97 komentarzy?! Wyczuwam Blan xd
Ok...
rozdział nie podoba mi się zbytnio... napisałam coś w rodzaju "zapchaj
dziurę" między ostatnim rozdziałem ze zdradzającym Duffem i tym, co
pojawi się w następnym...
***
Minął ponad
miesiąc od zdrady McKagana, nastał grudzień, który przyniósł kolejne
zawirowania w życiu zespołu i Marty. Przyszłość Guns n’Roses była coraz mniej
pewna, coraz częściej mówiono o niechybnym i nieuniknionym końcu
Najniebezpieczniejszego Zespołu Świata. Nie ma się zresztą czemu dziwić – Axl
praktycznie odizolował się od pozostałych skłóconych ze sobą członków zespołu;
Slash prawie wcale nie odzywał się do Duffa, jeśli już w ogóle to zrobił, to
były to raczej niecenzuralne wiązanki słów, mające odzwierciedlić niezbyt miłe
zdanie Hudsona o jego koledze; Izzy stał się markotny i rzadko kiedy
gdziekolwiek wychodził poza swój albo Marty pokój; McKagan desperacko próbował
porozmawiać i przeprosić brunetkę, ale dwóch gitarzystów skutecznie mu to
utrudniało; Isbell zamknęła się w sobie i zupełnie stracił chęć do rozmowy z
kimkolwiek, praktycznie każdą noc spędzała u Stradlina albo on gościł u niej i
uspokajał ją, gdy budziła się prze koszmary, które nasiliły się jak jeszcze
nigdy dotąd i dodatkowo przez wyraźną niechęć do jedzenia strasznie schudła.
Tylko Steven jakoś się trzymał, mimo że ćpał niebotyczne ilości heroiny,
kokainy i tego, co wpadło mu w ręce. Wyraźnie poprawił mu się też humor i
próbował coraz częściej namawiać basistę Guns n’Roses na wspólne picie w
knajpach, co przy załamaniu wysokiego blondyna udawało się dosyć często. Do
tego wszystkiego dochodziły jeszcze ciągłe kłótnie o uzależnienia części
zespołu i o to kiedy w końcu powinni wejść do studia i nagrywać nową płytę. Dobre,
kurwa… nagrajmy płytę, jak Axla wiecznie nie ma, a z Duffem nie zamierza gadać…
warknął w myślach Slash i otworzył drzwi do sypialni naprzeciwko jego
pokoju.
- Marta? –
spojrzał na dziewczynę, która siedziała na łóżku, tępo wpatrując się ogromny,
własnoręcznie narysowany, idealny szkic, który wisiał na ścianie,
przedstawiający jej ukochany zespół – dziewczyno, tak nie można! Ile jeszcze
będziesz siedzieć i gapić się na ten rysunek? Ile jeszcze będziesz milczeć i
nie będziesz chciała ze mną rozmawiać? Ile zamierzasz nie jeść z własnej woli? I
ile zamierzasz jeszcze płakać przez tego gnoja, co?
Podszedł do
niej i opadł na skraj łóżka, próbując spojrzeć jej w oczy, ale tylko odwracała
wzrok. Wiedziała, że i Hudson i Stradlin martwili się o nią i chcieli jej
pomóc, ale miała już tego dość. Nie możecie zrozumieć, że nie chcę
rozmawiać?! Że chcę być sama i nie mam siły nawet udawać, że jest lepiej? Nie
możecie mnie po prostu zostawić? Zostawić samą z problemami, kłopotami, z całą
tą sytuacją z Duffem… po prostu samą! Ich słowa, czy nawet głupie przytulenie
wcale nie sprawiały, że Marta czuła się lepiej; nie sprawiały, że zapominała o
krzywdzie, jaką wyrządził jej basista. Można powiedzieć, że wręcz przeciwnie…
bo to nie oni powinni z nią siedzieć, przytulać ją i po prostu z nią być…
próbowali na siłę wypełnić pustkę, która powstała w jej sercu przez McKagana i
im to nie wychodziło; można nawet rzec, że każdym gestem, w którym wyrażali
troskę o nią, przypominali jej o tym wszystkim – o całym żalu, smutku, o
upokorzeniu i zdradzie.
- Dziecino,
porozmawiaj ze mną… - jęknął zdesperowany, gdy Marta wstała i podeszła do okna,
patrząc przez okno na spadające z nieba płatki śniegu.
- O czym mam
rozmawiać? – czując, że Slash znalazł się tuż za nią, odwróciła się i spojrzała
mu prosto w oczy - O tym jak kurewsko się czuję? O tym, że zrobiłam z
siebie idiotkę, myśląc, że on mnie kocha? Że byłam tak naiwna, żeby myśleć, że
się zmienił i mnie nie zdradzi? O tym, że nie potrafię się pozbierać? A może o
tym, że mam dość, że jesteście z Izzym stronniczy i traktujecie go jak śmiecia?
Dziewczyna
mimo wszystko nie potrafiła zrozumieć, jak ludzie kochający się jak bracia,
nagle przez jedną kobietę tak bardzo się poróżnili i praktycznie przestali ze
sobą rozmawiać i przebywać w tym samym pomieszczeniu dłużej niż kilka minut.
- Zasłużył
na to!
- Zrobił wam
coś? Jest waszym przyjacielem, a to, że potraktował mnie tak czy inaczej,
raczej nie powinno mieć wpływu na to, że się tak zachowujecie!
- Marta… -
położył jej dłonie na ramionach – Myślisz, że nam jest łatwo? Patrzymy na to,
jak cierpisz i nic, kurwa mać, nie możemy zrobić! Stradlina wykańcza to, że
ciągle widzi twoje łzy! Wykańcza go to, że ciągle płaczesz i tak strasznie się
odsuwasz od niego! Nie widzisz, jak cholernie zamknął się w sobie i praktycznie
z nikim nie chce rozmawiać?! Mnie też boli, że mnie odrzucasz, ale Izzy’ego mi
naprawdę żal… on wariuje i nie wie, co ma robić!
Dziewczyna,
słysząc to wszystko, nagle przejrzała na oczy. W końcu dostrzegła brakujący
element tej chorej układanki. Przez cały czas skupiała się tylko na tym, co ona
czuje, na tym, co jej się przydarzyło i ciągle odsuwała od siebie chłopaków,
którzy desperacko starali się jej pomóc, by samym się nie załamać, widząc ją w
tak żałosnym stanie. Boże… podła egoistko! Jak w ogóle mogłaś zapomnieć o ich
uczuciach? Jak mogłaś olać i nie zauważyć, że Izzy tak się podłamał? No jak,
kurwa? Wolałaś patrzeć na siebie i załamywać się nad swoim ciężkim losem, który
przecież można było przewidzieć! Po jej policzkach spłynęły pojedyncze łzy,
które Hudson szybko otarł i przytulił ją do siebie.
-
Przepraszam, Slash… przepraszam za ten pieprzony egoizm… - powiedziała i jej
ciałem mimowolnie wstrząsnął szloch – p-przepraszam…
- Ciii…
Dziecino… - pogładził ją po plecach, gdy go objęła i dodał – już dobrze… nie
płacz, tylko wróć do nas… rozmawiaj z nami, cokolwiek… ale nie milcz i nie
odsuwaj się od nas… - pocałował ją w czubek głowy i czekał cierpliwie, aż się
uspokoi.
Kiedy
myślał, że już wszystko jest w porządku i że może spokojnie uznać misję za
wykonaną, usłyszeli pukanie do drzwi i ujrzeli Duffa, który nie spodziewał się
obecności Slasha w sypialni.
- Marta…
możemy… możemy porozmawiać? Ja chciałem… - zaczął, starając się nie patrzeć na
Hudsona, który niecierpliwie zaciskał pięści.
- Nie, nie
możesz! Wypierdalaj stąd! – warknął kudłaty gitarzysta.
- Kurwa…
Slash, mógłbyś nie odpowiadać za nią? Wydaje mi się, że ciebie się nie pytałem!
– Duff miał już serdecznie dość tego, że Hudson tak uparcie „broni” dostępu do
jego byłej dziewczyny.
- Mógłbym
nie odpowiadać za nią, gdybyś, Chuju, nie pierdolił jakiejś dziwki praktycznie
na jej oczach! – krzyknął i prawie się na niego rzucił, ale Marta zdążyła go
powstrzymać.
- Slash,
błagam! Zostaw go… - uspokajająco położyła mu dłoń na ramieniu i nie patrząc na
basistę, dodała już do niego – Nie chcę z tobą rozmawiać i wyjdź, proszę…
Duff
spojrzał na nią prawie błagalnie i zamiast wyjść, zrobił krok do przodu. Kurwa…
daj mi szansę… daj mi chociaż szansę cię przeprosić… daj mi szansę powiedzieć
jak bardzo tego żałuję… pozwól mi powiedzieć jak bardzo cię kocham… Nie
zważał na to, że jego przyjaciel zapewne za chwilę będzie chciał go siłą stąd
wyprowadzić. Musiał spróbować i nic go przed tym nie mogło powstrzymać.
- Marta,
proszę… ja chcę przeprosić… ja…
- Wyjdź… nie
chcę tego słuchać – powiedziała cicho i widząc, że nie reaguje, dodała – ok… to
w takim razie ja wyjdę… - i już nic nie mówiąc, opuściła pomieszczenie, nawet
przez chwilę nie zastanawiając się, czy to mądre zostawiać Duffa z wkurzonym
Slashem.
Zbiegła na
dół po schodach i zajrzała do pokoju Stradlina, w którym o dziwo go nie
zastała. Weszła do kuchni i ujrzała tam poszukiwanego chłopaka, który właśnie
kończył robić tosty. Pierwszy raz od ponad miesiąca przyjrzała się uważnie jego
twarzy i stwierdziła, że on naprawdę strasznie się martwi i chodzi podminowany.
Czemu nie widziałam tego wcześniej?! Czemu do, kurwy nędzy, nie potrafiłam
zobaczyć, że mój najlepszy przyjaciel jest załamany?!
- Robię
kanapki… od wczoraj nic nie jadłaś… - powiedział głosem wypranym z uczuć, nawet
na nią nie patrząc.
- Izzy… -
szepnęła i podchodząc do niego, przytuliła się do jego pleców – Braciszku? –
poczuła, jak drgnął i napiął mięśnie, gdy go objęła – przepraszam… tak bardzo
mi głupio… jestem taką cholerną egoistką…
Przymknął
oczy i rozplótł jej ręce, odwracając się do niej przodem. Spojrzał w jej duże
oczy, które od bardzo długiego czasu wiecznie były zapuchnięte i zaczerwienione
i dostrzegł w nich autentyczny żal i po części wstyd. Za co ty mnie
przepraszasz, Mała? Jaki jebany egoizm? Położył dłonie na jej ramionach i
przez chwilę stał zamroczony, nie wiedząc, co powiedzieć.
- O co
chodzi?
-
Przepraszam, że patrzę tylko na siebie i nie widzę, że ranie ciebie… i Slasha…
i w ogóle – spuściła wzrok i uparcie wpatrywała się w niezapięte guziki od jego
koszuli.
-Kochanie…
przestań… przecież nic się nie dzieje… - skierował jej twarz tak, że zmusił ją
do patrzenia na niego i dodał – przecież nie musisz się mną przejmować…
- Ale chcę…
bo cię kocham… bo jesteś najważniejszym facetem w moim życiu… bo zawsze mogę na
tobie polegać…
Bez słowa
pocałował ją w czoło i przyciągnął do siebie. Odetchnął ciężko i pomyślał przez
chwilę, że być może Marta w końcu się pozbiera. Skoro w końcu sama do niego
przyszła i nawiązała jakąś rozmowę, to może było lepiej? Nawet nie wiesz,
jak cholernie boli mnie, gdy myślisz, że już śpię i każdej nocy płaczesz… nawet
wiesz, jak kurewsko źle mi z myślą, że nie mogę ci pomóc… że nie chcesz nawet
mojej pomocy…
- Skoro się
już odzywasz i w ogóle to… może pójdziemy do Bacha? Marudzi mi od ponad dwóch
tygodni, żebyśmy wpadli w końcu zobaczyć Parisa…
Synek
Sebastiana miał już niecałe półtora miesiąca i dumny tatuś chciał spraszać
wszystkich, by pochwalić się swoim skarbem. Izzy ciągle mu odmawiał z racji
swojego humoru no i wiedział, że nie zdoła wyciągnąć Marty na spotkanie z nimi.
Jednak dziewczyna spojrzała na niego błagalnie i zapytała, czy nie mogą się z
tym jeszcze wstrzymać.
- To… może
chociaż chodź ze mną na spacer? – zaproponował z nadzieją.
Tak bardzo
brakowało mu tej Marty, którą pokochał, za którą wręcz szalał i był w stanie
zrobić wszystko, byle zobaczyć radość w jej oczach; tęsknił za dziewczyną,
która jako jedyna zdołała przedrzeć się do jego serca, która jako jedyna była w
stanie go zmiękczyć jednym spojrzeniem. Nie mógł przyzwyczaić się do
teraźniejszej brunetki – nie potrafił znieść tego, że znów tak często płakała,
nie potrafił znieść tego, że tak się izolowała i najlepiej byłaby skłonna ukryć
się przed całym światem; i wreszcie miał dość tego, że każdej nocy, gdy udawał,
że śpi, słuchał, jak biedaczka szlocha wtulona w niego, myśląc, że jej nie
słyszy.
- Dobra…
ale… chodź ze mną na górę, bo… no po prostu chodź… - pociągnęła go za rękę .
- Ale
kanapki…
- Zjemy coś
na mieście, co? – powiedziała, gdy znaleźli się na piętrze i w duchu
podziękowała sobie, że przyprowadziła pod swój pokój Stradlina.
- Marta,
proszę, porozmawiaj ze mną… - od razu jak tylko otworzyła drzwi do sypialni,
Duff zerwał się z krzesła i podszedł do niej – ja muszę ci wyjaśnić… ja nic nie
pamiętam… ja…
- Mówiłam
ci, że nie chcę z tobą rozmawiać! Wyjdź stąd i daj mi spokój! – w jej oczach
pojawiły się łzy, łzy bezsilności, żalu, zdenerwowania i beznadziejnego smutku.
- Marta, ja
cię kocham! – gdy zobaczył, że zaraz się popłacze, chciał szybko ją objąć – ja
nie…
- Nie
dotykaj mnie! – pisnęła i cofnęła się maksymalnie blisko Izzy’ego, który nie
bardzo wiedział, kiedy ma interweniować.
Dziewczyna
nie potrafiła się uspokoić i pierwsze łzy popłynęły po jej policzkach. Ponownie
kazała Duffowi wyjść, ale on zachowywał się jakby tego nie słyszał i ciągle
bełkotał, że chce jej wszystko wytłumaczyć. Kurwa, Skarbie, daj mi tą jedną
jebaną szansę! I cholera, nie płacz znów przeze mnie! Krzyczał w myślach i
ponownie się do niej zbliżył, mając nadzieję, że w końcu jakoś ulegnie jego
błaganiom.
- Zostaw ją,
Duff – Stradlin w końcu się odezwał, gdy wyczuł, że Marta zaczyna się trząść i
jeszcze bardziej do niego przesuwać.
- Izzy,
chociaż ty mógłbyś dać sobie spokój i pozwolić mi to wyj…
- Nie
pozwolę ci jej dalej krzywdzić! – warknął i pozwolił brunetce wtulić twarz w
swoją koszulę – Nie widzisz, że ona nie chce z tobą rozmawiać? Nie widzisz, że
po raz kolejny przez ciebie płacze? Ślepy jesteś, do cholery?! – mimo że mówił
spokojnie, to jednak z każdym słowem czuć było, że tłumi w sobie wybuch – Dość
już skomplikowałeś jej życie… - pogładził drżącą Martę po plecach i spojrzał
niechętnie na basistę – wyjdź, bo za chwilę ci pomogę…
McKagan
tylko spuścił głowę i bez słowa opuścił pomieszczenie. Izzy tylko westchnął i
objął mocniej dziewczynę, która wybuchła płaczem. Uczepiła się jego T-shirtu i
nie potrafiła powstrzymać łez. Nie mogła obojętnie odprawić z kwitkiem Duffa,
nie mogła bez emocji powiedzieć mu, żeby się odpierdolił; po prostu nie była w
stanie i była wdzięczna Stradlinowi, że pomógł jej.
- Ciii…
Kochanie moje, już dobrze… nie płacz… - mruczał jej do ucha z nadzieją, że
szybciej się uspokoi.
Odsunęła się
od niego i szybko otarła oczy, próbując się uśmiechnąć. Stanęła na palcach i
pocałowała chłopaka w policzek, jednocześnie splatając ręce wokół jego szyi i
przytulając się do niego. Izzy uśmiechnął się, widząc, że dziewczyna już
wróciła do normy i kładąc dłonie na wysokości jej nerek, objął ją mocno.
Spojrzał na kąt pokoju, w którym leżał jego nawet nierozpakowany do końca prezent
urodzinowy, który podarował jej niecały miesiąc temu i westchnął ciężko. Myślałem,
głupi, że to jej pomoże… myślałem, że się zajmie czymś innym, skoro nie chciała
rysować…
- Kocham cię
– mruknęła mu prosto do ucha i dodała – dziękuję…
- No
przecież nie ma za co…
- Jest,
jest… no… to idziemy na ten spacer?
- Jasne… ale
ubierz się ciepło! – zastrzegł Izzy i wyszedł z pokoju, by mogła się przebrać.
Zszedł do
kuchni i zastał w niej Duffa, który siedział i wpatrywał się tępo w pustą
butelkę wódki, którą dopiero co opróżnił. Z jednej strony miał na niego nerwy
większe niż Slash i miał ochotę pobić go tak, żeby wylądował w szpitalu i
nagadać mu tak, żeby nawet nie miał śmiałości się odezwać, a z drugiej strony
współczuł mu, że w tak idiotyczny sposób stracił ukochaną dziewczynę. Żal mu
było Duffa, że Marta nawet nie chciała go wysłuchać i unikała go jak ognia; żal
mu było, że Duff pił coraz więcej i jeszcze bardziej się staczał. Dobrze, że
chociaż nie wrócił do ćpania… pomyślał Izzy i usiadł koło niego.
- Duff? –
zapytał, gdy zauważył, że McKagan nawet nie zwrócił na niego uwagi.
- Kurwa…
kurwa… co bym dał, żeby cofnąć ten jebany czas… co bym, kurwa, dał, żeby ona
mnie chociaż wysłuchała… macie rację, że tak mnie wszyscy traktujecie… jestem
zwykłym chujowym ścierwem…
- No Stary,
przestań… wiem, że Hudson jest na ciebie nieźle wkurwiony i szuka tylko
pretekstu, ale ja… nie jestem przeciwko tobie!
- To czemu
nawet nie pozwolisz mi próbować z nią pogadać?
- Nie jestem
przeciwko tobie, ale jestem po jej stronie… i z całym szacunkiem, Duff, nie
dopuszczę do tego, żebyś ją znowu skrzywdził… a przecież sam widzisz, jak na
ciebie reaguje…
- Jak
ją mam przeprosić? – powiedział załamany i sięgnął po kolejną butelkę, tym
razem whisky – Jak mam ją przeprosić, skoro nawet nie chce mnie słuchać?
Izzy
spojrzał na niego z litością i nie mógł się oprzeć wrażeniu, że głupie
„przepraszam” tutaj nie wystarczy. Nie mógł oprzeć się wrażeniu, że McKagan nie
ma szans na jakiekolwiek poprawienie ich stosunków, a co dopiero na wybaczenie
i ponowne bycie razem. Ja pierdolę… jeden idiotyczny błąd, jedna kretyńska
słabość i zaprzepaścił wszystko! Jednym jebanym pójściem na dziwki zapierdolił
wszystko, co udało mu się osiągnąć, zjebał cały ich związek w ciągu kilku minut
jakiejś jebanej przyjemności… pomyślał i zaraz szybko sobie dopowiedział, jakby,
kurwa mać, Mała mu przyjemności nie dawała! Ja pierdolę!
- Daj jej
może trochę czasu… może w końcu cię wysłucha… ale… szczerze mówiąc, nie
liczyłbym na to, że ci wybaczy…
- Dzięki,
kurwa… - mruknął z przekąsem, pewien, że Izzy najnormalniej w świecie z niego
kpi.
- Ale mówię,
jak jest! Też bym chciał, żebyście się pogodzili, bo mam dość jej płaczu, ale
nie będę jej nawet sugerował ani naciskał, by z tobą gadała… to ma być jej
decyzja… - Duff tylko kiwnął głową na znak, że rozumie – No… to ja się będę
zbierał, bo Marta pewnie już czeka… trzymaj się… - poklepał go po ramieniu i
wyszedł.
- Cześć…
mogę wejść? – w progu stała przemarznięta dziewczyna, która właśnie przyszła w
odwiedziny do swojej przyjaciółki.
- Właź –
chłopak, który otworzył jej drzwi, cofnął się, by ją wpuścić i bez słowa chciał
odejść.
- Slash! –
zawołała, by się zatrzymał – O co ci chodzi?
- O co mi
chodzi?! – odwrócił się i rzucił nerwowo – Naprawdę nie wiesz? No to popatrz na
tego skurwiela – wskazał głową na piętro – może cię oświeci! Ja pierdolę, takie
to, kurwa mać, trudne do zrozumienia?
Joan
spojrzała na niego zaskoczona. Wiedziała, że od czasu, gdy Duff przespał się z
jakąś prostytutką, Slash stał się złośliwy i wredny, ale nie sądziła, że do
tego stopnia. Duffy, mówił tylko, że trochę mu docina… przecież on się
zachowuje jakby chciał mu wpieprzyć i przy okazji wyżyć się na każdym, kto jest
po jego stronie!
- Saul,
przyszłam do Marty i było by miło, gdybyś nie obrażał mojego brata!
- No jasne,
kurwa mać... palant ładuje swojego małego, pierdolonego chuja gdzie popadnie, a
ja mam mu jeszcze gratulować? – zirytowany przyjął agresywny ton – Jebie jakieś
dziwki i mam mu powiedzieć: „Stary, dobra robota”?
W salonie
rozległ się głośny plask, gdy Joan zamachnęła się i z całej siły uderzyła
Hudsona w policzek. Tego było już dla niej za wiele. Zniewaga jej brata była
czymś, czego nie zamierzała słuchać… nie z ust chłopaka, który był jeszcze
gorszy od niego, który cały czas się stacza i nawet nie robi nic w kierunku
jakiejkolwiek zmiany. Nawet nie zaszczyciwszy spojrzeniem wkurzonego chłopaka,
udała się w kierunku schodów i w roztargnieniu nie zauważyła Izzy’ego, przez
którego prawie spadła ze schodów.
- O kurwa!
Wybacz – złapał ją szybko i przytrzymał, by odzyskała równowagę – Cześć, Joan…
do Duffa? – zapytał, pochylając się, by cmoknąć ją na powitanie w policzek.
- Do Marty!
– warknęła i widząc, zaskoczony wzrok Stradlina na jej agresję, dodała –
przepraszam… po prostu Slash mnie wkurzył!
- Stało się
coś? – zapytał zaciekawiony.
- Nie
pozwolę mu obrażać mojego brata w sposób, który zaprezentował przed chwilą –
mruknęła i uśmiechając się przepraszająco, skierowała się pod pokój
Marty.
When it smiles at me
And I saw your eyes
All I ever wanted to be
Was in your arms tonight
You looked too young
To know what looked so nice, yes you did
But when you smiled, I had to take the chance
I had to take the chance
Tonight, I'll be with you tonight
Tongiht, I'll love you through the night
Tonight
Tonight, I'm in love with you baby
Tongiht, tonight tonight
Come on, come on
And I saw your eyes
All I ever wanted to be
Was in your arms tonight
You looked too young
To know what looked so nice, yes you did
But when you smiled, I had to take the chance
I had to take the chance
Tonight, I'll be with you tonight
Tongiht, I'll love you through the night
Tonight
Tonight, I'm in love with you baby
Tongiht, tonight tonight
Come on, come on
- Cześć,
mogę? – Joan ze skupieniem słuchała gry Marty, a gdy dotarło do niej, że
dziewczyna nawet nie zdaje sobie sprawy z jej obecności, w końcu się odezwała.
- Joan!
Cześć! Nie słyszałam, jak weszłaś! – brunetka poderwała się z krzesła i
odłożyła gitarę akustyczną, którą podarował jej Izzy na jej dwudzieste
urodziny.
Uścisnęła ją
i z troską spojrzała na jej bladą twarz, na której widać było wyraźne
zmęczenie. Joan… jak możesz dobrowolnie siedzieć z człowiekiem, który robi z
ciebie służącą i jeszcze worek treningowy? Pomyślała i spojrzała na prawie
zagojony siniak pod prawym oczodołem kobiety.
- Powinnaś
coś z tym zrobić… - powiedziała Marta, wskazując podbródkiem na pozostałość po
pięści Ray’a.
- Marta…
mówiłam ci tyle razy, że go kocham… że on po prostu jest trochę zestresowany…
- Tak… może
jeszcze mi powiesz, że to przecież jest w porządku, tak? Że przecież on musi
jakoś odreagować, a ty jesteś do tego idealna?
- Mówisz jak
Duff… - mruknęła i obserwowała uważnie jej reakcję.
Marta na
dźwięk imienia chłopaka szybko odwróciła wzrok od przyjaciółki i spochmurniała.
Tego bała się najbardziej w konfrontacji z Joan. Bała się, że siostra basisty
za chwilę zacznie temat Duffa, jego zdrady i tego, że Marta nie chce z nim
rozmawiać. Bała się, że za chwilę Joan zacznie ją przekonywać, żeby dała mu
szansę, lub co gorsza mu wybaczyła. Ale Marta nawet jakby chciała,
najnormalniej w świecie nie była w stanie tego uczynić, nie była w stanie
wybaczyć człowiekowi, który tak strasznie ją skrzywdził i oszukał, który bez
mrugnięcia okiem pieprzył jakąś prostytutkę w łóżku, w którym tyle razy
przeżywała najlepsze chwile swojego życia.
- Marta? Ty
go kochasz, prawda? Ty go ciągle kochasz… - McKagan zadała pytanie, na które
sama sobie odpowiedziała i łapiąc swoją przyjaciółkę za ramiona, posadziła ją
na łóżku.
- Joan… co
mam ci powiedzieć? Że mimo tego, co zrobił, ciągle go kocham? Że nie chcę żyć w
świecie, w którym z nim nie rozmawiam i w którym go nienawidzę? Że boli mnie
to, jak Slash go traktuje? A może, że cholernie chciałabym się do niego
przytulić i udawać, że nic się nie wydarzyło? – wybuchła trochę
niekontrolowanym i niepohamowanym gniewem i szybko wstała z miejsca – Myślisz,
że jest mi łatwo i wystarczy powiedzieć, że go kocham żeby było ok?
- Wiem, że
cię zranił, ale on też cierpi… - spróbowała go bronić – mówił ci, że nie
pamięta w ogóle, co robił i jakim cudem wylądował z łóżku z tą… - skrzywiła się
– mówił ci, że cholernie tego żałuje? Mówił, że chciałby żebyś chociaż się do
niego odzywała? Że wcale nie wymaga od ciebie, żebyś mu wybaczała i do niego
wracała? – spojrzała na nią ze smutną miną i dodała – nie… nie powiedział, bo
nawet nie pozwoliłaś mu się wytłumaczyć…
- On cię tu
przysłał, żebyś mnie spróbowała zmiękczyć?!
- Duff nie
wie, że tu jestem… przyszłam sama z siebie, bo… zbliżają się święta, a on
kategorycznie odmówił wyjazdu do Seattle albo przyjścia do mnie i… - urwała,
nie wiedząc, co ma mówić dalej – wyobrażasz sobie, jak on się będzie czuł w
Boże Narodzenie? Ty masz Slasha, Izzy’ego, jakoś tam będziecie mieli nawzajem
miłą atmosferę… a on zostanie zupełnie sam i to jeszcze z wrogim nastawieniem
chłopaków do niego… Slash może i chce pokazać mu, że cię skrzywdził, ale
przegina! Oni są wciąż przyjaciółmi, a traktuje Duffa jak śmiecia… chociaż nie…
nawet śmieci się lepiej traktuje… - spuściła głowę i przypomniała sobie, jak ją
potraktował kilkanaście minut temu, mimo że ona nic przecież nie zrobiła -
możesz go przecież tylko wysłuchać! Nikt nie każe ci zapominać i wybaczać mu
tego wszystkiego! Marta… proszę!
- To ja cię
proszę, Joan… nie zmuszaj mnie… nie proś, nie wymagaj… ja… cholera ja muszę
sama się przełamać! Ja muszę sama spróbować się przełamać… bez pomocy, bez
nalegania… bez… - wyglądała jakby miała się za chwilę popłakać, jednak
próbowała ze wszystkich sił się powstrzymać – Joan… mogłabyś… mogłabyś zostawić
mnie samą? Chciałabym pomyśleć w samotności…
Joan
popatrzyła na nią zaskoczona i zamurowało ją. Czy ona właśnie wyrzuca mnie
ze swojego pokoju? Cholera, przecież ja chcę dobrze! I dla niej i dla Duffa… nie
miałam nic złego na myśli i nie zamierzałam jej do niczego zmuszać! Dziewczyna
spojrzała z niepokojem na Martę i zapytała czy się na nią obraziła i czy Joan
ją czymś uraziła i zdenerwowała.
- Nie… Joan…
po prostu chcę zostać sama… nie bierz tego do siebie… - pocałowała ją w
policzek, żeby ją przekonać i z powrotem usiadła na łóżku.
McKagan
spojrzała na nią jeszcze z troską i wyszła, udając się na drugi koniec
korytarza. Zapukała do drzwi od pokoju swojego brata i nie słysząc odpowiedzi,
uchyliła je lekko i zajrzała do środka. Basista siedział rozparty w fotelu z
butelką wódki w ręce. Na pierwszy rzut oka widać było, że jest nieźle nawalony,
no i jeszcze ilość butelek walających się koło jego nóg, mówiła sama za siebie.
- O
Siostrzyczko! Zamierzasz mi mówić, jaki jestem beznadziejny? – wybełkotał i
wypił trochę przeźroczystej cieczy – no dalej! Dowal mi jeszcze i opierdol!
- Duff… jak
ty wyglądasz… - jęknęła i chciała zabrać mu z ręki butelkę – ile wypiłeś? –
zapytała, przytrzymując mu głowę, by spojrzeć w oczy – Mówię do ciebie, Duffy!
- Zostaw
mnie! – warknął i wyrwał się jej – czego chcesz? Prawić mi pierdolone morały?
Czy chrzanić, jaki jestem żałosny i pojebany?
Miał dość
tego, jak traktował go Slash i teraz, gdy był kompletnie pijany, uważał, że i
jego siostra jest przeciwko niemu, tak jak cały pierdolony świat. Dajcie mi
wszyscy jebany święty spokój! Odpierdolcie się i przestańcie mi mówić, jakim
jestem gnojem! Kurwa wiem o tym! Wiem o tym od zawsze! Wiem o tym jeszcze
lepiej, gdy obudziłem się koło tej dziwki! Wiem o tym, odkąd straciłem Martę,
bo byłem durniem, który myślał, że po pijaku i po heroinie będzie wierny! Który
myślał, że nie jest w stanie jej zdradzić i skrzywdzić…
- Duff…
proszę, chcę ci pomóc! Pojedź ze mną do domu na święta, odpocznij od tego
wszystkiego… daj Marcie i chłopakom czas… Duff, mama się ucieszy…
- Pieprz
się! Rozumiesz, kurwa mać? – poderwał się z fotela i złapał siostrę za ramiona
- Odpierdol się ode mnie i przestań mi chrzanić o tych świętach! – zachwiał się
lekko i szarpnął nią, jakby to miało pomóc jej zrozumieć, co chce przekazać –
Jebie mnie to, czy będę tutaj czy w Seattle, kumasz? Pierdoli mnie to! Na
niczym mi już, kurwa, nie zależy!– nawet nie widział, że w jej oczach pojawił
się strach – I mam gdzieś to, że chcesz mi pomóc! Gówno możesz zrobić! – zaczął
krzyczeć, nie zważając na nic.
Gotowało się
w nim z nerwów i bezsilności. Miał dość tego, że każdy albo mieszał go z
błotem, albo pierdolił, że wszystko się ułoży, tylko trzeba trochę czasu. Miał
dość tego cholernego traktowania go jak śmiecia, albo coś niegodnego uwagi. Kurwa
mać! To Marta powinna mnie wyzywać od skurwieli, od gnojów… od jebanych chujów
i skończonych pojebów… tylko ona! Tylko ona miałaby powody i byłoby to
uzasadnione! To ją kurwa skrzywdziłem, a nie jebanego Slasha! Jakim prawem on
się mnie czepia, skoro sam pewnie byłby nie lepszy? Jakim prawem traktuje mnie
jak ścierwo, skoro to nie dotyczy jego! Tylko ONA mogłaby mnie oczerniać,
obrażać… bić, poniżać… cokolwiek! Tylko ona, a mimo to tego nie robi… McKagan
sam przed sobą przyznawał, że wolałby stokroć bardziej, żeby Marta zrobiła mu
awanturę, żeby go uderzyła, żeby na niego krzyczała od tego, co robiła teraz;
wolał krzyk i pewnego rodzaju przemoc słowną i fizyczną od tego olewania, tego
kompletnego braku chęci wysłuchania i płaczu.
- P-puść
mnie, Duff… - wyszeptała Joan, która bała się, że chłopak za chwilę ją uderzy
jak Ray.
- Kurwa! –
McKagan odskoczył od niej jak oparzony i spojrzał na nią mętnym wzrokiem –
Kurwa, Joan! Ja nie chciałem! – wyrzucił z siebie szybko, gdy dostrzegł, że
dziewczyna się trzęsie – Przepraszam… ja cholera no…
- Nieważne…
- urwała szybko i dodała – przemyśl moją propozycję o wyjeździe na święta…
cześć… - odwróciła się i szybko wyszła.
- Joan!
Czekaj, kurwa, nie chciałem cię przestraszyć! – krzyknął za nią i wybiegł z
sypialni.
Złapał jej
rękę, gdy stanęła na pierwszym stopniu schodów i zatrzymał. Pogładził ją po
ramieniu i bez słowa objął. Na początku stała spięta i chciała się wyszarpnąć,
ale po chwili uległa i przytuliła się do brata.
- Duff…
nigdy więcej n…
- Tak,
Siostrzyczko… przepraszam… - przerwał jej i pocałował w czubek głowy – kocham
cię…
- Wiem,
Duffy, wiem… ja ciebie też…
- Izzy!
Izzy, chodź szybko! Musisz mi pomóc! – głośne wołanie Marty, wyrwało chłopaka z
zamyślenia i szybko uniósł głowę.
- Co się
dzieje? Pali się, kurwa, czy co?
- Oni się
biją! No rusz tą dupę i mi pomóż – zawołała z desperacją w głosie i pociągnęła
go za rękę.
Przybiegła
do niego, jak tylko Duff rzucił się z pięściami na Slasha, który po raz kolejny
trochę przegiął z troską o Martę i z wyzwiskami pod adresem McKagana. Zdawała
sobie sprawę, że nie zdoła ich rozdzielić ani uspokoić, toteż musiała szukać
pomocy u Stradlina. Kurwa! Kiedy to się w końcu skończy? Oni w końcu sobie
krzywdę zrobią! A raczej Slash Duffowi… pomyślała i zadrżała, gdy dotarła
do niej ta całkiem możliwa opcja. Kiedy wprowadziła Izzy’ego do kuchni,
sytuacja była trochę odmienna od tej, którą zostawiła. Duff właśnie wylądował
na podłodze po kolejnym ciosie Hudsona i nie zdążył się podnieść, gdy kudłaty
gitarzysta doskoczył do niego i z furią kopnął go w bok. McKagan uderzył
plecami w ścianę i krztusząc się, splunął krwią.
- Slash! –
krzyknęła Marta i chciała odciągnąć go od leżącego chłopaka.
- Jeszcze go
kurwa bronisz… Marta, to zwykły skurwiel! – szarpnął się i chciał ponownie
zbliżyć się do Duffa, ale Izzy był szybszy.
Wykręcił
Hudsonowi ręce i brutalnie przygwoździł go do ściany, dziękując Bogu, że mimo
niepozornego wyglądu ma trochę więcej siły niż jego „przeciwnik”. Zupełnie nie
wiedział, jak Slash mógł tak potraktować ich przyjaciela! Sam był zły na Duffa
i nie raz okazywał w stosunku do niego niechęć, ale nigdy nie posunąłby się do
czegoś takiego. Przecież, gdyby Marta po niego nie pobiegła, to mogło się
skończyć dużo gorzej! Ja pierdolę, kurwa, co mu odjebało?! Odwrócił się,
by spojrzeć na McKagana i zobaczył, jak jego przyszywana siostra klęka koło
niego i odgarnia mu włosy z zakrwawionej twarzy. Przez chwilę w jego głowie
pojawiła się mała nadzieja, że może to sprawi, że Marta chociaż go wysłucha, bo
oczywiście nie marzył o tym, by się pogodzili; nie marzył o tym, by było jak
dawniej i by dziewczyna znów była szczęśliwa… chciał, by po prostu było lepiej
niż jest teraz, a miał dużą nadzieję, że chociaż wyjaśnienie tej sytuacji
sprzed dwóch miesięcy coś poprawi w ich relacjach.
-
D-duff… - szepnęła przez łzy i patrzyła bezradnie, jak chłopak próbował się
podnieść.
- Zostaw…
nie chcę twojej litości… - jęknął cicho i kaszlną, ponownie wypluwając trochę
szkarłatnego płynu.
Nie
zniósłby, gdyby dziewczyna zgodziła się z nim porozmawiać albo pogodzić z
litości. Wszystko, kurwa, ale nie litość! Pomyślał i pomału udało mu się
usiąść, tłumiąc zawroty głowy. O ja pierdolę, moja głowa! Stęknął w
myślach, gdy poczuł silny ból głowy po uderzeni. Kiedy Marta wybiegła z kuchni,
sfrustrowany chłopak przez swoją nieuwagę i rozkojarzenie szybko stracił
przewagę nad Slashem, który praktycznie rzucał nim po całym pomieszczeniu;
najbardziej dotkliwy ból Duff poczuł, gdy uderzył z rozpędu w lodówkę. Kurwa,
wstrząśnienia mózgu jeszcze dostanę! Wiedział, że przywalenie głową z taką
siłą, mogło wywołać wstrząśnienie i te zawroty, które sprawiały, że wszystko mu
wirowało wokoło, były dość niepokojące.
- Chodź,
pomogę ci wstać – Marta chciała pomóc Duffowi pozbierać się z podłogi, ale nie
przewidziała, że będzie się opierał – Duff… proszę, ledwo się ruszasz! –
odwróciła się, by poszukać poparcia u Izzy’ego, ale nikogo nie zobaczyła.
Chłopak
chwilę wcześniej wyprowadził wkurwionego Slasha z pomieszczenia i wyszedł z nim
z domu. Chciał przemówić mu do rozsądku i chciał, żeby Hudson w końcu
zrozumiał, że agresją i pięściami niczego nie zdziała. Dzięki, Stradlin…
zostawiłeś mnie samą z pobitym Duffem, który jeszcze nie chce mojej pomocy! Pomyślała
i ponowiła próbę postawienia basisty na nogi.
- Nie lituj
się nade mną – Duff wyswobodził rękę z jej uścisku i z trudem wstał, trzymając
się kurczowo za obolały brzuch – przecież to niczego nie zmienia i dalej nie
chcesz… nie chcesz mnie wysłuchać… - opadł ciężko na krzesło i zasmucony
spuścił głowę.
Nie
dostrzegł w oczach dziewczyny łez, które po chwili popłynęły bezlitośnie po jej
policzkach. Nic nie dawało ocieranie ich, bo kolejne strumienie szybko je
zastępowały. Czemu płakała? Marta chyba sama nie wiedziała czy bardziej przez
to, co Slash mógł zrobić, gdyby nie interwencja Izzy’ego, czy bardziej przez
fakt, że już od tygodnia myślała nad tym, czy nie pozwolić McKaganowi w końcu
coś powiedzieć. W końcu to i tak byłoby tylko głupim tłumaczeniem się w stylu
„ależ, Kochanie, ja nie wiedziałem, co robię i tego nie chciałem”, które i tak
by nie zmieniło całego bólu w sercu Marty, a przynajmniej chłopak miałby
poczucie, że dziewczyna dała mu jakąkolwiek szansę. A chciałam go dzisiaj w
końcu wysłuchać… chciałam pozwolić mu, coś powiedzieć… ale nawet nie zdążyłam
mu tego oznajmić, bo Slash odpowiedział za mnie i… i wszystko potoczyło się tak
szybko… nawet nie wiem, kiedy Duff rzucił się na niego… może miał rację?
Przecież Slash nie może ciągle za mnie decydować, a jakbym potrzebowała jego
pomocy, to bym mu dała znać!
- G-gdyby
nie Saul… gdybyście… gdybyście się nie pobili, to… t-to chciałam w końcu…
chciałam… nie spławiłabym c-cię tym razem… - usiadła koło niego i mrugnęła
kilkakrotnie, by się uspokoić.
McKagan
podniósł głowę i spojrzał na nią z nadzieją. Chce mi dać szansę na
wytłumaczenie tego wszystkiego? Po tych cholernych dwóch miesiącach milczenia
chce dać mi szansę? Kurwa… co mam jej teraz powiedzieć? Co mam mówić, żeby mi
uwierzyła? Dostrzegł, że płakała i odebrało mu to już kompletnie jego
śmiałość; wiedział, że te łzy to przez niego, wiedział, że każda uroniona łza,
była opatrzona jego imieniem i krzywdą, którą jej wyrządził. I co? Mam tak
po prostu powiedzieć jakieś jebane „przepraszam, byłem debilem, że cię zdradziłem”?
Zajebiście…
- Marta…
Skarbie, proszę, nie płacz… - jęknął i chciał ująć jej dłoń, ale szybko cofnęła
rękę – przepraszam… - mruknął i odwrócił wzrok – jestem takim idiotą… - z
trudem podniósł się i próbował skierować się w stronę drzwi.
- Duff… powiedziałam,
że cię wysłucham… teraz tylko tyle jestem w stanie zrobić… - zerwała się z
krzesła, gdy zauważyła, jak się zatoczył i potrzymała go – pomogę ci wejść na
górę, ok?
Przymknął
tylko oczy, by stłumić zawroty i ból głowy i wzdychając ciężko przekroczył
próg. Dziewczyna cierpliwie prowadziła go krok po kroku, trzymając swoją dłoń
na jego torsie, by w razie czego mogła go szybko doprowadzić do pionu.
- Kurwa… -
mruknął Duff, czując nieznośną falę mdłości – mój łeb, kurwa… - przycisnął rękę
w miejsce, gdzie uderzył głową w lodówkę i syknął.
- Dasz radę
wejść po schodach? – zapytała z troską i rzuciła krótkie spojrzenie na kanapę w
salonie.
Kiwnął tylko
głową i ślimaczym tempem zaczął się po nich wspinać, ciągle asekurowany przez
Martę. Nie zasłużyłem, kurwa, na twoją dobroć… czemu to robisz? Żebym poczuł
się jeszcze bardziej podle? Żebyś mi udowodniła, że mimo tego wszystkiego, co
ci zrobiłem, ty nigdy nie zniżysz się do takiego poziomu?! Jak tylko
wprowadziła go do pokoju, wyswobodził się z jej objęć i podszedł do okna,
opierając się o parapet.
-
P-przyniosę jakiś lód… i t-tabletki… - zostawiła go samego.
Zacisnął
dłonie w pięści i przymknął oczy. Nie mógł pozwolić na to, żeby ta dziewczyna
się nad nim litowała i mu usługiwała, bo sam ledwo się ruszał po pobiciu przez
Slasha. Nie mógł dopuścić, żeby z poczucia winy nagle zaczęła z nim rozmawiać
albo co gorsza chciała mu wybaczać. Jeśli masz mi kiedykolwiek wybaczyć to
tylko dlatego, że sama poczujesz, że jesteś w stanie to zrobić… dlatego, że
stwierdzisz, że nie ma sensu dalsze wypominanie mi tego… tylko wtedy… tylko
wtedy powinnaś mi wybaczyć… tylko kurwa wtedy… nie dlatego, że Slash mi wjebał
i nagle poczułaś, że to twoja wina… Ja pierdolę… dziewczyno! Nie widzisz tego,
że mi się należało?! Nie widzisz tego, że mimo tego, że on przegina, to mi się
to kurewsko należało? Skoro ja cię skrzywdziłem i ty nic z tym nie robisz, to
oczywiste, kurwa mać, że któryś z nich musiał się tym zająć… no kurwa, nie mogę
się go czepiać… sam bym się z chęcią, kurwa, pobił, gdybym tylko mógł… i sam
byłbym pierwszym, który zajebałby jakiegoś drania, który by cię skrzywdził! Mętlik
w głowie chłopaka nie pozwalał skupić mu do końca myśli i w jego głowie był
jeden wielki chaos, którego nie potrafił ujarzmić. Nie… kurwa, nie myśl teraz
o tym! Skarcił się w myślach i zaczął mruczeć pod nosem piosenkę Black
Sabbath.
She was my woman
I loved her so
But it's too late now
I've let her go
I'm going through changes
I'm going through changes
I loved her so
But it's too late now
I've let her go
I'm going through changes
I'm going through changes
We shared the eve's
We shared each day
In love together
We found a way
But soon the world
Had its evil way
My heart was blinded
Love went astray
I'm going through changes
I'm going through changes
It took so long
To realize
That I can still hear
Her last goodbyes
Now all my days
Are filled with tears
Wish I could go back
And change these years
We shared each day
In love together
We found a way
But soon the world
Had its evil way
My heart was blinded
Love went astray
I'm going through changes
I'm going through changes
It took so long
To realize
That I can still hear
Her last goodbyes
Now all my days
Are filled with tears
Wish I could go back
And change these years
- Duff? –
usłyszał cichy głos, który tak kochał i powoli się odwrócił – trzymaj –
wyciągnęła w jego kierunku fiolkę z lekami przeciwbólowymi i butelkę z wodą –
jak się czujesz? – zapytała, gdy usiadł na łóżku i połknął trzy tabletki na
raz.
- Jak się
czuję? Jak skurwysyn… - mruknął i otarł krew z rozciętej wargi - czuję się jak
skończony chuj, który zranił jedyną kobietę, którą tak kurewsko kocha… -
kaszlnął, gdy poczuł krew spływającą z nosa po tylnej ścianie gardła i szybko
przełknął lepką ciecz.
Podeszła do
niego i siadając przy nim, podała mu kostki lodu owinięte w ścierkę. Spróbowała
spojrzeć mu w oczy, ale ciągle odwracał wzrok albo przymykał powieki. Dotknęła
dłonią jego twarzy i spuchniętej wargi i poczuła, jak chłopak zadrżał. Nie
cofnęła jednak ręki i skierowała jego twarz ku sobie. Popatrzył na nią żałosnym
wzrokiem, który wyrażał prawie wszystko, co chciał jej powiedzieć; widziała w
jego oczach ból, żal, nienawiść do samego siebie… widziała bezkresny smutek i
przede wszystkim widziała tę samą, jeśli nie większą, miłość do niej, którą
widziała cały czas odkąd ponad rok temu wyznał jej, że ją kocha.
- D-duff –
wyszeptała i poczuła na policzkach pierwsze łzy – Duff, dlaczego? – pierwszy
raz od tego pamiętnego poranka, gdy znalazła go leżącego w łóżku z dziwką,
zadała mu to pytanie – d-dlaczego t-to zrobiłeś?
- Kochanie…
Marta… nawet nie wiesz… nie zdajesz sobie sprawy, co bym dał, żeby cofnąć czas…
żeby to wszystko się nie wydarzyło… - powiedział słabym głosem i złapał jej
dłoń, którą ciągle trzymała na jego twarzy – może i dobrze, że nie pamiętam
tamtych kilku godzin… może i dobrze… t-to żadne wytłumaczenie, ale… nie
zniósłbym tego, gdybym zrobił to z premedytacją.. gdybym był w pełni świadom
tego… - nawet nie wiedział, kiedy zaszkliły mu się oczy - Skarbie… nie śmiem
prosić o wybaczenie… nie zasługuję na nie, ale... błagam, spróbuj chociaż mi
uwierzyć… spróbuj uwierzyć w to, że naprawdę cię kocham… że tego nie chciałem…
że… ż-że chciałbym chociaż móc z tobą normalnie porozmawiać…
-
Przepraszam… p-przepraszam, Duff… - Marta wiedząc, że za chwilę wybuchnie
jeszcze większym płaczem, praktycznie wybiegła z pokoju i udała się na dół.
Bez pukania
otworzyła drzwi do sypialni Izzy’ego i z ulgą stwierdziła, że jej najlepszy
przyjaciel półleżąc siedzi na łóżku i brzdąka coś na gitarze. Na prawie sto
procent mogła stwierdzić, że bezskutecznie próbował coś komponować. Poirytowany
spojrzał w kierunku wejścia i już miał ochrzanić osobę, która przeszkadzała mu
w tworzeniu, ale dostrzegł drobną sylwetkę swojej ukochanej kobiety.
- Marta? Coś
się stało? – zapytał z lekkim niepokojem w głosie, gdy dziewczyna bez słowa
podeszła do jego łóżka i wgramoliła się na miejsce koło niego.
- Przytul
mnie, Izzy… przytul mnie mocno – szepnęła i nie czekając na reakcję chłopaka
przywarła do niego i rozpłakała się jak małe dziecko.
- Ciii…
Malutka… czemu płaczesz? – objął ją mocno, przyciągając do siebie jeszcze
bliżej i wymruczał – co się stało, Serduszko?
-
R-rozmawiałam z… z D-duffem… - wyszlochała i jeszcze bardziej wtuliła twarz w jego
koszulę – n-nie wiem… nie w-wiem, co… co mam o tym m-myśleć… Izzy, czy ty
zdradziłbyś k-kogoś kogo uparcie t-twierdzisz, że… ż-że k-kochasz? – zapytała
cichutko.
- Marta… ja
nie mam tutaj nic do rzeczy… nie jestem Duffem i nie wiem, co on myśli… - Stradlin
nie chciał, by Marta wymusiła na nim jakiekolwiek słowa, którymi nieświadomie
pogrążyłby jeszcze bardziej swojego przyjaciela – gdybym miał taką… taką
wspaniałą dziewczynę jak ty… robiłbym wszystko, żeby… żeby jej nie skrzywdzić,
ale… nie jestem w stanie powiedzieć ci, czy podołałbym temu… nie jestem sobie w
stanie tego wyobrazić…
- I-izzy…
c-co ja m-mam robić? T-tak bardzo go… tak bardzo g-go kocham, a-ale nie jestem
w stanie z-zapomnieć o t-tym… nie jestem w stanie wybaczyć m-mu t-tej d-dziwki…
nie p-potrafię…
- Już
dobrze… nie płacz, Dziecinko – pogładził ją plecach – nie wiem, co mam ci
powiedzieć… nie mogę ci zabronić godzić się z nim, nie mogę ci kazać dalej się
do niego nie odzywać… to musi być twój wybór… - odciągnął ją na chwilę od
siebie tak, by mógł spojrzeć jej w oczy i dodał – cokolwiek zrobisz, będę po
twojej stornie, tak? – pocałował ją krótko w nos - Cokolwiek zrobisz, poprę cię
i ci pomogę… - przywarł ustami do jej czoła i mruknął po chwili – chcę tylko,
żebyś była szczęśliwa…
- Dziękuję…
dziękuję, że…
- Nie… to ja
dziękuję… - przerwał jej – to ja dziękuję, że jesteś przy mnie, to ja dziękuję,
że mnie kochasz, że mi ufasz i… że przy tobie czuję się lepszym człowiekiem…
- Kocham
pana, Panie Stradlin – zaśmiała się cichutko i przylegając ponownie do jego
klatki piersiowej, poprosiła – zaśpiewaj mi coś…
- Ok… -
westchnął i zapytał po chwili – ale co chcesz?
- Może coś
Coopera albo… albo The Doors?
Izzy
przystał na pierwszą propozycję i zaczął nucić jej Only Women Bleed,
które bardzo lubił i był wręcz oczarowany tekstem tego utworu. Zawsze
wprowadzał go w melancholijny nastrój i przypominał mu dzieciństwo, kiedy
patrzył jak matka płakała porzucona przez jego ojca, a później żyła z gnojkiem,
który ją zdradzał i maltretował. Tak…płakała w nocy zbyt często… mruknął
w myślach i spojrzał na Martę, która wtulona w niego zasnęła.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz