sobota, 30 kwietnia 2011

15.

97 komentarzy?! Wyczuwam Blan xd
Ok... rozdział nie podoba mi się zbytnio... napisałam coś w rodzaju "zapchaj dziurę" między ostatnim rozdziałem ze zdradzającym Duffem i tym, co pojawi się w następnym...

***

Minął ponad miesiąc od zdrady McKagana, nastał grudzień, który przyniósł kolejne zawirowania w życiu zespołu i Marty. Przyszłość Guns n’Roses była coraz mniej pewna, coraz częściej mówiono o niechybnym i nieuniknionym końcu Najniebezpieczniejszego Zespołu Świata. Nie ma się zresztą czemu dziwić – Axl praktycznie odizolował się od pozostałych skłóconych ze sobą członków zespołu; Slash prawie wcale nie odzywał się do Duffa, jeśli już w ogóle to zrobił, to były to raczej niecenzuralne wiązanki słów, mające odzwierciedlić niezbyt miłe zdanie Hudsona o jego koledze; Izzy stał się markotny i rzadko kiedy gdziekolwiek wychodził poza swój albo Marty pokój; McKagan desperacko próbował porozmawiać i przeprosić brunetkę, ale dwóch gitarzystów skutecznie mu to utrudniało; Isbell zamknęła się w sobie i zupełnie stracił chęć do rozmowy z kimkolwiek, praktycznie każdą noc spędzała u Stradlina albo on gościł u niej i uspokajał ją, gdy budziła się prze koszmary, które nasiliły się jak jeszcze nigdy dotąd i dodatkowo przez wyraźną niechęć do jedzenia strasznie schudła. Tylko Steven jakoś się trzymał, mimo że ćpał niebotyczne ilości heroiny, kokainy i tego, co wpadło mu w ręce. Wyraźnie poprawił mu się też humor i próbował coraz częściej namawiać basistę Guns n’Roses na wspólne picie w knajpach, co przy załamaniu wysokiego blondyna udawało się dosyć często. Do tego wszystkiego dochodziły jeszcze ciągłe kłótnie o uzależnienia części zespołu i o to kiedy w końcu powinni wejść do studia i nagrywać nową płytę. Dobre, kurwa… nagrajmy płytę, jak Axla wiecznie nie ma, a z Duffem nie zamierza gadać… warknął w myślach Slash i otworzył drzwi do sypialni naprzeciwko jego pokoju.
- Marta? – spojrzał na dziewczynę, która siedziała na łóżku, tępo wpatrując się ogromny, własnoręcznie narysowany, idealny szkic, który wisiał na ścianie, przedstawiający jej ukochany zespół – dziewczyno, tak nie można! Ile jeszcze będziesz siedzieć i gapić się na ten rysunek? Ile jeszcze będziesz milczeć i nie będziesz chciała ze mną rozmawiać? Ile zamierzasz nie jeść z własnej woli? I ile zamierzasz jeszcze płakać przez tego gnoja, co?
Podszedł do niej i opadł na skraj łóżka, próbując spojrzeć jej w oczy, ale tylko odwracała wzrok. Wiedziała, że i Hudson i Stradlin martwili się o nią i chcieli jej pomóc, ale miała już tego dość. Nie możecie zrozumieć, że nie chcę rozmawiać?! Że chcę być sama i nie mam siły nawet udawać, że jest lepiej? Nie możecie mnie po prostu zostawić? Zostawić samą z problemami, kłopotami, z całą tą sytuacją z Duffem… po prostu samą! Ich słowa, czy nawet głupie przytulenie wcale nie sprawiały, że Marta czuła się lepiej; nie sprawiały, że zapominała o krzywdzie, jaką wyrządził jej basista. Można powiedzieć, że wręcz przeciwnie… bo to nie oni powinni z nią siedzieć, przytulać ją i po prostu z nią być… próbowali na siłę wypełnić pustkę, która powstała w jej sercu przez McKagana i im to nie wychodziło; można nawet rzec, że każdym gestem, w którym wyrażali troskę o nią, przypominali jej o tym wszystkim – o całym żalu, smutku, o upokorzeniu i zdradzie.
- Dziecino, porozmawiaj ze mną… - jęknął zdesperowany, gdy Marta wstała i podeszła do okna, patrząc przez okno na spadające z nieba płatki śniegu.
- O czym mam rozmawiać? – czując, że Slash znalazł się tuż za nią, odwróciła się i spojrzała mu prosto w oczy - O tym jak kurewsko się czuję?  O tym, że zrobiłam z siebie idiotkę, myśląc, że on mnie kocha? Że byłam tak naiwna, żeby myśleć, że się zmienił i mnie nie zdradzi? O tym, że nie potrafię się pozbierać? A może o tym, że mam dość, że jesteście z Izzym stronniczy i traktujecie go jak śmiecia?
Dziewczyna mimo wszystko nie potrafiła zrozumieć, jak ludzie kochający się jak bracia, nagle przez jedną kobietę tak bardzo się poróżnili i praktycznie przestali ze sobą rozmawiać i przebywać w tym samym pomieszczeniu dłużej niż kilka minut.
- Zasłużył na to!
- Zrobił wam coś? Jest waszym przyjacielem, a to, że potraktował mnie tak czy inaczej, raczej nie powinno mieć wpływu na to, że się tak zachowujecie!
- Marta… - położył jej dłonie na ramionach – Myślisz, że nam jest łatwo? Patrzymy na to, jak cierpisz i nic, kurwa mać, nie możemy zrobić! Stradlina wykańcza to, że ciągle widzi twoje łzy! Wykańcza go to, że ciągle płaczesz i tak strasznie się odsuwasz od niego! Nie widzisz, jak cholernie zamknął się w sobie i praktycznie z nikim nie chce rozmawiać?! Mnie też boli, że mnie odrzucasz, ale Izzy’ego mi naprawdę żal… on wariuje i nie wie, co ma robić!
Dziewczyna, słysząc to wszystko, nagle przejrzała na oczy. W końcu dostrzegła brakujący element tej chorej układanki. Przez cały czas skupiała się tylko na tym, co ona czuje, na tym, co jej się przydarzyło i ciągle odsuwała od siebie chłopaków, którzy desperacko starali się jej pomóc, by samym się nie załamać, widząc ją w tak żałosnym stanie. Boże… podła egoistko! Jak w ogóle mogłaś zapomnieć o ich uczuciach? Jak mogłaś olać i nie zauważyć, że Izzy tak się podłamał? No jak, kurwa? Wolałaś patrzeć na siebie i załamywać się nad swoim ciężkim losem, który przecież można było przewidzieć! Po jej policzkach spłynęły pojedyncze łzy, które Hudson szybko otarł i przytulił ją do siebie.
- Przepraszam, Slash… przepraszam za ten pieprzony egoizm… - powiedziała i jej ciałem mimowolnie wstrząsnął szloch – p-przepraszam…
- Ciii… Dziecino… - pogładził ją po plecach, gdy go objęła i dodał – już dobrze… nie płacz, tylko wróć do nas… rozmawiaj z nami, cokolwiek… ale nie milcz i nie odsuwaj się od nas… - pocałował ją w czubek głowy i czekał cierpliwie, aż się uspokoi.
Kiedy myślał, że już wszystko jest w porządku i że może spokojnie uznać misję za wykonaną, usłyszeli pukanie do drzwi i ujrzeli Duffa, który nie spodziewał się obecności Slasha w sypialni.
- Marta… możemy… możemy porozmawiać? Ja chciałem… - zaczął, starając się nie patrzeć na Hudsona, który niecierpliwie zaciskał pięści.
- Nie, nie możesz! Wypierdalaj stąd! – warknął kudłaty gitarzysta.
- Kurwa… Slash, mógłbyś nie odpowiadać za nią? Wydaje mi się, że ciebie się nie pytałem! – Duff miał już serdecznie dość tego, że Hudson tak uparcie „broni” dostępu do jego byłej dziewczyny.
- Mógłbym nie odpowiadać za nią, gdybyś, Chuju, nie pierdolił jakiejś dziwki praktycznie na jej oczach! – krzyknął i prawie się na niego rzucił, ale Marta zdążyła go powstrzymać.
- Slash, błagam! Zostaw go… - uspokajająco położyła mu dłoń na ramieniu i nie patrząc na basistę, dodała już do niego – Nie chcę z tobą rozmawiać i wyjdź, proszę…
Duff spojrzał na nią prawie błagalnie i zamiast wyjść, zrobił krok do przodu. Kurwa… daj mi szansę… daj mi chociaż szansę cię przeprosić… daj mi szansę powiedzieć jak bardzo tego żałuję… pozwól mi powiedzieć jak bardzo cię kocham… Nie zważał na to, że jego przyjaciel zapewne za chwilę będzie chciał go siłą stąd wyprowadzić. Musiał spróbować i nic go przed tym nie mogło powstrzymać.
- Marta, proszę… ja chcę przeprosić… ja…
- Wyjdź… nie chcę tego słuchać – powiedziała cicho i widząc, że nie reaguje, dodała – ok… to w takim razie ja wyjdę… - i już nic nie mówiąc, opuściła pomieszczenie, nawet przez chwilę nie zastanawiając się, czy to mądre zostawiać Duffa z wkurzonym Slashem.
Zbiegła na dół po schodach i zajrzała do pokoju Stradlina, w którym o dziwo go nie zastała. Weszła do kuchni i ujrzała tam poszukiwanego chłopaka, który właśnie kończył robić tosty. Pierwszy raz od ponad miesiąca przyjrzała się uważnie jego twarzy i stwierdziła, że on naprawdę strasznie się martwi i chodzi podminowany. Czemu nie widziałam tego wcześniej?! Czemu do, kurwy nędzy, nie potrafiłam zobaczyć, że mój najlepszy przyjaciel jest załamany?!
- Robię kanapki… od wczoraj nic nie jadłaś… - powiedział głosem wypranym z uczuć, nawet na nią nie patrząc.
- Izzy… - szepnęła i podchodząc do niego, przytuliła się do jego pleców – Braciszku? – poczuła, jak drgnął i napiął mięśnie, gdy go objęła – przepraszam… tak bardzo mi głupio… jestem taką cholerną egoistką…
Przymknął oczy i rozplótł jej ręce, odwracając się do niej przodem. Spojrzał w jej duże oczy, które od bardzo długiego czasu wiecznie były zapuchnięte i zaczerwienione i dostrzegł w nich autentyczny żal i po części wstyd. Za co ty mnie przepraszasz, Mała? Jaki jebany egoizm? Położył dłonie na jej ramionach i przez chwilę stał zamroczony, nie wiedząc, co powiedzieć.
- O co chodzi?
- Przepraszam, że patrzę tylko na siebie i nie widzę, że ranie ciebie… i Slasha… i w ogóle – spuściła wzrok i uparcie wpatrywała się w niezapięte guziki od jego koszuli.
-Kochanie… przestań… przecież nic się nie dzieje… - skierował jej twarz tak, że zmusił ją do patrzenia na niego i dodał – przecież nie musisz się mną przejmować…
- Ale chcę… bo cię kocham… bo jesteś najważniejszym facetem w moim życiu… bo zawsze mogę na tobie polegać…
Bez słowa pocałował ją w czoło i przyciągnął do siebie. Odetchnął ciężko i pomyślał przez chwilę, że być może Marta w końcu się pozbiera. Skoro w końcu sama do niego przyszła i nawiązała jakąś rozmowę, to może było lepiej? Nawet nie wiesz, jak cholernie boli mnie, gdy myślisz, że już śpię i każdej nocy płaczesz… nawet wiesz, jak kurewsko źle mi z myślą, że nie mogę ci pomóc… że nie chcesz nawet mojej pomocy…
- Skoro się już odzywasz i w ogóle to… może pójdziemy do Bacha? Marudzi mi od ponad dwóch tygodni, żebyśmy wpadli w końcu zobaczyć Parisa…
Synek Sebastiana miał już niecałe półtora miesiąca i dumny tatuś chciał spraszać wszystkich, by pochwalić się swoim skarbem. Izzy ciągle mu odmawiał z racji swojego humoru no i wiedział, że nie zdoła wyciągnąć Marty na spotkanie z nimi. Jednak dziewczyna spojrzała na niego błagalnie i zapytała, czy nie mogą się z tym jeszcze wstrzymać.
- To… może chociaż chodź ze mną na spacer? – zaproponował z nadzieją.
Tak bardzo brakowało mu tej Marty, którą pokochał, za którą wręcz szalał i był w stanie zrobić wszystko, byle zobaczyć radość w jej oczach; tęsknił za dziewczyną, która jako jedyna zdołała przedrzeć się do jego serca, która jako jedyna była w stanie go zmiękczyć jednym spojrzeniem. Nie mógł przyzwyczaić się do teraźniejszej brunetki – nie potrafił znieść tego, że znów tak często płakała, nie potrafił znieść tego, że tak się izolowała i najlepiej byłaby skłonna ukryć się przed całym światem; i wreszcie miał dość tego, że każdej nocy, gdy udawał, że śpi, słuchał, jak biedaczka szlocha wtulona w niego, myśląc, że jej nie słyszy.
- Dobra… ale… chodź ze mną na górę, bo… no po prostu chodź… - pociągnęła go za rękę .
- Ale kanapki…
- Zjemy coś na mieście, co? – powiedziała, gdy znaleźli się na piętrze i w duchu podziękowała sobie, że przyprowadziła pod swój pokój Stradlina.
- Marta, proszę, porozmawiaj ze mną… - od razu jak tylko otworzyła drzwi do sypialni, Duff zerwał się z krzesła i podszedł do niej – ja muszę ci wyjaśnić… ja nic nie pamiętam… ja…
- Mówiłam ci, że nie chcę z tobą rozmawiać! Wyjdź stąd i daj mi spokój! – w jej oczach pojawiły się łzy, łzy bezsilności, żalu, zdenerwowania i beznadziejnego smutku.
- Marta, ja cię kocham! – gdy zobaczył, że zaraz się popłacze, chciał szybko ją objąć – ja nie…
- Nie dotykaj mnie! – pisnęła i cofnęła się maksymalnie blisko Izzy’ego, który nie bardzo wiedział, kiedy ma interweniować.
Dziewczyna nie potrafiła się uspokoić i pierwsze łzy popłynęły po jej policzkach. Ponownie kazała Duffowi wyjść, ale on zachowywał się jakby tego nie słyszał i ciągle bełkotał, że chce jej wszystko wytłumaczyć. Kurwa, Skarbie, daj mi tą jedną jebaną szansę! I cholera, nie płacz znów przeze mnie! Krzyczał w myślach i ponownie się do niej zbliżył, mając nadzieję, że w końcu jakoś ulegnie jego błaganiom.
- Zostaw ją, Duff – Stradlin w końcu się odezwał, gdy wyczuł, że Marta zaczyna się trząść i jeszcze bardziej do niego przesuwać.
- Izzy, chociaż ty mógłbyś dać sobie spokój i pozwolić mi to wyj…
- Nie pozwolę ci jej dalej krzywdzić! – warknął i pozwolił brunetce wtulić twarz w swoją koszulę – Nie widzisz, że ona nie chce z tobą rozmawiać? Nie widzisz, że po raz kolejny przez ciebie płacze? Ślepy jesteś, do cholery?! – mimo że mówił spokojnie, to jednak z każdym słowem czuć było, że tłumi w sobie wybuch – Dość już skomplikowałeś jej życie… - pogładził drżącą Martę po plecach i spojrzał niechętnie na basistę – wyjdź, bo za chwilę ci pomogę…
McKagan tylko spuścił głowę i bez słowa opuścił pomieszczenie. Izzy tylko westchnął i objął mocniej dziewczynę, która wybuchła płaczem. Uczepiła się jego T-shirtu i nie potrafiła powstrzymać łez. Nie mogła obojętnie odprawić z kwitkiem Duffa, nie mogła bez emocji powiedzieć mu, żeby się odpierdolił; po prostu nie była w stanie i była wdzięczna Stradlinowi, że pomógł jej.
- Ciii… Kochanie moje, już dobrze… nie płacz… - mruczał jej do ucha z nadzieją, że szybciej się uspokoi.
Odsunęła się od niego i szybko otarła oczy, próbując się uśmiechnąć. Stanęła na palcach i pocałowała chłopaka w policzek, jednocześnie splatając ręce wokół jego szyi i przytulając się do niego. Izzy uśmiechnął się, widząc, że dziewczyna już wróciła do normy i kładąc dłonie na wysokości jej nerek, objął ją mocno. Spojrzał na kąt pokoju, w którym leżał jego nawet nierozpakowany do końca prezent urodzinowy, który podarował jej niecały miesiąc temu i westchnął ciężko. Myślałem, głupi, że to jej pomoże… myślałem, że się zajmie czymś innym, skoro nie chciała rysować…
- Kocham cię – mruknęła mu prosto do ucha i dodała – dziękuję…
- No przecież nie ma za co…
- Jest, jest… no… to idziemy na ten spacer?
- Jasne… ale ubierz się ciepło! – zastrzegł Izzy i wyszedł z pokoju, by mogła się przebrać.
Zszedł do kuchni i zastał w niej Duffa, który siedział i wpatrywał się tępo w pustą butelkę wódki, którą dopiero co opróżnił. Z jednej strony miał na niego nerwy większe niż Slash i miał ochotę pobić go tak, żeby wylądował w szpitalu i nagadać mu tak, żeby nawet nie miał śmiałości się odezwać, a z drugiej strony współczuł mu, że w tak idiotyczny sposób stracił ukochaną dziewczynę. Żal mu było Duffa, że Marta nawet nie chciała go wysłuchać i unikała go jak ognia; żal mu było, że Duff pił coraz więcej i jeszcze bardziej się staczał. Dobrze, że chociaż nie wrócił do ćpania… pomyślał Izzy i usiadł koło niego.
- Duff? – zapytał, gdy zauważył, że McKagan nawet nie zwrócił na niego uwagi.
- Kurwa… kurwa… co bym dał, żeby cofnąć ten jebany czas… co bym, kurwa, dał, żeby ona mnie chociaż wysłuchała… macie rację, że tak mnie wszyscy traktujecie… jestem zwykłym chujowym ścierwem…
- No Stary, przestań… wiem, że Hudson jest na ciebie nieźle wkurwiony i szuka tylko pretekstu, ale ja… nie jestem przeciwko tobie!
- To czemu nawet nie pozwolisz mi próbować z nią pogadać?
- Nie jestem przeciwko tobie, ale jestem po jej stronie… i z całym szacunkiem, Duff, nie dopuszczę do tego, żebyś ją znowu skrzywdził… a przecież sam widzisz, jak na ciebie reaguje…   
  - Jak ją mam przeprosić? – powiedział załamany i sięgnął po kolejną butelkę, tym razem whisky – Jak mam ją przeprosić, skoro nawet nie chce mnie słuchać?
Izzy spojrzał na niego z litością i nie mógł się oprzeć wrażeniu, że głupie „przepraszam” tutaj nie wystarczy. Nie mógł oprzeć się wrażeniu, że McKagan nie ma szans na jakiekolwiek poprawienie ich stosunków, a co dopiero na wybaczenie i ponowne bycie razem. Ja pierdolę… jeden idiotyczny błąd, jedna kretyńska słabość i zaprzepaścił wszystko! Jednym jebanym pójściem na dziwki zapierdolił wszystko, co udało mu się osiągnąć, zjebał cały ich związek w ciągu kilku minut jakiejś jebanej przyjemności… pomyślał i zaraz szybko sobie dopowiedział, jakby, kurwa mać, Mała mu przyjemności nie dawała! Ja pierdolę!
- Daj jej może trochę czasu… może w końcu cię wysłucha… ale… szczerze mówiąc, nie liczyłbym na to, że ci wybaczy…
- Dzięki, kurwa… - mruknął z przekąsem, pewien, że Izzy najnormalniej w świecie z niego kpi.
- Ale mówię, jak jest! Też bym chciał, żebyście się pogodzili, bo mam dość jej płaczu, ale nie będę jej nawet sugerował ani naciskał, by z tobą gadała… to ma być jej decyzja… - Duff tylko kiwnął głową na znak, że rozumie – No… to ja się będę zbierał, bo Marta pewnie już czeka… trzymaj się… - poklepał go po ramieniu i wyszedł.

- Cześć… mogę wejść? – w progu stała przemarznięta dziewczyna, która właśnie przyszła w odwiedziny do swojej przyjaciółki.
- Właź – chłopak, który otworzył jej drzwi, cofnął się, by ją wpuścić i bez słowa chciał odejść.
- Slash! – zawołała, by się zatrzymał – O co ci chodzi?
- O co mi chodzi?! – odwrócił się i rzucił nerwowo – Naprawdę nie wiesz? No to popatrz na tego skurwiela – wskazał głową na piętro – może cię oświeci! Ja pierdolę, takie to, kurwa mać, trudne do zrozumienia?
Joan spojrzała na niego zaskoczona. Wiedziała, że od czasu, gdy Duff przespał się z jakąś prostytutką, Slash stał się złośliwy i wredny, ale nie sądziła, że do tego stopnia. Duffy, mówił tylko, że trochę mu docina… przecież on się zachowuje jakby chciał mu wpieprzyć i przy okazji wyżyć się na każdym, kto jest po jego stronie!
- Saul, przyszłam do Marty i było by miło, gdybyś nie obrażał mojego brata!
- No jasne, kurwa mać... palant ładuje swojego małego, pierdolonego chuja gdzie popadnie, a ja mam mu jeszcze gratulować? – zirytowany przyjął agresywny ton – Jebie jakieś dziwki i mam mu powiedzieć: „Stary, dobra robota”?
W salonie rozległ się głośny plask, gdy Joan zamachnęła się i z całej siły uderzyła Hudsona w policzek. Tego było już dla niej za wiele. Zniewaga jej brata była czymś, czego nie zamierzała słuchać… nie z ust chłopaka, który był jeszcze gorszy od niego, który cały czas się stacza i nawet nie robi nic w kierunku jakiejkolwiek zmiany. Nawet nie zaszczyciwszy spojrzeniem wkurzonego chłopaka, udała się w kierunku schodów i w roztargnieniu nie zauważyła Izzy’ego, przez którego prawie spadła ze schodów.
- O kurwa! Wybacz – złapał ją szybko i przytrzymał, by odzyskała równowagę – Cześć, Joan… do Duffa? – zapytał, pochylając się, by cmoknąć ją na powitanie w policzek.
- Do Marty! – warknęła i widząc, zaskoczony wzrok Stradlina na jej agresję, dodała – przepraszam… po prostu Slash mnie wkurzył!
- Stało się coś? – zapytał zaciekawiony.
- Nie pozwolę mu obrażać mojego brata w sposób, który zaprezentował przed chwilą – mruknęła i uśmiechając się przepraszająco, skierowała się pod pokój Marty. 

When it smiles at me
And I saw your eyes
All I ever wanted to be
Was in your arms tonight
You looked too young
To know what looked so nice, yes you did
But when you smiled, I had to take the chance
I had to take the chance

Tonight, I'll be with you tonight
Tongiht, I'll love you through the night
Tonight
Tonight, I'm in love with you baby
Tongiht, tonight tonight
Come on, come on

- Cześć, mogę? – Joan ze skupieniem słuchała gry Marty, a gdy dotarło do niej, że dziewczyna nawet nie zdaje sobie sprawy z jej obecności, w końcu się odezwała.
- Joan! Cześć! Nie słyszałam, jak weszłaś! – brunetka poderwała się z krzesła i odłożyła gitarę akustyczną, którą podarował jej Izzy na jej dwudzieste urodziny.
Uścisnęła ją i z troską spojrzała na jej bladą twarz, na której widać było wyraźne zmęczenie. Joan… jak możesz dobrowolnie siedzieć z człowiekiem, który robi z ciebie służącą i jeszcze worek treningowy? Pomyślała i spojrzała na prawie zagojony siniak pod prawym oczodołem kobiety.
- Powinnaś coś z tym zrobić… - powiedziała Marta, wskazując podbródkiem na pozostałość po pięści Ray’a.
- Marta… mówiłam ci tyle razy, że go kocham… że on po prostu jest trochę zestresowany…
- Tak… może jeszcze mi powiesz, że to przecież jest w porządku, tak? Że przecież on musi jakoś odreagować, a ty jesteś do tego idealna?
- Mówisz jak Duff… - mruknęła i obserwowała uważnie jej reakcję.
Marta na dźwięk imienia chłopaka szybko odwróciła wzrok od przyjaciółki i spochmurniała. Tego bała się najbardziej w konfrontacji z Joan. Bała się, że siostra basisty za chwilę zacznie temat Duffa, jego zdrady i tego, że Marta nie chce z nim rozmawiać. Bała się, że za chwilę Joan zacznie ją przekonywać, żeby dała mu szansę, lub co gorsza mu wybaczyła. Ale Marta nawet jakby chciała, najnormalniej w świecie nie była w stanie tego uczynić, nie była w stanie wybaczyć człowiekowi, który tak strasznie ją skrzywdził i oszukał, który bez mrugnięcia okiem pieprzył jakąś prostytutkę w łóżku, w którym tyle razy przeżywała najlepsze chwile swojego życia.
- Marta? Ty go kochasz, prawda? Ty go ciągle kochasz… - McKagan zadała pytanie, na które sama sobie odpowiedziała i łapiąc swoją przyjaciółkę za ramiona, posadziła ją na łóżku.
- Joan… co mam ci powiedzieć? Że mimo tego, co zrobił, ciągle go kocham? Że nie chcę żyć w świecie, w którym z nim nie rozmawiam i w którym go nienawidzę? Że boli mnie to, jak Slash go traktuje? A może, że cholernie chciałabym się do niego przytulić i udawać, że nic się nie wydarzyło? – wybuchła trochę niekontrolowanym i niepohamowanym gniewem i szybko wstała z miejsca – Myślisz, że jest mi łatwo i wystarczy powiedzieć, że go kocham żeby było ok?
- Wiem, że cię zranił, ale on też cierpi… - spróbowała go bronić – mówił ci, że nie pamięta w ogóle, co robił i jakim cudem wylądował z łóżku z tą… - skrzywiła się – mówił ci, że cholernie tego żałuje? Mówił, że chciałby żebyś chociaż się do niego odzywała? Że wcale nie wymaga od ciebie, żebyś mu wybaczała i do niego wracała? – spojrzała na nią ze smutną miną i dodała – nie… nie powiedział, bo nawet nie pozwoliłaś mu się wytłumaczyć…
- On cię tu przysłał, żebyś mnie spróbowała zmiękczyć?!
- Duff nie wie, że tu jestem… przyszłam sama z siebie, bo… zbliżają się święta, a on kategorycznie odmówił wyjazdu do Seattle albo przyjścia do mnie i… - urwała, nie wiedząc, co ma mówić dalej – wyobrażasz sobie, jak on się będzie czuł w Boże Narodzenie? Ty masz Slasha, Izzy’ego, jakoś tam będziecie mieli nawzajem miłą atmosferę… a on zostanie zupełnie sam i to jeszcze z wrogim nastawieniem chłopaków do niego… Slash może i chce pokazać mu, że cię skrzywdził, ale przegina! Oni są wciąż przyjaciółmi, a traktuje Duffa jak śmiecia… chociaż nie… nawet śmieci się lepiej traktuje… - spuściła głowę i przypomniała sobie, jak ją potraktował kilkanaście minut temu, mimo że ona nic przecież nie zrobiła - możesz go przecież tylko wysłuchać! Nikt nie każe ci zapominać i wybaczać mu tego wszystkiego! Marta… proszę!
- To ja cię proszę, Joan… nie zmuszaj mnie… nie proś, nie wymagaj… ja… cholera ja muszę sama się przełamać! Ja muszę sama spróbować się przełamać… bez pomocy, bez nalegania… bez… - wyglądała jakby miała się za chwilę popłakać, jednak próbowała ze wszystkich sił się powstrzymać – Joan… mogłabyś… mogłabyś zostawić mnie samą? Chciałabym pomyśleć w samotności…
Joan popatrzyła na nią zaskoczona i zamurowało ją. Czy ona właśnie wyrzuca mnie ze swojego pokoju? Cholera, przecież ja chcę dobrze! I dla niej i dla Duffa… nie miałam nic złego na myśli i nie zamierzałam jej do niczego zmuszać! Dziewczyna spojrzała z niepokojem na Martę i zapytała czy się na nią obraziła i czy Joan ją czymś uraziła i zdenerwowała.
- Nie… Joan… po prostu chcę zostać sama… nie bierz tego do siebie… - pocałowała ją w policzek, żeby ją przekonać i z powrotem usiadła na łóżku.
McKagan spojrzała na nią jeszcze z troską i wyszła, udając się na drugi koniec korytarza. Zapukała do drzwi od pokoju swojego brata i nie słysząc odpowiedzi, uchyliła je lekko i zajrzała do środka. Basista siedział rozparty w fotelu z butelką wódki w ręce. Na pierwszy rzut oka widać było, że jest nieźle nawalony, no i jeszcze ilość butelek walających się koło jego nóg, mówiła sama za siebie.
- O Siostrzyczko! Zamierzasz mi mówić, jaki jestem beznadziejny? – wybełkotał i wypił trochę przeźroczystej cieczy – no dalej! Dowal mi jeszcze i opierdol!
- Duff… jak ty wyglądasz… - jęknęła i chciała zabrać mu z ręki butelkę – ile wypiłeś? – zapytała, przytrzymując mu głowę, by spojrzeć w oczy – Mówię do ciebie, Duffy!
- Zostaw mnie! – warknął i wyrwał się jej – czego chcesz? Prawić mi pierdolone morały? Czy chrzanić, jaki jestem żałosny i pojebany?
Miał dość tego, jak traktował go Slash i teraz, gdy był kompletnie pijany, uważał, że i jego siostra jest przeciwko niemu, tak jak cały pierdolony świat. Dajcie mi wszyscy jebany święty spokój! Odpierdolcie się i przestańcie mi mówić, jakim jestem gnojem! Kurwa wiem o tym! Wiem o tym od zawsze! Wiem o tym jeszcze lepiej, gdy obudziłem się koło tej dziwki! Wiem o tym, odkąd straciłem Martę, bo byłem durniem, który myślał, że po pijaku i po heroinie będzie wierny! Który myślał, że nie jest w stanie jej zdradzić i skrzywdzić…
- Duff… proszę, chcę ci pomóc! Pojedź ze mną do domu na święta, odpocznij od tego wszystkiego… daj Marcie i chłopakom czas… Duff, mama się ucieszy…
- Pieprz się! Rozumiesz, kurwa mać? – poderwał się z fotela i złapał siostrę za ramiona - Odpierdol się ode mnie i przestań mi chrzanić o tych świętach! – zachwiał się lekko i szarpnął nią, jakby to miało pomóc jej zrozumieć, co chce przekazać – Jebie mnie to, czy będę tutaj czy w Seattle, kumasz? Pierdoli mnie to! Na niczym mi już, kurwa, nie zależy!– nawet nie widział, że w jej oczach pojawił się strach – I mam gdzieś to, że chcesz mi pomóc! Gówno możesz zrobić! – zaczął krzyczeć, nie zważając na nic.
Gotowało się w nim z nerwów i bezsilności. Miał dość tego, że każdy albo mieszał go z błotem, albo pierdolił, że wszystko się ułoży, tylko trzeba trochę czasu. Miał dość tego cholernego traktowania go jak śmiecia, albo coś niegodnego uwagi. Kurwa mać! To Marta powinna mnie wyzywać od skurwieli, od gnojów… od jebanych chujów i skończonych pojebów… tylko ona! Tylko ona miałaby powody i byłoby to uzasadnione! To ją kurwa skrzywdziłem, a nie jebanego Slasha! Jakim prawem on się mnie czepia, skoro sam pewnie byłby nie lepszy? Jakim prawem traktuje mnie jak ścierwo, skoro to nie dotyczy jego! Tylko ONA mogłaby mnie oczerniać, obrażać… bić, poniżać… cokolwiek! Tylko ona, a mimo to tego nie robi… McKagan sam przed sobą przyznawał, że wolałby stokroć bardziej, żeby Marta zrobiła mu awanturę, żeby go uderzyła, żeby na niego krzyczała od tego, co robiła teraz; wolał krzyk i pewnego rodzaju przemoc słowną i fizyczną od tego olewania, tego kompletnego braku chęci wysłuchania i płaczu.
- P-puść mnie, Duff… - wyszeptała Joan, która bała się, że chłopak za chwilę ją uderzy jak Ray.
- Kurwa! – McKagan odskoczył od niej jak oparzony i spojrzał na nią mętnym wzrokiem – Kurwa, Joan! Ja nie chciałem! – wyrzucił z siebie szybko, gdy dostrzegł, że dziewczyna się trzęsie – Przepraszam… ja cholera no…
- Nieważne… - urwała szybko i dodała – przemyśl moją propozycję o wyjeździe na święta… cześć… - odwróciła się i szybko wyszła.
- Joan! Czekaj, kurwa, nie chciałem cię przestraszyć! – krzyknął za nią i wybiegł z sypialni.
Złapał jej rękę, gdy stanęła na pierwszym stopniu schodów i zatrzymał. Pogładził ją po ramieniu i bez słowa objął. Na początku stała spięta i chciała się wyszarpnąć, ale po chwili uległa i przytuliła się do brata.
- Duff… nigdy więcej n…
- Tak, Siostrzyczko… przepraszam… - przerwał jej i pocałował w czubek głowy – kocham cię…
- Wiem, Duffy, wiem… ja ciebie też…

- Izzy! Izzy, chodź szybko! Musisz mi pomóc! – głośne wołanie Marty, wyrwało chłopaka z zamyślenia i szybko uniósł głowę.
- Co się dzieje? Pali się, kurwa, czy co?
- Oni się biją! No rusz tą dupę i mi pomóż – zawołała z desperacją w głosie i pociągnęła go za rękę.
Przybiegła do niego, jak tylko Duff rzucił się z pięściami na Slasha, który po raz kolejny trochę przegiął z troską o Martę i z wyzwiskami pod adresem McKagana. Zdawała sobie sprawę, że nie zdoła ich rozdzielić ani uspokoić, toteż musiała szukać pomocy u Stradlina. Kurwa! Kiedy to się w końcu skończy? Oni w końcu sobie krzywdę zrobią! A raczej Slash Duffowi… pomyślała i zadrżała, gdy dotarła do niej ta całkiem możliwa opcja. Kiedy wprowadziła Izzy’ego do kuchni, sytuacja była trochę odmienna od tej, którą zostawiła. Duff właśnie wylądował na podłodze po kolejnym ciosie Hudsona i nie zdążył się podnieść, gdy kudłaty gitarzysta doskoczył do niego i z furią kopnął go w bok. McKagan uderzył plecami w ścianę i krztusząc się, splunął krwią.
- Slash! – krzyknęła Marta i chciała odciągnąć go od leżącego chłopaka.
- Jeszcze go kurwa bronisz… Marta, to zwykły skurwiel! – szarpnął się i chciał ponownie zbliżyć się do Duffa, ale Izzy był szybszy.
Wykręcił Hudsonowi ręce i brutalnie przygwoździł go do ściany, dziękując Bogu, że mimo niepozornego wyglądu ma trochę więcej siły niż jego „przeciwnik”. Zupełnie nie wiedział, jak Slash mógł tak potraktować ich przyjaciela! Sam był zły na Duffa i nie raz okazywał w stosunku do niego niechęć, ale nigdy nie posunąłby się do czegoś takiego. Przecież, gdyby Marta po niego nie pobiegła, to mogło się skończyć dużo gorzej! Ja pierdolę, kurwa, co mu odjebało?! Odwrócił się, by spojrzeć na McKagana i zobaczył, jak jego przyszywana siostra klęka koło niego i odgarnia mu włosy z zakrwawionej twarzy. Przez chwilę w jego głowie pojawiła się mała nadzieja, że może to sprawi, że Marta chociaż go wysłucha, bo oczywiście nie marzył o tym, by się pogodzili; nie marzył o tym, by było jak dawniej i by dziewczyna znów była szczęśliwa… chciał, by po prostu było lepiej niż jest teraz, a miał dużą nadzieję, że chociaż wyjaśnienie tej sytuacji sprzed dwóch miesięcy coś poprawi w ich relacjach.
 - D-duff… - szepnęła przez łzy i patrzyła bezradnie, jak chłopak próbował się podnieść.
- Zostaw… nie chcę twojej litości… - jęknął cicho i kaszlną, ponownie wypluwając trochę szkarłatnego płynu.
Nie zniósłby, gdyby dziewczyna zgodziła się z nim porozmawiać albo pogodzić z litości. Wszystko, kurwa, ale nie litość! Pomyślał i pomału udało mu się usiąść, tłumiąc zawroty głowy. O ja pierdolę, moja głowa! Stęknął w myślach, gdy poczuł silny ból głowy po uderzeni. Kiedy Marta wybiegła z kuchni, sfrustrowany chłopak przez swoją nieuwagę i rozkojarzenie szybko stracił przewagę nad Slashem, który praktycznie rzucał nim po całym pomieszczeniu; najbardziej dotkliwy ból Duff poczuł, gdy uderzył z rozpędu w lodówkę. Kurwa, wstrząśnienia mózgu jeszcze dostanę! Wiedział, że przywalenie głową z taką siłą, mogło wywołać wstrząśnienie i te zawroty, które sprawiały, że wszystko mu wirowało wokoło, były dość niepokojące.
- Chodź, pomogę ci wstać – Marta chciała pomóc Duffowi pozbierać się z podłogi, ale nie przewidziała, że będzie się opierał – Duff… proszę, ledwo się ruszasz! – odwróciła się, by poszukać poparcia u Izzy’ego, ale nikogo nie zobaczyła.
Chłopak chwilę wcześniej wyprowadził wkurwionego Slasha z pomieszczenia i wyszedł z nim z domu. Chciał przemówić mu do rozsądku i chciał, żeby Hudson w końcu zrozumiał, że agresją i pięściami niczego nie zdziała. Dzięki, Stradlin… zostawiłeś mnie samą z pobitym Duffem, który jeszcze nie chce mojej pomocy! Pomyślała i ponowiła próbę postawienia basisty na nogi.
- Nie lituj się nade mną – Duff wyswobodził rękę z jej uścisku i z trudem wstał, trzymając się kurczowo za obolały brzuch – przecież to niczego nie zmienia i dalej nie chcesz… nie chcesz mnie wysłuchać… - opadł ciężko na krzesło i zasmucony spuścił głowę.
Nie dostrzegł w oczach dziewczyny łez, które po chwili popłynęły bezlitośnie po jej policzkach. Nic nie dawało ocieranie ich, bo kolejne strumienie szybko je zastępowały. Czemu płakała? Marta chyba sama nie wiedziała czy bardziej przez to, co Slash mógł zrobić, gdyby nie interwencja Izzy’ego, czy bardziej przez fakt, że już od tygodnia myślała nad tym, czy nie pozwolić McKaganowi w końcu coś powiedzieć. W końcu to i tak byłoby tylko głupim tłumaczeniem się w stylu „ależ, Kochanie, ja nie wiedziałem, co robię i tego nie chciałem”, które i tak by nie zmieniło całego bólu w sercu Marty, a przynajmniej chłopak miałby poczucie, że dziewczyna dała mu jakąkolwiek szansę. A chciałam go dzisiaj w końcu wysłuchać… chciałam pozwolić mu, coś powiedzieć… ale nawet nie zdążyłam mu tego oznajmić, bo Slash odpowiedział za mnie i… i wszystko potoczyło się tak szybko… nawet nie wiem, kiedy Duff rzucił się na niego… może miał rację? Przecież Slash nie może ciągle za mnie decydować, a jakbym potrzebowała jego pomocy, to bym mu dała znać!
- G-gdyby nie Saul… gdybyście… gdybyście się nie pobili, to… t-to chciałam w końcu… chciałam… nie spławiłabym c-cię tym razem… - usiadła koło niego i mrugnęła kilkakrotnie, by się uspokoić.
McKagan podniósł głowę i spojrzał na nią z nadzieją. Chce mi dać szansę na wytłumaczenie tego wszystkiego? Po tych cholernych dwóch miesiącach milczenia chce dać mi szansę? Kurwa… co mam jej teraz powiedzieć? Co mam mówić, żeby mi uwierzyła? Dostrzegł, że płakała i odebrało mu to już kompletnie jego śmiałość; wiedział, że te łzy to przez niego, wiedział, że każda uroniona łza, była opatrzona jego imieniem i krzywdą, którą jej wyrządził. I co? Mam tak po prostu powiedzieć jakieś jebane „przepraszam, byłem debilem, że cię zdradziłem”? Zajebiście…
- Marta… Skarbie, proszę, nie płacz… - jęknął i chciał ująć jej dłoń, ale szybko cofnęła rękę – przepraszam… - mruknął i odwrócił wzrok – jestem takim idiotą… - z trudem podniósł się i próbował skierować się w stronę drzwi.
- Duff… powiedziałam, że cię wysłucham… teraz tylko tyle jestem w stanie zrobić… - zerwała się z krzesła, gdy zauważyła, jak się zatoczył i potrzymała go – pomogę ci wejść na górę, ok?
Przymknął tylko oczy, by stłumić zawroty i ból głowy i wzdychając ciężko przekroczył próg. Dziewczyna cierpliwie prowadziła go krok po kroku, trzymając swoją dłoń na jego torsie, by w razie czego mogła go szybko doprowadzić do pionu.
- Kurwa… - mruknął Duff, czując nieznośną falę mdłości – mój łeb, kurwa… - przycisnął rękę w miejsce, gdzie uderzył głową w lodówkę i syknął.
- Dasz radę wejść po schodach? – zapytała z troską i rzuciła krótkie spojrzenie na kanapę w salonie.
Kiwnął tylko głową i ślimaczym tempem zaczął się po nich wspinać, ciągle asekurowany przez Martę. Nie zasłużyłem, kurwa, na twoją dobroć… czemu to robisz? Żebym poczuł się jeszcze bardziej podle? Żebyś mi udowodniła, że mimo tego wszystkiego, co ci zrobiłem, ty nigdy nie zniżysz się do takiego poziomu?! Jak tylko wprowadziła go do pokoju, wyswobodził się z jej objęć i podszedł do okna, opierając się o parapet.
- P-przyniosę jakiś lód… i t-tabletki… - zostawiła go samego.
Zacisnął dłonie w pięści i przymknął oczy. Nie mógł pozwolić na to, żeby ta dziewczyna się nad nim litowała i mu usługiwała, bo sam ledwo się ruszał po pobiciu przez Slasha. Nie mógł dopuścić, żeby z poczucia winy nagle zaczęła z nim rozmawiać albo co gorsza chciała mu wybaczać. Jeśli masz mi kiedykolwiek wybaczyć to tylko dlatego, że sama poczujesz, że jesteś w stanie to zrobić… dlatego, że stwierdzisz, że nie ma sensu dalsze wypominanie mi tego… tylko wtedy… tylko wtedy powinnaś mi wybaczyć… tylko kurwa wtedy… nie dlatego, że Slash mi wjebał i nagle poczułaś, że to twoja wina… Ja pierdolę… dziewczyno! Nie widzisz tego, że mi się należało?! Nie widzisz tego, że mimo tego, że on przegina, to mi się to kurewsko należało? Skoro ja cię skrzywdziłem i ty nic z tym nie robisz, to oczywiste, kurwa mać, że któryś z nich musiał się tym zająć… no kurwa, nie mogę się go czepiać… sam bym się z chęcią, kurwa, pobił, gdybym tylko mógł… i sam byłbym pierwszym, który zajebałby jakiegoś drania, który by cię skrzywdził! Mętlik w głowie chłopaka nie pozwalał skupić mu do końca myśli i w jego głowie był jeden wielki chaos, którego nie potrafił ujarzmić. Nie… kurwa, nie myśl teraz o tym! Skarcił się w myślach i zaczął mruczeć pod nosem piosenkę Black Sabbath.

She was my woman
I loved her so
But it's too late now
I've let her go

I'm going through changes
I'm going through changes
We shared the eve's
We shared each day
In love together
We found a way
But soon the world
Had its evil way
My heart was blinded
Love went astray

I'm going through changes
I'm going through changes

It took so long
To realize
That I can still hear
Her last goodbyes
Now all my days
Are filled with tears
Wish I could go back
And change these years 

- Duff? – usłyszał cichy głos, który tak kochał i powoli się odwrócił – trzymaj – wyciągnęła w jego kierunku fiolkę z lekami przeciwbólowymi i butelkę z wodą – jak się czujesz? – zapytała, gdy usiadł na łóżku i połknął trzy tabletki na raz.
- Jak się czuję? Jak skurwysyn… - mruknął i otarł krew z rozciętej wargi - czuję się jak skończony chuj, który zranił jedyną kobietę, którą tak kurewsko kocha… - kaszlnął, gdy poczuł krew spływającą z nosa po tylnej ścianie gardła i szybko przełknął lepką ciecz.
Podeszła do niego i siadając przy nim, podała mu kostki lodu owinięte w ścierkę. Spróbowała spojrzeć mu w oczy, ale ciągle odwracał wzrok albo przymykał powieki. Dotknęła dłonią jego twarzy i spuchniętej wargi i poczuła, jak chłopak zadrżał. Nie cofnęła jednak ręki i skierowała jego twarz ku sobie. Popatrzył na nią żałosnym wzrokiem, który wyrażał prawie wszystko, co chciał jej powiedzieć; widziała w jego oczach ból, żal, nienawiść do samego siebie… widziała bezkresny smutek i przede wszystkim widziała tę samą, jeśli nie większą, miłość do niej, którą widziała cały czas odkąd ponad rok temu wyznał jej, że ją kocha.
- D-duff – wyszeptała i poczuła na policzkach pierwsze łzy – Duff, dlaczego? – pierwszy raz od tego pamiętnego poranka, gdy znalazła go leżącego w łóżku z dziwką, zadała mu to pytanie – d-dlaczego t-to zrobiłeś?
- Kochanie… Marta… nawet nie wiesz… nie zdajesz sobie sprawy, co bym dał, żeby cofnąć czas… żeby to wszystko się nie wydarzyło… - powiedział słabym głosem i złapał jej dłoń, którą ciągle trzymała na jego twarzy – może i dobrze, że nie pamiętam tamtych kilku godzin… może i dobrze… t-to żadne wytłumaczenie, ale… nie zniósłbym tego, gdybym zrobił to z premedytacją.. gdybym był w pełni świadom tego… - nawet nie wiedział, kiedy zaszkliły mu się oczy - Skarbie… nie śmiem prosić o wybaczenie… nie zasługuję na nie, ale... błagam, spróbuj chociaż mi uwierzyć… spróbuj uwierzyć w to, że naprawdę cię kocham… że tego nie chciałem… że… ż-że chciałbym chociaż móc z tobą normalnie porozmawiać…
- Przepraszam… p-przepraszam, Duff… - Marta wiedząc, że za chwilę wybuchnie jeszcze większym płaczem, praktycznie wybiegła z pokoju i udała się na dół.
Bez pukania otworzyła drzwi do sypialni Izzy’ego i z ulgą stwierdziła, że jej najlepszy przyjaciel półleżąc siedzi na łóżku i brzdąka coś na gitarze. Na prawie sto procent mogła stwierdzić, że bezskutecznie próbował coś komponować. Poirytowany spojrzał w kierunku wejścia i już miał ochrzanić osobę, która przeszkadzała mu w tworzeniu, ale dostrzegł drobną sylwetkę swojej ukochanej kobiety.
- Marta? Coś się stało? – zapytał z lekkim niepokojem w głosie, gdy dziewczyna bez słowa podeszła do jego łóżka i wgramoliła się na miejsce koło niego.
- Przytul mnie, Izzy… przytul mnie mocno – szepnęła i nie czekając na reakcję chłopaka przywarła do niego i rozpłakała się jak małe dziecko.
- Ciii… Malutka… czemu płaczesz? – objął ją mocno, przyciągając do siebie jeszcze bliżej i wymruczał – co się stało, Serduszko?
- R-rozmawiałam z… z D-duffem… - wyszlochała i jeszcze bardziej wtuliła twarz w jego koszulę – n-nie wiem… nie w-wiem, co… co mam o tym m-myśleć… Izzy, czy ty zdradziłbyś k-kogoś kogo uparcie t-twierdzisz, że… ż-że k-kochasz? – zapytała cichutko.
- Marta… ja nie mam tutaj nic do rzeczy… nie jestem Duffem i nie wiem, co on myśli… - Stradlin nie chciał, by Marta wymusiła na nim jakiekolwiek słowa, którymi nieświadomie pogrążyłby jeszcze bardziej swojego przyjaciela – gdybym miał taką… taką wspaniałą dziewczynę jak ty… robiłbym wszystko, żeby… żeby jej nie skrzywdzić, ale… nie jestem w stanie powiedzieć ci, czy podołałbym temu… nie jestem sobie w stanie tego wyobrazić…
- I-izzy… c-co ja m-mam robić? T-tak bardzo go… tak bardzo g-go kocham, a-ale nie jestem w stanie z-zapomnieć o t-tym… nie jestem w stanie wybaczyć m-mu t-tej d-dziwki… nie p-potrafię…
- Już dobrze… nie płacz, Dziecinko – pogładził ją plecach – nie wiem, co mam ci powiedzieć… nie mogę ci zabronić godzić się z nim, nie mogę ci kazać dalej się do niego nie odzywać… to musi być twój wybór… - odciągnął ją na chwilę od siebie tak, by mógł spojrzeć jej w oczy i dodał – cokolwiek zrobisz, będę po twojej stornie, tak? – pocałował ją krótko w nos - Cokolwiek zrobisz, poprę cię i ci pomogę… - przywarł ustami do jej czoła i mruknął po chwili – chcę tylko, żebyś była szczęśliwa…      
- Dziękuję… dziękuję, że…
- Nie… to ja dziękuję… - przerwał jej – to ja dziękuję, że jesteś przy mnie, to ja dziękuję, że mnie kochasz, że mi ufasz i… że przy tobie czuję się lepszym człowiekiem…
- Kocham pana, Panie Stradlin – zaśmiała się cichutko i przylegając ponownie do jego klatki piersiowej, poprosiła – zaśpiewaj mi coś…
- Ok… - westchnął i zapytał po chwili – ale co chcesz?
- Może coś Coopera albo… albo The Doors?
Izzy przystał na pierwszą propozycję i zaczął nucić jej Only Women Bleed, które bardzo lubił i był wręcz oczarowany tekstem tego utworu. Zawsze wprowadzał go w melancholijny nastrój i przypominał mu dzieciństwo, kiedy patrzył jak matka płakała porzucona przez jego ojca, a później żyła z gnojkiem, który ją zdradzał i maltretował. Tak…płakała w nocy zbyt często… mruknął w myślach i spojrzał na Martę, która wtulona w niego zasnęła.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz