wtorek, 23 sierpnia 2011

26.

20 komentarzy
wróciłam... ech...cholernie tęskniłam za Waszymi blogami, za Wami i tak dalej... błagam nie zabijajcie mnie za to co wymyśliłam w tym rozdziale... wiem, że jest koszmarny... ale długo nie pisałam i tak jakoś...
i wybaczcie jeśli są jakieś błędy...nie miałam siły sprawdzac...
***
- Axl, uspokój się!
- Nie mów mi, kurwa, co mam robić! – wrzasnął i cisnął popielniczką w ścianę.
Naczynie rozbiło się w drobny mak i po chwili w jego ślady poszła szklanka zapełniona do połowy whisky. Rudowłosy mężczyzna był w furii i w obecnej sytuacji nawet Izzy i Slash nie byli w stanie go choć trochę uspokoić. Najchętniej doszczętnie zniszczyłby wszystko w promieniu dziesięciu kilometrów, byle się tylko wyładować; ale wiedział, że nawet to mu nie pomoże. Nie potrafił zrozumieć, jak ona mogła zrobić coś takiego. I to nie ze zwykłej słabości tylko z zemsty! Czysta premedytacja!
- Złożyłem już pierdolony pozew o rozwód… - warknął i uderzając pięścią w ścianę, przebił gipsową płytę.
- Ale… jesteś pewien, że to dobry pomysł?
- A czy ja, kurwa, wyglądam na niezdecydowanego? Wiesz, co ta suka zrobiła?! – krzyknął i złapał Izzy’ego za przód koszuli, szarpiąc nim lekko.
- Weź te ręce, Rose… - mruknął na pozór spokojnie, jednak był bliski wybuchu; nie pozwoli sobą pomiatać, tylko dlatego, że jego przyjaciel pokłócił się z żoną! – Powiedziałem, zabieraj te łapy!
Axl mimo nerwów, puścił go i zacisnął dłonie. Wszystko się w nim trzęsło i ledwie nad sobą panował. Chciał się wygadać chłopakom, a jednocześnie był prawie pewien ich reakcji. Tak, kurwa… na chuja mam słuchać o tym, że sam się o to prosiłem? Albo, że skoro sam jestem skurwysynem to czemu ona nie może odwdzięczyć się tym samym?
- Powiesz w końcu, co niby takiego zrobiła? – zapytał zniecierpliwiony Slash, odpalając papierosa i rzucając paczkę Marlboro Stradlinowi.
- Ta… ta dziwka pierdoliła się z tym chujem! Pieprzyła się z tym gnojem i to nie raz! – zrobił się cały czerwony na twarzy i chwycił za wazon, którym rzucił z całych sił o ścianę – Rozumiecie? Byłem z suką, która z premedytacją jebała się w NASZYM łóżku z Adlerem! Moja własna żona, obsługiwała tego ćpuna i robiła mu dobrze, jak zwykła kurwa w burdelu! Obciągała mu i błagała, by posuwał ją jak dmuchaną lalkę! 
Izzy wymienił ze Slashem zaskoczone spojrzenia, jednak nie do końca rozumieli furię wokalisty Guns n’Roses. Stradlin wiedział, że bolał go głównie fakt, z kim Everly go zdradzała, a nie, że w ogóle to robiła; niemniej jednak… czemu się Rose dziwił? Sam posuwał na trasie dziwki, gdy nie było z nim Erin, albo gdy o tym nie wiedziała, a tak się wpienia o jej zdrady? Może dowiedziała się i chciała mu zrobić na złość? No kurwa… sam bym się pewnie wkurzył, ale bez przesad! Żal mi go, ale sam święty nie był… no i Adriana… on przeleciał laskę Stevena, to on zabrał się za jego żonę… fakt, że to czyste skurwielstwo, ale… co mi do tego? To nie moje sprawy…
- I nawet przyznała, że te dragi to była zabawa… zabawa! Kurwa, myślałem, że ona tego nie przeżyje, a mi pierdoli, że to była zabawa! Że Adler wymyślił, że na haju będzie się lepiej im pierdoliło! – opadł na krzesło i ukrył twarz w dłoniach – wyobrażacie to sobie? Ona… t-ta pieprzona kurwa, powiedziała mi, że robiła to wszystko z pierdoloną premedytacją, żeby zrobić mi na złość i żeby się zemścić! – chwila słabości jakby go opuściła i ponownie zaczął demolować hotelowy pokój.
Po raz kolejny uderzył w ścianę i gipsowy twór, jakby rozpadał się pod jego pięścią. Nie zdawał sobie sprawy, kiedy Slash zdołał złapać go za ramiona i odciągnąć na środek pokoju. Spojrzał nieprzytomnym wzorkiem na chłopaka i zauważył, że przebił się do drugiego pomieszczenia, które zajmował Duff z Martą. Do jego świadomości przedarł się poirytowany krzyk basisty, który po parunastu chwilach wparował do pomieszczenia naciągając na siebie spodnie.
- Pojebało cię, ciulu?! Rozpierdoliłeś ścianę! – ręce trzęsły mu się z nerwów i miał ochotę uderzyć Axla.
Kurwa, mam dziękować nie wiem, komu, że siedzieliśmy w łazience a nie w pokoju?! Nie chciałbym widzieć wtedy miny Marty… no kurwa, żebyśmy nie mogli spokojnie siedzieć w tym jebanym hotelu, bo ten popierdolony psychol ma napad szału! Dlaczego do kurwy nędzy, oni wszyscy zawsze muszą nam przeszkadzać?! Dyszał ciężko i zacisnął pięści, gdy pomyślał, że właśnie teraz mógł się zanurzać w wilgotnej kobiecości swojej ukochanej. Denerwował się jeszcze bardziej, gdy pomyślał, że po raz kolejny, ktoś wręcz brutalnie przerwał im chwile czułości i uniesień.
- Do chuja, przestań zachowywać się jak jakiś dupek z psychiatryka! I przestań w końcu nam przeszkadzać! – ryknął i trzaskając drzwiami, wyszedł.
Skończony dureń! Kurwa… dlaczego ciągle ktoś musi się wpieprzać, gdy jestem z Martą? Albo dzwoni jakiś pierdolony telefon albo, kurwa, Axl rozpierdala mi ścianę w tym pierdolonym pokoju hotelowym albo Slashowi zachce się wleźć do nas i „pogadać”! Do chuja, czy ja im wpierdalam do pokoju, jak się pieprzą z kimś?! Jeszcze, cholera, Marta… kurna…nie mogą zrozumieć, że ona jest zażenowana takim czymś? Tutaj McKagan miał rację… Isbell cholernie krępowało, gdy ktoś pojawiał się w trakcie ich czułości, nawet, gdy były to tylko namiętne całusy; nie chciał nawet sobie przypominać jej miny, gdy Izzy przypadkowo wpadł na nich za kulisami, po jednym z koncertów. Duff podziękował wtedy w duchu, że to był tylko Stradlin i że Marta została pozbawiona tylko bluzki i miała lekko podciągniętą spódniczkę, by Duffowi łatwiej było się do niej dostać. Oczywiście gitarzysta zachowywał się jakby zastał ich przy piciu kawy, a nie w intymnej sytuacji, jednak dziewczyna miała ochotę zakopać się pod ziemię albo uciec stamtąd jak najszybciej, byle tylko nie patrzeć na swojego przyszywanego brata. Zupełnie tak, jakby popełniła jakąś niewybaczalną zbrodnię, a nie kochała się ze swoim chłopakiem.
- Ja pierdolę, co za…
- Duff? O co chodzi? Co z tą ścianą? – zapytała Marta, podwijając rękawy koszuli chłopaka, którą miała na sobie.
- Rose demoluje swój pokój… - warknął i zastanawiał się, jak ma zakryć tą dziurę po pięści swojego przyjaciela.
- Coś się stało? – patrzyła, jak Duff przesuwa regał.
- A skąd mam wiedzieć? Co ja jego terapeutą jestem? – zawołał wzburzony, nie zważając na swój niemiły ton – to znaczy… przepraszam… trochę się wkurzyłem… - wymruczał ze skruchą w oczach, gdy dotarło do niego, że wyładowuje na niej złość.
- Nic się nie stało… - rzekła i podchodząc do niego, usiadła na nim okrakiem – nie denerwuj się tak, Kochanie… - szepnęła mu do ucha i jeżdżąc dłońmi po jego nagim torsie, muskała ustami jego szyję.
Jęknął cicho i skierował ręce do guzików koszuli, które szybko zaczął rozpinać. Podniósł się z krzesła i przemieścił się razem z nią na łóżko. Położył się na pościeli i przymknął oczy, czując na sobie ciepły oddech brunetki. Pochyliwszy się nad nim, wplotła dłonie w jego włosy i zatopiła się w mocnym i namiętnym pocałunku. Westchnęła cicho, gdy przesunął dłonie na jej pośladki i przygryzła lekko jego dolną wargę.
- Mmmm… - zamruczał przeciągle i zsunął z niej swoją koszulę – boska moja…
Zaśmiała się cicho i podniosła się na chwilę, by ściągnąć chłopakowi spodnie. Po kilku chwilach powróciła do swojej poprzedniej pozycji i ponownie zaczęła całować się z Duffem, tym razem bardziej czule. Kilkakrotnie przejechał dłońmi wzdłuż jej kręgosłupa i gdy sięgał palcami do zapięcia jej stanika, usłyszeli głośny huk na korytarzu i po paru sekundach do pomieszczenia wtoczył się Slash.
- O kurwa… - mruknął, wpatrując się jak zahipnotyzowany w Martę, która w samej bieliźnie leżała na McKaganie – chyba… chyba p-pomyliłem pokoje… - dziewczyna prawie natychmiast się zarumieniła i schodząc z Duffa, szybko naciągnęła na siebie górną część jego garderoby.
- Nie… to jest, kurwa, jakiś pierdolony sen… - basista powiedział to sam do siebie i w jednej chwili zerwał się z łóżka i doskoczył do Hudsona – wypierdalaj stąd, do kurwy nędzy! – złapał go za ramię i brutalnie szarpnął - Wiem, że dwa tygodnie temu wyszedłeś ze szpitala, ale przysięgam… jeszcze raz, kurwa mać, wleziesz nie wtedy, kiedy trzeba, to tam wrócisz! – wypchał go z pokoju i przygwoździł do ściany zamroczonego gitarzystę – i nie gap się na nią tak, jakbyś chciał ją przelecieć, bo nie ręczę za siebie! – wysyczał i popchnął Slasha w kierunku jego pokoju. 
Dyszał ciężko, jakby w krótkim czasie przebiegł milę i wrócił do pomieszczenia, w którym czekała na niego Marta. Zauważył, że zdążyła się kompletnie ubrać i przez jego twarz przeszedł cień zawodu. Chciał się odprężyć i znieczulić w ramionach dziewczyny, którą kochał i wszystko sprzymierzyło się przeciwko niemu. Nie rozumiał tej idiotycznej niesprawiedliwości i czuł w sobie coraz większy gniew. Wszedł do łazienki, trzaskając drzwiami i zrzucając z siebie spodnie i bokserki, wskoczył pod lodowaty prysznic. Musiał się uspokoić, bo w podświadomości obawiał się, co może dziać się dalej, jeśli ciągle będzie taki zły. Przymknął oczy i pozwolił, by zimna woda spływała po jego ciele, boleśnie wręcz przypominając mu, że nie ma wpływu na to, co się wokół niego dzieje. Nawet nie wiedział, kiedy strumień stał się cieplejszy i przyjemniejszy. Chwilę później poczuł przy sobie obezwładniające i kojące ciepło, które przylgnęło do jego pleców. Odwrócił się i zobaczył brunetkę, która stając na palcach, objęła go i przyciągnęła jego twarz ku sobie.
- Spokojnie, Skarbie… - szepnęła na tyle głośno, by przebić się przez szum wody – nie musisz się tak denerwować… - jej uspokajający głos wtargnął do jego umysłu i chłopak jakby w hipnozie posłusznie zastosował się do jej słów.
Pochylił się lekko i muskał jej warg, jednocześnie próbując uspokoić rozszalałe, na skutek bliskiej obecności nagiej dziewczyny przy sobie, serce. Czuł na sobie jej piersi i miał wrażenie, że zaraz oszaleje. Bez zastanowienia skierował dłonie w ich kierunku i usłyszał cichy jęk. Zmrużył oczy i przejeżdżając językiem po jej ustach, przesuwał się coraz niżej w kierunku jej biustu,
- Duff… - westchnęła i dodała – może… dokończymy to, co zaczęliśmy? – przejechała dłońmi po jego torsie i skierowawszy się w dół, zatrzymała się dopiero na jego już nabrzmiałej męskości.
- Z miłą chęcią… - zamruczał i przycisnął ją do siebie, łapiąc ją za pośladki…

- Cześć… - dobiegł ją lekko pretensjonalny głos i poczuła rękę na swojej tali, gdy chłopak pochylił się i cmoknął ją w policzek – słuchaj… mogłabyś jakoś wpłynąć na tych psychopatów?
- Cześć, Sebastian… - mruknęła – wątpię, żebym miała wpływ na Axla i Slasha… bo o nich mówisz, prawda?
- O Sorumie też… kurwa… rozpija mi chłopaków bardziej niż Duff i Slash razem wzięci!
- W tym ci już nie pomogę… nie lubi mnie… ja go zresztą też nie toleruję… - powiedziała, a raczej prychnęła i zaproponowała – pójdziemy na jakąś kawę czy coś?
- Jasne… pokażę ci zdjęcia Parisa! – zawołał rozradowany i wyprowadził ją z hotelu na hałaśliwą ulicę Bostonu.
- Nie jest ci przykro, że musisz tak ciągle wyjeżdżać i ich zostawiać? 
Bach trochę się zasmucił i otwierając przed nią drzwi, wszedł do jakiejś małej kawiarenki. Zamówił dwie kawy i gdy usiedli, odezwał się.
- No a co mam zrobić? Przecież nie będę ciągnął ze sobą nawet nie trzyletniego dziecka… a jedyne, co umiem, to śpiewanie… muszę jakoś zarabiać, a zespół chociaż na jakiś czas daje poczucie bezpieczeństwa finansowego. Pocieszam się faktem, że Maria spędza wtedy dużo czasu u matki i nie zostaje kompletnie sama z małym, że ma jej kto pomóc, ale do cholery… to jest moja żona i mój syn! Tęsknię za nimi…
Uśmiechnęła się do niego pocieszająco i patrzyła, jak wyciąga z kieszeni portfel. Wydobył z niego kilka zdjęć i z dumą wymalowaną na twarzy, podał je Marcie. Patrzyła na małego chłopczyka, który praktycznie rósł w oczach! Na fotografiach był tylko trzy miesiące starszy od czasu, kiedy dziewczyna po raz ostatni go widziała, a tak urósł. Mimowolnie zaczęła się zastanawiać, ile jej dziecko miałoby teraz lat, czy mówiłoby już płynnie, ile miałoby już ząbków. Nawet nie wiedziała, kiedy w jej oczach pojawiły się łzy.
- Co się stało? – zapytał zaniepokojony wokalista i wyciągnął rękę w kierunku jej dłoni – Marta? Powiedziałem coś nie tak?
- Nie, nie… - uspokoiła go i otarła szybko policzki – ja… często tak reaguję…bo…zanim się poznaliśmy… i zanim poznałam chłopaków… - urwała i spojrzała na niego prawie błagalnie – Sebastian, nie pomyśl o mnie źle, proszę…
- Ale o co chodzi?
- Byłam w ciąży… i poroniłam…i przez ten czas ciągle powracam myślami do tego… ciągle zastanawiam się, co by było gdyby…
- O Chryste! Marta, tak mi przykro! – dostrzegła na jego twarzy mieszaninę przerażenia, niedowierzania i autentycznego żalu.
Zbyła go ręką i spróbowała wziąć się w garść. Cholera nie możesz ciągle beczeć! To było tak dawno… tyle rzeczy się zmieniło, a ty ciągle rozpamiętujesz przeszłość, zamiast skupić się na teraźniejszości… na Duffie… ostatnio jest taki… dziwny, nerwowy i jakiś przygnębiony… muszę z nim porozmawiać, szczerze porozmawiać…
- No nieważne… naprawdę, Sebastian, to było dawno… nie musisz się… litować? – mruknęła, gdy zaczął ją przepraszać i podziękowała mu w duchu, że nie zapytał ani słowem o ojca dziecka i bądź co bądź jej wiek, gdy spodziewała się dziecka – Powiesz, o co chodzi z Axlem i Slashem?
- Kurwa… wiem, że Rose jest impulsywny i tak dalej, ale, do cholery, niech nie zapomina, że my tutaj też koncertujemy! Jesteśmy z wami na trasie na takich samych zasadach, a on robi taki kwas, że organizatorzy drą ryja na nas! Tak jakby to była nasza sprawa… zresztą… ze Slashem też są podobne problemy, awanturuje się po pijaku, robi burdy… ostatnio chcieli nas wymeldować przez to z hotelu, wiesz o tym?
- Co? Duff nic mi nie mówi! A ja nie chcę się wtrącać w sprawy zespołu, bo przecież jestem tylko dziewczyną basisty… to, że się z nimi przyjaźnię, nie uprawnia mnie do wpieprzania się do wszystkiego, co dotyczy Guns n’Roses… ale spróbuję z nimi pogadać… - urwała na chwilę i okryła się szczelniej swetrem – Axl jest teraz w lekkiej rozsypce… rozwodzi się z Erin, a ona jeszcze wygrzebuje przy tej okazji wszystko, co tylko ukaże go w złym świetle…
- No dobra… ma problemy, współczuję mu i tak dalej, ale kurde… powiedz sama… kto nie ma problemów? Ja je mam, ty z Duffem je macie, Slash, Stradlin ze swoją żonką… wszyscy! A jakoś nie widzę, żeby na przykład Bolan rozpierdalał swój pokój w hotelu!
- Wiem, Sebastian… wiem… tak samo jak wiem, że Duff tyle pije, żeby odpędzić od siebie kłopoty… - głos jej lekko zadrżał i szybko otarła pojedynczą łzę z policzka.
- Jest aż tak źle? – zapytał z troską i kiwnął w podzięce głową, gdy kelnerka przyniosła kolejne filiżanki kawy.
- Ja już nie mam siły nawet go prosić, żeby tyle nie pił… żeby się tak nie upijał… - szepnęła – nie wiem, co robić… po prostu… boję się o niego i o to, co może strzelić mu do głowy, jak nie będzie za bardzo kontaktować…
- Ej, ej… - Bach szybko przesiadł się na krzesło obok dziewczyny i otoczył ją ramieniem – proszę… nie płacz – pogładził ją niepewnie po plecach i przeklął się w myślach – Marta, przepraszam, nie chciałem, żebyś…
Pociągnęła nosem i ocierając szybko łzy, odsunęła się od chłopaka i szybko zbyła go, mówiąc, że nic się nie stało. Dopiła kawę i poprosiła wokalistę, by wrócili już do hotelu.

- Duff… b-błagam, przestań… - wyszeptała i próbowała wyswobodzić się z ramion chłopaka, który obejmował ją od tyłu – zostaw m-mnie… - poczuła na szyi jego oddech przesiąknięty przeróżnymi alkoholami i resztkami sił próbowała opanować strach i zachować trzeźwy umysł.
- No kurwa… chcę… z moją dziewczyną… chcę iść… pieprzyć się… - bełkotał i skierował dłoń na jej biust – chyba mi, kurwa wolno… - próbował wsunąć rękę w jej spodnie, ale rozmyślił się i podążył nią w tym samym kierunku, co druga.
Mimo, że ledwie trzymał się na nogach, nie zamierzał odpuścić i koniecznie chciał kochać się z dziewczyną. Napotykając jej opór, którego nie rozumiał i nawet nie zadawał sobie trudu, by zrozumieć, stawał się coraz bardziej nachalny. Odwrócił ją ku sobie i prawie natychmiast przyparł do ściany. Ręce odnalazły guziki od jej bluzki i szybko zaczął się ich pozbywać, jednocześnie niezbyt delikatnie całując jej szyję i dekolt.
- Puszczaj, dupku! – zawołała i zdobywszy się na odwagę, odepchnęła go od siebie i wymierzyła siarczysty policzek, po którym niebezpiecznie się zachwiał – pieprzony palant! – mruknęła i wykorzystując jego dezorientację, wybiegła z pokoju.
Nie wiedziała, czy bardziej trzęsła się z nerwów na pijanego chłopaka, czy ze strachu przed tym, że się do niej tak chamsko przystawiał. Otarła łzy i skierowała się korytarzem do pomieszczenia, które wynajmował Slash. Kurwa… czemu cię nie ma? Nie pójdę do Stradlina, bo jest przecież z Annicą, a do siebie nie wrócę! Nie wrócę dziś do tego pojebanego pijaka! Zastanawiała się, co robić i już rozważała, czy nie zejść piętro niżej, do Rachela albo Sebastiana, gdy jej wzrok padł na drzwi naprzeciwko pokoju Hudsona. Zapukała cicho i słysząc jakiś niewyraźny pomruk, otworzyła drzwi.
- Mogę? – zapytała, powstrzymując kolejną falę bezsilnych łez.
- Jasne, ale… - chłopak urwał i spojrzał pytająco na jej do połowy rozpiętą bluzkę.
Marta tylko zarumieniła się i szybko przykryła się materiałem, zakładając ręce na piersiach. Przeklęła się za bezmyślność i za to, że nie zorientowała się, że palce nawalonego McKagana pourywały guziki. Przeprosiła rudowłosego chłopaka za to i usiadła na krześle.
- O co chodzi?
- Mogę tu posiedzieć? Najlepiej… najlepiej do rana, bo Slash chyba nie wróci na noc? – zapytała, mając gdzieś to, że Axl może pomyśleć coś dziwnego.
- Pokłóciłaś się z Duffem? – mruknął, unosząc brwi i próbując połączyć fakt, że chce u niego zostać z tym, że jej koszula jest po części rozpięta.
- Nie zamierzam siedzieć z tak najebanym facetem w jednym pokoju! – powiedziała z nerwami i podkurczyła kolana pod brodę, wyglądając teraz jak kompletnie bezbronne dziecko – Nie będzie… nie pozwolę m-mu, żeby… jak jest pijany… że…
- Ej no… spoko, nie musisz się tłumaczyć… - przerwał jej szybko, widząc, jak emocjonalnie podchodzi do wyjaśniania mu sytuacji – chcesz jakieś coś… zamiast…- wskazał na górną część jej ubrania i wyciągnął z walizki T-shirt reklamujący ich ulubione papierosy, czyli Marlboro.
Uśmiechnęła się w podzięce i na chwilkę zniknęła w łazience. Wsunęła na siebie dość obszerną koszulkę Axla i spojrzała w lustro. Zastanawiała się, czy to efekt zmęczenia i nerwów, że była tak potwornie blada. Wcześniej nie zwracała na to uwagi, ale teraz w tym hotelu w Indianapolis nie mogła się oprzeć wrażeniu, że taki stan trwa już od jakiegoś czasu.
- Marta? Wszystko tam ok? – dobiegł ją głos Rose’a – trochę długo tam siedzisz…
- C-co? Tak, tak… jasne – obmyła twarz i szybko wyszła z pomieszczenia – chyba się zamyśliłam…
- Trochę źle wyglądasz… - położył jej dłoń na ramieniu i odwrócił ją ku sobie – czy na pewno nic się nie stało? To znaczy… prócz tej… kłótni z Duffem.
- Mhm… - mruknęła i zmniejszyła dystans między nimi, wtulając się w odkryty tors chłopaka – On… on mnie tak przeraża…j-ja nie wiem już, jak mam do przekonać… jak mu p-powiedzieć, żeby nie pił… nie tyle… - poczuła, jak Axl przyciąga ją mocniej do siebie, by dodać jej otuchy – ciągle tylko mi mówi, żebym się nie czepiała albo, że nie potrafi inaczej, że to jest silniejsze od niego… Axl, do cholery! Poradził robie z narkotykami, a teraz… teraz chleje takie ilości… t-tyle…
- Ciii… - szepnął i pogładził ją po głowie.
Wyglądało na to, że nie tylko on denerwował się na McKagana i zupełnie nie wiedział, co z tym zrobić. Oczywiście byłby głupcem, gdyby pomyślał, że basista jest w prawie takiej samej sytuacji, w jakiej był Adler. Steven staczał się każdego tygodnia, dnia… każdej sekundy, stracił kompletnie kontrolę i nie wiedział, co się dzieje wokół niego. A Duff… Duff po prostu upijał się częściej niż zwykle, jednak mimo wszystko nie tracił poczucia czasu, miejsca i nie olewał wszystkiego jak ich były perkusista. Ale sam fakt, że pije już więcej niż Slash, było niepokojące. I do tego wszystkiego jeszcze Marta, która tak to przeżywała i przejmowała się. McKagan, ciulu… co ty robisz? Nawet ja widzę, że ona przez to twoje chlańsko cierpi… nawet, kurwa, ja to widzę!
- Mam z nim pogadać? – zapytał cicho.
- Nie… to niczego nie polepszy… a pewnie nawet pogorszy, bo wkurzy się, że ktoś się wtrąca… zresztą… nieważne, Axl… - urwała, gdy usłyszeli jakiś łomot na korytarzu.
- O Rose… nie wiedziałem, że masz towarzystwo – dobiegł ją głos Matta i gdy wyswobodziła się z objęć rudowłosego, usłyszała cichy gwizd – no, no, no… a co na to Duff?
- Odczep się od niej – wokalista silił się na spokój – chcesz coś, Sorum?
- Chciałem wyciągnąć cię na miasto, ale… - uniósł brwi, patrząc na Martę i mruknął – jesteś już zajęty. Slash jest u siebie?
- Poszedł do jakiejś knajpy – odezwała się Marta i mimochodem otarła policzki.
- Kurwa… mógł mi dać znać… - powiedział jakby do siebie – dobra… pójdę namówić Bolana i Affuso na…
- Odwal się od Rachela! – warknęła i odsunęła się trochę od Axla – przestań robić z niego takiego samego dupka jak ty!
Sorum spojrzał na nią złowrogo i już chciał coś zrobić, jednak Rose złapał ostrzegawczo jego rękę. Prychnął pod nosem, żeby nie śmiał jej nawet tknąć i nawet nie zdążył przeprosić Marty, bo ona już wyszła z pomieszczenia i zbiegła ze schodów na niższe piętro. Wiedziała, że to może nie jest zbyt odpowiednia pora na odwiedziny, ale nie mogła spędzić z tym idiotą ani sekundy dłużej, a chciała też powstrzymać basistę Skid Row od robienia dalszych głupot.
- Marta? – drzwi otworzyły się i zobaczyła zaspanego długowłosego chłopaka – co ty tu robisz? – wymamrotał i podciągnął lekko bokserki, które miał na sobie – to znaczy… wejdź… - przepuścił ją w drzwiach i przetarł oczy.
- Chciałam porozmawiać.
- Ciekawe pory sobie wybierasz – ściągnął z krzesła ubrania i rzucił je na łóżko, by mogła na czymś usiąść – o co chodzi?
- O ciebie… i Matta – spojrzała mu prosto w oczy i dostrzegła, że nie bardzo wie, o czym ona mówi – Rachel, sam przyznaj… zanim nie wyruszyliście na trasę z Guns n’Roses i zanim pojawił się tu Sorum, nie byłeś taki, prawda? Nie piłeś tyle, nawet nie ćpałeś, a… a przez niego… robisz się taki, jak… taki jak oni, zanim zaczęli się zmieniać. Rachel, proszę… nie niszcz sobie tak życia. Nie rób tego samego, co robi Slash… nie pogrążaj się tak, jak zrobił to Steven… proszę… - patrzyła na niego wręcz błagalnie i zdziwiła się, gdy podszedł do akustyka leżącego przy ścianie – co ty robisz? Rachel, porozmawiaj ze mną!
- Najpierw… zagram ci coś, ok? Napisaliśmy razem z Bachem i Snake’iem… chyba załapiesz, o co w tym chodzi… tylko… nie zwracaj uwagi na to, że trochę nie umiem wyciągać niektórych dźwięków… nie jestem, kurwa, Sebastianem… - uśmiechnął się nerwowo i zaczął delikatnie uderzać w struny.

You and I together in our lives
Sacred ties would never fray
Then why can't I let myself tell lies
And watch you die every day
I think back to the times
When dreams were what mattered
Tough talking youth naivete
You said you never let me down
But the horse stampedes and rages
In the name of desperation

Is it all just wasted time
Can you look at yourself
when you think of what
you left behind
Is it all just wasted time
Can you live with yourself
When you think of what
You left behind

Paranoid delusions they haunt you
Where's my friend I used to know
He's all alone
He's buried deep within a carcass
Searching for a soul
Can you feel me inside your heart
As it's bleeding
Why can't you belive you
Can't be loved

I hear you scream in agony
And the horse stampedes and rages
In the name of desperation

Is it all just wasted time
Can you look at yourself
When you think of what
You left behind
Is it all just wasted time
Can you live with yourself
When you think of what
You left behind [...]

The sun will rise again
The earth will turn to sand
Creation's colors seem to fade to grey
And you'll see the sickly hands of time
Will write your final rhyme
And end a memory
I never thought you'd let it get this far boy 

- T-to... to było o... – wydusiła z siebie, wciąż czując ciarki na plecach – to b-było o Stevenie?
Bolan uśmiechnął się smętnie i przytaknął. Wiedział, że dziewczyna od razu się zorientuje, kto był inspiracją do napisania tego utworu. W sumie nie wiedział, po co jej to zagrał, ale od razu przeszedł do przerwanej rozmowy, mówiąc jej, że faktycznie trochę się pogubił, jeśli chodzi o picie, a narkotyki to tylko niewinne eksperymenty.
- Sądzisz, że on tak nie mówił na początku?
- Nie wiem, ale Marta… czemu się tak przejmujesz?
- Bo mi na tobie zależy! – krzyknęła z lekką irytacją w głosie – Tak trudno zrozumieć, że prócz was nie mam nikogo? I że jesteście moimi przyjaciółmi?!
- Hej… nie krzycz… miło wiedzieć, że ktoś poza moją matką i młodszymi siostrzyczkami się o mnie martwi…
- To nie jest śmieszne! – nawet nie zauważyła jak po jej policzkach popłynęły pierwsze łzy bezsilności i irytacji, że Bolan żartuje z takiej sprawy – n-nie dotykaj mnie! – jej głos zmienił się w jakiś rozpaczliwy pisk i próbowała się wyrwać chłopakowi, który otoczył ją ramionami.
- No już dobrze… - nie zważał na jej opór i zaczął ją gładzić po głowie – nie płacz, nie denerwuj się… wszystko jest w porządku…
- Nic nie jest w porządku… - wyszeptała, mocząc mu łzami tors – patrzę jak bliscy mi ludzie się pogrążają w jakimś bagnie, a ja nic nie mogę zrobić!
- Ciiiii… uspokój się… dużo robisz samą obecnością… naprawdę – mruknął jej do ucha i dodał – przestanę eksperymentować z koką, ok? Jestem głupkiem, że tym próbowałem tłumić problemy, ale skoro komuś zależy, żebym się nie przekręcił…
- Nie mów tak… - zaszlochała cicho i w jej oczach znów pojawił się łzy, gdy nawiedził ją obraz leżącego na korytarzu nieprzytomnego Slasha – nie może się wam coś stać… nie może…
- I nie stanie…

- Och daj mi spokój!
- No jasne! Bo to, kurwa, nie moje sprawy, gdzie chcesz jechać, nie? – wydarł się na dziewczynę, która z irytacją pakowała swoją walizkę.
- Dokładnie tak! Tak samo jak ja nie mam prawa się wtrącać w to, ile pijesz! – ściągnęła z siebie koszulkę na ramiączkach i wygrzebała spod sterty ubrań T-shirt z logo Aerosmith – No czego się gapisz? – warknęła, gdy chłopak skupił wzrok na jej biuście, ukrytym tylko pod czarnym stanikiem.
- A to patrzeć na ciebie też już nie mam prawa?! Czego mi jeszcze zabronisz?
- Czy ja ci czegoś zabraniam? – krzyknęła i uniosła w górę brwi.
- Och… mam zacząć wymieniać? Nie mogę cię już całować, przytulać… pieprzyć się z tobą też nie – prychnął, zaciskając pięści – teraz nie mogę cię przekonać żebyś nigdzie nie jechała i jeszcze nie mogę się patrzeć na twoje cycki! Może jeszcze nie pozwolisz mi siebie kochać, co?!
Marta przestała się pakować i spojrzała na niego. Jasne… rób z siebie ofiarę… oczywiście to ja mam jakieś pieprzone widzimisię, że nie chcę, żebyś się zbliżał do mnie! Bo to przecież ja prawie codziennie jestem urżnięta jak dzika świnia! Nie potrafiła ukryć tego, jak bardzo jest zdenerwowana, gdy próbowała drżącymi dłońmi powrócić do wkładania ubrań do walizki. Nawet nie zwróciła uwagi na to, że Duff znalazł się tuż przy niej i złapał ją za nadgarstek.
- No zabronisz mi?! Zabronisz mi szaleć za tobą?! – miał gdzieś to, że zapewne w sąsiednich pokojach wszystko słychać i krzyczał coraz głośniej – Zabronisz kochać?
- Jesteś palantem! – szarpnęła się i próbowała wyswobodzić rękę z żelaznego uścisku chłopaka – puść mnie, pojebie!
Te słowa podziałały prawie natychmiast. Duff cofnął rękę i z błyskami w oczach, warknął, żeby robiła, co chce i się odpieprzyła. Dopadł drzwi i trzaskając nimi, opuścił pomieszczenie. Marta opadła na łóżko i złapała się w obolałe miejsce, próbując z wielkim trudem się opanować. Nie rozumiała, czemu McKagan tak się wkurzył, gdy powiedziała mu, że wyjeżdża na kilka dni z Izzy’m do Lafayette. Ukryła twarz w dłoniach i ciężko westchnęła. Nie chciała się z nim znów pokłócić; nie teraz, gdy miało jej nie być przez tydzień przy nim. Miała świadomość, że pewnie teraz idzie do jakiejś knajpy, by zapić złość i żal i wstając, z bezsilności kopnęła walizkę.
- Wszystko dobrze, Mała Isbell? – dobiegł ją ciepły i zaniepokojony głos – ej… co się dzieje?
- Nic, Izzy… wszystko w porządku… - mruknęła, przeczesując włosy – tylko…
- Tylko co, Kochanie? – posadził ją na łóżku i przysiadł koło niej.
- Znów się pokłóciliśmy…
Stradlin spojrzał na nią krzywo i ścisnął lekko jej kolano. Nie wiedział, co się z nimi działo; spierali się o jakieś bzdury prawie codziennie, co najmniej raz w tygodniu były jakieś wielkie awantury, po których zapłakana Marta uciekała do Slasha albo Bolana. Oczywiście w chłopaku gotowało się z nerwów, że to nie do niego może przyjść, bo przecież on był żonaty i Annica postanowiła pilnować swojego męża na trasie, włócząc się za nim po Stanach.
- Ale… to może nie jedź i wszystko sobie wyjaśnijcie? – zaproponował nieśmiało, gdy ułożyła głowę na jego kolanach.
- Nie… ja nie mam siły z nim rozmawiać na razie… muszę odpocząć… przemyśleć to wszystko… - przymknęła oczy, gdy zaczął gładzić ją po włosach i mruknęła – no chyba, że ty nie chcesz, żebym z tobą jechała…
- Przecież sam ci to proponowałem! I nie robiłem tego tylko dlatego, że Annica się obraziła i postanowiła jutro wyjechać na jakąś sesję zdjęciową gdzieś do Kanady… chciałem, żebyś ze mną pojechała… żebyśmy spędzili razem trochę czasu – burknął i zapytał spokojniej – pomóc ci się spakować? – wskazał na do połowy zapełnioną walizkę.

- Slash… co ja m-mam robić? – usłyszał roztrzęsiony głos w słuchawce.
- Ale… kurwa, co się stało?
- O-on… kręcił się pod domem, w którym t-teraz mieszkam… c-chyba próbował… chyba chciał d-do mnie podejść, jak… jak szłam do s-sklepu, ale wsiadłam w taksówkę… ale… - urwała i zaszlochała cicho.
- Joan… uspokój się… on nie ma prawa nic ci zrobić! – powiedział uspokajającym acz stanowczym tonem – Jeśli się do ciebie zbliży to pójdzie siedzieć…
- W-wiem, ale się boję…
Hudson przymknął oczy i zamyślił się. Skoro McKagan zdecydowała się do niego zadzwonić, gdy koncertują, to znaczy, że naprawdę jest przerażona. Z drugiej strony czemu dzwoni do niego, a nie do swojego brata? Czemu woli szukać bezpieczeństwa u Slasha a nie Duffa? Czemu od dawna woli żalić się i szukać pomocy u gitarzysty, a nie u wysokiego, farbowanego blondyna?
- Spokojnie… mam do ciebie przyjechać?
- Przecież jesteś n-na trasie…
- No tak… ale mamy kilka dni przerwy, bo Axlowi się coś nie podoba. Zresztą ostatnio w ogóle jest jakiś dziwny i wszystkiego się czepia… Znika na całe dnie, a później ma pretensje, że robimy próby bez niego! Więc, jeśli chcesz to złapię najbliższy samolot.
- D-dziękuję… Slash, to naprawdę… j-ja jestem bardzo… w-wdzię…
- Daj spokój. Porozmawiamy, jak przylecę.
Odłożył słuchawkę i połączył się szybko z recepcją, by poszukali dla niego jakiegoś szybkiego lotu do Los Angeles. Po kilkunastu minutach zaczął się pospiesznie pakować, by zdążyć na zarezerwowany za trzy godziny samolot. Sam nie wiedział, czemu tak się zaangażował w sprawy Joan i czemu tak bardzo chciał jej pomóc. Po prostu czuł, że musi odpowiedzieć na jej rozpaczliwe wołanie o pomoc i dać z siebie tyle, ile będzie potrzebowała. Wziął do ręki spakowaną torbę podróżną i opuszczając pokój hotelowy, skierował się do drugiego końca korytarza.
- Czego? – warknął Duff, który otworzył mu drzwi, lekko przytrzymując się framugi.
- Wyjeżdżam na kilka dni – rzucił niecierpliwie, patrząc na zalanego przyjaciela.
- Gdzie, kurwa?! Wystarczy, że Rose gdzieś znika, a Stradlin wozi dupę z moją dziewczyną! – powiedział niezbyt przyjemnie i zmarszczył brwi.
- Nie woziłby, gdybyś tyle nie chlał! Ona ma dość patrzenia na pijanego faceta i tyle w temacie. Chuj cię obchodzi, gdzie jadę i po co… wrócę za kilka dni… - spojrzał jeszcze na butelkę w ręce McKagana i dodał – nie pij tyle… zrób to dla niej, jeśli nie chcesz dla siebie…
I z tymi słowami zostawił basistę w progu do swojego hotelowego pokoju, a sam skierował się do windy. Po kilkudziesięciu minutach znalazł się już na lotnisku i czekał niecierpliwie na odprawę. Boże Drogi… Joan w coś ty się wpakowała? I jakim cudem Duff ci na to pozwolił? Przecież zawsze mówił, że ten pierdolony Ray to skurwysyn! Że jest gorszy od nas wszystkich razem wziętych! Czemu cię, do kurwy nędzy, nie powstrzymał?!
- Pańska whisky – dobiegł go głos stewardessy, która podała mu szklankę.
- Dzięki… która godzina? Za ile lądujemy? – zapytał dość uprzejmym tonem.
- Za niecałe trzy kwadranse… coś jeszcze dla pana?
- Nie, nie… dzięki – wziął do ręki Danielsa i jak tylko kobieta odeszła, wypił ponad połowę trunku – kurwa… ile można lecieć… - mruknął i zapatrzył się w złocisty płyn.
Dwie godziny później gitarzysta Guns n’Roses zmierzał w kierunku domu, w którym zatrzymała się Joan. Zastanawiał się, po co przyjechał i co właściwie może zrobić dla tej dziewczyny. Przecież zdawał sobie sprawę z tego, że teraz z nią posiedzi, uspokoi ją, ale przecież będzie musiał wrócić do zespołu, do grania i koncertowania. Co wtedy zrobi Joan? Jak poradzi sobie ze strachem i tym dupkiem, który chyba ją śledzi? Kurwa… w co ja się pakuję? Przecież nie poproszę jej, żeby pojechała z nami na trasę, żeby poczuła się bezpieczniej! Westchnął ciężko i nacisnął dzwonek. Usłyszał jakiś hałas w mieszkaniu i po chwili niepewny głos kobiety.
- K-kto tam?
- To ja…
Drzwi uchyliły się i nie zdążył nawet wejść do środka, bo Joan rzuciła mu się na szyję, desperacko się w niego wtulając. Wypuścił z dłoni torbę i objął ramionami, pytając, co się stało. Z pojedynczych słów, ciągle przerywanych głośnym szlochem, udało mu się tylko zrozumieć, że jej były chłopak złamał zakaz zbliżania się do niej i groził jej, gdy wychodziła ze sklepu.
- Joan… musisz iść z tym na policję.
- Slash, błagam… nie… ja się boję… ja… - mamrotała w jego koszulę, uczepiając się go jeszcze mocniej.
- Tylko w ten sposób się od niego uwolnisz! On pójdzie siedzieć i nie będzie cię nękać! Pójdę z tobą, ok? To znaczy jutro… bo dziś jest już trochę późno.
Wyswobodził się z jej objęć i wszedł do domu, biorąc ze sobą walizkę i zamykając drzwi na zamek. Zapytał czy pani Montgomery jest u siebie, ale Joan zaprzeczyła ruchem głowy i dodała, że dostała skierowanie na jakieś badania i na kilka dni zostanie w szpitalu. Więc dlatego zadzwoniłaś… bałaś się zostać sama w tym domu… no i w sumie słusznie, bo jak widać Ray wiedział, kiedy cię zaczepić… osaczył cię…
- Mogę mieć pytanie? – zapytał, gdy podała mu butelkę wina – dlaczego nie powiedziałaś Duffowi? I dlaczego zadzwoniłaś właśnie do mnie?
- Ja… bo… sama nie wiem… Duff jest ostatnio taki dziwny i nie potrafię się z nim dogadać… po za tym on ciągle jest pijany! No i… wiesz, jak reaguje na Ray’a… - spuściła wzrok i wymruczała trochę ciszej – a ty… tobie ufam i wiem, że mogę na ciebie liczyć… bo mogę, prawda?
- Oczywiście… - ścisnął jej dłoń i dodał – mówiłem ci przecież, że zawsze możesz do mnie przyjść… i szukać pomocy…
- Dziękuję… - wyszeptała – chcesz jakąś kolację?
- Nie kłopocz się… sam sobie coś przygotuję.
Joan uśmiechnęła się słabo i pokazała mu gdzie znajdzie składniki do przygotowania kolacji i przeprosiła go, mówiąc, że pójdzie wziąć prysznic. Slash wyciągnął chleb tostowy i wrzucił dwie kromki do tostera, mrucząc pod nosem piosenkę.

There's a lady who's sure all that glitters is gold
And she's buying the stairway to heaven.
When she gets there she knows, if the stores are all closed
With a word she can get what she came for.
Ooh, ooh, and she's buying the stairway to heaven.

There's a sign on the wall but she wants to be sure
'Cause you know sometimes words have two meanings.
In a tree by the brook, there's a songbird who sings,
Sometimes all of our thoughts are misgiven.
Ooh, it makes me wonder,
Ooh, it makes me wonder.

There's a feeling I get when I look to the west,
And my spirit is crying for leaving.
In my thoughts I have seen rings of smoke through the trees,
And the voices of those who stand looking.
Ooh, it makes me wonder,
Ooh, it really makes me wonder.

And it's whispered that soon if we all call the tune
Then the piper will lead us to reason.
And a new day will dawn for those who stand long
And the forests will echo with laughter

- Slash? – dobiegł go cichy głos.
Odwrócił się i spojrzał pytająco na Joan, która stała w drzwiach w przydługiej koszulce, w której zamierzała spać. Mokre włosy moczyły jej tył T-shirtu i przyklejały się do zaczerwienionych policzków. Nie wiedział, o co chodzi i próbował skupić myśli, czekając aż coś mu powie. Jednak ona tylko przestąpiła z nogi na nogę i spojrzała na bose stopy.
- Joan, coś się stało? – zapytał, siląc się na patrzenie jej prosto w oczy.
- Mógłbyś… mógłbyś mnie przytulić? – wyszeptała i zbliżyła się trochę do niego.
Niepewnie przyciągnął ją do siebie i objął ramionami, pozwalając, by ułożyła głowę na jego torsie. Nie bardzo wiedział, co ma dalej robić. Pogładzić ją pocieszająco po plecach? Po prostu stać i czekać, aż sama się od niego odsunie? Kurwa… musisz się pogodzić, Hudson, że jesteś beznadziejny w kontaktach z normalnymi kobietami… Pomyślał i chciał się odezwać, ale stał jak sparaliżowany. Joan oderwała się od niego i stając na palcach, musnęła lekko jego usta. Otrząsnął się z zaskoczenia i szybko powiedział:
- Joan, proszę… już o tym rozmawialiśmy…
- Wiem… to nie ma znaczenia… - ponownie go pocałowała, tym razem bardziej zachęcająco i wsunęła mu dłonie pod koszulkę – po prostu… potrzebuję tego…
- Wiesz, że on mnie zajebie, jak się o tym dowie? – mruknął, przysuwając się minimalnie do niej.
- Więc nie musi się dowiadywać… - zsunęła z niego koszulę i ściągnęła T-shirt – I tak… jestem pewna, że tego chcę… - odpowiedziała na nieme pytanie w jego oczach.
Chłopak bez zbędnych słów wpił się w jej usta i błądząc dłońmi po jej plecach, skierował się w kierunku salonu i kanapy. Po głowie kołatały mu się tylko trzy myśli; jedna o ewentualnej reakcji Duffa, druga o tym, by nie zranić dziewczyny i jednocześnie dać jej to, co chce, a trzecia o tym, co za chwilę miało nastąpić…

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz