komentarzy 37
Dobra... powiem bez bicia, za chuja nie chciało mi się sprawdzać błędów :D
Tak...
dziś wyjątkowo z dedykacją, dla Blan, która ma dziś urodziny i której
życzę dzieciaczków z panem Duffem (wybacz nie mogłam się znów
powstrzymać!)
taaak... mam nadzieję, że was nie zanudzę tym dzisiejszym rozdziałem
***
- Izzy! –
dziewczyna rzuciła się na szyję chłopakowi, który właśnie przekroczył próg
domu, w którym do niedawna mieszkał.
- Też
tęskniłem – zaśmiał się i objął ją mocno, kręcąc się wokół własnej osi – cześć,
Duff – uśmiechnął się ponad jej ramieniem do basisty, który właśnie witał się z
jego żoną.
- Witam
młodego mężusia! – zawołał z ironią w głosie – Zmęczony miesiącem
miodowym? Chodź, Annica, oni będą się witać godzinami! – pociągnął Szwedkę w
stronę kuchni.
- Palant… -
mruknął Stradlin, gdy jego przyjaciel zniknął w kuchni i spojrzał na Martę –
Malutka moja, wszystko u was dobrze? – cmoknął ją w czoło i dostrzegł jej
niezbyt pewną minę – ej… coś nie tak?
- Nie, nie…
- powiedziała szybko i widząc, że Izzy nie odpuści tak łatwo, dodała – och…
porozmawiamy później, ok?
Stradlin
tylko kiwną głową i z lekkim niepokojem przyglądał się swojej przyszywanej
siostrze. Wyczuł prawie od razu, że coś jest nie w porządku i chyba nie była to
błaha sprawa, toteż od razu zaczął się martwić. Jednak rozmyślanie przerwał mu
huk otwieranych drzwi i pojawienie się Axla, Erin i Slasha. Przywitali się z
gitarzystą i udali się od razu do kuchni, by zobaczyć jego żonę. Marta
zaciągnęła przyjaciela do pomieszczenia i z przyjaciółmi wymusiła na
małżonkach, by opowiedzieli jak było na „wakacjach”. Kreuter zasypywała ich
zdjęciami, które zrobiła podczas ich miesięcznego wyjazdu do Włoch i
praktycznie w kółko coś mówiła o podróży i miejscach, które zwiedzili, a Izzy
tylko co jakiś czas przytakiwał i mruczał pod nosem jakieś dopowiedzenia.
Skupił całą uwagę na obecnych mieszkańcach tego domu i próbował rozgryźć
problem, który widocznie trapił Martę. O co chodzi, do kurwy?! Czemu ona
jest taka dziwna? Czemu Duff zachowuje jakiś dziwny dystans?! Czemu do chuja,
Mała nawet się nie uśmiecha? I czemu Slash jest taki milczący?
- Dobra…
obiecałem Joan spacer… - Duff podniósł się po jakiejś godzinie i prawie od razu
wyszedł z kuchni.
Izzy
spojrzał pytająco na Martę, ale ona tylko wzruszyła lekko ramionami i dopijając
piwo, udała się bez słowa do swojego pokoju. Slash spojrzał za nią dziwnie i
sięgnął po kolejną butelkę Danielsa. Izzy zaczął się irytować dziwnym
zachowaniem przyjaciół, które najwyraźniej tylko on zauważył, bo Axl z Erin
spokojnie słuchali opowieści Annicy i z zaciekawieniem oglądali kolejne
fotografie. Tak jak dwójka jego przyjaciół, wyszedł z pomieszczenia i szybko
skierował się na piętro. Zapukał do pokoju Marty i nie czekając na odpowiedź,
wszedł do środka. W sumie sam nie wiedział nawet, po co trudził się stukaniem w
drzwi, ale uznał, że przynajmniej zawsze może wymigać się oświadczeniem, że
przecież zachował resztki wychowania.
I hear you breathing, though you're so far away
Can you just go where you're going to
I couldn't give a damn or two about a fool like you
That's true
Are you just too cool, no, you're just perfectly cold
And what goes around still comes around
I think it's all summed up and down in a fool like you
That's true
Is there a reason for the way that you are
Or does it just come naturally
To have an idiosyncrasy and be a fool like you
That's true
You're hearing what you want to hear
Misunderstanding all you see
And attitude in all of us
Is it really you and me
Can you just go where you're going to
I couldn't give a damn or two about a fool like you
That's true
Are you just too cool, no, you're just perfectly cold
And what goes around still comes around
I think it's all summed up and down in a fool like you
That's true
Is there a reason for the way that you are
Or does it just come naturally
To have an idiosyncrasy and be a fool like you
That's true
You're hearing what you want to hear
Misunderstanding all you see
And attitude in all of us
Is it really you and me
- Kochana…
więc… porozmawiamy? – zapytał i wyciągnął jej gitarę z rąk.
- Ja… bo…
kurcze Izzy… wszystko się tak… jebie… - przysunęła się do niego i położyła
głowę na jego ramieniu – Steven… Steven tak strasznie się zmienił… Axl… Axl się
jakoś izoluje… ty się wyprowadziłeś i… i Duff… ja się coraz bardziej boję…
- Czego?!
- On… on
tyle pije… on… ja się boję, że on… że będzie jak mój ojciec… że k-kiedyś po
pijaku mnie uderzy a-albo… no… że jak… że… - zarumieniła się lekko i chcąc
ukryć zmieszanie, przytuliła twarz do jego torsu – że jak mu o-odmówię, t-to… no…
no wiesz… i jeszcze… jeszcze Slash…
- Co ze
Slashem? – zapytał ostrożnie, gdy urwała i wzięła głęboki oddech.
- Izzy, czy
ty nie wiesz na pewno niczego ważnego? On jest taki dziwny! – Stradlin
zaprzeczył tylko i kazał jej kontynuować – On… zachowuje się jakby… jakby
zależało mu bardziej niż powinno… i… i znów… znów m-mnie pocałował…
- Słucham?!
– gitarzysta odsunął Martę od siebie i chwycił ją za ramiona – co zrobił?! –
zapytał lodowatym tonem.
Dziewczyna
popatrzyła na niego z lekkim przerażeniem i spuściła głowę. Mimo że to Slash ją
pocałował, ona miała wyrzuty sumienia; że w ogóle na to pozwoliła, że nie
nakrzyczała na niego albo nie dała mu w twarz i przede wszystkim, że Duff o
niczym nie wie. Stradlin ruchem dłonie poniósł jej podbródek i spojrzał w oczy,
mrucząc pod nosem, że utnie sobie poważną rozmowę z Hudsonem.
- Duff, wie?
– zaprzeczyła ruchem głowy – To dobrze… świetnie… nie powiesz mu… - rzekł to
takim tonem, jakby dziewczyna nie miała innego wyjścia – tak… coś cię jeszcze
martwi?
Marta posmutniała
jeszcze bardziej i bez słowa wtuliła się w ramię chłopka, który niepewnie ją
objął. Nie wiedział, o co chodzi i skąd nagle takie zachowanie u niej.
Pogładził ją delikatnie po plecach i zapytał, co ją trapi.
- Izzy… czy…
czy ty m-mnie jeszcze choć trochę kochasz?
- To jakiś
żart? Oczywiście, że cię kocham! Jak mogłaś w to wątpić?
- Nie wiem…
tyle się dzieje… tyle mam wątpliwości… coraz więcej… i nie wiem co się ze mną
ostatnio dzieje… cały czas coś mi nie pasuje, cały czas warczę na Duffa o
jakieś głupoty… - z każdym kolejnym słowem jej głos stawał się bardziej
płaczliwy – b-boję się, że on w końcu nie wytrzyma… że będzie miał dość i mnie…
mnie zostawi…
- Marta…
błagam, nie płacz… wszystko się ułoży, no! Potrzeba tylko trochę czasu… -
przywarł ustami do jej czoła i żeby ją uspokoić, gładził lekko jej długie włosy
– może… może powinniście pobyć sami przez jakiś czas? Wyjechać gdzieś i oderwać
się od tego środowiska, hmm?
- Może… nie
wiem… kurcze, Izzy… ja nie mam już siły… nie mam siły wiecznie się z nim
kłócić… nie mam siły udawać, że nie przeraża mnie jego pijaństwo… nie mam go
siły zbywać…
- Nie myśl
teraz o tym… spakowałaś się już na wyjazd? – zapytał, chcąc zmienić temat.
Jutro mieli
jechać do Seattle na trzy dni na koncerty, które zorganizował McKagan. Marta
wciąż nie wiedziała, że chłopak męczył się z organizacją dwóch występów, by
wmanewrować swoją dziewczynę w obiad z jego rodziną, a przynajmniej większą
częścią jego najbliższej rodziny. Wiedział, że jego matka koniecznie chciała
poznać kobietę, która zawróciła jej synowi w głowie i o której już tyle
słyszała od swojej córki, albo bezpośrednio od chłopaka. Wiedział też, że Marta
dobrowolnie nie zgodzi się na taki wypad, bo za bardzo by się stresowała i
obawiała odrzucenia, więc musiał zastosować podstęp. I właśnie dlatego był
teraz z Joan na zakupach, by ta pomogła znaleźć mu odpowiedni strój dla jego
dziewczyny, nadający się na rodzinny obiad; musiał mieć pomoc, bo sam zapewne
kupiłby coś, co bardziej nadawałoby się do rozbudzania w nim zmysłów niż
spędzenia popołudnia z rodziną McKaganów.
- Dobra… idę
pogadać z tym pojebem… - mruknął Izzy i ucałował ją w czubek głowy – zejdź do
nich, co będziesz tu tak sama siedzieć… - zaproponował i nie czekając na
odpowiedź, wyciągnął ją prawie siłą z pokoju i zaprowadził do kuchni.
Marta
niezbyt zadowolona usiadła na parapecie i uśmiechnęła się do Erin, która podała
jej puszkę piwa. Stradlin w tym czasie szarpnął nieźle już upitego Slasha i
podniósł go z krzesła.
- Musimy
pogadać!
- Spadaj…
pojebało cię? – wybełkotał gitarzysta i spróbował się wyswobodzić z uścisku.
- Chyba
ciebie, durniu… - mimo niepozornego wyglądu Izzy nie należał do słabych osób,
wręcz przeciwnie, bez problemu mógł wyprowadzić opierającego się przyjaciela z
pomieszczenia.
- Izzy… co
ty robisz? – zawołała nagle Annica, patrząc jak jej mąż praktycznie wywleka
Slasha z kuchni.
- Nic,
Kochanie… musimy sobie z Hudsonem porozmawiać… - wyprowadził go z domu i
zaprowadził na tyły ich domu – co ty gnoju odpierdalasz?!
- O co ci
chodzi?
- O co mi
chodzi? O to, że się do niej przyjebałeś! Kto dał ci prawo do całowania jej?! –
pchnął go tak, że uderzył plecami o mur i zachwiał się lekko – Nie pamiętasz
naszych jebanych zasad?! NIE ZARYWAMY I NIE PIEPRZYMY SIĘ Z DZIEWCZYNAMI
PRZYJACIÓŁ! – warknął wzburzony i dodał – jeszcze raz ją tkniesz i zrobisz coś
wbrew jej woli…
- Stary…
kurwa… to był… impuls! Ona… nie moja wina, że jest taka… – zaczął się bronić,
rozkładając ręce w geście poddania – nie myślałem wtedy, kurwa no…
- Ty w ogóle
nie myślisz… przynajmniej nie tym, czym powinieneś… - chciał odejść, ale
jeszcze tylko dodał – pamiętaj… jeszcze raz i pożałujesz…
- Załóż to…
- chłopak wyciągnął rękę z jakimś czarnym materiałem.
- Co to
jest?
- No…
sukienka… załóż… bo chcę cię gdzieś wziąć…
Marta
spojrzała na niego pytająco i wyciągnęła dłoń po ubranie. Miała przed sobą
sukienkę, którą pierwszy raz widziała na oczy i która obiektywnie rzecz biorąc
podobała jej się i to bardzo. Jednak nie wiedziała, co zamierza i od razu
zrobiła się podejrzliwa. Próbowała wyciągnąć z niego, po co ma wcisnąć się w tę
kieckę i przede wszystkim, dokąd mają iść. Siedzieli w hotelu w Seattle i nagle
Duff wyskoczył jej z jakąś dziwną i niejasną propozycją, której nawet nie
chciał jej wytłumaczyć.
- Kochanie…
zrób mi tą przyjemność i to włóż, ok? – mruknął i pocałował ją przelotnie w
usta, wpychając ją do łazienki.
Wykorzystał
jej chwilową nieobecność w pomieszczeniu i szybko spakował porozrzucane po
podłodze ubrania do torby. Nie wiedział sam, jak zdoła ją przekonać do tego
wszystkiego, co planował, ale wiedział, że będzie ciężko, a czas niemiłosiernie
upływał. Za półtora godziny miał zjawić się pod domem, w którym spędził swoje
dzieciństwo, a jego dziewczyna nawet nie wiedziała, że się tam wybierają. Kurwa…
ona mnie zabije! Przecież nie uzna tego za niespodziankę… zaśmiał się w
myślach i zapukał to pomieszczenia, w którym była obecnie dziewczyna.
- Mogę
wejść? – zapytał i słysząc stłumione przez drzwi przytaknięcie, wszedł do
środka – Cholera…
- Co? –
zapytała szybko – źle wyglądam, prawda? Po cholerę mi ta sukienka?
- Wyglądasz
przecudownie! – podszedł do niej i założył jej włosy za ucho.
- No nie
wiem… - spojrzała krytycznie na siebie i odwróciła się tyłem do chłopaka –
mógłbyś zapiąć zamek?
Po chwili
poczuła na plecach jego dłonie, które zamiast zasunąć zamek błyskawiczny,
zaczęły przemieszczać się pod materiał, zmierzając w kierunku jej brzucha i
piersi. Odchyliła głowę do tyłu, opierając się o klatkę piersiową chłopaka i
cicho zamruczała. Wiedziała, co zamierza Duff i gdyby nie fakt, że ponoć mieli
gdzieś iść, spokojnie pozwoliłaby mu na ściągnięcie z niej sukienki.
- Mmmm… -
wymruczał, odgarniając jej włosy na jedną stronę i obcałowując jej kark –
jesteś tak zajebiście piękna…
- Dobrze,
Duff… - jęknęła, gdy przegryzł płatek jej ucha i próbowała się opamiętać –
mieliśmy gdzieś iść… - szybko wyswobodziła się z jego uścisku i odsunęła się na
bezpieczną odległość.
Chłopak
spojrzał na nią z żalem i udawanym wyrzutem i szybko wykonał to, o co go
prosiła. Udało mu się wybłagać, by nie spinała swoich włosów i zostawił ją, by
mogła w spokoju nałożyć lekki makijaż, uprzednio mówiąc, że koło łóżka znajdzie
pudełko z butami. Zamówił taksówkę i skierował się na korytarz, by przejść do
pokoju Izzy’ego. On jako jedyny był wtajemniczony w plany basisty i nawet
próbował mu pomóc w przygotowaniu tego wszystkiego. Zapukał do drzwi i słysząc
stłumiony chichot należący niewątpliwe do Annicy, powstrzymał się przed
wejściem i czekał spokojnie, aż Stradlin pofatyguje się, by go wpuścić. Po
kilku chwilach usłyszał ciche przeklęcie i w drzwiach staną Izzy.
- Czego? –
warknął niezbyt miło, zapinając guziki swojej koszuli.
- No… wiem
kurwa, że ci przeszkadzam, ale… kurwa… mam ją uprzedzić czy nie?
Izzy
przymknął tylko oczy i wziął kilka głębokich oddechów, by się uspokoić. Nie
dość, że Duff mu przerywał spędzanie czasu z żoną, to jeszcze irytował go
idiotycznymi pytaniami, które zadawał już chyba po raz dwudziesty. Ok…
uspokój się, Izzy… on jest tylko zestresowany i wcale nie chce cię wkurzać… pomyślał,
ale w jego głowie odezwał się za chwilę kolejny głos. Jasne, kurwa… wcale
nie chce mnie wpieniać! Wcale nie pyta się o jakieś głupoty po kilkanaście
razy… ja pierdolę, co ja jestem Duchem Świętym, żeby wiedzieć czy ona się
będzie wściekać czy nie?!
- Kurwa! Rób
co chcesz! To twoja dziewczyna, a nie moja, żebym wiedział czy jej się to
spodoba! – pokręcił niecierpliwie głową i warknął jeszcze - I kurwa… jestem
zajęty!
- Tak… no…to
ja już… no… - wydukał i zanim Izzy trzasnął drzwiami, wycofał się i wrócił do
pokoju, w którym już siedziała Marta – Ślicznie… - mruknął, gdy zlustrował ją
wzrokiem i dodał – za chwilę przyjedzie taksówka…
- Ok… a po
co spakowałeś moje rzeczy?
- No bo… bo
tutaj nie zostaniemy… - widząc jej pytające spojrzenie, wyjaśnił – teraz gdzieś
jedziemy i tak zatrzymamy się na kilka dni, hmmm?
- Naprawdę
nie możesz mi powiedzieć, co kombinujesz? – jęknęła, patrząc na niego
błagalnie.
Uśmiechnął
się tylko i pokiwał przecząco głową. Chciał coś powiedzieć, ale zadzwonił
telefon, w którym recepcjonista zawiadomił chłopaka, że taksówka podjechała pod
hotel. Wziął torbę dziewczyny i swoją walizkę i wyprowadził Martę z pokoju.
Podał kierowcy adres i rozsiadł się wygodnie na tylnym siedzeniu koło Marty.
Spojrzał na zegarek i z ulgą stwierdził, że pojawią się na miejscu grubo przed
czasem. To dobrze… głupio byłoby się spóźnić na coś, co się samemu
zaproponowało… pomyślał i położył dłoń na kolanie brunetki. Dziwił się, że
był pewien, iż matka będzie zachwycona jego ukochaną i jednocześnie bał się
reakcji rodzeństwa, które nie zawsze było dla Duffa miłe i wyrozumiałe. Ciągle
pamiętał, jaką awanturę zrobił mu najstarszy brat, gdy basista ogłosił, że
rzuca szkołę na rzecz muzyki i zespołów, w jakich wtedy grał. Pamiętał jak
Claudia wiecznie czepiała się go o jego spontaniczne i nie zawsze właściwe
moralnie życie.
- Dobra…
niech pan się tu zatrzyma – mruknął nagle, gdy zbliżali się do właściwego domu
– ten kawałek dojdziemy sami… - wyciągnął banknot i podał mężczyźnie za
kierownicą – dzięki…
Marta
patrzyła na niego dziwnie, ale nie komentowała jego zachowania, gdy wyciągał z
bagażnika ich niezbyt duże bagaże. Uśmiechając się do dziewczyny, zapytał, czy
mogłaby „zaopiekować się” jego walizką i sam podbiegł do kwiaciarni. Brunetka
podążyła za nim i po chwili stanęła jak wryta, widząc jak chłopak wychodzi z
kilkoma bukiecikami kwiatków. Podał jej najładniejszy z nich i powiedział
tylko, że za dwie minuty dowie się wszystkiego. Zaprowadził ją pod drzwi
jakiegoś niedużego domu i nacisnął dzwonek. I dopiero wtedy Marta zrozumiała, co
chłopak wymyślił, dopiero wtedy dotarło do niej, że za chwile stanie twarzą w
twarz z kimś z rodziny McKagana.
- Duff!
Zwariowałeś?! – szepnęła nerwowo, chcąc się wycofać.
- Spokojnie…
- zamruczał i objął ją w pasie, by nie mogła się ruszyć – cześć, mamo –
uśmiechnął się do kobiety, która otworzyła drzwi – tak… to jest właśnie Marta…
- D-dzień
dobry… - spanikowana dziewczyna nie była w stanie wydusić z siebie nawet zdania
– ja… - urwała, gdy niewysoka kobieta uściskała ją, jakby znała ją od lat.
- Miło mi
cię poznać, Kochanie – gdy w końcu ją puściła, Duff wręczył jej kwiaty i
dodała, tym razem zwracając się do niego – Carol bardzo cię przeprasza, że się
nie pojawi, ale za to przysłała mi na wakacje Alice… no zapraszam, zapraszam,
co tak w drzwiach stoicie! – zawołała radośnie i wprowadziła Martę do środka –
Matta też nie będzie, bo nie mógł wziąć urlopu, ale… na pewno jeszcze się
zobaczycie…
Duff nie
mógł powstrzymać uśmiechu na twarzy, gdy patrzył jak ciepło jego mama przyjęła
dziewczynę i ruszył za kobietami do salonu, w którym czekała pierwsza
przeszkoda, z którą od samego początku się liczył. Spojrzał niechętnie na
kobietę siedzącą na kanapie i odetchnął ciężko, widząc jej równie niemiły
wzrok.
- Tak… też
się cieszę, że cię widzę… - mruknął i odwracając się do Isbell, dodał – Marta…
to moja kochana siostrzyczka Claudia…
- Eee…
cześć… - powiedziała niepewnie Marta, widząc niezadowolenie na twarzy
farbowanej na rudo kobiety.
- Kolejna dziewczyna
Michaela… - prychnęła, kładąc nacisk na drugie słowo i biorąc od Duffa kwiatki,
dodała – dobrze wiesz, że nie lubię storczyków…
Chłopak
wywrócił oczami i widząc ostrzegawcze spojrzenie matki, nie skomentował tego.
Posadził Martę w fotelu i biorąc ich bagaże, szybko zaniósł je do jednego z
pokoi na parterze. W tym czasie pani McKagan zapytała gościa, czy czegoś się
napije.
- Ale…
proszę nie robić sobie kłopotu… ja…
- Zrób kawę…
- dobiegł ich głos Duffa, który właśnie stanął w drzwiach – reszta już
przyszła?
- Tak, tak…
Bruce siedzi na górze i stroi twojej chrześnicy gitarę… myślał, że zdąży zanim
przyjdziecie.
Duff
uśmiechnął się i zaciągnął Martę na piętro i bez pukania wszedł do pokoju, z
którego dochodziły jakieś śmiechy i dźwięki szarpanych strun. Odchrząknął
cicho, żeby zwrócić uwagę brata na jego obecność i nie zdążył nic powiedzieć,
bo niska, trzynastoletnia mulatka rzuciła mu się na szyję.
- Wujek
Duff!
- Mówiłem,
żebyś nie nazywała mnie wujkiem – zaśmiał się i bez najmniejszego problemu
podniósł siostrzenicę, mocno ją przytulając.
- Dobra,
dobra… wiesz, że mama mi nie pozwala! – powiedziała z oburzeniem i szybko
dodała – no… to gdzie ta twoja zajebista ukochana?
Duff
wybuchnął śmiechem i stawiając ją z powrotem na podłodze, przedstawił jej
Martę, która z zaskoczeniem zarejestrowała, że dziewczyna była chyba wierną
fanką zespołu Guns n’Roses i niczym nie przypominała swoich rówieśniczek, które
ubóstwiały kolor różowy i słuchały popu. Uścisnęła jej dłoń i trochę się
rozluźniła – świadomość, że nie będzie przebywać w towarzystwie samych
starszych od niej osób sprawił, że się trochę ośmieliła. Po chwili podszedł do
niej wysoki mężczyzna, który przedstawił się jako Bruce. Nie sposób było nie
zauważyć podobieństwa między braćmi, mimo dzielącej ich różnicy wieku, która
wynosiła równe dziesięć lat.
- No… w
końcu masz jakiś gust normalny, Stary – poklepał Duffa po ramieniu i przywitał
się z nim.
Marta
oczywiście zarumieniła się, słysząc coś, co miało być komplementem i nerwowo
uśmiechnęła się do mężczyzny. Mając świadomość, że pewnie jest kolejną
dziewczyną, którą jej chłopak sprowadzał do tego domu, trochę głupio się czuła
i zupełnie nie wiedziała, jak ma się zachować.
- Duff,
Duff, a Slash też przyjdzie? – zapytała Alice i patrzyła z nadzieją na basistę,
co chwila zerkając na Martę.
- Nie dziś…
- ponownie wybuchnął śmiechem i po chwili do głowy wpadł mu pewien pomysł – ale
jutro mamy koncert… więc… jeśli skombinujesz sobie zgo…
- Naprawdę?!
Kocham cię! – ponownie rzuciła mu się na szyję, a Duff łapiąc ją wpół,
przerzucił ją sobie przez ramię jak worek ziemniaków.
- Oni tak
zawsze… - mruknął Bruce i spojrzał uważnie na Martę – wiesz… nie spodziewałem
się takiej dziewczyny jak ty… - stwierdził, gdy Duff zaczął ganiać po korytarzu
z córką jego siostry, tym samym zostawiając Martę z trzydziestosześcioletnim
mężczyzną.
- To znaczy?
– zapytała zaskoczona, jednak szybko się poprawiła – dlaczego pan tak myśli?
- Och… żaden
pan! Aż taki stary to ja nie jestem! – obruszył się – Wiesz… mój brat obracał
się w różnym dziwnym towarzystwie… kobiet… nie zawsze z dobrą reputacją… A ty…
na pierwszy rzut okaz widać, że jesteś inna, z innego środowiska… - urwał i
zmarszczył brwi, widząc jak się czerwieni – powiedziałem coś nie tak?
- Nie,
nie… - kurwa, jaki przypał! Nawet teraz muszę się rumienić?! – to jest
niezależne ode mnie… przepraszam…
- Nie masz
za co – uśmiechnął się do niej i dodał – ktoś cię już oprowadzał po domu?
Kiwnęła
przecząco głową i po chwili McKagan zaproponował jej wycieczkę po piętrze i
parterze domu, w którym spędził swoje dzieciństwo. Pokrótce mówił jej, kto
zajmował dany pokój i sypialnię i ile lat każdy z rodzeństwa był starszy od
Duffa. Dwadzieścia, szesnaście, trzynaście, dziesięć, sześć, cztery i trzy… powtórzyła
w myślach i coraz bardziej była przerażona. Poznała dopiero Joan, Bruce’a i
Claudię, która chyba jej nie polubiła, a przed nią jeszcze czwórka rodzeństwa,
z czego dwóch na pewno dziś nie pozna. Boże… tyle rodzeństwa… szwagrów,
szwagierek… siostrzenic, bratanic… o kurwa… wcześniej nie zdawała sobie
sprawy z tego, jak wielką rodzinę ma jej chłopak i stwierdziła, że to równoważy
się z jej polską rodziną, która liczyła tylko parę osób.
- A teraz
pokój Duffa… - zawołał Bruce po kilkunastu minutach, otwierając drzwi do dużego
ale zagraconego pokoju.
Była
pozytywnie zaskoczona tym, co ujrzała. Myślała, że zważywszy na to, że chłopak
opuścił na stałe to pomieszczenie, gdy był jeszcze nastolatkiem, że zobaczy
typowy pokój dorastającego chłopaka, w którym na każdym kroku można się natknąć
na plakaty albo czasopisma przedstawiające roznegliżowane kobiety. Jednak tutaj
było inaczej – owszem ściany były poobklejane plakatami, ale zespołów i idoli
Duffa. Całe mnóstwo wizerunków kapeli punkrockowych, z których tylko część
Marta rozpoznała, wiele znanych lubianych przez nią zespołów, a także
poprzyczepiane do ściany teksty piosenek albo nuty, jak się domyśliła
kompozycji McKagana. Na podłodze walały się kable i przedłużacze, które
prowadziły w jeden z kątów, gdzie stał wielki wzmacniacz, a obok niego bas.
Miało się wrażenie, jakby pokój właśnie był opuszczony przez nastoletniego
Duffa, który ruszał na podbój punkowej sceny w Seattle, gdyby nie fakt, że
teraz na środku pomieszczenia stała walizka i torba, które jakiś czas temu
wniósł tu chłopak.
- Joan dużo
o tobie mówiła… mama aż nie mogła się doczekać, żeby cię poznać… podobno zmieniłaś
Duffa…
- To on się
zmienił… - powiedziała skromnie i po chwili chciała jeszcze coś powiedzieć, ale
do pokoju wpadła Alice.
- Chce pani
poznać wujka Jona i ciocię Jennifer? No dobra… chcesz poznać? – sprostowała,
gdy Marta nie pozwoliła mówić do siebie w formie „pani” i szybko wyprowadziła
ją z pokoju.
W salonie
pojawiły się trzy nowe osoby, których brunetka jeszcze nie miała okazji widzieć
i od razu domyśliła się, że to najstarszy brat Duffa z żoną i dorosłym synem,
który na pierwszy rzut oka był niewiele młodszy od jej chłopaka. Z pewną
rezerwą przywitała się z ludźmi, którzy dorównywali wiekiem jej rodzicom i
spojrzała z rządzą mordu na Duffa. Nie wiedziała jak mógł wpakować ją w tak
niezręczną sytuację bez jakiegokolwiek przygotowania i uprzedzenia; bez
wspomnienia choćby słowem, że spotka się z większą częścią jego rodziny.
Uśmiechnął się do niej przepraszająco i obejmując, wymruczał jej do ucha, że
dobrze sobie radzi.
- Siadaj,
Kochanie, nie stój tak… - pani McKagan właśnie wniosła tacę z herbatą i kawą i
od razu posadziła parę na kanapie – czekamy jeszcze tylko na Marka i zaraz
podam obiad.
Basista
pocałował dziewczynę we włosy i uspokajająco ścisnął jej dłoń. Wiedział, że
póki co negatywnie nastawiona była tylko Claudia – zresztą tu nie było się
czemu dziwić, dziewczyna nigdy nie wykazywała jakiejś większej sympatii do
Duffa, mimo że była jego rodzoną siostrą. Zawsze potępiała jego zachowanie,
zawsze wydawała się być o wszystko zazdrosna i ciągle się z nim kłóciła. Jebać
to! Wiedziałem, że tak będzie… przynajmniej Bruce jest pozytywnie nastawiony…
Jon chyba też… no i oczywiście mała Alice… z całego grona dzieci swojego
rodzeństwa ją lubił najbardziej. Carol często narzekała, że dziewczynka wdała
się w swojego ojca chrzestnego i nie napawało jej to entuzjazmem, ale Duff był
z tego strasznie dumny. Mulatka w wieku pięciu lat słuchała już zespołów
pokroju Black Sabbath czy Motorhead i nie uznawała innych ubrań niż tych z
wizerunkami rockmanów. No i talent do grania oczywiście, który odziedziczyła po
nim. Nie sposób nie wspomnieć też o tym, że język, którym się posługiwała, nie
zawsze pasował do jej młodego wieku.
- Rozluźnij
się… jest naprawdę ok… - szepnął jej do ucha prawie nie poruszając ustami.
- Duff,
chodź, pomożesz mi w kuchni – powiedziała nagle jego mama.
- A-ale to
może ja pomogę? – zapytała prawie od razu Marta, głupio czując się w roli
gościa.
- Ach,
Dziecko, siedź! Jesteś gościem… - rzekła i pociągnęła chłopaka w kierunku
kuchni.
- Mamo,
rozumiem, że chcesz ze mną porozmawiać? – zapytał uprzejmie i usiadł na blacie.
- Kochasz
ją, prawda?
-
Najbardziej na świecie… - uśmiechnął się rozmarzony i dodał – to źle?
- Och nie!
Duff, tak się cieszę! – uścisnęła chłopaka – Naprawdę się cieszę, że znalazłeś
sobie taką wspaniałą kobietę!
- Nie
wierzę, że to mówisz… zawsze miałaś obiekcje do moich wyborów… - powiedział,
unosząc wysoko brwi.
Pani McKagan
pokręciła tylko niecierpliwie głową i zaczęła mu tłumaczyć, że ona zna się na
ludziach i widzi, jaka jest Marta. Widzi, że jest inna niż całe dotychczasowe
zdobycze chłopaka, że bije od niej dobroć i skromność. Stwierdziła nawet, że
jest dokładnie taka, jak opisywała ją Joan. Basista uśmiechnął się niemrawo pod
nosem i tylko przytaknął.
- O co
chodzi? Zmarkotniałeś trochę… - mama spojrzała na niego z troską i podeszła do
syna siedzącego na blacie.
- Nic…
tylko… - zaczął skubać mankiet swojej koszuli i odwrócił wzrok od kobiety – bo…
tak się zastanawiam…
- No mówże!
– pogoniła go.
- Mamo…
popatrz na mnie… na moje życie… czy ja zasługuję na taką dziewczynę jak ona? –
spojrzał niepewnie na rodzicielkę i dodał – codziennie zadaję sobie te
pieprzone pytania! Czy jej nie krzywdzę… czy ona nie powinna mieć jakiegoś
lepszego faceta… codziennie… - spuścił głowę i urwał, nie wiedząc, co jeszcze
powiedzieć.
- Duff! –
skarciła go i zapytał trochę gniewnym tonem – czy ona cię kocha? – pokiwał
tylko potakująco – no właśnie! Więc skoro cię wybrała i wiedziała, jaki jesteś,
to widać nie chce żadnego innego chłopaka! – chwyciła go za ramiona i lekko nim
szarpnęła – Synu, jeśli to zepsujesz…
- Nie… nie,
mamo… zrobię wszystko, żeby do tego nie doszło… - uśmiechnął się lekko i dodał
– przyszedł chyba Mark… - zeskoczył z miejsca, w którym siedział i pognał do
salonu, by przedstawić Marcie kolejnego ze swoich braci.
Mężczyzna nawet
nie próbował udawać, że jest uradowany spotkaniem z bratem i już na wstępie
raczył go poinformować, że jest tu tylko na prośbę matki i Jona. Marta nie
wiedziała, o co chodzi, bo Duff nigdy nie mówił nic o swoich problemach
rodzinnych, a ona sama nie chciała z niego nic wyciągać. Była pewna, że jeśli
Duff chciałby jej coś powiedzieć, to z pewnością by to zrobił, więc ponaglanie
go było zupełnie bezsensowne.
- Znów
zamierzacie wywlekać to wszystko?! – zagrzmiał najstarszy z braci, widząc jak
Marta uspokajająco kładzie chłopakowi dłoń na przedramieniu, a Mark szykuje się
do standardowego wyrzucania basiście całego żalu, który do niego czuje – Mark,
mamy gościa… - warknął i dodał – zapraszam do jadalni – podszedł do Marty i
łapiąc ją pod rękę, zaprowadził do jasnego pomieszczenia z ogromnym stołem –
nie przejmuj się, dziecko… u nas tak zawsze jest… - uśmiechnął się do niej
życzliwie i odsunął jej krzesło, by mogła usiąść.
-
D-dziękuję… - mruknęła i lekko się zarumieniła.
Jon McKagan
wzbudzał w niej dziwne odczucia i zupełnie nie wiedziała, jak ma się przy nim
zachować. Z jednej strony był ciepłym, serdecznym człowiekiem, a z drugiej
roztaczała się wokół niego jakaś aura surowości i nadmiernej dyscypliny,
potęgowane jeszcze przez fakt, że ten mężczyzna był w wieku jej ojca. A słowo
ojciec, nie kojarzyło się jej najlepiej. Chciała coś jeszcze powiedzieć, ale
zjawił się Duff, który w ramach przeprosin za sytuację sprzed paru chwil
cmoknął ją w policzek i splótł ich dłonie.
- Duff… co
oni o mnie wiedzą? Czy wiedzą o gw… - szepnęła mu ze strachem, wykorzystując
chwilowe zamieszanie przy zajmowaniu miejsc przy stole.
- Nie… -
przerwał jej szybko – w sumie to… nie wiedzą prawie nic o twojej przeszłości…
powiesz im tyle, ile uznasz za słuszne…
- Babciu!
Mogę iść jutro na koncert? – zawołała nagle Alice, która siedziała naprzeciwko
Duffa i szukała u niego poparcia.
- Jaki
koncert?
- No… Duffa…
to znaczy wujka Duffa – wyszczerzyła zęby i czekała na odpowiedź.
- Nie sądzę,
żeby występ jakiejś dziwnej bandy ćpunów i pijaków o złej reputacji był
odpowiedni dla dziewczynki w twoim wieku – mruknęła Claudia, rzucając wymowne
spojrzenie swojemu młodszemu bratu – może ci się tam coś stać… może ktoś ci
podać narkotyki…
- Tak jasne…
bo akurat bym na to pozwolił – warknął Duff – zresztą Alice stałaby za kulisami
z Martą i…
- No
właśnie! – zawołała jeszcze głośniej z wyraźnym wzburzeniem – kim niby ONA
jest, że miałaby zajmować się moją siostrzenicą? Jakaś kolejna twoja dziewczyna,
która…
Marta
siedziała jak sparaliżowana, słuchając kłótni rodzeństwa, które zdawało się
zapomnieć, że nie są sami w pomieszczeniu. Spuściła wzrok i zaczęła skubać
brzeg swojej sukienki, czując jak zaczynają płonąć jej policzki. Nawet nie
wiedziała, ile czasu minęło, gdy usłyszała huk, jakby ktoś uderzył pięścią w
stół. Spojrzała na siedzącego koło niej Bruce’a i zorientowała się, że to on
przerwał tę ostrą wymianę zdań.
-
Zachowujcie się! – pani McKagan wykorzystała chwilową ciszę i szybko upomniała
kobietę, która już otwierała usta, by znów zaatakować – Duff… nalej Marcie
jeszcze wina… - dodała tonem nieznoszącym sprzeciwu.
Chłopak
posłusznie wykonał polecenie i zajął się jedzeniem na swoim talerzu. Było mu
głupio, że jego ukochana musiała słuchać tego, co mówiła jego siostra i tego,
że nie mógł tego jakoś kulturalnie urwać. Przy stole zapadła niezręczna cisza,
którą dopiero po chwili przerwała żona Jona.
- A… skąd
jesteś?
- Ja… z
P-polski… z Europy… przyjechałam do Stanów ponad dwa lata temu.
- Bardzo
dobrze mówisz po angielsku – zauważył bratanek Duffa, czyli Tony.
- Uczyłam
się kilka długich lat, żeby móc tutaj żyć bez problemów z komunikacją… po za
tym…
-
Przyjechałaś tu z rodziną? – przerwał jej niezbyt miło Mark.
Marta
zamilkła, nie wiedząc, co powinna powiedzieć i nie potrafiła opanować
zestresowania. Ręce zaczęły się jej trząść, a na czole poczuła kropelki zimnego
potu. To było jedno z pytań, których bała się najbardziej, na które nie
potrafiła odpowiedzieć – bo albo uciekłaby się do kłamstwa, czego nie chciała,
albo opowiadając o swojej rodzinie, najnormalniej w świecie by się popłakała.
Czuła, że wszystkie oczy są skierowane na nią i każdy oczekuje od niej
odpowiedzi. Duff odłożył nóż na talerz i zaciskając swoją rękę na jej drobnej
dłoni, odezwał się.
- Marta nie
utrzymuje kontaktu z… rodzicami – ostatnie słowo prawie wycedził i chciał
jeszcze coś powiedzieć, ale pani McKagan się wtrąciła.
- Czym się
interesujesz, Kochanie?
Brunetka z
wdzięcznością spojrzała na matkę basisty i uspokajając się trochę, zaczęła
opowiadać o swoich największych pasjach, czyli muzyce i rysunku. Temat spodobał
się większości osób, które z zaangażowaniem włączyły się do dyskusji na temat
swoich ulubionych zespołów i oczywiście na temat instrumentów, na których
umieli grać. Tony chwalił się Marcie, że założył zespół, który mozolnie
próbował się wybić na większą scenę i że jeśli tylko ma ochotę, może wpaść do
nich na jakąś próbę. Widać było, że podobnie jak Bruce’owi dziewczyna przypadła
mu do gustu i próbował za wszelką cenę jakoś zrekompensować jej niemiłe
zachowanie swojej ciotki i chamstwo wuja.
- Duff
proponował, że poleci nas Geffenowi, ale stwierdziliśmy z chłopakami, że sami
wolimy dojść do tego…
- Mhm… a na
czym grasz?
- Na
perkusji… mój młodszy brat Steven jest na rytmiku… obecnie szukamy jakiegoś
dobrego basu, bo nasz kumpel jest… no żałosny – uśmiechnął się ironicznie i
dodał – a ty? Umiesz grać na basie? Może ciebie weźmiemy?
- Duff
próbował mnie nauczyć, ale zdecydowanie bardziej wolę elektryka… Slash jest
bardzo dobrym nauczycielem
- Slash?!
Slash uczył cię grać? – do rozmowy wtrąciła się Alice i wytrzeszczyła oczy, gdy
brunetka pokiwała głową – o cholera! Ja też tak chcę!
- Przecież
umiesz grać – zaśmiał się Tony i zmierzwił jej włosy.
- Ale ty nic
nie rozumiesz! To Slash! Kto nie chciałby uczyć się od niego?!
- Dobra,
dobra… nie podniecaj się tak, bo cię wujcio na koncert nie weźmie – zakpił z
niej chłopak i prawie natychmiast umilkła z niezadowoleniem na twarzy.
Z każdą
następną minutą Marta zapominała o dwóch nieprzyjemnych sytuacjach i poczuła
się naprawdę miło w towarzystwie rodziny swojego chłopaka, który od kilku
dobrych chwil gładził jej kolano. Rzuciła mu pytające spojrzenie, ale on tylko
potrząsnął głową na znak, że nic się nie dzieje i szybko zajął się rozmową z
Bruce’em. Dziewczyna dowiedziała się, że jego żona bardzo chciała przyjechać z
nim, ale musiała siedzieć z najmłodszą z trójki ich dzieci córką, która trochę
się rozchorowała. Jej starsza siostra i brat spędzali wakacje u dziadków w
Chicago i dziewczynka miała do nich dołączyć jak tylko się wykuruje.
- A wy? –
zapytał nagle i widząc pytające spojrzenie Duffa, sprecyzował pytanie – kiedy
zostanę po raz kolejny wujkiem?
Dziewczyna,
która właśnie przełykała wino, zakrztusiła się i zaczęła kaszleć. Basista
uśmiechnął się lekko i mruknął tylko, że jeszcze mają czas na odpowiedzialność,
która się wiąże z posiadaniem dzieci. Tak… ja jestem przecież zajebiście
odpowiedzialny i odpowiedni do roli ojca… pomyślał z przekąsem i nie mógł
pozbyć się niezbyt przyjemnego wrażenia, że będzie złym rodzicem. Nie mógł wyprzeć
z siebie strachu, że będzie taki jak ojciec, że jego dziecko będzie tak samo
nieszczęśliwe, jak on był, gdy tata ich opuścił; bał się, że i jego syn czy
córka nie będzie miała oparcia w nim, dokładnie tak jak on nie miał, gdy
desperacko potrzebował ojcowskiego wsparcia. Kurwa… dobrze, że Marta o tym
wszystkim nie ma zielonego pojęcia… ale do chuja… ile jeszcze będę mógł udawać,
że to mnie nie przeraża? Ile będę udawał, że jestem gotowy?
- Ja już się
będę zbierał – powiedział po godzinie Mark i szybko podniósł się z fotela –
dzieciaki siedzą u sąsiadów… nie mogę ich wykorzystywać w nieskończoność… -
cmoknął matkę w policzek, skłonił się lekko Marcie i prawie natychmiast
wyszedł.
Brunetka
spojrzała pytająco na Duffa, ale on tylko wzruszył ramionami i szepnął, że
niedawno zostawiła go żona. Może dlatego był taki… niemiły i dziwny? Może
tylko wydawało mi się, że mnie nie polubił? Zamyśliła się Marta, gdy
farbowany blondyn objął ją lekko ramieniem i zaczął przekonywać matkę, żeby
puściła Alice na ich koncert, bo jak stwierdził, będzie pod czujnym okiem
swojego chrzestnego i Marty, która na pewno z miłą chęcią się nią zajmie. Tym
razem Claudia się nie mogła wtrącić, bo zmywała naczynia w kuchni, co było
tylko pretekstem, by nie siedzieć w jednym pomieszczeniu ze swoim bratem i jego
ukochaną dłużej niż to było konieczne. Ciekawe o co im chodzi… zachowują się
jakby się nienawidzili… przecież są rodziną! Najbliższą rodziną! Pomyślała,
ale za chwilę odezwał się inny głos… co z tego, że rodzina? Popatrz na
swoich rodziców! Matka cię przecież nienawidzi, mimo że powinna cię kochać…
jesteś przecież jej jedynym dzieckiem! A ojciec? Ojciec wcale nie lepszy! Który
kochający tata katuje swoje dziecko pod wpływem alkoholu? Który ciągle krzyczy
i poniewiera swoją córką jak najgorszym ścierwem?!
-
Przepraszam… zamyśliłam się… - wyrwała się jakby z transu i poprosiła Jennifer,
by powtórzyła pytanie – nie, jestem jedynaczką…
- To pewnie
czujesz się trochę… przytłoczona wielkością naszej rodziny? – uśmiechnęła się
do niej ciepło.
- Nie da się
ukryć – powiedziała z lekkim drżeniem w głosie – jeszcze Duff mnie nie
uprzedził, że zamierza mnie z wami poznać – mruknęła, rzucając kolejne
mordercze spojrzenie chłopakowi, który szybko zaczął się bronić.
- Skarbie,
przecież w życiu byś się na to nie zgodziła bez kłócenia się ze mną!
- Dlaczego?
–zapytał zaskoczony Jon – Duff, coś ty tej młodej damie o nas nagadał, co? –
zaśmiał się Jon i w żartach pogroził mu palcem.
- Nic
takiego… po prostu Marta jest trochę… nieśmiała – musnął ustami jej policzek i
prawie natychmiast dziewczyna oblała się rumieńcem – i nie wiedziała, czy nie
będziecie mieć do niej obiekcji…
- I miło by
było, gdybyś mnie jednak uświadomił, a nie robił niespodzianki i mówił mi, o co
chodzi dopiero pod drzwiami!
Bracia chłopaka
wybuchli śmiechem i wyjaśnili brunetce, że robienie dziwnych niespodzianek to
specjalność ich młodszego braciszka. Po niecałej godzinie Jon i Jennifer
zaczęli się zbierać i zapytali syna, czy mają go podwieźć do domu, czy sam
dotrze we własnym zakresie. Wybrał drugą opcję i widząc błagalne spojrzenie
swojej kuzynki zgodził się pograć z nią trochę na gitarze. Dziewczyna
zaciągnęła go do pokoju na piętrze i szczerząc zęby, prawie zmusiła go, by
zagrał jej Paradise City.
- Stary!
Gdzieś ty dorwał taką laskę?! – zawołał cicho Bruce, wykorzystując fakt, że
Marta udała się do toalety.
- A co zła
jest? – zmrużył lekko oczy.
- Zła? Ona
jest… fenomenalna! Nie podejrzewałem, że masz taki gust!
- A jednak…
kurwa, mówię ci, wpadłem po uszy!
- Najwyższy
czas… - zaśmiał się i dodał – jeśli jest równie inteligentna co śliczna to… -
urwał i gwizdną cicho – to ci zazdroszczę braciszku…
- Masz
czego, Bruce… masz czego – uśmiechnął się rozmarzony i założył ręce za głowę,
opierając się wygodnie o kanapę.
Po chwili
dziewczyna wróciła i Duff od razu zauważył, że coś jest nie tak. Była strasznie
blada i lekko skrzywiła się, gdy usłyszała hałas dochodzący z kuchni. Jak tylko
usidła obok chłopaka, ten od razu zapytał, czy wszystko w porządku. Kiwnęła
niepewnie głową i pozwoliła mu się objąć.
- Hej… no co
się dzieje? Strasznie zbladłaś… - powiedział lekko zaniepokojony, ignorując
dziwne spojrzenie brata.
- Jest ok… -
jęknęła mu do ucha – tylko… migrena… - oparła głowę na jego ramieniu i dodała –
przejdzie mi…
- Czekaj
chwilę… - mruknął i skierował się w stronę kuchni – mamo… masz jakieś tabletki
przeciwbólowe?
- A co się
stało? – oderwała się od krojenia ciasta i spojrzała na syna.
- Nic, nic…
Marta trochę się źle czuje…
Usłyszał
ciche prychnięcie i prawie natychmiast zacisnął dłonie w pięść, by się
uspokoić. Miał serdecznie dość tego, co odstawała jego siostra i miał ochotę
wygarnąć jej kilka rzeczy. Nie wiedział, jakim prawem śmie, wyrażać się w ten
sposób o Marcie, które przecież nie zna; nie wiedział jak w ogóle może się tak
karygodnie zachowywać.
- Mam brata
pantoflarza… - wysyczała i po chwili dodała tonem ociekającym jadem – ciekawe,
ile jej płacisz, za próby przekonania nas, że nie jest zwykłą panienką do
towarzystwa…
W kuchni
rozległ się głośny huk tłuczonego na płytkach szkła, gdy na jej słowa Duff
upuścił szklankę z wodą. Gdyby nie fakt, że była jego siostrą i była kobietą,
rzuciłby się na nią z pięściami. Jego matka najwyraźniej to wyczuła i prawie
natychmiast stanęła między nimi.
- Odszczekaj
to! – wycedził chłopak, patrząc się z nienawiścią na Claudię – odszczekaj to,
kurwa! – podniósł trochę głos i strzepnął z przedramienia dłoń matki.
- Od kiedy
nie można wyrażać własnych opinii? – kpienie z niego sprawiało jej dziką
satysfakcję i postanowiła wykorzystać fakt, że Duff nie może nic zrobić.
- Claudia!
Natychmiast przestań! – pani McKagan nie podobało się zachowanie córki, która
wyraźnie przekraczała wyznaczoną granicę – Nie życzę sobie, żebyś tak mówiła o
kobiecie, której prawie wcale nie znasz i która jest z Duffem!
- Jasne…
ukochany synuś mamusi… - prychnęła tylko i rzucając ścierką, którą wycierała
naczynia, wyszła z pomieszczenia trzaskając drzwiami.
- Duff…
spokojnie… - mruknęła matka, patrząc jak chłopak trzęsie się z nerwów –
przecież wiesz, jaka ona jest…
- Jak ona śmie!
Jak ona, kurwa, śmie wyzywać ją od dziwek?! Jakim prawem ją osądza, skoro nie
ma zielonego pojęcia, co ona przeszła?!
Prawie
wykrzyczał te słowa i po chwili zorientował się, że prawie wygadał coś, co
miało póki co zostać tajemnicą. Żeby odwrócić uwagę matki, zaczął zbierać szkło
z podłogi i wycierać ślady wody z płytek. Jednak wiedział, że jego rodzicielka
zawsze należała do bystrych i czujnych osób, umiejących czytać między
wierszami.
- O czym ty
mówisz? Przez co przeszła? – usiadła na krześle i spojrzała pytająco na syna,
który na klęczkach sprzątał rozsypane szkło.
- O niczym…
coś ci się przywidziało…
- Duff… nie
kłam! O czym ty mówisz? – ton jej głosu trochę się zaostrzył.
- Mamo… -
przymknął oczy i jękną… - jeśli Marta uzna, że powinnaś wiedzieć, to ci o tym
powie… ale to od niej zależy… tylko od niej… - podniósł się i nalewając wody do
kolejnej szklanki, wyszedł z tabletkami.
Wiedział, że
teraz matka będzie się martwić, ale obiecał swojej dziewczynie, że nie powie
nawet słowa o jej przykrej przeszłości i wszystko czego na ten temat dowie się
jego rodzina, wyjdzie z ust brunetki. Kurwa… mogłem się ugryźć w język i
siedzieć cicho! Skarcił się w myślach i spojrzał na Martę, która rozmawiała
z Bruce’em o swoich szkicach. Była taka śliczna i przy tym wszystkim taka
skromna i niepewna siebie, mimo że miała prawo, a nawet powinna znać poczucie
własnej wartości. Powinna wiedzieć, że dla Duffa jest najpiękniejszą,
najzgrabniejszą i najsłodszą ze znanych mu kobiet i żadna inna nie mogła się z
nią równać. Tak… jedyna w swoim rodzaju i do tego wszystkiego moja… pomyślał
z radością i podszedł cicho do kanapy.
- Ej,
wszystko dobrze? – zapytał Bruce, widząc, że basista daje dziewczynie jakieś
tabletki.
-Tak… trochę
boli mnie głowa… - mruknęła Marta, patrząc z wdzięcznością na swojego chłopaka
– jestem migrenowcem… - dodała, widząc pytające spojrzenie brata Duffa.
- No
nic… ja już muszę wracać… - powiedział po kilkudziesięciu minutach, gdy w
czwórkę siedzieli w salonie i rozmawiali – miło mi było cię poznać… - uśmiechnął
się szczerze do Marty i objął ją lekko na pożegnanie – Duff, Jane jeszcze raz
przeprasza, że nie mogła przyjść, ale no sam rozumiesz…
- Jasne, nie
ma problemu – ścisnął mu dłoń i dodał – ucałuj ją i małą.
- Z
pewnością… i zapraszamy was kiedyś do nas! Jane się ucieszy…
Dziewczyna
wtulała twarz w odkryty przez rozpiętą koszulę tors wysokiego chłopaka i mocno
obejmowała go ramionami. Czuła na plecach dłonie najważniejszego mężczyzny w
jej życiu i zupełnie nie przejmowała się faktem, że stała pośrodku pokoju w
samej bieliźnie i że w każdej chwili ktoś mógł wejść do pomieszczenia; w końcu
obecnie w domu przebywały prócz nich dwie inne osoby – matka chłopaka i jego
nadpobudliwa siostrzenica.
Hey, little girl
I wanna be your boyfriend
Sweet little girl
I wanna be your boyfriend
Do you love me babe?
What do you say?
Do you love me babe?
What can I say?
Because
I wanna be your boyfriend
Hey, little girl
I wanna be your boyfriend
Sweet little girl
I wanna be your boyfriend
I wanna be your boyfriend
Sweet little girl
I wanna be your boyfriend
Do you love me babe?
What do you say?
Do you love me babe?
What can I say?
Because
I wanna be your boyfriend
Hey, little girl
I wanna be your boyfriend
Sweet little girl
I wanna be your boyfriend
- Mmmm… -
zamruczał, gdy skończył śpiewać i zjechał dłońmi do jej pośladków – To co pani
na to powie? – zapytał, odnosząc się do słów piosenki zespołu Ramones.
- A jak się
panu wydaje? – uśmiechnęła się słodko i wspinając się na palce, próbowała
dosięgnąć do jego ust – jesteś za wysoki… albo raczej ja za niska…
- O nie… ty
jesteś idealna… - pochylił lekko głowę i pocałował ją w czoło – zbyt idealna… -
szepnął i cmoknął ją w nos – Bruce jest tobą zauroczony… matka też…
- Ale…
Claudia…
- Claudia
jest idiotką! – przerwał jej niecierpliwie i cofnął ręce – i mam gdzieś, że
jest moją siostrą… mam gdzieś to, że jesteśmy dorośli a… a zachowujemy się jak
dzieci… jebie mnie to! – odsunął się i siadł na łóżku.
-Duff…
powiesz mi, o co chodzi? – zapytała cicho i usiadła mu na kolanach – nie
powiesz mi, że nic się nie stało… - pogładziła go policzku i spojrzała mu w
oczy.
Chłopak
westchnął ciężko i opadł na pościel, zmuszając dziewczynę, by usiadła na nim
okrakiem. Przymknął powieki i wziął kilka głębokich oddechów. Zaczął opowiadać
jej o wszystkim, co pamiętał od samego początku. Mówił, że gdy był jeszcze
małym chłopcem, jego siostra wiecznie się go czepiała, że coś źle robi, że coś
zepsuł albo, że w jej mniemaniu był niegrzeczny. Mówił, jak Claudia potrafiła
ukryć zazdrości o uwagę, jaką poświęcała mu ich mama, o to, że tak świetnie
dogadywał się z Joan, która wolała spędzać czas ze swoim najmłodszym bratem. Z
czasem było coraz gorzej i coraz bardziej chciała udowadniać Duffowi, że jest
od niego lepsza, że bardziej zasługuje na miłość matki, a chłopak jest tylko
życiową porażką ich rodziców. Oskarżała go nawet o to, że ich ojciec od nich
odszedł, bo miał dość takiego syna.
- Najgorzej
było jak byłem nastolatkiem… jak zacząłem dojrzewać… - mruknął i przejechał
dłońmi po udach dziewczyny – ja nie wiem, czy ona specjalnie za mną łaziła, czy
nie… ale o wszystkim, co robiłem, mama wiedziała zanim przyszedłem do domu…
wiedziała, że wrócę pijany do domu, wiedziała, że paliłem fajki… trawkę…
Claudia robiła wszystko byle tylko mama uziemiła mnie w domu, żeby dała mi
szlaban i nie pozwoliła mi grać… robiła wszystko, co jej przyszło na myśl, byle
zniechęcić do mnie resztę rodziny… Po tylu pierdolonych latach ciągle zarzuca
mi to, że w ogóle pojawiłem się na świecie… że w ogóle istnieje i jestem jej
bratem… - urwał na chwilę i zamruczał cicho, czując jak Marta lekko gładzi go
po odkrytym torsie – przepraszam za nią… przepraszam, że tak cię potraktowała…
- Nie… nie
masz za co… to nie twoja wina… - pochyliła się nad nim i musnęła jego usta –
czemu nie powiedziałeś mi tego wcześniej?
- Co miałem
mówić? Że moja rodzina wcale nie jest tak zajebiście zgodna, jakby się mogło
wydawać? – przejechał palcami wzdłuż jej kręgosłupa – Marta… wystarczy, że
twoja rodzina jest, jaka jest… nie chciałem, żeby… myślałem, że ona się pohamuje
i nie będzie robić takiej jazdy…
- Nie myśl
już o tym… - szepnęła i widząc, że ciągle się zadręcza, przemieściła się
minimalnie, żeby było jej wygodniej i zaczęła go całować.
- Mhm… -
mruknął nie do końca świadomie i przyciągnął ją do siebie – tak, tak… - rozpiął
jej stanik i szybko zjechał dłońmi do jej pośladków i lekko je ścisnął.
- Jesteś
cholernym erotomanem! – jęknęła cicho, chcąc zobaczyć, czy w ogóle ją słucha.
- Masz
rację, kochanie… - przytaknął, nie wiedząc, co powiedziała, bo był zbyt
zaabsorbowany bliskością jej prawie nagiego ciała.
Dziewczyna
wybuchła głośnym śmiechem i spojrzała z politowaniem na Duffa, który wybudzony
jakby z transu zaskoczony patrzył na jej reakcję. Ciągle się śmiejąc, wyjaśniła
mu, o co chodzi i nie czekając na jego odpowiedź, zaczęła lekko obcałowywać
jego tors…
- Co… co się
dzieje? – mruknął zaspany, gdy poczuł, że Marta wyswobodziła się z jego objęć.
- Nic… nie
mogę spać… - usiadła i ciągnąc za sobą koc, owinęła się nic.
- Możemy
temu zaradzić… - przetarł oczy i podnosząc się, odgarnął jej włosy na jedną
stronę i musnął wargami jej kark.
- Duff…
przestań…
- No
przecież było miło… - zamruczał i przysunął się bliżej – oj no dobra, dobra! –
podniósł ręce w obronnym geście i zaprzestał prób pozbycia się zbędnego
materiału.
Marta wstała
i sięgając po swoją bieliznę, wciągnęła ją na siebie i zarzuciła na siebie
koszulę chłopaka. Mruknęła tylko, że idzie do łazienki i już jej nie było.
Zapięła pospiesznie guziki i skierowała się po cichu do toalety. Zapalając
światło spojrzała w lustro i tępo wpatrywała się w swoje odbicie. Ciągle
chodziło jej po głowie to, co powiedział Duff o swojej siostrze i nie mogła
zrozumieć, jak można być tak zaborczym i to jeszcze w stosunku do swojego
rodzonego brata. Przemyła twarz wodą i odgarniając włosy, otrzeźwiała trochę i
d końca się rozbudziła. Warknęła coś pod nosem i wyszła z pomieszczenia.
- O Boże!
J-ja panią bardzo przepraszam… ja nie zauważyłam… - mniej więcej w połowie
drogi zderzyła się z matką Duffa, która właśnie szła do kuchni.
- Och,
Dziecko, nic się nie stało… - uśmiechnęła się do niej ciepło i zapytała – nie
możesz spać? – Marta potakująco kiwnęła głową – Może napijesz się ze mną
herbaty w takim razie?
Złapała
dziewczynę pod rękę i zaprowadziła ją do kuchni, sadzając ją na krześle.
Brunetka podejrzewała, że teraz, gdy zostały same, mama Duffa będzie chciała z
nią szczerze porozmawiać i coraz bardziej się obawiała. Mogłam zostać w
pokoju i zająć się Duffem… teraz zaczną się pytania… i jeszcze się okaże, że
zrobię z siebie idiotkę i… i wcale mnie nie polubi…
- Mogę cię o
coś zapytać? Mojemu synowi wyrwało się coś o twojej przeszłości, ale nie chciał
mi wytłumaczyć, o co chodziło…
Marta
spuściła wzrok i nie potrafiąc opanować drżenia rąk, zaczęła skubać poły
koszuli, którą miała na sobie. Starsza kobieta widziała jej dziwne zachowanie,
ale nie komentowała tego, czekając cierpliwie na odpowiedź.
- Mam być z
panią szczera? Mam powiedzieć pani całą prawdę bez względu na to, jaka ona jest
i co pani o mnie pomyśli? – zapytała, patrząc na swoje stopy.
- Lepsza
każda prawda niż kłamstwo… - usiadła koło niej i spróbowała spojrzeć jej w
oczy.
- Ja… to…
może zacznę od początku…ja… mój ojciec jest alkoholikiem… b-bił mnie, g-gdy za
dużo wypił… matka nawet nie powiedziała słowa… nawet raz nie powiedziała mu, by
przestał… o-ona mnie nigdy nie kochała… nigdy nie powiedziała mi niczego prócz
tego, że jestem j-jej największą porażką… że żałuje, że w ogóle mnie ma… i…
p-ponad dwa lata temu… ja… z-zostałam… ja… - urwała i spojrzała na panią
McKagan, jakby szukała u niej pomocy – t-to nie była moja wina… to… wracałam z
zajęć i… jakiś f-facet… on… - z gardła wydobył się jej cichy szloch, ale
kontynuowała – zaszłam w c-ciążę i… i mama chciała mnie wyrzucić z domu…
m-myślała, że się puściłam, ż-że zachowałam s-się jak zwykła dziwka… że…
Pierwsze łzy
potoczyły się po jej policzkach, a kobieta ścisnęła jej lekko dłoń, by dodać
jej otuchy. Nie spodziewała się usłyszeć takich rzeczy z ust tej dziewczyny,
nie spodziewała się, że tak młodą osobę dotknęło takie nieszczęście i
jednocześnie miała świadomość, że to jeszcze nie wszystko.
- Musiałam
uciec z domu, bo… bo c-chciała… a raczej żądała, ż-żebym usunęła, a-ale ja nie
mogłam… nie mogłam! T-to miało być m-moje dziecko… - ukryła twarz w dłoniach i
mówiła dalej przytłumionym głosem – uciekłam tutaj… do Los Angeles… nikt nie
chciał dać m-mi pracy… w-wylądowałam na ulicy… bez pieniędzy, bez dachu nad
głową… do tego wszystkiego jeszcze w ciąży… po kilku tygodniach p-poroniłam… i
po następnych paru dniach Izzy zaczepił mnie na ulicy i… i dzięki niemu teraz
tutaj jestem… dzięki niemu mam gdzie mieszkać, poznałam Duffa… zakochałam się…
- zupełnie nie kontrolowała teraz łez, które strumieniami leciały z jej oczu –
ja… wiem, co pani za chwilę powie, ale… ale ja naprawdę go kocham… ja wiem, że
nie zasługuję, ale…
- Co ty
mówisz? Kochanie… - podeszła do niej i przytuliła ją do siebie, jakby była jej
matką – to, co przeszłaś, nie zmienia tego, że jesteś wspaniałą dziewczyną…
Marta
niepewnie objęła kobietę i poczuła się tak, jakby wróciła do Polski, jakby była
u swojej babci, która zawsze czule ją obejmowała i która w wielu wypadkach
zastępowała jej prawdziwą matkę, która się nie interesowała tym, co działo się
z jej jedyną córką. Pani McKagan roztaczała wokół siebie niesamowite matczyne
ciepło, którego dziewczynie brakowało praktycznie od zawsze, którego nie mógł
jej nikt ofiarować i którego to pragnienia nikt nie mógł zaspokoić.
- No,
Dziecko, nie płacz już… - szepnęła cicho, ciągle gładząc ją po długich, gęstych
włosach – teraz już nikt cię nie skrzywdzi… teraz masz Duffa…
-
P-przepraszam… nie powinnam się rozklejać – mruknęła szybko i odrywając się od
niej, otarła wierzchem dłoni łzy.
- Nic się
nie stało… rozumiem…
- Marta,
czemu nie wr… - dobiegł ich głos basisty, który właśnie wszedł do kuchni i
urwał swoją wypowiedź – o kurwa… chyba przeszkodziłem?
- Nie, nie…
ja już was zostawiam… – mama Duffa ukradkiem otarła łzy i szybko opuściła
pomieszczenie.
McKagan
spojrzał pytająco na dziewczynę i prawie od razu dostrzegł, że płakała. Co
się stało? Płakała przy mojej matce? Kurwa… pomyślał i szybko zapytał o
powód. Odpowiedziała tylko, że jego mama już o wszystkim wie i podeszła do
niego, wtulając się w jego klatkę piersiową. Uniósł jej podbródek i pocałował
ją lekko w przymknięte powieki. Dłońmi powędrował do guzików od koszuli, którą
miała na sobie i zaczął je rozpinać, wpijając się w jej usta.
- Duff…
- Ciii… nie
przeszkadzaj – zamruczał głosem pełnym pożądania i przejechał palcami po
zagłębieniu między jej piersiami.
- Może nie
tutaj, co? – jęknęła, gdy przyciągnął ją do siebie i skierował ręce na jej
piersi.
- No może
faktycznie to zły pomysł… - uśmiechnął się i nie minęła chwila, jak zaciągnął
ją do swojej sypialni.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz