komentarzy 27
Powracam!
Tęskniłyście? :D hah... ogólnie końcówka jest totalnie zmasakrowana,
ale nie miałam jej siły pisać... oprzeć się nie mogę, bo mnie szczypie,
boli, piecze i nie wiem co jeszcze na plecach... nosa nie mogę
zmarszczyć... i się irytuję i nie mogę się skupić! i wiecie co? na
Śląsku żyją dziwni ludzie, którzy chyba nie widzieli oparzeń
słonecznych, bo się gapią na mnie jak na idiotkę!
ok... czytać, komentować, polecać i chuj wie co jeszcze :)
***
- Dzięki, że
ją stamtąd zabrałaś... nie powinna patrzeć na takie rzeczy...
- Duff...
nie ma za co dziękować... nie wiem, czy trzynastolatka powinna patrzeć na to,
jak Axl rzuca Stevenem po korytarzu... - mruknęła Marta i przy akompaniamencie
syku Duffa, przejechała po jego rozciętym łuku brwiowym wodą utlenioną - a ty
nie musiałeś się tak w to angażować! Oberwałeś tym pieprzonym statywem...
Podczas
fatalnego koncertu, który skończył się niespełna trzy godziny temu, Axl
kompletnie stracił kontrole nad swoimi nerwami i prawie wywlekł Adlera ze
sceny. Był zły, że ich perkusista ciągle się mylił i nie znał części piosenek,
które zamierzali grać. Nie obchodziło go to, że chłopak nie przychodził na
próby i nie orientował się za bardzo, co się dzieje, to była tylko jego wina,
że musiał prosić Duffa o pokazanie mu rytmu do danego nagrania. Za kulisami
zaczął na niego wrzeszczeć i szarpać go jak szmacianą lalkę, a chłopak ciągle
twierdził, że to nie jego wina. Marta zabrała stamtąd Alice i wspólnie z Izzym,
który wręcz zażądał, że je odprowadzi, odstawiła ją bezpiecznie do domu i sama
czekała z Izzym na Duffa w pobliskim parku. McKagan został na miejscu, bo tylko
on mógł powstrzymać Axla przez zrobieniem jakiejś głupoty i uszkodzenia w jakiś
sposób ich perkusisty. Na Slasha nie mógł liczyć, bo on udawał, że go to nie interesuje
i przyglądając się szarpiącym kolegom, pil z umiłowaniem swoją whisky. No a
Dizzy, ich klawiszowiec, od razu poszedł wyrwać jakąś napaloną na zespół fankę.
Kiedy w końcu udało się Duffowi odciągnąć Axla od Stevena, przy okazji
obrywając w łuk brwiowy, poprosił Slasha, by ten zabrał poirytowanego wokalistę
do jakiegoś baru.
- Marta...
no ktoś musiał zainterweniować... - jęknął, gdy przyklejała mu plaster i dodał
- chyba się na mnie nie gniewasz? - złapał ja za nadgarstki i przyciągnął do
siebie.
- Gniewam...
jesteś nieodpowiedzialny – warknęła, doskonale udając złość.
- No...
kochanie... - musnął jej wargi i przejechał dłońmi po jej plecach - może cię
ładnie przeproszę i będzie po sprawie? - zatopił dłonie w jej długich włosach,
tym samym przygarniając ja jeszcze bliżej siebie.
- Chcesz
mnie przekupić... - powiedziała niepewnie Marta i po chwili wyczuła za plecami
pralkę, która niemiłosiernie wbijała się jej w kręgosłup, gdy Duff naparł na
nią swoim ciałem.
Chłopak
tylko uśmiechnął się lekko i podrywając ją do góry, usadził na urządzeniu.
Szybko skierował dłonie na dolną krawędź jej T-shirtu i jednym ruchem pozbawił
ją niepotrzebnego w jego mniemaniu elementu garderoby. Czuł rosnące podniecenie
i jego ruchy były coraz bardziej chaotyczne, coraz bardziej pożądliwe. Zaczął
krążyć językiem po jej odsłoniętym dekolcie, przysuwając się jeszcze bliżej do
niej. Bez problemu rozpiął jej stanik i gdy chciał go ściągnąć, dziewczyna
odsunęła się od niego.
- No co
jest? - mruknął niecierpliwie i próbował dosięgnąć jej ust, jednocześnie
błądząc dłońmi po jej udach.
- Chcę się
wykąpać... - ściągnęła jego ręce ze swoich nóg i dodała - może byś wyszedł?
- A
przeszkadzam ci w czymś? Możemy wziąć razem prysznic... - spojrzał na nią
lubieżnie i przysunął się do niej najbliżej jak się dało w obecnej sytuacji.
- Duff, do
cholery! – wysyczała – Jesteśmy w łazience w domu twojej mamy… - widząc, że to
nie odnosi, żadnego rezultatu, warknęła – wyjdź, chcę… zostać sama i wejść pod
ten pieprzony prysznic!
McKagan
odsunął się od niej i z poirytowaniem mruknął tylko, że będzie czekać w pokoju
i wyszedł. Isbell westchnęła cicho i szybko ściągnąwszy z siebie resztkę ubrań,
wskoczyła do kabiny, pod gorący strumień wody. Przez chwilę poczuła wyrzuty
sumienia, że znów tak chamsko odprawiła chłopaka z kwitkiem i nie wiedziała, co
w nią wstąpiło, jednak szybko odgoniła od siebie te myśli, obiecując sobie, że
mu to wynagrodzi. Skupiła się na tym, co wydarzyło się dziś w trakcie koncertu
i po koncercie. Wiedziała, że Axl z premedytacją wprowadzał nagrania, których
Steven nie był w stanie zagrać z prostego powodu – nie chodził na próby i nie
miał zielonego pojęcia, co działo się w zespole i nad jakimi nagraniami obecnie
pracowali. Wiedziała, że chce do skompromitować i bez żalu usunąć z Guns n’Roses,
nie bez powodu przecież kazał Slashowi rozejrzeć się za jakimś ewentualnym
zastępcą.
- Boże, co
oni wyprawiają… - mruknęła i wycierając się szybko ręcznikiem, wskoczyła w
swoje ubrania i skierowała się do sypialni zajmowanej w dzieciństwie przez
Duffa.
Basista
siedział na fotelu i patrząc się tępo w ścianę, udawał, że nie zauważył Marty.
Nawet nie chciało mu się udawać, że nie jest zły i wszystko jest w porządku.
Może i zachowywał się dziecinnie, ale nie potrafił stłumić w sobie irytacji, że
jego dziewczyna tak często go unika praktycznie bez najmniejszego powodu. Bo
jaki powód był dziś? Jaki powód był kilkanaście minut temu, gdy wyrzuciła go za
drzwi łazienki, bo „chciała zostać sama i się wykąpać”? Kurwa… o co chodzi?
Robię coś nie tak? Za bardzo kurwa naciskam? O co jej, do chuja, chodzi?! Zastanawiał
się i udawał, że zupełnie nie rusza go fakt, że Marta właśnie usiadła na nim
okrakiem i przejechała dłońmi po jego odkrytym torsie.
- Hej, no co
ty… zły jesteś? – zapytała, gdy wyczuła, że się spiął i przede wszystkim nie
zareagował entuzjastycznie na jej bliskość.
- Wydaje ci
się… - mruknął i podnosząc ją ze swoich kolan, wstał i skierował się do okna.
Brunetka
zmarszczyła brwi i podchodząc do niego, położyła mu dłonie na przedramionach i
spróbowała spojrzeć mu w oczy. Stanęła na palcach i musnęła wargami jego szyję,
jednocześnie ocierając się swoim ciałem o niego. Duff próbował udawać
niewzruszonego, ale jego układ nerwowy i krwionośny był przeciwko niemu. Mimo,
że chciał pokazać Marcie, że w ogóle nie obchodzą go zaloty dziewczyny, nie był
w stanie ukryć rosnącego podniecenia; nie był w stanie ukryć naturalnego
odruchu każdego normalnego i zdrowego mężczyzny. Wziął głęboki oddech i odsunął
się od dziewczyny, mrucząc, że nie ma ochoty.
- Duff… -
szepnęła i popatrzyła na niego zmartwiona tym, że chyba naprawdę się obraził –
no przestań… - zbliżyła się do niego i kładąc mu dłonie na klatce piersiowej,
zjechała nimi szybko do paska od jego spodni i niby przypadkiem przejechała
dłonią po ukrytej pod materiałem spodni męskości basisty - przepraszam, że… -
nie dokończyła, bo chłopak zamknął jej usta ordynarnym pocałunkiem.
Nie był w
stanie dłużej się powstrzymywać i udawać, że jej nie pożąda całym sobą.
Miażdżył jej ciepłe wargi i z zawrotną prędkością pozbawiał ją ubrań, które
rozrzucał po całym pokoju. Przyparł ją do ściany i ścisnął mocno jej nagie
piersi. Z jej ust prawie natychmiast wydobył się cichy jęk, który szybko
stłumiła przyciskając usta do jego obojczyka. Dłońmi mocowała się z jego
paskiem od spodni i poddawała się Duffowi, który nachalnie pieścił jej dekolt.
Zsunęła z niego spodnie i prawie natychmiast wyczuła jego nabrzmiałą męskość,
która tylko czekała na okazję, by wydostać się z jego bielizny i zanurzyć się w
niej. Wsunęła dłonie w jego bokserki i usłyszała nad uchem, ciche westchnienie
rozanielonego chłopaka. McKagan nie mógł więcej czekać i zerwawszy z niej
czarne majtki, zgiął lekko kolana i niezbyt delikatnym ruchem wszedł w jej
wilgotną i rozpaloną kobiecość, jednocześnie podnosząc ją lekko. Pisnęła cicho
i nie zważając na jego wręcz zwierzęce zachowanie, poddała się jego mocnym
pchnięciom, z każdą sekundą jęcząc coraz głośniej. Czasem miała wrażenie, że
ordynarny i napalony Duff dostarczał jej więcej przyjemności i rozkoszy, niż
jego czułe i romantyczne oblicze; wtedy starał się robić wszystko, by jej nie
skrzywdzić i nie wystraszyć i bardziej skupiał się na delikatności, niż
namiętności i pożądaniu. Nawet nie wiedziała, kiedy Duff przeniósł ją na komodę
i kiedy przyspieszył. Znów zatraciła się w jego ruchach, w przyjemności, jaką
jej sprawiał; zatraciła się w dotyku jego męskich, silnych dłoni, które
błądziły po jej cele, w języku, który co chwila wdzierał się do jej ust,
obdarzając ją płomiennymi pocałunkami i wreszcie w odgłosach namiętności,
której nie byli w stanie stłumić. Nie rozumiała, dlaczego tak reagowała na tego
chłopaka i nie miała zielonego pojęcia, czy to jest normalne zachowanie;
niemniej jednak, gdy tylko Duff dotykał ją w ten sposób i gdy się z nią kochał,
dziewczyna zapominała o całym świecie; mogło się nawet palić i walić, a ona i
tak nie byłaby w stanie myśleć racjonalnie i przerwać tej nieziemskiej
rozkoszy. Zwłaszcza wtedy, gdy angażował się w stosunek całym sobą, gdy
wyłączał myślenie i dał się ponieść emocjom.
- Boże…j-jak
ja cię k-kocham… - wysapała i przyciągnęła go bardziej do siebie w niemej
prośbie, by wchodził w nią mocniej i głębiej.
- Mhm… żadna
nowość, Kotku – wyszeptał i dysząc lekko, przemieścił ją trochę bardziej na
skraj komody, by mieć lepszy dostęp do niej – przy okazji… wystarczy… tytułować
mnie… Duffem… - z każdym wyrzucanym przez siebie słowem, cmokał ją lekko w usta
i wzdychał coraz przeciąglej i głośniej.
Po paru
chwilach przez ciało Marty przeszedł dreszcz i dosłownie sekundę później z jej
gardła wydobył się cichy krzyk rozkoszy i spełnienia. Chłopak nawet nie
próbował jej uciszyć albo stłumić, bo to podniecało go jeszcze bardziej i dwa
pchnięcia później sam doszedł. Pozwolił dziewczynie wtulić się w siebie i ledwo
stojąc na nogach, cmoknął ją w czoło. Przejechał dłońmi wzdłuż jej kręgosłupa i
pomału wysunął się z niej. Zanurzyła dłonie w jego wilgotnych od kropel potu
włosach i z uczuciem wpiła się w jego usta. Z czułością oddawał jej pocałunki i
obejmując ją, przeniósł bez najmniejszego problemu dziewczynę na łóżko.
- Wiesz…
jesteś tak… tak kurewsko pociągająca, że… - spojrzał na jej nagie ciało i
uśmiechnął się z zadowoleniem – że ciągle nie mam cię dość… - dokończył i nie
marnując czasu, zaczął „rysować” językiem jakieś kształty na jej ciele,
obiecując sobie jednocześnie, że tym razem nie będzie zachowywał się jak
napalony dzikus.
Poruszyła
się nerwowo, gdy niby przypadkiem zjechał niebezpiecznie blisko jej łona i
złapała go za rękę. Spojrzał na nią pytająco i nie uzyskawszy odpowiedzi,
położył się na boku koło niej i podparł głowę dłonią.
- Duff… czy
ty mnie kochasz? – zapytała nagle i siadając, okryła się kocem.
- A
odpowiedzią nie jest dla ciebie… - urwał, nie wiedząc jak skończyć i po chwili
zaczął od początku z lekkim żalem w głosie – nie widzisz, że cię kocham jak
szalony? Nie widzisz tego? Nie czujesz, że cię kocham, jak idziemy ze sobą do
łóżka? – nawet próby ukrycia tego, że go to za bolało, nic by nie dały, więc
postanowił grać w otwarte karty – robię dla ciebie wszystko, co tylko jestem w
stanie… staram się być czuły, staram się okazywać ci na każdym kroku, jak
jesteś dla mnie ważna… próbuję za każdym razem wkładać całe moje uczucie w seks
z tobą… - pokręcił zrezygnowany głową - wciąż nie widzisz, że mi zależy, czy
chcesz mi zrobić przykrość? – mruknął i przetoczył się na plecy, odwracając od
niej wzrok.
- A-ale… -
przez chwilę dziewczyna w dezorientowaniu patrzyła na żal i smutek na twarzy
chłopaka i przeklęła się za swoją głupotę – Duff… nie o to mi c-chodziło… -
zająknęła się i usiadła trochę ponad biodrami chłopaka – ja… po prostu… ja
tylko… chciałam, żebyś przytaknął… tylko przytaknął…
- To
zabolało… - szepnął i odwrócił wzrok od
jej pełnych piersi – nigdy nie byłem tak długo z żadną kobietą, nigdy się tak
nie zaangażowałem… nigdy nie czułem czegoś takiego… nigdy… a ty zadajesz mi
takie pytania, jakbyś w to wątpiła i próbowała mi wmówić, że cię okłamuję i
chcę wykorzystać… - przymknął oczy, gdy Marta poruszyła się lekko i pochylając
się nad nim, zaczęła delikatnie obcałowywać jego tors.
- Przepraszam…
- mruknęła cichutko i pocałowała do w usta.
Oddał jej
całusa i pozwolił jej kontynuować krążenie czubkiem języka po jego klatce
piersiowej. Wiedział, że to miała być forma przeprosin i zadośćuczynienia, więc
nawet nie zamierzał jej od tego odwodzić albo nią kierować. Postanowił czekać
na to, co wymyśli i zaproponuje mu Marta, bez wtrącania się w jej poczynania i
bez pospieszania jej. Jednak, gdy dziewczyna przesuwała się coraz niżej ze
swoimi ustami, nie potrafił spokojnie leżeć, mając świadomość, do czego ona
zmierza, mimo że nigdy wcześniej nie odważyła się na taki gest. Z jego gardła
wydobył się mimowolny jęk i poddał się w pełni pieszczotom brunetki,
zapominając go otaczającym go świecie…
- Dzień
dobry – w drzwiach stał młody, wysoki mężczyzna z ciemnymi włosami - Izzy
Stradlin…ja nie wiem, czy pani mnie pamięta…
- Tak, tak…
jesteś kolegą Duffa z zespołu – powiedziała pani McKagan, przypatrując się
uważnie rozgorączkowanemu chłopakowi.
- Ja… muszę
się pilnie zobaczyć z Duffem – wyrzucił z siebie i spojrzał błagalnie na
starszą kobietę.
- Ale… on
jeszcze śpi…
- Nie ważne…
mogę? Obudzę go i już mnie tu nie ma… mamy… kryzysową sytuację i…
Chłopak nie
dokończył, bo kobieta wpuściła go do domu i skazała mu drogę do sypialni Duffa.
Izzy skinął w podzięce głową i szybko wszedł bez pukania do środka. Pierwsze,
co rzuciło mu się w oczy po wejściu do pokoju, to porozrzucane po całej
sypialni ubrania jego przyjaciela i Marty. Tak… pewnie „odreagowywali”
koncert… mruknął pod nosem i spojrzał na łóżko. Jego przyszywana siostra w
ramionach McKagana wyglądała jeszcze bardziej krucho i niewinnie niż w
rzeczywistości i gitarzysta patrząc na jej wtuloną w swojego chłopaka postać,
poczuł ukłucie zazdrości. Czego zazdrościł i komu? Dobre pytanie… sam nie
wiedział, czy jest w stanie odpowiedzieć sobie na to pytanie. Zazdroszczę
Duffowi takiej kobiety? Zazdroszczę mu, że może trzymać ją w ramionach? Że może
się przy niej budzić? Że widzi jej uśmiech, iskry szczęścia? Zazdroszczę tego,
że to nie przy mnie jest najszczęśliwszą dziewczyną w tym pieprzonym
wszechświecie? Że to nie ja jestem jej pocieszycielem, przyjacielem… obrońcą…
że to nie mnie kocha najbardziej?! Izzy potrząsną niecierpliwie głową i
ostrożnie podszedł do nich i mruknął cicho, żeby Duff się obudził.
- Kurwa! –
jęknął i potrząsnął lekko ramieniem basisty.
- C-co…
Stradlin?! – gdyby nie fakt, że leżała na nim śpiąca Marta, pewnie wyskoczyłby
z łóżka jak oparzony i wyrzucił go za drzwi - Co ty… - zerknął na swoją
dziewczynę i zapobiegawczo przykrył jej nagie plecy kołdrą – Co ty
odpierdalasz? Co robisz w domu mojej matki? – wysyczał, próbując nie ruszać się
zbyt gwałtownie.
- Później…
Stary, nie mamy perkusisty!
- CO?! –
zawołał za głośno niż zamierzał i wstrzymując oddech, patrzył, czy Marta się
nie obudziła.
- Ciszej! –
Izzy, obserwował, jak dziewczyna porusza się niespokojnie i przekręca się na
bok – nie mamy perkusisty… Axl wyjebał Stevena…
- Bez
porozumienia z nami?!
- No tak… bo
to jeszcze nie wszystko… - odwrócił wzrok od brunetki, która nieświadomie zsunęła
z siebie trochę materiał, którym była przykryta i dodał – Erin jest w szpitalu…
ona… ćpała… jak sądzisz, na kogo padło podejrzenie?
McKagan
patrzył z przerażeniem na swojego przyjaciela i przez chwilę zaniemówił. Jak
tylko oprzytomniał, powiedział Izzy’emu, żeby poczekał na niego chwilę za
drzwiami. Wysunął się delikatnie spod dziewczyny, żeby jej nie obudzić i szybko
wyciągnął z walizki świeże i czyste ubranie. Ponownie okrył Martę kołdrą,
chociaż wiedział, że dużo to nie da, bo dziewczyna miała tendencję do
rozkopywania i zrzucania z siebie wszelkiego okrycia. Cmoknął ją w czoło i
przypominając sobie noc, którą mieli za sobą; noc pełną rozkoszy i miłosnych
uniesień, uśmiechnął się rozmarzony. Oprzytomniał jednak szybko i nie pozwolił,
by fala pożądania ogarnęła jego umysł i ciało. Wciągając w pośpiechu bokserki i
spodnie wypadł na korytarz i siarczyście przeklął, gdy zderzył się z Izzym.
-
Powiedziałem już twojej mamie, że wychodzimy i że wrócisz za kilka godzin…
- Czekaj… -
potruchtał do kuchni i szybko poprosił swoją rodzicielkę, by nie martwiła za
bardzo Marty i jakoś dotrzymała jej towarzystwa, póki on sam nie wróci.
Marta
obudziła się z uśmiechem na ustach i przeciągnęła się lekko. Odwróciła się na
bok, spodziewając się zobaczyć jej ukochanego, ale jedyne co dostrzegła to
puste miejsce koło niej. Spojrzała na zegar na ścianie i aż zakrztusiła się
własną śliną. Dwunasta?! Jest południe? O cholera… jak mogłam tak długo
spać! I to jeszcze w tym domu… nic dziwnego, że Duffa przy mnie nie ma… Zwlekła
się z łóżka i opatulając się kołdrą, zaczęła zbierać z podłogi porozrzucane
wczoraj części jej garderoby. Założyła na siebie jedną z koszulek Duffa i
skompletowawszy z walizki swoje ubrania, skierowała się po cichu do łazienki.
Wzięła szybki prysznic i zakładając czyste ubrania i upinając szybko włosy,
zastanawiała się, gdzie podziewał się jej chłopak.
- Dzień
dobry, Kochanie – dobiegł ją głos pani McKagan, gdy tylko przekroczyła próg
kuchni.
- Dzień
dobry… ja przepraszam, że tak późno wstałam… trochę nie wypada, ale…
- Ach, nie
tłumacz się, Dziecko… wyspałaś się chociaż?
Pokiwała
głową i zapytała, czy kobieta wie, gdzie podziewa się Duff. Poszedł gdzieś z
tym miłym chłopakiem z zespołu i powiedział, że wróci za parę godzin?! Powtórzyła
w myślach i zmarszczyła brwi. Ten miły chłopak to Izzy? Co on, do cholery,
robił tutaj? Coś się stało?
- Och,
proszę… niech pani nie robi sobie kłopotu… wystarczą mi tosty… - jęknęła, gdy
mama Duffa zaproponowała, że zrobi jej jakieś późne śniadanie.
Po kilku
chwilach przed Martą stała miska z parującą jajecznicą z pieczarkami i
pomidorami. Zaczęły luźną rozmowę o wszystkim i o niczym i gdy pani McKagan
zaczęła jej dziękować za pilnowanie wczoraj Alice, zadzwonił telefon.
Dziewczyna zajęła się swoim jedzeniem i starała się nie podsłuchiwać, o czym
mówiła kobieta.
- Nie
sądzisz, że to niegrzeczne siedzieć komuś na głowie, skoro możesz spokojnie
mieszkać u siebie w domu? – w głosie matki Duffa słychać było wzburzenie – ON
jest twoim bratem! – uniosła się i dodała – nie masz prawa go tak traktować!
Nie tak cię wychowałam! Zresztą… porozmawiamy, jak w końcu wrócisz i
przestaniesz zachowywać się jak rozkapryszona nastolatka!
Trzasnęła
słuchawką i odetchnęła ciężko. Nim z powrotem usiadła przy stole, sięgnęła do
jednej z szafek i łyknęła dwie niewielkie, żółtawe tabletki. Nie trzeba było
być jakimś biegłym farmaceutą lub lekarzem, by wiedzieć, że było to lekarstwo
na serce. Marta mimo, że nie chciała się wtrącać, zapytała, czy wszystko w
porządku.
- Na pewno
dobrze się pani czuje?
- Tak,
Kochanie… - mruknęła i przymknęła na chwilę oczy – trochę się tylko
zdenerwowałam na Claudię… stwierdziła, że nie zamierza wracać do domu, póki
Duff stąd nie wyjedzie…
- To pewnie
moja wina…
- Och nie!
Nawet tak nie myśl… ona od dawna zachowuje się tak w stosunku do Duffa… z
początku były to całkiem niewinne bzdury… jak byli dziećmi donosiła mi o
wszystkim, co przeskrobał… wiecznie była dla niego niemiła, ale sądziłam, że to
po prostu czysty przypadek, w którym nie wszyscy z rodzeństwa muszą pałać do siebie
sympatią… - westchnęła cicho i kontynuowała – pierwszy raz przesadziła, gdy
miała jedenaście lat… stwierdziła, że odejście ich ojca to tylko i wyłącznie
jego wina… wyobrażasz sobie, jak poczuł się siedmioletni chłopczyk, słysząc coś
takiego? Słysząc, że to jego wina, że ojciec, który był dla niego ideałem,
niedoścignionym wzorem do naśladowania odszedł przez niego, bo „Duff jest
największą porażką jego życia” – zacytowała cichym warknięciem – z początku mój
syn robił wszystko, by skłonić mojego byłego męża do powrotu…by udowodnić mu,
że wcale nie jest beznadziejny… starał się cztery lata…
- I co się
stało po tym czasie?
-
Stwierdził, że nic nie poradzi… - odwróciła wzrok – jedenastolatek, który
dochodzi do takich wniosków? Dziwne prawda? Niemniej jednak… od tego czasu
znienawidził ojca… oczywiście musiał się z nim widywać, gdy przychodził do
reszty, ale… sama rozumiesz… zamknął się w sobie, nie odzywał się podczas tych
wizyt… Ostatni raz widział się i rozmawiał z nim dziesięć lat temu. Nie muszę
chyba dodawać, że nie była to przyjemna rozmowa?
- Nie miałam
pojęcia, że… - urwała, nie wiedząc, co powiedzieć – to znaczy… myślałam… zawsze
wydawało mi się, że Duff ma dobre stosunki z rodziną…
- Nie jestem
zaskoczona, że ci nie powiedział… to zawsze był dla niego ciężki temat – wstała
i postawiła wodę na kawę – on zawsze bał się uzewnętrzniać… bał się mówić o
uczuciach, myśląc, że ktoś go wyśmieje… taki kompleks najmłodszego z
rodzeństwa. Rozumiesz? Nie możesz okazać się zbyt wrażliwy, bo bracia cię
wyśmieją, nie możesz za bardzo szaleć, bo od razu zwrócą ci uwagę… - postawiła
przed Martą kubek z gorącym płynem - nie wiem, czy on w ogóle z kimś o tym
rozmawia… jeśli tak to pewnie tylko z Joan… zawsze mieli dobry kontakt…
Pani McKagan
zamyśliła się, a Marta szybko upiła kawę, która zdążyła się już ostudzić. Była
ciekawa, czego jeszcze nie powiedział jej Duff o swojej przeszłości, ale nie
chciała go o to wypytywać. Nie chciała sprawiać mu przykrości pytaniami i
zmuszaniem go do przypominania sobie tego wszystkiego. No i sama nie wiedziała,
czy byłaby w stanie tego słuchać. Nie wiedziała, czy dałaby radę słuchać o tym,
jak się czuł, gdy jego własna siostra traktowała go jak śmiecia. Taka
zajebista powtórka z rozrywki… mnie rodzice poniżali, a on musiał męczyć się z
Claudią i jeszcze przeżywać odejście ojca… swoją drogą ciekawe, co teraz robi i
gdzie mieszka pan McKagan…
- Czy Duff
albo Izzy nie mówili niczego więcej? – zapytała po chwili, gdy zauważyła, że
jej chłopaka nie było już czwartą godzinę.
- Nie… w
zasadzie nie… powiedzieli tylko, że jakaś kryzysowa sytuacja w zespole…
Marta
chciała już coś powiedzieć, ale usłyszały trzask drzwi frontowych i po chwili
do kuchni wpadł basista. Prócz plastra, który wczoraj przykleiła mu na czoło,
dopatrzyła się kolejnego drobnego obrażenia – pęknięta warga, na której
zakrzepła już krew.
- Marta,
zbieraj się, dopij tą kawę i chodź… - wyrzucił z siebie, dysząc lekko.
- Duff? –
spojrzała na niego pytająco, gdy sięgnął po jej kubek i wcisnął jej go w ręce –
co się dzieje?
- Nic… musimy
jechać… Axl wyjebał… – nawet nie zwrócił uwagi na karcące spojrzenie matki –
wjebał bez porozumienia z nami Stevena i… no opowiem ci w drodze… - mruknął coś
przepraszająco do matki i wyciągnął dziewczynę z kuchni.
Wepchnął ją
do taksówki i kazał kierowcy jechać do jakiegoś szpitala. Widząc przerażone
spojrzenie Marty, zaczął jej tłumaczyć, co się wydarzyło. Opowiedział jej o
tym, jak Axl siedział w nocy ze Slashem w knajpie i próbował uspokoić nerwy po
koncercie, a w tym czasie Adler wrócił do hotelu i jakimś cudem namówił Everly
do wciągnięcia białego proszku i wstrzyknięcia sobie Brownstone’a. Pijany Rose
znalazł ją nieprzytomną w pokoju hotelowym i prawie od razu wezwał karetkę.
Obecnie Erin leżała w śpiączce w szpitalu, do którego właśnie jechali.
- Boże… -
szepnęła i przyjrzała się Duffowi – twoja warga… biłeś się ze Stevenem?
Pokręcił
przecząco głową i spuścił wzrok, mrucząc, że to robota wokalisty Guns n’Roses,
który nie krył poirytowania, gdy Duff i Slash wypomnieli mu, że nie ma prawa w
pojedynkę decydować o losie zespołu.
- No kurwa…
ja tylko się odezwałem, a on rzucił się na mnie z pięściami i prawie od razu
wrócił do Erin…
- Jak on się
teraz zachowuje?
- Jak
wariat… ciągle powtarza, że zajebie Adlera, jeśli ona… no wiesz… - urwał
koślawo i położył dłoń na jej kolanie - siedzi przy jej łóżku i mamrota jakieś
nieskładne bzdury… on w ogóle nie chce z nami porozmawiać… wyjebał nas z sali…
- Dziwisz mu
się? – mruknęła i ściskając jego dłoń, oparła się o jego ramię – on ją naprawdę
kocha… mimo, że… że nie zawsze jest… - próbowała znaleźć odpowiednie słowo i po
chwili dokończyła – idealny…
- Też cię
kocham jak szalony, a jakoś nie… - przymknął, oczy na wspomnienie pewnej
sytuacji i wyraźnie się spiął –jakoś nigdy nie podniosłem na ciebie ręki… jakoś
cię nie z-zdradzam…
- Nie myśl o
tym… - pogładziła go po policzku i lekko pocałowała.
Wiedziała,
że przypomniał sobie sytuację sprzed kilku dobrych miesięcy, kiedy wszyscy byli
przekonani, że Duff spał z jakąś dziwką praktycznie na oczach Marty, a w
rzeczywistości Steven wrobił go w całą tą aferę, by „odzyskać przyjaciela, z
którym mógł ćpać i chodzić na dziwki”. Zdawała sobie sprawę z tego, że bardzo
długo będą o tym oboje pamiętać i przywoływać w pamięci te okropne miesiące,
kiedy cierpieli, nie rozmawiali ze sobą, kiedy nie dotykali się nawet w
niewinny sposób. Co się stanie z tym zespołem bez Stevena? Co będzie z
genialną piątką muzyków, którzy stworzyli Najniebezpieczniejszy Zespół Świata?
Co z ich płytą, którą zaczęli nagrywać? Marta nie potrafiła skupić się na
czymś innym niż na myśleniu o przyszłości kapeli jej ukochanego, która wisiała
teraz na włosku.
- Może wejdę
sama, co? – zapytała, gdy Duff zaprowadził ją szpitalnym korytarzem pod salę, w
której leżała Erin i gdy przywitała się z Izzym i Slashem.
Chłopak
kiwnął tylko głową i zanim zapukała do drzwi, musnął delikatnie jej usta i
wymruczał pod nosem, żeby nie była taka spięta. Wślizgnęła się do pomieszczenia
i spojrzała na Axla, który siedział przy łóżku dziewczyny. Faktycznie był
załamany; ściskał w ręce dłoń swojej żony, przyciskając ją jednocześnie do
swojej twarzy. Mamrotał jakieś nieskładne słowa, które układały się w błagalną
prośbę, by się obudziła.
- Axl? –
odezwała się cicho i podeszła do wokalisty.
- Nie wiem,
po co on cię tu ściągnął… - nawet się do niej nie odwrócił – nie chcę, żebyście
mnie pocieszali! Gówno to da! – Marta stanęła za nim i położyła mu uspokajająco
dłonie na ramionach - Mam w dupie wasze pieprzenie… - głos uwiązł mu w gardle i
pozwolił, by dziewczyna go objęła – Kurwa… ona… ona m-musi z tego wyjść! Musi
s-się obudzić! – wyszeptał drżącym głosem i odwrócił się przodem do Marty – ja
nie… ja nie wiem… nie wiem, co zrobię… j-jeśli… - spojrzał załzawionymi oczami
na swoją przyjaciółkę i zaszlochał cicho.
- Axl…
proszę… - jęknęła i pozwoliła mu się do siebie przytulić.
Nie czuła
się zbyt komfortowo w ramionach tego człowieka, ale nie mogła mu przecież
odmówić. Nie mogła mu powiedzieć, żeby się odpieprzył i nie pozwalał sobie na
taki gest. Przecież to nie był już ten sam Rose, którego tak dobrze pamiętała,
którego zobaczyła po raz pierwszy ponad dwa lata temu. To nie był Rose, który
budził w niej strach i obrzydzenie; który swoim zachowaniem sprawiał, że
dziewczyna miała ochotę uciec z tego domu, albo ukryć się w zawsze otwartych
dla niej ramionach Izzy’ego. Teraz stał przed nią załamany Axl, który przez ten
czas zdążył stać się jej przyjacielem, który od momentu, gdy dowiedział się o
przeszłości Marty, nigdy więcej nie odważył się na jakieś dwuznaczne gesty czy
słowa. Axl, który ustatkował się i w pewien sposób uspokoił, który był w stanie
zaoferować dziewczynie pomoc, gdyby nie chciała o nią prosić pozostałych
chłopaków.
- Wiem, że
jest ci ciężko… wiem, jak to jest, gdy ktoś ci bliski leży w szpitalu, a
jedyne, co możesz zrobić, to być przy tym kimś… - wymruczała i pogładziła lekko
jego rude włosy.
- Dzięki, że
ze mną tu jesteś… - oderwał się od niej i szybko otarł ostatnie łzy – wiesz… -
spojrzała na niego pytająco, gdy nie dokończył – on lubi, jak masz
rozpuszczone… - wymamrotał, wskazując podbródkiem na jej upięte włosy – ja też
tak wolę… wyglądasz wtedy… uroczo… - uśmiechnął się, gdy się zarumieniła i po
chwili dodał – mogłabyś pójść po Slasha?
- Jasne… i
dziękuję za… komplement… - wyszczerzyła zęby i szybko wyszła z sali na
korytarz.
Przekazała
gitarzyście, że Rose chce z nim porozmawiać i opadła na miejsce koło Izzy’ego.
Oparła głowę na jego ramieniu i westchnęła ciężko. Było jej żal Axla, który był
teraz w kompletnej rozsypce; żal Erin, które była w śpiączce i może to dziwne,
ale żal jej było również Stevena, który nie dość, że czuł się pomijany przez
resztę, to jeszcze coraz bardziej pogrążał się w narkotykowym uzależnieniu.
When lights go down, I see no reason
For you to cry. We've been through this before
In every time, in every season,
God knows I've tried
So please don't ask for more.
Can't you see it in my eyes
This might be our last goodbye
Carrie, Carrie, things they change my friend
Carrie, Carrie, maybe we'll meet again somewhere again
I read your mind, with no intentions
Of being unkind, I wish I could explain
It all takes time, a whole lot of patience
If it's a crime, how come I feel no pain.
For you to cry. We've been through this before
In every time, in every season,
God knows I've tried
So please don't ask for more.
Can't you see it in my eyes
This might be our last goodbye
Carrie, Carrie, things they change my friend
Carrie, Carrie, maybe we'll meet again somewhere again
I read your mind, with no intentions
Of being unkind, I wish I could explain
It all takes time, a whole lot of patience
If it's a crime, how come I feel no pain.
- Nie martw
się... – mruknął, gdy skończył śpiewać i otoczył ją ramieniem – będzie dobrze…
musi być dobrze…
- Oby… Axl jest w koszmarnym stanie…
- westchnęła i zapytała – gdzie Duff?
- A ja ci
już nie wystarczam? Poszedł po kawę dla ciebie… - obrzucił ją bystrym
spojrzeniem i dodał – wyglądasz na bardzo niewyspaną…
Widząc jego
sugestywną minę, uderzyła go lekko w rękę i natychmiast się zarumieniła. Cholera,
zachciało mu się żartować z mojego związku z Duffem?! Co za… głupek! Kiedy on w
końcu się oduczy przywalania się do mojego… pożycia! Marta z
niecierpliwością prychnęła i po chwili zmroziło ją, gdy o czymś pomyślała.
- Izzy? Czy…
- przełknęła głośno ślinę - wchodziłeś do nas rano?
- O co
dokładnie pytasz? – Izzy uśmiechnął się pod nosem i zastanawiał się, czy
dziewczynie chodzi o jej dość niekompletny poranny strój – Duff cię przykrył,
jeśli o to ci chodzi… - widząc jej minę, zaśmiał się i postanowił ją jeszcze
bardziej zawstydzić – i następnym razem, Siostrzyczko Isbell… poczekaj, aż
wyjdę z pokoju, jeśli chcesz… - nachylił się i wyszeptał jej do ucha - spać
nago bez przykrycia.
Krew
odpłynęła jej z twarzy i w sekundę stała się blada jak ściana. Co?! Spałam
bez przykrycia? Co on pieprzy… kurwa co za kompromitacja! Co za szczęście, że
to był tylko Izzy! Dziewczyna zakryła twarz włosami i przybrała kolor
dojrzałej wiśni. Stradlin wybuchnął śmiechem i przygarną ją do siebie, mrucząc
jej do ucha.
- Nie
stresuj się tak… za dużo nie odkryłaś… po za tym odwróciłem wzrok…
Już miała
coś odpowiedzieć, ale pojawił się Duff z kubkiem kawy, który podał swojej
dziewczynie. Zapytał, czy wszystko w porządku i przysiadł na miejscu koło
Marty. Był zmęczony i nie miał na nic siły. Nie dość, że zasnął dopiero nad
ranem, to jeszcze Izzy wyrwał go po niecałych trzech godzinach z łóżka i
przytargał tutaj. Nie miał pojęcia, po co ma tu dłużej siedzieć, skoro Rose
miał ich gdzieś i chciał być z Erin sam; no i Everly była dla niego tylko żoną
jego przyjaciela, nikim innym, więc siedzenie pod jej salą, aż się obudzi było
pozbawione sensu.
- Wal się
idiotko! – dobiegł ich doskonale znany głos – mam prawo tam iść! Pieprz się i
odwal się od mojego czoła! – zobaczyli Stevena, który kłócił się z jakąś
pielęgniarką i nie dał się opatrzyć – Kurwa… co z Erin?
-
Nienajlepiej… - mruknął Izzy i spojrzał
na Duffa w niemej prośbie, by to on przekazał perkusiście decyzję Axla –
Steven… bo… on cię wyjebał z zespołu…
- Co?! –
Adler zamrugał z niedowierzaniem oczami i popatrzył na Martę, która odwróciła
wzrok i ścisnęła lekko dłoń Duffa – nie może mnie wyjebać… nie może… to nie
możliwe…
- On już to
zrobił… sam… i wcale mu się nie dziwię – warknął McKagan – gdybyś… gdyby tam leżała
Marta… gdybyś…
- Stary! Ja
jej nie zmuszałem żeby to brała… nic jej nie wciskałem! – pierwszy raz od
niepamiętnych czasów Steven nie był kompletnie pijany i naćpany; pierwszy raz
od kilkunastu tygodni kontaktował i wiedział dobrze, co się wokół niego dzieje.
- Nikt ci
nie wierzy… Axl nie zmieni zdania… albo ty albo on… sam rozumiesz, że nie mamy
wyboru… wybacz… - Izzy podniósł się z miejsca i klepiąc go lekko po ramieniu,
wszedł do sali, w której leżała żona jego przyjaciela.
- Duff…
kurwa… nie możecie! Błagam was! Ja nie wcisnąłem jej tych dragów! Musisz mi
uwierzyć! – krzyknął z rozpaczą w głosie - Musicie mi uwierzyć! Patrzcie.. dziś
prawie nic nie ćpałem… Ja się będę starał… kurwa jesteście dla mnie jak
rodzina!
- Rodzinie
nie robi się takich rzeczy! Przegiąłeś, Steven… przegiąłeś i to kurewsko… -
mruknął Duff i wstał – nawet byłoby mi ciebie żal i może próbowałbym to
odkręcić, ale nie po tym, co mi zrobiłeś… - spojrzał wymownie na Martę i po
chwili dodał – masz to na co zasłużyłeś… staraliśmy się ci pomóc, ale miałeś
nas gdzieś… teraz my mamy cię głęboko w dupie… - złapał za rękę brunetkę i
pociągnął ją w kierunku wyjścia z oddziału – lepiej stąd spieprzaj, zanim Axl
cię nie zobaczy… cześć…
Zaprowadził
Martę do klatki schodowej, której prawie nikt nie używał z racji wszechobecnych
wind szpitalnych i usiadł na schodach, chowając twarz w dłoniach. Miał poczucie
winy i to ogromne i zupełnie nie wiedział, jak sobie z nim poradzić. Myślał, że
to jego wina, że Steven został wyrzucony z zespołu, bo przecież mógł mu pomóc
wyjść z nałogu, mógł się od niego nie odsuwać; mógł nie wymyślać tych koncertów
w Seattle i tym samym nie byłoby tej sytuacji z wczoraj, gdy Adler nie miał
pojęcia, co ma grać, nie wkurzyłby się na Axla i Erin nie wylądowałaby w
szpitalu.
- Moja wina…
- powtórzył i ułożył głowę na kolanach Marty, która siedziała stopień wyżej.
- Kochany,
przecież wiesz, że tak nie jest! – szybko zaprzeczyła i zaczęła go gładzić po
włosach – nie obwiniaj się o rzeczy, na które nie miałeś najmniejszego wpływu…
nie ty kazałeś Stevenowi ćpać, nie ty kazałeś mu nie przychodzić na próby… nie
ty dałeś Erin jakieś świństwo! – nachyliła się i cmoknęła go w czubek głowy.
Dawno nie
widziała Duffa tak zdołowanego i obwiniającego się o jakąś sytuację i nie
wiedziała za bardzo, co ma zrobić. Co zrobić, żeby jakoś zajął się czymś
innym? Żeby przestał myśleć o tym? Żeby przestał się oskarżać? Przerażał ją
fakt, że jej chłopak jest podatny na takie sytuacje; przerażał ją fakt, jak
bardzo Duff przeżywał najpierw odejście jego ojca i rozwód rodziców, szykany ze
strony Claudii, jak bardzo rozpamiętywał wypadek w Donington, w którym zginęło
dwóch nastolatków; jak kołatała mu się po głowie jego rzekoma zdrada i wreszcie
teraz jak obwiniał się o to, że Steven został wyrzucony a Erin jest w śpiączce.
- Spójrz na
mnie… - szepnęła i ujęła jego twarz w dłonie – to nie twoja wina, tak? –
zapytała i lekko pocałowała go w usta – i mam dla ciebie propozycję…
- Hmm? –
popatrzył w jej duże oczy i próbował odczytać z nich odpowiedź – jaka pro… - urwał,
gdy Marta się poruszyła.
Przemieściła
się na jego kolana, siadając przodem do niego i z namiętnością wpiła się w jego
wargi. Przymknęła oczy i wplotła dłonie w jego włosy, przyciągając jego twarz
bliżej siebie. Pozwoliła mu włożyć ręce pod jej koszulkę i dobrać się rękami do
jej piersi. Stęknęła cicho, gdy je lekko ścisnął i szybko zaczęła rozpinać jego
spodnie. Wstała z jego kolan i pociągnęła go za sobą, popychając na ścianę.
- Marta? –
zapytał niepewnie, gdy zsuwała z niego dolną część garderoby.
- Nic nie
mów… - przyłożyła mu palec do ust i zamruczała głosem ociekającym pożądaniem –
chcę się z tobą pieprzyć… tu i teraz!
- Joan
mówiła ci, gdzie idzie ze Slashem? – zapytał basista Guns n’Roses i spojrzał na
swoją dziewczynę, która siedziała na blacie i jadła jogurt.
- Mhm… to
znaczy Slash mi powiedział, bo Joan mnie zbyła… - mruknęła i poprosiła Duffa o
podanie jej herbaty – są w prokuraturze… jak nas nie było Ray ją nachodził i…
- Czemu nic
o tym nie wiem?!
- Bo
powiedziała o tym Slashowi? Kurde, Duff, to nieistotne! Ważne, że coś z tym
chce zrobić… jak sąd nakaże mu zakaz zbliżania się, to przynajmniej nie będzie
jej nękać…
- Poszła po
zakaz zbliżania się?! Mówiłem jej o tym już od dawna…
Marta
kiwnęła tylko głową i przypomniała sobie, jak roztrzęsiona Joan, zaraz po ich
powrocie z Seattle tydzień temu, poszła do Hudsona i jak szukała w nim wsparcia
i bezpieczeństwa. Dzień wcześniej przyszedł do niej jej były i zaczął jej
grozić, wykorzystując nieobecność części członków zespołu, którzy mogliby go
wyrzucić. Slash oczywiście od razu ją wysłuchał i obiecał jej pomóc za plecami
Duffa.
- Cześć!
Jest ktoś w domu? – dobiegł ich męski głos.
- W kuchni –
odkrzyknął Duff i po chwili do pomieszczenia zajrzał Izzy – a gdzie twoja
ukochana Annica?
- W domu…
może byś nie ironizował? – zapytał z pozoru grzecznie, jednak w tonie dało się
usłyszeć groźną nutę – Cześć, Mała Isbell – podszedł do brunetki i ucałował ją
czule w czoło – Jest Slash? Kazał mi przyjść tu w południe… - zapytał, siadając
koło niej.
- Wyszedł z
Joan… masz jeszcze pół godziny – rzuciła sugestywne spojrzenie na swojego
chłopaka, który prawie natychmiast spełnił jej niemą prośbę i wyszedł.
- Wszystko
dobrze? Czemu go wygoniłaś?
- Przytulisz
mnie? – odpowiedziała pytaniem na pytanie i przekręcając się, wyciągnęła w jego
kierunku ręce.
Objął ją
mocno i postanowił przez kilka chwil milczeć. Zastanawiał się, czy coś się
stało, czy dziewczynę nagle naszło na czułości. Ale jeśli tak… to czemu nie
prosi o to Duffa? W końcu po coś z nim jest i jakiś pożytek z niego musi mieć…
ale kurwa, debilu! Po chuja się nad tym rozwodzisz? Ciesz się, że cię o to
poprosiła, a nie kurwa mać, jeszcze się zastanawiasz! Przejechał po jej
plecach kilka razy dłonią i zaczął mruczeć piosenkę, wiedząc, że w ten sposób
przedłuży to przytulenie.
I wanna love you but I better not touch
I wanna hold you, but my senses tell me to stop
I wanna kiss you but I want it too much
I wanna taste you but your lips are venomous poison
You’re poison, running through my veins
Poison
I don’t wanna break these chains
Your mouth, so hot
Your web, I’m caught
Your skin, so wet
Black lace, on sweat....
I hear you calling and it’s needles and pins
I wanna hurt you just to hear you screaming my name
Don’t wanna touch you but you’re under my skin
I wanna taste you but your lips are venomous poison
You’re poison, running through my veins
Poison
I don’t wanna break these chains
I wanna hold you, but my senses tell me to stop
I wanna kiss you but I want it too much
I wanna taste you but your lips are venomous poison
You’re poison, running through my veins
Poison
I don’t wanna break these chains
Your mouth, so hot
Your web, I’m caught
Your skin, so wet
Black lace, on sweat....
I hear you calling and it’s needles and pins
I wanna hurt you just to hear you screaming my name
Don’t wanna touch you but you’re under my skin
I wanna taste you but your lips are venomous poison
You’re poison, running through my veins
Poison
I don’t wanna break these chains
- Hmmm...
Panie Stradlin, co za wyznania... gdybyś nie miał żony, a ja faceta… i gdybyś
nie był moim kochanym braciszkiem to… - zażartowała Marta i oderwała się od
niego.
- Tak, tak,
Skarbie… powiesz mi, czy coś się stało, że…
- Że
chciałam się przytulić? – weszła mu w słowo i uśmiechnęła się słodko – tęsknie
za tobą Izzy… to wszystko… ostatnio tak rzadko mamy okazję pobyć ze sobą…
- Marta… -
chłopak poczuł lekkie ukłucie w okolicy serca – wiem… przepraszam, to chyba
moja wina… teraz bardziej skupiam się na Annicy, rzadko do was przychodzę… ale
nie chcę jej denerwować…
-
Denerwować?
- Trochę się
wkurza, jak… jak się z wami widzę i w ogóle… ciągle zarzuca mi, że przebywam z
ćpającym Slashem, pijącym Duffem i… - urwał i zdołał ugryźć się w język –
nieważne…
Kurwa, weź
myśl, co gadasz! Jeszcze chwila i byś się wygadał, że Annica jest zazdrosna o
nią… jakby kurwa miała o co… przecież doskonale wie, że kocham Martę jak
siostrę i tylko jak siostrę! Wie, że nic poza przyjaźnią mnie z nią nie łączy,
a wiecznie się o to ze mną kłóci… Przecież jakbym to powiedział Marcie, to nie
dość, że by się załamała, to jeszcze zmusiłaby mnie to nieutrzymywania z nią
kontaktów, żeby nie psuć sobie małżeństwa! Stradlin odetchnął z ulgą, że
w porę się opamiętał i szybko zmienił temat, pytając Martę, jak jej się
podobało w Seattle i jak wrażenia z poznania większej części rodziny Duffa.
- Bardzo
sympatyczni ludzie… myślałam, że mnie nie zaakceptują czy coś w tym stylu, ale
w większości chyba mnie polubili…
- Miałem
okazję poznać tylko Bruce’a i Claudię… - mruknął – ona jest koszmarna! Nie wiem
jak oni z nią wytrzymywali, gdy byli mali…
- Duff
opowiadał wam kiedykolwiek o swojej rodzinie? – zapytała, ale Izzy nie zdążył
odpowiedzieć, bo usłyszeli dzwonek do drzwi – otworzę…
Zeskoczyła z
blatu i po chwili znalazła się pod drzwiami wyjściowymi. Zastanawiała się, kto
może dzwonić do nich, bo przecież chyba nie spodziewali się żadnych gości.
Nacisnęła klamkę i ujrzała jakiegoś wysokiego mężczyznę. Miał kręcone,
farbowane na blond włosy do ramion. Na czole miał zawiązaną czerwoną bandanę, a
na ramiona zarzuconą czarną skórę.
- Tak?
- Ja do
Slasha – powiedział tonem, jakby to wszystko wyjaśniało i nie czekając na
zaproszenie wszedł do środka – dla mnie Daniels, ok? Pójdziesz po niego?
- Coś ci się
chyba pomyliło… – warknęła i rzuciła jeszcze – Hudsona jeszcze nie ma…
- A kiedy
będzie? Miał tu być w południe! Od tego chyba tu jesteś, żeby wiedzieć, gdzie
on jest?
- Nie jestem
służącą! – zmrużyła gniewnie oczy i miała coś powiedzieć, ale Izzy wyszedł z
kuchni – Stradlin, mógłbyś PANU wyjaśnić, że Slasha nie ma i nie wiem, kiedy
będzie? – powiedziała i nie patrząc nawet na przybysza, udała się schodami na
górę do Duffa.
Izzy
spojrzał spokojnie na mężczyznę i zapytał go, co tutaj robi i po co umówił się
z jego przyjacielem. Matt, bo tak się nazywał, odpowiedział, że gitarzysta
zaproponował mu przyłączenie się do zespołu. A więc po to Slash mnie tu
zaciągnął… żebym poznał naszego nowego perkusistę… o ile oczywiście Axl go
zaakceptuje, bo od pewnego czasu ma tutaj najwięcej do powiedzenia…
- Czekaj… ty
nie jesteś Sorum?
- We własnej
osobie… parę dni temu dostałem telefon od Slasha i zapytał czy nie byłbym
zainteresowany i żebym przyszedł do was to spróbujemy razem coś zagrać na
próbę…
- Spoko…
pójdę po naszego basistę – zaproponował Izzy i po chwili wrócił z Duffem, który
pytająco spoglądał na Matta.
- Ja cię
skądś znam!
- Matt
Sorum… The Cult – przedstawił się i po chwili usłyszeli huk drzwi – o Slash,
witaj… czekaliśmy na ciebie… słuchaj możemy już coś zagrać? Mam trochę mało
czasu dzisiaj…
-
Jasne…tylko zniosę Les Paula… poznałeś już Duffa i Izzy’ego, tak?
Kudłaty
gitarzysta pobiegł do swojego pokoju i prawie zderzył się z Martą, która z
nerwami prychnęła coś pod nosem.
- Cześć…
wszystko dobrze? Wyglądasz na wkurzoną…
- Nie lubię
jak ktoś traktuje mnie jak służącą! – widząc jego pytające spojrzenie,
wyjaśniła – twój gość na dole myślał, że jestem jakąś pieprzoną dziewczynką na
posyłki!
Zeszła z
powrotem do salonu i popatrzyła zniesmaczona na Matta, który rozmawiał o czymś
z Izzym. Wyszła z domu i na schodach zobaczyła Joan i Duffa. Dziewczyna
przytulała się do swojego brata, który lekko gładził ją po plecach i mruczał
coś do ucha. Z początku brunetka myślała, że panna McKagan płakała, ale okazało
się, że po prostu basista objął ją by dodać jej otuchy, gdy opowiadała mu o
tym, co udało się jej załatwić w prokuraturze.
- Gdzie
idziesz? – odezwał się Duff, gdy Marta przywitała się z Joan i chciała odejść.
- Do
Rachela… już dawno obiecywałam mu, że do niego wpadnę… przynajmniej nie będę
wam przeszkadzać w gościem… - stanęła na palcach i cmoknąwszy go lekko w usta,
odeszła.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz