piątek, 6 maja 2011

16.

rozdział 16. z liczbą komentarzy 78...
Ok... ten rozdział jest... brak mi słów! Praktycznie w całości wymyślałam jakieś głupoty, żeby dojśc do sceny ze Stevenem, która jako jedyna była od samego początku planowana :P

a teraz czytac, komentowac, polecac i tak dalej...
***

- Klawiszowiec?! Na cholerę wam klawiszowiec? – zapytała zaskoczona dziewczyna i siadając na parapecie, spojrzała pytająco na Duffa.
- Nie wiem… pytaj Axla, to jego pomysł… po za tym ja ostatnio nie mam nic do powiedzenia w tym zespole, bo każdy się na mnie rzuca z mordą… no może z wyjątkiem Izzy’ego… - mruknął i sięgnął po butelkę wódki, opróżniając ją od razu do połowy.
Siedział w kuchni ze swoją byłą dziewczyną i za wszelką cenę starał się być miły i nie wspominać o powodzie ich rozstania. Był wdzięczny brunetce, że na tydzień przed świętami zgodziła się go w końcu wysłuchać i nie odprawiała go z kwitkiem za każdym razem jak się odezwał i nie wychodziła z pomieszczenia, w którym akurat urzędował. Fakt, że nie było to jeszcze tym, o czym marzył, ale cieszył się z każdego takiego aktu dobrej woli w relacjach między nimi.
- Duff… ja mówiłam im nie raz, że to są sprawy między nami i że… że nie mają prawa cię tak traktować, ale…
- To nie twoja wina! Widocznie zasłużyłem na takie coś…- westchnął i dopił do końca alkohol.
Mimo, że wypił już niecały litr przeźroczystego, wysokoprocentowego trunku, jego organizm był przyzwyczajony do takich ilości i nawet nie czuł się dostatecznie pijany. Mimo że normalny człowiek byłby w stanie upojenia alkoholowego, on mógł stwierdzić, że był w stanie wskazującym na spożycie. Durniu! Nawet najebać się już nie umiesz! Jęknął i sięgnął po następną butelkę, tym razem Nightraina.
- Wszystko u ciebie w porządku? – zapytał po chwili, nie zdając sobie nawet sprawy, jak idiotycznie brzmi to pytanie w jego ustach.
- Tak… chyba tak… - mruknęła niezbyt przekonująco i dodała – a… u ciebie? – Boże… jaka ta rozmowa sztuczna! Jakbyśmy się dopiero poznali i nie wiedzieli, o czym możemy mówić…
- Zmieńmy temat – powiedział odwracając, od niej wzrok.
Spojrzała na niego zaskoczona i chciała coś odpowiedzieć, ale do kuchni wkroczył Slash. Nie zauważył Duffa siedzącego przy stole i skierował się do Marty, cmokając ją na przywitanie w policzek. McKagan z żalem patrzył na to powitanie, ale nie odezwał się ani słowem. Co bym dał, żeby ona pocałowała mnie chociaż w policzek? Co bym, kurwa, dał, żeby chociaż mnie objęła? Prócz tego, że Marta przez długi czas w ogóle nie chciała z nim rozmawiać, najgorszą karą dla basisty był brak jej bliskości; tak strasznie tęsknił za jej gładką, ciepłą skórą, którą ubóstwiał drażnić, tak bardzo tęsknił za jej zapachem i smakiem jej ust. Tęsknił za jej uśmiechem, za patrzeniem jej głęboko w oczy; tęsknił za jej doskonałymi piersiami, w które tak uwielbiał się przytulać, za miękkimi wargami, które tak czule go całowały, tęsknił za jej cichymi, słodkimi jękami rozkoszy, które doprowadzały go do szaleństwa, gdy się kochali; tęsknił za z pozoru niewinnymi gestami dziewczyny, które rozpalały w nim zmysły i które nie pozwalały skupić myśli na niczym innym, jak na jej idealnym ciele, które z rozbrajającą nieśmiałością i wdzięcznością przyjmowało wszelkie jego pieszczoty. Jednym zdaniem, tęsknił za wszystkim, co dotyczyło jej osoby.
- McKagan…znów próbowałeś jej pierdolić, jaki to ty biedny jesteś, bo nic nie pamiętasz? – Hudson jak tylko się obrócił, dostrzegł Duffa i na jego twarzy pojawił się grymas nienawiści i pogardy.
- Slash! Przestań! – widząc minę Duffa, Marta szybko skarciła Slasha i dodała – przestań się tak zachowywać! On jest twoim przyjacielem!
            Duff zamiast coś powiedzieć albo zrobić, po prostu wstał i bez słowa opuścił kuchnię. Skoro Hudsonowi tak wybitnie nie pasowało jego towarzystwo, to przecież nie będzie się narzucać, ani z nim kłócić o to, kto ma zostać w pomieszczeniu. A po ostatniej wymianie zdań, a raczej ciosów, wolał unikać podobnych sytuacji. Pierdolone wstrząśnienie mózgu! Kurwa mać! Po jednym z uderzeń Duff huknął z całej siły głową w lodówkę i nabawił się wstrząśnienia mózgu; na szczęście łagodnego, ale i tak został uziemiony na kilka dni w łóżku, bo Marta za bardzo się wszystkim przejęła i wręcz zmusiła go do leżenia. Mimo, że od tego czasu minęło parę dobrych tygodni, chłopak ciągle odczuwał dotkliwe bóle głowy, które rozsadzały mu czaszkę i których nie dało się pozbyć zażywając zwykłe środki przeciwbólowe.
- Saul… dlaczego to robisz? – zawołała Marta, odwracając go ku sobie – dlaczego ciągle się tak zachowujesz?
- Pójdziemy na spacer? – zaproponował i zarzucając jej na ramiona swoją skórzaną kurtkę, wyprowadził ją z domu.
Prowadził ją w nieznanym jej kierunku, przez cały czas milcząc i ignorując jej pytania. No Hudson! Zadałam pytanie, dokąd i po co idziemy! Może byś łaskawie odpowiedział, a nie ciągnął mnie nie wiadomo gdzie! Kurwa mać… taki problem? Najpierw chamsko się odzywasz, a teraz wielce chcesz iść na spacer, nic nie mówiąc!
- Slash! – zatrzymała się i wyrwała się z jego uścisku ręki – Gdzie mnie prowadzisz?
 - Chcę porozmawiać… w spokoju – warknął i po kilku minutach wprowadził ją na jakiś opustoszały, zniszczony plac zabaw – od lat nikt tu nie przychodzi… szkoda…
Marta rozejrzała się po okolicy i usiadła na zniszczonej karuzeli. Nie podobało się jej tutaj i gdyby była sama z pewnością chciałaby jak najszybciej stąd odejść; jedyne co ją odwodziło od tej decyzji to obecność Slasha, przy którym czuła się bezpieczniej.
- Więc… co chciałeś mi powiedzieć?
- Popełniasz błąd… popełniasz jebany błąd, że mu znowu zaufałaś! Że odpuściłaś mu… rozumiesz?
- Nie ufam mu… nie ufam mu tak jak na początku… tylko z nim rozmawiam! O co ci chodzi?! To są sprawy między mną a Duffem! Dlaczego ciągle się tak czepiasz?
Dziewczyna nie potrafiła ukryć irytacji, nie potrafiła ukryć, że ma dość zachowania Slasha. Kurna, nawet Izzy się tak nigdy nie zachowywał! Nawet wtedy, gdy był zazdrosny o mój związek z Duffem! Nawet wtedy nie wpierdalał się tak w moje życie! Nawet wtedy nie mówił mi, co mam robić, nie wyżywał się na Duffie! Jakim prawem, Slash? Jakim prawem chcesz rządzić moim życiem?!
- Dziecino… - podszedł do niej i ujął jej podbródek – Marta, ja… za bardzo mi na tobie zależy, żeby pozwolić temu gnojkowi znów cię skrzywdzić… za bardzo mi na tobie zależy, żeby patrzeć jak płaczesz… - dostrzegł łzy w jej oczach – widzisz? Nie powiesz mi, że chce ci się płakać przez moje zachowanie… nie wmówisz mi, że to nie przez Duffa i to, co ci zrobił… po prostu w to nie wierze… nie dlatego co noc płakałaś, myśląc, że Izzy tego nie słyszy? Nie dlatego zamknęłaś się w sobie i nie chciałaś z nami rozmawiać?!
Brunetka spuściła wzrok i pozwoliła łzom potoczyć się po policzkach. Oczywiście, że nie płakała teraz przez Slasha i jego zachowanie, tylko przez obraz, który ciągle siedział jej w głowie, który pojawiał się za każdym razem, jak tylko zamknęła oczy i pomyślała o Duffie; obraz jej faceta z jakąś panienką w łóżku prześladował ją codziennie od chwili, gdy to zobaczyła przed trzema miesiącami.
- Ej, ale nie płacz… Dziecinko… - czule otarł łzy z jej twarzy i zaczął szeptać – przepraszam… nie chciałem, żebyś… no już dobrze… uspokój się… - przygarnął ją do siebie i dodał – proszę…
Marta rozszlochała się jeszcze bardziej i wtuliła się w męskie i silne ramiona Slasha. Miała dość wszystkiego; miała dość Duffa, tego, co jej zrobił, tego, że tak strasznie go kochała, tego, że nie potrafiła go znienawidzić i że tak cholernie brakowało jej jego bliskości, jego ciepła i uczucia, którym ją darzył; miała dość Slasha, jego dziwnych fochów, tego jak traktował Duffa, tego, że bardziej przejmował się tą sprawą niż ona sama, że mimo troski o nią, doprowadzał ją do płaczu. Nie mogła poradzić sobie z bólem, który rozdzierał jej serce, gdy patrzyła na McKagana, nie potrafiła poradzić sobie z żalem, gdy widziała skłóconych przez nią przyjaciół; nie wiedziała, co zrobić ze wstydem i bezradnością… I jeszcze Izzy… mój kochany Izzy… nie chciałam, żeby tak strasznie przejął się mną i moją… moją depresją? Moim załamaniem? Chyba moim pierdolonym użalaniem się nad sobą!
- Malutka… - odciągnął ją od siebie i spojrzał w jej mokre od łez oczy.
Jedyne co teraz zobaczył to bezkresny smutek, ból i tęsknotę, za miłością, czułością, za szczęściem, którym obdarzył ją Duff. Odwrócił wzrok, nie mogąc znieść jej spojrzenia, w którym kryła się rozpaczliwa prośba o jakąkolwiek pomoc, w którym odbijała się niema prośba o zrozumienie i o ulgę w jej cierpieniu. Kurwa! Hudson, zrób coś z tym! Jak możesz tak biernie patrzeć na to wszystko i nic nie robić? Zdesperowany Slash nie wiedział, co zrobić, by choć trochę podnieść ją na duchu, by sprawić, że poczuje się lepiej. Pogładził ją po policzku, chcąc otrzeć łzy, ale natychmiast popłynęły nowe ze zdwojoną siłą. Pocałował ją lekko w czoło i odgarnął włosy z jej twarzy. Przez ułamek sekundy wydawało mu się, że dostrzegł w jej oczach coś jeszcze, coś, co sprawiło, że stracił całą pewność siebie. Wpatrywał się w nią, nie wiedząc, co ma dalej robić. Kurwa… nie rozumiem… nie wiem… nie… Slash pogubił się w tym, co myślał i w tym, co powinien myśleć. Pochylił się nad Martą i ostrożnie musnął wargami jej pełne, drżące od szlochu usta i próbując wykrzesać w sobie jak najwięcej uczucia, zaczął ją delikatnie i czule całować. Z początku dziewczyna biernie stała i pozwalała chłopakowi na tak śmiałe kroki, jednak po chwili w pełni uległa subtelnym i ciepłym pocałunkom, których tak pragnęła i których tak strasznie potrzebowała. Przyciągnęła go bliżej do siebie i pozwoliła, by zanurzył dłonie w jej długie włosy i coraz śmielej i pewniej muskał jej usta, które z niewyobrażalną tęsknotą i żałością oddawały te pieszczoty. Hudson nawet przez chwilę nie pomyślał, że to, co robi, jest kompletnie nieodpowiedzialne i nie na miejscu; nie docierało do niego, że właśnie chciał pocieszać dziewczynę, do szaleństwa zakochaną z wzajemnością w jego przyjacielu, którego, mimo wszystko traktował niemal jak brata; nie zważał na to, że brunetka całuje się z nim tylko w akcie desperacji i bezradności i w normalnych warunkach przywaliłaby mu w twarz za tak zuchwały gest. Zanurzył ręce pod swoją ramoneskę, którą miała zarzuconą na ramiona i przejechał dłońmi wzdłuż jej kręgosłupa, wywołując tym samym dreszcze na delikatnej skórze dziewczyny. Naparł na nią swoim ciałem, żeby oparła się o barierkę od karuzeli i coraz zachłanniej wpijał się w jej pragnące czułości usta. Położył dłonie na jej talii i przycisnął ją do siebie, kompletnie zapominając o tym, że nie ma prawa nawet marzyć o tym, co właśnie chciał zrobić, że nie ma prawa jej tak dotykać i całować.
- Slash… Slash! – Marta oderwała się od niego, gdy poczuła jego ręce niebezpiecznie blisko swoich piersi i spojrzała na niego przerażonym wzrokiem – c-co ja zrobiłam?! Co…co ja, k-kurwa… ja… - wyrwała się z jego mocnego uścisku i chciała uciec.
- Marta! – Hudson zerwał się z miejsca i po chwili ją dogonił – Ja… przepraszam! Ja… nie wiem, jak, do chuja… poniosło mnie! Przepraszam, naprawdę!
- Z-zapomnij o… o t-tym… zapomnij, rozumiesz? – krzyknęła zrozpaczona i puściła się pędem tą samą drogą, którą tu przybyli.
Gitarzysta popatrzył za nią, ale nie próbował jej nawet zatrzymać. Wiedział, że musiała ochłonąć i przede wszystkim on sam musiał się opanować i doprowadzić do normalnego stanu. Hudson, pojebie! Co ci wpadło do tego pustego łba? Jak mogłeś wykorzystać jej słabość, żeby… żeby, kurwa, sobie poużywać?! Jak mogłeś wykorzystać jej słabość i chcieć… chcieć… no właśnie…co chciałeś osiągnąć?! Udowodnić sobie, że ją też możesz omotać i przelecieć jak zwykłą dziwkę?! Przecież wiesz, że nią nie jest! I kurwa mać, jakim prawem, do chuja, w ogóle ją pocałowałeś?! Jakim prawem przystawiałeś się do laski swojego kumpla? Fakt, że nie są już ze sobą, ale co za różnica?! Ja pierdolę… jestem gorszym gnojem od McKagana!
 - Kurwa mać! – wrzasnął i kopnął z nerwami w urwane krzesełko od huśtawki.

- Marta.. też się cieszę, że cię widzę, ale mogłabyś chociaż zapytać, czy możesz wejść… - mruknął Izzy, gdy dziewczyna z impetem otworzyła drzwi łazienki i szybko wkroczyła do pomieszczenia.
Fakt, że tylko się golił, ale przecież mógł robić milion innych rzeczy, przy których niekoniecznie chciał mieć towarzystwo. Odwrócił się i spojrzał pytająco na roztrzęsioną dziewczynę, która okryta była skórzaną kurtką Slasha. Wytarł ręcznikiem resztki pianki do golenia i podszedł do brunetki, która już siedziała na pralce i kiwała się jakby miała chorobę sierocą. Zupełnie nie wiedziała, jak mogła dopuścić do takiej sytuacji, jak mogła pozwolić Slashowi się całować i co gorsza jeszcze ułatwiać mu zadanie swoim zaangażowaniem. Nie wiedziała, jak mogła poddać się kompletnie jego miękkim i zachłannym ustom, jak mogła oddać się bezwiednie tej czynności. A Duff? Przecież ja go wciąż kocham! Jak mogłam wpaść w ramiona Hudsona i się z nim obściskiwać? Jak cholera, mogłam do tego dopuścić?! C-co z tego, że desperacko pragnę, kurwa, miłości i ciepła? To, do chuja, nie jest powód, żeby całować się ze swoim przyjacielem… z przyjacielem Duffa!
- Ej.. co jest? – ułożył dłonie na jej kolanach i zajrzał jej głęboko w oczy – Cała się trzęsiesz…
- I-izzy… Boże, co ja zrobiłam? C-co ja najlepszego zrobiłam? – przejechała ręką po włosach, żeby odgarnąć je z czoła i spojrzała załzawionym wzrokiem na chłopaka – k-kurwa, z-zachowałam się jak… jak j-jakaś pieprzona d-dziwka!
- Hej, hej, hej… co ty mówisz… Malutka? – jedną dłonią uniósł jej podbródek, a drugą pogładził po ramieniu – co się stało?
- J-ja… bo ja… b-bo… Slash… to znaczy… c-całowałam s-się z nim… - wyjąkała, próbując nie patrzeć na zaskoczonego gitarzystę.
- Co robiłaś?! – w jego głosie nie słyszała oskarżenia, tylko niedowierzanie.
- N-nie wiem, c-co mnie… co mnie n-napadło… t-to była chwila… to… j-ja nie wiem, j-jak… - nieporadnie próbowała się tłumaczyć, mimo że Izzy wcale od niej tego nie wymagał – p-po prostu… n-nie potrafiłam… nie byłam w stanie g-go odepchnąć… nie… to tak s-szybko… o-on… p-poczułam s-się jak… jakbym z-znów b-była z… z Duffem… j-jakbym b-była s-szczęśliwa… j-ja straciłam g-głowę…
Stradlin był tak zaskoczony tym, co usłyszał, że nie był w stanie nic powiedzieć. Nie spodziewał się, że Marta będzie szukać takiego pocieszenia, o ile to ona go szukała, a nie zaoferował go Slash… pomyślał i stwierdził, że druga opcja jest bardziej prawdopodobna. Nie wiedział tylko, dlaczego jego przyjaciel w tak chamski sposób wykorzystał okazję i załamanie dziewczyny, która rozpaczliwie szukała ciepła, którym obdarzał ją Duff i które straciła wraz z jego zdradą. Przez chwilę poczuł ukucie żalu, że sam nie był w stanie zagoić ran w sercu brunetki swoją miłością, ciepłem i bezwarunkowym praktycznie oddaniem. Wiedział, że mimo jego ogromnego uczucia do tej drobnej kobiety, nie jest w stanie wyleczyć jej z beznadziejnej miłości do McKagana, który tak cholernie ją skrzywdził.
- Nic się nie stało… nie płacz… - przytulił ją do siebie i szeptał jej do ucha – to chyba bardziej moja i Duffa wina… nie obwiniaj się, Skarbie, o to, że… że brak ci ciepła, że brakuje ci Duffa…
- T-ty nic nie rozumiesz… j-jak ja w ogóle mogłam d-dopuścić, żeby… żeby on… żeby… p-pewnie uważacie m-mnie obaj za… z-za jakąś ł-łatwą p-panienkę…
- Marta! – Izzy brutalnym gestem odsunął ją od siebie i złapał mocno za ramiona – Nigdy… nigdy nie próbuj nawet tak o sobie myśleć! To, że się całowaliście… to był idiotyczny impuls załamanej dziewczyny, tak? To była chwila słabości dziewczyny, która rozpaczliwie szuka miłości i która tęskni za swoim byłym… I nawet nie próbuj myśleć inaczej! – ostrzegł ją, zanim zdążyła otworzyć usta – Gdybyś była z Duffem, to byś tego nie zrobiła, prawda? – kiwnęła tylko głową – no widzisz! Sama to przyznałaś… A ze Slashem, to ja sobie porozmawiam… - mruknął sam do siebie i objął brunetkę, która zaczęła cichutko szlochać mu w koszulę.
Było jej tak strasznie głupio, że jakby nigdy nic całowała się ze Slashem, mimo że wszyscy doskonale wiedzieli, jakim silnym uczuciem darzy McKagana. Było jej głupio, że poddała mu się i w pewnym sensie sama prowokowała go do działania. I jeszcze teraz Izzy, który przekonywał ją, że niczego złego nie zrobiła i była to tylko chwilowa słabość i załamanie… musiała przyznać w duchu, że chyba poczułaby się lepiej, gdyby zaczął na nią wrzeszczeć o to, co zrobiła. Byłoby dużo lepiej, gdyby zaczął jej prawić kazania i potępił jej zachowanie. 

I can't quit you, babe
So I'm gonna put you down for a while
I said, I can't quit you babe
I guess I got to put you down for a while
Said you messed-up my happy home
Made me mistreat my only child
Yes, you did, babe, oh

Said, you know I love you, baby
My love for you I could never hide
Oh, you know I love you, babe
My love for you I could never hide
When I feel you near me, little girl
I know you are my one desire, yeah

- Już w porządku? – zapytał łagodnie, ciągle trzymając ją w ramionach.
Kiwnęła niepewnie głową i szepnęła tylko ciche podziękowanie chłopakowi. Izzy tylko mruknął, że przecież nie ma za co i uśmiechnął się pod nosem. Zupełnie nie wiedział, po co dziewczyna, każdorazowo mu dziękowała, skoro pocieszanie jej, albo poprawianie jej humoru, było dla Stradlina pewnego rodzaju obowiązkiem. Oczywiście w jego mniemaniu obowiązkiem – to on spotkał ją na ulicy i postanowił wziąć do nich do domu, to on chciał się nią zaopiekować, to on pałał do tej dziewczyny nieodgadnionym i bezgranicznym uczuciem, które wręcz kazało mu robić wszystko, byle tylko była szczęśliwa i bezpieczna. Mała, Mała… nie wiesz jeszcze, że za tobą szaleję i zrobię wszystko, co tylko będziesz potrzebować i chcieć? Że jestem w stanie zrzec się swojego szczęścia, byle tylko sprawić, że się uśmiechniesz? Byle tylko zobaczyć te radosne błyski w twoich oczach…
- Izzy?
- Tak, Malutka? – mruknął, wtulając twarz w jej długie gęste włosy.
- Bo… jak ostatnio byłam u Marii i Sebastiana, to nalegał, żebym przyszła do nich na próbę… pójdziesz ze mną?
- Kiedy?
- No… dzisiaj? – zapytała niepewnym głosem i odrywając się od chłopaka, spojrzała na niego błagalnym wzrokiem.
Stradlin uśmiechnął się tylko i przeklął w myślach swój brak asertywności wobec dziewczyny. Kurwa… ona powiedziałaby „zabij się” i przysięgam, że bym to kurwa zrobił! Ja pieprzę… co w niej takiego jest? Nikt jeszcze nie miał nade mną takiej władzy jak ona! Cóż, Stradlin, robisz się potulnym jak baranek pantoflarzem! Zaśmiał się w duchu i cmoknął Martę w nos. Przez jedną krótką chwilę zobaczył w jej oczach błysk, błysk, którego nie widział od kilku dobrych miesięcy; błysk radości! Nareszcie, Skarbie! Nawet nie wiesz, jak za tym tęskniłem! Nawet nie wiesz, jak marzyłem, żeby znów to zobaczyć!
- Co tak patrzysz? – zapytała, gdy zauważyła, że od kilku dobrych minut chłopak nie odrywał od niej wzroku.
- Wiesz, ile czasu na to czekałem? – odgarnął włosy z jej twarzy i przejechał dłonią po jej policzku.
- Na co?
- Na to, żebyś się uśmiechnęła… na to, żebym znów zobaczył te iskierki w twoich oczach… - mówił tonem, jakby bujał w obłokach i nie zamierzał stamtąd wracać.
- Stradlin, dobrze się czujesz? – wyszczerzyła zęby i lekko się zarumieniła.
- Ach! I jeszcze się czerwienisz! Boże, jak ja za tym tęskniłem! – wykrzyknął i podnosząc ją, przerzucił sobie przez ramię i wyszedł z łazienki przy akompaniamencie krzyków Marty.
Zaprowadził ją do jej pokoju i postawił na podłodze. Spojrzała na niego z udawanym wyrzutem i nagle przypomniała sobie, że od jakiegoś czasu chciała go o coś zapytać.
- Izzy? Mogę zadać ci pytanie? – kiwnął tylko głową i usiadł na oparciu fotela – co się stało, że… dlaczego przestałeś ćpać i… i od dawna nie widziałam cię pijanego?
- To źle? – zapytał, unosząc wysoko brwi.
Pokręciła przecząco głową i zachęciła chłopaka, by jej powiedział, o co chodzi. W sumie było dla niej szokiem, gdy zdała sobie sprawę, że źrenice gitarzysty od ponad miesiąca miały normalny rozmiar i nie były ani zwężone ani rozszerzone. Jeszcze większym szokiem było to, gdy zauważyła, że Izzy drastycznie ograniczył picie i z butelki czy dwóch jakiegoś trunku zrobiły się ledwie dwa kieliszki wódki albo puszka piwa. Niesamowite! Przecież zawsze mówił, że nie byłby w stanie się tak zmienić… mówił, że brak mu silnej woli… Marta oczywiście nie narzekała na tę zmianę, ale była ciekawa, co kierowało Stradlinem. Usiadła na łóżku i słuchała, jak chłopak zaczął się jej żalić na swoje obecne życie. Mówił o tym, że cholernie żałuje, że nie ma w życiu kobiety, którą pokochałby jak Duff Martę i która pokochałaby jego i jego wady, a nie popularność; mówił o tym, że ma dość niszczenia siebie kokainą i heroiną, że ma dość tracenia kontroli po zbyt dużej ilości alkoholu i przede wszystkim, że ma dość ranienia Marty swoimi uzależnieniami. Chciałby się ustatkować, znaleźć jakiś cel w życiu, prócz muzyki i oczywiście prócz brunetki, która obecnie była dla niego najważniejsza, chciałby odciąć się od całego gnoju, w którym żył przez tyle lat razem z zespołem. Biedny Izzy… jak mam mu do cholery pomóc? Zamyśliła się i przebrała się szybko, by pójść z nim na próbę ich zaprzyjaźnionej kapeli.

- Mogę?
- Jasne, po co się w ogóle pytasz? – chłopak poderwał głowę znad gitary i uśmiechnął się nieśmiało do dziewczyny.
Brunetka przysiadła na skraju łóżka i spojrzała z zaciekawieniem na akustyka Duffa i na zapisany świstek papieru, który miał przed sobą. Domyśliła się, że komponował jakąś piosenkę i szybko o to zapytała.
- Ach… nic specjalnego… - powiedział skromnie, odwracając wzrok.
- Zagrasz? – poprosiła i usiadła wygodniej.
McKagan westchnął ciężko i zanim zaczął grać, na chwilę się zamyślił. Zastanawiał się, dlaczego Marta była ostatnio taka miła i w miarę przyjaźnie do niego nastawiona; fakt, że wciąż nie pozwalała mu się w jakikolwiek sposób dotknąć, nawet najbardziej niewinny, ale przynajmniej mógł z nią porozmawiać na tyle swobodnie, na ile pozwalała sytuacja. Musiał przyznać w duchu, że cieszył się z tego jak małe dziecko, które dostało wymarzony prezent na święta. Kurna… nie sądziłem, że da mi jakąkolwiek drugą szansę… Jak mam jej za to dziękować? Zapytał sam siebie i dobył gitary, ustawiając swoje smukłe palce na odpowiednich progach na gryfie.

How could she look so fine
How could it be she might be mine
How could she be so cool
I've been taken for a fool so many times [...]
How could she be so cool
How could she be so fine
I owe a favor to a friend
My friends they always come through for me

It's a story of a man
who works as hard as he can
Just to be a man who stands on his own
But the book always burns
as the story takes its turn
And leaves a broken man
If you could only live my life
You could see the difference you make to me

I'd look right up at night
and all I'd see was darkness
Now I see the stars alright
I wanna reach right up and grab one for you
When the lights went down in your house
That made me happy
The sweat I make for you
 I think you know where that comes from

- Ładne... – uśmiechnęła się do niego i dodała – ale ja… ja w innej sprawie… bo… chciałam ci życzyć… spełnienia marzeń i szczęścia… - złożyła mu życzenia urodzinowe i ze zdziwieniem zauważyła, że Duff posmutniał – coś nie tak?
- Wiesz… mam dwa marzenia… wystarczyłoby mi gdyby spełniło się jedno z nich… - odwrócił od niej wzrok i odłożył gitarę – chciałbym móc cofnąć czas… - usiadł koło niej – albo… chciałbym… chciałbym, żebyś kiedykolwiek wybaczyła mi… żebyś… żebyś znów ze mną była…
Nawet nie zauważyła, że dotknął dłonią jej policzka i niebezpiecznie się do niej przysunął. Patrzyła jak zahipnotyzowana w głębię jego oczu i szczerą miłość bijącą od nich i nie była w stanie nawet mrugnąć. Po głowie kołatały się jej słowa chłopaka i nie potrafiła wyprzeć ich ze swojej świadomości. Dodatkowo, jakby mało jej było zmartwień i wspomnień, przypomniała sobie, że dokładnie rok temu kochała się po raz pierwszy z Duffem, po raz pierwszy współżyła z jakimkolwiek mężczyzną z własnej, nieprzymuszonej woli; przypomniała sobie, jakie to było wspaniałe uczucie, jak cudownie i wyjątkowo czuła się w ramionach McKagana, który udowodnił jej wtedy, że potrafi być naprawdę czułym i oddanym jej facetem, przypomniała sobie w końcu wszystkie chwile uniesień, jakie fundował jej każdorazowo basista i nie była w stanie opanować łez na myśl o tym wszystkim.
- Marta? – chłopak, który właśnie zamierzał ją pocałować, zauważył, co się z nią działo i zaniepokojony zajrzał jej w oczy – czemu płaczesz?
Isbell za wszelką cenę nie chciała rozpłakać się teraz przy Duffie, ale jej organizm, a raczej kanaliki łzowe odmówiły jej posłuszeństwa i zaczęła cicho szlochać. Kochanie… no co się stało? Dlaczego płaczesz? Chyba nie przeze mnie… błagam… powiedz, że to nie moja wina! Farbowany blondyn niepewnie przysunął się do niej i lekko ją objął, bojąc się jej reakcji. Jednak dziewczyna była zbyt roztrzęsiona, żeby od niego uciekać i wtuliła twarz w jego klatkę piersiową i zaczęła spazmatycznie drżeć. Ciepło bijące od chłopaka przynosiło ukojenie, ale wiedziała, że to tylko chwilowa ulga, że gdy tylko się od niego oderwie, ból powróci ze zdwojoną siłą. Wiedziała, że desperackie próby nasycenia się jego bliskością, skończą się wręcz tragicznie… że rozbudzą w niej jeszcze większą tęsknotę i żal i nie będzie w stanie się pozbierać. Tyle, że teraz jej to nie obchodziło… po raz pierwszy od prawie czterech miesięcy znalazła się w jego ramionach i wszystko inne przestało mieć teraz jakiekolwiek znaczenie. Wdychała jego zapach i próbowała powstrzymać łzy, które ciągle, niemiłosiernie moczyły mu koszulkę.
- Nie płacz… Kochanie… - szepnął cicho i bezradnie pogładził ją po głowie – co się stało? Powiedziałem coś nie tak? – przylgnęła do niego jeszcze mocniej i Duff poczuł jak zaciska dłonie na materiale jego T-shirtu, jakby się czegoś bała – Marta… proszę…
Pocałował ją w czubek głowy i nie odrywając warg od jej włosów, trwał prze chwilę w takiej pozycji. Zupełnie nie wiedział, co się stało i przede wszystkim nie wiedział, co zrobić, by się uspokoiła. O wiele lepiej, by mu szło pocieszanie jej, gdyby nie ich napięte go granic możliwości stosunki. No, Skarbie mój… dlaczego płaczesz? Dlaczego, do cholery? Odciągnął jej twarz od siebie i spojrzał w jej zapłakane oczy, przykryte mokrymi od łez rzęsami. Odgarnął z jej czoła niesforne kosmyki i widząc jej żałosny i zasmucony wzrok poczuł ukłucie w okolicy serca. Niewiele myśląc pochylił się i niepewnie dotknął ustami najpierw jej policzka, a później schodząc pomalutku przywarł do jej pełnych warg. Poczuł jak momentalnie spięła się i zadrżała, jednak nie uciekła, ale też nie próbowała mu ulec. Pomału i z uczuciem pieścił każdy milimetr jej ust, których tak był spragniony, za którymi tak tęsknił i które tak kochał. Boże, jak ja za tym tęskniłem… jak mi tego kurewsko brakowało… myślał gorączkowo i wpijał się coraz odważniej i zachłanniej w jej wargi, jakby chciał nadrobić cały ten stracony bezsensownie czas.
- Zostaw! – oprzytomniała, gdy usłyszała jakiś huk na dole i momentalnie od niego odskoczyła – z-zostaw mnie… - odepchnęła go od siebie i szybko wybiegła z pokoju.
- Kurwa! – mruknął pod nosem i zaciskając pięść, uderzył w ścianę – kurwa mać!
Przez moment miał nadzieję, przez jedną głupią chwilę miał nadzieję, że jakoś się wszystko ułoży, że nie będzie dalej tak źle między nimi. Myślał, że mimo wszystko ten pocałunek coś dla niej znaczył, myślał, że skoro mu nie uciekła to w jakiś sposób już ją zmiękczył, a raczej sama zmiękła. Kurwa, palancie… po cholerę ją w ogóle całowałeś? Myślałeś, że to coś zmieni? Myślałeś, że ot tak zapomni o wszystkim?! Zjebałeś po raz kolejny to, co udało ci się odzyskać! Ukrył twarz w dłoniach i próbując się uspokoić, zamyślił się.

- Powinniście częściej wpadać! Mały was polubił… - zaśmiał się prawie dwumetrowy chłopak trzymając na rękach kilkumiesięczne dziecko.
- Nie możemy wam cały czas przeszkadzać i psuć planów naszymi odwiedzinami!
- Ale Marta… wy jesteście zawsze u nas mile widziani! No… jak mnie nie będzie, to u Marii, prawda, kochanie? – zapytał narzeczoną i z uśmiechem zaczął żegnać się z Izzym i Martą, którzy spędzili u nich sympatyczne popołudnie.
Mały Paris wyciągnął rączki do brunetki i chciał złapać jej włosy. Dziewczyna wyszczerzyła do niego zęby i wzięła go na ręce zachęcona optymistyczną reakcją Bacha. Chłopczyk z radością powitał nowe ramiona i próbował dotknąć twarzy Isbell. Jednak nawet nie półroczne dziecko nie było w stanie dobrze wycelować, co wywołało salwę śmiechu wśród dorosłych. Wiesz… gdybym dwa lata temu nie poroniła, miałbyś się z kim bawić… może też bym miała chłopca… może… cóż, może ktoś u góry stwierdził, że nie nadaję się na matkę… może miał rację? Może faktycznie jestem tak żałosna? Pomyślała i po chwili oddała Parisa w ramiona dumnego ojca i wyszła z Izzym z ich mieszkania.
- Coś tak zmarkotniała, hmm? – zapytał Stradlin, gdy zaczęli wracać do domu – Miałaś taki dobry humor… - objął ją i pocałował ją przelotnie w głowę.
- Nic się nie stało… - mruknęła tylko, myśląc, że da radę zbyć chłopaka. – Och, Izzy… dlaczego zawsze wszystko ze mnie musisz wyciągnąć?
- Bo mi zależy, Kochanie… więc?
- Nic… tak mi się przypomniała moja… c-ciąża… pomyślałam, że ten dzieciaczek miałby już ponad roczek… że byłabym matką… a-ale widocznie… widocznie nie zasłużyłam… widocznie jestem zbyt żałosna.
- Marta… Marta… błagam – Izzy zatrzymał się i złapał ją za ramiona – jaka beznadziejna? Byłabyś idealna… naprawdę! Malutka, no miałaś po prostu pecha! Rozumiesz? Pieprzonego, jebanego pecha! Jeszcze zobaczysz, że będziesz szczęśliwą matką, tak? – patrzył jej w oczy i widząc potakujące spojrzenie, dodał – i nie waż się myśleć inaczej…
Po drodze do domu spotkali Slasha, który wracał z nerwami od Axla. Rose właśnie przyjął do zespołu klawiszowca Dizzy’ego Reed’a, oczywiście główny problem polegał na tym, że Axl praktycznie nikogo nie pytał o zgodę. Kiedy dwa tygodnie temu Marta rozmawiała z Duffem, właśnie była zdziwiona jak nagle usłyszała, że Axl wymyślił sobie nowego członka zespołu. Jak się teraz okazało, nie konsultował tego z pozostałymi członkami Guns n’Roses.
- U Sebastiana byliście? – zapytał Slash i uśmiechnął się nieśmiało do Marty.
Kiwnęli tylko głowami, a dziewczyna szybko odwróciła wzrok. Bała się konfrontacji z chłopakiem, który tak strasznie ją zaskoczył na początku roku. Nie dość, że zaskoczył to jeszcze przestraszył… nie wiedziała, co oznaczał ten długi pocałunek, nie wiedziała, dlaczego Slash z takim zaangażowaniem wpijał się w jej usta i dlaczego przede wszystkim pozwolił sobie na taki gest. Co to było? Głupi kaprys? Chęć zabawienia się mną? A może litość?! Współczujesz mi Saul? Współczujesz mi, że facet, w którym jestem do szaleństwa zakochana, mnie zdradził? Dziękuję za taką litość, skoro się do mnie chciałeś dostawiać… cholera… Duff mimo wszystko jest twoim przyjacielem… co ci dało to, że wykorzystałeś moją słabość? Biła się z myślami i nawet nie zauważyła, kiedy weszli do domu. Już w salonie usłyszeli krzyki dwóch współlokatorów. Marta pierwsza weszła do kuchni i praktycznie zamarła słysząc słowa Stevena.
- Ty, idioto! Myślisz, że ją zdradziłeś? Myślisz, że posuwałeś tę dziwkę?! – zaśmiał się okrutnie, nie zauważywszy, że mają towarzystwo – To ja ją wynająłem, żeby POŁOŻYŁA się koło ciebie i w razie czego ściemniała, że z tobą spała! Nic nie pamiętasz, bo wcisnąłem w ciebie dragi, kumasz to, kurwa? Miałem dość tego, że przestałeś ćpać i łazić na dziwki! Myślałem, że jak się z nią rozstaniesz, to wróci mój jebany kumpel!
- C-co? – zaskoczona dziewczyna wydała z siebie cichy pisk.
Duff momentalnie odwrócił wzrok i spojrzał zrozpaczony na Martę. Wiedział, że słyszała, co mówił Steven… wiedział, że usłyszała wystarczająco dużo… Kurwa… czyli… czyli jej nie skrzywdziłem… czyli to wszystko było jebanym kiepskim żartem Stevena… tyle jebanego cierpienia przez jakiś idiotyczny kawał! Kurwa mać!
- No czego się gapisz! Przecież, kurwa mać, słyszałaś, co powiedziałam! Ten chuj cię nie zdradził! Ten chuj wcale nie ćpał z własnej woli! – wrzasnął Adler, na Martę, która z wytrzeszczonymi oczami, patrzyła na dwóch chłopaków.
W zwolnionym tempie dotarło do niej, co właśnie usłyszała i wybiegła ze łzami w oczach, popychając Izzy’ego, który stał jak sparaliżowany koło Hudsona. Wszyscy zamarli i stali w ciszy, nawet nie wydając z siebie najmniejszego dźwięku. Adler patrzył z pogardą na Duffa, który z załamaniem ukrył twarz w dłoniach i wglądał, jakby miał się zaraz popłakać. Izzy kompletnie nie wiedział, co ma powiedzieć i obserwował Slasha, który z trudem powstrzymywał nerwy.
- No, durniu! Co tak stoisz, palancie?! Leć za nią, frajerze! – krzyknął kudłaty gitarzysta, doskakując do Duffa i prawie wyrzucając go z kuchni.
McKagan trochę oprzytomniał i szybkim krokiem opuścił dom. Zastanawiał się, w którą stronę mogła pobiec dziewczyna i ruszył w kierunku skwerku koło sklepu muzycznego, na którym czasem przesiadywali.

W tym samym czasie w parku, który był często uczęszczanym przez zespół, siedziała skulona, zapłakana dziewczyna. Każdy mijał ławkę, na której była bez najmniejszego zainteresowania; nikt nie zapytał, czy wszystko w porządku, nikt nie zapytał, czy może jakoś pomóc szlochającej brunetce. Była zupełnie sama… sama ze swoimi myślami, które powodowały jeszcze większe fale łez. W końcu brakujący element układanki się odnalazł, w końcu znalazła odpowiedź na najbardziej bolesne pytania… Dlaczego Duff, który upierał się, że ją kocha tak po prostu ją zdradził… Dlaczego do szaleństwa rozkochany w niej chłopak zabawiał się z jakąś dziwką… i w końcu, dlaczego czuły i ciepły basista wolał ramiona jakiejś wyuzdanej panienki od niej? Od dziewczyny, którą ciągle uważał za swój ideał… Teraz wszystko jasne... Nie było żadnej zdrady… twoje zapewnienia były szczere… były cały czas aktualne… czemu ja głupia tego nie zauważyłam? Czemu nie zauważyłam, że coś jest nie tak! Czemu nie widziałam tej cholernej miłości w twoich oczach? Czemu nie pozwoliłam ci wyjaśnić tego wszystkiego wcześniej… czemu nie wierzyłam w to, że nie chciałeś i nigdy świadomie byś mnie nie skrzywdził… no kurwa, czemu w to nie wierzyłam? Ukryła twarz w dłoniach i popłakała się jeszcze bardziej, nie zważając na zdegustowane spojrzenia niektórych przechodniów, nie zważając na chłodne powietrze, które charakteryzowało luty. Gdyby nie Steven… gdyby nie on… ciągle byłabym z Duffem… ciągle bym z nim była i nie wydarzyłoby się tyle rzeczy… nie całowałabym się ze Slashem, nie miałabym tych cholernych koszmarów praktycznie co noc… nie martwiłabym Izzy’ego… Duff nie miałby wstrząśnienia mózgu, nie byłby skłócony z resztą zespołu, nie musiałby słuchać tych cholernych obelg ze strony Saula…
- M-marta… - usłyszała cichy szept tuż przy swoim uchu – Marta, Kochanie… - podniosła głowę i zobaczyła właściciela głosu, który oczywiście od razu rozpoznała – j-ja nie wiem, c-co… nie wiem, co m-mam powiedzieć… - patrzył na nią swoim załzawionym spojrzeniem i zdołał powiedzieć jeszcze tylko dwa słowa – K-kocham cię…
Dziewczyna przytuliła się do niego i przejmujący szloch wydobył się z jej gardła. Płakała jeszcze bardziej niż wtedy, gdy dowiedziała się o rzekomej zdradzie swojego chłopaka. Płakała, bo przez głupi żart ich przyjaciela stracili się na te kilka długich miesięcy, płakała, bo przypomniała sobie te wszystkie chwile, kiedy wyrzucała McKagana ze swojego pokoju albo, kiedy go spławiała przy pomocy Izzy’ego albo Slasha; nie potrafiła powstrzymać łez na myśl o tym, że gdyby Steven się nie przyznał, mogła już nigdy nie odzyskać swojego ukochanego faceta. Tuliła się do niego tak, jakby zaraz miał się rozpłynąć i już nie wrócić; tak jakby chciała nasycić się jego bliskością na kilka dobrych miesięcy, tak na wszelki wypadek, gdyby znów coś się miało wydarzyć.
- Skarbie… już wszystko dobrze… - wyszeptał, przyciskając ją do siebie jak najbliżej – już nie musisz przeze mnie płakać… - przemieścił ją tak, że siedziała na jego kolanach przodem do niego i ciągle desperacko go obejmowała.
- D-duff… j-ja cię… ja cię t-tak strasznie p-przepraszam… n-nie powinnam wierzyć, ż-że… że mogłeś t-to zrobić… - wyszlochała, drżąc praktycznie na całym ciele.
- Hej… ja sam w to uwierzyłem… mimo że cholernie nie chciałem, to jednak uwierzyłem jak głupek… - zmusił ją  ruchem ręki, by na niego spojrzała – Marta… błagam cię… ja chcę… ja muszę naprawić to wszystko… muszę cię odzyskać… - widział w jej oczach nieme pytanie – wróć do mnie… proszę… - pogłaskał ją po mokrym od łez policzku i niecierpliwie czekał na odpowiedź.
- W-wiesz, że… że przez c-cały ten czas… że nawet na chwilę nie potrafiłam cię znienawidzić? Nie potrafiłam… za bardzo c-cię kocham… - powiedziała cichutko, opuszczając głowę.
Dopiero po chwili poczuli pierwsze krople deszczu na swoich ciałach, ale nie przejęli się tym zbytnio w przeciwieństwie do przechodniów, którzy w popłochu uciekali swoich domów przez zbliżającą się wielkimi krokami ulewą. Marta spojrzała mu prosto w oczy i bez zbędnych słów wpiła się z tęsknotą w jego usta, które równie szybko oddawały pocałunki. Wplotła ręce w jego długie, farbowane włosy i przysunęła się bliżej niego. Z cichym jękiem powitała jego dłonie na swoich piersiach, które uciskał poprzez jej kurtkę. Odchyliła głowę do tyłu, pozwalając Duffowi drażnić językiem jej delikatną skórę na szyi i przymknęła oczy, żeby uchronić je przed kroplami deszczu. Z gardła wydobyło się jej ciche westchnienie, gdy chłopak sforsował zamek błyskawiczny i rozpiął jej koszulę, zyskując tym samym lepszy dostęp do jej biustu.
- Maleńka… - wymruczał McKagan, pochylając się nad jej krągłymi piersiami, ukrytymi pod czarnym stanikiem – Nawet… kurwa… nie wiesz… jak… zajebiście… za tobą… szaleję… - przerywał co chwilę swoją wypowiedź, by złożyć na jej dekolcie krótkie całusy.
- Duff… wariacie! Jesteśmy w środku parku! – zaśmiała się dziewczyna, gdy próbował odgiąć jedną z miseczek.
- Pieprzyć to! – mruknął i po chwili wybuchnął śmiechem i dodał - ok… wolę opcję z pieprzeniem ciebie… - wrócił do obcałowywania jej ust, a dłońmi powędrował pod koszulę, by na plecach znaleźć zapięcie jej biustonosza.
Dziewczyna po raz kolejny straciła orientację i zupełnie zapomniała, gdzie się znajduje. Poddała się kompletnie coraz bardziej podnieconemu Duffowi i wiedziała, że powinna być choć trochę asertywna, bo za chwilę chłopak zacznie się z nią kochać na tej niewygodnej ławce. Ok… pierdolić, że niewygodna… przecież, kurwa, może nas ktoś zobaczyć… pomyślała przez ułamek sekundy, ale szybko odgoniła od siebie te niezbyt optymistyczne myśli, gdy tylko poczuła, że basista zaczął dobierać się do jej spodni.
- No też coś! W miejscu publicznym będą się tak obściskiwać! Jak wam nie wstyd? Obrzydliwi rozpustnicy… - Marta aż podskoczyła, gdy usłyszała jakiś ostry głos, należący do jakiejś starej kobiety, która stała kilka metrów od nich – no nie szanują się te dziewuchy, a później wielki problem, bo bachor w drodze!
- Ma pani jakiś problem? To radzę znaleźć sobie jakiegoś faceta, który panią zaspokoi i przestanie pani tak gderać jak jakaś jebana żelazna dziewica! – zawołał za nią Duff, gdy zgorszonym wzrokiem zmierzyła Martę, siedzącą okrakiem na kolanach swojego chłopaka i odeszła od nich.
Brunetka wybuchła niekontrolowanym śmiechem i ukryła zarumienioną twarz we włosach chłopaka. Boże… jaki przypał! Jaki pieprzony przypał! Jakaś baba przyłapała nas w jakimś jebanym parku, na jakiejś pierdolonej ławce! Dobrze, że przerwała teraz, a nie… wyrzuciła szybko z umysłu te myśli i zaczerwieniła się jeszcze bardziej. Cieszyła się, że McKagan nie zauważył jej zmieszania, bo gdy się odezwał po kilku chwilach, zdołała opanować zażenowanie.
- No… na czym skończyliśmy, Cukiereczku? – zapytał i obejmując ją, podniósł się.
- Duff! Błagam… dopiero jakaś kurde… nas nakryła… i… - nie dokończyła, bo chłopak zamknął jej usta pocałunkiem i kładąc ją na ławce, próbował pozbyć się w końcu jej górnej części bielizny – Wróćmy chociaż do domu! – jęknęła z trudem, gdy ponownie uścisnął jej pierś i prawie go z siebie zrzuciła.
- Jak sobie życzysz, Skarbie… - pociągnął ją niecierpliwie za rękę, nie kłopocząc się rozpiętą koszulą, zapiął jej kurtkę i szybkim krokiem wyprowadził ją z parku – ale… uważaj, bo jestem kurewsko napalony! – zaśmiał się i rzucił jej sugestywne spojrzenie.
- Tak? A kiedy ty nie jesteś napalony, hmm? – zapytała z udawanym oburzeniem – no dobrze… - uśmiechnęła się lubieżnie i dodała - coś tam spróbuję zaradzić, żeby cię jakoś zaspokoić…

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz