jeśli jeszcze ktoś tutaj bywa... enjoy!
***
W pomieszczeniu unosił się nieprzyjemny zapach przetrawionego
jedzenia i alkoholu. Kobieta rozglądała się za swoimi
porozrzucanymi na podłodze ubraniami. W zasadzie ciężko było
nazwać ubraniami dwa kawałki szmatki – jeden, który ledwo
zakrywał jej pośladki i drugi, który ukrywał lekko obwisłe
piersi. Wciągając minispódniczkę, zerknęła na mężczyznę,
który spał rozwalony na łóżku. Skrzywiła się. Sama nie
wiedziała, dlaczego zgodziła się go obsłużyć. Może dlatego, że
płacił podwójną stawkę. Może dlatego, że w ciemnym, ulicznym
świetle nie wyglądał tak źle. A może dlatego, że z trudem, ale
jednak rozpoznała w nim basistę jednego z zespołów, które
jeszcze kilka lat temu często kręciły się po Sunset Strip. Skoro
był bogaty, to czemu była tu taka melina? Czasem obsługiwała
znanych klientów, jednak z takimi warunkami się jeszcze nie
spotkała. Pokój wyglądał gorzej niż całe paskudne mieszkanie,
które załatwił jej alfons.
- Nigdy więcej… - wzdrygnęła się i ponownie spojrzała na
swojego klienta.
Kiedyś był przystojny. Pamiętała jego zdjęcia w gazetach.
Farbowane blond włosy, uśmiech na szczupłej i przyciągającej
uwagę twarzy. A teraz? Strąki brudnych, zapuszczonych kudłów,
które zapomniały jak wygląda farba do włosów. I te policzki…
spuchnięte jakby przytył kilkadziesiąt kilogramów.
- Co do… - odwróciła się gwałtownie, gdy usłyszała trzask
drzwi wejściowych.
Pojawiło się dwóch mężczyzn. Przez myśl przeszła jej
przerażająca wizja – to pewnie jacyś dilerzy albo mafia, u
której się zadłużył. Może będą chcieli wyciągnąć od niej
ciężko zarobioną kasę? A jeśli ją pobiją i wywiozą za
granicę? Szybko poprawiła spódnicę i przyjrzała się uważniej
intruzom. Zmarszczyła brwi. Ich też kojarzyła. To chyba jego
koledzy z zespołu. Ten rudy rozejrzał się z niesmakiem po pokoju i
skupił wzrok na niej.
- Zapłacił ci? – wycedził i gdy kiwnęła głową, warknął –
to wypierdalaj! Już!
Nie musiał jej tego drugi raz powtarzać. Z przyjemnością opuściła
ten dom, wiedząc, że więcej nie wpakuje się w takie zlecenie.
- Ja, kurwa, pierdolę. – Hudson usłyszał ponury pomruk swojego
przyjaciela. – Szkoda, że nie wzięliśmy jej ze sobą…
- Popierdoliło cię?! Chciałbyś, żeby oglądała… coś takiego?
Mimo napiętych nerwów i jawnej niechęci, widok McKagana wywarł na
nim szokujące wrażenie. Ostatni raz widział go miesiąc temu,
jednak wtedy chociaż trochę przypominał siebie. Teraz opuchlizna
zniekształciła mu rysy twarzy. Włosy przestały być jego
charakterystyczną cechą wyglądu. Nawet po nich nie można go było
rozpoznać. Spokojnie mogli go postawić na jakimś polu i idealnie
odgrywałby rolę stracha na wróble. Spokojnie mogli zabrać go do
Domu Strachów jako rekwizyt i idealnie odgrywałby rolę karykatury
człowieka.
- Jeśli to sprawiłoby, że przejrzy na oczy? Slash, ona powinna się
od niego odciąć, a nie pierdolić, że to… ten… to coś, to jej
mąż!
Podszedł do pijanego i naćpanego Duffa, który ciągle spał.
Skrzywił się, czując ten charakterystyczny smród. Smród, który
roztaczał się wszędzie, gdzie pojawiał się jakikolwiek ćpun,
który nie kontrolował swojego nałogu i uzależnienia. Szturchnął
go butem i czekał, aż wrak, którym stał się basista, na niego
spojrzy. Najpierw usłyszał jakiś bełkot, który miał chyba
oznaczać niezadowolenie. Później zobaczył zrezygnowane oblicze
basisty. Po dziesięciu minutach i zwróceniu wczorajszej kolacji
blondyn usiadł przy stole. Zdawał się nie zauważać obecności
trzeciej, jakże znienawidzonej, osoby w pomieszczeniu. Ledwie
udawało mu się skupić wzrok na rudowłosym mężczyźnie. Marzył
tylko o kolejnej działce. Działce, która zabierze go z tego
parszywego świata. Działce, która zabierze go do jego dawnego,
szczęśliwego życia. Działce, która wymaże mu z pamięci słowa
ojca.
- Podpisz to – podsunął mu jakąś kartkę.
- Co… co to, kurwa… co to jest? – zapytał, gdy przez
deliryczne drżenie rąk nie mógł odczytać dokumentu.
- Podpisz – burknął i pomachał mu przed nosem paczuszką, którą
dopiero co zabrał ze stołu – podpisz, a dostaniesz… nagrodę…
Rzucił tęskne spojrzenie na zawartość foliowej torebki. Wystarczy
tylko podpis? Wystarczy tylko kolejny autograf i będzie mógł
zapomnieć o tej dziwce? Jeden głupi podpis i wszystko, co mu
zrobiła i wszystko, czego się dowiedział, zniknie?
- Dzięki, wiedziałem, że można na ciebie liczyć – powiedział
ironicznie i patrząc z obrzydzeniem na Duffa, dodał – a tak przy
okazji… od dziś mój zespół nie ma już basisty.
Rzucił mu narkotyk i prychając, pociągnął Slasha do drzwi
wyjściowych. Wiedział, że gitarzyście wystarczył pretekst, żeby
rzucić się na byłego przyjaciela. Widział, z jaką nienawiścią
wpatrywał się w ich niedawnego kolegę z zespołu. Zastanawiał
się, co jest tego powodem. Chodziło tylko złą atmosferę w Guns
n'Roses? Czy może też o złe potraktowanie Marty? Tylko, co Slasha
obchodziły problemy małżeńskie McKaganów? Jemu też nie podobało
się postępowanie Duffa w stosunku do swojej rodziny, ale potrafił
oddzielić tę sprawę od swojej znajomości z nim i z brunetką.
Slash tak bardzo zatracił się w zgrywaniu bohatera? Tylko po co? Po
co brudzić sobie ręce, skoro dla McKagana ważniejsza była teraz
działka, a nie to, że pozbawili go pracy? Zresztą mieli zrobić to
kulturalnie – nie o to prosiła ich Marta? Nie to próbowała na
nich wymóc, gdy zrozumiała, że nie zmienią decyzji?
Poprawiła kocyk, którym przykryty był chłopczyk i ze
zrezygnowaniem spojrzała przez okno. Jeffrey zasnął niecałą
godzinę temu, a teraz kręcił się niespokojnie przez burzę, która
zakłócała mu sen. Czuwała nad synkiem, który lada chwila mógł
obudzić się z płaczem. Miała ochotę przeklinać swojego męża
za to, że zostawił ją samą z malutkim dzieckiem. Starała się
pogodzić pracę z samotnym wychowaniem Jeffrey'a, jednak stawało
się to coraz trudniejsze. Stawał się bardziej ruchliwy, mniej
spał, chciał się bawić, poznawać świat na swój dziecięcy
sposób, wymagał poświęcenia mu większej ilości czasu. Zapisanie
go do żłobka nie rozwiązywało sprawy, przecież spędzał tam
niewielką część doby, gdy Marta była w restauracji. Owszem
czasem mogła liczyć na pomoc Matta czy Izzyego. Nawet czasem Slash
się przełamywał i mógł posiedzieć chwilę z Jeffem, gdy kobieta
chciała iść na zakupy albo musiała coś załatwić. Tylko, że to
było niewystarczające. Co z nieprzespanymi nocami, po których
musiała wstać do pracy? Co z czasem, który jej syn powinien
spędzać z ojcem? Choćby chciała poświęcać Jeffrey'owi całą
dobę, nie mogła zastąpić męskiej ręki przy wychowywaniu
dziecka.
- Nie złamiesz mnie… - szepnęła do siebie – nie dam ci tej
satysfakcji… udowodnię ci, że poradzę sobie bez ciebie…
Zmarszczyła brwi, słysząc, że ktoś dzwonił do drzwi. Nie dość,
że było już późno, to jeszcze pogoda zniechęcała do
wieczornego spaceru. Od kilku godzin praktycznie cały czas padało i
grzmiało. A może to Slash, który skrócił swoją wizytę u Axla i
zapomniał kluczy od domu? Otuliła się szczelniej koszulą
flanelową i podbiegła do przedpokoju. Uchyliła drzwi i dostrzegła
przemoczonego, tyczkowatego mężczyznę. Mokre, posklejane włosy
przykleiły mu się do policzków, zasłaniając ponad połowę
twarzy. W rękach trzymał zgrzewkę piwa. Skórzana, poprzecierana
kurtka, którą miał na sobie, w żaden sposób nie chroniła go
przed zimnym wiatrem i ulewą.
- Sebastian? - wytrzeszczyła oczy, gdy dotarło do niej, kto przed
nią stoi.
- Cześć, Ślicznotko – wybełkotał i oparł się o framugę –
przygarniesz mnie na noc? Obiecuję, będę grzeczniutki jak
pieprzony aniołek.
- Co ty tu robisz? - odsunęła się i wciągnęła wokalistę do
domu.
Pijany blondyn wtoczył się do przedpokoju i chciał przytulić
Martę, która odskoczyła od niego. Nie miała zbytniej ochoty na
przymilne gesty mokrego, zmarzniętego i niezbyt trzeźwego
mężczyzny. Zaniosła do kuchni alkohol, który wyciągnęła z jego
skostniałych rąk. Nie wiedziała, co zrobić z Bachem, który
pojawił się bez zapowiedzi. Nie wiedziała, po co on w ogóle do
nich przyszedł i dlaczego był w takim stanie. Na pewno nie miała
serca go wyrzucać i kazać mu się włóczyć w taką pogodę po
mieście. Westchnęła i wróciła do salonu. Najwyraźniej znowu
będzie musiała pobawić się w spowiednika, psychologa i kata, w
zależności od tego, czego potrzeba mężczyźnie.
- To co? - wyszczerzył zęby w błogim, pijackim uśmiechu -
Zabierzesz mnie… do łóżka, kochanie?
- Bach… - wywróciła oczami – zaraz wracam, nie ruszaj się
stąd.
Pobiegła do łazienki i wyciągnęła czysty ręcznik. Ogarnął ją
pusty śmiech. Kolejny raz miała niańczyć pijanego mężczyznę?
Mała powtórka z rozrywki, żeby przypadkiem nie zapomniała o
libacjach Duffa? Przypomnienie o holowaniu swojego męża po schodach
do ich sypialni, o ściąganiu z niego przesiąkniętych dymem i
alkoholem ubrań? Hamowanie uwypuklonych przez wódkę i whisky
zapędów? Niekoniecznie miała na to ochotę, ale w końcu Sebastian
był jej przyjacielem i zapewne miał lepszy powód, żeby się upić
niż McKagan, który pił, żeby ten powód prędzej czy później
znaleźć albo stworzyć. No i skoro w ogóle pojawił się w ich
domu, to musiało wydarzyć się coś niezbyt przyjemnego.
- Chodź tu – burknęła i stając na palcach, próbowała ściągnąć
z niego znoszoną ramoneskę. - Pomóż mi, do cholery! Ściągaj te
ciuchy, jesteś kompletnie przemoczony...
- Uuu… - gwizdnął i rzucił w kąt kurtkę. - Mała, nie
wiedziałem, że tak szybko bawimy się w takie rzeczy… myślałem,
że najpierw porozmawiamy i takie tam… - zaczął powoli ściągać
koszulkę - a ty też… też zrobisz mi striptiz?
Nawet nie słuchała, co mówił swoim bełkotliwym głosem. Widząc
jego zachowanie i humor, wolała nie wdawać się z nim w słowne
sprzeczki i skojarzenia. Co innego niewinne i wręcz ironiczne
flirtowanie i żarciki, a co innego prowokować nietrzeźwego
mężczyznę. Zdecydowanie lepiej było poczekać z rozmową i
wyjaśnieniami aż wytrzeźwieje. Teraz wystarczyło doraźne
spacyfikowanie go, położenie do łóżka i wysuszenie
przesiąkniętych deszczem ubrań. Wystarczyło postępować z nim
tak, jakby miała przed sobą małe, niesamodzielne dziecko. Kiedy
pomagała wokaliście ściągnąć przyklejony do ciała T-shirt,
dotarło do niej, że Sebastian już nie mamrota czegoś bez ładu i
składu, tylko podśpiewuje wesoło pod nosem. Kładąc ręce na jej
biodrach, przyciągnął ją blisko do siebie i próbował tańczyć.
Then we race together. We can ride
forever
Wrapped in horsepower, driving into fury
Changing gear I pull you tighter to me
I'm your turbo lover
Tell me there's no other
I'm your turbo lover
Better run for cover
We hold each other closer, as we shift to overdrive
And eveyrthing goes rushing by, with every nerve alive
We move so fast it seems as though we've taken to the sky
Love machines in harmony, we hear the engines cry.
I'm your turbo lover
Tell me there's no other
I'm your turbo lover
Better run for cover
On and on we're charging to the place so many se ek
In perfect synchronicity of which so many speak
We feel so close to heaven in this roaring heavy load
And then in sheer abandonment, we shatter and explode.
Wrapped in horsepower, driving into fury
Changing gear I pull you tighter to me
I'm your turbo lover
Tell me there's no other
I'm your turbo lover
Better run for cover
We hold each other closer, as we shift to overdrive
And eveyrthing goes rushing by, with every nerve alive
We move so fast it seems as though we've taken to the sky
Love machines in harmony, we hear the engines cry.
I'm your turbo lover
Tell me there's no other
I'm your turbo lover
Better run for cover
On and on we're charging to the place so many se ek
In perfect synchronicity of which so many speak
We feel so close to heaven in this roaring heavy load
And then in sheer abandonment, we shatter and explode.
-
Och, zamknij się! - warknęła i posadziła go na kanapie. - Maria
wie, że tu jesteś?
-
Maria? - czknął i objął kobietę w pasie. - A po co mi Maria, jak
mam ciebie, skarbie?
-
Bach, do cholery! - zrzuciła z siebie obłapiające ją ręce - To
przestaje być śmieszne! - odsuwając się, rzuciła mu ręcznik.
-
Ale ja nie żartuję… - trzepnął głową, rozpryskując po
podłodze kropelki z mokrych włosów – jestem wolny… ale nie
powolny… wolny! Mogę robić, co chcę… z kim chcę… i chuj jej
do tego… No czemu tak na mnie patrzysz? Wyjebała mnie z domu!
Nawet walizki mi nie… spakowała… nie dała i chuj! - wzruszył
ramionami – A ty mi dasz, Mała? – złapał ją za nadgarstek i
pociągnął tak, że wylądowała na jego kolanach. – Ty jesteś
inna… wiem, że mnie… że mi…
Wytrzeszczyła
oczy. Wyrzuciła go z domu? Maria wyrzuciła Sebastiana z domu? Ta
nowina była wręcz nierealna. Oczywiście mężczyzna czasem
przeginał, miał swoje za uszami, ale tworzyli z niziutką kobietą
świetną, dobrze zgraną parę. Wiedziała, że Bach szalał za
swoją żoną, chociaż czasem kompletnie nie potrafił tego okazać.
Zresztą czy można mu się dziwić? Był muzykiem, który lubił
używki, swego czasu był wręcz uzależniony od umilania sobie czasu
z kobietami, no i daleko mu było do romantyzmu, opisywanego w
książkach, które tak uwielbiała Maria. Obce były mu czułe
słówka i kupowanie kwiatów bez okazji. Ledwo pamiętał o
rocznicach i urodzinach. Jednak mimo wszystko był dobrym mężem.
Mężem, który, z tego co wiedziała, dochowywał jej wierności
praktycznie od początku ich związku. Partnerem, który zapewniał
jej bezpieczeństwo, troszczył się o ich dzieci i który świadomie
nie robił niczego, co mogłoby ją zranić.
-
Jak to? – wyszarpnęła się z objęć, które zaczęły robić się
uciążliwe, nieznośne i dodatkowo zbyt poważne. – Pokłóciliście
się?
Chciała wyrzucić z siebie całą złość i ból, który dotkliwie
masakrował jej serce. Chciała wymazać z pamięci tę ostatnią
rozmowę, zapomnieć o katastrofalnej w skutkach wizycie. Dlaczego go
posłuchała? Czemu tam pojechała, zamiast grzecznie odmówić? Co
ja ci takiego zrobiłam, że tak mnie traktujesz? Czym zawiniłam, że
mnie tak upokarzasz? Dlaczego nie wyjaśnisz, o co ci chodzi?
Dlaczego na każdym kroku uświadamiasz mi, jaką jestem porażką?
Dlaczego nie jesteś taka jak on? Czemu po prostu mnie nie pokochasz?
Czemu nie możesz mi wybaczyć… zapomnieć… dlaczego? Cios.
Wytarła pot spływający z czoła. Cios. Chciała wykrzyczeć, jak
bardzo jej nienawidzi. Cios. Nie potrafiła, bo mimo wszystko za
bardzo ją kochała. Cios. Pierwsze łzy na jej policzkach. Cios.
Wyrzucała z siebie całą złość. Cios. Zaczęła wrzeszczeć,
żeby dać ujście frustracji i bezsilności. Cios. Ktoś wpadł do
pomieszczenia, ale nie zwróciła na to uwagi. Cios.
- Kate?! Co tu się… - mężczyzna wytrzeszczył oczy i zaniemówił.
Zaniepokojony krzykami, wbiegł do mieszkania, bojąc się, że
kobiecie stało się coś złego. Niekoniecznie spodziewał się
zobaczyć worek treningowy, który raz po raz przyjmował
rozgorączkowane, sfrustrowane ciosy. Szczupła, wysoka brunetka nie
dawała sobie nawet chwili wytchnienia, zachowywała się tak, jakby
miała przed sobą największego wroga i chciała mu odpłacić za
całe zło, które ją spotkało z jego powodu.
- Kate?
- Co… co ty tu… robisz… nikt… cię tu nie… nie zapraszał -
wydyszała i prawie każdemu słowu towarzyszył coraz bardziej
agresywne uderzenie w worek. - Spieprzaj!
Spodziewała się, że tak łatwo nie odpuści i zignoruje jej
prośbę. Co miała z nim zrobić? Jak się go pozbyć? Przecież
chciała być sama. Chciała w samotności wyrzucić z siebie złość,
ból i frustrację. A może jednak się do czegoś przyda? To
przecież facet… mogłabym go sprowokować…. Pomyślała
i zatrzymała worek treningowy. Nie był jej już potrzebny. Teraz
mogła wykrzyczeć swoją złość i spotkać się z jakąkolwiek
odezwą. Teraz jej ciosy nie będą bezsilnie spływać po
podwieszonym do sufitu ogromnym walcu.
Im bardziej uchylał się i parował jej pięści, tym mocniej
próbowała go uderzyć. Była zdziwiona jego biernością.
Zachowywał się tak, jakby w ogóle nie stanowiła dla niego żadnego
przeciwnika. Od niechcenia blokował jej ataki i z pogardliwym
znudzeniem obserwował jej starania.
Nagle coś się zmieniło. Oboje to
czuli. Nie minęła chwila, a złapał jej ręce i lekko
popychając na ścianę, przycisnął swoim ciałem do wytapetowanej
powierzchni. Cichy jęk zmieszany z niecierpliwym dyszeniem wypełnił
jego uszy. Pragnęła go. Czuł to. Pragnęła go tak samo, jak on
jej. Zaczęła zdzierać z niego koszulę, wpijając się zachłannie
w jego usta. Pospiesznie szarpała sprzączkę od spodni mężczyzny,
chcąc jak najszybciej pozbawić go garderoby i przejść do rzeczy.
Bez zbędnych gierek, czułych słówek i kombinowania. Po prostu
czysta przyjemność i zaspokojenie. Wiedziała, że w jego ramionach
dostanie to, czego oczekuje, a nawet więcej – w końcu nie raz
miała okazję przekonać się, jakimi łóżkowymi umiejętnościami
dysponuje. Przymknęła oczy, czując jak jego ciepłe dłonie
wdzierają się pod top, który miała na sobie. Przygryzła mu wargę
i wyprężyła się, gdy zaczął masować jej sutki. Od środka
paliło ją wręcz zwierzęce podniecenie. Chciała dać upust całej
frustracji i jednocześnie rozładować całe napięcie, które z
każdą chwilą rosło i przejmowało kontrolę nad ciałem.
Leżąc na puchatym dywanie w salonie i dysząc ciężko, próbował
unormować oddech i kołatanie serca. Wiele kobiet – i tych
zdolnych i takich, które kompletnie nie wiedziały, co powinny robić
z mężczyzną w intymnej sytuacji - przewinęło się przez jego
łóżko, jednak z żadną z nich nie było mu tak przyjemnie jak z
nią. Była wręcz mistrzynią w zadowalaniu partnera. Zapewne
dlatego, że latami praktykowała, ćwiczyła i udoskonalała
umiejętności z przeróżnymi znającymi się na rzeczy
towarzyszami.
- Nie poleżysz ze mną trochę? - mruknął zachrypniętym głosem,
gdy kobieta wyswobodziła się z jego ramion i wstała.
- Fajnie było, ale skoro już mnie zaliczyłeś i przeleciałeś…
- zebrała porozrzucane ubrania mężczyzny i podała gitarzyście -
zostaw mnie samą i wyjdź.
- Żartujesz, prawda? - zaskoczony uniósł brwi i usiadł,
intensywnie się w nią wpatrując. - Co z tobą? Oszalałaś?
- Ubierz się i wypierdalaj! - warknęła i wciągnęła na siebie
bieliznę.
Zaczął niespiesznie zakładać spodnie. Niczego nie rozumiał. Kate
nigdy się tak nie zachowywała. Nigdy. A przecież znał ją
wystarczająco dobrze, żeby wiedzieć, kiedy się wygłupia, a kiedy
jest szczera aż do bólu. Oszołomiony i rozkojarzony nie wiedział,
co zrobić. Jeszcze nigdy żadna kobieta nie wyrzucała go z domu po
udanym seksie. W zasadzie po każdym seksie. Jeśli ktoś musiał
wyjść, to tylko one. W końcu Izzy był mistrzem w wyrzucaniu za
drzwi swoich kolejnych zaliczonych, miłosnych zdobyczy. Role się
odwróciły. To dość dziwne uczucie. Nowe i nieznane. Tylko, co on
takiego zrobił? Na pewno nie chodziło o to, że nie podołał, bo
Kate na pewno nie udawała. Powiedział albo zrobił coś
niewłaściwego? Tylko kiedy? Przecież prawie się nie odzywali,
skupieni na nasycaniu się swoją bliskością. A może ma kogoś i
poczuła wyrzuty sumienia?
- Kate, co się dzieje? - podszedł do niej i położył jej dłoń
na ramieniu. - O co chodzi?
- Czego nie zrozumiałeś? Po prostu zabierz swoje rzeczy i
wypieprzaj! - szarpnęła się i podeszła do drzwi wejściowych -
Nie mam ochoty na ciebie patrzeć!
- Pojebało cię? - burknął i narzucił na siebie koszulę. - Za
kogo mnie, kurwa, masz?!
- Za kogo?! Za pierdolonego kurwiarza! Wystarczy?! Mam ci, kurwa mać,
zapłacić, żebyś dał mi jebany spokój?!
Siłą woli powstrzymał się, żeby jej czegoś nie odpowiedzieć.
Nie pozwoli traktować się w ten sposób. Może nie był ideałem,
ale z pewnością nie zasługiwał na robienie z niego szmaty do
wycierania podłogi. Bez słowa dopiął koszulę i wyszedł z
mieszkania, trzaskając drzwiami.
Kate związała byle jak włosy i przeklinając pod nosem, udała się
do łazienki. Nie wiedziała, kogo w tej chwili nienawidziła
najbardziej. Siebie? Za to, że rani wszystkich bliskich jej ludzi?
Izzy'ego? Za to, że pojawił się w złym momencie i pozwolił jej
dać upust swojej złości i pożądaniu? Tego śmiecia Sixxa? Za to
wszystko, co zrobił z jej życiem i jak bardzo ją skrzywdził? A
może swojej matki? Za to, że nigdy nawet nie próbowała udawać,
że kocha swoją córkę?
- Czego, kurwa, jeszcze ode mnie… - wyrwana z ponurych myśli,
otworzyła dobijającemu się do drzwi przybyszowi - co… co ty tu
robisz?
Pospiesznie okryła się szlafrokiem i wpatrywała się w
zaskoczonego mężczyznę. Myślała, że to Stradlin wrócił i chce
awanturować się za wyrzucenie za drzwi. Już chciała wykrzyczeć
mu, jak bardzo ma go dość i kazać mu zniknąć z jej życia.
Jednak to nie był on.
- Eee… chyba przeszkadzam… to może wpadnę później?
- No daj spokój… wejdź, tato. Po prostu myślałam, że to…
zresztą nieważne…
- Coś się stało, skarbie? Widziałem przed chwilą Izzy'ego…
wyglądał jak… zbity pies?
- Nie chcę o tym rozmawiać – mruknęła i widząc, że jej ojciec
chce coś powiedzieć, dodała bardziej agresywnie - O niej też nie!
Strzepnęła niewidzialny pyłek ze swoich skórzanych spodni i
nerwowo przestąpiła z nogi na nogę. Od pięciu minut stała w tym
mieszkaniu i już żałowała, że w ogóle wpadła na tak idiotyczny
pomysł. Mogła się do tego nie mieszać i nie bawić się w
adwokata. Jednak zrobiło jej się żal Bacha, który od paru dni
nocował na niewygodnej kanapie w domu, w którym mieszkała Marta i
Slash. Wpadła do nich na chwilę i widząc skacowanego i
przygnębionego mężczyznę, nie mogła nie poczuć wyrzutów
sumienia. Wiedziała, że nic złego nie zrobili, ale z żoną
wokalisty nie można było na spokojnie wyjaśnić pewnych kwestii.
- Maria… posłuchaj…
- Nie zamierzam cię słuchać! Nie chcę słuchać tych kłamstw i
tłumaczeń! Nie chcę słuchać ani ciebie, ani tego gnojka!
- Kurwa mać! Dziewczyno, nie rozumiesz, że mnie naprawdę nic z nim
nie łączy?! - krzyknęła, żeby przebić się przez piskliwe
wrzaski niskiej kobiety – To, co było, to przeszłość! Od kiedy
jesteście ze sobą na poważnie, on jest tylko moim przyjacielem!
Nikim, kurwa, więcej! Pierdolonym przyjacielem!
- Myślisz, że ci uwierzę?! Jesteś groupie! Twoja rola opiera się
na pieprzeniu cudzych mężów i chłopaków! Może zaprzeczysz, co?!
Kate zamknęła oczy i próbowała się uspokoić. Nie znosiła, gdy
ktoś tak się o niej wyrażał. Przecież Maria tak naprawdę nie
miała pojęcia, o czym mówi. Nie miała zielonego pojęcia o
relacjach, jakie łączyły McKagan z jej mężem. Była z Bachem
raptem kilka razy na wyjazdach i koncertach, nie rozumie istoty bycia
groupie, nie rozumie zasad, które panują na trasach koncertowych, a
śmie ją obrażać. Nie dała sobie niczego wytłumaczyć i
sprowadzała zachowanie Kate do postępowania zwykłej dziwki.
- Kiedyś groupie to nie były głupie kurwy! Wiesz, kim byłyśmy?!
Pocieszycielkami, przyjaciółkami, wsparciem, doradczyniami i
dopiero na końcu… towarzystwem do jebanego łóżka!
- Tak… jasne… już w to uwierzę… powiedz mi jeszcze, że
bardzo się opierasz Sebastianowi, bo przecież jest żonaty i kiedyś
do mnie zarywał!
- Byłyśmy ich przyjaciółkami i towarzyszkami, a nie głosem
sumienia i moralizatorkami – warknęła – to oni decydują, czy
chcą się z nami rżnąć, poprzytulać, pójść do kina, czy
poradzić się w kwestii prezentu dla ukochanej! Jeśli facet nie
chce się pieprzyć i chce być wierny, to po prostu jest wierny i
spędza z nami czas tak, jakbyśmy byli kumplami! Może nie stanowią
większości, ale, kurwa, znam takich.
- Teraz zrzucasz winę na niego?
- Nie… nie mówię, że mnie do czegoś zmuszał, nie mówię, że
mu się opierałam! Owszem, przespaliśmy się parę razy, jak już
zaczął się z tobą spotykać, ale to było na samym początku! Od
kiedy zrozumiał, kim dla niego jesteś, nawet nie proponował mi
łóżka! Ani mi, ani żadnej innej groupie i wiem, co mówię… -
widząc, że Maria na chwilę opuściła sobie krzyki, starała się
mówić spokojniej - Posłuchaj… Bach kocha cię jak pojebany!
Ciebie i wasze dzieci… może nie jest pierdolonym romantykiem, nie
kupuje ci zdechłych kwiatków czy czekoladek i na pewno nie
zasługuje na tytuł idealnego męża, ale bez końca o was mówi i
pokazuje zdjęcia Parisa i Londona każdemu, kto ma jeszcze siłę go
słuchać! Ostatni raz… zdradził cię
na długo przed waszym ślubem… - wypuściła powietrze z nerwowym
sykiem - wierz mi albo nie, wcale nie był dumny z tego, co wtedy
zrobił.
Straciła tyle czasu i energii, żeby wytłumaczyć tej kobiecie, że
nie sypia z jej mężem. Tak jakby nie powtarzała tego przy każdej
możliwej okazji. Tak jakby on nie zapewniał, że jest wierny i że
nie interesuje się innymi dziewczynami. Zastanawiała się, skąd u
Marii taka zaciętość i upór. Była w stanie zrozumieć zazdrość
– w końcu obracali się w kręgach, gdzie zdrady, romanse, czy
szybki, niezobowiązujący numerek to norma, ale nie potrafiła
zrozumieć, czemu kobieta wyciąga tak pochopne wnioski i oskarża
Sebastiana, który naprawdę nie dawał jej podstaw do takiego
zachowania. Owszem miał swobodny styl bycia, lubił się powygłupiać
i pośmiać z naiwności fanek, ale nic więcej! Czasem bawił się w
niby flirty, ale ani ona, ani tym bardziej Marta, które były
przedmiotem jego rozrywkowych działań, nie stanowiły zagrożenia
dla Marii. Bach był typem faceta, który podryw i flirt traktuje jak
sport, ale nigdy nie posuwa się w swoich działaniach zbyt daleko.
Dziewczyno, powinnaś się cieszyć! Powinnaś się cieszyć, że
upolowałaś jednego z nielicznych muzyków, którzy szanują swoje
żony! Wolałabyś związać się z takim szmaciarzem i skurwielem
jak Sixx? Wtedy to mogłabyś narzekać i płakać po kątach, że
zdradza cię na twoich oczach! Wtedy mogłabyś beczeć, że robi cię
w chuja na każdym kroku i pierdoli wszystko, co się rusza i ma
cycki! Dopiero wtedy mogłabyś lamentować, że ma w dupie ciebie i
dzieciaki! Wtedy sama pozwoliłabym ci się nazywać zwykłą dziwką!
Tylko wtedy! Walczyła ze sobą, żeby nie wykrzyczeć jej w
twarz gorzkich słów. Żałowała, że nie jest odpowiednią osobą,
żeby ustawić tę niską kobietę do pionu. Może krzyk i terapia
szokowa odniosłyby większy efekt niż spokojne tłumaczenia?
- Niby jak mam ci wierzyć? Sypiasz z muzykami! Jeździsz z nimi na
trasy i kręcisz się koło mojego męża!
- Odpuściłam… już od dawna nie jestem groupie i nie mam zamiaru
wracać. A Sebastian jest moim przyjacielem. Jednym z tych
nielicznych, którzy pomogliby mi w każdej sytuacji. Po prostu
przyjacielem! Tak samo jak jest przyjacielem Marty, do której nie
masz żadnych zastrzeżeń… - nawet nie próbowała ugryźć się w
język, miała serdecznie dość tego, że jest w tak niesprawiedliwy
sposób traktowana. Nawet przez chwilę nie zastanawiała się nad
tym, co Maria wie, co widzi, a co woli przemilczeć. - A uwierz…
przy niej Bach pozwala sobie na bardzo… bardzo dużo.
- Bo ona nie jest…
- No kim nie jest? - Przez chwilę Kate walczyła ze sobą i modliła
się w duchu o to, by nie rzucić się na kobietę, która w tak
pogardliwy sposób ją obrażała. - Dziwką tak jak ja?!
- Tego nie powiedziałam! Poza tym… jak mam ci wierzyć? –
spojrzała na nią przymrużonymi oczami i westchnęła zrezygnowana.
- Twierdzisz, że skończyłaś pieprzyć się z każdym, komu
towarzyszyłaś w hotelach?
- Może nie do końca tak bym to ujęła… po prostu ograniczyłam
się do jednego… – mruknęła, natychmiast żałując, że w
ogóle się odezwała.
- Abby, proszę… Nie możesz mnie tak po prostu wyrzucić!
- Matt, prosiłam, żebyś tu więcej nie przychodził – jęknęła
i chciała zamknąć drzwi.
- Musimy porozmawiać – powiedział z naciskiem i nie pytając o
zgodę, wszedł do jej mieszkania.
Mimo, że przez tyle lat był jej
klientem, od dawna ich relacja wykraczała poza ramy lekarz-pacjent.
Zdążył przyzwyczaić się do jej towarzystwa, zaufać jej, zacząć
traktować jak przyjaciółkę. Teraz nie potrafił wyobrazić sobie
życia bez ich spotkań i rozmów. A wszystko przez jej uczucia.
Uczucia, które w ogóle nie powinny się pojawić i rozwinąć w tak
niepożądanym kierunku. Nie mógł zrozumieć, jak taka kobieta jak
ona, mogła zakochać się w takim wraku człowieka. Co ty
we mnie widzisz, Abby? Co może cię we mnie pociągać? Moje napady
paniki? To, że jestem pojebanym lekomanem? A może to, że
kompletnie nie nadaję się do związków?! Przecież nigdy nie
byłabyś ze mną szczęśliwa! Nikogo nie jestem w stanie
uszczęśliwić! Nawet samego siebie...
- Matt… błagam – objęła się ramionami, jakby chciała jeszcze
bardziej się od niego zdystansować. - Jestem idiotką, która
myślała, że… zresztą to nie ma znaczenia. Żałuję, że w
ogóle ci o tym powiedziałam.
- Abby, jesteś naprawdę… fantastyczną kobietą, ale… -
westchnął i bezradnie wzruszył ramionami. - Po prostu związek ze
mną nie dałby ci niczego poza cierpieniem, rozumiesz?
Poluzował krawat, który nagle zaczął go nieprzyjemnie dusić. Nie
znosił takich rozmów. Rozmów o uczuciach, oczekiwaniach i
rozczarowaniu. Zwłaszcza jeśli sytuacja dotyczyła bliskiej mu
osoby. A nie mógł zaprzeczać, że na przestrzeni tylu lat, jego
znajomość z Abby była pozbawiona emocji i płytka. Wręcz
przeciwnie. Miał wokół siebie bardzo mało ludzi, których mógł
nazwać przyjaciółmi. Rodzina też nie zawsze go rozumiała. Czasem
zbyt surowo oceniali jego działania, czasem bezkrytycznie
przyjmowali każde jego słowo, byle nie zrobić mu przykrości. A
Abigail Linton? Ona zawsze służyła mu pomocą, dobrą radą.
Mówiła, co myśli o jego życiu i działaniach, a nie wymyślała
historii, o których myślała, że mężczyzna chce ich słuchać.
- Tak… jasne – prychnęła i z niedowierzaniem pokręciła głową.
- Wymyśliłeś to na podstawie swoich wcześniejszych… eee…
związków? Czy po prostu stchórzyłeś? A może po prostu głupio
ci przyznać, że jestem ci kompletnie obojętna, co?
- To nie tak…
Wyciągnął paczkę Marlboro i spojrzał pytająco na kobietę,
nigdy nie wiedząc, czy może palić w tym pomieszczeniu. Prawie
niedostrzegalnie skinęła głową, a po chwili namysłu poprosiła,
żeby ją jednym poczęstował. Wydawało mu się, że Linton nie
należy do osób palących, ale spełnił jej życzenie i podsunął
jej zapalniczkę.
- Ciężki dzień, co? - zagadnął, byle oddalić moment, w którym
zacznie się jego cotygodniowa spowiedź.
- Wydaje mi się, Jeffrey, że to
pan mi płaci za wizyty tutaj, a nie odwrotnie – mruknęła z
ponurym uśmiechem i zaciągnęła się papierosem. - Możemy
zaczynać?
- Skoro musimy… - westchnął i
widząc, że kobieta chce coś powiedzieć, szybko dodał – tak,
wiem… wizyty tutaj nie są obowiązkowe. Tak tylko… zażartowałem.
Rozsiadł się wygodniej w fotelu i
przymykając oczy, zaczął relacjonować, co wydarzyło się w jego
życiu w ubiegłym tygodniu. Nie uważał, żeby było w tym coś
ciekawego, jednak Linton słuchała z uwagą i co jakiś czas
notowała pojedyncze słowa w zeszycie. Pod koniec opowieści
spojrzała na zegarek i zmarszczyła brwi, jednak nie odezwała się
ani słowem.
- Coś nie tak, doktorko? - Izzy spojrzał niezbyt pewnie na Abby, bo
rzadko kiedy reagowała w ten sposób.
- Myślałam, że ustaliliśmy jakiś czas temu pewne… zasady? Na
przykład o prawdomówności, panie Isbell?
- Powinna pani pracować jako wykrywacz kłamstw – zmieszany
odwrócił wzrok i zapytał – co tym razem mnie zdradziło?
Odetchnęła ciężko i przerzuciła kilka stron w swoim notatniku.
Bez słowa podała go Stradlinowi. Widząc, że mężczyzna nie
rozumie, o co chodzi, wyjaśniła:
- Zawsze zapisuję tematy, które tu
poruszamy. Ilekroć wspomni pan podczas sesji o czymś nowym,
zapisuję to. Jeśli kilkukrotnie podczas jednego spotkania wraca pan
w opowieściach do tej samej osoby albo sprawy odnotowuję to. Poza
tym zdradza pana mowa ciała. Zazwyczaj jest pan spokojny, można
nawet powiedzieć… beznamiętny. Zupełnie jakby opowiadał pan
historię kogoś innego. - Zauważyła w oczach gitarzysty błysk. -
Dziś jest pan bardziej wzburzony i… zraniony? - Nawet nie musiała
pytać, czy trafiła. Wystarczył widok jego zaciśniętych pięści.
- Może zamiast tracić czas na gierki, powie mi pan, co takiego
zrobiła Kate, że przed ponad czterdzieści pięć minut nie
wspomniał pan o niej ani słowem?
Nerwowo odpalił papierosa i wstał
z fotela. Był zły na nią, że tak łatwo go przejrzała. A może
bardziej wkurzało go to, że nie potrafił udawać, że wszystko
jest w porządku i nie potrafił wmówić sobie, że jej zachowanie
wcale go nie zabolało? Może wkurzała go świadomość, że wstydzi
się tego, co wydarzyło się w mieszkaniu Kate parę dni temu? Po
chwili bez zbędnej zwłoki zaczął opowiadać kobiecie o ich
dziwnym i niecodziennym spotkaniu. O tym, jak go potraktowała,
wykorzystała i praktycznie wyrzuciła z domu. O tym, że od tamtej
pory nawet się do niego nie odezwała i nie próbowała niczego
wyjaśnić. On tym bardziej nie chciał wyrywać się z jakąś próbą
kontaktu, skoro zrobiła z niego idiotę.
- Rozumie pani? Tak po prostu wyjebała mnie za drzwi! Tak jakbym
był… jakby to było moim pieprzonym obowiązkiem! Jakbym był
jebaną szmatą do podłogi, którą można wypierdolić, jak się
zużyje! Kurwa mać… zrozumiałbym, jakbym zrobił coś nie tak,
ale wszystko było w porządku!
- Jeffrey, jest pan bardziej zdruzgotany tym, że wyrzuciła pana
praktycznie bez słowa, czy tym, że zrobiła dokładnie to samo, co
pan wyczyniał przez długie lata z większością kobiet? A może…
- widząc, że chce jej przerwać, dodała pospiesznie – może boli
to pana o wiele bardziej, niż chce pan przyznać, bo Kate zbyt wiele
dla pana znaczy?
Wodziła wzrokiem za szczupłą blondynką. Faktycznie była całkiem
ładna. Przyjemna, sympatyczna twarz, skromny, spokojny sposób
bycia. W zasadzie ciężko zrozumieć, co robiła z takim furiatem
jak rudowłosy mężczyzna. Jednak Marta nie zamierzała narzekać.
Cieszyła się szczęściem Rose'a, który w końcu znalazł sobie
odpowiednią partnerkę. Upiła łyk zimnego piwa i zmrużyła oczy.
Zastanawiała się, ile jeszcze czasu będą pielęgnować swoją
tajemnicę. Tajemnicę, która robiła się widoczna i przyjemnie
zaokrąglona.
- Myślałaś o tym, co ci mówiłem, Dzieciaku?
- Ciężko o tym zapomnieć – burknęła i zsunęła okulary
przeciwsłoneczne na oczy – i ciężko podjąć decyzję, Axl.
Spojrzała na Jeffa, który siedział na kocu rozłożonym na trawie.
W rączce trzymał plastikową łopatkę i nie do końca
kontrolowanie uderzał w przedmioty, które leżały wokół niego.
Idealny obrazek beztroskiego i sielankowego życia, za którym Marta
tak tęskniła.
- Miałem tego nie mówić i cię… oszczędzić, ale… - przysunął
się bliżej niej i zniżył głos do szeptu - on już nie jest tym
samym człowiekiem, Marta. On nawet siebie nie przypomina. Uwierz…
nawet Adler nie wyglądał tak tragicznie, gdy go wyjebaliśmy. Teraz
dosłownie niczym nie różni się od zwykłego ćpuna, który
melinuje, gdzie popadnie. Wiesz, co zrobił, jak mu powiedziałem, że
wyrzucam go z zespołu? – zapytał i widząc, że nie doczeka się
odpowiedzi, wyjaśnił. – Nic… dosłownie nic. Może poza
wygrzebaniem się z tego ujebanego materaca, na którym kimał i
wciągnięciem kolejnej kreski.
- Nie musiałeś mi tego mówić – mruknęła i wstała z ogrodowej
huśtawki, na której siedzieli. – Nie musiałeś…
Zamknął na chwilę oczy. Kiedy ponownie je otworzył, brunetka
stała kilka metrów od niego. Nie widział jej miny, bo odwróciła
się plecami, jednak nie trudno było usłyszeć, jak wypuszcza
głośno powietrze. Płakała, czy próbowała się uspokoić?
Powinien jej przeszkodzić i zapobiec małej katastrofie, czy
pozwolić, by sama doszła do siebie? Powinien przeprosić, czy
uznać, że szczerość była jej potrzebna? Ostatecznie podszedł do
niej i położył dłonie na jej ramionach.
- Zapomnij i zacznij żyć! – powiedział stanowczo i szybkim
ruchem, odwrócił ją przodem do siebie. – Nie walcz z pieprzonymi
wiatrakami! – pochylił się i spojrzał jej w oczy – Jesteś
jeszcze tak kurewsko młoda i… piękna. - Zniżył głos i mówił
przyjemnym, kojącym tonem. - Nie marnuj sobie i Jeffowi życia,
czekając na coś, co nigdy nie nastąpi. Nie powinnaś się skazywać
na samotność i uwiązanie do tego palanta, bo zasługujesz na
więcej! Na dużo więcej… - Odgarnął niesforny kosmyk z jej
twarzy i mruknął - Kiedy ostatni raz gdzieś wyszłaś albo
sprawiłaś sobie przyjemność, hm?
- Z Jeffem i pracą to dość trudne… wiesz… obowiązki.
- I widzisz? Zaczynasz pierdolić jak stara, zmęczona życiem i
brakiem seksu baba! - wywrócił oczami i dodał. – Masz dziecko,
więc nie wolno ci się raz na jakiś czas wyluzować i zaszaleć?
Masz syna, więc nie możesz się wystroić, ruszyć na łowy i
pozwolić sobie na…
- Axl, ja taka nie jestem… - przerwała mu i westchnęła – co
mam twoim zdaniem zrobić? Iść do baru i uwodzić jakichś
napalonych facetów? Przespać się z jakimś dopiero co poznanym
kolesiem w jakiejś knajpie? - wzdrygnęła się na samą myśl o
takim scenariuszu - Litości!
- Dzieciaku, Dzieciaku… - pokręcił z niedowierzaniem głową. -
Po prostu daj wam szansę. Nie mówię, że masz zrobić z siebie
jakąś łatwą kurwę, ale nie zamykaj się na ludzi. Jeśli nie
chcesz zrobić tego dla siebie, bo… - przerwał na chwilę, jakby
szukał inspiracji i wycedził przez zaciśnięte zęby - bo ciągle
kochasz tego ciula, to zrób to dla Jeffrey'a, który prędzej czy
później będzie potrzebował pieprzonego ojca.
Nie zdążyła odpowiedzieć, bo pojawiła się Lisa, która niosła
filiżanki z herbatą i piwo, ułożone na metalowej tacy. Wyglądała
na szczęśliwą i beztroską, zupełnie jak Marta, gdy wiodła
spokojne, pełne miłości życie u boku Duffa. Życie, które z
każdym dniem stawało się odległą historią.
Zacisnął powieki i syknął, gdy nieprzyjemny strumień zimnej wody
spotkał się z jego rozgrzanym ciałem. Musiał odpędzić od siebie
obrazy, które raz za razem przemykały mu przed oczami. Nie mógł
pozwolić sobie na utratę kontroli i na zbytnie zagalopowanie się w
swoich fantazjach. Nie mógł pozwolić, by jego uczucia i pragnienia
wszystko zniszczyły. Nie tym razem.
- Dlaczego musisz być taka piękna? - westchnął i oparł
zaciśnięte w pięści dłonie o płytki łazienkowe. - Dlaczego, do
kurwy nędzy, muszę cię kochać, skoro ty nawet nie chcesz na mnie
spojrzeć?
Od kilkunastu tygodni łudził się, że sobie poradzi i zwalczy
dyskomfort związany z „nową” lokatorką. Nie, żeby jej
obecność mu przeszkadzała. Wręcz przeciwnie – gdyby tylko mógł
spędzałby z nią każdą wolną chwilę. Tylko jakim kosztem? Każda
godzina w jej towarzystwie sprawiała mu przyjemność i ból
jednocześnie. Cieszył się, że naprawili swoje relacje, że znowu
mu zaufała i sprawiała wrażenie, jakby zapomniała o krzywdzie,
którą jej wyrządził. Jednak ogarniała go frustracja na myśl, że
nie może nic zrobić, żeby ją pocieszyć. Irytowało go, że nie
może wywołać na jej twarzy prawdziwego, szczerego uśmiechu.
Najwięcej bólu sprawiał mu jednak fakt, że nie mógł jej
dotknąć… nie w sposób, którego najbardziej pragnął i który
zbyt często nawiedzał jego myśli. Westchnął i zacisnął zęby,
czując przejmujący chłód, który przenikał jego ciało.
Chciałby, żeby choć część tego chłodu dotarła do jego serca.
Może wtedy mogłabyś być mi obojętna? Może potrafiłbym
patrzeć na ciebie inaczej niż teraz? Gdybym tak kurewsko cię nie
pragnął… wszystko byłoby normalne… nasza relacja, wspólne
mieszkanie… Z zamyślenia
wyrwał go przeraźliwy wrzask.
- Co do…
Wyskoczył spod prysznica, okręcił
ręcznik wokół bioder i wybiegł z łazienki. Na końcu korytarza
dostrzegł Martę, która stała jak sparaliżowana przy ścianie
naprzeciwko wejścia do jednego z pokoi. O kurwa…
zapomniałem jej powiedzieć o Samie… Brunetka
nawet nie zwróciła uwagi na Slasha, który się przed nią
zmaterializował. Całą swoją uwagę skupiła na wielkim terrarium,
stojącym w pomieszczeniu, które kiedyś służyło im za
rupieciarnię. Niczego nieświadoma weszła do pokoju i gdy tylko
zaświeciła światło, stanęła oko w oko z wielkim, obrzydliwym
wężem.
- Marta? - Slash zbliżył się do dziewczyny i położył jej rękę
na ramieniu - Przepraszam… ja… zupełnie wyleciało mi z głowy…
McKagan oderwała wzrok od pomieszczenia i bezwiednie wtuliła się w
jego mokre ciało, tak jakby mogła ukryć się przed parą
nieprzyjemnych ciemnoszarych oczu. Nie miała pojęcia, co to bydle
robiło w jej domu, ale od dziecka przeraźliwie bała się węży,
pająków i wszelkiej maści gadów. Nawet kiedy babcia zabierała ją
czasem do ZOO, szerokim łukiem omijała pawilony, w których można
było je oglądać. A teraz, w jej domu...
- C-co to, kurwa, tu robi? - wydukała.
- To jest… Sam… - przymknął drzwi i objął roztrzęsioną
kobietę. - Kupiłem go, jak byłaś z Izzym w Europie, a jak
wróciłaś… nie pomyślałem… ja… zamontuję tu zamek, ok?
Nie miał pojęcia, że Marta tak
zareaguje na jego nowego towarzysza. Tym bardziej nie spodziewał
się, że pozna go w takich okolicznościach. Zajebiście…
stoję w samym ręczniku… idealny ze mnie pocieszyciel! Jeszcze
tego mi brakowało, żeby ona… Starał
się oddychać miarowo, ale nie był w stanie się uspokoić i
wyciszyć. W duchu modlił się tylko, żeby się nie zdradzić.
Zdecydowanie za krótko stał pod prysznicem, żeby ten przyniósł
jakiś efekt. Z jej ciała biło tak przyjemne ciepło, że mógłby
tak stać w nieskończoność i napawać się jej bliskością.
Zdawał sobie jednak sprawę, że to bardzo głupi i niebezpieczny
pomysł.
- N-najlepiej sztabę, żeby to… to coś się stamtąd nie
wydostało. Boże… mogłeś mnie uprzedzić... – wymamrotała i
dopiero teraz poczuła, że jej ubranie jest mokre. - Eee… chyba…
- odsunęła się od niego i przesunęła dłońmi po jego klatce
piersiowej - chyba powinieneś... - zamrugała i wbiła wzrok w jego
odsłonięty tors. – Może powinieneś się... ubrać?
Zamiast dodsć obszerny komentarz który napisałam, to się wylogowałam xD
OdpowiedzUsuńAle dla Ciebie napiszę jeszcze raz; dziewczyno jesteś genialna! Wiesz jak dobrze musisz pisać, żebym czekała kilkadziesiąt miesięcy na następną część? I jestem z niej strasznie zadowolona.
A co do obiektywnej oceny, to jedyna aluzję jaką mam to za dużo wątków porozwijanych naraz i dobrze by było skończyć kilka w następnej części, bo można się pogubić.
Marto, dla mnie masz naprawdę talent! Dzięki za dawanie tak zajebistych dzieł do czytania <3
Kimkolwiek jesteś, Dobry Człowieku, dziękuję bardzo za komplementy, na które nie zasłużyłam :)
UsuńNareszcie <3
OdpowiedzUsuńTylko błagam o kolejną część po krótszej przerwie, bo zdążyłam pozapominać co się działo i teraz się gubię ;-;
<3
OdpowiedzUsuńNa Twoje wpisy moge czekac nawet miesiacami��ten.rowniez jest super z niecierpliwością czekam na.kolejny ��
OdpowiedzUsuńCzekałam <3
OdpowiedzUsuńTyle sie naczekałam <3
OdpowiedzUsuńMam nadzieję że szybko coś znowu opublikujesz :D
Jasne ze czekamy i zagladamy z nadzieja ze jednak wrocisz:-) Dziekujemy ze jestes :-) Mozna powiedziec ze zzylam sie z postacia Marty i przerwanie tej historii pozostawilo duzy niedosyt :-) Wiadomo jak to w zyciu nie zawsze ma sie czas na wszystko ;-) ale masz wiernych czytelnikow:-)Pozdrawiam Paulina
OdpowiedzUsuńJEZU NARESZCIE 💘
OdpowiedzUsuń