środa, 14 września 2011

28.

nooo i 24 komentarze
ok... od razu przepraszam, że tak długo, ale... nawet nie wiecie jak ciężko było mi napisac ten rozdział... mam nadzieję, że mnie nie zabijecie za treści, które się tutaj znalazły i pewne dwa fragmenty jakoś wam zrekompensują tę "tragedię"
ostatnio zapomniałam o tym wspomniec, więc zrobię to teraz... zdaję sobie sprawę z tego, kiedy Stradlin zagrał ostatni koncert, kiedy odmówił dalszego koncertowania i tak dalej, ale w tym względzie (jak i w sprawie ich trasy koncertowej0 pozwolę sobie na drobne ustępstwa i zmiany ;D
wybaczcie jeszcze dobór takich a nie innych piosenek, ale... cóż... trochę chyba wpasowały się w klimat tego rozdziału...
i po raz któryś tam apeluję... zostawcie gg albo piszcie na któregoś maila, jeśli ktoś chce być powiadamiany o nowych rozdziałach...
***
- Duff, proszę cię… źle się czuję… - wymamrotała, gdy chłopak chciał ściągnąć z niej kołdrę i tym samym wyciągnąć ją z łóżka – daj mi jeszcze poleżeć…

Basista trochę spochmurniał i usiadł na skraju łóżka. Pogładził dziewczynę po policzku i nie miał serca wyciągać jej z tej ciepłej pościeli, mimo że była już dziesiąta. Nie wiedział, czemu znów dopadł ją taki dziwny nastrój i martwił się o nią. Próbował udawać, że wszystko jest w porządku, ale w środku wręcz się w nim gotowało z nerwów, że nie wie, o co chodzi i nie może jej jakoś pomóc.

- To może poleżę z tobą? – zapytał, uśmiechając się ponuro i wślizgując się na miejsce koło niej – Powiesz mi… powiesz mi, co się dzieje?

Przysunęła się do niego i przytuliła się do jego boku, kładąc głowę na jego torsie. Nie odpowiadała, bo nie wiedziała, co miałaby mu odpowiedzieć. Nie wiedziała, co się z nią tak naprawdę działo; nie wiedziała, czemu ostatnio chodziła przybita, czemu częściej bolała ją głowa i miała migreny; nie miała pojęcia, czemu miała ochotę przytulić się do kogoś i płakać póki jej nie ulży. Może miało to związek z ostatnią rozmową z Izzym, który do końca nie wyjaśnił jej, o co mu chodzi z tym, że musi wszystko sobie poukładać i z tym, że wszystko mu się sypie. Nie rozumiała, o czym chłopak mówił, bo przecież nigdy się na nic nie uskarżał, prócz drobnych kłótni małżeńskich.

- O n-nic, Duff… po prostu… p-przytul mnie i powiedz, że będzie ok… - poprosiła drżącym głosem.

- Hej… Kochanie… - przygarnął ją do siebie i mocno objął – wszystko będzie dobrze… czym się martwisz? – zapytał, ale nie doczekawszy się odpowiedzi, mruknął – no nie smuć się w urodziny… - skierował jej twarz w swoją stronę i czule zaczął muskać jej usta – spełnienia marzeń, Skarbie…

- Boże… przez to wszystko zapomniałam! – pokręciła z niedowierzaniem głową i lekko pocałowała swojego chłopaka.

McKagan zaśmiał się i przetoczył się tak, że dziewczyna znalazła się pod nim. Oparł się łokciami o materac, by jej nie przygnieść i ponownie wpił się w jej wargi, tym razem z namiętnością i zachłannością. Dłonią dostał się pod T-shirt, w którym spała i szybko skierował ją ku piersiom brunetki. Wygięła nieznacznie ciało, gdy zaczął drażnić palcami jej nabrzmiałe sutki i jęknęła cicho.

- A to ma być prezent? – wyszeptała mu do ucha i odsunęła go trochę od siebie – może później, co? Ja jestem ledwie żywa… wiesz, że nie spałam prawie wcale…

Duff spojrzał na nią zasmucony i zsunął się z niej niespiesznie. Było mu przykro, że tak to przerwała, ale miał też świadomość, że ponad pół nocy męczyła się, by zasnąć po kolejnym koszmarze o gwałcie i nie miała teraz na nic siły. Chciał coś powiedzieć, ale usłyszeli pukanie i po paru sekundach w drzwiach pojawił się Izzy. Źle wyglądający Izzy, który ostatnimi czasy schudł i był blady jak ściana. Uśmiechnął się smętnie, gdy zobaczył Martę przytuloną do zrezygnowanego basisty.

- Mogę? – zapytał i spojrzał wręcz błagalnym wzrokiem na Duffa.

- Jasne… - mruknął tylko i wygramolił się spod kołdry – zrobię śniadanie – zwrócił się do dziewczyny i prawie natychmiast wyszedł.

Boże… Izzy, jak ty wyglądasz… coraz bardziej upodabniasz się do jakiegoś… trupa! Czemu wcześniej nie zauważyłam, że ubrania wiszą na tobie bardziej niż zwykle? Czemu nie dostrzegłam koloru twojej skóry? Patrzyła, jak siada na skaju łóżka i stara się nie patrzeć jej w oczy. Przestraszyła się tego, bo zazwyczaj to ona uciekała przed jego przeszywającym wzrokiem. Spuścił głowę i udawał, że widzi coś ciekawego w swoich spodniach, gdy dziewczyna usiadła koło niego i zapytała, czy coś się stało.

- Wiesz… strasznie… - urwał, nie bardzo wiedząc, jak powinien skończyć.

- Strasznie, co?

- Strasznie chciałbym ci powiedzieć tyle rzeczy… - położył niezbyt świadomie dłoń na jej odkrytym kolanie i pogładził jej gładką skórę – ale… nie potrafię… nie teraz… to znaczy – zdecydował się podnieść wzrok na nią i mruknął – nie chcę ci psuć urodzin moim pierdoleniem…

- Izzy… c-co się dzieje? – wymamrotała, gdy jej oczy napotkały wszechobecny żal i pustkę w ciemnych tęczówkach chłopaka.

- Nic… nic, o czym musisz w tej chwili wiedzieć… - odgarnął czułym ruchem jeden z niesfornych kosmyków z jej twarzy i z cichym westchnieniem dodał – tak bardzo cię kocham, Mała Siostrzyczko Isbell… pamiętaj o tym… zawsze…

Nie czekając na jej reakcję, przysunął się do niej i otoczył ją ramionami, wtulając twarz w jej długie, gęste włosy. Z trudem podjął już decyzję, co do swoich dalszych losów i nie był w stanie powiedzieć jej tego na głos. Chciał, by wszystko potoczyło się inaczej, by nie musiał wbijać sobie niewidzialnych sztyletów prosto w serce, by nie musiał tulić jej teraz do siebie, tak jakby był to ostatni raz. Wiedział doskonale, że Marta wyczuwała, że coś jest nie tak i przytulała się do niego z tęsknotą, tak jakby chciała zapamiętać na zawsze jego ramiona. Próbował powstrzymać rosnący w jego gardle ucisk i zaczął z trudem śpiewać, piosenkę Aerosmith, która w jego odczuciu pasowała prawie idealnie do Marty. 


I'm alone yeah I don't know if I can face the night
I'm in tears and the cryin' that I do it for you
I want you're love let's break the walls between us
Don't make it tough I'll put away my pride
Enough's enough, I've suffered and I've seen the light
Baby
You're my angel come and save me tonight
You're my angel come and make it alright
Don't know what I'm gonna do about this feeling inside
Yes, it's true loneliness took me for a ride
Without your love I'm nothing but a beggar
Without your love a dog without a bone
What can I do? I'm sleepin' in this bed alone
Baby
You're my angel come and save me tonight
You're my angel come and make it alright
Come and save me tonight
You're the reason I live
You're the reason I die
You're the reason I give when I break down and cry
Don't need no reason why


- Dlaczego płaczesz? – urwał, gdy poczuł łzy na swojej koszuli.

- C-czemu mi to śpiewasz? – zapytała, odrywając się od niego i patrząc na niego załzawionym wzrokiem – t-to nie przypadek, p-prawda?

- Dużo z tego utworu to prawda… - powiedział prawie szeptem – jesteś jednym z nielicznych powodów, dla których teraz żyję… - pocałował ją lekko w czoło i z lekkim zażenowaniem dodał – moim aniołem też chyba jesteś…

- I-izzy… o co chodzi?

- Daj… daj m-mi parę dni jeszcze… proszę…

Wytrzeszczyła w zdziwieniu załzawione oczy, gdy na niego spojrzała. Jeszcze żaden widok nie wywołał u niej takiego szoku, jak ten. Na policzkach chłopka lśniły łzy, które szybko i nieporadnie starał się wytrzeć. Kurwa… jaka z ciebie ciota! Beczysz?! Ja pierdolę, co za jebany obciach! Przecież sam, kurwa, postanowiłeś to zrobić, więc… do chuja co to za pierdolone łzy? Jeszcze przy Marcie… Stradlin… żal mi cię, kurwa! Zamrugał, by powstrzymać dalszą słabość i wykorzystując to, że Marta siedzi jak sparaliżowana, wstał i podszedł do okna. Zacisnął dłonie na parapecie i przeklął cicho. Nawet nie zauważył, kiedy dziewczyna wygramoliła się z pościeli i podeszła do niego.

- C-co się s-stało? – zapytała roztrzęsiona i wspinając się na palce, spróbowała zmusić go do spojrzenia na siebie – Izzy… c-co…

- Przepraszam… nie wiem, co mnie, kurwa, naszło… - mruknął i na kilka sekund zamknął oczy – jestem debilem…

- P-przestań… - wymamrotała i przytuliła się do niego.

Gitarzysta bez słowa otoczył ją ramionami i opierając brodę na jej głowie, napawał się tą chwilą. Wiedział, że wraz z podjętą przez siebie decyzją, straci coś, na czym najbardziej w życiu mu zależy. I dla czego? Dla ratowania małżeństwa i ratowania siebie przed… wykończeniem! Jestem kretynem! Poświęcam moją miłość do niej na rzecz siebie?! Do kurwy nędzy… co ja wyprawiam?!

- Ej, Stradlin, zjesz z nami? – w pomieszczeniu pojawił się Duff – przeszkadzam wam? – zapytał, patrząc na przytuloną do siebie parę przyjaciół.

- Nie, nie… - Izzy odsunął się nieznacznie od Marty i mruknął – przyszła Joan?

- Ta… czeka w kuchni – uśmiechnął się nieznacznie do gitarzysty, który pocałował dziewczynę w czoło i wyszedł – Kochanie, co się dzieje? – podszedł do niej i przejechał dłońmi po jej ramionach – czemu mu płakałaś?

- Nieważne, Duffy – zbyła go i cmoknęła w usta, gdy chciał coś powiedzieć – ogarnę się trochę i zejdę na dół, co?



- Marta, dzwoni Bolan z życzeniami… - zawołał Duff i gdy dziewczyna podeszła do telefonu, chłopak podszedł do swojej siostry – to kiedy w końcu poznamy tego twojego faceta?

- Och… to trochę skomplikowane! Bo… muszę mu najpierw powiedzieć… eee… kim jest mój brat…

- Jak to? Nie rozumiem… nie wie, że masz brata? Że masz siódemkę rodzeństwa?!

- Wie… ale… nie wie, że moim bratem jest TEN Duff McKagan – spuściła wzrok i wymamrotała – bo ty nie rozumiesz… to jest muzyk! Nie chciałam, żeby był z siostrą basisty Guns n’Roses, tylko z normalną Joan… żeby chciał umawiać się ze mną dlatego, że uznaje mnie za interesującą, a nie dlatego, że jesteś w mojej rodzinie…

- Tak jak jest teraz? – zapytał zaskoczony – no dobra… ale w końcu mu powiesz, tak?

Kiwnęła tylko głową i uśmiechnęła się do farbowanego blondyna. W sumie ulżyło jej, że chłopak nie miał do niej pretensji o to, że nie przyznała się temu facetowi, kto jest członkiem jej rodziny. Jeszcze by tego brakowało, żeby Duff zrobił mi awanturę… ale lepsza awantura, niżby się miało okazać, że jestem z dupkiem, który mnie wykorzystał, by znaleźć się bliżej tych… świrów… Spojrzała na brata, który wodził wzrokiem za Martą, która skończywszy rozmawiać z Rachelem, skierowała się do kuchni po piwo i szturchnęła go w ramię.

- Ej! – zawołał oburzony i rzucił jej pytające spojrzenie.

- Wlepiasz w nią oczy, jakbyś chciał z nią zostać teraz sam i zaciągnąć ją…

- Sądzę, że to całkiem możliwe – przerwał jej bez krępacji i wyszczerzył zęby – i to nie moja wina, Joan!

Dziewczyna wybuchła śmiechem i dopiła wino, które miała w kieliszku. Zostawiła Duffa z jego brudnymi myślami i udała się za Martą do sąsiedniego pomieszczenia. Chciała z nią porozmawiać, bo miała wrażenie, że coś dręczy tę drobną brunetkę. Może to ma związek z Axlem i Izzym? Obaj wyglądają jak siedem nieszczęść…

- Jeszcze raz dziękuję za ten tort… nie spodziewałam się czegoś takiego…

- Wiem, jakim Duff jest organizatorem, więc postanowiłam się sama tym zająć… - uśmiechnęła się i dodała – ale, Marta, ja nie w tej sprawie… powiedz mi, o co wam w trójkę chodzi? Jesteście tacy przygnębieni i dziwni – widząc, że dziewczyna nie za bardzo wie, o kim mowa, wyjaśniła – Ty, Izzy i Axl…

- Nie wiem… ja się tylko martwię o Stradlina, bo coś się z nim dzieje ostatnio, a Axl… chyba się po prostu trochę pokłócili, no i wiesz, że on od tej sprawy z Erin izoluje się od nas, jak tylko może. Nie sądziłam, że w ogóle dziś się pojawi.

- No… Slash coś mówił, że ostatnio nie można z nim wytrzymać nawet na próbach… - westchnęła – właśnie… póki nas nie słyszą, powiedz mi… czy on zachowuje się normalnie? Bo cały czas się zastanawiam, czy on nie ma do mnie żalu… no albo… wiesz, niby bronił się, że mam sobie kogoś znaleźć, a nie próbować coś z nim, ale jakoś tak… wyczułam żal w jego głosie?

- Wydaje mi się, że cieszy się, że kogoś sobie znalazłaś… - zaczęła niepewnie – może powinnaś z nim szczerze porozmawiać?

Chciała coś jeszcze powiedzieć, ale z salonu dobiegł je odgłos gitary i udały się do pomieszczenia. Stradlin siedział na podłodze, opierając się plecami o kanapę i trzymał w dłoniach akustyka, którego podarował Marcie dwa lata temu. Po chwili zaczął cicho i z dziwną, jak na niego, nostalgią śpiewać.


I try and feel the sunshine
You bring the rain
You try and hold me down
With your complaints
You cry and moan and complain
You whine an tear
Up to my neck in sorrow
The touch you bring
You just don't step inside to 14 years
So hard to keep my own head...
That's what I say
You know...I've been the beggar...
I've played the thief
I was the dog...they all tried to beat

But it's been 14 years of silence
It's been 14 years of pain
It's been 14 years that are gone forever
And I'll never have again

Your stupid girlfriends tell you
That I'm to blame
Well they're all used-up has-beens
Out of the game
This time I'll have the last word
You hear what I say
I tried to see it your way
It won't work today
You just don't step inside to 14 years
So hard to keep my own head...
That's what I say
You know...I've been the dealer...
Hangin' on your street
I was the dog...they all tried to beat [...]

Bullshit and contemplation
Gossip's their trade
If they knew half the real truth
What would they say
Well I'm past the point of concern
It's time to play
These last 4 years of madness
Sure put me straight
Don't get back 14 years
In just one day
So hard to keep my own head
Just go away
You know...just like a hooker she said
Nothin's for free
Oh I tried to see it your way
I tried to see it your way


- Jak będziesz to tak smętnie śpiewać na koncertach, to cię wygwiżdżą, Stary… - mruknął Axl – albo każą mi wyjebać cię z zespołu – zażartował, jednak nikt się nie roześmiał – no co, kurwa? Tak tylko mówię…



- C-co?! – poderwała się z krzesła i spojrzała z przerażeniem na czarnowłosego chłopaka – c-co ty do m-mnie mówisz?!

- Odchodzę… - starał się na nią nie patrzeć, bo wiedział, że jedno jej spojrzenie i znów, tak jak pięć dni wcześniej, rozklei się jak małe dziecko – z… powodów osobistych muszę opuścić zespół…

- Żarty s-sobie robisz?

- Marta… proszę… nie utrudniaj – wymamrotał i odwrócił głowę w bok, gdy stanęła tuż przed nim.

- Izzy… j-jak to odchodzisz? Rzucasz Guns n’Roses?

- Tak…ale… ale to jeszcze nie wszystko… - przymknął oczy, gdy siłą skierowała jego twarz ku sobie – S-siostrzyczko, ja… w-wyjeżdzam ze Stanów… z Annicą…

Dziewczyna odskoczyła od niego, jak oparzona i opierając się o szafę, osunęła się na podłogę. Odgarnęła włosy z twarzy i przyłożyła dłoń do ust. Nawet nie wiedziała, kiedy w jej oczach pojawiły się łzy.

- N-nie wierzę… - wyszeptała – n-nie wierzę, że to powiedziałeś…

- M-marta… - zadrżał mu głos, gdy klękał koło niej – muszę… r-rozumiesz? Muszę!

- M-musisz mnie z-zostawić, t-tak?! Obiecywałeś! O-obiecywałeś, Stradlin, ż-że mnie nie zostawisz… - wybuchła głośnym płaczem i odepchnęła go, gdy chciał ją przytulić – p-pieprz się! Oszukałeś mnie, d-dupku!

- Ciii… spokojnie… - wymruczał i usiadł koło niej – przepraszam… n-nie mam wyboru… nie chcę się rozstawać z Annicą, a w przypadku zostania w z-zespole, to chyba nieuniknione… - przytulił z całych sił jej drżące ciało i mówił dalej – nie mogę sobie poradzić z Axlem i jego humorami, nie potrafię się zgrać z Mattem… mam dość już ich nałogów, b-bo boję się, że do tego gówna wrócę… - walczył z łzami, które cisnęły się do jego oczu i wziął głęboki oddech – mówiłem c-ci, że cokolwiek zrobię, zawsze będę cię k-kochać…

Próbował uspokoić szlochającą dziewczynę i przekonać ją, że to najlepsze wyjście, jakie wpadło mu do głowy. Nie pomogły obietnice, że będzie do niej dzwonił, nawet codziennie, jeśli tylko wyrazi zgodę. Nie pomogły zapewnienia o tym, że o niej nie zapomni i że zawsze będzie ją kochać, że kiedyś wróci i będzie tak jak teraz.


Hush-a-bye my baby soft and new
ooh her loveliness, gypsy dance in the rain
hush-a-bye my baby what you do
ooh, the baby cries, the wind she's a-callin' your name

where you came from you ain't alone
live and loved from the old jaw bone
ahh don't you cry, you're home sweet home

rock-a-bye sweet lady gypsy blue
ooh, the nightingale's singin her song in the rain
hush-a-bye sweet lady soft and new
ooh don't you cry, the wind she's a-screamin' your name

come too soon that sunny day
you give your heart away
no divorcee, no repouise


- Nie płacz... łamiesz m-mi serce... – powiedział cicho, gdy skończył nucić i sam otarł sobie mokre od łez policzki.

- Z-zawsze bałam się t-tej chwili… n-nie chciałam n-nawet o tym myśleć… - wyszeptała i mocniej wtuliła się w Izzy’ego.

- Ciii… wrócę… naprawdę wrócę do ciebie, a-ale nie wiem kiedy… - mruknął i przycisnął wargi do jej skroni – no… nie płacz, bo zaraz zacznę beczeć jak baba! – zaśmiał się ponuro – no… ale teraz muszę powiedzieć o tym chłopakom… - westchnął i trzymając jeszcze chwilę Martę w ramionach, wstał i wyprowadzając ją z pokoju, zszedł do salonu, w którym siedział Slash, Axl i Duff.



Od odejścia Stradina minęły trzy tygodnie. Trzy długie i ciężkie tygodnie, pełne łez ze strony Marty, nerwów McKagana, rozczarowania Slasha i furii Rose’a, który gdyby tylko mógł zionąłby ogniem i zabijał wzrokiem każdego, kto tylko na niego by spojrzał. Pozostali dwaj członkowie Guns n’Roses po prostu przyjęli do wiadomości odejście Izzy’ego, jakby to była najnormalniejsza rzecz na świecie. Jednak pierwszych trzech chłopaków prócz członka zespołu, czuło się tak, jakby stracili nie tylko gitarzystę, ale też przyjaciela. Uważali, że Stradlin zdradził ich, gdy podjął decyzję o porzuceniu zespołu. I dlatego po dwudziestu dniach znaleźli nowego gitarzystę rytmicznego – Gilby’ego Clarke’a. Szczególnie zły był Duff, ale w jego wypadku prócz żalu „zawodowego”, gotowało się w nim z powodów osobistych – widział, jak jego dziewczyna cierpi i tęskni za Stradlinem i nie mógł kompletnie nic zrobić, by jej pomóc i wyprowadzić ją z dołka, w którym się znalazła.

- Marta, Kochanie… proszę – przysiadł na łóżku brunetki i pogładził opuszkami palców jej policzek – przyjdzie dziś Joan… chyba z tym jej facetem, bo dzwoniła, że może się pojawi… w końcu go poznamy – pochylił się i chciał ją pocałować, ale odwróciła głowę.

- Zostaw mnie… - pociągnęła kołdrę, by się pod nią schować – nie chcę stąd wychodzić… - powiedziała, próbując być stanowcza – i chcę z-zostać sama!

Jednak McKagan nie był na tyle głupi, by nie usłyszeć rozpaczy w jej głosie i niemej prośby o to, by został przy niej. Bez zbędnych słów wstał i szybko zamknął drzwi na klucz. Prawie siłą wyciągnął dziewczynę z łóżka i przyciskając ją do ściany zaczął zachłannie całować. Wiedział, że całe jej szarpanie się i żądanie, by przerwał, było tylko grą; wiedział, że pragnęła go tak samo mocno i wręcz rozpaczliwie, jak on jej. Za długo nie pozwalała mu na zbliżenie się do niej, by teraz tak łatwo odpuścił. Nie trudził się nawet, by zwolnić tempo, w jakim ją rozbierał. Dosłownie po paru chwilach stała przed nim kompletnie naga.

- Boże… jakaś ty piękna… - wymamrotał i szybko zajął się pieszczeniem jej pełnych piersi.

Zrzuciła z niego T-shirt i wygięła się lekko, czując rozchodzącą się po jej ciele rozkosz, gdy Duff błądził językiem po jej biuście. Nie była w stanie przyznać się sama przed sobą, jak strasznie brakowało jej jego dotyku w ciągu ostatnich tygodni; i to jeszcze na własne życzenie odsunęła tak chłopaka od siebie, to ona nie chciała, by ją pieścił i się z nią kochał; to ona ciągle mówiła mu, że nie ma ochoty i żeby zostawił ją samą. Dziś dziękowała w myślach basiście, że tym razem jej nie posłuchał. Nawet nie wiedziała, jakim cudem znalazła się teraz na podłodze pod McKaganem, który obcałowywał jej szyję i dekolt, jednocześnie krążąc dłonią po jej podbrzuszu i najczulszych częściach jej ciała.

- D-duff? – wykrztusiła z ledwością, gdy chłopak pieścił ustami i językiem okolice jej łona – p-pieprz się ze mną tak, żebym z-zapomniała, jak się nazywam… - wymamrotała, lekko się rumieniąc.

Basista tylko uśmiechnął się pod nosem i wsłuchując się w jej jęki, kontynuował doprowadzanie ją do ekstazy. Przytrzymywał ręką udo dziewczyny, by się nie szarpała i wierzgała, a drugą błądził po jej pełnych piersiach. Wiedział, że Marta z każdą chwilą odpływa zupełnie do innego świata i postanowił już dłużej jej nie „torturować”, przerywając pieszczoty i wchodząc w nią zdecydowanym ruchem. Pisnęła cicho, gdy poczuła go w sobie i szybko oplotła nogami jego biodra. Poddała się zupełnie jego mocnym i wręcz dzikim pchnięciom, drapiąc paznokciami skórę na jego plecach. Nie była w stanie tłumić swoich reakcji na dotyk Duffa i rozkoszy, jakiej jej dostarczał.

- To… w-wiesz, jak się… nazywasz… K-kochanie? – wydyszał, wpijając się ustami w jej rozchylone wargi.

Zamiast odpowiedzieć, dziewczyna ostatkiem sił napięła mięśnie, ściskając w sobie męskość chłopaka. Wydała z siebie przeciągły okrzyk i zacisnęła dłonie na przedramionach Duffa, który po kilku chwilach sam opadł na nią wyczerpany.

- K-kiedyś mnie… wykończysz… - wymamrotał po paru minutach i w końcu ostrożnie wysunął się z niej – kocham cię… - przetoczył się na plecy i przyciągnął do siebie dziewczynę, która przytuliła się do jego torsu.

- Ja ciebie też… - przyłożyła usta do skóry na jego klatce piersiowej i westchnęła ciężko – brakowało mi tego… - zaczęła rysować opuszkami jakieś wzory na ciele chłopaka i przysunęła się bliżej, by się trochę ogrzać.

- Mnie też… nawet nie wiesz, jak bardzo… - mruknął i przymykając oczy, pogładził ją po ramieniu – zimno ci? – przemieścił się minimalnie i sięgnął ręką po kołdrę, którą szczelnie ich okrył.

- Mmmm… - zamruczała cicho i wymamrotała – wiesz… gdyby ktoś mi powiedział niecałe cztery lata temu, że będę zakochana… z wzajemnością i że będę taka szczęśliwa to…

- To? – zachęcił ją do dalszego mówienia i odsunąwszy się trochę od niej, przewrócił się na bok i podparł głowę na zgiętej ręce.

- To kazałabym mu iść się leczyć… - westchnęła i kontynuowała – wtedy… zanim was poznałam… j-ja… myślałam wtedy, że moje życie się skończyło w tym samym dniu co ten… g-gwałt… myślałam, że już nigdy nie będę się uśmiechać, że nie spotka mnie nic dobrego… ż-że na to nie zasługuję…

Duff spojrzał na nią smutnym wzrokiem i pogładził ją dłonią po policzku, tym samym ocierając jej łzy. Przyciągnął ją delikatnie do siebie i objął ją, by dodać jej otuchy. Przez myśl mu nawet nie przeszło, że dziewczyna mogłaby się kiedykolwiek uważać za niegodną szczęścia. Kurwa! To jest wręcz chore! Jak bardzo musiała mieć zjebaną psychikę, żeby tak myśleć? Dalej ją chyba ma, ale już nie w takim stopniu… ale kurwa! Zajebałbym tych skurwieli! Jej pieprzonego ojca za to, że ją tak katował i tego… t-tego skurwysyna, co ją zgwałcił! Ja pierdolę! Ona nawet nie ma pojęcia, jaki jebany gniew w sobie, kurwa, czuję, jak o tym myślę!

- Zasługujesz… zasługujesz bardziej niż ktokolwiek na tej ziemi… - mruknął jej do ucha i dodał – nie płacz, Skarbie… jestem przy tobie, tak?

Wtuliła się w niego ze wszystkich sił i wymamrotała jakieś nieskładne podziękowanie. Czuła się teraz taka bezpieczna w jego ramionach i za nic w świecie nie chciała się od niego odsunąć. Jednak wiedziała, że nie jest im dane leżeć tak w nieskończoność, zważywszy na fakt, że miała ich dziś odwiedzić Joan i Slash mruczał coś wczoraj o nowym gitarzyście na miejsce Izzy’ego i o tym, że być może wpadnie dziś do nich.

- Musimy wstać, prawda?

- Póki nas stąd nie wyrwą, mam to gdzieś… - mruknął i pocałował ją lekko w usta – mam prawo pobyć z moją ukochaną sam na sam… - przetoczył się na plecy i pociągnął za sobą dziewczynę, która teraz leżała na nim – chyba, że nie chcesz? – uniósł lekko brwi i przejechał dłońmi po jej kręgosłupie.

- Hmmm… muszę się zastanowić… - uśmiechnęła się słodko i musnęła językiem jego wargi – ale…

- Ej, Papużki Nierozłączki, które muszą się pieprzyć w biały dzień, moglibyście łaskawie wyjść, bo za dziesięć minut ma przyjść Clarke… - dobiegł ich głos zniecierpliwionego i poirytowanego Slasha – i Joan dzwoniła, że będzie sama, bo ten jej facet ma coś załatwić…

- Wypierdalaj! – odpowiedział mu Duff i dodał – wyjdziemy, jak nam się będzie podobać!

- Ej… przestań! – szepnęła do niego Marta i powiedziała już głośniej, żeby Hudson usłyszał – daj nam pięć minut, ok?

Burknął coś, jakby do siebie i skierował się do kuchni. Duff spojrzał z niezadowoleniem na drzwi i skierował wzrok na Martę. Widać było od razu, że jest zły, że ktoś im przerwał czułości i że musi wyrwać się z przyjemnego stanu błogości, który nachodził go za każdym razem, gdy jego dziewczyna była tak blisko niego. Kurwa! To się kiedyś skończy?! Chyba nawet, jak się wyprowadzimy, to będą, kurwa, nas nachodzić i nam przerywać!

- Kurwa… zajebię mu kiedyś! – warknął.

- Daj spokój, Duff… - szepnęła i pocałowała go lekko w usta - jest prawie południe… i tak musielibyśmy w końcu wstać…

- Przepraszam… - mruknął i wysunął się spod niej, rozglądając się za bokserkami – po prostu… nawet nie wiesz, jak mnie to wkurwia… to, że nie mamy jebanej chwili dla siebie, bo wiecznie ktoś coś od nas chce…

Marta tylko wywróciła oczami i owijając się kołdrą, podniosła się z podłogi. Dla niej też nie była to komfortowa sytuacja, ale nie irytowała się tak jak jej chłopak. Kurcze… dlaczego on jest tak strasznie nerwowy? Przecież na początku jeszcze taki nie był! To przez alkohol? Czy przez to, że już tyle czasu nie ćpa? Zamyśliła się i nie zwracając uwagi na niego, skompletowała swoje ubranie i skierowała się do łazienki. Ogarnęła się szybko i spojrzała z niechęcią w lustro. Nie wiedziała, czy w ogóle ma ochotę poznawać gitarzystę, który zajął miejsce jej Izzy’ego. Bała się, że okaże się totalnym dupkiem, jakim w jej mniemaniu był Sorum i tego by już nie zniosła. Izzy… dlaczego, do cholery, odszedłeś?! Nie wiesz, że nikt nie będzie w stanie cię zastąpić?! Trochę zasmucona opuściła łazienkę i odnosząc kołdrę do sypialni, wyciągnęła swój szkicownik i przekartkowawszy go, znalazła swój ostatni rysunek. Przejechała palcami po utrwalonym lakierem do włosów szkicu i westchnęła ciężko.

- Marta? – dobiegł ją głos Slasha, ale nawet nie odwróciła się – ej no! Och… Dziecino… on wróci – mruknął, gdy podszedł do niej i zajrzał jej przez ramię – zobaczysz… długo bez ciebie nie wytrzyma…



- Duff dużo o tobie mówił – ciemnowłosy chłopak uśmiechnął się do dziewczyny, patrząc na nią przenikliwym wzrokiem – miło cię poznać…

- Taa… mnie ciebie też… – mruknęła, wbijając mordercze spojrzenie w Duffa, który nawet nie zdawał sobie z tego sprawy – więc… mówiłeś, że jesteś z Cleveland?

- W sumie… mieszkałem tam kilka lat w dzieciństwie, ale później przeprowadziliśmy się niedaleko stąd. Później się z tego cieszyłem, bo który początkujący muzyk nie chciałby mieszkać w Mieście Aniołów?

Marta próbowała jakoś podtrzymać rozmowę, bo Slash siedział naburmuszony i nie odzywał się ani słowem, a Duff wyglądał tak, jakby miał go zaraz zabić. Tuż przed przejściem Gilby’ego o coś się pokłócili, ale wolała nie wtrącać się w ich sprawy, wiedząc, że jeszcze niepotrzebnie na nią naskoczą. Nowy gitarzysta okazał się dla niej miłą niespodzianką – był strasznie sympatyczny i widać było po nim, że nie chce na siłę pchać się na pozycję Stradlina w każdym możliwym względzie. Można było wywnioskować z rozmowy z nim, że liczy się z tym, że nie będzie w stanie chociaż w połowie wypełnić pustki, jaką zrobił Izzy po swoim odejściu i że jest tutaj tak jakby w roli zastępcy.

- Slash, mógłbyś iść otworzyć? Moja siostra chyba przyszła… - mruknął po kolejnych dwudziestu minutach McKagan.

Hudson rzucił mu jakieś dziwne, bliżej nieokreślone spojrzenie i powlekł się do salonu i drzwi wejściowych. Przywitał się z Joan, która od razu zauważyła, że jej przyjaciel jest złym humorze. Zapytała, czy coś się stało, ale chłopak tylko machnął niecierpliwie głową i wymamrotał, że mają gościa i pozna ich nowego gitarzystę rytmicznego.

-Gilby?! – zawołała, gdy tylko przekroczyła próg kuchni i spojrzała z zaskoczeniem na mężczyznę.

- To wy się, kurwa, znacie?! – zapytał Duff.

- Joan… t-to jest twój brat? – Clarke był równie zaskoczony i patrzył z niedowierzaniem na rodzeństwo – dlatego nie mówiłaś o nim za dużo?

- D-duff… t-tylko… błagam, nie denerwuj się… - dziewczyna zignorowała słowa gitarzysty i spojrzała niepewnie i z przestrachem na basistę – nie miałam pojęcia, że… - urwała i spojrzała na Gilby’ego – dlaczego mi nie powiedziałeś, że przyjęli cię do Guns n’Roses?

- Przecież nigdy nie rozmawialiśmy o pracy! Po za tym… skąd miałem wiedzieć, że jesteście rodziną? Nie wspomniałaś słowem o tym, kim jest twój brat!

Marta patrzyła na to wszystko z szeroko otwartymi oczami i po chwili złapała Slasha za rękę i wyciągnęła go z kuchni, mrucząc, żeby wszystko sobie wyjaśnili. Jak to możliwe? Joan spotyka się z ich nowym gitarzystą i nikt o niczym nie wie? Joan nie wie, że Gilby zajął miejsce Izzy’ego? On nie wie, że jest siostrą Duffa? Oni nie wiedzieli, że Gilby z nią się spotyka?

- Kurwa… ale się porobiło… - powiedział Slash i odgarnął loki z twarzy – wiedziałaś?

- No coś ty! – zawołała z niedowierzaniem – ale… oni sobie tam wszystko wytłumaczą, a ty… powiedz mi… o co się pożarliście z Dufem, co?

- O nic… - burknął i odwrócił wzrok.

- Właśnie widzę to nic… Slash, co jest? – podeszła do niego bliżej i położyłam mu dłonie na przedramionach.

- Wkurwia mnie to… - bąknął tylko, ale gdy Marta od razu zapytała, o czym mówi, wyjaśnił – mam dość tego, że gdy odszedł Izzy, Duff ma cię na jakąś jebaną wyłączność! Że musi mi pokazać, że tylko on może spędzać z tobą czas! Że specjalnie musi cię pieprzyć tak, żebym to słyszał i chyba mu kurwa zazdrościł! Że… - urwał, gdy zdał sobie sprawę z tego, co właśnie powiedział – kurwa… nieważne… nie moja sprawa, co, gdzie i kiedy robicie… - trzepnął głową, chcąc ukryć zmieszanie za włosami i odwrócił się, by odejść.

- A-ale… Slash! Poczekaj… - była tak zaskoczona jego słowami, że potrzebowała paru chwil, by dotarło do niej, że powinna go zatrzymać – nie chciałam, żebyś poczuł się… odtrącony!

- Nie chciałaś, ale tak jest… - mruknął, ale nawet się nie odwrócił – ok… rozumiem to… po co ci przyjaciel, który mógłby robić dla ciebie wszystko, skoro masz tak zajebistego faceta…

- Saul… - Marta rzadko zwracała się do niego po imieniu, dlatego też chłopak odwrócił się i spojrzał na nią pytająco – przepraszam…to nie tak… - wspięła się na palce i pocałowała go czule w policzek – kocham cię i cię potrzebuję… tak jak wcześniej… t-tylko jak… jak on myślał o odejściu i naprawdę to zrobił… och! Nie wiesz, jak strasznie mnie to boli… - przytuliła się do niego – pogubiłam się… i myślałam, że ty będziesz chciał zrobić to samo… dlatego trochę cię zaniedbałam…

Hudson wpatrywał się tępo w jakiś punkt ponad jej głową i w końcu zdecydował odwzajemnić uścisk, obejmując ją mocno ramionami. Brakowało mu tego ciepła, które biło od Marty i nie mógł zrozumieć, jak Stradlin dobrowolnie mógł z czegoś takiego zrezygnować. Stary… kurwa.. zawsze wiedziałeś, że ci tego zazdrościłem jak pojebany! Jak w ogóle mogłeś rzucić wszystko i wyjechać, zostawiając tutaj swój skarb?

- Ja nie zamierzam iść w jego ślady… - wymamrotał jej do ucha i przymknął oczy, wdychając zapach jej włosów.

- Kocham cię, wiesz? – uśmiechnęła się pod nosem i mocniej się w niego wtuliła.

- Ja ciebie też, Dziecino… ja ciebie też…



- Daj spokój… to była jakaś totalna masakra! Myślałam, że Duff mnie z miejsca tam udusi! – zaśmiała się, chociaż nie miała zbyt wesołej miny.

- Och… no zaskoczyłaś go! Nie spodziewał się, że jego nowy kolega z zespołu spotyka się z jego siostrą… tak samo jak ty nie wiedziałaś, że Gilby został przyjęty do Guns n’Roses, a on, że ma do czynienia z rodziną Duffa…

- Właśnie! Nie słyszysz, jak to idiotycznie brzmi? Nikt o niczym nie wiedział! Gdyby nie głupi przypadek, to dalej byśmy nie mieli pojęcia o tym… - podniosła filiżankę i upiła z niej łyk kawy – powiesz mi, ale tak szczerze… czy on jest bardzo poirytowany? I… czy jest przez to jakiś złośliwy dla Gilby’ego?

Marta spojrzała na nią uważnie i zamyśliła się, próbując przypomnieć sobie ostatnie trzy tygodnie, podczas których Clarke był u nich częstym gościem, by, jak to określił Slash, zaaklimatyzować się w zespole i zgrać się na próbach. Polubiła tego człowieka i ze zdumieniem zauważyła, że i Duff jakoś specjalnie nie silił się na jakieś głupie uwagi o Joan i jej nowym partnerze i nawet był uprzejmy. Nie wiedziała tylko, czy robi to, bo faktycznie nie ma obiekcji, czy dlatego, żeby nie wywoływać kolejnej awantury między nim a brunetką. Mimo, że dobrze im się ostatnio układało, to jednak Marta ciągle była rozdrażniona i o wszystko się go czepiała. McKagan starał się jakoś łagodzić te sytuacje i bez żadnych pretensji przyjmował jej żale, ale w głębi ducha miał już trochę dość. Były dni, że co by nie zrobił, Marcie się nie podobało i wypominała mu wszystko; były dni, w których się po prostu nie odzywała i jeszcze takie, w których była radosna i z chęcią zajmowała się swoim chłopakiem. Powiedziała o tym wszystkim Joan i zauważyła ulgę na jej twarzy.

- Całe szczęście… wiesz, zależy mi na nim i nie chciałabym, żeby Duff się zachowywał tak… chamsko, jak wtedy, gdy… gdy byłam z Ray’em… tym razem mam pewność, że nie wpakowałam się w jakieś gówno… pani Montgomery dużo o nim mówiła, ale to nie było na takiej zasadzie, jak… - urwała, szukając dobrego określenia – „wybielę mojego wnuczusia, to może ta sympatyczna dziewczyna się nim zainteresuje”…

- No rozumiem, rozumiem… zresztą Gilby wydaje się być sympatyczny…

- Marta? A… co u ciebie? – zapytała z troską w głosie.

- A o co chodzi? – dziewczyna nie bardzo wiedziała, skąd takie pytanie.

- Wiem, że ci ciężko… - mruknęła i z przykrością zauważyła, że Marta odwraca wzrok - rozmawiałam trochę ze Slashem… on się o ciebie tak martwi… mówił, że wyjazd Izzy’ego cię załamał…

- Nie c-chcę o tym rozmawiać… - wymamrotała i zaczęła głębiej oddychać, by się uspokoić.

- Ale… och, no dobrze! – odpuściła, ale prawie natychmiast zaczęła dzielić się z nią kolejnymi obawami – jesteś ostatnio strasznie blada… na pewno dobrze się czujesz? Slash zauważył, że często kręci ci się w głowie…

- Boże! Co jeszcze takiego powiedział Hudson?! Co on, do cholery, mnie śledzi? – zirytowana podniosła głos – niech się zajmie sobą, a nie kurwa, wiecznie się mnie czepia! – pogrzebała w kieszeni i rzucając banknot na stolik, prawie wybiegła z kawiarni.

Miała nadzieję, że Joan za nią nie pobiegnie i miała rację, bo McKagan siedziała jak sparaliżowana nagłym wybuchem Isbell, co dało drobnej brunetce przewagę. Sama nie wiedziała, czemu się tak zdenerwowała i naskoczyła na przyjaciółkę, ale stwierdziła, że nie ma prawa omawiać ze Slashem jej prywatnych spraw. Szła szybkim krokiem przed siebie i nawet nie zwracała uwagi na to, gdzie idzie, póki nie zderzyła się z jakimś mężczyzną. Z racji swojej drobnej budowy ciała, prawie natychmiast wylądowała na asfalcie, nieprzyjemnie zdzierając sobie skórę na dłoniach i tłukąc kość ogonową. Na chwilę ją zamroczyło i bardziej poczuła, niż zauważyła, że sprawca zdarzenia łapiąc ją pod ramiona, bez problemu ustawił ją w pozycji pionowej.

- Nic ci nie jest? – dobiegł ją dobrze znany jej głos – kurwa, zupełnie cię nie zauważyłem… Marta?

- J-jest ok, Rachel – mruknęła i dziękowała w duchu, że Bolan wciąż ją podtrzymywał, bo z pewnością znów runęłaby na ziemię – tylko trochę w głowie mi się kręci…

- Chodź… usiądź tutaj… - podprowadził ją kawałek pod jakiś skwerek i posadził na ławeczce – na pewno wszystko w porządku? – z zaniepokojeniem przyjrzał się uważnie jej twarzy – nie wyglądasz najlepiej… jadłaś coś dzisiaj?

- Co? – zapytała rozkojarzona i po chwili wymamrotała – nie… ale…

- Nie „ale”, tylko zapraszam do mnie, coś skombinuję na szybko – uśmiechnął się do niej i czekał, aż wstanie – hej, hej… pomału… - zawołał, gdy niebezpiecznie się zachwiała i trzymając ją za ramię, zapytał – dasz w ogóle radę iść sama?

- Przepraszam… nie wiem, co się ze mną dzieje… - zaczerwieniła się lekko i pozwoliła, by Rachel objął ją w pasie i zaprowadził do swojego mieszkania.

Posadził ją na sofie i odgarniając jej włosy z twarzy, popatrzył na jej blade oblicze. Martwił się o nią, bo naprawdę źle wglądała i miał wrażenie, że zaraz mu zemdleje. Kurwa… dobrze, że na nią wpadłem, bo jakby miała sama wracać do domu w takim stanie… zamyślił się i poszedł do kuchni po szklankę wody. Przykucnął przy niej i włożył jej naczynie w ręce.

- Napij się… - patrzył na jej drżące dłonie, ale powstrzymał się od komentarza – co byś zjadła, hmm?

- Nie wiem… nie jestem głodna – powiedziała słabym głosem i widząc jego minę, dodała - cokolwiek, byle nie robić ci kłopotu…

Zaprowadził ją do kuchni i zaczął na szybko przygotowywać ciasto na naleśniki, co chwila zerkając na dziewczynę. Ostatni raz widział ją jeszcze, jak byli na wspólnej trasie z Guns n’Roses i wtedy prócz stresu związanego z ciągłymi kłótniami z pijanym Duffem, Marta była w dobrej kondycji, a teraz… teraz wyglądała, obiektywnie rzecz ujmując, strasznie. Była zmęczona, blada, ciągle wybuchała złością albo płaczem i cały czas kręcił się jej w głowie albo było jej słabo. Może to przez odejście Stradlina? Ale… kurwa… żeby aż tak się tym przejęła? Przecież to wręcz niemożliwe…

- Jezu… - jęknęła – przepraszam na chwilę… - zerwała się z krzesła i wybiegła z kuchni.

- Marta? – zawołał za nią i uniósł brwi – kurwa, co jest? – mruknął sam do siebie i gdy minęło dziesięć minut, skierował się pod drzwi łazienki – hej, wszystko dobrze? – zapukał cicho w drzwi – i co z tymi naleśnikami?

Po kilku chwilach dziewczyna opuściła pomieszczenie i Rachel głośno wypuścił powietrze. Jeśli wcześniej była blada, to chłopak nie umiał znaleźć słów, które opisałyby teraz kolor jej twarzy. Jakby tego było mało, zauważył na jej policzkach ślady łez. Nie zdążył nic powiedzieć, bo brunetka podeszła do niego i przytuliła się do niego, wybuchając płaczem. Objął ją niepewnie i pogładził ostrożnie po plecach. Nie miał pojęcia, co się stało i skąd to nagłe rozklejenie się.

- P-przepraszam, że… że… no… z-zachowuję się j-jak idiotka – powiedziała po paru minutach i odrywając się od niego, zapytała – m-mógłbyś… zadzwonić do Slasha? Żeby tutaj przyjechał?

- Jasne – wymamrotał, ciągle nie mając pojęcia, co się stało.

Po kilkudziesięciu minutach do mieszkania zapukał, a raczej załomotał Hudson. Od razu przeszedł do rzeczy, nie siląc się na jakieś słowa powitania i zapytał, gdzie jest Marta. Wpadł do salonu i spojrzał na dziewczynę, która ciągle co jakiś czas szlochała.

- Kurwa… Dziecino, co się stało? – w jednej chwili znalazł się koło niej i uniósł jej podbródek – ej no, nie płacz… powiedz, o co chodzi…

- Z-zabierzesz m-mnie gdzieś?

- Ale… - zaczął, ale widząc jej błagalną minę, tylko kiwnął głową – chodź… - otoczył ją ramieniem i skierował się w stronę drzwi wyjściowych – dzięki, Rachel… - podziękował chłopakowi, który z troską patrzył na brunetkę – to…gdzie chcesz jechać? – zapytał, gdy pomógł jej wsiąść do samochodu, który niedawno kupił.

- D-do l-lekarza… n-najlepiej jakiegoś g-ginekologa… - powiedziała prawie szeptem.

- Co?!

- C-chyba jestem w c-ciąży… - wymamrotała drżącym głosem i znów przegrała walkę ze łzami, które potoczyły się po jej bladych policzkach.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz