poniedziałek, 21 marca 2011

08.

Liczba komentarzy 11
Ok... robi się z tego jakaś dziwna melodramatyczna telenowela, ale chuj z tym! Jak zawsze nie tak jak do końca planowałam, ale... może to i lepiej?
W sumie... jakby ktoś zobaczył moją playlistę z ostatnich kilku dni to by się przeraził... 14 nagrań ciągiem, przez kilka godzin dziennie ma swoje efekty w pisaniu xd
Od razu uprzedzam, że nie miałam siły tego sprawdzać więc pewnie są jakieś błędy...
Ok... czytajcie, komentujcie i polecajcie(odradzajcie - co tam chcecie) 
*** 
- Marta… - usłyszała jakiś męski głos nad głową.
- Hmm? – mruknęła nie do końca rozbudzona.
Tej nocy spała wyjątkowo dobrze i po raz pierwszy od niepamiętnych czasów ani razu nie obudziła się z kolejnej fazy snu z krzykiem.
- Nie chcę ci przeszkadzać, ale… jest już prawie południe, a Duff coś wspominał, że się umówiłaś z Joan…
- O kurwa! – wyskoczyła szybko z łóżka i zakręciło się jej w głowie.
- Hej, hej… dziewczyno – silne ramiona Slasha podtrzymały dziewczynę, która niebezpiecznie się zachwiała – w porządku?
- Ta… - pokręciła niecierpliwie głową i dodała – po prostu za szybko wstałam…
- Szkoda…myślałem, że to na mój widok… - zaśmiał się – jeszcze nigdy tak piękna kobieta nie zemdlała od samego patrzenia na mnie…
Hudson, Hudson… masz chyba zbyt rozbudowane ego… uśmiechnęła się do siebie i swoich myśli. To już nie pierwsze tego typu żarty kudłatego gitarzysty, a Marta za każdym razem się z nich śmiała i potrafiła na poczekaniu wymyślić jakąś ciętą odzywkę, po której chłopak zawsze udawał obrażonego.
- Uwierz, że raczej do tego nie dojdzie… - odgryzła się i pobiegła szybko do łazienki tak, że nawet ciemnowłosy nie zdążył zareagować.
Slash został w jej pokoju sam i przez chwilę myślał nad tym, co przed momentem usłyszał. Skąd ona tak szybko wymyśla takie teksty, które, gdybym mówił poważnie, powinny zwalić mnie z nóg i zdołować? Kurwa, co nie powiem, ona zawsze ma jakąś kurewsko dobrą odpowiedź! Chodź raz chciał ją wprowadzić w zakłopotanie swoimi głupimi słowami; żeby się zarumieniła, tak jak lubił, żeby to w końcu on mógł się z niej pośmiać, ale nie potrafił. Kurwa… Nawet Stradlin tak umie, a ja nie! Hudson już jakiś czas temu zauważył, że dziewczyna praktycznie przestała się czerwienić podczas rozmów z nim; i co było jeszcze dziwniejsze, tylko przy nim się tak zachowywała! Nawet Steven potrafił ją zawstydzić jakimś idiotycznym tekstem, o McKaganie już nie wspominając – przy nim to się rumieniła nawet, gdy się na nią zbyt intensywnie patrzył. A może mój urok osobisty poszedł się jebać? Nie… to nie możliwe…
- Kurwa! Wypierdalaj z tego pokoju! – z zamyślenia wyrwał go oburzony krzyk Marty.
Obrócił się szybko i nie był w stanie wykrztusić z siebie nawet słowa. Stała przed nim nieźle rozjuszona brunetka, ale nie to było najważniejsze. Była w samym ręczniku, który owinięty był ciasno na jej ciele, które pokrywały krople wody. Mokre włosy kleiły się do jej ramion i moczyły niemiłosiernie puchaty materiał. Przełknął głośno ślinę i nie mogąc się powstrzymać, przejechał wzrokiem jej postać, skupiając się głównie na jej zgrabnych nogach, odkrytych do połowy uda. Zaczęło mu się robić gorąco…
- Wyraziłam się niejasno? – warknęła i siłą wyrzuciła za drzwi rozkojarzonego i zaskoczonego chłopaka – Palant… - powiedziała sama do siebie i jednocześnie przeklęła się za głupot i za to, że kompletnie zapomniała wziąć ze sobą ubranie.
Chłopak stał na korytarzu w takiej pozycji, jaką przyjął, gdy dziewczyna wypchnęła go za próg. Zachowywał się jakby był kompletnie zamroczony i sparaliżowany. Co ty ciulu odpierdalasz? Od kiedy się tak zachowujesz? Co, kurwa nigdy nie widziałeś dziewczyny w samym ręczniku? Nie pojmował, co się z nim stało i czemu go tak zamroczyło. Właśnie… przecież miała na sobie ręcznik! Dlaczego tak dziwnie zareagował, skoro czasem nawet całkowicie nagie kobiety nie wywoływały u niego aż takich reakcji. Miała na sobie jebany ręcznik, a ty się idioto zacząłeś się zachowywać jakby nie miała niczego! Ja pierdolę! Zszedł na dół i wypił na raz ponad pół butelki Danielsa.
- Stało się coś, Slash? – zaśmiał się Izzy, widząc przyjaciela wyprowadzonego z równowagi.
- Nie pytaj, kurwa – zawołał, sam zdziwiony swoim drżącym tonem.
Usiadł na parapecie i z prędkością światła dopił do końca whisky. Odpalił papierosa i zaciągnął się dymem. Pomogło. Po chwili wrócił do normy i mógł spokojnie oddychać. Nie zwrócił uwagi na to, że McKagan patrzy na niego ja na wariata, a Stradlin wybuchnął głośnym śmiechem.
- Kurwa! – dobiegł ich głośny huk i nerwowo rzucone przekleństwo.
Odwrócili głowę w kierunku otwartych drzwi i zauważyli Martę podnoszącą się z klęczek. Potknęła się o niezawiązaną sznurówkę swoich trampków i runęła jak długa na podłogę. Duff szybko doskoczył do niej i lekko drżącymi dłońmi pomógł jej wstać. Od razu podziękowała i wyrwała się z jego objęć, najszybciej jak mogła. Wolała ograniczać kontakt z nim do minimum, póki jej łaskawie nie wyjaśni wszystkiego; no i sam chłopak nie zachowywał się normalnie, odkąd ponad miesiąc temu, niejednoznacznie dał jej do zrozumienia, że coś do niej czuje – niby było jak zawsze, a jednak widać było, że albo robi sobie jakieś nadzieje albo ją olewa albo jeszcze z niewiadomych powodów jest wkurwiony i nie chce z nią rozmawiać. Lekko kulejąc doszła do krzesła i od razu na nie opadła. Złapała się za kolano i syknęła z bólu. Na pewno będzie miała niezłego siniaka, po takim stłuczeniu. Zajebiście… ciekawe jak dojdę do Joan…
- Masz – Izzy przyklęknął przy niej z lodem, zawiniętym w jakąś ścierkę i spojrzał na nią z troską – i uważaj, bo się kiedyś zabijesz… - z westchnieniem pochylił się i zawiązał jej sznurowadło.
- Od samego rana mam pecha! – wyjęczała i zaczęła podwijać nogawkę spodni – Auć! – stęknęła i po chwili spojrzała na Slasha.
Hudson siedział cicho na parapecie i nie odezwał się ani słowem. W sumie nawet nie wiedział, co miałby powiedzieć. Przepraszam? Ale, kurwa za co? Za to, że siedziałem nieszczęśnie w pokoju? Za to, że nie umiałem wydukać jebanego zdania? Czy za to, że nie mogłem oderwać wzroku od jej nóg? A może kurwa za to, że zrobiło mi się kurewsko gorąco i ręce zaczęły mi się trząść? Popatrzył na nią i zauważył, że go obserwuje. Już nie wyglądała na tak złą, jednak nawet się nie uśmiechnęła do niego. Rzuciła tylko krótkie „pogadamy później” i swoją uwagę skupiła na Izzy’m, który właśnie proponował jej, że ją odprowadzi.
- I tak idę w tamtym kierunku, więc jeśli poczekasz pięć minut… - kiwnęła tylko głową i brunet szybko wyszedł.
Została sama z Duffem, który miał dziś dzień dobroci dla niej i ze Slashem. Super! Jeden zrobił sobie dzień pod tytułem „Będę miły dla Marty” po czterech dniach fochów, a drugi bezczelnie gapił się na mnie jak byłam w samym ręczniku… Kurna z kim ja mieszkam?!
- Idziesz? – Stradlin pojawił się ponownie w kuchni już gotowy do wyjścia.
Dziewczyna szybko podniosła się z krzesła i dosłownie po ułamku sekundy znalazła się na nim z powrotem. Kurwa! Co się dzieje? Czemu znów zakręciło mi się w głowie?! Dziękowała w duchu, że chłopaki pomyśleli, że to przez nogę i ponownie wstała – tym razem dużo wolniej i spokojniej. Pokuśtykała do Izzy’ego i szybko wyszli z domu.
- Ej, czemu nie mówisz, żebym zwolnił?
Zatrzymał się tak nagle, że dziewczyna z impetem na niego wpadła, gdyż przez ból kolana szła kilka kroków za nim. Pieprzę… ona sobie dzisiaj serio krzywdę zrobi! Złapał ją i pomógł złapać równowagę. Dziewczyna tylko spuściła wzrok na swoje trampki i wymruczała ciche przeprosiny.
- No co ty... Kurwa, co się dzieje? – Izzy spojrzał na nią jak na wariatkę.
Za co ona mnie przeprasza? Popierdoliło się jej w mózgu od naszego towarzystwa?! Marta była strasznie blada i wyglądała na zmęczoną. Kurwa… przecież tyle czasu spała… jak może być taka niewyspana? Przyjrzał się jej uważnie i położył jej dłoń na ramieniu.
- Nic się nie dzieje… po prostu przepraszam… jestem dzisiaj jakaś taka… taka do niczego… nic mi się nie chce, nie mam na nic siły…
- Dobrze się czujesz? – zapytał z troską i nie zdołał ukryć w głosie zaniepokojenia.
- Tak… nie martw się… i chodźmy już, bo się spóźnię – przerwała mu niecierpliwie i ruszyła w kierunku sklepu Joan.
Zwiększyła trochę tempo i po dziesięciu minutach znalazła się w objęciach przyjaciółki, która z radością przywitała się także ze Stradlinem.
- Jak ja cię dawno nie widziałam! – wykrzyknęła i ucałowała go w policzek.
- Bo tak rzadko do nas wpadasz! – zaśmiał się i powiedział, że przeprasza je, ale musi coś pilnie załatwić.
Zostały same i panna McKagan zaproponowała, żeby po prostu zaszyły się na zapleczu jej „królestwa”. Marta z ochotą na to przystała, bo nie uśmiechało się dreptać do jakiejś kawiarni. Joan zaparzyła kawę i rozsiadły się w fotelach. Po ogólnym opowiedzeniu, co nowego u nich słychać, starsza z dziewczyn nagle spoważniała i spojrzała swojej towarzyszce prosto w oczy.
- Marta… może nie powinnam się wtrącać, ale… powiedz mi… - zawahała się, ale widząc zachęcającą minę brunetki, kontynuowała – o co chodzi z Duffem?
- To znaczy? – Isbell szybciej zabiło serce na dźwięk tego imienia.
- Ostatnio był u mnie i… no jednym słowem to nie jest chłopak, którego znam… on nigdy w życiu nie powiedziałby, że zależy mu na kimś… no może poza naszą rodziną…
Powiedział jej, że na kimś mu zależy?! Cholera… miał na myśli mnie? Bo przecież… coś musiało znaczyć to idiotyczne „lubię cię za bardzo” albo to całe jego dziwne zachowanie… raz jest obrażony jak dziecko, bo nie rzucam mu się na szyję, raz udaje, że wtedy rozmowy nie było… a później robi wszystko, żeby tylko mi się przypodobać…
- Ja… nie wiem, o co mu chodzi! Jakiś czas temu wymyślił, że lubi mnie bardziej niż powinien, a jak chciałam, żeby mi to wytłumaczył, to po prostu wyszedł bez słowa… i teraz raz jest miły, raz złośliwy… czasem irytuje się o to, że nie „poświęcam mu tyle uwagi, co Slashowi”…
- Boże… mój brat się zakochał! – zawołała wstrząśnięta Joan i spojrzała z podziwem na Martę.
- No coś ty… - zarumieniła się i zaczęła nerwowo skubać serwetkę.
- Znam go od dwudziestu czterech lat i wierz mi albo nie, ale nigdy nie widziałam go w takim stanie! – uśmiechnęła się serdecznie i zapytała – a ty co na to opowiesz?
Właśnie… co ja na to odpowiem? Ponad miesiąc temu Izzy zapytał o to samo… ale czy ja już poznałam odpowiedź? Marta zamyśliła się i długo nic nie mówiła. W sumie… traktuję go inaczej niż Slasha… niż mojego Stardlina. To oczywiste, ale… czy mogę powiedzieć, że to coś znaczy?
- Nie wiem… jakaś siła ciągnie mnie do niego, ale nie wiem, co to jest… nigdy nikogo nie darzyłam takim uczuciem… - zaczerwieniła się jeszcze bardziej i odwróciła wzrok od Joan – zupełnie inaczej czuję się w towarzystwie chłopaków, a inaczej jak jestem z nim… ale czy się zakochałam? – zadała pytanie, na które sama sobie odpowiedziała – nie wiem, cholera! To wszystko jest takie głupie i skomplikowane… po za tym… przecież wiesz, jacy oni byli… jacy zapewne wciąż są! Ja się… ja się po prostu boję!
- Czego? Miłości?!
- Raczej cierpienia… Wiem, że to twój brat, ale… wystarczająco dużo wiem o tym, jak traktują, czy tam jak traktowali kobiety… obojętne… ja nie chcę być kolejną zabawką, którą Duff wyrzuci, gdy mu się znudzę; nie chcę czuć się jak porzucona, skrzywdzona przez faceta kobieta… uwierz, już wystarczająco dużo przeszłam…
- Słuchaj… ja wiem, jakim gnojkiem potrafi być mój brat, ale… ale… - zająknęła się i starała się szybko znaleźć odpowiednie słowa, by jakoś ratować honor Duffa – ale on się zmienia… zmienia się dla ciebie. Nie widzisz tego?! To dla CIEBIE ogranicza narkotyki! Mnie nigdy nie chciał słuchać, a ty nagadasz mu chwilę i od razu bierze się za siebie i wkłada jakikolwiek trud w zmianę! Po za tym… te wszystkie zranione, czy niezranione kobiety… on ich nie kochał, nie darzył najmniejszą sympatią…niczym! A w twoim wypadku jestem na sto procent pewna, że wpadł po uszy… - przerwała na chwilę, śledząc zmiany zachodzące na twarzy Marty podczas jej wywodu – dlatego… nieśmiało poproszę, żebyś dała mu szansę, jeśli będziesz pewna swoich uczuć… - wyciągnęła rękę i uścisnęła spoczywającą na stole dłoń brunetki – a jeśli tylko młodszy braciszek cię skrzywdzi to osobiście go wykastruję – wybuchła śmiechem i dopiła do końca swoją kawę.
Marta wymusiła uśmiech na twarzy i nie bardzo wiedziała, co powiedzieć. Oczywiście ufała chłopakom, ale czy była w stanie komukolwiek zaufać aż w takim stopniu, jak chyba oczekiwał tego Duff? Czy była w stanie tak po prostu poddać się uczuciu do faceta, który wielokrotnie udowadniał, że jest draniem? Kurde, co innego się z nimi przyjaźnić, a co innego spróbować pokochać któregoś… to znaczy pokochać tak jak mężczyznę, a nie coś w stylu całej mojej miłości do Stradlina… Oni są tacy… tacy zajebiści jako kumple, współmieszkańcy… opiekunowie, czy powiernicy, ale… ale związać się z kimś? Ile to się utrzyma? Do kolejnej laski, która się im spodoba? Która będzie ładniejsza, wyższa i pewnie bardziej pociągająca ode mnie? Nie… nie chcę być jakąś tymczasową dziewczyną z braku innego lepszego „towaru”… I od razu jak tylko to pomyślała, usłyszała w głowie piosenkę, którą ułożył Izzy i którą kilka razy już prezentował. O takYou was just a temporary lover, Honey you ain't the first. Lots of others came before you woman, Said but you been the worst...
- Dzięki, Joan… potrzebowałam tej rozmowy… - powiedziała Marta, jak już się żegnała ze swoją przyjaciółką.
- Jasne… zawsze do usług… - uściskała ją i jeszcze dodała – i pamiętaj… Duff gdzieś tam głęboko ma duszę i serce… tylko jeszcze nikt się do nich nie dokopał i nikomu nawet na to nie pozwolił…
Trochę w lepszym humorze Marta ruszyła w kierunku księgarni, gdzie chciała kupić sobie jakąś nową książkę i następnie skierowała się prosto do domu. Szła zamyślona i nie zauważała ludzi, którzy ją mijają i co chwila, ktoś ją popychał albo wymijał. Z zadowoleniem zarejestrowała, że jej kolano już tak nie boli i może się normalnie poruszać. Jednak nie zwracała na to zbytniej uwagi i mruczała sobie pod nosem:

There's no time for us
There's no place for us
What is this thing that builds our dreams yet slips away
from us

Who wants to live forever
Who wants to live forever... 
There's no chance for us
It's all decided for us
This world has only one sweet moment set aside for us

Who wants to live forever
Who wants to live forever...

- Kurwa, jak łazisz idio... – zawołał chłopak, z którym przed chwilą się zderzyła – O... to ty… przepraszam… nie zauważyłem – nagła zmiana tonu wywołała u dziewczyny głupawy uśmieszek.
- Cześć, Sebastian… - złapała wyciągniętą dłoń Bacha i podniosła się z chodnika – wybacz, mam dziś wyjątkowego pecha i o wszystko się potykam i przewracam…
Wysoki chłopak posłał w jej kierunku przepraszający uśmiech i szybko zapytał, czy nie poszłaby z nim do kawiarni. W sumie… co mi zależy? Za każdym razem jak miałam okazję go spotkać, był bardzo miły… Marta bez wahania przyjęła jego propozycję i udali się do pobliskiej kawiarenki.
- A jak wasza płyta? – zadała pytanie, które od dawna ją interesowało.
- Ach… już prawie skończyliśmy… miałem wpaść do was pod koniec przyszłego tygodnia i podrzucić – zawołał z rozbrajającym uśmiechem, który tylko uwydatnił jego idealne rysy twarzy – niestety wydamy ją oficjalnie dopiero na początku przyszłego roku, ale… no mówi się trudno…
- No nie mogę się doczekać, żeby usłyszeć twój zespół – mówiła szczerą prawdę i dodała jeszcze – i oczywiście usłyszeć jak śpiewasz… Izzy mówił, że jesteś w tym dobry.
- Bez przesad… Axl choćby nawet jest dużo lepszy ode mnie… - powiedział skromnie i szybkim ruchem głowy odgarnął z oczu swoje długie włosy – a tak poza tematem… powiesz mi coś o sobie? Jesteś strasznie tajemnicza…
- A co byś chciał wiedzieć? Nie wiem… zadawaj pytania, najwyżej nie odpowiem…
- Ok… skąd jesteś? Akcent na pewno wskazuje na Europę… kobiet się o wiek nie pyta, ale ile masz lat? – zasypywał ją pytaniami, na które odpowiadała najlepiej jak potrafiła, bez zagłębiania się w nieprzyjemne szczegóły, ale jednocześnie szczerze - Czego słuchasz? Jakim cudem poznałaś popieprzonych Guns n’Roses?
Każdy musi o to pytać? To takie niezwykłe wpaść na zespół i się z nimi zaprzyjaźnić? Przecież prócz zdobytej popularności to są tacy sami ludzie jak każdy!
- Pierwszego poznałam Izzy’ego… w sumie to dzięki niemu w ogóle tutaj jestem… uciekłam z domu i Stradlin przygarnął mnie do nich – powiedziała i dodała – nie pytaj, czemu zwiałam, bo… nie chcę o tym myśleć, ok?
- Jasne, jasne… - właśnie dopijali swoje kawy i Marta sięgnęła po pieniądze, żeby za siebie zapłacić – No proszę cię! Ja zapraszałem, ja płacę! – szybko wyciągnął kilkanaście dolarów i rzucił na stolik – Przejdziemy się jeszcze po okolicy? Miło się z tobą rozmawia…
Zgodziła się i udali się pomału w kierunku parku, do którego zaprowadził ją Izzy przy ich pierwszym spotkaniu. Spacerowali między alejkami i rozmawiali głównie o muzyce. Dowiedziała się, że Bach poznał Axla i Izzy’ego właśnie przez przypadek, gdy siedział w Troubadour i słuchał przeróżnych kapeli, które cztery, pięć lat temu tam występowały.
- Co się stało? – zapytał zaniepokojony, gdy poczuł kurczowy uścisk dłoni Marty na swoim ramieniu.
- Ja… trochę kręci mi się w głowie… możemy gdzieś usiąść? – powiedziała słabym głosem i jeszcze mocniej uczepiła się jego ręki.
- Tak, tak… kurwa… - rozejrzał się i doprowadził ją do najbliższej ławki, która była zaledwie trzy metry od nich.
Posadził ją ostrożnie i przyklęknął przy niej. Dziewczyna oparła ręce na kolanach i ukryła twarz w dłoniach. Robiła wszystko, by wyzbyć się tych zawrotów głowy i żeby przestało jej być słabo; kilka głębokich oddechów trochę ją uspokoiło, ale ciągle miała świadomość, że dosłownie w każdej chwili może zemdleć. Sebastian tylko patrzył na nią przerażony i nie wiedział, co się dzieje. Była blada jak ściana i jej ręce zaczęły się trząść. Szli spokojnie parkiem i nagle brunetka była bliska omdlenia.
- Wszystko w porządku? Co się dzieje? – dopytywał się i uniósł jej twarz, tak by mógł spojrzeć jej w oczy.
- Jest ok… po prostu zrobiło mi się słabo… jeśli pozwolisz, posiedzę jeszcze chwilkę i mi przejdzie… - dotknęła lodowatą ręką swojego czoła i westchnęła ciężko.
Po kilku minutach podniosła się ostrożnie i z ulgą stwierdziła, że wróciła do normy, jednak Bach ciągle był zaniepokojony i uważnie obserwował każdy jej ruch. Ale z ciebie idiotka! Prawie zemdlałaś przy kolesiu, którego wdziałaś może z pięć razy na oczy… doskonale! Trochę zawstydzona swoją słabością, zapytała Sebastiana, czy będzie miał jej za złe, jeśli już wróci do domu.
- Oczywiście, że nie… sam miałem zaproponować, że cię odprowadzę…
- Ale… nie trzeba… to tylko kłopot!
- Jaki, kurna, kłopot? – zawołał i dodał – nieźle mnie wystraszyłaś i chyba nie myślisz, że cię puszczę samą!
Marta już chciała się wykręcić, ale wiedziała, że nie znajdzie żadnego argumentu na tego stu dziewięćdziesięciocentymetrowego chłopaka, który się zaparł. Wymusiła jakiś krzywy uśmiech i ruszyła wolnym krokiem w kierunku domu. Sebastian szedł koło niej i nie spuszczał jej z oczu nawet na chwilę, bojąc się, że dziewczyna w każdej chwili może mu zemdleć.
- Kurwa… dziewczyno, co się, do cholery, dzieje?! – wykrzyknął, gdy szybko ją podtrzymał, bo dziwnie się zatoczyła.
- Nie przejmuj się… po prostu odprowadź mnie do tego domu i nie mów chłopakom, bo się będą zamartwiać i nie dadzą mi spokoju – powiedziała, wyswobadzając się z jego silnego uścisku.
- Marta… oni powinn…
- Nie! Nic nie powinni, bo nic mi nie jest! Każdy ma prawo gorzej się poczuć… - poirytowana wywróciła oczami i mówiła do niego jak do małego nieznośnego dziecka – Sebastian, proszę… Izzy zacznie świrować!
- Ok… ale jak dowiem się, że coś ci się stało, to osobiście pogorszę twój stan, może być? – uległ jej błagającemu spojrzeniu i szybko zmienił temat – a Axl jest w domu?
- Wraca za trzy dni… Wymusił na Erin wyjazd, żeby choć na chwilę zmieniła środowisko i próbowała pogodzić się z… - urwała, ale doskonale wiedziała, że Bach zrozumiał.
- Kurwa, przykra sprawa… nawet skończonemu chujowi nie życzyłbym tego… - zamyślił się i na szczęście nie zauważył miny dziewczyny – Nie wiem, co bym zrobił, gdyby Maria… - urwał i się uśmiechnął – musiałabyś ją kiedyś poznać!
Po pięciu minutach byli pod domem i brunetka zaproponowała, aby Bach wszedł do środka, twierdząc, że chłopcy się ucieszą. I faktycznie, zastała w kuchni Duffa i Stevena, którzy z entuzjazmem powitali kolegę. Marta tylko przywitała się ze swoimi współlokatorami i udała się na piętro, skąd dochodził ją dźwięk gitary. Zapukała do pokoju i nie czekając na odpowiedź, weszła do środka. Slash brzdąkał na swoim akustyku, a wokół niego walały się puszki po piwach i butelki Danielsa.
- Pogadamy? Chciałam przeprosić…
- Już nie krzyczeć? – spojrzał na nią z żalem i odłożył gitarę.
- Slash… przepraszam! – podeszła do niego szybko i usiadła na podłodze – kurcze… po prostu wytrąciłeś mnie z równowagi… nie spodziewałam się, że dalej będziesz w tym pokoju… - urwała i po chwili milczenia dodała – poczułam się jakbym… jakbym nawet nie miała tego pieprzonego ręcznika na sobie… - odwróciła wzrok od chłopaka i spojrzała na swoje pomalowane paznokcie.
Hudson popatrzył przez chwilę na Martę i na jej dziwne zażenowanie i zamyślił się. To chyba ja powinienem ją przeprosić, a nie zachowywać się, jakbym był o to zły… Kurwa… nawet nie przyszło mi na myśl, że ta cała jej agresja wzięła się z jakiejś chujowej bezbronności i zmieszania…
- Nie… to ja przepraszam… zachowałem się jak palant… powinienem od razu wyjść, a nie gapić się na ciebie jak w jakiś pieprzony obraz…
Mimo woli zaczerwieniła się, a na twarzy Slasha pojawił się szeroki uśmiech. A więc, kurwa jednak potrafię! Ucieszył się i podziwiał jej zakłopotanie. Mógł w tej chwili powiedzieć jedno: Kocham to, kurwa! Dla niego nie było nic piękniejszego w kobiecie niż szczery rumieniec zakłopotania na twarzy.
- To jest ok? – zapytała, jak tylko zdołała uporać się z kolorem swoich policzków.
- Jasne, Dziecino – ucałował ją w czoło i sięgnął po gitarę – zagrasz coś ze mną? Za tobą jest Gibson…
Marta westchnęła ciężko i wzięła instrument do ręki. Po prawie półrocznej nauce umiała zagrać kilka utworów, w tym oczywiście Patience, które załapała jako pierwsze. Grała linię melodyczną, którą zawsze grali Duff i Izzy, a Slash bawił się swoją partią, ciągle ją udoskonalając i zmieniając. Dziewczyna z dumą zauważyła, że z coraz większą łatwością przychodziła jej zmiana chwytów i ustawienie palców na progach. Później Hudson zaproponował piosenkę, którą nauczył ją niecały tydzień temu i brunetka ochoczo zgodziła się i przy okazji zaczęła śpiewać:

Twenty, twenty, twenty four hours to go
I wanna be sedated
Nothin' to do, no where to go, oh,
 I wanna be sedated

Just get me to the airport put me on a plane
Hurry, hurry, hurry before I go insane
I can't control my fingers, I can't control my brain
Oh no, oh, oh, oh, oh

Twenty, twenty, twenty four hours to go
I wanna be sedated
Nothin' to do, no where to go, oh,
I wanna be sedated

Just put me in a wheelchair get me on a plane
Hurry, hurry, hurry before I go insane
I can't control my fingers, I can't control my brain
Oh no, oh, oh, oh, oh 

- Kurwa... ty się marnujesz... – zaśmiał się Slash, gdy skończyła śpiewać.
- Pierdolisz…
- On ma rację! – dobiegł ich głos Sebastiana, który właśnie wszedł razem z Duffem do pokoju kudłatego gitarzysty – Czemu nigdy nie mówiłaś, że masz taki głos?
Ja pieprzę, zaś się rumienisz! Przestaniesz kiedyś zachowywać się jak idiotka? Marta czuła jak palą ją policzki i wcale nie czuła się z tym komfortowo. Po chwili Bach i McKagan usiedli na łóżku Saula i zaczęli rozmawiać, ciągle pijąc whisky albo wódkę i paląc papierosy. Marta nie potrafiła się jednak skupić na prowadzeniu konwersacji z kimkolwiek; nie dość, że była od rana dziwnie rozkojarzona, to jeszcze Sebastian nie odrywał od niej wzroku, jakby z obawy, że powtórzy się sytuacja sprzed godziny; o Duffie wolała nie wspominać… chłopak śledził każdy jej ruch i gdy tylko na niego spojrzała, na jego twarz wstępował szeroki, słodki uśmiech. Boże… czemu on musi taki być? Czemu musiał poczuć to, co poczuł do mnie? Przecież jest tyle ładnych, inteligentnych, no i bardziej odpowiednich dziewczyn ode mnie… Zupełnie nie zdawała sobie sprawy z tego, że chłopak patrząc na nią myślał prawie dokładnie o tym samym. Przeklinał siebie za to, że ta niska brunetka zawładnęła jego życiem, że w pewien sposób omotała go i przede wszystkim czuł się żałośnie, bo wiedział, że w najmniejszym stopniu nie zasłużył na taką kobietę. Wiedział, że jego podły charakter i popierdolone podejście do życia tylko by ją krzywdziły, że nie byłby w stanie zrobić niczego, by ją uszczęśliwić.
- A co u pięknej Marii? – zapytał po kilkunastu minutach Slash.
- A dzięki… wszystko w najlepszym porządku! Tylko ciężko się jej przystosować do życia tutaj… - wokalista uśmiechnął się i dodał – Ale jestem jej wdzięczny, że przyjechała za mną taki kawał drogi… fakt, że nie mieszkamy razem, bo to ponoć za szybko, ale…
Marta nie wiedziała, co chłopak dalej mówił na temat swojej dziewczyny, bo przysiadł się do niej Duff i zaczął cichą rozmowę, na którą Hudson i Bach nawet nie zwrócili uwagi.
- Ja… nie chcę, żeby tak było… - dziewczyna spojrzała na niego zaskoczona i zupełnie nie wiedziała „jak jest” – nie chcę, żebyś przede mną uciekała. Nie chcę, żebyś odwracała wzrok za każdym razem… chcę, żeby było jak dawniej… żebyś zachowywała się przy mnie tak jak przy Slashu, albo Adlerze… ja… jeśli chcesz to… mogę udawać, że wcale nic do ciebie, kurwa, nie czuję; mogę oszukiwać sam siebie, ale litości… nie traktuj mnie jak… jak jebane powietrze albo jak kogoś niegodnego uwagi… - patrzył jej prosto w oczy, a ona siedziała jak zahipnotyzowana.
Cholera… co mam mu powiedzieć? Że robię to wszystko, żeby tylko się nie zakochać? Żeby nie rozwijać tego, co już do niego czuję? Żeby nie być kolejną zabawką pieprzonego McKagana? Że tak kurewsko boję się tego uczucia? Mam powiedzieć, że chcę go do siebie zniechęcić, bo wiem, że do niego nie pasuję i się nie nadaję na jego „ukochaną”?
- Duff… proszę… nie widzisz, że robię wszystko, co przyjdzie mi do głowy, byle byś zmądrzał i znalazł sobie kogoś odpowiedniego dla ciebie?
- Wiem, że na ciebie nie zasługuję, ale kurna…
- To ja nie jestem wystarczająco dobra… - przerwała mu i szybko wyszła z pokoju.
- Ej, kurwa… co ona zrobiła? – zawołał Slash, który powrócił z Bachem do świata żywych, gdy usłyszeli trzask drzwi.
- Nic, nic… gadajcie, kurwa, dalej – powiedział dziwnym głosem i wyszedł z pokoju.
Zajrzał do sypialni Marty, jednak jej tam nie zastał. Sytuacja powtórzyła się, gdy wszedł do salonu.
- Marta… - rzekł cicho, patrząc na postać stojącą w kuchni.
Dziewczyna stała przodem do okna, bezcelowo wpatrując się w ich ogródek. Jedną ręką podpierała się o parapet, a w drugiej trzymała szklankę wody. Wystarczył rzut oka, by wiedzieć, że ona płacze – co chwila jej ciałem wstrząsały fale dreszczy i szlochu; jednak chłopak tego nie dostrzegł. Nawet nie odwróciła się, gdy McKagan ją zawołał. Po co miała to robić? Żeby zobaczył jak płacze? Żeby pomyślał, że to całkowicie jego wina? Żeby miał nieuzasadnione wyrzuty sumienia? Nie, dzięki… już wystarczająco głupio się czuję, że nie wiem, co mam mu powiedzieć!
- Marta… - spróbował jeszcze raz i tym razem podszedł do brunetki, kładąc jej dłoń na ramieniu – ej… płaczesz?
Odwrócił ją ku sobie i zobaczył w jej pięknych oczach łzy. Zupełnie nie wiedział, co robić. To przeze mnie? To przez to jebane uczucie do ciebie? Kurwa… nic jeszcze nie zrobiłem, a już cię kurwa ranię… Otarł jej łzy i chciał coś powiedzieć, ale dziewczyna wybuchła jeszcze większym płaczem i przylgnęła do jego klatki piersiowej. Zajebiście, stary! Patrz, do czego doprowadziłeś, pojebie! Zachciało ci się, kurwa, normalności i jakiejś pierdolonej „miłości”! Westchnął ciężko i objął ją ramionami. Czuł się jak skończony palant; dziewczyna, do której w końcu coś poczuł, stała teraz koło niego i płakała ma w koszulkę, a on zupełnie nie wiedział, co robić. Ciesz się, że nie dała ci w ryj i nie uciekła z płaczem…
- Nie płacz… proszę – wyszeptał, nie mogą dłużej słuchać jej łkania – nie płacz, bo nie mogę znieść, że to przeze mnie…
Jakie przez ciebie? Przecież nic nie zrobiłeś… to ja jestem idiotką, która nie wie, czego chce… Boże, pomóż mi… mam dość tego wszystkiego! Marta trwała w tej samej pozycji jeszcze długi czas i próbowała się uspokoić. W głowie ciągle kołatały się jej słowa Joan, żeby dała mu szansę i żeby dostrzegła w tym chłopaku serce i duszę, tak długo ukrywane pod maską dziwkarza i skurwysyna.
- Duff…- szepnęła – Duff, ja mam dość… - oderwała się od niego i spojrzała mu w oczy – mam dość udawania, że traktuję cię tak samo jak Slasha… mam dość zaprzeczania i mówienia, że wcale nic do ciebie nie czuję… mam dość bronienia się przed tym, ale… - głos jej zadrżał, ale mimo wszystko kontynuowała – nie jestem w stanie przestać się bać… nie potrafię udawać, że nie wiem, jak traktujesz kobiety…
McKagan stał tuż przy niej patrząc jak jej oczy ponownie napełniają się łzami po tym, co właśnie powiedziała. Dotarło do niego, że ta dziewczyna jednak nie traktuje go obojętnie, że ostatnio tak źle im się układa, dlatego, że ona jest niepewna i jeszcze na dodatek się boi. I ma rację… nigdy nie ukrywałem, jaki jestem… a może jaki byłem? Może już nie jestem tym samym facetem? Kurwa… ćpam coraz mniej, na dziwkach nie pamiętam, kiedy byłem… no i… Marta… cholera! W życiu się tak nie czułem! Szczęśliwy? Może gdybym miał pewność, że ona…
- Marta… ja… wiem, jaki byłem, jaki może ciągle jestem, ale… ja zrobię wszystko… naprawdę! Popatrz – wyciągnął przed siebie dłonie, które tylko minimalnie się trzęsły – i nic nie brałem od czterech dni! Wcześniej nawet po kilkunastu godzinach nie mogłem spokojnie utrzymać papierosa… Kochana, robię to dla ciebie… bo wiem, że jesteś za dobra dla takiego chuja, jakim jestem… Marta… - pogładził ręką jej policzek i odgarnął jej włosy za ucho – ja mogę poczekać… ale daj mi chociaż cień nadziei…
Brunetka patrzyła w jego orzechowe oczy i nie wiedziała, co robić. Sama zauważyła, że Duff naprawdę się starał i coraz bardziej ograniczał kokainę i heroinę, ale czy to wystarczyło? Ćpanie było tylko wierzchołkiem góry lodowej, które skutecznie przeszkadzało Marcie w bezgranicznym zaufaniu chłopakowi. A co z dziwkami? Co z jego innymi złymi nawykami? Co z tymi panienkami, które podrywa po koncertach? Jednak dostrzegła w jego oczach dziwny błysk. Jemu naprawdę zależy? Przecież… Joan mówiła, że się zmienił i… no kurwa… sama to zauważyłam… i jeszcze patrzy na mnie tak… z uczuciem, którego nigdy wcześniej nie widziałam?
-Daj mi trochę czas, błagam… ja muszę sobie to wszystko poukładać, ja… - powiedziała cicho i dodała – muszę zdefiniować to, co do ciebie czuję i… sama muszę sobie zaufać… zaufać temu, co widzę… ja… - urwała, bo McKagan nachylił się nad nią i delikatnie pocałował ją w usta.
Tym razem Marta nie zareagowała tak jak ostatnio i nie wyrwała się, uderzając go w twarz. Tym razem uległa mu i poddała się jego miękkim ustom i jego ostrożnym pocałunkom. Czuła jak Duff obejmuje ją jedną ręką, a drugą wplata w jej długie, gęste włosy. Co ty robisz, do cholery? Nie tak miało być! Wiedziała, że jej serce biło coraz szybciej i doskonale zdawała sobie sprawę z tego, że McKagan to zauważył. Obudź się, kurwa… co ty najlepszego robisz? Nawet nie wiesz, co tak naprawdę do niego czujesz! Już chciała się wyrwać chłopakowi, ale on dosłownie sekundę wcześniej sam odsunął się od niej.
-  Wybacz… to było silniejsze ode mnie – powiedział szybko, zadowolony z tego, że tym razem nie oberwał.
Dziewczyna trzepnęła tylko głową na znak, że nic się takiego nie stało i rozkojarzonym wzrokiem spojrzała na basistę. Ciągle nie docierało do niej, jak mogła się tak poddać i ulec temu chłopakowi. On sam uśmiechnął się do siebie i całując ją w czoło, wyszeptał tylko jedno słowo:
- Dziękuję… – i wyszedł z kuchni.
Marta dotknęła opuszkami palców swoich ust, na których ciągle czuła Duffa i drżącą dłonią sięgnęła po szklankę wody. Wypiła wszystko jednym haustem i osunęła się po szafkach na podłogę. Siedziała z podkurczonymi pod brodę nogami i myślała o tym, co zrobiła, a raczej o tym, co zrobił McKagan. Jednak po kilkunastu minutach podniosła się z płytek i ruszyła w kierunku swojego pokoju. Z naprzeciwka ciągle dochodziły do niej śmiechy, co znaczyło, że Sebastian zabawił u nich dłużej niż sam zakładał. Nie przeszkadzało jej to jednak i sięgnęła po swój szkicownik.
- Cześć, Siostrzyczko Isbell – Stradlin pojawił się po kilkudziesięciu minutach i bez pytania wszedł do jej sypialni – Jak było? – zapytał z przekąsem.
- Co jak było? – odpowiedziała pytaniem, bo nie wiedziała, o co mu chodzi.
- Pytam jak było z Duffem, Kochanie… - domyślając się, o czym właśnie pomyślała, dodał szybko – nie chwalił się… po prostu was widziałem… - nie dając jej nawet okazji do odpowiedzi, kontynuował - zresztą… nieważne…nie wiem, czy interesuje mnie to, jak McKagan całuje… - zaśmiał się - ale… powiedz mi, wiesz, co robisz? – usiadł koło niej i całkiem spoważniał.
To pytanie ją zaskoczyło. Właśnie…czy ona wiedziała, co robi? Czy wzięła pod uwagę to, że może rozpalać w sobie zgubne nadzieje? Czy rozważała to, że Duff może chcieć się tylko zabawić? Że po raz kolejny może zostać skrzywdzona? Czy przez jebaną sekundę jak się całowaliśmy, pomyślałam o tym wszystkim?! Nie kurwa! Więc… jak Duff okaże się tym samym Duffem, o którym piszą gazety, nawet nie biegnij z płaczem do Izzy’ego, bo on cię uprzedzał! Spojrzała mu prosto w oczy i aż się zakrztusiła. Gdzie masz chuju tęczówki? Jego źrenice były maksymalnie rozszerzone i jakby tego było mało jego wzrok był praktycznie wyprany z uczuć. Coś ty zrobił? Izzy… kurwa… dlaczego?!
- Ty… ty pieprzony dupku! – zawołała i zerwała się z miejsca. – Ty… ty debilu! Jak…jak… - widząc, że Stradlin również wstał, rzuciła się na niego z pięściami – pojebany… skończony… ćpunie… - po każdym słowie z bezsilnością uderzała go w klatkę piersiową – kocham cię! Nie potrafisz tego zrozumieć i przestać się zabijać?! Nie rozumiesz…
- Uspokój się! – jego głos był nadzwyczajnie opanowany, gdy złapał ją za rękę i pociągnął jak szmacianą lalkę – przestań się tak zachowywać – unieruchomił ją i dostrzegł łzy w jej oczach – Marta… - przycisnął ją do siebie i puścił jej nadgarstki – nie powinnaś się tak przejmować…
- Izzy… - załkała – Izzy, ja nie chcę cię stracić… ja nie mogę cię stracić… - głos się jej załamał i po raz drugi tego wieczora wybuchła niekontrolowanym płaczem.
-  No już… Malutka, nie płacz… - gitarzysta zaczął się z nią lekko kołysać – przecież mnie nie stracisz…
Kurwa, chuju pierdolony… śmiesz się czepiać Duffa? A ty co, kurwa mać, robisz? Chcesz sobie wmówić, że jesteś lepszy? Że jej nie ranisz? No to kurwa się pomyliłeś! Gładził ją po plecach i śpiewał cicho Don’t Cry.
- Serduszko… przepraszam… - pochylił się i dotknął ustami jej włosów.
Marta odsunęła się od niego i otarła ostatnie łzy. Tak bardzo bała się o niego, tak bardzo bała się, że chłopak zrobi sobie krzywdę, że pewnego dnia po prostu się nie obudzi. Ale przecież nie mogę wymuszać na nim czegokolwiek jak na Duffie… on przynajmniej chciał się zmienić, ale nie miał nigdy motywacji, a Izzy? Czy kiedykolwiek chciał przestać? On zachowuje się przecież jak Adler… ćpa, bo lubi! Boże… kogo ja pokochałam? Pytanie, które zadała sobie w myślach, aż ją osłabiło… Jak to kogo? Pokochałam najwspanialszego faceta, jakiego miałam okazję poznać w życiu! Fakt, że ma problem, ale… ale przecież to nie jest czymś, czego nie można „wyleczyć”!
- A wracając do Duffa… - usiadła na łóżku już całkiem uspokojona – Izzy… ja… wiem, że do niego coś czuję, tak? I… chyba jestem skłonna podjąć to ryzyko, jeśli jest tak jak mówiła Joan, jeśli mu faktycznie zależy…
- Ok… ale pamiętaj, że zawsze możesz do mnie przyjść jak coś będzie nie tak i… i ja już się McKaganem zajmę… - powiedział z uśmiechem i wygodnie ułożył się na jej kolanach, przymykając leniwie oczy.  
Jasne… na pewno do ciebie pójdę i zakabluję Duffa… nie jestem aż tak zdesperowana, żeby patrzeć jak się bijecie… Marta wyszczerzyła zęby i zaczęła bawić się jego czarnymi włosami. W tym czasie Stradlin wziął do ręki jej szkicownik i zaczął przeglądać jej prace. Czuł się jakby oglądał zdjęcia – siebie, chłopaków, gitar albo innych idoli Marty.
- Nie myślałaś, żeby kiedyś narysować siebie?
- Po co? Przecież nic fajnego we mnie nie ma, żeby szkicować…
- Pierdolisz, Mała Isbell, pierdolisz… - zaśmiał się i słysząc burczenie w jej brzuchu zapytał – Jadłaś coś dzisiaj?
- No… Joan poczęstowała mnie ciasteczkami…
- No to…  - spojrzał na nią i później na zegarek – pójdę na dół i zrobię jakieś kanapki, ok?
Marta tylko kiwnęła głową i gdy tylko chłopak wyszedł, zaczęła wzrokiem szukać swojego ubrania do spania. Po kilku chwilach była już w łazience i przymknęła oczy, pozwalając gorącej wodzie spływać po jej ciele. Szybko sięgnęła po szampon i umyła włosy, które ostatnio dziwnie się jej skręcały. Tak… niedługo dojdzie do tego, że będę miała taką szopę na głowie jak Slash! Zaśmiała się i wycierając się dokładnie, wciągnęła na siebie spodenki i T-shirt z logiem Guns n’Roses. Wyszła na korytarz i ze zdziwieniem stwierdziła, że śmiechy i odgłosy gitary z pokoju gitarzysty ucichły. Zeszła na dół i od razu dostała odpowiedź. Bach i Hudson siedzieli razem z Izzym, który kończył robić dziewczynie kolację. Usiadła na parapecie i uśmiechnęła się do Sebastiana, który znów zaczął ją obserwować, tym razem trochę mętniejszym wzrokiem. No nie… Hudson go upił! Czy on wszystkich musi sprowadzać na złą ścieżkę? Wiedziała, że wokalista Skid Row pił tylko przed i po koncertach, a w normalne, powszednie dni raczej unikał alkoholu – po pierwsze dlatego, że jego dziewczynie to przeszkadzało, i słusznie! Przynajmniej nie chodzi wiecznie pijany jak chłopcy! Po drugie dlatego, że sam nie lubił zbyt często „tracić kontaktu z rzeczywistością”.
- Trzymaj – powiedział Stradlin stawiając przed nią talerz z kilkoma tostami i dodał – ja idę komponować, więc… na razie Bach – uścisnął dłoń pijanemu chłopakowi i udał się do siebie.
Marta zaczęła powoli jeść kanapki i spojrzała z wyrzutem na Slasha. On tylko wzruszył ramionami i odkręcił kolejną butelkę. Kurwa, jak on to robi, że wlewa w siebie tyle litrów, a wciąż stoi na nogach i wygląda lepiej niż Sebastian?
- Dobra… to może ja się już będę zbierał… - Bach podniósł się w krzesła i lekko się zachwiał – miałem jeszcze zajrzeć do Scotti’ego…
Marta została w pomieszczeniu sama ze Slashem, który tylko rzucił jej przepraszające spojrzenie.
- No, Dziecino… sam pił! Przecież go nie zmuszałem, nie? – uśmiechnął się szeroko i odgarnął włosy z oczu – no nic… idę do Roxy, idziesz ze mną?
- Nie, dzięki… miłego picia – zawołała złośliwie i poszła do pokoju Stradlina.
Zauważyła, że chłopak zasnął na łóżku z na pół zapisaną kartką w ręce. Podeszła do niego i wyciągnęła kawałek papieru z jego rąk. Przeczytała, co napisał i zaśmiała się w duchu ze słów i zdań układających się w początek piosenki:

I'm a cold heartbreaker
     Fit ta burn and I'll rip
     your heart in two
     An I'll leave you lyin' on the bed
     I'll be out the door before ya wake
     It's nuthin' new ta you
     'Cause I think we've seen that movie too

     'Cause you could be mine
     But you're way out of line
     With your bitch slap rappin'
     And your cocaine tongue
     You get nuthin' done
     I said you could be mine

            - Boże, Stradlin, gdzieś ty się wychowywał – zaśmiała się i usiadła obok śpiącego chłopaka.
            Zazdrościła mu tak spokojnego snu. Ona sama jakoś tak nie potrafiła, bo albo co jakiś czas się budziła, albo nawiedzały ją koszmary, które skutecznie wyrywały ją z objęć Morfeusza. Westchnęła ciężko i zniżyła się trochę na łóżku tak, że prawie leżała i obserwowała Izzy’ego. Po chwili zauważyła, że uchylił lekko oczy i spojrzał na nią zaspanym wzrokiem. Uśmiechnęła się do niego i odwróciła się na chwilę, by zgasić światło. Nie zdążyła jednak wrócił do swojej pozycji, bo poczuła na sobie dłonie gitarzysty, które przyciągnęły ją ku niemu. Chłopak wtulił twarz w jej wilgotne włosy i objął jej drobne ciało szczelnie ramionami.
            - Dobranoc, Słodka Siostrzyczko Isbell…
            - Mhm… - mruknęła i dodała jeszcze sennie – kiedyś cię zabiję, Stradlin, za tą siostrzyczkę Isbell… obiecuję…

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz