niedziela, 31 lipca 2011

24.

komentarze w liczbie 19...
Dobra...co powiecie na mały konkursik? Jako, że poniosła mnie wyobraźnia przy pisaniu początku tego rozdziału... kto odgadnie poprawnie wszystkie(!) 3 osoby uczestniczące w pierwszym fragmencie... otrzyma nagrodę... zapewne możliwośc zadania mi pytania odnośnie opowiadania, na które będę musiała szczerze odpowiedziec (no... pod warunkiem, że będę miała z tą osobą kontakt mailowy, albo przez gg) tak... można podrzucać propozycje, aż do pojawienia się kolejnego rozdziału...
Hmmm jakoś tego rozdziału... jest wątpliwa, ale trudno
z dedykacją dla Mii :)
***
Biegła przez ciemny las, przedzierając się przez konary drzew, które wystawały z ziemi, co chwila się o nie potykając. Krzaki i gałęzie raz po raz biły ją po twarzy i raniły ramiona. Czuła szaleńcze bicie swojego serca, które tłukło się niemiłosiernie o jej żebra, jakby chciało wyskoczyć jej z piersi. Oglądając się ciągle, sprawdzała, czy człowiek, który ją ścigał był gdzieś blisko. Dyszała coraz bardziej i przycisnęła dłoń do klatki piersiowej, gdy poczuła silne ukłucie. Nie była w stanie nawet krzyknąć, bo gardło paliło ją od łapczywie łapanego powietrza.
- Nie możesz dać się złapać! – jęczała do siebie, próbując uciekać jeszcze szybciej – jeszcze tylko kawałeczek… 
Nogi zaczęły odmawiać jej posłuszeństwa i po chwili zahaczyła stopą o jakiś odstający korzeń. W desperacji wyciągnęła przed siebie ręce i czuła jak spada; widziała, jak ziemia zbliża się niebezpiecznie blisko jej twarzy. Przeklęła cicho i niezdarnie w panice zaczęła się podnosić. Rzut oka wystarczył, by stwierdzić, że jej przewaga stopniała o kilkanaście dobrych metrów; napastnik był coraz bliżej.
- Nie uciekniesz przede mną, głupia dziwko! – usłyszała przerażający krzyk i trzask łamanych gałęzi, dosłownie kilkadziesiąt kroków od siebie.
 Puściła się pędem, widząc prześwit wśród drzew, chcąc jak najszybciej tam dobiec. Podświadomie czuła, że jeśli się tam znajdzie, będzie bezpieczna. Jednak jaśniejszy punkt pośrodku lasu, na którym się skupiła był dalej niż się spodziewała i zaczęła tracić siły i nie była w stanie złapać oddechu. Nie zatrzymuj się do cholery! Musisz biec dalej! Nie możesz dać się złapać! Powtarzała sobie w myślach, próbując wykrzesać w sobie jakieś nowe, ukryte do tej pory pokłady energii. Polanka była coraz bliżej i dostrzegła na niej znajomą postać. Wysoki mężczyzna stał pośrodku oświetlonego światłem księżyca polu i zdawał się obserwować bez emocji jej szaleńczy bieg o życie. Wiedziała, kto na nią czeka; nie mogła pomylić tej charakterystycznej sylwetki i głosu, który odezwał się cicho, mówiąc, by się pospieszyła, bo jej prześladowca jest coraz bliżej. Odetchnęła ciężko, gdy znalazła się na polanie i potykając się, podbiegła do postaci i wtuliła się z ulgą w jego tors.
- Jestem już bezpieczna, prawda? – zapytała, dysząc ciężko i spojrzała mu w oczy.
- Obawiam się… że nie… - mruknął i w jednej chwili jakby rozpłynął się w powietrzu, zostawiając zrozpaczoną dziewczynę zdradziecko oświetloną blaskiem srebrnej kuli.
- Mówiłem, że nie uciekniesz… - mrożący krew w żyłach głos odezwał się ponownie i ujrzała pochylającą się nad nią postać w naciągniętym na głowie kapturze – pożegnaj się z życiem, Kochanie… - zaśmiał się okrutnie, a w jego dłoni błysnął kawałek metalu.
Zacisnęła desperacko oczy, ale nie poczuła przeszywającego bólu, tylko uspokajający uścisk dłoni na swoich ramionach. Otworzyła oczy i niespokojnie się poruszyła. Omiotła wzrokiem pomieszczenie i ciężko odetchnęła. Nic ci nie jest… jesteś w domu… w tym pieprznym salonie… to był tylko sen…
- Dobrze się czujesz? – usłyszała szept, który przed chwilą kołatał się w jej głowie, który dopingował ją, by biegł szybciej i którego właściciel tak nagle zniknął.
- C-chyba… - mruknęła i poczuła, że jest zalana potem, jakby faktycznie uciekała rzez ten ciemny las z koszmaru.
- Chodź…zaprowadzę cię do pokoju… - wstał ze skraju kanapy i wyciągnął do niej rękę.
Niepewnie się podniosła i tak jak we śnie, przytuliła się z całych sił do chłopaka. Zaskoczony objął ją i pogładził po plecach, nie odzywając się ani słowem. Powtórzyła pytanie, które zadała, gdy dotarła na polanę i czekała na odpowiedź.
- Oczywiście… nic ci się nie stanie…
Zaprowadził ją do sypialni, którą zajmowała i spojrzał w jej oczy, w których wciąż się czaił się strach. Nie wiedział nawet, kiedy zbliżyła się do niego i kiedy on pochylił się nad jej twarzą i musnął wargami jej drżące usta. Zarzuciła mu dłonie na ramiona i wplotła dłonie w jego włosy. Całowała go zachłannie i desperacko, jakby miał za chwilę ją zostawić; zostawić samą ze swoim strachem i zabrać ze sobą całe bezpieczeństwo, jakie jej teraz nieświadomie zapewniał. Wsunęła dłonie pod jego koszulkę i przejechała palcami po jego umięśnionym torsie.
- Nie rób tego… - mruknął, łapiąc ją za nadgarstki – nie rób tego tylko dlatego, że… - przymknął oczy i odchylił głowę do tyłu, czując jej ręce na swoim ciele – będziesz tego żałować… - biorąc głęboki oddech, odsunął ją od siebie, tym razem bardziej zdecydowanie i przeklął w myślach – przepraszam… - westchnął i spojrzał na wymalowany na jej twarzy żal – po prostu… nie mogę… - wyszedł trzaskając drzwiami.
Zacisnął dłonie w pięści i warknął coś do siebie. Skierował się do łazienki i zrzucając z siebie w pośpiechu ubrania, wskoczył pod prysznic i odkręcił zimną wodę. Ty idioto! Jak w ogóle… coś ty sobie myślał?! Co chciałeś? Czemu uciekłeś? Chciałeś być szlachetny i nie wykorzystać jej załamania?! Gratulacje… wyszedłeś na jeszcze większego gnoja, zostawiając ją tak… z poczuciem winy, czy innym chujstwem! Ja pierdolę…

- Ej przynieś coś zimnego z kuchni! – farbowany blondyn zawołał z łazienki do swojego przyjaciela.  
Siedział przy bladej jak ściana dziewczynie, która co chwila pochylała się nad muszlą i wymiotowała. Skrzywiła się, gdy jej chłopak odezwał się w jej mniemaniu za głośno i złapała się za obolałą głowę.
- Ciszej… błagam… - jęknęła słabo i spróbowała wziąć głęboki oddech.
- Przepraszam… - mruknął współczująco i pocałował ją w czubek głowy – ale nie musiałaś tyle pić!
- Przecież wiesz, że… - nie dokończyła, bo znów poczuła nieznośną falę mdłości.
- Że założyłaś się z Axlem… wiem… ale do cholery… nie wiedziałaś, że nie masz szans? – zapytał i złapał paczkę z lodem, która właśnie rzucił mu Slash – masz… może ci pomoże… - podał jej zmrożoną wodę, którą przyłożyła do rozpalonej twarzy.
Mimo, że nie śmiał powiedzieć tego na głos, był rozbawiony stanem, do jakiego doprowadziła się jego dziewczyna. Wczoraj założyła się z Axlem o jakąś bzdurę i przegrany musiał wypić dużą butelkę Danielsa, co dla drobnej dziewczyny, było nie lada wyczynem. I pomimo tego, że już po połowie była nieźle wstawiona, piła prawie do nieprzytomności i teraz pokutowała własną głupotę gigantycznym kacem.
- Ja pieprzę… zabiję go… - mruknęła i usiadła, opierając się głową o zimne kafelki – wiedział, że przegram i dlatego wcisnął we mnie tyle tego gówna! – zawołała z oburzeniem i prawie natychmiast skuliła się, czując przeszywający ból w czaszce.
- Cicho… nic nie mów… - powiedział Duff i dodał – powinnaś coś zjeść… i weźmiesz coś przeciwbólowego…
- Nie chcę jeść!
- Musisz… chodź… - złapał ją za ramiona i bez problemu podniósł, starając się za bardzo nią nie szarpać.
Zszedł z nią pomału po schodach i trzymając za rękę zaprowadził ją do kuchni. W pomieszczeniu zastali Stradlina, który spał z głową położoną na stole. Marta spojrzała pytająco na Duffa i zapytała, czy jej przyszywany brat tu nocował.
- Widzę, że za dużo nie pamiętasz z wczoraj… - mruknął cicho – nie było go… przylazł rano i siedzi tu… a raczej śpi trzecią godzinę – powiedział zerkając na zegarek – nie pytaj mnie, bo nie wiem, czy znowu się z nią pokłócił – uprzedził ją zanim zdążyła zadać pytanie.
Skinęła głową i usiadła koło pogrążonego w śnie chłopaka i patrzyła, jak Duff przygotowuje jej tosty. Nawet nie wiedziała, czy da radę cokolwiek przełknąć, bo na samą myśl o jedzeniu robiło się jej jeszcze bardziej niedobrze. Po co tyle piłam? Mogłam się nie zakładać albo nie wykonać „kary”! Cholera nigdy w życiu nie miałam takiego kaca! Jak oni mogą prawie codziennie pić litry alkoholu i normalnie funkcjonować na następny dzień?!
- Kurwa, nie strasz mnie, palancie! – Izzy poderwał się z krzesła, gdy McKagan szturchnął go ręką – co ci jest? – zapytał, gdy usłyszał cichy jęk Marty, która mimowolnie złapała się za głowę.
- Bądź cicho, ok? – jęknęła i oparła głowę na jego ramieniu.
- Mogłaś, Malutka, tyle nie pić…
- Ale piłam… wiecie co… pójdę do siebie i się położę… może będzie trochę lepiej… - wstała z trudem i powlekła się do swojej sypialni.
Duff wyjaśnił pokrótce Izzy’emu, czemu dziewczyna jest w takim stanie i sięgnął po papierosy. Próbował jakoś zagadać gitarzystę i wyciągnąć z niego prawdę na temat jego małżeństwa, ale czarnowłosy chłopak nie dał się zwieść i albo zwinnie omijał temat, albo odpowiadał kąśliwymi uwagami na temat basisty i jego związku. Zapewnił go też, że gdyby chciał gadać o swoich problemach i szukać porady, to poszedłby do psychologa.
- No dobra, dobra… ja tylko pytałem – rzekł McKagan podnosząc ręce w obronnym geście.
- Cześć, Izzy… - w kuchni pojawiła się Joan z niezbyt radosnym nastrojem – słuchaj, Duff… musimy pogadać…
- To może ja… - Stradlin chciał zostawić ich samych, ale dziewczyna machnęła ręką.
- Możesz zostać… i tak wiesz, o co chodzi – kiwnął głową ze zrozumieniem i skupił wzrok na swoim przyjacielu, zastanawiając się, jak zareaguje na tę nowinę - ja… wyprowadzam się, Duffy.
- Co, kurwa?!
- Wyprowadzam… pakuję się, wychodzę z tego domu i przenoszę moje rzeczy do innego miejsca, w którym teraz będę mieszkać, tak? – powiedziała to tonem, w którym nie sposób było nie wychwycić irytacji.
- Nie zgadzam się! Nigdzie się nie wyprowadzasz… źle ci tu, kurwa? Po chuja chcesz się wyprowadzać? – podniósł głos, sprowadzając tym samym do pomieszczenia Slasha – O Hudson, weź mnie, kurwa, poprzyj!
- Ale… o co chodzi?
- Ona chce się wyprowadzić!
Gitarzysta odgarnął z twarzy loki i spojrzał przeciągłym spojrzeniem na dziewczynę. Był prawie na sto procent pewny, że wie, jaki jest powód tej nagłej i idiotycznej decyzji. A skoro tak, to nie zamierzał jej odwodzić od tego pomysłu. W końcu, jest dorosła i kurwa, sama o sobie decyduje… skoro postanowiła się wyprowadzić z takich czy innych powodów to co mi, do chuja, do tego?! Kiedy Joan na niego spojrzała, prawie natychmiast odwrócił wzrok i powiedział tylko do Duffa, że to nie jego sprawy, a jeśli jego siostra chce się wyprowadzić, to nie mogą jej tego zabronić.
- Dzięki, Stary…wiedziałem, że mogę na ciebie liczyć! – prychnął i zwrócił się do Joan – a niby gdzie zamierzasz mieszkać?
- Niedaleko Izzy’ego mieszka starsza kobieta… zgodziła się wynająć mi pokój, jeśli tylko będę robiła jej zakupy. Ma tylko wnuczka, który przyjeżdża do niej najczęściej jak może, ale jest muzykiem i często nie ma go w mieście i okolicy…
- Oszalałaś… chcesz mieszkać u jakiejś obcej kobiety, mimo że możesz mieszkać ze swoim bratem?!
- Duff! Nie kłóć się ze mną! Postanowiłam już i nie masz nic do gadania… - rzekła tonem nieznoszącym sprzeciwu i wyszła z kuchni.
Chłopak prychną coś pod nosem i kładąc na talerz kilka tostów i nalewając do kubka z woreczkiem herbaty wody, udał się na piętro do swojej dziewczyny. Uchylił niezdarnie drzwi i miał już coś powiedzieć, ale zobaczył, że Marta leży zwinięta w kłębek i najprawdopodobniej śpi. Położył jedzenie na stoliku i podszedł do jej łóżka i wydostał spod niej koc, którym ją nakrył. Odgarnął włosy z jej twarzy i nachylając się, pocałował ją w czoło.
- Duff? – wymruczała przez sen i złapała go nieświadomie za rękę.
Nie mając wyboru usiadł koło niej i pogładził ją lekko po głowie. Może dobrze, że śpi? Przynajmniej może przejdą jej te pieprzone mdłości i przestanie ją napieprzać głowa? Pomyślał i wpatrując się w jej spokojną twarz, zaczął rozmyślać o Joan i jej nagłej decyzji. Po cholerę chce się wyprowadzać? Przecież wie, że nie mamy nic przeciwko… przecież, do kurwy, chyba nic się nie stało, że wymyśliła jakąś jebaną przeprowadzkę do jakiejś baby!
- Cześć… już lepiej? – uśmiechnął się, gdy zauważył, że dziewczyna otworzyła oczy.
- Tak jakby… - szepnęła i usiadła, patrząc zaspanym wzrokiem na Duffa – stało się coś?
- Zrobiłem ci tosty… - zbył ją i podał jej talerz – ale… herbata ci wystygła… może pójdę zrobić nową?
Złapała go za rękę i nie pozwoliła mu się ruszyć. Zajrzała mu w oczy i poprosiła, by wyjaśnił jej, o co chodzi. Niechętnie zgodził się wytłumaczyć jej, czemu ma taki dziwny humor. Jednak wcześniej przemieścił ją trochę na łóżku, by móc położyć głowę na jej kolanach.
- Joan chce się wynieść…
- Czemu? – zapytała zaskoczona.
- No właśnie, kurwa, nie wiem! Stwierdziła, że to nie moja sprawa i to już postanowione… no kurna! Powiedz mi… źle tu jej, że się musi wyprowadzać?!
- Może… poproś Slasha, żeby z nią pogadał? Może on ją przekona…
- Jasne… wiesz, co powiedział na ten pomysł? Że, do chuja, jak Joan chce, to nie możemy jej zabronić, ja pierdolę!
Marta uspokajająco położyła mu dłoń na ramieniu i powiedziała tylko, że w słowach ich przyjaciela jest wiele racji. Przecież każdy odpowiada za siebie… jeśli Joan chce się wyprowadzić, to jest jej decyzja i powinniśmy to uszanować… fakt, że to trochę dziwne, ale widać ma jakiś powód, o którym nie chce powiedzieć Duffowi… Mruknęła, by o tym nie myślał i całując go przelotnie w usta, wstała z łóżka. Niechętnie sięgnęła po jeden z tostów i nagryzając go, przeszyła chłopaka bystrym spojrzeniem.
- Coś jeszcze cię dręczy?
- W zasadzie… - McKagan urwał na chwilę – w zasadzie to tak… i możesz mi w tym pomóc…
- To znaczy?
- Bo… musisz jutro tam iść? – zapytał i podnosząc się z łóżka w jednej chwili znalazł się przy niej.
- Duff, przecież wiesz, że tak… - westchnęła i odwróciła się przodem do okna.
- Ale… bo… - położył dłonie na jej talii i oparł podbródek na czubku jej głowy – pomyślałem, że może… może byśmy wyjechali na kilka dni?
- Wyjechali? Dokąd?
- Hmmm… - pochylił się i odgarniając jej włosy na jedną stronę, ucałował ją w odsłonięty kark – może do Santa Monica? Kilka kroków od plaży… co ty na to?
- Mówisz poważnie? – ściągnęła jego rękę ze swojej piersi i odwróciła się przodem do niego.
- A czemu nie? Odpoczniemy… - musnął lekko jej wargi - poopalasz się… - przysunął się do niej jeszcze bliżej - pobędziemy sami… - wymruczał jej do ucha i skierował swoje dłonie na jej pośladki.
- Ja… pomyślę o… o t-tym – wymamrotała, czując za plecami ścianę.
Duff nie tracąc czasu i wykorzystując element zaskoczenia, poderwał dziewczynę do góry i siadając na łóżku, posadził ją sobie na kolanach. Zanurzył dłonie pod jej koszulkę i przejechał palcami wzdłuż kręgosłupa. Pieścił językiem jej szyję i kierował się coraz niżej ku dekoltowi.
- Duff… może dasz mi najpierw zjeść? I wziąć coś przeciwbólowego?
- Ale mi nie uciekniesz? – zapytał niezbyt zadowolony i popatrzył jej w oczy.
- Nie ucieknę… obiecuję, Napaleńcu! – cmoknęła go w usta i wyswobadzając się z jego objęć, szybko dokończyła spożywanie tostów.
W międzyczasie Duff wziął do ręki jej akustyka i zaczął bez większego celu brzdąkać jakąś melodię. Nie odrywał wzroku od dziewczyny i z uśmiechem na ustach myślał o tym, jakie ma szczęście, że ta drobna brunetka go pokochała. Kiedy skończyła jeść i podeszła do szafki w poszukiwaniu tabletek, McKagan wpadł na pomysł, co mógłby zaśpiewać.
- Wiesz… może nie jestem tak zajebisty jak Mercury, ale…
- Ale? – połknęła medykament i odwróciła się przodem do niego, patrząc trochę podejrzliwym wzrokiem na gitarę w jego rękach.

I was born to love you
With every single beat of my heart
Yes, I was born to take care of you
Every single day of my life

You are the one for me, I am the man for you,
You were made for me, you're my ecstasy
If I was given every opportunity I'd kill for your love
So take a chance with me
Let me romance with you
I'm caught in a dream, and my dreams come true
It's so hard to believe this is happening to me
An amazing feeling coming through...

I was born to love you
With every single beat of my heart
Yes, I was born to take care of you
Every single day of my life

I wanna love you, I love every little thing about you
I wanna love you, love you, love you
Born to love you, born to love you, yes I was born to love you
Born to love you, born to love you every single day of my life
I was born to take care of you every single day of my life

W trakcie nucenia tej piosenki chłopak zerwał się z miejsca i poderwał dziewczynę do góry. Zakręcił się z nią kilka razy wokół własnej osi i stawiając z powrotem na podłodze, nie wypuścił jej z objęć.
- Pozwól mi ze sobą poromansować… - wymruczał i przejechał dłonią po jej policzku – to… pojedziemy? – zapytał, nawiązując do swojej wcześniejszej propozycji.
- Mówiłam ci, że muszę pomyśleć… - wspięła się na palce, by zmniejszyć dystans między ich twarzami.
- A co byś powiedziała na pomoc w podjęciu decyzji? – ruchem ręki zrzucił z niej T-shirt i przejechał dłonią po zagłębieniu między piersiami – bo… mam bardzo przekonujące argumenty… - pochylił się lekko i musnął wargami osłonięty tylko stanikiem biust.
- Z grzeczności nie zaprzeczę! – zaśmiała się i popchnęła go tak, że wylądował na łóżku – ale ja jestem asertywna, Kochany i tak łatwo nie ulegnę… - usiadła na nim okrakiem i uśmiechnęła się złośliwie.
Ślimaczym tempem zaczęła rozpinać guziki jego koszuli, nie pozwalając mu, by jej pomógł. Z premedytacją starała się robić wszystko jak najwolniej, ale jednocześnie tak, by rozbudzić w Duffie zmysły. Zmusiła go ruchem ręki, żeby się położył i kontynuowała pozbawianie go górnej części garderoby. Skoro jesteś taki pewny, że mnie przekonasz, to musisz się bardziej postarać… pomyślała i opierając się dłońmi o jego nagi tors, uśmiechnęła się lubieżnie do swojego chłopaka. Za każdym razem, gdy chciał sięgnąć do jej piersi, albo odsuwała się nieznacznie albo przytrzymywała mu nadgarstki. Pochyliła się nad nim i mruknęła mu coś do ucha. Basista jękną cicho i uniósł ręce nad głowę, jakby chciał jej powiedzieć, że się poddaje. Marta zaśmiała się pod nosem i podnosząc się na chwilę, wyswobodziła się ze swoich jeansów.
- Dalej, chce mnie pan przekonywać, panie Mckagan? – zamruczała i zaczęła bawić się zapięciem od jego spodni.
- T-tak… - wydukał cicho, gdy brunetka cofnęła się na jego kolanach i dłonią musnęła jego męskość ukrytą pod skórzanym materiałem.
-Hmmm… chyba nie słyszałam, co tam mruczysz… - na jej usta wstąpił złośliwy uśmieszek i lekko masując jego krocze, pochyliła się nad nim i przytrzymała mu dłonie, żeby nie mógł jej dotknąć.
- Kurwa… nie t-torturuj mnie… – wyjęczał i poruszył się niespokojnie, coraz bardziej rozpalony jej pieszczotami – kurwa… - szepnął i chciał ją pocałować, ale szybko odsunęła głowę, jednocześnie przemieszczając rękę pod spodnie chłopaka – Skarbie… błagam… - jego oddech stawał się coraz szybszy, a serce coraz szybciej rozbijało się o jego klatkę piersiową.
- Skoro prosisz… - rozpięła stanik i zanim blondyn zdążył zareagować, wstała i zsunęła z niego spodnie.
Powracając do swojej wcześniejszej pozycji, pozwoliła w końcu, by Duff mógł dłońmi pieścić jej piersi. Westchnęła cicho i musnęła wargami jego usta, które prawie natychmiast odpowiedziały jej namiętnym i niecierpliwym pocałunkiem. Objął ją ramionami i przyciągnął do siebie, czując bijące od jej prawie nagiego ciała ciepło. Przekręcił się tak, że teraz to ona leżała pod nim i patrząc na nią pożądliwie, wpadł mu do głowy plan zemsty.
- Chcę panią dalej przekonywać, pani Isbell… - szepnął i przygryzł delikatnie jej prawy sutek.
Zaczął całować jej dekolt i po chwili błądził językiem po jej piersiach. Marta zorientowała się, jaką podjął grę i robiła wszystko byle nie dać po sobie poznać, że jest podniecona i że Duff sprawia jej nieziemską przyjemność. Wiedziała, że jeśli się nie podda jego pieszczotom, to wygra i choć raz będzie miała nad nim przewagę. Ale kurwa… jak mam mu się opierać? Przecież tak się nie da! Pomyślała i przymknęła oczy, gdy poczuła oddech basisty na swoim podbrzuszu. Uniósł ją nieznacznie i niespiesznie zsuwał z niej dolną część bielizny. Nieznacznie rozszerzył jej nogi i dłońmi krążył po wewnętrznej stronie jej ud, co jakiś czas przejeżdżając dłonią po jej kobiecości. Zaśmiał się w duchu, gdy zorientował się, że Marta mimowolnie zacisnęła zęby, by nie wydać z siebie nawet jęku i nie dać mu satysfakcji. Zobaczymy, Kochanie, ile tak wytrzymasz… pomyślał i przyklęknął przed nią. Palcami powędrował do jej najczulszego miejsca i niespiesznie zaczął drażnić jej łechtaczkę, jednocześnie muskając ustami dół jej płaskiego brzucha. Kiedy poczuł, że Marta, mimo starań, nie jest w stanie kontrolować odruchów podniecenia, cofnął rękę i powoli, obcałowując jej wzgórek łonowy, skierował się językiem ku jej kobiecości. Dziewczyną wstrząsnęła pierwsza fala rozkoszy, ale nawet nie wydała z siebie najmniejszego dźwięku, rozpaczliwie zaciskając pięści na pościeli.
- Nie musisz dłużej się powstrzymywać… i błagać o jeszcze…- mruknął, na chwilę odrywając się od pieszczenia jej – i tak wiem, że wygrałem… - bez ostrzeżenia, wsunął w nią delikatnie palce i szybko nimi poruszał.
Brunetka zaczęła się lekko wierzgać, nie mogąc dłużej wytrzymać i widząc szyderczy wzrok Duffa, wypuściła głośno powietrze z płuc.
- O kurwa… - wyjęczała spazmatycznie i kompletnie przestała panować nad drżeniem swojego ciała.
- Co?! – zapytał zdezorientowany chłopak, słysząc z jej ust jakieś dziwne słowo – co to znaczy? – przerwał poruszanie w niej palcami i spojrzał na nią pytająco – to nie było po angielsku…
- P-powiedziałam… „kurwa” – wymamrotała nie do końca przytomnie i zdając sobie sprawę z tego, że McKagan zabrał dłonie, popatrzyła na niego niemal błagalnie.
- Ale wygrałem? – wiedząc, że wystarczy mu dosłownie paręnaście sekund, żeby dziewczyna doszła, postanowił postawić na swoim.
- T-tak, do cholery! – mruknęła ze zrezygnowaniem i widząc, że chłopak specjalnie się ociąga, dodała – teraz ty się znęcasz…
Uśmiechnął się i teraz już z pełnym zaangażowaniem drażnił jej wilgotną i rozpaloną kobiecość, tym razem przy akompaniamencie niczym już niewstrzymywanych jęków i westchnień dziewczyny. Po paru chwilach straciła kontakt z rzeczywistością i jej ciało przeszył silny dreszcz. Wydała z siebie cichy, gardłowy okrzyk i dysząc ciężko, wiedziała, że teraz Duff będzie się nad nią dalej „znęcać”. Jak tylko zdołała powstrzymać mimowolne drżenie, chłopak ponownie wsunął w nią palce i tym razem niespiesznie nimi poruszał. Jednocześnie co chwila gładził jej nabrzmiałą łechtaczkę, z której nie zdążyło jeszcze ujść napięcie.
- C-cholera… D-Duff…
- Tak, Kochanie? – zapytał przymilnie i kpiarsko wyszczerzył zęby.
- W-weź mnie w…w końcu… b-błagam… - wymamrotała między kolejnymi jękami.
- Chyba nie słyszałem, co tam mruczysz… - z premedytacją przytoczył słowa, które wcześniej sama wypowiedziała i czekał na jej reakcję.
- Bierz mnie, do cholery! – warknęła i zniecierpliwiona podniosła się z łóżka i praktycznie zdarła z chłopaka bokserki.
- Mówiłem, że będziesz błagać… - posadził ją na komodzie i całując przeciągle, rozszerzył jej uda kolanem – więc… co mam robić, Kotku? – szepnął pożądliwym tonem i z rozczuleniem patrzył, jak dziewczyna robi się coraz bardziej czerwona.
- Pieprz mnie, Idioto! – ledwie to powiedziała, a basista wszedł w nią zdecydowanym ruchem.
Wyprężyła się i objęła jego biodra swoimi zgrabnymi nogami. Tym razem nie miała siły tłumić w sobie reakcji i co chwila cicho pojękiwała. Oparła głowę o ścianę i wplotła dłonie w farbowane włosy swojego chłopaka, który dysząc, krążył językiem po jej szyi i dekolcie. Przesunęła się trochę bliżej krawędzi komody i nieporadnie przysunęła Duffa jeszcze bliżej siebie, chcąc czuć go w sobie jeszcze głębiej. McKagan na chwilę zwolnił i obejmując ją, przesunął się o kilkadziesiąt centymetrów w bok. Miała teraz tylko oparcie w jego biodrach, które oplatała udami i w ścianie, do której ją przypierał. Ponownie rozpoczął szaleńcze poruszanie się w niej, na nowo rozkoszując się jej wdzięcznymi, cichymi okrzykami.
- O B-boże… j-jak mi… jak k-kurewsko d-dobrze… - mamrotała, tracąc coraz bardziej świadomość – k-kocham c… - nie zdołała dokończyć, bo jej słowa utonęły w przeciągłym jęku, który mimowolnie wyrwał się jej z gardła.
Objęła go ramionami, by stłumić dreszcze, które targały jej ciałem i nie zdając sobie sprawy z tego, co robi, wbiła mu paznokcie w plecy i podrapała go boleśnie. Chłopak syknął cicho, ale zamroczony podnieceniem i pożądaniem nie poczuł w pełni bólu.
- G-głębiej, Kochanie… p-proszę… - wyszeptała słabo i jeszcze mocniej się w niego wtuliła.  
Duff z uczuciem wpił się w jej usta i spełnił prośbę, wsuwając się w jej rozpalone i mokre wnętrze najdalej, jak tylko był w stanie przy takiej pozycji. Cieszyło go, że dziewczyna nie boi się mówić mu, czego chce i że sam nie musi się domyślać czy ma zwolnić, przyspieszyć czy też jak w tym przypadku wchodzić mocniej i głębiej. Po chwili domyślił się, że brunetka napięła lekko mięśnie, bo poczuł przyjemny nacisk wokół swojej męskości. Odchylił głowę do tyłu i wiedząc, że za chwilę osiągnie szczyt, przyspieszył minimalnie. Marta zadrżała i ledwie kontrolowała, co dzieje się z jej ciałem, gdy przeszyła ją rozkosz. Krzyknęła cicho, ale szybko stłumiła dalsze jęki, przyciskając usta do ramienia McKagana, który wykonywał kilka ostatnich pchnięć. Nieświadomie wpiła zęby w ciało chłopaka, targana falami orgazmu.
- Kurwa… - wysyczał i nie wiedział, czy ból po ugryzieniu był tak słaby, czy zmieszał się z falą ekstazy, która go ogarnęła, czy spotęgował to uczucie.
Oparł głowę o jej czoło i wymruczawszy, że ją kocha, przymknął oczy i próbując unormować oddech, wdychał jej zapach. Bardziej domyślił się niż miał świadomość, że dziewczyna przytuliła się do niego całą sobą, jakby bała się, że ją zostawi albo, że nie będzie bezpieczna poza jego ramionami.
- Czekaj… - odsunął się lekko, by mógł się z niej wysunąć i postawił ją ostrożnie na dywan.
- Kocham cię… - szepnęła i zachwiała się, czując, że ma nogi jak z waty.
- Za moment mi tu zemdlejesz – zaśmiał się i posadził ją w fotelu, podając jej swoją koszulę i wciągając na siebie bokserki – wiesz… zastanawiam się… - spojrzał na nią w zagadkowy sposób i na jej prośbę o kontynuowanie, dodał – powinienem zaszczepić się na wściekliznę, Koteczku?
- Co?! – zapytała zdezorientowana i przerwała zapinanie guzików.
- Ugryzłaś mnie! – zawołał z udawanym oburzeniem, patrząc na mocno zaróżowiony ślad po jej zębach.
- O Boże… - zakryła usta rękami i wymamrotała – przepraszam… ja… - w jednej chwili zrobiła się cała czerwona z zażenowania.
- No co ty… nic się nie stało… - przyklęknął przy niej i podniósł jej podbródek – ej…no nic się nie stało, Kruszyno… - pogładził ją po zaróżowionym policzku i pocałował w usta.
- Jest mi tak… głupio… Duff…
- Marta… nic się nie stało, tak? Trochę cię poniosło i tyle… każdemu się zdarza… - podniósł się i wyciągnął do niej dłoń – chodź do mnie…
Pociągnął ją do góry i czule objął, gładząc ją lekko po plecach. Mruczał jej do ucha jakąś piosenkę i zaczął się lekko kołysać, zmuszając ją tym samym do podążania za nim. Nie spodziewał się, że jego dziewczyna tak się przejmie tą sytuacją i miał małe wyrzuty sumienia, że tak sobie żartował.
- Przekonałeś mnie… - mruknęła, wtulona w jego tors.
- Co? – zapytał, nie mając pojęcia, o czym ona mówi.
- No przekonałeś… do Santa Monica…
- Naprawdę? – zapytał i poderwał ją radośnie do góry – Ubóstwiam cię, wiesz?
- Coś mi się tam obiło o uszy…
Duff uśmiechnął się i zaniósł dziewczynę na łóżko. Położył się na pościeli i przyciągnął do siebie Martę. Westchnął cicho i pocałował ją w czoło, obejmując ją ramionami. Chciał coś powiedzieć, ale usłyszeli głośny łomot w drzwi do sypialni, w której właśnie siedzieli.
- Nie wiem, co tam robicie, ale jak skończycie się pieprzyć, to miło by było, jakby Duff zebrał swój tyłek i udał się na dół, bo ktoś do niego dzwoni… - dobiegł ich głos Slasha, który po jednej z awantur McKagana nauczył się pukać.
- Ja go kiedyś uduszę! – warknął blondyn i patrząc na niezadowolenie na twarzy Marty, cmoknął ją w jej pełne wargi – zaraz wrócę…
Wciągnął na siebie skórzane spodnie i wyszedł z pokoju, prawie zderzając się z Hudsonem. Nie przebierając w słowach, kazał mu iść do diabła i zbiegł na dół, by odebrać telefon. Jak tylko usłyszał ten charakterystyczny męski głos, którego miał nadzieję nigdy w życiu już nie słyszeć, krzyknął do słuchawki, że ma więcej do niego nie wydzwaniać i rzucił słuchawkę na widełki. Co za… kurwa mać… jaki on ma tupet! Wydzwaniać do mnie jakby, kurwa, nigdy nic! Ja pierdolę…skąd on w ogóle ma ten jebany numer?!
- W porządku, Duff? – zapytał Slash, widząc jego zdenerwowanie.
- Tak, kurwa… nie widać?! – nie patrząc na niego, skierował się do kuchni i sięgnął po butelkę wódki.
- Moja siostrzyczka dała ci popalić? – Izzy siedział na parapecie i zmierzył wzrokiem pręgi na plecach basisty.
- Zejdź ze mnie… - chłopak odkręcił nakrętkę i upił kilka łyków wysokoprocentowego napoju.
- Za cicha to ona nie jest… słychać was na pół domu!
- Stradlin, kurwa! Odwal się i patrz na swoją Annicę! – prychnął i rzucił mu niezbyt miłe spojrzenie.
- Ej, Stary… ja żartuję… - podniósł dłonie w obronnym geście i spoważniał - coś się stało?
- Mój… ojciec dzwonił…co za, kurwa… jak on w ogóle śmie?
- Co się w ogóle… wydarzyło, że tak go nienawidzisz? – zapytał ostrożnie, wiedząc, że to dość drażliwy temat.
- Jaki miałbyś stosunek do swojego ojca, jakbyś był świadkiem, jak zdradza twoją matkę? Oczywiście wtedy byłem głupim dzieciakiem, który nie wie, co znaczy, że „tatuś leży bez ubrań na jakiejś pani, gdy mamusi nie ma w domu”… ale, kurwa… w końcu pogadałem z bratem i miałem świadomość, co tej gnój zrobił… znienawidziłem go… nikt tak naprawdę nie wie, co sprawiło, że nagle przestałem się do niego odzywać… że mając jedenaście lat, otwarcie przyznawałem, że nie cierpię ojca… - odwrócił wzrok – no i zresztą po chuja mieli by wiedzieć? Co by to zmieniło? Nic, kurwa… i jeszcze jak go widzę z tymi dziwkami… do kurwy nędzy! Niektóre są młodsze nawet ode mnie! Spokojnie mogłyby być jego pieprzonymi wnuczkami, kurwa!
- Duff…
- Co? Chcesz rzucił jakąś „miłą” uwagę na mój temat? Jak tak, to daruj sobie…
- Nie… po prostu myślę, że powinieneś pogadać o tym z Martą – zachowywał się tak, jakby było coś fascynującego w stercie naczyń, która piętrzyła się w zlewie i w którą uparcie się wpatrywał – ona się o ciebie martwi i… boli ją to, że się tak… tak zamykasz…

Na opustoszałej plaży leżała szczupła dziewczyna w dwuczęściowym, czarnym stroju kąpielowym i mrużąc oczy, przed promieniami słońca, szukała wzrokiem swojego chłopaka. Dziś zaczynał się czwarty dzień ich pobytu w Santa Monica i Marta nie miała pojęcia jak ma się odwdzięczyć basiście, że ją namówił na ten wyjazd. Po raz pierwszy od długich lat potrafiła całkowicie się wyluzować, zachowywać się tak beztrosko, jak potrafią tylko dzieci, które nie wiedzą, czym są problemy. Nie pamiętała, kiedy ostatni raz wyłączyła kompletnie myślenie o przykrej przeszłości, o wszystkim, co ją gnębi i przeraża; kiedy po raz ostatni była tak radosna i szczęśliwa. Przez te cztery dni zdawała się idealnie wpasować w maksymę „lepiej coś zrobić i później żałować, niż żałować, że się tego nie zrobiło”. Ot po prostu radosne carpe diem. Przymknęła oczy i z uśmiechem na ustach przypomniała sobie wczorajszy wieczór i długą, upojną noc, pełną szaleństw z Duffem. W głowie pojawił się jej obrazek uszczęśliwionego blondyna, gdy udało mu się zaciągnąć ją do wody i bez pozwolenia wsunąć się w nią. Przypomniała sobie, jakie to było wspaniałe uczucie, gdy wystarczyło, że przytuliła się do niego, a Duff nie musiał się zbytnio męczyć, bo większość wykonywały za nich fale.
- Duff! Wariacie, nie strasz mnie! – poczuła na sobie lodowate krople wody i otworzywszy szybko oczy, zobaczyła nad sobą basistę – zasłaniasz mi słońce…
- Nie ucieknie ci… po za tym i tak jesteś piękna… - mruknął i położył się koło niej, niby przypadkiem obsypując ją piaskiem.
- Możesz mi powiedzieć… dlaczego jesteśmy tutaj czwarty dzień i na tej plaży nie ma dosłownie nikogo prócz nas?
- Uznajmy… że ktoś oddaje mi przysługę – poczuł dłoń dziewczyny na swoim torsie i po chwili brunetka położyła głowę na jego klatce piersiowej, tym samym przytulając się do niego.
- Planowałeś to od dawna, prawda? Planowałeś i wiedziałeś, że ulegnę i się zgodzę na ten szalony pomysł?
Uśmiechnął się tylko przepraszająco i przetoczył się razem z nią tak, by był nad nią. Podparł się łokciami, by jej nie przygnieść i spojrzał na jej opaloną twarz. Nie chciał się przed nią przyznać, ale cieszył się jak małe dziecko, widząc w jej oczach te charakterystyczne błyski szczęścia. Już zapomniał, jak cudownie wtedy wygląda, bo mimo iż ciągle zapewniała, że jest jej dobrze z chłopakiem i nie wyobraża sobie życia bez niego, to jednak iskierki, które i tak były rzadkością, praktycznie całkiem zgasły; teraz rozpaliły się nowym, silniejszym blaskiem.
- Przez ciebie mam wszędzie piasek! – poskarżyła się, próbując przybrać poirytowany wyraz twarzy.
- Och… mogę pomóc… - pochylił się i musnął czule jej wargi – pozbyć… - wymamrotał bardziej do jej szyi, po której przejechał językiem – się tego… - przesunął ustami po jej dekolcie – cholerstwa… - zawadził ręką o jej pierś i unosząc zawadiacko brew, szepnął – to co? Bardzo ci ten piasek przeszkadza?
- Nie aż tak bardzo… - zaśmiała się i zdusiła w sobie jęk, gdy Duff sforsował górną część jej stroju i przygryzł jej sutek – Duff, napaleńcu… błagam… - wygięła się mimowolnie ciało i sapnęła cicho, czując, jak basista błądzi dłonią po wewnętrznej stronie jej ud – daj mi odetchnąć…
- Ale co ja poradzę na to, że tak na mnie działasz? – zapytał i cofnął rękę, ponownie podpierając się łokciem – jestem tylko facetem… a ty… - urwał i zsunął się z niej, przewracając się na bok.
- Co ja?
- A ty masz takie boskie ciało… - wymruczał i zaczął kreślić jakieś wzorki na jej płaskim brzuchu.
- Pociągam cię tylko dlatego, że mam niezłe ciało? – zapytała i odwróciła się przodem do chłopaka.
- Oczywiście, że nie… - obruszył się - ale… no, Kochanie… mnie od samego patrzenia na ciebie…
- Nie kończ! Nie chcę wiedzieć, co ci się dzieje od samego patrzenia – wybuchła śmiechem i cmoknęła go w usta.
Rzucił jej przeciągłe spojrzenie i zmrużył oczy. Odgarnął z jej twarzy kilka niesfornych kosmyków i przybierając minę zbitego psa, powiedział:
- Jesteś niemiła…
- A ty zboczony… - odgryzła się i siadając, sięgnęła po swoją zwiewną sukienkę.
Naciągnęła ją na siebie i zadrżała z zimna, patrząc na chmury, które od kilkunastu minut zasłoniły słońce. Widząc pytające spojrzenie Duffa, położyła się przy nim i chcąc się trochę ogrzać, wtuliła się w jego klatkę piersiową. Chłopak sięgnął po złożony w kostkę koc, który Marta miała pod głową i okrył nim jej plecy. Przyciągnął ją do siebie i otoczył ramionami, by było jej cieplej. Nieubłaganie zbliżała się chwila, w której musiał rozpocząć niezbyt przyjemną dla siebie rozmowę o swoim ojcu. Wiedział, że Izzy miał rację, gdy kilka dni temu zasugerował mu, że powinien o tym pogadać z Martą. Obiecał sobie, że zrobi to pod koniec wyjazdu i zostało mu do tego tylko kilka godzin. Chcąc się trochę przed tym rozluźnić zaczął nucić pod nosem jedną ze swoich ulubionych piosenek Sex Pistols.

There's no point in asking you'll get no reply
Oh just remember I don't decide
I got no reason it's too all much
You'll always find us out to lunch

Oh we're so pretty
Oh so pretty we're vacant
Oh we're so pretty
Oh so pretty
A vacant

Don't ask us to attend 'cos we're not all there
Oh don't pretend 'cos I don't care
I don't believe illusions 'cos too much is real
So stop you're cheap comment 'cos we know what we feel

Oh we're so pretty
Oh so pretty we're vacant
Oh we're so pretty
Oh so pretty we're vacant
Ah but now and we don't care

There's no point in asking you'll get no reply
Oh just remember a don't decide
I got no reason it's too all much
You'll always find me out to lunch
We're out on lunch

- Wiesz… chciałbym z tobą o czymś porozmawiać… - zaczął i próbując grać na zwłokę, czekał, aż pozwoli mu kontynuować.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz