35 komentarzy...
ok...
dodaję dziś i od razu uprzedzam, że nie spodziewajcie się w ciągu...
i jeszcze raz apeluję Jeśli mam powiadamiać dalej o nowych rozdziałach, zostawcie w komentarzu numer gg, albo napiszcie maila na duff1987@op.pl LUB duffowa1987@gmail.com
i nie bijcie za to, co wymyślam w tym opowiadaniu...
czytajcie, komentujcie i tak dalej...
***
- Przywalasz
się do mojej siostry?! – Duff nie trudził się na słowa powitania, machając bez
opamiętania gazetą, którą trzymał w ręku.
- No co ty,
Stary… - Slash przełknął głośno ślinę i cofnął się, widząc, błyski złości w
oczach chłopaka.
- Co to,
kurwa, jest?! – podsunął mu pod nos czarno-białe zdjęcie, które widniało na
jednej z pierwszych stron prasy codziennej – co robiłeś z nią w tej pierdolonej
kawiarni?!
Hudson
wytrzeszczył oczy, patrząc na swoją podobiznę i poczuł zimny pot na czole.
Wiedział, że to, co zobaczył McKagan i zapewne dziesiątki tysięcy innych ludzi
ni jak ma się do rzeczywistości. Na fotografii gitarzysta i Joan wyglądali na
parę, która w tajemnicy przez swoimi bliskimi spotyka się na jakiś randkach czy
też schadzkach. Pochylone ku sobie ciała, dłoń Slasha, która lekko ściskała
smukłe palce dziewczyny mówiły zbyt wiele. Chłopak miał świadomość, że z boku
wygląda to dziwnie i niepokojąco. Ale kurwa! My tylko rozmawialiśmy!
Próbowałem ją tylko namówić, żeby wróciła do nas do domu… przecież… do chuja…
jak w ogóle Duff może…
- Duff, my
tylko gadaliśmy…
- Kurwa, nie
pierdol mi tu jakiś jebanych bajeczek! – krzyknął i łapiąc ciemnowłosego
członka Guns n’Roses za przód koszulki, przycisnął go do ściany – Od kiedy do
rozmawiania potrzebne jest trzymanie się za rączki?
- Ja ją
chciałem tylko namówić do powrotu! – zaczął się bronić, z paniką patrząc na
rosnącą furię McKagana.
- Jeśli
tylko ją tkniesz… - szarpnął nim i uderzył o szafki – jeśli…
- Ej! Co wy
odpierdalacie?!
Duff poczuł,
jak jakaś siła odciąga go od Slasha i zaskoczony odwrócił się, wyszarpując z
uścisku ramiona. Stał przed nim zaskoczony Rose, który rzucał im pytające
spojrzenia, praktycznie żądając od nich wyjaśnień.
- Nic się
nie dzieje… - mruknął Hudson i szybko poprawił sobie wymiętoszoną koszulkę.
- No jasne… nic
się nie dzieje… - syknął Duff i rzucając jeszcze złowrogie spojrzenie
przyjacielowi, opuścił w pośpiechu salon, bojąc się, że za chwilę zrobi coś
głupiego.
Okrył się
szczelniej kurtką, gdy przeszył go zimny i niezbyt przyjemny listopadowy wiatr
i próbował się uspokoić. Gdyby faktycznie Slash przystawiał się do jego
siostry, Duff nie wiedział, co by mu zrobił. Mimo, że był jego przyjacielem i
kochał go jak brata, nie pozwoliłby mu mącić Joan w głowie i rozkochać jej.
Wiedział, że prędzej czy później skończyłoby się to złamanym sercem dziewczyny,
bo przecież Hudson nadaje się do poważnych związków tak samo jak pięcioletnie
dziecko. Nie… tym razem nie będę biernie patrzeć, jak następny dupek ją
rani… niech ją tylko spróbuje bajerować, to, kurwa, popamięta… prychnął w
myślach i skierował się do Ranibow, by zapić alkoholem swoje nerwy, by
znieczulić się choć trochę.
- Gdzie ona
mieszka? – wybełkotał, trzymając się kurczowo futryny, by nie upaść – Gdzie
się…
- Jesteś
pijany… - mruknął czarnowłosy chłopak, zapinając pospiesznie koszulę.
- Chuj ci do
tego… powiedz mi tylko, gdzie ona się przeprowadziła… przecież, kurwa, musisz
to wiedzieć!
- Chodź… -
przerzucił sobie rękę przyjaciela przez ramię i wprowadził go do środka –
siadaj – posadził go na fotelu i spojrzał na niego uważnie – o co chodzi?
- Kurwa…
muszę z nią, kurwa, porozmawiać… bo ona popełni błąd… bo, kurwa, Slash… ja na
to nie pozwolę…
Izzy uniósł
brwi i nawet nie próbował udawać, że zrozumiał, co Duff chciał mu przekazać.
Jedyne, co w obecnej chwili wiedział to, to że blondyn jest nawalony prawie do
nieprzytomności i szuka swojej starszej siostry. A to zwiastowało kłopoty. Kurwa…
czemu się tak spił i przylazł do mnie o dwunastej w nocy, żeby szukać Joan?
Przecież się chyba nic nie stało! Izzy usiadł koło niego i zapytał, o co
chodzi, jednak Duff dalej coś mamrotał o Slashu i o tym, że na coś nie pozwoli,
bo prędzej go zabije gołymi rękami. Czyli chyba nic się nie stało… może…
może myśli, że Slash zarywa do Joan? Ale jeśli tak to… jakim prawem w ogóle tak
się zachowuje?! Jakim prawem się wpieprza, skoro sam miał gdzieś moje zdanie na
temat jego związku z Martą! Niby uważa się za lepszego od Slasha?! Przecież
jest takim samym gnojem jak on… jak ja… jak, kurwa, każdy z nas!
- Izzy, do
cholery, czemu nie wracasz do łóżka? – dobiegł go głos Annicy i po chwili pojawiła
się w salonie, naciągając na siebie krótki szlafrok – Duff? – zawołała i szybko
przykryła się materiałem.
Chłopak nie
zareagował, tylko odchylił głowę do tyłu i wymruczał coś niezrozumiałego.
Kreuter uniosła wysoko brwi i z poirytowaniem zażądała od Stradlina wyjaśnień.
Nie podobał się jej fakt, że została sama w sypialni, bo Izzy gościł po nocy
swoich pijanych kolegów i zupełnie zapomniał, że przed kilkunastoma minutami
dziewczyna z zaangażowaniem się nim zajmowała.
- Co on, do
jasnej cholery, tu robi o tej porze? – warknęła.
- Annica,
proszę cię… choć raz nie zaczynaj! Przecież go nie wyrzucę…
- On jest
kompletnie pijany! Co może jeszcze będzie u nas nocować? – wysyczała i rzuciła
zdegustowane spojrzenie basiście, który obudził się jakby z transu.
- O… cześć,
kurwa… - język mu się plątał i spróbował wstać, ale zachwiał się i prawie
natychmiast opadł na fotel – Stary… masz jakąś wódkę?
- Nie chcę
być niegrzeczna, ale wiesz, która jest godzina? – wtrąciła się Annica, zanim
Izzy zdążył się odezwać.
- Wracaj do
łóżka, dobrze? – gitarzysta chwycił ją pod rękę i zaczął prowadzić ją w stronę
schodów.
Oburzona
wyszarpnęła ramię i udała się na piętro. Po chwili usłyszał trzask drzwi i
głośno westchnął. Skierował się do kuchni i wydobył z szafki Nightraina – jedyny
alkohol, jaki w obecnej chwili posiadał. Podał go Duffowi i bez słowa patrzył,
jak w kosmicznym tempie opróżnia butelkę. Nie miał siły nawet mówić mu, że nie
powinien doprowadzić się do takiego stanu i jeszcze teraz pić. Nie miał siły
znów tłumaczyć mu, że najważniejsza kobieta w ich żałosnym życiu się tego boi i
ją to przeraża.
- Przyniosę
ci jakiś koc… nie możesz się w takim stanie pojawić u siebie… - rzekł i
podniósł się z miejsca.
- Dzięki,
Izzy… - mruknął, ukrywając twarz w dłoniach.
- Ej na
pewno wszystko w porządku? – Stradlin zatrzymał się, widząc w spojrzeniu Duffa
więcej trzeźwości.
- Ja… ja,
kurwa, nie wiem! To jest jakieś… jakieś pierdolone błędne koło, z którego za
chuja nie umiem się wydostać… - wyjęczał i pokręcił zrezygnowany głową – nie umiem
poradzić sobie z tym całym gównem, więc piję… piję i mam świadomość, że ją… że…
że to ją rani i że się tego boi… i kurwa przez to są kolejne problemy, które
znów muszę zapić, żeby nie zwariować… - wykorzystując fakt, że Izzy odwrócił
się na chwilę, otarł ukradkiem pojedynczą łzę, która popłynęła po jego policzku
– ja… ja nie wiem, co mam robić…
- Stary… ja…
- chłopka zamurowało i zupełnie nie wiedział, co ma powiedzieć.
- Nie jestem
w stanie przestać myśleć o tym, że przez to chujstwo – wskazał na butelkę –
mogę ją stracić, że… - głos uwiązł mu w gardle i szybko odwrócił wzrok – ż-że
ją skrzywdzę… Stradlin, ja nie mogę bez niej żyć, rozumiesz? – wyszeptał i
spojrzał wilgotnym wzrokiem na przyjaciela.
- Rozumiem…
- jego oczy wykazały nagłe zainteresowanie żarzącym się ogniem w kominku –
zapominasz, że też ją kocham… - wymamrotał i dodał – nie wiem, co mam ci
powiedzieć… „przestań pić” to tekst dla frajerów, którzy nie wiedzą, o czym
mówią i myślą, że wystarczy jakaś żałosna rada i od razu przestanie się chlać…
tak pierdolą ci na odwykach… rzygać się tym chce… dlatego to olałem… nieważne…
- urwał, zupełnie nie wiedząc, po co zaczynał ten temat – Prześpij się… rano
się wykąpiesz… ogarniesz i wrócisz do domu… czy tam pójdziesz do Joan – zniknął
na chwilę i wrócił z grubym kocem, który rzucił chłopakowi.
McKagan
odstawił na stół prawie pustą butelkę wina i rozłożył koc, by jak najszybciej
zająć czymś dłonie. Podziękował gitarzyście i gdy ten chciał wrócić do swojej
sypialni, zawołał za nim.
-
Przepraszam, Izzy…
- Za co? –
zapytał, przystając i odwracając się do niego przodem.
- Przylazłem
tu najebany, siedzę ci na głowie o takiej godzinie i jeszcze kurwa się…
rozklejam… no i… - urwał i popatrzył sugestywnie na schody – Annica się chyba
wpieniła…
- Nie
przejmuj się… to dość… częste u niej… - mruknął z nietęgą miną i wyszedł.
Zanim jednak
wrócił do swojej rozeźlonej żony, skierował się do telefonu i wykręcił numer do
domu, w którym jakiś czas temu mieszkał. Po kilku sygnałach usłyszał, niezbyt
przyjemny pomruk, który miał oznaczać, że trafił na Slasha.
- Jest tam
gdzieś w pobliżu Marta?
- Cześć…
chyba bierze prysznic… coś chcesz?
- Nie, nie…
powiedz jej tylko, że Duff siedzi u mnie, bo… - urwał, szukając jakiejś dobrej
wymówki - bo chciał pogadać…
- Aha... ile
wypił? – zrozumiał, że to tylko bajeczka, którą ma poczęstować Martę.
- Jest
kompletnie zalany… mamrotał coś, że zajebie cię, jeśli się przywalisz do Joan…
- powiedział, chcąc usłyszeć, jak zareaguje na to mulat.
-Ale… Izzy,
przecież wiesz, że ja nie…
-Wiem! I na
tym skończmy ten idiotyczny temat – nie dał mu nawet dokończyć i rzucił jeszcze
na koniec – to nie moje sprawy… póki co… cześć – odłożył słuchawkę i z
westchnieniem skierował się do sypialni.
- Joan,
możesz mi powiedzieć, czemu, od kiedy Izzy przyprowadził mnie tutaj, za każdym
razem mnie bywasz? Cholera, ja chcę tylko pogadać! – przytrzymał dłonią drzwi,
by ich nie zamknęła i spojrzał na nią błagalnie.
- Nie mamy o
czym, Duff… - westchnęła ze zrezygnowaniem i wpuściła go niechętnie do środka –
już ci mówiłam miesiąc temu, że dłużej u was nie zostanę!
- Dobrze…
nie chcę cię przekonywać, tak? – podniósł w obronnym geście dłonie i rozejrzał
się po salonie, do którego go wprowadziła – jesteś sama?
- Nie… pani
Montgomery jest u siebie – zaproponowała mu kawę i wyszła na chwilę do kuchni.
McKagan
usiadł niepewnie na sofie i spróbował opanować drżenie dłoni, które pojawiało
się coraz częściej, gdy był zestresowany albo zły. Zupełnie nie wiedział, jak
ma poprowadzić tę rozmowę, by jego siostra źle tego nie odebrała i się nie
obraziła. Kiedy wróciła z dwiema filiżankami z parującym płynem, Duff wziął
głęboki oddech i spojrzał na nią niepewnie.
- Joan… nie
zrozum mnie źle… nie chodzi o to, że chcę się wpierdalać w twoje życie, ale…
- Ale
właśnie to robisz… - mruknęła, ale szybko dodała – no mów…
- Czy Slash…
czy on się do ciebie… - urwał nieporadnie i popatrzył jej w oczy szukając
pomocy w dokończeniu pytania.
- O co ty
się pytasz?! Czy Hudson chciał mnie przelecieć albo czy już to zrobił?
- No… -
przełknął głośno ślinę i wymamrotał – mniej więcej…
- To nie
twoje sprawy, Duff… - odparła w sposób, który uznała za bezpieczny.
- Jesteś
moją siostrą! I jeśli on cię tknął… jeśli…
- Nie –
przerwała mu, zanim zdążył głośno wypowiedzieć groźbę – nie i nie sądzę, by
chciał…
Zapadła
krępująca cisza; Joan zdawała sobie sprawę, że powiedziała parę słów za dużo i
że za chwilę będzie musiała się tłumaczyć. McKagan siedział jak sparaliżowany i
jakby w zwolnionym tempie odtwarzał to, co właśnie usłyszał. Przez chwilę miał
nadzieję, że coś źle zrozumiał, ale mina jego siostry utwierdziła go w
przekonaniu, że jednak nie ma kłopotów ze słuchem. Nie sądzi, żeby on
chciał?! To znaczy, że ona… że… coś próbowała? Że… kurwa…
- Joan… o
czym ty, do cholery, mówisz? – jęknął i spojrzał na nią z nadzieją, że
zaprzeczy i go uspokoi.
- Nie wiem,
co mi strzeliło do głowy… coś sobie chyba uroiłam… po prostu… - zaczęła się
plątać i machnęła ręką, by Duff jej nie przerywał – Slash jest strasznie miły
i… ostatnio śnił mi się… Ray… t-to był jakiś cholerny koszmar i…obudziłam się
przerażona i on próbował mnie uspokoić i no… poczułam się bezpiecznie, zbyt
bezpiecznie i myślałam, że Slash… że skoro jest dla mnie taki dobry… - urwała i
odwróciła wzrok – nie chciałam ci mówić, że… że czuję się taka… samotna, niepotrzebna…
miałam nadzieję, że Saul… że uwolni mnie od tego… - ostatnie słowa wyszeptała i
ukryła twarz w dłoniach – zrobiłam z siebie idiotkę…
- Nie mów
tak… - mruknął i przesiadł się na miejsce koło niej.
- W-wiesz,
co powiedział, j-jak chciałam… jak… - nie mogła z siebie wydusić dokończenia
pytania, więc od razu zabrała się za odpowiedź – p-powiedział, żebym… żebym nie
robiła tego z d-desperacji i że b-będę żałować… - widziała, jak jej brat
wytrzeszcza w zdziwieniu oczy, ale kontynuowała – p-przeprosił mnie i tylko
mruknął, ż-że nie mógłby m-mnie… po prostu nie mógł tego zrobić… - poczuła na
policzkach łzy i prawie natychmiast Duff pogładził pocieszająco jej ramię.
- Dlatego
się wyprowadziłaś?
- Było m-mi
tak głupio… dalej jest mi głupio… mimo, że… że Slash później się ze mną spotkał
i próbował namówić do powrotu. Powiedział, że nic się nie stało i nie powinnam
się tym przejmować…
- Nie płacz…
- przyciągnął ją do siebie i lekko przytulił, mając wyrzuty sumienia, że
naskoczył na Slasha, który o dziwo nie okazał się skończonym skurwysynem, za
jakiego miał go basista – Joan… czujesz coś do niego? Czy po prostu…
- Nie wiem,
Duffy… n-naprawdę nie wiem… - objęła go mocniej i rozpłakała się jeszcze
bardziej – j-ja… on o-okazał mi… t-tyle ciepła… p-pozwolił mi zapomnieć o…
d-dzięki niemu p-poczułam się b-bezpieczniej i n-nie bałam się tak R-ray’a…
- Ciii…
Kochanie, proszę… - pogłaskał ją parę razy po plecach, by się uspokoiła.
- Jestem
taką debilką…
- Joan,
wiesz, że tak nie jest! I… sama powiedz… gdyby Slash zachował się dokładnie
tak, jak przypuszczałem, że… no wiesz… on by cię po prostu wykorzystał!
Potraktował, jak każdą… - odsunął ją od siebie na długość ramion i spojrzał jej
w oczy – Siostrzyczko?
- Tak… wiem…
przespałby się ze mną i wyrzucił za drzwi jak zwykłą dziwkę… bo przecież to
rockman, tak? – mruknęła i pokręciła głową – Duff, równie dobrze oni mogą Martę
przestrzegać przed tobą… byłeś dokładnie taki sam… - wiedziała, że te słowa
mogą go zaboleć, ale taka była smutna prawda; mimo, że była jego siostrą, nie
zamierzała wybielać jego przeszłości - Slash się zmienił; kiedy go poznałam,
był zupełnie innym człowiekiem!
- Może tak,
może nie… może i byłem taki jak on, ale ja kocham Martę i nie byłbym w stanie
jej skrzywdzić… nie świadomie… a Hudson? Hudson cię po prostu lubi – mam
nadzieję, że tylko, kurwa, lubi… w końcu Marta coś tam mi mówiła, że Slash się
dziwnie zachowuje i tak jakby coś do Joan… ale może się jej wydawało? - i jeszcze ma świadomość, że jesteś moją
siostrą…
Dziewczyna
wzruszyła ramionami i podniosła się z miejsca. Zaniosła do kuchni filiżanki i
chciała coś jeszcze dodać, ale usłyszała trzask drzwi od sypialni starszej
pani. Skierowała się na korytarz i uprzedzając kobietę, że ma gościa,
zaprowadziła ją do salonu i przedstawiła jej swojego brata. Pani Montgomery
była zachwycona, że w końcu poznała kogoś z rodziny „tej cudownej dziewczyny,
która była tak miła i zgodziła się z nią zamieszkać dla towarzystwa”.
- Już
naprawdę muszę wracać…Obiecałem mojej dziewczynie, że pójdę z nią do lekarza… -
tłumaczył się Duff, gdy właścicielka domu chciała go zatrzymać na obiad.
- Do
lekarza? Coś jej jest? – zapytała prawie natychmiast Joan.
- Nie, nie…
- uspokoił ją i wyjaśnił - wybłagałem ją w końcu, żeby zrobiła coś z tymi
pieprzonymi migrenami… ostatnio jest coraz gorzej i nic na to dziadostwo nie
pomaga – odwrócił się do starszej kobiety – miło było panią poznać – pochylając
się lekko, pocałował ją w rękę na pożegnanie.
- Zapraszam
z narzeczoną na obiad – dodała, gdy cmoknął Joan w policzek i objął ją krótko.
- Dziękuję,
na pewno wpadniemy…
- Duff, do
cholery! Co ty zrobiłeś z tą windą? – zawołała przerażona dziewczyna, gdy widna
utknęła między piętrami w hotelu, w którym się zatrzymali po wczorajszym
koncercie i w którym mieli zostać jeszcze kilka dni.
- Nic,
Skarbie… - mruknął z podejrzaną miną i zaczął śpiewać pod nosem.
Workin' like a dog for the boss man Woah
Workin' for the company Woah, yeah
Bettin' on the dice I'm tossin' Woah
I'm gonna have a fantasy Woah, yeah
Where am I gonna look?
They tell me that love is blind
I really need a girl like an open book
To read between the lines
Love in an elevator
Livin' it up when I'm goin' down
Love in an elevator
Lovin' it up 'til I hit the ground
Jackyes in the elevator Woah
Lingerie second floor Woah, yeah
She said, "Can I see you later Woah
And love you just a little more?" Woah, yeah
I kinda' hope we get stuck
Nobody gets out alive
She said, "I'll show ya how to fax in the mail room, honey
And have you home by five"
Workin' for the company Woah, yeah
Bettin' on the dice I'm tossin' Woah
I'm gonna have a fantasy Woah, yeah
Where am I gonna look?
They tell me that love is blind
I really need a girl like an open book
To read between the lines
Love in an elevator
Livin' it up when I'm goin' down
Love in an elevator
Lovin' it up 'til I hit the ground
Jackyes in the elevator Woah
Lingerie second floor Woah, yeah
She said, "Can I see you later Woah
And love you just a little more?" Woah, yeah
I kinda' hope we get stuck
Nobody gets out alive
She said, "I'll show ya how to fax in the mail room, honey
And have you home by five"
- Co ty
wyprawiasz? – zapytała, kilka razy, gdy podczas śpiewania, zaczął ją
obcałowywać i błądzić rękami po jej ciele.
- A jak
sądzisz? – zamruczał jej do ucha i przejechał językiem po jej szyi.
- Jesteśmy w
windzie! – próbowała się oswobodzić, ale McKagan przyparł ją do ściany.
-Zdaję sobie
z tego sprawę… - muskał wargami jej szyję i pospiesznie rozpinał guziczki jej
bluzki.
Jęknęła, gdy
sięgnął dłońmi pod jej spódnicę i niezbyt delikatnym ruchem zmusił ją do
rozszerzenia nóg. Czuła, jak smukłe palce Duffa sunął po wewnętrznej stronie
jej ud i w myślach modliła się, żeby się pospieszył. Przyciągnęła jego twarz ku
sobie i z pasją wpiła się w jego usta. Po raz kolejny przeklęła się w myślach
za swoją słabość i uległość, ale nie była w stanie oprzeć się pieszczotom
chłopaka, które sprawiały jej tak wielką przyjemność. Zresztą byłaby idiotką,
gdyby powiedziała mu teraz „nie”, wiedząc, że za kilka chwil byłaby skłonna
błagać go o jeszcze. Mimo tego, że zaczęła się zatracać w dotyku basisty i
przestała się przejmować otoczeniem, zdołała zauważyć niepokojący fakt, który
pominął, zbyt zaabsorbowany jej biustem, McKagan.
- Duff! –
pisnęła i złapała go za nadgarstki – ta pieprzona winda jedzie do góry!
Blondyn
spojrzał na nią rozbieganym wzrokiem i rzucił szybkie spojrzenie na guzik,
który blokuje windę. Nie miał pojęcia kiedy, ale przypadkowo wcisnął go
ponownie i teraz zmierzali na piąte piętro. Z chęcią zatrzymałby ją jeszcze
raz, ale wtedy zapewne stałoby się to zbyt podejrzane.
- Cholera….
– mruknął cicho i zaczął pospiesznie poprawiać jej spódnicę.
Marta
trzęsącymi się dłońmi zapinała guziki od bluzki i rzucała zaniepokojone
spojrzenie w kierunku panelu z wyświetlanymi piętrami. Kiedy winda zatrzymała
się, dziewczyna męczyła się z trzecim od góry zapięciem. Drzwi rozsunęły się i ujrzeli
jakieś starsze małżeństwo. Około sześćdziesięcioletnia kobieta zlustrowała
brunetkę wzrokiem, gdy ta dopinała ostatni guziczek i przybrawszy zgorszoną
minę, odwróciła się do niej tyłem i zaczęła coś mruczeć do ucha swojemu mężowi.
Duff uniósł brwi do góry i szczerząc zęby do Marty, przyciągnął ją ku sobie i
zaczął czule muskać jej wargi.
- To chyba
państwa piętro – syknęła kobieta, gdy usłyszeli cichy dzwoneczek i winda się
zatrzymała.
McKagan
skinął głową tej „przesympatycznej” pani i odejmując swoją dziewczynę w pasie,
wyprowadził ją na korytarz. Jak tylko drzwi zaczęły się za nimi zasuwać,
dobiegł ich zbulwersowany głos, mówiący o bezwstydności dzisiejszej młodzieży.
- Duff,
powiedz mi, dlaczego zawsze jak jestem z tobą, wywołuję zgorszenie, hmm? Sprowadzasz
mnie, Kochany, na złą drogę…
- Ale nie
zaprzeczysz, że ta droga jest bardzo… podniecająca i kusząca… - wymruczał i
chciał coś dodać, ale stanął jak wryty, gdy skręcili i znaleźli się w części
piętra, którą zajmował zespół – o kurwa! – zawołał z przerażeniem w głosie.
- Slash! –
Marta wyswobodziła się z jego ramion i popędziła w stronę leżącego na puszystym
dywanie chłopaka – Słyszysz mnie? – poklepała go po policzku, żeby się ocknął –
Slash… cholera… - sięgnęła do jego nadgarstka, by wyczuć puls – obudź się,
idioto! – ogarnęła ją panika i drżącymi dłońmi odgarnęła loki z jego twarzy –
D-duff… dzwoń po karetkę! N-nie stój tak!
Pochyliła
się nad gitarzystą i próbując sobie przypomnieć, co należy robić przy pierwszej
pomocy, ułożyła splecione dłonie na jego torsie i zaczęła rytmicznie uciskać,
by pobudzić serce do pracy. Nawet nie wiedziała, kiedy z jej oczu popłynęły
łzy, które kapały na koszulkę Hudsona, momentalnie wsiąkając w materiał.
Odgarniając pospiesznie swoje włosy, przyłożyła swoje drżące wargi do jego ust
i wdmuchała powietrze do jego płuc. Cholera… co dalej?! Myśl, głupia… zawsze
lubiłaś anatomię w szkole… co masz robić, żeby on zaczął oddychać i żeby
odzyskał przytomność? Powtórzyła czynność i szybko wróciła do masażu serca,
modląc się, by karetka się już pojawiła.
- Nie
m-możesz mi… nie możesz t-tego… tego zrobić… - wyszlochała i przez chwilę nic
nie widziała, bo kolejna fala łez zaczęła strumieniami płynąć po jej policzkach
– no… błagam… Slash…
- Co z nim?
– podbiegł do niej Duff, który ze strachem patrzył na desperackie poczynania
Marty i na siną twarz swojego przyjaciela.
- G-gdzie ta
p-pieprzona karetka? – zawołała i pochyliła się, by znów spróbować przywrócić
chłopakowi oddech – D-duff?
- Za parę
minut… będą…najszybciej, jak się da… - przyklęknął przy Marcie i zapytał, czy
może jej pomóc.
- U-uciskaj
jego k-klatkę… - wzięła jego dłonie i gdy splótł je odpowiednio, ułożyła je na
dolnej części mostka – t-tylko nie p-połam… n-nie połam mu ż-żeber…
Co chwila
rozpaczliwie próbowała szukać tętna i robić mu sztuczne oddychanie, ale bez
większego skutku. Poprosiła Duffa, żeby sprawdził, co z karetką i żeby
zawiadomił resztę, a ona wróciła do reanimacji. Z każdą sekundą płakała coraz
bardziej, ale nie poddawała się i nawet gdy usłyszała szum windy, zwiastujący
przybycie pomocy, nie zaprzestała wykonywania masażu serca. Nawet nie
wiedziała, kiedy poczuła uścisk na przedramionach, który siłą odciągnął ją od
Slasha, by pozwoliła pracować ratownikom. Nie zdawała sobie przez chwilę
sprawy, że słyszy gdzieś w głowie uspokajający ciepły głos, który jednak nie
był w stanie zamaskować przerażenia. Po chwili dopiero dotarło do niej, że ten
głos nie bierze się z jej świadomości, tylko pochodzi od chłopaka, który w
żelaznym uścisku trzymał ją od tyłu, by się nie szarpała.
- Ciii… nie
płacz… oni mu pomogą… muszą mu pomóc… - jego szept, który pozornie miał ją
uspokoić, doprowadził do jeszcze większego szlochu i większej rozpaczy –
Malutka… zrobiłaś wszystko, co mogłaś… - mimo, że przestała się szamotać, nie
rozluźnił nawet na chwilę ramion.
Marta
wpatrywała się tępo, jak ratownik grzebie w swojej torbie i wyciąga fiolkę z
przeźroczystym płynem i strzykawkę. Wiedziała, co to jest i błagała Boga, by
epinefryna w końcu pobudziła serce jej przyjaciela. Zaciskała nerwowo palce na
przedramionach Izzyego, wbijając mu w skórę paznokcie, ale nawet nie zwrócił
jej uwagi, obserwując w skupieniu i nadziei reakcję Slasha na dawkę hormonu,
który został wstrzyknięty prosto do jego mięśnia sercowego.
- Jest
tętno! Mamy go! – zawołał ratownik i dodał – nosze! Szybko… zabieramy go do
szpitala…
- Chcę…
chcemy j-jechać z wami – wyjąkała Marta i spojrzała z nadzieją na człowieka
ubranego w czerwony kombinezon.
- Mamy tylko
jedno miejsce – odpowiedział, gdy zapinali pasy wokół ciała Hudsona.
- Jedź ty…
ja będę jechał zaraz za wami, ok? – Stradlin odezwał się cicho i czekał na
reakcję dziewczyny, która tylko kiwnęła głową.
Gitarzysta
zapytał tylko, gdzie zawiozą przyjaciela i popędził do swojego pokoju po
kluczyki od swojego motoru. Po drodze zderzył się z Duffem, który gorączkowo
dobijał się do drzwi Axla. Przekazał mu, że brunetka pojechała ze Slashem do
szpitala i że zamierza dostać się tam na motorze.
- Co z nim?
- Serce
pracuje, więc… oby było dobrze… - pobiegł do windy i nerwowo zaczął wciskać
przyciski, by szybciej dostać się na dół.
Po piętnastu
minutach odstawił motor na parking przyszpitalny i wpadł do recepcji, pytając
jakąś czterdziestokilkuletnią kobietę o Saula Hudsona. Usłyszał tylko, że jest
na badaniach i zapewne będzie miał łóżko na OIOMie. Dysząc, wbiegł po schodach
na trzecie piętro i zauważył dziewczynę, która siedziała skulona na podłodze
przy jakiś drzwiach. Podszedł do niej szybkim krokiem i przyklęknął.
- Z-zabrali
go na b-badania… t-twierdzą, że to… że p-po prostu przedwakował… i g-gdybyśmy…
gdyby l-leżał tam dłużej… gdybym n-nie próbowała go… gdybym nie… n-nie miałby
szans… - zaczęła głośno szlochać i pozwoliła, by Izzy podniósł ją z podłogi i
przytulił – gdyby n-nie to cholerne m-małżeństwo w windzie, o-on już by n-nie
żył…
- Co? –
zapytał trochę zdezorientowany.
- W windzie…
Duff ją zablokował i p-przez przypadek zwolnił blokadę i… i przez nich
musieliśmy wjechać na górę… Gdyby nie chcieli wtedy wjechać na swoje piętro,
nie wysiedlibyśmy z tej pieprzonej windy… nie moglibyśmy go uratować…
Mimo, że
mówiła chaotycznie i jeszcze co chwila głos wiązł jej w gardle, Izzy zrozumiał
ogólny sens tego, co chciała mu przekazać. Mimo, że nawet słowem nie
powiedziała, po co McKagan zatrzymał windę między piętrami, Stradlin nie miał
wątpliwości, że wiedział, co Duff chciał robić. I tak… Marta miała rację… gdyby
nie czysty przypadek, ich przyjaciel byłby w tej chwili wieziony do kostnicy, a
nie byłby na badaniach.
- Hej, hej…
usiądź… - szepnął, gdy brunetka zaczęła osuwać się w jego ramionach, nie mogą
ustać na trzęsących się jak galareta nogach – spokojnie… - posadził ją na
krześle i patrzył bezradnie na jej drżące ciało, z którego zaczęło uchodzić
całe napięcie – Skarbie… nic mu nie będzie, tak? Po prostu nas przestraszył… -
przyklęknął przy niej i położył dłonie na jej kolanach.
Trwali w
milczeniu, przerywanym jedynie szlochem Marty i nie minęło nawet dziesięć
minut, jak pojawili się Axl z Erin, Duff, Matt i Annica, która nie była zbyt
uradowana widokiem Izzy’ego przy Isbell. Po chwili pojawił się także John Reese
– ich tour menager, który zaczął wypytywać się o stan Slasha. Jako, że Marta
nie była w stanie wydusić z siebie żadnego słowa, Stradlin próbował przedstawić
im sytuację, mimo że sam zbyt dużo nie wiedział. Axl był blady jak ściana i
kręcił z niedowierzaniem głową, ściskając mocno dłoń Erin. Duff usiadł przy
Marcie i nie czekając na jej reakcję, przytulił ją mocno do siebie. Jedyne co
mogli teraz robić, to czekać; jednak niepewność była gorsza od jakichkolwiek
informacji, nawet tych złych. Po kolejnych kilkunastu minutach w drzwiach
pojawił się niski, starszy lekarz, który oznajmił im, że Hudsonowi nic
poważnego się nie stało, ale zostanie na kilka dni w szpitalu, bo utrzymują go
w stanie śpiączki farmakologicznej.
- Możemy
przy nim zostać? – zapytał cicho Duff i spojrzał z nadzieją na mężczyznę.
- Nie
wszyscy… najwyżej trzy osoby… za chwilę przewiozą pana Hudsona do sali na końcu
korytarza.
- Chcesz
kawy? – zapytał Izzy, gdy zorientował się, że pojawił się przy nim farbowany
blondyn – byłem w bufecie… - wyciągnął w jego kierunku jednorazowy kubek.
- Dzięki…
kurwa, nie mogę na niego patrzeć… jak sobie pomyślę, że on mógł… - przełknął
głośno ślinę – nie… nie potrafię sobie tego wyobrazić… Marta dalej nie chce się
stamtąd ruszyć? – Izzy pokiwał przecząco głową - Musiałem iść, cholera, zapalić
i chciałem wziąć ją ze sobą, żeby na chwilę się przewietrzyła…
- Może jedź
do hotelu? Jesteś pół przytomny… - mruknął, patrząc jak Duff podpiera się ręką
o ścianę i co chwila przymyka w zmęczeniu oczy – zostanę z nią i posiedzę przy
Slashu… tak na wszelki wypadek…
- Chyba też
powinienem tu być…
-
Przyjdziesz jutro i mnie zmienisz… - zaproponował i w końcu przekonał McKagana,
że to dobre rozwiązanie.
Pożegnał się
z chłopakiem i wszedł cicho do sali, w której leżał ich przyjaciel.
Przerażające było patrzenie na niego i myśl, że to mógł być każdy z nich, że
dokładnie w tej samej chwili to mógł być Duff, Axl albo Steven; i co gorsza, że
mógł któryś z nich tego nie przeżyć. Podszedł do Marty i podał jej kawę, jednak
tylko potrząsnęła głową, że nie chce pić.
- Marta,
pro…
- Izzy, do
cholery! – zerwała się z krzesła - Nie chcę pić! Nie chcę nic jeść, ani stąd
jechać! Nie chcę spać! – nie zważając na to, że jest w szpitalu, zaczęła
krzyczeć – Chcę tylko, żeby on się obudził! Żeby powiedział, że nic mu nie
jest! – z jej oczu mimowolnie zaczęły płynąć łzy – Zostaw mnie… - szarpnęła
się, gdy zbliżył się do niej i chciał ją objąć - kurwa, myślisz, że jak mnie
p-przytulisz, to będzie ok? – wyrywała się i raz po raz uderzała go w klatkę
piersiową, aż w końcu nie miała już siły się przed nim bronić – B-błagam,
powiedz, że nic mu n-nie będzie…
- Cichutko,
Dziecino… - mruknął i spojrzał ponad jej ramieniem, na uchylające się właśnie
drzwi.
Do środka
weszła pielęgniarka, która zmieniła gitarzyście kroplówkę i zmierzyła mu
temperaturę. Spojrzała na Martę, która wtulona w Izzy’ego spazmatycznie
szlochała, nie mogą się pozbierać. Skierowała wzrok na Stradlina i bezgłośnie
spytała, czy ma przynieść coś na uspokojenie. Skinął lekko głową i uśmiechnął
się w podzięce. Mruczał swojej przyszywanej siostrze do ucha, żeby już nie
płakała, ale większy efekt osiągnąłby, jakby skierował swoje słowa do ściany.
- Niech pani
to połknie… - pięć minut później wróciła pielęgniarka z malutkim kubeczkiem, w
którym zazwyczaj roznosi się lekarstwa pacjentom i z jednorazowym kubkiem z
wodą – to na uspokojenie… - ledwie to powiedziała i już jej nie było.
Trzęsącymi
się dłońmi popiła tabletkę i opadła na krzesełko, na którym parę chwil
wcześniej siedziała. Patrzyła załzawionym wzrokiem na Slasha i wiedząc, że Izzy
stoi tuż za nią, oparła się o niego plecami. Nawet nie wiedziała, kiedy zaczęła
się powoli uspokajać i podziękowała w duchu za ten środek, który przyniosła jej
pielęgniarka.
- Marta?
Przepraszam cię na chwilę… pójdę zadzwonić, ok? – zapytał cicho i poprawił jej
kurtkę Duffa, którą miała zarzuconą na ramiona.
- Jasne… -
mruknęła niezbyt przytomnie i przysuwając się do łóżka, ujęła dłoń Hudsona i
mocno ją ścisnęła.
Usłyszała
tylko skrzypienie drzwi i Izzy’ego już nie było na sali. Westchnęła ciężko i
odgarnęła kilka loków z twarzy leżącego chłopaka. Czule pogładziła go po
policzku i szeptem zaczęła błagać go, żeby z tego wyszedł i nie robił jej tego
nigdy więcej. Wiedziała, że przeżywa to jeszcze bardziej niż normalnie, bo
poniekąd uczestniczyła w tym dramacie, gdy próbowała rozpaczliwie przywrócić mu
funkcje życiowe. Wiedziała, że gdyby po prostu ktoś jej powiedział, że Slash
wylądował w szpitalu po zatrzymaniu akcji serca, nie byłaby aż tak roztrzęsiona
i przerażona. Mimowolnie przyłożyła dłoń do jego klatki piersiowej, jakby
chciała się upewnić, czy na pewno jeden z najważniejszych ludzkich organów
wciąż pracuje. Po chwili ułożyła na nim głowę i wsłuchiwała się w rytmiczne
bicie jego serca.
- Wróciłem,
Ma… - Stradlin urwał, nie wiedząc, czy dziewczyna zasnęła i nie chcąc jej
budzić – wróciłem… dzwoniłem do Joan… bo Duff pewnie tego nie zrobił… -
wymruczał do siebie.
Obszedł
łóżko i spojrzał na Martę. Spała. I dobrze… przynajmniej się uspokoi i choć
na chwilę przestanie się tak martwić… Cholera… czemu to zawsze musi trafić na
nią? Czemu to ona musiała go znaleźć w takim stanie? Czemu to nie mógł być Axl?
Albo czemu na przykład nie ja? Zamyślił się i nagle zamarł. On by już
nie żył… gdyby nie ona, on nie miałby najmniejszych szans… żaden z nas nie
potrafiłby udzielić mu pierwszej pomocy… bo albo byśmy nie umieli albo
bylibyśmy tak przerażeni i spanikowani! Przymknął oczy i próbował odpędzić
od siebie ten obraz. Mimo, że żaden z nich nigdy w życiu nie powiedziałby tego
na głos i nie przyznałby się nawet do myślenia o tym, to jednak każdy z nich
bał się tego, że któregoś z nich nagle może zabraknąć na tym świcie; zupełnie
niespodziewanie, każdego dnia, każdej godziny, minuty, czy nawet sekundy… w
jednej chwili stąpasz po ziemi, by stało się coś nieprzewidzianego i
zaprowadziło cię sześć stóp pod ziemię.
- Stary,
kurwa… nie myśl o tym teraz! Przecież on z tego wyjdzie! – warknął na siebie
Izzy.
Westchnął
ciężko i zauważywszy, że kurtka Duffa ześlizgnęła się z pleców Marty, podniósł
się z miejsca i przykrył ją swoją bluzą, która była o wiele cieplejsza od
Ramoneski. Dziewczyna wymamrotała coś niezrozumiałego przez sen i przekręciła
się lekko, bardziej wtulając się w nieprzytomnego gitarzystę Guns n’Roses.
Stradlin uśmiechnął się smętnie pod nosem i odgarnąwszy jej włosy z twarzy,
pocałował ją czule w skroń. Boże… co bym zrobił, gdybyś to ty tutaj leżała
zamiast niego… gdybym… gdybym miał świadomość, że mógłbym razem z tobą wszystko
stracić… Przysiadłszy koło niej, gładził jej długie, gęste włosy i nie
potrafił opanować nerwów na myśl, o idiotycznym zachowaniu jego żony sprzed
kilku godzin. Nie rozumiał, jak mogła próbować robić mu wyrzuty, że pojechał z
Martą za Slashem, zamiast po nią pójść albo z nią zostać, co samo w sobie było
propozycją-nieporozumieniem. To niedorzeczne, kurwa! Myśli, że będę przy
niej skakać, jak mój przyjaciel otarł się o śmierć? I jeszcze to jej żałosne
obrażenie się, bo powiedziałem, że zostanę z Martą i Duffem przy nim… czy ona
nie potrafi zrozumieć, że oni są dla mnie jak rodzina? Że mimo, że ona jest
moją żoną, to, do kurwy nędzy, nigdy nie będzie dla mnie ważniejsza niż oni?! Stradlin zacisnął zęby i przymknął oczy,
czując dziwne ukłucie w okolicy serca. Wyrzuty sumienia? Ale z jakiego powodu?
Bo przyznał, że jego małżonka nie zajmuje czołowej pozycji w jego życiu? Bo
przyznał, że przyjaciele są ważniejsi od Annicy? Bo w końcu otwarcie powiedział
sobie, że Kreuter nigdy nie zdoła przebić się tak głęboko do jego serca, jak
zrobiła to Marta? Że zawsze to ta drobna brunetka, która teraz zmęczona płaczem
spała przy nim, będzie ważniejsza? Przecież o to głównie jej chodziło… była
zazdrosna o uczucie, którego nigdy nie zrozumie i które jej kompletnie nie
zagrażało, ale mimo wszystko było silniejsze o tego, które ona kiedykolwiek od
Izzy’ego dostanie.
I have often told you stories
About the way
I lived the life of a drifter
Waiting for the day
When I'd take your hand
And sing you songs
Then maybe you would say
Come lay with me love me
And I would surely stay
But I feel I'm growing older
And the songs that I have sung
Echo in the distance
Like the sound
Of a windmill goin' 'round
I guess I'll always be
A soldier of fortune
Many times I've been a traveller
I looked for something new
In days of old
When nights were cold
I wandered without you
But those days I thougt my eyes
Had seen you standing near
Though blindness is confusing
It shows that you're not here
About the way
I lived the life of a drifter
Waiting for the day
When I'd take your hand
And sing you songs
Then maybe you would say
Come lay with me love me
And I would surely stay
But I feel I'm growing older
And the songs that I have sung
Echo in the distance
Like the sound
Of a windmill goin' 'round
I guess I'll always be
A soldier of fortune
Many times I've been a traveller
I looked for something new
In days of old
When nights were cold
I wandered without you
But those days I thougt my eyes
Had seen you standing near
Though blindness is confusing
It shows that you're not here
- Izzy? –
nawet nie zauważył, kiedy dziewczyna się obudziła.
- Cześć… -
mruknął i spojrzawszy na zegarek, stwierdził, że spała niecałe trzy godziny –
Dalej jest nieprzytomny, ale ponoć trochę z nim lepiej…
Przetarła
zaspane oczy i rozejrzała się po pomieszczeniu. Mimo, że niewiele pamiętała od
czasu znalezienia Slasha na hotelowym korytarzu do teraz, wiedziała, że kogoś w
tym pomieszczeniu brakuje.
- Gdzie
Duff?
- Odesłałem
go do hotelu, żeby się trochę przespał. Dobrze się czujesz? – zapytał z troską,
patrząc na jej twarz – jesteś strasznie blada…
- Nic mi nie
jest… - powiedziała i wstała z krzesła – dzięki za bluzę… - dopiero teraz
zorientowała się, że ma zarzucony na ramiona gruby i ciepły materiał – Izzy,
mogę cię o coś prosić?
-Tak,
Skarbie… jak zawsze…
- Przytul
mnie mocno… - zanim skończyła mówić, już znalazła się w objęciach Stradlina,
który westchnął ciężko i spełnił jej prośbę.
Wyczuł, że
dziewczyna tuli się do niego ze wszystkich sił, jakby chciała w ten sposób
upewnić się, że on na pewno przy niej jest i że jemu nic się nie stanie.
Domyślał się, że zapewne Duffa i Axla też tak wyściska, jak tylko się pojawią.
Axl… Izzy zastanawiał się, co się stało, że Rose tak diametralnie zmienił
nastawienie do brunetki i w jakiś dziwny sposób zdobył jej zaufanie. Fakt, że
nigdy nie traktowała go jak pozostałą trójkę, jednak można było śmiało
powiedzieć, że nie są zwykłymi znajomymi i łączy ich jakaś więź zarezerwowana
tylko dla garstki bliskich osób. Byli dla niej namiastką rodziny; fakt, że na
swój sposób patologicznej, ale przynajmniej ją kochali i zapewniali jej
bezpieczeństwo, którego tak potrzebowała; przynajmniej byli i żaden z nich nie
chciał jej skrzywdzić, jak jej prawdziwa rodzina w Polsce.
- Odwieźć
cię? Powinnaś odpocząć…
- Nie chcę…
muszę przy nim zostać… po za tym… ktoś musi być przy nim…
- Marta,
wiem, że nie chcesz go zostawić, ale…
- Zostaję,
Izzy!
Pokręcił
głową na znak, że się z nią nie zgadza, ale odpuścił sobie przekonywanie jej do
czegokolwiek. To nie miało najmniejszego sensu. Zastanawiał się, o której zjawi
się któryś z chłopaków i nie minęło pięć minut, jak do pomieszczenia wszedł
Axl. Zapytał o stan Slasha i po paru chwilach gitarzysta wyciągnął do z sali.
- Słuchaj…
posiedzisz przy nim i zostaniesz z Martą? Ona nie chce się stamtąd ruszyć, a
nie chcę, żeby siedziała tam sama…
- Jasne… nie
ma problemu… - mruknął i dodał - Duff by przyjechał, ale… obawiam się, że by go
tu nie wpuścili…
- Pił?
- Jak tylko
wrócił… nawet nie miałem ochoty go opieprzyć o to…
Porozmawiali
jeszcze chwilę i Rose wrócił sam na salę. Popatrzył uważnie na Martę, która nie
wiadomo czemu, krążyła po pomieszczeniu i przyznał Izzy’emu rację – ona na
pewno nie powinna zostać sama przy Slashu.
- Chodź tu,
Dzieciaku – powiedział i wyciągnął do niej ręce – No… chodź do mnie… - łapiąc
ją lekko za nadgarstki, przyciągnął ją do siebie i objął.
Przez ułamek
sekundy Marta zesztywniała, jednak szybko dotarło do niej, że przecież to tylko
Axl i jego silne, umięśnione ramiona. Niepewnie wtuliła się w niego i poczuła
bijące od niego ciepło, które za każdym razem ją zaskakiwało. Pamiętała ciągle
początki ich znajomości i nigdy nie pomyślałaby, że w tym człowieku jest tyle
ukrytego dobra, które coraz częściej jej okazywał.
- Dobrze się
czujesz? – zapytał, zanurzając twarz w jej włosy.
- Axl…
proszę… - jęknęła, wiedząc, że jeszcze trochę i nie będzie umiała powstrzymać
łez.
- Martwię
się… - mruknął i pogładził ją lekko po głowie - tak, wiem, że to dziwne, ale…
no nieważne… - zamilknął, jakby zmieszany własnymi słowami i po chwili dodał –
może chcesz coś zjeść? Przyniosę ci coś z tego bufetu… - odsunął się lekko od
niej i zlustrował uważnie jej twarz.
- Nie chcę…
- odwróciła na chwilę wzrok – Axl?
- Tak,
Dzieciaku? – lubił tak do niej mówić, zwłaszcza wtedy, gdy wydawała mu się
kompletnie bezbronna.
- N-nigdy mi
tego nie róbcie… - szepnęła – b-błagam… - po jej policzkach popłynęły pierwsze
łzy – n-nigdy więcej, nie zmuszajcie mnie, ż-żebym…
- Ciii… Nic
nie mów… nie stracisz nikogo… ani Slasha… ani Duffa czy Izzy’ego… - przygarnął
ją ponownie do siebie i mocno objął – on z tego wyjdzie i jeszcze będzie się
śmiać ze swojej głupoty, a ty niepotrzebnie teraz płaczesz…
- Możemy…
porozmawiać o czymś innym? – zapytała po kilkunastu minutach, gdy już się
uspokoiła i Rose wypuścił ją z objęć.
- Erin i ja…
chyba się rozstaniemy… - wymamrotał i widząc jej zaskoczone spojrzenie, dodał –
od czasu tego… tego wypadku nic nam się nie układa… ciągle nie wiem, czemu
wtedy ćpała, czemu przestała ze mną normalnie gadać… nie wiem, o co chodzi, ale
mam już kurewsko dość tego… zresztą… to ona chyba tego właśnie chce…
- Kochasz
ją?
- To już nie
ma najmniejszego znaczenia… - westchnął ciężko i sadzając ją sobie na kolanach,
przytulił się do niej.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz