komentarze w liczbie 19...
Dobra...co
powiecie na mały konkursik? Jako, że poniosła mnie wyobraźnia przy
pisaniu początku tego rozdziału... kto odgadnie poprawnie wszystkie(!) 3
osoby uczestniczące w pierwszym fragmencie... otrzyma nagrodę...
zapewne możliwośc zadania mi pytania odnośnie opowiadania, na które będę
musiała szczerze odpowiedziec (no... pod warunkiem, że będę miała z tą
osobą kontakt mailowy, albo przez gg) tak... można podrzucać propozycje,
aż do pojawienia się kolejnego rozdziału...
Hmmm jakoś tego rozdziału... jest wątpliwa, ale trudno
z dedykacją dla Mii :)
***
Biegła przez
ciemny las, przedzierając się przez konary drzew, które wystawały z ziemi, co
chwila się o nie potykając. Krzaki i gałęzie raz po raz biły ją po twarzy i
raniły ramiona. Czuła szaleńcze bicie swojego serca, które tłukło się
niemiłosiernie o jej żebra, jakby chciało wyskoczyć jej z piersi. Oglądając się
ciągle, sprawdzała, czy człowiek, który ją ścigał był gdzieś blisko. Dyszała
coraz bardziej i przycisnęła dłoń do klatki piersiowej, gdy poczuła silne
ukłucie. Nie była w stanie nawet krzyknąć, bo gardło paliło ją od łapczywie
łapanego powietrza.
- Nie możesz
dać się złapać! – jęczała do siebie, próbując uciekać jeszcze szybciej –
jeszcze tylko kawałeczek…
Nogi zaczęły
odmawiać jej posłuszeństwa i po chwili zahaczyła stopą o jakiś odstający
korzeń. W desperacji wyciągnęła przed siebie ręce i czuła jak spada; widziała,
jak ziemia zbliża się niebezpiecznie blisko jej twarzy. Przeklęła cicho i
niezdarnie w panice zaczęła się podnosić. Rzut oka wystarczył, by stwierdzić,
że jej przewaga stopniała o kilkanaście dobrych metrów; napastnik był coraz
bliżej.
- Nie
uciekniesz przede mną, głupia dziwko! – usłyszała przerażający krzyk i trzask
łamanych gałęzi, dosłownie kilkadziesiąt kroków od siebie.
Puściła się pędem, widząc prześwit wśród
drzew, chcąc jak najszybciej tam dobiec. Podświadomie czuła, że jeśli się tam
znajdzie, będzie bezpieczna. Jednak jaśniejszy punkt pośrodku lasu, na którym
się skupiła był dalej niż się spodziewała i zaczęła tracić siły i nie była w
stanie złapać oddechu. Nie zatrzymuj się do cholery! Musisz biec dalej! Nie
możesz dać się złapać! Powtarzała sobie w myślach, próbując wykrzesać w
sobie jakieś nowe, ukryte do tej pory pokłady energii. Polanka była coraz
bliżej i dostrzegła na niej znajomą postać. Wysoki mężczyzna stał pośrodku
oświetlonego światłem księżyca polu i zdawał się obserwować bez emocji jej
szaleńczy bieg o życie. Wiedziała, kto na nią czeka; nie mogła pomylić tej
charakterystycznej sylwetki i głosu, który odezwał się cicho, mówiąc, by się
pospieszyła, bo jej prześladowca jest coraz bliżej. Odetchnęła ciężko, gdy
znalazła się na polanie i potykając się, podbiegła do postaci i wtuliła się z
ulgą w jego tors.
- Jestem już
bezpieczna, prawda? – zapytała, dysząc ciężko i spojrzała mu w oczy.
- Obawiam
się… że nie… - mruknął i w jednej chwili jakby rozpłynął się w powietrzu,
zostawiając zrozpaczoną dziewczynę zdradziecko oświetloną blaskiem srebrnej
kuli.
- Mówiłem,
że nie uciekniesz… - mrożący krew w żyłach głos odezwał się ponownie i ujrzała
pochylającą się nad nią postać w naciągniętym na głowie kapturze – pożegnaj się
z życiem, Kochanie… - zaśmiał się okrutnie, a w jego dłoni błysnął kawałek
metalu.
Zacisnęła
desperacko oczy, ale nie poczuła przeszywającego bólu, tylko uspokajający
uścisk dłoni na swoich ramionach. Otworzyła oczy i niespokojnie się poruszyła.
Omiotła wzrokiem pomieszczenie i ciężko odetchnęła. Nic ci nie jest… jesteś
w domu… w tym pieprznym salonie… to był tylko sen…
- Dobrze się
czujesz? – usłyszała szept, który przed chwilą kołatał się w jej głowie, który
dopingował ją, by biegł szybciej i którego właściciel tak nagle zniknął.
- C-chyba… -
mruknęła i poczuła, że jest zalana potem, jakby faktycznie uciekała rzez ten
ciemny las z koszmaru.
-
Chodź…zaprowadzę cię do pokoju… - wstał ze skraju kanapy i wyciągnął do niej
rękę.
Niepewnie
się podniosła i tak jak we śnie, przytuliła się z całych sił do chłopaka.
Zaskoczony objął ją i pogładził po plecach, nie odzywając się ani słowem.
Powtórzyła pytanie, które zadała, gdy dotarła na polanę i czekała na odpowiedź.
-
Oczywiście… nic ci się nie stanie…
Zaprowadził
ją do sypialni, którą zajmowała i spojrzał w jej oczy, w których wciąż się
czaił się strach. Nie wiedział nawet, kiedy zbliżyła się do niego i kiedy on
pochylił się nad jej twarzą i musnął wargami jej drżące usta. Zarzuciła mu
dłonie na ramiona i wplotła dłonie w jego włosy. Całowała go zachłannie i
desperacko, jakby miał za chwilę ją zostawić; zostawić samą ze swoim strachem i
zabrać ze sobą całe bezpieczeństwo, jakie jej teraz nieświadomie zapewniał.
Wsunęła dłonie pod jego koszulkę i przejechała palcami po jego umięśnionym
torsie.
- Nie rób
tego… - mruknął, łapiąc ją za nadgarstki – nie rób tego tylko dlatego, że… -
przymknął oczy i odchylił głowę do tyłu, czując jej ręce na swoim ciele –
będziesz tego żałować… - biorąc głęboki oddech, odsunął ją od siebie, tym razem
bardziej zdecydowanie i przeklął w myślach – przepraszam… - westchnął i
spojrzał na wymalowany na jej twarzy żal – po prostu… nie mogę… - wyszedł
trzaskając drzwiami.
Zacisnął
dłonie w pięści i warknął coś do siebie. Skierował się do łazienki i zrzucając
z siebie w pośpiechu ubrania, wskoczył pod prysznic i odkręcił zimną wodę. Ty
idioto! Jak w ogóle… coś ty sobie myślał?! Co chciałeś? Czemu uciekłeś?
Chciałeś być szlachetny i nie wykorzystać jej załamania?! Gratulacje… wyszedłeś
na jeszcze większego gnoja, zostawiając ją tak… z poczuciem winy, czy innym
chujstwem! Ja pierdolę…
- Ej
przynieś coś zimnego z kuchni! – farbowany blondyn zawołał z łazienki do
swojego przyjaciela.
Siedział przy
bladej jak ściana dziewczynie, która co chwila pochylała się nad muszlą i
wymiotowała. Skrzywiła się, gdy jej chłopak odezwał się w jej mniemaniu za
głośno i złapała się za obolałą głowę.
- Ciszej…
błagam… - jęknęła słabo i spróbowała wziąć głęboki oddech.
-
Przepraszam… - mruknął współczująco i pocałował ją w czubek głowy – ale nie
musiałaś tyle pić!
- Przecież
wiesz, że… - nie dokończyła, bo znów poczuła nieznośną falę mdłości.
- Że
założyłaś się z Axlem… wiem… ale do cholery… nie wiedziałaś, że nie masz szans?
– zapytał i złapał paczkę z lodem, która właśnie rzucił mu Slash – masz… może
ci pomoże… - podał jej zmrożoną wodę, którą przyłożyła do rozpalonej twarzy.
Mimo, że nie
śmiał powiedzieć tego na głos, był rozbawiony stanem, do jakiego doprowadziła
się jego dziewczyna. Wczoraj założyła się z Axlem o jakąś bzdurę i przegrany
musiał wypić dużą butelkę Danielsa, co dla drobnej dziewczyny, było nie lada
wyczynem. I pomimo tego, że już po połowie była nieźle wstawiona, piła prawie
do nieprzytomności i teraz pokutowała własną głupotę gigantycznym kacem.
- Ja
pieprzę… zabiję go… - mruknęła i usiadła, opierając się głową o zimne kafelki –
wiedział, że przegram i dlatego wcisnął we mnie tyle tego gówna! – zawołała z
oburzeniem i prawie natychmiast skuliła się, czując przeszywający ból w
czaszce.
- Cicho… nic
nie mów… - powiedział Duff i dodał – powinnaś coś zjeść… i weźmiesz coś
przeciwbólowego…
- Nie chcę
jeść!
- Musisz…
chodź… - złapał ją za ramiona i bez problemu podniósł, starając się za bardzo
nią nie szarpać.
Zszedł z nią
pomału po schodach i trzymając za rękę zaprowadził ją do kuchni. W
pomieszczeniu zastali Stradlina, który spał z głową położoną na stole. Marta
spojrzała pytająco na Duffa i zapytała, czy jej przyszywany brat tu nocował.
- Widzę, że
za dużo nie pamiętasz z wczoraj… - mruknął cicho – nie było go… przylazł rano i
siedzi tu… a raczej śpi trzecią godzinę – powiedział zerkając na zegarek – nie
pytaj mnie, bo nie wiem, czy znowu się z nią pokłócił – uprzedził ją zanim
zdążyła zadać pytanie.
Skinęła
głową i usiadła koło pogrążonego w śnie chłopaka i patrzyła, jak Duff
przygotowuje jej tosty. Nawet nie wiedziała, czy da radę cokolwiek przełknąć,
bo na samą myśl o jedzeniu robiło się jej jeszcze bardziej niedobrze. Po co
tyle piłam? Mogłam się nie zakładać albo nie wykonać „kary”! Cholera nigdy w
życiu nie miałam takiego kaca! Jak oni mogą prawie codziennie pić litry
alkoholu i normalnie funkcjonować na następny dzień?!
- Kurwa, nie
strasz mnie, palancie! – Izzy poderwał się z krzesła, gdy McKagan szturchnął go
ręką – co ci jest? – zapytał, gdy usłyszał cichy jęk Marty, która mimowolnie
złapała się za głowę.
- Bądź
cicho, ok? – jęknęła i oparła głowę na jego ramieniu.
- Mogłaś,
Malutka, tyle nie pić…
- Ale piłam…
wiecie co… pójdę do siebie i się położę… może będzie trochę lepiej… - wstała z
trudem i powlekła się do swojej sypialni.
Duff
wyjaśnił pokrótce Izzy’emu, czemu dziewczyna jest w takim stanie i sięgnął po
papierosy. Próbował jakoś zagadać gitarzystę i wyciągnąć z niego prawdę na
temat jego małżeństwa, ale czarnowłosy chłopak nie dał się zwieść i albo
zwinnie omijał temat, albo odpowiadał kąśliwymi uwagami na temat basisty i jego
związku. Zapewnił go też, że gdyby chciał gadać o swoich problemach i szukać
porady, to poszedłby do psychologa.
- No dobra,
dobra… ja tylko pytałem – rzekł McKagan podnosząc ręce w obronnym geście.
- Cześć,
Izzy… - w kuchni pojawiła się Joan z niezbyt radosnym nastrojem – słuchaj,
Duff… musimy pogadać…
- To może
ja… - Stradlin chciał zostawić ich samych, ale dziewczyna machnęła ręką.
- Możesz
zostać… i tak wiesz, o co chodzi – kiwnął głową ze zrozumieniem i skupił wzrok
na swoim przyjacielu, zastanawiając się, jak zareaguje na tę nowinę - ja…
wyprowadzam się, Duffy.
- Co,
kurwa?!
-
Wyprowadzam… pakuję się, wychodzę z tego domu i przenoszę moje rzeczy do innego
miejsca, w którym teraz będę mieszkać, tak? – powiedziała to tonem, w którym
nie sposób było nie wychwycić irytacji.
- Nie
zgadzam się! Nigdzie się nie wyprowadzasz… źle ci tu, kurwa? Po chuja chcesz
się wyprowadzać? – podniósł głos, sprowadzając tym samym do pomieszczenia
Slasha – O Hudson, weź mnie, kurwa, poprzyj!
- Ale… o co
chodzi?
- Ona chce
się wyprowadzić!
Gitarzysta
odgarnął z twarzy loki i spojrzał przeciągłym spojrzeniem na dziewczynę. Był
prawie na sto procent pewny, że wie, jaki jest powód tej nagłej i idiotycznej
decyzji. A skoro tak, to nie zamierzał jej odwodzić od tego pomysłu. W
końcu, jest dorosła i kurwa, sama o sobie decyduje… skoro postanowiła się
wyprowadzić z takich czy innych powodów to co mi, do chuja, do tego?! Kiedy
Joan na niego spojrzała, prawie natychmiast odwrócił wzrok i powiedział tylko
do Duffa, że to nie jego sprawy, a jeśli jego siostra chce się wyprowadzić, to
nie mogą jej tego zabronić.
- Dzięki,
Stary…wiedziałem, że mogę na ciebie liczyć! – prychnął i zwrócił się do Joan –
a niby gdzie zamierzasz mieszkać?
- Niedaleko
Izzy’ego mieszka starsza kobieta… zgodziła się wynająć mi pokój, jeśli tylko
będę robiła jej zakupy. Ma tylko wnuczka, który przyjeżdża do niej najczęściej
jak może, ale jest muzykiem i często nie ma go w mieście i okolicy…
- Oszalałaś…
chcesz mieszkać u jakiejś obcej kobiety, mimo że możesz mieszkać ze swoim
bratem?!
- Duff! Nie
kłóć się ze mną! Postanowiłam już i nie masz nic do gadania… - rzekła tonem
nieznoszącym sprzeciwu i wyszła z kuchni.
Chłopak
prychną coś pod nosem i kładąc na talerz kilka tostów i nalewając do kubka z
woreczkiem herbaty wody, udał się na piętro do swojej dziewczyny. Uchylił
niezdarnie drzwi i miał już coś powiedzieć, ale zobaczył, że Marta leży
zwinięta w kłębek i najprawdopodobniej śpi. Położył jedzenie na stoliku i
podszedł do jej łóżka i wydostał spod niej koc, którym ją nakrył. Odgarnął
włosy z jej twarzy i nachylając się, pocałował ją w czoło.
- Duff? –
wymruczała przez sen i złapała go nieświadomie za rękę.
Nie mając
wyboru usiadł koło niej i pogładził ją lekko po głowie. Może dobrze, że śpi?
Przynajmniej może przejdą jej te pieprzone mdłości i przestanie ją napieprzać
głowa? Pomyślał i wpatrując się w jej spokojną twarz, zaczął rozmyślać o
Joan i jej nagłej decyzji. Po cholerę chce się wyprowadzać? Przecież wie, że
nie mamy nic przeciwko… przecież, do kurwy, chyba nic się nie stało, że
wymyśliła jakąś jebaną przeprowadzkę do jakiejś baby!
- Cześć… już
lepiej? – uśmiechnął się, gdy zauważył, że dziewczyna otworzyła oczy.
- Tak jakby…
- szepnęła i usiadła, patrząc zaspanym wzrokiem na Duffa – stało się coś?
- Zrobiłem
ci tosty… - zbył ją i podał jej talerz – ale… herbata ci wystygła… może pójdę
zrobić nową?
Złapała go
za rękę i nie pozwoliła mu się ruszyć. Zajrzała mu w oczy i poprosiła, by
wyjaśnił jej, o co chodzi. Niechętnie zgodził się wytłumaczyć jej, czemu ma
taki dziwny humor. Jednak wcześniej przemieścił ją trochę na łóżku, by móc
położyć głowę na jej kolanach.
- Joan chce
się wynieść…
- Czemu? –
zapytała zaskoczona.
- No
właśnie, kurwa, nie wiem! Stwierdziła, że to nie moja sprawa i to już
postanowione… no kurna! Powiedz mi… źle tu jej, że się musi wyprowadzać?!
- Może…
poproś Slasha, żeby z nią pogadał? Może on ją przekona…
- Jasne…
wiesz, co powiedział na ten pomysł? Że, do chuja, jak Joan chce, to nie możemy
jej zabronić, ja pierdolę!
Marta
uspokajająco położyła mu dłoń na ramieniu i powiedziała tylko, że w słowach ich
przyjaciela jest wiele racji. Przecież każdy odpowiada za siebie… jeśli Joan
chce się wyprowadzić, to jest jej decyzja i powinniśmy to uszanować… fakt, że
to trochę dziwne, ale widać ma jakiś powód, o którym nie chce powiedzieć
Duffowi… Mruknęła, by o tym nie myślał i całując go przelotnie w usta,
wstała z łóżka. Niechętnie sięgnęła po jeden z tostów i nagryzając go,
przeszyła chłopaka bystrym spojrzeniem.
- Coś
jeszcze cię dręczy?
- W
zasadzie… - McKagan urwał na chwilę – w zasadzie to tak… i możesz mi w tym
pomóc…
- To znaczy?
- Bo… musisz
jutro tam iść? – zapytał i podnosząc się z łóżka w jednej chwili znalazł
się przy niej.
- Duff,
przecież wiesz, że tak… - westchnęła i odwróciła się przodem do okna.
- Ale… bo… -
położył dłonie na jej talii i oparł podbródek na czubku jej głowy – pomyślałem,
że może… może byśmy wyjechali na kilka dni?
- Wyjechali?
Dokąd?
- Hmmm… -
pochylił się i odgarniając jej włosy na jedną stronę, ucałował ją w odsłonięty
kark – może do Santa Monica? Kilka kroków od plaży… co ty na to?
- Mówisz
poważnie? – ściągnęła jego rękę ze swojej piersi i odwróciła się przodem do
niego.
- A czemu
nie? Odpoczniemy… - musnął lekko jej wargi - poopalasz się… - przysunął się do
niej jeszcze bliżej - pobędziemy sami… - wymruczał jej do ucha i skierował
swoje dłonie na jej pośladki.
- Ja…
pomyślę o… o t-tym – wymamrotała, czując za plecami ścianę.
Duff nie
tracąc czasu i wykorzystując element zaskoczenia, poderwał dziewczynę do góry i
siadając na łóżku, posadził ją sobie na kolanach. Zanurzył dłonie pod jej
koszulkę i przejechał palcami wzdłuż kręgosłupa. Pieścił językiem jej szyję i
kierował się coraz niżej ku dekoltowi.
- Duff… może
dasz mi najpierw zjeść? I wziąć coś przeciwbólowego?
- Ale mi nie
uciekniesz? – zapytał niezbyt zadowolony i popatrzył jej w oczy.
- Nie
ucieknę… obiecuję, Napaleńcu! – cmoknęła go w usta i wyswobadzając się z jego
objęć, szybko dokończyła spożywanie tostów.
W
międzyczasie Duff wziął do ręki jej akustyka i zaczął bez większego celu
brzdąkać jakąś melodię. Nie odrywał wzroku od dziewczyny i z uśmiechem na
ustach myślał o tym, jakie ma szczęście, że ta drobna brunetka go pokochała.
Kiedy skończyła jeść i podeszła do szafki w poszukiwaniu tabletek, McKagan
wpadł na pomysł, co mógłby zaśpiewać.
- Wiesz…
może nie jestem tak zajebisty jak Mercury, ale…
- Ale? –
połknęła medykament i odwróciła się przodem do niego, patrząc trochę
podejrzliwym wzrokiem na gitarę w jego rękach.
I was born to love you
With every single beat of my heart
Yes, I was born to take care of you
Every single day of my life
You are the one for me, I am the man for you,
You were made for me, you're my ecstasy
If I was given every opportunity I'd kill for your love
So take a chance with me
Let me romance with you
I'm caught in a dream, and my dreams come true
It's so hard to believe this is happening to me
An amazing feeling coming through...
I was born to love you
With every single beat of my heart
Yes, I was born to take care of you
Every single day of my life
I wanna love you, I love every little thing about you
I wanna love you, love you, love you
Born to love you, born to love you, yes I was born to love you
Born to love you, born to love you every single day of my life
I was born to take care of you every single day of my life
With every single beat of my heart
Yes, I was born to take care of you
Every single day of my life
You are the one for me, I am the man for you,
You were made for me, you're my ecstasy
If I was given every opportunity I'd kill for your love
So take a chance with me
Let me romance with you
I'm caught in a dream, and my dreams come true
It's so hard to believe this is happening to me
An amazing feeling coming through...
I was born to love you
With every single beat of my heart
Yes, I was born to take care of you
Every single day of my life
I wanna love you, I love every little thing about you
I wanna love you, love you, love you
Born to love you, born to love you, yes I was born to love you
Born to love you, born to love you every single day of my life
I was born to take care of you every single day of my life
W trakcie
nucenia tej piosenki chłopak zerwał się z miejsca i poderwał dziewczynę do
góry. Zakręcił się z nią kilka razy wokół własnej osi i stawiając z powrotem na
podłodze, nie wypuścił jej z objęć.
- Pozwól mi
ze sobą poromansować… - wymruczał i przejechał dłonią po jej policzku – to…
pojedziemy? – zapytał, nawiązując do swojej wcześniejszej propozycji.
- Mówiłam
ci, że muszę pomyśleć… - wspięła się na palce, by zmniejszyć dystans między ich
twarzami.
- A co byś
powiedziała na pomoc w podjęciu decyzji? – ruchem ręki zrzucił z niej T-shirt i
przejechał dłonią po zagłębieniu między piersiami – bo… mam bardzo przekonujące
argumenty… - pochylił się lekko i musnął wargami osłonięty tylko stanikiem
biust.
- Z
grzeczności nie zaprzeczę! – zaśmiała się i popchnęła go tak, że wylądował na
łóżku – ale ja jestem asertywna, Kochany i tak łatwo nie ulegnę… - usiadła na
nim okrakiem i uśmiechnęła się złośliwie.
Ślimaczym
tempem zaczęła rozpinać guziki jego koszuli, nie pozwalając mu, by jej pomógł.
Z premedytacją starała się robić wszystko jak najwolniej, ale jednocześnie tak,
by rozbudzić w Duffie zmysły. Zmusiła go ruchem ręki, żeby się położył i
kontynuowała pozbawianie go górnej części garderoby. Skoro jesteś taki
pewny, że mnie przekonasz, to musisz się bardziej postarać… pomyślała i
opierając się dłońmi o jego nagi tors, uśmiechnęła się lubieżnie do swojego
chłopaka. Za każdym razem, gdy chciał sięgnąć do jej piersi, albo odsuwała się
nieznacznie albo przytrzymywała mu nadgarstki. Pochyliła się nad nim i mruknęła
mu coś do ucha. Basista jękną cicho i uniósł ręce nad głowę, jakby chciał jej
powiedzieć, że się poddaje. Marta zaśmiała się pod nosem i podnosząc się na
chwilę, wyswobodziła się ze swoich jeansów.
- Dalej,
chce mnie pan przekonywać, panie Mckagan? – zamruczała i zaczęła bawić się
zapięciem od jego spodni.
- T-tak… -
wydukał cicho, gdy brunetka cofnęła się na jego kolanach i dłonią musnęła jego
męskość ukrytą pod skórzanym materiałem.
-Hmmm… chyba
nie słyszałam, co tam mruczysz… - na jej usta wstąpił złośliwy uśmieszek i
lekko masując jego krocze, pochyliła się nad nim i przytrzymała mu dłonie, żeby
nie mógł jej dotknąć.
- Kurwa… nie
t-torturuj mnie… – wyjęczał i poruszył się niespokojnie, coraz bardziej
rozpalony jej pieszczotami – kurwa… - szepnął i chciał ją pocałować, ale szybko
odsunęła głowę, jednocześnie przemieszczając rękę pod spodnie chłopaka –
Skarbie… błagam… - jego oddech stawał się coraz szybszy, a serce coraz szybciej
rozbijało się o jego klatkę piersiową.
- Skoro
prosisz… - rozpięła stanik i zanim blondyn zdążył zareagować, wstała i zsunęła
z niego spodnie.
Powracając
do swojej wcześniejszej pozycji, pozwoliła w końcu, by Duff mógł dłońmi pieścić
jej piersi. Westchnęła cicho i musnęła wargami jego usta, które prawie
natychmiast odpowiedziały jej namiętnym i niecierpliwym pocałunkiem. Objął ją
ramionami i przyciągnął do siebie, czując bijące od jej prawie nagiego ciała
ciepło. Przekręcił się tak, że teraz to ona leżała pod nim i patrząc na nią
pożądliwie, wpadł mu do głowy plan zemsty.
- Chcę panią
dalej przekonywać, pani Isbell… - szepnął i przygryzł delikatnie jej prawy
sutek.
Zaczął całować
jej dekolt i po chwili błądził językiem po jej piersiach. Marta zorientowała
się, jaką podjął grę i robiła wszystko byle nie dać po sobie poznać, że jest
podniecona i że Duff sprawia jej nieziemską przyjemność. Wiedziała, że jeśli
się nie podda jego pieszczotom, to wygra i choć raz będzie miała nad nim
przewagę. Ale kurwa… jak mam mu się opierać? Przecież tak się nie da! Pomyślała
i przymknęła oczy, gdy poczuła oddech basisty na swoim podbrzuszu. Uniósł ją
nieznacznie i niespiesznie zsuwał z niej dolną część bielizny. Nieznacznie
rozszerzył jej nogi i dłońmi krążył po wewnętrznej stronie jej ud, co jakiś
czas przejeżdżając dłonią po jej kobiecości. Zaśmiał się w duchu, gdy
zorientował się, że Marta mimowolnie zacisnęła zęby, by nie wydać z siebie nawet
jęku i nie dać mu satysfakcji. Zobaczymy, Kochanie, ile tak wytrzymasz… pomyślał
i przyklęknął przed nią. Palcami powędrował do jej najczulszego miejsca i
niespiesznie zaczął drażnić jej łechtaczkę, jednocześnie muskając ustami dół
jej płaskiego brzucha. Kiedy poczuł, że Marta, mimo starań, nie jest w stanie
kontrolować odruchów podniecenia, cofnął rękę i powoli, obcałowując jej wzgórek
łonowy, skierował się językiem ku jej kobiecości. Dziewczyną wstrząsnęła
pierwsza fala rozkoszy, ale nawet nie wydała z siebie najmniejszego dźwięku,
rozpaczliwie zaciskając pięści na pościeli.
- Nie musisz
dłużej się powstrzymywać… i błagać o jeszcze…- mruknął, na chwilę odrywając się
od pieszczenia jej – i tak wiem, że wygrałem… - bez ostrzeżenia, wsunął w nią
delikatnie palce i szybko nimi poruszał.
Brunetka
zaczęła się lekko wierzgać, nie mogąc dłużej wytrzymać i widząc szyderczy wzrok
Duffa, wypuściła głośno powietrze z płuc.
- O
kurwa… - wyjęczała spazmatycznie i kompletnie przestała panować nad
drżeniem swojego ciała.
- Co?! –
zapytał zdezorientowany chłopak, słysząc z jej ust jakieś dziwne słowo – co to
znaczy? – przerwał poruszanie w niej palcami i spojrzał na nią pytająco – to
nie było po angielsku…
-
P-powiedziałam… „kurwa” – wymamrotała nie do końca przytomnie i zdając sobie
sprawę z tego, że McKagan zabrał dłonie, popatrzyła na niego niemal błagalnie.
- Ale
wygrałem? – wiedząc, że wystarczy mu dosłownie paręnaście sekund, żeby
dziewczyna doszła, postanowił postawić na swoim.
- T-tak, do
cholery! – mruknęła ze zrezygnowaniem i widząc, że chłopak specjalnie się
ociąga, dodała – teraz ty się znęcasz…
Uśmiechnął
się i teraz już z pełnym zaangażowaniem drażnił jej wilgotną i rozpaloną
kobiecość, tym razem przy akompaniamencie niczym już niewstrzymywanych jęków i
westchnień dziewczyny. Po paru chwilach straciła kontakt z rzeczywistością i
jej ciało przeszył silny dreszcz. Wydała z siebie cichy, gardłowy okrzyk i
dysząc ciężko, wiedziała, że teraz Duff będzie się nad nią dalej „znęcać”. Jak
tylko zdołała powstrzymać mimowolne drżenie, chłopak ponownie wsunął w nią
palce i tym razem niespiesznie nimi poruszał. Jednocześnie co chwila gładził
jej nabrzmiałą łechtaczkę, z której nie zdążyło jeszcze ujść napięcie.
- C-cholera…
D-Duff…
- Tak,
Kochanie? – zapytał przymilnie i kpiarsko wyszczerzył zęby.
- W-weź mnie
w…w końcu… b-błagam… - wymamrotała między kolejnymi jękami.
- Chyba nie
słyszałem, co tam mruczysz… - z premedytacją przytoczył słowa, które wcześniej
sama wypowiedziała i czekał na jej reakcję.
- Bierz
mnie, do cholery! – warknęła i zniecierpliwiona podniosła się z łóżka i
praktycznie zdarła z chłopaka bokserki.
- Mówiłem,
że będziesz błagać… - posadził ją na komodzie i całując przeciągle, rozszerzył
jej uda kolanem – więc… co mam robić, Kotku? – szepnął pożądliwym tonem i z
rozczuleniem patrzył, jak dziewczyna robi się coraz bardziej czerwona.
- Pieprz
mnie, Idioto! – ledwie to powiedziała, a basista wszedł w nią zdecydowanym
ruchem.
Wyprężyła
się i objęła jego biodra swoimi zgrabnymi nogami. Tym razem nie miała siły tłumić
w sobie reakcji i co chwila cicho pojękiwała. Oparła głowę o ścianę i wplotła
dłonie w farbowane włosy swojego chłopaka, który dysząc, krążył językiem po jej
szyi i dekolcie. Przesunęła się trochę bliżej krawędzi komody i nieporadnie
przysunęła Duffa jeszcze bliżej siebie, chcąc czuć go w sobie jeszcze głębiej.
McKagan na chwilę zwolnił i obejmując ją, przesunął się o kilkadziesiąt
centymetrów w bok. Miała teraz tylko oparcie w jego biodrach, które oplatała
udami i w ścianie, do której ją przypierał. Ponownie rozpoczął szaleńcze
poruszanie się w niej, na nowo rozkoszując się jej wdzięcznymi, cichymi
okrzykami.
- O B-boże…
j-jak mi… jak k-kurewsko d-dobrze… - mamrotała, tracąc coraz bardziej
świadomość – k-kocham c… - nie zdołała dokończyć, bo jej słowa utonęły w
przeciągłym jęku, który mimowolnie wyrwał się jej z gardła.
Objęła go
ramionami, by stłumić dreszcze, które targały jej ciałem i nie zdając sobie
sprawy z tego, co robi, wbiła mu paznokcie w plecy i podrapała go boleśnie.
Chłopak syknął cicho, ale zamroczony podnieceniem i pożądaniem nie poczuł w
pełni bólu.
- G-głębiej,
Kochanie… p-proszę… - wyszeptała słabo i jeszcze mocniej się w niego
wtuliła.
Duff z
uczuciem wpił się w jej usta i spełnił prośbę, wsuwając się w jej rozpalone i
mokre wnętrze najdalej, jak tylko był w stanie przy takiej pozycji. Cieszyło
go, że dziewczyna nie boi się mówić mu, czego chce i że sam nie musi się
domyślać czy ma zwolnić, przyspieszyć czy też jak w tym przypadku wchodzić
mocniej i głębiej. Po chwili domyślił się, że brunetka napięła lekko mięśnie,
bo poczuł przyjemny nacisk wokół swojej męskości. Odchylił głowę do tyłu i
wiedząc, że za chwilę osiągnie szczyt, przyspieszył minimalnie. Marta zadrżała
i ledwie kontrolowała, co dzieje się z jej ciałem, gdy przeszyła ją rozkosz.
Krzyknęła cicho, ale szybko stłumiła dalsze jęki, przyciskając usta do ramienia
McKagana, który wykonywał kilka ostatnich pchnięć. Nieświadomie wpiła zęby w
ciało chłopaka, targana falami orgazmu.
- Kurwa… -
wysyczał i nie wiedział, czy ból po ugryzieniu był tak słaby, czy zmieszał się
z falą ekstazy, która go ogarnęła, czy spotęgował to uczucie.
Oparł głowę
o jej czoło i wymruczawszy, że ją kocha, przymknął oczy i próbując unormować
oddech, wdychał jej zapach. Bardziej domyślił się niż miał świadomość, że
dziewczyna przytuliła się do niego całą sobą, jakby bała się, że ją zostawi
albo, że nie będzie bezpieczna poza jego ramionami.
- Czekaj… -
odsunął się lekko, by mógł się z niej wysunąć i postawił ją ostrożnie na dywan.
- Kocham
cię… - szepnęła i zachwiała się, czując, że ma nogi jak z waty.
- Za moment
mi tu zemdlejesz – zaśmiał się i posadził ją w fotelu, podając jej swoją
koszulę i wciągając na siebie bokserki – wiesz… zastanawiam się… - spojrzał na
nią w zagadkowy sposób i na jej prośbę o kontynuowanie, dodał – powinienem
zaszczepić się na wściekliznę, Koteczku?
- Co?! –
zapytała zdezorientowana i przerwała zapinanie guzików.
- Ugryzłaś
mnie! – zawołał z udawanym oburzeniem, patrząc na mocno zaróżowiony ślad po jej
zębach.
- O Boże… -
zakryła usta rękami i wymamrotała – przepraszam… ja… - w jednej chwili zrobiła
się cała czerwona z zażenowania.
- No co ty…
nic się nie stało… - przyklęknął przy niej i podniósł jej podbródek – ej…no nic
się nie stało, Kruszyno… - pogładził ją po zaróżowionym policzku i pocałował w
usta.
- Jest mi
tak… głupio… Duff…
- Marta… nic
się nie stało, tak? Trochę cię poniosło i tyle… każdemu się zdarza… - podniósł
się i wyciągnął do niej dłoń – chodź do mnie…
Pociągnął ją
do góry i czule objął, gładząc ją lekko po plecach. Mruczał jej do ucha jakąś
piosenkę i zaczął się lekko kołysać, zmuszając ją tym samym do podążania za
nim. Nie spodziewał się, że jego dziewczyna tak się przejmie tą sytuacją i miał
małe wyrzuty sumienia, że tak sobie żartował.
-
Przekonałeś mnie… - mruknęła, wtulona w jego tors.
- Co? –
zapytał, nie mając pojęcia, o czym ona mówi.
- No
przekonałeś… do Santa Monica…
- Naprawdę?
– zapytał i poderwał ją radośnie do góry – Ubóstwiam cię, wiesz?
- Coś mi się
tam obiło o uszy…
Duff
uśmiechnął się i zaniósł dziewczynę na łóżko. Położył się na pościeli i
przyciągnął do siebie Martę. Westchnął cicho i pocałował ją w czoło, obejmując
ją ramionami. Chciał coś powiedzieć, ale usłyszeli głośny łomot w drzwi do
sypialni, w której właśnie siedzieli.
- Nie wiem,
co tam robicie, ale jak skończycie się pieprzyć, to miło by było, jakby Duff
zebrał swój tyłek i udał się na dół, bo ktoś do niego dzwoni… - dobiegł ich
głos Slasha, który po jednej z awantur McKagana nauczył się pukać.
- Ja go
kiedyś uduszę! – warknął blondyn i patrząc na niezadowolenie na twarzy Marty,
cmoknął ją w jej pełne wargi – zaraz wrócę…
Wciągnął na
siebie skórzane spodnie i wyszedł z pokoju, prawie zderzając się z Hudsonem.
Nie przebierając w słowach, kazał mu iść do diabła i zbiegł na dół, by odebrać
telefon. Jak tylko usłyszał ten charakterystyczny męski głos, którego miał
nadzieję nigdy w życiu już nie słyszeć, krzyknął do słuchawki, że ma więcej do
niego nie wydzwaniać i rzucił słuchawkę na widełki. Co za… kurwa mać… jaki
on ma tupet! Wydzwaniać do mnie jakby, kurwa, nigdy nic! Ja pierdolę…skąd on w
ogóle ma ten jebany numer?!
- W
porządku, Duff? – zapytał Slash, widząc jego zdenerwowanie.
- Tak,
kurwa… nie widać?! – nie patrząc na niego, skierował się do kuchni i sięgnął po
butelkę wódki.
- Moja
siostrzyczka dała ci popalić? – Izzy siedział na parapecie i zmierzył wzrokiem
pręgi na plecach basisty.
- Zejdź ze
mnie… - chłopak odkręcił nakrętkę i upił kilka łyków wysokoprocentowego napoju.
- Za cicha
to ona nie jest… słychać was na pół domu!
- Stradlin,
kurwa! Odwal się i patrz na swoją Annicę! – prychnął i rzucił mu niezbyt miłe
spojrzenie.
- Ej, Stary…
ja żartuję… - podniósł dłonie w obronnym geście i spoważniał - coś się stało?
- Mój… ojciec
dzwonił…co za, kurwa… jak on w ogóle śmie?
- Co się w
ogóle… wydarzyło, że tak go nienawidzisz? – zapytał ostrożnie, wiedząc, że to
dość drażliwy temat.
- Jaki
miałbyś stosunek do swojego ojca, jakbyś był świadkiem, jak zdradza twoją
matkę? Oczywiście wtedy byłem głupim dzieciakiem, który nie wie, co znaczy, że
„tatuś leży bez ubrań na jakiejś pani, gdy mamusi nie ma w domu”… ale, kurwa… w
końcu pogadałem z bratem i miałem świadomość, co tej gnój zrobił…
znienawidziłem go… nikt tak naprawdę nie wie, co sprawiło, że nagle przestałem
się do niego odzywać… że mając jedenaście lat, otwarcie przyznawałem, że nie
cierpię ojca… - odwrócił wzrok – no i zresztą po chuja mieli by wiedzieć? Co by
to zmieniło? Nic, kurwa… i jeszcze jak go widzę z tymi dziwkami… do kurwy
nędzy! Niektóre są młodsze nawet ode mnie! Spokojnie mogłyby być jego
pieprzonymi wnuczkami, kurwa!
- Duff…
- Co? Chcesz
rzucił jakąś „miłą” uwagę na mój temat? Jak tak, to daruj sobie…
- Nie… po
prostu myślę, że powinieneś pogadać o tym z Martą – zachowywał się tak, jakby
było coś fascynującego w stercie naczyń, która piętrzyła się w zlewie i w którą
uparcie się wpatrywał – ona się o ciebie martwi i… boli ją to, że się tak… tak
zamykasz…
Na
opustoszałej plaży leżała szczupła dziewczyna w dwuczęściowym, czarnym stroju
kąpielowym i mrużąc oczy, przed promieniami słońca, szukała wzrokiem swojego
chłopaka. Dziś zaczynał się czwarty dzień ich pobytu w Santa Monica i Marta nie
miała pojęcia jak ma się odwdzięczyć basiście, że ją namówił na ten wyjazd. Po
raz pierwszy od długich lat potrafiła całkowicie się wyluzować, zachowywać się
tak beztrosko, jak potrafią tylko dzieci, które nie wiedzą, czym są problemy.
Nie pamiętała, kiedy ostatni raz wyłączyła kompletnie myślenie o przykrej
przeszłości, o wszystkim, co ją gnębi i przeraża; kiedy po raz ostatni była tak
radosna i szczęśliwa. Przez te cztery dni zdawała się idealnie wpasować w
maksymę „lepiej coś zrobić i później żałować, niż żałować, że się tego nie
zrobiło”. Ot po prostu radosne carpe diem. Przymknęła oczy i z uśmiechem na
ustach przypomniała sobie wczorajszy wieczór i długą, upojną noc, pełną
szaleństw z Duffem. W głowie pojawił się jej obrazek uszczęśliwionego blondyna,
gdy udało mu się zaciągnąć ją do wody i bez pozwolenia wsunąć się w nią.
Przypomniała sobie, jakie to było wspaniałe uczucie, gdy wystarczyło, że przytuliła
się do niego, a Duff nie musiał się zbytnio męczyć, bo większość wykonywały za
nich fale.
- Duff!
Wariacie, nie strasz mnie! – poczuła na sobie lodowate krople wody i
otworzywszy szybko oczy, zobaczyła nad sobą basistę – zasłaniasz mi słońce…
- Nie
ucieknie ci… po za tym i tak jesteś piękna… - mruknął i położył się koło niej,
niby przypadkiem obsypując ją piaskiem.
- Możesz mi
powiedzieć… dlaczego jesteśmy tutaj czwarty dzień i na tej plaży nie ma
dosłownie nikogo prócz nas?
- Uznajmy…
że ktoś oddaje mi przysługę – poczuł dłoń dziewczyny na swoim torsie i po
chwili brunetka położyła głowę na jego klatce piersiowej, tym samym przytulając
się do niego.
- Planowałeś
to od dawna, prawda? Planowałeś i wiedziałeś, że ulegnę i się zgodzę na ten
szalony pomysł?
Uśmiechnął
się tylko przepraszająco i przetoczył się razem z nią tak, by był nad nią.
Podparł się łokciami, by jej nie przygnieść i spojrzał na jej opaloną twarz.
Nie chciał się przed nią przyznać, ale cieszył się jak małe dziecko, widząc w
jej oczach te charakterystyczne błyski szczęścia. Już zapomniał, jak cudownie
wtedy wygląda, bo mimo iż ciągle zapewniała, że jest jej dobrze z chłopakiem i
nie wyobraża sobie życia bez niego, to jednak iskierki, które i tak były
rzadkością, praktycznie całkiem zgasły; teraz rozpaliły się nowym, silniejszym
blaskiem.
- Przez
ciebie mam wszędzie piasek! – poskarżyła się, próbując przybrać poirytowany
wyraz twarzy.
- Och… mogę
pomóc… - pochylił się i musnął czule jej wargi – pozbyć… - wymamrotał bardziej
do jej szyi, po której przejechał językiem – się tego… - przesunął ustami po
jej dekolcie – cholerstwa… - zawadził ręką o jej pierś i unosząc zawadiacko
brew, szepnął – to co? Bardzo ci ten piasek przeszkadza?
- Nie aż tak
bardzo… - zaśmiała się i zdusiła w sobie jęk, gdy Duff sforsował górną część
jej stroju i przygryzł jej sutek – Duff, napaleńcu… błagam… - wygięła się
mimowolnie ciało i sapnęła cicho, czując, jak basista błądzi dłonią po
wewnętrznej stronie jej ud – daj mi odetchnąć…
- Ale co ja
poradzę na to, że tak na mnie działasz? – zapytał i cofnął rękę, ponownie
podpierając się łokciem – jestem tylko facetem… a ty… - urwał i zsunął się z
niej, przewracając się na bok.
- Co ja?
- A ty masz
takie boskie ciało… - wymruczał i zaczął kreślić jakieś wzorki na jej płaskim
brzuchu.
- Pociągam
cię tylko dlatego, że mam niezłe ciało? – zapytała i odwróciła się przodem do
chłopaka.
-
Oczywiście, że nie… - obruszył się - ale… no, Kochanie… mnie od samego
patrzenia na ciebie…
- Nie kończ!
Nie chcę wiedzieć, co ci się dzieje od samego patrzenia – wybuchła śmiechem i
cmoknęła go w usta.
Rzucił jej
przeciągłe spojrzenie i zmrużył oczy. Odgarnął z jej twarzy kilka niesfornych
kosmyków i przybierając minę zbitego psa, powiedział:
- Jesteś
niemiła…
- A ty
zboczony… - odgryzła się i siadając, sięgnęła po swoją zwiewną sukienkę.
Naciągnęła
ją na siebie i zadrżała z zimna, patrząc na chmury, które od kilkunastu minut
zasłoniły słońce. Widząc pytające spojrzenie Duffa, położyła się przy nim i
chcąc się trochę ogrzać, wtuliła się w jego klatkę piersiową. Chłopak sięgnął
po złożony w kostkę koc, który Marta miała pod głową i okrył nim jej plecy.
Przyciągnął ją do siebie i otoczył ramionami, by było jej cieplej. Nieubłaganie
zbliżała się chwila, w której musiał rozpocząć niezbyt przyjemną dla siebie
rozmowę o swoim ojcu. Wiedział, że Izzy miał rację, gdy kilka dni temu
zasugerował mu, że powinien o tym pogadać z Martą. Obiecał sobie, że zrobi to
pod koniec wyjazdu i zostało mu do tego tylko kilka godzin. Chcąc się trochę
przed tym rozluźnić zaczął nucić pod nosem jedną ze swoich ulubionych piosenek
Sex Pistols.
There's no point in asking
you'll get no reply
Oh just remember I don't decide
I got no reason it's too all much
You'll always find us out to lunch
Oh we're so pretty
Oh so pretty we're vacant
Oh we're so pretty
Oh so pretty
A vacant
Don't ask us to attend 'cos we're not all there
Oh don't pretend 'cos I don't care
I don't believe illusions 'cos too much is real
So stop you're cheap comment 'cos we know what we feel
Oh we're so pretty
Oh so pretty we're vacant
Oh we're so pretty
Oh so pretty we're vacant
Ah but now and we don't care
There's no point in asking you'll get no reply
Oh just remember a don't decide
I got no reason it's too all much
You'll always find me out to lunch
We're out on lunch
Oh just remember I don't decide
I got no reason it's too all much
You'll always find us out to lunch
Oh we're so pretty
Oh so pretty we're vacant
Oh we're so pretty
Oh so pretty
A vacant
Don't ask us to attend 'cos we're not all there
Oh don't pretend 'cos I don't care
I don't believe illusions 'cos too much is real
So stop you're cheap comment 'cos we know what we feel
Oh we're so pretty
Oh so pretty we're vacant
Oh we're so pretty
Oh so pretty we're vacant
Ah but now and we don't care
There's no point in asking you'll get no reply
Oh just remember a don't decide
I got no reason it's too all much
You'll always find me out to lunch
We're out on lunch
- Wiesz…
chciałbym z tobą o czymś porozmawiać… - zaczął i próbując grać na zwłokę,
czekał, aż pozwoli mu kontynuować.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz