21 komentarzy...
uhm...
to co dziś dodaję to... no kiepskie coś, co ma byc jakąś zapchaj dziurą
między tym co było w poprzednim rozdziale, a tym co będzie w następnym
(och! jakież to inteligentne stwierdzenie...)
jest
to... hmmm kilka następujących po sobie scen/wydarzeń w bliżej
nieokreślonych odstępach czasowych, mających miejsce od kilku dni po
scenie zamykającej ostatni rozdział, aż do tygodnia przed moimi (i
zarazem Marty urodzinami), czyli na dwa tygodnie przed moim zdaniem
najsmutniejszym wydarzeniem w historii GnR...
i dzisiaj pozwolę sobie na dedykację...
dla
cudownej Blan... za nasz postrzelony teatrzyk na gg, za zrozumienie,
wspólną pasję, za rozmowy... i za to, że gdyby nie odległośc i czas,
miałabym najbardziej zajebistą przyjaciółkę pod słońcem...
i przepraszam za wszelkie błędy i niedociągnięcia... naprawdę nie mam siły już tego sprawdzac teraz...
***
- Powinniśmy
chyba porozmawiać… - odezwał się chłopak, który w samych bokserkach wszedł do
kuchni – Joan, ja…
- Wiem, co
chcesz powiedzieć… - przerwała mu i odwróciła wzrok – to, co się stało wczoraj,
nie powinno mieć miejsca, bo przecież…
- Bo nie
powinno! Boże… Joan, ja cię naprawdę lubię… bardzo lubię, ale… tamto, wtedy gdy
przyjechałem… wtedy… uznajmy, że wyświadczyłem ci przysługę, ale wczoraj… -
oparł się o blat i spojrzał na odwróconą do niego tyłem dziewczynę – trochę
mnie poniosło? Nie chcę, żebyś robiła sobie jakieś nadzieje, a
jednocześnie…kurwa, wiem, że dałem ci pieprzony pretekst do tego! Nie chcę cię
ranić…
- Ale kto tu
mówi o ranieniu? – zapytała, przykrywając się szczelniej koszulą chłopaka,
którą miała na sobie – póki co tylko przespaliśmy się ze sobą dwa razy… bronisz
się jak szalony przed jakimkolwiek zaangażowaniem… nie dałeś mi nawet szansy na
jakieś nadzieje…
- Ja się nie
nadaję do normalnych związków! Joan, nie widzisz tego? Pomijając już fakt
twojego brata… ja nie mógłbym… nie dałbym rady się z tobą związać!
- A ja cię o
to nie proszę… nie jesteśmy gówniarzami, którzy myślą, że jak pójdą ze sobą do
łóżka to już muszą ze sobą być do końca świata i mieć dzieci! Było miło i nie
jesteśmy do niczego zobowiązani.
- Mimo
wszystko… przepraszam, nie powinienem był… - mruknął i wyszedł z pomieszczenia.
Wszedł do
pokoju, w którym spał tych kilka nocy i usiadł ciężko na łóżku. Oparł łokcie na
kolanach i bezmyślnie patrzył na ścianę. Idioto! Cały czas pierdoliłeś do
siebie, że nie chcesz jej wykorzystać, a przecież to wczoraj zrobiłeś! Kto ci
kazał się do niej zbliżyć?! Kto kazał ci zaciągnąć ją do łóżka?! Wplótł palce w swoje gęste loki i
westchnął. Kurwa… ale w sumie ona ma rację… nie zrobiłem jej nadziei na
cokolwiek, bo od samego początku miała świadomość, że to tylko seks… ale…
właściwie czemu tak postąpiłem? Ze strachu przed zaangażowaniem? Ze strachu
przed Duffem i tym, co by mi zrobił? A może przed odpowiedzialnością i poważnym
związkiem? Nie mogłem, kurwa, nie zauważyć, że nie jestem jej obojętny! To
dlatego po mnie zadzwoniła… dlatego doprowadziła do tego wszystkiego… Stary!
Właśnie zmarnowałeś pieprzoną okazję na normalne życie i na ustatkowanie się!
Gratuluję, kurwa! Prychnął pod nosem ciche przekleństwo i zaczął się
pakować. Musiał wylecieć za kilka godzin, żeby na spokojnie móc zdążyć na
dzisiejszy koncert. Jeśli on w ogóle się odbędzie… jeśli pieprzony Rose zaś
czegoś nie wymyśli i nie zbuntuje się… kurwa mać! Co to ma w ogóle być?! To
jest nasz zespół czy, kurwa, jego? Czemu on ciągle nami rządzi i wprowadza
jakąś pojebaną dyktaturę?!
- Zjesz ze
mną śniadanie? – usłyszał głos Joan, która ubrana już w swoje ubrania, trzymała
w ręce jego koszulę.
- Dzięki… z
chęcią – powiedział cicho i widząc, że chce wyjść, zawołał – Posłuchaj, nie
chcę, żeby to… żeby to coś między nami zmieniło, ok? I nie chcę, żeby… żebyś
traktowała to jak… jak jakąś podziękę za to, że tu jestem i pomogłem wpakować
Ray’a do więzienia…
- Z
pewnością tak nie będzie – uśmiechnęła się lekko i dodała – a za niego chyba
nigdy ci się nie odwdzięczę…
- Wystarczy,
że tym razem wybierzesz lepszego faceta – widząc, jak otwiera usta, by coś
powiedzieć, dodał – takiego, który na ciebie zasługuje i z którym będziesz
szczęśliwa.
- Mhm… czyli
na przykład nie ciebie?
- Coś w tym
stylu – spojrzał na nią przepraszająco i podniósł się, by iść na śniadanie.
Poczuł
jakieś bliżej nieokreślone wyrzuty sumienia, bo zdał sobie sprawę, że ona chyba
naprawdę coś do niego czuje, a on ją tak odtrąca; w sumie można by powiedzieć,
że bez większego powodu… bo jaki jest ten powód? Jego strach przed
zaangażowaniem się i odpowiedzialnym związkiem? Duff, który miałby kosmiczne
obiekcje do tego związku? Litości, kurwa! Niech się najpierw odpierdoli od
Marty, to może wtedy pogadamy…jakim prawem taki skurwysyn może się wiązać z tak
porządną i zajebistą dziewczyną, mimo protestów Izzy’ego i moich, a sam nie
pozwoli mi na przykład być ze swoją siostrą?!
- Slash?
Mogę o coś zapytać?
- Hmmm? –
wyrwał się z zamyślenia i spojrzał na dziewczynę – tak, tak… pytaj.
- Bo… tak
naprawdę to żadne z nich mi prawdy nie powie… czy im się źle układa? To znaczy…
- Wiem,
wiem… Marcie i Duffowi… jeśli mam być szczery to… chyba nie – trochę posmutniał
i kontynuował – on coraz więcej chleje, chyba nawet więcej ode mnie, ona się o
to wkurza i się go boi. Kłócą się, kurwa, o dosłownie wszystko! Ja nie wiem,
jak Marta z nim wytrzymuje, naprawdę! Coraz częściej woli przebywać ze mną albo
Bolanem niż ze swoim facetem! Próbowałem z nim pogadać, ale w ogóle nie słucha…
- Co on
robi… co on najlepszego robi! – pokręciła z niedowierzaniem głową – tak się
zapierał, że jej nie skrzywdzi… a co teraz, do cholery, robi? Przecież wie, jak
ona reaguje na to wszystko… czy on chce stracić to, co udało mu się zbudować i
zdobyć? Co za głupek! – warknęła i palcami przeczesała włosy – o której masz
ten samolot?
- W sumie… -
spojrzał na zegarek – musiałbym się powoli zbierać… - zjadł do końca jajecznicę i podniósł się z
krzesła – mam nadzieję, że ten koncert w ogóle się odbędzie…
- Jest aż
tak źle? – zapytała cicho.
- Axlowi
odpierdala… nie wiem, co się z nim dzieje. Nie wiem, czy to przez ten rozwód
czy coś mu się jebie z mózgiem, czy kurwa co… zresztą nieważne…
Zniósł z
góry swoją torbę i westchnął nie wiedząc, jak ma się pożegnać z dziewczyną.
Pierwszy raz czuł się tak niekomfortowo w relacjach z jakąkolwiek kobietą i
zupełnie się pogubił w tym co powinien, czego nie może zrobić, a w tym co
wypada. No i do tego wszystkiego, nigdy, nie licząc oczywiście Marty, nie
musiał się w ogóle głowić nad tym co właściwe albo niewłaściwe w interakcjach z
płcią przeciwną.
- No to…
cześć… - mruknął i cmoknął ją lekko w czoło.
Nie zdążył
się odwrócić i wyjść, bo Joan przytrzymała go za ramiona i wspinając się na palce,
musnęła jego usta. Zaczęła go zachłannie całować, wplatając dłonie w jego
włosy. Chłopak wypuścił torbę z ręki i przyciskając dziewczynę do ściany,
oddawał żarliwie jej pocałunki. Błądził dłońmi po jej ciele i zdawał się
zapomnieć o tym, co mówił rano i o tym, że powinien za niecałą godzinę stawić
się na lotnisku na odprawie.
- Joan,
cholera… co my odpieprzamy? – mruknął, gdy oderwał się na chwilę od jej warg,
ale nie przestał wsuwać dłoni pod jej bluzkę.
- Nie
marudź! – westchnęła i sięgnęła rękami do jego paska od spodni.
- Tak… chyba
masz rację… - zupełnie nie przejmował się tym, że za kilka godzin będzie miał
wyrzuty sumienia i będzie zły na samego siebie o to, że znów jej uległ.
Zanurzył
dłonie pod jej spódnicę i bez zbędnych słów, zsunął z niej dolną część
bielizny. Wyswobodził się ze swoich spodni i bokserek i podnosząc ją lekko,
szybkim ruchem wszedł w nią, przy akompaniamencie jej cichego jęku…
- Do
cholery, Duff! Mówiłam ci, że muszę wrócić na ten pieprzony koniec, żeby
zaliczyć rok i wszystko pozdawać! – krzyknęła do słuchawki i pokręciła z
irytacją głową – To, że byłeś za bardzo pijany, żeby to zapamiętać, mnie nie
obchodzi! Przestań na mnie krzyczeć!
- Jestem
twoim facetem i chyba mam coś do powiedzenia, nie? Wyjechałaś sobie w środku
tygodnia, nic nie tłumacząc! Zamierzasz siedzieć te kilka czy tam kilkanaście
jebanych dni sama w domu?
- Przestań
się czepiać, ok? Jakoś sobie tutaj poradzę! Po za tym… wolę siedzieć sama w tym
pieprzonym domu niż spać w jednym łóżku z najebanym dupkiem!
- Mogłabyś w
końcu nie chrzanić o wódce?! Czemu zwalasz wszystko na pierdolone picie?! Co
kurwa, myślisz, że wiecznie możesz zasłaniać się tym, że niby dużo piję?! O co
ci kurwa chodzi? Nie kochasz mnie już?
Gdyby Marta
nie siedziała, z pewnością straciłaby równowagę i upadła. Nie rozumiała, jak on
w ogóle mógł powiedzieć coś takiego. Jak… jak możesz tak mówić?! Ja cię nie
kocham?! Co za nonsens!
- Duff… ty
chyba tak nie myślisz? – zapytała po raz pierwszy nie unosząc głosu.
- A jak mam
myśleć?! Robisz wszystko, byle nie być przy mnie, byle tylko gdzieś iść albo
wyjechać! Tak jakbyś się… jakbyś się mnie brzydziła! Jak chcesz mnie, do chuja,
zostawić, to po prostu to powiedz, a nie, kurwa, kombinuj!
- Nie
wierzę, że to mówisz… - wyszeptała i odłożyła słuchawkę na widełki.
Ukryła twarz
w dłoniach i walczyła z łzami, które niemiłosiernie cisnęły się jej do oczu.
Było jej przykro, że McKagan zarzucił jej takie coś. Przecież wie, jak
bardzo go kocham! P-przecież musi to widzieć… Gdybym go nie kochała, już dawno
był z nim nie była! Nie przejmowałabym się jego piciem, jego problemami… Kurwa!
Dlaczego wszystko się tak psuje?! Dlaczego? Czemu nie może się nam tak układać
jak na początku? Rozpłakała się i nie zważała na to, że telefon dzwonił już
któryś raz w przeciągu dziesięciu minut. Myślała, że to Duff, żeby zrobić jej
kolejną awanturę i nie miała siły tego słuchać. Jednak po chwili dotarło do
niej, że chłopak nie dzwoniłby tak długo, gdyby chciał ją tylko o coś
opieprzyć.
- H-halo? –
powiedziała lekko zachrypniętym od szlochu głosem.
- Do
cholery! Czemu się nie zgłaszasz? Pięć razy już próbowałem!
-
Przepraszam… - odsunęła na chwilę słuchawkę i pociągnęła nosem – myślałam… ż-że
to Duff…
- Marta,
płaczesz, prawda? – jego głos natychmiast złagodniał.
- Wydaje
c-ci… wydaje ci się…
- Skarbie…
co się znowu stało?
- Izzy…
proszę, o-odpuść…
- Co ten
gnojek zaś zrobił? Kurwa, on już przegina! Ty cały czas przez niego płaczesz!
Ja pierdolę… co tym razem wymyślił?
- Znów się
kłóciliśmy i… i o-on… zaczął… wymyślał jakieś dziwne r-rzeczy… ż-że go nie
kocham, ż-że ciągle się go czepiam…
Zapadła
cisza, przerywana tylko jakimiś cichymi przekleństwami rzucanymi przez
Izzy’ego, jakby do samego siebie. Dziewczyna nie wiedziała, co ma jeszcze
powiedzieć i co zrobić, by Stradlin nie był taki poirytowany i by go trochę
uspokoić. Popłakała się jeszcze bardziej i usłyszała, jak gitarzysta wyraźnie
wzburzony warknął, że go zabije za to.
- Marta…
może… przyjedziesz? Ja kurwa… gdyby nie te jebane koncerty, sam bym wrócił do
ciebie, ale może… może ty… przecież jeśli będziesz chciała, będziesz go unikać…
- Daj
s-spokój… poradzę s-sobie… - urwała, słysząc pukanie do drzwi – Izzy… ja muszę
kończyć, ktoś do mnie przyszedł… Kocham cię. Cześć – odłożyła słuchawkę i
niechętnie powlekła się do drzwi.
Nie miała
ochoty na wizyty kogokolwiek, ale wiedziała, że ten ktoś nie odpuści. Kurwa…
czemu nie dacie mi spokoju? Nie widzicie, że kurwa, najlepiej będzie, jak będę
teraz sama? Bez nikogo do czepiania się mnie… krzyczenia na mnie… Otarła
policzki z łez i z cichym westchnieniem otworzyła drzwi.
- Joan?
- No cześć!
Słuchaj, wpadłam, bo chciałam pogadać i jeszcze Slash dzwonił, żebym zajrzała…
- przyjrzała się jej uważnie i zapytała - płaczesz?
- Już nie…
wchodź, wchodź… dawno cię nie widziałam… napijesz się czegoś?
- Kawy…
kurde… chciałam zachować to dla siebie, ale nie mogę! To jest silniejsze ode
mnie…
- Ale co?
- Bo… Marta
ja… cholera… - wzięła głęboki oddech i wyrzuciła z siebie – przespałam się ze
Slashem…
- Co
zrobiłaś?
- Przespałam
się z nim… i… i to nie raz… to znaczy… trzy razy…
- O cholera…
ale to on cię zaciągnął… czy jak?
Joan
uśmiechnęła się smętnie i usiadła na krześle. Wiedziała, że wszyscy pomyślą to
samo co Marta; że to Slash ją zaciągnął do łóżka, że to on chciał się pieprzyć
i ją wykorzystał. Że pomyślą, że była kolejną zdobyczą Hudosna i spełniała
tylko jego zachcianki. Nawet nie wiecie, jakie to dalekie od prawdy… to JA
chciałam się z nim kochać… to JA go sprowokowałam… i nie byłam tylko następną,
głupią i naiwną dziewuchą w jego łóżku…
- Nie on… ale
może zacznę od początku, co? Pamiętasz, jak się do was przeprowadziłam, nie?
Byłam wtedy rozbita, załamana, mogę nawet powiedzieć, że zastraszona… szukałam
pomocy, zrozumienia, bezpieczeństwa? Nie chciałam ciągle męczyć tym Duffa,
widziałam, że jest szczęśliwy z tobą i po co miałabym mu mówić o swoich
problemach? No i… wtedy pojawił się Slash, a raczej jego druga twarz, ta której
jeszcze nie znałam. Dzięki niemu jakoś udawało mi się stanąć na nogi, poczuć
się bardziej dowartościowaną… wiesz, jak myślałam o sobie, gdy byłam z Ray’em?
Saul wyleczył mnie z tego i nawet nie wiem, kiedy stał mi się bliższy niż
powinien… kiedyś miałam jakiś koszmar o Ray’u i byłam roztrzęsiona… jedyne o
czym marzyłam, to ciepłe ramiona, w których poczułabym się bezpiecznie… wtedy
pomyślałam o Slashu, który wybudził mnie z tego snu. Ale on zrobił coś, czego
się po nim nie spodziewałam. Odrzucił mnie… rozumiesz? Saul Hudson nie
wykorzystał okazji i mojej słabości i nie zaciągnął mnie do łóżka! Było mi
głupio i… dlatego się wyprowadziłam. Slash zaskoczył mnie po raz drugi…
przyszedł ze mną porozmawiać i wytłumaczyć mi swoje zachowanie. Powiedział, że
nie chciał mnie krzywdzić i ranić, że nie mógłby ze mną być i tak dalej…
- No ale…
- No
właśnie…czekaj… zaraz do tego dojdę… parę tygodni temu zaczął mnie… śledzić Ray
i zupełnie nie wiedziałam, co robić… zadzwoniłam do Slasha… wiesz, co zrobił? Z
miejsca się spakował i przyjechał do mnie. Byłam roztrzęsiona, Ray groził mi i…
Slash znów był troskliwy i… no sama wiesz, jaki on potrafi być… i można
powiedzieć, że go sprowokowałam… znów się opierał, ale potrzebowałam go! Tak
strasznie potrzebowałam i przekonałam go, że zdaję sobie sprawę z tego, że to…
nie ma przyszłości…
- No to…
cholera… - mruknęła Marta, kręcąc z niedowierzaniem głową – to był pierwszy
raz…
- Wspaniały
raz… nie sądziłam, że ten człowiek potrafi być taki czuły… no ale następnego
dnia zachowywaliśmy się tak, jakby to się nie wydarzyło… poszliśmy na policję i
zeznałam, że Ray złamał zakaz zbliżania się do mnie. Przyjęli zgłoszenie i
obiecali to wszystko posprawdzać i po kilkudziesięciu godzinach zadzwonili, że
Ray jest w areszcie i pójdzie siedzieć… byłam taka szczęśliwa, pierwszy raz od
niepamiętnych czasów poczułam się bezpieczna… nawet nie wiem, kiedy
wylądowaliśmy z Saulem na kanapie… taka podzięka za to, co dla mnie zrobił? Nie
wiem, cholera… tyle, że on miał wyrzuty sumienia… rozumiesz? Rano stwierdził,
że to w ogóle nie powinno mieć miejsca! Że niepotrzebnie robił mi nadzieje i
jakieś inne mało istotne bzdury… ale on faktycznie miał poczucie winy!
- Nie
wierzę… po prostu w to nie wierzę… to tak jakbyś mi powiedziała, że Axl jest
potulny jak baranek!
- No tak…
też nie wierzyłam, ale… nikt nie jest w stanie tak doskonale kłamać… no i
trzeci raz…
- Był trzeci
raz po takiej akcji z „żałującym Slashem”?!
- A no był…
tym razem taki… nie wiem jak to określić… miał już wyjeżdżać, ale…nie
potrafiłam go tak po prostu puścić… ja nie wiem czy on coś do mnie czuje czy
nie, ale… wtedy… on chyba też nie chciał się tak wyjechać bez… pożegnania… nie
wiem… naprawdę nie wiem, ale…
- Ale co?
Joan, czy ty go kochasz? Czy on… kocha ciebie?
- Ja… chyba
kocham… to znaczy… na pewno mi na nim zależy, bardziej niż na kimś innym… ale
czy to jest miłość? Nie wiem, czy po Ray’u jestem w stanie… no wiesz… A Slash?
To jest jedna wielka niewiadoma… on coś kręci… raz mówi, że nie mógłby ze mną
być, bo mnie zrani i skrzywdzi, a tego bardzo by nie chciał… i brzmi tak,
jakby…sama wiesz… a później nagle ulega chwili i już nie zważa na wszystko,
mimo że ciągle jakoś tam stara się być czuły…
- Żałujesz?
- Nigdy w
życiu… wiedziałam od samego początku, że nie miałam na co liczyć, ale… chyba
warto było… przez te kilka dni byłam szczęśliwsza niż kiedykolwiek z Ray’em…
- Wiesz…
kiedyś podejrzewałam, że Hudson coś do ciebie czuje… nawet kiedyś go o to
zapytałam, ale zaprzeczył. Tyle, że ja mu nie uwierzyłam; powiedział to za
szybko… zdecydowanie za szybko, żebym nie pomyślała sobie, że kłamie… zresztą
Izzy też coś kręci z tym i wydaje mi się, że on zna prawdę…
- Tyle, że
to już chyba nie ma znaczenia…
- Jak to? –
Marta spojrzała na nią pytająco.
- Umówiliśmy
się, że… więcej już nie będzie takich… wpadek? Slash cholernie nie chce, żeby
Duff się dowiedział o tym, co wydarzyło się między nami. No i jeszcze… coraz
częściej powtarza mi, żebym nie zawracała sobie nim głowy i poszukała sobie
kogoś bardziej odpowiedniego…
- Stary… co
ty odpierdalasz? Jak mogłeś się… mówiłem ci, żebyś tego nie robił! Co się
stanie, jak McKagan się dowie? To rozpierdoli nasz zespół… naszą przyjaźń!
Czaisz?
- Izzy!
Mówiłem ci, że to było prawie dwa miesiące temu! Głupia chwila słabości… ona
jest taka… normalna… inna… ubzdurało mi się przez chwilę, że byłaby idealna,
żeby się ustatkować… ale później zrozumiałem swój błąd, tak? Mówię jej, żeby
poszukała sobie kogoś bardziej odpowiedniego, kogoś, kto jej nie zrani…
- I myślisz,
że cię posłucha? Slash, nie widzisz, że ona coś do ciebie czuje?!
- Wiem… ale
chyba faktycznie mnie słucha… - widząc jego pytające spojrzenie, dodał –
mówiła, że ostatnio kogoś poznała i chce spróbować skoro ze mną… no wiesz…
Stradin
pokręcił niecierpliwie głową, ale wyraźnie mu ulżyło. Obawiał się, co może się
stać, gdy Duff dowie się o tym przelotnym… romansie? Bo jak to inaczej nazwać?
Chwila słabości byłaby raz, ale nie trzy razy w tak krótkim czasie… Kurwa…
Hudson, mówiłem ci tyle razy, że twoje wymysły rozjebią nam zespół… ostrzegałem
cię tyle razy, żeby nie zbliżał się tak do Joan, bo będą z tego kłopoty… kurna
masz szczęście, że Duff nie wie, że posuwałeś jego siostrę… on by cię zajebał,
albo żywcem zakopał! Czemu ty nigdy mnie nie słuchasz?
-
Przeszkadzam wam? – dobiegł ich cichy głos.
- Chodź,
Siostrzyczko Isbell… - mruknął i wyciągnął do niej rękę – dlaczego nie
pozwolisz mi z nim pogadać, co? – zapytał, gdy posadził ją sobie na kolanach i
odgarnął jej włosy z twarzy.
- To nie
jest takie proste… on…
- Doprowadza
cię do płaczu! – warknął i dodał - Kiedy ostatni raz się uśmiechałaś, co?
- Izzy,
jakie to ma znaczenie? Kocham go, tak? Ma problem i muszę mu pomóc się z niego wygrzebać…
Spuściła
wzrok i przytuliła się do chłopaka, który rzucił tylko wymowne spojrzenie
swojemu przyjacielowi. Co ten skurwysyn odpierdala? Problem… problem to on
będzie miał, jak mu przyjebię za to, co z nią robi… On już oślepł od tego picia
czy jaka cholera? Nie widzi, że ona ciągle płacze albo chodzi przygnębiona? Nie
widzi, że każda kłótnia z nim wysysa z niej szczęście i radość życia, którą tak
długo odzyskiwała? I jeszcze, do chuja, zabroniła mi się wtrącać… kurwa mać… co
to w ogóle za zagranie? „Jak zaczniesz robić mu wyrzuty i będziesz się
awanturować, przestanę się do ciebie odzywać”… zajebiście, Kochanie, tylko
czemu zapomniałaś o tym, że ja to chcę zrobić dla twojego dobra?
- Marta, a
jeśli on nie chce? – odezwał się nieśmiało Slash – Przecież musiał zauważyć, że
unikasz jak ognia jego dotyku. Nie powiesz mi, że udaje i nie widzi, jak
płaczesz… że nie wie, że uciekasz do mnie albo do Rachela po każdej waszej
sprzeczce… to już jest przegięcie!
- Proszę… on
musi sobie z tym poradzić… ale ja muszę mu pomóc, bo sam nie da sobie rady…
- Chcesz mu
pomóc ciągle płacząc? Chcesz mu pomóc tym, że prawie w ogóle nic nie jesz? –
Izzy odsunął ją lekko od siebie i spojrzał jej w oczy – wykończysz się… i wcale
mu tym nie pomożesz… wiem, że się martwisz, przejmujesz… że ci na nim zależy,
ale popatrz na siebie… gdzie jest moja Marta? Gdzie jest dziewczyna, którą tak
kocham, co? Zniknęła gdzieś tak samo, jak nasz przyjaciel Duff…
Chciał coś
jeszcze powiedzieć, ale przerwał mu trzask drzwi. Popatrzył niezbyt przytomnym
wzrokiem na miejsce, w którym przed chwilą stał Slash i przeniósł wzrok na
wyjście z pokoju. Wiedział, że gitarzysta strasznie przeżywa to, co stało się z
parą jego przyjaciół i dołował go fakt, że nic nie może z tym zrobić.
- Marta? –
poczekał, aż pozwoli mu mówić i ocierając jej łzy, kontynuował – nie pozwól mu
zniszczyć ciebie… i jego… proszę… nie pozwól mu odebrać mi dwóch najbliższych
mi osób…
Dziewczyna
przekręciła się, by siedzieć przodem do chłopaka i mocno się w niego wtuliła.
Potrzebowała jego bliskości i ciepła, mimo że próbowała okłamywać samą siebie.
Próbowała sobie wmówić, że nie może wiecznie biegać do Izzy’ego z każdym
problemem, żalem, płaczem… dosłownie ze wszystkim, bo przecież on miał teraz
żonę, na której powinien się skupić. To Annica powinna być ważniejsza ode
mnie! To z nią powinien spędzać swój czas… to z nią ma dzielić łóżko, do
cholery!
- Stradlin,
nie widziałeś może… o Marta… szukałem cię… - do pomieszczenia wszedł Duff i
popatrzył niepewnie na wtuloną w Izzy’ego brunetkę.
Isbell
wyswobodziła się z objęć przyszywanego brata i ukradkiem otarła łzy. Odwróciła
się przodem do swojego chłopaka i z wymuszonym uśmiechem zapytała, o co chodzi.
- Ja…
chciałem porozmawiać… chodź… - pociągnął jąka rękę i wyprowadził z pokoju –
tylko… musimy iść gdzieś… żeby… bo cholera… żeby nikt nam nie przeszkadzał…
- Dobrze się
czujesz? – zapytała, patrząc na jego rozgorączkowanie – Duff, coś się stało?
- Czekaj! –
warknął, jednak szybko się zreflektował - Moment… mówiłem, że powinniśmy być
sami…
Poprowadził
ją do windy i przycisnął guzik ostatniego piętra. Nie odzywał się, gdy wysiedli
i gdy pociągnął ją na koniec korytarza. Otworzył jakieś drzwiczki i kazał jej
wejść po schodkach, które za nimi byli.
- Jezu!
Jesteśmy na dachu? Zwariowałeś? – zapytała z lekkim przerażeniem w głosie.
- Marta…
usiądź, ok? – posadził ją na jakimś murku i przykucnął przy niej – ja…
K-kochanie… - głos mu zadrżał, gdy wypowiedział ostatnie słowo; słowo, którego
tak długo nie używał – Boże… wybacz mi! Błagam… wybacz mi moje zachowanie… to,
że na ciebie tyle krzyczałem, że ciągle się z tobą kłóciłem… ja jestem takim…
dupkiem… Marta… proszę…
- D-duff?
-
Przepraszam, że tyle przeze mnie płakałaś… że chodziłaś taka przygnębiona…ja…
nie chciałem dopuścić do siebie, że to wszystko przeze mnie… byłem takim
idiotą… - złapał ją za dłonie i spojrzał jej w zaszklone oczy – nie płacz…
wiem, że… że tak bardzo cię raniłem, ale… k-kocham cię…
Marta tylko
pokiwała głową i popatrzyła na niego. Bała się, że już zapomniała, jak wygląda
jej chłopak, gdy jest trzeźwy, ale teraz miała ten obraz przed sobą. Duff
pierwszy raz od wielu miesięcy był trzeźwy. Wydostała rękę z jego uścisku i
przejechała dłonią po jego policzku. Tak… kolejna rzecz, której się bała… bała
się, że odzwyczai się od dotyku McKagana, że jej dłonie zapomną, jak to jest go
dotykać.
- Wybaczysz?
– zapytał niepewnie.
- Też cię
kocham, Duffy… - wiedząc, że zaraz się rozpłacze, przysunęła się do niego i
oplatając ramionami jego szyję, wtuliła twarz w jego włosy.
-
Przepraszam… i nie płacz już… Skarbie… - przyciągnął ją jeszcze bliżej siebie i
napawał się tą chwilą.
Nie
pamiętał, kiedy ostatni raz ją przytulił, pocałował albo chociaż dotknął i
zrobiło mu się z tego powodu cholernie głupio i smutno. Sam siebie przeklinał
za to, że tak idiotycznie się zachowywał przez te kilka ostatnich miesięcy. Przecież
widziałem jej strach! Widziałem tyle razy łzy w jej oczach! Czemu kurwa
wcześniej nie reagowałem?! Czemu wcześniej nie przyznałem, że to moja wina?! Odsunął
ją lekko od siebie i ujmując jej podbródek, pochylił ku niej swoją twarz i
musnął wargami jej drżące usta. Dziewczyna szybko zanurzyła dłonie w jego
włosach i przyciągnęła go ku sobie, oddając zachłannie całusy. Oboje byli
spragnieni siebie i w każdym pocałunku wyczuwali wzajemną tęsknotę za sobą.
Całowali się długo i zapamiętale, jakby znów mieli tego nie robić przez kilka
długich tygodni.
- Jak mi
tego brakowało… - mruknął Duff i przejechał językiem po jej rozchylonych i
rozgrzanych wargach.
- Myślisz,
że mi nie? – szepnęła i ponownie z namiętnością wpiła się w jego usta – hej…
nie dziś, Panie McKagan – jęknęła z zawodem, gdy chłopak próbował się dobrać do
jej spodni.
- Co? Ale
dlaczego? W ramach przeprosin, Kochanie…
- No dobrze…
ale nie dziś… - spojrzała na niego wymownie i gdy miała pewność, że zrozumiał,
o co jej chodzi, dodała – przepraszam… mogłeś wybrać inny dzień na godzenie
się… - znów musnęła jego usta i zatopiła się w następnym pocałunku.
- Rose!
Kurwa, mówię do ciebie! Dlaczego zaś się spóźniłeś na ten jebany koncert?! Dwie
godziny jebanego opóźnienia!
- Pierdol
się! Mówiłem, że muszę się przygotować!
- Jasne! Jak
ja się spóźniłem pół godziny, bo uciekł mi samolot i na szybko kombinowałem
połączenie, to jakoś nie byłeś spokojny, nie? – krzyknął zniecierpliwiony
Slash.
- Bo ja
jestem wokalistą i muszę się nastroić do śpiewania! Ty jesteś gitarzystą,
kurwa! Bierzesz gitarę na scenę i robisz swoje! Po za tym nie zamierzam
tolerować waszych spóźnień w moim zespole!
- Och tak…
zapomniałem! – zabolały go słowa Axla o jego zespole, ale nie
skomentował tego i na odchodne mruknął – nie mam tu przecież nic do powiedzenia
– z trzaskiem drzwi wyszedł z pokoju hotelowego.
Co za chuj!
JEGO zespół… ciekawe kurwa, od kiedy przestał to być nasz zespół i stał się
jego pierdoloną własnością! Co za kurwa… on się może spóźniać dwie godziny i
olewać fanów, mimo że jest praktycznie na miejscu, a ja kurna nie mogę przyjść
pół godziny później, bo spierdolił mi samolot z Los Angeles? Jasne, do chuja,
że to trochę moja wina, bo mogłem nie pieprzyć się wtedy z Joan, ale kurwa…
skąd miałem wiedzieć, że nie zdążę w ostatniej jebanej chwili?!
- Auć!
Hudson, uważaj! – nawet nie wiedział, kiedy zderzył się z Martą i przewrócił ją
na dywan na korytarzu.
- Wybacz… -
wyciągnął rękę i bez problemu ją podnosząc, przytulił ją do siebie – wszystko
przez tego… pojeba…
- Coś się
stało? – oplatając ramionami jego szyję.
- Nie… zaś
to samo, kurwa… „to mój zespół”! Kurwa… odkąd zaczęło mu się jebać z
Erin, jest nie do zniesienia! Jemu wolno wszystko, a na nas wyżywa się o byle
przewinienie!
- Dajcie mu
trochę czasu… - mruknęła i wspinając się na palce, cmoknęła go w policzek – on
to wszystko tak strasznie przeżywa… a wiesz, że on woli wyrzucać z siebie złość
niż z kimś porozmawiać… - zamilkła na chwilę i dodała - Duff robił to samo…
wolał pić i się awanturować, niż… niż ze mną porozmawiać…
- A teraz
jest już ok?
- Teraz…
przynajmniej nie wyciera na mnie swoich nerwów… no ale… no dalej pije… choć
troszeczkę rzadziej…
- Idiota… -
wymamrotał niby do siebie i dodał – gdyby… gdybym ja miał… gdybym był na jego
miejscu, w życiu bym… zrobiłbym wszystko, byle się tylko zmienić… dla ciebie…
- Slash…
- No
poważnie! Gdybym znalazł sobie taką kobietę jak… jak ty czy Joan… taką
normalną, ale jednocześnie tak wspaniałą… mógłbym przestać ćpać… nawet pić,
gdyby to w czymś przeszkadzało…
Marta
spojrzała na niego z uniesionymi do góry w zdziwieniu brwiami i zatkało ją. Slash
i takie wyznania?! To takie…dziwne! Po za tym… przecież… jeśli byłby
mądrzejszy… przecież Joan…do cholery on nie może tak udawać, że ona jest mu
obojętna! Bo nie jest! Dlatego się tak dziwnie i idiotycznie zachowuje… dlatego
poszedł z nią do łóżka! Przecież dlatego miał takie obawy, takie wyrzuty
sumienia! Dlatego nie chciał jej ranić… dlatego, że coś do niej czuje! Tylko czemu
po prostu się nie przyzna?! Boi się Duffa? Też coś… on nie miałby prawa się
wpieprzać w ich życie!
- Slash, a
czy ty przypadkiem jej już nie znalazłeś, ale nie chcesz się przyznać? –
zapytała ostrożnie nie wiedząc, po jak kruchym lodzie stąpa.
- O czym ty
mówisz?! – w jego głosie wyczuła dziwną, strachliwą nutę.
- O Joan! –
powiedziała ciszej – wiem, gdzie byłeś, jak wyjechałam do Laffayete… i wiem, co
robiłeś…
- Ale…
Marta, to… to nie t-tak… - zaczął, ale nie zdążył dokończyć, bo pojawił się
Duff – to… no… ja was zostawię…
McKagan
spojrzał na niego dziwnie, ale nie zastanawiał się nad jego dziwnym
zachowaniem. Złapał dziewczynę za nadgarstek i przyciągnął do siebie niezbyt
delikatnym ruchem. Odgarnął jej włosy z twarzy i pochylając się, wpił się
niecierpliwie w jej usta. Brunetka przez chwilę stała jak zamroczona, jednak
szybko zaczęła oddawać mu pocałunki.
- Czemu mi
uciekłaś? – mruknął i przejechał językiem po jej rozchylonych, miękkich
wargach.
- Nie
uciekłam… byłeś zajęty i gadałeś z Joan, więc… pomyślałam, że nie będę
przeszkadzać i przejdę się do Slasha, ale wpadliśmy na siebie tutaj…
- Mhm… Joan
chciała się pochwalić, że kogoś sobie znalazła… jeśli dobrze ją zrozumiałem, to
wnuczek tej babki, u której mieszka… - powiedział z przekąsem, ale szybko skupił
się na brunetce, stojącej przed nim - ale już nie jestem zajęty… chociaż… -
spojrzał niezbyt dyskretnie na jej dekolt i dodał – chociaż to może się szybko
zmienić…
-
Napaleniec… - westchnęła i pociągnęła go w stronę ich pokoju hotelowego.
Pchnęła go lekko
na łóżko i usiadła okrakiem na jego udach. Wsunęła dłonie pod jego T-shirt i
jeżdżąc nimi chwilę po jego torsie, ściągnęła go z niego. Muskała lekko,
aczkolwiek z uczuciem jego usta i wplatając palce w jego farbowane włosy,
przysunęła się bliżej niego. Pozwoliła, by jego ręce pomału odpinały guziczki
od jej bluzki i wydała z siebie ciche westchnienie, gdy poczuła jego ciepły
oddech na piersiach. Poruszyła się niespokojnie, gdy zaczął pieścić wargami i
językiem jej biust i nieświadomie pobudziła jego pożądanie jeszcze bardziej.
Zrzucił z niej bluzkę i błądząc dłońmi po jej plecach, obcałowywał jej jędrne
piersi, ukryte pod materiałem stanika.
- Jak ja
się, kurwa, cieszę, że skończyłaś tę jebaną szkołę w czerwcu… - wymamrotał,
odrywając się na chwilę od niej.
- No tak…
nie muszę nigdzie jechać i masz mnie przy sobie cały październik, tak? –
zapytała z lekką ironią w głosie.
- Noo…
miałem cię przy sobie we wrześniu… teraz mam… będę miał w listopadzie…
- O ile z
tobą wytrzymam… - szepnęła mu do ucha i zaśmiała się cicho.
Duff tylko
zmarszczył brwi, próbując udawać, że jest oburzony i sięgnął dłońmi do zapięcia
od stanika. Wpił się ponownie w jej usta i nie zdążył pozbawić jej górnej
części bielizny, bo usłyszeli głośny huk i jakieś krzyki. Po chwili drzwi do ich
pokoju się otworzyły i do środka wpadł Matt.
- Sorum,
kurwa, mówiłem, żebyś im nie przesz… - pojawił się Slash, który urwał w
połowie, widząc parę w dość jednoznacznej pozycji.
Marta w
jednej chwili ześlizgnęła się z kolan swojego chłopaka i podnosząc z podłogi
swoją bluzkę, szybko założyła ją na siebie. Była zła, że perkusista im przerwał
i to jeszcze w tak chamski sposób i nie chciała wiedzieć, jak bardzo wkurzony
jest w tej chwili Duff. Na wszelki wypadek usiadła przy nim i ścisnęła lekko
jego dłoń.
- Idziemy
porozmawiać z Axlem… o tym jak nas ostatnio traktuje – odezwał się Matt.
- No to,
kurwa, idźcie! W czym wam, do chuja, przeszkadzam i do kurwy, po co mi o tym
pierdolisz i mi przeszkadzasz?! – gdyby nie fakt, że brunetka siedziała koło
niego, z pewnością rzuciły się na kolegę z zespołu z pięściami.
- Bo idziemy
tam jako zespół! Ona może poczekać i zadowolić cię później – warknął, patrząc
na Martę z pogardą.
- Matt, nie
przeginaj… - odezwał się Hudson i patrząc przepraszająco na dziewczynę, wypchał
Soruma z pokoju, zanim McKagan zdążył zareagować – mówiłem mu, żeby wam, kurwa,
nie właził tak… no…
- Zamknij
się i wyjdź! – wysyczał Duff i wstał – zresztą… czekaj, Slash! – widząc minę
Marty, trochę spasował i się uspokoił – nie wiem, na chuj z nim gadać, ale
pójdę…
- Kurwa!
Hudson, co ty odpierdalasz? – Duff warknął cicho i szybko przykrył kołdrą
dziewczynę, która naga, leżała w niego wtulona – wypierdalaj stąd!
- Och… daj
spokój! – mruknął, ciągle mając przed oczami smukłe, niczym nie przykryte plecy
Marty – nic przecież, kurwa, nie widzę!
- No i masz,
kurwa, szczęście! Czego, kurwa, chcesz, że musisz mi się wpierdalać o takiej
porze do pokoju?! – powiedział trochę za głośno i brunetka niespokojnie
poruszyła się we śnie – no zamierzasz to powiedzieć, czy czekasz aż cię stąd
wyjebię?! – burknął już ciszej i pozwolił, by śpiąca dziewczyna wtuliła się w
niego.
- Bo, kurwa…
Rose wymyślił, że chce zrobić jakieś zebranie i mamy wszyscy na nim być, bo
później mamy mieć próbę przed tym pieprzonym koncertem dzisiaj…
- I to go
uprawnia do wyciągania mnie z łóżka o… - przetarł oczy i spojrzała zegarek – o
kurwa, dziewiątej rano, tak? Ja pierdolę!
Slash tylko
wzruszył ramionami i wymamrotał jeszcze coś o tym, że Axl znów jest taki zły,
bo na wczorajszej rozprawie rozwodowej Everly wymyśliła, że używał wobec niej
przemocy fizycznej i psychicznej i wyszedł na jakiegoś psychola, który znęca
się nad żoną. Tak… jakby to nie było oczywiste, że czasem jej przywalił…
fakt, że zanim zostali małżeństwem, ale kurwa nie raz widziałem jakieś sińce na
jej twarzy albo rękach! A zresztą… co mi kurwa do tego… nie będę mu się
wpierdalał do jego spraw i jego łóżka, kurwa… no chyba, że będzie się na nas
wyżywać i odstresowywać…
- Dobra…
spadaj…muszę się ubrać!
Slash rzucił
ostatnie spojrzenie śpiącej Marcie i wyszedł, zanim Duff zdołał zareagować.
Basista trzepnął tylko z poirytowaniem głową i wysunął się z łóżka, tak by jej
nie obudzić. Kurwa… rozumiem, że ona jest zajebiście pociągająca, ale on, do
kurwy nędzy, nie musi się na nią tak gapić! Wyciągnął czyste ubrania z
torby i niespiesznie zaczął się ubierać.
- Duffy? –
Marta przebudziła się i spojrzała na niego zaspanym wzrokiem – co ty robisz? –
wymamrotała i usiadła, przytrzymując kołdrę na piersiach – wracaj do mnie…
- Nie mogę…
Rose zaś szaleje i wymyślił jakieś… chuj wie co, ale zaczął pierdolić, że mamy
się wszyscy pojawić, bo nas wyjebie z zespołu…
- Co? Ty
chyba żartujesz…
Zamiast
odpowiedzieć, usiadł przy niej i delikatnie cmoknął ją w usta, mrucząc, że
ślicznie wygląda. Przymknęła oczy i z czułością zaczęła muskać jego wargi.
Nawet nie zauważyła, kiedy McKagan przysunął się do niej i sunął dłońmi po jej
odkrytych plecach. Zamruczała jak kot i pozwoliła, by chłopak odsunął kołdrę z
jej biustu.
- Kurwa…
nawet nie wiesz, jaką mam na ciebie ochotę… - mruknął, obcałowując pożądliwie
jej dekolt.
- Ale chyba,
Kochanie, musisz iść, nie? – powiedziała z żalem i cmoknęła go ostatni raz w
usta.
- Ale jak
przyjdę, to…
- Tak,
Duffy… jak wrócisz… - wymamrotała i ponownie opadła na łóżko, przykrywając się
kołdrą – idę spać…
Pocałował ją
czule w czoło i okrywając ją szczelniej materiałem, wyszedł, bijąc się z
myślami. Tak strasznie chciał z nią zostać i teraz się nią zajmować i się z nią
kochać, a nie iść do pokoju hotelowego Rose’a i słuchać jego głupich wykładów o
wszystkim i niczym. Pierdolę… on kurwa mać, zaś będzie pieprzyć o tym, że ja
piję… że Slash bierze… że Izzy coraz bardziej usuwa się w cień… że Sorum z
Reed’em chodzą na dziwki i rozpijają jego przyjaciół… No kurwa! Ile można
pierdolić o tym samym? Czemu nie spojrzy na siebie i nie zacznie się czepiać
tego, że spóźnia się na koncerty, jeśli ich wcześniej nie odwoła albo, że
kurwa, rządzi się nami, jakbyśmy byli jego własnością!
- Duff,
kurwa, nie mogłeś się pospieszyć?! – jak tylko wszedł do środka, dobiegł go
poirytowany głos Axla.
- Nie,
kurwa, nie mogłem! – syknął i usiadł obok Izzy’ego, który również nie wyglądał
na zadowolonego, z pomysłu zostawienia samej swojej żony w pokoju hotelowym –
ciekawe czy ty byś zapierdalał jak pojebany, jakby cię ktoś z łóżka od Erin,
kurwa, wyciągał!
Izzy
uśmiechnął się pod nosem i posłał basiście spojrzenie pod tytułem „Otóż to,
Stary”. Duff domyślił się, że i on woli umilać sobie czas z żoną niż siedzieć
na tym „posiedzeniu”.
- Marta,
bardzo wkurzona, że wyszedłeś? – zapytał szeptem Izzy i widząc pytające
spojrzenie Duffa, dodał – Hudson jest za bardzo rozkojarzony, jak na wejście w
odpowiedniej chwili…
- Kretyn...
– mruknął, patrząc na mulata – w ogóle to… wiesz coś o tym facecie Joan?
- Wiem, że
jest… Slash coś wspominał… ale czyżby coś ci w tym nie pasowało?
- Och, odwal
się! Chyba nie jesteś dobrą osobą do prawienia mi morałów na temat odpuszczenia
sobie, co?
Stradlin
tylko zaśmiał się cicho i poklepał go po ramieniu. Wymamrotał jeszcze, że
chciałby pożyczyć na godzinę Martę, bo musi z nią porozmawiać. Ciekawe o
czym… ostatnio oni wszyscy są tacy…dziwni… tajemniczy… jakby wiedzieli więcej
ode mnie o sprawach, które mogą mnie dotyczyć… Duff zamyślił się i w ogóle
nie wiedział, o czym mówi do nich Rose. Odbiegł myślami daleko w kierunku
swojej dziewczyny, która przewracając się z boku na bok, próbowała zasnąć.
Myślał o jej idealnym ciele, które tak kochał, o tym jak za nią szaleje i ją
kocha; odtwarzał w podświadomości ich łóżkowe igraszki i z radością zauważył,
że dziewczyna z każdym dniem i każdym kolejnym kochaniem się, staje się coraz
śmielsza i odważniejsza. Z każdym następnym razem coraz mniej boi się okazywać
emocje i okrzyki rozkoszy, które dla uszu chłopaka są najlepszą pochwałą jego
sprawności.
- A ten
koncert się w ogóle odbędzie? – dobiegł go głos Izzy’ego, który był dziwnie
poirytowany.
- A niby
czemu ma się nie odbyć, Stradlin?!
- No nie
wiem… może się nie zdążysz na niego przygotować? – prychnął i bez słowa opuścił
pomieszczenie.
Kurwa… palant
może i jest moim przyjacielem, ale kurwa… ostatnio jest idiotą! Co on sobie
myśli? Że będziemy na każde jego pieprzone zawołanie? On chce koncert, on się
na niego spóźnia, on go odwołuje… ciągle tylko ON! Pieprzony megaloman! Od
kiedy Erin wzięła te dragi i wyjebania Stevena, jest, kurwa, nie do zniesienia!
Patrzy tylko na siebie i totalnie olewa swoich przyjaciół! Nawet przestał jako
tako słuchać Marty… a przecież tylko ona była w stanie go do czegoś przekonać…
co się z tym człowiekiem stało? Wyjebał Adlera, zatrudnił tego cholernego
Soruma, rozstał się z Everly i teraz się szarpią w sądzie… olewa fanów…
traktuje zespół jak swoją własność…
- Och Izzy!
– bez pukania wszedł do pokoju zajmowanego przez Martę i Duffa.
- Kurwa… -
cofnął się w drzwiach – nie wiedziałem, że… - spojrzał na jej drobne ciało,
osłonięte tylko materiałem białego ręcznika – przepraszam, powinienem zapukać…
- Siadaj… -
próbowała ukryć zażenowanie, ale nie bardzo jej to wychodziło – ja… poczekaj,
zaraz wrócę… - sięgnęła po ubrania, które zostawiła na krześle i szybko
zniknęła za drzwiami łazienki.
Stradlin
pokręcił nieprzytomnie głową i zaśmiał się w duchu, gdy pomyślał, że ma tak
samo fenomenalne wyczucie czasu, jak Slash. Tak... tyle, że na mnie się aż
tak nie irytują jak na Hudsona…może dlatego, że nie jestem takim pieprzonym
świrem jak on?
- Ok… już
jestem… - wróciła z dalej zarumienioną twarzą, ale już w T-shircie i spodniach
– skończyliście już… zebranie?
- Nie…
wyszedłem stamtąd… miałem dość jego pierdolenia i… no chciałem porozmawiać z
tobą. Pomyślałem, że moglibyśmy się gdzieś przejść, tylko… nie wiem, czy to
dobry pomysł – zastanowił się, patrząc na mokre włosy dziewczyny
- Daj
spokój… nie jest tak zimno… - mruknęła i szybko upięła włosy – ale możesz mi
pożyczyć swoją czapkę! – uśmiechnęła się i sięgnęła po swoją Ramoneskę – no… na
co czekasz? Idziemy na ten spacer?
- Tak, tak…
czekaj, tylko skoczę po kurtkę – obrzucił ją serdecznym spojrzeniem i dodał – i
po czapkę…
Po
kilkunastu godzinach spacerowali przytuleni do siebie po ulicach Nowego Yorku.
Izzy zastanawiał się, jak ma powiedzieć jej o tym, co ostatnio bardzo często
pojawiało się w jego głowie; o jedynym wyjściu, które widział dla siebie w tym
całym bagnie, jakie obecnie zrobiło się w Guns n’Roses. Jak mam do chuja jej
o tym powiedzieć? Jak powiedzieć, że znalazłem jedyne mądre i bezinwazyjne
rozwiązanie?
- To… Izzy,
o co chodzi? Masz taką dziwną minę..
- Bo… wiesz,
że cię kocham, prawda? – zapytał niepewnie – i że… cokolwiek zrobię i
postanowię, to się nie zmieni?
- Ale… -
zaczęła przerażona, ale chłopak przygarnął ją szybko do siebie i przytulając
mocno, powiedział:
- Ja po
prostu nie mam już siły… wali mi się małżeństwo… nie wiem, jak je ratować… nie
potrafię się dogadać z Axlem… męczy mnie ich pijaństwo… i jeszcze do tego Matt…
kurwa, każdy chyba widzi, że za nim nie przepadam… - przymknął oczy i próbował
stłumić w sobie żal – Marta, ja mam dość… muszę sobie wszystko poukładać od
początku…
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz