPisz bo umieram z ciekawości. Wchodzę codziennie i czekam na nowy rozdział. Szipuje Duffa i Martę i liczę, że się pogodza :D
OdpowiedzUsuń