niedziela, 27 marca 2011

09.

44 komentarze? wow...
Uhm… jakaś totalna masakra mi wyszła, ale musiałam parę rzeczy zamieścić, które wydawały mi się dość istotne… no i w przyszłości nie będę musiała pewnych zjawisk jakoś ambitnie wyjaśniać… oczywiście zdaję sobie sprawę z tego, jak idiotycznie hmmm… zmieniłam mentalność McKagana, ale… marzyc zawsze można, nie?
***

- Spokojnie… Skarbie, to tylko sen… - chłopak przytulił drżącą dziewczynę i szeptał do niej, by się uspokoiła – Nikt ci nic nie zrobi…
            Marta przylgnęła do niego i cicho szlochała. Jej koszmary znów się nasiliły, praktycznie co noc, budziła się zapłakana i wystraszona i nie mogła tego przezwyciężyć. Tym razem nawiedził ją obraz pijanego ojca, który jak zawsze nią szarpał i bił ją w alkoholowym szale; jakby tego było mało w śnie pojawiła się także matka, która raz po raz krzyczała, że ma córkę dziwkę. Kiedy tylko wyrwała się z tego koszmaru, dostrzegła przy sobie zaniepokojonego Duffa, u którego zasnęła na kolanach. Chłopak za bardzo nie wiedział, co się dzieje, bo rzadko miał okazję widzieć Martę w takim stanie – głównie to Izzy wziął na siebie ciężar czuwania nad nią wspólnie ze Slashem, który mieszkając w pokoju naprzeciwko niej, mógł dosłownie w ciągu kilku sekund znaleźć się u niej i ją uspokoić.
            - No…nie płacz, jestem przy tobie… - gładził rękami jej plecy i pocałował ją w czubek głowy.
Nienawidził patrzeć na jej łzy, nienawidził patrzeć na jej cierpienie. Pierwszy raz w życiu czuł się podle, gdy widział bezbronną, zapłakaną kobietę, pierwszy raz w życiu, czuł, że musi coś zrobić, by to powstrzymać. Za każdym razem, gdy patrzył na jej łzy, gdy patrzył na jej zasmuconą twarz, był w stanie zrobić dosłownie wszystko, aby tylko ją uszczęśliwić i sprawić, by poczuła się lepiej. Przypomniał sobie słowa Joan sprzed ponad miesiąca i uśmiechnął się sam do siebie. Tak siostrzyczko… chyba się zakochałem… po raz pierwszy, naprawdę się zakochałem! Śmieszne stwierdzenie jak na prawie dwudziestopięcioletniego mężczyznę, ale taka była smutna prawda. Basista od swoich nastoletnich lat traktował dziewczyny i kobiety jak zabawki, jak przedmioty służące zaspokojeniu jego fizycznych potrzeb; wolał nawet nie myśleć nad tym, ile dziewczyn miało przez niego złamane serce. Wiedział tylko, że nie były to pojedyncze przypadki. Ale już taki nie będę… nie mogę taki być… i… kurwa nie chcę… przewróciłaś moje życie do góry nogami, Marta… pomyślał i odciągając od siebie dziewczynę, odgarnął jej włosy z twarzy i z ulgą dostrzegł, że już nie płacze. Pochylił się i musnął wargami jej pełne, malinowe usta, które nieśmiało odwzajemniły ten gest. Zachęcony jej reakcją ponownie złożył na jej ustach pocałunek; tym razem dłuższy i bardziej czuły.
- Duff…
- Ciii… nic nie mów – pocałował ją jeszcze w czoło i dodał – śpij, jest jeszcze wcześnie… - wtuliła się w niego i przymknęła oczy.
Chłopak tylko westchnął ciężko i zaczął bawić się jej włosami. Tak bardzo cieszył się, że dziewczyna dała mu szansę, że pozwoliła małymi kroczkami się do siebie zbliżyć. Fakt, że to wszystko działo się tak powoli, ale McKagan patrzył na to z innej strony. Co z tego, że tyle czasu to zajmuje? Co z tego, że nie na za dużo mi pozwala? Co z tego, że przy każdej innej okazji i przy każdej innej lasce, już dawno bym ją przeleciał? Kurwa! Powinienem się cieszyć, że w ogóle mogę ją objąć i pocałować! Powinienem się cieszyć, że w ogóle chce się do mnie zbliżyć! Duff przy okazji odkrył, nieznane mu dotąd pokłady cierpliwości i silnej woli w kontaktach damsko-męskich. Czy zanim poznał Martę, kiedykolwiek starczały mu zwykłe pocałunki? Czy kiedykolwiek wcześniej nie dążył jak najszybciej do stosunku? Czy jego głównym celem nie było zaciągnięcie dziewczyn do łóżka? A teraz… teraz ciągle powtarzał sobie, że nie powinien niczego przyspieszać i wymagać od Marty, że powinien czekać; teraz za każdym razem, gdy ją całował i obejmował, studził swoje zapędy, przypominając sobie, przez co ona przeszła, zanim do nich trafiła. Kiedy tylko oczami wyobraźni zaczynał ją rozbierać, w jego głowie zapalała się ostrzegawcza lampka i odzywał się głos. Głos przypominający mu, że Marta nie jest pierwszą lepszą laską, którą można wyrwać po koncercie; że nie może zrobić nic bez jej zgody…
- Znów miała koszmary? – w salonie pojawił się Izzy.
- Taa… - McKagan wyrwany z zamyślenia, spojrzał niezbyt przytomnie na swojego przyjaciela – Ona tak często?
- Jeśli za „często” można uznać kilka razy w tygodniu, to owszem – usiał na fotelu i rzucił chłopakowi przeciągłe spojrzenie – Wiesz, że jak ją skrzywdzisz, to osobiście cię zajebię?
Duff skierował wzrok na Martę i zaczął ją gładzić po plecach. Co miał powiedzieć Stradlinowi? Że kurwa nie będzie miał okazji? Że zrobię wszystko, żeby do tego nie dopuścić? Przecież i tak mi nie uwierzy… Doskonale zdawał sobie sprawę, że gitarzysta miał do niego obiekcje; może nie tyle do niego, co do jego uczucia względem dziewczyny. Nie było to zbyt miłe, bo Izzy stał się jeszcze bardziej złośliwy i ironiczny, gdy jego przyszywana siostra postanowiła zaufać McKaganowi. Był zazdrosny? Choć nie chciał tego przyznać nawet przed samym sobą, był zazdrosny i to cholernie. Wiedział, co oznaczałby ewentualny związek Marty z Duffem – jego ukochana Siostrzyczka Isbell przestałaby poświęcać mu tyle czasu, co do tej pory i przede wszystkim miałaby osobę, którą kocha bardziej niż jego; a tego męska duma chłopaka nie mogła zdzierżyć. Oczywiście Izzy pominął już fakt, że nie ufał basiście i nie ufał jego wątpliwej wstrzemięźliwości. Każdy z nich nigdy nie zadawał sobie trudu, by jakoś przystopować i nie pieprzyć się z kobietami przy pierwszym ewentualnie drugim spotkaniu, a teraz miał uwierzyć, że Duff będzie sobie spokojnie czekać, aż Marta mu na coś pozwoli? Litości! Przecież jak już Marta zdecyduje się oficjalnie z nim być, to koleś uzna, że ma pełne prawo, do posuwania jej, kiedy tylko ma ochotę! Przecież zawsze będzie mógł powiedzieć, że wiedziała, na co się godzi… Niedoczekanie, kurwa… Dotkniesz ją dupku, a osobiście pozbawię cię tego twojego małego chuja! Coś z myśli Stradlina musiało się odbić na jego twarzy, bo farbowany blondyn powiedział szybko:
- Stary… ja nie… ja nie potrafiłbym jej skrzywdzić! Przez nią i dla niej się zmieniam… ja… - urwał nie wiedząc, co powiedzieć. Przecież on i tak pewnie wie swoje… - Izzy, wyluzuj! Pierwszy raz się zakochałem i postaram się tego nie zjebać… myślisz, że jestem aż takim skurwielem, żeby ją wykorzystać? Żeby wykorzystać zgwałconą dziewczynę? – ostatnie zdanie wypowiedział z wyraźnym trudem i z wyraźnym bólem w głosie.
- Ok, ok… - odpuścił czarnowłosy i dodał – ja tylko uprzedzam – spojrzał na brunetkę i jego wzrok złagodniał – nawet nie zdajesz sobie sprawy, Duff, jakie masz szczęście…
Blondyn tylko kiwnął głową i westchnął. Nie chciał, żeby to wszystko się tak potoczyło. Nie chciał, żeby Stradlin się tak irytował i wkurwiał za każdym razem, jak tylko Duff jej dotknął; nie chciał, by dziewczyna musiała ciągle wybierać między nim a gitarzystą; i przede wszystkim nie chciał, by przez niego i jego uczucie dochodziło do jakiś większych zgrzytów, które zdawały się być nieuniknione. Przecież do chuja, Izzy nie może jej ciągle ochraniać, pilnować i trząść się nad nią, gdy w końcu będzie chciała sobie ułożyć życie! Przecież w końcu będzie musiał ustąpić i pogodzić się z faktem, że Marta znajdzie sobie faceta… jeśli nie zechce mnie, to na pewno pojawi się ktoś inny…zapewne kurwa bardziej odpowiedni ode mnie… Ale co? Wtedy Izzy też będzie taki? Też będzie wariował, jak zobaczy, że ktoś ją obejmuje albo całuje? Wlezie jej kurwa mać do łóżka jak zachce się z kimś pieprzyć i wyjebie faceta?!
- Uwierz, Izzy, gdyby to wszystko było zależne ode mnie… gdybym miał jakiś wpływ na to, co czuję, nigdy bym się w niej nie zakochiwał…
- No dobra! – warknął i sięgnął po papierosa – po prostu nie zniosę tego… nie zniosę, jak znów ją ktoś tak zrani… - zapatrzył się w pustą przestrzeń nad fortepianem i dodał – co ty byś czuł, jakby ktoś skrzywdził albo wykorzystał Joan? Jakbyś się czuł, wiedząc, że mogłeś ją przed tym uchronić, a mimo wszystko tego nie zrobiłeś? Co by się działo w twojej głowie, gdybyś widział jej łzy i rozpaczliwe szukanie pomocy?
Wiedział doskonale, że te słowa zabolą Duffa; że chłopak nie będzie w stanie odpowiedzieć mu inaczej jak tylko, że miałby ochotę zabić tego gnojka, który tak postąpił. Ale co miał powiedzieć innego, by basista zrozumiał, co Izzy czuje? Co miał powiedzieć, by uświadomić mu jak bardzo kocha tę drobną dziewczynę?
- C-co się dzieje? – po kilkudziesięciu minutach Marta wybudziła się ze snu i nie do końca wiedziała, gdzie się znajduje – Och… cześć, Izzy – omiotła wzrokiem spojrzenie i dostrzegła siedzącego w fotelu chłopaka.
Mruknął coś niezrozumiałego pod nosem i wyszedł mówiąc, że idzie zrobić śniadanie. Dziewczyna usiadła na kanapie i spojrzała pytająco na Duffa. On tylko wzruszył ramionami i powiedział, że dobrze by było, gdyby Marta z nim porozmawiała.
- Ale coś się stało?
- Nie… po prostu pogadaj z nim… - przerwał na chwilę, jakby nad czymś myślał – Pójdziesz dziś ze mną do Rainbow?
- Pomyślę… - pocałowała go w policzek i poszła do kuchni.
Zastała w niej Izzy’ego, który właśnie gasił jednego papierosa i natychmiast odpalał następnego. Usiadła na parapecie i uważnie mu się przyjrzała. Chłopak od kilku dobrych dni był strasznie dziwny, jednak za każdym razem zbywał każdego, kto o to pytał. Zaciągnął się dymem i sięgnął po talerz i nałożył na niego kilka tostów.
- Jedz – podał brunetce kanapki i usiadł na krześle otwierając butelkę wina.
Nawet nie spojrzał na nią, gdy zaczęła przeżuwać chleb. Siedział w kompletnej ciszy i z zawrotną prędkością opróżniał Nightraina. Obserwował tylko czy Marta skonsumowała wszystko, co jej przygotował. Jeśli sama nie potrafisz zadbać o siebie, to niestety jesteś skazana na moją nadopiekuńczość. Izzy był zły na dziewczynę o to, że doprowadziła się do anemii i postanowił wziąć sprawy w swoje ręce i jak najszybciej ją z tego wyprowadzić. Ona nawet nie zdawała sobie sprawy z tego, jak chłopak spanikował, gdy kilka tygodni temu tak po prostu zemdlała Slashowi, gdy spacerowali po ogródku. Nie miała pojęcia, co wyobrażał sobie Izzy, jak ona któryś raz z kolei łapała się kurczowo jego ramienia, by się nie przewrócić od zawrotów głowy. W końcu po kilku takich przypadkach, gitarzyście udało się zaciągnąć ją do lekarza, który po kilku badaniach stwierdził, że dziewczyna ma anemię. Stradlin wziął sobie do serca wszystkie pouczenia, które przekazał mu doktor i od tego czasu uważnie pilnował, by Marta jadła regularnie i łykała przepisane tabletki z żelazem.
- No, kurwa, czemu nie jesz? – warknął, gdy zauważył, że nie zjadła nawet połowy.
- Zjem, jak powiesz mi, czemu taki jesteś…
- Niby jaki? Ja pierdolę… skończ się czepiać! – zawołał gwałtowniej niż zamierzał, ale nie przejął się tym zbytnio – ostatnio ciągle coś ci nie pasuje! – ostatnie zdanie było wypowiedziane w tak agresywnym tonie, że aż Marta skuliła się i spojrzała na swoje trampki.
Chłopak szarpnął krzesłem i z nerwami wyszedł z pomieszczenia, zderzając się w progu ze Slashem. Wrzasnął tylko na niego, by uważał jak chodzi i już go nie było. Hudson zaskoczony obejrzał się za nim i podszedł do Marty.
- Cześć, Młoda – pocałował ją w policzek i zauważył, że wciąż w jej oczach czaiła się odrobina strachu –ej, co jest? Czemu masz taką minę i co odpierdoliło Stradlinowi?
- Nie wiem, o co mu chodzi – powiedziała szybko – Slash?
- Hmm? – odgarnął włosy z oczu i spojrzał na nią uważnie.
- Mogę się do ciebie przytulić?
- Jasne, Dziecino – szepnął z uśmiechem i objął ją ramionami – Na pewno wszystko w porządku? – zapytał jeszcze, gdy dziewczyna wtuliła twarz w jego loki.
Kiwnęła tylko potakująco głową i trwała w tym uścisku przez kilka minut. Czułość, która biła od Slasha, była czymś nieodgadnionym dla Marty. Z jednej strony chłopak był typowym rockandrollowcem pieprzącym wszystko, co spotka na drodze, totalnie olewającym uczucia innych i patrzącym tylko na siebie i zadufanym w sobie gburem; a z drugiej strony był troszczącym się o Martę chłopakiem, który odkrywał coraz to nowe pokłady pozytywnych emocji, który coraz częściej czuł jak topnieje mu lodowa pokrywa na sercu, budowana przez tyle długich lat. Sam Hudson zauważył tę zmianę i był nią szczerze zdumiony. Kurwa… nigdy nie sądziłem, że taki będę… że będę trzymał w ramionach piękną kobietę, że będę wdychał jej zapach i nie będę kurwa myślał o tym, jak i ile razy ją zerżnąć!   
- A jak z Duffem? – zapytał po jakimś czasie i odciągnął ją od siebie na odległość ramion.
- A pytasz, bo cię to ciekawi, czy jesteś po prostu złośliwy? – uśmiechnęła się słodko i odpowiedziała – coraz lepiej, ale…
- Ale? – zachęcił ją i usiadł przy niej.
- No popatrz na mnie! Niska, zakompleksiona, mało inteligentna i nie za ładna dziewczyna i Duff miał się we mnie zakochać? Przecież ja…
- Jezu Chryste, jak ty pieprzysz, Mała! – przerwał jej niecierpliwie i wstając, pociągnął ją za rękę.
Wyprowadził z kuchni i wręcz siłą zaciągnął ją do łazienki. Ustawił ją na wprost lustra i staną za nią.
- Popatrz w to pieprzone lustro i powiedz mi, kurwa, gdzie widzisz tą brzydką laskę, o której mówisz – powiedział i położył jej dłonie na ramionach – popatrz, kurwa, na siebie i w końcu doceń, jaka jesteś piękna! Rozumiesz? – szybkim ruchem odwrócił ją ku sobie i pochylił się, by nie patrzeć na nią z góry – P I Ę K N A!
- Co wy, do chuja, robicie? – do pomieszczenia wszedł Duff i momentalnie się zatrzymał; nie spodziewał się nikogo w łazience, a obecność dwóch osób była już całkiem zaskakująca.
- Leczę twoją ukochaną z kompleksów! – zawołał i zaśmiał się szczerze, gdy zauważył, że na jego słowa twarz Marty przybrała kolor dojrzałej wiśni.
Sam McKagan trochę się zarumienił, jednak on umiał się maskować, w przeciwieństwie do dziewczyny. Zaś te jebane kompleksy… kurwa, co jest nie tak z jej psychiką, że uważa się za niegodną uwagi? Co sprawia, że myśli o sobie w tak żałosnych kategoriach? Kurwa, ja w życiu nie spotkałem piękniejszej i bardziej pociągającej dziewczyny, a ona pieprzy takie bzdury! Nigdy nie spotkałem tak naturalnej i słodkiej kobiety!
- Ok… możesz nas zostawić na chwilę? – powiedział po chwili, kierując te słowa do Slasha.
Gitarzysta spojrzał na niego z politowaniem, ale bez słowa opuścił pomieszczenie. Duff podszedł do brunetki i położył dłonie na jej talii. Widząc, że nie protestuje, przyciągnął ją bliżej siebie i uśmiechnął się do niej szeroko.
- Jesteś najbardziej zajebistą dziewczyną, jaka miałem okazję poznać, wiesz?
- Tylko ci się tak wydaje… - szepnęła i odwróciła od niego wzrok – po za tym… co jest takiego fajnego w żałośnie niskiej kobiecie?
Basista wybuchnął śmiechem i z rozbawieniem obserwował jej zaskoczoną minę. No to teraz powiedziałaś… jak co jest fajnego w niewysokich laskach? Wszystko, kurwa! Wystarczy mi, że ja jestem w chuj wysoki, a kobieta im niższa tym lepsza! Marta do końca nie zdawała sobie sprawę z tego, że McKagan wręcz ubóstwiał takie drobne, niziutkie dziewczyny, do których ona niewątpliwie należała. Nie zdawała sobie sprawy, jak bardzo go pociągała i jak chłopak musiał sam siebie doprowadzać do porządku, gdy za bardzo zagalopował się z myślami. Ach McKagan… sam siebie nie poznajesz… Kurna, gdyby ktoś jeszcze rok temu powiedział mi, że kiedykolwiek będę starał się być czułym i nienapalającym się tylko na ciało facetem, wyśmiałbym go z miejsca! Zaśmiał się ze swoich myśli, ale musiał im przyznać rację. Odkąd zrozumiał, że nie darzy Marty zwykłą sympatią, tylko czymś więcej, zauważył, że przestał posługiwać się tymi idiotycznymi zasadami, które kultywował razem z resztą chłopaków przez tak długi czas; mimo że ciężko było mu przezwyciężyć własne słabości i popędy, obiecał sobie, że nie tknie dziewczyny, póki ona sama nie będzie tego chciała i przy okazji wymusił na sobie całkowite zaprzestanie chodzenia na dziwki, co wręcz graniczyło z cudem. I jeszcze ta jej nieśmiałość… coś absolutnie ujmującego i rozczulającego.
- Mogę ci to powtarzać codziennie, jeśli chcesz… - ujął jej podbródek i skierował jej twarz tak, by patrzyła na niego – Jesteś… najpiękniejszą… najwspanialszą… dziewczyną… na świecie – po każdym słowie składał na jej ustach krótkie, aczkolwiek pełne uczucia pocałunki – I… kocham cię…
Marta tylko przymknęła oczy i zaangażowała się bardziej w oddawanie całusów Duffa. Było jej strasznie głupio, że McKagan ciągle zasypywał ją komplementami i wyrazami jego rodzącego się uczucia, a ona po prostu bez słowa je przyjmowała. Ani razu nie odpowiedziała mu czymś równie miłym, ale też adekwatnym do jej uczuć. Dlaczego nie jestem w stanie wydusić z siebie głupiego słowa? Dlaczego jestem tak cholerną egoistką? Dlaczego tak kurewsko boję się mu powiedzieć, co czuję? Wspięła się na palce i żeby zachować równowagę ułożyła dłonie na klatce piersiowej chłopaka. Ostatni raz pocałowała go w usta i przytuliwszy się, do niego, wyszeptała tylko jedno słowo: „Przepraszam”. Basista nie zdążył zapytać za co, bo do łazienki wkroczył Adler i powiedział:
- No papużki, przenieście się gdzieś indziej, bo blokujecie dostęp – powiedział niezbyt przyjemnym tonem.
Marta nie czekając na reakcję Duffa, wyszła z łazienki i szybko skierowała się do swojego pokoju. Opadła na łóżko i ukryła twarz w dłoniach. Co ja robię? Do jasnej cholery, co ja robię?! Po jakiego chuja najpierw pozwalam mu się dotknąć, a później jak pojebana uciekam, bo się boję?
- Marta? – w drzwiach pojawił się basista i od razu do niej podszedł – za co mnie przepraszałaś? Przecież nic nie zrobiłaś… - przyklęknął przy niej i opadł się dłońmi o jej kolana.
- No właśnie! Nic nie zrobiłam, nic nie powiedziałam… - spojrzała mu się prosto w oczy i dodała – naprawdę nie widzisz, co robię? Czy ci to nie przeszkadza?
- Ale… o czym ty mówisz?
- Jestem idiotką… niby jesteśmy razem, niby osobno… niby chcę z tobą być, a ciągle się boję… nie jestem w stanie powiedzieć, co czuję, a za każdym razem jak mnie obejmujesz miękną mi nogi i… - urwała, czując jak płoną jej policzki.
Uśmiechnął się do niej i przez chwilę nie bardzo wiedział, co ma zrobić. Usiadł obok niej i założył jej włosy za ucho.
- To… może żebyś poczuła się pewniej… może… - zająknął się, jednak szybko odzyskał rezon – może o prostu będziesz oficjalnie moją dziewczyną? – widząc jej zmieszanie, wyrzucił na wydechu – oczywiście nie oczekuję, że od razu wyznasz mi wielką miłość i w ogóle… po prostu tak będzie... lepiej?
Już miała odpowiedzieć, ale usłyszeli głośny trzask drzwi wejściowych i po paru chwilach krótką awanturę. Izzy! Marta od razu poznała głos swojego przyszywanego brata i szybko zbiegła na dół, zostawiając McKagana w swoim pokoju. Wpadła do salonu, ale zastała tam tylko Hudsona, który trzymał się za obolały policzek. Rzucił tylko niecierpliwie, że Stradlin jest u siebie i że jest na coś wkurwiony.
- Izzy… - weszła do jego sypialni i zauważyła, że gitarzysta rzuca na łóżko ściągniętą przed chwilą koszulę, która była trochę zakrwawiona – Izzy… co się z tobą dzieje? – powiedziała cicho i ostrożnie podeszła do chłopaka, który właśnie siadał na fotelu – jesteś na mnie zły?
Stradlin tylko odwrócił od niej wzrok i pokręcił głową. Otarł wierzchem dłoni sączącą się pomału krew i uparcie nie patrzył się na nią. Marta oparła się o parapet i próbowała spojrzeć mu w oczy. Co się do cholery dzieje? Gdzie jest mój kochany Izzy? Gdzie jest mój czuły i spokojny przyjaciel, który unikał wszelkich kłótni? Łatwo się było domyślić, że wymienili ze Slashem kilka ciosów, poczym przeszli do argumentów słownych.
- Czy ja zrobiłam coś nie tak? No powiedz coś, błagam – ponowiła próbę i tym razem chłopak jakoś zareagował.
Popatrzył na nią smutnym wzrokiem i wyciągając rękę, zachęcił ją, by do niego podeszła. Pociągnął ją tak, że usiadła mu na kolanach i z ciężkim westchnieniem, lekko ją objął.
- Przepraszam… - wtulił twarz w jej włosy i próbował uspokoić nerwy – nie wiem, co się ze mną dzieje… jestem… jestem takim jebanym egoistą…
- Hej… nieprawda… - szepnęła i pogładziła go po czarnych włosach.
- Najchętniej odizolowałbym cię od wszystkich facetów i wtedy było by ok… wtedy nie byłbym tak kurewsko zazdrosny… wtedy byłabyś ze mną zawsze, kiedy cię potrzebuję… kochałabyś mnie tak jak do tej pory… i nie musiałbym się tak cholernie martwić, o ciebie… nie musiałbyś się martwić, że ktoś cię skrzywdzi… - przycisnął ją jeszcze mocniej do siebie i kontynuował – nie chcę stracić jedynej osoby, na której tak zajebiście mi zależy w tym pojebanym świecie… nie chcę i nie mogę! Rozumiesz? – odsunął się trochę od niej i spojrzał jej w oczy.
- Ale… ale Izzy… co ty mówisz? – zapytała roztrzęsionym głosem – P-przecież ja kocham cię cały czas tak samo! Przecież to czy z kimś będę czy nie niczego nie zmieni…  I jeśli tylko nie będziesz miał mnie dość, to zawszę będę przy tobie… - odgarnęła mu niesforne kosmyki włosów z twarzy i uśmiechnęła się słodko – naprawdę… Duff nie zmieni tego wszystkiego, co do ciebie czuję…
- Kocham cię, Malutka… - wyszeptał i bez śladu krępacji ułożył głowę na jej piersiach i odetchnął głęboko.
Dziewczyna tylko wywróciła oczami i objęła chłopaka. Była tak bardzo zaskoczona tym, co jej powiedział. Zupełnie nie spodziewała się, że gitarzysta poczuje się tak odrzucony i pominięty. Było dla niej szokiem, że myślał, że ona tak po prostu go oleje, jak tylko znajdzie sobie jakiegoś faceta. Ech, Izzy, Izzy… jakbym mogła o tobie zapomnieć? Jak mogłabym przestać cię kochać? Jesteś moim ukochanym braciszkiem i moim wybawcą… moim opiekunem i strażnikiem… i gdybym kiedykolwiek potraktowała cię jak kogoś niegodnego uwagi, jak uważasz, to chyba byłabym największą idiotką we wszechświecie! Po chwili poczuła, że Stradlin przyciąga ją jeszcze bliżej i wybuchła śmiechem.
- Udusisz mnie! – zawołała z udawanym wyrzutem.
- No przecież taki mam zamiar… - chłopak odzyskał swój humor i zaczął żartować – i jak już tego dokonam, to będę miał cię tylko dla siebie… wolisz formalinę czy mumifikację? – ponownie wzmocnił uścisk i wsłuchał się w rytmiczne bicie jej serca.
- Mhm… i rozumiem, że McKagan nie będzie miał nic przeciwko temu, że uśmierciłeś mu dziewczynę i jeszcze zawinąłeś ją w bandaże?
 - A to już tak oficjalnie? – odchylił się lekko do tyłu, tak by widzieć jej twarz – No to powodzenia i… uważaj na siebie, Skarbie, proszę… - położył nacisk na ostatnie słowo i jeszcze raz ją uściskał – Ach… właśnie! Przez moje humorki zapomniałem zapytać… Jak płyta Skid Row?
Dwa tygodnie temu wpadł do nich Bach z jakimś dziwnym ciemnowłosym niższym o pół głowy od niego chłopakiem, który przedstawił się Marcie jako Rachel Bolan i okazał się basistą w ich zespole. Przynieśli im, a raczej dziewczynie, winyla z ich nagraniami, który oficjalnie miał pojawić się w sklepach pod koniec stycznia, czyli za około dwa miesiące. Kiedy brunetka po raz pierwszy włączyła płytę, nie mogła się skupić na niczym innym, jak tylko na głosie Sebastiana. W życiu nie podejrzewała, że on ma taki głos! Jak tego słuchała, zdawało się jej, że Bach śpiewa całym sobą. Nie pamiętała, by ktokolwiek zrobił na niej takie wrażenie śpiewając. Z takim uczuciem, lekkością…
- Super! Są genialni! I czemu nie mówiliście, że Sebastian ma tak zajebisty głos?
- Nie wiedziałaś? Myślałem, że zdążył się pochwalić… - zaśmiał się i po chwili dodał – a czy któryś z chłopaków już cię uświadomił, że za równy tydzień wydamy G N’R Lies?
Pokiwała tylko głową i powiedziała, że Izzy jest pierwszy. Była bardzo ciekawa jak to wszystko wyjdzie. W sumie nie słyszała, by do tej pory jakikolwiek zespół nagrywał piosenki siedząc w jednym pomieszczeniu i grając z miejsca jak stali.
- Stradlin, długo tak jeszcze będziemy siedzieć? – zapytała z uśmiechem.
Gitarzysta wyszczerzył zęby, mruknął coś pod nosem i ponownie wtulił się w jej klatkę piersiową jak małe dziecko. Uwielbiał słuchać bicia jej serca i jeszcze bardziej utwierdzał się w przekonaniu, że jest zajebistym szczęściarzem. Gdzie indziej spotkałby taką słodką, ale nie pustą, piękną, ale nie głupią, skromną, ułożoną i wspaniałą dziewczynę? Gdzie indziej znalazłby tak cudowną kobietę, którą pokochał jak siostrę? Gdzie znalazłby dziewczynę, która wywróciła jego życie do góry nogami; która sprawiła, że stał się choć trochę lepszym człowiekiem?
- Jezu, mógłbym tak godzinami… - wymruczał i zaczął kreślić jakieś bliżej nieokreślone wzory na plecach Marty.
Ona tylko przymknęła oczy i zamyśliła się. Czy nie było nienormalnym to, że właśnie siedziała ze swoim przyjacielem w takiej dziwnej pozycji? Czy to, że chłopak bez śladu zmieszania trzymał głowę tuż przy jej biuście, nie było niepokojąco nieprawidłowe i wręcz pomylone? Czy to, że dziewczyna nie miała nic przeciwko, nie było czasem podejrzane? Brunetka westchnęła cicho i przez chwilę przez jej umysł przeszła bezsensowna myśl. Kurwa… jakim cudem siedzę tak spokojnie? Przecież jeszcze na początku roku uciekłabym z krzykiem, gdyby tylko ktoś mnie TAK przytulał… jeszcze te niecałe osiem miesięcy temu nie potrafiłabym zaufać jakiemukolwiek facetowi i pozwolić się nawet dotknąć, a teraz? Teraz zakochałam się w Duffie, pozwalam się całował, obejmować… Izzy’emu przyzwalam na gesty, które dla każdego normalnego obserwatora, który nas nie zna, wyglądałyby na co najmniej dwuznaczne… Przez chwilę nawet zdała sobie sprawę z tego, że Stradlin może pozwolić sobie na zdecydowanie więcej niż McKagan, przed którego dotykiem się wymigiwała. Czy pozwoliłabym Duffowi teraz się tak do mnie… kleić? Nie... sama była zaskoczona odpowiedzią, jaką sobie udzieliła i żeby zająć czymś myśli, zaczęła śpiewać:

Woke up to the sound of pouring rain
The wind would whisper and I'd think of you
And all the tears you cried, that called my name
And when you needed me I came through

I paint a picture of the days gone by
When love went blind and you would make me see
I'd stare a lifetime into your eyes
So that I knew you were there for me
Time after time you were there for me

Remember yesterday - walking hand in hand
Love letters in the sand - I remember you
Through the sleepless nights and every endless day
I'd wanna hear you say - I remember you

We spend the summer with the top rolled down
Wished ever after would be like this
You said I love you babe, without a sound
I said I'd give my life for just one kiss
I'd live for your smile and die for your kiss

- Ok... zdecydowanie musisz mnie już puścić…
- Ale… - jęknął Izzy i wygłupiając się zaczął ją desperacko obejmować – Błagam, nie! – zaśmiał się i dodał – kobieto, łamiesz mi serce…
- Stradlin, nie mogę cię tak rozpuszczać… - zmierzwiła mu włosy i wyswobodziła się z jego objęć – no nie miej takiej miny! Nie za dobrze ci było? – zapytała mało inteligentnie, kompletnie nie zauważając narzucającej się dwuznaczności, którą wychwycił chłopak.
- No właśnie było! – wybuchnął śmiechem i widząc jej minę, dodał – Żartuję przecież! Wybacz, Słodka Siostrzyczko Isbell, ale nie pociągasz mnie ani trochę – wstał i pocałował ją w czubek głowy.
- I całe szczęście! – zawołała i nie zdążyła nic dodać, bo Izzy złapał ją wpół i przerzucił sobie przez ramię – Puszczaj mnie, wariacie!
Gitarzysta nie przejął się jej krzykiem i spokojnym krokiem opuścił swoją sypialnię i udał się do kuchni, w której siedzieli Axl, Erin, Duff i Steven. Poirytowana Marta zaczęła okładać pięściami plecy chłopaka i nieświadoma obecności wyżej wymienionej czwórki, wrzeszczała jeszcze głośniej. Cały widok zasłaniały jej włosy, które z racji tego, że wisiała głową w dół, spokojnie przykryły całą jej twarz, która teraz była czerwona ze zdenerwowania i napływu dużej ilości krwi.
- Cześć, Młoda – odezwał się Axl, a zaraz po nim Everly i dodał – Brakuje ci tylko więzów i mógłbym ci zaśpiewać Pretty Tied Up… - powiedział radośnie.
Od czasu poronienia przez jego dziewczynę minęły ponad dwa miesiące i powoli chłopak wracał do normy; fakt, że było mu ciężko, ale radził sobie głównie dlatego, że wspierali go przyjaciele, no i robił wszystko, by pomóc Erin z jej bólem – a przecież wiadomo, że nie byłby w stanie jej pocieszać, gdyby sam miał depresję.
- O kurwa… - słysząc głos Rose’a, Marta odchyliła się lekko, tak że mogła zobaczyć, co dzieje się w kuchni – O kurwa… - powtórzyła i znów zaczęła się szarpać – Zabiję cię! Ja cię, kurwa uduszę gołymi rękami, Stradlin! – wydarła się, sama zaskoczona siłą swojego głosu – Postaw mnie, do cholery, na podłodze!
Rozbawiony chłopak w końcu ją puścił i uśmiechnął się szeroko, widząc nerwy i jednocześnie zawstydzenie Marty. Posłała mu mordercze spojrzenie i opadła na wolne krzesło koło Duffa. Przypomniała sobie, że nie odpowiedziała mu na pytanie, więc przysunęła się trochę do niego i szepnęła mu na ucho:
- Zgadzam się…
- Hmm? – mruknął, nie wiedząc za bardzo, o co jej chodzi – na co?
- Na bycie twoją dziewczyną…
- Serio?! – wykrzyknął, nie zważając na pytające i zaskoczone spojrzenia pozostałych – O ja pierdolę…
- No czego się wydzierasz? – zapytał Slash, który właśnie wszedł do pomieszczenia z nowootwartą butelką Danielsa.
- Stary, kurwa, mam dziewczynę! – wykrzyknął i objął zarumienioną Martę.
Kurwa, to chyba najszczęśliwszy dzień w moim życiu! Krzyczał w myślach chłopak i wyszczerzył zęby do swoich przyjaciół. Fakt, że już od jakiego czasu był blisko z brunetką, ale teraz, gdy w końcu zgodziła się być z nim tak oficjalnie, nie posiadał się z radości. Ja pieprzę… mam prawie dwadzieścia pięć lat i to jest chyba moja pierwsza poważna dziewczyna! Uśmiechnął się pod nosem i musiał przyznać, że to prawda… miał całkiem odpowiedzialne i pełne nadziei plany wobec niej, co było czymś z goła odmiennym od jego poprzednich związków, z których najdłuższy trwał około miesiąca, gdy laska, z którą był kompletnie mu się znudziła i zaczął szukać „lepszego modelu”.
- No to… kurwa gratuluję! –zawołał Axl i uśmiechnął się przymilnie do Marty, która z zażenowaniem chowała twarz we włosach swojego chłopaka.
Oczywiście trzeba się każdemu pochwalić… Co to za człowiek! Uhm… taki przypał mi robi przy wszystkich! Dziwnym trafem nikt prócz niej nie widział w tym nic złego i wszyscy – prócz Stevena – z radością przyjęli tę wiadomość. Właśnie, Steven… perkusista od długiego już czasu był najnormalniej w świecie wkurwiony i poirytowany. Na co? Dosłownie na wszystko – bo skończyły mu się prochy, bo ktoś zajął mu łazienkę, bo Slash za głośno włączył muzykę, albo Axl za głośno kocha się z Erin. Nikt nie wiedział, o co mu chodzi i nikt nie miał śmiałości, by zapytać go wprost, o jego dziwne zachowanie. Marta raz próbowała i dostała taki opierdol, że odechciało się jej ponownych starań. Jeśli już w ogóle Alder się odzywał to zazwyczaj w chamskim tonie i tylko po to, żeby zwrócić komuś uwagę, że coś go denerwuje albo mu przeszkadza. Wyjątkiem były tylko próby zespołu albo nagrania w studiu – wtedy wracał stary uśmiechnięty i wiecznie zadowolony z życia Steven. Cholera… co się z tobą stało? Gdzie jest Steven, którego tak uwielbiam?
- To co… wbijamy do Rainbow wieczorem, żeby to oblać? – zawołał dziarsko Slash i z zachwytem i niepohamowaną satysfakcją patrzył na ciągle czerwoną Martę.
- Jasne! – zawołał zadowolony Izzy, co spotkało się kompletnym zdezorientowaniem Duffa – No co? Fajnie, że jesteście razem!
McKagan wytrzeszczył tylko oczy w zdumieniu i spojrzał pytająco na swoją dziewczynę. Ta jednak tylko się uśmiechnęła i cmoknęła go w policzek…

Kilka godzin później czwórka z piątki składu Guns n’Roses siedziała wraz z Martą w jednej z ich ulubionych knajp i popijało niebotyczne ilości alkoholu. Zabrakło tylko Stevena, który prawdopodobnie poszedł na dziwki i Erin, która przeprosiła wszystkich, że się nie wybierze z nimi, ale nie chciała psuć im humoru, po za tym postanowiła na kilka dni wyjechać do matki.
- Pierdolone Guns n’Roses we własnej osobie… nie wierzę! – zawołał do nich jakiś chłopak i bez pytania przysiadł się do nich.
- Siema, Dave… - odezwał się Duff – a gdzie kurwa reszta jebanego Skid Row? – rozejrzał się wokoło i nieźle już wstawiony nagle dodał – Stary, kurwa, poznaj moją dziewczynę! Marta, stoi przed tobą zajebisty gitarzysta zajebistego Skid Row… - dokonał krótkiej prezentacji, za którą brunetka miała ochotę go zabić.
Jednak stłumiła złość kolejnymi łykami wina i po chwili wdała się w konwersację z Sabo o ich nowej płycie. Dowiedziała się, że większość piosenek napisał na spółkę z Rachel, który jak to określił kolega z zespołu był „jebanym mózgiem muzycznym”. Po raz kolejny Marta była zaskoczona tą zaskakującą otwartością ludzi z branży muzycznej, ze środowiska jej wspaniałego Najniebezpieczniejszego Zespołu Świata; ciągle pamiętała, jakie pozytywne wrażenie wywarł na niej Joe Perry, ciągle przypominała sobie, jakim sympatycznym człowiekiem jest Bach i teraz kolejny życzliwy muzyk się napatoczył. No i oczywiście sami Guns n’Roses… gdyby nie oni, Marta miała poważne wątpliwości, czy w ogóle by jeszcze egzystowała.
- Możemy się dosiąść? – znikąd pojawił się dziwnie obkolczykowany Bolan i Bach w towarzystwie swojej dziewczyny Marii.
- No, kurwa, impreza się rozkręca – wydukał Axl, któremu alkohol już jakiś czas temu uderzył do głowy – wiesz, że nasza Mała w końcu uległa wątpliwemu urokowi McKagana? – wyszczerzył zęby do swojego kolegi i dopił do końca swoją whisky.
Slash po chwili zniknął gdzieś w towarzystwie jakiejś skąpo ubranej kobiety i w jego ślady po jakimś czasie udał się także Dave. Ech, ci faceci… zaśmiała się Marta i oparła głowę na ramieniu Duffa. Zdecydowanie za dużo wypiła; kręciło się jej w głowie i czuła, że gdyby tylko spróbowała teraz wstać z pewnością nie skończyłoby się to najlepiej. Spojrzała na Rose’a, który opierał się półprzytomny o stół i na Izzy’ego, który w skrócie rzecz ujmując odleciał. Nawet nie chodziło głównie o trunki, których sobie nie odmawiał, ale kokaina, którą wciągnął podziałała na niego właśnie w ten sposób. Rachel Bolan był z całej trójki w najlepszym stanie i był w stanie prowadzić jeszcze w miarę normalną rozmowę z Marią i Bachem, który był względnie trzeźwy.
- Duff? Pójdziemy już? – szepnęła po północy, gdy czuła, że jest już skrajnie wyczerpana i za chwilę nie będzie się w stanie nawet ruszyć.
- Hmm? – mruknął tylko, jednak po chwili dotarły do jego świadomości słowa – Tak, tak… Kochanie, już… - wstał z trudem i zachwiał się.
Pożegnali się z Sebastianem, Marią i Rachel i opuścili bar. McKagan objął Martę i dość powolnym tempem zaczęli zmierzać w kierunku domu. Dziewczyna zastanawiała się czy chłopak bardziej się jej podpiera czy po prostu naszło go na czułość. Jak tak dalej będzie, to nie dojdę w jednym kawałku, zaśmiała się i straciła równowagę, gdy Duff za bardzo się uwiesił na jej ramieniu. Runęła na ziemię w parku, przez który właśnie wychodzili i leżąc wybuchła śmiechem. Procenty, które krążyły w jej krwi, zaatakowały ze zdwojoną siłą i Marta przez chwilę znalazła się w innym świecie.
- Chodź do mnie, Skarbie – basista pomógł się jej podnieść i objął ją szczelnie ramionami – tak kurewsko cię kocham… - pochylił się i pocałował ją w usta.
Odurzona alkoholem dziewczyna gorliwie zaczęła oddawać całusy i po chwili poczuła na swoich plecach ciepłe dłonie Duffa, którym udało się dostać pod T-shirt i bluzę dziewczyny. Zadrżała od jego dotyku i stanęła na palcach, by być choć trochę bliżej jego twarzy i jego warg, które coraz zachłanniej oddawały się swojej czynności i zaczęły przemieszczać się po smukłej szyi dziewczyny. Otoczyła go ramionami i momentalnie, bez żadnego problemu chłopak uniósł ją do góry i powrócił do obcałowywania jej słodkich ust.
- Kurwa, Maleńka… – wymamrotał, gdy oplotła nogi wokół jego bioder.
Zupełnie stracił panowanie nad sobą; liczyła się tylko ta chwila, tylko Marta i jej niewyobrażalnie pociągające ciało. Sekundy później przyciskał ją do drzewa i wpijając się w jej wargi, mocował się z jej koszulką, która nie chciała się podgiąć i dopuścić go do jej piersi, które rytmicznie unosiły się i opadały. Fale gorąca i podniecenia rozlewały się po jego ciele i nie pozwalały myśleć w racjonalny sposób. Nawet zapomniał o tym, jakie konsekwencje może to za sobą ponieść. Zniecierpliwiony odchylił się trochę do tyłu i szybko zanurzył ręce pod T-Shirt z logo Ramones. Natychmiast skierował swoje dłonie ku górze i poprzez materiał jej stanika uścisnął jej kształtny biust. Jęknęła cicho i przyciągnęła jego twarz ku sobie i znów zatopiła się namiętnym pocałunku. W tej chwili, upojona winem i innymi trunkami myślała tylko o bliskości chłopaka, który tak bardzo zawładną jej sercem; który sprawił, że poczuła się kochana i akceptowana, który w końcu sprawił, że pragnęła jak nigdy czyjejś czułości i pieszczot. Po niespełna kilku minutach poczuli na sobie krople listopadowego deszczu, który bez litości moczył ich ubrania, przyklejające się niemiłosiernie do ich rozpalonych ciał.
- Duff, Duff… stop! Co my robimy? – zawołała cicho Marta, której lodowaty deszcz przywrócił resztki rozumu – proszę… - z trudem odciągnęła jego ręce od swoich piersi i rozplotła swoje nogi.
McKagan z początku nie rozumiał i nie chciał zrozumieć jej postępowania i w dalszym ciągu błądził dłońmi po jej ciele. Przecież nie mógł odpuścić; nie teraz gdy już tak daleko zaszli, gdy był skrajnie podniecony i jeszcze dodatkowo nafaszerowany alkoholem. Oprzytomniał dopiero po kilku chwilach, gdy dziewczyna zaczęła się szarpać i przypadkowo wbiła mu paznokcie w skórę na przedramionach. Oderwał się od niej i szybko oparł się o sąsiednie drzewo i powoli zaczął uspokajać oddech, który był zdecydowanie za szybki i  nieregularny. Przymknął oczy i próbował zapanować nad pożądaniem, które w nim buzowało. Cały wypity alkohol, cała wlana w siebie wódka, w momencie praktycznie wyparowała i otrzeźwiła go. Dopiero teraz dotarło do niego, że pada deszcz, że stoją przemoczeni pośrodku parku. Dopiero teraz z całą siłą uderzyło w niego to, co przed chwilą się działo i do czego mogło dojść. Odchylił głowę do tyłu i przymknął oczy, nie mogąc znieść kropli deszczu. Ty chuju pieprzony… jak mogłeś się tak sprowokować? Jak mogłeś tak kurewsko odjechać?! Był zły… cholernie zły. Oczywiście na siebie, na swoją żałosną słabość do niej i jej ciała, na to, że nie potrafił się opanować i przestał myśleć mózgiem. Nawet przez chwilę nie przeszło mu przez myśl, by winić dziewczynę… za to, że nie oponowała, za to, że jeszcze go nakręcała i podniecała swoją uległością…w końcu była pijana i kompletnie nie miała pojęcia, co się dzieje. Wiedział o tym doskonale i poczuł się podle. Jesteś skończonym skurwielem! Spojrzał na Martę, która siedziała ziemi z czołem opartym o dłonie. Zacisnęła pięści na swoich włosach i z jej ust wydobyło się ciche przekleństwo. Zachowałaś się jak dziwka! Jak głupia dziwka, która chce wskoczyć mu do łóżka… i kurwa… co z tego, że piłaś? Co z tego, że nie do końca wiesz, co się dzieje wokół ciebie? Ja pierdolę! Powinnam to zakończyć, jak tylko mnie uniósł i zaczął świrować!
- Marta? – jak tylko opanował oddech i odzyskał kontrolę nad swoim ciałem, przyklęknął przy brunetce – nie wiem, co powiedzieć… - urwał i odciągnął jej ręce, by móc spojrzeć na jej twarz – nie zacznę ściemniać, że nie chciałem, bo doskonale wiesz, że to chujowe kłamstwo… ja… kompletnie straciłem głowę! Gdybym był trzeźwy… gdybym mniej wypił, ja…
- Nie tylko ty… - szepnęła i podniosła się z trudem utrzymując równowagę – to tak samo moja wina, jak i twoja… najebałam się i… i nie wiedziałam, co się dzieje – pokręciła niecierpliwie głową – Boże, co za żałosne tłumaczenie! Po prostu przepraszam, że… że tak się zachowałam i zrobiłam ci nadzieję, że…
- To ja przepraszam… - nie dał jej dokończyć - za bardzo mnie poniosło… - spojrzał jej prosto w oczy i dodał – nie miej mi tego za złe… jestem tylko facetem!
- Jasne… i naprawdę mi głupio, że… zresztą nieważne… możemy wrócić w końcu do domu? – zapytała i po chwili wskazała na swoje ubranie – nie dość, że jestem cała przemoczona, to jeszcze jest mi strasznie zimno…
McKagan odetchnął w duchu i podziękował w myślach za jej wyrozumiałość. Musisz się, dupku, bardziej kontrolować! No chyba, że chcesz być jebanym chujem, który tylko czeka by ją wykorzystać... Kurwa... przecież Stradlin miał rację! Mało brakowało, a bym ją wykorzystał... przecież... przecież, do chuja, wiedziałem, że ona wcale tego nie chce! Idąc w kierunku lokum Najniebezpieczniejszego Zespołu Świata praktycznie się do siebie nie odzywali. Duff dlatego, że ciągle myślał o sobie w kategoriach skończonego drania, którym przecież miał już nie być; Marta milczała dlatego, że nie wiedziała, co mogłaby powiedzieć, by jakoś złagodzić tę idiotyczną sytuację. Fakt, że zachowała się jak tania laska z ulicy był dla niej nie do przełknięcia i jeszcze Duff… zdawała sobie sprawę z tego, że chłopak stracił umiejętność racjonalnego myślenia, jak tylko wyczuł brak jakiegokolwiek oporu z jej strony, jak tylko dziewczyna uległa mu na tyle, że mógł kontynuować to, do czego każdy facet prędzej czy później dąży. I wreszcie zdawała sobie sprawę, jak był podniecony i jak cholernie ciężko było mu zaprzestać, gdy jej nagle się coś odwidziało. Idiotko! Powtarzała sobie ciągle w myślach i nawet nie wiedziała, kiedy znaleźli się w domu. Szybko pobiegła na górę, wzięła szybki prysznic i przebrała się w swoją piżamę. Wzięła ze swojego pokoju koc i zeszła do salonu, w którym zawsze było cieplej niż u niej w sypialni. Chciała położyć się na kanapie, ale zauważyła, że ubiegł ją Duff, który tępo wpatrywał się w sufit. Jak tylko ją zobaczył, poderwał się z miejsca i mruknął, że on też idzie się wysuszyć i przebrać.
- Jasne – powiedziała tylko i siadając na kanapie, owinęła się szczelnie kocem.
Dawno nie było jej tak zimno i fakt, że sterczała na lodowatym listopadowym deszczu przez wystarczająco długi czas, by przemoknąć do szpiku kości, wcale nie poprawiał jej humoru. Po kilku albo kilkunastu chwilach pojawił się basista, ubrany w suche i przede wszystkim w miarę ciepłe ciuchy.
- Mogę? – zapytał ostrożnie i opadł na miejsce koło Marty – Słuchaj… - położył dłoń na jej kolanie i kontynuował – ja… chciałem tylko powiedzieć, że… chciałem obiecać, że będę się bardziej kontrolował, że…
- Nieważne, Duff! – przerwała mu niecierpliwie i dodała – Było, minęło, nic się nie wydarzyło i nie masz się czym zadręczać, ok? – przysunęła się do niego i kładąc mu głowę na ramieniu, po kilkunastu minutach zasnęła.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz