Liczba komentarzy 11
Ok...
robi się z tego jakaś dziwna melodramatyczna telenowela, ale chuj z
tym! Jak zawsze nie tak jak do końca planowałam, ale... może to i
lepiej?
W
sumie... jakby ktoś zobaczył moją playlistę z ostatnich kilku dni to by
się przeraził... 14 nagrań ciągiem, przez kilka godzin dziennie ma
swoje efekty w pisaniu xd
Od razu uprzedzam, że nie miałam siły tego sprawdzać więc pewnie są jakieś błędy...
Ok... czytajcie, komentujcie i polecajcie(odradzajcie - co tam chcecie)
***
- Marta… -
usłyszała jakiś męski głos nad głową.
- Hmm? –
mruknęła nie do końca rozbudzona.
Tej nocy
spała wyjątkowo dobrze i po raz pierwszy od niepamiętnych czasów ani razu nie
obudziła się z kolejnej fazy snu z krzykiem.
- Nie chcę
ci przeszkadzać, ale… jest już prawie południe, a Duff coś wspominał, że się
umówiłaś z Joan…
- O kurwa! –
wyskoczyła szybko z łóżka i zakręciło się jej w głowie.
- Hej, hej…
dziewczyno – silne ramiona Slasha podtrzymały dziewczynę, która niebezpiecznie
się zachwiała – w porządku?
- Ta… -
pokręciła niecierpliwie głową i dodała – po prostu za szybko wstałam…
-
Szkoda…myślałem, że to na mój widok… - zaśmiał się – jeszcze nigdy tak piękna
kobieta nie zemdlała od samego patrzenia na mnie…
Hudson,
Hudson… masz chyba zbyt rozbudowane ego… uśmiechnęła się do siebie i
swoich myśli. To już nie pierwsze tego typu żarty kudłatego gitarzysty, a Marta
za każdym razem się z nich śmiała i potrafiła na poczekaniu wymyślić jakąś
ciętą odzywkę, po której chłopak zawsze udawał obrażonego.
- Uwierz, że
raczej do tego nie dojdzie… - odgryzła się i pobiegła szybko do łazienki tak,
że nawet ciemnowłosy nie zdążył zareagować.
Slash został
w jej pokoju sam i przez chwilę myślał nad tym, co przed momentem usłyszał. Skąd
ona tak szybko wymyśla takie teksty, które, gdybym mówił poważnie, powinny
zwalić mnie z nóg i zdołować? Kurwa, co nie powiem, ona zawsze ma jakąś
kurewsko dobrą odpowiedź! Chodź raz chciał ją wprowadzić w zakłopotanie
swoimi głupimi słowami; żeby się zarumieniła, tak jak lubił, żeby to w końcu on
mógł się z niej pośmiać, ale nie potrafił. Kurwa… Nawet Stradlin tak umie, a
ja nie! Hudson już jakiś czas temu zauważył, że dziewczyna praktycznie
przestała się czerwienić podczas rozmów z nim; i co było jeszcze dziwniejsze,
tylko przy nim się tak zachowywała! Nawet Steven potrafił ją zawstydzić jakimś
idiotycznym tekstem, o McKaganie już nie wspominając – przy nim to się
rumieniła nawet, gdy się na nią zbyt intensywnie patrzył. A może mój urok
osobisty poszedł się jebać? Nie… to nie możliwe…
- Kurwa!
Wypierdalaj z tego pokoju! – z zamyślenia wyrwał go oburzony krzyk Marty.
Obrócił się
szybko i nie był w stanie wykrztusić z siebie nawet słowa. Stała przed nim
nieźle rozjuszona brunetka, ale nie to było najważniejsze. Była w samym
ręczniku, który owinięty był ciasno na jej ciele, które pokrywały krople wody.
Mokre włosy kleiły się do jej ramion i moczyły niemiłosiernie puchaty materiał.
Przełknął głośno ślinę i nie mogąc się powstrzymać, przejechał wzrokiem jej
postać, skupiając się głównie na jej zgrabnych nogach, odkrytych do połowy uda.
Zaczęło mu się robić gorąco…
- Wyraziłam
się niejasno? – warknęła i siłą wyrzuciła za drzwi rozkojarzonego i
zaskoczonego chłopaka – Palant… - powiedziała sama do siebie i jednocześnie
przeklęła się za głupot i za to, że kompletnie zapomniała wziąć ze sobą
ubranie.
Chłopak stał
na korytarzu w takiej pozycji, jaką przyjął, gdy dziewczyna wypchnęła go za
próg. Zachowywał się jakby był kompletnie zamroczony i sparaliżowany. Co ty
ciulu odpierdalasz? Od kiedy się tak zachowujesz? Co, kurwa nigdy nie widziałeś
dziewczyny w samym ręczniku? Nie pojmował, co się z nim stało i czemu go
tak zamroczyło. Właśnie… przecież miała na sobie ręcznik! Dlaczego tak
dziwnie zareagował, skoro czasem nawet całkowicie nagie kobiety nie wywoływały
u niego aż takich reakcji. Miała na sobie jebany ręcznik, a ty się idioto
zacząłeś się zachowywać jakby nie miała niczego! Ja pierdolę! Zszedł na dół
i wypił na raz ponad pół butelki Danielsa.
- Stało się
coś, Slash? – zaśmiał się Izzy, widząc przyjaciela wyprowadzonego z równowagi.
- Nie pytaj,
kurwa – zawołał, sam zdziwiony swoim drżącym tonem.
Usiadł na
parapecie i z prędkością światła dopił do końca whisky. Odpalił papierosa i
zaciągnął się dymem. Pomogło. Po chwili wrócił do normy i mógł spokojnie oddychać.
Nie zwrócił uwagi na to, że McKagan patrzy na niego ja na wariata, a Stradlin
wybuchnął głośnym śmiechem.
- Kurwa! –
dobiegł ich głośny huk i nerwowo rzucone przekleństwo.
Odwrócili
głowę w kierunku otwartych drzwi i zauważyli Martę podnoszącą się z klęczek.
Potknęła się o niezawiązaną sznurówkę swoich trampków i runęła jak długa na
podłogę. Duff szybko doskoczył do niej i lekko drżącymi dłońmi pomógł jej
wstać. Od razu podziękowała i wyrwała się z jego objęć, najszybciej jak mogła.
Wolała ograniczać kontakt z nim do minimum, póki jej łaskawie nie wyjaśni
wszystkiego; no i sam chłopak nie zachowywał się normalnie, odkąd ponad miesiąc
temu, niejednoznacznie dał jej do zrozumienia, że coś do niej czuje – niby było
jak zawsze, a jednak widać było, że albo robi sobie jakieś nadzieje albo ją
olewa albo jeszcze z niewiadomych powodów jest wkurwiony i nie chce z nią
rozmawiać. Lekko kulejąc doszła do krzesła i od razu na nie opadła. Złapała się
za kolano i syknęła z bólu. Na pewno będzie miała niezłego siniaka, po takim
stłuczeniu. Zajebiście… ciekawe jak dojdę do Joan…
- Masz –
Izzy przyklęknął przy niej z lodem, zawiniętym w jakąś ścierkę i spojrzał na
nią z troską – i uważaj, bo się kiedyś zabijesz… - z westchnieniem pochylił się
i zawiązał jej sznurowadło.
- Od samego
rana mam pecha! – wyjęczała i zaczęła podwijać nogawkę spodni – Auć! – stęknęła
i po chwili spojrzała na Slasha.
Hudson
siedział cicho na parapecie i nie odezwał się ani słowem. W sumie nawet nie
wiedział, co miałby powiedzieć. Przepraszam? Ale, kurwa za co? Za to, że
siedziałem nieszczęśnie w pokoju? Za to, że nie umiałem wydukać jebanego
zdania? Czy za to, że nie mogłem oderwać wzroku od jej nóg? A może kurwa za to,
że zrobiło mi się kurewsko gorąco i ręce zaczęły mi się trząść? Popatrzył
na nią i zauważył, że go obserwuje. Już nie wyglądała na tak złą, jednak nawet
się nie uśmiechnęła do niego. Rzuciła tylko krótkie „pogadamy później” i swoją
uwagę skupiła na Izzy’m, który właśnie proponował jej, że ją odprowadzi.
- I tak idę
w tamtym kierunku, więc jeśli poczekasz pięć minut… - kiwnęła tylko głową i
brunet szybko wyszedł.
Została sama
z Duffem, który miał dziś dzień dobroci dla niej i ze Slashem. Super! Jeden
zrobił sobie dzień pod tytułem „Będę miły dla Marty” po czterech dniach fochów,
a drugi bezczelnie gapił się na mnie jak byłam w samym ręczniku… Kurna z kim ja
mieszkam?!
- Idziesz? –
Stradlin pojawił się ponownie w kuchni już gotowy do wyjścia.
Dziewczyna
szybko podniosła się z krzesła i dosłownie po ułamku sekundy znalazła się na nim
z powrotem. Kurwa! Co się dzieje? Czemu znów zakręciło mi się w głowie?! Dziękowała
w duchu, że chłopaki pomyśleli, że to przez nogę i ponownie wstała – tym razem
dużo wolniej i spokojniej. Pokuśtykała do Izzy’ego i szybko wyszli z domu.
- Ej, czemu
nie mówisz, żebym zwolnił?
Zatrzymał
się tak nagle, że dziewczyna z impetem na niego wpadła, gdyż przez ból kolana
szła kilka kroków za nim. Pieprzę… ona sobie dzisiaj serio krzywdę zrobi! Złapał
ją i pomógł złapać równowagę. Dziewczyna tylko spuściła wzrok na swoje trampki
i wymruczała ciche przeprosiny.
- No co
ty... Kurwa, co się dzieje? – Izzy spojrzał na nią jak na wariatkę.
Za co ona
mnie przeprasza? Popierdoliło się jej w mózgu od naszego towarzystwa?! Marta była
strasznie blada i wyglądała na zmęczoną. Kurwa… przecież tyle czasu spała…
jak może być taka niewyspana? Przyjrzał się jej uważnie i położył jej dłoń
na ramieniu.
- Nic się
nie dzieje… po prostu przepraszam… jestem dzisiaj jakaś taka… taka do niczego…
nic mi się nie chce, nie mam na nic siły…
- Dobrze się
czujesz? – zapytał z troską i nie zdołał ukryć w głosie zaniepokojenia.
- Tak… nie
martw się… i chodźmy już, bo się spóźnię – przerwała mu niecierpliwie i ruszyła
w kierunku sklepu Joan.
Zwiększyła
trochę tempo i po dziesięciu minutach znalazła się w objęciach przyjaciółki,
która z radością przywitała się także ze Stradlinem.
- Jak ja cię
dawno nie widziałam! – wykrzyknęła i ucałowała go w policzek.
- Bo tak
rzadko do nas wpadasz! – zaśmiał się i powiedział, że przeprasza je, ale musi
coś pilnie załatwić.
Zostały same
i panna McKagan zaproponowała, żeby po prostu zaszyły się na zapleczu jej
„królestwa”. Marta z ochotą na to przystała, bo nie uśmiechało się dreptać do
jakiejś kawiarni. Joan zaparzyła kawę i rozsiadły się w fotelach. Po ogólnym
opowiedzeniu, co nowego u nich słychać, starsza z dziewczyn nagle spoważniała i
spojrzała swojej towarzyszce prosto w oczy.
- Marta…
może nie powinnam się wtrącać, ale… powiedz mi… - zawahała się, ale widząc
zachęcającą minę brunetki, kontynuowała – o co chodzi z Duffem?
- To znaczy?
– Isbell szybciej zabiło serce na dźwięk tego imienia.
- Ostatnio
był u mnie i… no jednym słowem to nie jest chłopak, którego znam… on nigdy w
życiu nie powiedziałby, że zależy mu na kimś… no może poza naszą rodziną…
Powiedział
jej, że na kimś mu zależy?! Cholera… miał na myśli mnie? Bo przecież… coś
musiało znaczyć to idiotyczne „lubię cię za bardzo” albo to całe jego dziwne
zachowanie… raz jest obrażony jak dziecko, bo nie rzucam mu się na szyję, raz
udaje, że wtedy rozmowy nie było… a później robi wszystko, żeby tylko mi się
przypodobać…
- Ja… nie
wiem, o co mu chodzi! Jakiś czas temu wymyślił, że lubi mnie bardziej niż
powinien, a jak chciałam, żeby mi to wytłumaczył, to po prostu wyszedł bez
słowa… i teraz raz jest miły, raz złośliwy… czasem irytuje się o to, że nie
„poświęcam mu tyle uwagi, co Slashowi”…
- Boże… mój
brat się zakochał! – zawołała wstrząśnięta Joan i spojrzała z podziwem na
Martę.
- No coś ty…
- zarumieniła się i zaczęła nerwowo skubać serwetkę.
- Znam go od
dwudziestu czterech lat i wierz mi albo nie, ale nigdy nie widziałam go w takim
stanie! – uśmiechnęła się serdecznie i zapytała – a ty co na to opowiesz?
Właśnie… co
ja na to odpowiem? Ponad miesiąc temu Izzy zapytał o to samo… ale czy ja już
poznałam odpowiedź? Marta zamyśliła się i długo nic nie mówiła. W
sumie… traktuję go inaczej niż Slasha… niż mojego Stardlina. To oczywiste, ale…
czy mogę powiedzieć, że to coś znaczy?
- Nie wiem…
jakaś siła ciągnie mnie do niego, ale nie wiem, co to jest… nigdy nikogo nie
darzyłam takim uczuciem… - zaczerwieniła się jeszcze bardziej i odwróciła wzrok
od Joan – zupełnie inaczej czuję się w towarzystwie chłopaków, a inaczej jak
jestem z nim… ale czy się zakochałam? – zadała pytanie, na które sama sobie
odpowiedziała – nie wiem, cholera! To wszystko jest takie głupie i
skomplikowane… po za tym… przecież wiesz, jacy oni byli… jacy zapewne wciąż są!
Ja się… ja się po prostu boję!
- Czego?
Miłości?!
- Raczej
cierpienia… Wiem, że to twój brat, ale… wystarczająco dużo wiem o tym, jak
traktują, czy tam jak traktowali kobiety… obojętne… ja nie chcę być kolejną
zabawką, którą Duff wyrzuci, gdy mu się znudzę; nie chcę czuć się jak
porzucona, skrzywdzona przez faceta kobieta… uwierz, już wystarczająco dużo
przeszłam…
- Słuchaj…
ja wiem, jakim gnojkiem potrafi być mój brat, ale… ale… - zająknęła się i
starała się szybko znaleźć odpowiednie słowa, by jakoś ratować honor Duffa –
ale on się zmienia… zmienia się dla ciebie. Nie widzisz tego?! To dla CIEBIE
ogranicza narkotyki! Mnie nigdy nie chciał słuchać, a ty nagadasz mu chwilę i
od razu bierze się za siebie i wkłada jakikolwiek trud w zmianę! Po za tym… te
wszystkie zranione, czy niezranione kobiety… on ich nie kochał, nie darzył
najmniejszą sympatią…niczym! A w twoim wypadku jestem na sto procent pewna, że
wpadł po uszy… - przerwała na chwilę, śledząc zmiany zachodzące na twarzy Marty
podczas jej wywodu – dlatego… nieśmiało poproszę, żebyś dała mu szansę, jeśli
będziesz pewna swoich uczuć… - wyciągnęła rękę i uścisnęła spoczywającą na stole
dłoń brunetki – a jeśli tylko młodszy braciszek cię skrzywdzi to osobiście go
wykastruję – wybuchła śmiechem i dopiła do końca swoją kawę.
Marta
wymusiła uśmiech na twarzy i nie bardzo wiedziała, co powiedzieć. Oczywiście
ufała chłopakom, ale czy była w stanie komukolwiek zaufać aż w takim stopniu,
jak chyba oczekiwał tego Duff? Czy była w stanie tak po prostu poddać się
uczuciu do faceta, który wielokrotnie udowadniał, że jest draniem? Kurde, co
innego się z nimi przyjaźnić, a co innego spróbować pokochać któregoś… to
znaczy pokochać tak jak mężczyznę, a nie coś w stylu całej mojej miłości do
Stradlina… Oni są tacy… tacy zajebiści jako kumple, współmieszkańcy…
opiekunowie, czy powiernicy, ale… ale związać się z kimś? Ile to się utrzyma?
Do kolejnej laski, która się im spodoba? Która będzie ładniejsza, wyższa i
pewnie bardziej pociągająca ode mnie? Nie… nie chcę być jakąś tymczasową
dziewczyną z braku innego lepszego „towaru”… I od razu jak tylko to
pomyślała, usłyszała w głowie piosenkę, którą ułożył Izzy i którą kilka razy
już prezentował. O tak… You was just a temporary lover, Honey you ain't
the first. Lots of others came before you woman, Said but you been the worst...
- Dzięki,
Joan… potrzebowałam tej rozmowy… - powiedziała Marta, jak już się żegnała ze
swoją przyjaciółką.
- Jasne…
zawsze do usług… - uściskała ją i jeszcze dodała – i pamiętaj… Duff gdzieś tam
głęboko ma duszę i serce… tylko jeszcze nikt się do nich nie dokopał i nikomu
nawet na to nie pozwolił…
Trochę w
lepszym humorze Marta ruszyła w kierunku księgarni, gdzie chciała kupić sobie
jakąś nową książkę i następnie skierowała się prosto do domu. Szła zamyślona i
nie zauważała ludzi, którzy ją mijają i co chwila, ktoś ją popychał albo
wymijał. Z zadowoleniem zarejestrowała, że jej kolano już tak nie boli i może
się normalnie poruszać. Jednak nie zwracała na to zbytniej uwagi i mruczała
sobie pod nosem:
There's no time for us
There's no place for us
What is this thing that builds our dreams yet slips away
from us
Who wants to live forever
Who wants to live forever...
There's no place for us
What is this thing that builds our dreams yet slips away
from us
Who wants to live forever
Who wants to live forever...
There's no chance for us
It's all decided for us
This world has only one sweet moment set aside for us
Who wants to live forever
Who wants to live forever...
It's all decided for us
This world has only one sweet moment set aside for us
Who wants to live forever
Who wants to live forever...
- Kurwa, jak
łazisz idio... – zawołał chłopak, z którym przed chwilą się zderzyła – O... to
ty… przepraszam… nie zauważyłem – nagła zmiana tonu wywołała u dziewczyny
głupawy uśmieszek.
- Cześć,
Sebastian… - złapała wyciągniętą dłoń Bacha i podniosła się z chodnika –
wybacz, mam dziś wyjątkowego pecha i o wszystko się potykam i przewracam…
Wysoki
chłopak posłał w jej kierunku przepraszający uśmiech i szybko zapytał, czy nie
poszłaby z nim do kawiarni. W sumie… co mi zależy? Za każdym razem jak
miałam okazję go spotkać, był bardzo miły… Marta bez wahania przyjęła jego
propozycję i udali się do pobliskiej kawiarenki.
- A jak
wasza płyta? – zadała pytanie, które od dawna ją interesowało.
- Ach… już
prawie skończyliśmy… miałem wpaść do was pod koniec przyszłego tygodnia i
podrzucić – zawołał z rozbrajającym uśmiechem, który tylko uwydatnił jego
idealne rysy twarzy – niestety wydamy ją oficjalnie dopiero na początku
przyszłego roku, ale… no mówi się trudno…
- No nie
mogę się doczekać, żeby usłyszeć twój zespół – mówiła szczerą prawdę i dodała
jeszcze – i oczywiście usłyszeć jak śpiewasz… Izzy mówił, że jesteś w tym
dobry.
- Bez
przesad… Axl choćby nawet jest dużo lepszy ode mnie… - powiedział skromnie i
szybkim ruchem głowy odgarnął z oczu swoje długie włosy – a tak poza tematem…
powiesz mi coś o sobie? Jesteś strasznie tajemnicza…
- A co byś
chciał wiedzieć? Nie wiem… zadawaj pytania, najwyżej nie odpowiem…
- Ok… skąd
jesteś? Akcent na pewno wskazuje na Europę… kobiet się o wiek nie pyta, ale ile
masz lat? – zasypywał ją pytaniami, na które odpowiadała najlepiej jak
potrafiła, bez zagłębiania się w nieprzyjemne szczegóły, ale jednocześnie
szczerze - Czego słuchasz? Jakim cudem poznałaś popieprzonych Guns n’Roses?
Każdy musi o
to pytać? To takie niezwykłe wpaść na zespół i się z nimi zaprzyjaźnić?
Przecież prócz zdobytej popularności to są tacy sami ludzie jak każdy!
- Pierwszego
poznałam Izzy’ego… w sumie to dzięki niemu w ogóle tutaj jestem… uciekłam z
domu i Stradlin przygarnął mnie do nich – powiedziała i dodała – nie pytaj,
czemu zwiałam, bo… nie chcę o tym myśleć, ok?
- Jasne,
jasne… - właśnie dopijali swoje kawy i Marta sięgnęła po pieniądze, żeby za
siebie zapłacić – No proszę cię! Ja zapraszałem, ja płacę! – szybko wyciągnął
kilkanaście dolarów i rzucił na stolik – Przejdziemy się jeszcze po okolicy?
Miło się z tobą rozmawia…
Zgodziła się
i udali się pomału w kierunku parku, do którego zaprowadził ją Izzy przy ich
pierwszym spotkaniu. Spacerowali między alejkami i rozmawiali głównie o muzyce.
Dowiedziała się, że Bach poznał Axla i Izzy’ego właśnie przez przypadek, gdy
siedział w Troubadour i słuchał przeróżnych kapeli, które cztery, pięć lat temu
tam występowały.
- Co się
stało? – zapytał zaniepokojony, gdy poczuł kurczowy uścisk dłoni Marty na swoim
ramieniu.
- Ja… trochę
kręci mi się w głowie… możemy gdzieś usiąść? – powiedziała słabym głosem i
jeszcze mocniej uczepiła się jego ręki.
- Tak, tak…
kurwa… - rozejrzał się i doprowadził ją do najbliższej ławki, która była
zaledwie trzy metry od nich.
Posadził ją
ostrożnie i przyklęknął przy niej. Dziewczyna oparła ręce na kolanach i ukryła
twarz w dłoniach. Robiła wszystko, by wyzbyć się tych zawrotów głowy i żeby
przestało jej być słabo; kilka głębokich oddechów trochę ją uspokoiło, ale
ciągle miała świadomość, że dosłownie w każdej chwili może zemdleć. Sebastian
tylko patrzył na nią przerażony i nie wiedział, co się dzieje. Była blada jak
ściana i jej ręce zaczęły się trząść. Szli spokojnie parkiem i nagle brunetka
była bliska omdlenia.
- Wszystko w
porządku? Co się dzieje? – dopytywał się i uniósł jej twarz, tak by mógł
spojrzeć jej w oczy.
- Jest ok…
po prostu zrobiło mi się słabo… jeśli pozwolisz, posiedzę jeszcze chwilkę i mi
przejdzie… - dotknęła lodowatą ręką swojego czoła i westchnęła ciężko.
Po kilku
minutach podniosła się ostrożnie i z ulgą stwierdziła, że wróciła do normy, jednak
Bach ciągle był zaniepokojony i uważnie obserwował każdy jej ruch. Ale z
ciebie idiotka! Prawie zemdlałaś przy kolesiu, którego wdziałaś może z pięć
razy na oczy… doskonale! Trochę zawstydzona swoją słabością, zapytała
Sebastiana, czy będzie miał jej za złe, jeśli już wróci do domu.
-
Oczywiście, że nie… sam miałem zaproponować, że cię odprowadzę…
- Ale… nie
trzeba… to tylko kłopot!
- Jaki,
kurna, kłopot? – zawołał i dodał – nieźle mnie wystraszyłaś i chyba nie
myślisz, że cię puszczę samą!
Marta już chciała
się wykręcić, ale wiedziała, że nie znajdzie żadnego argumentu na tego stu
dziewięćdziesięciocentymetrowego chłopaka, który się zaparł. Wymusiła jakiś
krzywy uśmiech i ruszyła wolnym krokiem w kierunku domu. Sebastian szedł koło
niej i nie spuszczał jej z oczu nawet na chwilę, bojąc się, że dziewczyna w
każdej chwili może mu zemdleć.
- Kurwa…
dziewczyno, co się, do cholery, dzieje?! – wykrzyknął, gdy szybko ją
podtrzymał, bo dziwnie się zatoczyła.
- Nie
przejmuj się… po prostu odprowadź mnie do tego domu i nie mów chłopakom, bo się
będą zamartwiać i nie dadzą mi spokoju – powiedziała, wyswobadzając się z jego
silnego uścisku.
- Marta… oni
powinn…
- Nie! Nic
nie powinni, bo nic mi nie jest! Każdy ma prawo gorzej się poczuć… -
poirytowana wywróciła oczami i mówiła do niego jak do małego nieznośnego
dziecka – Sebastian, proszę… Izzy zacznie świrować!
- Ok… ale
jak dowiem się, że coś ci się stało, to osobiście pogorszę twój stan, może być?
– uległ jej błagającemu spojrzeniu i szybko zmienił temat – a Axl jest w domu?
- Wraca za
trzy dni… Wymusił na Erin wyjazd, żeby choć na chwilę zmieniła środowisko i
próbowała pogodzić się z… - urwała, ale doskonale wiedziała, że Bach zrozumiał.
- Kurwa,
przykra sprawa… nawet skończonemu chujowi nie życzyłbym tego… - zamyślił się i
na szczęście nie zauważył miny dziewczyny – Nie wiem, co bym zrobił, gdyby
Maria… - urwał i się uśmiechnął – musiałabyś ją kiedyś poznać!
Po pięciu
minutach byli pod domem i brunetka zaproponowała, aby Bach wszedł do środka,
twierdząc, że chłopcy się ucieszą. I faktycznie, zastała w kuchni Duffa i
Stevena, którzy z entuzjazmem powitali kolegę. Marta tylko przywitała się ze
swoimi współlokatorami i udała się na piętro, skąd dochodził ją dźwięk gitary.
Zapukała do pokoju i nie czekając na odpowiedź, weszła do środka. Slash
brzdąkał na swoim akustyku, a wokół niego walały się puszki po piwach i butelki
Danielsa.
- Pogadamy?
Chciałam przeprosić…
- Już nie
krzyczeć? – spojrzał na nią z żalem i odłożył gitarę.
- Slash…
przepraszam! – podeszła do niego szybko i usiadła na podłodze – kurcze… po
prostu wytrąciłeś mnie z równowagi… nie spodziewałam się, że dalej będziesz w
tym pokoju… - urwała i po chwili milczenia dodała – poczułam się jakbym… jakbym
nawet nie miała tego pieprzonego ręcznika na sobie… - odwróciła wzrok od
chłopaka i spojrzała na swoje pomalowane paznokcie.
Hudson
popatrzył przez chwilę na Martę i na jej dziwne zażenowanie i zamyślił się. To
chyba ja powinienem ją przeprosić, a nie zachowywać się, jakbym był o to zły…
Kurwa… nawet nie przyszło mi na myśl, że ta cała jej agresja wzięła się z
jakiejś chujowej bezbronności i zmieszania…
- Nie… to ja
przepraszam… zachowałem się jak palant… powinienem od razu wyjść, a nie gapić
się na ciebie jak w jakiś pieprzony obraz…
Mimo woli
zaczerwieniła się, a na twarzy Slasha pojawił się szeroki uśmiech. A więc,
kurwa jednak potrafię! Ucieszył się i podziwiał jej zakłopotanie. Mógł w
tej chwili powiedzieć jedno: Kocham to, kurwa! Dla niego nie było nic
piękniejszego w kobiecie niż szczery rumieniec zakłopotania na twarzy.
- To jest
ok? – zapytała, jak tylko zdołała uporać się z kolorem swoich policzków.
- Jasne,
Dziecino – ucałował ją w czoło i sięgnął po gitarę – zagrasz coś ze mną? Za
tobą jest Gibson…
Marta
westchnęła ciężko i wzięła instrument do ręki. Po prawie półrocznej nauce
umiała zagrać kilka utworów, w tym oczywiście Patience, które załapała
jako pierwsze. Grała linię melodyczną, którą zawsze grali Duff i Izzy, a Slash
bawił się swoją partią, ciągle ją udoskonalając i zmieniając. Dziewczyna z dumą
zauważyła, że z coraz większą łatwością przychodziła jej zmiana chwytów i
ustawienie palców na progach. Później Hudson zaproponował piosenkę, którą
nauczył ją niecały tydzień temu i brunetka ochoczo zgodziła się i przy okazji
zaczęła śpiewać:
Twenty, twenty, twenty four hours to go
I wanna be sedated
Nothin' to do, no where to go, oh,
Nothin' to do, no where to go, oh,
I wanna be sedated
Just get me to the airport put me on a plane
Hurry, hurry, hurry before I go insane
I can't control my fingers, I can't control my brain
Oh no, oh, oh, oh, oh
Twenty, twenty, twenty four hours to go
Just get me to the airport put me on a plane
Hurry, hurry, hurry before I go insane
I can't control my fingers, I can't control my brain
Oh no, oh, oh, oh, oh
Twenty, twenty, twenty four hours to go
I wanna be sedated
Nothin' to do, no where to go, oh,
Nothin' to do, no where to go, oh,
I wanna be sedated
Just put me in a wheelchair get me on a plane
Hurry, hurry, hurry before I go insane
I can't control my fingers, I can't control my brain
Oh no, oh, oh, oh, oh
Just put me in a wheelchair get me on a plane
Hurry, hurry, hurry before I go insane
I can't control my fingers, I can't control my brain
Oh no, oh, oh, oh, oh
- Kurwa...
ty się marnujesz... – zaśmiał się Slash, gdy skończyła śpiewać.
-
Pierdolisz…
- On ma
rację! – dobiegł ich głos Sebastiana, który właśnie wszedł razem z Duffem do
pokoju kudłatego gitarzysty – Czemu nigdy nie mówiłaś, że masz taki głos?
Ja pieprzę,
zaś się rumienisz! Przestaniesz kiedyś zachowywać się jak idiotka? Marta czuła
jak palą ją policzki i wcale nie czuła się z tym komfortowo. Po chwili Bach i
McKagan usiedli na łóżku Saula i zaczęli rozmawiać, ciągle pijąc whisky albo
wódkę i paląc papierosy. Marta nie potrafiła się jednak skupić na prowadzeniu
konwersacji z kimkolwiek; nie dość, że była od rana dziwnie rozkojarzona, to
jeszcze Sebastian nie odrywał od niej wzroku, jakby z obawy, że powtórzy się
sytuacja sprzed godziny; o Duffie wolała nie wspominać… chłopak śledził każdy
jej ruch i gdy tylko na niego spojrzała, na jego twarz wstępował szeroki,
słodki uśmiech. Boże… czemu on musi taki być? Czemu musiał poczuć to, co
poczuł do mnie? Przecież jest tyle ładnych, inteligentnych, no i bardziej
odpowiednich dziewczyn ode mnie… Zupełnie nie zdawała sobie sprawy z tego,
że chłopak patrząc na nią myślał prawie dokładnie o tym samym. Przeklinał
siebie za to, że ta niska brunetka zawładnęła jego życiem, że w pewien sposób
omotała go i przede wszystkim czuł się żałośnie, bo wiedział, że w najmniejszym
stopniu nie zasłużył na taką kobietę. Wiedział, że jego podły charakter i
popierdolone podejście do życia tylko by ją krzywdziły, że nie byłby w stanie
zrobić niczego, by ją uszczęśliwić.
- A co u
pięknej Marii? – zapytał po kilkunastu minutach Slash.
- A dzięki…
wszystko w najlepszym porządku! Tylko ciężko się jej przystosować do życia
tutaj… - wokalista uśmiechnął się i dodał – Ale jestem jej wdzięczny, że
przyjechała za mną taki kawał drogi… fakt, że nie mieszkamy razem, bo to ponoć
za szybko, ale…
Marta nie
wiedziała, co chłopak dalej mówił na temat swojej dziewczyny, bo przysiadł się
do niej Duff i zaczął cichą rozmowę, na którą Hudson i Bach nawet nie zwrócili
uwagi.
- Ja… nie
chcę, żeby tak było… - dziewczyna spojrzała na niego zaskoczona i zupełnie nie
wiedziała „jak jest” – nie chcę, żebyś przede mną uciekała. Nie chcę, żebyś
odwracała wzrok za każdym razem… chcę, żeby było jak dawniej… żebyś zachowywała
się przy mnie tak jak przy Slashu, albo Adlerze… ja… jeśli chcesz to… mogę
udawać, że wcale nic do ciebie, kurwa, nie czuję; mogę oszukiwać sam siebie,
ale litości… nie traktuj mnie jak… jak jebane powietrze albo jak kogoś
niegodnego uwagi… - patrzył jej prosto w oczy, a ona siedziała jak
zahipnotyzowana.
Cholera… co
mam mu powiedzieć? Że robię to wszystko, żeby tylko się nie zakochać? Żeby nie
rozwijać tego, co już do niego czuję? Żeby nie być kolejną zabawką pieprzonego
McKagana? Że tak kurewsko boję się tego uczucia? Mam powiedzieć, że chcę go do
siebie zniechęcić, bo wiem, że do niego nie pasuję i się nie nadaję na jego
„ukochaną”?
- Duff…
proszę… nie widzisz, że robię wszystko, co przyjdzie mi do głowy, byle byś
zmądrzał i znalazł sobie kogoś odpowiedniego dla ciebie?
- Wiem, że
na ciebie nie zasługuję, ale kurna…
- To ja nie
jestem wystarczająco dobra… - przerwała mu i szybko wyszła z pokoju.
- Ej, kurwa…
co ona zrobiła? – zawołał Slash, który powrócił z Bachem do świata żywych, gdy
usłyszeli trzask drzwi.
- Nic, nic… gadajcie,
kurwa, dalej – powiedział dziwnym głosem i wyszedł z pokoju.
Zajrzał do
sypialni Marty, jednak jej tam nie zastał. Sytuacja powtórzyła się, gdy wszedł
do salonu.
- Marta… -
rzekł cicho, patrząc na postać stojącą w kuchni.
Dziewczyna
stała przodem do okna, bezcelowo wpatrując się w ich ogródek. Jedną ręką
podpierała się o parapet, a w drugiej trzymała szklankę wody. Wystarczył rzut
oka, by wiedzieć, że ona płacze – co chwila jej ciałem wstrząsały fale dreszczy
i szlochu; jednak chłopak tego nie dostrzegł. Nawet nie odwróciła się, gdy
McKagan ją zawołał. Po co miała to robić? Żeby zobaczył jak płacze? Żeby
pomyślał, że to całkowicie jego wina? Żeby miał nieuzasadnione wyrzuty
sumienia? Nie, dzięki… już wystarczająco głupio się czuję, że nie wiem, co
mam mu powiedzieć!
- Marta… -
spróbował jeszcze raz i tym razem podszedł do brunetki, kładąc jej dłoń na
ramieniu – ej… płaczesz?
Odwrócił ją
ku sobie i zobaczył w jej pięknych oczach łzy. Zupełnie nie wiedział, co robić.
To przeze mnie? To przez to jebane uczucie do ciebie? Kurwa… nic jeszcze nie
zrobiłem, a już cię kurwa ranię… Otarł jej łzy i chciał coś powiedzieć, ale
dziewczyna wybuchła jeszcze większym płaczem i przylgnęła do jego klatki
piersiowej. Zajebiście, stary! Patrz, do czego doprowadziłeś, pojebie!
Zachciało ci się, kurwa, normalności i jakiejś pierdolonej „miłości”! Westchnął
ciężko i objął ją ramionami. Czuł się jak skończony palant; dziewczyna, do
której w końcu coś poczuł, stała teraz koło niego i płakała ma w koszulkę, a on
zupełnie nie wiedział, co robić. Ciesz się, że nie dała ci w ryj i nie
uciekła z płaczem…
- Nie płacz…
proszę – wyszeptał, nie mogą dłużej słuchać jej łkania – nie płacz, bo nie mogę
znieść, że to przeze mnie…
Jakie przez
ciebie? Przecież nic nie zrobiłeś… to ja jestem idiotką, która nie wie, czego
chce… Boże, pomóż mi… mam dość tego wszystkiego! Marta trwała
w tej samej pozycji jeszcze długi czas i próbowała się uspokoić. W głowie
ciągle kołatały się jej słowa Joan, żeby dała mu szansę i żeby dostrzegła w tym
chłopaku serce i duszę, tak długo ukrywane pod maską dziwkarza i skurwysyna.
- Duff…-
szepnęła – Duff, ja mam dość… - oderwała się od niego i spojrzała mu w oczy –
mam dość udawania, że traktuję cię tak samo jak Slasha… mam dość zaprzeczania i
mówienia, że wcale nic do ciebie nie czuję… mam dość bronienia się przed tym,
ale… - głos jej zadrżał, ale mimo wszystko kontynuowała – nie jestem w stanie
przestać się bać… nie potrafię udawać, że nie wiem, jak traktujesz kobiety…
McKagan stał
tuż przy niej patrząc jak jej oczy ponownie napełniają się łzami po tym, co
właśnie powiedziała. Dotarło do niego, że ta dziewczyna jednak nie traktuje go
obojętnie, że ostatnio tak źle im się układa, dlatego, że ona jest niepewna i
jeszcze na dodatek się boi. I ma rację… nigdy nie ukrywałem, jaki jestem… a
może jaki byłem? Może już nie jestem tym samym facetem? Kurwa… ćpam coraz
mniej, na dziwkach nie pamiętam, kiedy byłem… no i… Marta… cholera! W życiu się
tak nie czułem! Szczęśliwy? Może gdybym miał pewność, że ona…
- Marta… ja…
wiem, jaki byłem, jaki może ciągle jestem, ale… ja zrobię wszystko… naprawdę!
Popatrz – wyciągnął przed siebie dłonie, które tylko minimalnie się trzęsły – i
nic nie brałem od czterech dni! Wcześniej nawet po kilkunastu godzinach nie
mogłem spokojnie utrzymać papierosa… Kochana, robię to dla ciebie… bo wiem, że
jesteś za dobra dla takiego chuja, jakim jestem… Marta… - pogładził ręką jej
policzek i odgarnął jej włosy za ucho – ja mogę poczekać… ale daj mi chociaż
cień nadziei…
Brunetka
patrzyła w jego orzechowe oczy i nie wiedziała, co robić. Sama zauważyła, że
Duff naprawdę się starał i coraz bardziej ograniczał kokainę i heroinę, ale czy
to wystarczyło? Ćpanie było tylko wierzchołkiem góry lodowej, które skutecznie
przeszkadzało Marcie w bezgranicznym zaufaniu chłopakowi. A co z dziwkami? Co z
jego innymi złymi nawykami? Co z tymi panienkami, które podrywa po koncertach?
Jednak dostrzegła w jego oczach dziwny błysk. Jemu naprawdę zależy?
Przecież… Joan mówiła, że się zmienił i… no kurwa… sama to zauważyłam… i jeszcze
patrzy na mnie tak… z uczuciem, którego nigdy wcześniej nie widziałam?
-Daj mi
trochę czas, błagam… ja muszę sobie to wszystko poukładać, ja… - powiedziała
cicho i dodała – muszę zdefiniować to, co do ciebie czuję i… sama muszę sobie
zaufać… zaufać temu, co widzę… ja… - urwała, bo McKagan nachylił się nad nią i
delikatnie pocałował ją w usta.
Tym razem
Marta nie zareagowała tak jak ostatnio i nie wyrwała się, uderzając go w twarz.
Tym razem uległa mu i poddała się jego miękkim ustom i jego ostrożnym pocałunkom.
Czuła jak Duff obejmuje ją jedną ręką, a drugą wplata w jej długie, gęste
włosy. Co ty robisz, do cholery? Nie tak miało być! Wiedziała, że jej
serce biło coraz szybciej i doskonale zdawała sobie sprawę z tego, że McKagan
to zauważył. Obudź się, kurwa… co ty najlepszego robisz? Nawet nie wiesz, co
tak naprawdę do niego czujesz! Już chciała się wyrwać chłopakowi, ale on
dosłownie sekundę wcześniej sam odsunął się od niej.
-
Wybacz… to było silniejsze ode mnie – powiedział szybko, zadowolony z tego, że
tym razem nie oberwał.
Dziewczyna
trzepnęła tylko głową na znak, że nic się takiego nie stało i rozkojarzonym
wzrokiem spojrzała na basistę. Ciągle nie docierało do niej, jak mogła się tak
poddać i ulec temu chłopakowi. On sam uśmiechnął się do siebie i całując ją w
czoło, wyszeptał tylko jedno słowo:
- Dziękuję…
– i wyszedł z kuchni.
Marta
dotknęła opuszkami palców swoich ust, na których ciągle czuła Duffa i drżącą
dłonią sięgnęła po szklankę wody. Wypiła wszystko jednym haustem i osunęła się
po szafkach na podłogę. Siedziała z podkurczonymi pod brodę nogami i myślała o
tym, co zrobiła, a raczej o tym, co zrobił McKagan. Jednak po kilkunastu
minutach podniosła się z płytek i ruszyła w kierunku swojego pokoju. Z
naprzeciwka ciągle dochodziły do niej śmiechy, co znaczyło, że Sebastian
zabawił u nich dłużej niż sam zakładał. Nie przeszkadzało jej to jednak i
sięgnęła po swój szkicownik.
- Cześć,
Siostrzyczko Isbell – Stradlin pojawił się po kilkudziesięciu minutach i bez
pytania wszedł do jej sypialni – Jak było? – zapytał z przekąsem.
- Co jak
było? – odpowiedziała pytaniem, bo nie wiedziała, o co mu chodzi.
- Pytam jak
było z Duffem, Kochanie… - domyślając się, o czym właśnie pomyślała, dodał
szybko – nie chwalił się… po prostu was widziałem… - nie dając jej nawet okazji
do odpowiedzi, kontynuował - zresztą… nieważne…nie wiem, czy interesuje mnie
to, jak McKagan całuje… - zaśmiał się - ale… powiedz mi, wiesz, co robisz? –
usiadł koło niej i całkiem spoważniał.
To pytanie
ją zaskoczyło. Właśnie…czy ona wiedziała, co robi? Czy wzięła pod uwagę to, że
może rozpalać w sobie zgubne nadzieje? Czy rozważała to, że Duff może chcieć
się tylko zabawić? Że po raz kolejny może zostać skrzywdzona? Czy przez
jebaną sekundę jak się całowaliśmy, pomyślałam o tym wszystkim?! Nie kurwa!
Więc… jak Duff okaże się tym samym Duffem, o którym piszą gazety, nawet nie
biegnij z płaczem do Izzy’ego, bo on cię uprzedzał! Spojrzała mu prosto w
oczy i aż się zakrztusiła. Gdzie masz chuju tęczówki? Jego źrenice były
maksymalnie rozszerzone i jakby tego było mało jego wzrok był praktycznie
wyprany z uczuć. Coś ty zrobił? Izzy… kurwa… dlaczego?!
- Ty… ty
pieprzony dupku! – zawołała i zerwała się z miejsca. – Ty… ty debilu! Jak…jak…
- widząc, że Stradlin również wstał, rzuciła się na niego z pięściami –
pojebany… skończony… ćpunie… - po każdym słowie z bezsilnością uderzała go w
klatkę piersiową – kocham cię! Nie potrafisz tego zrozumieć i przestać się
zabijać?! Nie rozumiesz…
- Uspokój
się! – jego głos był nadzwyczajnie opanowany, gdy złapał ją za rękę i pociągnął
jak szmacianą lalkę – przestań się tak zachowywać – unieruchomił ją i dostrzegł
łzy w jej oczach – Marta… - przycisnął ją do siebie i puścił jej nadgarstki –
nie powinnaś się tak przejmować…
- Izzy… -
załkała – Izzy, ja nie chcę cię stracić… ja nie mogę cię stracić… - głos się
jej załamał i po raz drugi tego wieczora wybuchła niekontrolowanym płaczem.
- No
już… Malutka, nie płacz… - gitarzysta zaczął się z nią lekko kołysać – przecież
mnie nie stracisz…
Kurwa, chuju
pierdolony… śmiesz się czepiać Duffa? A ty co, kurwa mać, robisz? Chcesz sobie
wmówić, że jesteś lepszy? Że jej nie ranisz? No to kurwa się pomyliłeś! Gładził ją
po plecach i śpiewał cicho Don’t Cry.
- Serduszko…
przepraszam… - pochylił się i dotknął ustami jej włosów.
Marta
odsunęła się od niego i otarła ostatnie łzy. Tak bardzo bała się o niego, tak
bardzo bała się, że chłopak zrobi sobie krzywdę, że pewnego dnia po prostu się
nie obudzi. Ale przecież nie mogę wymuszać na nim czegokolwiek jak na
Duffie… on przynajmniej chciał się zmienić, ale nie miał nigdy motywacji, a
Izzy? Czy kiedykolwiek chciał przestać? On zachowuje się przecież jak Adler…
ćpa, bo lubi! Boże… kogo ja pokochałam? Pytanie, które zadała sobie w
myślach, aż ją osłabiło… Jak to kogo? Pokochałam najwspanialszego faceta,
jakiego miałam okazję poznać w życiu! Fakt, że ma problem, ale… ale przecież to
nie jest czymś, czego nie można „wyleczyć”!
- A wracając
do Duffa… - usiadła na łóżku już całkiem uspokojona – Izzy… ja… wiem, że do
niego coś czuję, tak? I… chyba jestem skłonna podjąć to ryzyko, jeśli jest tak
jak mówiła Joan, jeśli mu faktycznie zależy…
- Ok… ale
pamiętaj, że zawsze możesz do mnie przyjść jak coś będzie nie tak i… i ja już
się McKaganem zajmę… - powiedział z uśmiechem i wygodnie ułożył się na jej
kolanach, przymykając leniwie oczy.
Jasne… na
pewno do ciebie pójdę i zakabluję Duffa… nie jestem aż tak zdesperowana, żeby
patrzeć jak się bijecie… Marta wyszczerzyła zęby i zaczęła bawić się jego
czarnymi włosami. W tym czasie Stradlin wziął do ręki jej szkicownik i zaczął
przeglądać jej prace. Czuł się jakby oglądał zdjęcia – siebie, chłopaków, gitar
albo innych idoli Marty.
- Nie
myślałaś, żeby kiedyś narysować siebie?
- Po co?
Przecież nic fajnego we mnie nie ma, żeby szkicować…
- Pierdolisz,
Mała Isbell, pierdolisz… - zaśmiał się i słysząc burczenie w jej brzuchu
zapytał – Jadłaś coś dzisiaj?
- No… Joan
poczęstowała mnie ciasteczkami…
- No
to… - spojrzał na nią i później na zegarek – pójdę na dół i zrobię jakieś
kanapki, ok?
Marta tylko
kiwnęła głową i gdy tylko chłopak wyszedł, zaczęła wzrokiem szukać swojego
ubrania do spania. Po kilku chwilach była już w łazience i przymknęła oczy,
pozwalając gorącej wodzie spływać po jej ciele. Szybko sięgnęła po szampon i
umyła włosy, które ostatnio dziwnie się jej skręcały. Tak… niedługo dojdzie
do tego, że będę miała taką szopę na głowie jak Slash! Zaśmiała się i
wycierając się dokładnie, wciągnęła na siebie spodenki i T-shirt z logiem Guns
n’Roses. Wyszła na korytarz i ze zdziwieniem stwierdziła, że śmiechy i odgłosy
gitary z pokoju gitarzysty ucichły. Zeszła na dół i od razu dostała odpowiedź.
Bach i Hudson siedzieli razem z Izzym, który kończył robić dziewczynie kolację.
Usiadła na parapecie i uśmiechnęła się do Sebastiana, który znów zaczął ją obserwować,
tym razem trochę mętniejszym wzrokiem. No nie… Hudson go upił! Czy on
wszystkich musi sprowadzać na złą ścieżkę? Wiedziała, że wokalista Skid Row
pił tylko przed i po koncertach, a w normalne, powszednie dni raczej unikał
alkoholu – po pierwsze dlatego, że jego dziewczynie to przeszkadzało, i
słusznie! Przynajmniej nie chodzi wiecznie pijany jak chłopcy! Po drugie
dlatego, że sam nie lubił zbyt często „tracić kontaktu z rzeczywistością”.
- Trzymaj –
powiedział Stradlin stawiając przed nią talerz z kilkoma tostami i dodał – ja
idę komponować, więc… na razie Bach – uścisnął dłoń pijanemu chłopakowi i udał
się do siebie.
Marta
zaczęła powoli jeść kanapki i spojrzała z wyrzutem na Slasha. On tylko wzruszył
ramionami i odkręcił kolejną butelkę. Kurwa, jak on to robi, że wlewa w
siebie tyle litrów, a wciąż stoi na nogach i wygląda lepiej niż Sebastian?
- Dobra… to
może ja się już będę zbierał… - Bach podniósł się w krzesła i lekko się
zachwiał – miałem jeszcze zajrzeć do Scotti’ego…
Marta
została w pomieszczeniu sama ze Slashem, który tylko rzucił jej przepraszające
spojrzenie.
- No,
Dziecino… sam pił! Przecież go nie zmuszałem, nie? – uśmiechnął się szeroko i
odgarnął włosy z oczu – no nic… idę do Roxy, idziesz ze mną?
- Nie,
dzięki… miłego picia – zawołała złośliwie i poszła do pokoju Stradlina.
Zauważyła,
że chłopak zasnął na łóżku z na pół zapisaną kartką w ręce. Podeszła do niego i
wyciągnęła kawałek papieru z jego rąk. Przeczytała, co napisał i zaśmiała się w
duchu ze słów i zdań układających się w początek piosenki:
I'm a cold heartbreaker
Fit ta burn and I'll rip
your heart in two
An I'll leave you lyin' on the bed
I'll be out the door before ya wake
It's nuthin' new ta you
'Cause I think we've seen that movie too
'Cause you could be mine
But you're way out of line
With your bitch slap rappin'
And your cocaine tongue
You get nuthin' done
I said you could be mine
Fit ta burn and I'll rip
your heart in two
An I'll leave you lyin' on the bed
I'll be out the door before ya wake
It's nuthin' new ta you
'Cause I think we've seen that movie too
'Cause you could be mine
But you're way out of line
With your bitch slap rappin'
And your cocaine tongue
You get nuthin' done
I said you could be mine
-
Boże, Stradlin, gdzieś ty się wychowywał – zaśmiała się i usiadła obok śpiącego
chłopaka.
Zazdrościła mu tak spokojnego snu. Ona sama jakoś tak nie potrafiła, bo albo co
jakiś czas się budziła, albo nawiedzały ją koszmary, które skutecznie wyrywały
ją z objęć Morfeusza. Westchnęła ciężko i zniżyła się trochę na łóżku tak, że
prawie leżała i obserwowała Izzy’ego. Po chwili zauważyła, że uchylił lekko
oczy i spojrzał na nią zaspanym wzrokiem. Uśmiechnęła się do niego i odwróciła
się na chwilę, by zgasić światło. Nie zdążyła jednak wrócił do swojej pozycji,
bo poczuła na sobie dłonie gitarzysty, które przyciągnęły ją ku niemu. Chłopak
wtulił twarz w jej wilgotne włosy i objął jej drobne ciało szczelnie ramionami.
- Dobranoc, Słodka Siostrzyczko Isbell…
- Mhm… - mruknęła i dodała jeszcze sennie – kiedyś cię zabiję, Stradlin, za tą
siostrzyczkę Isbell… obiecuję…
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz