rozdział 16. z liczbą komentarzy 78...
Ok... ten
rozdział jest... brak mi słów! Praktycznie w całości wymyślałam jakieś
głupoty, żeby dojśc do sceny ze Stevenem, która jako jedyna była od
samego początku planowana :P
a teraz czytac, komentowac, polecac i tak dalej...
***
-
Klawiszowiec?! Na cholerę wam klawiszowiec? – zapytała zaskoczona dziewczyna i
siadając na parapecie, spojrzała pytająco na Duffa.
- Nie wiem…
pytaj Axla, to jego pomysł… po za tym ja ostatnio nie mam nic do powiedzenia w
tym zespole, bo każdy się na mnie rzuca z mordą… no może z wyjątkiem Izzy’ego…
- mruknął i sięgnął po butelkę wódki, opróżniając ją od razu do połowy.
Siedział w
kuchni ze swoją byłą dziewczyną i za wszelką cenę starał się być miły i nie
wspominać o powodzie ich rozstania. Był wdzięczny brunetce, że na tydzień przed
świętami zgodziła się go w końcu wysłuchać i nie odprawiała go z kwitkiem za
każdym razem jak się odezwał i nie wychodziła z pomieszczenia, w którym akurat
urzędował. Fakt, że nie było to jeszcze tym, o czym marzył, ale cieszył się z
każdego takiego aktu dobrej woli w relacjach między nimi.
- Duff… ja
mówiłam im nie raz, że to są sprawy między nami i że… że nie mają prawa cię tak
traktować, ale…
- To nie
twoja wina! Widocznie zasłużyłem na takie coś…- westchnął i dopił do końca
alkohol.
Mimo, że
wypił już niecały litr przeźroczystego, wysokoprocentowego trunku, jego
organizm był przyzwyczajony do takich ilości i nawet nie czuł się dostatecznie
pijany. Mimo że normalny człowiek byłby w stanie upojenia alkoholowego, on mógł
stwierdzić, że był w stanie wskazującym na spożycie. Durniu! Nawet najebać
się już nie umiesz! Jęknął i sięgnął po następną butelkę, tym razem
Nightraina.
- Wszystko u
ciebie w porządku? – zapytał po chwili, nie zdając sobie nawet sprawy, jak
idiotycznie brzmi to pytanie w jego ustach.
- Tak… chyba
tak… - mruknęła niezbyt przekonująco i dodała – a… u ciebie? – Boże… jaka ta
rozmowa sztuczna! Jakbyśmy się dopiero poznali i nie wiedzieli, o czym możemy
mówić…
- Zmieńmy
temat – powiedział odwracając, od niej wzrok.
Spojrzała na
niego zaskoczona i chciała coś odpowiedzieć, ale do kuchni wkroczył Slash. Nie
zauważył Duffa siedzącego przy stole i skierował się do Marty, cmokając ją na
przywitanie w policzek. McKagan z żalem patrzył na to powitanie, ale nie
odezwał się ani słowem. Co bym dał, żeby ona pocałowała mnie chociaż w
policzek? Co bym, kurwa, dał, żeby chociaż mnie objęła? Prócz tego, że
Marta przez długi czas w ogóle nie chciała z nim rozmawiać, najgorszą karą dla
basisty był brak jej bliskości; tak strasznie tęsknił za jej gładką, ciepłą
skórą, którą ubóstwiał drażnić, tak bardzo tęsknił za jej zapachem i smakiem
jej ust. Tęsknił za jej uśmiechem, za patrzeniem jej głęboko w oczy; tęsknił za
jej doskonałymi piersiami, w które tak uwielbiał się przytulać, za miękkimi
wargami, które tak czule go całowały, tęsknił za jej cichymi, słodkimi jękami
rozkoszy, które doprowadzały go do szaleństwa, gdy się kochali; tęsknił za z
pozoru niewinnymi gestami dziewczyny, które rozpalały w nim zmysły i które nie
pozwalały skupić myśli na niczym innym, jak na jej idealnym ciele, które z
rozbrajającą nieśmiałością i wdzięcznością przyjmowało wszelkie jego
pieszczoty. Jednym zdaniem, tęsknił za wszystkim, co dotyczyło jej osoby.
-
McKagan…znów próbowałeś jej pierdolić, jaki to ty biedny jesteś, bo nic nie
pamiętasz? – Hudson jak tylko się obrócił, dostrzegł Duffa i na jego twarzy
pojawił się grymas nienawiści i pogardy.
- Slash! Przestań!
– widząc minę Duffa, Marta szybko skarciła Slasha i dodała – przestań się tak
zachowywać! On jest twoim przyjacielem!
Duff zamiast coś powiedzieć albo zrobić, po
prostu wstał i bez słowa opuścił kuchnię. Skoro Hudsonowi tak wybitnie nie
pasowało jego towarzystwo, to przecież nie będzie się narzucać, ani z nim
kłócić o to, kto ma zostać w pomieszczeniu. A po ostatniej wymianie zdań, a
raczej ciosów, wolał unikać podobnych sytuacji. Pierdolone wstrząśnienie
mózgu! Kurwa mać! Po jednym z uderzeń Duff huknął z całej siły głową w
lodówkę i nabawił się wstrząśnienia mózgu; na szczęście łagodnego, ale i tak
został uziemiony na kilka dni w łóżku, bo Marta za bardzo się wszystkim
przejęła i wręcz zmusiła go do leżenia. Mimo, że od tego czasu minęło parę
dobrych tygodni, chłopak ciągle odczuwał dotkliwe bóle głowy, które rozsadzały
mu czaszkę i których nie dało się pozbyć zażywając zwykłe środki przeciwbólowe.
- Saul…
dlaczego to robisz? – zawołała Marta, odwracając go ku sobie – dlaczego ciągle
się tak zachowujesz?
- Pójdziemy
na spacer? – zaproponował i zarzucając jej na ramiona swoją skórzaną kurtkę,
wyprowadził ją z domu.
Prowadził ją
w nieznanym jej kierunku, przez cały czas milcząc i ignorując jej pytania. No
Hudson! Zadałam pytanie, dokąd i po co idziemy! Może byś łaskawie odpowiedział,
a nie ciągnął mnie nie wiadomo gdzie! Kurwa mać… taki problem? Najpierw chamsko
się odzywasz, a teraz wielce chcesz iść na spacer, nic nie mówiąc!
- Slash! –
zatrzymała się i wyrwała się z jego uścisku ręki – Gdzie mnie prowadzisz?
- Chcę
porozmawiać… w spokoju – warknął i po kilku minutach wprowadził ją na jakiś
opustoszały, zniszczony plac zabaw – od lat nikt tu nie przychodzi… szkoda…
Marta
rozejrzała się po okolicy i usiadła na zniszczonej karuzeli. Nie podobało się
jej tutaj i gdyby była sama z pewnością chciałaby jak najszybciej stąd odejść;
jedyne co ją odwodziło od tej decyzji to obecność Slasha, przy którym czuła się
bezpieczniej.
- Więc… co
chciałeś mi powiedzieć?
- Popełniasz
błąd… popełniasz jebany błąd, że mu znowu zaufałaś! Że odpuściłaś mu…
rozumiesz?
- Nie ufam
mu… nie ufam mu tak jak na początku… tylko z nim rozmawiam! O co ci chodzi?! To
są sprawy między mną a Duffem! Dlaczego ciągle się tak czepiasz?
Dziewczyna
nie potrafiła ukryć irytacji, nie potrafiła ukryć, że ma dość zachowania
Slasha. Kurna, nawet Izzy się tak nigdy nie zachowywał! Nawet wtedy, gdy był
zazdrosny o mój związek z Duffem! Nawet wtedy nie wpierdalał się tak w moje
życie! Nawet wtedy nie mówił mi, co mam robić, nie wyżywał się na Duffie! Jakim
prawem, Slash? Jakim prawem chcesz rządzić moim życiem?!
- Dziecino…
- podszedł do niej i ujął jej podbródek – Marta, ja… za bardzo mi na tobie
zależy, żeby pozwolić temu gnojkowi znów cię skrzywdzić… za bardzo mi na tobie
zależy, żeby patrzeć jak płaczesz… - dostrzegł łzy w jej oczach – widzisz? Nie
powiesz mi, że chce ci się płakać przez moje zachowanie… nie wmówisz mi, że to
nie przez Duffa i to, co ci zrobił… po prostu w to nie wierze… nie dlatego co
noc płakałaś, myśląc, że Izzy tego nie słyszy? Nie dlatego zamknęłaś się w
sobie i nie chciałaś z nami rozmawiać?!
Brunetka
spuściła wzrok i pozwoliła łzom potoczyć się po policzkach. Oczywiście, że nie
płakała teraz przez Slasha i jego zachowanie, tylko przez obraz, który ciągle
siedział jej w głowie, który pojawiał się za każdym razem, jak tylko zamknęła
oczy i pomyślała o Duffie; obraz jej faceta z jakąś panienką w łóżku
prześladował ją codziennie od chwili, gdy to zobaczyła przed trzema miesiącami.
- Ej, ale
nie płacz… Dziecinko… - czule otarł łzy z jej twarzy i zaczął szeptać –
przepraszam… nie chciałem, żebyś… no już dobrze… uspokój się… - przygarnął ją
do siebie i dodał – proszę…
Marta
rozszlochała się jeszcze bardziej i wtuliła się w męskie i silne ramiona
Slasha. Miała dość wszystkiego; miała dość Duffa, tego, co jej zrobił, tego, że
tak strasznie go kochała, tego, że nie potrafiła go znienawidzić i że tak
cholernie brakowało jej jego bliskości, jego ciepła i uczucia, którym ją
darzył; miała dość Slasha, jego dziwnych fochów, tego jak traktował Duffa,
tego, że bardziej przejmował się tą sprawą niż ona sama, że mimo troski o nią,
doprowadzał ją do płaczu. Nie mogła poradzić sobie z bólem, który rozdzierał
jej serce, gdy patrzyła na McKagana, nie potrafiła poradzić sobie z żalem, gdy
widziała skłóconych przez nią przyjaciół; nie wiedziała, co zrobić ze wstydem i
bezradnością… I jeszcze Izzy… mój kochany Izzy… nie chciałam, żeby tak
strasznie przejął się mną i moją… moją depresją? Moim załamaniem? Chyba moim
pierdolonym użalaniem się nad sobą!
- Malutka… -
odciągnął ją od siebie i spojrzał w jej mokre od łez oczy.
Jedyne co
teraz zobaczył to bezkresny smutek, ból i tęsknotę, za miłością, czułością, za
szczęściem, którym obdarzył ją Duff. Odwrócił wzrok, nie mogąc znieść jej
spojrzenia, w którym kryła się rozpaczliwa prośba o jakąkolwiek pomoc, w którym
odbijała się niema prośba o zrozumienie i o ulgę w jej cierpieniu. Kurwa!
Hudson, zrób coś z tym! Jak możesz tak biernie patrzeć na to wszystko i nic nie
robić? Zdesperowany Slash nie wiedział, co zrobić, by choć trochę podnieść
ją na duchu, by sprawić, że poczuje się lepiej. Pogładził ją po policzku, chcąc
otrzeć łzy, ale natychmiast popłynęły nowe ze zdwojoną siłą. Pocałował ją lekko
w czoło i odgarnął włosy z jej twarzy. Przez ułamek sekundy wydawało mu się, że
dostrzegł w jej oczach coś jeszcze, coś, co sprawiło, że stracił całą pewność
siebie. Wpatrywał się w nią, nie wiedząc, co ma dalej robić. Kurwa… nie
rozumiem… nie wiem… nie… Slash pogubił się w tym, co myślał i w tym, co
powinien myśleć. Pochylił się nad Martą i ostrożnie musnął wargami jej pełne,
drżące od szlochu usta i próbując wykrzesać w sobie jak najwięcej uczucia,
zaczął ją delikatnie i czule całować. Z początku dziewczyna biernie stała i
pozwalała chłopakowi na tak śmiałe kroki, jednak po chwili w pełni uległa
subtelnym i ciepłym pocałunkom, których tak pragnęła i których tak strasznie
potrzebowała. Przyciągnęła go bliżej do siebie i pozwoliła, by zanurzył dłonie
w jej długie włosy i coraz śmielej i pewniej muskał jej usta, które z
niewyobrażalną tęsknotą i żałością oddawały te pieszczoty. Hudson nawet przez
chwilę nie pomyślał, że to, co robi, jest kompletnie nieodpowiedzialne i nie na
miejscu; nie docierało do niego, że właśnie chciał pocieszać dziewczynę,
do szaleństwa zakochaną z wzajemnością w jego przyjacielu, którego, mimo
wszystko traktował niemal jak brata; nie zważał na to, że brunetka całuje się z
nim tylko w akcie desperacji i bezradności i w normalnych warunkach
przywaliłaby mu w twarz za tak zuchwały gest. Zanurzył ręce pod swoją
ramoneskę, którą miała zarzuconą na ramiona i przejechał dłońmi wzdłuż jej
kręgosłupa, wywołując tym samym dreszcze na delikatnej skórze dziewczyny.
Naparł na nią swoim ciałem, żeby oparła się o barierkę od karuzeli i coraz
zachłanniej wpijał się w jej pragnące czułości usta. Położył dłonie na jej
talii i przycisnął ją do siebie, kompletnie zapominając o tym, że nie ma prawa
nawet marzyć o tym, co właśnie chciał zrobić, że nie ma prawa jej tak dotykać i
całować.
- Slash…
Slash! – Marta oderwała się od niego, gdy poczuła jego ręce niebezpiecznie
blisko swoich piersi i spojrzała na niego przerażonym wzrokiem – c-co ja
zrobiłam?! Co…co ja, k-kurwa… ja… - wyrwała się z jego mocnego uścisku i
chciała uciec.
- Marta! –
Hudson zerwał się z miejsca i po chwili ją dogonił – Ja… przepraszam! Ja… nie
wiem, jak, do chuja… poniosło mnie! Przepraszam, naprawdę!
- Z-zapomnij
o… o t-tym… zapomnij, rozumiesz? – krzyknęła zrozpaczona i puściła się pędem tą
samą drogą, którą tu przybyli.
Gitarzysta
popatrzył za nią, ale nie próbował jej nawet zatrzymać. Wiedział, że musiała
ochłonąć i przede wszystkim on sam musiał się opanować i doprowadzić do
normalnego stanu. Hudson, pojebie! Co ci wpadło do tego pustego łba? Jak
mogłeś wykorzystać jej słabość, żeby… żeby, kurwa, sobie poużywać?! Jak mogłeś
wykorzystać jej słabość i chcieć… chcieć… no właśnie…co chciałeś osiągnąć?!
Udowodnić sobie, że ją też możesz omotać i przelecieć jak zwykłą dziwkę?!
Przecież wiesz, że nią nie jest! I kurwa mać, jakim prawem, do chuja, w ogóle
ją pocałowałeś?! Jakim prawem przystawiałeś się do laski swojego kumpla? Fakt,
że nie są już ze sobą, ale co za różnica?! Ja pierdolę… jestem gorszym gnojem
od McKagana!
-
Kurwa mać! – wrzasnął i kopnął z nerwami w urwane krzesełko od huśtawki.
- Marta..
też się cieszę, że cię widzę, ale mogłabyś chociaż zapytać, czy możesz wejść… -
mruknął Izzy, gdy dziewczyna z impetem otworzyła drzwi łazienki i szybko
wkroczyła do pomieszczenia.
Fakt, że
tylko się golił, ale przecież mógł robić milion innych rzeczy, przy których
niekoniecznie chciał mieć towarzystwo. Odwrócił się i spojrzał pytająco na
roztrzęsioną dziewczynę, która okryta była skórzaną kurtką Slasha. Wytarł
ręcznikiem resztki pianki do golenia i podszedł do brunetki, która już
siedziała na pralce i kiwała się jakby miała chorobę sierocą. Zupełnie nie
wiedziała, jak mogła dopuścić do takiej sytuacji, jak mogła pozwolić Slashowi
się całować i co gorsza jeszcze ułatwiać mu zadanie swoim zaangażowaniem. Nie
wiedziała, jak mogła poddać się kompletnie jego miękkim i zachłannym ustom, jak
mogła oddać się bezwiednie tej czynności. A Duff? Przecież ja go wciąż
kocham! Jak mogłam wpaść w ramiona Hudsona i się z nim obściskiwać? Jak
cholera, mogłam do tego dopuścić?! C-co z tego, że desperacko pragnę, kurwa, miłości
i ciepła? To, do chuja, nie jest powód, żeby całować się ze swoim przyjacielem…
z przyjacielem Duffa!
- Ej.. co
jest? – ułożył dłonie na jej kolanach i zajrzał jej głęboko w oczy – Cała się
trzęsiesz…
- I-izzy…
Boże, co ja zrobiłam? C-co ja najlepszego zrobiłam? – przejechała ręką po
włosach, żeby odgarnąć je z czoła i spojrzała załzawionym wzrokiem na chłopaka
– k-kurwa, z-zachowałam się jak… jak j-jakaś pieprzona d-dziwka!
- Hej, hej,
hej… co ty mówisz… Malutka? – jedną dłonią uniósł jej podbródek, a drugą
pogładził po ramieniu – co się stało?
- J-ja… bo
ja… b-bo… Slash… to znaczy… c-całowałam s-się z nim… - wyjąkała, próbując nie
patrzeć na zaskoczonego gitarzystę.
- Co
robiłaś?! – w jego głosie nie słyszała oskarżenia, tylko niedowierzanie.
- N-nie
wiem, c-co mnie… co mnie n-napadło… t-to była chwila… to… j-ja nie wiem, j-jak…
- nieporadnie próbowała się tłumaczyć, mimo że Izzy wcale od niej tego nie
wymagał – p-po prostu… n-nie potrafiłam… nie byłam w stanie g-go odepchnąć…
nie… to tak s-szybko… o-on… p-poczułam s-się jak… jakbym z-znów b-była z… z
Duffem… j-jakbym b-była s-szczęśliwa… j-ja straciłam g-głowę…
Stradlin był
tak zaskoczony tym, co usłyszał, że nie był w stanie nic powiedzieć. Nie
spodziewał się, że Marta będzie szukać takiego pocieszenia, o ile to ona go
szukała, a nie zaoferował go Slash… pomyślał i stwierdził, że druga opcja
jest bardziej prawdopodobna. Nie wiedział tylko, dlaczego jego przyjaciel w tak
chamski sposób wykorzystał okazję i załamanie dziewczyny, która rozpaczliwie szukała
ciepła, którym obdarzał ją Duff i które straciła wraz z jego zdradą. Przez
chwilę poczuł ukucie żalu, że sam nie był w stanie zagoić ran w sercu brunetki
swoją miłością, ciepłem i bezwarunkowym praktycznie oddaniem. Wiedział, że mimo
jego ogromnego uczucia do tej drobnej kobiety, nie jest w stanie wyleczyć jej z
beznadziejnej miłości do McKagana, który tak cholernie ją skrzywdził.
- Nic się
nie stało… nie płacz… - przytulił ją do siebie i szeptał jej do ucha – to chyba
bardziej moja i Duffa wina… nie obwiniaj się, Skarbie, o to, że… że brak ci
ciepła, że brakuje ci Duffa…
- T-ty nic
nie rozumiesz… j-jak ja w ogóle mogłam d-dopuścić, żeby… żeby on… żeby…
p-pewnie uważacie m-mnie obaj za… z-za jakąś ł-łatwą p-panienkę…
- Marta! –
Izzy brutalnym gestem odsunął ją od siebie i złapał mocno za ramiona – Nigdy…
nigdy nie próbuj nawet tak o sobie myśleć! To, że się całowaliście… to był
idiotyczny impuls załamanej dziewczyny, tak? To była chwila słabości
dziewczyny, która rozpaczliwie szuka miłości i która tęskni za swoim byłym… I
nawet nie próbuj myśleć inaczej! – ostrzegł ją, zanim zdążyła otworzyć usta –
Gdybyś była z Duffem, to byś tego nie zrobiła, prawda? – kiwnęła tylko głową –
no widzisz! Sama to przyznałaś… A ze Slashem, to ja sobie porozmawiam… - mruknął
sam do siebie i objął brunetkę, która zaczęła cichutko szlochać mu w koszulę.
Było jej tak
strasznie głupio, że jakby nigdy nic całowała się ze Slashem, mimo że wszyscy
doskonale wiedzieli, jakim silnym uczuciem darzy McKagana. Było jej głupio, że
poddała mu się i w pewnym sensie sama prowokowała go do działania. I jeszcze
teraz Izzy, który przekonywał ją, że niczego złego nie zrobiła i była to tylko
chwilowa słabość i załamanie… musiała przyznać w duchu, że chyba poczułaby się
lepiej, gdyby zaczął na nią wrzeszczeć o to, co zrobiła. Byłoby dużo lepiej,
gdyby zaczął jej prawić kazania i potępił jej zachowanie.
I can't quit you, babe
So I'm gonna put you down for a while
I said, I can't quit you babe
I guess I got to put you down for a while
Said you messed-up my happy home
Made me mistreat my only child
Yes, you did, babe, oh
Said, you know I love you, baby
My love for you I could never hide
Oh, you know I love you, babe
My love for you I could never hide
When I feel you near me, little girl
I know you are my one desire, yeah
So I'm gonna put you down for a while
I said, I can't quit you babe
I guess I got to put you down for a while
Said you messed-up my happy home
Made me mistreat my only child
Yes, you did, babe, oh
Said, you know I love you, baby
My love for you I could never hide
Oh, you know I love you, babe
My love for you I could never hide
When I feel you near me, little girl
I know you are my one desire, yeah
- Już w
porządku? – zapytał łagodnie, ciągle trzymając ją w ramionach.
Kiwnęła
niepewnie głową i szepnęła tylko ciche podziękowanie chłopakowi. Izzy tylko
mruknął, że przecież nie ma za co i uśmiechnął się pod nosem. Zupełnie nie
wiedział, po co dziewczyna, każdorazowo mu dziękowała, skoro pocieszanie jej,
albo poprawianie jej humoru, było dla Stradlina pewnego rodzaju obowiązkiem.
Oczywiście w jego mniemaniu obowiązkiem – to on spotkał ją na ulicy i
postanowił wziąć do nich do domu, to on chciał się nią zaopiekować, to on pałał
do tej dziewczyny nieodgadnionym i bezgranicznym uczuciem, które wręcz kazało
mu robić wszystko, byle tylko była szczęśliwa i bezpieczna. Mała, Mała… nie
wiesz jeszcze, że za tobą szaleję i zrobię wszystko, co tylko będziesz potrzebować
i chcieć? Że jestem w stanie zrzec się swojego szczęścia, byle tylko sprawić,
że się uśmiechniesz? Byle tylko zobaczyć te radosne błyski w twoich oczach…
- Izzy?
- Tak,
Malutka? – mruknął, wtulając twarz w jej długie gęste włosy.
- Bo… jak
ostatnio byłam u Marii i Sebastiana, to nalegał, żebym przyszła do nich na
próbę… pójdziesz ze mną?
- Kiedy?
- No…
dzisiaj? – zapytała niepewnym głosem i odrywając się od chłopaka, spojrzała na
niego błagalnym wzrokiem.
Stradlin
uśmiechnął się tylko i przeklął w myślach swój brak asertywności wobec
dziewczyny. Kurwa… ona powiedziałaby „zabij się” i przysięgam, że bym to
kurwa zrobił! Ja pieprzę… co w niej takiego jest? Nikt jeszcze nie miał nade
mną takiej władzy jak ona! Cóż, Stradlin, robisz się potulnym jak baranek pantoflarzem!
Zaśmiał się w duchu i cmoknął Martę w nos. Przez jedną krótką chwilę
zobaczył w jej oczach błysk, błysk, którego nie widział od kilku dobrych
miesięcy; błysk radości! Nareszcie, Skarbie! Nawet nie wiesz, jak za tym
tęskniłem! Nawet nie wiesz, jak marzyłem, żeby znów to zobaczyć!
- Co tak
patrzysz? – zapytała, gdy zauważyła, że od kilku dobrych minut chłopak nie
odrywał od niej wzroku.
- Wiesz, ile
czasu na to czekałem? – odgarnął włosy z jej twarzy i przejechał dłonią po jej
policzku.
- Na co?
- Na to,
żebyś się uśmiechnęła… na to, żebym znów zobaczył te iskierki w twoich oczach…
- mówił tonem, jakby bujał w obłokach i nie zamierzał stamtąd wracać.
- Stradlin,
dobrze się czujesz? – wyszczerzyła zęby i lekko się zarumieniła.
- Ach! I
jeszcze się czerwienisz! Boże, jak ja za tym tęskniłem! – wykrzyknął i
podnosząc ją, przerzucił sobie przez ramię i wyszedł z łazienki przy
akompaniamencie krzyków Marty.
Zaprowadził
ją do jej pokoju i postawił na podłodze. Spojrzała na niego z udawanym wyrzutem
i nagle przypomniała sobie, że od jakiegoś czasu chciała go o coś zapytać.
- Izzy? Mogę
zadać ci pytanie? – kiwnął tylko głową i usiadł na oparciu fotela – co się
stało, że… dlaczego przestałeś ćpać i… i od dawna nie widziałam cię pijanego?
- To źle? –
zapytał, unosząc wysoko brwi.
Pokręciła
przecząco głową i zachęciła chłopaka, by jej powiedział, o co chodzi. W sumie
było dla niej szokiem, gdy zdała sobie sprawę, że źrenice gitarzysty od ponad
miesiąca miały normalny rozmiar i nie były ani zwężone ani rozszerzone. Jeszcze
większym szokiem było to, gdy zauważyła, że Izzy drastycznie ograniczył picie i
z butelki czy dwóch jakiegoś trunku zrobiły się ledwie dwa kieliszki wódki albo
puszka piwa. Niesamowite! Przecież zawsze mówił, że nie byłby w stanie się
tak zmienić… mówił, że brak mu silnej woli… Marta oczywiście nie narzekała
na tę zmianę, ale była ciekawa, co kierowało Stradlinem. Usiadła na łóżku i
słuchała, jak chłopak zaczął się jej żalić na swoje obecne życie. Mówił o tym,
że cholernie żałuje, że nie ma w życiu kobiety, którą pokochałby jak Duff Martę
i która pokochałaby jego i jego wady, a nie popularność; mówił o tym, że ma
dość niszczenia siebie kokainą i heroiną, że ma dość tracenia kontroli po zbyt
dużej ilości alkoholu i przede wszystkim, że ma dość ranienia Marty swoimi
uzależnieniami. Chciałby się ustatkować, znaleźć jakiś cel w życiu, prócz
muzyki i oczywiście prócz brunetki, która obecnie była dla niego najważniejsza,
chciałby odciąć się od całego gnoju, w którym żył przez tyle lat razem z
zespołem. Biedny Izzy… jak mam mu do cholery pomóc? Zamyśliła się i
przebrała się szybko, by pójść z nim na próbę ich zaprzyjaźnionej kapeli.
- Mogę?
- Jasne, po
co się w ogóle pytasz? – chłopak poderwał głowę znad gitary i uśmiechnął się
nieśmiało do dziewczyny.
Brunetka
przysiadła na skraju łóżka i spojrzała z zaciekawieniem na akustyka Duffa i na
zapisany świstek papieru, który miał przed sobą. Domyśliła się, że komponował
jakąś piosenkę i szybko o to zapytała.
- Ach… nic
specjalnego… - powiedział skromnie, odwracając wzrok.
- Zagrasz? –
poprosiła i usiadła wygodniej.
McKagan
westchnął ciężko i zanim zaczął grać, na chwilę się zamyślił. Zastanawiał się,
dlaczego Marta była ostatnio taka miła i w miarę przyjaźnie do niego
nastawiona; fakt, że wciąż nie pozwalała mu się w jakikolwiek sposób dotknąć,
nawet najbardziej niewinny, ale przynajmniej mógł z nią porozmawiać na tyle
swobodnie, na ile pozwalała sytuacja. Musiał przyznać w duchu, że cieszył się z
tego jak małe dziecko, które dostało wymarzony prezent na święta. Kurna… nie
sądziłem, że da mi jakąkolwiek drugą szansę… Jak mam jej za to dziękować? Zapytał
sam siebie i dobył gitary, ustawiając swoje smukłe palce na odpowiednich
progach na gryfie.
How could she look so fine
How could it be she might be mine
How could she be so cool
I've been taken for a fool so many times [...]
How could she be so cool
How could she be so fine
I owe a favor to a friend
My friends they always come through for me
How could it be she might be mine
How could she be so cool
I've been taken for a fool so many times [...]
How could she be so cool
How could she be so fine
I owe a favor to a friend
My friends they always come through for me
It's a story of a man
who works as hard as he can
Just to be a man who stands on his own
But the book always burns
as the story takes its turn
And leaves a broken man
If you could only live my life
You could see the difference you make to me
I'd look right up at night
and all I'd see was darkness
Now I see the stars alright
I wanna reach right up and grab one for you
When the lights went down in your house
That made me happy
The sweat I make for you
I think you know where that comes from
and all I'd see was darkness
Now I see the stars alright
I wanna reach right up and grab one for you
When the lights went down in your house
That made me happy
The sweat I make for you
I think you know where that comes from
- Ładne... –
uśmiechnęła się do niego i dodała – ale ja… ja w innej sprawie… bo… chciałam ci
życzyć… spełnienia marzeń i szczęścia… - złożyła mu życzenia urodzinowe i ze
zdziwieniem zauważyła, że Duff posmutniał – coś nie tak?
- Wiesz… mam
dwa marzenia… wystarczyłoby mi gdyby spełniło się jedno z nich… - odwrócił od
niej wzrok i odłożył gitarę – chciałbym móc cofnąć czas… - usiadł koło niej –
albo… chciałbym… chciałbym, żebyś kiedykolwiek wybaczyła mi… żebyś… żebyś znów
ze mną była…
Nawet nie
zauważyła, że dotknął dłonią jej policzka i niebezpiecznie się do niej
przysunął. Patrzyła jak zahipnotyzowana w głębię jego oczu i szczerą miłość
bijącą od nich i nie była w stanie nawet mrugnąć. Po głowie kołatały się jej
słowa chłopaka i nie potrafiła wyprzeć ich ze swojej świadomości. Dodatkowo,
jakby mało jej było zmartwień i wspomnień, przypomniała sobie, że dokładnie rok
temu kochała się po raz pierwszy z Duffem, po raz pierwszy współżyła z
jakimkolwiek mężczyzną z własnej, nieprzymuszonej woli; przypomniała sobie,
jakie to było wspaniałe uczucie, jak cudownie i wyjątkowo czuła się w ramionach
McKagana, który udowodnił jej wtedy, że potrafi być naprawdę czułym i oddanym
jej facetem, przypomniała sobie w końcu wszystkie chwile uniesień, jakie
fundował jej każdorazowo basista i nie była w stanie opanować łez na myśl o tym
wszystkim.
- Marta? –
chłopak, który właśnie zamierzał ją pocałować, zauważył, co się z nią działo i
zaniepokojony zajrzał jej w oczy – czemu płaczesz?
Isbell za
wszelką cenę nie chciała rozpłakać się teraz przy Duffie, ale jej organizm, a
raczej kanaliki łzowe odmówiły jej posłuszeństwa i zaczęła cicho szlochać. Kochanie…
no co się stało? Dlaczego płaczesz? Chyba nie przeze mnie… błagam… powiedz, że
to nie moja wina! Farbowany blondyn niepewnie przysunął się do niej i lekko
ją objął, bojąc się jej reakcji. Jednak dziewczyna była zbyt roztrzęsiona, żeby
od niego uciekać i wtuliła twarz w jego klatkę piersiową i zaczęła
spazmatycznie drżeć. Ciepło bijące od chłopaka przynosiło ukojenie, ale
wiedziała, że to tylko chwilowa ulga, że gdy tylko się od niego oderwie, ból
powróci ze zdwojoną siłą. Wiedziała, że desperackie próby nasycenia się jego
bliskością, skończą się wręcz tragicznie… że rozbudzą w niej jeszcze większą
tęsknotę i żal i nie będzie w stanie się pozbierać. Tyle, że teraz jej to nie
obchodziło… po raz pierwszy od prawie czterech miesięcy znalazła się w jego
ramionach i wszystko inne przestało mieć teraz jakiekolwiek znaczenie. Wdychała
jego zapach i próbowała powstrzymać łzy, które ciągle, niemiłosiernie moczyły
mu koszulkę.
- Nie płacz…
Kochanie… - szepnął cicho i bezradnie pogładził ją po głowie – co się stało?
Powiedziałem coś nie tak? – przylgnęła do niego jeszcze mocniej i Duff poczuł
jak zaciska dłonie na materiale jego T-shirtu, jakby się czegoś bała – Marta…
proszę…
Pocałował ją
w czubek głowy i nie odrywając warg od jej włosów, trwał prze chwilę w takiej
pozycji. Zupełnie nie wiedział, co się stało i przede wszystkim nie wiedział,
co zrobić, by się uspokoiła. O wiele lepiej, by mu szło pocieszanie jej, gdyby
nie ich napięte go granic możliwości stosunki. No, Skarbie mój… dlaczego
płaczesz? Dlaczego, do cholery? Odciągnął jej twarz od siebie i spojrzał w
jej zapłakane oczy, przykryte mokrymi od łez rzęsami. Odgarnął z jej czoła
niesforne kosmyki i widząc jej żałosny i zasmucony wzrok poczuł ukłucie w
okolicy serca. Niewiele myśląc pochylił się i niepewnie dotknął ustami najpierw
jej policzka, a później schodząc pomalutku przywarł do jej pełnych warg. Poczuł
jak momentalnie spięła się i zadrżała, jednak nie uciekła, ale też nie
próbowała mu ulec. Pomału i z uczuciem pieścił każdy milimetr jej ust, których
tak był spragniony, za którymi tak tęsknił i które tak kochał. Boże, jak ja
za tym tęskniłem… jak mi tego kurewsko brakowało… myślał gorączkowo i
wpijał się coraz odważniej i zachłanniej w jej wargi, jakby chciał nadrobić cały
ten stracony bezsensownie czas.
- Zostaw! –
oprzytomniała, gdy usłyszała jakiś huk na dole i momentalnie od niego
odskoczyła – z-zostaw mnie… - odepchnęła go od siebie i szybko wybiegła z
pokoju.
- Kurwa! –
mruknął pod nosem i zaciskając pięść, uderzył w ścianę – kurwa mać!
Przez moment
miał nadzieję, przez jedną głupią chwilę miał nadzieję, że jakoś się wszystko
ułoży, że nie będzie dalej tak źle między nimi. Myślał, że mimo wszystko ten
pocałunek coś dla niej znaczył, myślał, że skoro mu nie uciekła to w jakiś
sposób już ją zmiękczył, a raczej sama zmiękła. Kurwa, palancie… po cholerę
ją w ogóle całowałeś? Myślałeś, że to coś zmieni? Myślałeś, że ot tak zapomni o
wszystkim?! Zjebałeś po raz kolejny to, co udało ci się odzyskać! Ukrył
twarz w dłoniach i próbując się uspokoić, zamyślił się.
-
Powinniście częściej wpadać! Mały was polubił… - zaśmiał się prawie dwumetrowy
chłopak trzymając na rękach kilkumiesięczne dziecko.
- Nie możemy
wam cały czas przeszkadzać i psuć planów naszymi odwiedzinami!
- Ale Marta…
wy jesteście zawsze u nas mile widziani! No… jak mnie nie będzie, to u Marii,
prawda, kochanie? – zapytał narzeczoną i z uśmiechem zaczął żegnać się z Izzym
i Martą, którzy spędzili u nich sympatyczne popołudnie.
Mały Paris
wyciągnął rączki do brunetki i chciał złapać jej włosy. Dziewczyna wyszczerzyła
do niego zęby i wzięła go na ręce zachęcona optymistyczną reakcją Bacha.
Chłopczyk z radością powitał nowe ramiona i próbował dotknąć twarzy Isbell.
Jednak nawet nie półroczne dziecko nie było w stanie dobrze wycelować, co
wywołało salwę śmiechu wśród dorosłych. Wiesz… gdybym dwa lata temu nie
poroniła, miałbyś się z kim bawić… może też bym miała chłopca… może… cóż, może
ktoś u góry stwierdził, że nie nadaję się na matkę… może miał rację? Może
faktycznie jestem tak żałosna? Pomyślała i po chwili oddała Parisa w
ramiona dumnego ojca i wyszła z Izzym z ich mieszkania.
- Coś tak
zmarkotniała, hmm? – zapytał Stradlin, gdy zaczęli wracać do domu – Miałaś taki
dobry humor… - objął ją i pocałował ją przelotnie w głowę.
- Nic się
nie stało… - mruknęła tylko, myśląc, że da radę zbyć chłopaka. – Och, Izzy…
dlaczego zawsze wszystko ze mnie musisz wyciągnąć?
- Bo mi
zależy, Kochanie… więc?
- Nic… tak
mi się przypomniała moja… c-ciąża… pomyślałam, że ten dzieciaczek miałby już
ponad roczek… że byłabym matką… a-ale widocznie… widocznie nie zasłużyłam…
widocznie jestem zbyt żałosna.
- Marta…
Marta… błagam – Izzy zatrzymał się i złapał ją za ramiona – jaka beznadziejna?
Byłabyś idealna… naprawdę! Malutka, no miałaś po prostu pecha! Rozumiesz?
Pieprzonego, jebanego pecha! Jeszcze zobaczysz, że będziesz szczęśliwą matką,
tak? – patrzył jej w oczy i widząc potakujące spojrzenie, dodał – i nie waż się
myśleć inaczej…
Po drodze do
domu spotkali Slasha, który wracał z nerwami od Axla. Rose właśnie przyjął do
zespołu klawiszowca Dizzy’ego Reed’a, oczywiście główny problem polegał na tym,
że Axl praktycznie nikogo nie pytał o zgodę. Kiedy dwa tygodnie temu Marta
rozmawiała z Duffem, właśnie była zdziwiona jak nagle usłyszała, że Axl
wymyślił sobie nowego członka zespołu. Jak się teraz okazało, nie konsultował
tego z pozostałymi członkami Guns n’Roses.
- U
Sebastiana byliście? – zapytał Slash i uśmiechnął się nieśmiało do Marty.
Kiwnęli
tylko głowami, a dziewczyna szybko odwróciła wzrok. Bała się konfrontacji z
chłopakiem, który tak strasznie ją zaskoczył na początku roku. Nie dość, że
zaskoczył to jeszcze przestraszył… nie wiedziała, co oznaczał ten długi
pocałunek, nie wiedziała, dlaczego Slash z takim zaangażowaniem wpijał się w jej
usta i dlaczego przede wszystkim pozwolił sobie na taki gest. Co to było?
Głupi kaprys? Chęć zabawienia się mną? A może litość?! Współczujesz mi Saul?
Współczujesz mi, że facet, w którym jestem do szaleństwa zakochana, mnie
zdradził? Dziękuję za taką litość, skoro się do mnie chciałeś dostawiać…
cholera… Duff mimo wszystko jest twoim przyjacielem… co ci dało to, że
wykorzystałeś moją słabość? Biła się z myślami i nawet nie zauważyła, kiedy
weszli do domu. Już w salonie usłyszeli krzyki dwóch współlokatorów. Marta
pierwsza weszła do kuchni i praktycznie zamarła słysząc słowa Stevena.
- Ty,
idioto! Myślisz, że ją zdradziłeś? Myślisz, że posuwałeś tę dziwkę?! – zaśmiał
się okrutnie, nie zauważywszy, że mają towarzystwo – To ja ją wynająłem, żeby
POŁOŻYŁA się koło ciebie i w razie czego ściemniała, że z tobą spała! Nic nie
pamiętasz, bo wcisnąłem w ciebie dragi, kumasz to, kurwa? Miałem dość tego, że
przestałeś ćpać i łazić na dziwki! Myślałem, że jak się z nią rozstaniesz, to
wróci mój jebany kumpel!
- C-co? –
zaskoczona dziewczyna wydała z siebie cichy pisk.
Duff
momentalnie odwrócił wzrok i spojrzał zrozpaczony na Martę. Wiedział, że
słyszała, co mówił Steven… wiedział, że usłyszała wystarczająco dużo… Kurwa…
czyli… czyli jej nie skrzywdziłem… czyli to wszystko było jebanym kiepskim
żartem Stevena… tyle jebanego cierpienia przez jakiś idiotyczny kawał! Kurwa
mać!
- No czego
się gapisz! Przecież, kurwa mać, słyszałaś, co powiedziałam! Ten chuj cię nie
zdradził! Ten chuj wcale nie ćpał z własnej woli! – wrzasnął Adler, na Martę,
która z wytrzeszczonymi oczami, patrzyła na dwóch chłopaków.
W zwolnionym
tempie dotarło do niej, co właśnie usłyszała i wybiegła ze łzami w oczach,
popychając Izzy’ego, który stał jak sparaliżowany koło Hudsona. Wszyscy zamarli
i stali w ciszy, nawet nie wydając z siebie najmniejszego dźwięku. Adler
patrzył z pogardą na Duffa, który z załamaniem ukrył twarz w dłoniach i
wglądał, jakby miał się zaraz popłakać. Izzy kompletnie nie wiedział, co ma
powiedzieć i obserwował Slasha, który z trudem powstrzymywał nerwy.
- No,
durniu! Co tak stoisz, palancie?! Leć za nią, frajerze! – krzyknął kudłaty
gitarzysta, doskakując do Duffa i prawie wyrzucając go z kuchni.
McKagan
trochę oprzytomniał i szybkim krokiem opuścił dom. Zastanawiał się, w którą stronę
mogła pobiec dziewczyna i ruszył w kierunku skwerku koło sklepu muzycznego, na
którym czasem przesiadywali.
W tym samym
czasie w parku, który był często uczęszczanym przez zespół, siedziała skulona,
zapłakana dziewczyna. Każdy mijał ławkę, na której była bez najmniejszego
zainteresowania; nikt nie zapytał, czy wszystko w porządku, nikt nie zapytał,
czy może jakoś pomóc szlochającej brunetce. Była zupełnie sama… sama ze swoimi
myślami, które powodowały jeszcze większe fale łez. W końcu brakujący element
układanki się odnalazł, w końcu znalazła odpowiedź na najbardziej bolesne
pytania… Dlaczego Duff, który upierał się, że ją kocha tak po prostu ją
zdradził… Dlaczego do szaleństwa rozkochany w niej chłopak zabawiał się z jakąś
dziwką… i w końcu, dlaczego czuły i ciepły basista wolał ramiona jakiejś
wyuzdanej panienki od niej? Od dziewczyny, którą ciągle uważał za swój ideał… Teraz
wszystko jasne... Nie było żadnej zdrady… twoje zapewnienia były szczere… były
cały czas aktualne… czemu ja głupia tego nie zauważyłam? Czemu nie zauważyłam,
że coś jest nie tak! Czemu nie widziałam tej cholernej miłości w twoich oczach?
Czemu nie pozwoliłam ci wyjaśnić tego wszystkiego wcześniej… czemu nie
wierzyłam w to, że nie chciałeś i nigdy świadomie byś mnie nie skrzywdził… no
kurwa, czemu w to nie wierzyłam? Ukryła twarz w dłoniach i popłakała się
jeszcze bardziej, nie zważając na zdegustowane spojrzenia niektórych
przechodniów, nie zważając na chłodne powietrze, które charakteryzowało luty. Gdyby
nie Steven… gdyby nie on… ciągle byłabym z Duffem… ciągle bym z nim była i nie
wydarzyłoby się tyle rzeczy… nie całowałabym się ze Slashem, nie miałabym tych
cholernych koszmarów praktycznie co noc… nie martwiłabym Izzy’ego… Duff nie
miałby wstrząśnienia mózgu, nie byłby skłócony z resztą zespołu, nie musiałby
słuchać tych cholernych obelg ze strony Saula…
- M-marta… -
usłyszała cichy szept tuż przy swoim uchu – Marta, Kochanie… - podniosła głowę
i zobaczyła właściciela głosu, który oczywiście od razu rozpoznała – j-ja nie
wiem, c-co… nie wiem, co m-mam powiedzieć… - patrzył na nią swoim załzawionym
spojrzeniem i zdołał powiedzieć jeszcze tylko dwa słowa – K-kocham cię…
Dziewczyna
przytuliła się do niego i przejmujący szloch wydobył się z jej gardła. Płakała
jeszcze bardziej niż wtedy, gdy dowiedziała się o rzekomej zdradzie swojego
chłopaka. Płakała, bo przez głupi żart ich przyjaciela stracili się na te kilka
długich miesięcy, płakała, bo przypomniała sobie te wszystkie chwile, kiedy
wyrzucała McKagana ze swojego pokoju albo, kiedy go spławiała przy pomocy
Izzy’ego albo Slasha; nie potrafiła powstrzymać łez na myśl o tym, że gdyby
Steven się nie przyznał, mogła już nigdy nie odzyskać swojego ukochanego
faceta. Tuliła się do niego tak, jakby zaraz miał się rozpłynąć i już nie wrócić;
tak jakby chciała nasycić się jego bliskością na kilka dobrych miesięcy, tak na
wszelki wypadek, gdyby znów coś się miało wydarzyć.
- Skarbie…
już wszystko dobrze… - wyszeptał, przyciskając ją do siebie jak najbliżej – już
nie musisz przeze mnie płakać… - przemieścił ją tak, że siedziała na jego
kolanach przodem do niego i ciągle desperacko go obejmowała.
- D-duff…
j-ja cię… ja cię t-tak strasznie p-przepraszam… n-nie powinnam wierzyć, ż-że…
że mogłeś t-to zrobić… - wyszlochała, drżąc praktycznie na całym ciele.
- Hej… ja
sam w to uwierzyłem… mimo że cholernie nie chciałem, to jednak uwierzyłem jak
głupek… - zmusił ją ruchem ręki, by na niego spojrzała – Marta… błagam
cię… ja chcę… ja muszę naprawić to wszystko… muszę cię odzyskać… - widział w
jej oczach nieme pytanie – wróć do mnie… proszę… - pogłaskał ją po mokrym od
łez policzku i niecierpliwie czekał na odpowiedź.
- W-wiesz,
że… że przez c-cały ten czas… że nawet na chwilę nie potrafiłam cię
znienawidzić? Nie potrafiłam… za bardzo c-cię kocham… - powiedziała cichutko,
opuszczając głowę.
Dopiero po
chwili poczuli pierwsze krople deszczu na swoich ciałach, ale nie przejęli się
tym zbytnio w przeciwieństwie do przechodniów, którzy w popłochu uciekali
swoich domów przez zbliżającą się wielkimi krokami ulewą. Marta spojrzała mu
prosto w oczy i bez zbędnych słów wpiła się z tęsknotą w jego usta, które
równie szybko oddawały pocałunki. Wplotła ręce w jego długie, farbowane włosy i
przysunęła się bliżej niego. Z cichym jękiem powitała jego dłonie na swoich piersiach,
które uciskał poprzez jej kurtkę. Odchyliła głowę do tyłu, pozwalając Duffowi
drażnić językiem jej delikatną skórę na szyi i przymknęła oczy, żeby uchronić
je przed kroplami deszczu. Z gardła wydobyło się jej ciche westchnienie, gdy
chłopak sforsował zamek błyskawiczny i rozpiął jej koszulę, zyskując tym samym
lepszy dostęp do jej biustu.
- Maleńka… -
wymruczał McKagan, pochylając się nad jej krągłymi piersiami, ukrytymi pod
czarnym stanikiem – Nawet… kurwa… nie wiesz… jak… zajebiście… za tobą… szaleję…
- przerywał co chwilę swoją wypowiedź, by złożyć na jej dekolcie krótkie
całusy.
- Duff…
wariacie! Jesteśmy w środku parku! – zaśmiała się dziewczyna, gdy próbował
odgiąć jedną z miseczek.
- Pieprzyć
to! – mruknął i po chwili wybuchnął śmiechem i dodał - ok… wolę opcję z
pieprzeniem ciebie… - wrócił do obcałowywania jej ust, a dłońmi powędrował pod
koszulę, by na plecach znaleźć zapięcie jej biustonosza.
Dziewczyna
po raz kolejny straciła orientację i zupełnie zapomniała, gdzie się znajduje.
Poddała się kompletnie coraz bardziej podnieconemu Duffowi i wiedziała, że
powinna być choć trochę asertywna, bo za chwilę chłopak zacznie się z nią
kochać na tej niewygodnej ławce. Ok… pierdolić, że niewygodna… przecież,
kurwa, może nas ktoś zobaczyć… pomyślała przez ułamek sekundy, ale szybko
odgoniła od siebie te niezbyt optymistyczne myśli, gdy tylko poczuła, że
basista zaczął dobierać się do jej spodni.
- No też
coś! W miejscu publicznym będą się tak obściskiwać! Jak wam nie wstyd?
Obrzydliwi rozpustnicy… - Marta aż podskoczyła, gdy usłyszała jakiś ostry głos,
należący do jakiejś starej kobiety, która stała kilka metrów od nich – no nie
szanują się te dziewuchy, a później wielki problem, bo bachor w drodze!
- Ma pani
jakiś problem? To radzę znaleźć sobie jakiegoś faceta, który panią zaspokoi i
przestanie pani tak gderać jak jakaś jebana żelazna dziewica! – zawołał za nią
Duff, gdy zgorszonym wzrokiem zmierzyła Martę, siedzącą okrakiem na kolanach
swojego chłopaka i odeszła od nich.
Brunetka
wybuchła niekontrolowanym śmiechem i ukryła zarumienioną twarz we włosach
chłopaka. Boże… jaki przypał! Jaki pieprzony przypał! Jakaś baba przyłapała
nas w jakimś jebanym parku, na jakiejś pierdolonej ławce! Dobrze, że przerwała
teraz, a nie… wyrzuciła szybko z umysłu te myśli i zaczerwieniła się
jeszcze bardziej. Cieszyła się, że McKagan nie zauważył jej zmieszania, bo gdy
się odezwał po kilku chwilach, zdołała opanować zażenowanie.
- No… na
czym skończyliśmy, Cukiereczku? – zapytał i obejmując ją, podniósł się.
- Duff!
Błagam… dopiero jakaś kurde… nas nakryła… i… - nie dokończyła, bo chłopak
zamknął jej usta pocałunkiem i kładąc ją na ławce, próbował pozbyć się w końcu
jej górnej części bielizny – Wróćmy chociaż do domu! – jęknęła z trudem, gdy
ponownie uścisnął jej pierś i prawie go z siebie zrzuciła.
- Jak sobie
życzysz, Skarbie… - pociągnął ją niecierpliwie za rękę, nie kłopocząc się
rozpiętą koszulą, zapiął jej kurtkę i szybkim krokiem wyprowadził ją z parku –
ale… uważaj, bo jestem kurewsko napalony! – zaśmiał się i rzucił jej sugestywne
spojrzenie.
- Tak? A
kiedy ty nie jesteś napalony, hmm? – zapytała z udawanym oburzeniem – no
dobrze… - uśmiechnęła się lubieżnie i dodała - coś tam spróbuję zaradzić, żeby
cię jakoś zaspokoić…
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz