sobota, 23 lipca 2011

23.

21 komentarzy
ugh... chyba najgorszy twór jaki kiedykolwiek tu opublikowałam! I wcale nie przesadzam!
wybaczcie, że tyle trzeba było czekać na nowość, ale jestem teraz totalnie pochłonięta książkami... nie wiem jakim cudem, ale od początku lipca przeczytałam 12książek!
chuj z tym... teraz drobny apel :P JEŚLI CHCECIE, ŻEBYM WAS POWIADAMIAŁA DALEJ, BŁAGAM ZOSTAWCIE MI W KOMENTARZU NUMER GG, ALBO NAPISZCIE NA MAILA duff1987@op.pl LUB duffowa1987@gmail.com
Z dedykacją dla mojej ukochanej Blan :)
***
- Dziecino… spokojnie… - poczuła ciepłe dłonie na swoich ramionach i szybko otworzyła oczy – spokojnie… - powtórzył głos i jego właściciel usiadł koło niej.
- Co się dzieje? – przez ułamek sekundy miała przed oczami pełną nienawiści twarz matki i nie do końca wiedziała, co się dzieje – gdzie… co… - rozejrzała się po pokoju i spojrzała na chłopaka – co tu robię? – nie mogła się pozbyć drżenia z głosu.
- Zasnęłaś… czekaliśmy na Duffa i graliśmy na gitarach…
- Znów przeze mnie nie śpisz…
- To nic, Marta… - mruknął i przysunął się do niej, lekko obejmując jej drobne ciało.
Nie musiał zbyt długo czekać, by dziewczyna również go przytuliła. Czuł, jak drżała i wzmocnił trochę uścisk; jednak nie za mocno, zachowując się tak, jakby miał przed sobą wyjątkowo kruchy przedmiot. Tak długo nie widziałem jej w takim stanie… tak długo, że zdążyłem zapomnieć, jak wtedy się trzęsie i powstrzymuje łzy… czy teraz jak jest z Duffem, te sny też są takie częste? Czy trochę zelżały? A jeśli nie… jak do kurwy on to znosi?! Jak znosi, patrzenie na jej przerażoną twarz? Bił się z myślami i nie wiedząc, co ze sobą zrobić, zaczął gładzić ją po plecach. Wgramoliła mu się na kolana i wtuliła twarz w jego loki. W tej chwili zupełnie przestała myśleć o dziwnych humorach Slasha, o jego czasem irytującym i wręcz niepokojącym zachowaniu; wyrzuciła z pamięci wszystkie sytuacje, które budziły w niej nienormalne podejrzenia.
- Slash?
- Słucham, słucham… - mruknął i biorąc głęboki oddech, wdychał jej delikatny zapach.
- Czy ty… czy… - urwała i po chwili zaczęła od początku – chciałam o coś zapytać, ale nie wiem… nie wiem, czy nie jestem wścibska… - gdy chłopak pozwolił jej kontynuować, dodała – bo… czy ty czujesz coś do Joan?
- Nie! – zawołał trochę za głośno i zdecydowanie za szybko – co ci przyszło do głowy?
- No… nie wiem…spędzacie ze sobą dużo czasu ostatnio… nawet Duff to zauważył…
- Gdyby… gdybym coś czuł to… no właśnie Duff… jak sądzisz? Byłby zadowolony z faktu, że taki skurwysyn zakochał się w jego ukochanej siostrzyczce? – zapytał retorycznie – Pamiętasz, jak Izzy wariował, gdy chodziło o ciebie i Duffa? Ze mną byłoby to samo… tyle, że ja bym do tego nie dopuścił… to by rozjebało nam zespół do końca… rozumiesz, nie? – niezła wymówka, Stary… ale swoją drogą… czy to nie jest jebana prawda? Czy TO nie doprowadzi do końca Guns n’Roses?
Marta tylko przytaknęła, ale nie uwierzyła Slashowi. Rozjebanie zespołu, tak? Co ty chrzanisz, Hudson?! Niezłą wymówkę sobie wymyśliłeś… ale co ty, do cholery, ukrywasz? Co zasłaniasz tą „szlachetną” postawą? Za szybko odpowiedziałeś, żebym uwierzyła, że powiedziałeś mi prawdę! A jeśli tak… to Izzy zna prawdę! Dlatego wymyślał, że wszystko jest, ok? Bo uznaliście, że lepiej nie rozgłaszać tego, co teraz ukrywasz? Bo stwierdziliście, że coś może rozpieprzyć wam zespół?! Z zamyślenia wyrwał ją dźwięk dzwonka do drzwi, który przerwał ciszę.
- Pójdę sprawdzić, kto to, hmm? – zapytał cicho gitarzysta, dając jej do rozumienia, że powinna zejść z jego kolan.
Zbiegł na dół i szarpnął z poirytowaniem klamkę. Osoba, która stała za drzwiami, była ostatnią, której się tu spodziewał. Wpatrywał się w nią jak w obrazek, jak w senną zmorę, albo jak w kogoś, kto powrócił zza światów. Wpatrywał się w zniszczoną alkoholem i narkotykami twarz i nie wiedział, co powiedzieć. Nie wiedział, jak się zachować, przy naćpanym do granic możliwości człowieku, który jeszcze do niedawna był członkiem ich zespołu, który do niedawna był jednym z jego najlepszych przyjaciół, a który teraz był wrakiem człowieka.
- Dlaczego? – wydukał, patrząc na Slasha swoimi błękitnymi oczami, których źrenice były wielkości główki od szpilki – Dlaczego to zrobiliście? Dlaczego nie przeciwstawiliście się?!
- Steven… jesteś pijany… i naćpany… - mruknął cicho.
- Zadałem, kurwa, pytanie! Dlaczego nikt nie powiedział, ani jednego pierdolonego słowa?
- To nie pora, żeby…
- Jaka, kurwa, nie pora? Niby kiedy będzie odpowiednia pora, żeby o tym gadać? – wrzasnął i popychając lekko Slasha, wszedł do domu, w którym jeszcze do niedawna mieszkał.
- Marta… zostaw nas samych – powiedział szybko gitarzysta, widząc dziewczynę na schodach, która zbawiona hałasem, postanowiła zobaczyć, co się dzieje.
Nie chciał przyznać, ale trochę się bał o nią. Nie wiedział, co Steven może zrobić, bo w końcu był pod wpływem niemałej ilości alkoholu i narkotyków. Wiedział, że perkusista ją nienawidził i zapewne ją obwiniał o wyrzucenie go z zespołu.
- Nie… niech zostanie… przecież to dziwka Duffa, nie? Pewnie o wszystkim jej mó… - urwał, gdy Slash rzucił się na niego i przygwoździł do ściany.
- Nie waż się tak mówić! – wycedził.
- Bo co? Nie widzisz tego? To zwykła szmata! Pewnie na boku daje dupy i obciąga Stradlinowi… bo niby czemu ją tu przyprowadził? Ty też ją posuwasz? Duff o tym wie? A może dał wam przyzwolenie? – wykrzyczał i zaczął się szarpać.
- Ty gnido! Nie myślałem, że tyle lat przyjaźniłem się z takim chujem… - oderwał go na chwilę od ściany i szarpiąc nim mocno, rzucił nim ponownie – Nigdy… więcej… nie próbuj… nawet tak… pomyśleć! – warczał z każdym kolejnym słowem miotając nim po pomieszczeniu, aż w końcu uderzając go w brzuch, wyrzucił za drzwi – wynoś się stąd i nawet się tu nie pokazuj, skurwielu!
Odwrócił się do brunetki, która nawet się nie poruszyła, gdy Steven wykrzyczał te słowa i spojrzał na nią mętnym wzrokiem. Nie był idiotą i wiedział, że za chwilę dziewczyna da upust swojemu żalowi, a on będzie mógł tylko biernie na to patrzeć. Brunetka osunęła się po ścianie, siadając i ukryła twarz w dłoniach. Nie była w stanie opanować łez, nie po tym, co usłyszała. Nie po tym, co zobaczyła i poczuła, gdy Adler wykrzyczał, co tak naprawdę o niej myśli.
- Dziecino… proszę, nie płacz… - jęknął Saul i w jednej chwili znalazł się przy dziewczynie.
- Z-zostaw mnie… p-pewnie myślisz tak samo, a-ale głupio ci s-się przyznać… - wyszlochała i odtrąciła jego dłoń
- Marta… przecież wiesz, że tak nie jest… przecież wiesz, że w życiu nie spotkałem lepszej kobiety od ciebie… że… że jesteś prawie jedyną dziewczyną, którą szanuję i traktuję jak prawdziwą przyjaciółkę… - przyklęknął przy niej i przyciągnął jej drżące ciało do siebie – nie płacz… Kochana, on nie jest tego wart… - mruknął i siadając koło niej, pozwolił, by wtuliła się w jego tors.
Znów zaczęła się zastanawiać, co takiego zrobiła Stevenowi, że on ją tak traktuje, że tak ją rani. Przecież na początku był nawet miły… nawet ostrzegał mnie przed Axlem i pomógł mi, gdy Rose się przystawiał… co się stało? Co zrobiłam, do cholery, nie tak? Nie potrafiła znaleźć odpowiedzi, więc zapytała o to Slasha, który bezradnie potrząsnął ramionami i stwierdził, że to wina narkotyków.
- Też ćpasz… - szepnęła – i nie mówisz takich rzeczy…
- Steven jest na dnie… rozumiesz? On się nie kontroluje… nie ma pojęcia, co robi… wątpię, czy będzie nawet pamiętał, że tu był… jak wytrzeźwieje, to pewnie pomyśli, że się z kimś szarpał na ulicy… - pogładził ją lekko po głowie i dodał – nie przejmuj się… - wyswobodził się z jej objęć i łapiąc ją za ramiona, podniósł ją z podłogi – chodź… usiądziesz sobie i napijesz się czegoś… - doprowadził ją do kanapy i szybko popędził do kuchni po wodę – lepiej? – zapytał po kilkunastu minutach.
Dziewczyna lekko pokiwała głową i nie zdążyła nic powiedzieć, bo przerwał im huk drzwi wejściowych. Pojawił się Duff; zataczający się Duff, który bełkotał coś do siebie i potknął się o mebel w przedsionku. Przeklął siarczyście i chwiejnym krokiem ruszył do kuchni. Marta rzuciła Slashowi pytające spojrzenie, ale on tylko wzruszył ramionami i popatrzył za basistą, który w alkoholowym upojeniu nawet nie zauważył ich obecności. Usłyszeli szurnięcie krzesła i po chwili głośny trzask.
- Kurwa mać! – krzyknął McKagan, nawet nie zważając na to, że jest środek nocy.
- Duff?
Marta wstała z miejsca i szybko podbiegła do kuchni. Chłopak stał przy stole i wpatrywał się tępo w rozbitą na podłodze butelkę wódki. Wzdrygnął się, gdy dziewczyna dotknęła jego ręki i szybko się odsunął. Złapał kolejną, tym razem pustą butelkę i cisnął nim o ścianę. Szkło rozbiło się w drobny mak i posypało się po podłodze. Przestraszona brunetka cofnęła się pod ścianę i z przerażeniem patrzyła na swojego ukochanego. Nawet nie wiedziała, kiedy Hudson znalazł się przy niej i złapał ją uspokajająco za rękę.
- Co ty odpierdalasz?! – zawołał, gdy basista sięgnął po popielniczkę – Przestań! – podszedł do niego i złapał go za przegub, by nie rzucił przedmiotem.
- Wal się! O co ci chodzi? – warknął jakby w amoku i dodał – czemu każdy się mnie, kurwa, czepia?! Czemu, do chuja, każdemu coś nie pasuje?
- Przestań! – powtórzył i lekko nim potrząsnął – ona się boi! – wysyczał i wskazał prawie niezauważalnie na Martę, która skulona siedziała w miejscu, w którym ją przed chwilą zostawił.
Basista omiótł wzrokiem pomieszczenie, zatrzymując się trochę dłużej na swojej dziewczynie i biorąc do ręki whisky, wyszedł pospiesznie z kuchni. Usłyszeli tylko jak wbiega na piętro i z siłą zamyka drzwi do swojego pokoju. Przez chwilę stali, jakby ktoś zatrzymał czas i nie poruszyli się nawet o milimetr. Pierwszy oprzytomniał Slash, który zbliżył się do brunetki i przyklęknął przy niej. Chciał pogładzić ją uspokajająco po ramieniu, ale szybko odsunęła się od niego, jakby bała się, że ją uderzy. Spojrzał na nią pytająco i widząc autentyczny strach w jej oczach, cofnął się lekko, nie wiedząc, o co chodzi. Po chwili jednak dotarło do niego, co się dzieje. Zobaczył teraz przerażone i przez lata krzywdzone dziecko, które boi się, że ponownie oberwie od pijanej osoby, która jeszcze przed chwilą stała w tym pomieszczeniu. Zobaczył w jej oczach strach, który towarzyszył jej, gdy mieszkała w Polsce i gdy jej ojciec bił ją w alkoholowym amoku.
- Marta… - odezwał się łagodnie – wszystko… jest ok… nie masz się, czego bać…
- Z-zostaw m-mnie – wyjąkała zmienionym głosem i objęła się szczelnie ramionami.
- Dziecino… nie będziesz tu tak siedzieć… -mruknął, patrząc na zalaną alkoholem i pokrytą szkłem podłogę – chodź… pójdziesz do swojego pokoju, dobrze?
Wstał i zaczął z grubsza odgarniać potłuczone butelki, by brunetka mogła przejść. Jak tylko znalazł się na drugim końcu kuchni, zauważył, że Marta wstała i szybko skierowała się do wyjścia, patrząc z przestrachem na jego postać. Domyślił się, że poszła do swojego pokoju i zastanawiał się, czy ma za nią podążyć. Po chwili przemógł się i zapukał cichutko do jej pokoju.
- Mogę coś dla ciebie zrobić? – zapytał i poczuł dziwne ukłucie w sercu, gdy dostrzegł w jej oczach nie tylko strach, ale też ból psychiczny.
- Wyjdź… - mruknęła, ale to nie odniosło rezultatu – b-błagam… zostaw mnie… - głos jej zadrżał i skuliła się jeszcze bardziej.
Hudson spuścił głowę i wyszedł z pokoju. Musiał coś zrobić, bo widząc rozpacz w jej oczach był bliski szaleństwa i obłędu. Przecież nie pójdę do Duffa i mu nie wjebię, bo to nic nie da! Nie dość, że jest zalany i nic nie będzie pamiętać, to jeszcze Marta… przecież to jej nie pomoże… tylko co jej może pomóc? Kto jej może pomóc w tej chwili, skoro McKagan siedzi pijany w swojej sypialni a mnie wjebała za drzwi? Kto… zatrzymał się na najniższym stopniu schodów i uderzył się w czoło otwartą dłonią. Hudson… jaki z ciebie idiota! Przecież jest Izzy! Pobiegł do telefonu i szybko wykręcił odpowiedni numer.
- Kurwa… Stradlin! Odbierz ten jebany telefon! – warknął do słuchawki, po czwartym sygnale – Nareszcie, kurwa!
- Slash, debilu! Wiesz, która jest godzina? CZWARTA! – mimo zaspanego głosu wyraźnie słuchać było nerwy najspokojniejszego członka zespołu – czego chcesz?
- Przyjedź… teraz…
- Popierdoliło cię? Mówię ci, kurwa, że jest czwarta rano! Czaisz? O tej porze się śpi! Ewentualnie…
- Chodzi o Martę… - przerwał mu niecierpliwie.
- Już jadę… - powiedział tylko te dwa słowa i rzucił słuchawką.
Po kilkunastu minutach Hudson usłyszał odgłos silnika motoru, który zatrzymał się przed ich domem. Do salonu wpadł lekko zdyszany Izzy z koszulką na lewą stronę, omiótł nieprzytomnym wzrokiem pomieszczenie i dostrzegł Slasha.
- O co chodzi? Gdzie ona jest? – wyrzucił z siebie na wydechu.
- Duff… przyszedł wkurwiony i pijany i…
- Zrobił jej coś?! – zapytał z przestrachem i już miał biec na piętro, by się mścić.
- Nie… nie o to chodzi… zaczął rzucać wszystkim, co miał pod ręką i ona… ona jest przerażona… chyba przypomniało się jej to, co ojciec robił jak był najebany… nie wiem… wyjebała mnie z pokoju cała zapłakana…
Izzy machnął niecierpliwie ręką, by go uciszyć i popędził na górę pod jej sypialnię. Zapukał i lekko uchylił drzwi. Zmroziło go, gdy zobaczył ją skuloną w kącie łóżka i gdy dostrzegł wszechobecny strach w jej oczach. Była kompletnie bezbronna i brutalnie przypomniała Stradinowi o fakcie, że prócz prawie dwudziestojednoletniej kobiety jest także dogłębnie skrzywdzonym dzieckiem.
- Z-zostaw m-mnie… - dobiegł go cichy szept.
- Kochanie… jestem przy tobie… - zbliżył się i położył dłoń na jej ramieniu – nie bój się… - wyszeptał, gdy poczuł drżenie jej drobnego ciała – jesteś bezpieczna… całkowicie bezpieczna – mruknął z czułością, przeznaczoną tylko dla jej uszu – przytulisz się? – zapytał, jakby na potwierdzenie wcześniejszych słów.
Wyciągnął zachęcająco ramiona i po chwili tulił do siebie rozdygotaną dziewczynę. Mruczał jej ciągle do ucha, że przy nim nie musi się bać i nie musi płakać. Odejmowała go z taką rozpaczą, że chłopak prawie słyszał, jak jego serce pęka; niemal słyszał, jak brutalnie się kaleczy. Ściskała go ze wszystkich sił, szlochając głośno i nie mogąc się uspokoić.
- J-jak bym w-widziała m-mojego… mojego ojca… jakby t-to on był w tej k-kuchni… p-pijany, g-gotowy mnie… gotowy w każdej c-chwili mnie uderzyć… t-tak bardzo się bałam…
- Ciii… Skarbie mój… już dobrze… Duff cię nie skrzywdzi… wiesz o tym przecież… - pogładził ją po głowie i po chwili odchylając się lekko, spojrzał jej w oczy błyszczące od łez – nie płacz już… - dotknął lekko ustami kropli łez na jej policzkach i spróbował się uśmiechnąć – położysz się?
- Zostaniesz? – zapytała, prawie nie otwierając ust – zostaniesz ze m-mną? – powiedziała trochę głośniej i popatrzyła na niego błagalnie.
- Tak, Malutka…

Childhood living is easy to do
The things you wanted I bought them for you
Graceless lady you know who I am
You know I can't let you slide through my hands

Wild horses couldn't drag me away
Wild, wild horses, couldn't drag me away

I watched you suffer a dull aching pain
Now you decided to show me the same
No sweeping exits or offstage lines
Could make me feel bitter or treat you unkind

Wild horses couldn't drag me away
Wild, wild horses, couldn't drag me away

I know I dreamed you a sin and a lie
I have my freedom but I don't have much time
Faith has been broken, tears must be cried
Let's do some living after we die

- Kocham Cię...
- Wiem... ja ciebie też, Mała Isbell... – mruknął i położył się koło niej – najbardziej na świecie… - dodał tak cicho, że dziewczyna nawet tego nie usłyszała – Śpij już…
Kocham cię najbardziej na świecie?! Powtórzył w myślach zaskoczony tym, co powiedział, zabrzmiało to, jakbym czuł do niej więcej niż do Annicy… jakbym… a chuj! Nieważne!
- Ale nie pójdziesz sobie? – zapytała z obawą, nawet nie zdając sobie sprawy, że jej pytanie ma ukryty sens.
- Nie… zostanę… ile będziesz chciała… - odparł, również nie doszukując się w jej pytaniu czegoś głębszego – Dobranoc… - cmoknął ją w czoło i przyciągając ją ku sobie, wtulił twarz w jej włosy.

- Marta, co ja zrobiłem? – zapytał cicho, gdy poczuł, jak drży pod jego dotykiem – przez ten tydzień… jesteś strasznie…dziwna?
- Nic… ja… - wyswobodziła się z jego rąk, które trzymał na jej talii – naprawdę nic…
-To czemu mi uciekasz? Czemu drżysz, jak tylko cię dotknę? – spojrzał na nią z żalem – nie pamiętam, żebym zrobił coś nie tak… jednego dnia było ok, a drugiego nagle robisz wszystko, byle być jak najdalej ode mnie…
- No tak… nie możesz pamiętać… - mruknęła sama do siebie, ale chłopak wyłapał jej słowa.
-Nie mogę pamiętać? – przełknął głośno ślinę, podejrzewając, o co jej chodzi – zrobiłem coś po pijaku? Marta, błagam, tylko nie mów, że…
- Wpadłeś w środku nocy do domu… kompletnie pijany… zacząłeś… rzucać szkłem p-po kuchni – wydukała, odwracając od niego wzrost – b-bałam się… to było przerażające… myślałam, że… że coś mi zrobisz…
Duff z wrażenia opuścił dłonie i cofnął się kilka kroków, siadając na parapecie. Był w szoku po tym, co usłyszał. Straciłem panowanie nad sobą? Byłem agresywny i rzucałem butelkami? Kurwa… jedyne, co pamiętam, to jak upijałem się wkurwiony w Rainbow! I czemu ona się tak tego bała? Zamyślił się i po chwili odpowiedź spadłą na niego jak grom z jasnego nieba. Kurwa… jej ojciec! Przecież jej ojciec to alkoholik, który się jeszcze na niej wyżywał… ona myślała… o kurwa…
- Przepraszam…
- Dlaczego byłeś w takim stanie? Pamiętasz chociaż to? – zbyła jego przeprosiny i zapytała o coś, co od dawna ją nurtowało.
- Spotkałem tego… gnojka… - wycedził - prowadził się z jakąś panną… niewiele starszą ode mnie… Tutaj! W Los Angeles! Co on tu kurwa robił? Skąd się tu wziął?
- Ale… Duff, kto? – Marta nie bardzo wiedziała, o kim jej chłopak mówi.
- No mój pieprzony ojciec! Któżby inny? Zostawił moją mamę, żeby wyrywać jakieś siksy w moim wieku! I jeszcze miał czelność do mnie podejść z tą dziwką! – w jego głosie słychać było wzburzenie, które prawie idealnie maskowało ogromny żal i ból, jaki ciągle czuł.
- Nie mówiłeś, że on tu mieszka… w sumie to nigdy nic o nim nie mówiłeś… tylko, że was zostawił…
- Nie chcę o tym rozmawiać… - urwał niezbyt przyjemnym tonem i wyszedł z pomieszczenia.
No kurde! Powiedziałam coś nie tak? Ja tylko stwierdziłam, że w ogóle nie mówił mi nic o swoim tacie! To jakaś pierzona zbrodnia? Jebany temat tabu?!  Marta była trochę poirytowana jego zachowaniem, bo w końcu nadarzyła się okazja, żeby z nią porozmawiał o swoim dzieciństwie, a on to olał i jeszcze wyglądał na obrażonego. Zajebiście! Im dłużej ze sobą jesteśmy, tym więcej komplikacji i dziwnych sytuacji… czemu on wie o mnie prawie wszystko, a ja o nim tak mało? I dlaczego jak chcę z nim o tym porozmawiać, to albo mnie zbywa albo zmienia temat albo się obraża jak małe dziecko?
- Coś taka zamyślona, hmm?
- Cześć, Stradlin… - cmoknęła przyjaciela w policzek – czemu ostatnio ciągle u nas przesiadujesz?
- Trochę się… posprzeczałem z Annicą… - mruknął, odwracając wzrok – ciągle na mnie warczy, więc wolę nie siedzieć w domu, jak nie muszę…
- Ale… o co? Coś się stało?
- Nie.. po prostu… czepia się i tyle… - tak… oczywiście Izzy… ona się tylko czepia… czepianie się to nie powód do awantur! Ale kurwa, nie będzie mi robiła jakiś jebanych, bezpodstawnych scen zazdrości! Dopowiedział sobie w myślach i spróbował się uśmiechnąć – nie obiecałaś przypadkiem Bachowi, że pójdziesz na ich koncert?
- Skąd ty masz takie informacje?
- Mam swojego tajnego informatora… więc… co byś powiedziała, jakbyśmy poszli razem? Mam sprawę do Snake’a… - spojrzał na zegarek – za godzinę będziesz gotowa?
- Jasne…  - uśmiechnęła się i po chwili zapytała – a co u Axla i Erin?
- No Everly wróciła z sanatorium ostatnio… Axl świruje i ciągle jej pilnuje, jakby się bał, że… no wiesz… często ich odwiedzamy, bo Annica polubiła strasznie Erin… - ciekawe dlaczego nie polubiła aż tak Marty… westchnął i dodał – wiesz, co mnie najbardziej śmieszy w Axlu? To jego pierdolenie o jego wielkiej miłości do Everly, o wierności odkąd są małżeństwem, a przecież on ją, kurwa, na każdym kroku zdradza, jak tylko ma pewność, że ona się nie dowie!
- No cóż… Erin o tym wie? W ogóle… czy coś mówiła o tym… wypadku?
- Nie wiem, czy wie, ale jeśli tak, to całkiem nieźle udaje „niepoinformowaną żonę”… - mruknął z miną w stylu „no wiesz, żona zawsze dowiaduje się ostatnia” - a o tym przedawkowaniu… ani słowa; zachowuje się, jakby w ogóle nic się nie wydarzyło. Nie powiedziała, dlaczego to zrobiła, skąd wzięła tyle tego gówna… nic… nawet nie raczyła wyjaśnić nic Axlowi…
Marta skinęła zaskoczona głową i przez chwilę nie wiedziała, co powiedzieć na ten temat, więc szybko powróciła do poprzedniego wątku o zdradach.
- A ty?
- Co ja? – zapytał, nie wiedząc, o co jej chodzi.
- Też korzystasz z każdej okazji?
- Marta… wiem, że jestem chujem, ale bez przesad! Nie zdradzam jej, ok?
- Spokojnie.. ja tylko zapytałam… - mruknęła cicho.
- Kurwa… przepraszam, po prostu mam dość tych wiecznych zarzutów… ja… ja się zmieniłem… - a przynajmniej chcę w to wierzyć… dopowiedział sobie w myślach i w ramach przeprosin cmoknął brunetkę w czoło.
Po chwili dziewczyna opuściła kuchnię i skierowała się do swojego pokoju w poszukiwaniu czegoś, co mogłaby założyć na koncert Skid Row. Jako, że szła z Izzym i nie musiała się przejmować tekstami Duffa o tym, że nie powinna w czymś pokazywać się wśród ludzi, gdy idzie gdzieś sama, bo jest zbyt kusząca, postanowiła wciągnąć na siebie dopasowaną koszulkę na ramiączkach z względnie dużym dekoltem i skórzane spodnie i glany, co było dość zaskakujące, zważywszy na to, że dziewczyna bardzo rzadko po nie sięgała. Co jest niby we mnie takiego, że Duff nie puściłby mnie samej na ulicę w takim stroju? Kurwa! Jest normalny! Zresztą… Izzy ze mną będzie, więc niech nawet nie próbuje się czepiać!
- Gdzie idziesz? – mruknął jej chłopak, gdy mijała jego pokój i weszła do łazienki.
- Mówiłam ci, że obiecałam Sebastianowi, że przyjdę na ich koncert… - posłała mu krzywe spojrzenie, gdy wszedł za nią do pomieszczenia i przymknął drzwi.
- Chcesz iść w tym? – wskazał podbródkiem na jej koszulkę.
- Coś ci nie pasuje? – zapytała i sięgnęła po tusz do rzęs.
- Wszystko… mówiłem ci, że nie powinnaś łazić sama po Los Angeles w tak… - bez skrępowania zmierzył ją pożądliwym wzrokiem, skupiając się głównie na jej piersiach – w takich ciuchach… będą się w ciebie wgapiać jak…
- Idę z Izzym, więc odpuść sobie to kazanie… - warknęła i skończywszy poprawiać makijaż, wyszła, trzaskając drzwiami.
Usłyszała jeszcze, jak McKagan uderza pięścią w kafelki i głośno przeklina i ze zrezygnowaniem pokręciła głową. Zapukała cicho do pokoju Slasha i nie mając czasu, by czekać na odpowiedź, weszła do środka. Hudson gwizdnął przeciągle, omiótłszy ją niezbyt dyskretnym spojrzeniem i odezwał się.
- Dostanę przez ciebie kiedyś tego… no… - urwał, zapomniawszy słowa i szybko próbował znaleźć jakiś synonim – no to takie, że serce ci szybciej napierdala…
- Tachykardia…
- Co, kurwa?
- Częstoskurcz… inna nazwa… - mruknęła i pokręciła niecierpliwie głową – teoretycznie to nie ja budziłabym w tobie przyspieszenie akcji serca, wiesz? Wystarczy, że pijesz i palisz na umór i bierzesz narkotyki…
- Co ty, kurwa… na medycynę idziesz?!
- Czytam książki… i zawsze lubiłam anatomię… i… - urwała i wywróciła oczami – nieważne… nie po to tu przyszłam… mam do ciebie prośbę…
Slash usiadł wygodniej na łóżku i gestem wskazał Marcie, żeby usiadła.
- O co chodzi? Wyglądasz na… zmartwioną?
- Porozmawiasz z Duffem?
- Mhm… - westchnął, jakby spodziewał się, że to usłyszy - o czym? – dodał niezbyt pewnie.
- Ja… on nie chce ze mną rozmawiać o pewnych sprawach z przeszłości i zupełnie nie wiem dlaczego… widzę, że go to męczy, ale za każdym razem jak zapytam, to na mnie warczy i chce zmieniać temat…
- A mi powie?
- No mam nadzieję, że tak… znacie się przecież dłużej…
- Spróbuję… chodzi ci o jego ojca, tak? – pokiwała lekko głową i spojrzała błagalnie na jego ukrytą pod gęstymi lokami twarz – a tak wracając do… - rzucił sugestywne spojrzenie na jej ubiór – poważnie… doprowadzisz mnie kiedyś do jakiegoś zawału i eee… jak to było? Coś tam kardia, ale nie pamiętam co…
- Tachykardia, Kochany.. – mruknęła, lekko się rumieniąc i wstając cmoknęła go w policzek.
- Baw się dobrze i pozdrów chłopaków…
- Skąd wiesz, że idę na koncert?
- Dużo rzeczy wiem… mimo, że nie wyglądam…

-Miło, że wpadłeś… - Slash uśmiechnął się do gościa, który od godziny siedział w jego kuchni.
- Byłem w okolicy, więc pomyślałem, że wpadnę… A Duff pewnie z Martą?
- Nie… pokłócili się… McKagan pewnie siedzi w Rainbow albo gdzieś i się upija… A Marta jest u siebie – mruknął – ucieszy się jak cię zobaczy… wiesz jak trafić, nie?
Mężczyzna niepewnie kiwną głową i opuścił pomieszczenie, kierując się na piętro. Nie pamiętał dokładnie, którą sypialnię zajmowała dziewczyna, ale nawet nie musiał się nad tym zastanawiać, bo prawie od razu usłyszał charakterystyczne dźwięki, które wydobywały się z pokoju na końcu korytarza. Uśmiechnął się pod nosem, słuchając jak śpiewa, dobrze znaną mu piosenkę i uchylił bezszelestnie drzwi.

Dum, dum, dum, honey what have you done?
Dum, dum, dum it's the sound of my gun.
Dum, dum, dum, honey what have you done?
Dum, dum, dum it's the sound

Janie's got a gun
Janie's got a gun
Her whole world's come undone
From lookin' straight at the sun
What did her daddy do?
What did he put you through?
They said when Janie was arrested
they found him underneath a train
But man, he had it comin' Now that Janie's got a gun
she ain't never gonna be the same.

Janie's got a gun
Janie's got a gun
Her dog day's just begun
Now everybody is on the run
Tell me now it's untrue.
What did her daddy do?
He jacked a little bitty baby
The man has got to be insane
They say the spell that he was under the lightning and the
thunder knew that someone had to stop the rain

Run away, run away from the pain yeah, yeah yeah yeah
Run away run away from the pain yeah yeah 

- Tyler powinien to usłyszeć – mruknął, gdy urwała nagle grę i spojrzała niezbyt przytomnym wzrokiem na drzwi, w których stał.
- Joe! – zawołała i odkładając gitarę, zeskoczyła z łóżka i rzuciła mu się na szyję – Jak się cieszę, że cię widzę!
- Ja też – uśmiechnął się ciepło i pozwolił, by się do niego przytuliła – byłem w okolicy i pomyślałem, że dawno nie widziałem tych głupków… no i ciebie… - cmoknął ją w policzek i wypuścił z objęć – co słychać, hmm?
- Dobrze… we wrześniu wracam do szkoły – powiedziała z entuzjazmem.
- Naprawdę?! Ja bym się chyba na to nie porwał. Na ostatnią klasę? – pokiwała głową – Nieźle… co na to Duff? – specjalnie zapytał o jej chłopaka, bo miał nadzieję, że powie mu coś o ich kłótniach, o które zamartwiał się Slash.
Spochmurniała na moment, jednak udawała, że wszystko jest ok i że McKagan nie ma nic przeciwko temu, co wymyśliła. Nie wiedziała, czy Perry przejrzy jej fałsz, ale chciała spróbować. Wiedziała, że gdy dowie się, że ma jakieś problemy, to tak łatwo nie odpuści i będzie chciał wyciągnąć z niej prawdę, by jej pomóc. Joe… błagam, nie pytaj! Powtarzała sobie w myślach, próbując nie patrzeć błagalnie na mężczyznę, który siedział w fotelu naprzeciwko niej.
- Ok… a teraz może jednak będziesz szczera ze mną, co? – przerwał jej po kilkunastu minutach słuchania, jak jej się dobrze i zgodnie układa z Duffem.
- No przecież jestem! – próbowała wykrzesać w sobie oburzenie, ale jedyne, do czego doszła, to żałosne spojrzenie, mówiące ni mniej ni więcej, jak „jest kurewsko źle i nie wiem, co mam robić”.
- No co się dzieje? Skoro nie chcesz pogadać ze Slashem czy coś, to może ze mną? – zaproponował i dodał – możesz się po prostu wygadać, bez zbędnych komentarzy z mojej strony… a może akurat będę mógł pomóc? – pochylił się w jej kierunku i spojrzał w jej oczy – wszystko, co powiesz zachowam dla siebie…
Marta spojrzała w jego ciemne tęczówki i postanowiła zaryzykować. W końcu Joe już niejednokrotnie pokazał jej, że bardzo ją lubi, zawsze chętnie jej pomoże i zawsze biło od niego ciepło w relacjach z nią. W sumie można powiedzieć, że propozycja gitarzysty Aerosmith spadła jej jak z nieba – nie chciała rozmawiać ze Slashem o tym, bo widziała jak za każdym razem chłopak jest coraz bardziej poirytowany; oczywiście błędnie myślała, że chodzi mu o to, że Marta marudzi, a nie o to, że wkurza go sytuacja i postępowanie Duffa. A Izzy… Izzy był zupełnie oddzielnym tematem i za nic w świecie nie chciała obciążać go jeszcze swoimi problemami, gdy swoich miał pod dostatkiem; ciągle nie wiedziała, o co kłóci się ze swoją żoną i czemu popadł w drobny konflikt z Axlem.
- Zupełnie nie wiem, co robić, jak z nim rozmawiać… za każdym razem, gdy próbuję z nim poważnie porozmawiać to… albo szybko zmienia temat albo mnie spławia, no albo zaczynamy się kłócić… z każdym dniem jest coraz gorzej – pokręciła zrezygnowana głową i spojrzała na Perry’ego – i jeszcze ten cholerny alkohol… coraz częściej i coraz więcej pije… ja się go b-boję!
- Boisz? – zapytał cicho i jako, że w międzyczasie przesiadł się na miejsce koło niej, ujął lekko jej dłoń – czemu boisz?
- Wiesz, że mieszkałam kiedyś w Polsce i że stamtąd uciekłam? – skinął lekko głową – nie chcę za bardzo o tym wszystkim mówić, ale… mój ojciec był… jest alkoholikiem i…
- Bił cię? – wszedł jej w słowo i przełknął głośno ślinę, gdy pokiwała potakująco – przykro mi… - mruknął i dodał – boisz się, że Duff też będzie… no wiesz…
- Ja… ja nie wiem… to jest jakiś chory irracjonalny strach! Nie powinnam się obawiać, a mimo wszystko to mnie przeraża… to mi przypomina o tym horrorze… - przymknęła oczy – przecież wiem, że on by tego nie zrobił…
- Spokojnie… - szepnął i uspokajająco ścisnął jej rękę – wiem, że nie jest łatwo wyłączyć myślenia o rzeczach… przykrych, ale może z nim pogadaj? On wie, co czujesz?
- Można tak powiedzieć… dziś mu coś napomknęłam, ale znów się… posprzeczaliśmy o jego przeszłość, więc nie wiem za bardzo, jak zareagował…
Joe zaproponował, żeby na jakiś czas odpuściła sobie wypytywanie go o to, co dusi w sobie, jednocześnie dając mu do zrozumienia, że zawsze chętnie go wysłucha. No tak… czemu wcześniej o tym nie pomyślałam, tylko tak naciskałam? Ale… jak mam mu to uświadomić?
- Ach… mówiłem już, że Billie jest w ciąży? – zapytał po jakimś czasie z szerokim uśmiechem na ustach.
- Naprawdę?! Gratuluję, Joe! – zawołała i uściskała go serdecznie.
- Dzięki… drugi miesiąc – mruknął i po chwili lekko spochmurniał.
- Joe?
- Bo, cholera, za miesiąc zaczynamy trasę i nie chcę jej zostawiać samej w takim stanie! A przecież nie mogę ciągnąć ze sobą po całym świecie ciężarnej żony! Wiem, że Billie nigdy mi tego nie powie, ale pewnie ma do mnie żal, że ciągle wyjeżdżam, że zostawiam ją z małym dzieckiem i kolejnym w drodze… - pokręcił ze smutkiem głową – wiesz, co jest najgorsze? Że nikt mnie nie rozumie… nikt z tego pieprzonego zespołu, nie rozumie, czemu się tak przejmuję, a przecież oni też byli w podobnych sytuacjach! Im nie przeszkadza, że zostawiają żony z dzieciakami na całe miesiące… bo i po co? Nie muszą się martwić o ich wychowanie, nie muszą zmieniać pieluch, a tęsknota za kobietami? Co za problem znaleźć jakąś napaloną dziewuchę? Przecież one się nie dowiedzą, co ich mężowie robią na trasie, nie? – Perry wylewał z siebie żal, jednak po chwili przerwał i spojrzał przepraszająco na Martę – Przepraszam… gadam jak najęty i zupełnie bez sensu… ale musiałem się chyba wygadać…
- Nie szkodzi – uśmiechnęła się do niego lekko i dodała – a co do Billie… wiem, że nie przepada za mną jakoś wybitnie, ale jeśli chcesz to mogę do niej zaglądać co jakiś czas? Jeśli oczywiście nie pojedzie na ten czas gdzieś do rodziny…
Gitarzysta patrzył na nią, jakby zobaczył ducha i po chwili zaczął się zapierać, że nie może przyjąć takiej pomocy i nie śmie nawet o to prosić. Jednak brunetka nie dała się tak łatwo zbyć i w końcu Joe zgodził się na jej propozycję. Zamienili jeszcze kilka słów i mężczyzna wstał.
- Naprawdę powinienem już wracać… trochę się zasiedziałem… - mruknął i pochyliwszy się lekko, pocałował ją na pożegnanie w czoło – i jestem twoim dłużnikiem…
Zostawił ją samą i dziewczyna nie wiedząc za bardzo, co ze sobą zrobić, skierowała się do sypialni swojego chłopaka. Zapukała cicho i po chwili uchyliła drzwi. Duff siedział na łóżku, oparty o ścianę i w dłoniach obracał pełną, zapieczętowaną jeszcze butelkę wódki. Wyglądał jakby rozważał, czy ma ją wypić czy wyrzucić i zupełnie nie zwrócił uwagi na Isbell. Dopiero, gdy dziewczyna usiadła koło niego, odzyskał kontakt z rzeczywistością.
- Hej… - mruknął.
- Cześć… co robisz? – zapytała, wskazując brodą na alkohol.
- Zastanawiam się… wiem, że TO cię rani… że się tego gówna boisz… a-ale ja… to jedyny sposób, żeby uciec… żeby…
- Nic nie mów… - szepnęła i lekko ucałowała go w usta – po prostu bądź…
Położyła się na jego kolanach i wyciągnęła w jego kierunku dłoń. Chciała pogładzić go po policzku, ale ubiegł ją i łapiąc jej rękę, przycisnął ją do swoich warg. Zamruczał coś pod nosem i zaczął gładzić jej długie, ciemne włosy. Mimo, że nie chciał przyznać tego nawet przed samym sobą, desperacko pragnął jej bliskości, jej delikatnego dotyku; chciał, by była przy nim, gdy jej potrzebuje i zwłaszcza wtedy, gdy myśli, że poradzi sobie sam ze swoimi problemami. Tyle, że nie mógł jej tego powiedzieć, nie narażając na jakiś uszczerbek swojej męskiej dumy.
- Kocham cię… - pochylił się nad nią i czule pocałował jej usta.
- Wiem… ja ciebie też… - wymamrotała i westchnęła cicho, gdy z uczuciem pieścił językiem jej podniebienie.
Żadne z nich nie zauważyło, ile w tym długim pocałunku było desperacji i tęsknoty za normalnością, za początkiem ich związku, w którym nie było jeszcze tylu scysji, niedomówień i kłótni; tęsknoty za zwykłym wyrażeniem swojej miłości, a nie sygnałem, by pójść do łóżka, jak ostatnimi czasy. Przez ostatnie kilkanaście tygodni całowali się tak czule i namiętnie tylko przed albo w trakcie kochania się i zdawali się zapomnieć o tym, że mogą oddawać się tej czynności, kiedy tylko chcą, bez konieczności robienia przy tym innych rzeczy.
- Chodź do mnie… - poprosił chłopak, po kilkudziesięciu minutach, gdy leżał na boku na swoim łóżku i patrzył jak jego dziewczyna wkłada płytę do gramofonu – Skarbie… - wyciągnął do niej rękę i gdy tylko usiadła koło niego, przyciągnął ją do siebie i oplatając ramionami, tulił ją do swojego torsu – już cię nie wypuszczę… - szepnął, gdy przytuliła się do niego i oparła głowę na jego klatce piersiowej. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz