środa, 29 lutego 2012

34.

16 komentarzy
wybaczcie, że ten rozdział jej taki... niedopracowany, posklejany i w ogóle taki no... dziwnawy... szczególnie koniec (taaaak! wybaczcie po raz drugi, ale mój mózg działa na innych obrotach niż powinien ^^)
w pełni zasłużona dedykacja dla Blan, hmmm... dzięki której poniekąd pojawił się pewien... motyw, który długo ewaluował w mojej głowie, aż w końcu ujrzał światło dzienne...
nie wiem kiedy kolejny rozdział... bo cóż... ostatnio to co piszę jest cystą improwizacją i dużo zależy od tego, co uda mi się wymyślić...
wypadałoby w końcu podziękować wszystkim, którzy na różnych stronach reklamują mojego bloga - to bardzo miłe i no...zaskakujące :)
tak... i apel do wszystkich, którzy to coś czytają i czekają na następne rozdziały... duff1987@op.pl LUB duffowa1987@gmail.com napiszcie a z pewnością powiadomię was o postępach w tworzeniu nowego rozdziału, ale tymczasem...
koniec pierdolenia... czytajcie, komentujcie, polecajcie/odradzajcie i wybaczcie wszelkie błędy...
***
- A jak się ma potomek McKagana?
            - Dobrze, strasznie szaleje – uśmiechnęła się i pogłaskała brzuch – chyba po tatusiu…
            - Chłopak czy dziewczyna?
- Nie wiemy, wolimy niespodziankę. A czemu pytasz?
- No jak będzie dziewczynka, to pewnie równie piękna i urocza jak ty – mężczyzna wyszczerzył zęby i śmiesznie się ukłonił.
Marta mruknęła pod nosem coś, co brzmiało jak „bajerant” i zmierzyła wzrokiem swojego towarzysza. Ubrany o dziwo mniej kolorowo niż zwykle, bo dominowała głównie czerń, w ręku dzierżył statyw z nieodłącznymi chustami przywiązanymi do niego. Obok na jakiś skrzyniach siedział ciemnowłosy gitarzysta, który z kpiącym uśmiechem patrzył na swojego przyjaciela i na wyimaginowanej gitarze odtwarzał piosenkę, którą za chwilę mieli gościnnie zagrać. Czy on zawsze musi się tak popisywać i wygłupiać? Nie dość, że jest tak charakterystyczny, to swoim zachowaniem przyciąga jeszcze większą uwagę. Później ludzie nas oskarżają o ćpanie, mimo że już dawno z tym skończyliśmy…
- Wpadniecie do nas do hotelu po koncercie?
- Jasne – uśmiechnął się Joe – to znaczy ja, bo Tyler ma już chyba towarzystwo – mruknął dziwnym tonem i dodał z naciskiem – prawda, Steven?
- Co? Ach… tak, tak… ktoś na mnie czeka – żeby uniknąć dalszych pytań, zaczął rozgrzewać się przed wyjściem na scenę i wytańczeniu swojej choreografii.    
Widząc, że wokalista jest już w swoim świecie, przesunął się trochę i zrobił miejsce Marcie, żeby usiadła koło niego. Pytał, co u niej i czy wszystko w porządku z dzieckiem i nagle przypomniał sobie, że od dawna miał ją o coś zapytać.
- A z Duffem już wam się lepiej układa? Na tej imprezie u Bacha wydawało mi się, że już jest ok…
- Mhm… przestał tyle pić, w końcu zaczął się jakoś interesować – na jej usta wstąpił lekki uśmiech – jest lepiej niż dobrze!
- A… Izzy? Słyszałem, że znów ćpa… przez tę całą Annicę…
- Na szczęście jakoś się pozbierał i będzie chrzestnym! – zawołała radośnie – chyba też przez to chciał się zmienić, bo nie chciał być ojcem chrzestnym, który ciągle bierze…
- Cieszę się, że jesteś szczęśliwa – objął ją i pocałował w skroń – zasługujesz na to.
Dziewczyna nie zdążyła nic powiedzieć, bo pojawił się jeden z organizatorów koncertu i kazał Stevenowi i Joe się zbierać, bo za moment muszą wyjść na scenę. Marta nie mogła sobie odmówić zobaczenia tego występu, więc szybko udała się w miejsce, skąd doskonale widziała cały zespół. Mama Kin i Train Kept A Rollin'  we wspólnym wykonaniu brzmiało rewelacyjnie i żałowała, że nie może poszaleć w rytm muzyki. Nadrobię to jak już będzie maleństwo na świecie… o ile będę miała czas…o ile poradzę sobie z tym dzieckiem… przecież nigdy nie miałam okazji zajmować się niemowlakiem! Nawet nigdy nie trzymałam dziecka na rękach… co jeśli zrobię coś nie tak? Jeśli nie będę umiała się nim opiekować? Pełna niepewności i rozmyślań o tym, co przyniesie przyszłość, obserwowała do końca koncertu Duffa i zastanawiała się, jakim on będzie ojcem.

- Mmm… jak miło… - mruknęła i oddawała całusy z coraz większym zaangażowaniem – coś pan chce, panie McKagan? – przesunęła się bliżej niego na kolanach – jest pan dziś… mmm… nadmiernie kochany…
            - Tak? Nie zauważyłem – wsunął ręce pod obszerny T-shirt, który miała na sobie – a to źle? – sięgnął do zapięcia jej stanika.
- Nie zapędza się pan? – zaśmiała się cicho, drocząc się z nim.
Wymamrotał coś niezrozumiałego między pocałunkami i pozbył się koszulki Skid Row, którą miała na sobie. Zaczął wodzić nosem po jej piersiach i zastanawiał się w myślach, czy dziewczyna zdaje sobie sprawę z tego, jak bardzo jest pociągająca w ciąży. Znając ją to pewnie, wydaje jej się, że jest okropna! Co za fatalny błąd! Przecież nie ma cudowniejszej istoty na tym pierdolonym świecie! Nie ma piękniejszej, delikatniejszej, bardziej seksownej i kurwa uroczej kobiety niż ona! Chociaż… chyba w końcu zaczęła trochę rozumieć… już nie jest taka nieśmiała i cholernie niepewna! Nawet te głupie kompleksy chyba zmalały! Uśmiechnął się do siebie i z dumą stwierdził, że jest w tym dość duża jego zasługa. I nie było w tym zbyt wiele przesady; to dzięki niemu i dzięki jego miłości brunetka ośmieliła się, inaczej patrzyła teraz na świat, poczuła się przez kogoś kochana i dowartościowana. Dokładnie nie wiedział, co sprawiło taką zmianę, ale nie było to w tej chwili istotne; nie w chwili, gdy odrzucał w kąt górną część jej bielizny.
- Kurwa! – zawołał poirytowany, gdy usłyszał dzwonek do drzwi – zaraz wracam – burknął i zszedł na parter.
Z niechęcią otworzył drzwi i zamurowało go. Miał przed sobą dość wysoką i zgrabną kobietę, ubraną w obcisłe, skórzane, czarne spodnie. Gęste, ciemne włosy w artystycznym nieładzie, sięgające łopatek, zasłaniały jej część ślicznej twarzy, na której jawił się mocny makijaż. Na pomalowanych krwistoczerwoną szminką ustach, widniał charakterystyczny kpiący uśmieszek.
- Kate?!
- Cześć, przystojniaku – wyszczerzyła idealnie równe i białe zęby – mogę?
- Co ty tu robisz? – zaskoczony, wpatrywał się w nią jak w obrazek – tyle czasu się nie widzieliśmy!
- Mhm… Ostatni raz, gdzieś chyba pięć lat temu, co?
- No… tak… więc… - rzucił okiem na jej podkoszulek z logo Motley Crue – co sprowadza do mnie…Groupie? – zapytał niezbyt pewnie.
- A tam… - cmoknęła go w policzek i dostrzegła w salonie ciężarną dziewczynę – to ta twoja narzeczona?
Duff odwrócił się szybko i zobaczył Martę, która wpatrywała się w wysoką brunetkę. Miał nadzieję, że nie będzie się musiał tłumaczyć z obecności Kate w ich domu i zanim Isbell zdąży coś źle interpretować, zdąży jej powiedzieć, kim jest ich gość. Kurwa… usłyszała, że to groupie? Pewnie myśli, że… ugh… oby nie!
- Kto to jest, Duff? – zmierzyła wzrokiem kobietę.
- To… no… to jest…
- No, Kochany, nie jąkaj się tak – zaśmiała się Kate, nie zauważywszy, jak Marta marszczy brwi – pewnie twoja dziewczyna już słyszała, że hmm… podróżuję sobie z różnym zespołami… i tak dalej… - uśmiechnęła się do niskiej brunetki – ten jakże przystojny i…
- Kate, wystarczy – mruknął, widząc, że Isbell zaczyna to wszystko źle rozumieć – Marta, to jest… moja bratanica.
- K-kto? – wytrzeszczyła oczy w totalnym szoku.
- Jestem córką Jona McKagana – uśmiechnęła się szerzej i przywitała się – przepraszam, że… no chyba pomyślałaś, że jestem kimś innym – wybuchła śmiechem.
- J-ja…no… tak – przyznała niechętnie – Duff nigdy nie mówił, że… że…
- Że ma w rodzinie groupie? Cóż… może przez wzgląd na ojca – mruknęła i szybko dodała - mój tata nie jest z tego dumny, ale to moja sprawa. Jestem dorosła i wiem, co robię. Po za tym mam dość uprzywilejowaną pozycję… być może dzięki nazwisku.
- Od dawna się tym… zajmujesz?
- Zaczynałam mniej więcej, jak Duff zaczął grać z Guns n’Roses, no może parę miesięcy później. Żebyś widziała minę mojego ojca! Jego córeczka, która dopiero co osiągnęła pełnoletniość, a robi coś takiego! Ale w sumie powinien się tego spodziewać, nigdy nie byłam przecież grzeczną, słodką dziewczynką.
Duff widząc, że są zajęte rozmową, postanowił wyskoczyć na miasto załatwić parę rzeczy. Zastanawiał się, skąd w ogóle Kate znalazła się pod ich domem, ale na to pytanie przyjdzie czas później, jak już wróci. Póki co cieszył się, że Marta znalazła z jego bratanicą temat do rozmowy i zajmie się czymś do czasu jego powrotu. Pewnie Katie zacznie ją zasypywać historyjkami z tras koncertowych. W końcu na niejednej była i świetnie się bawiła… całe szczęście, że nasze drogi nigdy się nie skrzyżowały. Jak sobie pomyślę, co by było jakby ukochana córeczka Jona była z nami… no cóż… lepiej o tym nie myśleć, bo chyba byłbym już roślinką, jeśli nie parę stóp pod ziemią! Zaśmiał się w myślach i skierował się w stronę willi zajmowanej przez Axla i Stephanie.

- Ach tak… Nikki jest… - Kate przymknęła oczy, uśmiechając się w rozmarzeniu – niesamowity! Powinnaś go kiedyś poznać!
- Ale… mówisz o Sixxie?!
- Mhm, ostatnie kilka miesięcy spędziłam z nimi na podróżowaniu. Są teraz w Los Angeles, więc pomyślałam, że odwiedzę Duffa i zobaczę, co u niego i w końcu poznam tę jego narzeczoną, o której tyle się mówi u nas w rodzinie – uśmiechnęła się.
- Och… - zarumieniła się – mówi się? Chcesz mi powiedzieć, że…
- Że moja rodzina wiecznie kogoś obgaduje, ale w twoim wypadku to bardzo pozytywne! Wszyscy się cieszą, że Duff się jakoś ustatkował i to jeszcze z taką miłą dziewczyną.
Isbell bardziej się zaczerwieniła i szybko powróciła do tematu tras koncertowych z Motley Crue. Opowieści wysokiej brunetki były wciągające i szalenie interesujące, czasem wręcz niewyobrażalne dla Marty. McKagan zdradziła jej nawet drobne szczegóły dotyczące życia seksualnego chłopaków. Nie mogła powstrzymać śmiechu, gdy bratanica Duffa narzekała na Vince’a i na jego, jak to określiła „kompletny brak umiejętności i sprzętu”.
- Porównując Tommy’ego z nim… no cóż, niebo a ziemia, jeśli nie jeszcze bardziej… chociaż i tak najlepszy jest…
- Kto i w czym najlepszy? – pojawił się Slash – o… cześć… eee… Kate? Dobrze pamiętam? – uśmiechnął się, gdy przytaknęła i cmoknął Martę w policzek – Duffa jeszcze nie ma?
- Poszedł coś załatwić.
- Ach… zapomniałem – odgarnął włosy z oczu – myślałem, że szybciej mu to zajmie…
- Ale co? Gdzie jest?
- Eee.. no u Axla – mruknął i zorientował się, że Marta nic nie wie – bo… za tydzień mamy kolejną rozprawę… no ze Stevenem – dodał, gdy dziewczyna wytrzeszczyła w zdziwieniu oczy – nic ci nie mówił, prawda? Może nie chciał cię stresować – usiadł naprzeciw brunetek w fotelu – No i jeszcze musimy w końcu obgadać, czy robimy tę płytę z coverami, czy próbujemy jakoś poskładać nowy materiał – na jego ustach zagościł kpiący uśmieszek, gdy skierował wzrok na drugą dziewczynę - cóż cię tutaj sprowadza, Kate? Znudziło ci się włóczenie z rockmanami?
- Jasne, że nie! – zaśmiała się – chłopaki z Motley Crue mają tutaj koncert i pomyślałam, że odwiedzę mojego kochanego wujaszka.
Burknął coś niezbyt miłego o zespole pod nosem i poszedł do kuchni po whisky. Zapytał, czy chcą herbatę i po chwili wrócił z kubkami z parującą cieczą. Motley Crue! Gnojki pieprzone! Jak ona może się z nimi zadawać? I kurwa sypiać! Jebany Neil, jak ja go kurwa nienawidzę! Zadufany w sobie palant, który myśli, że jest zajebisty! Myśli, że zapomnieliśmy nasze początki? I to co dupek wtedy robił? Przeklinał w myślach ich wokalistę i upił kolejny łyk Danielsa. Zmierzył wzrokiem ich gościa i w myślach musiał przyznać, że zrobiła się z niej całkiem niezła laska. Pamiętał ją z czasów, gdy jeszcze Guns n’Roses nie było sławne i nigdy nie zwrócił szczególnej uwagi na jej wygląd. To u nich chyba, kurwa, rodzinne! Jakieś pieprzone geny, czy coś! Joan też przecież niczego nie brakuje! Pokręcił z niedowierzaniem głową i dotarło do niego, że nie usłyszał, co dziewczyna do niego mówi.
- Coś nie tak, Slash?
- Nie mogłaś wybrać innego zespołu? – mruknął z wyraźnym niezadowoleniem w głosie.
- Wiem, że ich nie lubicie zbytnio, ale to naprawdę fajni ludzie!
- Nawet Vince? – wycedził, nie siląc się na uśmiech.
- Vince… - spojrzała na Martę i obie wybuchły głośnym śmiechem – Vince, Kochany, to już zupełnie inna sprawa. Staram się nie przebywać długo w jego… nudnym towarzystwie.
Nie mogła powstrzymać uśmiechu, gdy Slash z zadowoleniem pokiwał głową i dokończył opróżnianie butelki. Na prośbę Marty przyniósł swojego akustyka i zaczął brzdąkać ich utwory. Po parunastu minutach znudził się i zmienił repertuar, mrucząc pod nosem słowa piosenki. 

Know me broken by my master,
Teach thee on child of love hereafter,

Into the flood again,
Same old trip it was back then,
So I made a big mistake,
Try to see it once my way

Drifting body, its sole desertion
Flying, not yet quite the notion

Into the flood again,
Same old trip it was back then,
So I made a big mistake,
Try to see it once my way

Into the flood again,
Same old trip it was back then,
So I made a big mistake,
Try to see it once my way

Am I wrong? Have I run too far to get home?
Have I gone? And left you here alone?
Am I wrong? Have I run too far to get home, yeah?
Have I gone? And left you here alone?
If I would, could you?

- Wróciłem! – usłyszeli głos Duffa – słuchaj, Kate, kiedy… o cześć Slash… kiedy oni mają ten koncert?
- Dzisiaj… za – spojrzała na zegarek – za dwie godziny, a co?
- Tony do mnie dzwonił i wypytywał – zmarszczył brwi – nie wiem, o co mu chodziło.
- Mój brat?!
- No przecież nie mój! Gadał najpierw jakieś bzdury, co u mnie, a jak się Marta czuje i takie tam, a później jakieś dziwne podchody, czy jest jakiś koncert u nas w najbliższym czasie, czy jakiś jest dzisiaj, a czy nie Motley Crue… a jak go zapytałem, po chuj dzwoni to wymyślił, że tak tylko pyta, bo może nas odwiedzisz – wzruszył ramionami i usiadł koło Marty, otaczając ją ramieniem – wszystko dobrze? – mruknął jej do ucha i pogładził brzuch, czując leciutkie kopnięcia dziecka.
- Mhm… czemu nie powiedziałeś, że macie kolejną rozprawę? – oparła głowę o jego tors.
- Dzięki, Stary – powiedział do Slasha, który wzruszył ramionami i stwierdził, że idzie do Ranibow – wiem, że się tym przejmujesz… denerwowałabyś się niepotrzebnie - odezwał się, gdy Hudson wyszedł z domu – i tak pewnie niczego nowego nie usłyszymy; a jeszcze na naszą niekorzyść działa fakt, że na przykład Slash dalej ćpa i jakoś nie stawiamy mu żadnego ultimatum… że przez tak długi czas wszyscy prócz Axla chlaliśmy i ćpaliśmy i oczywiście nikt prócz Adlera nie wyleciał z zespołu… nikogo nikt nie chciał skompromitować, jak niby naszego biednego Stevena…
- Idiotyzm… nikt mu na siłę nie wstrzykiwał działki! Jaki sąd przyzna mu rację? – odezwała się Kate – Przecież każdy na własną odpowiedzialność coś robi albo nie!
- Mnie to mówisz? Kate… doskonale wiem, że to pieprzone bzdury! Mnie też nikt nie powiedział, żebym ćpał… byłem głupi więc brałem! Ale do chuja nikt mnie nie zmuszał! Od razu widać, że Adler się mści! Tak samo jak posuwał Everly! To był pieprzony początek jakiejś jebanej Vendetty! Tylko kurwa nikt nikogo tu nie zabił! Pieprzony gnojek! „Przyjaciół się tak nie traktuje” – przedrzeźniał głos byłego perkusisty zespołu – przyjaciołom nie robi się takich świństw jak on zrobił!
- Duff… nie denerwuj się tak… - Isbell uspokajająco położyła mu dłoń na kolanie – to nie był Steven… to nie był wasz przyjaciel… t-to był ktoś zupełnie obcy… ktoś, kto kiedyś był Adlerem… - gładził ręką jego udo i mruknęła – spokojnie… maluszek też się denerwuje przez to… - przyłożyła drugą dłoń do tej, którą on trzymał na jej brzuchu – pójdę zrobić coś do jedzenia…
- Wyluzuj, Duff, nerwy nic ci nie dadzą – syknęła Kate – ona się o ciebie martwi, nie widzisz tego?
- Wiem, wiem… ale kurwica mnie bierze, jak o tym myślę! Byliśmy przyjaciółmi! Pieprzonymi braćmi, a ten chuj odjebał nam taki numer!
- Coś słyszałam… od kilku osób- westchnęła – wszyscy są zdziwieni, że w ogóle doszło do wniesienia sprawy… no i każdy jest po waszej stronie.
Po kilkudziesięciu minutach zjedli spóźniony obiad i rozmawiali na różne tematy. Kate opowiadała o ich dzieciństwie, że często Duff zostawał u nich i Tony i Steven traktowali go jak brata. Śmiała się, gdy przypominała sobie, jak chłopak uczył się grać na basie i jak kombinował, żeby wyrwać się z kolegami na piwo. Duff nie pozostał jej dłużny i zemścił się, wypominając jej swoją nieznośność i to, jak doprowadzała Jona i Jennifer do białej gorączki. Nie omieszkał nawet wspomnieć o sprawach sercowych kilkunastoletniej wtedy dziewczyny.
- Ej! Jesteś okropny! Wiem, że byłam głupia, jak miałam dwanaście lat! – wybuchła śmiechem – Ale nie wiem, o co ci chodzi. Pamiętasz? Zawsze mówiłeś, że jestem debilką, że mam marzenia i mówiłeś, że nigdy się nie spełnią!
- No bo tak jest! Nie widzę twojego wymarzonego męża przy tobie…
- Męża nie, ale go poznałam. Nawet dość dobrze i intensywnie! – zawołała zadowolona z siebie.
- CO?! Chcesz mi powiedzieć, że…
- Tak, dokładnie to chcę ci powiedzieć – wyszczerzyła zęby.
- Ale on? Jakim cudem? Nie byłaś z nimi chyba na trasie! - nawet nie próbował ukryć zdumienia.
- O kim mówicie? – zapytała zaciekawiona Marta i przysunęła się bliżej Duffa.
Duff uśmiechnął się złośliwie do Kate i wygłupiając się zaczął śpiewać.

Well you've always got your tail on the wag
Shootin' fire from your mouth
Just like a dragon
You act like a perpetual drag
You better check it out
Cause someday soon you'll have to
Climb back on the, wagon

It ain't easy
Livin' like you wanna
It's so hard to find peace of mind
Yes it is
The way I see it
You gotta say shit
But don't forget to drop me a line

- Zabiję cię! – dla żartu Kate rzuciła w niego poduszką i udawała, że chce go udusić – jak mogłeś zdradzić moją tajemnicę?
- Nie wierzę! Po prostu nie wierzę! Wszyscy, ale nie Tyler! Kiedy? Czemu się nawet nie… pochwalił?
- Może nie chciał cię denerwować przed koncertem? – uśmiechnęła się słodko – Paryż to piękne miasto…
- Byłaś tam?! Byłaś w Paryżu ze Stevenem?!
- Ze Stevenem i Joe, ściślej mówiąc. Prosiłam Stevena, żeby nic nie mówił, że przyleciałam z nim. Wiesz, że ojciec zawsze był przeciwny, żebym chociaż przypadkiem pojawiała się na waszej trasie.
- Ale przecież… Kurwa, Steven jest prawie w wieku Jona! Myślałem, że tak sobie wymyślałaś to, jak byłaś nastolatką… no wiesz… - urwał, bo usłyszeli dzwonek do drzwi – pójdę otworzyć…
Ciągle będą w szoku, po usłyszeniu, że jego bratanica spała z wokalistą Aerosmith, powlekł się do przedpokoju, żeby sprawdzić, kto przyszedł. Ujrzał wysokiego chłopaka, niecierpliwie stukającego butem o ziemię. Początkowo go nie poznał, bo miał spuszczoną głowę i naciągnięty na nią kaptur, ale gdy tylko zauważył, że otworzono drzwi, szybko spojrzał na mieszkańca domu.
- Sixx? Nie macie teraz koncertu? No chyba, że się za Kate stęskni… - urwał, zobaczywszy w oczach basisty, coś po za heroiną, coś niepokojącego - coś się stało?
- Mam… mały problem… to znaczy… eee… chyba… wy macie problem z Katie, bo…
- Nikki? Przecież macie koncert! Co tu, do cholery, robisz?! – słysząc ich rozmowę, wysoka brunetka pojawiła się w przedpokoju.
- D-dziewczyna… twierdzi, że jesteś jej wujkiem…
- Alice?! Co z Alice? Jest w Los Angeles?! – Duff się zaniepokoił i złapał szybko Sixxa za materiał bluzy, którą miał na sobie.
- P-przywiozłem ją – wymamrotał – j-jest w samochodzie.
- O czym ty pierdolisz?! Przecież ona mieszka w Seattle! Coś ty zaś ćpał, Nikki?! – zawołała Kate.
- K-koncert… miała być na koncercie – wyswobodził się z zaciśniętych pięści Duffa – chodź do samochodu – pociągnął go do swojego prawie trzydziestoletniego Forda Mustanga.
Pobiegli za niezbyt przytomnym Sixxem i zobaczyli Alice leżącą na tylnych siedzeniach wozu, przykrytą skórzaną kurtką muzyka. Duff przeklął cicho, gdy ją zobaczył; poplątane włosy przykrywały część twarzy i sporego fioletowo-czerwonego sińca pod okiem, koszulka z logo Motley Crue była w kilku miejscach poszarpana i potargana. Mulatka spała z zaschniętymi łzami, zabarwionymi na ciemno od rozmazanego tuszu do rzęs na policzkach. Na rękach miała jakieś dziwne zadrapania. Wpatrywał się w nią jak zahipnotyzowany i nie mógł wydusić z siebie słowa.
- Jezu Chryste! C-co… Nikki, co… - Kate zasłoniła usta dłonią i z przerażeniem patrzyła na swoją kuzynkę.
- C-chyba dostała się za k-kulisy i… n-nie w-wiem, c-co się działo, bo się przebierałem i później usłyszałem jakieś krzyki. Na początku to olałem, ale usłyszałem s-szloch czy coś… no i wyszedłem z garderoby i zobaczyłem ją, jak się próbowała wyszarpnąć… – urwał niespodziewanie.
- Komu?! – zagrzmiał Duff.
- N-nie wiem… - szepnął, ale widząc morderczy wzrok chłopaka, dodał niepewnie – j-jakiś kumpel V-vince’a się chyba przywalał do niej, a on… stał obok i nie reagował, jak ta dziewczyna się szarpała i krzyczała coś o tobie – zwrócił się do Kate – myślałem, że to jakaś twoja znajoma… no i odciągnąłem tego kolesia od niej, jak chciał z-zedrzeć z niej ten T-shirt… a ona zaczęła płakać i powtarzać, że chce do Duffa. Nie wiedziałem, o co chodzi i skąd cię zna i w końcu wydukała, że jesteś jej chrzestnym czy kimś. B-była cała roztrzęsiona…
Duff przestał słuchać i ostrożnie wyciągnął Alice z samochodu, tak żeby jej nie obudzić. Trzęsły mu się ręce i nie bardzo wiedział, czy to z nerwów na tego chuja, czy ze strachu o chrześnicę. Spojrzał na Kate i wiedział, że jest równie przerażona; porozumieli się bez słów, Duff zaniósł piętnastoletnią mulatkę do domu, a jego bratanica pociągnęła Sixxa za sobą.
- Duff?! – Marta gwałtownie podniosła się z kanapy, łapiąc się szybo za brzuch – A-alice? B-boże co się stało? – podbiegła do swojego narzeczonego i krzyknęła cicho, widząc, w jakim stanie jest nastolatka – o-och!
Położył ją delikatnie na kanapie i odgarnął jej włosy, żeby przyjrzeć się pokaźnemu siniakowi wokół oczodołu. Nawet nie zauważył, kiedy jego narzeczona pojawiła się z apteczką i miseczką z wodą. Zabrał to od niej i mocząc płatki kosmetyczne, zaczął ocierać zaschniętą krew z pękniętej wargi i wycierać rozmazany tusz na jej policzkach. Alice… jak ty wyglądasz… kochana, co robisz tutaj sama? Dlaczego, do kurwy, puścili cię do Los Angeles bez opieki? I co robiłaś za kulisami? Co ten śmieć chciał od ciebie? Do chuja! Zajebię go chyba!
- Marta… - usłyszała cichy głos za sobą i oderwała wzrok od Duffa – to Nikki… p-przywiózł Alice…
- O-och… c-cześć… s-skąd ona… c-co się w ogóle stało? – popatrzyła na wysokiego ciemnowłosego chłopaka, który wpatrując się w mulatkę, nie potrafił wykrztusić słowa.
- Gdzie on jest?! Gadaj! Gdzie jest ten skurwiel! – nagle Duff zerwał się z miejsca i pchnął Sixxa na ścianę.
- Duff, p-puść go… - Marta szybko zbliżyła się do swojego narzeczonego i złapała go za rękę – D-duff, u-uspokój się…
Prawie natychmiast zabrał ręce i odsunął się od zaskoczonego członka Motley Crue. Wrócił do Alice i nie odzywał się do nikogo. Ciągle czule gładził dziewczynkę po policzku i nie reagował na to, co dzieje się wokół niego. Mruczał do niej coś tak cichutko, że reszta nie słyszała nawet pojedynczego słowa.
- Chodźcie do kuchni – Isbell zaprowadziła ich do pomieszczenia i postawiła przed Sixxem butelkę wódki.
- Dzięki – mruknął i upił kilka łyków na raz – t-ta dziewczyna… ja… myślałem, że mi ucieknie, a-ale zdołałem ją przekonać, że się przyjaźnimy – wymamrotał do Kate – c-cała się trzęsła, była przerażona… ten koleś chyba chciał… c-chyba…
- Nikki, ważne, że jej pomogłeś – ścisnęła mu rękę – jesteśmy ci naprawdę wdzięczni… Alice ma dopiero piętnaście lat… nie rozumiem, jak moja ciotka mogła ją puścić tutaj samą! Co innego, gdyby poprosiła Duffa albo Joan, żeby mieli na nią oko… po co ona pchała się za kulisy? I jak ten dupek mógł się do niej tak po prostu dowalać?!
- Nie wiem… udało mi się tylko dowiedzieć od tej małej, że szukała swojej kuzynki i że chce do Duffa i szlochała ciągle, że to jej chrzestny i żebym ją do niego zabrał. W-więc zaprowadziłem ją do auta i dałem jej moją kurtkę, żeby zakryła tą potarganą koszulkę…
Marta zrobiła herbatę i zaniosła dwa kubki do salonu. Poszła na piętro do sypialni po koc i okryła nim mulatkę. Usiadła koło Duffa i pogładziła go po ramieniu, żeby dodać mu otuchy. W milczeniu patrzyła, jak co chwila odgarnia jej włosy z twarzy. Była zdziwiona czułością i delikatnością chłopaka, który jednocześnie tłumił w sobie gniew. Wiedziała doskonale, że gdyby miał teraz okazję, to odpłaciłby się temu, kto doprowadził Alice do takiego stanu. Nie bardzo rozumiała, o czym Kate mówiła z Sixxem, ale wywnioskowała, że dziewczynka jakimś cudem wdarła się za kulisy, bo chciała znaleźć bratanicę Duffa i ktoś się do niej przyczepił i chciał skrzywdzić. Biedna Alice… gdyby Sixx nie interweniował, to… ugh! Nie chcę nawet o tym myśleć… Duff by chyba zabił tego kogoś! Przecież on ją tak strasznie kocha… nie pozwoliłby jej skrzywdzić…
- J-jak ja mam powiedzieć o… o t-tym Carol? – wyszeptał – jak mam powiedzieć jej, że przed koncertem jakiś dupek dopierał się do jej d-dziecka? Kurwa, z-zajebię gada! I Neila też!
- N-neila? Co on ma do tego?
- Palant nie reagował! W-widział, że Alice chce uciec, a on biernie p-patrzył!
- O-och… - przysunęła się do niego i objęła go – D-duff, na szczęście nic się jej nie stało, na szczęście Nikki z-zabrał ją stamtąd… 
Przymknął oczy i otoczył ją ramionami, ciągle walcząc z chęcią zemszczenia się za Alice. A może nic nie mówić Carol i Dexterowi? Może wymyślić, że po koncercie Alice przyszła do nas przenocować i pozwoliłem jej zostać parę dni? Do czasu aż ten siniak nie zejdzie, żeby w ogóle o nim nie wiedzieli? Może tak będzie lepiej, niż powiedzieć im całą prawdę? Bo przecież wtedy trzeba im uświadomić, że to w dużej mierze ich wina! Przecież mogli zadzwonić i powiedzieć, że Alice będzie w LA to bym nawet poszedł z nią na ten koncert! Kurwa, ona ma piętnaście lat a nie dwadzieścia! Puszczać ją ponad tysiąc pięćset kilometrów samą na koncert?! Gdyby kurwa nie Sixx… gdyby się nie zainteresował i nie usłyszał, że ona ma kłopoty, to ten gnojek… to…
- D-duff… budzi się – z zamyślenia wyrwał go szept Marty – może zostawię cię samego z nią, co?
- J-jak chcesz… dzięki – mruknął, gdy brunetka skierowała się do kuchni – A-alice? – pogładził budzącą się dziewczynkę po policzku – słyszysz mnie? To ja Duff…
- W-wujek? – cichutki szept sprawił, że głos uwiązł mu w gardle – w-wujku – spojrzała na niego jednym okiem, bo drugie było zbyt zapuchnięte, by mogła je otworzyć i rozpłakała się.
- Ciii… Alice, nie płacz – posadził ją i mocno przytulił – już dobrze… nic się nie stało…
- W-wujku, j-ja t-tylko c-chciałam z-znaleźć K-kate – szlochała, tuląc się do niego – T-tony m-mówił, że t-tam będzie… a-ale z-zobaczyłam t-tylko N-neila i z-zapytałam g-go c-czy n-nie z-zna m-mojej k-kuzynki, a-ale – raz po raz fala dreszczy przeszywała jej ciało i płakała bardziej – a-ale p-pojawił s-się j-jakiś… j-jakiś f-facet i…
- Cii… nic nie m-mów… Sixx powiedział, co się stało… pamiętasz Sixxa? P-przywiózł cię tutaj…
- K-ktoś p-pomógł m-mi się w-wyrwać… c-chciałam, żeby m-mnie z-zabrał d-do c-ciebie…
Chłopak tulił do siebie chrześnicę i łamało mu się serce. Chcieli skrzywdzić dziecko, dziecko, które tylko bezmyślnie wdarło się za kulisy, żeby znaleźć swoją kuzynkę. Chcieli przelecieć jakąś panienkę, to mogli sobie, kurwa, jakąś dziwkę wyjebać, a nie dobierać się do Alice! Pożałują pieprzone skurwysyny! Nie mieli prawa jej tknąć! Nawet jakby kurwa sama chciała! Neil, zapłacisz mi za to! Nigdy kurwa cię nie lubiłem… i miałem jebaną rację! Próbował uspokoić dziewczynkę, ale ona ciągle płakała i nie chciała, żeby Duff nawet na chwilę ją puścił i gdzieś poszedł.
- Muszę zadzwonić do twojej mamy…
- N-nie! W-wujku, p-proszę… m-mama myśli, że mam zostać z K-kate i w-wracać j-jutro w-wieczornym lotem… t-tak m-miało b-być, g-gdyby… K-kate n-nie w-wiedziała, że p-przyjadę… d-dlatego ją szukałam…
- To… m-może zadzwonię i powiem, że jesteś u mnie? I zostaniesz na parę dni? – zapytał, przeklinając się za to, że chce oszukać swoją siostrę w taki sposób i wszystko zatuszować – ten siniak do jutra ci nie zejdzie… - dotknął palcami delikatnie spuchnięty oczodół – boli?
Pokiwała głową i spuściła wzrok, pociągając nosem. Chciała się wytłumaczyć i powiedzieć, że to wszystko nie jej wina, ale Duff nie potrzebował tłumaczenia. Wiedział, że mulatka nie zrobiła nic złego, że znalazła się w złym miejscu i złym czasie. Na szczęście jednak Sixx znalazł się zdecydowanie w odpowiednim miejscu i czasie i przede wszystkim odpowiednio się zachował. McKagan nawet nie wiedział, jak ma mu się odwdzięczyć za to wszystko. Wzdrygnął się, gdy poczuł na ramieniu zimną dłoń.
- Duff? Przyniosłam lód… Alice… j-jak się czujesz? – Kate przyklęknęła przy dziewczynie i ostrożnie przyłożyła jej do spuchniętego oka kawałki lodu owinięte w ściereczkę – gdybym tylko wiedziała, że przyjedziesz…
- P-przepraszam… c-chciałam c-ci z-zrobić n-niespodziankę – powiedziała płaczliwie i znów wtuliła się w Duffa.
- Wiem, kochanie, wiem… to nie twoja wina… - pogładziła ją po kolanie – Nikki chciałby ci coś powiedzieć… porozmawiasz z nim?
Alice spojrzała na Duffa, który tylko skinął głową. Po chwili do salonu niepewnie wszedł Sixx i przysiadając na fotelu, zaczął przepraszać dziewczynę za to, co stało się za kulisami i za to, że tak późno zareagował. Przepraszał za Vince’a, za jego znajomego i mówił, że jest mu strasznie przykro.
- I… chyba się mnie bałaś… przepraszam… chciałem tylko pomóc – mruknął i odwrócił wzrok od jej poobijanej twarzy.
- J-ja t-też przepraszam – wymamrotała – m-myślałam, że p-pan… że… p-pan też…
- Wiem, co myślałaś… miałaś prawo do tego… naprawdę mi przykro.
Duff uśmiechnął się krzywo i widząc, że Sixx nie bardzo wie, czy ma już się zbierać do wyjścia, zaproponował, że może zostać z Kate w jakimś pokoju gościnnym. Wiedział, że dla Alice będzie lepiej, jak będzie przy niej więcej życzliwych jej osób. Po chwili dotarło do niego, że Marta właśnie wchodzi do domu, chociaż nie pamiętał, by w ogóle wychodziła. Trzymała małą reklamówkę z logo apteki z jakąś maścią w środku. Pogładziła Alice po głowie i poprosiła, żeby poszła z nią na górę do łazienki. Obmyła dokładnie jej twarz i rozczesała poplątane włosy, dodatkowo posklejane kroplami krwi. Założyła na nią jedną ze swoich koszulek, a podarte kawałki materiału, które miała na sobie wrzuciła do kosza. Dokładnie i ostrożnie posmarowała siniec specyfikiem z apteki i posadziła mulatkę na krześle.
- Gdybyś… chciała porozmawiać… niekoniecznie z Duffem…
- W-wiem… d-dziękuję – wyszeptała i objęła się ramionami.
- Chcesz się położyć? Przygotuję ci łóżko u mnie w pokoju… - widząc, że kiwa potakująco głową, zadała kolejne pytanie – a jesteś głodna? Pewnie nic nie jadłaś… - kolejne skinienie – no to chodź… - chciała pomóc jej wstać i syknęła z bólu.
- C-co?
- To… - wzięła głęboki oddech – to tylko skurcz… zaraz mi przejdzie.
- M-może z-zawoł…
- Nie… już w porządku – wyprostowała się i pogładziła brzuch – to tylko z nerwów… - objęła ją i zaprowadziła do swojego pokoju – zaraz przyniosę ci coś do jedzenia, hm?
Zostawiła ją w sypialni i zderzyła się na schodach z Duffem, który w ostatniej chwili ją złapał, żeby się nie przewróciła. Spojrzał z niepokojem na jej bladą twarz i zapytał, czy wszystko jest w porządku.
- Tak, trochę się przejęłam Alice i dlate… a-ałć! – przytrzymała się kurczowo Duffa i przymknęła oczy.
- Marta? – dotknął szybko brzucha – co się dzieje?
- Już dobrze… muszę tylko chwilę posiedzieć i się uspokoić… ale najpierw zrobię Alice coś do jedzenia.
- Ja to zrobię – powiedział szybko – ty sobie usiądź albo się połóż i niczym się nie martw – pocałował ją czule w usta – salon? Czy pójdziesz do nas? – gdy odpowiedziała, dodał – Sixxowi i Kate przyda się towarzystwo – pochylił się i wziął ją na ręce – Alice mówiła, co chce zjeść?
- Nie… i nie musisz mnie nosić – mruknęła i otoczyła do ramionami – co z Carol? Powiesz jej prawdę? Czy tylko jej powiesz, że Alice zostanie u nas dłużej?
- Nie wiem… Alice nie chce, żebym mówił i rozumiem ją, bo wiem, że teraz ją całkowicie uziemią… ale z drugiej strony mam kłamać, że wszystko jej ok i nic się nie wydarzyło? Przecież ona mogła… p-przecież… no… sama wiesz…
- Mhm… ale ona miała to szczęście, że miał jej kto pomóc.
Po chwili posadził ją na kanapie i sam poszedł do kuchni, żeby przygotować kolację. Znalazł jakieś leki na uspokojenie i biorąc herbatę i talerz z jedzeniem, poszedł na górę do swojej piętnastoletniej siostrzenicy. Leżała na łóżku zwinięta w kłębek, a po policzkach leciały jej łzy. Wyglądała tak niewinnie, że Duff poczuł pieczenie w oczach, ale na szczęście szybko przezwyciężył to uczucie. Położył tacę na komodzie i usiadł na brzegu łóżka. Pogładził ją krzepiąco po ramieniu i powiedział, żeby coś zjadła i wzięła tabletkę.
- N-na co?
- Na uspokojenie… będzie ci po nich lepiej, hm?
- A… w-wujku? – usiadła na łóżku – c-czy…
- Hmm? – zachęcił ją do kontynuowania.
- K-kochasz m-mnie p-przez t-to mniej? A-albo j-już w-wcale?
- Alice, kochanie… - patrzył bezradnie, jak w jej ciemnych oczach gromadzi się coraz więcej łez – oczywiście, że nie! – przyciągnął ją do siebie i pozwolił, by się przytuliła – to niczego nie zmienia… jak mogłaś tak pomyśleć? – pocałował ją w czubek głowy.
- B-bo… b-bo n-nikomu j-już n-na m-mnie n-nie z-zależy… n-nawet m-mamie… c-ciągle n-na m-mnie t-tylko k-krzyczy – wyszeptała – w-wystarczyło j-jej, że p-powiedziałam, że t-tam b-będzie K-kate i o n-nic n-nie z-zapytała! S-skłamałam n-nawet, że m-mam d-do c-ciebie j-jechać przed koncertem i n-nawet n-nie z-zadzwoniła z-zapytać czy to prawda, a-albo czy nie zrobię kłopotu – szlochała z każdą chwilą coraz bardziej.
- Ciii… nie płacz… rodzice cię kochają… ja też… może przechodzą jakiś ciężki okres i nie umieją ci tego okazać… ale cię kochają… - objął mocniej drżącą dziewczynkę – pogadam z twoją mamą, obiecuję… jak chcesz, to mogę nawet polecieć z tobą do domu i wyjaśnić wszystko… - kiwnęła głową i uśmiechnęła się słabo – no… wsuwaj – podsunął jej talerz z jedzeniem – i wszystko będzie dobrze…

- No… i dlatego Duff poleciał do swojej siostry – westchnęła i skrzywiła się trochę.
- Coś cię boli?
- Chciałabym już urodzić… - położyła dłoń w okolicach lędźwi – możemy usiąść gdzieś na chwilę? Trochę… się zmęczyłam – uśmiechnęła się przepraszająco.
- Jasne – złapał ją za rękę i zaprowadził na ławeczkę w parku – ale to już niedługo chyba…
- Tak… muszę się porządnie wyspać teraz, bo coś mi się wydaje, że to dziecko da nam popalić… już teraz jest nieznośne! – zaśmiała się – Wiesz? Brakowało mi twojego towarzystwa…
- Taa… mnie twojego też – mruknął – i tak… wiem, że to moja wina. Już przepraszałem, no ale wiem, że to za mało
Powiedziała, że nie ma sprawy i że problem został zażegnany i położyła głowę na jego ramieniu. Podzieliła się z nim obawą, że sobie nie poradzi w nowej roli, że nie będzie wystarczająco dobrą matką i co gorsza powieli błędy swojej rodzicielki i skrzywdzi to Bogu ducha winne dziecko. Przyznała się, że boi się, kontaktu z takim maleństwem, że nigdy nawet nie trzymała niemowlęcia w rękach. I co jeśli przez przypadek zrobi mu jakąś krzywdę? Jeśli czegoś nie dopatrzy albo wykona niewłaściwy ruch? Co jeśli dziecko będzie płakało, a ona nie będzie umiała go uspokoić? A jeśli będzie chore, a ona to zbagatelizuje? No i do tego dochodził jeszcze strach o Duffa i o to, jak on się zachowa w zderzeniu z rzeczywistością bycia ojcem. Czy oderwie się od swoich wspomnień o ojcu i będzie starał się być wzorem dla ich dziecka?
- Marta… niepotrzebnie się martwisz – pokrzepiająco pogładził jej ramię – nawet, gdybyście sobie nie radzili albo coś to przecież wam pomożemy! My i Joan… która pewne się ucieszy, że któryś tam raz została ciotką… no i zawsze macie mamę Duffa, a pani McKagan to anioł a nie kobieta i wiem, co mówię – wyszczerzył zęby.
- Dzięki… zawsze mnie wspieraliście i… och… - pogładziła z czułością brzuch – n-naprawdę dziękuję, że nie chcecie nas z tym wszystkim zostawić samych.
- W moim przypadku potraktuj to jako… odkupienie win? Fakt, że nie mam zbytniego pojęcia o wychowywaniu dzieci, ale zawszę mogę jakoś popilnować takiego szkraba – odgarnął sobie włosy z twarzy – no… jakbym sobie nie radził to mam tajną broń… i podzielę się z tobą tym sekretem – śmiejąc się, pochylił się ku dziewczynie i wyszeptał – będę go zamęczał moimi nowymi pomysłami na solówki i na pewno od razu się uspokoi… i zostanie zajebiście sławnym gitarzystą!
- Skąd ta pewność? – zaśmiała się i dodała – myślisz, że to będzie chłopczyk?
- Jasne… babcia zawsze powtarzała, że jak kobieta pięknie wygląda w ciąży to znaczy, że będzie chłopak!
- Oj Slash, Slash… i ty wierzysz w takie rzeczy?
- Nie… ale wierzę, że masz ochotę coś zjeść – wybuchł śmiechem, gdy usłyszał burczenie w jej brzuchu.

Mężczyzna siedział w fotelu w ciemnym pokoju, wpatrywał się w przeciwległą ścianę oświetloną słabym światłem lampki. Do dużej tablicy korkowej były przywieszone trzy zdjęcia; każde z nich przedstawiało jedną osobę. Osobę, która powinna zapłacić za całe zło, które mu wyrządziła. Wszyscy mieli jakiś związek z Najniebezpieczniejszym Zespołem Świata – dwóch mężczyzn bezpośredni, a atrakcyjna kobieta bardziej pośredni, ale ciągle było to znaczące powiązanie. Planował od kilku miesięcy plan zemsty. Najpierw uderzy w nią, główny powód jego ostatnich niepowodzeń i pewnego rodzaju strat moralnych. Nawet wiedział, co dokładnie jej zrobi; pozostawało jednak pytanie, kiedy i jak doprowadzi do tej sytuacji. Co do mężczyzn… ich zostawi sobie na deser… po pierwsze dlatego, że nie miał jeszcze pomysłu co do wymierzenia im kary, po drugie chciał napawać się ich bólem, gdy będą wiedzieli, co stało się tej głupiej dziewczynie i gdy będą patrzyli na jej krzywdę, gdy będą świadomi jak bardzo skrzywdzona jest psychicznie. Tak… zapłacicie mi wszyscy… jedno po drugim… straciłem przez was zbyt dużo, żeby wam tak po prostu odpuścić… myśleliście, że można mnie tak potraktować i nie mieć z tego powodu żadnych konsekwencji? Myśleliście, że możecie mną pomiatać? Że nawet nie pisnę słówka skargi? Nie wiecie, kurwa, do czego jestem zdolny! Nie wiecie, że zniszczę was tak samo, jak wy mnie! Nie macie pieprzonego pojęcia! Myśleliście, że jestem kimś zupełnie innym… niezdolnym do czynów, które zaplanowałem! Ale już niedługo… poczekajcie jeszcze trochę… tylko tyle, żebym dopracował swój plan… tak… na waszym miejscu nie spałbym już tak spokojnie… Mrożący krew w żyłach śmiech wypełnił pokój i przez całe pomieszczenie przeleciał nóż, który wbił się w środek fotografii przedstawiającej kobietę…

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz