wtorek, 27 września 2011

29.

więc... 39 komentarzy
ehm... to jest żenujące... ale nie mam siły... napierdalają mnie od kilku dni zęby mądrości, skupic się nie umiem i w ogóle... ale mam nadzieję, że to już ostatnie takie... coś...
Z dedykacją dla Blan, Weroniki i kochanej Oli... za rozmowy, wsparcie i... za wszystko
***
- No ale nie płacz już… - mruknął i usiadł obok niej, przytulając ją mocno – przecież nic się strasznego nie stało… chyba nawet odwrotnie…

- J-jak ja mu t-to powiem? Pewnie b-będzie zły i s-stwierdzi, ż-że n-nie chce… - wyszlochała i wtuliła twarz w loki chłopaka.

Od ponad pół godziny próbował ją uspokoić i nie wychodziło mu to najlepiej. Chciał przede wszystkim, żeby przestała płakać, bo podświadomie wiedział, że nie powinna się stresować. Zupełnie nie miał pojęcia, skąd w jej głowie takie czarne scenariusze. Znał Duffa parę lat dłużej niż ona i wątpił, by zachował się tak, jak obawiała się tego dziewczyna.

- Ucieszy się… zobaczysz – pogładził ją po plecach i dodał – też powinnaś… przecież to zajebista wiadomość! – odsunął ją od siebie na długość ramion i spojrzał prosto w oczy – kochasz go i chcesz z nim spędzić dużą cześć swojego życia, tak? To dziecko tylko wam w tym pomoże! I jak Duff przyjdzie, wszystko mu powiesz, ok?

Kiwnęła niepewnie głową i ponownie wtuliła się w jego tors. Po głowie chodziły jej różne myśli; od tych, które potwierdzały słowa Slasha, przez dziwny niepokój, czy aby na pewno tym razem uda się jej donosić tę ciążę, aż po abstrakcyjne myślenie o tym, że McKagan ją rzuci i zachowa się nieporównywalnie gorzej, niż wtedy, gdy Marta obawiała się, że mogli wpaść. Czemu wcześniej się nie zorientowałam? Przecież wtedy też tak było! Też się tak dziwnie czułam… też się na wszystko denerwowałam i było mi słabo. Dlaczego dopiero teraz, jak dostałam tych mdłości, się zorientowałam? Marta nie rozumiała swojego zachowania, ale tak naprawdę trudno się temu dziwić, bo przecież czasem zdarzają się jej zawroty głowy albo jakieś niezasadne nerwy; gdyby tak się na tym skupiła i łączyła to wszystko, to wpadłaby w paranoję i ciągle zastanawiała się czy jest w ciąży.

- Och Slash... tak bardzo chciałabym, żeby on chociaż trochę się ucieszył…

- Zobaczysz... będzie dobrze... – mruknął i zaczął cicho mruczeć utwór The Doors. 


Before you slip into unconsciousness

I'd like to have another kiss

Another flashing chance at bliss

Another kiss, another kiss



The days are bright and filled with pain

Enclose me in your gentle rain

The time you ran was too insane

Well meet again, well meet again



Oh tell me where your freedom lies

The streets are fields that never die

Deliver me from reasons why

You'd rather cry, I'd rather fly



The crystal ship is being filled

A thousand girls, a thousand thrills

A million ways to spend your time

When we get back, I'll drop a line


Po chwili usłyszeli huk drzwi wejściowych i pojawił się trochę poirytowany Duff. Nie zauważając Marty i Slasha, wszedł do kuchni, przeklinając pod nosem. Sięgnął po szklankę i nalał sobie do pełna Danielsa. Jebany skurwysyn! Jak on w ogóle śmie się do mnie odzywać?! „Chciałem cię zaprosić na mój ślub”… a pierdol się, kurwa mać i daj mi spokój… dla mnie nie istniejesz od ponad piętnastu lat! Krzyczał w myślach i szybko opróżnił naczynie z whisky. Chciał nalać kolejną porcję, ale rozmyślił się, gdy przypomniał sobie, że Marta rano się źle czuła i pewnie nie będzie zbytnio uradowana, że jej facet znów się upił. Wyszedł z kuchni, by ją znaleźć i usłyszał jej głos.

- A-ale… w-widziałeś, że jest nie w h-humorze… m-może powiem mu później?

- Co mi powiesz później? – odezwał się, gdy zobaczył dziewczynę siedzącą ze Slashem na kanapie.

- B-bo… no… - spojrzała na Hudsona, jakby szukała u niego pomocy, ale on chciał żeby załatwiła to sama.

- No… to zostawię was samych – przejechał jej pocieszająco po ramieniu i szybko wyszedł z domu.

- Marta, czemu płaczesz? – zapytał dość szorstko i dodał – co czym masz mi powiedzieć? – popatrzył na nią wyczekująco i usiadł obok niej.

- D-duff… b-bo… n-no nie c-chcę, żeby się d-denerwował, a-ale… b-bo… - zaczęła dość nieskładnie i nawet nie wie, kiedy poczuła kolejną falę mdłości – p-przepraszam na chwilę – zerwała się z miejsca i pobiegła na piętro do łazienki.

McKagan był tak zaskoczony, że przez chwilę nie docierało do niego, że Marta już nie siedzi koło niego. Co, do cholery? Gdzie ona pobiegła i dlaczego nie powiedziała, o co chodzi? Poszedł za nią na górę i widząc uchylone drzwi, wszedł do środka. Dziewczyna siedziała z pochyloną w dół głową i oparta o wannę, próbowała walczyć z nieprzyjemnym uczuciem, które ją ogarnęło.

- Dalej się źle czujesz? – zapytał, podchodząc do niej i przyklękając – co ci jest?! – zapytał z lekką paniką w głosie, gdy w jednym momencie znalazła się przy muszli i zwymiotowała – Marta, do cholery! – wymamrotał, gdy przepłukała usta i ze łzami w oczach, podeszła do niego.

- D-duff… b-bo… c-chodzi o to, że… - drgnęła, gdy poczuła, jak łapie ją za dłonie i przysuwa do siebie - b-bo… - wzięła głęboki oddech i spojrzała na niego z lekkim strachem – j-jestem w ciąży… t-trzeci tydzień…

Wytrzeszczył oczy i zaniemówił. Nie spodziewał się usłyszeć czegoś takiego; zwłaszcza, że to raczej radosna nowina, a Marta wyglądała, jakby co najmniej ktoś bliski jej umarł. W jednej chwili wyparował z niego cały gniew i złość, którą spowodował jego ojciec. Zacisnął palce na jej rękach i spróbował coś powiedzieć.

- T-to… to p-pewne?

Kiwnęła tylko głową i pozwoliła, by łzy potoczyły się po jej policzkach. Była przekonana, że Duffowi nie spodoba się ta nowina i zupełnie nie wiedziała, co zrobić. Nie chciała zostać z nim teraz sama i była zła na Slasha, że ją tak zostawił; bała się, że jej chłopak może dostać jakiegoś dziwnego napadu furii, jakie rzadko, bo rzadko, ale czasem się zdarzały.

- K-kurwa… - szepnął sam do siebie – t-to cudownie! – wstał i obejmując ją, bez najmniejszego problemu ją podniósł kilkadziesiąt centymetrów.

- N-nie jesteś zły?

- Oszalałaś? – zapytał i mocniej ją przytulił – kocham cię! – wykrzyknął i w końcu postawił ją na płytkach – nawet nie wiesz, jak poprawiłaś mi tym humor – uniósł lekko jej podbródek i zaczął czule muskać jej usta.

Zaskoczona dziewczyna wspięła się na palce i opierając się o ścianę, oddawała mu pocałunki. Spodziewała się wszystkiego, ale w żadnym scenariuszu nie uwzględniła tego, że Duff będzie się cieszyć. Poczuła, jak cały ciężar obawy i z strachu z niej uchodzi i w końcu znalazła w sercu miejsce na radość. Wplotła dłonie we włosy chłopaka i przyciągnęła do siebie, ciągle całując.

- Tak… bardzo cię… kocham… - wymruczał w przerwach między całusami i zamyślił się na chwilę – to dlatego… byłaś taka… drażliwa?

Marta zarumieniła się lekko i zrobiło się jej głupio. Przypomniała sobie te ostatnie niecałe trzy tygodnie i jej okropne zachowanie, po którym Duff miał pełne prawo się obrazić i przestać do niej odzywać. Pogładziła go po policzku i spuszczając wzrok, wymamrotała coś niezrozumiałego. McKagan popatrzył na nią zdziwiony i ujmując jej twarz w dłonie, poprosił, żeby powtórzyła.

- P-przepraszam… byłam okropna… - wspięła się na palce i lekko musnęła jego usta.

- Nic się nie stało… - mruknął - pamiętam, jak Carol była w ciąży z Alice… kurwa, to była makabra! Szczerze współczułem Dexterowi… - zaśmiał się i lekko ją pocałował – jestem przeszczęśliwy, Kochanie…



Spacerowali wtuleni w siebie po Sunset Strip i śmiali się z jakiegoś głupawego żartu, który przed chwilą powiedział chłopak. Minęły trzy tygodnie od czasu, jak brunetka podzieliła się radosną nowiną ze swoim chłopakiem i można powiedzieć, że czuła się jak w siódmym niebie. Od tego momentu ani razu się nie pokłócili, basista był nad wyraz wyrozumiały, gdy Marta dostawała napadów złego humoru i przechodził sam siebie, jeśli chodzi o opiekuńczość nad dziewczyną w szóstym tygodniu ciąży. No i warto też zauważyć, że Duff w końcu małymi kroczkami zaczął ograniczać picie, a raczej upijanie się, bo pił dalej, ale coraz rzadziej był kompletnie pijany.

Duff uparł się, żeby Marta poszła z nim do sklepu muzycznego, próbując ją przekupić tym, że wynagrodzi jej to poświęcenie wieczorem. Oczywiście dziewczyna nie przyznała się, że sama miała ochotę wstąpić do salonu, żeby przejrzeć wydane w tym roku albumy i ewentualnie któryś kupić. Głównie interesował ją The Black Album, którego nie miała okazji jeszcze usłyszeć i Blood Sugar Sex Magik. Skoro kochany jesteś taki miły, że coś mi oferujesz, to nie będę cię wyprowadzać z błędu… uśmiechnęła się do swoich myśli i zmrużyła oczy, by skupić wzrok na jakiejś dziewczynie, która szwendała się przy Rainbow.

- Co jest? – zapytał, gdy Marta ścisnęła mocno jego dłoń.

- Duff… czy to nie jest… - wskazała brodą nastolatkę – czy to nie…

- Kurwa! Alice… co ona tu, do chuja, robi? – pociągnął brunetkę za rękę i podszedł szybkim krokiem do swojej siostrzenicy, która próbowała pozbyć się jakiegoś nachalnego chłopaka – wypierdalaj, śmieciu – warknął i szarpnął niższym o ponad głowę natrętem, popychając go tak, że wylądował na kubłach na śmieci trzy metry od nich – Alice, co ty tu, kurwa, robisz?! – zaczął ją ciągnąć w trochę spokojniejszą część ulicy.

- O… szukałam cię, ale nie wiem, gdzie mieszkasz… -zaczęła trochę niepewnym głosem - myślałam, że ktoś mi tutaj pomoże…

- Ale, kurwa, w Los Angeles! Co robisz, co chuja, w tym pierdolonym mieście?! – zapytał ostro, ale czując, jak Marta kładzie mu dłoń na przedramieniu, uspokoił się trochę - Gdzie jest Carol albo Dexter?

- J-ja… - mulatka spuściła wzrok i wymamrotała – j-jestem tu sama… b-bo… j-ja… no… - zaczęła się jąkać – n-nie m-mów nic rodzicom…

- Uciekłaś?! – wysyczał i widząc, jak lekko kiwa głową i patrzy na niego załzawionymi oczami, mruknął – co się stało? – przyklęknął przy dziewczynce i wdzięcznie kiwną głową Marcie, która zaproponowała, że poczeka na nich w domu.

Alice pociągnęła go za rękę i zaprowadziła go do parku, który przed chwilą minął. Bez słowa usiadła na ławce i rozpłakała się. Duff przez chwilę patrzył na nią kompletnie zaskoczony. Nie spodziewał się czegoś takiego po szalonej, radosnej i pełnej życia nastolatce, która prawie wcale nie płakała. Nastolatce, która zawsze wydawała się silną psychicznie.

- Hej… Alice, no co ty… - wymamrotał i siadając koło niej, przygarnął ją do siebie niezbyt pewnie – nie płacz…

- O-oni m-mnie już nie k-kochają… - wyszlochała i wtuliła się w swojego chrzestnego.

- Co ty mówisz! Oczywiście, że cię kochają! Dlaczego to wymyśliłaś i uciekłaś?

- B-bo za każdym r-razem, jak chcę p-powiedzieć im coś… w-ważnego a-albo…c-coś i-innego… t-to oni tylko n-na mnie krzyczą i m-mówią, że zamiast z-zawracać im g-głowę, zajęłabym się młodszym r-rodzeństwem…

- A co tym razem chciałaś im powiedzieć? – zapytał łagodnie i pogładził ją po włosach.

Poczekał, aż dziewczyna trochę się uspokoi i będzie mogła swobodniej mówić. W sumie chłopak nie miał zielonego pojęcia, czemu ta mała uciekła akurat do niego; miała przecież tyle kuzynów, ciotek, wujków, no i oczywiście babcię bliżej niż ponad tysiąc pięćset kilometrów, jakie dzieliły ją od jej ojca chrzestnego. Może uznała, że jesteś na tyle pojebany, żeby nie zrobić jej awantury o ucieczkę z domu? Zamyślił się i spojrzał z troską na Alice.

- J-ja… a m-mogę ci o tym p-powiedzieć, D-du… to znaczy… - urwała i po chwili dokończyła - w-wujku?

- Po prostu Duff… mówiłem, żebyś nie nazywała mnie wujkiem… - powiedział i dalej ją przytulając, dodał – no słucham… o czym chciałaś pogadać?

-P-poznałam takiego c-chłopaka… słucha takiej muzyki, j-jak my i fajnie s-się z nim r-rozmawiało i w o-ogóle i… i z-zaczęliśmy z-ze sobą c-chodzić… - znów zaczęła głośno szlochać i mocniej wtuliła się w basistę – b-byliśmy ostatnio n-na takiej… imprezie u j-jego z-znajomych i on c-chciał… on…

- Zrobił coś, czego… nie chciałaś? – przerwał jej trochę za ostro – Alice? – momentalnie złagodniał, gdy zadrżała i odsunął dziewczynę trochę od siebie, by spojrzeć jej w oczy – jesteś pewna, że nie? – zapytał, gdy kiwnęła przecząco głową – to bardzo ważne…

- D-dałam mu w t-twarz i kopnęłam… eee… no sam wiesz… i uciekłam… - zarumieniła się lekko i odwróciła wzrok - T-tony z-zawsze mówił, że mam tak robić, jak uznam, że ktoś chce coś robić wbrew mnie…

- No i dobrze powiedział… - pogładził ją uspokajająco po ramieniu i ściągnął z siebie Ramoneskę, zarzucając jej na ramiona – cała się trzęsiesz… - wstał z ławki i mruknął – chodź do domu, zjesz coś, ogrzejesz się trochę i uspokoisz, hmm?

- A-ale nie z-zadzwonisz do rodziców?

- Martwią się pewnie o ciebie i cię szukają…

- Nie… myślą, że jestem na wycieczce z klasą… - przerwała mu szybko - a później, że chcę kilka dni przenocować u koleżanki…

- Nie powinnaś ich tak oszukiwać… - tak, Duff… jakbyś ty był lepszy w jej wieku… nie ma co… chrześnica mi się udała… pomyślał i powiedział już na głos – ok… nie zadzwonię do nich, ok? Możemy jechać? – zapytał, zatrzymując jakąś taksówkę.



- Ale Duff… przecież wiesz, że ona nie może tutaj zostać! Choćby nie wiem, jak chciała… już pominę to, że musi chodzić do szkoły… że my… to znaczy wy jesteście muzykami i jeździcie w trasy… ona ma do, cholery, rodziców, którzy ją kochają!

- Wiem… nie denerwuj się, Kochanie… - powiedział uspokajająco i złapał ją za dłonie, przyciągając do siebie – wiesz, że ona tu przyjechała stopem? Kurwa, ponad tysiąc pięćset kilometrów! Mogło się jej coś stać… - przywarł delikatnie do jej ust i zaczął ją lekko całować – i pomyśleć, że jechała tyle czasu specjalnie po to, żeby zobaczyć swojego pojebanego tatusia chrzestnego i mu się wyżalić…

- Och… widać wie, że może na tobie polegać… - wymruczała i z uczuciem zaczęła oddawać mu pocałunki – jestem głodna… - poskarżyła się nagle, ale nie zaprzestała czułości, wplatając dłonie w jego włosy.

- Mmmm… a na co masz ochotę, Serduszko? – wyszeptał jej prosto do ucha i wsunął dłonie pod jej T-shirt z logo Aerosmith – bo ja bardzo chętnie zaspokoję twój głód… - przyparł ją parapetu, przy którym stała i zaczął muskać ustami jej szyję.

- No nie wątpię… - jęknęła, gdy jego ręce odnalazły jej dekolt – ale ja naprawdę jestem głodna… - odchyliła lekko głowę do tyłu, gdy Duff coraz nachalniej pieścił wargami jej skórę.

- Zjesz za chwilę…sam ci przygotuję… - mruknął, wysuwając jedną rękę spod jej koszulki i kierując ją w stronę paska od jej spodni.

- A-ale… Duff, nie t-tutaj! – wymamrotała, próbując nie jęknąć, czując, jak jego palce zbliżają się do jej kobiecości – Slash może przyjść w każdej chwili i Alice…

Wyciągnął ręce spod jej ubrań i całując ją namiętnie, objął ją i podniósł. Dziewczyna szybko otoczyła go nogami i pozwoliła, by wniósł ją po schodach na piętro. Lekkim kopniakiem otworzył drzwi do łazienki i zamknął je, opierając się na chwilę o nie. Bez zbędnych słów posadził Martę na pralce, ściągnął z niej T-shirt i błądząc językiem po jej odkrytym dekolcie, zaczął zsuwać z niej spodnie. Dziewczyna zamiast mu pomóc w tej czynności, wsunęła dłoń w jego jeansy i pieszcząc poprzez materiał bokserek jego nabrzmiałą męskość, dekoncentrowała go jeszcze bardziej. Kiedy w końcu uporał się z dolną częścią jej garderoby, brunetka wysunęła rękę, którą zawędrowała już za jego bieliznę.

- Ej… - jęknął – czemu przestałaś? – zaśmiała się, słysząc żal w jego głosie.

- Bo… - rozpięła stanik i rzuciła go gdzieś w kąt – chcę, żebyś… - tu rozszerzyła swoje nogi, splatając je na biodrach chłopaka – wziął mnie… - zsunęła mu szybko spodnie i bokserki i dodała – teraz…

Wpił się w jej usta i szybko wsunął w nią swoją gotową do działań męskość. Marta wygięła się lekko do tyłu i jęknęła, wplatając dłonie w jego włosy. Zakołysała lekko biodrami, by zachęcić go do śmielszych poczynań i przymknęła oczy, poddając się jego ruchom. Czasem zastanawiała się, czy to normalne, że kochając się ze swoim chłopakiem, odpływa do innego świata i zupełnie zatraca się, czując go w sobie.

- Och… - westchnęła i mruknęła – wiesz, że demoralizujemy ci siostrzenicę?

- Śpi na dole i uwierz, że ona jest już wystarczająco zdemoralizowana w mniemaniu Carol… - zaśmiał się i pochylił się, by móc drażnić językiem jej piersi, raz po raz przygryzając leciutko sutki.

- Jak ją obudzimy… ach… - jęknęła, przerywając to, co chciała powiedzieć – jak ją obudzimy, to cię uduszę… - wymamrotała i przeciągle i cicho krzyknęła – o-obiecuję, a-ale n-najpierw…

- Najpierw co? – szepnął jej do ucha.

- S-szybciej, Skarbie… - wydyszała i zacieśniła uścisk na jego biodrach.

- Mhm… - zamruczał i gorliwie wykonał prośbę, sprawiając, że dziewczyna nie była w stanie tłumić odgłosów rozkoszy.

Zwolnił na moment i podnosząc ją, bez problemu zaniósł ją do kabiny prysznicowej i przyparł do ściany. Marta syknęła, gdy jej rozpalone ciało spotkało się z zimnymi płytkami i Duff przepraszająco całując ją w usta, odkręcił ciepłą wodę. Ponownie zaczął się w niej poruszać, wchodząc w nią zdecydowanie mocniej niż chwilę wcześniej. Prawie natychmiast jej jęki stały się głośniejsze i bardziej przeciągłe. Objęła go mocniej i dysząc i wzdychając mu prosto do ucha, wbiła mu paznokcie w skórę na plecach.

- Jezu… D-duff… och… k-kocham cię… - wyjęczała z ledwością i napięła lekko mięśnie miednicy, by, przyjemniej dla Duffa, bardziej otoczyć jego męskość.

- Jesteś przecudowna… - westchnął i znów zwiększył tempo.

Pieścił dłońmi jej piersi i obcałowując jej twarz, wsłuchiwał się w jej jęki, które co jakiś czas zlewały się z jego westchnieniami. Czuł, jak fale dreszczy rozkoszy przeszywają jej ciało i wiedział, że niedługo będzie szczytować. Ciężko oddychając, muskał jej usta i ostatkami sił zaczął głęboko w nią wchodzić, chcąc dać jej jak najwięcej przyjemności. Nie przejął się tym, że mocno i niezbyt przyjemnie podrapała go po plecach, skupiając się na mimowolnych skurczach macicy wokół jego męskości. Po kilku krótkich chwilach, wygięła ciało, które przeszyły niezmierzone fale dreszczy i które ogarnęło przyjemne ciepło rozchodzące się od jej najczulszych miejsc. Krzyknęła przeciągle i wyczerpana przytuliła się mocno do Duffa. Basista kilka sekund po niej także doszedł i dysząc, opierał się czołem o zimne płytki.

- Nawet… nie wiesz… jak ja to… kurwa… uwielbiam… - mruknął, między kolejnymi próbami złapania głębszego oddechu – i jak bardzo… cię kocham…

 - Wiem… bo też cię kocham… i też ubóstwiam się z tobą pieprzyć… - przysunęła jego twarz do siebie i zaczęła go z uczuciem całować – i będziesz tak kochany i zrobisz mi coś do jedzenia? Obiecałeś… - uśmiechnęła się słodko i wręcz błagalnie.

- Och… masz świadomość, że wolałbym tu z tobą zostać? – zapytał i widząc, jak wyszczerza zęby jeszcze bardziej, jęknął – no dobrze… na co masz ochotę? Oczywiście prócz mnie! – wybuchnął śmiechem i cmoknął ją w czoło.

- Nie wiem… cokolwiek, byle dobre i dużo! – zamyśliła się na chwilę i po chwili czerwieniąc się, zapytała – Duff? Bo…

- Hmm? – spojrzał na nią pytająco.

- Długo zamierzasz jeszcze siedzieć… we mnie?

- Wybacz… - powiedział i ostrożnie się wysunął, pozwalając stanąć jej na nogi – no… to idę coś tam przygotować, a…

- A ja się ogarnę i za chwilę zejdę, hmm? – popatrzyła na niego błagalnie i wspinając się na palce, musnęła lekko jego usta.

McKagan wyszedł spod prysznica, wytarł się pobieżnie i wciągnął na siebie ubrania. Podszedł jeszcze na chwilę do Marty, jakby nie mógł się z nią rozstać nawet na chwilę i pocałował ją czule, przygryzając lekko jej dolną wargę. Po chwili wyszedł i dziewczyna szybko się wykąpała i owinęła szczelnie ręcznikiem. Pozbierała swoje ubrania z podłogi i wyszła na korytarz.

- O boże! – zawołała – nie strasz mnie, idioto! – szybko sprawdziła, czy ręcznik zakrywa wszystko, co powinien i spojrzała na Slasha – chcesz, żebym zawału dostała?!

- O to samo mogę zapytać ciebie! – warknął, omiótłszy wzrokiem jej mokre i zgrabne ciało, ukryte jedynie pod kawałkiem puchowego materiału – ja pierdolę… idź już do tego pokoju… - mruknął i szybko zniknął za drzwiami swojej sypialni.

Dziewczyna pokręciła niecierpliwie głową i wchodząc do swojego pokoju, wyciągnęła z szafy czyste ubrania. Wytarła się dokładnie i wciągnęła na siebie bieliznę, mrucząc coś pod nosem.


So close no matter how far
Couldn't be much more from the heart
Forever trusting who we are
And nothing else matters

Never opened myself this way
Life is ours, we live it our way
All these words I don't just say
And nothing else matters

Trust I seek and I find in you
Every day for us something new
Open mind for a different view
And nothing else matters
Never cared for what they do
Never cared for what they know
But I know

So close no matter how far
Couldn't be much more from the heart
Forever trusting who we are
And nothing else matters
Never cared for what they do
Never cared for what they know
But I know
 


- O już jesteś... – Duff uśmiechnął się do niej i wsypał makaron do garnka – siadaj, Kochanie – posadził ją na krześle i pochylając się, cmoknął ją czule w usta – zaraz wracam, muszę zadzwonić…

- Obiecałeś nie zawiadamiać jeszcze Carol… - przypomniała mu.

- Och… obiecałem nie dzwonić do nich… chcę zadzwonić do mamy…- mruknął i widząc jej pytające spojrzenie, wyjaśnił - muszę z nią porozmawiać.

Wyszedł z kuchni i szybko wybrał numer do swojego rodzinnego domu. Zastanawiał się, jak ma przekonać swoją rodzicielkę, żeby zjawiła się w Los Angeles, ale jednocześnie żeby jej nie zaniepokoić. No i Alice… co powiedzieć mamie, żeby nie doniosła o tym Dexterowi i Carol? Ale żeby jakoś z nią pogadała…

- Cześć… - warknął do słuchawki, słysząc głos swojej siostry – daj mi mamę…

- Ooo… ukochany synuś mamusi postanowił zadzwonić? No brawo! Nauczyłeś się korzystać z telefonu! – jej głos wręcz ociekał ironią - Nagle sobie przypomniałeś, że masz rodzinę? Czego chcesz?! – od razu go zaatakowała, nie dając mu szansy dojść do słowa.

- Zamknij się i daj mi matkę! – uniósł się i usłyszał ciche prychnięcie i Claudia w końcu zawołała panią McKagan – Dzień dobry, mamo. Mam do ciebie dwie sprawy…

- Duff? Co się stało? – zapytała zaniepokojona.

- Obiecaj, że zaraz po naszej rozmowie nie zadzwonisz do Carol… - przerwał, czekając na zgodę na taki układ i po chwili kontynuował – Alice dziś do mnie przyszła…

- Co?! Jak to przyszła do ciebie? Przecież…

- No tak… uciekła i tu przyjechała… nie wiem, co z nią zrobić, bo nie chce, żebym dzwonił do jej rodziców… i… tu moja druga prośba… bo… - urwał i po kilku sekundach, ułożył sobie, co powinien powiedzieć – mogłabyś przylecieć pierwszym wolnym lotem? Opłacę ci nawet podróż… - od razu zaproponował.

- Ale coś się stało? Duff, dlaczego mam przyjechać? – pani McKagan już nie kryła zdenerwowania.

- Spokojnie… chcę z tobą po prostu porozmawiać… ale nie przez telefon… i przy okazji wzięłabyś młodą do siebie i jej wytłumaczysz pewne… sprawy.

- Dobrze, synku… ale strasznie tajemniczy jesteś…



- Skarbie, spokojnie… ciii… - przytulił do siebie roztrzęsioną dziewczynę i chciał ją szybko uspokoić – jestem przy tobie… nikt cię nie skrzywdzi…

- P-przepraszam… myślałam… ż-że w to w k-końcu dało mi s-spokój… - wtuliła się w jego tors i zaszlochała cicho.

Od dawna nie miała już koszmarów o gwałcie albo o swojej poniekąd patologicznej rodzinie; teraz, gdy wróciły, odczuwała wszystko dwa razy mocniej niż dotychczas. Oddychała ciężko i próbowała się uspokoić w ramionach Duffa. Znów desperacko potrzebowała poczuć bijące od jej chłopaka ciepło i bezpieczeństwo. Znów poczuła ten obezwładniający strach zaraz po przebudzeniu i paraliżującą świadomość, że to wszystko, co działo się w jej śnie, nie było tylko fikcją, że była jej czarną, smutną przeszłością.

- Nie przepraszaj, Kochanie… tylko nie płacz już… - pocałował ją czule w czoło – wiesz, że nie powinnaś się tak stresować…

- W-wiem… p-przyniesiesz mi szklankę w-wody? – ton jej głosu był wręcz błagalny.

- Już… czekaj… - wypuścił ją z objęć i wstał z łóżka – zaraz wracam, Skarbie…  - pogładził ją po włosach i wyszedł.

Zszedł po cichu do kuchni i sięgnął po butelkę z wodą mineralną. Jednak zamiast wrócić od razu do góry, oparł się dłońmi o parapet i zapatrzył się w ciemny ogródek. Już miał taką wielką nadzieję, że Marta będzie w stanie zapomnieć o tej tragedii, że w końcu da radę wyprzeć ją ze swojego umysłu, ale te sny znów powróciły, znów ciągnęły za sobą wspomnienie o jej smutnym życiu i całym cierpieniu, jakie ją spotkało w tak młodym wieku.

- Czymś się martwisz, wuj… Duff? – usłyszał cichy głos.

- Alice? – odwrócił się – czemu nie śpisz? Stało się coś? – zapytał, gdy podeszła do niego.

- Obudziłam się, bo… no nieważne… - urwała w połowie i popatrzyła na niego – dziękuję… - przytuliła się do torsu swojego chrzestnego – kocham cię, wiesz?

- Wiem, wiem… ja ciebie też, Mała… - objął ją ramieniem i pogładził lekko po włosach – no… uciekaj do łóżka…

-A czy… u Marty wszystko ok? – zapytała niezbyt pewnie.

- Dlatego wstałaś? – spojrzał na butelkę w swojej ręce - Miała jakiś koszmar… hmmm i muszę do niej wrócić…

- Dobranoc – uśmiechnęła się lekko i już jej nie było w kuchni.

McKagan westchnął i biorąc z szafki szklankę, powlekł się do sypialni swojej dziewczyny. Nalał trochę wody do naczynia i włożył je w drżące dłonie brunetki. Usiadł koło niej na łóżku i kładąc uspokajająco rękę na jej udzie, pogłaskał ją kilka razy.

- Już dobrze… napij się i spróbuj zasnąć… - szepnął i przyłożył usta do jej skroni – hej… co się dzieje? – zapytał i wyciągnął jej z ręki pustą już szklankę.

- K-kurwa… n-niedobrze mi… - poderwała się z łóżka i pobiegła do łazienki.

Pokręcił zrezygnowany głową i wsunął się pod ciepłą kołdrę, czekając, aż Marta wróci. Zaczął w tym czasie rozmyślać i pierwszy raz odkąd dowiedział się, że brunetka zaszła w ciążę poczuł strach. A co jeśli… j-jeśli znów będzie miała pecha? Po plecach przeszły go ciarki i szybko odgonił tę myśl, karcąc się w duchu za takie scenariusze. Ale wciąż pozostała obawa o to, czy będzie nadawał się na ojca, czy sytuacja go nie przerośnie, czy to dziecko będzie go kochać i jak bardzo zmieni jego życie. Zastanawiał się, jak pogodzi swoją pracę i jednocześnie pasję z wychowywaniem małego brzdąca. Boże… kurwa, dopomóż, bo się chyba załamię!

- W porządku, Kochanie? – zapytał cicho, gdy Marta wróciła chwiejnym krokiem do pokoju.

- T-tak… tylko koszmarnie się czuję… - powiedziała słabo i wgramoliła się na łóżko i zwinęła w kłębek.

- Ciii… spróbuj zasnąć… może to prześpisz…

- A… D-duff? D-dlaczego on przestał dzwonić? T-tak strasznie za nim tęsknię… - wymamrotała przez łzy, odwracając się przodem do niego.

- Nie wiem, Słońce… nie wiem… śpij już… - pocałował ją z uczuciem w usta i przysunął się do niej, by ją przytulić.

Nawet nie wiedział, ile czasu minęło, zanim zasnął; godzina? Dwie? Na pewno długo po dziewczynie, która przylgnęła do niego całym ciałem i męczyła się z odpłynięciem w krainę snów. Był półprzytomny, gdy zwlekł się z łóżka o ósmej rano i od razu udał się pod prysznic, który, jak miał nadzieję, doprowadzi go do ładu. Kurwa… jak tam można funkcjonować?! Ja pierdolę…jak ona może w ogóle jeszcze myśleć po tylu nieprzespanych nocach z rzędu? Z zamyślenia wyrwał go sygnał telefonu. Podniósł słuchawkę i usłyszał głos rodzicielki, która oznajmiła, że jest już na lotnisku w Los Angeles. Duff poprosił, żeby wzięła taksówkę, żeby nie musiała czekać, aż chłopak się tam zjawi i podał jej adres domu. Kurwa…trochę szybko… nie zdążyłem nawet powiedzieć o tym Marcie. Cóż… chyba będzie mieć niespodziankę… Podszedł do jej sypialni i starając się nie narobić hałasu, usiadł na skraju łóżka. Wiedział, że jej złe samopoczucie z dzisiejszej nocy, jeszcze nie przeszło; o ile oczywiście się nie pogorszy, jak dziewczyna wstanie. Nawet śpiąc, wyglądała, co tu dużo mówić, źle. Była blada, na jej twarzy widać było wszystko, co przeżywała walcząc z koszmarem i jeszcze te podpuchnięte oczy.

- Skarbie, Skarbie… co ja mam z tobą zrobić… - westchnął i pogładził ją czule po policzku.

- C-co s-się dzieje? – poruszyła się niespokojnie i otworzyła zaspane oczy.

- Nic… jak się czujesz? – zapytał z troską i pochylił się, żeby ją pocałować w czoło.

- Źle… jakby mi miało zaraz czaszkę rozsadzić… - wymamrotała i podkuliła nogi pod brodę, zwijając się w kłębek – muszę w-wstawać? – zapytała wręcz błagalnym głosem.

- Leż, ile chcesz, Kochanie… i jak coś będziesz chciała, to zawołaj, hmm? Będę miał gościa, to nigdzie się nie wybieram…

- Gościa?

- Jak poczujesz się lepiej, to do nas dołączysz… - zaproponował i musnął lekko jej usta.

Okrył ją jeszcze szczelniej kołdrą i wyszedł z pokoju. Zapukał krótko do sypialni Slasha i bez czekania tam wszedł. Poinformował już niezbyt trzeźwego chłopaka, że przyjeżdża jego matka i żeby jakoś względnie się zachowywał.

- I… jest tu Alice… od wczoraj…

- Jaka Alice?

- Kurwa… moja siostrzenica! I byłoby zajebiście miło, gdybyś nie był naćpany… i najebany jak zawsze…

 Skierował się do kuchni i zrobił sobie szybkie śniadanie, zastanawiając się, co ma powiedzieć swojej mamie. Ma się wstrzymać, aż Marta poczuje się lepiej i będzie przy tej rozmowie? Ma jej ogłosić tak po prostu, że zostanie babcią? Czy jednak nie mówić jej jeszcze teraz? No, ale kurwa… po coś tu przyjechała i nie mogę jej teraz powiedzieć, że kurwa chciałem tak sobie pogadać o wszystkim i o niczym… Usłyszał dzwonek do drzwi i szybko pobiegł otworzyć.

- Cześć, mamo – uścisnął ją na powitanie i biorąc od niej niedużą torbę, wprowadził ją do salonu.

- Na pewno nic się nie stało? – zapytała zapobiegawczo, rozglądając się po salonie – a Marta gdzie jest?

- Eee… u siebie… źle się czuje… - uśmiechnął się trochę krzywo i dodał – chcesz może kawy?

- Duff, o co chodzi? Pokłóciliście się? – zapytała nie siląc się na uprzejmość i delikatność.

- Oczywiście, że nie! Ma migrenę… i ogólnie tak… trochę… od wczoraj no… - urwał, nie wiedząc, co powiedzieć – och… jak zejdzie to ci powie, o co chodzi…  no a Alice… - szybko zmienił temat – nawet nie wiesz, jaki byłem zaskoczony, jak ją tu zobaczyłem!

-Ale dlaczego ona uciekła z domu? I czemu Carol mnie nie powiadomiła o tym?

- No… oni nie wiedzą… myślą, że Mała jest na jakiejś wycieczce… a ona przyjechała, bo myślała, że Dexter i Carol jej już nie kochają, bo ciągle ją ignorują i w ogóle z nią nie rozmawiają…

- Co ona wymyśliła? Jak nie kochają?

- Nie wiem… porozmawiaj z nimi o tym… Alice mówiła, że ciągle tylko każą jej zajmować się rodzeństwem i nie marudzić… a chciała im o czymś… no… ważnym powiedzieć…

- O czym? I czemu przyjechała taki kawał drogi do ciebie?

- Nie wiem… może myślała, że ja jej wysłucham? Jakiś frajer się do niej przywalał i w ogóle… no… ale nic się nie stało – dodał szybko, żeby uspokoić matkę – przyjebała mu i uciekła… chciała im to powiedzieć, ale ją zbyli…

Kobieta przymknęła oczy i obiecała chłopakowi, że porozmawia z córką o tym, jak traktuje jej wnuczkę. Zaproponował, żeby później porozmawiała też z Alice i żeby została z nimi kilka dni, bo Marta i Slash na pewno nie będą mieć nic przeciwko. Pani McKagan ucieszyła się z propozycji, bo jej najmłodszy syn tak rzadko ją odwiedzał i za nim tęskniła. I ciągle zastanawiała się, co takiego mogło się wydarzyć, że Duff chciał z nią porozmawiać i ciągnął ją te prawie dwa tysiące kilometrów tutaj.

- D-duff… zrobiłbyś mi herbatę?

Usłyszał cichy i słaby głos i szybko spojrzał w kierunku schodów. Jeśli Marta była blada, jak się obudziła, to teraz była bielsza od ściany. Ledwie trzymała się na nogach i trzymała się za brzuch. Chłopak domyślił się, że miała kolejną nieprzyjemną falę mdłości i spojrzał na nią z troską. Podszedł szybko do niej i podprowadził ją do fotela.

- Miałaś leżeć… - mruknął i dodał – naprawdę źle wyglądasz…

- Słodki Jezu, Kochana, co ci jest? – odezwała się pani McKagan i zaniepokoiła się poważnie.

- Och… - dziewczyna dopiero teraz zauważyła, że nie są sami w salonie – czemu mi nie powiedziałeś, że twoja mama przyleciała? – chciała wstać i się przywitać, ale zaczęło się jej kręcić w głowie.

- Nie wstawaj – złapał ją i z powrotem ją posadził - Bo… mamo… - basista spojrzał z lekką paniką na swoją rodzicielkę – bo właśnie… chciałem, żebyś przyleciała, bo… - brunetka ścisnęła mu dłoń, domyślając się, po co kobieta tutaj się zjawiła i ponagliła go, by mieć już to za sobą – no… zostaniesz babcią… za około… - popatrzył na Martę – siedem i pół miesiąca?

- Babcią? – zapytała kompletnie zaskoczona – och! Naprawdę? – wstała i szybko uściskała Martę, a później Duffa – och, tak się cieszę... – miała łzy w oczach – Nawet nie wiecie, Dzieci, jaką niespodziankę mi zrobiłyście…

- Ale nie płacz, mamo! To nie koniec świata – zaśmiał się chłopak i przytulił starszą kobietę.

- Bo ty nawet nie wiesz, jak ja zawsze martwiłam się, że sobie życia nie ułożysz! – powiedziała, ocierając policzki – Zawsze obawiałam się najbardziej o ciebie…

- No i zupełnie niepotrzebnie… no… chyba, że moja ukochana zamierza mnie w przyszłości zostawić – uśmiechnął się do Marty i cmoknął ją czule w czoło.

- A może to mój ukochany zamierza zostawić mnie? – mruknęła, mrużąc oczy, gdy nasilił się jej ból głowy.

- Zdecydowanie nie… ale miałem ci chyba herbatę zrobić? – przypomniał sobie i szybko skierował się do kuchni.

Zastanawiał się, kiedy zjawi się Joan, do której dzwonił w międzyczasie, by powiedzieć, że ma dla niej niespodziankę. Wiedział, że bardzo długo się nie widziały, w sumie to kiedy ich mama wylądowała w szpitalu, widziały się po raz ostatni. Później zrobiło się zamieszanie z Ray’em, pokłóciły się i od pewnego czasu dość ozięble i rzadko ze sobą rozmawiały. Zdawał sobie sprawę z tego, że obie chciały polepszenia stosunków, ale żadna nie chciała pierwsza wziąć sprawy w swoje ręce. I oczywiście ja muszę się tym zająć… uśmiechnął się do swoich myśli i wrócił do salonu z ciepłą herbatą dla Marty, która wciąż nie wyglądała najlepiej. Pani McKagan opowiadała dziewczynie, jak ona przeżywała swoje pierwsze ciąże.

- Pamiętam, jak się bałam, gdy spodziewałam się Jona… byłam młodsza od ciebie, trwała II Wojna Światowa… nie wiadomo było, co wydarzy się następnego dnia w Europie, jakie będą tego konsekwencje dla nas… najbardziej obawiałam się, że Elmer będzie musiał mnie zostawić, bo zabiorą go na front…

- Babcia czasem wspominała te czasy…ale niezbyt chętnie…mój dziadek był w jednym z obozów koncentracyjnych… zabrali go, jak babcia była z moją… mamą w piątym miesiącu… podobno, jak wrócił po kilku miesiącach, był zupełnie innym człowiekiem…

- Musiało być jej ciężko… zawsze podziwiałam wasz kraj za wolę walki, za to, że się nie poddaliście… tyle rodzin tam zginęło… kiedyś zanim jeszcze Duff się urodził, poznałam jedną kobietę, której udało się przeżyć to piekło i uciekła do Stanów. Patrzyła, jak wiozą jej męża na stracenie i nie mogła nic zrobić… okropność… nie wyobrażam sobie, co musiała czuć przez te wszystkie lata…

-Nigdy o tym nie mówiłaś… - mruknął basista i nie doczekał się odpowiedzi, bo zadzwonił dzwonek – cześć – uśmiechnął się do gościa i dodał – o przyjechałaś z Gilbym… wchodźcie, niespodzianka czeka w salonie – odsunął  się, by ich wpuścić.

- M-mama? – spojrzała trochę ze strachem na nią i przeniosła wzrok na Clarke’a – jak dobrze cię widzieć – szybko do niej podeszła i uściskała ją – a to jest… to właśnie jest Gilby – przedstawiła jej swojego nowego partnera i zapytała – kiedy przyjechałaś? Czemu nie mówiłaś nic, że zamierzasz wpaść?

- Bo nie zamierzałam… Duff mnie poprosił, więc jestem…

- No właśnie… siostrzyczko, zostaniesz ciocią! – zawołał radośnie Duff.

- Jesteś w ciąży?! – z niedowierzaniem spojrzała na Martę – Gratuluję! Może mój braciszek w końcu będzie bardziej odpowiedzialny! – zaśmiała się.



- Naprawdę muszę jechać?

- Alice, już o tym rozmawialiśmy… babcia weźmie cię na kilka dni i pogada z twoimi rodzicami, hmm? – usiadł na parapecie koło niej i dodał – i pamiętaj… jak będziesz chciała pogadać następnym razem, to po prostu zadzwoń… jeśli będziemy na trasie, to zadzwoń do Joan… ona będzie wiedzieć, gdzie jesteśmy i mi przekaże to, a ja oddzwonię, ok?

Kiwnęła głową i trochę zasmucona i zapytała, czy to prawda, że Duff będzie ojcem. Uśmiechnął się do niej i potwierdził, zastanawiając, się skąd o tym wie.

- Slash coś tam wspomniał, jak próbował mnie nauczyć grać Bad Obsession…

- Pieprzona gaduła… - mruknął.

- Wiesz, że ciocia Claudia nie uwierzy w to? Zawsze ma cię za jakiegoś skończonego głupka i totalnie nieodpowiedzialnego dzieciaka… Czemu nikt nie chce mi powiedzieć, dlaczego tak mówi? Przecież to nieprawda! Jesteś zajebisty! Najlepszy wujek jakiego mam!

- Nie wiem, czy zasłużyłem – zaśmiał się i dodał – Claudia… cóż… taki mały spór między rodzeństwem…to wszystko…

Tak… mały spór… faktycznie mały… Kurwa, to jest moja siostra, a traktujemy się jak najwięksi wrogowie! Ale… ja tego nie zacząłem! To ona wiecznie miała do mnie jakiś problem, do chuja! I jeszcze wiecznie się mnie czepiała, że nie odzywam się do ojca… Jasne… nie jestem takim kretynem… to, że ona robi z siebie ukochaną córeczkę tatusia, gówno mnie obchodzi! Ja pierdolę, co, kurwa, ma znaczyć to jebane zaproszenie na ślub?! Może jeszcze mamę zaprosi, żeby popatrzyła, jak się ślini patrząc na jakąś małolatę? Przecież ta… jebana „przyszła pani młoda”, jest młodsza od Marty chyba! I wygląda, jakby zgarnął ją z jakiegoś taniego burdelu! Z zamyślenia wyrwał go głos Gilby’ego, który zaoferował się wczoraj z Joan, że odwiozą siostrzenicę i matkę rodzeństwa na lotnisko.

- No, Mała… czas na ciebie – zawołał dziarsko do dziewczynki i wstał z parapetu – i pamiętaj, co ci mówiłem… - szepnął, gdy przytuliła się do niego na pożegnanie.

- Dziękuję… i… poczekajcie jeszcze chwilę…

Pobiegła na piętro i zapukała do sypialni Marty, która siedziała na łóżku i jedząc żelki, szkicowała. Uśmiechnęła się do dziewczyny i przerwała zajęcie. Wstała z miejsca i podeszła do komody, otwierając jedną z szuflad. Wyciągnęła z niej jakąś paczkę i podała dziewczynie.

- Duff wspominał, że masz za parę dni urodziny… więc, spełnienia marzeń…

- Och… dziękuję! – pocałowała ją w podzięce w policzek i zapytała - co to? Mogę otworzyć? – brunetka kiwnęła głową i po chwili usłyszała okrzyk zdziwienia i zachwytu – o kurde! Sama to rysowałaś?! A-ale… to jest zajebiste! – zaczęła przeglądać rysunki włożone do teczki formatu A4.

- Bez przesad… zwykłe rysunki… podpytałam kiedyś Duffa o twoje ulubione zespoły i postanowiłam trochę poszkicować…

- Aerosmith! To wygląda jak zdjęcia! – wpatrywała się w podobiznę Toksycznych Bliźniaków i nie mogła się nadziwić, jak to realistycznie wygląda – i Ozzy! – wertowała dalej kartki - Skąd on wie, że uwielbiam Rainbow?! Kurde, dzięki! To najlepszy prezent, jaki kiedykolwiek dostałam! – mocno ją objęła i uśmiechnęła się szeroko – no i w ogóle to chciałam się pożegnać… i pogratulować – spojrzała na jej jeszcze płaski brzuch i dodała – ten malec będzie miał szczęście…

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz