Rozdział 5, liczba komentarzy - 22
Jako,
ze pisałam to na raty widać tu cholerne wahania moich nastrojów, które
przekładają się na charakter niektórych scen i podobną huśtawkę
nastrojów u Marty… niemniej jednak nigdy nie twierdziłam, że dziewczyna
nie ma problemów z psychiką (nie mówię, że jest psychiczna, tylko że ma
problem!)
taka jeszcze mała uwaga… fragment o rodzinie Stradlina jest wymyślony przeze mnie i jedyne, co się zgadza to imiona jego braci!
***
- Kurwa… - z
ust drobnej brunetki wydobył się cichy pisk i z ulgą zauważyła, że jest już w
rzeczywistym świecie, a nie w niezbyt przyjemnych objęciach Morfeusza.
Poderwała
szybko głowę i dotarło do niej, że spała w salonie, z głową na kolanach swojego
przyjaciela, który uważnie się jej przypatrywał. No pięknie! Co robisz na
jego kolanach? Znów nie mogłaś grzecznie iść do pokoju do łóżka, jak zachciało
ci się spać?
- W
porządku, Dziecino? – zapytał, widząc jej rozbiegany wzrok i obserwując
ostatnie kilka minut jej niespokojnego snu, podczas którego zapewne nawiedził
ją jakiś koszmar.
Co tym
razem? Ta żałosna kobieta, która śmiałą siebie nazywać matką? Jebany chuj,
który zrobił jej krzywdę? A może pierwsze kilka nocy na ulicy, póki nie
przyzwyczaiła się do życia bez dachu nad głową w tym popieprzonym mieście?
Który to już raz śnią ci się takie koszmary, Młoda? Slash
czekając na odpowiedź, w myślach zadawał sobie pytania, na które i tak nie
dostałby odpowiedzi – zresztą nawet nie wiedział, czy tego chciał. Nie
wiedział, czy chciał słuchać, że dziewczyna po raz kolejny budziła się ze
strachem, bo śnił się jej gwałt; nie wiedział, czy chciał wiedzieć, że Marta
znów we śnie przeżywała to jak traktowali ją rodzice. Jedyne, co go cieszyło to
z pewnością to, że gdy ktoś był przy niej, nie budziła się z krzykiem, często
zapłakana i przerażona, tak jak miał niezbyt przyjemną okazję słyszeć kilka
razy zza ściany, gdy po prostu siedział w domu i nie chciał iść z chłopakami do
baru. Ile to już jebanych nocy szedłem do niej, bo słyszałem jak krzyczała
przez sen? Ile razy uspokajałem ją i przytulałem, byle tylko przestała się
trząść i płakać? Czy te pierdolone koszmary się kiedykolwiek skończą?
- N-nie… to
znaczy, tak - powiedziała słabo i szybko zapytała – co ja tu robię? Czemu
spałam tutaj? Czemu tu ze mną siedzisz i… - spojrzała na niego uważniej – i
czemu nie spałeś przez całą noc?
- Strasznie
dużo pytań zadajesz… jesteś tutaj, bo nie chciało mi się nosić cię do góry,
siedzę z tobą, bo zasnęłaś na mnie i nie za bardzo mogłem się ruszyć i w końcu…
spałem, fakt, ze na siedząco trochę niewygodnie, ale… - uśmiechnął się do niej
i z czułością odgarnął na bok jej włosy, które przykryły jej oczy – Więc… -
zauważył, że jej ręce pokryła gęsia skórka – zimno ci? – zapytał mało
inteligentnie, okrył ją swoją koszulą flanelową i objął ją ramieniem.
Zadrżała
mimowolnie i wtuliła się w niego, czując bijące od niego ciepło. Wiele razy
zastanawiała się, jak ma dziękować temu gitarzyście za dobroć, jaką jej okazał;
Jak ma wyrazić to, jak bardzo jest mu wdzięczna i jak bardzo ważnym facetem
jest w jej życiu. Z każdym dniem jej pobytu tutaj, utwierdzała się w
przekonaniu, że im naprawdę na niej zależy; że zależy im na niej – na
dziewczynie, której nikt nigdy nie akceptował, nie lubił, a co dopiero mówić o
kochaniu i której nikt nie szanował. Była trochę zła na siebie, że tak
idiotycznie zasnęła mu na kolanach i w sumie zmusiła go do zachowania
względnego bezruchu. Zdążyła się przekonać przez te trzy miesiące, że Slash,
mimo że nie wygląda, jest strasznie wychowanym człowiekiem i zapewne nawet
jakby miał dość, nie obudziłby jej tylko po to, żeby przeniosła się do siebie.
- Mmmm… - po
jakimś czasie Hudson zamruczał jak kot.
- Co?
- Tak
zajebiście się z tobą siedzi, wiesz? tak zajebiście poczuć się choć przez
chwilę normalnie, bez tej pierdolonej otoczki gwiazd rocka… bez tych dziwek,
które ładują się nam do łóżka… - westchnął i przypadkiem dotknął jej dłoni –
Kurwa! Kobieto, ty żyjesz? Masz lodowate ręce jak jakiś jebany trup! – chwycił
jej ręce w swoją i mocno ścisnął, by przekazać im choć trochę ciepła.
Po kilku
chwilach poczuł jak głowa dziewczyny bezwiednie przesuwa się w dół na jego
klatkę piersiową – Marta znów pogrążyła się we śnie. Slash tylko uśmiechnął się
pod nosem i pochylając głowę, wtulił twarz w puszyste włosy brunetki. Co ty
w sobie masz Dziecino, że mógłbym tak siedzieć bez końca? Co sprawia, że tak
bardzo mi na tobie zależy? I do kurwy nędzy, co sprawia, że jesteś jedną z
nielicznych kobiet, których nie traktuję przedmiotowo? Których nie przelecę i
nie wywalę za drzwi, których nigdy świadomie nie skrzywdzę…
- Slash? –
usłyszał głos Izzy’ego, który właśnie wszedł do salonu.
- Ciszej…
zasnęła jakiś czas temu – uciszył go szybko, widząc jak Marta porusza się
niespokojnie przez sen – zaś miała te jebane koszmary…
Stradlin
spojrzał smutnym wzrokiem na dziewczynę, przyniósł od siebie z pokoju koc.
Delikatnie podniósł jej stopy na kanapę i okrył ją kocem. Przysiadł ostrożnie
koło niej tak, żeby jej nie obudzić. Irytowały go te sny Marty, miał dość
patrzenia na roztrzęsioną brunetkę, która była więźniem własnego umysłu. Nawet
gdy udało się jej jakoś zapomnieć w ciągu dnia o tym, co ją spotkało pół roku
temu, to za każdym razem te obrazy powracały, gdy tylko zapadała w sen. Te
pieprzone koszmary były zbyt częste! Średnio dwa, trzy razy w tygodniu budziła
się w środku nocy zalana zimnym potem i ze łzami w oczach. Wiedział, że Hudson,
który miał bardzo lekki sen, ciągle do niej chodził i ją uspokajał i siedział z
nią dopóki z powrotem nie zaśnie. Sam Stradlin, gdy na jej prośbę zostawał u
niej, czuwał przy niej i za każdym razem widząc przerażenie w jej ślicznych
oczach, miał ochotę pojechać do tej pierdolonej Polski i zajebać tego gnoja,
który śmiał ją tknąć.
- Izzy?
- Hmm?
- Czy ona
nie jest dla nas za dobra? Jesteśmy przecież bandą jebanych skurwieli… nie
zasługujemy, kurwa, na kogoś takiego…
Stradlin
zerknął na ukrytą pod kurtyną włosów twarz chłopaka i myślał nad dobrą
odpowiedzią. Tak, Stary… zajebiście na nią nie zasługujemy, ale przynajmniej
nie jesteśmy tacy jak jej popierdolona rodzina, która prócz ranienia jej, nic
nie robiła! Przynajmniej daliśmy jej jebany dach nad głową… zaakceptowaliśmy i
zapewniliśmy choć trochę większe bezpieczeństwo niż na głupiej ulicy! I…skoro
nas na swój sposób pokochała, to jesteśmy kurewskimi farciarzami!
- Może tak…
ale kurwa… Slash, spójrz na to z innej strony… przy nas poczuła się
szczęśliwsza… a chyba o to chodzi, nie? Nie powiesz mi, że nie jesteśmy lepsi
od jej żałosnej matki… Pierdolę…kocham ją jak siostrę! Nie to jest ważniejsze
od tego czy zasługujemy na znajomość z nią czy nie?
Hudson
odgarnął włosy z twarzy i spojrzał przeciągle na swojego przyjaciela. Widział
jak Izzy się angażuje w tą znajomość i szczerze powiedziawszy, nie poznawał go.
Bardziej spodziewał się takiego czegoś po Duffie, bo basista zawsze był
najbardziej uczuciowy z nich wszystkich i najbardziej empatyczny – pewnie przez
Joan, z którą uwielbiał spędzać czas. Ale Stradlin? Stradlin, który
pierdoli wszystko, co się da? Którego pierdoli to, czy jutro będzie w stanie w
ogóle się ruszyć, czy w ogóle się obudzi! Jakim cudem zawładnęła jego sercem?
Zresztą kurwa nie tylko jego…
- Musimy jej
powiedzieć o trasie… zostały tylko dwa tygodnie… - powiedział po chwili Izzy i
czując, że dziewczyna chce rozprostować nogi, wstał – idę zrobić śniadanie, bo
ona się niedługo chyba obudzi – i wyszedł do kuchni, zostawiając kudłatego
chłopaka.
Z nudów
zaczął nakręcać sobie pasma jej włosów na palce i mruczeć I Wanna Be Sedated
zespołu Ramones. Nie zdążył dojść do końca piosenki, jak Marta się
obudziła. Przeciągła się i z uśmiechem spojrzała na chłopaka, pytając, czemu
się jej tak przygląda.
- Bardzo…
ładnie wyglądasz, wiesz? – powiedział i zmierzył wzrokiem jej zaspane oczy i
potargane włosy.
- Cholera… -
szybko chciała doprowadzić swoje „kudły” do ładu i dodała – czemu się nabijasz?
- Ej…
naprawdę ślicznie wyglądasz… - zapewnił ją i szybko pocałował w czoło – wybacz,
ale muszę rozprostować nogi… idź do kuchni… - wstał z trudem i rozpostarł
ramiona, słysząc jak przeskakują mu stawy.
Wyszedł na
dwór i zapalił papierosa, a Marta zgodnie z prośbą Slasha skierowała się do
kuchni. W środku stał Izzy, który przygotowywał tosty. Podeszła do niego i
stając na palcach, cmoknęła go w policzek. Za każdym razem, gdy się z nimi
witała, nie potrafiła nie myśleć o tym, jak strasznie jest niska. Kurwa to
takie poniżające! Ciągle stawać na palcach… by coś zobaczyć, by po coś sięgnąć,
by się z kimś przywitać! Nie mogłam mieć tych głupich dziesięciu centymetrów
więcej? Jej kompleks wzrostu był ogromny, był wręcz nienormalny! Nawet jej
samoocena nie była tak tragiczna i nie spędzała jej snu z powiek jak jej niski
wzrost. Pieprzone metr pięćdziesiąt siedem! Nawet niektóre
czternastolatki są wyższe ode mnie! Stradlin uśmiechnął się do niej, gdy
podeszła do okna i zapytał jak samopoczucie.
- Dobrze,
ale… - posmutniała i powiedziała – ale zaś mi się to śni… zaś boję się zamknąć
oczy… kurde, Izzy, to jest takie… takie realne! Tak przerażająco realne… czasem
nie wiem, czy jeszcze śnię, czy to już rzeczywistość, czy znów to się nie
dzieje… czy znów ktoś nie napada mnie w tym cholernym parku…
- Skarbie… -
znalazł się przy niej w jednej chwili i złapał ją za ramiona, patrząc się
prosto w jej błękitno szare oczy – to tylko sny… przecież nie pozwolę cię
skrzywdzić… - otarł pojedyncze łzy, które popłynęły po jej policzkach i
przytulił ją do siebie. – Nie myśl o tym, proszę… i nie płacz…
- Kocham
cię, braciszku… - szepnęła i mocniej się w niego wtuliła.
Po raz
pierwszy tak go nazwała i wiedziała doskonale, że wzruszyła tym chłopaka. Już
jakiś czas temu Izzy poprosił Martę, by pojechała z nim w odwiedziny do jego
matki, która, mimo że widziała ją po raz pierwszy, traktowała ją jak córkę – no
i jej syn kochał brunetkę jak siostrę. Dwa tygodnie temu Stradlin zaproponował jej,
że skoro nie ma tutaj swojej rodziny i przy okazji wypadałoby wyrobić jej
jakieś dokumenty, to może zgodziłaby się na zostanie oficjalnie jego
przyszywaną siostrą, jednak dziewczyna do dzisiaj nie dała mu jednoznacznej
odpowiedzi.
-Hmmm… to
znaczy, że mogę do ciebie mówić mała siostrzyczka Isbell? – oderwał ją od
siebie i zauważył szeroki uśmiech na jej twarzy.
Bez
najmniejszego problemu objął ją i podnosząc, okręcił wokół własnej osi.
Jestem, kurwa, zajebiście szczęśliwy! Krzyczał w myślach i ledwie się
powstrzymywał, by nie skakać z radości jak małe dziecko. Od zawsze marzył o
kimś takim, jak Marta… o siostrze…
Kiedy miał
pięć lat i jego matka ponownie zaszła w ciążę, cały czas miał nadzieję, że nie
będzie miał brata, jednak miał „pecha” i na świat przyszedł Kevin. Po kolejnych
dwóch latach ich ojciec z dnia na dzień zostawił rodzinę i po prostu wyjechał z
Lafayette i Izzy więcej nie widział go na oczy. Matka znalazła sobie nowego,
dużo starszego od niej faceta, który zrobił jej dziecko i na nieszczęście
Stradlina był to kolejny braciszek – Joe, młodszy od Izzy’ego o dziewięć lat.
Młody muzyk pałał nienawiścią do swojego przyszywanego ojca, który na każdym
kroku zdradzał jego matkę i karał rodzeństwo za każde idiotyczne przewinienie.
Całkiem niedawno pani Isbell przyznała się synowi, że gdy skończył szkołę i
wyjechał do Los Angeles, Dave, czyli ojczym Stradlina, zaczął nadużywać
alkoholu i bił ją jak tylko sprzeciwiła mu się albo nie dała pieniędzy na
kolejną butelkę taniego wina. Izzy nie potrafił pojąć, dlaczego jego matka
przez tyle lat milczała i nic mu nie powiedziała. Przez pół dekady znosiła
jakiegoś tyrana, który ją katował, a jej własny syn nie miał o tym bladego
pojęcia! Bardzo dobrze skurwielu, że zdechłeś! Wysłałbym, kurwa, pierdolony
bukiet kwiatów, gdybym wiedział, kto spowodował ten wypadek! Ojczym bruneta
zginął w jakimś barze, który ktoś z premedytacją podpalił, około czterech lat
temu.
- Co wam tak
wesoło? – do pomieszczenia wkroczył skacowany Steven w samym ręczniku,
owiniętym wokół bioder.
Marta
mieszkając z nimi te trzy miesiące, zdążyła się przyzwyczaić do tego, jak i w
czym chłopaki przemieszczając się po domu, jednak za każdym razem, gdy Adler
pojawiał się bez koszulki, dziewczyna nie potrafiła powstrzymać śmiechu.
- Życie jest
piękne, Stary! – zawołał radośnie Izzy i usiadł na parapecie.
Popcorn
rzucił pytające spojrzenie Marcie, ale ona tylko wybuchła głośnym śmiechem i
wzięła do ręki jedną z kanapek, które wcześniej przygotował Stradlin. Podała
Stevenowi talerz i zapytała czy nie chcą kawy, którą właśnie sobie robiła.
- Czy Perry
się odzywał? – pojawił się Axl i od razu skierował pytanie do swojego
długoletniego przyjaciela.
- Jeszcze
nie… ale ostatnio coś mówił, że chyba pofatygują się z Tylerem osobiście –
odpowiedział uważnie patrząc na Martę.
Dziewczyna
na dźwięk tych dwóch nazwisk wlepiała oczy to w Axla to w Izzy’ego, oczekując
jakiś wyjaśnień. Czy oni mówią o TYM Perrym? Czy chodzi im o TEGO Tylera? Przez
chwilę myślała, że się przesłyszała, ale to przecież niemożliwe!
- No bo…
jeszcze ci nie mówiliśmy, ale… za dwa tygodnie jedziemy w wakacyjną trasę z
Aerosmith i Joe miał omówić z nami parę szczegółów i…
- Trasa z
Aerosmith?! – wykrzyknęła zaskoczona.
- No tak… i
właśnie miałem ci powiedzieć, że mamy dla ciebie niespodziankę, ale Axl
przyszedł i nie zdążyłem…
- Jak to
niespodziankę?
- Jedziesz z
nami i Stradlin zastanawia się czy zmontować ci miejsca w pierwszych rzędach,
czy lepiej żebyś przyglądała się zza kulis… – odpowiedział Rose i nie zdążył
dokończyć, bo Marta rzuciła mu się na szyję.
- Dziękuję!
Kocham was! – zawołała, jednak w jednej chwili doszło do niej, że znalazła się
w objęciach Axla i szybko od niego odskoczyła.
Spełniało
się właśnie jedno z największych jej marzeń. Koncert dwóch ulubionych zespołów
jednym czasie był czymś, o czym nawet nie śmiała myśleć, a teraz usłyszała, że
nie dość, że będzie mogła obejrzeć i usłyszeć na żywo Guns n’Roses i Aerosmith,
to jeszcze jedzie z nimi na trasę! Całe dwa miesiące z moimi idolami… ile to
będzie koncertów! Średnio dwa, trzy występy tygodniowo…
- Wszelkie
podziękowania kieruj do tego kudłatego debila – zaśmiał się Rose, mając na
myśli Slasha – to on najbardziej nalegał, żebyś nam towarzyszyła.
Marta
wyjrzała przez okno i dostrzegła Husona spacerującego po ogródku z butelką
Danielsa w ręce i papierosem w ustach. Szybko wyszła z domu i podbiegła do
niego. Zmusiła go, żeby lekko się pochylił i pocałowała go w policzek, nie
tłumacząc, o co jej chodzi.
- Miło… czym
sobie zasłużyłem, Mała? – Slash z szerokim uśmiechem na twarzy, przyjrzał się
dziewczynie i odgarnął jej włosy za ucho – Nic nie mów… skrycie mnie kochasz i
nie chcesz się do tego przyznać? – wyszczerzył swoje białe zęby i objął ją w
pasie.
- Aleś ty
dowcipny dzisiaj – wybuchła śmiechem i dodała – zasłużyłeś, bo spełniłeś moje
marzenie! Wiesz ile marzyłam, żeby znaleźć się na waszym koncercie? Ile
marzyłam, by chociaż z daleka zobaczyć Aerosmith?
- Ach o to
chodzi… - udawał, że mu smutno – a już miałem nadzieję na coś więcej…
Marta dla
żartów uderzyła go w ramię i zażartowała, że chłopak nie ma u niej
najmniejszych szans. Slash przez chwilę patrzył się na nią, jakby nie rozumiał,
co powiedziała. Dziewczyna wykorzystała jego rozkojarzenie i szybko mu uciekła.
Wpadła z powrotem do kuchni i zastała w niej tylko Stevena i Duffa, który
właśnie drżącymi lekko dłońmi odpalał papierosa.
- Pójdziesz
dziś ze mną do Joan? – zapytała radośnie basistę.
- To nie
jest dobry pomysł – wybełkotał i sięgnął po butelkę Nightraina – Spójrz tylko,
kurwa, na mnie… wątpię, żeby chciała mnie widzieć…
Marta
musiała przyznać w duchu, że chłopak naprawdę źle wyglądał. Wiedziała, że
wkładał wiele wysiłku w ograniczanie heroiny i kokainy, jednak nałóg był silny
i nie pozwalał ot tak skończyć z używkami. Ostatnimi tygodniami stał się
bledszy niż zawsze, drżenie rąk ciągle powracało…
- No jak
chc… - głośny huk przerwał odpowiedź Marty – kurwa… - upuściła kubek, z którego
upijała do końca swoją kawę. Schyliła się, chcąc pozbierać rozbite szkło i
rozcięła sobie wewnętrzną stronę dłoni – Auć!
Z ręki od razu
zaczęła sączyć się krew i dziewczyna szybko rozejrzała się za czymś, czym
mogłaby zatamować krwawienie. Duff w jednej chwili doskoczył do niej i chwycił
ją za przedramię.
- W łazience
mamy apteczkę… chodź – i pociągnął ją, nie patrząc nawet czy Marta chce iść za
nim.
Kiedy
znaleźli się na piętrze, otworzył przed nią drzwi i dziewczyna szybko usiadła
na pralce. Ze zdenerwowaniem zauważyła, że cała uwalana była czerwoną mazią –
nawet koszula Slasha, którą nie wiedzieć, czemu ciągle miała na sobie. McKagan
pochylił się nad nią i ostrożnie złapał jej dłoń. Wylał na ranę trochę wody
utlenionej, przy akompaniamencie syku, który wydobył się z ust brunetki.
Wyciągnął kawałek gazy, przyłożył do dłoni i zaczął owijać ją bandażem. Marta w
ciszy przyglądała się tym czynnościom i patrzyła jak Duff nieporadnie stara się
przed nią ukryć drżenie rąk, które teraz wyraźnie się nasiliło.
- Duff… -
szepnęła, gdy miała już opatrzoną dłoń, a chłopak wciąż ją trzymał – Hej…
słyszysz mnie? – zapytała, bo zupełnie nie reagował i gładził jej zranioną
rękę.
- Tak…tak –
zawołał rozkojarzony – możesz coś dla mnie zrobić? – kiwnęła tylko potakująco i
podniosła basiście głowę, tak by spojrzał jej w oczy – Powiesz jej… powiesz, że
ją kocham i że… że się staram?
Spojrzała na
niego z rozczuleniem i przytuliła się do niego. Nie sądziłam, że weźmiesz
sobie moje słowa tak głęboko do serca… nie sądziłam, że tak cholernie będziesz
się starać… Przecież kurwa… bierzesz co najmniej dwa razy mniej niż jak cię
poznałam… fakt, że nie idzie ci to gładko, ale się starasz…nie poddajesz się… z
oczu Marty popłynęły pojedyncze łzy. Tak cholernie cieszyła się, że chłopak
walczy z nałogiem i że poniekąd to dzięki niej; wiedziała, że gdyby nie
nagadała mu kilka tygodni temu, co naprawdę czują z Joan, wciąż by się staczał,
wciąż nie słuchałby jakichkolwiek próśb. A teraz… ograniczył te pieprzone dragi
o połowę; oczywiście uzależnione ciało odmawiało mu posłuszeństwa i nie mógł
opanować drżenia, nie potrafił znaleźć sobie miejsca i ciągle musiał się czymś
zajmować, byle tylko nie myśleć o kolejnej działce, ale to było lepsze niż
nieustanne zwiększanie dawek.
- Powiem…
oczywiście, że powiem – uśmiechnęła się do niego nieśmiało i wyswobodziła się z
jego ramion - pójdę się przebrać…
- Marta… jak
mam ci dziękować? – zapytała po raz czwarty Joan, gdy dziewczyna przymierzała
kolejną parę butów.
- Nic
takiego nie zrobiłam – powiedziała skromnie i spojrzała w lustro –
najważniejsze, że Duff chce się zmienić… Co myślisz? Mogą być? – ściągnęła z
nóg czarne buciki i jeszcze raz uważnie je obejrzała.
- Jasne! Są
genialne… - zawołała i dodała – ja bym brała…
Drobna
brunetka uśmiechnęła się i schowała buty z siedmiocentymetrowym obcasem z
powrotem do pudełka i podeszła do kasy. Nie szczególnie lubiła obcasy, ale
stwierdziła, że wśród kilku par trampek, dobrze mieć choć jedne „wizytowe”
buty. Wybłagała pannę McKagan, by jej towarzyszyła, bo przecież nie
wyciągnęłaby na zakupy Izzy’ego albo Slasha; po pierwsze dlatego, że pewnie by
nie wytrzymali, a po drugie, dziewczyna szczerze wątpiła, czy dałaby radę
spokojnie coś wybrać, wiedząc, że na każdym kroku co najmniej pięć zupełnie
nieznanych jej osób obserwuje ją i chłopaków.
- Ach…
zapomniałabym… - Marta z politowaniem wywróciła oczami i zaśmiała się ze
swojego zapominalstwa – Kazał mi przekazać, że bardzo cię kocha…
- Jak
zawsze… ja go też – twarz Joan rozjaśniła się od szerokiego uśmiechu i
pożegnała się z brunetką, która powolnym krokiem zmierzała do domu
Najniebezpieczniejszego Zespołu Świata.
Po drodze
Marta nie mogła przestać myśleć o „prezencie”, jaki sprawili jej muzycy. Bycie
na koncercie samo w sobie było już czymś, co Marta zawsze chciała przeżyć, a
teraz nie dość, że mogła być na takich występach kilka razy w tygodniu, to
jeszcze mogła przyglądać się temu wszystkiemu z odległości mniejszej niż kilka
metrów; z odległości bliższej niż pierwszy rząd!
- Kurwa –
nagle poczuła silny ból w podbrzuszu i zgięła się w pół – kurwa, nie teraz!
Złapała się
kurczowo ławki, która była dosłownie kilka stóp od niej i opadła na nią z
jękiem. Tak bardzo nienawidziła tych pieprzonych skurczowych bólów, które
pojawiały się od czasu do czasu między kolejnymi fazami cyklu menstruacyjnego.
Oczywiście podobnie jak na jej migreny, nie było na to żadnego skutecznego
środka przeciwbólowego – wszystko, co było dostępne w polskich aptekach jedynie
lekko ćmiło ból zamiast go zwalczać. Zawszę muszę mieć takiego pecha?
Przecież tu nie ma nawet żadnej pieprzonej apteki! Nie mogło to poczekać, aż
dojdę do domu?!
- W
porządku? Pomóc ci jakoś? – dosiadł się do niej jakiś chłopak z trochę
irytującym i pretensjonalnym tonem głosu.
Spojrzała na
niego i zauważyła, że miał dziwnie delikatne rysy jak na chłopaka w mniej
więcej jej wieku. Jednak mimo delikatnej urody, można się było dopatrzeć mocno
zarysowanych kości policzkowych, które z niesamowitą siłą przyciągały wzrok.
Miał długie farbowane proste włosy, które łagodnie powiewały na wietrze.
- Wal się…
nie znam cię – warknęła, ciągle trzymając się za brzuch.
- Sebastian
– przedstawił się i wyciągnął rękę, by się przywitać, ale dziewczyna
zignorowała ten gest – jestem… muzykiem... to znaczy wokalistą.
Jasne… już
ci wierzę, idioto! Aż taką naiwną dziewczyną to nie jestem, by uwierzyć w to,
że kolejny muzykant chce mi pomóc… po za tym… nawet nie masz wyglądu jebanego
artysty.
- Fajnie…
ale i tak cię nie znam – z trudem wstała i ruszyła z powrotem do domu nie
zważając na potworny ból z lewej strony podbrzusza.
- Poczekaj!
– krzyknął za nią i podbiegł do niej – Ledwo idziesz… może cię odprowadzę?
Mieszkasz gdzieś tutaj?
- Kurwa…
mówię niewyraźnie? Nie znam cię, więc się odpierdol! – zawołała już z nerwami –
i mało mnie obchodzi czy jesteś wokalistą czy jebanym studentem medycyny! Znam
kilku muzyków i to mi wystarczy!
No ja
pierdolę! Przyjebał się i myśli, że jest zajebisty! I co… mam zaufać jakiemuś
dupkowi, którego widzę pierwszy raz na oczy i pozwolić się odprowadzić? Nie,
dzięki… jeszcze jestem normalna. Marta szybkim krokiem wyszła z parku i nawet nie
odwróciła się, by spojrzeć czy chłopak idzie za nią. Zastanawiała się, skąd
biorą się tacy ludzie, co myślą, że powiedzą jak się nazywają i już każdy
zacznie im ufać. Tak… a jednak pomyśl, co by było, gdybyś trzy miesiące
wcześniej pomyślała to samo, gdy Stradlin zaproponował ci pomoc i wziął cię na
obiad, a później do swojego domu! Usłyszała wewnętrzny głos i niecierpliwie
pokiwała głową, chcąc odpędzić od siebie tę wizję. No właśnie… co by było,
gdybym nie zaufała Izzy’emu? Czy wciąż siedziałabym na tej jebanej ulicy? Wciąż
bym żebrała i nie miała, co jeść? A może już bym nie żyła z wycieńczenia i
odwodnienia organizmu?
- O cześć… -
powiedziała, gdy zobaczyła w kuchni Erin – to… to może ja nie będę
przeszkadzać? – w sumie przyszła tylko popić tabletkę przeciwbólową, którą
trzymała w dłoni.
Wiedziała,
że dziewczyna Axla nie pała do niej zbytnią sympatią, ale też nie była jakoś
jawnie, wrogo nastawiona. Po prostu Marta wolała schodzić jej z drogi.
- Nie…
zostań… chciałam pogadać, póki nie ma Axla – zatrzymała ją i poprosiła, by
usiadła. – Nie chcę rozmawiać z nimi, tylko z kimś, kto mnie zrozumie…
A ja cię
niby zrozumiem? Przecież nawet cię nie znam… Widziałam cię kilkanaście razy na
oczy i nie zamieniłam z tobą więcej niż sześciu, siedmiu zdań!
- Więc… co
się stało? – zapytała, siląc się na uprzejmy ton.
- My… to
znaczy ja… - urwała, bo drzwi do pomieszczenia otworzyły się i pojawił się Izzy
z papierosem w ustach.
- Erin, ja
naprawdę nie wiem, kiedy on wróci… - powiedział nagle, siadając na parapecie i
opierając głowę o ścianę.
Marta
wyczuła, że Everly nie chce mieć świadków, toteż zaproponowała, by poszły do
jej pokoju, w którym na pewno nikt nie będzie im przeszkadzać.
- Jestem w
ciąży… zupełnie nie wiem, co robić – zwierzyła się, po kilku minutach ciszy.
- Nie wiesz,
co robić? To znaczy?
- Nie wiem,
czy go chcę… nie wiem, czy Axl chce zostać ojcem… zastanawiam się, czy w ogóle
mu o tym mówić…
Marta
wytrzeszczyła na nią oczy. Jak to nie mówić? Przecież nikt nie jest aż tak
głupi, żeby nie zauważyć powiększającego się brzucha! Przecież chyba nie
zamierza go rzucić i wyjechać… chyba, że… dziewczyna po chwili zrozumiała,
co właśnie usłyszała. Aborcja? Pojebało cię? Jak… jak można chcieć zabić
własne dziecko? Jaką trzeba być… suką, żeby chcieć pozbyć się takiego skarbu!
- Nie chcesz
chyba go usunąć?!
- Rozważałam
to… Nie wiesz, jaki jest Axl? Co jeśli się wkurzy i zrobi mi o to awanturę? O
to, że nie zadbałam o odpowiednie zabezpieczenie? – Erin zachowywała się, jakby
usunięcie ciąży było czymś zupełnie naturalnym i powszechnym, jak wyrzucenie
niepotrzebnego już sprzętu.
Marcie
kompletnie odebrało mowę. Patrzyła na siedzącą naprzeciwko młodą dziewczynę i
nie mogła powstrzymać rosnącej irytacji. Ona sama przy każdej możliwej okazji
myślała o dziecku, które straciła, które rozwijało się w niej i które za około
dwa miesiące przyszłoby na świat i nie potrafiła zrozumieć, jak ktoś może nie
chcieć takiego skarbu. Jak ktoś może nie chcieć własnego dziecka? Jak ktoś może
nie pokochać maleństwa, które rozwija się w łonie matki? Kurwa, kobieto! Ta
ciąża jest z miłości a nie pierdolonego gwałtu i jeszcze masz jakieś
wątpliwości?
- Nie wiem,
czemu uważałaś, że mogę cię zrozumieć, skoro dla mnie usunięcie dziecka nigdy
nie wchodziłoby w grę… - wycedziła niezbyt przyjemnie i spojrzała w okno - i
sądzę, że Axl też nigdy by się na to nie zgodził…
Fakt, że nie
znała tego chłopaka zbyt dobrze, ale zawsze, gdy słuchała jego wypowiedzi,
miłość do dzieci aż od niego biła. Tak samo jak od Duffa, który mimo swojego
młodego wieku został już kilkanaście razy wujkiem i kochał swoich siostrzeńców
i bratanice, szczególnie tych, które były zdecydowanie młodsze od niego, a nie
w podobnym wieku; co z racji różnicy wieku między nim i jego najstarszym
bratem, która wynosiła dwadzieścia lat, było całkiem normalne.
- No…
zastanowię się i porozmawiam z Axlem – wstała z lekkim zmieszaniem i dodała –
dzięki, że poświęciłaś mi swój czas… i… jeśli możesz, to zachowaj to dla siebie
- wyszła, słysząc głos Axla z parteru.
Marta przez
chwilę siedziała jak sparaliżowana. Ciągle nie mogła dojść do siebie po tym, co
usłyszała. Boże… co bym dała, żebym wciąż była w ciąży.. żebym mogła urodzić
to dziecko… Wyciągnęła swój zeszyt i komplet ołówków. Szybkimi ruchami
szkicowała kobiece dłonie, które trzymały drobną główkę niemowlaka. Wkładała w
ten rysunek całe serce i po dwóch godzinach miała ponad połowę szkicu gotową.
- Mogę? – w
drzwiach pojawił się Slash. – Co rysujesz? – szybko przysiadł koło niej i
zakrztusił się winem, które właśnie pił – O ja pierdolę… to wygląda jak
czarno-białe zdjęcie!
- Nie
przesadzaj… - powiedziała smutnym głosem i z ciężkim westchnieniem odłożyła
zeszyt na bok
- Coś nie
tak?
Kurwa… rano
była taka radosna i szczęśliwa, że jedzie z nami w trasę, a teraz wygląda jakby
miała się za chwilę popłakać… Co się zaś, kurwa, stało?
- Wiesz, że
już bym wiedziała, czy to chłopiec czy dziewczynka? Wiesz, że teraz mogłoby
kopać i cieszyć się ze mną, że was poznałam? Że… - głos się jej załamał i
załzawionym wzrokiem spojrzała ponownie na rysunek.
- Marta…
błagam, nie płacz – szepnął szybko i odwrócił jej twarz ku sobie – miałaś kurewskiego
pecha, że stało się to, co się stało… - pogładził ją wierzchem dłoni po
policzku - nie zmienisz przeszłości i nie cofniesz tego wszystkiego… nie wiem,
czy rozpamiętywanie tego, cokolwiek zmieni… - pokiwała tylko głową i szybko
otarła łzy.
- Slash…
przytul mnie – zabrzmiało to tak żałośnie, że chłopak poczuł nieprzyjemny ucisk
w gardle.
Bez słowa
objął ją ramionami i w milczeniu gładził jej gęste włosy. Drżenie jej ciała,
sprawiało, że nie potrafił nawet zebrać myśli. Nie miał nawet pomysłu, co zrobić,
by ją uspokoić i pocieszyć. Była jedyną dziewczyną, która „miała prawo” przy
nim płakać; która mogła być słabą, potrzebującą pomocy kobietą, która nie
wywołałaby w Hudsonie agresji i pogardy. Tak bardzo nienawidził słabych
psychicznie kobiet, które non stop płakały, ale Marta była wyjątkiem… brunetka
mogła płakać nawet codziennie, a chłopak za każdym razem z taką samą czułością
mógłby ją pocieszać. Marta miała w sobie coś, co sprawiało, że Slash zapominał
o swoich podstawowych zasadach i przyzwyczajeniach, coś, co sprawiało, że
mógłby w jednej chwili wszystko rzucić i biegnąć do niej z pomocą.
-
Przepraszam… - powiedziała po kilkunastu minutach, odrywając się od niego –
znów niepotrzebnie się rozkleiłam…
- Hej… jeśli
ci to pomoże, to płacz, ile tylko chcesz… - położył jej dłoń na ramieniu –
zawsze możesz przyjść do mnie i szukać pocieszenia…
- Dzięki –
pocałowała go w policzek i pociągnęła do drzwi.
Zeszli razem
po schodach i udali się w kierunku kuchni, w której słyszeli śmiechy Stradlina
i kogoś, kogo głosu nie rozpoznali. Weszli więc do pomieszczenia i zauważyli
Izzy’ego, który siedział na parapecie z butelką Danielsa w ręce i jakiegoś
długowłosego chłopaka, który był odwrócony tyłem do drzwi.
- Bach? –
zawołał Slash i młody mężczyzna odwrócił się.
- To ty! –
wykrzyknął zrywając się z krzesła i wskazując ręką na zaskoczoną Martę.
Zdezorientowany
Izzy zapytał, czy się znają i dziewczyna powiedziała, że nie, dokładnie w tym
samym momencie, w którym chłopak powiedział „tak”. Rzucił im pytające
spojrzenie i Marta szybko odpowiedziała:
- Zaczepił
mnie jak wracałam od Joan…
- Chciałem
pomóc! – przerwał jej ostro – Ledwie stałaś na nogach!
Spojrzała na
niego z nerwami i usiadła koło Stradlina, który ignorując ich niezbyt miłe
powitanie, przedstawił ich sobie. Domyślał się, czemu Marta tak gwałtownie
zareagowała na zaczepkę Bacha w tym parku. I miał dziwną obawę, że zawsze
będzie już tak reagować na nieznanych jej mężczyzn. To tak kurewsko
niesprawiedliwe… co ta dziewczyna takiego zrobiła, że los ją tak każe? Że do
końca życia będzie pamiętać tego ciula, że będzie go widzieć w każdym
nowopoznanym facecie, w każdym, który pozwoli sobie na zbyt śmiały gest…
- I nagrywamy
powoli z chłopakami te kawałki, ale no… - dobiegł go głos Sebastiana, który
zajął się konwersacją ze Slashem – kurwa… ja chciałbym to wydać jeszcze w tym
roku, ale wątpię, żeby zespół się wyrobił…
- Zespół? –
szepnęła brunetka do Izzy’ego – myślałam, że ściemniał z tym, że jest
wokalistą!
- Skid Row…
całkiem dobrze grają – odpowiedział jej i rzucił przeciągłe spojrzenie na jej
twarz – Płakałaś, prawda?
Popatrzyła
na niego ze zdziwieniem i uniosła brwi. Skąd ty to do cholery wiesz? Jakim
cudem zawsze wiesz, czy jestem zła albo czy mam jakieś załamanie? Skąd wiesz,
że w danej chwili jestem szczęśliwa albo, że mam ochotę coś rozwalić z nerwów?!
Skąd wiesz, kiedy lepiej do mnie nie podchodzić? Kurwa jesteś jakimś jebanym
jasnowidzem? Albo jakimś pieprzonym szamanem, który potrafi czytać w myślach?
- Wystarczy
spojrzeć na twoje oczy… - rzekł jej do ucha i dodał – po za tym… nieważne… -
urwał w połowie, jak miał w nawyku i odwrócił wzrok.
Już miała
się go zapytać, co chciał powiedzieć, ale w słowo wszedł jej Slash.
- Idziecie z
nami do Roxy? – wskazał na siebie i Sebastiana, który skupił wzrok na Marcie.
Stradlin
spojrzał pytająco na dziewczynę i widząc w jej dużych oczach odpowiedź,
pokręcił przecząco głową i dodał, żeby wzięli ze sobą Adlera, który zaszył się
od rana w swoim pokoju i Duffa, którego w końcu zmógł narkotykowy głód.
- No jak
chcecie… - powiedział i poszedł po Stevena.
Izzy
zeskoczył z parapetu i przeprosił gościa i brunetkę, mówiąc, że za chwilę
wróci. Marta rzuciła przelotne spojrzenie Bachowi i zauważyła, że wciąż wlepia
w nią swoje brązowe ślepia. W końcu chłopak wstał i nastolatkę poraził jego
wzrost. W parku nie zwróciła najmniejszej uwagi na to, że stoi przed nią ponad
sto dziewięćdziesiąt centymetrów! Zdawał się być nawet wyższym od Duffa, jednak
Marta nie wiedziała czy rzeczywiście tak było, czy to tylko kwestia
przyzwyczajenia do McKagana.
- Trochę
głupio wyszło dzisiaj… - odezwał się tym samym irytującym i pretensjonalnym
głosem, co wcześniej.
-
Przepraszam… po prostu nie ufam nieznajomym – przerwała mu szybko i spuściła
wzrok.
- Gdybym
wiedział, że ONI są twoimi przyjaciółmi z pewnością nalegałbym dłużej –
uśmiechnął się nieśmiało – w tym świecie znajomi i przyjaciele twoich znajomych
prędzej czy później stają się twoimi znajomymi…
- Tak… no
cóż… to kiedy wydajecie tą płytę? – zmieniła szybko temat – Izzy mówił, że
nieźle gracie… z chęcią posłucham…
Uśmiech na
jego twarzy stał się jeszcze szerszy i uwydatnił już i tak odstające kości
policzkowe. Włosy opadły mu na oczy i w jednej chwili skojarzył się dziewczynie
z nieśmiałym chłopczykiem, który nie potrafi odnaleźć się w świecie, w którym
się znalazł. Ale jednocześnie było w tym coś niezwykle magicznego i
tajemniczego. Patrząc na niego, było oczywiste, że w niedługim czasie osiągnie
sukces i to niemały.
- Jak tylko
zmiksujemy wszystko i zbierzemy to do kupy, przesłuchasz jeszcze przed premierą
płyty – powiedział dumnie – a tak w ogóle…często tu bywasz? Bo nie wiem, jak
cię znajdę, gdy już to gówno wydamy…
- Mieszkam
tutaj… - widząc kompletnie zaskoczoną minę Bacha, zaśmiała się głośno i nie
zdążyła już nic powiedzieć, bo pojawił się Slash i wyciągnął chłopaka z kuchni.
Uśmiechnęła
się sama do siebie i przyznała w duchu, że źle oceniła tego chłopaka z
delikatną urodą… wcale nie był aż takim frajerem, za jakiego go uważała, gdy ją
zaczepił w parku. Tak… ale ty masz skłonność do oceniania ludzi zanim ich
poznasz… żałosne, ale czy można to w ogóle zmienić? Można zmienić idiotyczne
przyzwyczajenia, które powstały w długoletnim procesie i nasiliły się ostatnimi
czasy? Wątpię, kurwa… szczerze w to wątpię! Ale czy ja zawsze, do cholery byłam
taka dziwna? Zawsze tak strasznie nie ufałam ludziom i byłam tak niemiła?
Zawsze byłam taką płaczliwą, słabą wariatką, która wpędza wszystkich w
zakłopotanie swoimi humorami gorszymi niż u kobiety w ciąży? Skoro nie
wytrzymuję sama ze sobą, to jak chłopaki znoszą mnie każdego dnia? Ponoć Slash
nie lubi płaczu, a jednocześnie mówi mi, że mogę mu się wypłakiwać w jego
ramię, ile tylko chcę… Gdzie tu konsekwencja? A może mówi mi tak, a tak
naprawdę za każdym razem bierze go kurwica, jak tylko szklą mi się oczy? Może nie
ma odwagi powiedzieć mi prawdy? Ale… niby, czemu? Kurwa…czemu to wszystko jest
takie nielogiczne? Takie… takie skomplikowane? Czemu świat nie może być
prostszy, bardziej naiwny i normalniejszy?!
- Ej!
Uważaj… - zawołał Izzy, który od dłuższego czasu stał za Martą i właśnie
obserwował, jak skaleczyła się w palec nożem – krzywdę sobie dzisiaj zrobisz!
Odwróciła
się zaskoczona i przez chwilę zastanawiała się, co on robi w kuchni, skoro
zupełnie nie słyszała, jak wchodził. Jestem aż tak głucha, czy on skrada się
tak cicho jak śmierć? Wystarczyło jedno krótkie spojrzenie i wiedziała, że
Stradlin wpakował w siebie jakieś gówno; zważywszy na jego rozszerzone źrenice,
z łatwością można było powiedzieć, że to kokaina. Przerażało ją to. Jednego
ubłagała, by ograniczał to reszta ćpała takie ilości, jakby chciała nadrobić
„normę”, której nie wyrabiał Duff. Nie wiedziała, co było gorsze i bardziej
szkodliwe – to, że Steven wciągał w siebie jednorazowo niebotyczne ilości
białego proszku, czy to, że częstotliwość z jaką wykonywał ten proceder Izzy
była częstsza niż ilość posiłków jaką spożywał na dzień. O Slashu wolała nie
myśleć, bo czuła jeszcze większe przygnębienie; kudłaty gitarzysta, co prawda,
nie mieszał zazwyczaj alkoholu i dragów, ale za to cholernie kombinował z
miksem przeróżnych narkotyków… nawet bardziej od Adlera, który nawet nie
kontrolował tego, co brał. Przynajmniej o Axla nie trzeba się martwić, bo
jest trochę „mądrzejszy” od nich i już tego gówna nie bierze; a jeśli mu się
zdarzy, to jest to tak sporadyczne, że nie muszę o tym myśleć… Fakt, że
Rose nie ćpał praktycznie wcale, równoważył się jednak z jego agresywnym i
chwilami niebezpiecznym zachowaniem. Trzeźwy i czysty od dragów Axl, bardziej
przerażał Martę, niż naćpany i nawalony do granic możliwości Duff, albo Slash;
oni przynajmniej nie dawali dziewczynie powodów do jakiegokolwiek niepokoju i
strachu przed nimi i ich zachowaniami – mimo, że niektóre z narkotyków działały
pobudzająco na popęd seksualny i agresję, to jednak nigdy nie próbowali przystawiać
się do niej i niczego nie chcieli na dziewczynie wymóc. Czasem Marta miała
wrażenie, że ich organizmy są ewenementami i całe te wyżej wymienione emocje
tłumiła wszechobecna radość i rozbawienie, które pojawiały się prawie
natychmiast po zażyciu kokainy.
- Stradlin,
Stradlin… - westchnęła i dokończyła krojenie pomidora – na cholerę się w to
pakowałeś? – zapytała retorycznie sama siebie.
Izzy w tym
czasie przyglądał się jej uważnie i będąc na lekkim haju nie bardzo wiedział,
co dziewczyna w ogóle miała na myśli. Usiadł na stole i wyciągnął z kieszeni
nową paczkę Marlboro. Odpalił jednego papierosa i
zaciągając się, zaczął nucić:
I been thinkin' about
Thinkin' about sex
Always hungry for somethin'
That I haven't had yet
Maybe baby you got somethin' to lose
Well I got somethin',
I got somethin' for you
My way-your way
Anything goes tonight
My way-your way
Anything goes
Thinkin' about sex
Always hungry for somethin'
That I haven't had yet
Maybe baby you got somethin' to lose
Well I got somethin',
I got somethin' for you
My way-your way
Anything goes tonight
My way-your way
Anything goes
- To też
jest twojego autorstwa, prawda? – powiedziała po chwili Marta.
- Noo… czemu
pytasz?
- Nikt inny,
by tego nie wymyślił… - wyszczerzyła zęby i dodała – pisałeś to szczerze? To
znaczy… serio masz taki przedmiotowy stosunek do kobiet?
Gitarzysta
spojrzał na nią i zamyślił się przez chwilę, nie bardzo wiedząc, co
odpowiedzieć. Powiedzieć prawdę? Skłamać? A może po prostu milczeć?
- Cóż… odkąd
poznałem ciebie, przekonałem się, że potrafię jednak szanować dziewczyny, ale…
ale to nie zmienia faktu, że kurewsko wykorzystywałem każdą, która tylko
znalazła się dostatecznie blisko… że je posuwałem, okradałem i wyrzucałem jak
zużyte przedmioty… że… no… w pewnym okresie naszego życia, po prostu nie
mogliśmy sobie pozwolić na inne traktowanie tych wszystkich panienek i dziwek,
które jak wiesz służyły nam tylko do dwóch rzeczy – zaśmiał się – do obciągania
i pieprzenia i do łatwego zdobycia kasy…
Przez chwilę
Marta siedziała w zupełnej ciszy. Od samego początku zdawała sobie sprawę z
tego, co wyrabiali chłopcy zanim jeszcze jakoś unormowali swoją sytuację
finansową i do czego byli zdolni, jednak słowa Izzy’ego wywarł na niej wrażenie
– po pierwsze dlatego, że były naprawdę szczere, po drugie dlatego, że gdy to
powiedział, dziewczyna w końcu w pełni zdała sobie sprawę z tego, że gdy
mówili, że są bandą gnojków, niewiele rozmijali się z prawdą. Ale mimo
wszystko ich kocham i nie wyobrażam sobie życia bez nich! Po za tym… to już
chyba przeszłość, no i przede wszystkim mnie szanują, a to chyba jest dla mnie
ważniejsze niż, to czy traktują inne dziewczyny jak kurwy czy nie…
- Czy
powiedziałem coś nie tak? – zapytał nagle czarnowłosy chłopak, gdy zauważył, że
od czasu jego wywodu, brunetka nie powiedziała ani jednego słowa.
- Nie…
jasne, że nie… - wyrwała się z zamyślenia – to znaczy… chyba nie… nie wiem.
Wydaje mi się, że jestem chyba nieobiektywna… - uśmiechnęła się i szybko
wyjaśniła – większości kobiet nie spodobałoby się to, co powiedziałeś i zapewne
niejedna wyzwałaby cię od nieczułych chujów, ale ja mimo to i tak was kocham i
wciąż was szanuję, jako ludzi.
Trochę
spochmurniał po jej słowach i sięgnął po butelkę Nightraina, którą szybko
zaczął opróżniać. Było mu głupio, że tyle powiedział i przypuszczał, że chociaż
przez chwilę dziewczyna poczuła jakieś obrzydzenie do niego i reszty zespołu.
Na ile jego przypuszczenia były trafne, wolał nie pytać, bo jeszcze bardziej by
się pogrążył.
- Ej! – zawołała
Marta i wyciągnęła mu butelkę z ręki – Nie miej takiej miny! Co najmniej jakby
cię wyrzucili z zespołu! – na te słowa chłopak lekko się uśmiechnął i
zaproponował, żeby dziewczyna pograła z nim trochę na gitarze i z nim
pośpiewała…
Fajne opowiadanie, ale często używasz słów, których znaczenia nie znasz, na przykład "zaś". pozdrawiam~L
OdpowiedzUsuń