niedziela, 30 lipca 2023

59.

Mamy końcówkę roku 1994, pierwsza scena dzieje się dokładnie w trakcie wydarzeń, które były opisywane w poprzednim rozdziale, jak i w scenie następującej po niej

może ktoś tu jeszcze zagląda :)

***

Zima 1994


Bił się z myślami i nie miał pojęcia, co robić. Z jednej strony nie chciał się wtrącać i angażować w kolejną rodzinną „dramę”, a z drugiej strony pluł sobie w brodę i wyzywał od tchórzów, że jeszcze nie wziął sprawy w swoje ręce. Dlaczego miał stać i biernie patrzeć na to, co jego brat robi ze swoim życiem? Czy tylko jego niepokoił stan jednego z McKaganów? Czy tylko on miał na tyle odwagi, by w końcu dowiedzieć się, co stało się z ich bratem? Tylko on był zainteresowany stanem zdrowia i tym, co przyczyniło się do znacznego pogorszenia sytuacji? A może znowu zostanie potraktowany jak intruz, który z braku własnej rodziny, wpierdala się z butami do życia innych? Może powinien postąpić tak jak większość rodzeństwa i pozwolić na dalsze niszczenie wszystkiego, co dobre w członku ich najbliższej rodziny?

- Kurwa, nie bądź tchórzem! - warknął na siebie i wyciągnął rękę, by zapukać do drzwi.

Ostatni raz był w tym domu kilka długich miesięcy temu. Nie wiedział, czego się spodziewać i z każdą kolejną chwilą ogarniały go coraz posępniejsze myśli. Wtedy było łatwiej, bo nie przyszedł tutaj sam. Miał towarzystwo w postaci swojego starszego brata, ich autorytetu i ostoi racjonalnego i praktycznego myślenia. Osoby, która zawsze była dla nich deską ratunku, pocieszycielem i sprawiedliwym sędzią, gdy coś przeskrobali. A teraz?

- Czego? - usłyszał bełkotliwy głos i po chwili w drzwiach pojawiła się zmęczona, wyniszczona twarz.

Przełknął głośno ślinę. Od ostatniego pamiętnego spotkania w domu Matta minęło trochę czasu, a wygląd gospodarza w żaden sposób się nie polepszył. Mężczyzna miał wrażenie, że jest coraz gorzej. Twarz była jeszcze bardziej opuchnięta, ręce pokrywały liczne plastry i bandaże, które nieudolnie ukrywały popękane i zakrwawione dłonie. Włosy, które zawsze były gęste, teraz sprawiały wrażenie, jakby ledwo trzymały się skóry głowy.

- Duff… - wymamrotał Matt i z bólem przyjrzał się basiście. - Możemy… chciałem… mogę wejść?

Nawet nie wiedział, czy Duff jest naćpany, pijany, czy - jak zawsze w najgorszych okresach - zafundował sobie podwójną dawkę trucizny. Nie był w stanie określić, czy jego młodszy brat w ogóle nadaje się do jakiejkolwiek rozmowy. Nie potrafił określić, czy Duff chociaż rozpoznaje, gdzie się znajduje i kto do niego przyszedł. Widział wrak człowieka, który kiedyś był jego młodszym bratem. Widział wrak, który kiedyś był uzdolnionym muzycznie basistą. Wrak, który kiedyś miał rodzinę – piękną, uroczą żonę i przesłodkiego dwuipółletniego syna.

- Czego tu, kurwa, chcesz? - Odsunął się i ruszył w stronę salonu, tym samym dając Mattowi przyzwolenie na pójście za nim. - Kto cię tu przysłał?

- Chciałem pogadać… pomóc… - mruknął z rezygnacją. - Duff… co się z tobą, do cholery, stało? Co ty sobie robisz? Bracie...

- A co się ma, kurwa, dziać? Nie widzisz? Wszystko jest w zajebistym porządku! - machnął ręką, pokazując na zniszczone, zapuszczone wnętrze salonu, które jeszcze rok temu wyglądało kompletnie inaczej.

- Duff…

- Nikt… żadna k-kurwa mnie nie… nikt nie robi mnie w wała… nikt mi nie...

Urwał, gdy załamał mu się głos. Nogi odmówiły mu posłuszeństwa i zataczając się, opadł na kanapę. Sięgnął po paczkę Marlboro, która leżała na stoliku do kawy. Z walających się na blacie śmieci wydostał zapalniczkę. Po chwili siedział z twarzą ukrytą w dłoniach i dymiącym papierosem tuż przy przetłuszczonych, posklejanych włosach. Przywodził Mattowi na myśl człowieka, który przegrał walkę o życie i jest mu wszystko jedno, co się z nim stanie.

- Duff… Michael… - zwrócił się do niego imieniem, którego nie używał od prawie dwudziestu lat. - Porozmawiaj ze mną… proszę.

- Ta dziwka cię nasłała? - wyszeptał, nawet nie podnosząc wzroku.

- Nie mów tak o niej… i nie… Marta nie ma pojęcia, że tutaj jestem. - Wziął głęboki oddech i już wiedział, że nie obędzie się bez wytoczenia cięższej artylerii. - O tym, że chciałem z tobą pogadać, powiedziałem tylko mamie… prosiła… błagała, żebym spróbował ci pomóc…

Poczuł ucisk w gardle, gdy przypomniał sobie słowa matki; gdy usłyszał jej błagalny ton. Rzecz jasna kobieta nie miała pojęcia nawet o połowie rzeczy, które wydarzyły się od momentu awantury w domu Duffa i Marty. Nie miała pojęcia, co dokładnie wydarzyło się tamtego wieczoru, ani do jakiego stanu doprowadził się jej najmłodszy syn. Nie zdawała sobie sprawy, jak potraktował jej najmłodszą synową i wnuka. Nikt nie miał na tyle odwagi, by zrzucić na nią taki ciężar. Z każdym miesiącem bardziej podupadała na zdrowiu i nikt nie chciał obciążać jej rewelacjami na temat stanu Duffa. Każdy zdawał sobie sprawę z tego, że pękłoby jej serce, gdyby dowiedziała się, jak bardzo basista się stoczył. Nie poradziłaby sobie z informacją, w jak głębokim gównie się pogrążył. Mimo, że nikt o tym nie mówił głośno, każdy uważał, że są rzeczy, o których matka po prostu nie powinna mieć pojęcia.

- Nikt, kurwa… rozumiesz?! Nikt mi, kurwa, nie pomoże! - zacisnął pięści na przerzedzonych i tygodniami niemytych włosach. - Ta dziwka zniszczyła mi życie!

- Duff! Chłopie, co jest z tobą nie tak? - Mimo obrzydzenia, które odczuwał, patrząc na zapuszczone mieszkanie, zbliżył się do swojego brata. - Jak… skąd ci się takie gówno uroiło w głowie? Jeff jest jak twoja pieprzona kopia! Marta nigdy by cię nie zdradziła! I to jeszcze ze Stradlinem? Czego musiałeś się naćpać, żeby wymyślić…

- Widział ich!

- Kto? Kogo widział? O czym ty mówisz?

- Ojciec… widział ich… na naszym jebanym weselu – zawarczał przez zaciśnięte zęby i spojrzał dzikim wzrokiem na Matta. - Podobno przyszedł popatrzeć, bo Claudia mu powiedziała, że bierzemy ślub… - ze złością zgasił papierosa, który nie wiedzieć kiedy zdążył się wypalić i prawie natychmiast sięgnął po następnego. - Dzwonił… miał pokazać mi dowód… zdjęcia…

Matt ze zrezygnowaniem przymknął oczy. Modlił się o to, żeby miał omamy słuchowe, żeby okazało się, że po prostu się przesłyszał. Czy naprawdę jego młodszy brat, z którym dzielił ciężkie przeżycia w młodości, zaufał słowom człowieka, który ograbił ich z dzieciństwa? Naprawdę wystarczyło rzucić głupim, kompletnie nierealnym tekstem i Duff tak po prostu w to uwierzył? Jak naiwny dzieciak uwierzył w wyssane z palca bzdury? Nawet przez moment nie pomyślał, że to kolejna żałosna próba manipulacji ze strony ojca? Nie zastanowił się chociaż przez chwilę nad tym, że ten człowiek kolejny raz próbuje ingerować i niszczyć ich życie? Jak bardzo alkohol i dragi wypaliły mu umiejętność trzeźwego myślenia, że nie wpadł na pomysł, że to kolejna cholerna intryga człowieka, przez którego Matt ma problemy psychiczne, a Duff uzależniał się od wszystkiego, co wpadło mu w ręce?

- Boże… Duff… nie mów mi, że tak po prostu mu uwierzyłeś… - jęknął. - Powiedz mi, że nie zrobiłeś Marcie i Jeffowi tego wszystkiego tylko dlatego, że ten skurwiel…

- Ty nic… nic, kurwa, nie rozumiesz… on… on widział…

- To mi to wyjaśnij… powiedz, co widział i zastanów się, dlaczego w to wierzysz - usiadł koło basisty i niepewnie położył dłoń na jego ramieniu. - Porozmawiaj ze mną… proszę, Duff. Przyszedłem… jestem tu dla ciebie.


Od chwili meldunku w hotelu obserwował jej zachowanie. Wiedział, że coś było nie tak. Po rozmowie o przeszłości, którą prowadzili w autokarze, kobieta po prostu zaszyła się najpierw w łazience, a później bez słowa ułożyła się we wnęce z łóżkiem, które odstąpił jej Jason. Teraz, gdy siedzieli w jednym ze wspólnych salonów, praktycznie się nie odzywała. Przez cały czas nawet na chwilę nie ściągnęła okularów przeciwsłonecznych, którymi zasłaniała niepomalowane oczy. Zastanawiał się, czy tylko on zwrócił uwagę na jej niecodzienne zachowanie. Może powinien zagadać? Może zaoferować pomoc, bo ewidentnie działo się z nią coś złego?

- Zaczął już coś mówić? - dobiegł go głos Kirka, który uparł się, by Marta pokazała najnowsze zdjęcia Jeffa.

- Całkiem sporo – uśmiechnęła się i dodała – nie są to jeszcze jakieś sensowne i logiczne zdania, ale dogadujemy się. Od momentu jak zapisałam go do żłobka, to czasem buzia mu się nie zamyka.

- Pewnie tęsknisz, co?

- Jak tylko mam okazję, dzwonię do Matta i daje mi go do telefonu, żeby sobie pogaworzył – powiedziała z nostalgią. - Ale... czasem też czuję się trochę tym wszystkim… przytłoczona…

- Matt? Jeff jest u Matta? - wtrąciła się Kate i mimo okularów widać było, że jest zaskoczona.

- No… tak. Zgodził się bez problemu, a czemu pytasz?

- Myślałam… wydawało mi się, że jest ze Stradlinem – mruknęła tylko i wzruszyła ramionami. - To on zawsze zajmował się młodym, jak wyjeżdżałaś na dłużej.

- Tak, ale… - zawahała się. - To… teraz to chyba nie najlepszy pomysł. Ma wystarczająco swoich… eee… spraw i nie chciałam obciążać go dodatkowo Jeffem. Poza tym Izzy poleciał przecież do Indiany do mamy i… eee… chyba nie wróci w najbliższym czasie.

McKagan nie odezwała się już słowem. O niczym nie miała pojęcia. Izzy ma jakieś problemy? Tak po prostu wyjechał? Kolejny raz się do niej nie odezwał i uciekł bez słowa? To przez to, że próbowała się z nim kontaktować? Była zbyt nachalna? Co ci, kurwa, odjebało, debilu, że tak mnie potraktowałeś? Co ci zrobiłam? Co kurwa było nie tak, że musiałeś z dnia na dzień potraktować mnie jak zwykłą szmatę? Jak pierwszą lepszą kurwę, której zapłaciłeś i podziękowałeś za usługi?! Naprawdę byłam dla ciebie nikim, że nawet nie mogłeś powiedzieć, co się u ciebie dzieje? Naprawdę byłam tylko dziwką, którą brałeś do łóżka i nie zasługiwałam na słowo wyjaśnienia? Miała dość, kolejny raz chciała po prostu zostać sama. Ze swoim bólem, ze swoimi myślami, z rozczarowaniem i poczuciem pustki. Chciała po prostu w ciszy i samotności zrobić coś, co zawsze napawało ją wstrętem. Chciała po prostu siąść i móc wypłakać wszystkie negatywne uczucia, które wręcz się z niej wylewały. Chciała opłakać utratę poczucia stabilności i bezpieczeństwa; chciała zapłakać nad „stratą” jedynego faceta, który choć trochę interesował się jej życiem; miała ochotę zaszlochać nad samotnością, która po nibyrozstaniu zaatakowała ją ze zdwojoną siłą. Miała gdzieś, że w apartamencie, który miała z Martą i w którym poza częścią wspólną, znajdowały się dwie niezależne sypialnie, jest w tym momencie pięć innych osób. Wiedziała, że sekundy dzielą ją od rozklejenia się i zrobienia z siebie idiotki.

- Idę się położyć – powiedziała szybko i nie zwracając uwagi, czy ktokolwiek zwrócił na nią uwagę, uciekła do swojej części sypialnej.

Podeszła do okna i zaciskając dłonie na parapecie, oparła czoło o szybę. Wszystko, co teraz działo się w jej życiu, było jakimś cholernym żartem. Nigdy dotąd nie czuła się tak beznadziejnie, tak bardzo pozbawiona nadziei i chęci do życia. Nie miała śmiałości pójść do ojca i mu się wypłakać, nie chciała znowu dręczyć Matta swoimi problemami. Wiedziała, że obaj mężczyźni bez chwili zawahania rzuciliby wszystko i zrobili co trzeba, by jej pomóc. Nie mogła jednak obciążać Jona, który ostatnimi czasy miał coraz większe problemy z sercem. Nie mogła wymagać od Matta, że będzie ją niańczył jak małe dziecko, zupełnie tak jakby znowu mieli po kilka czy kilkanaście lat. Kolejny raz żałowała, że zdecydowała się na bycie groupie i zrezygnowała z normalnego życia, gdzie mogła mieć znajomych, rodzinę, osobę, z którą po prostu mogłaby porozmawiać i się wyżalić. Była tak pogrążona w myślach, że nie usłyszała pukania do drzwi i skrzypnięcia, gdy mężczyzna wszedł do sypialni.

- Kate? Coś się… eee… czy… czy ty... płaczesz?! - Zapytał równie zaskoczony, co zaniepokojony. - Co ci jest?

Nigdy nie widział, żeby młoda McKagan płakała. Owszem, miał wrażenie, że gdy pojawiła się u niego przed awanturą Bacha i Bolana, coś było bardzo nie w porządku, ale nigdy nie widział jej w takim stanie. Nigdy nie widział, żeby piła takie ilości alkoholu. Nie przypominał sobie, żeby kiedykolwiek szwendała się pijana po hotelowych korytarzach i w takim stanie szukała towarzystwa na noc. Zawsze, gdy o niej myślał, miał w głowie obraz silnej, niezależnej kobiety, która czerpie z życia całymi garściami, nie ogląda się za siebie i nie przejmuje negatywnymi komentarzami, czy reakcjami na swój temat. Zawsze widział zdecydowanie i pewność siebie, które teraz jakby wyparowały. W końcu ściągnęła okulary przeciwsłoneczne i zobaczył jej przekrwione i zapuchnięte oczy. Zdał sobie sprawę, że to chyba pierwszy raz, gdy widział ją bez jakiegokolwiek makijażu.

- Nic… to tylko… t-tylko coś wpadło… - zerknęła przez ramię i ukradkiem otarła łzy. - Coś mi wpadło… do oka.

- Kate… co się dzieje? - Nie dał się zbyć. - Nigdy nie widziałem, żebyś… to przez te docinki Larsa? Czy wspominki dawnych czasów? – zaczął wymieniać, mając nadzieję, że w którymś momencie kobieta mu przytaknie. – To ta awantura Bacha i Bolana?

Zbliżył się i położył dłonie na jej barkach. Przejechał nimi uspokajająco wzdłuż ramion i niepewny jej reakcji, spróbował odwrócić ją ku sobie. Kiedy skacowana pojawiła się w ich autokarze z niepomalowaną twarzą i ukrytymi za ciemnymi okularami oczami, był zaskoczony, bo bez prowokującego, mocnego makijażu wyglądała zdecydowanie młodziej i bardziej niewinnie. Teraz z zaszklonymi i zaczerwienionymi oczami wydawała mu się wręcz krucha i bezbronna.

- No mów… - mruknął swoim niskim, głębokim głosem i otarł łzę, która potoczyła się jej po policzku. – Hej… Lay beside me and tell me what they've done and speak the words I wanna hear to make your demons run – zaintonował, zmieniając lekko tekst utworu, który wcześniej śpiewali w autokarze.

- N-nic się nie dzieje, James. N-nic… zupełnie nic.

- I dlatego płaczesz? - pochylił się lekko i spróbował spojrzeć jej w oczy. - Dlatego przyszłaś do mnie kompletnie najebana i chciałaś… czekaj… jak to powiedziałaś? Zapomnieć?

- To już nawet płakać mi nie wolno? Każdy może mieć cholerny zły dzień! Następnym razem będę wiedzieć, żeby nie zawracać ci dupy! - Powiedziała agresywnie, żeby go odstraszyć i żeby nie kontynuował tematu. - Co? Nigdy nie widzieliście, żeby mała Katie płakała? No to wyobraź sobie, kurwa, że ja też mam pieprzone uczucia! Też coś czasem czuję! Nie jestem waszą pierdoloną maszynką do jebania! - Chciała go odepchnąć, jednak szybko złapał ją za przedramiona. - Myślisz, że mam wszystko gdzieś? Że wszystko po mnie…s-spływa? W-wydaje ci się, że nikt nie może mnie z-zranić?!

- Kate… Katie...uspokój się. - Zwrócił jej twarz ku sobie i w końcu spojrzał w jej przekrwione, pełne żalu oczy. - Chcę ci tylko pomóc. - Odgarnął kosmyk włosów, który bezwiednie opadł na jej bladą twarz. - Jest coś, co mogę dla ciebie zrobić?

- D-dla mnie? Zrobić coś... dla mnie? - zapytała i gdy przytaknął, powiedziała pierwszą i najbardziej absurdalną rzecz, jaka przyszła jej do głowy. - Możesz… możesz zrobić mi dziecko.

- Eee… co? - zapytał skonfundowany.

- Dziecko. - powtórzyła z bólem, wiedząc, że jej prośba nigdy nie zostałaby spełniona. - Zrób mi d-dziecko, skoro tak bardzo chcesz pomóc.

- Ja… to znaczy… z-ze mną? Dziecko? - odchrząknął i zaczął od nowa – Nie jestem pewny, czy bym się nadawał... ale… jeśli chcesz… to znaczy no… wolałbym być prawdziwym ojcem, który ma czas na wychowywanie, a nie dawcą… a-ale…

Zaczął się plątać. Z jednej strony sytuacja była absurdalna, bo i prośba była dość niecodzienna. Nie żeby nigdy nie spotkał się z takimi propozycjami od małolat i napalonych fanek, ale McKagan to była zupełnie inna sprawa. Z drugiej strony, czy on w ogóle myślał kiedykolwiek o zakładaniu z kimś rodziny? Czy zastanawiał się nad braniem z jakąś kobietą ślubu i robieniu dzieci? Zamierzał być pełnoetatowym ojcem, czy rozważał bycie weekendowym tatusiem? Poza tym Kate… jak ona sobie to wyobrażała? Miał chodzić z nią do łóżka, póki nie zajdzie w ciążę? Chciała, żeby był dawcą spermy? Chciała tworzyć z nim jakiś związek? Czy po prostu chciała mieć dziecko bez względu na to, kim miałby być potencjalny ojciec, a on akurat był pod ręką? A może po prostu robiła sobie z niego jaja i chciała się pośmiać z jego reakcji?

- Och Boże… James… - jęknęła i wydała z siebie dźwięk, który jednocześnie mógł oznaczać szloch i śmiech. - Boże… Ty mówisz poważnie… ty naprawdę… ty zrobiłbyś… naprawdę mógłbyś s-spróbować... - urwała, próbując zapanować nad głosem, który coraz bardziej się łamał. - Choćbyś naprawdę chciał to dla mnie zrobić… - widząc w jego oczach szczerość, miała jeszcze większą ochotę się rozpłakać i przeklinać swoje wybory. - Nigdy nie byłbyś w stanie tego… nie mógłbyś…

- Ale, Kate… ty mówisz serio? Naprawdę… naprawdę tego chcesz? - zdawał się nie słyszeć tego, co przed momentem powiedziała. - Chciałabyś, żebym był pieprzonym ojcem twojego… żebym się z tobą przespał? Po prostu chcesz dziecka, bez żadnych związków i zobowiązań?

- Słyszysz? - próbowała wyszarpnąć się, gdy dotarło do niej, że mężczyzna ciągle zaciska dłonie na jej przedramionach. - Nie j-jesteś w stanie m-mi pomóc…

- Jeśli chcesz… możemy spróbować…nie będę idealnym…

- Nie mogę! - przerwała mu prawie wrzeszcząc z bezsilności. - Nie mogę b-być… rozumiesz?! P-przez tego… ten chuj… James, ja nie mogę mieć… d-dzieci… nigdy- wyszeptała i zalewając się łzami, odwróciła się od zaskoczonego mężczyzny, który w końcu rozluźnił uścisk.

- O czym ty… Katie… przecież… przecież byłaś z Sixxem… jak… jak nie możesz?

Czekał niezbyt cierpliwie na wyjaśnienia. Kompletnie nie miał pojęcia, jak mogła twierdzić, że nie może mieć dzieci, skoro doskonale pamiętał awanturę z naćpanym Sixxem, który wykrzykiwał, że nie potrafiła się zabezpieczyć i zaszła w ciążę. Może mówiła metaforycznie, może chodziło jej o to, że nie nadaje się na matkę i dlatego nigdy nie powinna zachodzić w ciążę? A skoro tak, to jaki związek z jej przekonaniami miał basista Motley Crue?

- Proszę, Słonko… nie płacz.

Zupełnie nie wiedział, co zrobić. Znalazł się w tak absurdalnej i niecodziennej sytuacji, że kończyły mu się pomysły. Nigdy nie był mistrzem pocieszania kogokolwiek, a teraz jeszcze kobieta, która nigdy nie okazywała przy nich słabości, posypała się i kompletnie rozkleiła. Lubił ją, zależało mu na niej, mógł nawet powiedzieć, że traktuje ją jak przyjaciółkę, ale kompletnie nie wiedział, jak się zachować. Powinien ciągnąć ją za język i skłonić do zwierzeń? Czy może lepiej przytulić i dać się wypłakać? A może chciała usłyszeć, że wszystko będzie dobrze? Czy jednak lepiej zająć jej myśli czymś innym? Czy okaże się skurwysynem, jeśli teraz spróbuje ją pocieszyć i zrelaksować? Czy będzie skończonym śmieciem, jeśli teraz zaciągnie ją do łóżka w ramach rozładowania negatywnych emocji?


- To... powiedz mi, James... – mruknęła, jeżdżąc dłonią po nagim torsie mężczyzny. - Czemu mnie nie rozpoznałeś? Czemu w ogóle nie pamiętałeś?

Leżeli w jej sypialni i pierwszy raz od dłuższego czasu Kate poczuła prawdziwy, praktycznie niczym niezmącony spokój. Może emocjonalnie czuła się wykończona rozmową z Hetfieldem o sytuacji z Nikkim; o ciąży i konsekwencjach swojego strachu; o Izzym i tym jak ją potraktował; o uczuciach, które kiedyś były żywe i silne, a teraz pozostało po nich tylko wspomnienie, ale odnalazła spokój. Spokój, bezpieczeństwo i brutalnie zdeptane poczucie wartości. W jego ramionach zawsze wszystko wydawało się łatwiejsze, przyjemniejsze i lepsze. Zawsze, gdy miała zły humor, gdy czuła się źle, mogła znaleźć praktycznie natychmiastowe ukojenie tylko w jednym miejscu i jednej sytuacji – wtulona w klatkę piersiową Jamesa, w łóżku, najlepiej nago.

- James… - upomniała się o uwagę i powtórzyła pytanie.

Teraz, gdy wszystko zostało już wyjaśnione, pozostała tylko jedna kwestia, która w końcu musiała ujrzeć światło dzienne. Ostatnia, dzięki której McKagan będzie mogła zamknąć tamten rozdział i spróbować zacząć żyć od nowa. Spróbować budować normalne, nietoksyczne relacje, nauczyć się od nowa, co znaczy przyjaźń, miłość, przywiązanie. Musi nauczyć się rozróżniać te sprawy i nigdy już nie próbować okłamywać samej siebie i innych. Teraz zostało tylko podzielenie się z Jamesem swoją największą tajemnicą.

- Słucham?

- W autokarze… poradziliście mi, że skoro dalej utrzymuję z nim kontakt, żebym kiedyś go zapytała, czemu mnie nie rozpoznał... czy w ogóle pamiętał, że…

- O czym ty, kurwa, mówisz, Kate? – zapytał niepewnie, myśląc, że coś źle zinterpretował.

- O czym? – pokręciła z niedowierzaniem głową i zaśmiała się ponuro. – O tym, że to byłeś ty! To zawsze, kurwa, byłeś ty. To ciebie poznałam, jak miałam szesnaście lat i to z tobą się wtedy przespałam. Z tobą przeżyłam swój pierwszy raz i w tobie zadurzyłam się jako gówniara. To do twojego zespołu chciałam dołączyć w pierwszej kolejności, mając nadzieję, że mnie zapamiętałeś. - Wyrzucała z siebie szybko, bo bała się, że braknie jej odwagi, by dokończyć i zamknąć sprawę. - Licząc, że tamta noc też coś dla ciebie znaczyła, że… - urwała nie wiedząc, co mogłaby jeszcze powiedzieć. - To znaczy… w sumie teraz wcale się nie dziwię, że mnie nie rozpoznałeś, bo tamta gówniara nie była nawet podobna do tej, która pojawiła się u was jako groupie, ale…

- Ale... a-ale, Kate... ja… mówiłaś, że to jakiś gitarzysta… mówiłaś o jakimś miłym chłopaczku, który… ja... ja nie...– zsunął ją z siebie i usiadł, wpatrując się w nią pytającym wzrokiem.

- Dobrze wiemy, że na początku bardzo nie chciałeś śpiewać i wolałeś ukrywanie się za gitarą niż …

– Ale jak… jakim cudem… czemu nigdy nic… nigdy nie powiedziałaś nawet słowa, że coś…

- Sam się śmiałeś, że taka miłostka to nie jest materiał na lovestory. Niby co miałam ci powiedzieć, James? – Też usiadła i okryła się kołdrą, żeby zasłonić piersi. - Byłam pieprzoną osiemnastolatką, z którą kiedyś się przespałeś, a która nagle pojawiła się u was jako groupie! Byłam gówniarą, która oddała ci swoją cnotę, dla której tamto… która wspominałaby tę chwilę i ciebie do końca życia, nawet jeśli nigdy byśmy się już nie spotkali! - Niecierpliwie przeczesała palcami splątane włosy. - Chciałam wierzyć, że ty czujesz to samo, że dla ciebie tamta noc też była wyjątkowa. Ale wiedziałam, że prawda jest zbyt bolesna, zbyt oczywista... bo dla ciebie byłam po prostu młodszą o cztery lat, kolejną chętną małolatą, która wymyśliła sobie super sposób na życie, polegający na pieprzeniu się z gwiazdami rocka i co za tym idzie, też z tobą!

- Dobrze wiesz, że nigdy nie traktowałem cię jak puszczalskiej cizi.

- No nie, bo zawsze byłam typem dobrej znajomej z super łóżkowym bonusem. Nikim więcej i byłam tego cholernie i boleśnie świadoma. Co miałabym ci wtedy powiedzieć, James? – powtórzyła i nawet nie pozwoliła mu odpowiedzieć. – „Wiem, że mnie nie pamiętasz, ale kocham cię od szesnastego roku życia. Dla ciebie rzuciłam wszystko i zaczęłam się puszczać z muzykami, bo liczyłam na to, że mnie zauważysz i rozpoznasz”? A może po kilku miesiącach znajomości miałam powiedzieć, że chujowa ze mnie groupie, bo zakochałam się na zabój w kimś, kto nigdy nie poczuje do mnie niczego więcej poza zwykłą sympatią? Że byłam naiwną idiotką, która myślała, że może będzie wyjątkowa i że jakiś typ rzuci dla niej zespół i będą się bawić w szczęśliwą rodzinkę?

- Mogłaś powiedzieć cokolwiek! Jezu Chryste… Kate!

Był w takim szoku, że nie wiedział, co powiedzieć. Nigdy nie spodziewał się, że usłyszy takie wyznanie i to jeszcze z ust Kate. Nigdy nie spodziewał się, że jakaś dziewczyna zakocha się w zakompleksionym, pryszczatym gówniarzu, który chciał zostać gwiazdą rocka. A jeszcze bardziej nie był przygotowany na to, że ta miłostka przetrwała tyle długich lat. Nie miał pojęcia, jak ma się teraz zachować. Powinien przeprosić, że nigdy tego nie dostrzegł? Miał podziękować, że spośród wszystkich sławnych muzyków wybrała właśnie jego? Miał jej zaoferować próbę zbudowania jakiegoś związku? Czy uznać, że stało się, nie ma co rozpaczać i można spokojnie udawać, że nic wielkiego się nie wydarzyło? Powinien zbagatelizować to, że młoda dziewczyna, która ledwo co wkroczyła w dorosłość, zniszczyła sobie życie tylko dlatego, że chciała być blisko swojego ukochanego? Miał udawać, że nie rusza go fakt, że Kate zapewne cierpiała za każdym razem, gdy widziała go z jakąś kobietą? Ma udawać, że nie słyszał wszystkiego, co zdradziła im w autokarze na temat seksu z innymi muzykami?

- Po co?

- Bo gdybym wiedział, to chociaż próbowałbym cię nie ranić. Do chuja, Kate! - potrząsnął z niedowierzaniem głową, - Przyznaj się… ile przeze mnie płakałaś? Ile raz płakałaś przez coś, co nieświadomie robiłem albo powiedziałem? Ile razy odjebałem jakieś gówno, które cię zabolało i zraniło? Dlaczego nigdy...

- Teraz to już nie ma żadnego znaczenia.

- Dla mnie ma! - Niecierpliwie przeczesał dłonią włosy. - Byłaś, do cholery, tylko nastolatką, a ja...przeze mnie… Nie chciałem, żebyś czuła się źle… skrzywdzona…

- Nie było tak… źle… - mruknęła cicho i dodała – przy tobie nigdy nie czułam się tak gównianie jak przy… - wzruszyła ramionami z rezygnacją. - Wierz mi, sama krzywdziłam i niszczyłam się o wiele bardziej niż mógłbyś… - przymknęła oczy, czując kolejną falę słabości. - Nawet nie zdajesz sobie sprawy z tego, co sobie robiłam… - jęknęła i dodała prawie szeptem - ja i ten pieprzony gnój Sixx… nie wiesz jak bardzo… j-jak bardzo chciałabym cofnąć czas i nie władować się w to bagno… gdybym tylko mogła…. - ukryła twarz w dłoniach i wymamrotała zduszonym głosem – zniosłabym każde cholerne upokorzenie, które byś na mnie zesłał… przełknęłabym każde wiadro pomyj, które byś na mnie wylał… k-każde wyśmiewanie i deptanie moich uczuć… zniosłabym wszystko, byle drugi raz nie wplątać się w to gówno z chujem, k-który…

- Ciii… już nic nie mów… - przysunął się i objął ją mocno, jakby chciał samym dotykiem powstrzymać drżenie jej ciała.


Nie miała pojęcia, co tutaj robiła. Czy naprawdę chodziło o nasilające się koszmary? A może to po prostu tęsknota? A może intuicja podpowiadała, że powinna przyjechać? Może po prostu chciała się upewnić, że mężczyzna daje sobie radę? Niby mogła zadzwonić i z nim porozmawiać, ale miała dość takiej formy komunikacji. Już wystarczyło, że przy każdej możliwości i wolnej chwili wisiała na słuchawce, rozmawiała z Mattem i słuchała, jakich nowych słów nauczył się pod jej nieobecność Jeff. Jej syn miał zostać ze swoim najmłodszym wujkiem łącznie trzy tygodnie, ale i tak strasznie tęskniła. Jednak nie mogła też zaprzeczyć, że nie potrzebowała oderwania się od codziennych obowiązków, od pracy, od ciągłej opieki nad synem, którą musiała od kilku długich miesięcy sprawować sama. Bała się, że jej depresyjne myśli w końcu wezmą górę nad codziennością. Przerażała ją myśl, że przestanie kontrolować swoje życie, że straci chęć i siłę do dalszej walki o lepsze jutro dla siebie i swojego syna. Chciała oderwać się od zamartwiania się o prawidłowy rozwój Jeffa, od roztrząsania, że jej jedyne dziecko będzie wychowywało się bez ojca. Chciała uspokoić i oczyścić umysł po długiej i szczerej rozmowie z Jonem. I chciała też trochę zdystansować się od dwóch relacji, które dominowały teraz w jej życiu. Chociaż akurat to nie wychodziło jej zbyt dobrze.

- Och… Marta? Nie wiedziałam… Jeffrey mnie nie uprzedził! - zawołała zaskoczona kobieta i uścisnęła serdecznie brunetkę.

Wyglądała na zmęczoną i dużo starszą, niż gdy była tutaj ostatnim razem. Domyślała się, że mama Izzy’ego przeżywała i przejmowała się stanem syna i tym, co zdradził jej parę tygodni temu. Żadna matka nie powinna widzieć swojego dziecka w takim stanie i żadna nie chciałaby, żeby jej dziecko przechodziło przez taką traumę.

- Dzień dobry – uśmiechnęła się i odwzajemniła uścisk. - Izzy nic nie wie. Chciałam zrobić… niespodziankę.

- Wchodź, wchodź, kochanie. Jesteś sama? A Jeff?

- Został z Mattam, moim szwagrem.

- Ach… szkoda. Stęskniłam się za moim małym aniołkiem – wyciągnęła z jej dłoni walizkę i zaprosiła do kuchni. - Napijesz się czegoś? Jesteś głodna?

- Ja… nie chcę sprawiać pani kłopotu – powiedziała niepewnie.

- Tyle razy mówiłam ci, skarbie, żebyś tak do mnie nie mówiła.

- Dobrze, m-mamo… przepraszam… po prostu… nieważne… - westchnęła. - Wystarczy kawa.

Ciągle nawet po tylu latach czuła się dziwnie, mówiąc do kogokolwiek w ten sposób. Po wyjeździe z Polski nigdy nie sądziła, że jeszcze kiedyś będzie kogoś nazywać mamą. Do tej pory nie opanowała tej sztuki, jednak teraz używanie tego słowa, nie budziło w niej negatywnych i przykrych wspomnieć.

- Ale co ty mówisz, skarbie! Zaraz ci coś przygotuję. - Zaśmiała się, gdy usłyszała, jak Marcie zaburczało w brzuchu.

- Dziękuję. - Uśmiechnęła się - A z Jeffem niedługo przyjedziemy, obiecuję. W zasadzie nie planowałam teraz tu przyjeżdżać… ja…

Nie wiedziała, co powiedzieć. Miała jeszcze bardziej niepokoić mamę Izzy’ego, mówiąc jak strasznie przejmuje się jego obecnym stanem? Miała podzielić się z nią obawami o zdrowie psychiczne Stradlina? Z tego, co udało jej się z niego wydusić podczas jednej z niewielu rozmów telefonicznych, pani Isbell źle przyjęła wiadomości, którymi zasypał ją syn. A przecież nie powiedział jej wszystkiego. Jak mogłaby teraz wprowadzać jeszcze większy niepokój w życie kobiety, która właśnie nakręca się kompletnie nieuzasadnionymi wyrzutami sumienia?

- A… Izzy gdzieś wyszedł? - zapytała nagle, zdając sobie sprawę, że do tej pory nie usłyszała, by ktoś jeszcze był w domu.

- On… on cały czas znika – wyraźnie posmutniała i ścisnęła mocniej kubek z herbatą. - Prawie każdego dnia zamyka się w pokoju, bierze te cholerne tabletki i jak tylko zaczną działać, to znika. Nawet… nawet nie wiem, jak z nim rozmawiać, co mu powiedzieć. Jak go pocieszyć…

- Chyba nie jesteśmy w stanie zrobić nic innego, jak po prostu przy nim być… - mruknęła i upiła łyk czarnej kawy. - Mamo… to… naprawdę nie powinnaś czuć się winna.

- Kochanie… jak mam nie czuć się winna? - szepnęła, uparcie wpatrując się w blat stołu. - Pozwoliłam, by Jeffrey przeżywał… p-pozwoliłam, by mój chłopiec został z tym… z t-tym wszystkim sam… Tylko dlatego, że nie wiedziałam, jak z nim rozmawiać i nie zapytałam, co się stało, g-gdy…

- Nie mogłaś już niczego zmienić – sięgnęła przez stół i uścisnęła mocno dłoń kobiety. - Nie mogłaś cofnąć czasu, a chyba tylko to mogłoby… tylko to sprawiłoby, że Jeff poczułby się lepiej...


Podejrzewała, że jest u niej. Była praktycznie pewna, że ma rację. Gdzie indziej mógłby pójść? Gdzie miał szukać pocieszenia i rozgrzeszenia, jeśli nie tam? Gdzie mógłby znaleźć przebaczenie, którego sam nie chciał sobie udzielić? Gdzie mógłby pozwolić sobie na okazanie emocji, których tłumienie wyniszczało każdego dnia? Zanim w ogóle go dostrzegła, dobiegł ją dźwięk gitary i pełen uczuć głos.


The world was on fire and no one could save me but you

It's strange what desire will make foolish people do

I never dreamed that I'd meet somebody like you

And I never dreamed that I'd lose somebody like you

No, I don't wanna fall in love

No, I don't wanna fall in love

With you

What a wicked game you play, to make me feel this way

What a wicked thing to do, to let me dream of you

What a wicked thing to say, you never felt this way

What a wicked thing to do, to make me dream of you

And I don't wanna fall in love

No, I don't wanna fall in love

With you

Nigdy nie słyszała, by tak emocjonalnie śpiewał. Wkładał w to tak wiele uczuć, że Marta miała wrażenie, jakby za chwilę miało jej pęknąć serce. Prawie mogła poczuć ból, który rozrywał mu duszę. Praktycznie mogła poczuć całe cierpienie, które pielęgnował w sobie od lat. Czuła się tak, jakby to ona przed laty straciła miłość swojego życia, jakby to ona została ograbiona z marzeń, planów i wspólnej przyszłości. Chryste… to jest ponad moje siły… jak do cholery mam mu pomóc? Jak mam być przy nim i go wspierać, skoro za chwilę sama z żalu się posypię? Wzięła głęboki, uspokajający oddech i podeszła do niego.

- Cześć – powiedziała cicho i przykucnęła przy nim, kładąc na grobie czerwoną różę.

- Marta? - drgnął i zaskoczony odwrócił się w jej stronę. - Co… jak… skąd się tu wzięłaś?

- Tęsknię za tobą – wzruszyła ramionami i spojrzała mu w oczy. - I… pomyślałam, że może… zastanawiałam się, czy nie potrzebujesz towarzystwa… czy coś…

Niepewnie obserwowała jego reakcję. Bała się, że ją odrzuci, że będzie się zapierał, że doskonale radzi sobie sam i nie trzeba mu do szczęścia czyjegokolwiek towarzystwa. Obawiała się, że ją spławi i w dalszym ciągu będzie próbował iść w zaparte i udawał, że samotność mu odpowiada. Widziała w jego spojrzeniu tak wiele sprzecznych emocji, tak wiele bólu i rozgoryczenia; ogrom rezygnacji i nieporadne próby poradzenia sobie z przeszłością. Widziała otchłań tęsknoty i jednocześnie przebłysk naiwnej nadziei na wybaczenie. Jednak teraz dominującym uczuciem była złość; złość na samego siebie i wyrzuty sumienia, które odbierały możliwość trzeźwego spojrzenia na sytuację.

- Towarzystwa? - próbował udawać, że nie wie, o co chodzi. - Przy mamie ciężko o poczucie samotności. Nie wiem, czy zauważyłaś, ale potrafi być bardzo… absorbująca…

- Izzy… dobrze wiesz, o co mi chodzi! - powiedziała z lekką naganą w głosie. - Poza tym, nie powiedziałeś jej wszystkiego i…

- A wyobrażasz sobie, co by się tu działo, gdyby dowiedziała się o… - urwał i przymknął na chwilę oczy. - Nie mogę zrzucić na nią czegoś takiego… pękłoby jej serce, a ja nie mogę… nie chcę jej więcej ranić… nie chcę już nikogo….

- A siebie możesz? - zapytała, czując, że coś w niej pęka. – Czemu odbierasz sobie prawo do zwykłej, cholernej żałoby? - wyjaśniła, widząc jego pytające spojrzenie i położyła dłoń na jego zaciśniętej w pięść dłoni. - Czemu nie dopuszczasz do siebie myśli, że miałeś pecha, że to cię zraniło i skrzywdziło i że miałeś pełne prawo się tak czuć? Czemu nie dasz sobie chwili na opłakanie Emily i tego d-dziecka i uwolnienia się od wyrzutów sumienia? Dlaczego wpędzasz się w poczucie winy, mimo że nie mogłeś zapobiec temu wszystkiemu?

- Bo to wszystko jest moją winą! Rozumiesz?! - strzepnął jej rękę i nerwowo sięgnął po papierosa. - To, że ona tutaj leży, jest moją kurewską winą! To, że była wtedy w ciąży i nie miała możliwości zostać matką… to wszystko przeze mnie! Gdybym choć przez chwilę pomyślał o konsekwencjach, gdybym choć trochę bardziej na nią naciskał… gdybym, kurwa, powiedział matce o tym, że się z nią spotykam! Rozumiesz? Nic z tego gówna by się nie wydarzyło… nic! Wystarczyło ją przekonać, żeby… wystarczyło, żeby zamieszkała… żeby…

- Jeff… miałeś… byliście tylko nastolatkami! Jak mogłeś przewidzieć, że coś takiego się wydarzy? Skąd mogłeś wiedzieć, że taka tragedia… - urwała, gdy zadrżał jej głos. - Nie masz pewności, co by się stało, gdybyś ją przekonał do wprowadzenia się do ciebie. Nie możesz mieć gwarancji, że… to, czy powiedziałeś mamie, czy nie…

- Powinienem był to przewidzieć! Przecież wiem, jak wygląda życie na ulicy! Wiem, co może się dziać z bezdomną osobą! Wiem jakie kurestwo niesie za sobą brak dachu nad głową! I wierz mi, doskonale wiem, co może się stać z osobą, która miesiącami śpi pod mostem i pewnego dnia nagle znika! Widziałem to wystarczająco wiele razy, jak włóczyłem się po Los Angeles...

- Tak… teraz jako dorosły facet, którego życie nie rozpieszczało, to wiesz… ale czy szesnastolatek, który nie miał takich problemów i miał swój dom, kochającą matkę, miał tego świadomość? - powiedziała łagodniej i ponownie ścisnęła jego rękę. - Nie możesz się tak surowo oceniać. Nie możesz jako trzydziestoparolatek po przejściach, oceniać nastolatka, który w tamtym momencie zrobił wszystko, co tylko był w stanie, by pomóc osobie, którą kochał. I… i myślę... - dodała szybko, widząc, że chce jej przerwać. - nie… ja WIEM, że Emily na pewno nie obwiniałaby cię o to, co się stało…

- Tak? - prychnął - A skąd możesz to wiedzieć?

- Bo wiem, jak wiele serca włożyłeś w to, żeby ją uszczęśliwić… wiem, jak bardzo ją kochałeś i wiem, że poświęciłbyś własne życie, żeby… po prostu wiem… - w końcu dostrzegła w jego oczach coś więcej niż agresję i chęć zaklinania rzeczywistości, w końcu zobaczyła mężczyznę, który rozpaczliwie szukał rozgrzeszenia. - Wiem, bo d-dla mnie zrobiłbyś to samo… i nigdy, przenigdy nie obwiniałabym cię, g-gdyby… gdyby coś stało się mnie albo J-jeffowi… - nie zważała, że coraz bardziej drży jej głos. - W-wiem, że zrobiłbyś dla nas wszystko i że oddałbyś w-wszystko, żebyśmy byli szczęśliwi…

- Tak, M-marta… w-wszystko... - wyszeptał, bojąc się, że głos ugrzęźnie mu w gardle i nie będzie w stanie powiedzieć tego głośno. - A-ale moje wszystko, to ciągle z-zbyt mało… zbyt mało, by o-ochronić kogoś, kogo k-kocham nad życie…

Wiedziała, że patrzy już na nią kompletnie zaszklonymi oczami. Wiedziała, że znalazł się na skraju swoich umiejętności panowania nad emocjami. Nie chciała w ten sposób z nim rozmawiać, ale miała nadzieję, że cokolwiek do niego dotrze. Chciała wierzyć w to, że chociaż spróbuje odpuścić i przestanie w żałobnym zaślepieniu oskarżać się o tragiczny finał jego relacji z Emily. Chciała wierzyć w to, że mężczyzna zrozumie, że poczucie winy, które go zżera, niczego nie zmieni i nie pozwoli mu ruszyć z miejsca.

- Chodź do mnie… - przyklęknęła i objęła go z całych sił. - Podarowałeś jej kilka p-pięknych lat życia...sprawiłeś, że b-była szczęśliwa i to jest najważniejsze, słyszysz? Dałeś jej wszystko, co byłeś w stanie… - czując, że zaczyna drżeć, pogładziła go uspokajająco po plecach. - A ja… n-nawet nie jestem w stanie… nie potrafię znaleźć słów, żeby powiedzieć, żeby p-podziękować za to, co zrobiłeś dla mnie…

- N-nie masz… nigdy nie zrobiłem… ja tylko…

- Jeffrey, uratowałeś mi życie… t-to… uważasz, że to mało? Pozwoliłeś mi… dałeś mi dach nad głową, dałeś mi wszystko, c-czego nie doświadczyłam w Polsce; dałeś mi poczucie bezpieczeństwa, pokochałeś, mimo że byłam kompletnie obcą, zakompleksioną dziewczyną z przeszłością… opiekowałeś się mną, gdy nie radziłam sobie ze sobą i życiem! Broniłeś mnie przed przykrościami i złem świata, w którym żyjemy. Dbałeś o to, żeby nikt mnie nie skrzywdził. Sprawiłeś, że odnalazłam sens w życiu, że znowu poczułam się potrzebna, szczęśliwa… pomogłeś mi przejść przez c-cholerną t-traumę i dałeś mi siłę na pogodzenie się z przeszłością. Mam wymieniać dalej?

Nie miała pojęcia, skąd znalazła w sobie siłę, by to wszystko powiedzieć. Zastanawiała się, jakim cudem nie walczyła teraz ze łzami. Jak była w stanie rozmawiać teraz z Izzym i być tą silniejszą i bardziej stabilną emocjonalnie stroną? Skąd czerpała spokój, który pozwolił jej na trzeźwe wsparcie załamanego i zrozpaczonego gitarzysty? Czy z wiekiem stała się bardziej odporna emocjonalnie? Czy faktycznie udało jej się pogodzić z przykrymi doświadczeniami, które jeszcze kilka lat temu sprawiały, że mogła płakać na zawołanie? Czy to wszystko zaczęło się od próby zaakceptowania przeszłości? Czy to kwestia przepracowania setek godzin, podczas których zadręczała się wyrzutami sumienia? Czy uwolnienie się od poczucia winy i zrozumienie, że nie miała wpływu na to, że została zgwałcona, dało jej tę siłę? A może przypieczętowaniem procesu, który już od jakiegoś czasu się w niej dokonywał, była niedawna rozmowa z Jamesem o koszmarach, poczuciu winy i uzmysłowieniu sobie, że pewne rzeczy są przeszłością, której nie sposób zmienić?

- Jeff… daj sobie szansę i zrozum, że jedyną osobą, która nie pozwala ci się z tym pogodzić, jesteś ty sam – mruknęła mu do ucha. - Przestań oskarżać się o coś, co nie było twoją winą i pozwól sobie na chociaż chwilę prawdziwej żałoby. Pozwól sobie opłakać stratę bliskiej… bliskich, bez poczucia, że na to zasłużyłeś… b-bo to nie jest prawda…

- To… t-to nie jest takie proste – wymamrotał, coraz bardziej żałując, że przed wyjściem z domu nie nafaszerował się lekami. - N-nie rozumiesz… j-ja… nie potrafię… nie umiem sobie wybaczyć… nie umiem…

- Wiem… wiem, bo ja też nie umiałam i n-nie chciałam… łatwiej było się obwiniać i z-znienawidzić za to, że nic n-nie zrobiłam, że do tego dopuściłam… że nie broniłam się wystarczająco… - nawet nie wiedziała, kiedy zaczęła szeptać - o wiele łatwiej było s-się obwiniać, niż zrozumieć, że… ż-że… - przełknęła gulę, która pojawiła się w gardle i powiedziała głośniejszym i mocniejszym głosem – to była jego wina, a ja… zrobiłam wszystko, co w tamtym momencie byłam w stanie. Wzbudzanie poczucia winy i rozmyślanie, co jeszcze mogłam zrobić i na co nie wpadłam w tej panice… to… to nie zmieni winnego. - Zamilkła na chwilę i powtórzyła - To była tylko jego wina, a ja jestem tylko jego ofiarą i nikim więcej… nie mogę przez poczucie winy znowu stać się też swoją ofiarą… rozumiesz, Jeff?

wtorek, 9 maja 2023

58.

Dla porządku - mamy koniec roku 1994, bardzo bliska czasowo kontynuacja 57.

A tak przy okazji w końcu znalazłam kogoś, kto mógłby pomóc w wizualizacji porządnickiego, ubranego zawsze w świetnie skrojone i odprasowane garnitury Matta! Nie kto inny jak Lucyfer Morningstar! Cieszę się, że w końcu udało mi się uplastycznić wyobrażenie o tej postaci i od razu zdecydowanie łatwiej i przyjemniej się czyta/pisze o nim!

Jeśli ktoś, ktokolwiek, czasem tu jeszcze zagląda - zapraszam serdecznie :)

***

- Kurwa, Rachel! Co cię opętało, stary?! - Sebastian próbował wyswobodzić się z uścisku basisty.

- Ja cię, do chuja, broniłem i wciskałem Marii, że się nie kurwisz! - Szarpnął wyższym o dobrych kilka centymetrów mężczyzną. - Że jesteś jej wierny! Że nie rżnąłeś nikogo na boku! Ty zdradziecki kutasie!

- Ja pierdolę! Opanuj się! Z nikim się nie pieprzę!

- Wszystkie, kurwa! Mogłeś mieć, kurwa, wszystkie! - Bolan nie zważał na to, że zegary nie wybiły nawet ósmej i stoją na środku hotelowego korytarza. - Na jebane zawołanie! Ale to musiała być ONA, co?!

- Jaka ona?! Skończ pierdolić i się, kurwa, opamiętaj! - Bach również podniósł głos i wyszarpnął ramię z uścisku swojego przyjaciela. - Odjebało ci już do końca?

- Chyba, kurwa, tobie! Dzieciaki masz w domu! Żonę, która na ciebie czeka, a ty wolisz jebać na boku… ty pierdolony… jak mogłeś mi to, kurwa, zrobić?!

Byli tak pochłonięci szarpaniem się między sobą i krzykami, że nie zauważyli towarzystwa. Zaspane twarze nie do końca trzeźwych muzyków zaczęły wyłaniać się zza drzwi do ich apartamentów. Póki co nikt nie zamierzał się wtrącać i interweniować. Wszyscy z zaciekawieniem obserwowali dwójkę przyjaciół, których od rękoczynów dzieliły chyba tylko sekundy. Do zbiegowiska dołączył się nawet Tyler, który wraz z Perrym zajął pokoje piętro niżej. On nie tyle był ciekawy powodu awantury młodszych kolegów, co zamierzał doprowadzić ich do porządku. Było o wiele za wcześnie, żeby wyciągać go z łóżka i nie pozwolić mu odespać nocnych libacji.

- Co jest, kurwa? Czemu nie dacie nam spać? Jest pieprzony środek pieprzonej nocy! - zawołał, jakimś cudem przebijając się przez wrzeszczącego Bolana. - Nie możecie dać sobie po mordzie i się rozejść?

- Odpierdol się! To nie twoje sprawy – burknął Rachel i próbował wymierzyć pięścią w twarz Bacha.

Widownia powiększała się coraz bardziej. Poza członkami zespołów w drzwiach i na korytarzu zaczęły pojawiać się także ich nocne przygody. Niektóre dopiero pospiesznie okrywały się pierwszym lepszym kawałkiem garderoby, inne prawie zbierały się do wyjścia. Ale kto odmówiłby sobie takiego widowiska? I to jeszcze spór o kobietę!

- Ok… Chcę… kurwa… spać! - Steven cedził każde słowo powoli i wyraźnie. - Za chwilę zadzwonię po ochronę i wypierdolą was z tego hotelu.

Żaden z mężczyzn jednak nie zwracał najmniejszej uwagi na wokalistę Aerosmith. Jeden z nich próbował bronić się przed agresorem i poznać motywy jego działania, a drugi chciał dać upust żalowi i złości, które narastały w nim z każdą sekundą.

- Steve… zostaw ich.

Nie wiedzieć skąd, pojawił się kompletnie ubrany i rozbudzony Joe, który chciał załagodzić sytuację. Nie przepadał za spięciami i niepotrzebnymi kłótniami. Tym bardziej nie lubił, gdy jego przyjaciel z zespołu wtrącał się w takie sprawy i robił z tego jeszcze większe afery.

- Zaraz to załatwię – dodał i wymownie spojrzał na Tylera. - A wy czego się, kurwa, gapicie? Wypierdalać! - zawołał do młodszych średnio o dziesięć-piętnaście lat kolegów po fachu. - Koniec zbiegowiska!

Kiedy większość posłuchała i wróciła do swoich pokoi, Joe podszedł do okładających się pięściami członków Skid Row. Zdążył zauważyć, który z nich stanowi większy problem i którego należy w spacyfikować w pierwszej kolejności.

- Bolan, czegoś ty się naćpał, co? - warknął i złapał go tak, żeby unieruchomić mu ręce. - Co on ci, kurwa zrobił, hm?

Sebastian dysząc ciężko, patrzył z ciągłym niedowierzaniem, wymieszanym teraz ze złością, na swojego najlepszego kumpla. Sam chciałby wiedzieć, co się stało Rachelowi, że wpadł w taką furię. Skąd te oskarżenia i wymysły? Skąd te wyzwiska i mieszanie do wszystkiego jego rodziny? Niby z kim Bach miały się pieprzyć? Przecież od dawna jedyną kobietą, z którą uprawiał seks była Maria! Owszem było to popierdolone i sam nie wierzył, że kiedyś to nastąpi, ale naprawdę zależało mu na ich związku i nie chciał dłużej doprowadzać do spięć, które odbijały się na ich dzieciach. Otarł ręką krew sączącą się z wargi i krzywiąc się, rozprostował dłoń. Zajebiście… jeszcze przez tego idiotę, rozjebałem sobie rękę… no kurwa, idealnie… Bach nie był w stanie uwierzyć, że Bolan rzucił się na niego tylko dlatego, że zobaczył śpiącą w jego łóżku Kate. Nie wierzył w to, że jego przyjaciel uznał, że Sebastian pieprzy się z nią w tajemnicy. Przecież doskonale wiedział, że teraz łączy ich tylko i wyłącznie przyjaźń. Zabarwiona lekko flirtem, jak większość ważnych dla Bacha znajomości, ale od dawna nie przekroczył tej granicy. Oczywiście nigdy nie zaprzeczał, że ostatni raz poszli do łóżka, jak już Sebastian był na poważnie z Marią, ale później? Później nawet się nie całowali i nie obściskiwali! Nawet nie dał mu wyjaśnić sytuacji! Nie pozwolił mu powiedzieć, że przygarnął pijaną Kate dopiero nad ranem i tylko pozwolił położyć się do swojego łóżka, żeby nie robiła więcej głupot.

- Ten kutas… on… kurwa i tak tego nie zrozumiesz!

- Ja pierdolę, stary! Ogarnij się! Nie pieprzyłem się z Kate! - Sebastian w końcu miał chwilę, by prawie na spokojnie dotrzeć do swojego przyjaciela. - Nie zdradzam Marii i nie odpierdoliłbym ani jej, ani tobie takiego gówna!

- Widziałem ją… nie jestem, kurwa, głupi i ślepy! ONA leżała w TWOIM łóżku w TWOICH ciuchach! - Kład nacisk na słowa, jakby chciał wlać w nie całą swoją frustrację. - A, kurwa, przepraszam! Nie leżała, tylko leży, bo ciągle tam jest! - znowu zaczął się szarpać, ale napotkał opór - Perry, do chuja, puszczaj!

- Tak, kurwa! - warknął Bach. - Jest u mnie! Bo ją zgarnąłem najebaną z korytarza, jak się szwendała i obijała o ściany! - Gdyby tylko mógł, najchętniej walnąłby Bolana w łeb, żeby go otrzeźwić. - Była tak schlana, że ledwo kontaktowała i co? Miałem ją tak, kurwa, zostawić? Czy zapukać do ciebie i ci ją podrzucić w prezencie?!

- Już ci w to, kurwa, uwierzę… Zawsze miałeś problem z utrzymaniem pierdolonego chuja w spodniach, jak była w pobliżu…

- To było kiedyś! Kurwa, Rachel, to było przed Marią! Zanim Paris i London się pojawili!

- Bolan… - zaczął Joe i nie bardzo wiedział, co powiedzieć. - Bach raczej nie…

Urwał. Tak bardzo nie chciał bardziej upokarzać tej kobiety, przyznając przed mężczyznami, że to z nim chciała spędzić noc. Zapewne jeszcze bardziej upodlające byłoby wyjawienie, że ją odrzucił i nie skorzystał z jej wdzięków. W zasadzie to, że się z nią nie przespał, mogło jeszcze bardziej pogrążyć Sebastiana, bo nie wyjaśniało, co dziewczyna robiła po wizycie u gitarzysty Aerosmith. Poczuł też wyrzuty sumienia, bo co jeśli przez niego Kate zapijała smutki i włóczyła się pijana po hotelu? Co jeśli to przez jego odmowę, doprowadziła się do stanu, w którym, z tego, co mówił Bach, praktycznie urwał jej się film? Na rozmowę z nią przyjdzie czas. Teraz ważniejsze było ugaszenie tego pożaru. Jednak co w takim razie powinien powiedzieć, żeby uspokoić trochę basistę?

- Bach raczej nie skorzystał, bo nie miał, kurwa, kiedy – dobiegł ich ostry, męski głos, który wybawił gitarzystę z opresji. - Kate była ze mną. Prawie cały pieprzony czas. Wyszła dopiero nad ranem, jak w końcu poszedłem spać.

James podszedł do nich i spojrzał trochę wyzywająco na niższego o niecałe dziesięć centymetrów Bolana. W zasadzie nie chciał się wtrącać w spór wewnątrz innego zespołu, a tym bardziej nie chciał się uzewnętrzniać i opowiadać o swoich podbojach, ale mieli z chłopakami ze Skid Row jeszcze kilka koncertów do zagrania. Nie miał ochoty na kolejną schrzanioną przez muzyków, którzy nie potrafią się między sobą dogadać, trasę. Już wystarczył mu ostatni cyrk z Guns n’Roses i jego wypadek. Wystarczył mu ten cholerny, destrukcyjny zespół z popierdolonym Axlem na czele.

- No co? Mi też chcesz obić za to mordę? No dawaj! - Zawołał zaczepnie i dodał - Z tego, co wiem, na nią nie ma żadnej jebanej wyłączności, Bolan. - Jego głos coraz bardziej przypominał warczenie wściekłego psa. - Poza tym to duża dziewczynka i może robić, co chce i z kim chce, kiedy tylko ma na to pieprzoną ochotę!

- Pierdolisz jakieś gówno, żebym zostawił tego chuja w spokoju! - burknął i szarpnął ramieniem, które ciągle było uwięzione w pewnym uścisku Perry’ego.

- Odjebało ci do reszty? Jebie mnie to, czy wymodelujesz mu gębę, czy połamiesz mu gnaty. - James spojrzał na niego z niedowierzaniem i poirytowaniem. - Mam ci, kurwa, opowiedzieć, co robiliśmy? Tak ze szczegółami, żebyś sobie porównał i był pewien, że nie walę ściemy? - Zrobił krok do przodu i jeszcze bardziej górował swoją tyczkowatą sylwetką nad przytrzymywanym basistą. - Poza tym, tak jak Bach słusznie zauważył, gdy stwierdziła, że chce wyjść, była tak nakurwiona, że wątpię, by miała siłę na cokolwiek.

- Jak się dowiem, że to jakieś pierdolenie…

- Nie rozśmieszaj mnie, kurwa.

Hetfield w kilka sekund przeobraził się z sympatycznego gościa z zaraźliwym śmiechem w faceta, z którym nie ma dyskusji. Roztaczał wokół siebie niezbyt przyjazną aurę. Ot prawdziwy samiec alfa, który samym spojrzeniem budził respekt i odbierał argumenty w dyskusji. Tak samo gniewny i butny jak kilka lat temu, gdy Metallica stawiała pierwsze kroki na wielkiej scenie. A teraz jednym krótkim zdaniem zamierzał zakończyć tę bezsensowną wymianę zdań.

- Przyjmij, kurwa, na klatę, że Kate cię nie chce, a nie rób z siebie jebanego kozła ofiarnego.


Stali pod autokarem, który podczas trasy koncertowej traktowali poniekąd jak przenośny dom. Za niecałe pół godziny mieli ruszyć do kolejnego miasta, a teraz obserwowali jak techniczni przygotowywali sprzęt do transportu. O dziwo byli jednymi z pierwszych, którzy zwolnili pokoje. Pewnie przez tę awanturę, która wyrwała wszystkich ze snu. Hetfield ciągle nie rozumiał problemu Bolana, który zachowywał się jak popieprzony. Oczywiście, jak każdy, kto znał trochę lepiej Skid Row, zdawał sobie sprawę z jego słabości do Kate. Wiedział, że kobieta go odrzuciła, ale to nie powód, żeby rzucać się z pięściami na swoich kumpli, bo uroił sobie, że z nimi sypia. Nie byli dzieciakami, żeby okładać się po mordach za to, że ktoś umówił się z dziewczyną. Dziewczyną, która była wolna, z nikim się nie umawiała i nikomu niczego nie obiecywała. Zresztą dziwiła go też postawa McKagan. Z tego, co wiedział, kobieta chciała całkowicie zerwać ze swoim poprzednim życiem, sypianiem z muzykami, jeżdżeniem po świecie z różnymi zespołami. Wiedział, że w pewnym momencie uznała, że chce większej stabilności. Przez jakiś czas kręciła się przy Stradlinie, ale jak widać, nie był to żaden sensowny i poważny związek. W zasadzie był zdziwiony, gdy okazało się, że Kate pojawiła się na trasie ze Skid Row. A jeszcze bardziej zaskoczył go fakt, że kobieta zapukała właśnie do jego pokoju hotelowego i zamierzała spędzić z nim noc. Mimo stanu upojenia, w którym się znajdowała, długą, przyjemną i intensywną noc. Nie, żeby nigdy do niego nie przychodziła. Patrząc na sytuację i realia, w jakich się obracali, mógłby powiedzieć, że sypiali ze sobą dość często. Zaczęli, gdy Kate stawiała pierwsze kroki jako groupie i na przestrzeni lat, gdy tylko ich drogi się krzyżowały, było prawie pewne, że wylądują w jednym łóżku. Zmieniło się to stosunkowo niedawno. Nie miał pewności, ale wydawało mu się, że zbiegło się to w czasie z całą farsą z pieprzonym Nikkim Sixxem. Wtedy Kate zachowywała się inaczej niż zawsze, no i na jakiś czas kompletnie zniknęła i nie pojawiała się z żadnym zespołem. Prawie do minimum ograniczyła też ich kontakty. Na palcach jednej dłoni mógł policzyć, ile razy widzieli się, odkąd Kate odcięła się od życia w trasie. W zasadzie kojarzył tylko dwie takie sytuacje – na ślubie McKagana i Marty i na pamiętnej imprezie, na której doszło do konfrontacji Kate z Sixxem. Jeśli pamięć go nie myliła, dopiero teraz, po długiej przerwie, wrócili do starych nawyków i poszli razem do łóżka.

- Kate serio nie wygląda najlepiej – usłyszał głos Jasona, który obserwował tylne wyjście z hotelu, którym kilkanaście minut wcześniej sami wychodzili.

- Jakbyś się nachlał tak, że rzygasz dalej niż patrzysz, pewnie też byś tak wyglądał.

McKagan w towarzystwie Bacha, który asekuracyjnie trzymał ją pod ramię, właśnie opuszczała budynek. Nawet ukryta za ciemnymi okularami i czapką z daszkiem, nie potrafiła zakamuflować grymasu, który pojawił się na jej twarzy, gdy tylko znalazła się na dworze. Nieznośny ból głowy rozsadzał jej czaszkę, żołądek mścił się za rewolucję, którą mu zgotowała poprzedniego wieczoru i nocy. Do granic możliwości przeciągała moment wstania z łóżka i założenia na siebie jakiegokolwiek ubrania. Zabrakło jej siły nawet na zrobienie makijażu, co do tej pory, będąc na trasie z chłopakami, nigdy jej się nie zdarzyło.

- No... trochę chyba przesadziła – zaśmiał się basista. - Mówiłeś poważnie, że była u ciebie prawie całą noc?

Nie doczekał się odpowiedzi, bo nagle w oddali pojawił się Perry, który zatrzymał parę i poprosił Kate o kilka słów na osobności. Zobaczyli oddalającego się w stronę autokaru Bacha i skupili uwagę na gitarzyście Aerosmith. Każdy z nich był ciekawy, o czym Joe chciałby z nią rozmawiać. Zapytać o bójkę chłopaków ze Skid Row? Dowiedzieć się, jaka była prawda i kto zawinił? Choć z drugiej strony, co go to interesowało? Nigdy nie wtrącał się w relacje między członkami innych zespołów, chyba że to wpływało bezpośrednio na interesy Aerosmith. Postawa Kate też była dziwna, bo unikała jego wzroku i wpatrywała się w swoje buty. Widok niecodzienny, zwłaszcza, że kobieta zawsze była pewna siebie i praktycznie zawsze patrzyła swoim rozmówcom w oczy. Teraz wyglądała, jakby miała ze wstydu zapaść się pod ziemię.

- Jak myślicie? Przeruchał ją kiedyś? – zapytał Lars, gdy Perry najpierw pogładził byłą groupie po policzku, a później pochylił się i wyszeptał jej coś do ucha.

- Stary... nie musisz mierzyć wszystkich swoją pieprzoną miarą – mruknął Kirk. – Nie każdy postawił sobie za życiowy cel przelecenie Kate. – Wywrócił oczami i podążył wzrokiem za oddalającym się gitarzystą. – Zresztą, co nas to obchodzi? Zazdrościsz mu, czy jaki chuj?

Nie było tajemnicą, że perkusista nie przepadał za McKagan. Wynikało to głównie z faktu, że Kate nigdy nie była nim zainteresowana i niejednokrotnie kategorycznie mu odmawiała. Jeszcze bardziej upokarzające i frustrujące dla Ulricha było to, że dziewczyna nie dbała o ewentualną widownię, gdy kolejny raz sprowadzała go na ziemię i uświadamiała go, że nie poszłaby z nim do łóżka, nawet gdyby był ostatnim facetem na świecie. Jego męska duma cierpiała, jednak ego nie pozwalało mu na odpuszczenie tematu. Postawił sobie za cel przelecenie kobiety i w tym momencie już nie dbał o jej głupie docinki i to, co myśleli o nim inni.

- Pierdol się, Kirk. - burknął i wbił wzrok w kobietę, która poprawiła okulary i skierowała się w kierunku autokaru Skid Row.

Nie mając nic lepszego do roboty przed wyjazdem, obserwowali, co działo się przed hotelem. Na horyzoncie pojawiła się właśnie kolejna osoba. Sprawca całego porannego zamieszania. Obserwowali, jak podbiega do brunetki i łapie ją za przedramię. Krzyczał do niej bełkotliwym tonem i domagał się wyjaśnień, szarpiąc i próbując zwrócić ją w swoją stronę. Patrzyli jak Kate gwałtownie się odwraca i bierze spory zamach, uderzając basistę otwartą dłonią w policzek z taką siłą, że mężczyzna aż się zachwiał. Wrzasnęła, żeby w końcu dał jej spokój i wyraźnie wzdrygnęła, gdy dotarło do niej, jak potraktowała swoje skacowane ciało.

- Uuu… to musiało boleć – mruknął James, pociągając łyk z butelki piwa. - Prawie mu współczuję… ale żeby chociaż jeszcze nie robił z siebie takiej poszkodowanej pizdy...

- O co w ogóle chodzi? - zapytała niczego nieświadoma Marta. - Co się stało?

- Nic nie wiesz? - zapytał zaskoczony i schylając się, sięgnął po kolejną szklaną butelkę. - Nie słyszałaś tej awantury nad ranem? - sprawnie pozbył się kapsla i podał kobiecie.

- Ta impreza chyba tak mnie wykończyła, że spałam jak zabita – uśmiechnęła się nieznacznie i poprosiła blondyna o wprowadzenie w sytuację.

Szybko wyjaśnił, w czym rzecz i przyglądał się jej reakcji. Miał wrażenie, że mimo wszystko kobieta wie zdecydowanie więcej o sytuacji niż sami uczestnicy i obserwatorzy. W zasadzie mogła znać powód, dla którego Kate odrzuciła Bolana. Mogła znać powody, dla których McKagan wybrała Izzy’ego. I w końcu mogła być zaznajomiona z obecną sytuacją Kate i wiedzieć, dlaczego jej przyjaciółka wyplątała się z tego dziwnego związku ze Stradlinem. Może to rzucało trochę więcej światła na wydarzenia, w których musiał uczestniczyć? Chciał ją o to dopytać, jednak nie zdążył. Szybkim krokiem zbliżała się do nich Kate. Zdenerwowana i rozdygotana Kate, która z bliska wyglądała jeszcze gorzej. Na jej twarzy, ukrytej za ciemnymi okularami, widniały ślady nocnej libacji, kac nie dawał jej spokoju. Wyglądała jak żywy trup.

- Kurwa… chłopaki, błagam, przygarnijcie mnie, bo nie mam ochoty na… ugh...- spojrzała błagalnie na blondyna. - James? Proszę? Mogę spać nawet na kanapie! Tylko nie zmuszajcie mnie, żebym z nimi jechała – wskazała brodą na autokar Skid Row.

- Nie musisz – odpowiedział szybko Jason i złapał torbę, którą jeszcze chwilę temu miał wnieść do pojazdu. - Weź moje łóżko. Ja chętnie się z nimi przejadę i… odpocznę.

- Pojebało cię, Newsted? Od kiedy zespół jeździ osobno? - burknął Ulrich. - Nie zamierzasz nawet pomóc przy składaniu kawałków na nowy album?

- Tak jakbym kiedykolwiek miał coś w tej kwestii do powiedzenia – prychnął Jason i odwracając się na pięcie, ruszył w kierunku zespołu Bacha i Bolana.

Zapadła nieprzyjemna cisza. Nikt nie wiedział, co powiedzieć i jak skomentować słowa basisty. Marta wycofała się aż pod samo wejście do autokaru, nie chcąc uczestniczyć w sporze między członkami zespołu. Kate stała jak wmurowana, nie spodziewając się, że jej prośba wywoła takie spięcie. James wyglądał, jakby zaraz miał pobiec za Newstedem i wręcz błagać go o powrót. Kirk zaczął wykazywać nadmierne zainteresowanie swoimi butami. Jedynym, który jak zawsze miał coś do powiedzenia i skomentowania, był Lars. Zachowywał się tak, jakby postępowanie Jasona było bezpośrednim atakiem na jego osobę. Zaczął narzekać i obrażać basistę, nazywając go cieniasem i pizdą, z którą nawet nie można pożartować. Wydawał osądy i zasypywał ich swoimi opiniami nawet, gdy w końcu rozlokowali się na miejscach w autokarze.

- Ja pierdolę… wcale mu się nie dziwię – mruknęła pod nosem Kate, kiedy perkusista w końcu zamilkł.

- Co, kurwa? Co mówiłaś?

- Że mu się, kurwa, nie dziwię, że nie chce z wami jeździć w tym jebanym busie!

- A co to ma niby, do chuja, znaczyć? - Lars zerwał się z kanapy i spojrzał z irytacją na kobietę.

- Może to, że traktujecie go jak śmiecia? – Kate, która ciągle siedziała w okularach przeciwsłonecznych, skrzywiła się, gdy tylko perkusista uniósł głos. - Jak gorsze zło? Jak najgorsze gówno, które mogło się wam przytrafić?

- Kate… nie przesadzaj – wtrącił się James, wiedząc, że lepiej zawczasu zdusić konflikt, niż pozwolić Larsowi na rozkręcenie się. - Wcale nie...

- Co nie? Spójrzcie, co odpierdalacie! Wyładowujecie na nim całą pierdoloną złość i żal za to, co się wtedy wydarzyło. Tak jakby to on prowadził ten jebany autokar! Tak jakby to on spowodował śmierć Cliffa!

- To nie tak… - burknął Hetfield.

- A niby jak, hm? Lars bojkotuje każdy jego pomysł, celowo umniejszacie jego rolę w zespole i sprowadzacie go do tępego gościa, który przygrywa wam na basie, póki nie zajdziecie kogoś godnego na miejsce Cliffa.

- To kurewsko niesprawiedliwe. Gdybyśmy go nie chcieli, to…

- To co? Rozwiązalibyście zespół? Czy szukali do zajebania zastępstwa za Cliffa? Wszyscy dobrze wiedzą, że zależało wam na czasie!

- Co ty, kurwa, możesz wiedzieć o zespole i o tym, co przeżywaliśmy?! Nie było cię tam! - Lars wyglądał jakby za chwilę miał eksplodować. - To my, kurwa, zbudowaliśmy ten zespół i to my dostaliśmy po dupie! Nie masz prawa nas oceniać, bo niby kim ty, kurwa, jesteś co?!

- Och zamknij się, Lars! Mógłbyś choć raz spróbować nie udowadniać, że jesteś nieomylny? Choć raz przyznać, że coś zjebałeś i mogłeś kogoś zranić swoim chrzanieniem?

- Jestem pieprzonym perkusistą i założycielem pierdolonej legendy! A kim ty, kurwa, jesteś, żeby gadać mi, co mam robić?! Małą, nic nie znaczącą…

- Zamknij mordę, Lars i nie przeginaj, kurwa! - James też podniósł się z miejsca, bo wiedział, że za chwilę może dojść do rękoczynów.

- Jasne… jak zawsze jej bronicie! - prychnął i zdając sobie sprawę z tego, że nie ma szans w przepychance z Hetfieldem, sięgnął po odtwarzacz i słuchawki. - Wystarczy dać komuś dupy i już ma darmowych obrońców!

Atmosfera stała się jeszcze bardziej napięta. Nikt nie chciał odezwać się jako pierwszy, nikt nie miał ochoty na dalsze podsycanie nieprzyjemnych wspomnień i emocji. Sprawa nieszczęśliwego wypadku, w którym stracili swojego przyjaciela ciągle była drażliwym tematem i ciągle nie pozwalała im pójść do przodu. Minęło osiem lat, a oni przez cały czas byli więźniami własnego poczucia winy. Każdy z nich przeżywał to na swój sposób i każdy walczył z wyrzutami sumienia. Każdy z trójki mężczyzn choć raz zadał sobie te pytania. Dlaczego padło na Cliffa? Czemu zginął tylko on? Dlaczego straciliśmy najlepszego z nas? Czemu to nie byłem ja? Ofiarą ich przemyśleń i niezbyt dobrze przeżytej żałoby był Jason. Nikt nie mógł mieć co do tego wątpliwości. Pojawił się znikąd, chcąc zapełnić lukę po swoim idolu, spełnić jedno ze swoich największych marzeń, chciał grać i tworzyć ze swoimi idolami. I dokonał tego, jednak nie obyło się bez strat. Został ograbiony ze swoich wyobrażeń, zderzył się brutalnie z rzeczywistością i został pozbawiony złudzeń.

- Dobra, koniec tych pieprzonych smętów – burknął James, który nie mógł dłużej znieść ciszy. - Podasz mi gitarę? - zapytał Martę, która siedziała najbliżej rozłożonych na kanapie instrumentów.

Zaczął niespiesznie uderzać w struny, jakby szukał natchnienia. Musiał oczyścić umysł i pozbyć się z głowy obrazów, które za sprawą kłótni Larsa i Kate, powróciły ze zdwojoną siłą. Musiał odnaleźć spokój. Po chwili rozbrzmiały pierwsze dźwięki utworu Waylona Jenningsa, który Hetfield przerobił pod swoje możliwości i preferencje wokalne.


I'm for law and order, the way that it should be.

This song's about the night they spent protecting you from me.

Someone called this outlaw, in some ol' magazine.

New York sent a posse down like I ain't never seen.


Don't you think this outlaw bit has done got out of hand?

What started out to be a joke, the law don't understand.

Was it singing through my nose that got me busted by the man?

Maybe this here outlaw bit has done got out of hand.


We were wrapped up in our music, that's why we never saw,

The cars pull up, the boys get out and the room fill up with law.

They came pounding through the back door in the middle of the song.

They got me for possession of something that was gone, long gone.

Po kilkudziesięciu minutach, gdy emocje opadły, praktycznie wszyscy skupili się na ich autokarowym „gościu”. Mężczyźni próbowali skłonić ją do zwierzeń. Nigdy tak naprawdę nie interesowali się życiem i motywacjami dziewczyn, które z nimi jeździli. Jednak to była Kate McKagan. Byli ciekawi, co tak naprawdę sądziła o byciu groupie, co myślała o zespołach, z którymi jeździła. Zastanawiali się, jak wyglądała jej historia i czemu w ogóle podjęła taką niecodzienną decyzję. I byli, zdaniem Kate, niezdrowo zainteresowani początkiem jej „kariery” i tym, kiedy i z kim przeżyła swój pierwszy raz.

- Byłam wtedy głupią, zbuntowaną gówniarą, która chciała zrobić na złość rodzicom. Wiecie, jak to jest… - zaśmiała się ponuro. - Matka trzymała mnie krótko i robiłam wszystko, żeby żyć po swojemu. Robiłam wszystko, żeby wkręcić się w „złe towarzystwo” – parsknęła śmiechem i zakreśliła w powietrzu cudzysłów. - Kurwa… przecież moim wujem była przyszła gwiazda punkowej sceny Seattle! Chciałam bujać się z jego kumplami… A matka miała dla mnie kompletnie inną wizję przyszłości. Nie chciała dać mi swobody, więc urwałam się z domu, żeby iść na koncert z kumplem ze szkoły. Poszłam na całość i…

- Z kolesiem ze szkoły? Serio? - Kirk zmarszczył brwi. - Musiałaś spierdolić na koncert, żeby móc się przylizać z kumplem?

- Ach… nie, nie – kobieta wybuchnęła śmiechem. - Na szczęście miałam trochę lepszy gust! Udało mi się zakręcić koło jednego z chłopaków z tej kapeli.

- Czyli bycie groupie to nie przypadek? - James wyszczerzył zęby w szerokim uśmiechu.

- Nie tak bym to ujęła, ale coś w tym jest. Ciągnęło mnie do tego, co wtedy przeżyłam i cóż… chciałam go jeszcze kiedyś spotkać… może oboje nie byliśmy wtedy zbyt trzeźwi, ale to co przy nim poczułam… to było…

- Zakochałaś się?

- Na tyle, na ile może i rozumie to szesnastoletnia gówniara? Nie wiem… może? Chyba tak. Nigdy się nad tym tak naprawdę nie zastanawiałam. Po prostu był chyba najmilszym i najsłodszym gościem, jakiego wtedy poznałam, do tego był w kapeli, która już wtedy zdobywała popularność… z tego co pamiętam, pół roku później wydali nawet swoją pierwszą płytę...- Kate zamyśliła się i po chwili kontynuowała – Nie wiem, może byłam próżna, może po prostu głupia, że łudziłam się, że będzie mnie pamiętać, że mnie rozpozna i coś z tego wyjdzie…

- Spotkałaś go kiedyś? - zapytał zaskoczony gitarzysta. - Serio? Jak już byłaś groupie?

- Nie powiedziałabym, że tylko spotkałam – wzruszyła ramionami i z niezbyt przekonującym uśmiechem dodała – dość często lądowaliśmy też w łóżku, ale, jak możecie się domyślić, nie pamiętał mnie...

- Skąd wiesz, że nie poznał? Może tylko udawał? - zaoponował Kirk i spojrzał zaciekawiony na rozmarzoną kobietę. - Może nie chciał się przyznać przed kumplami? Wiesz, jak to jest w naszym świecie.

- Nawet jeśli, to nigdy nie dał tego po sobie poznać, więc… efekt ten sam, co?

- Może było mu głupio – zaśmiał się James. - Albo wiedział, że na niego lecisz i nie chciał cię bardziej nakręcać? Wiesz… rockman i groupie trochę nie pasuje na typowe lovestory...

- Nie… nie wydaje mi się – mruknęła, ciągle zachowując się, jakby była w innym świecie. - Bywało różnie, ale nigdy go nie… faworyzowałam. Cholernie starałam się ukrywać, co do niego czuję. Właśnie przez to, że… miałam świadomość, że to nigdy nie miałoby szans. On nigdy by nie… - wyraźny żal w jej głosie zaskoczył nawet ją samą. - Przynajmniej teraz po latach wiem, że wykonałam dobrą robotę.

- To znaczy?

- To znaczy, że przez cały ten czas nie miał o niczym pojęcia. Tak teraz do mnie dotarło, że... w sumie nadal nie ma... - westchnęła i kontynuowała wspominki. - Na początku kurewsko ciężko było mi patrzeć, jak znikał z innymi dziewczynami… mi było trochę dziwnie, gdy pieprzyłam się z innymi i…

- Myślałaś wtedy o nim? - Kirk zadał pytanie, którego nikt inny nie miał śmiałości powiedzieć na głos. - Jak pieprzyłaś się z innymi?

- Eee… - Kate pierwszy raz od niepamiętnych lat się zarumieniła. - Czasem? - wymamrotała z zawstydzeniem. - Wiecie… nie wszyscy faceci, z którymi spałam byli zajebiści, część nie była nawet przeciętna. Więc... tak… czasem jak ktoś okazywał się kompletnym rozczarowaniem…

Mężczyźni wybuchnęli śmiechem i zaczęli debatować na temat tego, kto mógł okazać się tak beznadziejnym kochankiem, że kobieta wolała fantazjować o swojej pierwszej łóżkowej przygodzie. Jednak McKagan nie miała zamiaru dzielić się z nimi aż takimi szczegółami. I tak już było jej trochę niezręcznie, gdy przyznała, że zadurzyła się kiedyś w jakimś muzyku. Widząc jej zażenowanie, James ponownie sięgnął po gitarę i zaczął brzdąkać fragment utworu, nad którym od niedawna pracowali.


What I've felt, what I've known

Turn the pages, turn the stone

Behind the door, should I open it for you?


What I've felt, what I've known

Sick and tired, I stand alone

Could you be there, 'cause I'm the one who waits for you

Or are you unforgiven, too?


Come lay beside me, this won't hurt, I swear

She loves me not, she loves me still, but she'll never love again,

She lay beside me but she'll be there when I'm gone

Black hearts scarring darker still, yes, she'll be there when I'm gone

Yes, she'll be there when I'm gone

Dead sure she'll be there


What I've felt, what I've known

Turn the pages, turn to stone

Behind the door, should I open it for you?


What I've felt, what I've known

Sick and tired, I stand alone

Could you be there, 'cause I'm the one who waits for you

Or are you unforgiven, too?


Lay beside me, tell me what I've done

The door is closed, so are your eyes

But now I see the sun, now I see the sun

Yes, now I see it

- Pamiętasz, kiedy to wszystko się zaczęło? - Po chwili Kirk powrócił do tematu. - Kiedy postanowiłaś zostać groupie? Od jakiego zespołu zaczęłaś swoją przygodę?

- Oczywiście, że pamiętam… to był 1985 – powiedziała rozmarzonym, ale jednocześnie smutnym głosem. - Kilka dni wcześniej świętowałam osiemnaste urodziny i postanowiłam rzucić wszystko i cóż… wkroczyłam w ten szalony świat. I… trafiłam na jego zespół. To znaczy... robiłam wszystko, żeby trafić na jego zespół i móc znowu go zobaczyć. I ponownie był moim pierwszym… tym razem pierwszym facetem, z którym spałam jako groupie. Wtedy na trasie zrozumiałam, jaką byłam idiotką, mając te szesnaście lat i uważając, że tamten dwudziestolatek był najprzystojniejszym gościem, jakiego kiedykolwiek poznam. Oj… - westchnęła z nostalgią - tak bardzo się wtedy myliłam...

- A co? Zbrzydł? – roześmiał się James.

- O nie... zdecydowanie nie. Wtedy już był niesamowicie atrakcyjny… spoważniał, wydoroślał. A później w 1987 roku… tak kurewsko zmężniał, że… po prostu był diabelnie męskim i przystojnym gościem. Ale wtedy też jeszcze byłam dość głupiutka i tego nie dostrzegałam...

- To znaczy?

- To znaczy, że po kolejnych kilku latach, naprawdę stał się najbardziej męskim i pociągającym facetem, jakiego znałam i z jakim miałam okazję kiedykolwiek pójść do łóżka. I szczerze mówiąc wątpię, żeby kiedykolwiek miało się to zmienić.

- Kurwa... nie wyprzesz się! Naprawdę się w nim zakochałaś! Przecież minęła pieprzona dekada, a ty ciągle mówisz o nim z taką tęsknotą i rozmarzeniem! – zawołał triumfalnie James. – A tyle razy deklarowałaś, że nigdy, w nikim…

Przez całą tę opowieść Marta uważnie obserwowała kobietę. Nawet gdy kiedyś rozmawiały z Kate i dziewczyna opowiadała jej o swoim życiu, nigdy nie wspomniała o tym wszystkim. Opowiadała o tym, jak spędzała czas z muzykami, z kim był miło, z kim przyjemnie, a kto okazywał się kompletną porażką zarówno jako kumpel do picia, jak i łóżkowa przygoda. Nigdy nawet nie zbliżyła się chociażby do cząstki tego, co teraz zdradziła. Owszem Marta pamięta opowieść o Sixxie i tym, że Kate trochę nagięła zasady, ale przy rewelacjach, o których teraz mówiła, brunetka była praktycznie pewna, że tamta sytuacja była jakimś nieporozumieniem. Może McKagan chwilowo była nim zauroczona albo w pewien sposób odurzona jego umiejętnościami łóżkowymi, ale z pewnością nie czuła do niego niczego szczególnego. Dopiero teraz zobaczyła na twarzy kobiety autentyczne, szczere uczucie, którym obdarzyła jakiegoś muzyka. Kim, do cholery, jest ten facet? O kim Kate mówi? Kto mógłby odpowiadać opisowi, który przed chwilą podała? Kogo mogła uważać za najbardziej męskiego i przystojnego mężczyznę na świecie? I kto jednocześnie mógł być tym słodkim i uroczym chłopakiem, o którym mówiła na początku? Nigdy nie wypowiadała się aż w takich superlatywach o jakimkolwiek muzyku! A jeśli była w nim zakochana, to dlaczego nigdy nie poszła za tym uczuciem? Czemu się nie przyznała? Czemu nie spróbowała? Przecież nie ona pierwsza i nie ostatnia wyłamałaby się z tych chorych układów! Przecież sam Rachel stracił dla niej głowę i próbował coś ugrać! Czy naprawdę byłoby coś dziwnego w tym, że Kate też spróbowałaby ze swoim… wymarzonym facetem?

- To... to nie takie proste, James. – mruknęła tylko, nie chcąc dalej ciągnąć tego tematu.

Czy się zakochała? Oczywiście, że tak. Latami wypierała to ze świadomości, ale takie były fakty. Jako gówniara zauroczyła się młodym chłopakiem, który stawiał jeszcze niezbyt pewne kroki w świecie muzycznym. Wiedziała, że miłostki nie mają szans w tym świecie i wmówiła sobie, że to było tylko przelotne uczucie. Jednak, gdy pojechała w swoją pierwszą trasę, zrozumiała, że to co czuła, nie miało nic wspólnego z głupim dziewczeńskim zafascynowaniem. Całe dorosłe życie oszukiwała samą siebie, że nie kocha tego człowieka, że seks z nim pod względem emocjonalnym nie różni się zbytnio od pójścia do łóżka z kimś, kogo darzyła zwykłą, czystą sympatią. Wmawiała sobie to każdego dnia i każdej nocy, którą spędzała u kolejnych muzyków. Wmawiała sobie, że to, co przy nim czuła, niczym nie różniło się od seksu z Bachem, Sixxem, Tylerem, czy każdym innym facetem, który wiedział, jak się nią zająć i doprowadzić do przyjemności. Wmawiała sobie, że niczego nie czuje, że to tylko wymysł jej wyobraźni, że ubzdurała sobie to tylko po to, żeby kiedyś, gdzieś, całkiem przypadkiem nie zakochać się w jakimś innym facecie. Chciała oszukać swoje serce, udawać, że ta miłostka jest tylko wymówką i mechanizmem obronnym przed prawdziwym zakochaniem. Próbowała wyzbyć się uczucia, które z każdym ich spotkaniem rosło w siłę i o którym wiedziała tylko ona. Nic nie przynosiło jednak upragnionego rezultatu. Do czasu. Później wymyśliła najgłupszy z możliwych sposobów na wyleczenie się z niechcianego uczucia. Sposób, który zmienił całe jej życie. Sposób, który odebrał jej nadzieję na przyszłość i pozbawił zdolności do przeżywania wyższych uczuć. Wymyśliła sposób, którego będzie żałować do końca swoich dni, który sprawił, że znienawidziła samą siebie i który ostatecznie odebrał jej marzenia. Pierdolony Nikki Sixx... Jak mogłam próbować wyleczyć się z miłości, pakując się w takie bagno? Jak mogłam spotykać się z kompletnym przeciwieństwem, byle tylko uznać, że on wcale nie był moim ideałem faceta? Jak?! Jak mogłam próbować tym chujem wyleczyć się z… jak mogłam odpuścić sobie tego faceta i zastąpić go takim zjebem? Kate nigdy nie wybaczyła sobie tego, co zrobiła. Kolejny raz oszukiwała samą siebie i próbowała wmówić i sobie i bliskim, że czuje do Sixxa coś więcej, że to przy nim złamała zasadę niezakochiwania się i nieprzywiązywania. Jakim cudem w pewnym momencie prawie zaczęła w to wierzyć? I przede wszystkim, jak miała przyznać się komukolwiek, że wybrała właśnie Nikkiego, bo był kompletnie inny od gościa, którego kochała niezmiennie od szesnastego roku życia? A teraz już nawet nie była w stanie kochać. Sixx ograbił ją z godności, z możliwości posiadania dzieci i przede wszystkim zniszczył w niej miłość i zdolność do stworzenia z kimkolwiek normalnego zdrowego związku. Teraz po miłości jej życia został tylko sentyment, poczucie klęski i ból nigdy nieodwzajemnionego uczucia.

- Kto to był? - zainteresował się Kirk.

- Tego to na pewno wam nie powiem – zaśmiała się Kate, próbując odgonić ponure myśli. - Nie ma takiej opcji!

- No nie bądź taka! Powiedz chociaż czy to bas czy wokal… czy go znamy? No cokolwiek!

- Rytmik… - mruknęła pod nosem i dodała - znacie, nawet całkiem nieźle, ale nie… - zaczęła, ale nie zdążyła dokończyć.

- Nie powie, bo pewnie się wstydzi – mruknął Lars, który siedział po drugiej stronie pomieszczenia i od dłuższego czasu się nie odzywał. – Pewnie zakochała się w jakiejś cipie i złamasie...

- Nie powiem tylko z jednego powodu – przerwała mu i spojrzała na niego znad okularów. – Żeby takie skończone dupki jak ty, nie napierdalały się z tego gościa i tego, co o nim powiedziałam.

Nie czekając na odpowiedź, wstała z kanapy i wymijając muzyków i zaskoczoną Martę, przeszła przez część sypialną i zatrzasnęła drzwi do drugiego niewielkiego pomieszczenia pełniącego funkcję toalety. Musiała zostać sama. Po tym wszystkim, co wyznała, czuła się wręcz naga. Jeszcze nigdy nie pozwoliła sobie na taką szczerość z kimkolwiek. Jeszcze nigdy nikomu nie pozwoliła tak bardzo wejść z butami w jej życie i robić demolkę z uczuciami i emocjami. Musiała się ukryć. Desperacko potrzebowała chwili na pozbieranie się i wyciszenie. Jakim cudem wyciągnęli z niej te wszystkie informacje? Dlaczego w ogóle dała się w to wciągnąć? Ma już dość udawania? Chciała, żeby odkryli jej największą tajemnicę? Chciała, żeby bardziej nalegali na zdradzenie jego tożsamości? Czy poczułaby wtedy ulgę? Czy zrzuciłaby z siebie ciężar, który nie pozwalał jej na swobodny oddech i ruszenie z miejsca? Czy w końcu poczułaby spokój i mogła zamknąć pewien etap swojego życia?

- Kurwa… - pochyliła się nad niewielką umywalką i ściągnęła okulary. - Kurwa, idiotko! - ochlapała twarz zimną wodą, myśląc, że to jej pomoże. - Prawie się wygadałaś… coś ty sobie myślała?!


- Ona ma pieprzoną rację.

Nawet nie zauważyła, kiedy na fotelu obok pojawił się Kirk. Wyłączyła muzykę, odłożyła na bok szkicownik. Nie bardzo wiedziała, o co mu chodziło i czemu nagle do niej podszedł. W zasadzie większość osób spała albo była na tyle daleko, że raczej nie mogli słyszeć, o czym rozmawiają. Prawdę mówiąc, miała wrażenie, że w całym autokarze tylko ona i Hammett nie przeszli do mikroskopijnej części sypialnej. Ona siedziała na fotelu najbliżej kabiny kierowcy, a Kirk właśnie przysiadł na pobliskiej kanapie. Spojrzała na niego pytająco i czekała aż rozwinie myśl.

- No Kate. Każde jej słowo to cholerna prawda – mruknął tak, jakby bał się, że ktoś go podsłucha.

- Na jaki temat?

Zmarszczyła brwi. Niby mógł mówić o wszystkim, jednak dziwne wydawało jej się przytakiwanie odnośnie życia uczuciowego kobiety. Z czym mógł się zgadzać? Z tym, że nie było sensu informować kogoś o swoich uczuciach? Mógł zgadzać się z tym, że ewentualna relacja nie miałaby racji bytu? A może Kirk wychodził z założenia, że przygaszanie zapędów Larsa na wymądrzanie się było trafne i jak najbardziej na miejscu?

- Eee… Jasona. Tego, jak go traktujemy.

Nie była pewna, czy powinna poruszać ten temat, czy udawać, że nie do końca zna sytuację. Przecież mogła podpisać się praktycznie pod każdym słowem, które kilka godzin wcześniej powiedziała McKagan. Sama uważała, że Newsted ma ciężką sytuację, bo nie raz była świadkiem napięć i dziwnych sytuacji pomiędzy członkami zespołu. On też czasem, gdy gdzieś się przypadkiem spotkali, rozgoryczony wylewał swoje żale i tym bardziej utwierdzał ją w przekonaniu, że coś jest na rzeczy. Nie trzeba było przebywać z nimi non stop, by wiedzieć, że atmosfera w zespole była wręcz toksyczna. A teraz Kate praktycznie wykrzyczała to Larsowi w twarz.

- Kirk… nie wiem, co… - zaczęła, ale właściwie nie wiedziała, co chce powiedzieć. - Czemu mi o tym mówisz? To wasze zespołowe sprawy. Ja jestem tylko… nie jestem częścią tego wszystkiego...

- Niby tak, ale Jason naprawdę jest zajebiście zdolnym gościem i mamy szczęście, że chciał z nami grać, tylko że…

- Tylko, że nie jest Cliffem? - wypaliła prosto z mostu.

- Mniej więcej. Tyle, że to nie jego wina, że ten pieprzony autokar… że Cliff… - Marta usłyszała w jego głosie niewielkie załamanie. - To nie on jest winny śmierci Cliffa i nigdy nie powinniśmy przelewać całego tego gówna na niego. Byliśmy wtedy… byliśmy w pierdolonej żałobie… nie umieliśmy sobie z tym poradzić, a on się zjawił i… z jednej strony ratował nam dupę, a z drugiej jego obecność rozdrapywała te pierdolone rany, które nawet nie zdążyły się zabliźnić...

Nie było tajemnicą, że mężczyźni ciągle przeżywali i nie potrafili pogodzić się ze skutkami wypadku, który miał miejsce osiem lat temu. Wiedziała, że każdy z nich na swój sposób odczuwał wyrzuty sumienia, że od środka zżerało ich poczucie niesprawiedliwości. Żyjąc od tylu lat wśród muzyków w samym środku Los Angeles, dobrze wiedziała, że Jamesa ogarnęła czarna rozpacz, że wszędzie szukał winnego, że praktycznie widział, jak Cliff umierał. Nie raz, nie dwa słyszała opowieści o tym, jak Kirk grał w karty z nieżyjącym już basistą i jak przeżywał, to co się stało. Jak nakręcał się myśleniem o tym, że to on mógł być na miejscu Burtona, że to on mógł zginąć i przeżył tylko dzięki głupiej grze w karty.

- To czemu mu o tym nie powiecie? - zapytała niepewnie. - Możecie przecież zacząć od nowa. Czemu się nie zmienicie i go nie przeprosicie? Możecie się odciąć od tego, co było. Nie mówię, że macie zapomnieć o Cliffie, że Jason ma wam go zastąpić albo się w niego zmienić, bo wszyscy wiemy, że to niemożliwe. No… ale minęło tyle czasu… teraz to już nie jest świeża żałoba i rozdrapywanie ran… - urwała i uznała, że może pozwolić sobie na trochę ostrzejsze słowa. - Nie obraź się, Kirk, ale teraz to już po prostu jest chwilami żałosne gnębienie i gnojenie gościa, który was uwielbia i który oddał temu zespołowi serce. Czemu go nie przeprosicie? Czekacie aż w końcu będzie miał dość?

- Lars nigdy nie przyzna się do błędu – dla pewności, że nikt ich nie podsłucha, zniżył głos i kontynuował. - Nigdy nie przyzna racji Kate, choćby nie wiem jak kurewsko trafne miałaby argumenty. Zwłaszcza, że on traktuje Newsteda jak marną imitację Cliffa, jak gościa, który z buciorami wszedł do zespołu i chce bawić się w kogoś, kim nigdy nie będzie. Mimo, że Jason nawet nie próbował udawać Cliffa… A poza tym w jego pokręconej i pochrzanionej wizji świata, przyznanie, że popełniło się błąd, jest oznaką słabości. - Wzruszył ramionami i kontynuował – A James… on naprawdę lubi i szanuje Jasona… myślę, że trochę traktuje go jak młodszego brata. I myślę, że wie, że robi źle, włączając się w żarty i kawały. Wie, że to chujowe, że ani razu nie zwrócił Larsowi uwagi, że przegina, ale po prostu chyba nie potrafi powiedzieć pieprzonego słowa „przepraszam”. Nigdy nie słyszałem, żeby kogokolwiek przeprosił. Ale z drugiej strony nigdy też nie powiedział niczego niemiłego Jasonowi w twarz.

- A ty?

- A ja nie chcę się wychylać i robić czegoś wbrew zespołowi.

- To… trochę smutne i zachowawcze… - mruknęła i dodała. - Przepraszam, ale jestem zmęczona.. pójdę już spać. - Uśmiechnęła się lekko i poklepała dłonią jego ramię. - Pomyśl o tym, co powiedziałam…


Kolejna bezsenna noc w trasie. Kolejne bzdurne wpatrywanie się w ciemność. Kolejne nic nie wnoszące przemyślenia. Już nawet ich nie liczył. Nie zastanawiał się, jak zwalczyć ten coraz bardziej uciążliwy problem. Problem, który trwał już prawie dekadę. Problem, o którym nikomu nie mówił i o którym z nikim nie chciał rozmawiać. Kogo miałoby obchodzić to, że dorosły, trzydziestojednoletni facet nie potrafi zasnąć w autokarze? Że wręcz panicznie boi się zdrzemnąć, a gdy już podda się zmęczeniu, zrywa się z łóżka cały zlany potem? Po co miałby kogoś informować, że jedyną formą odpoczynku, na jaką może sobie pozwolić, jest kimanie na siedząco w fotelu?

- Jesteś popierdolony, James… - burknął sam do siebie.

Aby odgonić myśli od nieprzyjemnego tematu, skupił swoją uwagę na śpiącej naprzeciwko brunetce, która nie zaciągnęła zasłonki. Kręciła się niespokojnie i mamrotała jakieś niezrozumiale słowa pod nosem. Podejrzewał, że męczą ją jakieś nieprzyjemne sny. Widać nie był jedyną osobą, która walczyła z jakimiś demonami. Demonami, które zawsze wypełzały w nocy, gdy człowiek był najbardziej bezbronny. Przez chwilę zastanawiał się, czy jej nie obudzić i nie skrócić tych koszmarów, ale zawsze wydawało mu się to niewłaściwe. Tak samo jak z lunatykami. Od dziecka wszyscy wmawiali mu, że lunatyków nie powinno się budzić, że można ich w ten sposób doprowadzić do jakiejś traumy, czy szoku. Teraz wiedział, że to kompletne bzdury, jednak podświadomie ciągle trzymał się tego przekonania. A koszmary? Czy gdzieś kiedyś ktoś naopowiadał mu, że wybudzanie z nieprzyjemnych snów może mieć jakieś przykre następstwa? Czy ktoś kiedyś powiedział, że osoba wyrwana ze snu dozna jakiejś traumy albo nabawi się jakiegoś odpowiednika stresu pourazowego?

- Hej… spokojnie, to tylko sen – szepnął, gdy zauważył, że dziewczyna poderwała się z łóżka i próbowała uspokoić oddech.

Wyglądała jak spłoszone zwierzę. Rozbiegany, pełen przerażenia wzrok, który nie potrafił skupić się na jednym punkcie. Nierówny, urywany oddech, który nie pomagał się wyciszyć. Kołaczące się w piersi serce, które narzuciło sobie zbyt szybki rytm. Drżenie całego ciała, którego nie sposób było zatrzymać.

- Słyszysz mnie? - szepnął ponownie, gdy Marta nawet nie zareagowała na jego głos. - To tylko pieprzony koszmar.

- J-james? - odezwała się zachrypniętym głosem i z trudem przełknęła ślinę. - Obudziłam cię? Przepraszam… ja…

- Nie spałem – przerwał jej szybko i dodał. – Wszystko w porządku? Chcesz wody?

Pokiwała głową i spojrzała niepewnie na mężczyznę, który wstał i wyciągnął do niej dłoń. Był środek nocy, a ona jak idiotka dała się przyłapać na przeżywaniu kolejnego sennego horroru. Nie była w domu, nie była w swoim bezpiecznym środowisku. Dlaczego kolejny raz zgodziła się pojechać gdzieś ze znajomymi, którzy nie znają jej przeszłości i narażać ich na tak żałosny widok? I to jeszcze teraz, kiedy znowu koszmary nawiedzały ją ze zdwojoną siłą? Zachowanie godne pięciolatki, a nie kobiety, która miesiąc temu świętowała dwudzieste piąte urodziny.

- Chodź, usiądziemy i trochę się uspokoisz – James ponownie odezwał się swoim głębokim i męskim głosem. - I tak pewnie nie dasz rady teraz zasnąć.

Przyjęła jego wyciągniętą dłoń i pozwoliła zaprowadzić się do drugiej bardziej dziennej części autokaru. Próbowała odpędzić od siebie niechciane obrazy, które ciągle pojawiały się w jej głowie i których nie zatrzymało nawet przebudzenie się. Rzecz jasna teraz wiedziała, że to tylko sen, że na jawie nic jej już nie grozi, jednak i tak nie było to zbyt przyjemne uczucie. Starała się skupić na Jamesie, który podał jej szklankę do połowy wypełnioną przeźroczystym płynem.

- To tylko woda. - mruknął pod nosem. - Chociaż rekomendowałbym wódkę.

Uśmiechnęła się niepewnie i wzięła niewielki łyk. Zastanawiała się, skąd taka pewna siebie postawa mężczyzny. Skąd wiedza o tym, że na pewno nie uda się jej zasnąć w najbliższym czasie? Skąd wie, że na ostateczne wyrwanie się ze snu bardziej pomoże posiedzenie z kimś, niż obrócenie się na drugi bok i próby odpłynięcia do innej przyjemniejszej rzeczywistości? Skąd wiedział, że powinien z nią posiedzieć, a nie pozwolić jej samej na złapanie oddechu i odizolowanie się od bodźców zewnętrznych? Skąd wiedział, że potrzebowała teraz towarzystwa?

- Nie patrz tak na mnie – burknął, gdy zauważył, że kobieta ciągle mu się przygląda. - Nie ty jedna masz czasem… cięższe noce.

- Ja… - nie miała pojęcia, co odpowiedzieć. - Dziękuję… dziękuję, że tu ze mną siedzisz i przepraszam, że...

- Nie masz za co przepraszać. Powiedziałem, ci już, że nie spałem, więc mnie nie obudziłaś. - Uśmiechnął się do niej krzywo i sięgnął po butelkę piwa, której nie wypił podczas wcześniejszych zwierzeń Kate. - Chcesz pogadać?

- Chyba… chyba nie – popatrzyła przepraszająco i dodała – Zbyt wiele rzeczy z dalekiej przeszłości, zbyt wiele świeżych spraw… n-nie chcę w tym grzebać.

Odetchnęła z ulgą, gdy okazało się, że Hetfield nie pociągnął tematu i nie próbował na siłę wyciągać z niej informacji i powodu, dla którego nie mogła spokojnie spać. Wydawało jej się, że mężczyzna doskonale rozumie jej awersję do dzielenia się sennymi przeżyciami. Być może sam zmagał się z jakimiś demonami i nie chciał opowiadać o tym na prawo i lewo. Była mu wdzięczna za milczące towarzystwo, które jednocześnie mówiło tak wiele. Nie padło nawet jedno słowo, ale czuła się zrozumiana i to uspokajało ją praktycznie w równym stopniu, co troskliwe ramiona Izzy’ego, który niezliczoną ilość razy próbował ją wyciszyć i utulić do snu po przebytym koszmarze. Oczywiście nic nie mogło się równać z jego opiekuńczością i bezwarunkowym poczuciem bezpieczeństwa, które jej wtedy oferował, ale nie mogła zaprzeczyć, że obecna sytuacja też działała na nią uspokajająco. Milczący James, który objął ją lekko ramieniem i poniekąd łączył się z nią w tym psychicznym cierpieniu i podświadomej rozpaczliwej próbie uwolnienia się od pętli strachu, bólu i bezsilności. Siedziała przytulona do jego torsu i z każdą kolejną minutą czuła jak całe napięcie schodzi z jej ciała, jak powoli się wycisza i jak jej umysł pozbywa się blokady, która uniemożliwiała jej ponowne zaśnięcie. Już prawie przysypiała, gdy James nagle odsunął ją od siebie.

- Chciałbym, żebyś zapamiętała jedną... ważną rzecz. - Pochylił się ku niej i zajrzał jej w oczy. - Większość tego, co tam przeżywasz – wskazał podbródkiem jej głowę - nigdy się nie wydarzy, a to, co już się stało… nieważne jak bardzo złe i traumatyczne… no… jest bardzo małe prawdopodobieństwo, że stanie się ponownie, hm?

- Ja…

- Wiem, że nie brzmi to zajebiście optymistycznie i banalnie, ale… - wzruszył ramionami i pociągnął kolejny łyk piwa. - Mnie to pomaga. Może i tobie pozwoli szybciej wyrwać się z tamtego świata, wrócić do bezpiecznej rzeczywistości? Takie małe koło ratunkowe od wujka Jamesa...

- Dziękuję – wymamrotała i spojrzała niepewnie na mężczyznę. - To… naprawdę dziękuję, że jesteś, że…

Urwała, gdy zobaczyła, jak mężczyzna zbywa to machnięciem ręki. Może i dla niej było to coś wielkiego i nie spodziewała się po nim takiej troski, trzeźwego myślenia i dzielenia się dobrymi radami, ale on uznał to za zwykłe przedstawienie swojego sprawdzonego sposobu na radzenie sobie z rzeczywistością. Nie powiedział jej niczego, co mogłaby uznać za odkrywcze, albo zmieniające świat. Po prostu podzielił się z nią najbardziej racjonalnym wnioskiem, do jakiego doszedł po kilkunastu długich latach walki z różnymi demonami.

- Mogę mieć prośbę? - odezwała się po chwili ciszy. - Czy moglibyście lekko zboczyć z drogi między koncertami i zahaczyć o Indianapolis jak już będziemy w okolicy?

- Indianapolis? A co tam jest?

- Chciałam… to znaczy… jeśli to nie problem – zaczęła się plątać i przez moment pożałowała, że w ogóle zaczęła temat. - Nie zrozum mnie źle, wasze towarzystwo jest super i jestem wdzięczna, że mnie zaprosiliście, ale… chyba potrzebuję przerwy i chciałam pojechać do Izzy’ego do Lafayette, a z Indianapolis byłoby mi łatwiej…

- Jasne, nie ma problemu, pogadam rano z kierowcą i zobaczymy, co są się zrobić – rzucił jej przeciągłe spojrzenie. - To przez te koszmary, czy po prostu masz dość nas i tej pojebanej, toksycznej atmosfery?

- Atmosfera nie sprzyja, ale nie bierz tego do siebie, James – mruknęła cicho i spuściła wzrok - Po prostu nie jestem w zbyt dobrej kondycji psychicznej i… nie czuję się komfortowo z takimi… sytuacjami, jak ta.