nooo i 24 komentarze
ok...
od razu przepraszam, że tak długo, ale... nawet nie wiecie jak ciężko
było mi napisac ten rozdział... mam nadzieję, że mnie nie zabijecie za
treści, które się tutaj znalazły i pewne dwa fragmenty jakoś wam
zrekompensują tę "tragedię"
ostatnio
zapomniałam o tym wspomniec, więc zrobię to teraz... zdaję sobie sprawę
z tego, kiedy Stradlin zagrał ostatni koncert, kiedy odmówił dalszego
koncertowania i tak dalej, ale w tym względzie (jak i w sprawie ich
trasy koncertowej0 pozwolę sobie na drobne ustępstwa i zmiany ;D
wybaczcie jeszcze dobór takich a nie innych piosenek, ale... cóż... trochę chyba wpasowały się w klimat tego rozdziału...
i po raz któryś tam apeluję... zostawcie gg albo piszcie na któregoś maila, jeśli ktoś chce być powiadamiany o nowych rozdziałach...
***
- Duff,
proszę cię… źle się czuję… - wymamrotała, gdy chłopak chciał ściągnąć z niej
kołdrę i tym samym wyciągnąć ją z łóżka – daj mi jeszcze poleżeć…
Basista
trochę spochmurniał i usiadł na skraju łóżka. Pogładził dziewczynę po policzku
i nie miał serca wyciągać jej z tej ciepłej pościeli, mimo że była już
dziesiąta. Nie wiedział, czemu znów dopadł ją taki dziwny nastrój i martwił się
o nią. Próbował udawać, że wszystko jest w porządku, ale w środku wręcz się w
nim gotowało z nerwów, że nie wie, o co chodzi i nie może jej jakoś pomóc.
- To może
poleżę z tobą? – zapytał, uśmiechając się ponuro i wślizgując się na miejsce
koło niej – Powiesz mi… powiesz mi, co się dzieje?
Przysunęła
się do niego i przytuliła się do jego boku, kładąc głowę na jego torsie. Nie
odpowiadała, bo nie wiedziała, co miałaby mu odpowiedzieć. Nie wiedziała, co
się z nią tak naprawdę działo; nie wiedziała, czemu ostatnio chodziła przybita,
czemu częściej bolała ją głowa i miała migreny; nie miała pojęcia, czemu miała
ochotę przytulić się do kogoś i płakać póki jej nie ulży. Może miało to związek
z ostatnią rozmową z Izzym, który do końca nie wyjaśnił jej, o co mu chodzi z
tym, że musi wszystko sobie poukładać i z tym, że wszystko mu się sypie. Nie
rozumiała, o czym chłopak mówił, bo przecież nigdy się na nic nie uskarżał,
prócz drobnych kłótni małżeńskich.
- O n-nic,
Duff… po prostu… p-przytul mnie i powiedz, że będzie ok… - poprosiła drżącym
głosem.
- Hej…
Kochanie… - przygarnął ją do siebie i mocno objął – wszystko będzie dobrze…
czym się martwisz? – zapytał, ale nie doczekawszy się odpowiedzi, mruknął – no
nie smuć się w urodziny… - skierował jej twarz w swoją stronę i czule zaczął
muskać jej usta – spełnienia marzeń, Skarbie…
- Boże…
przez to wszystko zapomniałam! – pokręciła z niedowierzaniem głową i lekko
pocałowała swojego chłopaka.
McKagan
zaśmiał się i przetoczył się tak, że dziewczyna znalazła się pod nim. Oparł się
łokciami o materac, by jej nie przygnieść i ponownie wpił się w jej wargi, tym
razem z namiętnością i zachłannością. Dłonią dostał się pod T-shirt, w którym
spała i szybko skierował ją ku piersiom brunetki. Wygięła nieznacznie ciało,
gdy zaczął drażnić palcami jej nabrzmiałe sutki i jęknęła cicho.
- A to ma
być prezent? – wyszeptała mu do ucha i odsunęła go trochę od siebie – może
później, co? Ja jestem ledwie żywa… wiesz, że nie spałam prawie wcale…
Duff
spojrzał na nią zasmucony i zsunął się z niej niespiesznie. Było mu przykro, że
tak to przerwała, ale miał też świadomość, że ponad pół nocy męczyła się, by
zasnąć po kolejnym koszmarze o gwałcie i nie miała teraz na nic siły. Chciał coś
powiedzieć, ale usłyszeli pukanie i po paru sekundach w drzwiach pojawił się
Izzy. Źle wyglądający Izzy, który ostatnimi czasy schudł i był blady jak
ściana. Uśmiechnął się smętnie, gdy zobaczył Martę przytuloną do zrezygnowanego
basisty.
- Mogę? –
zapytał i spojrzał wręcz błagalnym wzrokiem na Duffa.
- Jasne… -
mruknął tylko i wygramolił się spod kołdry – zrobię śniadanie – zwrócił się do
dziewczyny i prawie natychmiast wyszedł.
Boże… Izzy,
jak ty wyglądasz… coraz bardziej upodabniasz się do jakiegoś… trupa! Czemu
wcześniej nie zauważyłam, że ubrania wiszą na tobie bardziej niż zwykle? Czemu
nie dostrzegłam koloru twojej skóry? Patrzyła, jak siada na skaju łóżka i stara się nie
patrzeć jej w oczy. Przestraszyła się tego, bo zazwyczaj to ona uciekała przed
jego przeszywającym wzrokiem. Spuścił głowę i udawał, że widzi coś ciekawego w
swoich spodniach, gdy dziewczyna usiadła koło niego i zapytała, czy coś się
stało.
- Wiesz…
strasznie… - urwał, nie bardzo wiedząc, jak powinien skończyć.
- Strasznie,
co?
- Strasznie
chciałbym ci powiedzieć tyle rzeczy… - położył niezbyt świadomie dłoń na jej
odkrytym kolanie i pogładził jej gładką skórę – ale… nie potrafię… nie teraz…
to znaczy – zdecydował się podnieść wzrok na nią i mruknął – nie chcę ci psuć
urodzin moim pierdoleniem…
- Izzy… c-co
się dzieje? – wymamrotała, gdy jej oczy napotkały wszechobecny żal i pustkę w
ciemnych tęczówkach chłopaka.
- Nic… nic,
o czym musisz w tej chwili wiedzieć… - odgarnął czułym ruchem jeden z
niesfornych kosmyków z jej twarzy i z cichym westchnieniem dodał – tak bardzo
cię kocham, Mała Siostrzyczko Isbell… pamiętaj o tym… zawsze…
Nie czekając
na jej reakcję, przysunął się do niej i otoczył ją ramionami, wtulając twarz w
jej długie, gęste włosy. Z trudem podjął już decyzję, co do swoich dalszych
losów i nie był w stanie powiedzieć jej tego na głos. Chciał, by wszystko
potoczyło się inaczej, by nie musiał wbijać sobie niewidzialnych sztyletów
prosto w serce, by nie musiał tulić jej teraz do siebie, tak jakby był to
ostatni raz. Wiedział doskonale, że Marta wyczuwała, że coś jest nie tak i
przytulała się do niego z tęsknotą, tak jakby chciała zapamiętać na zawsze jego
ramiona. Próbował powstrzymać rosnący w jego gardle ucisk i zaczął z trudem
śpiewać, piosenkę Aerosmith, która w jego odczuciu pasowała prawie idealnie do
Marty.
I'm alone yeah I don't know if I can face the night
I'm in tears and the cryin' that I do it for you
I want you're love let's break the walls between us
Don't make it tough I'll put away my pride
Enough's enough, I've suffered and I've seen the light
Baby
You're my angel come and save me tonight
You're my angel come and make it alright
Don't know what I'm gonna do about this feeling inside
Yes, it's true loneliness took me for a ride
Without your love I'm nothing but a beggar
Without your love a dog without a bone
What can I do? I'm sleepin' in this bed alone
Baby
You're my angel come and save me tonight
You're my angel come and make it alright
Come and save me tonight
You're the reason I live
You're the reason I die
You're the reason I give when I break down and cry
Don't need no reason why
I'm in tears and the cryin' that I do it for you
I want you're love let's break the walls between us
Don't make it tough I'll put away my pride
Enough's enough, I've suffered and I've seen the light
Baby
You're my angel come and save me tonight
You're my angel come and make it alright
Don't know what I'm gonna do about this feeling inside
Yes, it's true loneliness took me for a ride
Without your love I'm nothing but a beggar
Without your love a dog without a bone
What can I do? I'm sleepin' in this bed alone
Baby
You're my angel come and save me tonight
You're my angel come and make it alright
Come and save me tonight
You're the reason I live
You're the reason I die
You're the reason I give when I break down and cry
Don't need no reason why
- Dlaczego
płaczesz? – urwał, gdy poczuł łzy na swojej koszuli.
- C-czemu mi
to śpiewasz? – zapytała, odrywając się od niego i patrząc na niego załzawionym
wzrokiem – t-to nie przypadek, p-prawda?
- Dużo z
tego utworu to prawda… - powiedział prawie szeptem – jesteś jednym z
nielicznych powodów, dla których teraz żyję… - pocałował ją lekko w czoło i z
lekkim zażenowaniem dodał – moim aniołem też chyba jesteś…
- I-izzy… o
co chodzi?
- Daj… daj
m-mi parę dni jeszcze… proszę…
Wytrzeszczyła
w zdziwieniu załzawione oczy, gdy na niego spojrzała. Jeszcze żaden widok nie
wywołał u niej takiego szoku, jak ten. Na policzkach chłopka lśniły łzy, które
szybko i nieporadnie starał się wytrzeć. Kurwa… jaka z ciebie ciota!
Beczysz?! Ja pierdolę, co za jebany obciach! Przecież sam, kurwa, postanowiłeś
to zrobić, więc… do chuja co to za pierdolone łzy? Jeszcze przy Marcie…
Stradlin… żal mi cię, kurwa! Zamrugał, by powstrzymać dalszą słabość i
wykorzystując to, że Marta siedzi jak sparaliżowana, wstał i podszedł do okna.
Zacisnął dłonie na parapecie i przeklął cicho. Nawet nie zauważył, kiedy
dziewczyna wygramoliła się z pościeli i podeszła do niego.
- C-co się
s-stało? – zapytała roztrzęsiona i wspinając się na palce, spróbowała zmusić go
do spojrzenia na siebie – Izzy… c-co…
-
Przepraszam… nie wiem, co mnie, kurwa, naszło… - mruknął i na kilka sekund
zamknął oczy – jestem debilem…
-
P-przestań… - wymamrotała i przytuliła się do niego.
Gitarzysta
bez słowa otoczył ją ramionami i opierając brodę na jej głowie, napawał się tą
chwilą. Wiedział, że wraz z podjętą przez siebie decyzją, straci coś, na czym
najbardziej w życiu mu zależy. I dla czego? Dla ratowania małżeństwa i
ratowania siebie przed… wykończeniem! Jestem kretynem! Poświęcam moją miłość do
niej na rzecz siebie?! Do kurwy nędzy… co ja wyprawiam?!
- Ej,
Stradlin, zjesz z nami? – w pomieszczeniu pojawił się Duff – przeszkadzam wam?
– zapytał, patrząc na przytuloną do siebie parę przyjaciół.
- Nie, nie…
- Izzy odsunął się nieznacznie od Marty i mruknął – przyszła Joan?
- Ta… czeka
w kuchni – uśmiechnął się nieznacznie do gitarzysty, który pocałował dziewczynę
w czoło i wyszedł – Kochanie, co się dzieje? – podszedł do niej i przejechał
dłońmi po jej ramionach – czemu mu płakałaś?
- Nieważne,
Duffy – zbyła go i cmoknęła w usta, gdy chciał coś powiedzieć – ogarnę się
trochę i zejdę na dół, co?
- Marta,
dzwoni Bolan z życzeniami… - zawołał Duff i gdy dziewczyna podeszła do
telefonu, chłopak podszedł do swojej siostry – to kiedy w końcu poznamy tego
twojego faceta?
- Och… to
trochę skomplikowane! Bo… muszę mu najpierw powiedzieć… eee… kim jest mój brat…
- Jak to?
Nie rozumiem… nie wie, że masz brata? Że masz siódemkę rodzeństwa?!
- Wie… ale…
nie wie, że moim bratem jest TEN Duff McKagan – spuściła wzrok i wymamrotała –
bo ty nie rozumiesz… to jest muzyk! Nie chciałam, żeby był z siostrą basisty
Guns n’Roses, tylko z normalną Joan… żeby chciał umawiać się ze mną dlatego, że
uznaje mnie za interesującą, a nie dlatego, że jesteś w mojej rodzinie…
- Tak jak
jest teraz? – zapytał zaskoczony – no dobra… ale w końcu mu powiesz, tak?
Kiwnęła
tylko głową i uśmiechnęła się do farbowanego blondyna. W sumie ulżyło jej, że
chłopak nie miał do niej pretensji o to, że nie przyznała się temu facetowi,
kto jest członkiem jej rodziny. Jeszcze by tego brakowało, żeby Duff zrobił
mi awanturę… ale lepsza awantura, niżby się miało okazać, że jestem z dupkiem,
który mnie wykorzystał, by znaleźć się bliżej tych… świrów… Spojrzała na
brata, który wodził wzrokiem za Martą, która skończywszy rozmawiać z Rachelem,
skierowała się do kuchni po piwo i szturchnęła go w ramię.
- Ej! –
zawołał oburzony i rzucił jej pytające spojrzenie.
- Wlepiasz w
nią oczy, jakbyś chciał z nią zostać teraz sam i zaciągnąć ją…
- Sądzę, że
to całkiem możliwe – przerwał jej bez krępacji i wyszczerzył zęby – i to nie
moja wina, Joan!
Dziewczyna
wybuchła śmiechem i dopiła wino, które miała w kieliszku. Zostawiła Duffa z
jego brudnymi myślami i udała się za Martą do sąsiedniego pomieszczenia.
Chciała z nią porozmawiać, bo miała wrażenie, że coś dręczy tę drobną brunetkę.
Może to ma związek z Axlem i Izzym? Obaj wyglądają jak siedem nieszczęść…
- Jeszcze
raz dziękuję za ten tort… nie spodziewałam się czegoś takiego…
- Wiem,
jakim Duff jest organizatorem, więc postanowiłam się sama tym zająć… -
uśmiechnęła się i dodała – ale, Marta, ja nie w tej sprawie… powiedz mi, o co
wam w trójkę chodzi? Jesteście tacy przygnębieni i dziwni – widząc, że dziewczyna
nie za bardzo wie, o kim mowa, wyjaśniła – Ty, Izzy i Axl…
- Nie wiem…
ja się tylko martwię o Stradlina, bo coś się z nim dzieje ostatnio, a Axl…
chyba się po prostu trochę pokłócili, no i wiesz, że on od tej sprawy z Erin
izoluje się od nas, jak tylko może. Nie sądziłam, że w ogóle dziś się pojawi.
- No… Slash
coś mówił, że ostatnio nie można z nim wytrzymać nawet na próbach… - westchnęła
– właśnie… póki nas nie słyszą, powiedz mi… czy on zachowuje się normalnie? Bo
cały czas się zastanawiam, czy on nie ma do mnie żalu… no albo… wiesz, niby
bronił się, że mam sobie kogoś znaleźć, a nie próbować coś z nim, ale jakoś
tak… wyczułam żal w jego głosie?
- Wydaje mi
się, że cieszy się, że kogoś sobie znalazłaś… - zaczęła niepewnie – może
powinnaś z nim szczerze porozmawiać?
Chciała coś
jeszcze powiedzieć, ale z salonu dobiegł je odgłos gitary i udały się do
pomieszczenia. Stradlin siedział na podłodze, opierając się plecami o kanapę i
trzymał w dłoniach akustyka, którego podarował Marcie dwa lata temu. Po chwili
zaczął cicho i z dziwną, jak na niego, nostalgią śpiewać.
I try and feel the sunshine
You bring the rain
You try and hold me down
With your complaints
You cry and moan and complain
You whine an tear
Up to my neck in sorrow
The touch you bring
You just don't step inside to 14 years
So hard to keep my own head...
That's what I say
You know...I've been the beggar...
I've played the thief
I was the dog...they all tried to beat
But it's been 14 years of silence
It's been 14 years of pain
It's been 14 years that are gone forever
And I'll never have again
Your stupid girlfriends tell you
That I'm to blame
Well they're all used-up has-beens
Out of the game
This time I'll have the last word
You hear what I say
I tried to see it your way
It won't work today
You just don't step inside to 14 years
So hard to keep my own head...
That's what I say
You know...I've been the dealer...
Hangin' on your street
I was the dog...they all tried to beat [...]
Bullshit and contemplation
Gossip's their trade
If they knew half the real truth
What would they say
Well I'm past the point of concern
It's time to play
These last 4 years of madness
Sure put me straight
Don't get back 14 years
In just one day
So hard to keep my own head
Just go away
You know...just like a hooker she said
Nothin's for free
Oh I tried to see it your way
I tried to see it your way
You bring the rain
You try and hold me down
With your complaints
You cry and moan and complain
You whine an tear
Up to my neck in sorrow
The touch you bring
You just don't step inside to 14 years
So hard to keep my own head...
That's what I say
You know...I've been the beggar...
I've played the thief
I was the dog...they all tried to beat
But it's been 14 years of silence
It's been 14 years of pain
It's been 14 years that are gone forever
And I'll never have again
Your stupid girlfriends tell you
That I'm to blame
Well they're all used-up has-beens
Out of the game
This time I'll have the last word
You hear what I say
I tried to see it your way
It won't work today
You just don't step inside to 14 years
So hard to keep my own head...
That's what I say
You know...I've been the dealer...
Hangin' on your street
I was the dog...they all tried to beat [...]
Bullshit and contemplation
Gossip's their trade
If they knew half the real truth
What would they say
Well I'm past the point of concern
It's time to play
These last 4 years of madness
Sure put me straight
Don't get back 14 years
In just one day
So hard to keep my own head
Just go away
You know...just like a hooker she said
Nothin's for free
Oh I tried to see it your way
I tried to see it your way
- Jak
będziesz to tak smętnie śpiewać na koncertach, to cię wygwiżdżą, Stary… -
mruknął Axl – albo każą mi wyjebać cię z zespołu – zażartował, jednak nikt się
nie roześmiał – no co, kurwa? Tak tylko mówię…
- C-co?! –
poderwała się z krzesła i spojrzała z przerażeniem na czarnowłosego chłopaka –
c-co ty do m-mnie mówisz?!
- Odchodzę…
- starał się na nią nie patrzeć, bo wiedział, że jedno jej spojrzenie i znów,
tak jak pięć dni wcześniej, rozklei się jak małe dziecko – z… powodów
osobistych muszę opuścić zespół…
- Żarty
s-sobie robisz?
- Marta…
proszę… nie utrudniaj – wymamrotał i odwrócił głowę w bok, gdy stanęła tuż
przed nim.
- Izzy… j-jak
to odchodzisz? Rzucasz Guns n’Roses?
- Tak…ale…
ale to jeszcze nie wszystko… - przymknął oczy, gdy siłą skierowała jego twarz
ku sobie – S-siostrzyczko, ja… w-wyjeżdzam ze Stanów… z Annicą…
Dziewczyna
odskoczyła od niego, jak oparzona i opierając się o szafę, osunęła się na
podłogę. Odgarnęła włosy z twarzy i przyłożyła dłoń do ust. Nawet nie
wiedziała, kiedy w jej oczach pojawiły się łzy.
- N-nie
wierzę… - wyszeptała – n-nie wierzę, że to powiedziałeś…
- M-marta… -
zadrżał mu głos, gdy klękał koło niej – muszę… r-rozumiesz? Muszę!
- M-musisz
mnie z-zostawić, t-tak?! Obiecywałeś! O-obiecywałeś, Stradlin, ż-że mnie nie
zostawisz… - wybuchła głośnym płaczem i odepchnęła go, gdy chciał ją przytulić
– p-pieprz się! Oszukałeś mnie, d-dupku!
- Ciii…
spokojnie… - wymruczał i usiadł koło niej – przepraszam… n-nie mam wyboru… nie
chcę się rozstawać z Annicą, a w przypadku zostania w z-zespole, to chyba
nieuniknione… - przytulił z całych sił jej drżące ciało i mówił dalej – nie
mogę sobie poradzić z Axlem i jego humorami, nie potrafię się zgrać z Mattem…
mam dość już ich nałogów, b-bo boję się, że do tego gówna wrócę… - walczył z
łzami, które cisnęły się do jego oczu i wziął głęboki oddech – mówiłem c-ci, że
cokolwiek zrobię, zawsze będę cię k-kochać…
Próbował
uspokoić szlochającą dziewczynę i przekonać ją, że to najlepsze wyjście, jakie
wpadło mu do głowy. Nie pomogły obietnice, że będzie do niej dzwonił, nawet
codziennie, jeśli tylko wyrazi zgodę. Nie pomogły zapewnienia o tym, że o niej
nie zapomni i że zawsze będzie ją kochać, że kiedyś wróci i będzie tak jak
teraz.
Hush-a-bye my baby soft and new
ooh her loveliness, gypsy dance in the rain
hush-a-bye my baby what you do
ooh, the baby cries, the wind she's a-callin' your name
where you came from you ain't alone
live and loved from the old jaw bone
ahh don't you cry, you're home sweet home
rock-a-bye sweet lady gypsy blue
ooh, the nightingale's singin her song in the rain
hush-a-bye sweet lady soft and new
ooh don't you cry, the wind she's a-screamin' your name
come too soon that sunny day
you give your heart away
no divorcee, no repouise
ooh her loveliness, gypsy dance in the rain
hush-a-bye my baby what you do
ooh, the baby cries, the wind she's a-callin' your name
where you came from you ain't alone
live and loved from the old jaw bone
ahh don't you cry, you're home sweet home
rock-a-bye sweet lady gypsy blue
ooh, the nightingale's singin her song in the rain
hush-a-bye sweet lady soft and new
ooh don't you cry, the wind she's a-screamin' your name
come too soon that sunny day
you give your heart away
no divorcee, no repouise
- Nie
płacz... łamiesz m-mi serce... – powiedział cicho, gdy skończył nucić i sam
otarł sobie mokre od łez policzki.
- Z-zawsze
bałam się t-tej chwili… n-nie chciałam n-nawet o tym myśleć… - wyszeptała i
mocniej wtuliła się w Izzy’ego.
- Ciii…
wrócę… naprawdę wrócę do ciebie, a-ale nie wiem kiedy… - mruknął i przycisnął
wargi do jej skroni – no… nie płacz, bo zaraz zacznę beczeć jak baba! – zaśmiał
się ponuro – no… ale teraz muszę powiedzieć o tym chłopakom… - westchnął i
trzymając jeszcze chwilę Martę w ramionach, wstał i wyprowadzając ją z pokoju,
zszedł do salonu, w którym siedział Slash, Axl i Duff.
Od odejścia
Stradina minęły trzy tygodnie. Trzy długie i ciężkie tygodnie, pełne łez ze
strony Marty, nerwów McKagana, rozczarowania Slasha i furii Rose’a, który gdyby
tylko mógł zionąłby ogniem i zabijał wzrokiem każdego, kto tylko na niego by
spojrzał. Pozostali dwaj członkowie Guns n’Roses po prostu przyjęli do
wiadomości odejście Izzy’ego, jakby to była najnormalniejsza rzecz na świecie.
Jednak pierwszych trzech chłopaków prócz członka zespołu, czuło się tak, jakby
stracili nie tylko gitarzystę, ale też przyjaciela. Uważali, że Stradlin
zdradził ich, gdy podjął decyzję o porzuceniu zespołu. I dlatego po dwudziestu
dniach znaleźli nowego gitarzystę rytmicznego – Gilby’ego Clarke’a. Szczególnie
zły był Duff, ale w jego wypadku prócz żalu „zawodowego”, gotowało się w nim z
powodów osobistych – widział, jak jego dziewczyna cierpi i tęskni za Stradlinem
i nie mógł kompletnie nic zrobić, by jej pomóc i wyprowadzić ją z dołka, w
którym się znalazła.
- Marta,
Kochanie… proszę – przysiadł na łóżku brunetki i pogładził opuszkami palców jej
policzek – przyjdzie dziś Joan… chyba z tym jej facetem, bo dzwoniła, że może
się pojawi… w końcu go poznamy – pochylił się i chciał ją pocałować, ale
odwróciła głowę.
- Zostaw
mnie… - pociągnęła kołdrę, by się pod nią schować – nie chcę stąd wychodzić… -
powiedziała, próbując być stanowcza – i chcę z-zostać sama!
Jednak
McKagan nie był na tyle głupi, by nie usłyszeć rozpaczy w jej głosie i niemej
prośby o to, by został przy niej. Bez zbędnych słów wstał i szybko zamknął
drzwi na klucz. Prawie siłą wyciągnął dziewczynę z łóżka i przyciskając ją do
ściany zaczął zachłannie całować. Wiedział, że całe jej szarpanie się i
żądanie, by przerwał, było tylko grą; wiedział, że pragnęła go tak samo mocno i
wręcz rozpaczliwie, jak on jej. Za długo nie pozwalała mu na zbliżenie się do
niej, by teraz tak łatwo odpuścił. Nie trudził się nawet, by zwolnić tempo, w
jakim ją rozbierał. Dosłownie po paru chwilach stała przed nim kompletnie naga.
- Boże…
jakaś ty piękna… - wymamrotał i szybko zajął się pieszczeniem jej pełnych
piersi.
Zrzuciła z
niego T-shirt i wygięła się lekko, czując rozchodzącą się po jej ciele rozkosz,
gdy Duff błądził językiem po jej biuście. Nie była w stanie przyznać się sama
przed sobą, jak strasznie brakowało jej jego dotyku w ciągu ostatnich tygodni;
i to jeszcze na własne życzenie odsunęła tak chłopaka od siebie, to ona nie
chciała, by ją pieścił i się z nią kochał; to ona ciągle mówiła mu, że nie ma
ochoty i żeby zostawił ją samą. Dziś dziękowała w myślach basiście, że tym
razem jej nie posłuchał. Nawet nie wiedziała, jakim cudem znalazła się teraz na
podłodze pod McKaganem, który obcałowywał jej szyję i dekolt, jednocześnie
krążąc dłonią po jej podbrzuszu i najczulszych częściach jej ciała.
- D-duff? –
wykrztusiła z ledwością, gdy chłopak pieścił ustami i językiem okolice jej łona
– p-pieprz się ze mną tak, żebym z-zapomniała, jak się nazywam… - wymamrotała,
lekko się rumieniąc.
Basista
tylko uśmiechnął się pod nosem i wsłuchując się w jej jęki, kontynuował
doprowadzanie ją do ekstazy. Przytrzymywał ręką udo dziewczyny, by się nie
szarpała i wierzgała, a drugą błądził po jej pełnych piersiach. Wiedział, że
Marta z każdą chwilą odpływa zupełnie do innego świata i postanowił już dłużej
jej nie „torturować”, przerywając pieszczoty i wchodząc w nią zdecydowanym
ruchem. Pisnęła cicho, gdy poczuła go w sobie i szybko oplotła nogami jego
biodra. Poddała się zupełnie jego mocnym i wręcz dzikim pchnięciom, drapiąc
paznokciami skórę na jego plecach. Nie była w stanie tłumić swoich reakcji na
dotyk Duffa i rozkoszy, jakiej jej dostarczał.
- To…
w-wiesz, jak się… nazywasz… K-kochanie? – wydyszał, wpijając się ustami w jej
rozchylone wargi.
Zamiast
odpowiedzieć, dziewczyna ostatkiem sił napięła mięśnie, ściskając w sobie
męskość chłopaka. Wydała z siebie przeciągły okrzyk i zacisnęła dłonie na
przedramionach Duffa, który po kilku chwilach sam opadł na nią wyczerpany.
- K-kiedyś
mnie… wykończysz… - wymamrotał po paru minutach i w końcu ostrożnie wysunął się
z niej – kocham cię… - przetoczył się na plecy i przyciągnął do siebie
dziewczynę, która przytuliła się do jego torsu.
- Ja ciebie
też… - przyłożyła usta do skóry na jego klatce piersiowej i westchnęła ciężko –
brakowało mi tego… - zaczęła rysować opuszkami jakieś wzory na ciele chłopaka i
przysunęła się bliżej, by się trochę ogrzać.
- Mnie też…
nawet nie wiesz, jak bardzo… - mruknął i przymykając oczy, pogładził ją po
ramieniu – zimno ci? – przemieścił się minimalnie i sięgnął ręką po kołdrę,
którą szczelnie ich okrył.
- Mmmm… -
zamruczała cicho i wymamrotała – wiesz… gdyby ktoś mi powiedział niecałe cztery
lata temu, że będę zakochana… z wzajemnością i że będę taka szczęśliwa to…
- To? –
zachęcił ją do dalszego mówienia i odsunąwszy się trochę od niej, przewrócił
się na bok i podparł głowę na zgiętej ręce.
- To
kazałabym mu iść się leczyć… - westchnęła i kontynuowała – wtedy… zanim was
poznałam… j-ja… myślałam wtedy, że moje życie się skończyło w tym samym dniu co
ten… g-gwałt… myślałam, że już nigdy nie będę się uśmiechać, że nie spotka mnie
nic dobrego… ż-że na to nie zasługuję…
Duff
spojrzał na nią smutnym wzrokiem i pogładził ją dłonią po policzku, tym samym
ocierając jej łzy. Przyciągnął ją delikatnie do siebie i objął ją, by dodać jej
otuchy. Przez myśl mu nawet nie przeszło, że dziewczyna mogłaby się
kiedykolwiek uważać za niegodną szczęścia. Kurwa! To jest wręcz chore! Jak
bardzo musiała mieć zjebaną psychikę, żeby tak myśleć? Dalej ją chyba ma, ale
już nie w takim stopniu… ale kurwa! Zajebałbym tych skurwieli! Jej pieprzonego
ojca za to, że ją tak katował i tego… t-tego skurwysyna, co ją zgwałcił! Ja
pierdolę! Ona nawet nie ma pojęcia, jaki jebany gniew w sobie, kurwa, czuję,
jak o tym myślę!
-
Zasługujesz… zasługujesz bardziej niż ktokolwiek na tej ziemi… - mruknął jej do
ucha i dodał – nie płacz, Skarbie… jestem przy tobie, tak?
Wtuliła się
w niego ze wszystkich sił i wymamrotała jakieś nieskładne podziękowanie. Czuła
się teraz taka bezpieczna w jego ramionach i za nic w świecie nie chciała się
od niego odsunąć. Jednak wiedziała, że nie jest im dane leżeć tak w
nieskończoność, zważywszy na fakt, że miała ich dziś odwiedzić Joan i Slash
mruczał coś wczoraj o nowym gitarzyście na miejsce Izzy’ego i o tym, że być
może wpadnie dziś do nich.
- Musimy
wstać, prawda?
- Póki nas
stąd nie wyrwą, mam to gdzieś… - mruknął i pocałował ją lekko w usta – mam
prawo pobyć z moją ukochaną sam na sam… - przetoczył się na plecy i pociągnął
za sobą dziewczynę, która teraz leżała na nim – chyba, że nie chcesz? – uniósł
lekko brwi i przejechał dłońmi po jej kręgosłupie.
- Hmmm…
muszę się zastanowić… - uśmiechnęła się słodko i musnęła językiem jego wargi –
ale…
- Ej,
Papużki Nierozłączki, które muszą się pieprzyć w biały dzień, moglibyście
łaskawie wyjść, bo za dziesięć minut ma przyjść Clarke… - dobiegł ich głos
zniecierpliwionego i poirytowanego Slasha – i Joan dzwoniła, że będzie sama, bo
ten jej facet ma coś załatwić…
-
Wypierdalaj! – odpowiedział mu Duff i dodał – wyjdziemy, jak nam się będzie
podobać!
- Ej…
przestań! – szepnęła do niego Marta i powiedziała już głośniej, żeby Hudson
usłyszał – daj nam pięć minut, ok?
Burknął coś,
jakby do siebie i skierował się do kuchni. Duff spojrzał z niezadowoleniem na
drzwi i skierował wzrok na Martę. Widać było od razu, że jest zły, że ktoś im
przerwał czułości i że musi wyrwać się z przyjemnego stanu błogości, który
nachodził go za każdym razem, gdy jego dziewczyna była tak blisko niego. Kurwa!
To się kiedyś skończy?! Chyba nawet, jak się wyprowadzimy, to będą, kurwa, nas
nachodzić i nam przerywać!
- Kurwa…
zajebię mu kiedyś! – warknął.
- Daj
spokój, Duff… - szepnęła i pocałowała go lekko w usta - jest prawie południe… i
tak musielibyśmy w końcu wstać…
-
Przepraszam… - mruknął i wysunął się spod niej, rozglądając się za bokserkami –
po prostu… nawet nie wiesz, jak mnie to wkurwia… to, że nie mamy jebanej chwili
dla siebie, bo wiecznie ktoś coś od nas chce…
Marta tylko
wywróciła oczami i owijając się kołdrą, podniosła się z podłogi. Dla niej też
nie była to komfortowa sytuacja, ale nie irytowała się tak jak jej chłopak. Kurcze…
dlaczego on jest tak strasznie nerwowy? Przecież na początku jeszcze taki nie
był! To przez alkohol? Czy przez to, że już tyle czasu nie ćpa? Zamyśliła
się i nie zwracając uwagi na niego, skompletowała swoje ubranie i skierowała
się do łazienki. Ogarnęła się szybko i spojrzała z niechęcią w lustro. Nie
wiedziała, czy w ogóle ma ochotę poznawać gitarzystę, który zajął miejsce jej
Izzy’ego. Bała się, że okaże się totalnym dupkiem, jakim w jej mniemaniu był
Sorum i tego by już nie zniosła. Izzy… dlaczego, do cholery, odszedłeś?! Nie
wiesz, że nikt nie będzie w stanie cię zastąpić?! Trochę zasmucona opuściła
łazienkę i odnosząc kołdrę do sypialni, wyciągnęła swój szkicownik i
przekartkowawszy go, znalazła swój ostatni rysunek. Przejechała palcami po
utrwalonym lakierem do włosów szkicu i westchnęła ciężko.
- Marta? –
dobiegł ją głos Slasha, ale nawet nie odwróciła się – ej no! Och… Dziecino… on
wróci – mruknął, gdy podszedł do niej i zajrzał jej przez ramię – zobaczysz…
długo bez ciebie nie wytrzyma…
- Duff dużo
o tobie mówił – ciemnowłosy chłopak uśmiechnął się do dziewczyny, patrząc na
nią przenikliwym wzrokiem – miło cię poznać…
- Taa… mnie
ciebie też… – mruknęła, wbijając mordercze spojrzenie w Duffa, który nawet nie
zdawał sobie z tego sprawy – więc… mówiłeś, że jesteś z Cleveland?
- W sumie…
mieszkałem tam kilka lat w dzieciństwie, ale później przeprowadziliśmy się
niedaleko stąd. Później się z tego cieszyłem, bo który początkujący muzyk nie
chciałby mieszkać w Mieście Aniołów?
Marta
próbowała jakoś podtrzymać rozmowę, bo Slash siedział naburmuszony i nie
odzywał się ani słowem, a Duff wyglądał tak, jakby miał go zaraz zabić. Tuż
przed przejściem Gilby’ego o coś się pokłócili, ale wolała nie wtrącać się w
ich sprawy, wiedząc, że jeszcze niepotrzebnie na nią naskoczą. Nowy gitarzysta
okazał się dla niej miłą niespodzianką – był strasznie sympatyczny i widać było
po nim, że nie chce na siłę pchać się na pozycję Stradlina w każdym możliwym
względzie. Można było wywnioskować z rozmowy z nim, że liczy się z tym, że nie
będzie w stanie chociaż w połowie wypełnić pustki, jaką zrobił Izzy po swoim
odejściu i że jest tutaj tak jakby w roli zastępcy.
- Slash,
mógłbyś iść otworzyć? Moja siostra chyba przyszła… - mruknął po kolejnych
dwudziestu minutach McKagan.
Hudson
rzucił mu jakieś dziwne, bliżej nieokreślone spojrzenie i powlekł się do salonu
i drzwi wejściowych. Przywitał się z Joan, która od razu zauważyła, że jej
przyjaciel jest złym humorze. Zapytała, czy coś się stało, ale chłopak tylko
machnął niecierpliwie głową i wymamrotał, że mają gościa i pozna ich nowego
gitarzystę rytmicznego.
-Gilby?! –
zawołała, gdy tylko przekroczyła próg kuchni i spojrzała z zaskoczeniem na
mężczyznę.
- To wy się,
kurwa, znacie?! – zapytał Duff.
- Joan… t-to
jest twój brat? – Clarke był równie zaskoczony i patrzył z niedowierzaniem na
rodzeństwo – dlatego nie mówiłaś o nim za dużo?
- D-duff…
t-tylko… błagam, nie denerwuj się… - dziewczyna zignorowała słowa gitarzysty i
spojrzała niepewnie i z przestrachem na basistę – nie miałam pojęcia, że… -
urwała i spojrzała na Gilby’ego – dlaczego mi nie powiedziałeś, że przyjęli cię
do Guns n’Roses?
- Przecież
nigdy nie rozmawialiśmy o pracy! Po za tym… skąd miałem wiedzieć, że jesteście
rodziną? Nie wspomniałaś słowem o tym, kim jest twój brat!
Marta
patrzyła na to wszystko z szeroko otwartymi oczami i po chwili złapała Slasha
za rękę i wyciągnęła go z kuchni, mrucząc, żeby wszystko sobie wyjaśnili. Jak
to możliwe? Joan spotyka się z ich nowym gitarzystą i nikt o niczym nie wie?
Joan nie wie, że Gilby zajął miejsce Izzy’ego? On nie wie, że jest siostrą
Duffa? Oni nie wiedzieli, że Gilby z nią się spotyka?
- Kurwa… ale
się porobiło… - powiedział Slash i odgarnął loki z twarzy – wiedziałaś?
- No coś ty!
– zawołała z niedowierzaniem – ale… oni sobie tam wszystko wytłumaczą, a ty…
powiedz mi… o co się pożarliście z Dufem, co?
- O nic… -
burknął i odwrócił wzrok.
- Właśnie
widzę to nic… Slash, co jest? – podeszła do niego bliżej i położyłam mu dłonie
na przedramionach.
- Wkurwia
mnie to… - bąknął tylko, ale gdy Marta od razu zapytała, o czym mówi, wyjaśnił
– mam dość tego, że gdy odszedł Izzy, Duff ma cię na jakąś jebaną wyłączność!
Że musi mi pokazać, że tylko on może spędzać z tobą czas! Że specjalnie musi
cię pieprzyć tak, żebym to słyszał i chyba mu kurwa zazdrościł! Że… - urwał,
gdy zdał sobie sprawę z tego, co właśnie powiedział – kurwa… nieważne… nie moja
sprawa, co, gdzie i kiedy robicie… - trzepnął głową, chcąc ukryć zmieszanie za
włosami i odwrócił się, by odejść.
- A-ale…
Slash! Poczekaj… - była tak zaskoczona jego słowami, że potrzebowała paru
chwil, by dotarło do niej, że powinna go zatrzymać – nie chciałam, żebyś poczuł
się… odtrącony!
- Nie
chciałaś, ale tak jest… - mruknął, ale nawet się nie odwrócił – ok… rozumiem
to… po co ci przyjaciel, który mógłby robić dla ciebie wszystko, skoro masz tak
zajebistego faceta…
- Saul… -
Marta rzadko zwracała się do niego po imieniu, dlatego też chłopak odwrócił się
i spojrzał na nią pytająco – przepraszam…to nie tak… - wspięła się na palce i
pocałowała go czule w policzek – kocham cię i cię potrzebuję… tak jak
wcześniej… t-tylko jak… jak on myślał o odejściu i naprawdę to zrobił… och! Nie
wiesz, jak strasznie mnie to boli… - przytuliła się do niego – pogubiłam się… i
myślałam, że ty będziesz chciał zrobić to samo… dlatego trochę cię zaniedbałam…
Hudson
wpatrywał się tępo w jakiś punkt ponad jej głową i w końcu zdecydował
odwzajemnić uścisk, obejmując ją mocno ramionami. Brakowało mu tego ciepła,
które biło od Marty i nie mógł zrozumieć, jak Stradlin dobrowolnie mógł z
czegoś takiego zrezygnować. Stary… kurwa.. zawsze wiedziałeś, że ci tego
zazdrościłem jak pojebany! Jak w ogóle mogłeś rzucić wszystko i wyjechać,
zostawiając tutaj swój skarb?
- Ja nie
zamierzam iść w jego ślady… - wymamrotał jej do ucha i przymknął oczy,
wdychając zapach jej włosów.
- Kocham
cię, wiesz? – uśmiechnęła się pod nosem i mocniej się w niego wtuliła.
- Ja ciebie
też, Dziecino… ja ciebie też…
- Daj
spokój… to była jakaś totalna masakra! Myślałam, że Duff mnie z miejsca tam
udusi! – zaśmiała się, chociaż nie miała zbyt wesołej miny.
- Och… no
zaskoczyłaś go! Nie spodziewał się, że jego nowy kolega z zespołu spotyka się z
jego siostrą… tak samo jak ty nie wiedziałaś, że Gilby został przyjęty do Guns
n’Roses, a on, że ma do czynienia z rodziną Duffa…
- Właśnie!
Nie słyszysz, jak to idiotycznie brzmi? Nikt o niczym nie wiedział! Gdyby nie
głupi przypadek, to dalej byśmy nie mieli pojęcia o tym… - podniosła filiżankę
i upiła z niej łyk kawy – powiesz mi, ale tak szczerze… czy on jest bardzo
poirytowany? I… czy jest przez to jakiś złośliwy dla Gilby’ego?
Marta
spojrzała na nią uważnie i zamyśliła się, próbując przypomnieć sobie ostatnie
trzy tygodnie, podczas których Clarke był u nich częstym gościem, by, jak to
określił Slash, zaaklimatyzować się w zespole i zgrać się na próbach. Polubiła
tego człowieka i ze zdumieniem zauważyła, że i Duff jakoś specjalnie nie silił
się na jakieś głupie uwagi o Joan i jej nowym partnerze i nawet był uprzejmy.
Nie wiedziała tylko, czy robi to, bo faktycznie nie ma obiekcji, czy dlatego,
żeby nie wywoływać kolejnej awantury między nim a brunetką. Mimo, że dobrze im
się ostatnio układało, to jednak Marta ciągle była rozdrażniona i o wszystko
się go czepiała. McKagan starał się jakoś łagodzić te sytuacje i bez żadnych
pretensji przyjmował jej żale, ale w głębi ducha miał już trochę dość. Były
dni, że co by nie zrobił, Marcie się nie podobało i wypominała mu wszystko;
były dni, w których się po prostu nie odzywała i jeszcze takie, w których była
radosna i z chęcią zajmowała się swoim chłopakiem. Powiedziała o tym wszystkim
Joan i zauważyła ulgę na jej twarzy.
- Całe
szczęście… wiesz, zależy mi na nim i nie chciałabym, żeby Duff się zachowywał
tak… chamsko, jak wtedy, gdy… gdy byłam z Ray’em… tym razem mam pewność, że nie
wpakowałam się w jakieś gówno… pani Montgomery dużo o nim mówiła, ale to nie
było na takiej zasadzie, jak… - urwała, szukając dobrego określenia – „wybielę
mojego wnuczusia, to może ta sympatyczna dziewczyna się nim zainteresuje”…
- No
rozumiem, rozumiem… zresztą Gilby wydaje się być sympatyczny…
- Marta? A…
co u ciebie? – zapytała z troską w głosie.
- A o co
chodzi? – dziewczyna nie bardzo wiedziała, skąd takie pytanie.
- Wiem, że
ci ciężko… - mruknęła i z przykrością zauważyła, że Marta odwraca wzrok -
rozmawiałam trochę ze Slashem… on się o ciebie tak martwi… mówił, że wyjazd
Izzy’ego cię załamał…
- Nie c-chcę
o tym rozmawiać… - wymamrotała i zaczęła głębiej oddychać, by się uspokoić.
- Ale… och,
no dobrze! – odpuściła, ale prawie natychmiast zaczęła dzielić się z nią
kolejnymi obawami – jesteś ostatnio strasznie blada… na pewno dobrze się
czujesz? Slash zauważył, że często kręci ci się w głowie…
- Boże! Co
jeszcze takiego powiedział Hudson?! Co on, do cholery, mnie śledzi? –
zirytowana podniosła głos – niech się zajmie sobą, a nie kurwa, wiecznie się
mnie czepia! – pogrzebała w kieszeni i rzucając banknot na stolik, prawie
wybiegła z kawiarni.
Miała
nadzieję, że Joan za nią nie pobiegnie i miała rację, bo McKagan siedziała jak
sparaliżowana nagłym wybuchem Isbell, co dało drobnej brunetce przewagę. Sama
nie wiedziała, czemu się tak zdenerwowała i naskoczyła na przyjaciółkę, ale
stwierdziła, że nie ma prawa omawiać ze Slashem jej prywatnych spraw. Szła
szybkim krokiem przed siebie i nawet nie zwracała uwagi na to, gdzie idzie,
póki nie zderzyła się z jakimś mężczyzną. Z racji swojej drobnej budowy ciała,
prawie natychmiast wylądowała na asfalcie, nieprzyjemnie zdzierając sobie skórę
na dłoniach i tłukąc kość ogonową. Na chwilę ją zamroczyło i bardziej poczuła,
niż zauważyła, że sprawca zdarzenia łapiąc ją pod ramiona, bez problemu ustawił
ją w pozycji pionowej.
- Nic ci nie
jest? – dobiegł ją dobrze znany jej głos – kurwa, zupełnie cię nie zauważyłem…
Marta?
- J-jest ok,
Rachel – mruknęła i dziękowała w duchu, że Bolan wciąż ją podtrzymywał, bo z
pewnością znów runęłaby na ziemię – tylko trochę w głowie mi się kręci…
- Chodź…
usiądź tutaj… - podprowadził ją kawałek pod jakiś skwerek i posadził na
ławeczce – na pewno wszystko w porządku? – z zaniepokojeniem przyjrzał się
uważnie jej twarzy – nie wyglądasz najlepiej… jadłaś coś dzisiaj?
- Co? –
zapytała rozkojarzona i po chwili wymamrotała – nie… ale…
- Nie „ale”,
tylko zapraszam do mnie, coś skombinuję na szybko – uśmiechnął się do niej i
czekał, aż wstanie – hej, hej… pomału… - zawołał, gdy niebezpiecznie się
zachwiała i trzymając ją za ramię, zapytał – dasz w ogóle radę iść sama?
-
Przepraszam… nie wiem, co się ze mną dzieje… - zaczerwieniła się lekko i
pozwoliła, by Rachel objął ją w pasie i zaprowadził do swojego mieszkania.
Posadził ją
na sofie i odgarniając jej włosy z twarzy, popatrzył na jej blade oblicze.
Martwił się o nią, bo naprawdę źle wglądała i miał wrażenie, że zaraz mu
zemdleje. Kurwa… dobrze, że na nią wpadłem, bo jakby miała sama wracać do
domu w takim stanie… zamyślił się i poszedł do kuchni po szklankę wody.
Przykucnął przy niej i włożył jej naczynie w ręce.
- Napij się…
- patrzył na jej drżące dłonie, ale powstrzymał się od komentarza – co byś
zjadła, hmm?
- Nie wiem…
nie jestem głodna – powiedziała słabym głosem i widząc jego minę, dodała -
cokolwiek, byle nie robić ci kłopotu…
Zaprowadził
ją do kuchni i zaczął na szybko przygotowywać ciasto na naleśniki, co chwila
zerkając na dziewczynę. Ostatni raz widział ją jeszcze, jak byli na wspólnej
trasie z Guns n’Roses i wtedy prócz stresu związanego z ciągłymi kłótniami z
pijanym Duffem, Marta była w dobrej kondycji, a teraz… teraz wyglądała,
obiektywnie rzecz ujmując, strasznie. Była zmęczona, blada, ciągle wybuchała
złością albo płaczem i cały czas kręcił się jej w głowie albo było jej słabo. Może
to przez odejście Stradlina? Ale… kurwa… żeby aż tak się tym przejęła? Przecież
to wręcz niemożliwe…
- Jezu… -
jęknęła – przepraszam na chwilę… - zerwała się z krzesła i wybiegła z kuchni.
- Marta? –
zawołał za nią i uniósł brwi – kurwa, co jest? – mruknął sam do siebie i gdy
minęło dziesięć minut, skierował się pod drzwi łazienki – hej, wszystko dobrze?
– zapukał cicho w drzwi – i co z tymi naleśnikami?
Po kilku
chwilach dziewczyna opuściła pomieszczenie i Rachel głośno wypuścił powietrze.
Jeśli wcześniej była blada, to chłopak nie umiał znaleźć słów, które opisałyby
teraz kolor jej twarzy. Jakby tego było mało, zauważył na jej policzkach ślady
łez. Nie zdążył nic powiedzieć, bo brunetka podeszła do niego i przytuliła się
do niego, wybuchając płaczem. Objął ją niepewnie i pogładził ostrożnie po
plecach. Nie miał pojęcia, co się stało i skąd to nagłe rozklejenie się.
-
P-przepraszam, że… że… no… z-zachowuję się j-jak idiotka – powiedziała po paru
minutach i odrywając się od niego, zapytała – m-mógłbyś… zadzwonić do Slasha?
Żeby tutaj przyjechał?
- Jasne –
wymamrotał, ciągle nie mając pojęcia, co się stało.
Po
kilkudziesięciu minutach do mieszkania zapukał, a raczej załomotał Hudson. Od
razu przeszedł do rzeczy, nie siląc się na jakieś słowa powitania i zapytał,
gdzie jest Marta. Wpadł do salonu i spojrzał na dziewczynę, która ciągle co
jakiś czas szlochała.
- Kurwa…
Dziecino, co się stało? – w jednej chwili znalazł się koło niej i uniósł jej
podbródek – ej no, nie płacz… powiedz, o co chodzi…
-
Z-zabierzesz m-mnie gdzieś?
- Ale… -
zaczął, ale widząc jej błagalną minę, tylko kiwnął głową – chodź… - otoczył ją
ramieniem i skierował się w stronę drzwi wyjściowych – dzięki, Rachel… -
podziękował chłopakowi, który z troską patrzył na brunetkę – to…gdzie chcesz
jechać? – zapytał, gdy pomógł jej wsiąść do samochodu, który niedawno kupił.
- D-do
l-lekarza… n-najlepiej jakiegoś g-ginekologa… - powiedziała prawie szeptem.
- Co?!
- C-chyba
jestem w c-ciąży… - wymamrotała drżącym głosem i znów przegrała walkę ze łzami,
które potoczyły się po jej bladych policzkach.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz