tak więc... nowy rozdział,
nie wiem, ilu z Was jeszcze to czyta, bo mało kto w ogóle da znać, że zapoznał się z rozdziałem
sił do pisania jest coraz mniej, mimo że pomysły ciągle są w głowie
dziękuję chyba 12 osobom, które wyraziły swoją opinię na temat rozdziału 47.
zachęcam do dzielenia się spostrzeżeniami, ocenami i tak dalej
jeśli nie zrobiliście tego przy poprzednim rozdziale, to skrobnijcie teraz kilka zdań, to na pewno zajmuje mniej czasu i pochłania mniej sił niż męczenie się z prawie 16stronami, żeby uradować Was rozdziałem
dziękuję miłym recenzentom za ogarnięcie pewnej sympatycznej sceny!
i przy okazji życzę Kindze, która niedawno miała urodziny, wszystkiego co najlepsze i dziękuję za tak wspaniałe i długie analizy każdego rozdziału, sceny, czy postaci :D jesteś wielka!
dziękuję miłym recenzentom za ogarnięcie pewnej sympatycznej sceny!
i przy okazji życzę Kindze, która niedawno miała urodziny, wszystkiego co najlepsze i dziękuję za tak wspaniałe i długie analizy każdego rozdziału, sceny, czy postaci :D jesteś wielka!
***
- Myślisz, że to dobry pomysł?
- Nie wiem… - westchnął i opadł
na kanapę – Carol zapewniała, że pracują tam fachowcy – poluzował krawat i
rozpiął górny guzik koszuli – ale jak o tym myślę, czuję się, jakbym ją
zawodził, odrzucał… obiecałem i sobie i jej, że będę się nią opiekował.
- Wiem… i uwierz, nikt nie zrobił
dla niej tyle, co ty – podała mu kubek z gorącą kawą – ale masz też swoje
życie. Nie możesz cały czas pomagać wszystkim dookoła i nie myśleć o sobie.
Robisz, co możesz i widać efekty, ale nie jesteś specjalistą…
Moje życie? Jakie ja mam,
kurwa, życie? Tylko restauracja. Restauracja i samotne wieczory, gdy skończę
pracę. Niby na czym miałbym się skupić? Czy mam pełną lodówkę? Albo czy
wyrzuciłem wieczorem śmieci? Zaśmiał się ponuro w myślach. Ta dziewczyna
nie mogła go rozumieć. W zasadzie nikt, kto nie jest w podobnej sytuacji, nie
jest w stanie go zrozumieć. Chociaż czasem zastanawiał się, czy w ogóle
ktokolwiek może pojąć, co on czuje. Przecież można mieszkać samemu, można nie
być w związku, ale jednocześnie mieć jakieś perspektywy. A on? Gdzie jest
miejsce na jakieś życiowe plany? Gdzie są jakieś optymistyczne wizje
przyszłości?
- Matt, mówię poważnie – mruknęła
i zaczęła wycierać Jeffa, który pobrudził się obiadem – nikt z rodziny nie
będzie miał ci za złe, jeśli Joan trafi do tego ośrodka. Poza tym będzie bliżej
waszej mamy. Carol też jest na miejscu w razie czego. Przynajmniej odpoczniesz
psychicznie i zajmiesz się sobą. Jakoś poukładasz sprawy prywatne…
- Marta, o czym ty mówisz… -
zaśmiał się gorzko – moje życie i sprawy prywatne zamykają się w kilku słowach.
Sprzątanie, gotowanie, płacenie rachunków, robienie zakupów.
- Może czas to zmienić? Poznać
kogoś…
Prychnął pod nosem. Poznać kogoś.
Łatwo powiedzieć. Łatwo powiedzieć i łatwo radzić. Nie ona jest lekomanką. Nie
ona ma problemy z psychiką, to nie ją dopadają stany lękowe. Jakby tego było
mało, Matt nigdy nie uważał się za interesującego mężczyznę. Przez to popadł w
kompleksy, przez to miał tragicznie zaniżoną samoocenę. To wszystko paraliżowało
go w kontaktach z kobietami. Był niepewny i nieśmiały. Kompletnie nie wiedział,
co mówić i robić, by nie wyjść na głupka.
- Znajdź mi jakąkolwiek kobietę,
która się mną zainteresuje…
- Och, przestań chrzanić, Matt! –
wywróciła niecierpliwie oczami - Niby czego ci brakuje?
- Wszystkiego?
Wybuchła śmiechem. Co on
pieprzy? Wszystkiego? Przecież gdyby połowa facetów na świecie wyglądała tak
jak on, to byłby raj na ziemi! Do tego jeszcze potrafi gotować, jest kulturalny,
trochę staroświecki, a to może się podobać! I jeszcze jest taki troskliwy i
opiekuńczy… Gdzie on ma oczy, że tego wszystkiego w sobie nie widzi? Skąd on w
ogóle wziął ten pesymizm? Nie była pewna, czy kontynuować ten temat, bo
wiedziała, że raczej go nie przekona do swoich racji. Podejrzewała, że
mężczyźnie jest potrzebna gruntowna zmiana nastawienia do siebie i
prawdopodobnie jakaś terapia, która pomogłaby mu otworzyć się na ludzi i
ośmielić w kontaktach z nimi. Jeśli faktycznie zdecydowałby się umieścić Joan w
ośrodku w Seattle, to poniekąd odzyskałby życie prywatne, znów miałby wolne
wieczory, mógłby sobie pozwolić na poznawanie nowych ludzi. Powinien chociaż
spróbować.
- Zupełnie zapomniałam… jak Jon
trafił do szpitala i mnie odwiozłeś, żebym odpoczęła i zajęła się Jeffem, była
tu jakaś kobieta – uśmiechnęła się.
- Kobieta? Kto?
- Nie wiem, nie przedstawiła się.
Szukała cię, ale jak zapytałam, czy mam coś przekazać, to stwierdziła, że to
nie będzie konieczne i poszła sobie. Całkiem ładna była.
- Nie wiem, kto to mógł być –
mruknął pod nosem – i nie dorabiaj sobie historii. Nie spotykam się z nikim i
nie ma na to nawet szans…
- Naprawdę głupio gadasz! Poza
tym, Matt, większość twoich problemów jest tutaj – wskazała na jego głowę – i
uwierz, wiem, co mówię.
- Co ty możesz o tym wiedzieć, co?
Masz dziecko, masz męża… - urwał, widząc jej minę – przepraszam… nie
powinienem… chodzi mi tylko o to, że jesteś ładna, nie musiałaś się martwić o
to, czy komuś się spodobasz, jesteś sympatyczna, widać, że masz dobre serce.
Nie jesteś jakąś pustą laleczką… no sama rozumiesz… potrafisz rozmawiać z
ludźmi, nie boisz się ich tak jak… no jak ja.
Marta westchnęła i posadziła
Jeffa na podłodze na kocu, gdzie miał rozłożone zabawki. Usiadła przodem do
Matta i położyła mu dłoń na ramieniu. Próbowała spojrzeć mu w oczy, ale uciekał
wzrokiem. Już kiedyś to zauważyła. Nie było to coś, co od razu rzucało się w
oczy, ale z czasem można było zauważyć, że Matt stroni od kontaktu wzrokowego.
Zupełnie tak, jakby go to peszyło i krępowało. Jakby bał się, że ktoś zobaczy w
nim to wszystko, co on widzi, spoglądając w lustro. Chociaż podejrzewała, że to
było wynikiem także jego nieśmiałości i niepewności. Sama miała kiedyś problem
z patrzeniem rozmówcom w oczy, bo najnormalniej w świecie się peszyła i robiła
bardziej nerwowa, gdy ktoś zbyt intensywnie się w nią wpatrywał.
- Nigdy nie byłam pewna siebie,
Matt. Były czasy, że praktycznie w ogóle nie rozmawiałam z ludźmi, prócz
odpowiedzi w szkole, czy robienia zakupów – położyła mu dłoń na policzku i
skierowała jego twarz w swoją stronę – i na pewno nigdy nie uważałam, że jestem
ładna i wystarczająco dobra dla kogokolwiek. I, Matt… to wszystko, co spotkało
cię w życiu, nie powinno rzutować na tym, co o sobie myślisz – widząc
niepewność w jego oczach, dodała – nie jesteś… wadliwym towarem. Nie jesteś
gorszy przez to, co zrobił z tobą ojciec. Nie jesteś beznadziejny tylko
dlatego, że masz zniszczoną psychikę.
Wiedziała, że poniekąd trafiła w
czuły punkt. Oczywiście uwaga, którą rzuciła, była tylko jej przeczuciem.
Odzwierciedleniem tego, co sama kiedyś czuła. Reakcja i mina Matta, utwierdziły
ją w przekonaniu, że jej podejrzenia były słuszne. Praktycznie była pewna, że
jej szwagier postrzega się jako mężczyznę przez pryzmat swojej przeszłości.
Uważa się za kompletne zero, bo krzywdy i cierpienie są zbyt głęboko
zakorzenione w jego psychice. Nie potrafi odłączyć się od przeszłości, od
myślenia, dlaczego to właśnie on padł ofiarą swojego ojca. Nie potrafił uciec
od wniosków, że ojciec skupił się na nim, bo po prostu był zbyt słaby, zbyt wadliwy,
beznadziejny. Latami kultywował w sobie pogląd, że jest z nim coś nie w
porządku, że nie jest warty uwagi ze strony innych ludzi, że nie jest dla nich
wystarczająco dobry. Powtarzał to sobie tak długo, że nie potrafił teraz
spojrzeć obiektywnie na całokształt tego, kim był. Nie potrafił dostrzec
wysokiego, przystojnego mężczyzny. Nie widział doskonałego kucharza,
wspaniałego opiekuńczego brata.
- Marta…
- To wszystko jest tutaj –
powtórzyła i przesunęła dłoń na jego skroń – nikt tego nie widzi, póki ty nie
pozwolisz tego w sobie dostrzec. Jeśli będziesz słaby, ludzie będą cię
traktować jak słabego. Jeśli zamkniesz w głowie rozdział dzieciństwa i tego…
tych okropności i pozwolisz sobie żyć teraźniejszością, ludzie zobaczą w tobie
to, co ja… fajnego, wartościowego faceta, który zasługuje na dobre, szczęśliwe
życie.
- Ja… - zaskoczyła go, kompletnie
nie wiedział, co powiedzieć – ja… muszę… spóźnię się na wizytę… ja…
Zerwał się z miejsca jak
oparzony. Porwał z krzesła marynarkę i wybiegł z domu. Pospiesznie wyciągnął
kluczyki z kieszeni i wsiadł do swojego Dodge Vipera. Wiedział, że zachowuje
się jak wariat. Jednak lata doświadczeń nauczyły go, że lepiej w porę się
wycofać, niż prowadzić niebezpieczne rozmowy. A ta zdecydowanie do takich
należała. Otworzył schowek i wyciągnął fiolkę z lekarstwami. Wiedział, że
przesadza z tymi tabletkami na uspokojenie, ale zdecydowanie łatwiej było
łyknąć pastylkę, niż próbować samemu się zrelaksować i uspokoić. Czasem miał
wrażenie, że tabletki nie działają tak, jak powinny. Miał wrażenie, że tak
bardzo się od nich uzależnił, że samo łyknięcie ich przynosiło mu
natychmiastową ulgę. Tak jakby było to placebo. Ale musiał je brać. Zwłaszcza,
gdy musiał wyjść do ludzi. Zwłaszcza, gdy miał jechać na kolejną sesję do
Abigail Linton. Wiedział, że w trakcie terapii nie może nawet wyciągnąć fiolki,
bo terapeutka wyrzuciłaby go za drzwi.
Była zdenerwowana. Nigdy nie
zdarzyło się jej to podczas sesji z pacjentem. Teraz sytuacja była inna. Nie
miała na nią wpływu. Nie po tym, co widziała prawie tydzień temu. Nie po tym,
jak prawie zrobiła z siebie idiotkę. Jak prawie wyznała swoje uczucia
mężczyźnie, który nie dość, że był poza jej zasięgiem, to jeszcze ją okłamywał
podczas terapii. Próbowała zachować spokój, zachowywać się normalnie.
Początkowo udawało się jej oszukać Matta, który gadał jak najęty. O swoim
rodzeństwie, o sytuacji z Joan, o tym jak Jon wylądował w szpitalu. Mówił o
strachu, który od zawsze mu towarzyszy, a który teraz spotęgował się przez
zachowanie jego młodszego brata. Zupełnie nic o związku albo pojawieniu się w
jego życiu jakiejś kobiety. Nic, co wskazywałoby na podniesienie jego
samooceny, nad czym przecież głównie pracowali.
- Wszystko ok, Abby? – zapytał
nagle – dziwnie się zachowujesz.
- Normalnie – mruknęła – a co u
ciebie? Jak ci się układa?
- No przecież wiesz – zaśmiał się
ponuro – tak jak zawsze. Nudno, pusto, samotnie…
Nawet teraz kłamie? Dlaczego?
Czemu po prostu nie powie prawdy, że z kimś się spotyka? Jak mam sprowokować go
do zwierzeń? Zapytać wprost? Odpuścić? Przygryzła wargę i udawała, że coś
zapisuje w notatniku. Chciała wiedzieć. Potrzebowała prawdy, by spróbować
wyleczyć się z tego, co czuła. Gdyby miała pewność, że w życiu Matta pojawiła
się jakaś kobieta, nie robiłaby sobie nadziei. Mogłaby odpuścić, stłumić w
sobie to wszystko. Teraz nawet nie wiedziała, na czym stoi. Czy ma jakąś
szansę? Czy powinna mu powiedzieć, co do niego czuje? Powinna mu to jakoś
zasugerować? A może od razu założyć, że nic z tego nie będzie?
- I co? Nie ma żadnej kobiety?
Nikogo?
- No przecież mówię – niecierpliwie
poluzował krawat – Abby, o co chodzi?
- O to, że łamiesz zasady i mnie
okłamujesz!
- Co? Coś ty, do cholery,
wymyśliła?
Rozpiął górny guzik koszuli.
Coraz mniej podobało mu się to spotkanie. Kobieta miała do niego jakiś
irracjonalny żal i bezpodstawne zarzuty. Kompletnie nie wiedział, o co jej
chodzi i skąd wniosek, że ją oszukuje? Przecież zawsze był z nią bardziej
szczery, niż ze samym sobą! Wiedział, że to tylko wymysł jego wyobraźni i
uzależnienie, ale miał wrażenie, że leki uspokajające, które zażył przed sesją,
przestają działać. W tym gabinecie ma zakaz spożywania jakichkolwiek
medykamentów.
- Abby, ja nie mam pojęcia, o co…
- Młoda, dość ładna brunetka… w
twojej koszuli, w twoim domu - burknęła i skrzywiła się na samo wspomnienie –
coś ci to mówi, Matt?
Jaka znowu młoda brunetka? O
czym ona mówi? Jaki mój dom? Przecież Abby nigdy tam nie była! Zresztą… skąd
miałbym wziąć jakąś ładną małolatę? Skąd miałaby siedzieć w moich ciuchach? Próbował
odpowiedzieć sobie na wszystkie te pytania. Poza tym zaczynał wątpić, czy
faktycznie chodzi o kłamstwo. Czy byłaby aż tak wzburzona tylko dlatego, że
ukrył przed swoją terapeutką jakiś rzekomy romans? To absurd! Nie mogło chodzić
tylko o zatajenie prawdy. Zresztą, jakiej prawdy? Nie było w jego życiu żadnej
młodej kobiety, żadnej brunetki, ubranej w jego koszulę, która mogłaby otwierać
komuś drzwi. Co ty sobie ubzdurałaś? Zastanawiał się i nagle doznał
olśnienia. Zaśmiał się na głos, że wcześniej nie skojarzył faktów. Przecież
mówiła, że miał gościa. Kobietę, która nie chciała powiedzieć, o co chodzi.
- To była Marta, mówiłem ci o
niej. Żona Duffa…
- Wiesz co? Nie chcę o tym
słuchać – znowu się skrzywiła i próbowała ukryć rozczarowanie i złość – zawsze
wydawało mi się, że jesteś poukładanym, uczciwym facetem z zasadami… żona
twojego brata? Naprawdę jesteś aż takim… gnojkiem?
Boże, jaka byłam głupia. Gdzie
ja miałam głowę? Po co to ciągnęłam? Chciałam zapewnień, że to jakaś pomyłka?
Proszę bardzo, Abby, jest gorzej niż zakładałaś! To już nawet nie jest
zakłamanie… to jakieś niesmaczne… niemoralne… ugh… i jeszcze tak spokojnie o
tym mówi! Jeszcze śmieje mi się w twarz mówiąc, że jego bratowa paraduje sobie
po jego domu prawie nago! Chciała, żeby wyszedł, żeby więcej nie pokazywał
się jej na oczy. Ale był jej pacjentem, zapłacił za sesję, nie mogła wyprosić
go przed czasem ot tak, bo nie spodobało się jej to, co powiedział. Musiała jakoś
wytrzymać i udawać, że interesuje ją, co Matt ma jeszcze do przekazania.
- Nie… Abby, my się nie
zrozumieliśmy! – zawołał, widząc jej minę i oburzenie – Marta tylko u mnie
pomieszkuje. Mówiłem ci, że Duff zachował się jak… jak skurwiel, a ona i Jeff…
to poniekąd moja rodzina, ja… - pokręcił głową, nie wiedząc, czy powinien się w
ogóle tłumaczyć - Jon trafił do szpitala. Było zamieszanie, nie miała ze sobą
żadnych rzeczy. Pewnie pożyczyła sobie jakąś koszulę… Abby, mówię prawdę, do
cholery!
- Nieważne… zapomnij – wstała z
fotela i podeszła do okna – przepraszam, źle to wszystko oceniłam. Matt?
Musiała mu powiedzieć. Skoro to
wszystko okazało się nieporozumieniem, musiała mu powiedzieć. Nie wiedziała,
jak ma mu to przekazać. Nie miała pewności, czy przyjmie to spokojnie i czy w
ogóle zaakceptuje jej propozycję. Nie raz podkreślał, jak ważne są dla niego te
sesje. Często zapewniał, że jest mu łatwiej radzić sobie z kłopotami, gdy mógł
do niej przyjść.
- Abby, ja naprawdę…
- Nie możesz być dłużej moim
pacjentem – szepnęła, odwracając się przodem do niego – polecę ci świetnego
specjalistę, ale…
- Zwariowałaś?! – poderwał się z
kanapy – Abby, ja przysięgam, nie okłamałem cię!
- To nie o to chodzi, Matt… -
spuściła głowę – po prostu… nie jestem w stanie bardziej ci pomóc…
- Ale… ale przecież mi pomagasz!
Cały czas mnie wspierasz i bez ciebie nie dałbym sobie rady! Nie chcę żadnego,
innego…
- Nie jestem obiektywna… ja…
jeśli dalej będę twoim terapeutą, to wszystko… ja…to będzie nieetyczne –
odwróciła wzrok, mając nadzieję, że nie zauważy jej zmieszania - Matt, po
prostu nie traktuję cię jak pacjenta.
- Ale no… też traktuję cię
bardziej jak przyjaciółkę – wymamrotał i podszedł do niej – Abigail…
- Z-zakochałam się.
Zamurowało go. Nie tego się
spodziewał. Nawet w najdziwniejszych scenariuszach nie przypuszczał, że usłyszy
coś takiego od swojej terapeutki. To było tak nierealne, że myślał, że się
przesłyszał. Zakochała się? W nim? W beznadziejnym lekomanie, który z niczym
nie potrafi sobie poradzić? Taka wspaniała kobieta zakochała się właśnie w nim?
Jak to możliwe? Co ona w nim widzi? Co ją skłoniło do przekroczenia granicy relacji
lekarz-pacjent? Czemu właśnie on? Spodziewał się, że kobiecie chodzi o
przyjaźń, że nie może mu pomóc, bo po prostu jest jej bliskim znajomym i nie
może udzielać mu obiektywnych rad i wskazówek, jak postępować.
- A-abby… j-ja… - nie zważając na
ich umowę, wyciągnął leki uspokajające – n-nie możesz… nie… t-to błąd…
zasługujesz… n-na k-kogoś lepszego, j-ja… nie…
- Dziękuję…
- Za co tym razem? – oderwał
wzrok od drogi i spojrzał na kobietę.
- Za to, że tak mi pomagasz –
spuściła głowę – powinieneś jako rodzina trzymać jego stronę albo chociaż… no…
- Trzymałbym jego stronę, gdybym
go popierał – zacisnął dłonie na kierownicy – a zachował się jak… jak skończony
dupek! - prychnął i wziął głęboki,
uspokajający oddech – wiesz? Jak się dowiedziałem, że Duff sobie kogoś znalazł…
jak okazałaś się taka… eee…no taka – zapatrzył się na drogę – no inna niż się
spodziewałem, to… zacząłem się bać. Nasz ojciec, to co nam zrobił… zawsze
wydawało mi się, że któryś z nas jakoś… że to w nas zostanie, że u któregoś z
nas te złe cechy się ujawnią. Skoro Duffowi udało się kogoś poznać, ma dziecko,
wziął ślub… myślałem, że ten problem go nie dotyczy i że to ja będę
synem-katem… Nie myślałem, że on tak wszystko spieprzy.
A kto mógł to przewidzieć?
Wszyscy byli w szoku i zachwycali się „nowym” Duffem. Rodzina go nie poznawała,
przyjaciele niedowierzali, że się ze mną związał… przecież nawet ja nie
sądziłam, że jest zdolny do tego wszystkiego. Zwłaszcza, że przecież zaczął
sobie jakoś radzić z używkami. Przecież tak się zmienił, gdy zaczęliśmy być ze
sobą na poważnie, gdy urodził się Jeff. Było już tak dobrze! Zaczęło się
układać! Czemu szukał pretekstu, żeby znowu zacząć pić i się kłócić? Tak bardzo
mu to podoba? Woli wracać pijany do domu i patrzeć, jak go unikam? Ma gdzieś,
że jak się upije, to znowu będzie awantura? Dlaczego?! Czemu mi to robisz,
Duff?! Czemu nie widziałam tego wszystkiego wcześniej? Czemu ni… zamarła,
gdy dotarła do niej przerażająca, smutna prawda. Czyż nie została uprzedzona? Czy
przed ślubem nie była uprzedzana, że Duff ją prędzej, czy późnej skrzywdzi? Czy
nie było tak, że nie chciała słuchać rady przyjaciela? Boże… jak on się o
tym dowie, to będzie koniec… nie odezwie się już do mnie… pewnie powie „a nie
mówiłem?” i oleje mnie, bo na to zasłużyłam… Myśl o tym ją sparaliżowała.
Dopiero co naprawiła relacje ze Slashem, a wszystko wskazuje na to, że znów
wejdą na wojenną ścieżkę. Oczywiście tego nie chciała, ale Hudson może mieć do
niej uzasadniony żal, że jak to kiedyś określił, przybiega do niego z płaczem, bo
skurwiel Duff ją skrzywdził.
- Poczekam w salonie, ok? –
zapytał, gdy weszli do domu.
Przytaknęła i rozejrzała się po
pomieszczeniu. Spojrzała przepraszająco na Matta. Nie spodziewała się takiego
brudu i bałaganu. Przecież minął tylko tydzień od awantury. Ich salon wyglądał
podobnie do tego, co zastała, gdy pierwszy raz przekraczała wspólny dom
członków zespołu Guns n’Roses ponad pięć lat temu. Na stoliku i podłodze walały
się paczki po papierosach, pety, puste butelki po przeróżnych trunkach.
Westchnęła zrezygnowana i skierowała się do sypialni, którą dzieliła z Duffem. W
tym czasie mężczyzna zrzucił trochę śmieci z kanapy i siadając, pogrążył się w
myślach. Ciągle bił się z myślami i nie mógł wyrzucić z myśli Abby. Jej
wyznanie było tak szokujące, że kompletnie nie wiedział, jak sobie z nim
poradzić. Nie chciał jej ranić, nie chciał, żeby poczuła się dotknięta, czy
skrzywdzona. Był w sytuacji bez wyjścia. Wiedział, że odmawiając, sprawia
kobiecie ból i przykrość. Ale, gdyby zgodził się na jej szaleńczy pomysł, gdyby
się z nią związał, prędzej czy później zraniłby ją jeszcze bardziej. Sobą,
swoim zachowaniem, swoim uzależnieniem, swoją przeszłością. Za bardzo mu na
niej zależało, żeby skazywać ją na życie z kimś takim jak on. Nie chciał tracić
z nią kontaktu, nie chciał, by zerwała z nim wszelkie relacje zawodowe i
prywatne. Jednak zdawał sobie sprawę, że przebywanie w jego towarzystwie
musiało być dla niej trudne. Abby, Abby… jak możesz być tak ślepa? Jak
mogłaś sobie ubzdurać o mnie takie rzeczy? Spojrzał na zegarek. Wiedział,
że Marta zamierzała spakować tylko najpotrzebniejsze ubrania i kosmetyki i
niezbędne rzeczy Jeffa. Pogrążony we własnych myślach, dopiero teraz zauważył,
że minęła już ponad godzina. Skierował się na piętro i zapukał do sypialni.
- Marta, może ci pomóc, bo dłu…
Siedziała na podłodze, otoczona
ubraniami wyrzuconymi z szafy. Twarz miała ukrytą w dłoniach. Podszedł do niej
i usłyszał cichy szloch. Przyklęknął przy niej i objął ją, wyciągając z jej rąk
stosik koszulek. Nie chciał myśleć, jak musiała się czuć, pakując te wszystkie
rzeczy. Przecież mieszkali tu od niedawna. Dopiero po ślubie się tutaj
przeprowadzili i teraz musiała pakować swoje rzeczy, uciekając tym samym od
krzywdy, którą wyrządził jej Duff i od tej, która mogła się zdarzyć, gdyby
tutaj została. Przytuliła się do niego i wymamrotała ciche przeprosiny.
Zaproponował, że pomoże jej spakować wszystkie potrzebne rzeczy, żeby nie
musiała dłużej siedzieć w tym pomieszczeniu. Rozkręcił łóżeczko Jeffa i zniósł
części i jedną z walizek do samochodu. Rozejrzał się nerwowo. Niby wiedział, że
Duff jest teraz w studiu, ale nie chciał narażać Marty na możliwość spotkania
się z nim. Wiedział, że nie jest na to gotowa. I zdawał sobie sprawę z tego, że
nie mogą przewidzieć zachowania basisty. Sądząc po tym, co zastali w salonie,
mężczyzna ciągle nadużywał alkoholu. Marta nie zauważyła foliowych paczuszek po
białym proszku, a Matt nie zamierzał uświadamiać jej, że prawdopodobnie jej mąż
wrócił także do ćpania.
- To już chyba wszystko, Matt –
mruknęła po kilkudziesięciu minutach, gdy Matt wyniósł ostatnią torbę –
pojedziemy od razu do Izzy’ego? Nie chcę męczyć go Jeffrey’em tyle czasu.
Jeszcze nie czuje się najlepiej po tym… szpitalu…
Obudził ją telefon. Zmarszczyła
brwi i okryła się szczelniej kołdrą. Źle się czuła i nawet nie zamierzała
wstawać z łóżka tak wcześnie. Poza tym to i tak był telefon do Matta, w którego
teraz pomieszkiwała. Nie spała prawie całą noc. Najpierw Jeff marudził i
płakał, bo zaczęły mu się wyrzynać kolejne ząbki, później męczyły ją koszmary.
W zasadzie zasnęła dopiero niecałe dwie godziny temu. Ciągle miała nadzieję, że
w końcu się wyśpi, że przestanie czuć się jak zombie. Od czasu awantury w domu
i zawału Jona, chodziła nieprzytomna i rozkojarzona. Czasem nie zdawała sobie
sprawy z tego, że ktoś coś do niej mówi. Miała dość bezsennych nocy.
Rozpaczliwie potrzebowała snu i zastanawiała się, czy nie mogłaby „pożyczyć”
kilku tabletek nasennych od Matta. Nie wiedziała, skąd bierze te wszystkie
lekarstwa, podejrzewała, że zdobywa je w niezbyt legalny sposób, ale teraz nie
miało to znaczenia. Jego uzależnienie było dla niej wręcz błogosławieństwem.
Już nawet nie potrafiła zliczyć, ile razy ratował ją swoimi pigułkami na
uspokojenie. Nie prawił morałów na temat szkodliwości stosowania takich
tabletek bez konsultacji z lekarzem. Nie kazał jej uważać z dawkami i
częstotliwością. Nie próbował uspokajać jej tradycyjnymi metodami. Po prostu
zdawał sobie sprawę, że w niektórych sytuacjach przytulanie, pocieszanie i
uspokajanie to zdecydowanie za mało.
- Nie… Jeff, błagam – wymamrotała
w poduszkę, gdy usłyszała, że maluch się obudził – pośpij jeszcze godzinkę…
Gdy usłyszała jego popłakiwanie,
miała ochotę się do niego dołączyć. Nie tak miało wyglądać jej życie. Nie
powinna spać teraz w domu swojego szwagra. Nie powinna bać się swojego męża.
Przecież nie minął nawet rok od ich ślubu. Mieli być szczęśliwą rodziną. Mieli
wspólnie wychowywać ich synka. Duff miał ją wspierać, wstawać do Jeffrey’a, gdy
Marta będzie zmęczona. Nie tak powinno to wyglądać. Jednak czy nie była
ostrzegana? Czy nikt nie prosił ją, żeby przemyślała, w jaki związek się
pakuje? Czy nikt jej nie zasugerował, że jest zaślepiona? Czy nie usłyszała, że
będzie cierpieć i płakać przez Duffa? Tylko czy to ciągle był ten Duff? Czy
znała jeszcze swojego chłopaka, narzeczonego, a teraz męża? McKagan, którego
znała, byłby teraz przy niej i zajmowałby się nią i ich synem. Synem, który
coraz bardziej płakał i wiercił się w łóżeczku. Już miała wstać z łóżka, gdy
usłyszała pukanie. Drzwi się uchyliły i pojawił się Matt.
- Pomyślałem… - spojrzał na nią
niepewnie – zajmę się Jeffem, a ty się jeszcze prześpij, ok?
- Nie mogę cię tak wykorzystywać
– wymamrotała i przetarła oczy – musisz iść do pracy…
- Nie ma problemu – wyciągnął
Jeffa z łóżeczka – dziś robię wolne. A tobie naprawdę przyda się trochę snu…
nie wyglądasz najlepiej… eee… to znaczy… ja – z zakłopotaniem próbował się
wytłumaczyć – chodziło mi o to, że… wyglądasz na przemęczoną.
- Nie mogę przestać myśleć o tym
wszystkim, nie mogę spać, nie mam siły uspokajać Jeffa – mruknęła – tak
naprawdę na nic nie mam siły…
- Spróbuj zasnąć. Zajmę się
młodym najlepiej, jak potrafię – widział, że chciała się sprzeczać – niczym się
nie martw i nie kłóć się ze mną. Zajedziesz się psychicznie, jak tak dalej
będzie…
Zanim zdążyła zaprotestować,
wyszedł z Jeffem z sypialni. Nie miał nic przeciwko zajmowaniu się chłopcem.
Był uroczym maluchem, Matt od zawsze lubił dzieci i przynajmniej czuł się
potrzebny. Poza tym, oczywiście nie chciał przyznać tego otwarcie, czuł się
winny. Czuł się winny za to, co jego brat zrobił tej kobiecie i jej synkowi.
Czuł wstyd na myśl o tym wszystkim. Nie poznawał swojego brata. Owszem, nigdy
nie był grzecznym, wspaniałym dzieckiem i później mężczyzną, ale nie spodziewał
się po nim takich czynów. Zwłaszcza, że od chwili, gdy poznał Martę, naprawdę
się zmienił. Poniekąd obwiniał się też o to, że to właśnie na Duffie odbiło się
zachowanie ich ojca. Czy nie byłoby lepiej, gdyby to on, Matt, odziedziczył
wszystkie te złe cechy, których nie sposób było nie widzieć w ich ojcu? Czy nie
byłoby prościej, gdyby to on zachowywał się jak dupek, gdyby to on miał zapędy
na stanie się domowym katem? Przecież nie miał nikogo, kogo mógłby zranić, więc
takie cechy nikomu nie zrobiłyby krzywdy.
- No to, Jeff, co chcesz na
śniadanie? – mruknął do chłopczyka, którego posadził w dziecięcym krzesełku –
wiesz, że będziemy mieć dziś gościa? Do cioci Joan przyjdzie jej znajomy…
myślisz, że się ucieszy?
Kilkanaście minut wcześniej
zadzwonił telefon. Zupełnie nie spodziewał się takiego rozmówcy. Tym bardziej
zaskoczyła go prośba mężczyzny. Słyszał, że jeszcze przed tą tragedią Joan,
Slash bardzo jej pomógł i w jakimś stopniu się przyjaźnili, ale po tym
wszystkim Hudson nie odzywał się i zachowywał, jakby jej nie znał. Matt mógł
tylko podejrzewać, że gitarzysta odsunął się od większości swoich znajomych i
przyjaciół. Nie kojarzył nawet czy Slash w ogóle był na ślubie Marty i Duffa.
Nie było go w szpitalu u Izzyego. W roztargnieniu nie pamiętał, czy Slash zainteresował
się, jak Joan trafiła nieprzytomna na izbę przyjęć. Był ciekaw, co u Joan, jak
się czuje i jak sobie radzi z tym wszystkim. Gdy usłyszał, że Matt chce
umieścić ją w ośrodku w Seattle, zapytał, czy mógłby wpaść się z nią pożegnać. Skąd
ta nagła chęć spotkania? Co się zmieniło? Sam nie wiedział, co o tym myśleć.
Bił się z myślami, czy dobrze zrobił, zgadzając się na tę wizytę. Bał się, że
Joan znów się wystraszy albo zamknie w sobie. Powinien być cały czas przy niej?
Czy zostawić Slasha sam na sam ze swoją siostrą?
- Cześć – otworzył drzwi,
trzymając Jeffa na rękach – zaskoczyłeś mnie…
- No tak… jakoś tak wyszło –
mruknął i odgarnął loki, które jak zawsze przysłaniały mu oczy – robisz za
niańkę? – zmarszczył brwi i spojrzał na chłopczyka.
- W nocy nie dał nam trochę spać,
więc zapropono…
- Co? Co tu się, kurwa, dzieje?
Marta tu jest?
- Eee… ty nic nie wiesz?
Zaprowadził go do salonu i
wyjaśnił sytuację. Ze zdziwieniem zauważył, że Slash ledwo nad sobą panował.
Nie wiedział, co o tym myśleć. Wiedział, że Marta się z nim przyjaźniła, ale
wydawało mu się, że od pewnego czasu ich relacje się zdecydowanie rozluźniły. Kiedy
pojawił się w Los Angeles, już wtedy dało się zauważyć zgrzyty w relacji jego
brata i bratowej z gitarzystą Guns n’Roses.
- Ona teraz śpi? – burknął,
zapalając papierosa.
- Mam nadzieję… słuchaj, Slash…
- Chcę z nią pogadać – uciął
temat - A Joan… mógłbym się z nią zobaczyć? Mam nadzieję, że się mnie nie…
przestraszy.
- Ostatnio jest z nią trochę
lepiej. Ale wiesz, jak to jest… chwila nieuwagi i zaczyna się panika, zaczyna
się jej wszystko przypominać, wszystko na nowo przeżywa i zamyka się w sobie –
westchnął - jeśli zauważysz, że coś jest nie tak… - poluźnił krawat – po prostu
nie podchodź do niej… najlepiej od razu się wycofaj.
Skinął głową i wstał. Dopiero
niedawno zdał sobie sprawę, że zależy mu na tej kobiecie. Dopiero teraz widział
swoje błędy, niewłaściwe postępowanie. Docierało do niego, jak wielu ludzi
skrzywdził swoim postępowaniem. Na szczycie piramidy, rzecz jasna, była Marta.
Niedowierzał w to, jak zachował się wobec niej. Oddałby wiele, żeby móc cofnąć
czas. Szczęście, że postanowiła dać mu drugą szansę. A Joan? Traktowała go jak
przyjaciela. Pomógł jej kilka razy, mogła na niego liczyć. Ba! Nawet się do
niego zbliżyła i zaufała mu, idąc z nim do łóżka. A co on zrobił? Odciął się od
problemu. Starał się zapomnieć o tym, co ona przeszła. Starał się wyrzucić z
pamięci wszystkie wspomnienia związane z tą kobietą. Wmówił sobie, że przecież
ona i tak żyje teraz we własnym zamkniętym świecie, że jego rola skończyła się
w chwili, gdy jej rodzina pojawiła się u niej w szpitalu.
- Joan? – wszedł niepewnie do
pomieszczenia – Mogę?
Siedziała na łóżku, słuchając
melodii, płynącej z gramofonu. Wydawało się, że nie zdaje sobie sprawy z towarzystwa.
Przełknął ślinę, widząc, jak bardzo zmieniła się od ich ostatniego spotkania.
Bał się spojrzeć jej w oczy. Bał się tego, co mógł zobaczyć. Powinien zapytać,
jak się czuje? Może ją przeprosić? Nie wiedział, jak mogłaby zareagować na jego
słowa. Postanowił usiąść w fotelu w bezpiecznej odległości od niej, nie chcąc
jej wystraszyć.
- Saul – mruknęła – co tu robisz?
– spojrzała na niego oczami, pozbawionymi jakichkolwiek oznak życia.
- Joan, c-cieszę cię, że cię
widzę. Ja… pomyślałem, że będzie ci miło… eee…
- Usiądziesz koło mnie?
- A… a m-mogę? – zapytał
zaskoczony.
Przysiadł się do niej i trzepiąc
lekko głową, ukrył twarz w lokach. Kobieta wyciągnęła do niego paczkę żelków,
którą trzymała w rękach. Uśmiechnął się szeroko. Uwielbiał żelki i zawsze śmiał
się, gdy Joan przynosiła je na ich spotkania. Poczęstował się i przypadkowo
musnął palcami jej kościstą dłoń. Prawie natychmiast zesztywniała i cofnęła
rękę. Wstrzymał oddech, nie wiedział, czego się spodziewać. Modlił się, żeby
kobieta nie zaczęła krzyczeć albo panikować. Jednak ona tylko wyszeptała ciche
„przepraszam” i odkładając paczkę, nerwowo zaczęła wykręcać sobie palce.
Patrząc na nią, poczuł nieprzyjemne ukłucie w sercu. Tak bardzo chciałby, żeby
wróciła dawna Joan. Wesoła dziewczyna, którą pamięta z czasów, gdy u nich
pomieszkiwała. Kobieta, z którą spędził kilka przyjemnych, bliskich chwil.
Nights in white satin, never reaching the end,
Letters I've written, never meaning to send.
Beauty I'd always missed with these eyes before.
Just what the truth is, I can't say anymore.
'Cos I love you, yes I love you, oh how I love you.
Gazing at people, some hand in hand,
Just what I'm going through they can't understand.
Some try to tell me, thoughts they cannot defend,
Just what you want to be, you will be in the end.
Letters I've written, never meaning to send.
Beauty I'd always missed with these eyes before.
Just what the truth is, I can't say anymore.
'Cos I love you, yes I love you, oh how I love you.
Gazing at people, some hand in hand,
Just what I'm going through they can't understand.
Some try to tell me, thoughts they cannot defend,
Just what you want to be, you will be in the end.
Nucił, mając nadzieję, że kobieta
się uspokoi i przestanie stresować jego obecnością. Wiedział, że lubiła tę
piosenkę. Ostatni raz to ona ją śpiewała, leżąc na jego klatce piersiowej po
wspólnie spędzonej nocy. Miał nadzieję, że nie speszy jej tym utworem i nie
wywoła u niej jakichś nieprzyjemnych skojarzeń z Ray’em. Po kilku chwilach
niepewnie przysunęła się do niego. Hudson zaryzykował i objął ją lekko
ramieniem, dając jednocześnie możliwość natychmiastowego wycofania się. Ulżyło
mu, gdy Joan przytuliła się do niego i zaczęła razem z nim mruczeć tekst
piosenki. Był zaskoczony. Z tego, co mówił Matt, kobieta unikała kontaktu
fizycznego z innymi ludźmi. W zasadzie dała się dotknąć tylko swojemu bratu,
który zajmował się nią przez cały czas, odkąd opuściła szpital.
- A może… chciałabyś pójść na
spacer? – zaproponował – Matt mówił, że mało wychodzisz, a na dworze taka ładna
pogoda…
- A-ale pójdziesz ze mną? –
zapytała z przestrachem.
- Oczywiście, Joan.
- No nie wierzę!
Wyszczerzył zęby i zbiegł ze
schodów. Uściskał serdecznie kobietę i zajrzał do wózka. Patrzyły na niego
radosne, duże oczy. Maluch wyciągnął rękę, chcąc chwycić włosy mężczyzny.
Zaśmiał się i wziął go na ręce. Lubił dzieci, ale niezbyt często miał z nimi do
czynienia. Na swoje nie miał co liczyć, zwłaszcza po rozstaniu z kolejną
kobietą, z którą jeszcze do niedawna snuł plany na przyszłość. Oddał malucha
Marcie i wniósł do domu wózek. Zaprowadził kobietę do salonu i usiadł na
fortepianie, który od jakiegoś czasu służył bardziej za element wystroju, niż
za instrument.
- Cóż cię do mnie sprowadza,
Dzieciaku? Tylko mi nie mów, że mam odwoływać trasy, bo chciałabyś trochę czasu
spędzić z rodziną.
- Wręcz przeciwnie, Axl –
mruknęła – czy… mógłbyś jakoś pokombinować, żebyście mieli więcej koncertów?
Albo może jakaś europejska trasa… cokolwiek…
- Eee… chyba nie bardzo rozumiem.
Pokłóciliście się, czy jaki chuj?
- Nie chcę o tym rozmawiać –
odwróciła wzrok – więc… da się coś zrobić?
- No wiesz… - zamyślił się – w
zasadzie to miałem proponować chłopakom parę koncertów, bo wiem, że ostatnio
zaniedbałem to wszystko – zeskoczył z fortepianu i usiadł koło niej – Może
pogadam z Sebastianem albo Joe, może się doczepimy czy coś… jak długi okres
czasu cię satysfakcjonuje?
- Szczerze? W tej chwili jedyne,
co przychodzi mi na myśl to… w-wieczność.
Chciał coś powiedzieć, ale w
ostatniej chwili się rozmyślił. Podświadomie czuł, że lepiej nie pytać i nie
próbować jej pocieszać. Cokolwiek się stało, lepiej, żeby nie ruszać tematu
albo poczekać, aż sama zechce mówić. Popatrzył na Jeffa, który siedząc Marcie
na kolanach, radośnie wyklaskiwał tylko sobie znany rytm. Rósł jak na drożdżach
i coraz bardziej przypominał Duffa. Czuł lekkie poirytowanie, patrząc na to
dziecko. Z jednej strony uwielbiał dzieci i ten maluch poprawiał mu humor.
Jednak z drugiej strony denerwował go, bo przypominał mu, że sam raczej nie
zostanie ojcem. Denerwował się, bo wszyscy prędzej czy później układali sobie
życie i zakładali rodziny, a on wiecznie coś psuł. Albo był zbyt impulsywny i
zrażał tym wszystkie kobiety albo za bardzo naciskał na wspólną przyszłość i
dzieci albo po prostu na dłuższą metę, żadna z kobiet nie nadawała się do życia
z nim.
- Dobra, Dzieciaku, zobaczę, co
da się zrobić – cmoknął ją w czoło – słuchaj… - zerknął na zegarek –
pogodziliście się ze Slashem? Bo kurwa… mówił, że… wpadnie niedługo, a…
- Jest ok, Axl – uśmiechnęła się
lekko – i dziękuję.
- Wiesz, że nie ma za co – zrobił
głupią minę do Jeffa, który radośnie zaczął podskakiwać na kolanach matki – to
co? Jakaś herbata?
- Rachel, błagam, nie mam już
siły – wysapała i oparła się o niego, jakby bała się, że się przewróci – muszę
się napić…
Śmiejąc się, mężczyzna
zaprowadził ją do stolika, przy którym siedzieli z większością składu Skid Row.
Nie żałowała, że zgodziła się na to wyjście. W zasadzie propozycja Bolana
spadła jej z nieba. Miała dość siedzenia w domu Matta i rozmyślania nad tym, co
zrobił Duff. Musiała to jakoś odreagować. Impreza z zaprzyjaźnionym zespołem
była czymś, czego od jakiegoś czasu potrzebowała. Nie przejmowała się tym, że
całkiem sporo wypiła i była powodem głupich uśmieszków chłopaków. W zasadzie
nigdy nie widzieli jej w takim stanie. Wspólne wypady do knajp z muzykami Guns
n’Roses, dały im jakiś pogląd na to, jak zachowuje się brunetka. To ona zawsze
stopowała albo karciła swoich przyjaciół za zbyt dużą ilość wypitego alkoholu.
Dzisiaj to basista Skid Row pilnował, by dziewczyna nie przeholowała. Rzecz
jasna, nie miał jej tego za złe. Każdy ma prawo do odstresowania się,
zabawienia się, czy po prostu zapicia problemów. Wiedział zbyt dużo o
problemach małżeńskich Marty, by prawić jej morały. Poza tym doskonale bawił
się w jej towarzystwie. Wolał jej pijacką i wesołą postawę, niż smutne i
zranione przez Duffa oblicze.
- Może pojedziesz z nami na kilka
koncertów? – zagadnął Dave – parę występów z Alice In Chains i Anthraxem –
skrzywił się – kogoś pojebało z tymi zespołami…
- Z wami? – dopiła resztkę
Danielsa – a… a jako kto? Chcecie… nie macie groupies? – zapytała trochę
bełkotliwie.
- Noo… ja tam nie miałbym nic
przeciwko! – zaśmiał się Scotti i podsunął dziewczynie kolejną szklankę z
whisky.
- Ty może nie, ale nie spotykasz
się przypadkiem z jakąś blondynką? – zawołał Bolan i dodał – poza tym… sorry,
chłopaki, ale w przeciwieństwie do mnie, nie macie u niej szans. Prawda,
Kwiatuszku? – objął dziewczynę, która śmiejąc się, cmoknęła basistę w policzek.
- Bardzo… za-zapamiętajcie –
wyciągnęła palec, jakby chciała im pogrozić – nie ma… nic lepszego od… od
uzdolnionych basistów, o! – upiła kolejny łyk alkoholu i zapatrzyła się w jakiś
punkt ponad plecami muzyków – oo! O kurwa… czy to Jason? – pokazała palcem na
mężczyznę, stojącego przy barze.
- Jaki, kurwa, Jason? –
wymamrotał perkusista.
- No Newsted! – próbowała wstać,
ale zachwiała się i wylądowała na kolanach Rachela – ups… prze-przepraszam.
Wybuchła śmiechem, gdy Bolan
objął ją w pasie i gwiżdżąc, zawołał po imieniu kolegę po fachu. Początkowo
mężczyzna próbował udawać, że ich nie widzi. Jednak na dłuższą metę takie
udawanie nie miało najmniejszego sensu. Podszedł do ich stolika, ciągnąc za
sobą młodą dziewczynę, którą w końcu ośmielił się zaprosić na randkę. Nie
spodziewał się spotkać nikogo znajomego w tym pubie i był zły, widząc muzyków
ze Skid Row w towarzystwie Marty. Próbował ukryć przez znajomymi, że zaczął się
z kimś spotykać. Nikt nie musiał wiedzieć, że poznał kobietę, nikt nie musiał
sobie robić z tego powodu żartów. Zwłaszcza nie musiał powiadamiać o
zaistniałej sytuacji kolegów z zespołu, którzy z pewnością nie daliby mu
spokoju.
- Lucy?! – wykrzyknęła pijana
brunetka, widząc dziewczynę u boku Jasona.
- Eee… Marta? Co ty…
Spojrzała niepewnie na
towarzyszącego jej basistę i zlustrowała kompanów Marty szybkim spojrzeniem.
Dwóch z nich kojarzyła, bo pojawiali się w sklepie Stradlina. Była zaskoczona,
że widzi swoją koleżankę w piątkowy wieczór. Wprawdzie obiło się jej o uszy, że
pokłóciła się z Duffem i wyprowadziła się do jego brata, ale nie sądziła, że
spotka ją pijaną i imprezującą z zaprzyjaźnionymi muzykami.
- Jason! Przedstawisz nam swoją
dziewczynę? – zawołał Dave.
Szybko przesunął się na kanapie,
by zrobić przybyszom miejsce. Tym samym Marta została pozbawiona swojej
miejscówki i musiała zostać na kolanach Bolana, który zupełnie się tym nie
przejmował. Po kilkudziesięciu minutach Hill i Affuso zniknęli gdzieś,
zaczepieni przez dwie młode dziewczyny. Sabo zajął się butelką wódki, która
stała przed nim. Bolan, zsunął Martę z kolan, żeby lepiej widzieć przybyłą
parę. Jako że był najbardziej trzeźwy z całego towarzystwa, zagadał Newsteda o
plany koncertowe jego zespołu.
- Serio?! – wykrzyknął, gdy
basista podzielił się z nim informacjami odnośnie miejsc, w których zagrają w
najbliższym czasie – noo… to widzę, że ładny festiwal się szykuje! Jednego dnia
wy, Aerosmith i Motley Crue, drugiego my z Alice In Chains i Anthraxem!
- Szkoda, że o wszystkim
dowiaduję się ostatni – burknął i zaczął narzekać na Larsa i resztę zespołu –
no kurwa, ja rozumiem, że mogą mnie nie lubić, czy inny chuj, ale czy ja im coś
zawiniłem? Ja spowodowałem wypadek z Cliffem, żeby mnie o to obwiniali? Jak
mają mnie tak dość, to niech sobie znajdą innego basistę, którym będą pomiatać…
- No cóż – westchnął Rachel i
zwrócił się do Marty – to co? Teraz dasz się przekonać i pojedziesz z nami?
Dziewczyna zamiast odpowiedzieć,
niebezpiecznie przechyliła się w stronę mężczyzny. Po chwili basista
zorientował się, że otumaniona zbyt dużą ilością alkoholu, po prostu zasnęła.
Zaśmiał się pod nosem i objął ją, pozwalając jej wtulić się przez sen w jego
klatkę piersiową. Nie widział najmniejszego problemu w tym, do jakiego stanu
doprowadziła się brunetka. Póki miał ją na oku, nie działo się nic złego. Poza
tym uprzedził Izzy’ego, u którego miała nocować, że zabierają ją do klubu na
imprezę-popijawę. Kurwa, przecież dziewczynie też się coś od życia należy!
Jak jej pieprzony mąż o nią nie dba i ma ją gdzieś, to czemu nie może się sama
rozerwać w gronie przyjaciół? Pomyślał Rachel i po chwili niezbyt trzeźwym
wzrokiem spojrzał na Jasona i Lucy, którzy zbierali się do wyjścia. Pożegnał
się z nimi i obudził praktycznie nieprzytomną Martę. W zasadzie nie mógł
powstrzymać ironicznego uśmiechu, patrząc na tę młodą kobietę. Mimo że znali
się już parę lat, nigdy nie widział, żeby tak się upiła i straciła kontrolę.
Kiedy jej głos stawał się coraz bardziej bełkotliwy i kiedy całkiem zatraciła
poczucie rzeczywistości, zarządził powrót do domu. Złapał taksówkę, jednak
możliwość zwrócenia całego wypitego alkoholu podziałał na kierowcę. Po kilku
minutach jazdy Rachel był zmuszony wyprowadzić dziewczynę z samochodu i
zaprowadzić ją do domu Izzy’ego.
- No, Młoda… - mruknął, gdy
dziewczyna słaniając się na nogach, dzielnie próbowała iść przed siebie – mam
ci pomóc?
Pomimo jej protestów, podszedł do
niej i łapiąc ją w pół, przerzucił sobie pijaną brunetkę przez ramię. Zupełnie
nie przeszkadzał jej fakt, że wisi głową w dół. Zaczęła wystukiwać na plecach basisty jakiś
nieskładny rytm. Śmiejąc się, mruczała pod nosem. Po chwili z pijacką chrypą
zaczęła wykrzykiwać tekst piosenki.
I'm the man in the box
Buried in my shit
Won't you come and save me, save me
Feed my eyes, can you sew them shut?
Jesus Christ, deny your maker
He who tries, will be wasted
Feed my eyes now you've sewn them shut
I'm the dog who gets beat
Shove my nose in shit
Won't you come and save me
Buried in my shit
Won't you come and save me, save me
Feed my eyes, can you sew them shut?
Jesus Christ, deny your maker
He who tries, will be wasted
Feed my eyes now you've sewn them shut
I'm the dog who gets beat
Shove my nose in shit
Won't you come and save me
- Gdzie… ty, gdzie ty mnie…
prowadzisz? – ocknęła się jakby z amoku – naty-natychmiast mnie postaw! –
nieskoordynowanymi ruchami próbowała poklepać go plecach – Bolan! – zaczęła
krzyczeć - Postaw… na ziemi!
- Cicho!
Pół miasta obudzisz – skarcił ją i przy akompaniamencie jej pisku, obrócił się
kilka razy wokół własnej osi – Marta, ciszej, bo nas policja zaraz zgarnie –
zaśmiał się i niezrażony jej protestami, niósł ją dalej.
Po kilku
minutach dotarli do celu i Rachel zapukał głośno w drzwi. Minęło kilka chwil,
zanim usłyszał kroki i kilka przekleństw. Pojawił się Izzy, który zlustrował
zaspanym wzrokiem basistę i dziewczynę, którą ciągle miał przerzuconą przez
ramię i która ciągle podśpiewywała. Bez słowa wpuścił ich do środka i powolnym
krokiem zaprowadził ich do salonu. Bolan postawił Martę i posadził ją na
kanapie. Brunetka z błogim uśmiechem na ustach, przymknęła oczy i bełkocząc coś
pod nosem, przechyliła się i wtuliła twarz w poduszkę. Stradlin zmarszczył brwi
i spojrzał pytająco na mężczyznę.
- No co?
- Ile ona,
do cholery, wypiła?
- Nie mam pojęcia – uśmiechnął
się – ale nie jest małą dziewczynką, żebym mówił jej, co ma robić…
- Ta… - schylił się i podniósł
nogi dziewczyny, żeby położyć je na kanapie – dzięki, że ją przyprowadziłeś –
mruknął z dziwnym grymasem na twarzy.
- Nie ma sprawy. Wszystko ok?
Kiwnął głową i burknął pod nosem
coś, co miało zabrzmieć jak „żebra”. Minęły dwa tygodnie od agresywnej napaści
Duffa, a gitarzysta ciągle boleśnie odczuwał skutki tego pobicia. Przy zbyt gwałtownych
ruchach czuł się tak, jakby ktoś wbijał mu szpilki w dolną część pleców. Przy
większym wysiłku albo zbyt głębokich oddechach, męczył się z niezbyt przyjemnym
uciskiem w klatce piersiowej. Ciągłe zawroty głowy spowalniały jego ruchy i
jeszcze bardziej podsycały w nim nerwy. Z chęcią odegrałby się na mężczyźnie,
który tak brutalnie i bezpodstawnie go pobił. Co go powstrzymywało? Może fakt,
że tak naprawdę poza ulżeniem sobie fizycznie, kompletnie nic by nie zyskał?
Być może nie chciał się mścić przez wzgląd na Martę, która już wystarczająco
mocno przeżywała całą sytuację? A może to świadomość, że Duff nie był wtedy
sobą i tak naprawdę nie kontrolował tego, co robił? Zresztą… kurwa,
wpierdolę mu i co dalej? Może wyląduje w szpitalu, może to oleje, może nic mu
się nie stanie, a ja wyjdę na skurwysyna. Dam mu w mordę, ale to nie pomoże ani
Marcie, ani tym bardziej Jeffowi odzyskać ojca. Po wymianie kilku zdań z
Rachelem, basista skierował się do wyjścia. Uprzedził Izzy’ego, że wpadnie albo
zadzwoni do Marty, jak już wytrzeźwieje, bo mają dla niej propozycję i opuścił
dom. Stradlin wrócił do swojej przyszywanej siostry i próbował nawiązać kontakt
z upojoną alkoholem kobietą.
- Marta… wstań, zaprowadzę cię do
łóżka – poklepał ją lekko po policzku i zmusił do tego, żeby na niego spojrzała
– słuchasz mnie? – powoli zwlekła się z kanapy - Super… to teraz… hej hej! –
złapał ją szybko, gdy się zachwiała i ostrożnie zaprowadził ją na piętro – Ładnie
się urządziłaś – mruknął i zmarszczył brwi – co jest?
Nie wiedział, co się dzieje.
Słaniająca się na nogach brunetka, zbliżyła się do niego i próbowała coś
powiedzieć. Czekał cierpliwie, jednak nie wiedział, czy dziewczyna w ogóle coś
z siebie wykrztusi. No i czego mógł się spodziewać po tak pijanej osobie?
Zaśmiał się, gdy zaczęła rozpinać koszulę, którą wciągnął na siebie, gdy
usłyszał pukanie do drzwi. Tonem, jakby mówił do małego dziecka, zaczął jej
tłumaczyć, że to nie jego trzeba przygotować do spania. Nie rozumiał, jakim
cudem raz była ledwie przytomna, a za chwilę tryskała energią, nie potrafiąc
się wyciszyć.
- Nie… ty… nie rozumiesz –
wymamrotała i pozbyła się swojej koszulki – on… gadał, ale ty… trzeba zmienić…
- Że co? Marta, do cholery, co ty
robisz? – złapał jej ręce, które skierowały się do paska od jego spodni.
- Prze-przecież o to… przez to…
wpierdol… - bełkotała coraz bardziej i wyszarpnęła dłonie z jego uścisku –
skoro dostałeś… to… za co przynajmniej… żebyś miał za co…
Zupełnie straciła kontrolę nad
tym, co robiła. Po głowie kołatała się jej tylko jedna rzecz. Te kilka
nieprzyjemnych, bezpodstawnych oskarżeń, które wykrzyczał jej Duff. Cały czas
słyszała jego głos, który atakował i ranił. Ile razy Stradlin cię posuwał,
co?! Tak absurdalne zarzuty. Nie
rozumiała dlaczego. Nie wiedziała, skąd wytrzasnął takie myśli. Wyzwał ją od
szmat i dziwek. Chciał ją skrzywdzić. Skatował Izzy’ego. I to wszystko tylko
dlatego, że zarzucił jej zdradę. Skoro wydarzyło się tyle rzeczy, mimo że byli
niewinni, czy nie należały się im jakieś przeprosiny, zadośćuczynienie? I jeszcze
Slash… ciągle przeżywała spotkanie z nim w domu Matta. Był zły, próbował
udawać, że tak nie jest, jednak nie potrafił się opanować. Wiedziała, ile trudu
kosztowało go, by nie wygarnąć jej, że ją uprzedzał. Widziała w jego oczach żal
i współczucie, ale widziała też czyhającą nienawiść i niepohamowany gniew.
Spodziewała się usłyszeć od niego „A nie mówiłem? Nie ostrzegałem, że tak
będzie? Nie masz prawa prosić o pomoc i wsparcie.”. Ale co zrobił mężczyzna?
Znowu ją zaskoczył. Powiedział, że mu przykro, że tym razem może na niego
liczyć. Jeśli chce, to może nawet wrócić do domu, w którym kiedyś z nimi
mieszkała. Obiecał jej nawet, że nie rzuci się z pięściami na Duffa przy
pierwszym spotkaniu. Początkowo myślała, że się przesłyszała. Jednak później
zrozumiała, że Slash naprawdę chciał naprawić ich relacje i ani myślał robić
rzeczy, które ją jeszcze bardziej zranią. Zranią tak, jak jej mąż. Mąż, który
był alkoholikiem, który prawdopodobnie był zbyt słaby albo nie miał
wystarczającej motywacji, by wyjść z nałogu. Jak mogłeś nas tak potraktować?
Co myśmy ci zrobili? Czym zasłużyliśmy ja coś takiego? Krzyczała w myślach.
Zaczęła się szarpać z mężczyzną, który próbował spacyfikować jej pijackie
zachowanie; zachowanie, które nigdy nie miałoby miejsca, gdyby była trzeźwa. Gdyby
ktoś przyglądał się temu z boku, zapewne miałby niezły ubaw. Jednak
gitarzyście, który walczył z irracjonalnymi zapędami brunetki, wcale nie było
do śmiechu. Nie chciał przypadkiem zrobić jej krzywdy i na pewno celowo nie
mógłby jej uderzyć. Zupełnie nie miał pomysłu, jak ją zatrzymać i sprawić, żeby
trochę wytrzeźwiała. Nie chciał jej też zostawić samej w takim stanie. Zresztą
wątpił, czy siedziałaby spokojnie w tym pokoju i pozwoliła mu odetchnąć.
- Ej, ej! Dość, kurwa! –
krzyknął, gdy dotarło do niego, że Marta zamierza się rozebrać – Marta, ja
pierdolę, ogarnij się! Co ty wyrabiasz?! Przestań się rozbierać!
- Bo… bo, kurwa, co?! – wrzasnęła
– przecież podobno… już… już mnie rżnąłeś! – stanęła na palcach i chciała go
pocałować, jednak szybko odwrócił głowę - M-może chcę się… chcę dowiedzieć się,
jak… jak to, kurwa, jest?! – znowu próbowała sforsować jego pasek od spodni -
B-bo jakoś cały… jebany czas nie wiem, dla-dlaczego o-on wyzwał mnie od dziwek!
– sama wyswobodziła się z jeansów, które miała na sobie – no Stradlin! Nie
chcesz… nie zobaczysz… za co dostałeś po mordzie? No… pieprz s-się… ze mną… Nie…
nie podobam ci się?!
- Ja pierdolę, cierpliwości –
mruknął zrezygnowany i starał się nie patrzeć na dziewczynę.
Łudził się, że brunetka odpuści
albo w końcu padnie, upojona zawrotną ilością alkoholu, który w siebie wmusiła.
Nie wiedział, czy ma dalej z nią walczyć, czy czekać aż sama zrezygnuje.
Wiedział, że to wszystko było tak naprawdę wymuszone przez whisky, czy wódkę,
że spotęgowały się w niej ból, żal i upokarzające oskarżenia, że próbowała dać
temu wszystkiemu upust. Fakt, pomysł, który przyszedł jej do głowy w pijackim
amoku, nie był najszczęśliwszym i najlepszym rozwiązaniem. Pocieszał się tym,
że przynajmniej nie chciała zrobić sobie krzywdy, czego w głębi ducha bał się
najbardziej. Kurwa… jak ona mogła się tak najebać?! Drgnął nerwowo, gdy
poczuł, jak jej dłonie zsuwają się po jego torsie aż do podbrzusza. Jej długie
paznokcie przyjemnie drażniły jego skórę. Czuł na sobie jej ciepły oddech. Przez
jego ciało przeszedł delikatny dreszcz i z niepokojem zauważył, że zrobiło mu
się gorąco i serce zaczęło szybciej bić. Mimo wszystko był zdrowym, prawidłowo
reagującym mężczyzną. Czy znał jakiegokolwiek faceta, który odmówiłby kobiecie,
która tak nachalnie próbuje go zaciągnąć do łóżka?
- Ok… ok! Marta… przekonałaś
mnie… - położył dłonie na jej biodrach - możemy… spróbować…
Zacisnął oczy i przeklinając się
w duchu, zaczął ją całować. Gorliwie oddawała pocałunki i przysunęła się do
niego. Nie do końca wiedział, czy jest aż tak bardzo spragniona bliskości, czy
dała się ponieść pożądaniu, napędzanemu przez alkohol. Nawet nie zauważyła,
kiedy zaczął prowadzić ją w kierunku łazienki. Skoro plan A nie zadziałał, czas
wprowadzić w życie plan B. Zdecydowanie trudniejszy plan B. Czuł się co
najmniej dziwnie. Stał na progu docelowego pomieszczenia i całował się z
kobietą, którą traktował jak siostrę i która stała przed nim w samej bieliźnie.
Próbował sobie wmówić, że ma przed sobą kompletnie inną kobietę. Próbował
przekonać siebie, że cel uświęca środki. Jednak musiał przyznać, że przymykając
oko na sytuację, była to całkiem przyjemna czynność. Starał się nie zwracać uwagi
na smak, ani miękkość jej ust. Próbował skoncentrować się i skupić na tym, co
zamierzał zrobić. Było mu coraz trudniej zapanować nad pijaną brunetką i nad
tym, co z nim robiła. Jezu… Marta, wybacz mi to wszystko… powtarzał w
myślach i modlił się, żeby nagle nie oprzytomniała i nie przejęła inicjatywy.
- Stradlin, co ty… robisz… -
oderwała się od jego ust i próbowała zsunąć z niego spodnie – czemu… po co… nie
przesta…
- Ciii…
Uniósł ją, pozwalając jej, by
otoczyła nogami jego biodra. Tak było zdecydowanie łatwiej i wygodniej. Miał
nadzieję, że jutro nie będzie pamiętać tego wszystkiego. Podejrzewał, że
znienawidziłaby albo jego albo samą siebie. Kurwa! Kurwa, dziewczyno!
Poczekaj jeszcze chwilę! Krzyczał w myślach, gdy objęła go jedną ręką, a
drugą sięgnęła na plecy, by rozpiąć stanik. Wiedział, że nie ma więcej czasu,
więc szybko wszedł z dziewczyną pod prysznic i odkręcił zimną wodę. Zacisnął
zęby, gdy usłyszał jej przeraźliwy pisk i gdy zatopiła w jego przedramionach
paznokcie. Miał nadzieję, że szok spowodowany lodowatą wodą, ją otrzeźwi i
przede wszystkim ostudzi jej rozgorączkowane zapędy. Skrzywił się, gdy zaczęła
wrzeszczeć i szarpać się. Ani myślał ją teraz puścić. Im dłużej stała pod
prysznicem, tym szybciej przestanie się niewłaściwie zachowywać. Po niespełna
pięciu minutach brunetka straciła świadomość i zasnęła. Zaniósł ją do sypialni
i przykrył kołdrą. Wolał nie myśleć, w jakim stanie będzie, jak rano się
obudzi. Miał nadzieję, że nie będzie zbyt wiele pamiętać.
Spacerowała
pod ramię z mężczyzną w średnim wieku. Poczucie winy zżerało ją od środka. Nie
wiedziała, czy bardziej było jej wstyd, gdy myślała o przeszłości i całym swoim
dorosłym życiu, czy gdy teraz patrzyła na swojego towarzysza. Zawsze wmawiała
sobie, że rodzice wymagali od niej zbyt dużo, że stawiali zbyt wysoko
poprzeczkę. Wiedziała, że nigdy nie była idealna, że postępowała głupio,
niewłaściwie, czasem niemoralnie, ale to było jej życie. Od początku do końca
jej wybory, ambicje, czy chęci. Nie uległa presji matki, która chciała dokonać
niemożliwego i mieć córkę-geniusza. Sprzeciwiała się wszelkim zapisom na tańce,
przeróżne sporty i indywidualne i zespołowe, na dodatkowe lekcje, które miały
zachęcić ją do nauki i rozwinąć w niej jakieś pasje. Buntowała się na każdym
kroku i każdorazowo udowadniała Jennifer, że nie jest i nigdy nie będzie córką,
którą sobie wymarzyła. Jednak, czy nie lepiej było słuchać się starszej i
bardziej doświadczonej osoby? Nie lepiej było postępować wedle życzenia matki?
Coraz częściej zastanawiała się, jak wyglądałoby jej życie, gdyby nie rzuciła
wszystkiego i nie ruszyła w świat na trasy koncertowe z przeróżnymi muzykami.
Jak wyglądałoby jej życie, gdyby nie została groupie? Owszem, była to fajna
przygoda na kilka lat, ale nie na całe życie. Co mogła teraz zdziałać z taką
przeszłością? Gdzie mogła szukać przyjaciół, czy pracy, skoro ciążyło na niej
niezbyt miłe określenie darmowej dziwki dla muzyków? Nawet nie miała siły
tłumaczyć ignorantom i ludziom spoza środowiska, kim tak naprawdę była.
- Katie…
wróć do domu – usłyszała ciepły głos, który wyrwał ją z zamyślenia.
- Tato, wiesz, że nie mogę –
mruknęła – i nie chcę… obiecałam Mattowi, że pomogę mu w restauracji. Mam tam…
przyjaciół. Tutaj nie jestem mile widziana – spuściła głowę - zwłaszcza teraz,
jak przeze mnie wylądowałeś w szpitalu.
- Nie mów tak! To nie była twoja
wina – ujął jej podbródek i zmusił, by spojrzała mu w oczy – nie możesz się
oskarżać o coś, na co nikt nie miał wpływu. Kate… nasz dom jest twoim domem, oboje
z mamą cię kochamy i…
- Nieprawda – przerwała mu i ze
łzami w oczach odwróciła wzrok – nieprawda – powtórzyła szeptem – myślisz, że
nie wiem, że uważa mnie za swoją porażkę? Tyle lat wymagała i wiecznie było jej
mało! Tyle lat udawała przed całą rodziną, może oszukiwała nawet samą siebie…
nie jestem dzieckiem, które sobie wymarzyła…
- Skarbie, to nie tak…
- Jak byłeś w sz-szpitalu,
wykrzyczała m-mi w t-twarz, że to moja wina! – pierwsze łzy potoczyły się po
jej policzkach – N-nazwała mnie d-dziwką! M-może m-miała rację… m-może j-jestem
małą, p-puszczalską dziwką, k-której wstydzi s-się cała rodzina!
- Och, Katie…
Szybko przytulił do siebie
szlochającą dziewczynę. Zupełnie nie wiedział, co powiedzieć. Często kłócił się
ze swoją żoną o ich jedyną, żyjącą córkę. Nie raz zarzucał jej, że jest zbyt
surowa dla tego dziecka. Nie pamiętał, ile razy sprowadzał ją na ziemię,
mówiąc, że Kate nie jest i nigdy nie będzie Jane. Tłumaczył, że nie może
wyładowywać swojego żalu na tej dziewczynie. Przecież to nie jej wina, że jej
siostra nie przeżyła, a jej się udało. Przecież ona nawet nie miała pojęcia o
istnieniu Jane. Nie miała pojęcia, że Jennifer próbuje zrobić z niej córkę,
którą nigdy nie będzie. Nie wiedziała, że Jen próbuje ją ukształtować wedle
obrazu nieżyjącej Jane, który miała w głowie. Jennifer McKagan żyła w dwóch
różnych światach. Tym rzeczywistym i tym, w którym ich najstarsza córka żyje i
jest idealnym, wymarzonym dzieckiem. Czasem uparcie starała się połączyć oba
światy. Tylko nigdy nie pomyślała, że przez jej zachowanie cierpi Kate. Jak
Jen mogła ją tak potraktować? Jak mogła ją tak nazwać? Przecież to nasze
dziecko… nasza córka. Co ja mam jej teraz powiedzieć? Że Jen wcale tak nie
myśli i powiedziała to w nerwach? Mam jej powiedzieć o Jane? Mam powiedzieć, że
choćby nie wiem, co zrobiła, dla jej matki zawsze będzie gorszą wersją,
wyśnionej córki? Że nawet gdyby dała z siebie wszystko, nigdy nie będzie lepsza
od idealnego obrazu starszej siostry?
- Ciii… nie płacz, Serduszko –
gładził ją po głowie i próbował uspokoić – mama była zdenerwowana… Ona cię
kocha, o wiele bardziej niż ci się wydaje, ale nie potrafi tego okazać…
- A t-ty? K-kochasz mnie,
w-wiedząc, co r-robiłam, k-kim byłam?
- Najbardziej na świecie.
Pozwolił, by wtuliła się w niego
mocniej. Stopniowo zaczęła się uspokajać. Zaproponował, by usiedli na
pobliskiej ławce. Miał do niej tyle pytań. Potrzebował wyjaśnień, co się stało;
zapewnień, że jest lepiej; rozgrzeszenia i zapewnienia, że nie mógł nic zrobić,
by temu wszystkiemu zapobiec. Wiedział, że Kate nie będzie chciała mówić, bojąc
się, że pogorszy stan jego zdrowia. Jednak dochodził do siebie po rozległym zawale.
Gdy wyszedł ze szpitala, Carol załatwiła mu pobyt w sanatorium, w którym miał
spędzić jeszcze kolejny tydzień. Wolał, żeby była z nim szczera i powiedziała
mu całą prawdę. Denerwowałby się bardziej, gdyby nie znał wszystkich faktów i
samemu próbował wykombinować, co się stało. Bardziej zestresowałaby go
sytuacja, w której musiałby się wszystkiego domyślać.
- Chcesz… opowiesz mi o tej
ciąży?
- Tato, twoje serce…
- Nic mi nie będzie – zapewnił i
ścisnął jej dłoń – chciałbym, żebyś była ze mną szczera. Wiesz, że póki nie
poznam prawdy, denerwuję się, że nic nie wiem.
- Jak ciotka Joan… jak to
wszystko się wydarzyło… byłam, a przynajmniej tak mi się wydawało, z Nikkim… to
znaczy… no po prostu spędzałam z nim najwięcej czasu, p-przywiązałam się do
niego i było miło… - nie wiedziała, jak przekazać to wszystko, by nie brzmiało
zbyt melodramatycznie – po ślubie Duffa i Marty zaczęłam podejrzewać, że jestem
w ciąży. Bałam się tego, bałam się zrobić test, bałam się iść do lekarza. Jak
powiedziałam o tym Sixxowi… w życiu nie widziałam go tak wkurwionego, k-kazał
mi się tego pozbyć albo… w-wypierdalać… nie wiedziałam, co ze sobą zrobić,
byliście przejęci tą napaścią na Joan…
- Kate?
- Nie! Tato, nie zrobiłabym tego
– mruknęła, odpowiadając na niezadane pytanie – potrzebowałam… musiałam się
komuś wygadać, nie chciałam wam zawracać głowy, nie miałam nikogo bliskiego…
nawet nie wiem, kiedy znalazłam się u Stradlina. Tylko on wiedział o całej
sprawie. Przekonał mnie, że sobie poradzę, żebym miała gdzieś tego dupka… p-później
z każdym tygodniem zaczęłam się coraz gorzej czuć, namówił mnie, żebym w końcu
poszła do lekarza. Okazało się, że to ciąża pozamaciczna. Coś trochę poszło nie
tak, jak powinno… ja nie wiem, to był jakiś medyczny bełkot…
- To pewne, że… że nigdy…
- Tak powiedzieli… może to i
lepiej? – wtuliła twarz w jego kurtkę – nie nadawałabym się na matkę…
- Nie mów tak! Na pewno… na
p-pewno byś sobie poradziła…
- Taa… nauczyłabym córkę jak się
szmacić i puszczać z facetami, którzy mają ją głęboko w dupie?
- Kate!
- No co? Tato, taka prawda. Mogę
sobie wmawiać, co chcę, ale to nie zmieni tego, co robiłam i tego, jak byłam
traktowana!
- Ważne, że teraz chcesz żyć
inaczej.
Jasne, tato… inaczej. I
dlatego wplątałam się w kolejny dziwaczny układ, o którym raczej nie powinieneś
wiedzieć. Nikt nie powinien o nim wiedzieć. Nie potrzebuję kolejnego wytykania
mi błędów. Może to kolejny błąd, ale przynajmniej nikt mnie nie rani i ja
nikomu nie robię krzywdy. On nie jest takim samym chujem jak Sixx… nie mam się
czego obawiać i jest fajnie. Czego chcieć więcej? I tak nie mam szans na
normalną rodzinę i męża. Który facet chciałby za żonę byłą groupie, którą miał
cały pieprzony muzyczny półświatek?!
Świetne!:D
OdpowiedzUsuńA więc komentuje i wyrażam swoją opinie.
OdpowiedzUsuńRozdział jak zwykle jest świetny, nie masz co się martwić, że piszesz tak jak pierwsze rozdziały, które i tak dla mnie były wręcz zajebiste!
Strasznie współczuje Mattowi i przykro mi, że miał taką a nie inną przeszłość. Ma bardzo niskie mniemanie o sobie i niestety tego szybko nie da się zmienić.
Moim skromnym zdaniem bliższe relacje z Abby mogłyby mu pomóc, ale także rozumiem dlaczego nie chce się na nie zgodzić.
Szczerze powiem że podziwiam Martę, że jeszcze cokolwiek chce jej się i nie zupełnie nie zamknęła się w sobie. Strasznie współczuje jej i widzę że praktycznie cały czas ma pod górkę...
Co do Duff'a to wyszedł z niego to nad czym tak długo starał się zapanować. W sumie to nie wiem ile będzie musiało Martę kosztować wybaczenie mu tego wszystkiego.
Bardzo się cieszę, że Slash staną na wysokości zadania jako przyjaciel. Widać, że na prawdę stara się w jakiś sposób odbudować relacje z Martą.
A zachowanie Joan w stosunku do niego jest na prawdę zadziwiające i może dawać małe sygnały że w tej strefie może się coś dalej dziać.
Nareszcie dodałaś coś o Axl'u którego w ostatnich rozdziałach na prawdę jest bardzo mało. Może nie jest to duża scenka, ale przynajmniej wiemy że żyje i ma się w miarę dobrze.
No i rozwikłała się zagadka tajemniczego basisty. Zupełnie się nie spodziewałam takiego rozwiązania, ale to właśnie dobrze. Opowiadanie powinno zaskakiwać!
Co do sceny Izzy'ego z Martą to chyba nie muszę powtarzać co o niej sądzę i tylko (chyba) znowu dodam że też mam nadzieję że Marta na następny dzień niewiele będzie pamiętać.
Współczuję Katie sytuacji w której się znalazła. Nie ma teraz łatwo, ale przynajmniej może liczyć na ojca, nie to co matkę...
Jestem ciekawa co to za kolejny dziwaczny układ w który się wplątała dziewczyna, a co chyba najważniejsze jest pytanie z kim. To znaczy ja już chyba mam małą teorię na ten temat, ale jak na razie nie zamierzam się nikim z nią dzielić, żeby nie wyjść na głupka.
No to tymi słowami będę już kończyć ten krótki i nie do końca ogarnięty komentarz.
Pozdrawiam, życzę weny i z niecierpliwością czekam na kolejny rozdział!
Ja zawsze czytam twojego bloga, bo po prostu uwielbiam twój sposób pisania. Co do samej treści to jak zwykle podoba mi się. Marta i Izzy... no cóż prędzej czy później musiało się to wydarzyć. Duff zachowuje się jak dupek. Nie zauważyłam jakoś by się martwił o ukochaną, o synka, o to gdzie jest i jak się czuje, jednak być może czegoś nie doczytałam.
OdpowiedzUsuńCo do Slasha i Joan podobno Joan lęka się mężczyzn, a tu proszę Slash jej nie przerażał. Nawet dała mu się dotknąć. I poszła na spacer. Oddanie jej do ośrodka, nie wiem czy to dobry pomysł. Teraz jest wśród ludzi, których zna, których kocha i którzy kochają ją.
Z kolei Matt, żal mi go jak cholera. Powinien mieć dziewczynę. Fajnie, że ta kobieta zakochała się w nim, mam nadzieję, że się to rozwinie jakoś. A tak przy okazji, ktoś powinien przywalić Duffowi w czerep...
shiris
Mmm, kochany blog <3 Uwielbiam Martę, więc mam nadzieję, że zacznie jej się znowu układać. Zasługuje na to. Szkoda mi Kate, więc proszę Cię żebyś dla niej wymyśliła kiedyś coś pozytywnego :))
OdpowiedzUsuńOgólnie to szybko napisałaś ten rozdział. Oby tak dalej! <3 / Wierna czytelniczka
uwielbiam twojego boga i twoje bardzo długie rozdziały! wiesz że jak zawsze czytam obojętnie jaki rozdział z twojego boga to mam dreszcze? no i wiesz przeczuwam że Marta nie wróci do Duffa! no ale to teraz trzeba czekać! pisz szybko nową!!!!
OdpowiedzUsuńMartyna
wiesz na pewno większości nie chce się komentować! ale czytamy nie bój się¡! taki zajebisty blog! wiesz muszę ci przyznać że czekam na starcie Marty i Duffa! czy wezmą rozwód? czy może się pogodzą? tylko pisz szybko nową kochanie bo ci twoją głowkę ukręce!!!
OdpowiedzUsuńMarcja
Ja czytam, ja czytam, opóźniona jak pierun, ale w końcu dopadłam^^
OdpowiedzUsuńOooo matko, ileeeee czytania:) I to jakiego czytania ^^
Za dużo nie naskrobię. Raz - że średnio mi to wychodzi... ale my tu pitu pitu
Witamy dawno nie widzianego Kudlatego. Tęskniliśmy, jak najbardziej tęskniliśmy :)
Nie będę się dalej rozdrabniać. Przejdźmy do konkretów: Marta i Duff, a raczej brak Duffa. Normalnie trzymasz mnie w napięciu bo juz nie mogę się doczekać na ich konfrontację tudzież powrót pokornego Duffa tudziez jakiś zbiorowy opi**** dla niego :) Szkoda mi Marty. tak miało być pięknie i ślicznie, a tu pierdut... chcociaż z drugiej strony, dzięki takim akcjom opowiadanie nabiera smaku :)
Czekam z niecierpliwością na kolejny rozdział :))
Kolejny bardzo dobry rozdział. Trzyma w napięciu i czyta się go z zainteresowaniem. Dialogi są całkiem rzeczywiste, ludzkie, chociaż wciąż wku-rz-rz-a... m-mnie... t-taak-kie pis-s-sanie. Rozumiem, że ludzie czasem się jąkają, ale bez przesady. Najbardziej spodobała mi się scena z Izzym i Martą, na końcu odetchnęłam z ulgą XD Jestem ciekawa kolejnych części, czekam :)
OdpowiedzUsuńŚwietny rozdział. Z resztą jak wszystkie ;D
OdpowiedzUsuńBardzo dobrze się czyta i trzyma w napięciu.
Już nie mogę się doczekać kolejnej części!
No...porobiło się,i to mocno.
OdpowiedzUsuńZachowanie Marty bardzo mnie zaskoczyło,nie spodziewałam się tego po niej kompletnie,ale myślę,że to wydarzenie musiało się tutaj pojawić.Mimo wszystko mam nadzieję,że będzie z powrotem z Duffem,ale o ile się nie mylę,rozmawiała z Axlem o trasie Use your Illusion,prawda?A ona trwała ponad 2 lata...Nie wiem,jestem pełna wątpliwości,potrafisz zrobić coś niesamowitego z uczuciami czytelnika.Płakałam i przestawałam na zmianę,jesteś po prostu genialna.Co do Matta i Abidail...chciałabym,żeby ich relacje przeniosły się na sferę prywatną,chciałabym,żeby Matt w końcu uwierzył,że zasługuje na miłość.Wszystko powinno się poukładać,prawda?
W każdym razie świetny rozdział,z niecierpliwością czekam na następny.
Pozdrawiam :-))
Cześć! Przyznam sie, ze Twojego bloga zaczelam czytać zupełnie niedawno. Musze Ci powiedziec, ze jest on świetny! Zakochalam sie w nim i czytam go dosłownie na jednym wdechu! Podziwiam to jak świetnie operujeruesz słowami! Uwielbiam go czytać w wolnych chwilach!! Ciężko mn od nigo odciągnąć.. No po prostu cudo!:D prosze o więcej!! Jestes genialna:*
OdpowiedzUsuńA.. Zapomnialam o jednym! Więcej rudzielca :**
Usuńfajny rozdział, ale chciałabym żeby jakoś się już ułożyło między Martą i Duffem
OdpowiedzUsuńDziewczyno masz na prawdę talent! To opowiadanie jest świetne! Już nie mogę się doczekać kolejnego rozdziału :)
OdpowiedzUsuńJak zwykle - rozdział świetny. Cudownie się czyta. Wciąż czekam na konfrontację Duff-Marta! :)
OdpowiedzUsuńJezu, już zapomniałam, jak Ty zajebiście piszesz.
OdpowiedzUsuńScena z Marty z Izzy'm była przepiękna i to na niej chciałabym się skupić w tym komentarzu. Przepiękna to oczywiście złe słowo, była przede wszystkim nieprzyzwoicie wspaniała przez to, że była taka zakazana i w ogóle sjagashdg ohhh <3 XD Za bardzo się chyba emocjonuję, ale nie mogę inaczej XD była wspaniała (i pijana Marta jest wspaniała, ale to już inna historia XD), ale z drugiej strony trochę się martwię o relacje Marta-Izzy. Znaczy podejrzewam, że Izzy będzie ponad tym i w ogóle nie będzie tego ani wypominał, ani wspominał, o ile tylko Marta nie będzie rano pamiętać tej sytuacji. Bo jeśli Marta ją będzie pamiętać, znając ją, będzie przeżywać przez następne dziesięć rozdziałów xd Swoją drogą, dochodzę do wniosku, że mimo, że jako bohaterka bardzo się rozwinęła przez całe opowiadanie, to dalej pozostaje tą wrażliwą, skrzywdzoną dziewczyną, co na początku i to jest super.
Mam nadzieję, że coś dodasz w bliskiej przyszłości, bo taaaki tu spoookój... :<
Ja na przykład coś małego dodałam na adlers-appetite.blogspot.com i zapraszam serdecznie :)
Hej kochana Duffowo, nominowałam Cię do Liebster Award! (Więcej informacji u mnie)
OdpowiedzUsuńXOXOXOX
Gratulacje! Twój blog został nominowany do Liebster Award.
OdpowiedzUsuńWięcej: http://one-rainy-dream.blogspot.com/2014/05/liebster-award.html
Doobra, dzisiaj komentarz będzie krótki bo wiesz no, czytam to już któryśtam raz z kolei i się pogubiłam we własnych rozkminach xd
OdpowiedzUsuńNo to od początku. Szkoda mi Matta, serio. Dobry koleś, a cały czas myśli jak... Jak niepewna nastolatka. Strasznie mi żal takich ludzi, rozumiem co czują, że nie potrafi w żaden sposób uwierzyć w siebie, że nie ma swojego życia a dodatkowo obarczony jest problemami innych... Mimo wszystko mam nadzieję, iż w miarę szybko wezmie się w garść.
Wiesz, tak po zastanowieniu to wbrew pozorom Matt jest podobny do Izzy'ego. Obaj samotni, obaj identycznie narzekają, ich myśli się praktycznie pokrywają... Nie wiem, czy to celowe czy nie, ale może troszkę przystopuj z tym męskim narzekaniem na to jak to żadna kobieta ich nigdy nie pokocha xd. Bo to już wiemy :D i trzymam za niego kciuki.
Ciągle zastanawiam się co takiego wstąpiło w Duffa że tak nagle pogrążył się w jakimś... Syfie? Picie piciem, ale... Narkotyki? Serio? Wszystko przez kłótnię z Martą, wiadomo, ale wcześniej? Co było punktem zapalnym do tej całej awantury? Hmm żeby Duff uwierzył komuś, że jego żona się bzykała z Izzy'm to chyba by musiał mieć jakieś mega twarde dowody. W końcu sam żył z nimi pod jednym dachem przez wiele lat i najlepiej wie, jakie były między nimi relacje. Co więc skłoniło go do takich oskarżeń? Wiem, wiem, powtarzam się, już to mówiłam xD ale to jest naprawdę nurtujące, zwłaszcza że już od dłuższego czasu nie wiadomo nic w tej sprawie.
Fajnie, że Slash jakoś się opamiętał i przypomniał sobie o tym, że nie jest pępkiem świata. Fajnie, że w końcu (późno, bo późno...ale jednak) postanowił wybrać się do Joan, że tknęły go jakieś resztki uczuć i wyrzutów sumienia. Co nie zmienia faktu, że i tak bywa zbyt... Egoistyczny. No ale może coś się zmieni.
Co do seksu na linii Marta-Izzy to już pisałam Ci wcześniej. Że hmm, dosyć, a nawet bardzo nieprawdopodobne zachowanie Marty, no ale ok, zwalamy wszystko na alkohol. Co do Izzy'ego to zrobił... Prawidłowo. Czy dobrze czy źle, haha to już zależy czy ktoś woli jego czy Duffa na wybranka głównej bohaterki... XD ale prawidłowo jak na izzy'ego. Byłby skonczonym chujem, gdyby wykorzystał ją nieświadomą. A potem co? Ona by go znienawidziła, znienawidziła siebie itp itd... Nienienie, zdrady w opowiadaniach (takie między głównymi bohaterami) są nudne, oklepane i prowadzą do nudnego schematu czyt. żalu, płaczu i tych wszystkich innych. A im już starczy problemów :D
Przepraszam, że tak krótko, ale naprawdę dzisiaj wyjatkowo jak jeszcze nigdy nie wiem co napisac. Rozdział jak zawsze super, długi, wszystko na swoim miejscu. :3
Aha! Czytałam komentarze i też jestem zdania, że możesz trochę ograniczyć t-to j-jąkanie s-się :P
Pisz szybko następny! Teraz już Ci nie odpuszczam, skoro przeczytałam ten rozdział kolejny raz to jeszcze bardziej nie mogę się doczekać następnego ;__; piiiiiiszz błagaaam :(
Genialnie!! ;33
OdpowiedzUsuńBłagam informuj mnie na mygnrstory.blogspot.com
Błagam cię całym moim sercem! spróbuj napisać nowy rozdział!
OdpowiedzUsuńTęsknie za opowiadaniem :( Proszę postaraj się napisać nowy rozdział ! Życzę dużo weny !
OdpowiedzUsuńPiękny. Czytam to już kilka razy i całe jest cudowne. Życzę dużo weny twórczej, i nie rób takiego głupstwa jak Rose, bo usuwając bloga złamała mi serce, dziękuję. ;)
OdpowiedzUsuńHej!
OdpowiedzUsuńnie wiem co sie stało, brak weny, brak internetu ale mam nadzieje że za niedługo spróbujesz dodać nowy rozdzial! :D
Jeszcze raz- kolejny świetny rozdział, ale czy będą jeszcze następne? Bo straaaaaasznie długo nie było nic nowego... A ja tu wariuje i sprawdzam prawie codziennie czy przypadkiem nie ma żadnego nowego wypisu ;p
OdpowiedzUsuńI nadal będę to robić, bo za bardzo się w to wciągnęłam.
Mam nadzieję, że w końcu nadejdzie ten cudny dzień, w którym będę mogła poznać dalsze losy tego wszystkiego!
Duuużo weny i szybkiego napisania kolejnej części! <3
po woli tracę nadzieję że będzie nowy rozdział .. DUŻO WENY !
OdpowiedzUsuńPopatrzyłam w archiwum, zobaczyłam datę lutego 2011 roku i zdałam sobie sprawę z tego, że zaraz będą cztery lata jak tu obie jesteśmy. Przecież zaczęłyśmy w tym samym czasie... och, leci ten czas.
OdpowiedzUsuńmam nadzieję że jeszcze coś dodasz ;)
OdpowiedzUsuńMoże tak rozdział na święta? Strasznie mi brakuje tego opowiadania i co chwilę wymyślam co mogło by być dalej. Proszę Cię nie zostawiaj tego bloga...
OdpowiedzUsuńChyba straciłam nadzieję...
OdpowiedzUsuńJa cię błagam. Wróć. Za rok, dwa, nieważne. Tylko powiedz, że wrócisz i jeszcze coś napiszesz...
Ja też dalej czekam...tym bardziej, że przerwałas w takim momencie :')
OdpowiedzUsuńTo już książka prawie! Czekamy na więcej. Może warto pomyśleć o profesjonalnej stronie internetowej, na której mogłabyś regularnie publikować?
OdpowiedzUsuńhttp://prmcenter.com/ może być rozwiązaniem Twoich problemów, gdyby blogspot kiedyś padł. Polecam!