wtorek, 12 lipca 2011

22.


komentarzy 27
Powracam! Tęskniłyście? :D hah... ogólnie końcówka jest totalnie zmasakrowana, ale nie miałam jej siły pisać... oprzeć się nie mogę, bo mnie szczypie, boli, piecze i nie wiem co jeszcze na plecach... nosa nie mogę zmarszczyć... i się irytuję i nie mogę się skupić! i wiecie co? na Śląsku żyją dziwni ludzie, którzy chyba nie widzieli oparzeń słonecznych, bo się gapią na mnie jak na idiotkę!
ok... czytać, komentować, polecać i chuj wie co jeszcze :)
***

- Dzięki, że ją stamtąd zabrałaś... nie powinna patrzeć na takie rzeczy...
- Duff... nie ma za co dziękować... nie wiem, czy trzynastolatka powinna patrzeć na to, jak Axl rzuca Stevenem po korytarzu... - mruknęła Marta i przy akompaniamencie syku Duffa, przejechała po jego rozciętym łuku brwiowym wodą utlenioną - a ty nie musiałeś się tak w to angażować! Oberwałeś tym pieprzonym statywem...
Podczas fatalnego koncertu, który skończył się niespełna trzy godziny temu, Axl kompletnie stracił kontrole nad swoimi nerwami i prawie wywlekł Adlera ze sceny. Był zły, że ich perkusista ciągle się mylił i nie znał części piosenek, które zamierzali grać. Nie obchodziło go to, że chłopak nie przychodził na próby i nie orientował się za bardzo, co się dzieje, to była tylko jego wina, że musiał prosić Duffa o pokazanie mu rytmu do danego nagrania. Za kulisami zaczął na niego wrzeszczeć i szarpać go jak szmacianą lalkę, a chłopak ciągle twierdził, że to nie jego wina. Marta zabrała stamtąd Alice i wspólnie z Izzym, który wręcz zażądał, że je odprowadzi, odstawiła ją bezpiecznie do domu i sama czekała z Izzym na Duffa w pobliskim parku. McKagan został na miejscu, bo tylko on mógł powstrzymać Axla przez zrobieniem jakiejś głupoty i uszkodzenia w jakiś sposób ich perkusisty. Na Slasha nie mógł liczyć, bo on udawał, że go to nie interesuje i przyglądając się szarpiącym kolegom, pil z umiłowaniem swoją whisky. No a Dizzy, ich klawiszowiec, od razu poszedł wyrwać jakąś napaloną na zespół fankę. Kiedy w końcu udało się Duffowi odciągnąć Axla od Stevena, przy okazji obrywając w łuk brwiowy, poprosił Slasha, by ten zabrał poirytowanego wokalistę do jakiegoś baru.
- Marta... no ktoś musiał zainterweniować... - jęknął, gdy przyklejała mu plaster i dodał - chyba się na mnie nie gniewasz? - złapał ja za nadgarstki i przyciągnął do siebie.
- Gniewam... jesteś nieodpowiedzialny – warknęła, doskonale udając złość.
- No... kochanie... - musnął jej wargi i przejechał dłońmi po jej plecach - może cię ładnie przeproszę i będzie po sprawie? - zatopił dłonie w jej długich włosach, tym samym przygarniając ja jeszcze bliżej siebie.
- Chcesz mnie przekupić... - powiedziała niepewnie Marta i po chwili wyczuła za plecami pralkę, która niemiłosiernie wbijała się jej w kręgosłup, gdy Duff naparł na nią swoim ciałem.
Chłopak tylko uśmiechnął się lekko i podrywając ją do góry, usadził na urządzeniu. Szybko skierował dłonie na dolną krawędź jej T-shirtu i jednym ruchem pozbawił ją niepotrzebnego w jego mniemaniu elementu garderoby. Czuł rosnące podniecenie i jego ruchy były coraz bardziej chaotyczne, coraz bardziej pożądliwe. Zaczął krążyć językiem po jej odsłoniętym dekolcie, przysuwając się jeszcze bliżej do niej. Bez problemu rozpiął jej stanik i gdy chciał go ściągnąć, dziewczyna odsunęła się od niego.
- No co jest? - mruknął niecierpliwie i próbował dosięgnąć jej ust, jednocześnie błądząc dłońmi po jej udach.
- Chcę się wykąpać... - ściągnęła jego ręce ze swoich nóg i dodała - może byś wyszedł?
- A przeszkadzam ci w czymś? Możemy wziąć razem prysznic... - spojrzał na nią lubieżnie i przysunął się do niej najbliżej jak się dało w obecnej sytuacji.
- Duff, do cholery! – wysyczała – Jesteśmy w łazience w domu twojej mamy… - widząc, że to nie odnosi, żadnego rezultatu, warknęła – wyjdź, chcę… zostać sama i wejść pod ten pieprzony prysznic!
McKagan odsunął się od niej i z poirytowaniem mruknął tylko, że będzie czekać w pokoju i wyszedł. Isbell westchnęła cicho i szybko ściągnąwszy z siebie resztkę ubrań, wskoczyła do kabiny, pod gorący strumień wody. Przez chwilę poczuła wyrzuty sumienia, że znów tak chamsko odprawiła chłopaka z kwitkiem i nie wiedziała, co w nią wstąpiło, jednak szybko odgoniła od siebie te myśli, obiecując sobie, że mu to wynagrodzi. Skupiła się na tym, co wydarzyło się dziś w trakcie koncertu i po koncercie. Wiedziała, że Axl z premedytacją wprowadzał nagrania, których Steven nie był w stanie zagrać z prostego powodu – nie chodził na próby i nie miał zielonego pojęcia, co działo się w zespole i nad jakimi nagraniami obecnie pracowali. Wiedziała, że chce do skompromitować i bez żalu usunąć z Guns n’Roses, nie bez powodu przecież kazał Slashowi rozejrzeć się za jakimś ewentualnym zastępcą.
- Boże, co oni wyprawiają… - mruknęła i wycierając się szybko ręcznikiem, wskoczyła w swoje ubrania i skierowała się do sypialni zajmowanej w dzieciństwie przez Duffa.
Basista siedział na fotelu i patrząc się tępo w ścianę, udawał, że nie zauważył Marty. Nawet nie chciało mu się udawać, że nie jest zły i wszystko jest w porządku. Może i zachowywał się dziecinnie, ale nie potrafił stłumić w sobie irytacji, że jego dziewczyna tak często go unika praktycznie bez najmniejszego powodu. Bo jaki powód był dziś? Jaki powód był kilkanaście minut temu, gdy wyrzuciła go za drzwi łazienki, bo „chciała zostać sama i się wykąpać”? Kurwa… o co chodzi? Robię coś nie tak? Za bardzo kurwa naciskam? O co jej, do chuja, chodzi?! Zastanawiał się i udawał, że zupełnie nie rusza go fakt, że Marta właśnie usiadła na nim okrakiem i przejechała dłońmi po jego odkrytym torsie.
- Hej, no co ty… zły jesteś? – zapytała, gdy wyczuła, że się spiął i przede wszystkim nie zareagował entuzjastycznie na jej bliskość.
- Wydaje ci się… - mruknął i podnosząc ją ze swoich kolan, wstał i skierował się do okna.
Brunetka zmarszczyła brwi i podchodząc do niego, położyła mu dłonie na przedramionach i spróbowała spojrzeć mu w oczy. Stanęła na palcach i musnęła wargami jego szyję, jednocześnie ocierając się swoim ciałem o niego. Duff próbował udawać niewzruszonego, ale jego układ nerwowy i krwionośny był przeciwko niemu. Mimo, że chciał pokazać Marcie, że w ogóle nie obchodzą go zaloty dziewczyny, nie był w stanie ukryć rosnącego podniecenia; nie był w stanie ukryć naturalnego odruchu każdego normalnego i zdrowego mężczyzny. Wziął głęboki oddech i odsunął się od dziewczyny, mrucząc, że nie ma ochoty.
- Duff… - szepnęła i popatrzyła na niego zmartwiona tym, że chyba naprawdę się obraził – no przestań… - zbliżyła się do niego i kładąc mu dłonie na klatce piersiowej, zjechała nimi szybko do paska od jego spodni i niby przypadkiem przejechała dłonią po ukrytej pod materiałem spodni męskości basisty - przepraszam, że… - nie dokończyła, bo chłopak zamknął jej usta ordynarnym pocałunkiem.
Nie był w stanie dłużej się powstrzymywać i udawać, że jej nie pożąda całym sobą. Miażdżył jej ciepłe wargi i z zawrotną prędkością pozbawiał ją ubrań, które rozrzucał po całym pokoju. Przyparł ją do ściany i ścisnął mocno jej nagie piersi. Z jej ust prawie natychmiast wydobył się cichy jęk, który szybko stłumiła przyciskając usta do jego obojczyka. Dłońmi mocowała się z jego paskiem od spodni i poddawała się Duffowi, który nachalnie pieścił jej dekolt. Zsunęła z niego spodnie i prawie natychmiast wyczuła jego nabrzmiałą męskość, która tylko czekała na okazję, by wydostać się z jego bielizny i zanurzyć się w niej. Wsunęła dłonie w jego bokserki i usłyszała nad uchem, ciche westchnienie rozanielonego chłopaka. McKagan nie mógł więcej czekać i zerwawszy z niej czarne majtki, zgiął lekko kolana i niezbyt delikatnym ruchem wszedł w jej wilgotną i rozpaloną kobiecość, jednocześnie podnosząc ją lekko. Pisnęła cicho i nie zważając na jego wręcz zwierzęce zachowanie, poddała się jego mocnym pchnięciom, z każdą sekundą jęcząc coraz głośniej. Czasem miała wrażenie, że ordynarny i napalony Duff dostarczał jej więcej przyjemności i rozkoszy, niż jego czułe i romantyczne oblicze; wtedy starał się robić wszystko, by jej nie skrzywdzić i nie wystraszyć i bardziej skupiał się na delikatności, niż namiętności i pożądaniu. Nawet nie wiedziała, kiedy Duff przeniósł ją na komodę i kiedy przyspieszył. Znów zatraciła się w jego ruchach, w przyjemności, jaką jej sprawiał; zatraciła się w dotyku jego męskich, silnych dłoni, które błądziły po jej cele, w języku, który co chwila wdzierał się do jej ust, obdarzając ją płomiennymi pocałunkami i wreszcie w odgłosach namiętności, której nie byli w stanie stłumić. Nie rozumiała, dlaczego tak reagowała na tego chłopaka i nie miała zielonego pojęcia, czy to jest normalne zachowanie; niemniej jednak, gdy tylko Duff dotykał ją w ten sposób i gdy się z nią kochał, dziewczyna zapominała o całym świecie; mogło się nawet palić i walić, a ona i tak nie byłaby w stanie myśleć racjonalnie i przerwać tej nieziemskiej rozkoszy. Zwłaszcza wtedy, gdy angażował się w stosunek całym sobą, gdy wyłączał myślenie i dał się ponieść emocjom.
- Boże…j-jak ja cię k-kocham… - wysapała i przyciągnęła go bardziej do siebie w niemej prośbie, by wchodził w nią mocniej i głębiej.
- Mhm… żadna nowość, Kotku – wyszeptał i dysząc lekko, przemieścił ją trochę bardziej na skraj komody, by mieć lepszy dostęp do niej – przy okazji… wystarczy… tytułować mnie… Duffem… - z każdym wyrzucanym przez siebie słowem, cmokał ją lekko w usta i wzdychał coraz przeciąglej i głośniej.
Po paru chwilach przez ciało Marty przeszedł dreszcz i dosłownie sekundę później z jej gardła wydobył się cichy krzyk rozkoszy i spełnienia. Chłopak nawet nie próbował jej uciszyć albo stłumić, bo to podniecało go jeszcze bardziej i dwa pchnięcia później sam doszedł. Pozwolił dziewczynie wtulić się w siebie i ledwo stojąc na nogach, cmoknął ją w czoło. Przejechał dłońmi wzdłuż jej kręgosłupa i pomału wysunął się z niej. Zanurzyła dłonie w jego wilgotnych od kropel potu włosach i z uczuciem wpiła się w jego usta. Z czułością oddawał jej pocałunki i obejmując ją, przeniósł bez najmniejszego problemu dziewczynę na łóżko.
- Wiesz… jesteś tak… tak kurewsko pociągająca, że… - spojrzał na jej nagie ciało i uśmiechnął się z zadowoleniem – że ciągle nie mam cię dość… - dokończył i nie marnując czasu, zaczął „rysować” językiem jakieś kształty na jej ciele, obiecując sobie jednocześnie, że tym razem nie będzie zachowywał się jak napalony dzikus.
Poruszyła się nerwowo, gdy niby przypadkiem zjechał niebezpiecznie blisko jej łona i złapała go za rękę. Spojrzał na nią pytająco i nie uzyskawszy odpowiedzi, położył się na boku koło niej i podparł głowę dłonią.
- Duff… czy ty mnie kochasz? – zapytała nagle i siadając, okryła się kocem.
- A odpowiedzią nie jest dla ciebie… - urwał, nie wiedząc jak skończyć i po chwili zaczął od początku z lekkim żalem w głosie – nie widzisz, że cię kocham jak szalony? Nie widzisz tego? Nie czujesz, że cię kocham, jak idziemy ze sobą do łóżka? – nawet próby ukrycia tego, że go to za bolało, nic by nie dały, więc postanowił grać w otwarte karty – robię dla ciebie wszystko, co tylko jestem w stanie… staram się być czuły, staram się okazywać ci na każdym kroku, jak jesteś dla mnie ważna… próbuję za każdym razem wkładać całe moje uczucie w seks z tobą… - pokręcił zrezygnowany głową - wciąż nie widzisz, że mi zależy, czy chcesz mi zrobić przykrość? – mruknął i przetoczył się na plecy, odwracając od niej wzrok.
- A-ale… - przez chwilę dziewczyna w dezorientowaniu patrzyła na żal i smutek na twarzy chłopaka i przeklęła się za swoją głupotę – Duff… nie o to mi c-chodziło… - zająknęła się i usiadła trochę ponad biodrami chłopaka – ja… po prostu… ja tylko… chciałam, żebyś przytaknął… tylko przytaknął…
- To zabolało…  - szepnął i odwrócił wzrok od jej pełnych piersi – nigdy nie byłem tak długo z żadną kobietą, nigdy się tak nie zaangażowałem… nigdy nie czułem czegoś takiego… nigdy… a ty zadajesz mi takie pytania, jakbyś w to wątpiła i próbowała mi wmówić, że cię okłamuję i chcę wykorzystać… - przymknął oczy, gdy Marta poruszyła się lekko i pochylając się nad nim, zaczęła delikatnie obcałowywać jego tors.
- Przepraszam… - mruknęła cichutko i pocałowała do w usta.
Oddał jej całusa i pozwolił jej kontynuować krążenie czubkiem języka po jego klatce piersiowej. Wiedział, że to miała być forma przeprosin i zadośćuczynienia, więc nawet nie zamierzał jej od tego odwodzić albo nią kierować. Postanowił czekać na to, co wymyśli i zaproponuje mu Marta, bez wtrącania się w jej poczynania i bez pospieszania jej. Jednak, gdy dziewczyna przesuwała się coraz niżej ze swoimi ustami, nie potrafił spokojnie leżeć, mając świadomość, do czego ona zmierza, mimo że nigdy wcześniej nie odważyła się na taki gest. Z jego gardła wydobył się mimowolny jęk i poddał się w pełni pieszczotom brunetki, zapominając go otaczającym go świecie…

- Dzień dobry – w drzwiach stał młody, wysoki mężczyzna z ciemnymi włosami - Izzy Stradlin…ja nie wiem, czy pani mnie pamięta…
- Tak, tak… jesteś kolegą Duffa z zespołu – powiedziała pani McKagan, przypatrując się uważnie rozgorączkowanemu chłopakowi.
- Ja… muszę się pilnie zobaczyć z Duffem – wyrzucił z siebie i spojrzał błagalnie na starszą kobietę.
- Ale… on jeszcze śpi…
- Nie ważne… mogę? Obudzę go i już mnie tu nie ma… mamy… kryzysową sytuację i…
Chłopak nie dokończył, bo kobieta wpuściła go do domu i skazała mu drogę do sypialni Duffa. Izzy skinął w podzięce głową i szybko wszedł bez pukania do środka. Pierwsze, co rzuciło mu się w oczy po wejściu do pokoju, to porozrzucane po całej sypialni ubrania jego przyjaciela i Marty. Tak… pewnie „odreagowywali” koncert… mruknął pod nosem i spojrzał na łóżko. Jego przyszywana siostra w ramionach McKagana wyglądała jeszcze bardziej krucho i niewinnie niż w rzeczywistości i gitarzysta patrząc na jej wtuloną w swojego chłopaka postać, poczuł ukłucie zazdrości. Czego zazdrościł i komu? Dobre pytanie… sam nie wiedział, czy jest w stanie odpowiedzieć sobie na to pytanie. Zazdroszczę Duffowi takiej kobiety? Zazdroszczę mu, że może trzymać ją w ramionach? Że może się przy niej budzić? Że widzi jej uśmiech, iskry szczęścia? Zazdroszczę tego, że to nie przy mnie jest najszczęśliwszą dziewczyną w tym pieprzonym wszechświecie? Że to nie ja jestem jej pocieszycielem, przyjacielem… obrońcą… że to nie mnie kocha najbardziej?! Izzy potrząsną niecierpliwie głową i ostrożnie podszedł do nich i mruknął cicho, żeby Duff się obudził.
- Kurwa! – jęknął i potrząsnął lekko ramieniem basisty.
- C-co… Stradlin?! – gdyby nie fakt, że leżała na nim śpiąca Marta, pewnie wyskoczyłby z łóżka jak oparzony i wyrzucił go za drzwi - Co ty… - zerknął na swoją dziewczynę i zapobiegawczo przykrył jej nagie plecy kołdrą – Co ty odpierdalasz? Co robisz w domu mojej matki? – wysyczał, próbując nie ruszać się zbyt gwałtownie.
- Później… Stary, nie mamy perkusisty!
- CO?! – zawołał za głośno niż zamierzał i wstrzymując oddech, patrzył, czy Marta się nie obudziła.
- Ciszej! – Izzy, obserwował, jak dziewczyna porusza się niespokojnie i przekręca się na bok – nie mamy perkusisty… Axl wyjebał Stevena…
- Bez porozumienia z nami?!
- No tak… bo to jeszcze nie wszystko… - odwrócił wzrok od brunetki, która nieświadomie zsunęła z siebie trochę materiał, którym była przykryta i dodał – Erin jest w szpitalu… ona… ćpała… jak sądzisz, na kogo padło podejrzenie?
McKagan patrzył z przerażeniem na swojego przyjaciela i przez chwilę zaniemówił. Jak tylko oprzytomniał, powiedział Izzy’emu, żeby poczekał na niego chwilę za drzwiami. Wysunął się delikatnie spod dziewczyny, żeby jej nie obudzić i szybko wyciągnął z walizki świeże i czyste ubranie. Ponownie okrył Martę kołdrą, chociaż wiedział, że dużo to nie da, bo dziewczyna miała tendencję do rozkopywania i zrzucania z siebie wszelkiego okrycia. Cmoknął ją w czoło i przypominając sobie noc, którą mieli za sobą; noc pełną rozkoszy i miłosnych uniesień, uśmiechnął się rozmarzony. Oprzytomniał jednak szybko i nie pozwolił, by fala pożądania ogarnęła jego umysł i ciało. Wciągając w pośpiechu bokserki i spodnie wypadł na korytarz i siarczyście przeklął, gdy zderzył się z Izzym.
- Powiedziałem już twojej mamie, że wychodzimy i że wrócisz za kilka godzin…
- Czekaj… - potruchtał do kuchni i szybko poprosił swoją rodzicielkę, by nie martwiła za bardzo Marty i jakoś dotrzymała jej towarzystwa, póki on sam nie wróci.

Marta obudziła się z uśmiechem na ustach i przeciągnęła się lekko. Odwróciła się na bok, spodziewając się zobaczyć jej ukochanego, ale jedyne co dostrzegła to puste miejsce koło niej. Spojrzała na zegar na ścianie i aż zakrztusiła się własną śliną. Dwunasta?! Jest południe? O cholera… jak mogłam tak długo spać! I to jeszcze w tym domu… nic dziwnego, że Duffa przy mnie nie ma… Zwlekła się z łóżka i opatulając się kołdrą, zaczęła zbierać z podłogi porozrzucane wczoraj części jej garderoby. Założyła na siebie jedną z koszulek Duffa i skompletowawszy z walizki swoje ubrania, skierowała się po cichu do łazienki. Wzięła szybki prysznic i zakładając czyste ubrania i upinając szybko włosy, zastanawiała się, gdzie podziewał się jej chłopak.
- Dzień dobry, Kochanie – dobiegł ją głos pani McKagan, gdy tylko przekroczyła próg kuchni.
- Dzień dobry… ja przepraszam, że tak późno wstałam… trochę nie wypada, ale…
- Ach, nie tłumacz się, Dziecko… wyspałaś się chociaż?
Pokiwała głową i zapytała, czy kobieta wie, gdzie podziewa się Duff. Poszedł gdzieś z tym miłym chłopakiem z zespołu i powiedział, że wróci za parę godzin?! Powtórzyła w myślach i zmarszczyła brwi. Ten miły chłopak to Izzy? Co on, do cholery, robił tutaj? Coś się stało?
- Och, proszę… niech pani nie robi sobie kłopotu… wystarczą mi tosty… - jęknęła, gdy mama Duffa zaproponowała, że zrobi jej jakieś późne śniadanie.
Po kilku chwilach przed Martą stała miska z parującą jajecznicą z pieczarkami i pomidorami. Zaczęły luźną rozmowę o wszystkim i o niczym i gdy pani McKagan zaczęła jej dziękować za pilnowanie wczoraj Alice, zadzwonił telefon. Dziewczyna zajęła się swoim jedzeniem i starała się nie podsłuchiwać, o czym mówiła kobieta.
- Nie sądzisz, że to niegrzeczne siedzieć komuś na głowie, skoro możesz spokojnie mieszkać u siebie w domu? – w głosie matki Duffa słychać było wzburzenie – ON jest twoim bratem! – uniosła się i dodała – nie masz prawa go tak traktować! Nie tak cię wychowałam! Zresztą… porozmawiamy, jak w końcu wrócisz i przestaniesz zachowywać się jak rozkapryszona nastolatka!
Trzasnęła słuchawką i odetchnęła ciężko. Nim z powrotem usiadła przy stole, sięgnęła do jednej z szafek i łyknęła dwie niewielkie, żółtawe tabletki. Nie trzeba było być jakimś biegłym farmaceutą lub lekarzem, by wiedzieć, że było to lekarstwo na serce. Marta mimo, że nie chciała się wtrącać, zapytała, czy wszystko w porządku.
- Na pewno dobrze się pani czuje?
- Tak, Kochanie… - mruknęła i przymknęła na chwilę oczy – trochę się tylko zdenerwowałam na Claudię… stwierdziła, że nie zamierza wracać do domu, póki Duff stąd nie wyjedzie…
- To pewnie moja wina…
- Och nie! Nawet tak nie myśl… ona od dawna zachowuje się tak w stosunku do Duffa… z początku były to całkiem niewinne bzdury… jak byli dziećmi donosiła mi o wszystkim, co przeskrobał… wiecznie była dla niego niemiła, ale sądziłam, że to po prostu czysty przypadek, w którym nie wszyscy z rodzeństwa muszą pałać do siebie sympatią… - westchnęła cicho i kontynuowała – pierwszy raz przesadziła, gdy miała jedenaście lat… stwierdziła, że odejście ich ojca to tylko i wyłącznie jego wina… wyobrażasz sobie, jak poczuł się siedmioletni chłopczyk, słysząc coś takiego? Słysząc, że to jego wina, że ojciec, który był dla niego ideałem, niedoścignionym wzorem do naśladowania odszedł przez niego, bo „Duff jest największą porażką jego życia” – zacytowała cichym warknięciem – z początku mój syn robił wszystko, by skłonić mojego byłego męża do powrotu…by udowodnić mu, że wcale nie jest beznadziejny… starał się cztery lata…
- I co się stało po tym czasie?
- Stwierdził, że nic nie poradzi… - odwróciła wzrok – jedenastolatek, który dochodzi do takich wniosków? Dziwne prawda? Niemniej jednak… od tego czasu znienawidził ojca… oczywiście musiał się z nim widywać, gdy przychodził do reszty, ale… sama rozumiesz… zamknął się w sobie, nie odzywał się podczas tych wizyt… Ostatni raz widział się i rozmawiał z nim dziesięć lat temu. Nie muszę chyba dodawać, że nie była to przyjemna rozmowa?
- Nie miałam pojęcia, że… - urwała, nie wiedząc, co powiedzieć – to znaczy… myślałam… zawsze wydawało mi się, że Duff ma dobre stosunki z rodziną…
- Nie jestem zaskoczona, że ci nie powiedział… to zawsze był dla niego ciężki temat – wstała i postawiła wodę na kawę – on zawsze bał się uzewnętrzniać… bał się mówić o uczuciach, myśląc, że ktoś go wyśmieje… taki kompleks najmłodszego z rodzeństwa. Rozumiesz? Nie możesz okazać się zbyt wrażliwy, bo bracia cię wyśmieją, nie możesz za bardzo szaleć, bo od razu zwrócą ci uwagę… - postawiła przed Martą kubek z gorącym płynem - nie wiem, czy on w ogóle z kimś o tym rozmawia… jeśli tak to pewnie tylko z Joan… zawsze mieli dobry kontakt…
Pani McKagan zamyśliła się, a Marta szybko upiła kawę, która zdążyła się już ostudzić. Była ciekawa, czego jeszcze nie powiedział jej Duff o swojej przeszłości, ale nie chciała go o to wypytywać. Nie chciała sprawiać mu przykrości pytaniami i zmuszaniem go do przypominania sobie tego wszystkiego. No i sama nie wiedziała, czy byłaby w stanie tego słuchać. Nie wiedziała, czy dałaby radę słuchać o tym, jak się czuł, gdy jego własna siostra traktowała go jak śmiecia. Taka zajebista powtórka z rozrywki… mnie rodzice poniżali, a on musiał męczyć się z Claudią i jeszcze przeżywać odejście ojca… swoją drogą ciekawe, co teraz robi i gdzie mieszka pan McKagan…
- Czy Duff albo Izzy nie mówili niczego więcej? – zapytała po chwili, gdy zauważyła, że jej chłopaka nie było już czwartą godzinę.
- Nie… w zasadzie nie… powiedzieli tylko, że jakaś kryzysowa sytuacja w zespole…
Marta chciała już coś powiedzieć, ale usłyszały trzask drzwi frontowych i po chwili do kuchni wpadł basista. Prócz plastra, który wczoraj przykleiła mu na czoło, dopatrzyła się kolejnego drobnego obrażenia – pęknięta warga, na której zakrzepła już krew.
- Marta, zbieraj się, dopij tą kawę i chodź… - wyrzucił z siebie, dysząc lekko.
- Duff? – spojrzała na niego pytająco, gdy sięgnął po jej kubek i wcisnął jej go w ręce – co się dzieje?
- Nic… musimy jechać… Axl wyjebał… – nawet nie zwrócił uwagi na karcące spojrzenie matki – wjebał bez porozumienia z nami Stevena i… no opowiem ci w drodze… - mruknął coś przepraszająco do matki i wyciągnął dziewczynę z kuchni.
Wepchnął ją do taksówki i kazał kierowcy jechać do jakiegoś szpitala. Widząc przerażone spojrzenie Marty, zaczął jej tłumaczyć, co się wydarzyło. Opowiedział jej o tym, jak Axl siedział w nocy ze Slashem w knajpie i próbował uspokoić nerwy po koncercie, a w tym czasie Adler wrócił do hotelu i jakimś cudem namówił Everly do wciągnięcia białego proszku i wstrzyknięcia sobie Brownstone’a. Pijany Rose znalazł ją nieprzytomną w pokoju hotelowym i prawie od razu wezwał karetkę. Obecnie Erin leżała w śpiączce w szpitalu, do którego właśnie jechali.
- Boże… - szepnęła i przyjrzała się Duffowi – twoja warga… biłeś się ze Stevenem?
Pokręcił przecząco głową i spuścił wzrok, mrucząc, że to robota wokalisty Guns n’Roses, który nie krył poirytowania, gdy Duff i Slash wypomnieli mu, że nie ma prawa w pojedynkę decydować o losie zespołu.
- No kurwa… ja tylko się odezwałem, a on rzucił się na mnie z pięściami i prawie od razu wrócił do Erin…
- Jak on się teraz zachowuje?
- Jak wariat… ciągle powtarza, że zajebie Adlera, jeśli ona… no wiesz… - urwał koślawo i położył dłoń na jej kolanie - siedzi przy jej łóżku i mamrota jakieś nieskładne bzdury… on w ogóle nie chce z nami porozmawiać… wyjebał nas z sali…
- Dziwisz mu się? – mruknęła i ściskając jego dłoń, oparła się o jego ramię – on ją naprawdę kocha… mimo, że… że nie zawsze jest… - próbowała znaleźć odpowiednie słowo i po chwili dokończyła – idealny…
- Też cię kocham jak szalony, a jakoś nie… - przymknął, oczy na wspomnienie pewnej sytuacji i wyraźnie się spiął –jakoś nigdy nie podniosłem na ciebie ręki… jakoś cię nie z-zdradzam…
- Nie myśl o tym… - pogładziła go po policzku i lekko pocałowała.
Wiedziała, że przypomniał sobie sytuację sprzed kilku dobrych miesięcy, kiedy wszyscy byli przekonani, że Duff spał z jakąś dziwką praktycznie na oczach Marty, a w rzeczywistości Steven wrobił go w całą tą aferę, by „odzyskać przyjaciela, z którym mógł ćpać i chodzić na dziwki”. Zdawała sobie sprawę z tego, że bardzo długo będą o tym oboje pamiętać i przywoływać w pamięci te okropne miesiące, kiedy cierpieli, nie rozmawiali ze sobą, kiedy nie dotykali się nawet w niewinny sposób. Co się stanie z tym zespołem bez Stevena? Co będzie z genialną piątką muzyków, którzy stworzyli Najniebezpieczniejszy Zespół Świata? Co z ich płytą, którą zaczęli nagrywać? Marta nie potrafiła skupić się na czymś innym niż na myśleniu o przyszłości kapeli jej ukochanego, która wisiała teraz na włosku.
- Może wejdę sama, co? – zapytała, gdy Duff zaprowadził ją szpitalnym korytarzem pod salę, w której leżała Erin i gdy przywitała się z Izzym i Slashem.
Chłopak kiwnął tylko głową i zanim zapukała do drzwi, musnął delikatnie jej usta i wymruczał pod nosem, żeby nie była taka spięta. Wślizgnęła się do pomieszczenia i spojrzała na Axla, który siedział przy łóżku dziewczyny. Faktycznie był załamany; ściskał w ręce dłoń swojej żony, przyciskając ją jednocześnie do swojej twarzy. Mamrotał jakieś nieskładne słowa, które układały się w błagalną prośbę, by się obudziła.
- Axl? – odezwała się cicho i podeszła do wokalisty.
- Nie wiem, po co on cię tu ściągnął… - nawet się do niej nie odwrócił – nie chcę, żebyście mnie pocieszali! Gówno to da! – Marta stanęła za nim i położyła mu uspokajająco dłonie na ramionach - Mam w dupie wasze pieprzenie… - głos uwiązł mu w gardle i pozwolił, by dziewczyna go objęła – Kurwa… ona… ona m-musi z tego wyjść! Musi s-się obudzić! – wyszeptał drżącym głosem i odwrócił się przodem do Marty – ja nie… ja nie wiem… nie wiem, co zrobię… j-jeśli… - spojrzał załzawionymi oczami na swoją przyjaciółkę i zaszlochał cicho.
- Axl… proszę… - jęknęła i pozwoliła mu się do siebie przytulić.
Nie czuła się zbyt komfortowo w ramionach tego człowieka, ale nie mogła mu przecież odmówić. Nie mogła mu powiedzieć, żeby się odpieprzył i nie pozwalał sobie na taki gest. Przecież to nie był już ten sam Rose, którego tak dobrze pamiętała, którego zobaczyła po raz pierwszy ponad dwa lata temu. To nie był Rose, który budził w niej strach i obrzydzenie; który swoim zachowaniem sprawiał, że dziewczyna miała ochotę uciec z tego domu, albo ukryć się w zawsze otwartych dla niej ramionach Izzy’ego. Teraz stał przed nią załamany Axl, który przez ten czas zdążył stać się jej przyjacielem, który od momentu, gdy dowiedział się o przeszłości Marty, nigdy więcej nie odważył się na jakieś dwuznaczne gesty czy słowa. Axl, który ustatkował się i w pewien sposób uspokoił, który był w stanie zaoferować dziewczynie pomoc, gdyby nie chciała o nią prosić pozostałych chłopaków.
- Wiem, że jest ci ciężko… wiem, jak to jest, gdy ktoś ci bliski leży w szpitalu, a jedyne, co możesz zrobić, to być przy tym kimś… - wymruczała i pogładziła lekko jego rude włosy.
- Dzięki, że ze mną tu jesteś… - oderwał się od niej i szybko otarł ostatnie łzy – wiesz… - spojrzała na niego pytająco, gdy nie dokończył – on lubi, jak masz rozpuszczone… - wymamrotał, wskazując podbródkiem na jej upięte włosy – ja też tak wolę… wyglądasz wtedy… uroczo… - uśmiechnął się, gdy się zarumieniła i po chwili dodał – mogłabyś pójść po Slasha?
- Jasne… i dziękuję za… komplement… - wyszczerzyła zęby i szybko wyszła z sali na korytarz.
Przekazała gitarzyście, że Rose chce z nim porozmawiać i opadła na miejsce koło Izzy’ego. Oparła głowę na jego ramieniu i westchnęła ciężko. Było jej żal Axla, który był teraz w kompletnej rozsypce; żal Erin, które była w śpiączce i może to dziwne, ale żal jej było również Stevena, który nie dość, że czuł się pomijany przez resztę, to jeszcze coraz bardziej pogrążał się w narkotykowym uzależnieniu.

When lights go down, I see no reason
For you to cry. We've been through this before
In every time, in every season,
God knows I've tried
So please don't ask for more.

Can't you see it in my eyes
This might be our last goodbye

Carrie, Carrie, things they change my friend
Carrie, Carrie, maybe we'll meet again somewhere again

I read your mind, with no intentions
Of being unkind, I wish I could explain
It all takes time, a whole lot of patience
If it's a crime, how come I feel no pain. 

- Nie martw się... – mruknął, gdy skończył śpiewać i otoczył ją ramieniem – będzie dobrze… musi być dobrze…
            - Oby… Axl jest w koszmarnym stanie… - westchnęła i zapytała – gdzie Duff?
- A ja ci już nie wystarczam? Poszedł po kawę dla ciebie… - obrzucił ją bystrym spojrzeniem i dodał – wyglądasz na bardzo niewyspaną…
Widząc jego sugestywną minę, uderzyła go lekko w rękę i natychmiast się zarumieniła. Cholera, zachciało mu się żartować z mojego związku z Duffem?! Co za… głupek! Kiedy on w końcu się oduczy przywalania się do mojego… pożycia! Marta z niecierpliwością prychnęła i po chwili zmroziło ją, gdy o czymś pomyślała.
- Izzy? Czy… - przełknęła głośno ślinę - wchodziłeś do nas rano? 
- O co dokładnie pytasz? – Izzy uśmiechnął się pod nosem i zastanawiał się, czy dziewczynie chodzi o jej dość niekompletny poranny strój – Duff cię przykrył, jeśli o to ci chodzi… - widząc jej minę, zaśmiał się i postanowił ją jeszcze bardziej zawstydzić – i następnym razem, Siostrzyczko Isbell… poczekaj, aż wyjdę z pokoju, jeśli chcesz… - nachylił się i wyszeptał jej do ucha - spać nago bez przykrycia.
Krew odpłynęła jej z twarzy i w sekundę stała się blada jak ściana. Co?! Spałam bez przykrycia? Co on pieprzy… kurwa co za kompromitacja! Co za szczęście, że to był tylko Izzy! Dziewczyna zakryła twarz włosami i przybrała kolor dojrzałej wiśni. Stradlin wybuchnął śmiechem i przygarną ją do siebie, mrucząc jej do ucha.
- Nie stresuj się tak… za dużo nie odkryłaś… po za tym odwróciłem wzrok…
Już miała coś odpowiedzieć, ale pojawił się Duff z kubkiem kawy, który podał swojej dziewczynie. Zapytał, czy wszystko w porządku i przysiadł na miejscu koło Marty. Był zmęczony i nie miał na nic siły. Nie dość, że zasnął dopiero nad ranem, to jeszcze Izzy wyrwał go po niecałych trzech godzinach z łóżka i przytargał tutaj. Nie miał pojęcia, po co ma tu dłużej siedzieć, skoro Rose miał ich gdzieś i chciał być z Erin sam; no i Everly była dla niego tylko żoną jego przyjaciela, nikim innym, więc siedzenie pod jej salą, aż się obudzi było pozbawione sensu.
- Wal się idiotko! – dobiegł ich doskonale znany głos – mam prawo tam iść! Pieprz się i odwal się od mojego czoła! – zobaczyli Stevena, który kłócił się z jakąś pielęgniarką i nie dał się opatrzyć – Kurwa… co z Erin?
- Nienajlepiej…  - mruknął Izzy i spojrzał na Duffa w niemej prośbie, by to on przekazał perkusiście decyzję Axla – Steven… bo… on cię wyjebał z zespołu…
- Co?! – Adler zamrugał z niedowierzaniem oczami i popatrzył na Martę, która odwróciła wzrok i ścisnęła lekko dłoń Duffa – nie może mnie wyjebać… nie może… to nie możliwe…
- On już to zrobił… sam… i wcale mu się nie dziwię – warknął McKagan – gdybyś… gdyby tam leżała Marta… gdybyś…
- Stary! Ja jej nie zmuszałem żeby to brała… nic jej nie wciskałem! – pierwszy raz od niepamiętnych czasów Steven nie był kompletnie pijany i naćpany; pierwszy raz od kilkunastu tygodni kontaktował i wiedział dobrze, co się wokół niego dzieje.
- Nikt ci nie wierzy… Axl nie zmieni zdania… albo ty albo on… sam rozumiesz, że nie mamy wyboru… wybacz… - Izzy podniósł się z miejsca i klepiąc go lekko po ramieniu, wszedł do sali, w której leżała żona jego przyjaciela.
- Duff… kurwa… nie możecie! Błagam was! Ja nie wcisnąłem jej tych dragów! Musisz mi uwierzyć! – krzyknął z rozpaczą w głosie - Musicie mi uwierzyć! Patrzcie.. dziś prawie nic nie ćpałem… Ja się będę starał… kurwa jesteście dla mnie jak rodzina!
- Rodzinie nie robi się takich rzeczy! Przegiąłeś, Steven… przegiąłeś i to kurewsko… - mruknął Duff i wstał – nawet byłoby mi ciebie żal i może próbowałbym to odkręcić, ale nie po tym, co mi zrobiłeś… - spojrzał wymownie na Martę i po chwili dodał – masz to na co zasłużyłeś… staraliśmy się ci pomóc, ale miałeś nas gdzieś… teraz my mamy cię głęboko w dupie… - złapał za rękę brunetkę i pociągnął ją w kierunku wyjścia z oddziału – lepiej stąd spieprzaj, zanim Axl cię nie zobaczy… cześć…
Zaprowadził Martę do klatki schodowej, której prawie nikt nie używał z racji wszechobecnych wind szpitalnych i usiadł na schodach, chowając twarz w dłoniach. Miał poczucie winy i to ogromne i zupełnie nie wiedział, jak sobie z nim poradzić. Myślał, że to jego wina, że Steven został wyrzucony z zespołu, bo przecież mógł mu pomóc wyjść z nałogu, mógł się od niego nie odsuwać; mógł nie wymyślać tych koncertów w Seattle i tym samym nie byłoby tej sytuacji z wczoraj, gdy Adler nie miał pojęcia, co ma grać, nie wkurzyłby się na Axla i Erin nie wylądowałaby w szpitalu.
- Moja wina… - powtórzył i ułożył głowę na kolanach Marty, która siedziała stopień wyżej.
- Kochany, przecież wiesz, że tak nie jest! – szybko zaprzeczyła i zaczęła go gładzić po włosach – nie obwiniaj się o rzeczy, na które nie miałeś najmniejszego wpływu… nie ty kazałeś Stevenowi ćpać, nie ty kazałeś mu nie przychodzić na próby… nie ty dałeś Erin jakieś świństwo! – nachyliła się i cmoknęła go w czubek głowy.
Dawno nie widziała Duffa tak zdołowanego i obwiniającego się o jakąś sytuację i nie wiedziała za bardzo, co ma zrobić. Co zrobić, żeby jakoś zajął się czymś innym? Żeby przestał myśleć o tym? Żeby przestał się oskarżać? Przerażał ją fakt, że jej chłopak jest podatny na takie sytuacje; przerażał ją fakt, jak bardzo Duff przeżywał najpierw odejście jego ojca i rozwód rodziców, szykany ze strony Claudii, jak bardzo rozpamiętywał wypadek w Donington, w którym zginęło dwóch nastolatków; jak kołatała mu się po głowie jego rzekoma zdrada i wreszcie teraz jak obwiniał się o to, że Steven został wyrzucony a Erin jest w śpiączce.
- Spójrz na mnie… - szepnęła i ujęła jego twarz w dłonie – to nie twoja wina, tak? – zapytała i lekko pocałowała go w usta – i mam dla ciebie propozycję…
- Hmm? – popatrzył w jej duże oczy i próbował odczytać z nich odpowiedź – jaka pro… - urwał, gdy Marta się poruszyła.
Przemieściła się na jego kolana, siadając przodem do niego i z namiętnością wpiła się w jego wargi. Przymknęła oczy i wplotła dłonie w jego włosy, przyciągając jego twarz bliżej siebie. Pozwoliła mu włożyć ręce pod jej koszulkę i dobrać się rękami do jej piersi. Stęknęła cicho, gdy je lekko ścisnął i szybko zaczęła rozpinać jego spodnie. Wstała z jego kolan i pociągnęła go za sobą, popychając na ścianę.
- Marta? – zapytał niepewnie, gdy zsuwała z niego dolną część garderoby.
- Nic nie mów… - przyłożyła mu palec do ust i zamruczała głosem ociekającym pożądaniem – chcę się z tobą pieprzyć… tu i teraz!

- Joan mówiła ci, gdzie idzie ze Slashem? – zapytał basista Guns n’Roses i spojrzał na swoją dziewczynę, która siedziała na blacie i jadła jogurt.
- Mhm… to znaczy Slash mi powiedział, bo Joan mnie zbyła… - mruknęła i poprosiła Duffa o podanie jej herbaty – są w prokuraturze… jak nas nie było Ray ją nachodził i…
- Czemu nic o tym nie wiem?!
- Bo powiedziała o tym Slashowi? Kurde, Duff, to nieistotne! Ważne, że coś z tym chce zrobić… jak sąd nakaże mu zakaz zbliżania się, to przynajmniej nie będzie jej nękać…
- Poszła po zakaz zbliżania się?! Mówiłem jej o tym już od dawna…
Marta kiwnęła tylko głową i przypomniała sobie, jak roztrzęsiona Joan, zaraz po ich powrocie z Seattle tydzień temu, poszła do Hudsona i jak szukała w nim wsparcia i bezpieczeństwa. Dzień wcześniej przyszedł do niej jej były i zaczął jej grozić, wykorzystując nieobecność części członków zespołu, którzy mogliby go wyrzucić. Slash oczywiście od razu ją wysłuchał i obiecał jej pomóc za plecami Duffa.
- Cześć! Jest ktoś w domu? – dobiegł ich męski głos.
- W kuchni – odkrzyknął Duff i po chwili do pomieszczenia zajrzał Izzy – a gdzie twoja ukochana Annica?
- W domu… może byś nie ironizował? – zapytał z pozoru grzecznie, jednak w tonie dało się usłyszeć groźną nutę – Cześć, Mała Isbell – podszedł do brunetki i ucałował ją czule w czoło – Jest Slash? Kazał mi przyjść tu w południe… - zapytał, siadając koło niej.
- Wyszedł z Joan… masz jeszcze pół godziny – rzuciła sugestywne spojrzenie na swojego chłopaka, który prawie natychmiast spełnił jej niemą prośbę i wyszedł.
- Wszystko dobrze? Czemu go wygoniłaś?
- Przytulisz mnie? – odpowiedziała pytaniem na pytanie i przekręcając się, wyciągnęła w jego kierunku ręce.
Objął ją mocno i postanowił przez kilka chwil milczeć. Zastanawiał się, czy coś się stało, czy dziewczynę nagle naszło na czułości. Ale jeśli tak… to czemu nie prosi o to Duffa? W końcu po coś z nim jest i jakiś pożytek z niego musi mieć… ale kurwa, debilu! Po chuja się nad tym rozwodzisz? Ciesz się, że cię o to poprosiła, a nie kurwa mać, jeszcze się zastanawiasz! Przejechał po jej plecach kilka razy dłonią i zaczął mruczeć piosenkę, wiedząc, że w ten sposób przedłuży to przytulenie.

I wanna love you but I better not touch
I wanna hold you, but my senses tell me to stop
I wanna kiss you but I want it too much
I wanna taste you but your lips are venomous poison
You’re poison, running through my veins
Poison
I don’t wanna break these chains

Your mouth, so hot
Your web, I’m caught
Your skin, so wet
Black lace, on sweat....

I hear you calling and it’s needles and pins
I wanna hurt you just to hear you screaming my name
Don’t wanna touch you but you’re under my skin
I wanna taste you but your lips are venomous poison
You’re poison, running through my veins
Poison
I don’t wanna break these chains 

- Hmmm... Panie Stradlin, co za wyznania... gdybyś nie miał żony, a ja faceta… i gdybyś nie był moim kochanym braciszkiem to… - zażartowała Marta i oderwała się od niego.
- Tak, tak, Skarbie… powiesz mi, czy coś się stało, że…
- Że chciałam się przytulić? – weszła mu w słowo i uśmiechnęła się słodko – tęsknie za tobą Izzy… to wszystko… ostatnio tak rzadko mamy okazję pobyć ze sobą…
- Marta… - chłopak poczuł lekkie ukłucie w okolicy serca – wiem… przepraszam, to chyba moja wina… teraz bardziej skupiam się na Annicy, rzadko do was przychodzę… ale nie chcę jej denerwować…
- Denerwować?
- Trochę się wkurza, jak… jak się z wami widzę i w ogóle… ciągle zarzuca mi, że przebywam z ćpającym Slashem, pijącym Duffem i… - urwał i zdołał ugryźć się w język – nieważne…
Kurwa, weź myśl, co gadasz! Jeszcze chwila i byś się wygadał, że Annica jest zazdrosna o nią… jakby kurwa miała o co… przecież doskonale wie, że kocham Martę jak siostrę i tylko jak siostrę! Wie, że nic poza przyjaźnią mnie z nią nie łączy, a wiecznie się o to ze mną kłóci… Przecież jakbym to powiedział Marcie, to nie dość, że by się załamała, to jeszcze zmusiłaby mnie to nieutrzymywania z nią kontaktów, żeby nie psuć sobie małżeństwa! Stradlin odetchnął z ulgą, że w porę się opamiętał i szybko zmienił temat, pytając Martę, jak jej się podobało w Seattle i jak wrażenia z poznania większej części rodziny Duffa.
- Bardzo sympatyczni ludzie… myślałam, że mnie nie zaakceptują czy coś w tym stylu, ale w większości chyba mnie polubili…
- Miałem okazję poznać tylko Bruce’a i Claudię… - mruknął – ona jest koszmarna! Nie wiem jak oni z nią wytrzymywali, gdy byli mali…
- Duff opowiadał wam kiedykolwiek o swojej rodzinie? – zapytała, ale Izzy nie zdążył odpowiedzieć, bo usłyszeli dzwonek do drzwi – otworzę…
Zeskoczyła z blatu i po chwili znalazła się pod drzwiami wyjściowymi. Zastanawiała się, kto może dzwonić do nich, bo przecież chyba nie spodziewali się żadnych gości. Nacisnęła klamkę i ujrzała jakiegoś wysokiego mężczyznę. Miał kręcone, farbowane na blond włosy do ramion. Na czole miał zawiązaną czerwoną bandanę, a na ramiona zarzuconą czarną skórę.
- Tak?
- Ja do Slasha – powiedział tonem, jakby to wszystko wyjaśniało i nie czekając na zaproszenie wszedł do środka – dla mnie Daniels, ok? Pójdziesz po niego?
- Coś ci się chyba pomyliło… – warknęła i rzuciła jeszcze – Hudsona jeszcze nie ma…
- A kiedy będzie? Miał tu być w południe! Od tego chyba tu jesteś, żeby wiedzieć, gdzie on jest?
- Nie jestem służącą! – zmrużyła gniewnie oczy i miała coś powiedzieć, ale Izzy wyszedł z kuchni – Stradlin, mógłbyś PANU wyjaśnić, że Slasha nie ma i nie wiem, kiedy będzie? – powiedziała i nie patrząc nawet na przybysza, udała się schodami na górę do Duffa.
Izzy spojrzał spokojnie na mężczyznę i zapytał go, co tutaj robi i po co umówił się z jego przyjacielem. Matt, bo tak się nazywał, odpowiedział, że gitarzysta zaproponował mu przyłączenie się do zespołu. A więc po to Slash mnie tu zaciągnął… żebym poznał naszego nowego perkusistę… o ile oczywiście Axl go zaakceptuje, bo od pewnego czasu ma tutaj najwięcej do powiedzenia…
- Czekaj… ty nie jesteś Sorum?
- We własnej osobie… parę dni temu dostałem telefon od Slasha i zapytał czy nie byłbym zainteresowany i żebym przyszedł do was to spróbujemy razem coś zagrać na próbę…
- Spoko… pójdę po naszego basistę – zaproponował Izzy i po chwili wrócił z Duffem, który pytająco spoglądał na Matta.
- Ja cię skądś znam!
- Matt Sorum… The Cult – przedstawił się i po chwili usłyszeli huk drzwi – o Slash, witaj… czekaliśmy na ciebie… słuchaj możemy już coś zagrać? Mam trochę mało czasu dzisiaj…
- Jasne…tylko zniosę Les Paula… poznałeś już Duffa i Izzy’ego, tak?
Kudłaty gitarzysta pobiegł do swojego pokoju i prawie zderzył się z Martą, która z nerwami prychnęła coś pod nosem.
- Cześć… wszystko dobrze? Wyglądasz na wkurzoną…
- Nie lubię jak ktoś traktuje mnie jak służącą! – widząc jego pytające spojrzenie, wyjaśniła – twój gość na dole myślał, że jestem jakąś pieprzoną dziewczynką na posyłki!
Zeszła z powrotem do salonu i popatrzyła zniesmaczona na Matta, który rozmawiał o czymś z Izzym. Wyszła z domu i na schodach zobaczyła Joan i Duffa. Dziewczyna przytulała się do swojego brata, który lekko gładził ją po plecach i mruczał coś do ucha. Z początku brunetka myślała, że panna McKagan płakała, ale okazało się, że po prostu basista objął ją by dodać jej otuchy, gdy opowiadała mu o tym, co udało się jej załatwić w prokuraturze.
- Gdzie idziesz? – odezwał się Duff, gdy Marta przywitała się z Joan i chciała odejść.
- Do Rachela… już dawno obiecywałam mu, że do niego wpadnę… przynajmniej nie będę wam przeszkadzać w gościem… - stanęła na palcach i cmoknąwszy go lekko w usta, odeszła.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz