sobota, 6 sierpnia 2011

25.

35 komentarzy...
ok... dodaję dziś i od razu uprzedzam, że nie spodziewajcie się w ciągu...
i jeszcze raz apeluję Jeśli mam powiadamiać dalej o nowych rozdziałach, zostawcie w komentarzu numer gg, albo napiszcie maila na duff1987@op.pl LUB duffowa1987@gmail.com
i nie bijcie za to, co wymyślam w tym opowiadaniu...
czytajcie, komentujcie i tak dalej...
***
- Przywalasz się do mojej siostry?! – Duff nie trudził się na słowa powitania, machając bez opamiętania gazetą, którą trzymał w ręku.
- No co ty, Stary… - Slash przełknął głośno ślinę i cofnął się, widząc, błyski złości w oczach chłopaka.
- Co to, kurwa, jest?! – podsunął mu pod nos czarno-białe zdjęcie, które widniało na jednej z pierwszych stron prasy codziennej – co robiłeś z nią w tej pierdolonej kawiarni?!
Hudson wytrzeszczył oczy, patrząc na swoją podobiznę i poczuł zimny pot na czole. Wiedział, że to, co zobaczył McKagan i zapewne dziesiątki tysięcy innych ludzi ni jak ma się do rzeczywistości. Na fotografii gitarzysta i Joan wyglądali na parę, która w tajemnicy przez swoimi bliskimi spotyka się na jakiś randkach czy też schadzkach. Pochylone ku sobie ciała, dłoń Slasha, która lekko ściskała smukłe palce dziewczyny mówiły zbyt wiele. Chłopak miał świadomość, że z boku wygląda to dziwnie i niepokojąco. Ale kurwa! My tylko rozmawialiśmy! Próbowałem ją tylko namówić, żeby wróciła do nas do domu… przecież… do chuja… jak w ogóle Duff może…
- Duff, my tylko gadaliśmy…
- Kurwa, nie pierdol mi tu jakiś jebanych bajeczek! – krzyknął i łapiąc ciemnowłosego członka Guns n’Roses za przód koszulki, przycisnął go do ściany – Od kiedy do rozmawiania potrzebne jest trzymanie się za rączki?
- Ja ją chciałem tylko namówić do powrotu! – zaczął się bronić, z paniką patrząc na rosnącą furię McKagana.
- Jeśli tylko ją tkniesz… - szarpnął nim i uderzył o szafki – jeśli…
- Ej! Co wy odpierdalacie?!
Duff poczuł, jak jakaś siła odciąga go od Slasha i zaskoczony odwrócił się, wyszarpując z uścisku ramiona. Stał przed nim zaskoczony Rose, który rzucał im pytające spojrzenia, praktycznie żądając od nich wyjaśnień.
- Nic się nie dzieje… - mruknął Hudson i szybko poprawił sobie wymiętoszoną koszulkę.
- No jasne… nic się nie dzieje… - syknął Duff i rzucając jeszcze złowrogie spojrzenie przyjacielowi, opuścił w pośpiechu salon, bojąc się, że za chwilę zrobi coś głupiego. 
Okrył się szczelniej kurtką, gdy przeszył go zimny i niezbyt przyjemny listopadowy wiatr i próbował się uspokoić. Gdyby faktycznie Slash przystawiał się do jego siostry, Duff nie wiedział, co by mu zrobił. Mimo, że był jego przyjacielem i kochał go jak brata, nie pozwoliłby mu mącić Joan w głowie i rozkochać jej. Wiedział, że prędzej czy później skończyłoby się to złamanym sercem dziewczyny, bo przecież Hudson nadaje się do poważnych związków tak samo jak pięcioletnie dziecko. Nie… tym razem nie będę biernie patrzeć, jak następny dupek ją rani… niech ją tylko spróbuje bajerować, to, kurwa, popamięta… prychnął w myślach i skierował się do Ranibow, by zapić alkoholem swoje nerwy, by znieczulić się choć trochę.

- Gdzie ona mieszka? – wybełkotał, trzymając się kurczowo futryny, by nie upaść – Gdzie się…
- Jesteś pijany… - mruknął czarnowłosy chłopak, zapinając pospiesznie koszulę.
- Chuj ci do tego… powiedz mi tylko, gdzie ona się przeprowadziła… przecież, kurwa, musisz to wiedzieć!
- Chodź… - przerzucił sobie rękę przyjaciela przez ramię i wprowadził go do środka – siadaj – posadził go na fotelu i spojrzał na niego uważnie – o co chodzi?
- Kurwa… muszę z nią, kurwa, porozmawiać… bo ona popełni błąd… bo, kurwa, Slash… ja na to nie pozwolę…
Izzy uniósł brwi i nawet nie próbował udawać, że zrozumiał, co Duff chciał mu przekazać. Jedyne, co w obecnej chwili wiedział to, to że blondyn jest nawalony prawie do nieprzytomności i szuka swojej starszej siostry. A to zwiastowało kłopoty. Kurwa… czemu się tak spił i przylazł do mnie o dwunastej w nocy, żeby szukać Joan? Przecież się chyba nic nie stało! Izzy usiadł koło niego i zapytał, o co chodzi, jednak Duff dalej coś mamrotał o Slashu i o tym, że na coś nie pozwoli, bo prędzej go zabije gołymi rękami. Czyli chyba nic się nie stało… może… może myśli, że Slash zarywa do Joan? Ale jeśli tak to… jakim prawem w ogóle tak się zachowuje?! Jakim prawem się wpieprza, skoro sam miał gdzieś moje zdanie na temat jego związku z Martą! Niby uważa się za lepszego od Slasha?! Przecież jest takim samym gnojem jak on… jak ja… jak, kurwa, każdy z nas!
- Izzy, do cholery, czemu nie wracasz do łóżka? – dobiegł go głos Annicy i po chwili pojawiła się w salonie, naciągając na siebie krótki szlafrok – Duff? – zawołała i szybko przykryła się materiałem.
Chłopak nie zareagował, tylko odchylił głowę do tyłu i wymruczał coś niezrozumiałego. Kreuter uniosła wysoko brwi i z poirytowaniem zażądała od Stradlina wyjaśnień. Nie podobał się jej fakt, że została sama w sypialni, bo Izzy gościł po nocy swoich pijanych kolegów i zupełnie zapomniał, że przed kilkunastoma minutami dziewczyna z zaangażowaniem się nim zajmowała.
- Co on, do jasnej cholery, tu robi o tej porze? – warknęła.
- Annica, proszę cię… choć raz nie zaczynaj! Przecież go nie wyrzucę…
- On jest kompletnie pijany! Co może jeszcze będzie u nas nocować? – wysyczała i rzuciła zdegustowane spojrzenie basiście, który obudził się jakby z transu.
- O… cześć, kurwa… - język mu się plątał i spróbował wstać, ale zachwiał się i prawie natychmiast opadł na fotel – Stary… masz jakąś wódkę?
- Nie chcę być niegrzeczna, ale wiesz, która jest godzina? – wtrąciła się Annica, zanim Izzy zdążył się odezwać.
- Wracaj do łóżka, dobrze? – gitarzysta chwycił ją pod rękę i zaczął prowadzić ją w stronę schodów.
Oburzona wyszarpnęła ramię i udała się na piętro. Po chwili usłyszał trzask drzwi i głośno westchnął. Skierował się do kuchni i wydobył z szafki Nightraina – jedyny alkohol, jaki w obecnej chwili posiadał. Podał go Duffowi i bez słowa patrzył, jak w kosmicznym tempie opróżnia butelkę. Nie miał siły nawet mówić mu, że nie powinien doprowadzić się do takiego stanu i jeszcze teraz pić. Nie miał siły znów tłumaczyć mu, że najważniejsza kobieta w ich żałosnym życiu się tego boi i ją to przeraża.
- Przyniosę ci jakiś koc… nie możesz się w takim stanie pojawić u siebie… - rzekł i podniósł się z miejsca.
- Dzięki, Izzy… - mruknął, ukrywając twarz w dłoniach.
- Ej na pewno wszystko w porządku? – Stradlin zatrzymał się, widząc w spojrzeniu Duffa więcej trzeźwości.
- Ja… ja, kurwa, nie wiem! To jest jakieś… jakieś pierdolone błędne koło, z którego za chuja nie umiem się wydostać… - wyjęczał i pokręcił zrezygnowany głową – nie umiem poradzić sobie z tym całym gównem, więc piję… piję i mam świadomość, że ją… że… że to ją rani i że się tego boi… i kurwa przez to są kolejne problemy, które znów muszę zapić, żeby nie zwariować… - wykorzystując fakt, że Izzy odwrócił się na chwilę, otarł ukradkiem pojedynczą łzę, która popłynęła po jego policzku – ja… ja nie wiem, co mam robić…
- Stary… ja… - chłopka zamurowało i zupełnie nie wiedział, co ma powiedzieć.
- Nie jestem w stanie przestać myśleć o tym, że przez to chujstwo – wskazał na butelkę – mogę ją stracić, że… - głos uwiązł mu w gardle i szybko odwrócił wzrok – ż-że ją skrzywdzę… Stradlin, ja nie mogę bez niej żyć, rozumiesz? – wyszeptał i spojrzał wilgotnym wzrokiem na przyjaciela.
- Rozumiem… - jego oczy wykazały nagłe zainteresowanie żarzącym się ogniem w kominku – zapominasz, że też ją kocham… - wymamrotał i dodał – nie wiem, co mam ci powiedzieć… „przestań pić” to tekst dla frajerów, którzy nie wiedzą, o czym mówią i myślą, że wystarczy jakaś żałosna rada i od razu przestanie się chlać… tak pierdolą ci na odwykach… rzygać się tym chce… dlatego to olałem… nieważne… - urwał, zupełnie nie wiedząc, po co zaczynał ten temat – Prześpij się… rano się wykąpiesz… ogarniesz i wrócisz do domu… czy tam pójdziesz do Joan – zniknął na chwilę i wrócił z grubym kocem, który rzucił chłopakowi.
McKagan odstawił na stół prawie pustą butelkę wina i rozłożył koc, by jak najszybciej zająć czymś dłonie. Podziękował gitarzyście i gdy ten chciał wrócić do swojej sypialni, zawołał za nim.
- Przepraszam, Izzy…
- Za co? – zapytał, przystając i odwracając się do niego przodem.
- Przylazłem tu najebany, siedzę ci na głowie o takiej godzinie i jeszcze kurwa się… rozklejam… no i… - urwał i popatrzył sugestywnie na schody – Annica się chyba wpieniła…
- Nie przejmuj się… to dość… częste u niej… - mruknął z nietęgą miną i wyszedł.
Zanim jednak wrócił do swojej rozeźlonej żony, skierował się do telefonu i wykręcił numer do domu, w którym jakiś czas temu mieszkał. Po kilku sygnałach usłyszał, niezbyt przyjemny pomruk, który miał oznaczać, że trafił na Slasha.
- Jest tam gdzieś w pobliżu Marta?
- Cześć… chyba bierze prysznic… coś chcesz?
- Nie, nie… powiedz jej tylko, że Duff siedzi u mnie, bo… - urwał, szukając jakiejś dobrej wymówki - bo chciał pogadać…
- Aha... ile wypił? – zrozumiał, że to tylko bajeczka, którą ma poczęstować Martę.
- Jest kompletnie zalany… mamrotał coś, że zajebie cię, jeśli się przywalisz do Joan… - powiedział, chcąc usłyszeć, jak zareaguje na to mulat.
-Ale… Izzy, przecież wiesz, że ja nie…
-Wiem! I na tym skończmy ten idiotyczny temat – nie dał mu nawet dokończyć i rzucił jeszcze na koniec – to nie moje sprawy… póki co… cześć – odłożył słuchawkę i z westchnieniem skierował się do sypialni.

- Joan, możesz mi powiedzieć, czemu, od kiedy Izzy przyprowadził mnie tutaj, za każdym razem mnie bywasz? Cholera, ja chcę tylko pogadać! – przytrzymał dłonią drzwi, by ich nie zamknęła i spojrzał na nią błagalnie.
- Nie mamy o czym, Duff… - westchnęła ze zrezygnowaniem i wpuściła go niechętnie do środka – już ci mówiłam miesiąc temu, że dłużej u was nie zostanę!
- Dobrze… nie chcę cię przekonywać, tak? – podniósł w obronnym geście dłonie i rozejrzał się po salonie, do którego go wprowadziła – jesteś sama?
- Nie… pani Montgomery jest u siebie – zaproponowała mu kawę i wyszła na chwilę do kuchni.
McKagan usiadł niepewnie na sofie i spróbował opanować drżenie dłoni, które pojawiało się coraz częściej, gdy był zestresowany albo zły. Zupełnie nie wiedział, jak ma poprowadzić tę rozmowę, by jego siostra źle tego nie odebrała i się nie obraziła. Kiedy wróciła z dwiema filiżankami z parującym płynem, Duff wziął głęboki oddech i spojrzał na nią niepewnie.
- Joan… nie zrozum mnie źle… nie chodzi o to, że chcę się wpierdalać w twoje życie, ale…
- Ale właśnie to robisz… - mruknęła, ale szybko dodała – no mów…
- Czy Slash… czy on się do ciebie… - urwał nieporadnie i popatrzył jej w oczy szukając pomocy w dokończeniu pytania.
- O co ty się pytasz?! Czy Hudson chciał mnie przelecieć albo czy już to zrobił?
- No… - przełknął głośno ślinę i wymamrotał – mniej więcej…
- To nie twoje sprawy, Duff… - odparła w sposób, który uznała za bezpieczny.
- Jesteś moją siostrą! I jeśli on cię tknął… jeśli…
- Nie – przerwała mu, zanim zdążył głośno wypowiedzieć groźbę – nie i nie sądzę, by chciał…
Zapadła krępująca cisza; Joan zdawała sobie sprawę, że powiedziała parę słów za dużo i że za chwilę będzie musiała się tłumaczyć. McKagan siedział jak sparaliżowany i jakby w zwolnionym tempie odtwarzał to, co właśnie usłyszał. Przez chwilę miał nadzieję, że coś źle zrozumiał, ale mina jego siostry utwierdziła go w przekonaniu, że jednak nie ma kłopotów ze słuchem. Nie sądzi, żeby on chciał?! To znaczy, że ona… że… coś próbowała? Że… kurwa…
- Joan… o czym ty, do cholery, mówisz? – jęknął i spojrzał na nią z nadzieją, że zaprzeczy i go uspokoi.
- Nie wiem, co mi strzeliło do głowy… coś sobie chyba uroiłam… po prostu… - zaczęła się plątać i machnęła ręką, by Duff jej nie przerywał – Slash jest strasznie miły i… ostatnio śnił mi się… Ray… t-to był jakiś cholerny koszmar i…obudziłam się przerażona i on próbował mnie uspokoić i no… poczułam się bezpiecznie, zbyt bezpiecznie i myślałam, że Slash… że skoro jest dla mnie taki dobry… - urwała i odwróciła wzrok – nie chciałam ci mówić, że… że czuję się taka… samotna, niepotrzebna… miałam nadzieję, że Saul… że uwolni mnie od tego… - ostatnie słowa wyszeptała i ukryła twarz w dłoniach – zrobiłam z siebie idiotkę…
- Nie mów tak… - mruknął i przesiadł się na miejsce koło niej.
- W-wiesz, co powiedział, j-jak chciałam… jak… - nie mogła z siebie wydusić dokończenia pytania, więc od razu zabrała się za odpowiedź – p-powiedział, żebym… żebym nie robiła tego z d-desperacji i że b-będę żałować… - widziała, jak jej brat wytrzeszcza w zdziwieniu oczy, ale kontynuowała – p-przeprosił mnie i tylko mruknął, ż-że nie mógłby m-mnie… po prostu nie mógł tego zrobić… - poczuła na policzkach łzy i prawie natychmiast Duff pogładził pocieszająco jej ramię.
- Dlatego się wyprowadziłaś?
- Było m-mi tak głupio… dalej jest mi głupio… mimo, że… że Slash później się ze mną spotkał i próbował namówić do powrotu. Powiedział, że nic się nie stało i nie powinnam się tym przejmować…
- Nie płacz… - przyciągnął ją do siebie i lekko przytulił, mając wyrzuty sumienia, że naskoczył na Slasha, który o dziwo nie okazał się skończonym skurwysynem, za jakiego miał go basista – Joan… czujesz coś do niego? Czy po prostu…
- Nie wiem, Duffy… n-naprawdę nie wiem… - objęła go mocniej i rozpłakała się jeszcze bardziej – j-ja… on o-okazał mi… t-tyle ciepła… p-pozwolił mi zapomnieć o… d-dzięki niemu p-poczułam się b-bezpieczniej i n-nie bałam się tak R-ray’a…
- Ciii… Kochanie, proszę… - pogłaskał ją parę razy po plecach, by się uspokoiła.
- Jestem taką debilką…
- Joan, wiesz, że tak nie jest! I… sama powiedz… gdyby Slash zachował się dokładnie tak, jak przypuszczałem, że… no wiesz… on by cię po prostu wykorzystał! Potraktował, jak każdą… - odsunął ją od siebie na długość ramion i spojrzał jej w oczy – Siostrzyczko?
- Tak… wiem… przespałby się ze mną i wyrzucił za drzwi jak zwykłą dziwkę… bo przecież to rockman, tak? – mruknęła i pokręciła głową – Duff, równie dobrze oni mogą Martę przestrzegać przed tobą… byłeś dokładnie taki sam… - wiedziała, że te słowa mogą go zaboleć, ale taka była smutna prawda; mimo, że była jego siostrą, nie zamierzała wybielać jego przeszłości - Slash się zmienił; kiedy go poznałam, był zupełnie innym człowiekiem!
- Może tak, może nie… może i byłem taki jak on, ale ja kocham Martę i nie byłbym w stanie jej skrzywdzić… nie świadomie… a Hudson? Hudson cię po prostu lubi – mam nadzieję, że tylko, kurwa, lubi… w końcu Marta coś tam mi mówiła, że Slash się dziwnie zachowuje i tak jakby coś do Joan… ale może się jej wydawało? -  i jeszcze ma świadomość, że jesteś moją siostrą…
Dziewczyna wzruszyła ramionami i podniosła się z miejsca. Zaniosła do kuchni filiżanki i chciała coś jeszcze dodać, ale usłyszała trzask drzwi od sypialni starszej pani. Skierowała się na korytarz i uprzedzając kobietę, że ma gościa, zaprowadziła ją do salonu i przedstawiła jej swojego brata. Pani Montgomery była zachwycona, że w końcu poznała kogoś z rodziny „tej cudownej dziewczyny, która była tak miła i zgodziła się z nią zamieszkać dla towarzystwa”.
- Już naprawdę muszę wracać…Obiecałem mojej dziewczynie, że pójdę z nią do lekarza… - tłumaczył się Duff, gdy właścicielka domu chciała go zatrzymać na obiad.
- Do lekarza? Coś jej jest? – zapytała prawie natychmiast Joan.
- Nie, nie… - uspokoił ją i wyjaśnił - wybłagałem ją w końcu, żeby zrobiła coś z tymi pieprzonymi migrenami… ostatnio jest coraz gorzej i nic na to dziadostwo nie pomaga – odwrócił się do starszej kobiety – miło było panią poznać – pochylając się lekko, pocałował ją w rękę na pożegnanie.
- Zapraszam z narzeczoną na obiad – dodała, gdy cmoknął Joan w policzek i objął ją krótko.
- Dziękuję, na pewno wpadniemy…

- Duff, do cholery! Co ty zrobiłeś z tą windą? – zawołała przerażona dziewczyna, gdy widna utknęła między piętrami w hotelu, w którym się zatrzymali po wczorajszym koncercie i w którym mieli zostać jeszcze kilka dni.
- Nic, Skarbie… - mruknął z podejrzaną miną i zaczął śpiewać pod nosem. 

Workin' like a dog for the boss man Woah
Workin' for the company Woah, yeah
Bettin' on the dice I'm tossin' Woah
I'm gonna have a fantasy Woah, yeah
Where am I gonna look?
They tell me that love is blind
I really need a girl like an open book
To read between the lines

Love in an elevator
Livin' it up when I'm goin' down
Love in an elevator
Lovin' it up 'til I hit the ground

Jackyes in the elevator Woah
Lingerie second floor Woah, yeah
She said, "Can I see you later Woah
And love you just a little more?" Woah, yeah
I kinda' hope we get stuck
Nobody gets out alive
She said, "I'll show ya how to fax in the mail room, honey
And have you home by five"

  - Co ty wyprawiasz? – zapytała, kilka razy, gdy podczas śpiewania, zaczął ją obcałowywać i błądzić rękami po jej ciele.
- A jak sądzisz? – zamruczał jej do ucha i przejechał językiem po jej szyi.
- Jesteśmy w windzie! – próbowała się oswobodzić, ale McKagan przyparł ją do ściany.
-Zdaję sobie z tego sprawę… - muskał wargami jej szyję i pospiesznie rozpinał guziczki jej bluzki.
Jęknęła, gdy sięgnął dłońmi pod jej spódnicę i niezbyt delikatnym ruchem zmusił ją do rozszerzenia nóg. Czuła, jak smukłe palce Duffa sunął po wewnętrznej stronie jej ud i w myślach modliła się, żeby się pospieszył. Przyciągnęła jego twarz ku sobie i z pasją wpiła się w jego usta. Po raz kolejny przeklęła się w myślach za swoją słabość i uległość, ale nie była w stanie oprzeć się pieszczotom chłopaka, które sprawiały jej tak wielką przyjemność. Zresztą byłaby idiotką, gdyby powiedziała mu teraz „nie”, wiedząc, że za kilka chwil byłaby skłonna błagać go o jeszcze. Mimo tego, że zaczęła się zatracać w dotyku basisty i przestała się przejmować otoczeniem, zdołała zauważyć niepokojący fakt, który pominął, zbyt zaabsorbowany jej biustem, McKagan.
- Duff! – pisnęła i złapała go za nadgarstki – ta pieprzona winda jedzie do góry!
Blondyn spojrzał na nią rozbieganym wzrokiem i rzucił szybkie spojrzenie na guzik, który blokuje windę. Nie miał pojęcia kiedy, ale przypadkowo wcisnął go ponownie i teraz zmierzali na piąte piętro. Z chęcią zatrzymałby ją jeszcze raz, ale wtedy zapewne stałoby się to zbyt podejrzane.
- Cholera…. – mruknął cicho i zaczął pospiesznie poprawiać jej spódnicę.
Marta trzęsącymi się dłońmi zapinała guziki od bluzki i rzucała zaniepokojone spojrzenie w kierunku panelu z wyświetlanymi piętrami. Kiedy winda zatrzymała się, dziewczyna męczyła się z trzecim od góry zapięciem. Drzwi rozsunęły się i ujrzeli jakieś starsze małżeństwo. Około sześćdziesięcioletnia kobieta zlustrowała brunetkę wzrokiem, gdy ta dopinała ostatni guziczek i przybrawszy zgorszoną minę, odwróciła się do niej tyłem i zaczęła coś mruczeć do ucha swojemu mężowi. Duff uniósł brwi do góry i szczerząc zęby do Marty, przyciągnął ją ku sobie i zaczął czule muskać jej wargi.
- To chyba państwa piętro – syknęła kobieta, gdy usłyszeli cichy dzwoneczek i winda się zatrzymała.
McKagan skinął głową tej „przesympatycznej” pani i odejmując swoją dziewczynę w pasie, wyprowadził ją na korytarz. Jak tylko drzwi zaczęły się za nimi zasuwać, dobiegł ich zbulwersowany głos, mówiący o bezwstydności dzisiejszej młodzieży.
- Duff, powiedz mi, dlaczego zawsze jak jestem z tobą, wywołuję zgorszenie, hmm? Sprowadzasz mnie, Kochany, na złą drogę…
- Ale nie zaprzeczysz, że ta droga jest bardzo… podniecająca i kusząca… - wymruczał i chciał coś dodać, ale stanął jak wryty, gdy skręcili i znaleźli się w części piętra, którą zajmował zespół – o kurwa! – zawołał z przerażeniem w głosie.
- Slash! – Marta wyswobodziła się z jego ramion i popędziła w stronę leżącego na puszystym dywanie chłopaka – Słyszysz mnie? – poklepała go po policzku, żeby się ocknął – Slash… cholera… - sięgnęła do jego nadgarstka, by wyczuć puls – obudź się, idioto! – ogarnęła ją panika i drżącymi dłońmi odgarnęła loki z jego twarzy – D-duff… dzwoń po karetkę! N-nie stój tak!
Pochyliła się nad gitarzystą i próbując sobie przypomnieć, co należy robić przy pierwszej pomocy, ułożyła splecione dłonie na jego torsie i zaczęła rytmicznie uciskać, by pobudzić serce do pracy. Nawet nie wiedziała, kiedy z jej oczu popłynęły łzy, które kapały na koszulkę Hudsona, momentalnie wsiąkając w materiał. Odgarniając pospiesznie swoje włosy, przyłożyła swoje drżące wargi do jego ust i wdmuchała powietrze do jego płuc. Cholera… co dalej?! Myśl, głupia… zawsze lubiłaś anatomię w szkole… co masz robić, żeby on zaczął oddychać i żeby odzyskał przytomność? Powtórzyła czynność i szybko wróciła do masażu serca, modląc się, by karetka się już pojawiła.
- Nie m-możesz mi… nie możesz t-tego… tego zrobić… - wyszlochała i przez chwilę nic nie widziała, bo kolejna fala łez zaczęła strumieniami płynąć po jej policzkach – no… błagam… Slash…
- Co z nim? – podbiegł do niej Duff, który ze strachem patrzył na desperackie poczynania Marty i na siną twarz swojego przyjaciela.
- G-gdzie ta p-pieprzona karetka? – zawołała i pochyliła się, by znów spróbować przywrócić chłopakowi oddech – D-duff?
- Za parę minut… będą…najszybciej, jak się da… - przyklęknął przy Marcie i zapytał, czy może jej pomóc.
- U-uciskaj jego k-klatkę… - wzięła jego dłonie i gdy splótł je odpowiednio, ułożyła je na dolnej części mostka – t-tylko nie p-połam… n-nie połam mu ż-żeber…
Co chwila rozpaczliwie próbowała szukać tętna i robić mu sztuczne oddychanie, ale bez większego skutku. Poprosiła Duffa, żeby sprawdził, co z karetką i żeby zawiadomił resztę, a ona wróciła do reanimacji. Z każdą sekundą płakała coraz bardziej, ale nie poddawała się i nawet gdy usłyszała szum windy, zwiastujący przybycie pomocy, nie zaprzestała wykonywania masażu serca. Nawet nie wiedziała, kiedy poczuła uścisk na przedramionach, który siłą odciągnął ją od Slasha, by pozwoliła pracować ratownikom. Nie zdawała sobie przez chwilę sprawy, że słyszy gdzieś w głowie uspokajający ciepły głos, który jednak nie był w stanie zamaskować przerażenia. Po chwili dopiero dotarło do niej, że ten głos nie bierze się z jej świadomości, tylko pochodzi od chłopaka, który w żelaznym uścisku trzymał ją od tyłu, by się nie szarpała.
- Ciii… nie płacz… oni mu pomogą… muszą mu pomóc… - jego szept, który pozornie miał ją uspokoić, doprowadził do jeszcze większego szlochu i większej rozpaczy – Malutka… zrobiłaś wszystko, co mogłaś… - mimo, że przestała się szamotać, nie rozluźnił nawet na chwilę ramion.
Marta wpatrywała się tępo, jak ratownik grzebie w swojej torbie i wyciąga fiolkę z przeźroczystym płynem i strzykawkę. Wiedziała, co to jest i błagała Boga, by epinefryna w końcu pobudziła serce jej przyjaciela. Zaciskała nerwowo palce na przedramionach Izzyego, wbijając mu w skórę paznokcie, ale nawet nie zwrócił jej uwagi, obserwując w skupieniu i nadziei reakcję Slasha na dawkę hormonu, który został wstrzyknięty prosto do jego mięśnia sercowego.
- Jest tętno! Mamy go! – zawołał ratownik i dodał – nosze! Szybko… zabieramy go do szpitala…
- Chcę… chcemy j-jechać z wami – wyjąkała Marta i spojrzała z nadzieją na człowieka ubranego w czerwony kombinezon.
- Mamy tylko jedno miejsce – odpowiedział, gdy zapinali pasy wokół ciała Hudsona.
- Jedź ty… ja będę jechał zaraz za wami, ok? – Stradlin odezwał się cicho i czekał na reakcję dziewczyny, która tylko kiwnęła głową.
Gitarzysta zapytał tylko, gdzie zawiozą przyjaciela i popędził do swojego pokoju po kluczyki od swojego motoru. Po drodze zderzył się z Duffem, który gorączkowo dobijał się do drzwi Axla. Przekazał mu, że brunetka pojechała ze Slashem do szpitala i że zamierza dostać się tam na motorze.
- Co z nim?
- Serce pracuje, więc… oby było dobrze… - pobiegł do windy i nerwowo zaczął wciskać przyciski, by szybciej dostać się na dół.
Po piętnastu minutach odstawił motor na parking przyszpitalny i wpadł do recepcji, pytając jakąś czterdziestokilkuletnią kobietę o Saula Hudsona. Usłyszał tylko, że jest na badaniach i zapewne będzie miał łóżko na OIOMie. Dysząc, wbiegł po schodach na trzecie piętro i zauważył dziewczynę, która siedziała skulona na podłodze przy jakiś drzwiach. Podszedł do niej szybkim krokiem i przyklęknął.
- Z-zabrali go na b-badania… t-twierdzą, że to… że p-po prostu przedwakował… i g-gdybyśmy… gdyby l-leżał tam dłużej… gdybym n-nie próbowała go… gdybym nie… n-nie miałby szans… - zaczęła głośno szlochać i pozwoliła, by Izzy podniósł ją z podłogi i przytulił – gdyby n-nie to cholerne m-małżeństwo w windzie, o-on już by n-nie żył…
- Co? – zapytał trochę zdezorientowany.
- W windzie… Duff ją zablokował i p-przez przypadek zwolnił blokadę i… i przez nich musieliśmy wjechać na górę… Gdyby nie chcieli wtedy wjechać na swoje piętro, nie wysiedlibyśmy z tej pieprzonej windy… nie moglibyśmy go uratować…
Mimo, że mówiła chaotycznie i jeszcze co chwila głos wiązł jej w gardle, Izzy zrozumiał ogólny sens tego, co chciała mu przekazać. Mimo, że nawet słowem nie powiedziała, po co McKagan zatrzymał windę między piętrami, Stradlin nie miał wątpliwości, że wiedział, co Duff chciał robić. I tak… Marta miała rację… gdyby nie czysty przypadek, ich przyjaciel byłby w tej chwili wieziony do kostnicy, a nie byłby na badaniach.
- Hej, hej… usiądź… - szepnął, gdy brunetka zaczęła osuwać się w jego ramionach, nie mogą ustać na trzęsących się jak galareta nogach – spokojnie… - posadził ją na krześle i patrzył bezradnie na jej drżące ciało, z którego zaczęło uchodzić całe napięcie – Skarbie… nic mu nie będzie, tak? Po prostu nas przestraszył… - przyklęknął przy niej i położył dłonie na jej kolanach.
Trwali w milczeniu, przerywanym jedynie szlochem Marty i nie minęło nawet dziesięć minut, jak pojawili się Axl z Erin, Duff, Matt i Annica, która nie była zbyt uradowana widokiem Izzy’ego przy Isbell. Po chwili pojawił się także John Reese – ich tour menager, który zaczął wypytywać się o stan Slasha. Jako, że Marta nie była w stanie wydusić z siebie żadnego słowa, Stradlin próbował przedstawić im sytuację, mimo że sam zbyt dużo nie wiedział. Axl był blady jak ściana i kręcił z niedowierzaniem głową, ściskając mocno dłoń Erin. Duff usiadł przy Marcie i nie czekając na jej reakcję, przytulił ją mocno do siebie. Jedyne co mogli teraz robić, to czekać; jednak niepewność była gorsza od jakichkolwiek informacji, nawet tych złych. Po kolejnych kilkunastu minutach w drzwiach pojawił się niski, starszy lekarz, który oznajmił im, że Hudsonowi nic poważnego się nie stało, ale zostanie na kilka dni w szpitalu, bo utrzymują go w stanie śpiączki farmakologicznej.
- Możemy przy nim zostać? – zapytał cicho Duff i spojrzał z nadzieją na mężczyznę.
- Nie wszyscy… najwyżej trzy osoby… za chwilę przewiozą pana Hudsona do sali na końcu korytarza.

- Chcesz kawy? – zapytał Izzy, gdy zorientował się, że pojawił się przy nim farbowany blondyn – byłem w bufecie… - wyciągnął w jego kierunku jednorazowy kubek.
- Dzięki… kurwa, nie mogę na niego patrzeć… jak sobie pomyślę, że on mógł… - przełknął głośno ślinę – nie… nie potrafię sobie tego wyobrazić… Marta dalej nie chce się stamtąd ruszyć? – Izzy pokiwał przecząco głową - Musiałem iść, cholera, zapalić i chciałem wziąć ją ze sobą, żeby na chwilę się przewietrzyła…
- Może jedź do hotelu? Jesteś pół przytomny… - mruknął, patrząc jak Duff podpiera się ręką o ścianę i co chwila przymyka w zmęczeniu oczy – zostanę z nią i posiedzę przy Slashu… tak na wszelki wypadek…
- Chyba też powinienem tu być…
- Przyjdziesz jutro i mnie zmienisz… - zaproponował i w końcu przekonał McKagana, że to dobre rozwiązanie.
Pożegnał się z chłopakiem i wszedł cicho do sali, w której leżał ich przyjaciel. Przerażające było patrzenie na niego i myśl, że to mógł być każdy z nich, że dokładnie w tej samej chwili to mógł być Duff, Axl albo Steven; i co gorsza, że mógł któryś z nich tego nie przeżyć. Podszedł do Marty i podał jej kawę, jednak tylko potrząsnęła głową, że nie chce pić.
- Marta, pro…
- Izzy, do cholery! – zerwała się z krzesła - Nie chcę pić! Nie chcę nic jeść, ani stąd jechać! Nie chcę spać! – nie zważając na to, że jest w szpitalu, zaczęła krzyczeć – Chcę tylko, żeby on się obudził! Żeby powiedział, że nic mu nie jest! – z jej oczu mimowolnie zaczęły płynąć łzy – Zostaw mnie… - szarpnęła się, gdy zbliżył się do niej i chciał ją objąć - kurwa, myślisz, że jak mnie p-przytulisz, to będzie ok? – wyrywała się i raz po raz uderzała go w klatkę piersiową, aż w końcu nie miała już siły się przed nim bronić – B-błagam, powiedz, że nic mu n-nie będzie…
- Cichutko, Dziecino… - mruknął i spojrzał ponad jej ramieniem, na uchylające się właśnie drzwi.
Do środka weszła pielęgniarka, która zmieniła gitarzyście kroplówkę i zmierzyła mu temperaturę. Spojrzała na Martę, która wtulona w Izzy’ego spazmatycznie szlochała, nie mogą się pozbierać. Skierowała wzrok na Stradlina i bezgłośnie spytała, czy ma przynieść coś na uspokojenie. Skinął lekko głową i uśmiechnął się w podzięce. Mruczał swojej przyszywanej siostrze do ucha, żeby już nie płakała, ale większy efekt osiągnąłby, jakby skierował swoje słowa do ściany.
- Niech pani to połknie… - pięć minut później wróciła pielęgniarka z malutkim kubeczkiem, w którym zazwyczaj roznosi się lekarstwa pacjentom i z jednorazowym kubkiem z wodą – to na uspokojenie… - ledwie to powiedziała i już jej nie było.
Trzęsącymi się dłońmi popiła tabletkę i opadła na krzesełko, na którym parę chwil wcześniej siedziała. Patrzyła załzawionym wzrokiem na Slasha i wiedząc, że Izzy stoi tuż za nią, oparła się o niego plecami. Nawet nie wiedziała, kiedy zaczęła się powoli uspokajać i podziękowała w duchu za ten środek, który przyniosła jej pielęgniarka.
- Marta? Przepraszam cię na chwilę… pójdę zadzwonić, ok? – zapytał cicho i poprawił jej kurtkę Duffa, którą miała zarzuconą na ramiona.
- Jasne… - mruknęła niezbyt przytomnie i przysuwając się do łóżka, ujęła dłoń Hudsona i mocno ją ścisnęła.
Usłyszała tylko skrzypienie drzwi i Izzy’ego już nie było na sali. Westchnęła ciężko i odgarnęła kilka loków z twarzy leżącego chłopaka. Czule pogładziła go po policzku i szeptem zaczęła błagać go, żeby z tego wyszedł i nie robił jej tego nigdy więcej. Wiedziała, że przeżywa to jeszcze bardziej niż normalnie, bo poniekąd uczestniczyła w tym dramacie, gdy próbowała rozpaczliwie przywrócić mu funkcje życiowe. Wiedziała, że gdyby po prostu ktoś jej powiedział, że Slash wylądował w szpitalu po zatrzymaniu akcji serca, nie byłaby aż tak roztrzęsiona i przerażona. Mimowolnie przyłożyła dłoń do jego klatki piersiowej, jakby chciała się upewnić, czy na pewno jeden z najważniejszych ludzkich organów wciąż pracuje. Po chwili ułożyła na nim głowę i wsłuchiwała się w rytmiczne bicie jego serca.
- Wróciłem, Ma… - Stradlin urwał, nie wiedząc, czy dziewczyna zasnęła i nie chcąc jej budzić – wróciłem… dzwoniłem do Joan… bo Duff pewnie tego nie zrobił… - wymruczał do siebie.
Obszedł łóżko i spojrzał na Martę. Spała. I dobrze… przynajmniej się uspokoi i choć na chwilę przestanie się tak martwić… Cholera… czemu to zawsze musi trafić na nią? Czemu to ona musiała go znaleźć w takim stanie? Czemu to nie mógł być Axl? Albo czemu na przykład nie ja? Zamyślił się i nagle zamarł. On by już nie żył… gdyby nie ona, on nie miałby najmniejszych szans… żaden z nas nie potrafiłby udzielić mu pierwszej pomocy… bo albo byśmy nie umieli albo bylibyśmy tak przerażeni i spanikowani! Przymknął oczy i próbował odpędzić od siebie ten obraz. Mimo, że żaden z nich nigdy w życiu nie powiedziałby tego na głos i nie przyznałby się nawet do myślenia o tym, to jednak każdy z nich bał się tego, że któregoś z nich nagle może zabraknąć na tym świcie; zupełnie niespodziewanie, każdego dnia, każdej godziny, minuty, czy nawet sekundy… w jednej chwili stąpasz po ziemi, by stało się coś nieprzewidzianego i zaprowadziło cię sześć stóp pod ziemię.
- Stary, kurwa… nie myśl o tym teraz! Przecież on z tego wyjdzie! – warknął na siebie Izzy.
Westchnął ciężko i zauważywszy, że kurtka Duffa ześlizgnęła się z pleców Marty, podniósł się z miejsca i przykrył ją swoją bluzą, która była o wiele cieplejsza od Ramoneski. Dziewczyna wymamrotała coś niezrozumiałego przez sen i przekręciła się lekko, bardziej wtulając się w nieprzytomnego gitarzystę Guns n’Roses. Stradlin uśmiechnął się smętnie pod nosem i odgarnąwszy jej włosy z twarzy, pocałował ją czule w skroń. Boże… co bym zrobił, gdybyś to ty tutaj leżała zamiast niego… gdybym… gdybym miał świadomość, że mógłbym razem z tobą wszystko stracić… Przysiadłszy koło niej, gładził jej długie, gęste włosy i nie potrafił opanować nerwów na myśl, o idiotycznym zachowaniu jego żony sprzed kilku godzin. Nie rozumiał, jak mogła próbować robić mu wyrzuty, że pojechał z Martą za Slashem, zamiast po nią pójść albo z nią zostać, co samo w sobie było propozycją-nieporozumieniem. To niedorzeczne, kurwa! Myśli, że będę przy niej skakać, jak mój przyjaciel otarł się o śmierć? I jeszcze to jej żałosne obrażenie się, bo powiedziałem, że zostanę z Martą i Duffem przy nim… czy ona nie potrafi zrozumieć, że oni są dla mnie jak rodzina? Że mimo, że ona jest moją żoną, to, do kurwy nędzy, nigdy nie będzie dla mnie ważniejsza niż oni?!  Stradlin zacisnął zęby i przymknął oczy, czując dziwne ukłucie w okolicy serca. Wyrzuty sumienia? Ale z jakiego powodu? Bo przyznał, że jego małżonka nie zajmuje czołowej pozycji w jego życiu? Bo przyznał, że przyjaciele są ważniejsi od Annicy? Bo w końcu otwarcie powiedział sobie, że Kreuter nigdy nie zdoła przebić się tak głęboko do jego serca, jak zrobiła to Marta? Że zawsze to ta drobna brunetka, która teraz zmęczona płaczem spała przy nim, będzie ważniejsza? Przecież o to głównie jej chodziło… była zazdrosna o uczucie, którego nigdy nie zrozumie i które jej kompletnie nie zagrażało, ale mimo wszystko było silniejsze o tego, które ona kiedykolwiek od Izzy’ego dostanie.

I have often told you stories
About the way
I lived the life of a drifter
Waiting for the day
When I'd take your hand
And sing you songs
Then maybe you would say
Come lay with me love me
And I would surely stay

But I feel I'm growing older
And the songs that I have sung
Echo in the distance
Like the sound
Of a windmill goin' 'round
I guess I'll always be
A soldier of fortune

Many times I've been a traveller
I looked for something new
In days of old
When nights were cold
I wandered without you
But those days I thougt my eyes
Had seen you standing near
Though blindness is confusing
It shows that you're not here

- Izzy? – nawet nie zauważył, kiedy dziewczyna się obudziła.
- Cześć… - mruknął i spojrzawszy na zegarek, stwierdził, że spała niecałe trzy godziny – Dalej jest nieprzytomny, ale ponoć trochę z nim lepiej…
Przetarła zaspane oczy i rozejrzała się po pomieszczeniu. Mimo, że niewiele pamiętała od czasu znalezienia Slasha na hotelowym korytarzu do teraz, wiedziała, że kogoś w tym pomieszczeniu brakuje.
- Gdzie Duff?
- Odesłałem go do hotelu, żeby się trochę przespał. Dobrze się czujesz? – zapytał z troską, patrząc na jej twarz – jesteś strasznie blada…
- Nic mi nie jest… - powiedziała i wstała z krzesła – dzięki za bluzę… - dopiero teraz zorientowała się, że ma zarzucony na ramiona gruby i ciepły materiał – Izzy, mogę cię o coś prosić?
-Tak, Skarbie… jak zawsze…
- Przytul mnie mocno… - zanim skończyła mówić, już znalazła się w objęciach Stradlina, który westchnął ciężko i spełnił jej prośbę.
Wyczuł, że dziewczyna tuli się do niego ze wszystkich sił, jakby chciała w ten sposób upewnić się, że on na pewno przy niej jest i że jemu nic się nie stanie. Domyślał się, że zapewne Duffa i Axla też tak wyściska, jak tylko się pojawią. Axl… Izzy zastanawiał się, co się stało, że Rose tak diametralnie zmienił nastawienie do brunetki i w jakiś dziwny sposób zdobył jej zaufanie. Fakt, że nigdy nie traktowała go jak pozostałą trójkę, jednak można było śmiało powiedzieć, że nie są zwykłymi znajomymi i łączy ich jakaś więź zarezerwowana tylko dla garstki bliskich osób. Byli dla niej namiastką rodziny; fakt, że na swój sposób patologicznej, ale przynajmniej ją kochali i zapewniali jej bezpieczeństwo, którego tak potrzebowała; przynajmniej byli i żaden z nich nie chciał jej skrzywdzić, jak jej prawdziwa rodzina w Polsce.
- Odwieźć cię? Powinnaś odpocząć…
- Nie chcę… muszę przy nim zostać… po za tym… ktoś musi być przy nim…
- Marta, wiem, że nie chcesz go zostawić, ale…
- Zostaję, Izzy!
Pokręcił głową na znak, że się z nią nie zgadza, ale odpuścił sobie przekonywanie jej do czegokolwiek. To nie miało najmniejszego sensu. Zastanawiał się, o której zjawi się któryś z chłopaków i nie minęło pięć minut, jak do pomieszczenia wszedł Axl. Zapytał o stan Slasha i po paru chwilach gitarzysta wyciągnął do z sali.
- Słuchaj… posiedzisz przy nim i zostaniesz z Martą? Ona nie chce się stamtąd ruszyć, a nie chcę, żeby siedziała tam sama…
- Jasne… nie ma problemu… - mruknął i dodał - Duff by przyjechał, ale… obawiam się, że by go tu nie wpuścili…
- Pił?
- Jak tylko wrócił… nawet nie miałem ochoty go opieprzyć o to…
Porozmawiali jeszcze chwilę i Rose wrócił sam na salę. Popatrzył uważnie na Martę, która nie wiadomo czemu, krążyła po pomieszczeniu i przyznał Izzy’emu rację – ona na pewno nie powinna zostać sama przy Slashu.
- Chodź tu, Dzieciaku – powiedział i wyciągnął do niej ręce – No… chodź do mnie… - łapiąc ją lekko za nadgarstki, przyciągnął ją do siebie i objął.
Przez ułamek sekundy Marta zesztywniała, jednak szybko dotarło do niej, że przecież to tylko Axl i jego silne, umięśnione ramiona. Niepewnie wtuliła się w niego i poczuła bijące od niego ciepło, które za każdym razem ją zaskakiwało. Pamiętała ciągle początki ich znajomości i nigdy nie pomyślałaby, że w tym człowieku jest tyle ukrytego dobra, które coraz częściej jej okazywał.
- Dobrze się czujesz? – zapytał, zanurzając twarz w jej włosy.
- Axl… proszę… - jęknęła, wiedząc, że jeszcze trochę i nie będzie umiała powstrzymać łez.
- Martwię się… - mruknął i pogładził ją lekko po głowie - tak, wiem, że to dziwne, ale… no nieważne… - zamilknął, jakby zmieszany własnymi słowami i po chwili dodał – może chcesz coś zjeść? Przyniosę ci coś z tego bufetu… - odsunął się lekko od niej i zlustrował uważnie jej twarz.
- Nie chcę… - odwróciła na chwilę wzrok – Axl?
- Tak, Dzieciaku? – lubił tak do niej mówić, zwłaszcza wtedy, gdy wydawała mu się kompletnie bezbronna.
- N-nigdy mi tego nie róbcie… - szepnęła – b-błagam… - po jej policzkach popłynęły pierwsze łzy – n-nigdy więcej, nie zmuszajcie mnie, ż-żebym…
- Ciii… Nic nie mów… nie stracisz nikogo… ani Slasha… ani Duffa czy Izzy’ego… - przygarnął ją ponownie do siebie i mocno objął – on z tego wyjdzie i jeszcze będzie się śmiać ze swojej głupoty, a ty niepotrzebnie teraz płaczesz…
- Możemy… porozmawiać o czymś innym? – zapytała po kilkunastu minutach, gdy już się uspokoiła i Rose wypuścił ją z objęć.
- Erin i ja… chyba się rozstaniemy… - wymamrotał i widząc jej zaskoczone spojrzenie, dodał – od czasu tego… tego wypadku nic nam się nie układa… ciągle nie wiem, czemu wtedy ćpała, czemu przestała ze mną normalnie gadać… nie wiem, o co chodzi, ale mam już kurewsko dość tego… zresztą… to ona chyba tego właśnie chce…
- Kochasz ją?
- To już nie ma najmniejszego znaczenia… - westchnął ciężko i sadzając ją sobie na kolanach, przytulił się do niej.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz