20 komentarzy
wróciłam...
ech...cholernie tęskniłam za Waszymi blogami, za Wami i tak dalej...
błagam nie zabijajcie mnie za to co wymyśliłam w tym rozdziale... wiem,
że jest koszmarny... ale długo nie pisałam i tak jakoś...
i wybaczcie jeśli są jakieś błędy...nie miałam siły sprawdzac...
***
- Axl,
uspokój się!
- Nie mów
mi, kurwa, co mam robić! – wrzasnął i cisnął popielniczką w ścianę.
Naczynie
rozbiło się w drobny mak i po chwili w jego ślady poszła szklanka zapełniona do
połowy whisky. Rudowłosy mężczyzna był w furii i w obecnej sytuacji nawet Izzy
i Slash nie byli w stanie go choć trochę uspokoić. Najchętniej doszczętnie
zniszczyłby wszystko w promieniu dziesięciu kilometrów, byle się tylko
wyładować; ale wiedział, że nawet to mu nie pomoże. Nie potrafił zrozumieć, jak
ona mogła zrobić coś takiego. I to nie ze zwykłej słabości tylko z zemsty!
Czysta premedytacja!
- Złożyłem
już pierdolony pozew o rozwód… - warknął i uderzając pięścią w ścianę, przebił
gipsową płytę.
- Ale…
jesteś pewien, że to dobry pomysł?
- A czy ja,
kurwa, wyglądam na niezdecydowanego? Wiesz, co ta suka zrobiła?! – krzyknął i
złapał Izzy’ego za przód koszuli, szarpiąc nim lekko.
- Weź te
ręce, Rose… - mruknął na pozór spokojnie, jednak był bliski wybuchu; nie
pozwoli sobą pomiatać, tylko dlatego, że jego przyjaciel pokłócił się z żoną! –
Powiedziałem, zabieraj te łapy!
Axl mimo
nerwów, puścił go i zacisnął dłonie. Wszystko się w nim trzęsło i ledwie nad
sobą panował. Chciał się wygadać chłopakom, a jednocześnie był prawie pewien
ich reakcji. Tak, kurwa… na chuja mam słuchać o tym, że sam się o to
prosiłem? Albo, że skoro sam jestem skurwysynem to czemu ona nie może
odwdzięczyć się tym samym?
- Powiesz w
końcu, co niby takiego zrobiła? – zapytał zniecierpliwiony Slash, odpalając
papierosa i rzucając paczkę Marlboro Stradlinowi.
- Ta… ta
dziwka pierdoliła się z tym chujem! Pieprzyła się z tym gnojem i to nie raz! –
zrobił się cały czerwony na twarzy i chwycił za wazon, którym rzucił z całych
sił o ścianę – Rozumiecie? Byłem z suką, która z premedytacją jebała się w
NASZYM łóżku z Adlerem! Moja własna żona, obsługiwała tego ćpuna i robiła mu
dobrze, jak zwykła kurwa w burdelu! Obciągała mu i błagała, by posuwał ją jak
dmuchaną lalkę!
Izzy
wymienił ze Slashem zaskoczone spojrzenia, jednak nie do końca rozumieli furię
wokalisty Guns n’Roses. Stradlin wiedział, że bolał go głównie fakt, z kim
Everly go zdradzała, a nie, że w ogóle to robiła; niemniej jednak… czemu się
Rose dziwił? Sam posuwał na trasie dziwki, gdy nie było z nim Erin, albo gdy
o tym nie wiedziała, a tak się wpienia o jej zdrady? Może dowiedziała się i
chciała mu zrobić na złość? No kurwa… sam bym się pewnie wkurzył, ale bez
przesad! Żal mi go, ale sam święty nie był… no i Adriana… on przeleciał laskę
Stevena, to on zabrał się za jego żonę… fakt, że to czyste skurwielstwo, ale…
co mi do tego? To nie moje sprawy…
- I nawet
przyznała, że te dragi to była zabawa… zabawa! Kurwa, myślałem, że ona tego nie
przeżyje, a mi pierdoli, że to była zabawa! Że Adler wymyślił, że na haju
będzie się lepiej im pierdoliło! – opadł na krzesło i ukrył twarz w dłoniach –
wyobrażacie to sobie? Ona… t-ta pieprzona kurwa, powiedziała mi, że robiła to
wszystko z pierdoloną premedytacją, żeby zrobić mi na złość i żeby się zemścić!
– chwila słabości jakby go opuściła i ponownie zaczął demolować hotelowy pokój.
Po raz
kolejny uderzył w ścianę i gipsowy twór, jakby rozpadał się pod jego pięścią.
Nie zdawał sobie sprawy, kiedy Slash zdołał złapać go za ramiona i odciągnąć na
środek pokoju. Spojrzał nieprzytomnym wzorkiem na chłopaka i zauważył, że
przebił się do drugiego pomieszczenia, które zajmował Duff z Martą. Do jego
świadomości przedarł się poirytowany krzyk basisty, który po parunastu chwilach
wparował do pomieszczenia naciągając na siebie spodnie.
- Pojebało
cię, ciulu?! Rozpierdoliłeś ścianę! – ręce trzęsły mu się z nerwów i miał
ochotę uderzyć Axla.
Kurwa, mam
dziękować nie wiem, komu, że siedzieliśmy w łazience a nie w pokoju?! Nie
chciałbym widzieć wtedy miny Marty… no kurwa, żebyśmy nie mogli spokojnie
siedzieć w tym jebanym hotelu, bo ten popierdolony psychol ma napad szału!
Dlaczego do kurwy nędzy, oni wszyscy zawsze muszą nam przeszkadzać?! Dyszał
ciężko i zacisnął pięści, gdy pomyślał, że właśnie teraz mógł się zanurzać w
wilgotnej kobiecości swojej ukochanej. Denerwował się jeszcze bardziej, gdy
pomyślał, że po raz kolejny, ktoś wręcz brutalnie przerwał im chwile czułości i
uniesień.
- Do chuja,
przestań zachowywać się jak jakiś dupek z psychiatryka! I przestań w końcu nam
przeszkadzać! – ryknął i trzaskając drzwiami, wyszedł.
Skończony
dureń! Kurwa… dlaczego ciągle ktoś musi się wpieprzać, gdy jestem z Martą? Albo
dzwoni jakiś pierdolony telefon albo, kurwa, Axl rozpierdala mi ścianę w tym
pierdolonym pokoju hotelowym albo Slashowi zachce się wleźć do nas i „pogadać”!
Do chuja, czy ja im wpierdalam do pokoju, jak się pieprzą z kimś?! Jeszcze,
cholera, Marta… kurna…nie mogą zrozumieć, że ona jest zażenowana takim czymś? Tutaj
McKagan miał rację… Isbell cholernie krępowało, gdy ktoś pojawiał się w trakcie
ich czułości, nawet, gdy były to tylko namiętne całusy; nie chciał nawet sobie
przypominać jej miny, gdy Izzy przypadkowo wpadł na nich za kulisami, po jednym
z koncertów. Duff podziękował wtedy w duchu, że to był tylko Stradlin i że
Marta została pozbawiona tylko bluzki i miała lekko podciągniętą spódniczkę, by
Duffowi łatwiej było się do niej dostać. Oczywiście gitarzysta zachowywał się
jakby zastał ich przy piciu kawy, a nie w intymnej sytuacji, jednak dziewczyna
miała ochotę zakopać się pod ziemię albo uciec stamtąd jak najszybciej, byle
tylko nie patrzeć na swojego przyszywanego brata. Zupełnie tak, jakby popełniła
jakąś niewybaczalną zbrodnię, a nie kochała się ze swoim chłopakiem.
- Ja
pierdolę, co za…
- Duff? O co
chodzi? Co z tą ścianą? – zapytała Marta, podwijając rękawy koszuli chłopaka,
którą miała na sobie.
- Rose
demoluje swój pokój… - warknął i zastanawiał się, jak ma zakryć tą dziurę po
pięści swojego przyjaciela.
- Coś się
stało? – patrzyła, jak Duff przesuwa regał.
- A skąd mam
wiedzieć? Co ja jego terapeutą jestem? – zawołał wzburzony, nie zważając na
swój niemiły ton – to znaczy… przepraszam… trochę się wkurzyłem… - wymruczał ze
skruchą w oczach, gdy dotarło do niego, że wyładowuje na niej złość.
- Nic się
nie stało… - rzekła i podchodząc do niego, usiadła na nim okrakiem – nie
denerwuj się tak, Kochanie… - szepnęła mu do ucha i jeżdżąc dłońmi po jego
nagim torsie, muskała ustami jego szyję.
Jęknął cicho
i skierował ręce do guzików koszuli, które szybko zaczął rozpinać. Podniósł się
z krzesła i przemieścił się razem z nią na łóżko. Położył się na pościeli i
przymknął oczy, czując na sobie ciepły oddech brunetki. Pochyliwszy się nad
nim, wplotła dłonie w jego włosy i zatopiła się w mocnym i namiętnym pocałunku.
Westchnęła cicho, gdy przesunął dłonie na jej pośladki i przygryzła lekko jego
dolną wargę.
- Mmmm… -
zamruczał przeciągle i zsunął z niej swoją koszulę – boska moja…
Zaśmiała się
cicho i podniosła się na chwilę, by ściągnąć chłopakowi spodnie. Po kilku
chwilach powróciła do swojej poprzedniej pozycji i ponownie zaczęła całować się
z Duffem, tym razem bardziej czule. Kilkakrotnie przejechał dłońmi wzdłuż jej
kręgosłupa i gdy sięgał palcami do zapięcia jej stanika, usłyszeli głośny huk
na korytarzu i po paru sekundach do pomieszczenia wtoczył się Slash.
- O kurwa… -
mruknął, wpatrując się jak zahipnotyzowany w Martę, która w samej bieliźnie
leżała na McKaganie – chyba… chyba p-pomyliłem pokoje… - dziewczyna prawie
natychmiast się zarumieniła i schodząc z Duffa, szybko naciągnęła na siebie
górną część jego garderoby.
- Nie… to
jest, kurwa, jakiś pierdolony sen… - basista powiedział to sam do siebie i w
jednej chwili zerwał się z łóżka i doskoczył do Hudsona – wypierdalaj stąd, do
kurwy nędzy! – złapał go za ramię i brutalnie szarpnął - Wiem, że dwa tygodnie
temu wyszedłeś ze szpitala, ale przysięgam… jeszcze raz, kurwa mać, wleziesz
nie wtedy, kiedy trzeba, to tam wrócisz! – wypchał go z pokoju i przygwoździł
do ściany zamroczonego gitarzystę – i nie gap się na nią tak, jakbyś chciał ją
przelecieć, bo nie ręczę za siebie! – wysyczał i popchnął Slasha w kierunku
jego pokoju.
Dyszał
ciężko, jakby w krótkim czasie przebiegł milę i wrócił do pomieszczenia, w
którym czekała na niego Marta. Zauważył, że zdążyła się kompletnie ubrać i
przez jego twarz przeszedł cień zawodu. Chciał się odprężyć i znieczulić w
ramionach dziewczyny, którą kochał i wszystko sprzymierzyło się przeciwko
niemu. Nie rozumiał tej idiotycznej niesprawiedliwości i czuł w sobie coraz
większy gniew. Wszedł do łazienki, trzaskając drzwiami i zrzucając z siebie
spodnie i bokserki, wskoczył pod lodowaty prysznic. Musiał się uspokoić, bo w
podświadomości obawiał się, co może dziać się dalej, jeśli ciągle będzie taki
zły. Przymknął oczy i pozwolił, by zimna woda spływała po jego ciele, boleśnie
wręcz przypominając mu, że nie ma wpływu na to, co się wokół niego dzieje.
Nawet nie wiedział, kiedy strumień stał się cieplejszy i przyjemniejszy. Chwilę
później poczuł przy sobie obezwładniające i kojące ciepło, które przylgnęło do
jego pleców. Odwrócił się i zobaczył brunetkę, która stając na palcach, objęła
go i przyciągnęła jego twarz ku sobie.
- Spokojnie,
Skarbie… - szepnęła na tyle głośno, by przebić się przez szum wody – nie musisz
się tak denerwować… - jej uspokajający głos wtargnął do jego umysłu i chłopak
jakby w hipnozie posłusznie zastosował się do jej słów.
Pochylił się
lekko i muskał jej warg, jednocześnie próbując uspokoić rozszalałe, na skutek
bliskiej obecności nagiej dziewczyny przy sobie, serce. Czuł na sobie jej
piersi i miał wrażenie, że zaraz oszaleje. Bez zastanowienia skierował dłonie w
ich kierunku i usłyszał cichy jęk. Zmrużył oczy i przejeżdżając językiem po jej
ustach, przesuwał się coraz niżej w kierunku jej biustu,
- Duff… -
westchnęła i dodała – może… dokończymy to, co zaczęliśmy? – przejechała dłońmi
po jego torsie i skierowawszy się w dół, zatrzymała się dopiero na jego już
nabrzmiałej męskości.
- Z miłą
chęcią… - zamruczał i przycisnął ją do siebie, łapiąc ją za pośladki…
- Cześć… -
dobiegł ją lekko pretensjonalny głos i poczuła rękę na swojej tali, gdy chłopak
pochylił się i cmoknął ją w policzek – słuchaj… mogłabyś jakoś wpłynąć na tych
psychopatów?
- Cześć,
Sebastian… - mruknęła – wątpię, żebym miała wpływ na Axla i Slasha… bo o nich
mówisz, prawda?
- O Sorumie
też… kurwa… rozpija mi chłopaków bardziej niż Duff i Slash razem wzięci!
- W tym ci
już nie pomogę… nie lubi mnie… ja go zresztą też nie toleruję… - powiedziała, a
raczej prychnęła i zaproponowała – pójdziemy na jakąś kawę czy coś?
- Jasne…
pokażę ci zdjęcia Parisa! – zawołał rozradowany i wyprowadził ją z hotelu na
hałaśliwą ulicę Bostonu.
- Nie jest
ci przykro, że musisz tak ciągle wyjeżdżać i ich zostawiać?
Bach trochę
się zasmucił i otwierając przed nią drzwi, wszedł do jakiejś małej kawiarenki.
Zamówił dwie kawy i gdy usiedli, odezwał się.
- No a co
mam zrobić? Przecież nie będę ciągnął ze sobą nawet nie trzyletniego dziecka… a
jedyne, co umiem, to śpiewanie… muszę jakoś zarabiać, a zespół chociaż na jakiś
czas daje poczucie bezpieczeństwa finansowego. Pocieszam się faktem, że Maria
spędza wtedy dużo czasu u matki i nie zostaje kompletnie sama z małym, że ma
jej kto pomóc, ale do cholery… to jest moja żona i mój syn! Tęsknię za nimi…
Uśmiechnęła
się do niego pocieszająco i patrzyła, jak wyciąga z kieszeni portfel. Wydobył z
niego kilka zdjęć i z dumą wymalowaną na twarzy, podał je Marcie. Patrzyła na
małego chłopczyka, który praktycznie rósł w oczach! Na fotografiach był tylko
trzy miesiące starszy od czasu, kiedy dziewczyna po raz ostatni go widziała, a
tak urósł. Mimowolnie zaczęła się zastanawiać, ile jej dziecko miałoby teraz
lat, czy mówiłoby już płynnie, ile miałoby już ząbków. Nawet nie wiedziała, kiedy
w jej oczach pojawiły się łzy.
- Co się
stało? – zapytał zaniepokojony wokalista i wyciągnął rękę w kierunku jej dłoni
– Marta? Powiedziałem coś nie tak?
- Nie, nie…
- uspokoiła go i otarła szybko policzki – ja… często tak reaguję…bo…zanim się
poznaliśmy… i zanim poznałam chłopaków… - urwała i spojrzała na niego prawie
błagalnie – Sebastian, nie pomyśl o mnie źle, proszę…
- Ale o co
chodzi?
- Byłam w
ciąży… i poroniłam…i przez ten czas ciągle powracam myślami do tego… ciągle
zastanawiam się, co by było gdyby…
- O Chryste!
Marta, tak mi przykro! – dostrzegła na jego twarzy mieszaninę przerażenia,
niedowierzania i autentycznego żalu.
Zbyła go
ręką i spróbowała wziąć się w garść. Cholera nie możesz ciągle beczeć! To
było tak dawno… tyle rzeczy się zmieniło, a ty ciągle rozpamiętujesz
przeszłość, zamiast skupić się na teraźniejszości… na Duffie… ostatnio jest
taki… dziwny, nerwowy i jakiś przygnębiony… muszę z nim porozmawiać, szczerze
porozmawiać…
- No
nieważne… naprawdę, Sebastian, to było dawno… nie musisz się… litować? –
mruknęła, gdy zaczął ją przepraszać i podziękowała mu w duchu, że nie zapytał
ani słowem o ojca dziecka i bądź co bądź jej wiek, gdy spodziewała się dziecka
– Powiesz, o co chodzi z Axlem i Slashem?
- Kurwa…
wiem, że Rose jest impulsywny i tak dalej, ale, do cholery, niech nie zapomina,
że my tutaj też koncertujemy! Jesteśmy z wami na trasie na takich samych
zasadach, a on robi taki kwas, że organizatorzy drą ryja na nas! Tak jakby to
była nasza sprawa… zresztą… ze Slashem też są podobne problemy, awanturuje się
po pijaku, robi burdy… ostatnio chcieli nas wymeldować przez to z hotelu, wiesz
o tym?
- Co? Duff
nic mi nie mówi! A ja nie chcę się wtrącać w sprawy zespołu, bo przecież jestem
tylko dziewczyną basisty… to, że się z nimi przyjaźnię, nie uprawnia mnie do
wpieprzania się do wszystkiego, co dotyczy Guns n’Roses… ale spróbuję z nimi
pogadać… - urwała na chwilę i okryła się szczelniej swetrem – Axl jest teraz w
lekkiej rozsypce… rozwodzi się z Erin, a ona jeszcze wygrzebuje przy tej okazji
wszystko, co tylko ukaże go w złym świetle…
- No dobra…
ma problemy, współczuję mu i tak dalej, ale kurde… powiedz sama… kto nie ma
problemów? Ja je mam, ty z Duffem je macie, Slash, Stradlin ze swoją żonką…
wszyscy! A jakoś nie widzę, żeby na przykład Bolan rozpierdalał swój pokój w
hotelu!
- Wiem,
Sebastian… wiem… tak samo jak wiem, że Duff tyle pije, żeby odpędzić od siebie
kłopoty… - głos jej lekko zadrżał i szybko otarła pojedynczą łzę z policzka.
- Jest aż
tak źle? – zapytał z troską i kiwnął w podzięce głową, gdy kelnerka przyniosła
kolejne filiżanki kawy.
- Ja już nie
mam siły nawet go prosić, żeby tyle nie pił… żeby się tak nie upijał… -
szepnęła – nie wiem, co robić… po prostu… boję się o niego i o to, co może
strzelić mu do głowy, jak nie będzie za bardzo kontaktować…
- Ej, ej… -
Bach szybko przesiadł się na krzesło obok dziewczyny i otoczył ją ramieniem –
proszę… nie płacz – pogładził ją niepewnie po plecach i przeklął się w myślach
– Marta, przepraszam, nie chciałem, żebyś…
Pociągnęła
nosem i ocierając szybko łzy, odsunęła się od chłopaka i szybko zbyła go,
mówiąc, że nic się nie stało. Dopiła kawę i poprosiła wokalistę, by wrócili już
do hotelu.
- Duff…
b-błagam, przestań… - wyszeptała i próbowała wyswobodzić się z ramion chłopaka,
który obejmował ją od tyłu – zostaw m-mnie… - poczuła na szyi jego oddech
przesiąknięty przeróżnymi alkoholami i resztkami sił próbowała opanować strach
i zachować trzeźwy umysł.
- No kurwa…
chcę… z moją dziewczyną… chcę iść… pieprzyć się… - bełkotał i skierował dłoń na
jej biust – chyba mi, kurwa wolno… - próbował wsunąć rękę w jej spodnie, ale
rozmyślił się i podążył nią w tym samym kierunku, co druga.
Mimo, że
ledwie trzymał się na nogach, nie zamierzał odpuścić i koniecznie chciał kochać
się z dziewczyną. Napotykając jej opór, którego nie rozumiał i nawet nie
zadawał sobie trudu, by zrozumieć, stawał się coraz bardziej nachalny. Odwrócił
ją ku sobie i prawie natychmiast przyparł do ściany. Ręce odnalazły guziki od
jej bluzki i szybko zaczął się ich pozbywać, jednocześnie niezbyt delikatnie
całując jej szyję i dekolt.
- Puszczaj,
dupku! – zawołała i zdobywszy się na odwagę, odepchnęła go od siebie i
wymierzyła siarczysty policzek, po którym niebezpiecznie się zachwiał –
pieprzony palant! – mruknęła i wykorzystując jego dezorientację, wybiegła z
pokoju.
Nie
wiedziała, czy bardziej trzęsła się z nerwów na pijanego chłopaka, czy ze
strachu przed tym, że się do niej tak chamsko przystawiał. Otarła łzy i
skierowała się korytarzem do pomieszczenia, które wynajmował Slash. Kurwa…
czemu cię nie ma? Nie pójdę do Stradlina, bo jest przecież z Annicą, a do
siebie nie wrócę! Nie wrócę dziś do tego pojebanego pijaka! Zastanawiała
się, co robić i już rozważała, czy nie zejść piętro niżej, do Rachela albo
Sebastiana, gdy jej wzrok padł na drzwi naprzeciwko pokoju Hudsona. Zapukała
cicho i słysząc jakiś niewyraźny pomruk, otworzyła drzwi.
- Mogę? –
zapytała, powstrzymując kolejną falę bezsilnych łez.
- Jasne,
ale… - chłopak urwał i spojrzał pytająco na jej do połowy rozpiętą bluzkę.
Marta tylko
zarumieniła się i szybko przykryła się materiałem, zakładając ręce na
piersiach. Przeklęła się za bezmyślność i za to, że nie zorientowała się, że
palce nawalonego McKagana pourywały guziki. Przeprosiła rudowłosego chłopaka za
to i usiadła na krześle.
- O co
chodzi?
- Mogę tu
posiedzieć? Najlepiej… najlepiej do rana, bo Slash chyba nie wróci na noc? –
zapytała, mając gdzieś to, że Axl może pomyśleć coś dziwnego.
- Pokłóciłaś
się z Duffem? – mruknął, unosząc brwi i próbując połączyć fakt, że chce u niego
zostać z tym, że jej koszula jest po części rozpięta.
- Nie
zamierzam siedzieć z tak najebanym facetem w jednym pokoju! – powiedziała z
nerwami i podkurczyła kolana pod brodę, wyglądając teraz jak kompletnie
bezbronne dziecko – Nie będzie… nie pozwolę m-mu, żeby… jak jest pijany… że…
- Ej no…
spoko, nie musisz się tłumaczyć… - przerwał jej szybko, widząc, jak
emocjonalnie podchodzi do wyjaśniania mu sytuacji – chcesz jakieś coś…
zamiast…- wskazał na górną część jej ubrania i wyciągnął z walizki T-shirt
reklamujący ich ulubione papierosy, czyli Marlboro.
Uśmiechnęła
się w podzięce i na chwilkę zniknęła w łazience. Wsunęła na siebie dość
obszerną koszulkę Axla i spojrzała w lustro. Zastanawiała się, czy to efekt
zmęczenia i nerwów, że była tak potwornie blada. Wcześniej nie zwracała na to
uwagi, ale teraz w tym hotelu w Indianapolis nie mogła się oprzeć wrażeniu, że
taki stan trwa już od jakiegoś czasu.
- Marta?
Wszystko tam ok? – dobiegł ją głos Rose’a – trochę długo tam siedzisz…
- C-co? Tak,
tak… jasne – obmyła twarz i szybko wyszła z pomieszczenia – chyba się
zamyśliłam…
- Trochę źle
wyglądasz… - położył jej dłoń na ramieniu i odwrócił ją ku sobie – czy na pewno
nic się nie stało? To znaczy… prócz tej… kłótni z Duffem.
- Mhm… -
mruknęła i zmniejszyła dystans między nimi, wtulając się w odkryty tors
chłopaka – On… on mnie tak przeraża…j-ja nie wiem już, jak mam do przekonać…
jak mu p-powiedzieć, żeby nie pił… nie tyle… - poczuła, jak Axl przyciąga ją
mocniej do siebie, by dodać jej otuchy – ciągle tylko mi mówi, żebym się nie
czepiała albo, że nie potrafi inaczej, że to jest silniejsze od niego… Axl, do
cholery! Poradził robie z narkotykami, a teraz… teraz chleje takie ilości…
t-tyle…
- Ciii… -
szepnął i pogładził ją po głowie.
Wyglądało na
to, że nie tylko on denerwował się na McKagana i zupełnie nie wiedział, co z
tym zrobić. Oczywiście byłby głupcem, gdyby pomyślał, że basista jest w prawie
takiej samej sytuacji, w jakiej był Adler. Steven staczał się każdego tygodnia,
dnia… każdej sekundy, stracił kompletnie kontrolę i nie wiedział, co się dzieje
wokół niego. A Duff… Duff po prostu upijał się częściej niż zwykle, jednak mimo
wszystko nie tracił poczucia czasu, miejsca i nie olewał wszystkiego jak ich
były perkusista. Ale sam fakt, że pije już więcej niż Slash, było niepokojące.
I do tego wszystkiego jeszcze Marta, która tak to przeżywała i przejmowała się.
McKagan, ciulu… co ty robisz? Nawet ja widzę, że ona przez to twoje chlańsko
cierpi… nawet, kurwa, ja to widzę!
- Mam z nim
pogadać? – zapytał cicho.
- Nie… to
niczego nie polepszy… a pewnie nawet pogorszy, bo wkurzy się, że ktoś się
wtrąca… zresztą… nieważne, Axl… - urwała, gdy usłyszeli jakiś łomot na
korytarzu.
- O Rose…
nie wiedziałem, że masz towarzystwo – dobiegł ją głos Matta i gdy wyswobodziła
się z objęć rudowłosego, usłyszała cichy gwizd – no, no, no… a co na to Duff?
- Odczep się
od niej – wokalista silił się na spokój – chcesz coś, Sorum?
- Chciałem
wyciągnąć cię na miasto, ale… - uniósł brwi, patrząc na Martę i mruknął –
jesteś już zajęty. Slash jest u siebie?
- Poszedł do
jakiejś knajpy – odezwała się Marta i mimochodem otarła policzki.
- Kurwa…
mógł mi dać znać… - powiedział jakby do siebie – dobra… pójdę namówić Bolana i
Affuso na…
- Odwal się
od Rachela! – warknęła i odsunęła się trochę od Axla – przestań robić z niego
takiego samego dupka jak ty!
Sorum
spojrzał na nią złowrogo i już chciał coś zrobić, jednak Rose złapał
ostrzegawczo jego rękę. Prychnął pod nosem, żeby nie śmiał jej nawet tknąć i
nawet nie zdążył przeprosić Marty, bo ona już wyszła z pomieszczenia i zbiegła
ze schodów na niższe piętro. Wiedziała, że to może nie jest zbyt odpowiednia
pora na odwiedziny, ale nie mogła spędzić z tym idiotą ani sekundy dłużej, a
chciała też powstrzymać basistę Skid Row od robienia dalszych głupot.
- Marta? –
drzwi otworzyły się i zobaczyła zaspanego długowłosego chłopaka – co ty tu
robisz? – wymamrotał i podciągnął lekko bokserki, które miał na sobie – to
znaczy… wejdź… - przepuścił ją w drzwiach i przetarł oczy.
- Chciałam
porozmawiać.
- Ciekawe
pory sobie wybierasz – ściągnął z krzesła ubrania i rzucił je na łóżko, by
mogła na czymś usiąść – o co chodzi?
- O ciebie…
i Matta – spojrzała mu prosto w oczy i dostrzegła, że nie bardzo wie, o czym
ona mówi – Rachel, sam przyznaj… zanim nie wyruszyliście na trasę z Guns
n’Roses i zanim pojawił się tu Sorum, nie byłeś taki, prawda? Nie piłeś tyle,
nawet nie ćpałeś, a… a przez niego… robisz się taki, jak… taki jak oni, zanim
zaczęli się zmieniać. Rachel, proszę… nie niszcz sobie tak życia. Nie rób tego
samego, co robi Slash… nie pogrążaj się tak, jak zrobił to Steven… proszę… -
patrzyła na niego wręcz błagalnie i zdziwiła się, gdy podszedł do akustyka
leżącego przy ścianie – co ty robisz? Rachel, porozmawiaj ze mną!
- Najpierw…
zagram ci coś, ok? Napisaliśmy razem z Bachem i Snake’iem… chyba załapiesz, o
co w tym chodzi… tylko… nie zwracaj uwagi na to, że trochę nie umiem wyciągać
niektórych dźwięków… nie jestem, kurwa, Sebastianem… - uśmiechnął się nerwowo i
zaczął delikatnie uderzać w struny.
You and I together in our
lives
Sacred ties would never fray
Then why can't I let myself
tell lies
And watch you die every day
I think back to the times
When dreams were what mattered
Tough talking youth naivete
You said you never let me down
But the horse stampedes and
rages
In the name of desperation
Is it all just wasted time
Can you look at yourself
when you think of what
you left behind
Is it all just wasted time
Can you live with yourself
When you think of what
You left behind
Paranoid delusions they haunt
you
Where's my friend I used to
know
He's all alone
He's buried deep within a
carcass
Searching for a soul
Can you feel me inside your
heart
As it's bleeding
Why can't you belive you
Can't be loved
I hear you scream in agony
And the horse stampedes and
rages
In the name of desperation
Is it all just wasted time
Can you look at yourself
When you think of what
You left behind
Is it all just wasted time
Can you live with yourself
When you think of what
You left behind [...]
The sun will rise again
The earth will turn to sand
Creation's colors seem to fade
to grey
And you'll see the sickly
hands of time
Will write your final rhyme
And end a memory
I never thought you'd let it
get this far boy
- T-to... to
było o... – wydusiła z siebie, wciąż czując ciarki na plecach – to b-było o
Stevenie?
Bolan
uśmiechnął się smętnie i przytaknął. Wiedział, że dziewczyna od razu się
zorientuje, kto był inspiracją do napisania tego utworu. W sumie nie wiedział,
po co jej to zagrał, ale od razu przeszedł do przerwanej rozmowy, mówiąc jej,
że faktycznie trochę się pogubił, jeśli chodzi o picie, a narkotyki to tylko
niewinne eksperymenty.
- Sądzisz,
że on tak nie mówił na początku?
- Nie wiem,
ale Marta… czemu się tak przejmujesz?
- Bo mi na
tobie zależy! – krzyknęła z lekką irytacją w głosie – Tak trudno zrozumieć, że
prócz was nie mam nikogo? I że jesteście moimi przyjaciółmi?!
- Hej… nie
krzycz… miło wiedzieć, że ktoś poza moją matką i młodszymi siostrzyczkami się o
mnie martwi…
- To nie
jest śmieszne! – nawet nie zauważyła jak po jej policzkach popłynęły pierwsze
łzy bezsilności i irytacji, że Bolan żartuje z takiej sprawy – n-nie dotykaj
mnie! – jej głos zmienił się w jakiś rozpaczliwy pisk i próbowała się wyrwać
chłopakowi, który otoczył ją ramionami.
- No już
dobrze… - nie zważał na jej opór i zaczął ją gładzić po głowie – nie płacz, nie
denerwuj się… wszystko jest w porządku…
- Nic nie
jest w porządku… - wyszeptała, mocząc mu łzami tors – patrzę jak bliscy mi
ludzie się pogrążają w jakimś bagnie, a ja nic nie mogę zrobić!
- Ciiiii…
uspokój się… dużo robisz samą obecnością… naprawdę – mruknął jej do ucha i
dodał – przestanę eksperymentować z koką, ok? Jestem głupkiem, że tym
próbowałem tłumić problemy, ale skoro komuś zależy, żebym się nie przekręcił…
- Nie mów
tak… - zaszlochała cicho i w jej oczach znów pojawił się łzy, gdy nawiedził ją
obraz leżącego na korytarzu nieprzytomnego Slasha – nie może się wam coś stać…
nie może…
- I nie
stanie…
- Och daj mi
spokój!
- No jasne!
Bo to, kurwa, nie moje sprawy, gdzie chcesz jechać, nie? – wydarł się na
dziewczynę, która z irytacją pakowała swoją walizkę.
- Dokładnie
tak! Tak samo jak ja nie mam prawa się wtrącać w to, ile pijesz! – ściągnęła z
siebie koszulkę na ramiączkach i wygrzebała spod sterty ubrań T-shirt z logo
Aerosmith – No czego się gapisz? – warknęła, gdy chłopak skupił wzrok na jej
biuście, ukrytym tylko pod czarnym stanikiem.
- A to
patrzeć na ciebie też już nie mam prawa?! Czego mi jeszcze zabronisz?
- Czy ja ci
czegoś zabraniam? – krzyknęła i uniosła w górę brwi.
- Och… mam
zacząć wymieniać? Nie mogę cię już całować, przytulać… pieprzyć się z tobą też
nie – prychnął, zaciskając pięści – teraz nie mogę cię przekonać żebyś nigdzie
nie jechała i jeszcze nie mogę się patrzeć na twoje cycki! Może jeszcze nie
pozwolisz mi siebie kochać, co?!
Marta
przestała się pakować i spojrzała na niego. Jasne… rób z siebie ofiarę…
oczywiście to ja mam jakieś pieprzone widzimisię, że nie chcę, żebyś się
zbliżał do mnie! Bo to przecież ja prawie codziennie jestem urżnięta jak dzika
świnia! Nie potrafiła ukryć tego, jak bardzo jest zdenerwowana, gdy
próbowała drżącymi dłońmi powrócić do wkładania ubrań do walizki. Nawet nie
zwróciła uwagi na to, że Duff znalazł się tuż przy niej i złapał ją za
nadgarstek.
- No
zabronisz mi?! Zabronisz mi szaleć za tobą?! – miał gdzieś to, że zapewne w
sąsiednich pokojach wszystko słychać i krzyczał coraz głośniej – Zabronisz
kochać?
- Jesteś
palantem! – szarpnęła się i próbowała wyswobodzić rękę z żelaznego uścisku
chłopaka – puść mnie, pojebie!
Te słowa
podziałały prawie natychmiast. Duff cofnął rękę i z błyskami w oczach, warknął,
żeby robiła, co chce i się odpieprzyła. Dopadł drzwi i trzaskając nimi, opuścił
pomieszczenie. Marta opadła na łóżko i złapała się w obolałe miejsce, próbując
z wielkim trudem się opanować. Nie rozumiała, czemu McKagan tak się wkurzył,
gdy powiedziała mu, że wyjeżdża na kilka dni z Izzy’m do Lafayette. Ukryła
twarz w dłoniach i ciężko westchnęła. Nie chciała się z nim znów pokłócić; nie
teraz, gdy miało jej nie być przez tydzień przy nim. Miała świadomość, że
pewnie teraz idzie do jakiejś knajpy, by zapić złość i żal i wstając, z
bezsilności kopnęła walizkę.
- Wszystko
dobrze, Mała Isbell? – dobiegł ją ciepły i zaniepokojony głos – ej… co się
dzieje?
- Nic, Izzy…
wszystko w porządku… - mruknęła, przeczesując włosy – tylko…
- Tylko co,
Kochanie? – posadził ją na łóżku i przysiadł koło niej.
- Znów się
pokłóciliśmy…
Stradlin
spojrzał na nią krzywo i ścisnął lekko jej kolano. Nie wiedział, co się z nimi
działo; spierali się o jakieś bzdury prawie codziennie, co najmniej raz w
tygodniu były jakieś wielkie awantury, po których zapłakana Marta uciekała do
Slasha albo Bolana. Oczywiście w chłopaku gotowało się z nerwów, że to nie do
niego może przyjść, bo przecież on był żonaty i Annica postanowiła pilnować
swojego męża na trasie, włócząc się za nim po Stanach.
- Ale… to
może nie jedź i wszystko sobie wyjaśnijcie? – zaproponował nieśmiało, gdy
ułożyła głowę na jego kolanach.
- Nie… ja
nie mam siły z nim rozmawiać na razie… muszę odpocząć… przemyśleć to wszystko…
- przymknęła oczy, gdy zaczął gładzić ją po włosach i mruknęła – no chyba, że
ty nie chcesz, żebym z tobą jechała…
- Przecież
sam ci to proponowałem! I nie robiłem tego tylko dlatego, że Annica się
obraziła i postanowiła jutro wyjechać na jakąś sesję zdjęciową gdzieś do
Kanady… chciałem, żebyś ze mną pojechała… żebyśmy spędzili razem trochę czasu –
burknął i zapytał spokojniej – pomóc ci się spakować? – wskazał na do połowy
zapełnioną walizkę.
- Slash… co
ja m-mam robić? – usłyszał roztrzęsiony głos w słuchawce.
- Ale…
kurwa, co się stało?
- O-on…
kręcił się pod domem, w którym t-teraz mieszkam… c-chyba próbował… chyba chciał
d-do mnie podejść, jak… jak szłam do s-sklepu, ale wsiadłam w taksówkę… ale… -
urwała i zaszlochała cicho.
- Joan…
uspokój się… on nie ma prawa nic ci zrobić! – powiedział uspokajającym acz
stanowczym tonem – Jeśli się do ciebie zbliży to pójdzie siedzieć…
- W-wiem,
ale się boję…
Hudson
przymknął oczy i zamyślił się. Skoro McKagan zdecydowała się do niego zadzwonić,
gdy koncertują, to znaczy, że naprawdę jest przerażona. Z drugiej strony czemu
dzwoni do niego, a nie do swojego brata? Czemu woli szukać bezpieczeństwa u
Slasha a nie Duffa? Czemu od dawna woli żalić się i szukać pomocy u gitarzysty,
a nie u wysokiego, farbowanego blondyna?
- Spokojnie…
mam do ciebie przyjechać?
- Przecież
jesteś n-na trasie…
- No tak…
ale mamy kilka dni przerwy, bo Axlowi się coś nie podoba. Zresztą ostatnio w
ogóle jest jakiś dziwny i wszystkiego się czepia… Znika na całe dnie, a później
ma pretensje, że robimy próby bez niego! Więc, jeśli chcesz to złapię
najbliższy samolot.
-
D-dziękuję… Slash, to naprawdę… j-ja jestem bardzo… w-wdzię…
- Daj
spokój. Porozmawiamy, jak przylecę.
Odłożył
słuchawkę i połączył się szybko z recepcją, by poszukali dla niego jakiegoś
szybkiego lotu do Los Angeles. Po kilkunastu minutach zaczął się pospiesznie
pakować, by zdążyć na zarezerwowany za trzy godziny samolot. Sam nie wiedział,
czemu tak się zaangażował w sprawy Joan i czemu tak bardzo chciał jej pomóc. Po
prostu czuł, że musi odpowiedzieć na jej rozpaczliwe wołanie o pomoc i dać z
siebie tyle, ile będzie potrzebowała. Wziął do ręki spakowaną torbę podróżną i
opuszczając pokój hotelowy, skierował się do drugiego końca korytarza.
- Czego? –
warknął Duff, który otworzył mu drzwi, lekko przytrzymując się framugi.
- Wyjeżdżam
na kilka dni – rzucił niecierpliwie, patrząc na zalanego przyjaciela.
- Gdzie,
kurwa?! Wystarczy, że Rose gdzieś znika, a Stradlin wozi dupę z moją
dziewczyną! – powiedział niezbyt przyjemnie i zmarszczył brwi.
- Nie
woziłby, gdybyś tyle nie chlał! Ona ma dość patrzenia na pijanego faceta i tyle
w temacie. Chuj cię obchodzi, gdzie jadę i po co… wrócę za kilka dni… -
spojrzał jeszcze na butelkę w ręce McKagana i dodał – nie pij tyle… zrób to dla
niej, jeśli nie chcesz dla siebie…
I z tymi
słowami zostawił basistę w progu do swojego hotelowego pokoju, a sam skierował
się do windy. Po kilkudziesięciu minutach znalazł się już na lotnisku i czekał
niecierpliwie na odprawę. Boże Drogi… Joan w coś ty się wpakowała? I jakim
cudem Duff ci na to pozwolił? Przecież zawsze mówił, że ten pierdolony Ray to
skurwysyn! Że jest gorszy od nas wszystkich razem wziętych! Czemu cię, do kurwy
nędzy, nie powstrzymał?!
- Pańska
whisky – dobiegł go głos stewardessy, która podała mu szklankę.
- Dzięki…
która godzina? Za ile lądujemy? – zapytał dość uprzejmym tonem.
- Za niecałe
trzy kwadranse… coś jeszcze dla pana?
- Nie, nie…
dzięki – wziął do ręki Danielsa i jak tylko kobieta odeszła, wypił ponad połowę
trunku – kurwa… ile można lecieć… - mruknął i zapatrzył się w złocisty płyn.
Dwie godziny
później gitarzysta Guns n’Roses zmierzał w kierunku domu, w którym zatrzymała
się Joan. Zastanawiał się, po co przyjechał i co właściwie może zrobić dla tej
dziewczyny. Przecież zdawał sobie sprawę z tego, że teraz z nią posiedzi,
uspokoi ją, ale przecież będzie musiał wrócić do zespołu, do grania i
koncertowania. Co wtedy zrobi Joan? Jak poradzi sobie ze strachem i tym
dupkiem, który chyba ją śledzi? Kurwa… w co ja się pakuję? Przecież nie
poproszę jej, żeby pojechała z nami na trasę, żeby poczuła się bezpieczniej! Westchnął
ciężko i nacisnął dzwonek. Usłyszał jakiś hałas w mieszkaniu i po chwili
niepewny głos kobiety.
- K-kto tam?
- To ja…
Drzwi
uchyliły się i nie zdążył nawet wejść do środka, bo Joan rzuciła mu się na
szyję, desperacko się w niego wtulając. Wypuścił z dłoni torbę i objął
ramionami, pytając, co się stało. Z pojedynczych słów, ciągle przerywanych
głośnym szlochem, udało mu się tylko zrozumieć, że jej były chłopak złamał
zakaz zbliżania się do niej i groził jej, gdy wychodziła ze sklepu.
- Joan…
musisz iść z tym na policję.
- Slash,
błagam… nie… ja się boję… ja… - mamrotała w jego koszulę, uczepiając się go
jeszcze mocniej.
- Tylko w
ten sposób się od niego uwolnisz! On pójdzie siedzieć i nie będzie cię nękać!
Pójdę z tobą, ok? To znaczy jutro… bo dziś jest już trochę późno.
Wyswobodził
się z jej objęć i wszedł do domu, biorąc ze sobą walizkę i zamykając drzwi na
zamek. Zapytał czy pani Montgomery jest u siebie, ale Joan zaprzeczyła ruchem
głowy i dodała, że dostała skierowanie na jakieś badania i na kilka dni
zostanie w szpitalu. Więc dlatego zadzwoniłaś… bałaś się zostać sama w tym
domu… no i w sumie słusznie, bo jak widać Ray wiedział, kiedy cię zaczepić… osaczył
cię…
- Mogę mieć
pytanie? – zapytał, gdy podała mu butelkę wina – dlaczego nie powiedziałaś
Duffowi? I dlaczego zadzwoniłaś właśnie do mnie?
- Ja… bo…
sama nie wiem… Duff jest ostatnio taki dziwny i nie potrafię się z nim dogadać…
po za tym on ciągle jest pijany! No i… wiesz, jak reaguje na Ray’a… - spuściła
wzrok i wymruczała trochę ciszej – a ty… tobie ufam i wiem, że mogę na ciebie
liczyć… bo mogę, prawda?
-
Oczywiście… - ścisnął jej dłoń i dodał – mówiłem ci przecież, że zawsze możesz
do mnie przyjść… i szukać pomocy…
- Dziękuję…
- wyszeptała – chcesz jakąś kolację?
- Nie
kłopocz się… sam sobie coś przygotuję.
Joan
uśmiechnęła się słabo i pokazała mu gdzie znajdzie składniki do przygotowania
kolacji i przeprosiła go, mówiąc, że pójdzie wziąć prysznic. Slash wyciągnął
chleb tostowy i wrzucił dwie kromki do tostera, mrucząc pod nosem piosenkę.
There's a lady who's sure all that glitters is gold
And she's buying the stairway to heaven.
When she gets there she knows, if the stores are all closed
With a word she can get what she came for.
Ooh, ooh, and she's buying the stairway to heaven.
There's a sign on the wall but she wants to be sure
'Cause you know sometimes words have two meanings.
In a tree by the brook, there's a songbird who sings,
Sometimes all of our thoughts are misgiven.
Ooh, it makes me wonder,
Ooh, it makes me wonder.
There's a feeling I get when I look to the west,
And my spirit is crying for leaving.
In my thoughts I have seen rings of smoke through the trees,
And the voices of those who stand looking.
Ooh, it makes me wonder,
Ooh, it really makes me wonder.
And it's whispered that soon if we all call the tune
Then the piper will lead us to reason.
And a new day will dawn for those who stand long
And the forests will echo with laughter
And she's buying the stairway to heaven.
When she gets there she knows, if the stores are all closed
With a word she can get what she came for.
Ooh, ooh, and she's buying the stairway to heaven.
There's a sign on the wall but she wants to be sure
'Cause you know sometimes words have two meanings.
In a tree by the brook, there's a songbird who sings,
Sometimes all of our thoughts are misgiven.
Ooh, it makes me wonder,
Ooh, it makes me wonder.
There's a feeling I get when I look to the west,
And my spirit is crying for leaving.
In my thoughts I have seen rings of smoke through the trees,
And the voices of those who stand looking.
Ooh, it makes me wonder,
Ooh, it really makes me wonder.
And it's whispered that soon if we all call the tune
Then the piper will lead us to reason.
And a new day will dawn for those who stand long
And the forests will echo with laughter
- Slash? –
dobiegł go cichy głos.
Odwrócił się
i spojrzał pytająco na Joan, która stała w drzwiach w przydługiej koszulce, w
której zamierzała spać. Mokre włosy moczyły jej tył T-shirtu i przyklejały się
do zaczerwienionych policzków. Nie wiedział, o co chodzi i próbował skupić
myśli, czekając aż coś mu powie. Jednak ona tylko przestąpiła z nogi na nogę i
spojrzała na bose stopy.
- Joan, coś
się stało? – zapytał, siląc się na patrzenie jej prosto w oczy.
- Mógłbyś…
mógłbyś mnie przytulić? – wyszeptała i zbliżyła się trochę do niego.
Niepewnie
przyciągnął ją do siebie i objął ramionami, pozwalając, by ułożyła głowę na
jego torsie. Nie bardzo wiedział, co ma dalej robić. Pogładzić ją pocieszająco
po plecach? Po prostu stać i czekać, aż sama się od niego odsunie? Kurwa…
musisz się pogodzić, Hudson, że jesteś beznadziejny w kontaktach z normalnymi
kobietami… Pomyślał i chciał się odezwać, ale stał jak sparaliżowany. Joan
oderwała się od niego i stając na palcach, musnęła lekko jego usta. Otrząsnął
się z zaskoczenia i szybko powiedział:
- Joan,
proszę… już o tym rozmawialiśmy…
- Wiem… to
nie ma znaczenia… - ponownie go pocałowała, tym razem bardziej zachęcająco i
wsunęła mu dłonie pod koszulkę – po prostu… potrzebuję tego…
- Wiesz, że
on mnie zajebie, jak się o tym dowie? – mruknął, przysuwając się minimalnie do
niej.
- Więc nie
musi się dowiadywać… - zsunęła z niego koszulę i ściągnęła T-shirt – I tak…
jestem pewna, że tego chcę… - odpowiedziała na nieme pytanie w jego oczach.
Chłopak bez
zbędnych słów wpił się w jej usta i błądząc dłońmi po jej plecach, skierował
się w kierunku salonu i kanapy. Po głowie kołatały mu się tylko trzy myśli;
jedna o ewentualnej reakcji Duffa, druga o tym, by nie zranić dziewczyny i
jednocześnie dać jej to, co chce, a trzecia o tym, co za chwilę miało nastąpić…
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz