niedziela, 17 września 2017

51.

jeśli jeszcze ktoś tutaj bywa... enjoy!
***
W pomieszczeniu unosił się nieprzyjemny zapach przetrawionego jedzenia i alkoholu. Kobieta rozglądała się za swoimi porozrzucanymi na podłodze ubraniami. W zasadzie ciężko było nazwać ubraniami dwa kawałki szmatki – jeden, który ledwo zakrywał jej pośladki i drugi, który ukrywał lekko obwisłe piersi. Wciągając minispódniczkę, zerknęła na mężczyznę, który spał rozwalony na łóżku. Skrzywiła się. Sama nie wiedziała, dlaczego zgodziła się go obsłużyć. Może dlatego, że płacił podwójną stawkę. Może dlatego, że w ciemnym, ulicznym świetle nie wyglądał tak źle. A może dlatego, że z trudem, ale jednak rozpoznała w nim basistę jednego z zespołów, które jeszcze kilka lat temu często kręciły się po Sunset Strip. Skoro był bogaty, to czemu była tu taka melina? Czasem obsługiwała znanych klientów, jednak z takimi warunkami się jeszcze nie spotkała. Pokój wyglądał gorzej niż całe paskudne mieszkanie, które załatwił jej alfons.
- Nigdy więcej… - wzdrygnęła się i ponownie spojrzała na swojego klienta.
Kiedyś był przystojny. Pamiętała jego zdjęcia w gazetach. Farbowane blond włosy, uśmiech na szczupłej i przyciągającej uwagę twarzy. A teraz? Strąki brudnych, zapuszczonych kudłów, które zapomniały jak wygląda farba do włosów. I te policzki… spuchnięte jakby przytył kilkadziesiąt kilogramów.
- Co do… - odwróciła się gwałtownie, gdy usłyszała trzask drzwi wejściowych.
Pojawiło się dwóch mężczyzn. Przez myśl przeszła jej przerażająca wizja – to pewnie jacyś dilerzy albo mafia, u której się zadłużył. Może będą chcieli wyciągnąć od niej ciężko zarobioną kasę? A jeśli ją pobiją i wywiozą za granicę? Szybko poprawiła spódnicę i przyjrzała się uważniej intruzom. Zmarszczyła brwi. Ich też kojarzyła. To chyba jego koledzy z zespołu. Ten rudy rozejrzał się z niesmakiem po pokoju i skupił wzrok na niej.
- Zapłacił ci? – wycedził i gdy kiwnęła głową, warknął – to wypierdalaj! Już!
Nie musiał jej tego drugi raz powtarzać. Z przyjemnością opuściła ten dom, wiedząc, że więcej nie wpakuje się w takie zlecenie.
- Ja, kurwa, pierdolę. – Hudson usłyszał ponury pomruk swojego przyjaciela. – Szkoda, że nie wzięliśmy jej ze sobą…
- Popierdoliło cię?! Chciałbyś, żeby oglądała… coś takiego?
Mimo napiętych nerwów i jawnej niechęci, widok McKagana wywarł na nim szokujące wrażenie. Ostatni raz widział go miesiąc temu, jednak wtedy chociaż trochę przypominał siebie. Teraz opuchlizna zniekształciła mu rysy twarzy. Włosy przestały być jego charakterystyczną cechą wyglądu. Nawet po nich nie można go było rozpoznać. Spokojnie mogli go postawić na jakimś polu i idealnie odgrywałby rolę stracha na wróble. Spokojnie mogli zabrać go do Domu Strachów jako rekwizyt i idealnie odgrywałby rolę karykatury człowieka.
- Jeśli to sprawiłoby, że przejrzy na oczy? Slash, ona powinna się od niego odciąć, a nie pierdolić, że to… ten… to coś, to jej mąż!
Podszedł do pijanego i naćpanego Duffa, który ciągle spał. Skrzywił się, czując ten charakterystyczny smród. Smród, który roztaczał się wszędzie, gdzie pojawiał się jakikolwiek ćpun, który nie kontrolował swojego nałogu i uzależnienia. Szturchnął go butem i czekał, aż wrak, którym stał się basista, na niego spojrzy. Najpierw usłyszał jakiś bełkot, który miał chyba oznaczać niezadowolenie. Później zobaczył zrezygnowane oblicze basisty. Po dziesięciu minutach i zwróceniu wczorajszej kolacji blondyn usiadł przy stole. Zdawał się nie zauważać obecności trzeciej, jakże znienawidzonej, osoby w pomieszczeniu. Ledwie udawało mu się skupić wzrok na rudowłosym mężczyźnie. Marzył tylko o kolejnej działce. Działce, która zabierze go z tego parszywego świata. Działce, która zabierze go do jego dawnego, szczęśliwego życia. Działce, która wymaże mu z pamięci słowa ojca.
- Podpisz to – podsunął mu jakąś kartkę.
- Co… co to, kurwa… co to jest? – zapytał, gdy przez deliryczne drżenie rąk nie mógł odczytać dokumentu.
- Podpisz – burknął i pomachał mu przed nosem paczuszką, którą dopiero co zabrał ze stołu – podpisz, a dostaniesz… nagrodę…
Rzucił tęskne spojrzenie na zawartość foliowej torebki. Wystarczy tylko podpis? Wystarczy tylko kolejny autograf i będzie mógł zapomnieć o tej dziwce? Jeden głupi podpis i wszystko, co mu zrobiła i wszystko, czego się dowiedział, zniknie?
- Dzięki, wiedziałem, że można na ciebie liczyć – powiedział ironicznie i patrząc z obrzydzeniem na Duffa, dodał – a tak przy okazji… od dziś mój zespół nie ma już basisty.
Rzucił mu narkotyk i prychając, pociągnął Slasha do drzwi wyjściowych. Wiedział, że gitarzyście wystarczył pretekst, żeby rzucić się na byłego przyjaciela. Widział, z jaką nienawiścią wpatrywał się w ich niedawnego kolegę z zespołu. Zastanawiał się, co jest tego powodem. Chodziło tylko złą atmosferę w Guns n'Roses? Czy może też o złe potraktowanie Marty? Tylko, co Slasha obchodziły problemy małżeńskie McKaganów? Jemu też nie podobało się postępowanie Duffa w stosunku do swojej rodziny, ale potrafił oddzielić tę sprawę od swojej znajomości z nim i z brunetką. Slash tak bardzo zatracił się w zgrywaniu bohatera? Tylko po co? Po co brudzić sobie ręce, skoro dla McKagana ważniejsza była teraz działka, a nie to, że pozbawili go pracy? Zresztą mieli zrobić to kulturalnie – nie o to prosiła ich Marta? Nie to próbowała na nich wymóc, gdy zrozumiała, że nie zmienią decyzji?

Poprawiła kocyk, którym przykryty był chłopczyk i ze zrezygnowaniem spojrzała przez okno. Jeffrey zasnął niecałą godzinę temu, a teraz kręcił się niespokojnie przez burzę, która zakłócała mu sen. Czuwała nad synkiem, który lada chwila mógł obudzić się z płaczem. Miała ochotę przeklinać swojego męża za to, że zostawił ją samą z malutkim dzieckiem. Starała się pogodzić pracę z samotnym wychowaniem Jeffrey'a, jednak stawało się to coraz trudniejsze. Stawał się bardziej ruchliwy, mniej spał, chciał się bawić, poznawać świat na swój dziecięcy sposób, wymagał poświęcenia mu większej ilości czasu. Zapisanie go do żłobka nie rozwiązywało sprawy, przecież spędzał tam niewielką część doby, gdy Marta była w restauracji. Owszem czasem mogła liczyć na pomoc Matta czy Izzyego. Nawet czasem Slash się przełamywał i mógł posiedzieć chwilę z Jeffem, gdy kobieta chciała iść na zakupy albo musiała coś załatwić. Tylko, że to było niewystarczające. Co z nieprzespanymi nocami, po których musiała wstać do pracy? Co z czasem, który jej syn powinien spędzać z ojcem? Choćby chciała poświęcać Jeffrey'owi całą dobę, nie mogła zastąpić męskiej ręki przy wychowywaniu dziecka.
- Nie złamiesz mnie… - szepnęła do siebie – nie dam ci tej satysfakcji… udowodnię ci, że poradzę sobie bez ciebie…
Zmarszczyła brwi, słysząc, że ktoś dzwonił do drzwi. Nie dość, że było już późno, to jeszcze pogoda zniechęcała do wieczornego spaceru. Od kilku godzin praktycznie cały czas padało i grzmiało. A może to Slash, który skrócił swoją wizytę u Axla i zapomniał kluczy od domu? Otuliła się szczelniej koszulą flanelową i podbiegła do przedpokoju. Uchyliła drzwi i dostrzegła przemoczonego, tyczkowatego mężczyznę. Mokre, posklejane włosy przykleiły mu się do policzków, zasłaniając ponad połowę twarzy. W rękach trzymał zgrzewkę piwa. Skórzana, poprzecierana kurtka, którą miał na sobie, w żaden sposób nie chroniła go przed zimnym wiatrem i ulewą.
- Sebastian? - wytrzeszczyła oczy, gdy dotarło do niej, kto przed nią stoi.
- Cześć, Ślicznotko – wybełkotał i oparł się o framugę – przygarniesz mnie na noc? Obiecuję, będę grzeczniutki jak pieprzony aniołek.
- Co ty tu robisz? - odsunęła się i wciągnęła wokalistę do domu.
Pijany blondyn wtoczył się do przedpokoju i chciał przytulić Martę, która odskoczyła od niego. Nie miała zbytniej ochoty na przymilne gesty mokrego, zmarzniętego i niezbyt trzeźwego mężczyzny. Zaniosła do kuchni alkohol, który wyciągnęła z jego skostniałych rąk. Nie wiedziała, co zrobić z Bachem, który pojawił się bez zapowiedzi. Nie wiedziała, po co on w ogóle do nich przyszedł i dlaczego był w takim stanie. Na pewno nie miała serca go wyrzucać i kazać mu się włóczyć w taką pogodę po mieście. Westchnęła i wróciła do salonu. Najwyraźniej znowu będzie musiała pobawić się w spowiednika, psychologa i kata, w zależności od tego, czego potrzeba mężczyźnie.
- To co? - wyszczerzył zęby w błogim, pijackim uśmiechu - Zabierzesz mnie… do łóżka, kochanie?
- Bach… - wywróciła oczami – zaraz wracam, nie ruszaj się stąd.
Pobiegła do łazienki i wyciągnęła czysty ręcznik. Ogarnął ją pusty śmiech. Kolejny raz miała niańczyć pijanego mężczyznę? Mała powtórka z rozrywki, żeby przypadkiem nie zapomniała o libacjach Duffa? Przypomnienie o holowaniu swojego męża po schodach do ich sypialni, o ściąganiu z niego przesiąkniętych dymem i alkoholem ubrań? Hamowanie uwypuklonych przez wódkę i whisky zapędów? Niekoniecznie miała na to ochotę, ale w końcu Sebastian był jej przyjacielem i zapewne miał lepszy powód, żeby się upić niż McKagan, który pił, żeby ten powód prędzej czy później znaleźć albo stworzyć. No i skoro w ogóle pojawił się w ich domu, to musiało wydarzyć się coś niezbyt przyjemnego.
- Chodź tu – burknęła i stając na palcach, próbowała ściągnąć z niego znoszoną ramoneskę. - Pomóż mi, do cholery! Ściągaj te ciuchy, jesteś kompletnie przemoczony...
- Uuu… - gwizdnął i rzucił w kąt kurtkę. - Mała, nie wiedziałem, że tak szybko bawimy się w takie rzeczy… myślałem, że najpierw porozmawiamy i takie tam… - zaczął powoli ściągać koszulkę - a ty też… też zrobisz mi striptiz?
Nawet nie słuchała, co mówił swoim bełkotliwym głosem. Widząc jego zachowanie i humor, wolała nie wdawać się z nim w słowne sprzeczki i skojarzenia. Co innego niewinne i wręcz ironiczne flirtowanie i żarciki, a co innego prowokować nietrzeźwego mężczyznę. Zdecydowanie lepiej było poczekać z rozmową i wyjaśnieniami aż wytrzeźwieje. Teraz wystarczyło doraźne spacyfikowanie go, położenie do łóżka i wysuszenie przesiąkniętych deszczem ubrań. Wystarczyło postępować z nim tak, jakby miała przed sobą małe, niesamodzielne dziecko. Kiedy pomagała wokaliście ściągnąć przyklejony do ciała T-shirt, dotarło do niej, że Sebastian już nie mamrota czegoś bez ładu i składu, tylko podśpiewuje wesoło pod nosem. Kładąc ręce na jej biodrach, przyciągnął ją blisko do siebie i próbował tańczyć.

Then we race together. We can ride forever
Wrapped in horsepower, driving into fury
Changing gear I pull you tighter to me


I'm your turbo lover
Tell me there's no other
I'm your turbo lover
Better run for cover

We hold each other closer, as we shift to overdrive
And eveyrthing goes rushing by, with every nerve alive
We move so fast it seems as though we've taken to the sky
Love machines in harmony, we hear the engines cry.

I'm your turbo lover
Tell me there's no other
I'm your turbo lover
Better run for cover

On and on we're charging to the place so many se ek
In perfect synchronicity of which so many speak
We feel so close to heaven in this roaring heavy load
And then in sheer abandonment, we shatter and explode.

- Och, zamknij się! - warknęła i posadziła go na kanapie. - Maria wie, że tu jesteś?
- Maria? - czknął i objął kobietę w pasie. - A po co mi Maria, jak mam ciebie, skarbie?
- Bach, do cholery! - zrzuciła z siebie obłapiające ją ręce - To przestaje być śmieszne! - odsuwając się, rzuciła mu ręcznik.
- Ale ja nie żartuję… - trzepnął głową, rozpryskując po podłodze kropelki z mokrych włosów – jestem wolny… ale nie powolny… wolny! Mogę robić, co chcę… z kim chcę… i chuj jej do tego… No czemu tak na mnie patrzysz? Wyjebała mnie z domu! Nawet walizki mi nie… spakowała… nie dała i chuj! - wzruszył ramionami – A ty mi dasz, Mała? – złapał ją za nadgarstek i pociągnął tak, że wylądowała na jego kolanach. – Ty jesteś inna… wiem, że mnie… że mi…
Wytrzeszczyła oczy. Wyrzuciła go z domu? Maria wyrzuciła Sebastiana z domu? Ta nowina była wręcz nierealna. Oczywiście mężczyzna czasem przeginał, miał swoje za uszami, ale tworzyli z niziutką kobietą świetną, dobrze zgraną parę. Wiedziała, że Bach szalał za swoją żoną, chociaż czasem kompletnie nie potrafił tego okazać. Zresztą czy można mu się dziwić? Był muzykiem, który lubił używki, swego czasu był wręcz uzależniony od umilania sobie czasu z kobietami, no i daleko mu było do romantyzmu, opisywanego w książkach, które tak uwielbiała Maria. Obce były mu czułe słówka i kupowanie kwiatów bez okazji. Ledwo pamiętał o rocznicach i urodzinach. Jednak mimo wszystko był dobrym mężem. Mężem, który, z tego co wiedziała, dochowywał jej wierności praktycznie od początku ich związku. Partnerem, który zapewniał jej bezpieczeństwo, troszczył się o ich dzieci i który świadomie nie robił niczego, co mogłoby ją zranić.
- Jak to? – wyszarpnęła się z objęć, które zaczęły robić się uciążliwe, nieznośne i dodatkowo zbyt poważne. – Pokłóciliście się?

Chciała wyrzucić z siebie całą złość i ból, który dotkliwie masakrował jej serce. Chciała wymazać z pamięci tę ostatnią rozmowę, zapomnieć o katastrofalnej w skutkach wizycie. Dlaczego go posłuchała? Czemu tam pojechała, zamiast grzecznie odmówić? Co ja ci takiego zrobiłam, że tak mnie traktujesz? Czym zawiniłam, że mnie tak upokarzasz? Dlaczego nie wyjaśnisz, o co ci chodzi? Dlaczego na każdym kroku uświadamiasz mi, jaką jestem porażką? Dlaczego nie jesteś taka jak on? Czemu po prostu mnie nie pokochasz? Czemu nie możesz mi wybaczyć… zapomnieć… dlaczego? Cios. Wytarła pot spływający z czoła. Cios. Chciała wykrzyczeć, jak bardzo jej nienawidzi. Cios. Nie potrafiła, bo mimo wszystko za bardzo ją kochała. Cios. Pierwsze łzy na jej policzkach. Cios. Wyrzucała z siebie całą złość. Cios. Zaczęła wrzeszczeć, żeby dać ujście frustracji i bezsilności. Cios. Ktoś wpadł do pomieszczenia, ale nie zwróciła na to uwagi. Cios.
- Kate?! Co tu się… - mężczyzna wytrzeszczył oczy i zaniemówił.
Zaniepokojony krzykami, wbiegł do mieszkania, bojąc się, że kobiecie stało się coś złego. Niekoniecznie spodziewał się zobaczyć worek treningowy, który raz po raz przyjmował rozgorączkowane, sfrustrowane ciosy. Szczupła, wysoka brunetka nie dawała sobie nawet chwili wytchnienia, zachowywała się tak, jakby miała przed sobą największego wroga i chciała mu odpłacić za całe zło, które ją spotkało z jego powodu.
- Kate?
- Co… co ty tu… robisz… nikt… cię tu nie… nie zapraszał - wydyszała i prawie każdemu słowu towarzyszył coraz bardziej agresywne uderzenie w worek. - Spieprzaj!
Spodziewała się, że tak łatwo nie odpuści i zignoruje jej prośbę. Co miała z nim zrobić? Jak się go pozbyć? Przecież chciała być sama. Chciała w samotności wyrzucić z siebie złość, ból i frustrację. A może jednak się do czegoś przyda? To przecież facet… mogłabym go sprowokować…. Pomyślała i zatrzymała worek treningowy. Nie był jej już potrzebny. Teraz mogła wykrzyczeć swoją złość i spotkać się z jakąkolwiek odezwą. Teraz jej ciosy nie będą bezsilnie spływać po podwieszonym do sufitu ogromnym walcu.
Im bardziej uchylał się i parował jej pięści, tym mocniej próbowała go uderzyć. Była zdziwiona jego biernością. Zachowywał się tak, jakby w ogóle nie stanowiła dla niego żadnego przeciwnika. Od niechcenia blokował jej ataki i z pogardliwym znudzeniem obserwował jej starania.
Nagle coś się zmieniło. Oboje to czuli. Nie minęła chwila, a złapał jej ręce i lekko popychając na ścianę, przycisnął swoim ciałem do wytapetowanej powierzchni. Cichy jęk zmieszany z niecierpliwym dyszeniem wypełnił jego uszy. Pragnęła go. Czuł to. Pragnęła go tak samo, jak on jej. Zaczęła zdzierać z niego koszulę, wpijając się zachłannie w jego usta. Pospiesznie szarpała sprzączkę od spodni mężczyzny, chcąc jak najszybciej pozbawić go garderoby i przejść do rzeczy. Bez zbędnych gierek, czułych słówek i kombinowania. Po prostu czysta przyjemność i zaspokojenie. Wiedziała, że w jego ramionach dostanie to, czego oczekuje, a nawet więcej – w końcu nie raz miała okazję przekonać się, jakimi łóżkowymi umiejętnościami dysponuje. Przymknęła oczy, czując jak jego ciepłe dłonie wdzierają się pod top, który miała na sobie. Przygryzła mu wargę i wyprężyła się, gdy zaczął masować jej sutki. Od środka paliło ją wręcz zwierzęce podniecenie. Chciała dać upust całej frustracji i jednocześnie rozładować całe napięcie, które z każdą chwilą rosło i przejmowało kontrolę nad ciałem.

Leżąc na puchatym dywanie w salonie i dysząc ciężko, próbował unormować oddech i kołatanie serca. Wiele kobiet – i tych zdolnych i takich, które kompletnie nie wiedziały, co powinny robić z mężczyzną w intymnej sytuacji - przewinęło się przez jego łóżko, jednak z żadną z nich nie było mu tak przyjemnie jak z nią. Była wręcz mistrzynią w zadowalaniu partnera. Zapewne dlatego, że latami praktykowała, ćwiczyła i udoskonalała umiejętności z przeróżnymi znającymi się na rzeczy towarzyszami.
- Nie poleżysz ze mną trochę? - mruknął zachrypniętym głosem, gdy kobieta wyswobodziła się z jego ramion i wstała.
- Fajnie było, ale skoro już mnie zaliczyłeś i przeleciałeś… - zebrała porozrzucane ubrania mężczyzny i podała gitarzyście - zostaw mnie samą i wyjdź.
- Żartujesz, prawda? - zaskoczony uniósł brwi i usiadł, intensywnie się w nią wpatrując. - Co z tobą? Oszalałaś?
- Ubierz się i wypierdalaj! - warknęła i wciągnęła na siebie bieliznę.
Zaczął niespiesznie zakładać spodnie. Niczego nie rozumiał. Kate nigdy się tak nie zachowywała. Nigdy. A przecież znał ją wystarczająco dobrze, żeby wiedzieć, kiedy się wygłupia, a kiedy jest szczera aż do bólu. Oszołomiony i rozkojarzony nie wiedział, co zrobić. Jeszcze nigdy żadna kobieta nie wyrzucała go z domu po udanym seksie. W zasadzie po każdym seksie. Jeśli ktoś musiał wyjść, to tylko one. W końcu Izzy był mistrzem w wyrzucaniu za drzwi swoich kolejnych zaliczonych, miłosnych zdobyczy. Role się odwróciły. To dość dziwne uczucie. Nowe i nieznane. Tylko, co on takiego zrobił? Na pewno nie chodziło o to, że nie podołał, bo Kate na pewno nie udawała. Powiedział albo zrobił coś niewłaściwego? Tylko kiedy? Przecież prawie się nie odzywali, skupieni na nasycaniu się swoją bliskością. A może ma kogoś i poczuła wyrzuty sumienia?
- Kate, co się dzieje? - podszedł do niej i położył jej dłoń na ramieniu. - O co chodzi?
- Czego nie zrozumiałeś? Po prostu zabierz swoje rzeczy i wypieprzaj! - szarpnęła się i podeszła do drzwi wejściowych - Nie mam ochoty na ciebie patrzeć!
- Pojebało cię? - burknął i narzucił na siebie koszulę. - Za kogo mnie, kurwa, masz?!
- Za kogo?! Za pierdolonego kurwiarza! Wystarczy?! Mam ci, kurwa mać, zapłacić, żebyś dał mi jebany spokój?!
Siłą woli powstrzymał się, żeby jej czegoś nie odpowiedzieć. Nie pozwoli traktować się w ten sposób. Może nie był ideałem, ale z pewnością nie zasługiwał na robienie z niego szmaty do wycierania podłogi. Bez słowa dopiął koszulę i wyszedł z mieszkania, trzaskając drzwiami.
Kate związała byle jak włosy i przeklinając pod nosem, udała się do łazienki. Nie wiedziała, kogo w tej chwili nienawidziła najbardziej. Siebie? Za to, że rani wszystkich bliskich jej ludzi? Izzy'ego? Za to, że pojawił się w złym momencie i pozwolił jej dać upust swojej złości i pożądaniu? Tego śmiecia Sixxa? Za to wszystko, co zrobił z jej życiem i jak bardzo ją skrzywdził? A może swojej matki? Za to, że nigdy nawet nie próbowała udawać, że kocha swoją córkę?
- Czego, kurwa, jeszcze ode mnie… - wyrwana z ponurych myśli, otworzyła dobijającemu się do drzwi przybyszowi - co… co ty tu robisz?
Pospiesznie okryła się szlafrokiem i wpatrywała się w zaskoczonego mężczyznę. Myślała, że to Stradlin wrócił i chce awanturować się za wyrzucenie za drzwi. Już chciała wykrzyczeć mu, jak bardzo ma go dość i kazać mu zniknąć z jej życia. Jednak to nie był on.
- Eee… chyba przeszkadzam… to może wpadnę później?
- No daj spokój… wejdź, tato. Po prostu myślałam, że to… zresztą nieważne…
- Coś się stało, skarbie? Widziałem przed chwilą Izzy'ego… wyglądał jak… zbity pies?
- Nie chcę o tym rozmawiać – mruknęła i widząc, że jej ojciec chce coś powiedzieć, dodała bardziej agresywnie - O niej też nie!

Strzepnęła niewidzialny pyłek ze swoich skórzanych spodni i nerwowo przestąpiła z nogi na nogę. Od pięciu minut stała w tym mieszkaniu i już żałowała, że w ogóle wpadła na tak idiotyczny pomysł. Mogła się do tego nie mieszać i nie bawić się w adwokata. Jednak zrobiło jej się żal Bacha, który od paru dni nocował na niewygodnej kanapie w domu, w którym mieszkała Marta i Slash. Wpadła do nich na chwilę i widząc skacowanego i przygnębionego mężczyznę, nie mogła nie poczuć wyrzutów sumienia. Wiedziała, że nic złego nie zrobili, ale z żoną wokalisty nie można było na spokojnie wyjaśnić pewnych kwestii.
- Maria… posłuchaj…
- Nie zamierzam cię słuchać! Nie chcę słuchać tych kłamstw i tłumaczeń! Nie chcę słuchać ani ciebie, ani tego gnojka!
- Kurwa mać! Dziewczyno, nie rozumiesz, że mnie naprawdę nic z nim nie łączy?! - krzyknęła, żeby przebić się przez piskliwe wrzaski niskiej kobiety – To, co było, to przeszłość! Od kiedy jesteście ze sobą na poważnie, on jest tylko moim przyjacielem! Nikim, kurwa, więcej! Pierdolonym przyjacielem!
- Myślisz, że ci uwierzę?! Jesteś groupie! Twoja rola opiera się na pieprzeniu cudzych mężów i chłopaków! Może zaprzeczysz, co?!
Kate zamknęła oczy i próbowała się uspokoić. Nie znosiła, gdy ktoś tak się o niej wyrażał. Przecież Maria tak naprawdę nie miała pojęcia, o czym mówi. Nie miała zielonego pojęcia o relacjach, jakie łączyły McKagan z jej mężem. Była z Bachem raptem kilka razy na wyjazdach i koncertach, nie rozumie istoty bycia groupie, nie rozumie zasad, które panują na trasach koncertowych, a śmie ją obrażać. Nie dała sobie niczego wytłumaczyć i sprowadzała zachowanie Kate do postępowania zwykłej dziwki.
- Kiedyś groupie to nie były głupie kurwy! Wiesz, kim byłyśmy?! Pocieszycielkami, przyjaciółkami, wsparciem, doradczyniami i dopiero na końcu… towarzystwem do jebanego łóżka!
- Tak… jasne… już w to uwierzę… powiedz mi jeszcze, że bardzo się opierasz Sebastianowi, bo przecież jest żonaty i kiedyś do mnie zarywał!
- Byłyśmy ich przyjaciółkami i towarzyszkami, a nie głosem sumienia i moralizatorkami – warknęła – to oni decydują, czy chcą się z nami rżnąć, poprzytulać, pójść do kina, czy poradzić się w kwestii prezentu dla ukochanej! Jeśli facet nie chce się pieprzyć i chce być wierny, to po prostu jest wierny i spędza z nami czas tak, jakbyśmy byli kumplami! Może nie stanowią większości, ale, kurwa, znam takich.
- Teraz zrzucasz winę na niego?
- Nie… nie mówię, że mnie do czegoś zmuszał, nie mówię, że mu się opierałam! Owszem, przespaliśmy się parę razy, jak już zaczął się z tobą spotykać, ale to było na samym początku! Od kiedy zrozumiał, kim dla niego jesteś, nawet nie proponował mi łóżka! Ani mi, ani żadnej innej groupie i wiem, co mówię… - widząc, że Maria na chwilę opuściła sobie krzyki, starała się mówić spokojniej - Posłuchaj… Bach kocha cię jak pojebany! Ciebie i wasze dzieci… może nie jest pierdolonym romantykiem, nie kupuje ci zdechłych kwiatków czy czekoladek i na pewno nie zasługuje na tytuł idealnego męża, ale bez końca o was mówi i pokazuje zdjęcia Parisa i Londona każdemu, kto ma jeszcze siłę go słuchać! Ostatni raz… zdradził cię na długo przed waszym ślubem… - wypuściła powietrze z nerwowym sykiem - wierz mi albo nie, wcale nie był dumny z tego, co wtedy zrobił.
Straciła tyle czasu i energii, żeby wytłumaczyć tej kobiecie, że nie sypia z jej mężem. Tak jakby nie powtarzała tego przy każdej możliwej okazji. Tak jakby on nie zapewniał, że jest wierny i że nie interesuje się innymi dziewczynami. Zastanawiała się, skąd u Marii taka zaciętość i upór. Była w stanie zrozumieć zazdrość – w końcu obracali się w kręgach, gdzie zdrady, romanse, czy szybki, niezobowiązujący numerek to norma, ale nie potrafiła zrozumieć, czemu kobieta wyciąga tak pochopne wnioski i oskarża Sebastiana, który naprawdę nie dawał jej podstaw do takiego zachowania. Owszem miał swobodny styl bycia, lubił się powygłupiać i pośmiać z naiwności fanek, ale nic więcej! Czasem bawił się w niby flirty, ale ani ona, ani tym bardziej Marta, które były przedmiotem jego rozrywkowych działań, nie stanowiły zagrożenia dla Marii. Bach był typem faceta, który podryw i flirt traktuje jak sport, ale nigdy nie posuwa się w swoich działaniach zbyt daleko. Dziewczyno, powinnaś się cieszyć! Powinnaś się cieszyć, że upolowałaś jednego z nielicznych muzyków, którzy szanują swoje żony! Wolałabyś związać się z takim szmaciarzem i skurwielem jak Sixx? Wtedy to mogłabyś narzekać i płakać po kątach, że zdradza cię na twoich oczach! Wtedy mogłabyś beczeć, że robi cię w chuja na każdym kroku i pierdoli wszystko, co się rusza i ma cycki! Dopiero wtedy mogłabyś lamentować, że ma w dupie ciebie i dzieciaki! Wtedy sama pozwoliłabym ci się nazywać zwykłą dziwką! Tylko wtedy! Walczyła ze sobą, żeby nie wykrzyczeć jej w twarz gorzkich słów. Żałowała, że nie jest odpowiednią osobą, żeby ustawić tę niską kobietę do pionu. Może krzyk i terapia szokowa odniosłyby większy efekt niż spokojne tłumaczenia?
- Niby jak mam ci wierzyć? Sypiasz z muzykami! Jeździsz z nimi na trasy i kręcisz się koło mojego męża!
- Odpuściłam… już od dawna nie jestem groupie i nie mam zamiaru wracać. A Sebastian jest moim przyjacielem. Jednym z tych nielicznych, którzy pomogliby mi w każdej sytuacji. Po prostu przyjacielem! Tak samo jak jest przyjacielem Marty, do której nie masz żadnych zastrzeżeń… - nawet nie próbowała ugryźć się w język, miała serdecznie dość tego, że jest w tak niesprawiedliwy sposób traktowana. Nawet przez chwilę nie zastanawiała się nad tym, co Maria wie, co widzi, a co woli przemilczeć. - A uwierz… przy niej Bach pozwala sobie na bardzo… bardzo dużo.
- Bo ona nie jest…
- No kim nie jest? - Przez chwilę Kate walczyła ze sobą i modliła się w duchu o to, by nie rzucić się na kobietę, która w tak pogardliwy sposób ją obrażała. - Dziwką tak jak ja?!
- Tego nie powiedziałam! Poza tym… jak mam ci wierzyć? – spojrzała na nią przymrużonymi oczami i westchnęła zrezygnowana. - Twierdzisz, że skończyłaś pieprzyć się z każdym, komu towarzyszyłaś w hotelach?
- Może nie do końca tak bym to ujęła… po prostu ograniczyłam się do jednego… – mruknęła, natychmiast żałując, że w ogóle się odezwała.

- Abby, proszę… Nie możesz mnie tak po prostu wyrzucić!
- Matt, prosiłam, żebyś tu więcej nie przychodził – jęknęła i chciała zamknąć drzwi.
- Musimy porozmawiać – powiedział z naciskiem i nie pytając o zgodę, wszedł do jej mieszkania.
Mimo, że przez tyle lat był jej klientem, od dawna ich relacja wykraczała poza ramy lekarz-pacjent. Zdążył przyzwyczaić się do jej towarzystwa, zaufać jej, zacząć traktować jak przyjaciółkę. Teraz nie potrafił wyobrazić sobie życia bez ich spotkań i rozmów. A wszystko przez jej uczucia. Uczucia, które w ogóle nie powinny się pojawić i rozwinąć w tak niepożądanym kierunku. Nie mógł zrozumieć, jak taka kobieta jak ona, mogła zakochać się w takim wraku człowieka. Co ty we mnie widzisz, Abby? Co może cię we mnie pociągać? Moje napady paniki? To, że jestem pojebanym lekomanem? A może to, że kompletnie nie nadaję się do związków?! Przecież nigdy nie byłabyś ze mną szczęśliwa! Nikogo nie jestem w stanie uszczęśliwić! Nawet samego siebie...
- Matt… błagam – objęła się ramionami, jakby chciała jeszcze bardziej się od niego zdystansować. - Jestem idiotką, która myślała, że… zresztą to nie ma znaczenia. Żałuję, że w ogóle ci o tym powiedziałam.
- Abby, jesteś naprawdę… fantastyczną kobietą, ale… - westchnął i bezradnie wzruszył ramionami. - Po prostu związek ze mną nie dałby ci niczego poza cierpieniem, rozumiesz?
Poluzował krawat, który nagle zaczął go nieprzyjemnie dusić. Nie znosił takich rozmów. Rozmów o uczuciach, oczekiwaniach i rozczarowaniu. Zwłaszcza jeśli sytuacja dotyczyła bliskiej mu osoby. A nie mógł zaprzeczać, że na przestrzeni tylu lat, jego znajomość z Abby była pozbawiona emocji i płytka. Wręcz przeciwnie. Miał wokół siebie bardzo mało ludzi, których mógł nazwać przyjaciółmi. Rodzina też nie zawsze go rozumiała. Czasem zbyt surowo oceniali jego działania, czasem bezkrytycznie przyjmowali każde jego słowo, byle nie zrobić mu przykrości. A Abigail Linton? Ona zawsze służyła mu pomocą, dobrą radą. Mówiła, co myśli o jego życiu i działaniach, a nie wymyślała historii, o których myślała, że mężczyzna chce ich słuchać.
- Tak… jasne – prychnęła i z niedowierzaniem pokręciła głową. - Wymyśliłeś to na podstawie swoich wcześniejszych… eee… związków? Czy po prostu stchórzyłeś? A może po prostu głupio ci przyznać, że jestem ci kompletnie obojętna, co?
- To nie tak…

Wyciągnął paczkę Marlboro i spojrzał pytająco na kobietę, nigdy nie wiedząc, czy może palić w tym pomieszczeniu. Prawie niedostrzegalnie skinęła głową, a po chwili namysłu poprosiła, żeby ją jednym poczęstował. Wydawało mu się, że Linton nie należy do osób palących, ale spełnił jej życzenie i podsunął jej zapalniczkę.
- Ciężki dzień, co? - zagadnął, byle oddalić moment, w którym zacznie się jego cotygodniowa spowiedź.
- Wydaje mi się, Jeffrey, że to pan mi płaci za wizyty tutaj, a nie odwrotnie – mruknęła z ponurym uśmiechem i zaciągnęła się papierosem. - Możemy zaczynać?
- Skoro musimy… - westchnął i widząc, że kobieta chce coś powiedzieć, szybko dodał – tak, wiem… wizyty tutaj nie są obowiązkowe. Tak tylko… zażartowałem.
Rozsiadł się wygodniej w fotelu i przymykając oczy, zaczął relacjonować, co wydarzyło się w jego życiu w ubiegłym tygodniu. Nie uważał, żeby było w tym coś ciekawego, jednak Linton słuchała z uwagą i co jakiś czas notowała pojedyncze słowa w zeszycie. Pod koniec opowieści spojrzała na zegarek i zmarszczyła brwi, jednak nie odezwała się ani słowem.
- Coś nie tak, doktorko? - Izzy spojrzał niezbyt pewnie na Abby, bo rzadko kiedy reagowała w ten sposób.
- Myślałam, że ustaliliśmy jakiś czas temu pewne… zasady? Na przykład o prawdomówności, panie Isbell?
- Powinna pani pracować jako wykrywacz kłamstw – zmieszany odwrócił wzrok i zapytał – co tym razem mnie zdradziło?
Odetchnęła ciężko i przerzuciła kilka stron w swoim notatniku. Bez słowa podała go Stradlinowi. Widząc, że mężczyzna nie rozumie, o co chodzi, wyjaśniła:
- Zawsze zapisuję tematy, które tu poruszamy. Ilekroć wspomni pan podczas sesji o czymś nowym, zapisuję to. Jeśli kilkukrotnie podczas jednego spotkania wraca pan w opowieściach do tej samej osoby albo sprawy odnotowuję to. Poza tym zdradza pana mowa ciała. Zazwyczaj jest pan spokojny, można nawet powiedzieć… beznamiętny. Zupełnie jakby opowiadał pan historię kogoś innego. - Zauważyła w oczach gitarzysty błysk. - Dziś jest pan bardziej wzburzony i… zraniony? - Nawet nie musiała pytać, czy trafiła. Wystarczył widok jego zaciśniętych pięści. - Może zamiast tracić czas na gierki, powie mi pan, co takiego zrobiła Kate, że przed ponad czterdzieści pięć minut nie wspomniał pan o niej ani słowem?
Nerwowo odpalił papierosa i wstał z fotela. Był zły na nią, że tak łatwo go przejrzała. A może bardziej wkurzało go to, że nie potrafił udawać, że wszystko jest w porządku i nie potrafił wmówić sobie, że jej zachowanie wcale go nie zabolało? Może wkurzała go świadomość, że wstydzi się tego, co wydarzyło się w mieszkaniu Kate parę dni temu? Po chwili bez zbędnej zwłoki zaczął opowiadać kobiecie o ich dziwnym i niecodziennym spotkaniu. O tym, jak go potraktowała, wykorzystała i praktycznie wyrzuciła z domu. O tym, że od tamtej pory nawet się do niego nie odezwała i nie próbowała niczego wyjaśnić. On tym bardziej nie chciał wyrywać się z jakąś próbą kontaktu, skoro zrobiła z niego idiotę.
- Rozumie pani? Tak po prostu wyjebała mnie za drzwi! Tak jakbym był… jakby to było moim pieprzonym obowiązkiem! Jakbym był jebaną szmatą do podłogi, którą można wypierdolić, jak się zużyje! Kurwa mać… zrozumiałbym, jakbym zrobił coś nie tak, ale wszystko było w porządku!
- Jeffrey, jest pan bardziej zdruzgotany tym, że wyrzuciła pana praktycznie bez słowa, czy tym, że zrobiła dokładnie to samo, co pan wyczyniał przez długie lata z większością kobiet? A może… - widząc, że chce jej przerwać, dodała pospiesznie – może boli to pana o wiele bardziej, niż chce pan przyznać, bo Kate zbyt wiele dla pana znaczy?

Wodziła wzrokiem za szczupłą blondynką. Faktycznie była całkiem ładna. Przyjemna, sympatyczna twarz, skromny, spokojny sposób bycia. W zasadzie ciężko zrozumieć, co robiła z takim furiatem jak rudowłosy mężczyzna. Jednak Marta nie zamierzała narzekać. Cieszyła się szczęściem Rose'a, który w końcu znalazł sobie odpowiednią partnerkę. Upiła łyk zimnego piwa i zmrużyła oczy. Zastanawiała się, ile jeszcze czasu będą pielęgnować swoją tajemnicę. Tajemnicę, która robiła się widoczna i przyjemnie zaokrąglona.
- Myślałaś o tym, co ci mówiłem, Dzieciaku?
- Ciężko o tym zapomnieć – burknęła i zsunęła okulary przeciwsłoneczne na oczy – i ciężko podjąć decyzję, Axl.
Spojrzała na Jeffa, który siedział na kocu rozłożonym na trawie. W rączce trzymał plastikową łopatkę i nie do końca kontrolowanie uderzał w przedmioty, które leżały wokół niego. Idealny obrazek beztroskiego i sielankowego życia, za którym Marta tak tęskniła.
- Miałem tego nie mówić i cię… oszczędzić, ale… - przysunął się bliżej niej i zniżył głos do szeptu - on już nie jest tym samym człowiekiem, Marta. On nawet siebie nie przypomina. Uwierz… nawet Adler nie wyglądał tak tragicznie, gdy go wyjebaliśmy. Teraz dosłownie niczym nie różni się od zwykłego ćpuna, który melinuje, gdzie popadnie. Wiesz, co zrobił, jak mu powiedziałem, że wyrzucam go z zespołu? – zapytał i widząc, że nie doczeka się odpowiedzi, wyjaśnił. – Nic… dosłownie nic. Może poza wygrzebaniem się z tego ujebanego materaca, na którym kimał i wciągnięciem kolejnej kreski.
- Nie musiałeś mi tego mówić – mruknęła i wstała z ogrodowej huśtawki, na której siedzieli. – Nie musiałeś…
Zamknął na chwilę oczy. Kiedy ponownie je otworzył, brunetka stała kilka metrów od niego. Nie widział jej miny, bo odwróciła się plecami, jednak nie trudno było usłyszeć, jak wypuszcza głośno powietrze. Płakała, czy próbowała się uspokoić? Powinien jej przeszkodzić i zapobiec małej katastrofie, czy pozwolić, by sama doszła do siebie? Powinien przeprosić, czy uznać, że szczerość była jej potrzebna? Ostatecznie podszedł do niej i położył dłonie na jej ramionach.
- Zapomnij i zacznij żyć! – powiedział stanowczo i szybkim ruchem, odwrócił ją przodem do siebie. – Nie walcz z pieprzonymi wiatrakami! – pochylił się i spojrzał jej w oczy – Jesteś jeszcze tak kurewsko młoda i… piękna. - Zniżył głos i mówił przyjemnym, kojącym tonem. - Nie marnuj sobie i Jeffowi życia, czekając na coś, co nigdy nie nastąpi. Nie powinnaś się skazywać na samotność i uwiązanie do tego palanta, bo zasługujesz na więcej! Na dużo więcej… - Odgarnął niesforny kosmyk z jej twarzy i mruknął - Kiedy ostatni raz gdzieś wyszłaś albo sprawiłaś sobie przyjemność, hm?
- Z Jeffem i pracą to dość trudne… wiesz… obowiązki.
- I widzisz? Zaczynasz pierdolić jak stara, zmęczona życiem i brakiem seksu baba! - wywrócił oczami i dodał. – Masz dziecko, więc nie wolno ci się raz na jakiś czas wyluzować i zaszaleć? Masz syna, więc nie możesz się wystroić, ruszyć na łowy i pozwolić sobie na…
- Axl, ja taka nie jestem… - przerwała mu i westchnęła – co mam twoim zdaniem zrobić? Iść do baru i uwodzić jakichś napalonych facetów? Przespać się z jakimś dopiero co poznanym kolesiem w jakiejś knajpie? - wzdrygnęła się na samą myśl o takim scenariuszu - Litości!
- Dzieciaku, Dzieciaku… - pokręcił z niedowierzaniem głową. - Po prostu daj wam szansę. Nie mówię, że masz zrobić z siebie jakąś łatwą kurwę, ale nie zamykaj się na ludzi. Jeśli nie chcesz zrobić tego dla siebie, bo… - przerwał na chwilę, jakby szukał inspiracji i wycedził przez zaciśnięte zęby - bo ciągle kochasz tego ciula, to zrób to dla Jeffrey'a, który prędzej czy później będzie potrzebował pieprzonego ojca.
Nie zdążyła odpowiedzieć, bo pojawiła się Lisa, która niosła filiżanki z herbatą i piwo, ułożone na metalowej tacy. Wyglądała na szczęśliwą i beztroską, zupełnie jak Marta, gdy wiodła spokojne, pełne miłości życie u boku Duffa. Życie, które z każdym dniem stawało się odległą historią.
Zacisnął powieki i syknął, gdy nieprzyjemny strumień zimnej wody spotkał się z jego rozgrzanym ciałem. Musiał odpędzić od siebie obrazy, które raz za razem przemykały mu przed oczami. Nie mógł pozwolić sobie na utratę kontroli i na zbytnie zagalopowanie się w swoich fantazjach. Nie mógł pozwolić, by jego uczucia i pragnienia wszystko zniszczyły. Nie tym razem.
- Dlaczego musisz być taka piękna? - westchnął i oparł zaciśnięte w pięści dłonie o płytki łazienkowe. - Dlaczego, do kurwy nędzy, muszę cię kochać, skoro ty nawet nie chcesz na mnie spojrzeć?
Od kilkunastu tygodni łudził się, że sobie poradzi i zwalczy dyskomfort związany z „nową” lokatorką. Nie, żeby jej obecność mu przeszkadzała. Wręcz przeciwnie – gdyby tylko mógł spędzałby z nią każdą wolną chwilę. Tylko jakim kosztem? Każda godzina w jej towarzystwie sprawiała mu przyjemność i ból jednocześnie. Cieszył się, że naprawili swoje relacje, że znowu mu zaufała i sprawiała wrażenie, jakby zapomniała o krzywdzie, którą jej wyrządził. Jednak ogarniała go frustracja na myśl, że nie może nic zrobić, żeby ją pocieszyć. Irytowało go, że nie może wywołać na jej twarzy prawdziwego, szczerego uśmiechu. Najwięcej bólu sprawiał mu jednak fakt, że nie mógł jej dotknąć… nie w sposób, którego najbardziej pragnął i który zbyt często nawiedzał jego myśli. Westchnął i zacisnął zęby, czując przejmujący chłód, który przenikał jego ciało. Chciałby, żeby choć część tego chłodu dotarła do jego serca. Może wtedy mogłabyś być mi obojętna? Może potrafiłbym patrzeć na ciebie inaczej niż teraz? Gdybym tak kurewsko cię nie pragnął… wszystko byłoby normalne… nasza relacja, wspólne mieszkanie… Z zamyślenia wyrwał go przeraźliwy wrzask.
- Co do…
Wyskoczył spod prysznica, okręcił ręcznik wokół bioder i wybiegł z łazienki. Na końcu korytarza dostrzegł Martę, która stała jak sparaliżowana przy ścianie naprzeciwko wejścia do jednego z pokoi. O kurwa… zapomniałem jej powiedzieć o Samie… Brunetka nawet nie zwróciła uwagi na Slasha, który się przed nią zmaterializował. Całą swoją uwagę skupiła na wielkim terrarium, stojącym w pomieszczeniu, które kiedyś służyło im za rupieciarnię. Niczego nieświadoma weszła do pokoju i gdy tylko zaświeciła światło, stanęła oko w oko z wielkim, obrzydliwym wężem.
- Marta? - Slash zbliżył się do dziewczyny i położył jej rękę na ramieniu - Przepraszam… ja… zupełnie wyleciało mi z głowy…
McKagan oderwała wzrok od pomieszczenia i bezwiednie wtuliła się w jego mokre ciało, tak jakby mogła ukryć się przed parą nieprzyjemnych ciemnoszarych oczu. Nie miała pojęcia, co to bydle robiło w jej domu, ale od dziecka przeraźliwie bała się węży, pająków i wszelkiej maści gadów. Nawet kiedy babcia zabierała ją czasem do ZOO, szerokim łukiem omijała pawilony, w których można było je oglądać. A teraz, w jej domu...
- C-co to, kurwa, tu robi? - wydukała.
- To jest… Sam… - przymknął drzwi i objął roztrzęsioną kobietę. - Kupiłem go, jak byłaś z Izzym w Europie, a jak wróciłaś… nie pomyślałem… ja… zamontuję tu zamek, ok?
Nie miał pojęcia, że Marta tak zareaguje na jego nowego towarzysza. Tym bardziej nie spodziewał się, że pozna go w takich okolicznościach. Zajebiście… stoję w samym ręczniku… idealny ze mnie pocieszyciel! Jeszcze tego mi brakowało, żeby ona… Starał się oddychać miarowo, ale nie był w stanie się uspokoić i wyciszyć. W duchu modlił się tylko, żeby się nie zdradzić. Zdecydowanie za krótko stał pod prysznicem, żeby ten przyniósł jakiś efekt. Z jej ciała biło tak przyjemne ciepło, że mógłby tak stać w nieskończoność i napawać się jej bliskością. Zdawał sobie jednak sprawę, że to bardzo głupi i niebezpieczny pomysł.
- N-najlepiej sztabę, żeby to… to coś się stamtąd nie wydostało. Boże… mogłeś mnie uprzedzić... – wymamrotała i dopiero teraz poczuła, że jej ubranie jest mokre. - Eee… chyba… - odsunęła się od niego i przesunęła dłońmi po jego klatce piersiowej - chyba powinieneś... - zamrugała i wbiła wzrok w jego odsłonięty tors. – Może powinieneś się... ubrać?

9 komentarzy:

  1. Zamiast dodsć obszerny komentarz który napisałam, to się wylogowałam xD
    Ale dla Ciebie napiszę jeszcze raz; dziewczyno jesteś genialna! Wiesz jak dobrze musisz pisać, żebym czekała kilkadziesiąt miesięcy na następną część? I jestem z niej strasznie zadowolona.
    A co do obiektywnej oceny, to jedyna aluzję jaką mam to za dużo wątków porozwijanych naraz i dobrze by było skończyć kilka w następnej części, bo można się pogubić.
    Marto, dla mnie masz naprawdę talent! Dzięki za dawanie tak zajebistych dzieł do czytania <3

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Kimkolwiek jesteś, Dobry Człowieku, dziękuję bardzo za komplementy, na które nie zasłużyłam :)

      Usuń
  2. Nareszcie <3
    Tylko błagam o kolejną część po krótszej przerwie, bo zdążyłam pozapominać co się działo i teraz się gubię ;-;

    OdpowiedzUsuń
  3. Na Twoje wpisy moge czekac nawet miesiacami��ten.rowniez jest super z niecierpliwością czekam na.kolejny ��

    OdpowiedzUsuń
  4. Tyle sie naczekałam <3
    Mam nadzieję że szybko coś znowu opublikujesz :D

    OdpowiedzUsuń
  5. Jasne ze czekamy i zagladamy z nadzieja ze jednak wrocisz:-) Dziekujemy ze jestes :-) Mozna powiedziec ze zzylam sie z postacia Marty i przerwanie tej historii pozostawilo duzy niedosyt :-) Wiadomo jak to w zyciu nie zawsze ma sie czas na wszystko ;-) ale masz wiernych czytelnikow:-)Pozdrawiam Paulina

    OdpowiedzUsuń