sobota, 9 kwietnia 2011

11.

Komentarze w ilości 22
Ogólnie to zjebałam koniec i scenę z Duffem...
niestety umiałabym opisać idealnie na przykład morderstw czy coś, ale nie kurwa mac to co oczywiście chce i nawet widzę w głowie!
ale chuj z tym... będę się uczyć i szkolić xd
czytajcie, komentujcie, polecajcie... ochrzaniajcie, co tam chcecie!
W ogóle... jeśli są jakieś błędy, to przepraszam, ale nie miałam już siły, żeby to sprawdzać i...
jeśli ktoś chce być powiadamiany, a nie ma bloga, to niech napisze maila do mnie, albo zostawi nr gg :)
***

             - Steven! Porozmawiajmy, do cholery! – Marta zawołała za perkusistą Najniebezpieczniejszego Zespołu Świata, który właśnie wchodził do kuchni.
            - Odpierdol się! Nie chcę z tobą rozmawiasz, kurwa takie zajebiście trudne do zrozumienia? – wydarł się na nią i z hukiem odsunął krzesło, na którym spoczął.
            Steven… błagam… co się z tobą dzieje? Gdzie jest uśmiechnięty Adler, który głupim uśmiechem potrafił poprawić mi humor?! Dziewczyna weszła za nim do pomieszczenia i usiadła na parapecie. Jeden rzut oka wystarczył jej, by stwierdzić, że Popcorn ostro przegiął z działką i że ledwo trzyma się na nogach.
            - Co się z tobą dzieje? – powtórzyła na głos swoje myśli – Masz jakieś problemy? Czemu nie chcesz z nami rozmawiać? Może będziemy ci mogli pomóc!
            Chłopak opróżnił do połowy butelkę Nightraina i zachwiawszy się, podszedł wolnym krokiem do brunetki. Złapał ją za ramiona i brutalnie przygwoździł ją do okna. Gotowało się w nim z nerwów i kompletnie nad sobą nie panował. Zaczął nią potrząsać i pochylając się nad nią, wykrzyknął:
            - Skończ się, kurwa, do mnie przypierdalać! Jak masz jakiś do mnie problem, to wypierdalaj stąd! Nikt nie prosił, żebyś tu mieszkała… - uścisk jego pięści na jej przedramionach nasilał się coraz bardziej – Ale zapomniałem… przecież Duff musi mieć swoją prywatną dziwkę na wyciągnięcie ręki – zironizował i nie zdążył już nic powiedzieć, bo do kuchni wkroczył zamyślony Axl.
            Rudowłosy chłopak spojrzał na nich rozkojarzony i widząc wkurwionego Adlera nad roztrzęsiona Martą szybko zainterweniował. Odsunął perkusistę od dziewczyny i pchnął go tak, że niższy o kilka centymetrów blondyn z cichym jękiem wpadł na lodówkę. Rose zmierzył wzrokiem brunetkę i widząc, że prócz strachu nic się z nią nie dzieje, odwrócił się do swojego przyjaciela.
            - Co ty odpierdalasz? – zawołał i podszedł do niego, gdy zauważył, że Steven zamierza bez słowa opuścić kuchnię – No pytam się, kurwa! Popierdoliło ci się coś od tych jebanych dragów?! – agresywnie szarpnął nim i perkusista uderzył tym razem o ścianę – Może ja cię tak kurwa poszarpię i ciekawe, co powiesz!
            - Pierdol się! Jebany, kurwa mać, obrońca jakiejś pierdolonej małolaty! – wyszarpnął się, rozrywając sobie koszulkę i obrzucając Martę złośliwym spojrzeniem, wyszedł.
            Axl przez chwilę wahał się, czy nie pobiec za nim i mu nie przetłumaczyć pewnych rzeczy pięściami, ale jego wzrok skierował się w stronę okna, na którym ciągle siedziała Marta. Gdyby nie fakt, że miała na sobie spódnicę, z pewnością podkuliłaby nogi pod brodę; a w tym wypadku, objęła się tylko ramionami, chwytając za obolałe miejsca i spuściła głowę. Przecież nie chciałam źle! Czemu mnie tak potraktował? Czemu sprawił, że zaczęłam się go bać bardziej niż porywczego i szalonego Rose’a? Faktycznie w obecnej chwili bardziej przerażała ją perspektywa zostania sam na sam z perkusistą Guns n’Roses niż obecność Axla, który od dłuższego już czasu starał się być dla niej miły. Po części dlatego, że się do niej trochę przekonał, a po drugie dlatego, że poznał jej przeszłość, która wstrząsnęła nim nie na żarty.
            - W porządku? – zapytał i usiadł koło niej.
            - T-tak… - wyszeptała i szczelniej opatuliła się rękoma – j-już tak…
Starła niewidzialny pył ze swojej czarnej spódniczki i z zdegustowaniem zauważyła, że oczy się jej załzawiły. No jasne! Weź się kurwa rozbecz! Rozbecz się, bo Steven się wkurzył i cię szarpnął… zajebiście! Zachowuj się dalej jak popieprzona, wiecznie użalająca się nad sobą dziewucha! Udając, że poprawia włosy, szybko otarła łzę, która popłynęła po jej policzku i z udawanym zainteresowaniem zaczęła przypatrywać się swoim pomalowanym na czarno paznokciom.
- A… co u ciebie? Ostatnio ciągle się mijamy… - postanowiła zmienić temat i zadała pierwsze pytanie, jakie przyszło jej do głowy.
- Nie wiem… ostatnio pokłóciliśmy się z Erin… uznaliśmy, że czas odpocząć… - westchnął i zapalił papierosa – kurwa… tak bardzo chciałbym znów koncertować albo nagrywać płytę! Może w końcu zespół zająłby się czymś innym niż ćpanie… Do chuja! Nie mogą tego rzucić? Ładują w siebie to gówno i ledwie mogą się połapać w tym, co gramy! – warknął i dodał – To znaczy… nie mówię już o Duffie, bo sprowadziłaś go na dobrą drogę – zaśmiał się i od razu spoważniał – ale kurwa… spójrz na Adlera! On każdego dnia bierze więcej i więcej! Slash zresztą nie lepszy… chociaż on przynajmniej nie robi się takim skurwysynem…
- Daj im czas… może w końcu się pozbierają… - zeszła z parapetu i postawiła wodę na kawę – chcesz? – zapytała, wskazując na puszkę z używką, ale Axl pokręcił przecząco głową – Duff ma dziś urodziny, prawda?
Axl nie zdążył odpowiedzieć, bo do kuchni wbiegł wysoki, długowłosy chłopak, który nawet nie trudził się tym, by zapukać do drzwi wejściowych.
- Kurwa! Macie jakiś alkohol? – wykrzyknął.
- Sebastian, dobrze się czujesz? – zapytała ostrożnie Marta, widząc jak Bachowi trzęsą się ręce, gdy odkręcał butelkę Jack’a Danielsa.
Wokalista Skid Row upił kilka potężnych łyków i nie zważał na zaskoczone spojrzenia Axla i Marty. Przecież on pija tylko okazjonalnie! Pomyślała dziewczyna i była coraz bardziej zdumiona. Po chwili prawie dwumetrowy chłopak odstawił butelkę i jednym szybkim susem doskoczył do Marty i uniósł ją wysoko w górę. Brunetka tracąc grunt pod nogami, poczuła się niepewnie i kurczowo złapała się jego ramion.
- Kurwa, Kocham Was! – zawołał radośnie i wykonał obrót z dziewczyną w swoich objęciach.
- Sebastian… możesz mnie postawić na podłodze? – zapytała podenerwowana Isbell.
Zdecydowanie nie miała nic przeciwko chłopakowi, ale jego zachowanie było niepokojąco dziwne i szalone; no i do tego wszystkiego dochodził jeszcze szok i przerażenie, jakie wywołał w niej Steven i które nie zdążyło jeszcze z niej wyparować.
- Kocham Was! – powtórzył i pocałował ją w policzek – Będę, kurwa jebanym ojcem! – ponownie obrócił się i chciał coś powiedzieć, ale w tym momencie do pomieszczenia wszedł Duff.
- Bach, też się cieszę, że lubisz moją dziewczynę, ale może byłbyś łaskaw ją postawić? – zaśmiał się, jednak dało się wyczuć w jego głosie, że nie podoba mu się ta sytuacja.
- Stary! – krzyknął podekscytowany – Maria jest w ciąży! Będę tatusiem, kurwa! – wypuścił Martę z objęć i z wrażenia usiadł na wysuniętym krześle.
- Poważnie? Gratulacje! – McKagan uściskał go po przyjacielsku i dodał – trzeba to oblać! – sięgnął po wódkę i kolejnego Danielsa.
Axl ochoczo się do nich przyłączył, a brunetka tylko spojrzała na nich ze smutkiem. Mimo że czasem sama lubiła się z nimi napić, to jednak nie potrafiła zrozumieć tych litrów, które chłopcy wlewali prawie dzień w dzień w swoje organizmy. Nie wiedziała czy ma się tego bać tak, jak bała się swojego pijanego ojca, czy ma przymykać na to oko… a może po prostu miała pozwolić im pić, ile tylko chcą i jeszcze się do nich przyłączyć? Co do ewentualnego strachu… w sumie żaden z członków zespołu pod wpływem alkoholu nie wykazywał żadnej chęci na uderzenie jej albo na jakąś inną przemoc, więc można by uznać, że zagrożenia nie ma…
- Marta, co jest? – Duff dopiero po kilku minutach zauważył, że dziewczyna siedziała w kompletnej ciszy i nawet nie tknęła wina ani whisky.
- Nic… źle się czuję – skłamała i po chwili powiedziała, że idzie na górę – i jeszcze raz gratuluję – zwróciła się do rozanielonego Sebastiana i po chwili jej nie było.
Powlekła się na piętro i zapukała do pokoju Slasha. Chłopak siedział w fotelu przodem do okna i wpatrywał się w dal. W ręce trzymał zapalonego papierosa i drugą ciągle sięgał po swój ulubiony trunek, stojący na podłodze. Znowu dopadła go jakaś dziwna melancholia? Zdziwiła się i stwierdziła, że to dość dziwne – ostatnimi czasy kudłaty gitarzysta stał się dziwnie przygnębiony i przez większą część dnia siedział u siebie w sypialni. Wpatrywałby się godzinami w przestrzeń za oknem, gdyby tylko nie chciało mu się palić i popijać alkoholu i co za tym idzie, co jakiś czas korzystać z łazienki.
- No wchodź, wchodź, Dziecino… - powiedział, nawet nie odwracając się.
- Skąd wiesz, że to ja?
- Tylko ty zadajesz sobie trud, żeby pukać… - westchnął i dodał – po za tym buty…  - wskazał podbródkiem buciki z siedmiocentymetrowym obcasem, które miała na nogach.
Podeszła do niego i usiadła na łóżku tak, by widzieć jego twarz. Zachowywał się, jakby był w trochę innym świecie, co było dość zaskakujące zważywszy na to, że chłopak nic nie ćpał.
- Mówiłem ci już, że ładnie dziś wyglądasz? – obrzucił ją przeszywającym spojrzeniem, zatrzymując się trochę dłużej na jej szczupłych i zgrabnych nogach.
- Nie… ale dziękuję… - zarumieniła się i po chwili kontynuowała – szkoda tylko, że to nieprawda…
- Dziewczyno… proszę cię! – jęknął i ponownie przejechał wzrokiem po jej ciele – Co ty chcesz od siebie? Popatrz w lustro i doceń siebie, kurwa! Ja pierdolę… myślisz, że Duff zawracałby sobie tobą głowę, gdybyś była brzydka i głupia, jak zapewne za chwilę usłyszę?!  
 - Mogę o coś zapytać? – odezwała się po kilku minutach ciszy i widząc potakujące kiwnięcie głową, dodała – Czy… czy wam nie przeszkadza to, że od prawie roku mieszkam tutaj z wami? N-nie macie mnie już dość?
Slash uniósł wysoko brwi i spojrzał na nią pytająco. Zupełnie nie spodziewał się takiego pytania, bo i skąd miałoby się wziąć w jej głowie? No kurwa, przecież ona wie, że ją lubimy! Że chcemy, żeby z nami mieszkała! Że kurwa mać, Duff ją kocha! Ja pierdolę, co się z nią dzieje?!
- O co ci, kurwa, chodzi? Ktoś ci powiedział, że cię tu nie chce? Pieprzysz dziś niestworzone rzeczy!
Spuściła wzrok i jej oczy ponownie zaszkliły się. Ciągle krążyły jej po głowie słowa Stevena, ciągle zastanawiała się czy chłopak naprawdę tak myślał, czy reszta podziela jego zdanie. Chciała ukryć i szybko wytrzeć łzy, tak jak przy Axlu, jednak Hudson znał ją lepiej i był zdecydowanie lepszym obserwatorem, toteż w mig pojął, co się dzieje. Usiadł przy niej i dotknął jej dłoni, którą trzymała kurczowo zaciśniętą na kolanie.
- Marta… co się stało? – szybkim ruchami ręki otarł jej mokre policzki.
- T-też uważasz m-mnie za… za d-dziwkę D-duffa?
- Słucham?! – wykrzyknął i gwałtownie się podniósł – Kto ci to powiedział?! Axl? – zapytał ostro i zacisnął pięści.
- S-steven…
- Jebany gnojek! Pierdolony… - urwał i popatrzył na nią – Marta, posłuchaj mnie uważnie – przyklęknął przy niej i złapał ją za przedramiona – Nie wiem, co mu się w głowie pieprzy, ale nikt tak nie myśli, rozumiesz?! Jesteś moją przyjaciółką… jesteś siostrą Stradlina… Duff, nie wyobraża sobie teraz życia bez ciebie… naprawdę sądzisz, że któryś z nas… że moglibyśmy cię tutaj nie chcieć?
Marta ponownie uroniła kilka łez i wtuliła się w Slasha. Nie miała pojęcia skąd to wszystko przyszło jej do głowy. Hudson ma rację… musi mieć rację! To tylko Steven jest teraz o coś zły.. tylko Steven…
- Przepraszam…
- No przestań, Dziecino… ja się nie gniewam – powiedział cicho i pogładził ją po włosach – no nie płacz, bo McKagan mnie ochrzani za doprowadzanie cię do takiego stanu – uśmiechnął się i ucałował ją w czoło – a ty naprawdę ślicznie dziś wyglądasz!
Mrugnęła kilkakrotnie, by powstrzymać płacz i szybko wstała. Podeszła do parapetu i zapatrzyła się w przestrzeń za oknem. Przez chwilę zapomniała, że Slash też nie miał zbyt dobrego humoru, a całe jej rozdygotanie i dziwne myśli sprowadziły jego problemu na drugi plan. Jezu… ale z ciebie egoistka! Pieprzona egoistka! Dlaczego tylko oni się interesują, co się ze mną dzieje, czemu jest mi smutno? Dlaczego, do kurwy nędzy, oni poświęcają mi swój czas, a ja nigdy nie potrafię skupić się na nich i na ich problemach?
- A ty? Czemu prawie wcale nie wychodzisz? Czemu zamykasz się w pokoju i z nikim nie rozmawiasz?
- Myślałem, że nie zapytasz… - westchnął i dołączył do niej – naprawdę interesują cię załamania pieprzonego gitarzysty? – oparł się dłońmi o parapet i odwrócił wzrok od dziewczyny – Interesują cię popieprzone problemy egzystencjonalne takiego dupka jak ja? – Marta uścisnęła jego dłoń, by zachęcić go do mówienia – Żyję w tak żałosnym świecie… w świecie, w którym jedyną rzeczą, która trzyma mnie w jakimś pionie jest muzyka… muzyka, zespół i oczywiście ty… ale kurwa… ile tak można? Ile czasu dam radę poruszać się w świecie, w którym liczy się tylko kurewskie udawanie gwiazdy, którą się nie jest… udawanie nieczułych i niczym niewzruszonych frajerów, grających rock’n’rolla… ile czasu będę łaził na dziwki i ładował w siebie Brownstone’a? Nawet nie wiesz jak zajebiście zazdroszczę McKaganowi… jak bardzo zazdroszczę mu, że znalazł jakiś sens… że odnalazł coś ważniejszego od muzyki, że przestał ćpać… że ma… że ma ciebie… - rumieniec na twarzy Marty sprawił, że Slash uśmiechnął się szeroko – nie masz pojęcia, jak to ubóstwiam… - odgarnął jej włosy i pogłaskał po policzku – Uciekaj, zanim… zanim zacznę… zanim znienawidzę Duffa – uśmiechnął się krzywo i trzepnął głową tak, że loki zasłoniły mu ponad pół twarzy.
- Chłopcy piją na dole z Sebastianem… Maria jest w ciąży – rzuciła w przestrzeń i dodała – może do nich zejdziesz? – po chwili już jej nie było w pomieszczeniu.
Usiadła na swoim łóżku, włączając uprzednio album Dynasty zespołu Kiss i zatapiając się w muzyce zaczęła szkicować szybkimi pociągnięciami jakąś postać. Oczywiście jak zwykle w jej przypadku, gdy słyszała jakąś melodię, którą lubi i zna nie mogła się powstrzymać i zaczęła śpiewać:

Tonight I wanna give it all to you
In the darkness
There's so much I wanna do
And tonight I wanna lay it at your feet
'Cause girl, I was made for you
And girl, you were made for me

I was made for lovin' you baby
You were made for lovin' me
And I can't get enough of you baby
Can you get enough of me

Tonight I wanna see it in your eyes
Feel the magic
There's something that drives me wild
And tonight we're gonna make it all come true
'Cause girl, you were made for me
And girl I was made for you

I was made for lovin' you baby
You were made for lovin' me
And I can't get enough of you baby
Can you get enough of me 

            Zamyśliła się i nawet nie zauważyła, że umknęły jej trzy kolejne nagrania zespołu. Zdecydowanie nie powinnaś tyle myśleć… co będzie, to będzie… najwyżej Duff przejrzy na oczy i cię zostawi… w sumie nie wiem nawet, po co to zaczynał… może i się zakochał, ale czy on wytrzyma długo z kimś takim jak ja?
            - Mogę? Duff mówił, że źle się czujesz…
- Wchodź, Izzy... – westchnęła i powiedziała – jak ci zdradzę, że ściemniałam, to zapytasz, dlaczego? – kiwnął głową – Jezu… Izzy… ja nie wiem… ja… cholera, boję się, wiesz? Boję się, że stracę kontrolę nad moim życiem; boję się, że on za dużo pije i że… że będzie t-tak samo jak z moim ojcem… i jeszcze… - urwała i z zawstydzeniem ukryła twarz w dłonie.
- No? Słucham, słucham… - usiadł przy niej i otoczył ją ramieniem.
- A co jeśli Duff… jeśli mu się nie… jak mu się nie spodobam, gdy… no jak będziemy… jak my zaczniemy… no – spojrzała z nadzieją na chłopaka, że dopowie sobie, o co jej chodzi – no wiesz, co mam na myśli!
Stradlin popatrzył na nią krzywo i nie mógł powstrzymać uśmiechu na ustach. Boi się, że nie będzie wystarczająco dobra dla Duffa? Kurwa, ona naprawdę wymyśla sobie problemy na poczekaniu! Po za tym… wynika z tego, że McKagan wytrzymał tyle czasu bez pieprzenia i ciągle jest tak samo zakochany, zauroczony, czy jaki tam i nawet jakby coś im nie wychodziło, to kurwa mać się ograniczy i będzie ok! Filozofia chłopaka sama w sobie była śmieszna i roześmiał się pod nosem.
- Kochanie, jeśli nie spróbujesz, to się nie dowiesz i martwisz się teraz na zapas – cmoknął ją w czoło i dodał – no… i przy okazji zdałabyś sobie sprawę z tego, że na ciebie nie zasługiwał… no! Widzisz, wszędzie można znaleźć jakieś plusy – zawołał i zaśmiał się radośnie, widząc, że dziewczyna jest coraz bardziej zażenowana.
Zawsze szokowała ją bezpośredniość i brak jakiegokolwiek skrępowania w rozmowach chłopaków o związkach, seksie i innych pokrewnych tematach. Ona sama nie dość, że miała opory i się krępowała to jeszcze przerażało ją parę innych faktów, o których wolała im nie wspominać. Czas to zmienić… pomyślała, zmieniła płytę na Never Mind The Bollocks zespołu Sex Pistols i ściągając swoje buty na obcasie wdrapała się na swoje poprzednie miejsce i wtuliła twarz z koszulę Stradlina.
- Boję się o Joan… - powiedziała po chwili – przecież ten cały Ray może uderzyć ją jeszcze raz…ba! Nawet nie raz… jak ktoś stosuje takie argumenty, to zazwyczaj nie są to jednorazowe incydenty… Nie chcę, żeby coś jej się stało tylko dlatego, że nie chciała żebyśmy jej z Duffem pomogli…
- Marta, Marta… ona wie, że zawsze może do was przyjść… jak będzie źle, to na pewno się przełamie i tutaj wpadnie…
- Mam taką nadzieję… w ogóle… wiesz, że wy ciągle spełniacie moje marzenia? Zawsze marzyłam, by być na waszym koncercie i byłam; chciałam usłyszeć na żywo Aerosmith i usłyszałam… i ostatnio… chciałam poznać moich idoli i poznałam! – wspomniała o Gali, na której miała okazję poznać większą część składu The Rolling Stones, a także Briana Maya i Rogera Taylora z Queen – I jeszcze… jeszcze zawsze marzyłam o tym, żeby ktoś mnie zaakceptował i pokochał i…
- I cię kochamy i akceptujemy i… i na pewno co najmniej dwóch z nas nie wyobraża sobie życia bez ciebie – dokończył za nią i uśmiechnął się ciepło.
- A ja kocham was – szepnęła i mocniej przycisnęła się do klatki piersiowej chłopaka.
Była tak szczęśliwa jak jeszcze nigdy w życiu i nie mogła się wyzbyć wrażenia, że do pełni szczęścia brakuje jej tylko jednej rzeczy, ale na to przyjdzie czas trochę później. Boże… co ja bym bez nich zrobiła? Co bym zrobiła bez troski Izzy’ego, bez miłości Duffa i wsparcia Slasha? Co bym zrobiła bez tych rozmów i ciepła Hudsona! Kurwa, wciąż bym się bała każdego przypadkowego dotknięcia czy ruchu!
- No, Malutka, najchętniej bym się stąd nie ruszał, ale… chyba trzeba uwolnić Bacha od naszej pijackiej bandy, bo Maria nas zabije za rozpijanie jej faceta – zaśmiał się i podniósł się z łóżka – wiesz, że mam piękną siostrę? – dodał, rzucając jej krótkie spojrzenie i wyszedł.
Dziewczyna uśmiechnęła się pod nosem i pozbierała potrzebne jej rzeczy i udała się do łazienki.
- No… koniec tej popijawy – zawołał dziarsko Izzy, wchodząc do kuchni i zastając tam zalanego Bacha w towarzystwie trochę mniej pijanego Axla i całkiem trzeźwego jak na warunki Duffa – Sebastian, wstawaj odholuję cię do domu zanim twoja ukochana nas udusi…
- To ja wam, kurwa, potowarzyszę! – zawołał ochoczo Rose i pomógł Stradlinowi podnieść wysokiego chłopaka.
- Duff… może zająłbyś się swoją dziewczyną, a nie kolejną butelką wódki? – mruknął Izzy, pochylając się na chwilę nad McKaganem.
- Co? – zawołał niezbyt przytomnie, jednak szybko podniósł się i dodał – tak, tak… już idę… jest u siebie? – krótkie kiwnięcie głową i blondyna już nie było w pomieszczeniu.
Przeskakiwał bez najmniejszych problemów po dwa stopnie i szybkim krokiem podszedł do drzwi jej pokoju, otworzył drzwi i z zaskoczeniem zauważył, że jej tam nie ma. Ok… u Izzy’ego jej nie ma… w kuchni i salonie też nie… Slash? Bez pukania wszedł do Hudsona z pytaniem, czy Marta jest u niego, ale tutaj również jej nie było. Tym razem pukając, uchylił drzwi do łazienki. Co do cholery? Może jej jednak nie ma i wyszła, jak Izzy nie widział? Ze spuszczoną głową udał się do swojej sypialni i stanął w progu jak wryty. Poszukiwana przez niego dziewczyna siedziała u niego w pokoju na komodzie i nuciła pod nosem jakąś piosenkę. Miała założoną nogę na nogę, co spowodowało, że jej czarna spódnica odkrywała trochę więcej ciała niż normalnie. Spojrzał na nią rozmarzony i dopiero teraz zauważył, jak pięknie dziś wyglądała. Nie zdążył nawet do niej podejść, bo się odezwała.
- Duff… bo dziś są twoje urodziny i… - basista skrzywił się, bo nie lubił tego „święta”, ale słuchał dalej – i… nie mam dla ciebie takiego materialnego prezentu, bo… bo pomyślałam, że może… że…
- Pomyślałaś, że co? – nie wiedział, o co jej chodzi i podszedł do niej powolnym krokiem i pochylił się nad nią opierając dłonie na komodzie, po obydwu stronach jej bioder.
- Bo… w sumie… chciałam, żebyś się ucieszył z prezentu, ale… no… tylko jedna rzecz mi przychodziła do głowy… no… więc… wymyśliłam, że może… że… - zaczęła coraz bardziej się mieszać w tym, co chciała powiedzieć i coraz bardziej się czerwieniła – bo… kurwa, Duff! Pomógłbyś mi… bo chodzi mi o to, że chciałam żebyś... żebyśmy… żeby… Cholera! – urwała nagle i niepozornym ruchem dłoni przyciągnęła chłopaka do siebie i wpiła się z namiętnością w jego usta.
Przez chwilę McKagana sparaliżowało i stał kompletnie biernie, jednak szybko odzyskał głowę i z zaangażowaniem muskał jej pełne wargi. Objął ją i dłońmi zaczął błądzić po jej plecach i sięgnął do jej włosów, by uwolnić je od spinki, którą były skrępowane. Po chwili zjechał ustami na jej szyję, a ręce przesunął do przodu i chciał drżącymi dłońmi rozpiąć guziki w jej koszuli. Obsypywał pocałunkami jej gładką skórę, zjeżdżając coraz niżej w kierunku jej dekoltu i wcisnął ręce pod jej bluzkę, przesuwając palce wzdłuż jej kręgosłupa, wywołując tym samym drżenie jej ciała. Dziewczyna wplotła dłonie w jego włosy i lekko odchyliła się do tyłu. Jego wargi powodowały, że na jej skórze pojawiała się gęsia skórka. Rozszerzyła trochę kolana, by mógł podejść bliżej i oplotła nogami jego biodra. Duff wyciągnął ręce spod koszuli i dokończył rozpinanie jej. Zrozumiał, a przynajmniej miał nadzieję, że zrozumiał, jaki prezent chciała mu sprawić Marta i modlił się, by miał rację. Szybko szarpnął materiałem i pozbawił ją górnego okrycia wierzchniego. Spojrzał z zachwytem na ukryte pod materiałem stanika piersi i jęknął. Ucałował wgłębienie między jej obojczykami i przechodził coraz niżej w kierunku biustu, jednocześnie szukając niecierpliwymi dłońmi zapięcia od jej biustonosza. Kiedy miał zamiar zrzucić z niej kolejną część garderoby, poczuł, że dziewczyna drży; i to wcale nie z podniecenia, tylko ze strachu.
- Co jest? Nie chcesz? – momentalnie odsunął się na kilkanaście centymetrów i spojrzał na nią zasmucony – myślałem, że… - myślałem, że tym razem mi pozwolisz… dokończył w myślach i czekał na odpowiedź jak na skazanie.
- A-ale… chcę! – zawołała szybko i dodała – n-naprawdę chcę, ale… - zaczerwieniona spuściła wzrok.
- No to, w czym problem?
 - Bo… Duff, ja… prócz t-tego… tego g-gwałtu ja… ja nie… ja nigdy n-nie…
McKagan stał jak zahipnotyzowany, wpatrując się w zażenowaną Martę. Kurwa, co?! Czy ona właśnie mi powiedziała, że gdyby nie ten gwałt, to miałbym przed sobą dziewicę?! O ja pierdolę… no to… kurwa! Kiedy ostatni raz miałem do czynienia z dziewicą? Duff zdecydowanie wolał o niej myśleć w kategoriach dziewczyny, która nigdy nie współżyła, niż jako ofierze gwałtu. Chociaż musiał przyznać, że nie spodziewał się obu rzeczy na raz. To dlatego tak kurewsko długo mi uciekała… Bała się! Ale teraz, do chuja, czego? Mnie? Tego jak będzie? Czy ją skrzywdzę? Kurwa mać… myśl, Duff, myśl… kiedy ostatni raz byłeś z dziewicą? Z przerażeniem stwierdził, że chodził wtedy jeszcze do szkoły i kompletnie nie wiedział jak ma się teraz zachować. Tak strasznie jej pragnął, a jednocześnie bał się, że gdy go poniesie, może ją skrzywdzić…
- P-przepraszam… - Marta błędnie odczytała jego milczenie i trzęsąc się, próbowała założyć z powrotem swoją koszulę – zrobiłam z siebie… i-idiotkę… - otarła nerwowym ruchem oczy i zsunęła się z komody, na której siedziała.
- Nie! – basista w końcu oprzytomniał i zatrzymał ją – To ja przepraszam… trochę mnie zamroczyło, bo… nieważne… - pochylił się i czule ją pocałował – nie bój się mnie… - szepnął i objął jej drżące ciało – jeśli twój prezent jest w dalszym ciągu aktualny, to obiecuję, że będę delikatny, ok? – zapytał i po chwili dodał – I… w każdej chwili możesz przerwać… - wiedział, że było szczytem głupoty z jego strony, składanie takiej obietnicy, ale chciał zrobić wszystko, by poczuła się pewniej i żeby miała poczucie, że ma kontrolę nad sytuacją.
 Włączył gramofon, który stał nieopodal i popłynęła z niego doskonale znana Marcie melodia. Ponownie ściągnął z niej jej bluzkę, której nie zdążyła jeszcze zapiąć i zaczął obcałowywać jej szyję i odkryty dekolt. Bez problemu uniósł ją i przeszedł kilka kroków do łóżka, na którym ją ułożył. Zrzucił z siebie T-shirt i całując ją krótko w usta, podążył rękami do jej spódnicy, którą pomału zaczął z niej zsuwać. Po chwili leżała przez nim w samej bieliźnie i Duff nie mógł się na nią napatrzeć. Najchętniej rzuciłby się teraz na nią i z namiętnością nasycał jej ciałem, ale obiecał sobie w duchu, że tym razem to nie on i jego żądze będą najważniejsze, że tym razem skupi się przede wszystkim na kobiecie; pierwszej kobiecie, z którą szedł do łóżka z miłości.
- Boże, jak ja cię kocham – westchnął, gdy nie mogąc oderwać od niej wzroku, próbował wyswobodzić się ze spodni.
Marta podniosła się i pomagając mu w tej czynności, przywarła do jego ust, raz po raz przegryzając jego dolną wargę. Poczuła na sobie dłonie chłopaka, które najpierw uścisnęły poprzez stanik jej piersi, a później podążyły na plecy, by pozbyć się kolejnej niepotrzebnej części garderoby. Z jękiem rozkoszy odchyliła głowę do tyłu, gdy ciepłe usta Duffa w końcu zaczęły wykorzystywać pełny dostęp do jej biustu i drażniły jej nabrzmiałe sutki. Ręka chłopaka zjechała na jej biodro i po chwili chciała dostać się pod cienki materiał jej majtek, jednak po chwili rozmyśliła się i wróciła na pełną pierś dziewczyny. Ponownie ułożył ją na łóżku i czule całował najpierw jej usta, później szyję i stopniowo schodził coraz niżej obsypując całusami jej biust i płaski brzuch. Kiedy doszedł do podbrzusza, jego dłonie automatycznie powędrowały na wewnętrzną stronę jej ud, po które zaczęły krążyć. Powrócił do jej słodkich ust i zaśmiał się w duchu, gdy dotarło do niego, że ona kompletnie nic nie musiała robić, a on i tak byłby skrajnie podniecony i gotowy do dalszych działań. Oderwał się na chwilę od niej i wolnym ruchem ściągnął z niej ostatni element jej garderoby; sam także wyskoczył z bokserek i pochylając się, ucałował jej wzgórek łonowy. Ostrożnym ruchem dłoni rozchylił jej nogi i przejechał palcami po jej łechtaczce. Uśmiechnął się, gdy dziewczyna mimowolnie drgnęła i zjechał ręką trochę głębiej, by się upewnić, że może spokojnie kontynuować. Kurwa… to ponad moje siły… westchnął i wyczuwając, że jest mokra i gotowa, wszedł w nią szybkim ruchem i zaczął pomału się poruszać. Jednak przerwał natychmiast, gdy poczuł kurczowy uścisk na przedramionach i gdy zobaczył strach w jej oczach.
- Skarbie… zaufaj mi – wyszeptał jej, pochylając się nad nią i przegryzł płatek jej ucha.
Puściła go prawie natychmiast i przyciągnęła jego twarz ku sobie. Zaczęła go całować, tym samym dając mu przyzwolenie na dalsze działanie. Z każdym pchnięciem chłopak starał się jeszcze bardziej i wkładał w to jak najwięcej uczucia. Ścisnął jej pierś i wsłuchiwał się z oddaniem w jej ciche rozkoszne jęki.
- Duff… - wyszeptała po chwili i zabrała jego rękę ze swojego biustu.
Basista spojrzał na nią pytająco i na chwilę przestał się w niej poruszać. Nie… błagam, dziewczyno, nie teraz! Pierwsza myśl, jaka go naszła to, to że dziewczyna chce przerwać wszystko i mu uciec. Przecież, kurwa, nie robię ci krzywdy, Kochanie! Desperacko kołatał mu się w głowie tylko jedno zdanie: Nie przerywaj tego teraz! Spojrzał z nadzieją prosto w jej oczy i czekał, aż coś powie.
- Kocham cię…
Dwa głupie słowa i McKagan poczuł się jak w raju. Pierwszy raz usłyszał z jej ust, te dwa magiczne wyrazy. W jednej chwili stał się najszczęśliwszym facetem na ziemi. Marta uśmiechnęła się słodko i objęła go szczelniej nogami, tym samym dając mu do zrozumienia, że ma kontynuować. Duff uskrzydlony tym szczerym wyznaniem swojej ukochanej ponownie zaczął poruszać się w jej ciepłym wnętrzu, przyprowadzając ją tym samym o coraz głośniejsze jęki. Zacisnęła pięść na prześcieradle, a drugą dłoń wplotła w jego farbowane włosy, przyciągnęła go bliżej siebie i obsypywała jego twarz pocałunkami. Jego pieszczoty doprowadzały ją do szaleństwa; każdy jego dotyk, pocałunek i każde pchnięcie powodowało niewyobrażalne pokłady rozkoszy, które raz po raz wstrząsały jej drobnym ciałem. Basista za każdym razem, gdy czuł, że zbliża się do końca, zwalniał i odwlekał ten moment, by pozwolić dziewczynie pierwszej osiągnąć szczyt. Obiecał sobie, że najpierw zaspokoi ją i robił wszystko, by ten moment przyspieszyć. Nie było to trudne, bo chłopak, mimo że zazwyczaj był w łóżku egoistą, wiedział, co zrobić, by zapewnić kobiecie jak największą przyjemność.
- O Boże, Duff… - wyjęczała, wyginając ciało w uniesieniu.
Uśmiechnął się tylko i zaczął poruszać się szybciej niż do tej pory, czując, że jeszcze parę sekund i doprowadzi ją do ekstazy. Objęła go dłońmi, by był bliżej niej i mimowolnie wbiła mu paznokcie w skórę na plecach, jednak podniecony chłopak nawet nie poczuł bólu. Stłumił namiętnym pocałunkiem jej cichy krzyk i po chwili sam opadł na nią, kompletnie wykończony. Nie pamiętał, czy kiedykolwiek było mu tak dobrze; nie pamiętał, by kiedykolwiek wkładał w seks tyle uczucia i starań, ale wiedział jedno – warto było czekać te kilka długich miesięcy, by przeżyć taki stosunek. Wysunął się z niej i ułożył głowę na jej piersiach, które szybko i rytmicznie unosiły się i opadały. Próbował uspokoić oddech i po kilku chwilach przetoczył się na plecy, leżąc teraz koło niej. Przymknął oczy i odetchnął głęboko. Poczuł, że dziewczyna się przekręca i wtula w jego mokrą od potu pierś.
- Duff?
- Tak, Kochanie? – wymruczał, wciąż pod wrażeniem dawki uniesienia, jakie ogarnęło go przy niej.
- Czy… czy ja cię zawiodłam? – zapytała cichutko, mocniej go obejmując.
- Oszalałaś? Nie przypominam sobie, kiedy ostatni raz było mi tak kurewsko dobrze! – ucałował czubek jej głowy i pogładził ją po plecach – Byłaś rewelacyjna – powiedział rozanielony i dodał – Kocham cię, wiesz? To był najlepszy prezent, jaki kiedykolwiek dostałem – odwrócił jej twarz tak, by móc ją pocałować w usta i otoczył ją szczelnie ramionami, by mieć ją jeszcze bliżej siebie.
Leżeli w ciszy rozkoszując się bliskością swoich ciał i zmęczeni oczekiwali na regenerujący sen. Po kilkunastu minutach Marta dostała gęsiej skórki i zadrżała. Mimo że od ciała Duffa biło ciepło, to jednak leżenie nagim bez przykrycia w lutym nie należało do najprzyjemniejszych. McKagan szybko okrył ich kołdrą i powrócił do swojej wcześniejszej pozycji. Nie przypuszczał, że kiedykolwiek to powie, ale właśnie zdał sobie sprawę z tego, ze rozumie, co mieli na myśli ludzie mówiąc, że seks bez miłości to zwykły akt zaspokojenia żądzy, ale seks z uczuciem i miłością to najwspanialsza rzecz na świecie.

Maybe I didn't treat you
Quite as good as I should have
Maybe I didn't love you
Quite as often as I could have
Little things I should have said and done
I just never took the time

You were always on my mind
You were always on my mind

Tell me, tell me that your sweet love hasn't died
Give me, give me one more chance
To keep you satisfied, satisfied

Maybe I didn't hold you
All those lonely, lonely times
And I guess I never told you
I'm so happy that you're mine
If I make you feel second best
Girl, I'm sorry I was blind

Duff skończył mruczeć i zauważył, że oddech Marty stał się spokojny i miarowy i domyślił się, że dziewczyna pogrążyła się we śnie. Krążył dłonią po jej nieukrytych pod ubraniem plecach i napawał się jej biskością, jakby miała się rozpłynąć. Nie potrafił znaleźć słów, by wyrazić jak bardzo jest szczęśliwy, jak cholernie jest wdzięczny Marcie za to, że mu zaufała, że pozwoliła się pokochać i że obdarzyła go miłością. Po chwili sam zapadł w głęboki sen i odpłyną w krainę marzeń.
Przekręcił się we śnie i chciał przytulić się do swojej dziewczyny, lecz jedyne co napotkał, to powietrze. Otworzył zaspane oczy i w ciemnościach dostrzegł, że jest sam w pokoju. Czemu mi uciekłaś? Zapytał w myślach i usiadł na łóżku, rozglądając się za swoimi bokserkami. Szybko wciągnął na siebie odnalezioną część garderoby i po cichu udał się do sypialni brunetki, w której o dziwo jej nie zastał. Zszedł do kuchni i zobaczył Martę, stojącą tyłem do wejścia i wpatrującą się w ciemną dal za oknem. Ubrana była jedynie w jego koszulkę, która sięgała za połowę ud i swoją dolną część bielizny. Nawet nie usłyszała jak wszedł, więc podszedł do niej cicho i otoczył ją ramionami. Od razu zrozumiał, że coś jest nie tak, bo drżała na całym ciele, bynajmniej nie z zimna.
- Co się dzieje? – wyszeptał, opierając podbródek na czubku jej głowy.
Dziewczyna wydała z siebie cichy szloch i odwróciła się przodem do chłopaka, przytulając się do jego nagiego torsu. Duff kompletnie nie wiedział, co ma robić i nie miał pojęcia skąd ten płacz. Przecież chyba nie zrobiłem czegoś nie tak… wszystko było ok…
- Z-znów mi s-się to ś-śniło… znów… - powiedziała prawie bezgłośnie – a-ale teraz… teraz b-było jeszcze gorzej… - przywarła do niego jeszcze mocniej i łzy zaczęły ciurkiem lecieć po jej twarzy.
Bolało ją, że nie była w stanie powiedzieć mu całej prawdy, bo za bardzo by go zraniła. Jak mogłaby wyznać mu, że tym razem mając koszmar o gwałcie sprzed roku, widziała jego twarz? Jak mogłaby mu wtedy spojrzeć w oczy?
- Mogłaś mnie obudzić… - westchnął i pogładził ją po głowie – no… cichutko… nie płacz, Kochanie…
Co więcej mógł powiedzieć? Co więcej mógł powiedzieć, by dziewczyna jakoś się pozbierała? Wiedział, że żadne słowa raczej jej nie pomogą, że najważniejsze jest, by kogoś przy sobie miała w takich chwilach, by mogła się wypłakać komuś i by mogła się przytulić. Czy tak kurwa będzie zawsze? Czy do końca życia będzie się budziła ze strachem, bo jakiś chuj zrobił jej krzywdę, gdy była nastolatką?! Duff po części zdawał sobie sprawę, że angażując się w ten związek, będzie częstym świadkiem takich zachowań i lęków swojej ukochanej, a jednak ciągle miał głupią nadzieję, że sama jego obecność załagodzi te stany.
- Duff? – szepnęła po kilku chwilach – C-czy ty… czy… czy t-tobie n-naprawdę na… na mnie z-zależy?
- Marta… - złapał ją za ramiona i na chwilę odciągną od siebie tak by mógł spojrzeć na jej twarz – nigdy na nikim i niczym mi tak nie zależało… - dłonią uniósł jej podbródek i pochylając się, otarł jej swoimi ustami łzy.
- Więc… obiecaj mi… o-obiecaj, że… powiedz, że m-mnie nie skrzywdzisz… ż-że…
- Nie skrzywdzę… - a przynajmniej się, kurwa, postaram… McKagan nie mógł nie dopowiedzieć sobie tego w myślach i poczuł dziwne ukłucie w okolicach serca – Chodź spać, bo mi tu zamarzniesz… - zaproponował, by jakoś stłumić w sobie to nieprzyjemne uczucie.
Objął ją i zaprowadził z powrotem do swojej sypialni. Dziewczyna bez słowa ułożyła się na środku łóżka i zwinęła się w kłębek, wywołując tym samym uśmiech na ustach chłopaka. Położył się za nią, wtulając się w jej plecy i układając twarz na jej ramieniu. Nosem gładził jej szyję, wdychając jednocześnie jej zapach. Przejechał dłonią po jej odkrytym udzie i skierował się w kierunku brzucha, na którym trzymała swoją rękę i splótł je ze sobą. Westchnął z zadowoleniem i rozradowany swoim szczęściem pogrążył się w spokojnym śnie.

- Kurwa, jestem padnięty! – zawołał słabo Izzy i położył głowę na stole.
Była dziewiąta rano, a chłopak niespełna trzy godziny temu wrócił do domu z Axlem, który po odprowadzeniu Bacha do jego mieszkania, zaciągnął go do knajpy na dalsze picie i jakieś dziwki. Oczywiście w międzyczasie Stradlin wciągnął sporą dawkę koki i za pewne wziąłby więcej, ale nie miał wtedy przy sobie innych narkotyków. Był zły, że tyle wypił i że tak źle się teraz czuje, ale nie mógł odmówić Rose’owi, który od północy świętował swoje dwudzieste siódme urodziny. On przynajmniej teraz mógł się położyć i spać do woli, a Izzy musiał się męczyć z potężnym kacem i ogólnym złym samopoczuciem, gdyż nie był w stanie dalej przewracać się z boku na bok w bezsenności. Duff, który siedział w kuchni od kilku chwil ze śmiechem przyglądał się swojemu przyjacielowi.
- Nie wiem, co cię tak, kurwa, śmieszy – jęknął czarnowłosy i dodał – dałbyś mi jakieś tabletki… cokolwiek…
- Jasne, jasne – sięgnął za siebie do szafki i wyciągnął z nich leki przeciwbólowe – Taki piękny dzień, a ty zdychasz! – zaśmiał się i podał mu paletkę.
- Kurna… ciszej! – warknął i spojrzał na niego półprzytomnym wzrokiem – coś taki kurewsko radosny?
- Zabronione? – basista uniósł wysoko brwi i uśmiechnął się sam do siebie. Tez byś miał taki zajebisty humor, gdybyś był na moim miejscu!
- Nie, nie… a gdzie podziała się twoja ukochana?
- Jeszcze śpi…
Tym razem to Izzy uniósł brwi w górę i postanowił nie skomentować tego, co właśnie nasunęło mu się na myśl. Zaryzykowała? Bo co mam innego myśleć, jak nie ma jej u siebie? Kiedy Stradlin wywnioskował, że już nie zmruży oka ani na minutę, udał się do pokoju Marty sprawdzić, czy wszystko w porządku, bo niepokoiło go to, że od tygodnia noc w noc nawiedzały ją koszmary. Nie zastawszy jej, pomyślał w pierwszej chwili, że siedzi u Slasha, albo jak właśnie się dowiedział, była z Duffem. No… to skoro McKagan taki zadowolony, to Marta niepotrzebnie się tak zamartwiała…
- Już nie… - usłyszeli zaspany głos dziewczyny, która właśnie weszła do pomieszczenia.
Włosy w kompletnym nieładzie i założona na lewą stronę koszulka basisty mówiły same za siebie – ona tak naprawdę się jeszcze nie obudziła. Stając na palcach, pocałowała przelotnie swojego chłopaka w usta i powlekła się na krzesło obok Stradlina. Dosłownie pięć minut temu się obudziła i poszła do siebie do pokoju tylko po to, by założyć na siebie jakieś spodnie i od razu zeszła do kuchni. Przymknęła oczy i prawie natychmiast poderwała głowę, która powoli opadała na dół. Rozejrzała się nieprzytomnie po pomieszczeniu i napotkała ironiczne spojrzenie Izzy’ego.
- Daruj sobie… sam nie wyglądasz lepiej… - jęknęła i oparła się na jego ramieniu.
- Ta… - spojrzał na Duffa i dodał – zrób jej jakiejś kawy czy coś, bo za chwilę zaśnie na siedząco…
Zastanawiał się czy wieczorem Axl wyciągnie ich na jakąś kolejną popijawę i na samą myśl o tym robiło mu się słabo. Ostatnimi czasy nie wiedząc czemu, jego organizm koszmarnie źle przyjmował litry alkoholu, które sobie fundował, a mimo wszystko pił i później cierpiał przez swoją głupotę. Upił dwa łyki ciepłego kofeinowego płynu, który farbowany blondyn postawił przed Martą i westchnął ciężko, odchylając głowę do tyłu.
- Idziecie dziś do Joan? – skierował pytanie do przyjaciela.
- O kurwa… dzisiaj? – jęknęła brunetka, przypominając sobie, że umówili się z panną McKagan.
- Nie idź jak nie chcesz… jakoś cię wytłumaczę – powiedział pospiesznie Duff, widząc jej błagalne spojrzenie – No… to może będę się zbierał? Joan coś mówiła o przedpołudniu, nie?
Po chwili wyszedł z kuchni, zostawiając skacowanego Izzy’ego z nieprzytomną z niewyspania dziewczyną. Mimo totalnego zmęczenia na jej twarzy, chłopak doszukał się jakiegoś radosnego przebłysku; w przekrwionych i podpuchniętych oczach widział szczęście, którego jeszcze nigdy u niej nie dostrzegł. Przez chwilę poczuł ukłucie zazdrości, że to nie on jest sprawcą tego wszystkiego; że to nie on swoją obecnością i oddaniem uszczęśliwił dziewczynę. Ale jednocześnie w jego sercu zrodziły się nieodgadnione wyrzuty sumienia – przecież robił wszystko, by jakoś zniechęcić Martę do tego związku, by uświadomić jej, że Duff jest zwykłym skurwysynem, robił wszystko, by zatrzymać ją przy sobie i nie dopuścić do niej żadnego faceta; a teraz. gdy widział uśmiech na jej twarzy, gdy widział te iskry w oczach musiał stwierdzić jedno: Popełniłem kurewski błąd i źle oceniłem Duffa… ale z drugiej strony, kto mógł się spodziewać, że on się tak zmieni? Że się tak zaangażuje i tak cholernie będzie mu zależeć?
- Idź na górę… ogarniesz się jakoś, a ja w tym czasie zrobię ci śniadanie, ok? – zaproponował i praktycznie wygonił ją z pomieszczenia.
Po dobrych kilkunastu minutach, Marta wróciła do chłopaka, już wykąpana, uczesana i przede wszystkim przebrana w pełni swoje ubrania. Usiadła na parapecie i zaczęła konsumować kanapki, które przygotował jej Izzy i dopiła swoją letnią już kawę. Wiedziała, że gitarzysta ją obserwuje i była prawie pewna, że wie, jak spędziła wczorajszy wieczór. Fakt, że nie miała pojęcia skąd, ale jakoś nie traciła czasu, by się nad tym głębiej zastanawiać.
- Izzy? – zagadnęła go.
- Tak?
- Zagrasz mi coś?
- Przecież umiesz grać… po za tym… Slash zawsze gra…
- No… no tak, ale on nigdy nie chce śpiewać! A wiesz, że uwielbiam, jak śpiewać… - spojrzała na niego błagalnie i od razu wiedziała, że się zgodzi.
Wystarczyło jedno jej spojrzenie i chłopak miękł i robił wszystko, co chciała. Kurwa, Stradlin… zapomniałeś jak się mówi magiczne słowo „nie”? Zaśmiał się i zaprowadził Martę do jego sypialni. Usiedli na podłodze opierając się o łóżko i Izzy sięgnął po gitarę. Zapytał, co ma zagrać i gdy usłyszał odpowiedź, odparł:
- Ale nie gwarantuję, że zaśpiewam to jak Tyler – uśmiechnął się i zaczął grać.
Dziewczyna z radością słuchała, jak Stradlin wykonuje jedne z jej ulubionych piosenek Aerosmith i jak zaczarowana patrzyła, z jakim oddaniem wydobywa kolejne dźwięki ze swojego instrumentu. Czule przesuwał opuszkami palców po gryfie i delikatnie uderzał w struny tak, jakby jego ukochany Gibson był z porcelany. Też bym tak chciała! Westchnęła, przypomniawszy sobie o tym, jak ona sama obecnie gra. Po kilku piosenkach przerwał na chwilę i podniósł się z podłogi, mówiąc, że za chwilę wróci. Zaczęło go roznosić od środka, więc udał się do łazienki i wydobył z szafki odrobinę białego proszku, który prawie natychmiast wciągnął. Ostatnio próbował ćpać trochę mniej, co nie wychodziło mu najlepiej, ale pocieszał się myślą, że przynajmniej chciał ograniczyć. Wrócił po kilkunastu minutach do pokoju i zauważył, że Marta zasnęła. Kurwa, dziewczyno, co ty w nocy robiłaś? Wątpię, żebyś tyle czasu zajmowała się Duffem… Podszedł do niej i ostrożnie podniósł ją, kładąc u siebie na łóżku. Okrył ją kocem i obserwował jak spokojnie śpi i jak słodko teraz wygląda. Po dobrych dwudziestu minutach Izzy ponownie dobył gitary i zaczął brzdąkać nagranie, które właśnie przyszło mu na myśl.

Sail away sweet sister
Sail across the sea
Maybe you'll find somebody
To love you half as much as me
My heart is always with you
No matter what you do
Sail away sweet sister
I'll always be in love with you

Forgive me for what I told you
My heart makes a fool of me
You know that I'll never hold you
I know that you gotta be free

Sail away sweet sister
Sail across the sea
Maybe you'll find somebody
To love you half as much as me
Take it the way you want it
But when they let you down my friend
Sail away sweet sister
Back to my arms again
   

- Cholera... obudziłem cię? – Izzy przestał śpiewać, gdy zauważył, że Marta otworzyła oczy i usiadła na łóżku.
- Nie, nie… już nie spałam… - odgarnęła włosy z czoła i zapytała – która godzina? Ile spałam?
- Trochę ponad godzinę… - odpowiedział, spoglądając na zegarek – Lepiej?
- Tak jakby… nie spałam prawie całą noc – poskarżyła się i wyłapała ironiczny uśmiech na jego twarzy – Co?
- No domyślam się, że nie spałaś – zaśmiał się i dodał – McKagan był dziś zbyt wesoły…
- Izzy! – zarumieniła się – chodziło mi o to, że najnormalniej w świecie bałam się zasnąć… bałam się, że te cholerne sny znów będą mnie męczyć… - zasmuciła się i spojrzała na swoje paznokcie – bo… bo tym razem było jeszcze gorzej…
- To znaczy? – zapytał z troską i widząc jej minę, skarcił się za swoje głupie żarty.
- Ja… to może chodźmy na dół, pomożesz mi zrobić obiad i pogadamy, ok?

W tym samym czasie w innej części miasta, Duff właśnie mijał ostatnią przecznicę i doszedł do sklepu Joan. Trochę się spóźnił, bo nie dość, że wpadł na pomysł kupienia Marcie książki – ostatnio coś napomknęła, że nie ma, co czytać i musi iść do księgarni, to jeszcze co chwila ktoś go zaczepiał i prosił o autograf. Ja pierdolę, ile można powtarzać jakimś laską, że się z nimi nie umówię, bo nie jestem zainteresowany?! Warknął w myślach i otworzył drzwi.
- Duff! – zawołała od razu jego siostra – a gdzie Marta? – zauważyła brak swojej przyjaciółki.
- Cześć, Siostra... – pochylił się i cmoknął ją w policzek – źle się czuła, więc kazałem jej zostać…
- Coś poważnego? – zaniepokoiła się i spojrzała pytająco na brata.
- Nie… po prostu męczą ją te cholerne koszmary, nie może spać, wiecznie ma te jebane migreny i w ogóle… i prosiła, żebym cię przeprosił – dodał szybko i usiadł na wysokiej ladzie,
Rozmawiali o błahych sprawach i żartowali z Carol – ich starszej siostry, która ponownie zaszła w ciążę. Tak… siostrzyczka chyba idzie w ślady rodziców… pomyślał Duff i zaśmiał się w duchu. Ta o szesnaście lat starsza od McKagana kobieta miała już szóstkę dzieci i teraz spodziewała się siódmego małego mulatka bądź mulatki, jako że jej mąż Dexter był ciemnoskórym mężczyzną.
- Mama wczoraj dzwoniła i kazała ci przekazać życzenia… - powiedziała po chwili Joan.
- Hmm… nie lubię swoich urodzin… ale dzięki – westchnął Duff.
- Marudzisz, braciszku… tak w ogóle to jak układa ci się z Martą?
- Ach! Rewelacyjnie! Gdybym wiedział, że miłość jest tak zajebista, to szybciej bym się w niej zakochał! – zaśmiał się i dodał – w życiu nie byłem tak szczęśliwy, wiesz?
Dziewczyna uśmiechnęła się ciepło i z zadowoleniem przyglądała się bratu. Kurczę, teraz to zupełnie inny człowiek! Prawie wcale nie ćpa, przestał chodzić na te pieprzone dziwki… stał się taki… taki romantyczny? Hmmm… czy romantyczny to dobre określenie dla punkowego chłopca z Seattle? No nie istotne… ważne, że jest teraz ciepły i Marta może na nim polegać…
 - Cholera! – Joan chciała obejść ladę i pójść na zaplecze, po coś do picia i potknęła się.
Wylądowała na podłodze i Duff rzucił się jej z pomocą. Wyciągnął rękę i pociągnął dziewczynę z powrotem do góry. Zaśmiał się z niezdarności siostry i objął ją ramieniem.
- Auć! – wyrwała mu się i szybko chwyciła się za przedramię.
- Co jest? – zapytał zdezorientowany chłopak i przyjrzał się jej uważnie.
- Nic, nic… chyba nadwyrężyłam sobie ramię… - gładko skłamała i odwróciła szybko wzrok.
Jasnym było, że musiała go okłamać, mimo że miała ogromne wyrzuty sumienia. Bo co miała mu powiedzieć? Wiesz, Duff? Znów mnie uderzył… w sumie to, bije mnie prawie codziennie, ale po co cię miałam martwić, przecież masz własne sprawy, własne problemy… Oczy jej się zaszkliły, więc mrugnęła szybko kilka razy i udawała, że wszystko jej ok.
- Joan… ty płaczesz? – szybko odwrócił jej twarz ku sobie.
- Nie… coś mi wpadło do oka… już w porządku!
- Joan! – odezwał się trochę ostrzej i ponownie złapał ją za przedramiona.
Zobaczył łzy, które momentalnie popłynęły po jej policzkach i wyszeptała tylko, żeby ją puścił, bo sprawia jej ból. Basista szarpnął ją lekko i spojrzał prosto w jej ciemne oczy. Zobaczył strach, przerażenie i ból. Kurwa… jakbym patrzył na Martę sprzed roku! Dokładnie ten sam jebany strach.
- Kochanie… co się dzieje? – od razu ją puścił i prowadząc za ladę, posadził ją na krześle – Siostrzyczko, powiedz mi, o co chodzi…
- O n-nic, D-duffy… - wyszeptała i szczelniej okryła się swetrem.
McKagan sięgnął ręką w jej kierunku i chciał odgarnąć jej włosy z twarzy, jednak zauważył, że dziewczyna drgnęła i uchyliła się przed jego dłonią. Ten gest utwierdził basistę w przekonaniu, że coś jest nie tak i szybko skojarzył fakty. Bez pytania jej o zgodę szarpnął jej sweter, ściągając go z niej i aż cofnął się przestraszony tym, co zobaczył.
- O kurwa… o kurwa, Joan! – jęknął, gdy jego oczom ukazał się potężny siniak, układający się w kształt ludzkich zaciśniętych palców – Joan, czemu nic nie mówiłaś? – powiedział bardziej do siebie niż do niej i ze strachem stwierdził, że boi się tego, co ukrywa pod resztą ubrania.
Brunetka naciągnęła na siebie sweter i rozpłakała się. Przytuliła się do brata i szlochała w jego skórzaną kurtkę. Już nie miała siły dłużej udawać przed nim, że jest ok. Nie miała siły ukrywać przed nim tego wszystkiego, ale jednocześnie wiedziała, jakie to ma konsekwencje.
- P-przepraszam… t-tak bardzo przepraszam… - wyszeptała i uczepiła się mocniej jego ramienia.
- Nie płacz… Joan… - pogładził ją po włosach i zacisnął kurczowo szczękę.
Zajebię… zajebię gnoja, kurwa mać, jak jeszcze raz ją tknie! Ja pierdolę, czemu ona do mnie nie przyszła? Czemu nie powiedziała mi tego wszystkiego?!
- Kochanie, wtedy dwa tygodnie temu… to nie był pierwszy raz, prawda?
- Duff, tak bardzo cię przepraszam… ż-że cię okłamywałam, że nie powiedziałam p-prawdy, ale… ale b-bałam s-się, że b-będziesz chciał… ż-że mu coś zrobisz… j-ja go kocham i… i nie chcę… nie mogę… g-go stracić.
- Joan… on cię bije! Znęca się nad tobą! Ty się go boisz, a nie kochasz! – zawołał zrozpaczony po części jej „głupotą”, a po części tym, że nie wie jak jej pomóc.  
Jedyne, co mógł zrobić, to pójść do tego gnojka i mu wjebać tak, by odechciało mu się jeszcze raz podnieść na nią rękę, ale zapewne wniósłby skargę i Duff miałby przejebane, bo Joan udawałaby, że wcale nie padła ofiarą przemocy. Pogadać z Ray’em? To tylko pogorszyłoby sprawę, bo wyszłoby na jaw, że jego siostra poskarżyła się na swojego faceta McKaganowi. Kurwa mać! Czemu każda kobieta, na której mi zależy, ma takiego pierdolonego pecha?! Czemu to już kolejna dziewczyna, którą ktoś krzywdzi i nie mogę nic zrobić? Ja pierdolę! Przytulił ją mocniej do siebie i kilkakrotnie szybko zamrugał; nie mógł znieść tego, że jego ukochana siostrzyczka znalazła się w takiej sytuacji; nie mógł znieść tego, że ona jeszcze bardziej w to brnęła i teoretycznie nie chciała sobie pomóc.
- Pamiętaj, że zawsze możesz do mnie przyjść… że zawsze możesz poprosić o pomoc… o cokolwiek! Możesz… możesz się do nas przeprowadzić, możesz zacząć unikać tego gnojka… jak chcesz… jak chcesz, to mogę z nim pogadać… - wyrzucał z siebie szybko Duff, odciągając na odległość ramion swoją siostrę.
- D-dziękuję, Duffy… - powiedziała przez łzy i szybko otarła oczy wierzchem dłoni – t-tak bardzo cię kocham… - na jej usta wstąpił słaby uśmiech i dodała – nie mów nic mamie… i reszcie, dobrze?
- Jeśli obiecasz mi, że nie będziesz już niczego przede mną ukrywać, ok? – spojrzał jej w oczy i dostrzegł w nich wdzięczność, gdy kiwnęła głową na znak, że się zgadza – Też cię kocham, Skarbie – ucałował ją w czoło i zaczął się żegnać – obiecałem, że wrócę w miarę wcześnie, no i sprawdzę, jak Marta się czuje…
- Dobrze – powiedziała tylko i wtuliła się w niego na pożegnanie.
McKagan opuścił sklep z niezbyt miłym humorem i mieszanymi uczuciami. Z jednej strony chciał dać kolesiowi nauczkę i uwolnić Joan od niego, nawet kosztem jej wątpliwego szczęścia, a z drugiej strony nie chciał robić nic wbrew woli siostry, która uparcie twierdziła, że kocha Ray’a i nic poważnego się jeszcze nie dzieje. Kurwa… Co mam zrobić? Co mam zrobić, żeby nie pogorszyć sprawy i jednocześnie postarać się jej w jakikolwiek sposób pomóc? Próbował znaleźć jakieś wyjście z tej sytuacji, ale nic ambitnego nie przychodziło mu do głowy. Cóż… pogadam z Martą, może ona coś wymyśli…
- Pierdol się! Nie będzie żadnych jebanych autografów! – wrzasnął na jakąś małolatę, która maślanym wzrokiem wpatrywała się w niego, gdy podeszła w parku do niego i prosiła o podpisanie się na jej koszulce.
- Ale, Duff! Jesteś moim idolem! Kocham cię i jestem cała twoja – zawołała i pobiegła za nim.
- Słuchaj no, panienko! – odwrócił się z nerwami – myślisz, że obchodzi mnie, kurwa mać, czy mnie kochasz czy nienawidzisz? – Ile ona, do chuja, ma lat? Szesnaście? Siedemnaście? Ja pierdolę! Pomyślał i wyciągnął z kieszeni jakiś pusty świstek papieru i naskrobał tam swoje imię – Masz i daj mi spokój! – wcisnął jej w rękę kartkę i zanim zdążyła zareagować, ruszył dalej w kierunku domu.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz