25 komentarzy
Ok… mam nadzieję, że błędów nie ma zbyt wielu, jeśli tak to przepraszam
nie miałam czasu sprawdzić… cóż… rozdział miał być dopiero jutro, ale
uległam namowom, co by dodać wcześniej xd
tak… więc standardowo… czytajcie, komentujcie, ochrzaniajcie, polecajcie i tak dalej… ^^
***
Niewysoka
brunetka, ubrana w przetarte jeansy i T-shirt z podobizną Sida Vicious’a
przygotowywała właśnie obiad, co chwila mrużąc oczy przed wpadającym do
pomieszczenia majowym słońcem i mruczała pod nosem piosenkę jednego z jej
ulubionych zespołów, czyli The Ramones:
Take my hand
Please help me man
'Cause I'm looking for something to believe in
And I don't know where to start
'Cause I'm looking for something to believe in
And I don't know where to start
And I don't know where to begin, oh no
I can't be someone else
I don't feel that it's hopeless
I can't be someone else
I don't feel that it's hopeless
I don't feel that I'm useless
I can't throw it all away
I need some courage to find my weakness
And with your love,
I know with all my heart I can win
'Cause I'm looking for something to believe in
And I just need something to believe in
I'm looking for something to believe in
And I just need something to believe
I can't throw it all away
I need some courage to find my weakness
And with your love,
I know with all my heart I can win
'Cause I'm looking for something to believe in
And I just need something to believe in
I'm looking for something to believe in
And I just need something to believe
-
No... i dobrze, że nie czujesz się bezużyteczna – Duff, który wszedł do kuchni,
od razu doskoczył do dziewczyny i objął ją od tyłu – a to, że cię kocham ci
wystarczy, żeby uwierzyć? – zapytał, pijąc do słów utworu, który śpiewała.
- Zostaw mnie… - rzuciła tylko i wyswobodziła się z jego objęć.
- Kurwa,
musisz się na mnie wyładowywać? Cholera jasna, to nie moja wina, przecież! Po
za tym… sama mówiłaś, że to mało prawdopodobne… – zawołał po części ze
zdenerwowaniem, po części ze zrezygnowaniem.
Kilka dni
temu Marta z niepokojem powiedziała mu, że zapomniała wziąć jednej czy dwóch
tabletek antykoncepcyjnych i zaczęła panikować, bo zazwyczaj jej „punktualny”
okres tym razem się spóźniał. Ja pierdolę, może faktycznie zachowałem się
jak idiota, jak mi o tym powiedziała, ale kurwa nie musi się tak wyżywać na
mnie! Nie może zrobić jebanego testu? Będzie po sprawie i tyle!
- Mało
prawdopodobne, ale niewykluczone! – warknęła i odwróciła się do niego plecami.
Modliła się,
żeby okazało się, że tylko najadła się strachu, żeby okazało się, że jej nerwy
były zupełnie niepotrzebne. Nie to, że nie chciała mieć dzieci, po prostu bała
się; bała się, że historia skończy się tak jak ostatnio poronieniem, bała się,
że Duff nie będzie chciał potomka, a jej zdaniem dał jej ku temu powody – gdy
podzieliła się z nim niepokojącą sprawą, chłopak rzucił tylko coś w stylu:
„jaka, kurwa, ciąża? Przecież po coś te tabletki bierzesz!”; bała się jeszcze,
że nie jest gotowa na dziecko, nie w takim wieku. Oczywiście, wiadomo, że już była
w ciąży, że wtedy nie bała się aż tak bardzo jak teraz, ale wynikało to z tego,
że wtedy nie miała kompletnie nikogo i dziecko stałoby się sensem jej życia, no
i to byłby tylko jej „problem”, bo przecież nie miała faceta, chłopaka,
kogokolwiek, kto mógłby ją o coś obwiniać.
- No to może
po prostu zrób ten głupi test i będziesz mieć pewność? – zaproponował Duff i
chciał ponownie ją objąć, pokazując jej tym samym, że ją wspiera.
- Pieprz
się, Duff!
- Z chęcią,
ale jesteś mi do tego potrzebna, nie sądzisz? – mruknął z przekąsem i nie
poddając się podjął próbę przytulenia jej do siebie.
-
Powiedziałam, pieprz się! To przecież nie twój problem, nie? – odepchnęła go od
siebie i szybkim krokiem wyszła z kuchni.
Kurwa mać…
łatwo mu powiedzieć, „zrób test”! Łatwo powiedzieć, bo nie ty możesz być w
ciąży, dupku! Łatwo powiedzieć, bo ciebie to chyba w ogóle nie rusza… Ale ja
się kurwa boję! Rozumiesz, palancie? BOJĘ! A ty wcale mi nie pomagasz i jeszcze
dajesz do zrozumienia, że to wszystko będzie moją winą! I to nie ty możesz
zostać na lodzie, bo komuś wybitnie chyba nie pasuje ewentualna wpadka!
Zajebiste wsparcie mam, nie ma co… W Marcie gotowało się z nerwów
i szybko weszła po schodach na piętro, zderzając się z Izzy’m, który właśnie
wychodził z łazienki.
- Cześć,
Kochanie – nie zauważając jej zdenerwowania, pochylił się i cmoknął ją w
policzek – co ta…
- Odczep
się! – przerwała, zanim zdążył dokończyć pytanie i weszła do swojego pokoju
zamykając z trzaskiem drzwi.
- Ale,
Marta! – zawołał lekko zaniepokojony i zapukał do jej sypialni, wiedząc, że
zamknęła drzwi na klucz – coś się stało?
- Nic i daj
mi, kurwa, spokój! – nie zamierzała z nim gadać, bo i tak by to niczego nie
zmieniło i wciąż cholernie by się bała.
Stradlin
przez chwilę stał jak sparaliżowany i zupełnie nie wiedział, o co chodzi. Marta
nigdy się tak nie zachowywała i było to co najmniej dziwne. A może ma zły
dzień? Ale to chyba nie powód, żeby wrzeszczeć bez powodu i zamykać się w
pokoju! Pokręcił niecierpliwie głową i zszedł do kuchni, w której zastał niemniej
wkurzonego niż dziewczyna Duffa.
- Ok… o co
wam poszło, że Mała jest taka wkurwiona?
- O nic,
kurwa…
- Aha… i
chcesz mi wmówić, że Marta ma zły dzień i ty się z nią utożsamiasz, tak? –
zapytał z sarkazmem i usiadł na blacie.
- Ja pierdolę! – uderzył pięścią w ścianę – mamy mały problem… to znaczy
możemy mieć problem… chyba… - widząc niezbyt rozumną minę Izzy’ego, dodał – bo…
Marta nie łyknęła paru tabletek i boi się, że może być w ciąży…
- Poważnie?
O kurna… - wypuścił głośno powietrze i dodał - ale to chyba nie powód, żeby się
tak wkurwiać!
- No może i
nie, ale… ale… bo… chyba bardziej się zirytowała na mnie… - powiedział cicho i
spuścił wzrok – cholera zaskoczyła mnie tym i… trochę za ostro chyba
zareagowałem… nie wiem… ale kurwa, jak mówię jej, żeby to sprawdziła, to za
każdym razem na mnie wrzeszczy i wypomina mi, że zachowuję się jakby mnie to
nie obchodziło…
- No… to się
popisałeś, Stary… - mruknął Izzy.
O ja
pierdolę… jak ona serio będzie w ciąży… o kurwa! Z tego, co
zdołał wywnioskować przez te kilka chwil, to Marta raczej była załamana tym
faktem i jeszcze Duff swoją postawą dolał oliwy do ognia i rozzłościł ją. Ale…
w sumie, czemu nie chce tego dziecka? Przecież raz była w ciąży i żałuje, że
poroniła… O co do cholery chodzi?
- Kurwa…
może do niej pójdę?
- Wątpię
żeby to był dobry pomysł, skoro nawet mnie opierdoliła za nic – uprzedził go
Izzy i dodał – poczekaj trochę i weź ją może przeproś czy coś?
W tym czasie
Marta siedziała skulona na łóżku i rozmyślała o całej sytuacji. Zastanawiała
się, co będzie, jeśli faktycznie wpadli, zastanawiała się, jak bardzo zirytuje
albo wkurwi tym Duffa, bo kurwa, na szczęśliwego to on nie wyglądał, jak mu
powiedziałam, że jest taka możliwość… zastanawiała się, czy chłopakowi
przyjdzie do głowy, by ją zostawić albo co gorsza każe „pozbyć się problemu”. W
sumie rozważała każdy scenariusz i co następny bardziej ją przerażał. A może
miałam szczęście? Może nie wpadliśmy? Cholera, tak bardzo się boję… tak bardzo
się boję zrobić ten cholerny test! Jeszcze teraz jak Duff… jak on się tak
zachowuje… jak… jakby mu nie zależało… z jej oczu popłynęły gorzkie
pojedyncze łzy, które od razu wsiąkały w nogawki jej spodni.
- Marta? –
usłyszała pukanie do drzwi – Chciałem pogadać… wpuścisz mnie?
Jako, że to
był tylko, albo raczej aż Slash, powlekła się do drzwi, ocierając szybko łzy i
odblokowała zamek. Gdyby w tej chwili chciał z nią rozmawiać ktoś inny, z
pewnością by go nie wpuściła, ale Hudson to Hudson. Chciała za wszelką cenę być
dla niego miła, chciała, by jakoś znów się im układało jak wcześniej, by mogła
z nim normalnie konwersować i w końcu by dawny Slash, którego uwielbiała,
wrócił. Usiadła z powrotem na łóżku i poprosiła go by przekręcił klucz, bo nie
chce, żeby ktoś tu wchodził i spojrzała na chłopaka, którego twarz jak zwykle
była ukryta pod kurtyną włosów.
- Więc? – Kurwa!
Czemu głos mi tak drży? Uspokój się, idiotko! Skarciła siebie w myślach i
dodała trochę pewniejszym tonem – o czym chciałeś pogadać?
- Za chwilę…
- rzekł i zlustrował czujnym okiem jej twarz – płakałaś? Coś się stało? – nie
mógł nie zauważyć jej zaczerwienionych oczu.
- Nie!
Jasne, że nie płakałam! – powiedziała trochę za szybko i niebyt przekonująco.
Odgarnął jej
włosy za ucho i popatrzył prosto w jej błękitno-szare oczy. Kłamać to ty, Dziecino,
nie umiesz… ale co się kurwa mać stało? Tak długo już było ok! Przejechał
dłonią po jej policzku i od razu przeklął się za swoją głupotę, gdyż dziewczyna
ni z tego, ni z owego popłakała się. Przygarnął ją do siebie i westchnął
ciężko. Nie spodziewał się, że w najbliższym czasie zobaczy ją w takim stanie. Przecież
tak długo był dobrze! Powtórzył w myślach, przecież odkąd jest z Duffem,
śmieje się coraz częściej, coraz częściej wydaje się taka szczęśliwa… i tak
rzadko jest smutna, o płaczu już nie wspominając… co jest, kurwa?!
- Dziecino,
co się dzieje? – zapytał, gdy przestała szlochać i otarł jej kciukiem wciąż
lecące łzy – Coś nie tak z Duffem? – mimo, że uważał to za mało prawdopodobne,
postanowił się upewnić – Zrobił ci coś? – rzucił nerwowo, gdy zobaczył, że jej
oczy ponownie się szklą.
- N-nie… ja…
po prostu… bo to wszystko… to moja wina…
- Ale co
twoja wina? – no nie mów mi, że kurwa zerwaliście ze sobą!
- B-bo
m-mogliśmy… mogliśmy wpaść i… i b-boję się z-zrobić test… b-boję się, ż-że… -
urwała i ponownie wtuliła twarz w jego ramię.
Mogli
wpaść?! O kurwa… ale… czemu ona płacze? Co w tym takiego strasznego i złego?
McKagan pewnie nie miałby nic przeciwko… w końcu jest do dzieciaków
przyzwyczajony… sam pierdolił kiedyś, że został wujkiem któryś tam już raz…
trzynasty? Czternasty? I chodził wtedy w chuj dumny… więc… o co chodzi, do
cholery? I czemu ona nie zrobi tego jebanego testu, tylko się tak stresuje? Slash nie do
końca rozumiał, o co chodzi dziewczynie, że tak się przejęła i nie zdawał sobie
sprawy, że nie powiedziała mu jeszcze o nieodgadnionej reakcji basisty.
- Ale czemu,
Dziecinko, płaczesz? Nie chcesz mieć z nim dzieci czy, kurwa, co?
- T-to
c-chyba on nie chce… - odsunęła się od niego i widząc jego pytającą minę,
pospieszyła z wyjaśnieniami – chyba dał mi do zrozumienia, że jeśli… że jeśli
jestem w ciąży t-to…to moja w-wina i że… no…
- Mhm… a
czemu tego nie sprawdzisz, tylko już się martwisz?
- Boję się…
boję się jego reakcji, boję się, że mnie zostawi, że… że mogę sobie nie
poradzić, że… kurde, po prostu nie jestem chyba na to gotowa… ja…
- No już…
nie płacz, bo, cholera… no nie lubię tego… - pocałował ją w czoło i wymusił
uśmiech na twarzy – i nie ma się czego bać… jak McKagan cię rzuci, to uwierz,
że z Izzy’m podziękujemy mu w twoim imieniu…
- Kocham
cię, wiesz? – uśmiechnęła się przez łzy i oparła głowę na jego ramieniu.
Tak… wiem…
ale co z tego? Co z tego, że jestem twoim przyjacielem, co z tego, że jakoś tam
mnie kochasz skoro ja jestem takim chujem i ani trochę nie pomaga mi świadomość,
że komuś takiemu jak ty na mnie zależy? To nie zmieni tego, że łażę na dziwki,
że ćpam… nie zmieni tego, że nie umiem się ustatkować, mimo że bym chciał… ta…
patrząc na McKagana stwierdzam, że przydałoby mi się znaleźć jakąś normalną
kobietę… ale która chciałaby mnie, a nie moją sławę? Mnie, a nie jebany
portfel? Slash nie potrafił sobie poradzić z tym faktem i zamiast zaprzeć się i
zmienić swoje życie, coraz bardziej zatracał się w alkoholu, w dragach, w
kurwach albo panienkach, które na każde jego skinienie wskakiwały mu do łóżka.
Wiedział, że jest idiotą i wcale nie polepszało to jego i tak już zszarganej
psychiki. Kurwa… Stradlin ma rację! Muszę lepiej udawać, bo po chuja ona się
ma mną martwić? Po co ma się przejmować i smucić, że nie jest ze mną w
porządku?
- Wiesz… ja
muszę teraz wyjść… - spojrzał na zegarek – przyprowadzić ci tu Izzy’ego, czy
jest już dobrze?
- Nie
kłopocz się… dzięki tobie jest lepiej – cmoknęła go w policzek i poczuła ulgę.
Po pierwsze
ulgę przyniosło jej to, że chłopak jest po jej stornie, po drugie zauważyła, że
jakoś zachowywał się normalniej niż ostatnimi czasy. Może poradził sobie z
kłopotami? Pomyślała i miała nadzieję, że się nie myli. Slash pogłaskał ją
jeszcze po głowie i dodał, że powinna się jak najszybciej dowiedzieć, czy jest
w ciąży czy nie, żeby się nie stresować tyle. Wyszedł z jej pokoju i jak był na
schodach, westchnął ciężko i słysząc głosy w kuchni, udał się do niej. Szarpnął
Duffem, który siedział pijany przy stole i wyprowadził go z kuchni, nie
zważając na zaskoczone spojrzenie Izzy’ego.
- Słuchaj
mnie teraz uważnie – pchnął zdezorientowanego chłopaka na ścianę – pójdziesz
teraz na górę i przeprosisz Martę za bycie takim gnojem, rozumiesz?
- Stary, co
ty kurwa…
- Jebany
chuju, jeszcze raz zobaczę, że przez ciebie płacze, to…
- Płacze?! –
trochę otrzeźwiał i spojrzał pytająco na Slasha – płacze przeze mnie? Ale…
- Nie,
kurwa… beczy przez Joan, wiesz? – warknął i dodał – Jak mogłeś jej powiedzieć,
że jak zajdzie, to będzie jej wina? Chciałeś wkładać w nią chuja, to teraz,
pojebie, pogódź się z ewentualnymi konsekwencjami!
- A-ale…
ale, kurwa nie chodzi o to, że ja ją obwiniam! P-po prostu mnie tym zaskoczyła
i palnąłem, co mi przyszło na myśl! – McKagan próbował się nieudolnie bronić. Kurwa…
co ja zrobiłem? Co ja do cholery zrobiłem?!
- Boi się
zrobić test, bo boi się wyniku i tego, że ją zostawisz jak będzie pozytywny! –
dokładał mu następne zdania, które sprawiały, że basista kulił się w sobie i
miał coraz większe wyrzuty sumienia – no idź, kurwa, do niej, a nie stój jak
jakaś ciota! – znowu nim szarpnął i pchnął w stronę schodów.
Ja pierdolę,
co za debil! Zawołał z myślach kudłaty gitarzysta i patrząc jak
Duff zatacza się lekko na schodach, wyszedł z domu. Miał gdzieś, że był ostry,
ale McKaganowi się po prostu należało. I sam zainteresowany nie mógł się
uskarżać na niesprawiedliwość i chamstwo Slasha, bo był winny i doskonale o tym
wiedział. Obawiał się konfrontacji z Martą, dlatego też zaszył się na kilka
dobrych chwil u siebie w sypialni. Musiał ochłonąć i dopiero wtedy zastanowić
się nad tym, co powinien zrobić. Ale co ja jej powiem? Że mnie źle
zrozumiała? Że nie chciałem powiedzieć tego, co powiedziałem? Kurwa! Po
niespełna godzinie udał się pod jej sypialnię. Zapukał i modlił się, żeby nie
wyrzuciła go z pokoju albo, co gorsza kazała mu odpieprzyć się od niej w każdym
tego słowa znaczeniu.
- Kochanie?
– uchylił drzwi i zobaczył swoją dziewczynę, siedzącą w fotelu i szkicującą coś
w swoim zeszycie.
- Wyjdź! –
nie podniosła nawet głowy i starała się być stanowcza.
- Marta,
proszę… wysłuchaj mnie chociaż… - jęknął zrezygnowany i wszedł do pomieszczenia
– przepraszam za to, co mówiłem… - usiadł na łóżku naprzeciwko niej.
- Za to, co
mówiłeś czy za to, co myślisz? Zresztą nieważne… wyjdź stąd! – powtórzyła, bojąc
się, że za chwilę ponownie się popłacze.
- Daj mi
szansę! – powiedział szybko i pospieszył z tłumaczeniem - Ja… no właśnie… j-ja
wtedy… nie spodziewałem się tego i powiedziałem… ja nie chciałem, żeby tak to
zabrzmiało! Kurwa… jeśli nie jesteś w ciąży, to mamy farta, ale jeśli się
okaże, że wpadliśmy, to przecież… cholera! – urwał na chwilę, nie wiedząc, jak
ubrać w słowa to, co ma w zamiarze przekazać - To powiem ci wtedy, że kurewsko
cię kocham i będę przy tobie… Marta, j-ja nie zamierzam cię zostawiać, nie
zamierzam się złościć i cię obwiniać… wierzysz mi?
Dziewczyna
nawet nie zamierzała przerywać tego wyznania, bo i tak nie wiedziałaby, co
powiedzieć. I kiedy już skończył milczała dokładnie z tego samego powodu. Fakt,
że w głębi duszy jej ulżyło, że zrobiło się jej lżej na sercu, ale jej umysł i
wieczne doszukiwanie się jakiś niedomówień i innych tego typu rzeczy od razu
zadawał sobie pytania, a co jeśli? A co jeśli mówi tak dlatego, żeby mnie
uspokoić? A co jeśli mówi tak, bo Izzy albo Slash mu kazali? Co jeśli tak
naprawdę myśli zupełnie inaczej? Spojrzała mu prosto w oczy i próbowała
doszukać się w nich nieszczerości, jakiejś ukrytej niewypowiedzianej myśli,
jednak nic z tych rzeczy nie zobaczyła. Widziała tylko autentyczny żal i
wyrzuty sumienia pomieszane ze strachem. Spuściła wzrok i zacisnęła mocno
powieki; tak bardzo chciała się nie rozpłakać, a wiedziała, że chyba nie
podoła. W tej chwili już wiedziała, że całe jej obawy, że cały jej strach przed
tym, co zrobi i powie Duff były wyimaginowane i kompletnie zbyteczne;
wiedziała, ale nie wiedziała, co z tym począć. Nie mogła udawać, że jego
niezbyt fortunnie wypowiedziane słowa jej nie zabolały, że nie zrodziło to w
niej negatywnych uczuć; a jednak mimo wszystko chłopak już zmiękczył jej serce
i wcale nie była na niego zła.
- Błagam,
Skarbie, nie płacz… - szepnął, gdy zobaczył pierwsze łzy, płynące po jej
policzkach – nie wiem, jak mam cię przepraszać, ale nie płacz… - przyklęknął
przy niej i podpierając się ręką o jej kolano, przejechał drugą dłonią po jej
ramieniu – No… Malutka, wiem, że zachowałem się jak skończony chuj, ale… nie
mogę, patrzeć, jak płaczesz… - objął ją i głaskał po głowie, gdy rozszlochała
się jeszcze bardziej.
Nie
wiedział, że dziewczyna prócz ulgi spowodowanej tym, że zapewnił ją, iż nie
myśli tak jak z własnej głupoty rzucił i że jej nie zostawi, płakała też z
innego powodu; płakała z względnego szczęścia, że jej obawy, co do ciąży nie
potwierdziły się, że los się do niej uśmiechnął i mimo wszystko tabletki
zadziałały.
- Duff… ja też
przepraszam… za bardzo panikowałam… niepotrzebnie… ja… już się palant
nie spóźnia… - powiedziała, między kolejnymi falami szlochów, które wstrząsały
jej ciałem.
Po wyjściu
Slasha zdobyła się w końcu na zrobienie testu, jednak nie zdążyła, bo zbawienne
w tym przypadku krwawienie w końcu nadeszło. Fakt, że z tygodniowym
opóźnieniem, ale lepsze to niż nic, jak stwierdziła dziewczyna.
- Czyli…
czyli nie jesteś w ciąży? – zapytał, żeby się upewnić i gdy kiwnęła głową,
dodał – no to… mamy chujowego farta… chyba nie nadawałbym się jeszcze na ojca…
- uśmiechnął się lekko i ciepłymi wargami otarł łzy, które wciąż płynęły z jej
oczu, ale już w mniejszych ilościach – Kocham cię… - ujął jej podbródek w dłoń
i ucałował ją delikatnie, wkładając w ten pocałunek jak najwięcej uczucia.
Głupi
skurwielu, masz takie szczęście! Masz zajebiste szczęście, że ci wybaczyła, a
nie wyjebała za drzwi! Wcale bym się nie zdziwił, gdyby tak zrobiła… Duff
przeklinał się w myślach i nie potrafił zrozumieć, co w niego wtedy wstąpiło.
Przecież on uwielbia dzieci! Pierwsze kroki stawiał wśród dzieci, uczył się
czytać wśród dzieci, dorastał wśród małych brzdąców i uczył się przy nich grać
na gitarze… jakby mógł nie chcieć mieć swoich? To było praktycznie pozbawione
sensu… jedyne wytłumaczenie, jakie przychodziło mu do głowy to, że był po
prostu zaskoczony i wystraszony. Czego się bał? Że nie będzie dobrym ojcem, że
nie poradzi sobie w nowej roli, że chyba nie nadszedł odpowiedni czas na
potomka; No jakim byłbym, kurwa, ojcem? Dopiero co przestałem ćpać i chodzić
na dziwki, ciągle piję wódkę, jestem muzykiem, który wyjeżdża na całe miesiące
w trasy i w ogóle… miałbym zostawiać Martę samą z niemowlakiem na tak długi
czas? Zajebista wizja… to prawie tak samo jakby wychowywało się bez ojca… czyli
kurewskie bagno! Ostatnią rzeczą, jakiej pragnął dla swojego syna czy
córki, to wychowywanie się bez jednego z rodziców. On miał tego pecha, że
ojciec zostawił rodzinę, jak był małym chłopcem i teraz nawet, jako dorosły
mężczyzna, nie potrafił mu tego wybaczyć i się do niego odezwać. Co z tego, że
miał starszych braci? Co z tego, że matka wkładała w jego wychowanie tyle serca
i chciała pokazać mu, że kocha go za dwoje? Ojciec ojcem pozostanie i nic tego
nie zmieni, nawet o dwadzieścia lat starszy brat, który próbował trzymać go w
ryzach, tak jak powinni robić to ojcowie, gdy jego matka nie miała już na niego
i jego wybryki sposobu.
Love me tender,
love me sweet,
never let me go.
You have made my life complete,
and I love you so.
Love me tender,
love me true,
all my dreams fulfilled.
For my darlin' I love you,
and I always will.
Love me tender,
love me long,
take me to your heart.
For it's there that I belong,
and we'll never part.
Love me tender,
love me dear,
tell me you are mine.
I'll be yours through all the years,
till the end of time.
love me sweet,
never let me go.
You have made my life complete,
and I love you so.
Love me tender,
love me true,
all my dreams fulfilled.
For my darlin' I love you,
and I always will.
Love me tender,
love me long,
take me to your heart.
For it's there that I belong,
and we'll never part.
Love me tender,
love me dear,
tell me you are mine.
I'll be yours through all the years,
till the end of time.
- Duff,
zawsze przy tym płaczę! – powiedziała przez łzy Marta, gdy skończył śpiewać jej
piosenkę.
- No to nie
płacz… może i nie śpiewam jak Presley, ale każde słowo w tej piosence to
prawda… - czule ją pocałował i podniósł ją, siadając na jej miejsce i łagodnym
ruchem sadzając ją na swoich kolanach – no… przynajmniej, jeśli chodzi o mnie…
- Kocham cię
czule… kocham cię szczerze… nigdy cię nie puszczę… - mruczała mu przy uchu,
powtarzając niektóre wersy tekstu i co chwilę całowała go krótko w usta –
zabiorę cię do mojego serca… powiem ci, że jestem twoja… - przekręciła się tak,
żeby siedzieć na wprost niego i po raz ostatni cmoknęła go z uczuciem w czoło i
przytuliła się do niego z całych sił.
- Spokojnie…
Marta, otwórz oczy… to tylko sen… - Izzy potrząsnął lekko dziewczyną, która
szarpała się nie do końca świadoma, że wszystko, co właśnie przeżywa to tylko
kolejny okropny sen.
- M-mamo,
błagam… nie… - z cichym krzykiem wybudziła się i rozejrzała niezbyt przytomnym
wzrokiem po jasnym pomieszczeniu – Izzy? Co się stało? Co robię w salonie?
- Zasnęłaś…
nie chciałem cię przenosić… - usiadł koło niej i po chwili położył się na jej
kolanach – dawno nie miałaś tych koszmarów, nie?
- Przy
Duffie jest trochę lepiej, ale… ale sam wiesz, jak było w tym tygodniu…
Na początku
tego tygodnia Duff dostał telefon, że jego matka w ciężkim stanie trafiła do
szpitala i nie zastanawiając się ani chwili spakował kilka rzeczy z zamiarem
natychmiastowego wylotu do Seattle. Chciał zabrać ze sobą Martę, ale dziewczyna
kategorycznie odmówiła, mówiąc, że ni chce się narzucać, gdy będzie tam sama
najbliższa rodzina. Chłopak z niezadowoleniem przystał na to i pognał do Joan,
z którą wylecieli jeszcze tego samego dnia. W tym czasie brunetka, ku skrywanej
przed światem uciesze Izzy’ego, przeniosła się na te kilka nocy do niego i
prawie za każdym razem budziła się roztrzęsiona, bo przerażająca częstotliwość
koszmarów znów powróciła.
- Szkoda, że
przy mnie też nie możesz o tym zapomnieć… - westchnął ciężko, zdając sobie
sprawę, że znów dopada go jakaś chora zazdrość.
- Izzy… -
odgarnęła mu włosy z czoła i zaczęła się nimi bawić – nie wiem, czemu tak jest…
- Wiem,
wiem… przepraszam, plotę trzy po trzy – uśmiechnął się i przymknął oczy.
Przez te
kilka dni nieobecności Duffa, Izzy ponownie poczuł się potrzebny i w jakiś
sposób ważny dla drobnej brunetki. Nie, żeby nie wiedział, kim dla niej jest,
ale po prostu tego nie odczuwał tak jak teraz; nie czuł się potrzebny czy w
jakimś stopniu niezbędny do szczęścia Marty, gdy był przy niej McKagan. Teraz
tak jakby odzyskał swoją dawną pozycję, ponownie stał się jej opiekunem,
facetem, przy którym czuła się bezpiecznie i do którego w każdej chwili mogła
przyjść.
- Mmmm…
brakowało mi tego, wiesz? – wymruczał i sięgnął ręką do jej dłoni, która ciągle
„maltretowała” jego czarne włosy.
- Stradlin,
a może tobie po prostu potrzeba kobiety? – zaśmiała się, gdy gitarzysta
wykrzywił usta w błogim uśmiechu.
- A
znajdziesz mi gdzieś taką jak ty? – mruknął i podniósł się z jej kolan –
znajdziesz gdzieś dziewczynę tak kochaną jak ty? Tak słodką, szczerą i piękną?
Tak inteligentną i skromną? – z każdym jego słowem Marta czerwieniła się
jeszcze bardziej – Obawiam się, że nie ma takich na świecie… wszystkie
lecą tylko na naszą złą reputację, na kasę i popularność.. tylko Duff miał kurewskie
szczęście… myślisz, że mu ze Slashem nie zazdrościmy? Że nie biorą nas nerwy
jak patrzymy na to, jaki jest szczęśliwy? Że nie wkurwiamy się o to, że też nie
mamy takiego farta?
- Izzy,
czuję się… niekomfortowo? – nie bardzo wiedziała jak ująć w słowa to, jak
przyjęła wyznanie chłopaka – to brzmi tak, jakbyście… zarzucali Duffowi, że
znalazł odpowiednią dziewczynę… tak jakbyście zarzucali mi, że mu uległam…
- Nie,
Kochanie, to nie tak… życzę wam jak najlepiej, ale… też bym chciał żyć w takim
świecie jak McKagan… - pospieszył z wyjaśnieniami i pogładził ją po policzku –
w sumie… nie dziwie się Slashowi, że ma dość posuwania dziwek… kurwa… mam
dwadzieścia siedem lat i za chuja nie umiem się ustatkować… nie jestem w
stanie znaleźć odpowiedniej kobiety i przede wszystkim wiem, że żadna takiego
dupka nie pokocha…
- Nie
pieprz, Braciszku! Po prostu widać źle szukasz… po za tym… nie obrażaj mnie! –
zawołała udając oburzenie – sądzisz, że pokochała bym jakiegoś dupka?
- No dobra…
uznajmy, że uwierzę ci na słowo… - powiedział i ucałował ją w czoło – zjesz
coś?
Kiwnęła
tylko głową i powlekła się za nim do kuchni, poprawiając swoje zmierzwione od
leżenia włosy. Usiadła przy otwartym oknie i patrzyła jak jej przyjaciel
przygotowuje jej spóźniony obiad. Uśmiechnęła się do siebie i pomyślała, że
jest jedna rzecz, której Stradlin nauczył się podczas jej ponad rocznej
obecności w ich domu, mianowicie robić wspaniałe naleśniki! Tak… szkoda
tylko, że nie umie nic więcej prócz nich, tostów i jajecznicy… zaśmiała się
w myślach i zaczęła nucić.
Life, it seems, will fade away
Drifting further every day
Getting lost within myself
Nothing matters, no one else
I have lost the will to live
Simply nothing more to give
There is nothing more for me
Need the end to set me free
Things not what they used to be
Missing one inside of me
Deathly lost, this can't be real
Cannot stand this hell I feel
Emptiness is filling me
To the point of agony
Growing darkness taking dawn
I was me, but now he's gone
Drifting further every day
Getting lost within myself
Nothing matters, no one else
I have lost the will to live
Simply nothing more to give
There is nothing more for me
Need the end to set me free
Things not what they used to be
Missing one inside of me
Deathly lost, this can't be real
Cannot stand this hell I feel
Emptiness is filling me
To the point of agony
Growing darkness taking dawn
I was me, but now he's gone
- Dziękuję –
zeskoczyła z parapetu i usiadła przy stole, gdy Izzy położył przed nią talerz z
kilkoma naleśnikami.
- Nie ma za
co… tak właściwie to… kiedy Duff wraca?
- Jak
dzwonił wczoraj, to mówił, że jeszcze dwa, trzy dni więc… no chyba, że coś
miałoby się zmienić, to da znać… - powiedziała przełykając pierwszy kęs.
Kurwa… i
znów mi Mała ucieknie… pomyślał smutno i starał się nie okazywać, że toczy
wewnętrzną walkę ze sobą. Z jednej strony desperacko nie chciał, by McKagan
wracał tak szybko i zabierał mu Martę, a z drugiej strony Duff był jego przyjacielem,
członkiem zespołu i jak nagle miałby chcieć odsunąć go od tego wszystkiego,
byle zostawił mu swoją dziewczynę bliżej Izzy’ego. Pierdolę… Stary, to już
jest chore! Ona ma swoje życie ty masz swoje i nie będzie wiecznie przy tobie!
Kiedy w końcu to zrozumiesz?! Nie potrafił zrozumieć sam siebie. Jak mógł
być takim dziwnym egoistą i chcieć ją na siłę zatrzymać przy sobie? Jak mógł
pragnąć jej szczęścia i jednocześnie chcieć ją od niego odsunąć? I wreszcie
przecież zdawał sobie sprawę, że w końcu kiedyś się wyprowadzi, ustatkuje i
będą się rzadziej się widywać, a jednak nie dopuszczał tego do swojej
świadomości. Kurwa… ona ma rację… muszę znaleźć sobie jakąś kobietę, bo
oszaleję! Muszę znaleźć sobie kogoś, komu będzie na mnie zależeć…
- Masz
jakieś plany na dziś? Bo idziemy ze Slashem do Troubadour… pójdziesz z nami? –
zaproponował, gdy skonsumowała już prawie cały posiłek.
- Z miłą
chęcią bym poszła, ale obiecałam Marii, że pójdę z nią na zakupy i posiedzę
trochę z nią… swoją drogą czy Sebastian nie przesadza? Na kilka dobrych tygodni
zostawił samą dziewczynę w szóstym miesiącu ciąży!
- Wiem… nie
chcę go tłumaczyć, ale chyba lepsze to, niż miałby ją ciągnąć za sobą po całych
Stanach, nie?
Może i tak,
ale… przecież ona jest teraz zupełnie sama! A gdyby, nie daj Boże, coś się
stało? Marta martwiła się o dziewczynę i zaglądała do niej kilka razy w
tygodniu odkąd Bach pojechał ze swoim zespołem na trasę. Tyle dobrze, że
chociaż poprosił nas przed wyjazdem, żebyśmy czasem zajrzeli do niej… Głównie
prosił dziewczynę, bo przyznał, że nie wyobraża sobie na przykład Slasha, który
zajmuje się i pomaga jego narzeczonej. I jak stwierdził to, że będzie dzwonić
do niej codziennie i tak nie będzie wystarczające; dlatego też Marta zgodziła
się odwiedzać ją, by uspokoić chłopaka i po za tym polubiła tą niewysoką
farbowaną blondynkę i miała okazję się z nią bliżej zapoznać.
- Dobra…
jeszcze mam chwilę czasu – powiedziała, zerkając na zegarek na ręce Izzy’ego –
widziałeś się ostatnio ze Stevenem?
- Ta… tak
jak Duff podejrzewał, jest gorzej niż myślałem… On się stacza coraz bardziej… -
pokręcił z niedowierzaniem głową i odwrócił wzrok.
Dziewczyna
pocieszająco położyła mu dłoń na ramieniu i zamyśliła się. Dwa tygodnie temu,
zaraz na początku lipca z ich domu wyprowadził się kolejny członek zespołu, co
bardzo zaniepokoiło McKagana i pozostałą dwójkę. Bali się, że wyprowadzka
Adlera jeszcze bardziej go pogrąży i jak się teraz okazywało, ich obawy okazały
się słuszne. Perkusista zaszył się w jakiejś melinie ze swoimi kumplami od
ćpania i jeśli nie posuwał dziwek, to dawał sobie w żyłę niebotyczne ilości
heroiny – aż dziw, że w ogóle kontaktował i rozpoznawał otoczenie i co jeszcze
dziwniejsze normalnie grał! Niemniej jednak sytuacja zaczęła się robić coraz
gorsza. Axl potrafił nie pojawiać się przez kilka dobrych dni, czasem nawet
tygodni między kolejnymi próbami, Steven kompletnie stracił kontrolę nad swoim
życiem, Duff coraz więcej pił, choć tego póki co nikt za bardzo nie zauważał.
Slash też przeginał z kokainą i innymi świństwami, ale on przynajmniej jako
tako się trzymał i nie przekraczał pewnej granicy. A Izzy… Izzy coraz częściej
bał się myśleć o swojej przyszłości, o przyszłości zespołu, o przyszłości
swoich przyjaciół…
- Uciekaj,
bo się spóźnisz… - zawołał do niej i szybko wstał od stołu, odwracając się do
okna, pod pretekstem zapalenia papierosa.
Nie chciał,
by dostrzegła w jego oczach żal i smutek, by się nim przejmowała. Wolał, by
żyła w przekonaniu, że z nim jest wszystko w najlepszym porządku, że nie
przejmuje się tym, co się dzieje z Guns n’Roses. Ma swoje kłopoty i
problemy, po co mam dokładać jej jeszcze swoje marudzenie? Po co mam zawracać
jej głowę jakimiś farmazonami i pierdolonymi myślami, które zaprzątają mi
głowę?! Poirytowany wziął butelkę Nightraina i poszedł do siebie do pokoju
i zaczął pisać tekst do nowej piosenki, która właśnie przyszła mu na myśl. Tak…
kurwa! Nie mam już cierpliwości, łapiesz, o czym mówię? Powtórzył w myślach
ostatnie dwa wersy tekstu i dopił do końca alkohol.
- Gdzie te
pierdolone fajki? – mruknął do siebie i rozejrzał się w poszukiwaniu paczki
Marlboro.
No tak…
pewnie je w kuchni zostawiłem… pomyślał i chwiejąc się, wyszedł z pokoju. W tym samym
czasie usłyszał trzask zamykanych drzwi wejściowych i aż zatrzymał się jak
wryty, gdy zobaczył Duffa z torbą.
- Co ty tu
robisz? Miałeś być jutro…
- Ale…
załapaliśmy się na wcześniejszy lot… - rzucił niecierpliwie i szybko dodał -
gdzie Marta?
- Nie ma
jej…
- To znaczy?
– rozgorączkowany cisnął torbę w kąt i spojrzał ponaglającym wzrokiem na gitarzystę.
- Jest u
Marii… wyluzuj, Stary, wygląd… - nie dokończył, bo chłopak wybiegł z domu jak
oparzony.
Złapał
pierwszą taksówkę, jaka nawinęła mu się pod rękę i kazał zawieść się mieszkania
Bacha. Niecierpliwie wybijał znany tylko sobie rytm na kolanie i poganiał
ciągle kierowcę. Ja pierdolę, chuj nie może jechać szybciej? Kurwa, nie
wytrzymam za raz! Rzucił taksówkarzowi kilka dolarów i wbiegł po schodach
na piętro i zapukał do drzwi wokalisty Skid Row.
- Duff?
- Maria!
Ślicznie wyglądasz… - przywitał się szybko, przebiegając wzrokiem po jej
zaskoczonej twarzy i sporym brzuchu i prawie natychmiast przeszedł do sedna -
Marta jest u ciebie?
- Nie…
wyszła jakieś pięć minut temu… mówiła, że wyjdzie wcześniej, bo chce się
jeszcze przespacerować…
- Ok… dzięki,
Kochana! – cmoknął ją w policzek i zbiegł ze schodów.
Dzięki Ci,
Boże, kurwa, że zawsze wraca tą samą drogą! Podziękował w myśli i puścił
się pędem uliczkami, które zawsze mijała dziewczyna. No, Kochanie, gdzie
jesteś?! Myślał gorączkowo, aż w końcu po kilku minutach dostrzegł jej
sylwetkę i szybko do niej doskoczył.
- Debilu,
puszcza… Duff? – kiedy złapał ją od tyłu, chciała się wyrwać i go uderzyć, ale
gdy zobaczyła swojego chłopaka, stanęła oniemiała – C-co ty tu robisz? Mówiłeś,
że wracasz jutro albo pojutrze…
- Nieważne…
później wyjaśnię… - pocałował ją namiętnie w usta i dodał niecierpliwie –
chodź! – ciągnąc ją za rękę, skierował się ku kompletnie opustoszałej bramie w
wąskiej rzadko uczęszczanej uliczce.
- Duff, co
ty odpierdalasz?! – zawołała, zaskoczona jego dziwnym zachowaniem.
- Cicho,
Skarbie… - przycisnął ją do ściany i zaczął zachłannie całować.
Tak bardzo
jej pragnął, tak bardzo pragnął nasycić się jej ciałem, że nie mógł już dłużej
czekać. Chciał ją w tej chwili i nic innego się nie liczyło. Na jego korzyść
działało też miejsce, nie dość, że praktycznie opuszczone, to jeszcze z racji
dość późnej godziny zaczęło się ściemniać. Tak… nikt nam nie będzie
przeszkadzać… rozmarzył się i mimo jej niezbyt silnego oporu, zaczął
rozpinać jej bluzkę, jednocześnie miażdżąc jej pełne wargi swoimi wręcz
brutalnymi pocałunkami. Sięgnął ręką pod jej spódnicę i szybko pozbawił ją jej
dolnej części bielizny, zmuszając ją do stanięcia w lekkim rozkroku.
-
Duff, oszalałeś? Jesteśmy w środku mia… ach! – próbowała go uspokoić, ale
krzyknęła cicho, gdy wsunął w nią dwa palce i zaczął nimi rytmicznie ruszać.
Obcałowywał
jej szyję i dekolt, wysłuchując się w jej jęki i jeszcze bardziej się
nakręcając. Wydostał z niej dłoń i rozpinając spodnie, uwolnił swoją nabrzmiałą,
gotową do działania męskość. Zdając sobie sprawę z tego, że jest trochę za
niska, poderwał ją do góry i szybkim ruchem wszedł w nią. Wydała z siebie cichy
pisk, gdy wdarł się w jej nie do końca przygotowaną kobiecość i mocnymi
pchnięciami poruszał się w niej. Oplotła nogi wokół jego bioder i przysunęła go
bliżej siebie. Zupełnie straciła głowę i w tej chwili nie zważała na to, gdzie
się znajdują i to, że ktoś może ich nakryć; liczył się tylko Duff, jego
bliskość, pocałunki i rozkosz, której jej dostarczał.
- Jak ja cię
pragnę! – wysapał po chwili i wpijając się z pasją w jej usta, ściskając
jednocześnie jej pierś ukrytą w miseczce czarnego stanika.
Wbiła mu
paznokcie w przedramiona i drżąc w uniesieniu, odpływała do innego świata. Mimo
brutalności i dzikości, z jaką McKagan się z nią kochał, sprawiał jej
niesamowitą przyjemność i doprowadzał ją na skraj świadomości.
- Szybciej,
Duff… - jęknęła niezbyt przytomnie i wzmacniając uścisk jej nóg, przyciągnęła
go maksymalnie blisko do siebie.
Chłopak
natychmiast spełnił jej prośbę i czując mimowolne skurcze wokół swojej
męskości, wiedział, że za kilka sekund jego kobieta osiągnie szczyt. Resztkami
sił wykonał kilka szybkich i mocnych pchnięć i krzyknął cicho, prawie
równocześnie z Martą, która ponownie podrapała go swoimi paznokciami, nie do
końca kontrolując, co robi. Oddychając ciężko, oparł się czołem o jej ramię i
próbował doprowadzić się do porządku. Nie widział jej zaledwie tydzień, a już
nie mógł bez niej i jej ciała wytrzymać; nie był w stanie się opanować i
poczekać aż znajdą się w domu, tylko musiał ciągnąć ją po jakiś zaułkach. McKagan,
zachowujesz się jak jakiś napalony, jebany młodziak! Zaśmiał się i
pocałował dyszącą dziewczynę w usta.
-
Przepraszam, to było silniejsze ode mnie – szepnął i powoli się z niej wysunął,
stawiając z powrotem na chodniku i poprawiając jej spódnicę.
- Mhm… i to
nie mogło czekać, rozumiem? – uśmiechnęła się słodko i rozglądając się
niespokojnie, zaczęła zapinać swoją bluzkę.
- Obawiam
się, że nie… - ponownie wpił się w jej wargi, ciągle nienasycony jej bliskością
– więc… może już wrócimy do domu? Chyba, że wolisz następną bramę? – wymruczał
jej do ucha, kładąc dłoń na jej pośladku i lekko go ściskając.
- Duff!
Czasem mam wrażenie, że żyję z jakimś niewyżytym napaleńcem! – udawała oburzoną
i pociągnęła go w stronę normalnej ruchliwej ulicy, na której od razu złapali
taksówkę i udali się do pustego domu, by dalej upajać się swoją miłością.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz