40 komentarzy
przepraszam... mam cholerne wyrzuty sumienia, że tyle musiałyście
czekac... ale... nie dośc, że nie umiałam nic sklecic, to jeszcze brak
czasu, bo w końcu przestałam się obijac na studiach i w ogóle inne
obowiązki... i nie miałam nawet siły zabierac się za pisanie czegoś,
co... w mojej głowie ładnie wyglądało, ale się zjebało jak przelałam to
do Worda... uhm... nie bijcie... błagam!
i przepraszam za wszelkie błędy... nie miałam siły sprawdzac...
z dedykacją dla Pauliny...
***
i przepraszam za wszelkie błędy... nie miałam siły sprawdzac...
z dedykacją dla Pauliny...
***
-
Kurwa…gdzie ona, d-do cholery, jest… - siedział załamany w kuchni i patrzył z
nadzieją na siostrę.
- Duff…
spokojnie… może poszła do kogoś i się zasiedziała i nie chciała wracać w nocy?
-
Obdzwoniłem wszystkich, którzy wpadli mi do głowy! U nikogo jej nie było!
B-byłem p-przekonany, że poszła do ciebie, żeby ci się wygadać…
Spojrzał na
zegarek i ukrył twarz w dłoniach. Była dziesiąta, a Marty ciągle nie było. Miał
jakąś małą nadzieję, że Joan ma rację, że przenocowała u kogoś i za chwilę
wróci, ale z każdą minutą zaczynał w to coraz bardziej wątpić. C-cała noc…
g-gdzie byłaś? G-gdzie jesteś teraz? P-przecież j-jesteś w ciąży… p-powinnaś
d-dbać o siebie, a n-nie… b-być niewiadomo g-gdzie… nie potrafił przestać
myśleć o tym, że mogło się jej coś stać, że mogło się coś stać ich dziecku. Był
wdzięczny siostrze, że przyszła do nich z samego rana, by czekać z nim na
powrót Isbell.
- Znajdzie
się… - pogładziła go pocieszająco po ramieniu – zobaczysz…
- A jeśli n-nie?
– pozwolił, by Joan go objęła – j-jeśli c-coś s-się s-stało? M-może p-pójdziemy
z-zgłosić, że nie wiemy g-gdzie jest?
- Och…
możemy, ale to chyba za wcześnie…
-
W-wcześnie?! Nie ma jej już z siedemnaście godzin!
Do
pomieszczenia wpadł Slash z niezbyt zachęcającą miną i od razu sięgnął po
Danielsa, mrucząc coś pod nosem. Od szóstej biegał po Sunset Strip i okolicach
pytając o Martę, ale nikt jej nie widział. Chłopak podzielał obawy Duffa i nie
miał pojęcia, jak mogą ją znaleźć i upewnić się, że nic jej nie jest.
- A może…
dzwoniliście już do szpitali? – zawołała nagle Joan – powinni udzielić chociaż
informacji, czy jej tam nie ma…
- Z-zrobisz
to? – McKagan popatrzył na nią błagalnie - J-ja pójdę na ten komisariat… m-może
nam pomogą…
- Pójdę z
tobą… - mruknął Slash i dopił whisky – kurwa… musimy ją znaleźć! – był niemniej
zaniepokojony, co Duff i Joan.
Basista
narzucił na siebie skórzaną kurtkę i prawie wybiegł z domu, a zaraz za nim
popędził Hudson. Po kilkunastu minutach byli pod komendą policji. Duff
trzęsącymi się dłońmi sięgnął do klamki i szarpnął drzwi. Podbiegł do dyżurnego
policjanta i gorączkowo zaczął mówić, co się stało.
- Musicie…
ona jest w c-ciąży! Jeszcze nie w-wróciła do domu… mogło s-się jej coś stać!
M-musicie ją znaleźć…
- Powoli…
kto i kiedy wyszedł i skąd pan wie, że zaginęła?
- Ja
pierdolę! Kurwa, mówię ci, że moja dziewczyna w ciąży! Wyszła wczoraj koło
piątej po południu i kurwa nie ma jej jeszcze w domu! U znajomych też jej nie
ma, bo kurwa dzwoniłem! – podniósł głos, nie mogąc znieść obojętności tego
mundurowego.
- Nie minęła
doba… proszę przyjść później… - mruknął spokojnie.
- Co?! –
krzyknął i złapał mężczyznę za ramię - Słuchaj, skurwielu! Macie jej szukać
teraz! Gówno mnie obchodzi czy minęło dziesięć godzin, doba czy kurwa tydzień!
- Puść, bo
będziesz mieć kłopoty – warknął.
- Jebie mnie
to! Kurwa mać!
- Chcemy
pogadać z twoim przełożonym… - odezwał się Slash i próbował oderwać Duffa od
tego policjanta.
- Nie
zapomnijcie wspomnieć, że on się na mnie rzucił – burknął i zaprowadził ich do
swojego szefa.
McKagan z
każdą chwilą bardziej tracił panowanie nad sobą i nie mógł zrozumieć, czemu
nikt nie chce im pomóc i jeszcze wszystko utrudniają. Kurwa, nie obchodzi
ich, że kobieta w ciąży gdzieś zaginęła?! Co to ma, kurwa, znaczyć, że nie
minęły jeszcze dwadzieścia cztery godziny i mam przyjść później?! Nawet nie
zauważył, że weszli do pomieszczenia komendanta i że Slash jęknął.
-Kurwa…
poznaję go… - mruknął do Duffa.
- No proszę,
proszę! Kogo ja widzę… w końcu zmądrzeliście i postanowiliście sami się
zgłosić, jak coś przeskrobaliście?
- Chodzi o
to, że zaginęła dziewczyna… to znaczy… eee… nie wróciła do domu i nie ma jej u
nikogo ze znajomych i martwimy się, że mogło się jej coś stać… - wymamrotał
Slash, wiedząc, że Duff najchętniej rzuciłby się na mężczyznę siedzącego za
biurkiem, zamiast mu wszystko wyjaśnić.
- A może
uciekła od takich dupków jak wy? – zakpił.
- Kurwa
zapomnij o tym, kim jesteśmy i nam pomóż! Ona jest w ciąży i mogło się jej coś
stać!
- Kiedy i
dokąd wyszła? – zapytał zniechęcony.
- Wczoraj…
koło piątej… nie wiem… gdzie poszła… trochę się posprzeczaliśmy… - Duff
próbował się uspokoić, ale prócz nerwów na to, że policja go ignoruje, ciągle
dochodził ogromny strach o to, co jej się może stać.
- O… czyli
jednak miała powód żeby sobie gdzieś pójść i nie wracać… po za tym… nie minęła
doba… nawet gdybyśmy chcieli, nie możemy zacząć poszukiwań… - uśmiechnął
się złośliwie i sięgnął po jakieś akta – wybaczcie, jestem trochę zajęty…
Hudson
prawie siłą wyciągnął stamtąd Duffa i mruknął, żeby się uspokoił, bo wpakują go
pod byle pretekstem do celi. Zaproponował, żeby wrócili do domu i dowiedzieli
się, czy Joan udało się coś załatwić. Basista niechętnie przystał na propozycję
i po kilkunastu minutach byli z powrotem na miejscu.
- W
szpitalach cisza i dzwoniłam po pobliskich hotelach, ale nigdzie nie zatrzymała
się żadna dziewczyna w ciąży… nie wiem, co jeszcze robić… a co u was?
- Daj
spokój… - warknął gitarzysta – nie chcieli nam pomóc, bo „nie minęły jeszcze
dwadzieścia cztery godziny od zniknięcia” – zaczął przedrzeźniać policjantów.
- O-och…
podeszła i przytuliła brata, który ciągle milczał – będzie dobrze braciszku…
Kilkanaście
godzin wcześniej…
Co za…
skończony palant! Myśli, że nie powiem nawet słowa na to, że jest najebany jak
świnia i się do mnie przywala?! Że obiecywał mi, że już nie będzie tak pić i
znów to robi?! Jeszcze teraz, jak jestem w ciąży? Że ma gdzieś to, że nie chcę,
żeby moje dziecko ciągle widziało swojego ojca, jak jest pijany?! Wystarczy, że
ja miałam spieprzone przez alkoholizm mojego ojca dzieciństwo! N-nasze dziecko
nie musi przez to przechodzić! Przedzierała się przez zatłoczone chodniki Los Angles,
z trudem powstrzymując cisnące się jej do oczu łzy złości i kompletnej
bezsilności. Chciała znaleźć się jak najdalej od pijanego Duffa i irytującego
ją Slasha. Póki co nie obchodziło ją to, że zbliża się wieczór, nie obchodziło
ją to, że jak jej chłopak wytrzeźwieje może się zastanawiać, gdzie ona się
podziewa. W roztargnieniu nie zauważyła nawet, że znalazła się w jednej z
nieciekawych dzielnic miasta. Kurwa… czemu nogi zawsze mnie niosą w takie
miejsca? Pomyślała i chciała zawrócić, ale zderzyła się jakimś wysokim
mężczyzną z kapturem na głowie.
- Kurwa…
uważaj, jak chodzisz! – warknął na nią niezbyt miłym tonem.
Zamarła i
odwróciła się powoli. Nie mogła pomylić z nikim innym tego głosu. Nie słyszała
go już tak długo i myślała, że zapomniała, jak on brzmi. Zanim zdążył
zareagować, stanęła na palcach i szybko ściągnęła mu kaptur.
-O-och!
T-ty… c-co… - drżał jej głos i w oczach zbierały się łzy.
- M-marta?
C-co… skąd s-się tu w-wzięłaś? – wymamrotał.
-
P-przecież… o-och… przecież wyjechałeś…
i o-och… - rzuciła mu się na szyje i mocno przytuliła – t-tak strasznie
t-tęskniłam…
Objął ją,
wtulając twarz w jej włosy. Nie miał pojęcia, że tak bardzo mu jej brakowało,
że jednak mimo wszystko, nie potrafił wyrzucić jej ze swojej głowy. Myślał, że
nie dzwoniąc do niej w końcu zapomną o sobie i będzie im łatwiej z tym
wszystkim żyć. Gdzieś kołatała mu się myśl, że pewnie go znienawidzi za to, co
zrobił, ale nie widział innego wyjścia z tej sytuacji. Teraz wrócił i nikt nie
miał o tym pojęcia… nawet ona, bo bał się po tak długim czasie odezwać, bał się
jej reakcji i tego, że wszystko zniszczył. Gdyby nie przypadek, że teraz na
siebie wpadli, mogli, by zupełnie nie mieć ze sobą żadnego kontaktu przez
kolejne długie miesiące.
- Boże…
Marta… - oderwał się od niej i ujął jej twarz w dłonie – j-ja… nie wiem, co
powiedzieć…
Otarła łzy i
spojrzała mu w oczy. Czuła wielką ulgę, że go widzi i może go znów przytulić,
ale jednocześnie w jej sercu pojawił się wielki żal i złość, że nie odzywał się
do niej i nie dawał znaku życia. Zamachnęła się i uderzyła go w twarz,
wybuchając płaczem.
- Ciii… nie
płacz… - nawet nie próbował być oburzony na to, że go spoliczkowała, bo
wiedział, że zasłużył – jestem p-przy tobie… - mocno ją przytulił i
uspokajająco zaczął gładzić po głowie.
- C-czemu
s-się n-nie o-odzywałeś? C-czemu w o-ogóle p-przestałeś d-dzwonić?
-
Przepraszam… - wyszeptał – m-myślałem, że tak będzie lepiej… o-on m-mówił, że
po każdym takim telefonie p-płakałaś… nie chciałem t-tego… miałem nadzieję, że
w końcu zapomnisz… p-przepraszam… - pocałował ją w czubek głowy – no… nie płacz
już… pójdziesz ze mną, napijesz się herbaty i się uspokoisz?
-
D-dobrze…m-mam c-ci coś do p-powiedzenia…
Pozwoliła,
by otarł jej łzy i zaprowadził ją do swojego domu. Posadził ją na kanapie i
poszedł zrobić herbatę. Kiedy wrócił Marta uśmiechnęła się i mruknęła, że za
nim tęskniła i dobrze, że już jest. Po chwili zapytała, gdzie jest Annica, bo
zdała sobie sprawę, że chyba nie ma jej w domu.
- Eee… no…
pojechała do swojej mamy wczoraj… i wraca za dwa dni – uśmiechnął się krzywo i
usiadł koło dziewczyny, przytulając ją – dobrze móc cię znów objąć, wiesz?
Zaśmiała się
i wtuliła twarz w jego koszulę. Zupełnie zapomniała o pijanym Duffie, który tak
ją zdenerwował, o irytującym ją Slashu i innych problemach, które dopadały ją
przez kilka ostatnich miesięcy. Poprosiła, by coś jej zaśpiewał, bo ostatni raz
robił to, gdy się z nią żegnał. Spełnił jej prośbę i po chwili nucił jej jedną
z piosenek z dopiero co wydanej płyty Adrenalize.
Here I am, I'm in the wrong bed again
It's a game I just can't win
There you are breathin' soft on my skin, yeah
Still you won't let me in
So come on
Why save your kisses for a rainy day
Baby let the moment take your heart away
Have you ever needed someone so bad, yeah
Have you ever wanted someone you just couldn't have
Did you ever try so hard that your world just fell apart
Have you ever needed someone so bad
And you're the girl I gotta have
I gotta have you baby, yeah
There you go, midnight promises again, yeah
But they're broken by the dawn
You wanna go further, faster everyday, baby
But in the morning you'll be gone
And I'm alone
Why save your kisses for a rainy day
Baby let the moment take your heart away
Have you ever needed someone so bad, yeah
Have you ever wanted someone you just couldn't have
Did you ever try so hard that your world just fell apart
Have you ever needed someone so bad
It's a game I just can't win
There you are breathin' soft on my skin, yeah
Still you won't let me in
So come on
Why save your kisses for a rainy day
Baby let the moment take your heart away
Have you ever needed someone so bad, yeah
Have you ever wanted someone you just couldn't have
Did you ever try so hard that your world just fell apart
Have you ever needed someone so bad
And you're the girl I gotta have
I gotta have you baby, yeah
There you go, midnight promises again, yeah
But they're broken by the dawn
You wanna go further, faster everyday, baby
But in the morning you'll be gone
And I'm alone
Why save your kisses for a rainy day
Baby let the moment take your heart away
Have you ever needed someone so bad, yeah
Have you ever wanted someone you just couldn't have
Did you ever try so hard that your world just fell apart
Have you ever needed someone so bad
- Tak
strasznie cię kocham, Izzy... – mruknęła, gdy skończył śpiewać.
- Wiem,
wiem… ja ciebie też… - cmoknął ją w czoło - ach… miałaś mi o czymś powiedzieć,
nie? – przypomniał sobie i popatrzył na nią z zaciekawieniem.
- Eee… tak,
tylko… najpierw muszę do łazienki – uśmiechnęła się przepraszająco i skierowała
się do pomieszczenia.
Rozejrzała
się i ze zdziwieniem zauważyła, że nie było w niej ani jednej osobistej rzeczy
Annicy, zupełnie tak, jakby Izzy mieszkał tutaj sam. Zmarszczyła brwi i
zajrzała do szafek, w których także natrafiła na pustkę. Izzy mówił, że są
tu od tygodnia, a Annica wyjechała wczoraj… więc… gdzie, do cholery, są jej
rzeczy? Mieszkała przez tydzień w domu, gdzie nie ma ani jednej jej rzeczy w
łazience?! Wydało się jej to dziwnie podejrzane i gdy wyszła już z
pomieszczenia, po cichu skierowała się do sypialni, w której zawsze spali. I
tutaj same na pół wypakowane walizki Stradlina, których zawartość walała się po
podłodze i zajmowała połowę łóżka. By upewnić się w swoich domysłach, zerknęła
jeszcze do pokoju, który żona jej przyjaciela przerobiła na ciemnię. Kompletna
pustka.
- Izzy? –
wróciła do salonu – gdzie jest Annica?
- No mówiłem
ci przecież, że u matki… wróci za dwa dni…
- I dlatego
nie ma tu ani jednej jej rzeczy? Ani w łazience, ani w sypialni…nawet w ciemni?
- O-och…
W jednej
chwili chłopakowi zmienił się wyraz twarzy. Już dał sobie spokój z udawaniem,
że wszystko jest w porządku i wyraźnie posmutniał. Zajął się swoją herbatą, by
odwlec konieczność odpowiedzi. Marta to wyczuła i od razu do niego podeszła.
Usiadła mu na kolanach i chciała spojrzeć w oczy.
- Izzy… co
jest?
- M-my…
rozstaliśmy się… t-to znaczy… zostawiła mnie… - wymamrotał i odwrócił wzrok.
- A-ale…
jak… dlaczego? – dziewczyna była zaskoczona i nie wiedząc co zrobić, przytuliła
chłopaka.
- Po prostu…
ciągle się jej coś nie podobało… ciągle miała do mnie pretensje… wypominała, że
do was dzwonie… nie pasowało jej coś, że chcę tworzyć dalej muzykę… - mruczał
pod nosem i przyciągnął bliżej siebie brunetkę – cóż… widać nie nadaję się do
związków…
- Hej… nie
mów tak! Wiesz, że ta…
- C-co to
było? – Izzy jej przerwał i odsunął się lekko, patrząc z zaskoczeniem na nią.
- Eee… bo
właśnie… bo… c-chciałam ci powiedzieć, że… - nie wiedziała, jak ma kontynuować
więc wstała i ściągnęła z siebie grubą bluzę, zostając teraz w krótkim rękawku
– b-bo… - pogładziła się po brzuchu i mruknęła – k-kopnęło…
Stradlin
otworzył ze zdumienia usta i patrzył to na jej twarz, to na brzuch i nie mógł
wykrztusić słowa. Już wcześniej wydawało mu się, że Marta jest trochę
pełniejsza na twarzy i w ogóle, ale nie chciał pytać, bo przecież to nie jego
sprawa, czy dziewczyna ma dwa kilko mnie czy więcej. A teraz w dość niezręczny
sposób powiedziała mu, że jest w ciąży.
- O k-kurwa…
n-naprawdę? K-który t-to jest miesiąc?
- Niedługo
z-zacznie się piąty…
- O ja
pierdolę… g-gratuluję… - uśmiechnął się niepewnie – a co na to Duff?
Szczęśliwy?
- Chyba tak…
- burknęła pod nosem i wciągnęła na siebie z powrotem bluzę – przynajmniej
dałam mu powód, żeby znowu zaczął pić…
- Cholera…
dużo? – zapytał, ale widząc jej minę, pokiwał ze zrozumieniem głową –
pokłóciliście się dziś, prawda?
- Mogę tu
dziś zostać? Nie chce znów spędzić kolejnego dnia z najebanym, przystawiającym
się do mnie dupkiem!
Przytaknął i
biorąc się za przygotowanie kolacji, pytał ją, co się w nich działo przez te
prawie pół roku. Opowiadała mu o sprawach zespołu, o tym jak się czuje w ciąży,
o związku Joan z Gilbym i tym, że chłopak coraz lepiej czuł się w zespole.
Żaliła mu się też, że Slash ostatnimi czasy zachowuje się coraz gorzej, że
pozwala sobie na zdecydowanie za dużo i Marta nie wie, jak ma się zachowywać w
stosunku do niego. I oczywiście temat zszedł też na Duffa. Kiedy zaczęła o nim
mówić, w oczach pojawiły się jej łzy; nie wiedziała tylko czy to ze
zdenerwowania czy rozżalenia.
- I wiesz,
co ostatnio wyrabia? Jak nie j-jest pijany, to k-kocha s-się z ze mną raz w
tygodniu, b-bardziej z obowiązku i d-dlatego, że t-tak wypada n-niż z jakiejś
p-przyjemności… - po policzkach pociekły pierwsze łzy - t-to jest... t-takie…
machinalne… t-takie b-bez uczuć… j-jakby p-pieprzył jakąś kłodę…
- Dupek… ej…
no ale nie płacz… - podszedł do niej i ją objął – spokojnie… nie myśl teraz o
tym… pogadam sobie o tym z nim… - kiwnęła głową – a o co chodzi ze Slashem?
- Wkurwia go
w-wszystko, c-co robie… i j-jeszcze… ugh… znów mnie p-pocałował! – zawołała
zbulwersowana – w-walnęłam mu w twarz… j-jakim prawem w ogóle t-to zorbił?!
Izzy
wyglądał na wkurzonego tym, co usłyszał i mruknął coś niezrozumiałego pod
nosem. Kurwa… ile razy jeszcze mam mu pierdolić to samo?! Nie mówiłem mu
już, żeby nie przypierdalał się do dziewczyny przyjaciela?! Co on sobie, kurwa,
wyobraża?! Uśmiechnął się krzywo do Marty w ramach odpowiedzi, gdy zapytała
go, czemu się tak zirytował i co przed chwilą powiedział. Zajął się z powrotem
przygotowaniem kolacji dla nich i zapytał, jak Gilby radzi sobie w zespole.
- Nawet
dobrze… jest dobrym gitarzystą – uśmiechnęła się lekko – ale to nie to samo, co
ty… bez ciebie nie są już tym samym zespołem… tak jakby… stracili duszę?
- Och Marta,
daj spokój… byłem tam tylko cichym, nierzucającym się w oczy rytmikiem… co
innego jakby Slash odszedł… albo Axl, chociaż tu pewnie by się zespół rozpadł…
wiesz… albo zespół z Rose’em albo wcale… - zaśmiał się ponuro – może nie
powinienem tak mówić, bo to mój przyjaciel, ale… Axl już dawno przestał
traktować nas jako równoprawnych członków zespołu… chciał zostać despotą… i w
sumie chyba nim jest…
- Coś o tym
słyszałam, ale nie chcą ze mną o tym rozmawiać… mówią tylko, że to wszystko
przez sprawę z Erin i urywają temat…
- Nie chcą
cię martwić… Axl pewnie stał się jeszcze gorszy, odkąd dostali ten pozew od
Stevena i…
- Co?! –
Marta mu przerwała i spojrzała na niego z szokiem wymalowanym na twarzy – jaki
pozew?!
- Och… ty nic
nie wiesz? Nie powiedzieli ci, że trzy tygodnie temu dostaliśmy pismo, że Adler
wniósł do sądu sprawę o odszkodowanie? Zadośćuczynienie za to, że przez nas
wpadł w nałóg narkotykowy i wywaliliśmy go z zespołu i podstępem zmusiliśmy go
do zrzeczenia się praw autorskich?
- Ty chyba
nie mówisz poważnie…
- Chciałbym,
Marta… ale niestety to prawda… i wiesz, co jest najśmieszniejsze? – mruknął
dość ponuro – że on to może wygrać… może wcisnąć kit wszystkim, że ja jako były
dealer faszerowałem go dragami, Slash i Duff mnie w tym wspierali, a jak biedny
Steven chciał to rzucić, to wyjebaliśmy go z zespołu…
Brunetka
patrzyła na niego z niedowierzaniem i nie mogła uwierzyć, że Adler mógł coś
takiego wymyślić. Przecież kiedyś się przyjaźnili i byli niemal jak bracia, a
teraz Steven robi im takie świństwo. Co za debil! Wciągnęli go w nałóg i nie
pozwolili mu z niego wyjść, tak?! Przecież, do cholery, prosili go żeby
przestał ćpać! Chcieli mu pomóc! Jakoś Duff mógł przestać brać! Izzy też… a co
Stevena zmuszali żeby wstrzykiwał sobie to gówno?! Marta się zirytowała
zachowaniem byłego perkusisty Guns n’Roses i nie rozumiała, jak chłopcy mogli
jej o tym nie powiedzieć.
- Może nie
chcieli cię martwić… nie powinnaś się chyba stresować w tej ciąży, nie?
- Jasne! To
może najpierw niech Duff przestanie pić, bo to mnie bardziej denerwuje i boli!
–warknęła nerwowo i szybko złapała się za brzuch – ałć…
- C-co
jest?! – Izzy spanikował i spojrzał na nią niepewnie.
- Och nic…
nie martw się… tylko skurcz… czasem się zdarzają… - usiadła przy stole i napiła
się wody – Izzy? Mogę o coś zapytać?
- Mhm…
przecież nic się nie zmieniło od czasu, gdy ostatni raz mówiłem, że zawsze…
- Czemu
właściwie wróciłeś? Bo się rozstaliście?
- Wiesz…
ciągle się kłóciliśmy, robiła awantury o to, że chce wracać… że chciałbym do
was zadzwonić, pogadać…już dawno byłbym tutaj, ale ciągle miałem nadzieję, że
jej wytłumaczę, że nie jest tak, jak ona myśli… jak w końcu postanowiła mnie
zostawić, nie miałem po co tam siedzieć… tutaj mam przyjaciół… dom…duży kawałek
życia, tam miałem tylko niemiłe wspomnienia naszego związku…
- Więc czemu
od razu do nas nie przyszedłeś? Nie dałeś znać, że wróciłeś? Przecież tego
chciałeś, nie?
- Już
mówiłem… bałem się waszej reakcji… jestem tchórzem, wiem to, ale myślałem, że
każecie mi spierdalać… - odwrócił wzrok – bałem się, że mi nie wybaczysz…
Podeszła do
niego i siadając mu na kolanach, mocno się do niego przytuliła, dając tym samym
wyraz tego, że jest zupełnie inaczej, niż myślał. Jak mogłeś pomyśleć, że ci
nie wybaczę? Że skrzywdzę tym i ciebie i siebie… to nonsens! Wybaczyłabym ci
chyba wszystko! Za bardzo cię kocham, żeby robić ci awantury o to, że
wyjechałeś… wolę się cieszyć, że jednak jesteś…
- Izzy? Nie
myślałeś, żeby wrócić też do zespołu? – zapytała nieśmiało.
- Nie… Marta,
nie ma takiej opcji! Nie po to odchodziłem, żeby teraz tam wracać… zresztą… nie
powitaliby mnie z otwartymi rękami… wiem, że Duff ma cholerny żal o to, a Slash
stwierdził, że jestem idiotą, że rzuciłem zespół w takim momencie…
- Ale im
ciebie brakuje! Widziałam to przed koncertami! Tak jakby ciągle wierzyli, że
zaraz się pojawisz za kulisami, że z nimi znów zagrasz! Wiesz, że już nie grają
nawet 14 Years i Dust n’Bones? Dlatego, że to zawsze było twoim
zadaniem i ich zdaniem robiłeś to najlepiej… nie chcieli cię zastępować, bo
wiedzieli, że nie dadzą rady… Izzy, proszę!
- To mnie
zniszczy… co innego ciągle się z nimi przyjaźnić, a co innego ciągle grać w
jednym zespole… - spojrzał jej głęboko w oczy – nie mogę wrócić… i nie chcę…
- Zostawisz
całkowicie muzykę?!
- Uznajmy,
że będę tworzył niezależnie… to co ja chcę… a nie to, co ktoś mi narzuca… albo
ciągle chce poprawiać… - uśmiechnął się ponuro – mam już materiał na płytę…
chciałbym ją wydać jeszcze w tym roku…
- Och…
zagrasz mi coś z tego?
Kiwnął głową
i mruknął tylko, żeby dokończyli kolację. Ciągle rzucał ukradkowe spojrzenia na
jej lekko już zarysowany brzuch i nie mógł się nadziwić, ile się zmieniło od
jego wyjazdu. Tak… Marta zostanie matką… ciekawe, czy była szczęśliwa, jak
się dowiedziała… czy znów miała wątpliwości i obawy, czy się nadaje? Albo czy
bała się, że znów poroni? Kurwa… tyle mnie ominęło... i czemu? Bo próbowałem
ratować to pieprzone małżeństwo i tak spisane na straty! Był zły sam na
siebie, że tak postąpił, ale wtedy uważał to za najlepsze rozwiązanie.
Westchnął ciężko i by o tym nie myśleć, zaprowadził brunetkę do swojej sypialni
i dobywając swojego ulubionego akustyka, usiadł na łóżku. Zaproponował, że
zagra swoją ulubioną piosenkę z tych, które chciał umieścić na płycie. Nie
chciał przyznać, że pisząc ten utwór ciągle rozmyślał o tym, że ją zostawił i
że chciał zapomnieć o jej istnieniu, by nie ranić siebie.
How will it go
When you're away
How will it come again
Eventually
How will it go
When you're away
Without you near
The days are longer
How will it feel
If you don't stay
Will things become the way
They used to be, oh I feel the changes
Comin' over me today
And you can't hold back
What you say I feel the changes
Comin' on rearrange
And I can't help
What I feel
How will it go
When you're away
Will you still feel the same
Tomorrow I think I will not
Go astray
However time is left
To tell
And if time will tell
I'm listenin'
I'd walk a long, long mile for you
And I don't really know
What I'm to do, yeah
Guess I'll just write
This song for you
I guess there's nothing else I'd rather do
When you're away
How will it come again
Eventually
How will it go
When you're away
Without you near
The days are longer
How will it feel
If you don't stay
Will things become the way
They used to be, oh I feel the changes
Comin' over me today
And you can't hold back
What you say I feel the changes
Comin' on rearrange
And I can't help
What I feel
How will it go
When you're away
Will you still feel the same
Tomorrow I think I will not
Go astray
However time is left
To tell
And if time will tell
I'm listenin'
I'd walk a long, long mile for you
And I don't really know
What I'm to do, yeah
Guess I'll just write
This song for you
I guess there's nothing else I'd rather do
- Smutne
to... – mruknęła, gdy skończył śpiewać.
- No cóż…
jak to pisałem, nie było mi zbyt wesoło… ale nieważne… było minęło… teraz jest
lepiej… - popatrzył na jej brzuch i skierował wzrok na jej twarz – Marta?
Jesteś szczęśliwa?
- Och…
jestem… - powiedziała trochę szybko i po chwili dodała - tak mi się wydaje…
byłoby łatwiej, gdyby on tak nie pił… boje się, że… że to dziecko będzie miało
t-tak s-samo spieprzone dzieciństwo jak ja… ż-że będzie wychowywane przez
alkoholika, k-który ciągle jest pijany…
- Hej… nie
będzie tak… on się zmieni… tylko potrzebuje trochę czasu… - objął ją,
odkładając na bok gitarę – a jak nie, to… ugh… nie pozwolę mu cię skrzywdzić… i
tego dziecka też… - szepnął jej do ucha i położył dłoń na jej brzuchu.
- Kurwa… nie
ma jej już prawie trzy dni! – krzyknął i rzucił popielniczką o ścianę – Czemu
te chuje nie chcą jej szukać?! Co ich, kurwa, obchodzi, kim jesteśmy?!
Duff usiadł
na łóżku i wyrzucił z siebie ciche przekleństwo. Policja przyjęła zgłoszenie,
ale nic ponadto. Dali im do zrozumienia, że mają sto razy ważniejsze sprawy na
głowie niż szukanie ciężarnej dziewczyny, która najprawdopodobniej uciekła od
basisty Guns n’Roses. Jebane gnoje! Niech ona się znajdzie… błagam…
gdziekolwiek jest… ciągle myślał tylko o tym i wręcz modlił się, by okazało
się, że coś przeoczył i Marta jest u kogoś znajomego.
- I co
znaleźliście ją? - pojawił się Joe.
- Nie…
kurwa, gdzie ona jest?!
- Słuchaj…
może… zadzwonić do Stradlina? Może on coś wie?
- Izzy?!
Przecież on wyjechał! Nie odzywał się od dwóch albo trzech miesięcy!
Perry
spojrzał na niego zaskoczony. Nie myślał, że możliwe jest, że Duff nic nie wie
o powrocie chłopaka. Przecież widział go wczoraj, jak gdzieś pędził z Sunset
Strip. Oni nie wiedzieli, że ich przyjaciel pojawił się w mieście?! Przecież
powinni być pierwszymi osobami, które powinny się dowiedzieć. Fakt, że Slash
nie krył się z tym, że ma ogromny żal do Izzy’ego, że z dnia na dzień opuścił
zespół w sumie bez konkretnego, oficjalnego powodu, ale przecież wciąż się
przyjaźnili! Duff też nie był zadowolony z wyjazdu gitarzysty i ze względu na
zespół i ze względu na Martę, ale ciągle powtarzał, że i tak traktuje go jak
brata i wolałby, żeby wrócił.
- Wczoraj
widziałem go na mieście… ale zanim zdążyłem podejść, to gdzieś zniknął.
- Co?! On
jest tutaj?! – wykrzyknął Duff i zerwał się z łóżka – k-kurwa… - spojrzał
nieprzytomnym wzrokiem na Joe’ego i wybiegł z domu.
Całą drogę
do Stradlina biegł najszybciej jak potrafił i modlił się, żeby dziewczyna była
właśnie u niego cała i zdrowa. Obiecywał sobie, że jak jego nadzieje się
potwierdzą, nie zrobi żadnej awantury na temat tego, jak mogła bez słowa
zniknąć na trzy dni, jak Izzy mógł go nie powiadomić. Błagam… wiem, że
jestem gnojem… ale niech ona tam będzie! Powtarzał w myślach i dysząc
dobiegł do drzwi i załomotał w nie, nie przejmując się faktem, że jest prawie
północ. Otwórz te jebane drzwi Izzy… błagam, pospiesz się! Niecierpliwił
się, aż w końcu usłyszał kroki na schodach. Drzwi uchyliły się i zobaczył
trochę zaspanego ciemnowłosego chłopaka, który stojąc przed Duffem w samych
bokserkach, wytrzeszczył na niego oczy.
- O… skąd…
- J-jest
t-tutaj? B-błagam… p-powiedz, ż-że jest… - wydusił z siebie, walcząc z łzami
cisnącymi się do jego oczu.
- Och… jest…
śpi na górze… i nic jej nie jest… - przepuścił go w drzwiach i patrzył jak
basista popędził na piętro.
Kiedy tylko
McKagan zobaczył ją śpiącą spokojnie w łóżku Izzy’ego, poczuł na policzkach łzy
ulgi. Podszedł do łóżka i usiadł ostrożnie, by jej nie obudzić. Drżącą dłonią
pogładził ją po włosach i odgarnął niesforne kosmyki z twarzy. Przekręciła się
lekko i wymamrotała coś niezrozumiałego przez sen. Nieświadomie skierowała rękę
na swój brzuch i przejechała nią troskliwie. Duff przełknął głośno ślinę i też
przyłożył swoją.
- C-co? –
Marta przebudziła się i przetarła dłonią oczy – O-och… D-duff?
- B-boże…
j-jak to d-dobrze, ż-że nic ci nie jest… - wymamrotał z trudem i mocno ją
przytulił – m-myślałem, że c-coś ci s-się stało… s-szukałem c-cię wszędzie!
N-nawet policję zawiadomiłem, ale mnie olali! – drżał mu głos, ale nie zwracał
na to uwagi – C-czemu n-nie.. c-czemu n-nie d-dałaś z-znać, g-gdzie jesteś?
- A-ale… -
była zaskoczona tym, co Duff mówi – m-myślałam, że masz mnie w dupie… że nie
będziesz się przejmował, że poszłam gdzieś… chciałam wrócić na drugi dzień, ale
spotkałam Izzy’ego i… o-och…
- M-mam
c-cię g-gdzieś? J-ja cię kocham! M-martwiłem się… j-jesteś w ciąży… j-ja… -
oderwał ją od siebie i spojrzał załzawionym wzrokiem na nią – ja… w-wyszłaś
przez moje p-picie, tak?
- Przez to
jak mnie t-traktujesz… - wyszeptała – c-ciągle jesteś pijany… b-boje się
ciebie… b-boję się, że to dziecko będzie miało takiego o-ojca jak ja… i…
c-ciągle na mnie k-krzyczysz… a-albo… w ł-łóżku z-zachowujesz s-się t-tak…
j-jakbym b-była j-jakąś g-głupią lalką b-bez u-uczuć…
Wtuliła się
w niego i rozpłakała się. Był tak zaskoczony tym, co mu powiedziała, że nawet
nie potrafił wydusić z siebie słowa. Dopiero po chwili ją objął i pogładził ją
po plecach.
-
Przepraszam… Kochanie… n-nie wiedziałem, że… t-tak to czujesz… p-przepraszam…
p-pogubiłem się… nie wiedziałem, co robić… j-już taki nie będę… w-wierzysz mi?
- N-nie
będziesz pić? I k-krzyczeć? – zapytała i zaszlochała cicho.
- Nie… obiecuję…
nie będę… - szepnął jej do ucha i odsuwając się, pocałował ją czule w usta –
wybaczysz mi?
Pokiwała
tylko głową i wtuliła się w niego, mrucząc, że nie powinna go tak straszyć i
nie dawać znaku życia przez trzy dni i prosiła, żeby nie był zły na Izzy’ego,
że go nie zawiadomił. Powiedziała mu, że prosiła przyjaciela, żeby nie dzwonił
do ich domu, bo chciała to wszystko przemyśleć i najpóźniej jutro wieczorem
wrócić.
- I… wiesz,
że r-o-ozstał się z Annicą? – powiedziała, ziewając.
- Poważnie?
Czemu? – spojrzał na nią i zauważył, że jest śpiąca – zresztą… pogadam z nim
później… śpij teraz… ledwie masz oczy otwarte…
- A będziesz
przy mnie? – patrzyła, jak się położył i czekał, aż się do niego przytuli –
z-zawsze?
- Tak,
Malutka… kocham cię… - gdy ułożyła się przy nim, pogładził ją po brzuchu i
pocałował w czoło – śpij… porozmawiamy jutro…
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz